Wielka brama, która stanowi ostatnią przeszkodę na drodze z Hogsmeade do Hogwartu. Przed uczniami, czy nauczycielami otwiera się ona automatycznie. Natomiast osoby, które już zakończyły naukę w zamku, muszą czekać przed wrotami, na woźnego, który zweryfikuje, czy daną osobę może wpuścić. Spokojnie, zwykle nie trzeba na niego długo czekać! Specjalne zaklęcia od razu powiadamiają go o nowym przybyszu.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dyrektor albo miał wyjątkowo słabe poczucie humoru, albo faktycznie nie przejmował się tym, czy jego szkoła wraz z uczniami, którzy do niej uczęszczali, przetrwa. Luizjana i to, co się w niej działo, było osobną historią, która pokazała jak bardzo zostawieni byli na pastwę losu. Gdyby nie niektórzy z nauczycieli, a szczególnie Perpetua, która robiła za polowy ambulans, wielu z uczniów mogłoby wrócić poważnie uszkodzonymi do kraju, lub nie powrócić wcale. -Dzięki. Zobaczymy, jak się sprawdzę jako oficjalny pałkarz. Niedługo mecz z gryfami. Wybierasz się? - Sam był fanem szkolnych rozgrywek, chociaż liga narodowa już niezbyt go interesowała. Wolał praktykę niż oglądanie jak inni się pocą i męczą. Faktycznie nawet Solberg był zdziwiony, jak niewielką różnicą punktów przegrali mimo, że nauczyciele mieli w swojej drużynie prawdziwych profesjonalistów. Co prawda jego własna ambicja sprawiała, że pluł sobie w brodę z powodu nie złapania znicza, ale wiedział, że jak na sytuację,w jakiej się znalazł, wcale nie poszło mu aż tak tragicznie. -To nawet ma sens! Prefektów to jednak warto czasem posłuchać. - Zażartował i wrócił do eksterminacji szkodników. Co prawda starał się utrzymywać pozytywne relacje z każdym prefektem, ale przy jego trybie życia ciężko było czasem komuś nie podpaść. -Myślę, że jakby przeszukać ich torby, znaleźlibyśmy pół Gringotta. - Niuchacze faktycznie kradły co popadnie i Max bardzo dobrze wiedział, jak pojemne mogą być ich torby. Dlatego też chętnie je kolekcjonował, bo skarby zawsze miło jest przyjąć. Chochliki ponownie urządziły sobie konkurs rzucania kredą w głowę Solberga, co sprawiło, ze ten po prostu stracił cierpliwość. Wycelował w nie różdżką i mocnym Diffindo przeciął skurczybyki na pół. Żarty się skończyły. Na szczęście zarówno on jak i Ignacy stali w takiej odległości, że nie oberwali kornwalijskimi flakami.
Ignacy wprawdzie nie odniósł w czasie wyjazdu na tyle poważnych obrażeń, aby wylądować na badaniach w domku opiekunki puchonów, jednak wystarczyły mu wspomnienia z niefortunnego treningu z pewną krukonką, aby tylko utwierdzić się w przekonaniu, że w Luizjanie niebywale łatwo było zrobić sobie krzywdę, bez względu na to, jak bardzo się na siebie uważało i z jak wielu środków zapobiegawczych się skorzystało. Jeśli danej osoby nie wykończyły pułapki, to mógł to zrobić Dom Strachów samym centrum miasta lub nawet fochy wypożyczonej miotły z ośrodka, która nie miała ochoty na to, aby przewozić jakichkolwiek pasażerów. O nadmierze dzikiej magii, jakiego można było się nabawić podczas niesławnego rytuału na wyspie, chyba też nie trzeba było zbyt wiele mówić. – Pewnie tak – stwierdził, podejrzewając, że Nancy i tak pewnie ich wszystkich zaciągnie na trybuny. – Trzeba będzie zobaczyć jak tam wasza forma po wakacjach. Znając zapędy pani kapitan, zapewne zaklepała im już najważniejsze miejsca i przygotowała specjalne instrukcje przeznaczonego dla każdego z członków zespołu, aby zwrócili uwagę na pewne niecodzienne zagrania czy zachowanie graczy. Jakoś musieli nadrobić zarówno formę, jak i siłę ducha drużyny, po tym, jak cudem Hufflepuffowi udało się zagrać w rozgrywkach w zeszłym sezonie, gdy do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy uda się im wystąpić w pełnym składzie. Słysząc komentarz Maxa na temat prefektów, przewrócił oczami. Wbrew pozorom opiekunowie wybrani z grona uczniów i studentów nie byli jakąś tajną policją, która kontrolowała wszystkich na każdym kroku, a najbardziej podejrzane jednostki zabierała na straszne przesłuchania w lochach, gdzie torturowali ludzi. Może kiedyś, w dawnych czasach, gdy Hogwart dopiero otwierał swoje podwoje, prefektura tak działała, jednak teraz było nieco inaczej. Stanowili raczej rodzaj... Wsparcia. Wsparcia zarówno dla nauczycieli, jak i uczniów. Z jednej strony kontrolowali przestrzeganie zasad obowiązujących w zamku, ale z drugiej należeli też do tego wąskiego grona osób, które pomagało rówieśnikom, kiedy tylko mogło, bez względu na to, czy chodziło o pracę domową, życiowe rady czy odprowadzenie do odpowiedniej klasy, gdy ktoś się zgubił. – A i owszem! Czasami zdarza nam się palnąć coś przydatnego w codziennym życiu – parsknął cichym śmiechem. Ignacy natrafił nagle na małą przeszkodzę w swoich poszukiwaniach, jaką były ciężkie skrzynie położone do góry nogami. Na szczęście dosyć szybko sobie poradził z tym problemem i zajrzał do środka. Na pozór nie było tam nic wyjątkowego, poza jakimiś starymi szatami, które zdecydowanie od dawna nie były prane i paroma książkami. Jedynym co tak naprawdę wyróżniało wnętrze pudła były ślady po pazurach. Może ktoś schował tu złapane niuchacze, a chochliki je uwolniły? – Naprawdę nie mam bladego pojęcia, jakim cudem one się tutaj tak szybko zalęgły. – mruknął. Kiedy chwilę po jego słowach kilka metrów dalej banda chochlików dokonała swojego żywota, Ignacy skrzywił się z niezadowoleniem i otaksował Solberga nieco zdziwionym wzrokiem. To była dosyć gwałtowna reakcja, jednak nawet on był w stanie jakoś usprawiedliwić. W gruncie rzeczy to nawet działał w imieniu utrzymania porządku w szkole. Zawsze to kilka sztuk tych małych diabłów mniej. – Nie rób tego w zamku – ostrzegł go tylko, wracając do naprawiania kufrów. Widok flaków chochlików w okolicach wielkiej sali mógłby nie przypaść do gustu lwiej części kadry pedagogicznej.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max odnosił obrażenie wszędzie, gdzie akurat postanowił się ruszyć, więc jakoś specjalnie nie przejmował się tym, że i podczas wakacji coś się stało. Na szczęście tym razem to nie on potrzebował interwencji, a kroczący z nim o północy po mokradłach Felek. Solberg tylko prawie się utopił, ale z tego udało mu się wygrzebać samemu. -Szczerze, chyba średnia, ale nie damy się tak łatwo. Poza tym akurat kupiłem nową miotłę, niech pokaże co potrafi. - Jego Piorun VII miał swój debiut w meczu z kadrą, ale dopiero teraz miał okazję sprawdzić się w naprawdę wyrównanym meczu. Co prawda zazwyczaj to talent i treningi wpływały na wynik, ale przecież sprzęt też nie był całkowicie bez znaczenia. W końcu na rozwalonej miotle, za daleko by nie poleciał. Solberg bardzo dobrze wiedział, że prefekci nie mają za zadanie spełniać roli kata w murach zamku. Jednak interakcje ślizgona z ludźmi pełniącymi te funkcje, zazwyczaj nie były najprzyjemniejsze. Zmieniało się to z każdym rokiem, gdy coraz więcej znajomych Solberga dostawało odznaki. Niestety nikt mu nie odpuszczał, gdy naprawdę spierdolił sprawę, ale dużo łatwiej było z nimi licytować i pójść na jakąś ugodę niż z zupełnie obcymi ludźmi. -Podejrzewam, że była to sprawka osób trzecich. One chyba aż tak inteligentne nie są. - Podzielił się swoimi przypuszczeniami, jednocześnie pokazując na bandę chochlików, które utknęły między rozwalonymi przez siebie meblami. Szybko skorzystał z okazji i je spetryfikował. Jednocześnie rzucił zaklęcie spowalniające na przebiegającego w pobliżu niuchacza i dołączył go do czwórki jego przyjaciół. -Postaram się. - Odpowiedział na stosowną uwagę o wypruwaniu flaków w murach szkoły. Widać Ignacy nie był świadomy, że kilka korytarzy zostało już zbrukanych krwią chochlików przez Maxa i Felinusa. -Trzeba będzie odnieść te rzeczy do zamku? - Zapytał spodziewając się niestety odpowiedzi. Naprawdę, gdzie była kadra tego zamku, kiedy trzeba było wykonać jakąkolwiek robotę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Na wieść o nowej miotle chłopaka, uśmiechnął się pod nosem. Wyglądało na to, że spora większość zawodników już dokonała lub szykowała się do całkiem sporych zakupów w sklepie sportowych. Nawet Ignacy się do takowej przygotowywał, jednak na razie nie zdradzał nikomu szczegółów swoich planów, nie chcąc zapeszyć. Biorąc pod uwagę to, w jak dużych ilościach niuchacze krążyły po zamku, nie zdziwiłby się, gdyby w najbliższych tygodniach miał stracić część swoich monet, przez tych małych kretopodobnych złodziei. – Za to na nerwach nauczyły się już grać perfekcyjnie – zauważył, patrząc na chochliki z nieukrywanym niezadowoleniem. Przecież to tylko kwestia czasu, aż to tałatajstwo znajdzie jakąś drogę do dormitoriów, pomyślał, jednak obietnica Maxa, skutecznie przywołała go do rzeczywistości. Spodziewał się nieco większych oporów albo chociaż jakiegoś sprytnego komentarza o małej szkodliwości społecznej, jednakże... miło się zaskoczył. Dzień pełen niespodzianek, nie ma co. – Jestem prefektem, a nawet ja nie zamierzam tego robić – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Wbrew pozorom ta szkoła jeszcze ma swoich pracowników. Po prostu trzeba będzie to zgłosić do woźnych. Sprawa ta prezentowałaby się zgoła inaczej, gdyby został tutaj przysłany specjalnie po to, aby uprzątnąć ten bałagan, ale na szczęście tak nie było. Nie został także przez nikogo poinstruowany, aby przetransportować ewentualne skradzione pakunki, kufry i inne dobra z powrotem do zamku, gdyby się na nie natknął. Poza tym, czy to nie byłoby nieco za dużo, biorąc pod uwagę, już i tak dosyć mocno nadszarpnięte pokłady cierpliwości, jakimi w ostatnich dniach cechowali się uczniowie Hogwartu? Nie wystarczało już, że z własnej nieprzymuszonej woli zwalczali tę inwazję, teraz jeszcze mieliby się bawić w przewoźników? Co toto nie. W razie, gdyby ktoś się do nich przyczepił i tak mieli już na podorędziu całkiem niezłą wymówkę. Dwa plecaki wypchane dorodnymi okazami niuchaczy. Nie mówiąc już o tym, że przed powrotem powinni jeszcze, chociażby zerknąć na stan kieszonkowych bagien, aby sprawdzić, czy przynajmniej są w miarę stabilnym stanie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiele osób postanowiło odświeżyć nieco swój sprzęt sportowy przed rozpoczęciem nowego sezonu. Był to moment największego ruchu w sklepach miotlarskich. Większość osób próbowała dorobić sobie w wakacje, bo niestety profesjonalny ekwipunek do najtańszych nie należał. Prawdą było, że podczas tej inwazji najlepiej było ukrywać kosztowności w jakimś bezpiecznym miejscu. Niuchacze potrafiły dobrać się praktycznie do każdego zakamarku i trzeba było bardzo uważać na swoje błyskotki. -Myślę, że to nie kwestia nauki, a wrodzonego talentu. - Nie miał okazji jeszcze poznać miłego chochlika, chociaż nie wykluczał, że może taki ewenement się na świecie kiedyś wykluł. Solberg nie należał jednak do tych, co wzięliby dupę w troki i poszli na poszukiwania. Nie odmówiłby samej przygody, ale ten konkretny cel go aż tak nie interesował. Spojrzał zdziwiony na Ignacego, który otwarcie przyznał, że nie będzie sprzątał tego bałaganu. Solberg był przyzwyczajony do zacierania jakichkolwiek śladów po sobie. Lata przypałów i szlabanów nauczyły go takiego podejścia do sprawy. Skoro jednak sam perfekt kazał mu olać sytuację, nie miał zamiaru się z nim kłócić. -Ale tego malucha zgarniam ze sobą! - Przyciągnął zaklęciem niuchacza, który krył się pod jednym z wyniesionych z zamku krzeseł. -Sześć kretów, całkiem niezły wynik. - Policzył swoje zdobycze. Swann powinien całować ich po stopach, że wykonują całą robotę za niego. Max również nie zapomniał o kieszonkowych bagnach. Trudno było jednak się tym zająć, gdy wszędzie panoszyły się te cholerne chochliki. Teraz jednak w końcu nastał spokój i wraz z Ignacym, mogli w spokoju uprzątnąć ten śmierdzący bałagan. Nie zajęło im to wiele czasu. Mieli już doświadczenie z podobnymi sytuacjami i doskonale wiedzieli, jakich zaklęć użyć. Gdy już uporali się z tym, z czym powinni, ruszyli oddać zwierzaki w odpowiednie ręce. Nadszedł czas skończyć ten męczący dzień i Solberg nie mógł się doczekać, aż wskoczy na swój materac w puszkowym dormitorium.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
W dormitorium ubrała się jak na wyprawę na koło podbiegunowe, bo chociaż dawno wysuszyła włosy, to nadal miała wrażenie, jakby była przemoczona. Winą za ten fakt obarczyła magiczne właściwości kart do durnia i dmuchając na zimne owinęła się ciepłym, kraciastym szalikiem, narzuciła na siebie jeszcze sweter, płaszczyk, szkolną czapkę i grube jeansy. Wrzuciła buty do zimowych treningów - ciężkie trapery podbite metalem - wcisnęła do kieszeni różdżkę i wyleciała z wieży, mieląc w ustach czekoladowy kociołek. Złapała Odę pod głównymi wrotami i wskazała głową w stronę Bramy Merlina, wychodzącej na Hogsmeade. - No więc, a propos tej środy. Słownik, chodziło o słownik. Czwartek jest przed środą w słowniku. - Dokończyła myśl i złapała gryfonkę pod ramię, schodząc powoli z szerokich schodów prowadzących do holu wejściowego. Ziemia była nasączona deszczem i podeszwy odrywały się od niej z głośnym mlaśnięciem, ale Arleigh wcale to nie przeszkadzało. W takiej aurze lepiej się jej myślało i zdecydowanie łatwiej oddychało. Objechała Odę wzrokiem i postanowiła podrążyć jeszcze przerwaną wisielcem rozmowę. - Czyli mówisz, że zakochałaś się w fuckboyu. - Podsumowała to, czego dowiedziała się do tej pory i zaterkotała wargami, powoli wypuszczając powietrze. - No, nie jest to sytuacja godna pozazdroszczenia. Nie wiem, która z nas przejebała sobie bardziej. - Bo i faktycznie, nie mogłaby się chyba zdecydować. Z dwojga złego, problem z kochliwym, zlewającym chłoptasiem zdawał się jej błahy przy jej kryzysie emocjonalno-egzystencjalnym, ale kto tam wie, co kryło się w Worthingtonowej główce. Wszak może ona faktycznie cierpieć. - Może mam mu wpierdolić? Jestem ostatnio zajebista w pojedynkach. - Wpadła nagle na cudowny pomysł. Faktycznie, dawno się z nikim nie ścierała, a odkąd spuściła łomot Maksiowi i tamtej puchonce czuła się wyjątkowo mocna w różdżce. No i zdecydowanie zbyt mocna w gębie. Odetchnęła głęboko i utkwiła wzrok w koronach drzew, które wdarły się nad ich głowy, kiedy weszły na leśną drogę przechodzącą przez bramę. No tak, właściwie, to poza bramą można się już pojedynkować, przemknęło jej przez myśl, kiedy przypomniała sobie, że oba swoje niedawne sparingi przeprowadziła w pobliżu Hogs.
Na początku gry z Arl myślała, że dostanie od niej wciry, jednak ostatecznie to Krukonka chyba przegrała więcej kolejek. Ode uszanowała to, że dla dziewczyny dureń kończy się Wisielcem i z nieukrytym entuzjazmem zgodziła się porobić coś jeszcze tego dnia. Ale wolałaby, żeby jednak nie skończyło się to jej najebaniem w Hogsmeade, jak poprzednio, bo ten kac na drugi dzień nie dawał jej żyć. Swoją drogą objawy drugiego dnia były drugim powodem jej stronienia od alkoholu, zaraz po tym, że napoje wyskokowe smakują ohydnie i przyćmiewają umysł. W każdym razie skoczyła do dormitorium, żeby wziąć szybki prysznic i wskoczyć w ciepłe ubranie, które pozwoliłoby jej przetrwać wypad w nieznane z Arli. Lubiła, kiedy nie wiedziała czego się spodziewać. - Nie wiem czy to jest już zakochanie, po prostu mam do niego wielką słabość - poprawiła dziewczynę, kiedy tak szły pod rękę najpierw przez błonia, aby dotrzeć do bramy, która oddzielała tereny zamku od reszty. Usłyszawszy jej kolejne słowa zaśmiała się, chowając twarz w jej grubym szaliku. - Ustalmy jedno - dopierdolić sobie to coś co wychodzi nam najlepiej. Takie mam wrażenie. - rzuciła rozbawiona, bo przecież nie zamierzała dobijać się z powodu Avreya. Może odwyk od niego coś jej da. Na razie nie widuje go w zamku, więc może na dobre jej to wyjdzie. Na wzmiankę o pojedynkowaniu, wyobraziła sobie Arleigh i Daemona, stojących naprzeciw siebie i miotających w siebie zaklęciami. To mogłoby być ciekawe widowisko. Rozciągnęła usta w uśmiechu, aby ostatecznie wyrwać się spod ramienia kumpeli i wyskoczyć na przód, stając kilka metrów przed nią. Sięgnęła po różdżkę znajdującą się w kieszeni puchowej kurtki i z zawadiackim uśmiechem, skierowanym do Arli wycelowała końcem magicznego patyka w dziewczynę. - Okej, dawaj. Ja wyobrażę sobie, że Ty jesteś Chujem-Wężem, a Ty - że masz przed sobą tą swoją gwiazdę Quidditcha. - zakomunikowała zdeternimowana aby rozpocząć ciskanie w siebie zakleciami. Skoro Krukonka chwaliła się, że jest w tym dobra, to Ode musi to wykorzystać, aby też podszkolić się w zaklęciach. W końcu już dobrych kilka minut temu przekroczyły bramy Hogwartu.
Okazało się, że jej wzmianka o pojedynkowaniu odcisnęła się nie tylko na jej myślach. Takie idee były w sumie wyjątkowo zaraźliwe i rzadko kiedy przytrafiała się wśród uczniów i studentów rozmowa o pojedynkowaniu, która nie skończyła się wymianom ognia. Wszak taka była natura młodocianych czarodziejów, a cóż mogło stanowić większą pokusę, niż możliwość wypróbowania swoich talentów? Uniosła różdżkę wysoko przed siebie i uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Jesteś pewna? Ostatnio sporo ćwiczyłam. - Mrugnęła i ukłoniła się lekko, wystawiając nogę do tyłu. Czekał ją prawdziwy, klasyczny pojedynek, czy dzika mordęga w deszczu? Czas pokaże.
Mechanika pojedynku:KLIK Kuferek: 21 Progi: 36, 66, 106. Zaklęcie defensywne: brak (atak) Zaklęcie ofensywne:34+21=55 Wyniki Arli-Ode: 0:0
Kod na początek postów:
Kod:
<zg>Kuferek:</zg> punkty z zaklęć <zg>Progi:</zg> 36, 66, 106. <zg>Zaklęcie defensywne:</zg> [url=LINK DO KOSTKI]kostka[/url]+(kuferek)=[u]wynik[/u] <zg>Zaklęcie ofensywne:</zg> [url=LINK DO KOSTKI]kostka[/url]+(kuferek)=[u]wynik[/u] <zg>Wyniki Arli-Ode:</zg>
Nie wiedziała, czym poczęstować gryfonkę w pierwszej kolejności, ale wiedziała, że musi zacząć i nie pozwolić jej na przejęcie inicjatywy. Dlatego postanowiła zacząć z grubej rury i wykorzystać element zaskoczenia. Zerknęła pod nogi Odzi i dostrzegła, że stoi na rozmoczonej, błotnistej ziemi, aż proszącej się o mały wstrząs. Zamachnęła się akacją znad głowy i odruchowo krzyknęła. Tego zaklęcia nie dało się powiedzieć cicho. - Bombarda! - I już z jej różdżki pomknęła furkocząca, jarząca się iskra, gotowa do zniszczenia wszystkiego, co stanie jej na drodze.
Jeśli chodzi o Ode i wyzwania, to nie było co liczyć na odmowę. Lubiła nie tyle się popisywać (choć chyba trochę też), co zwyczajnie uwielbiała konkurencję. Mecze Quidditcha dawały jej szerokie pole do popisu, dlatego tak ochoczo w nich uczestniczyła. A po ostatnim pojedynku z Cassianem czuła, że musi jeszcze podszkolić się w zaklęciach. Nie wiedziała jak dobra była Arleigh, ale postanowiła zaryzykować. Posłała zachęcający uśmiech w stronę Krukonki, kiedy ta zapytała czy jest pewna (co brzmiało trochę jak pytanie o wpierdol, ale co tam), a następnie także się ukłoniła i nawet wykonała standardowy ruch różdżką, a już następnej sekundzie urok Armstrong, wycelowany w podłoże pod jej nogami leciał w jej kierunku.
Jednak refleks miała tym razem całkiem dobry, bo zdążyła z tarczą, która skutecznie odbiła Bombardę Arli, na co Worthington nakarmiła ją usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. - Nieźle, Armstrong. Ale próbuj dalej. - mruknęła, na moment nieco opuszczając różdżkę, ale prędko wynalazła w pamięci czar, który chciała użyć na dziewczynie -Glacius Opis - rzuciła głośno i wyraźnie, zgodnie z tym jak nauczyła się tego uroku. Co prawda z końca jej magicznego patyka, wycelowanego prosto w Krukonkę wydostały się zaledwie delikatne niebieskie płomienie, które uformowały się w lodowe ptaszki i ruszyły na dziewczynę. Jednak chyba siła zaklęcia nie była zbyt wielka, bo mroźne stworzonka wcale nie były zbyt pośpieszne i nie wyglądały jakby były skłonne go ataku.
Nie spodziewała się wymyślnych i ozdobnych zaklęć, podobnie, jak podczas ostatniego pojedynku z Solbergiem. Armstrong zawsze była zdania, że nic tak nie łamie garba, jak dobrze rzucona Bombarda i hołdowała raczej prostym, skutecznym zaklęciom z wojennego repertuaru. Wszak sam Harry Potter pokonał Voldemorta Expelliarmusem. Kiedy w jej stronę pomknęły ptaszki, świsnęła różdżką przed sobą i mruknęła cicho Metusque. Żwir i piasek wyrwały się z okowów błota i utworzyły przed nią solidną półkulę, która rozbiła zaklęcie Worthington na lodowy pył, który zaledwie musnął Arleigh w twarz. - To było przyjemne. - Otarła czoło rękawem, a kiedy piasek opadł na ziemię, już celowała w gryfonkę. - Petrificus Totalus! - I aż zmrużyła oczy, kiedy błysnęło jasne światło, a w stronę adwersarki pomknęła bezdźwięczna, błękitna smuga.
To prawda było dużo ciekawych zaklęć, ale czasami wystarczyło odpowiednio zastosować jakieś proste, aby miało efekt. Jej zdaniem zamysł Bombardy Arli była ciekawy, tylko jaka szkoda, że się nie powiódł jej niecny plan. Niestety i jej atak nie wyszedł, bo lodowe ptaszki zniknęły w kłębach kurzu i wiatru, ale przynajmniej coś tam Armstrong liznęło. Nieco zawiedziona niepowodzeniem, chyba za późno zorientowała się, że Krukonka podejmuje ofensywę, bo podjęła decyzję o obronie dopiero, kiedy dostrzegła płomień, wydobywający się z różdżki dziewczyny. - Accenure! - krzyknęła, jednak zaklęcie już ją dopadło, zanim jej niewidzialny mur był w pełni uformowany i mógł stanąć mu na przeszkodzie. Stanęła jak wryta i to dosłownie, na baczność, z rękami wzdłuż tułowia. Na szczęście zanim runęła na ziemię jak kłoda Arleigh litościwie użyła Finite. - Ugh... Nienawidzę tego zaklęcia - mruknęła pod nosem, otrząsając się luźno i szybko przyjmując pozycję "bojową". - Rictusempra - zawołała, mierząc w Armstrong, z nadzieją, że się jej odpłaci za sparaliżowanie jej na kilka chwil. Łaskotki mogły być słodką zemstą.
Petrificus wszedł jak złoto, a Odzią aż zakręciło, zanim nie wyrżnęła o ziemię niczym pusta butelka po ognistej. Arla nie zdołała powstrzymać tryumfalnego uśmiechu, ale szybko rzuciła Finite i pomogła jej wstać. Nienawidzę tego zaklęcia. - No nie ma co, klasyczek. I jak pierdolnie, to nie ma zmiłuj. Jeden-zero dla mnie, młoda. - Klepnęła ją w tyłek i odbiegła na pozycję wyjściową, stając po drugiej stronie ścieżki. Obróciła się rychło w czas, bo już leciała w jej stronę srebrna, świszcząca kula. Zdążyła tylko unieść różdżkę. Skupiła się na obronie, bo na wypowiedzenie inkantacji nie miała czasu. Zaklęcie jakby trafiło na niewidzialną rampę, gwałtownie wykręciło w górę i zniknęło gdzieś, wysoko nad koronami drzew. Szeroki, tryumfalny uśmiech zagościł na twarzy Szkotki. Kochała takie szybkie kontry. Różdżka aż świsnęła, kiedy posłała w stronę gryfonki niewerbalnego Expelliarmusa. Nie był to jakiś potężny, groźny urok, ale może wystarczy?
- Uuu ładnie - pochwaliła ją, kiedy jej urok został posłany w kosmos (i to chyba dosłownie). Przyklasnęła by jej, gdyby nie to, że trzymała w dłoniach różdżkę, a musiała spodziewać się wszystkiego po zwariowanej i nieprzewidywalnej Krukonce, która stała kilka metrów dalej, naprzeciwko niej. Nie usłyszała żadnej formuły, a jednak jasne światło rzuciło się ku niej, co mogło oznaczać tylko jedno - Arli śmieszek uraczyła ją niewerbalnym. Ułamek sekundy wystarczył aby zareagowała momentalnie, przez co mogła uchronić się przed jej czarem. Łatwe Protego tym razem wystarczyło, aby odbić zaklęcie blondynki i tym samym oszczędzić Odeyi kolejnego wstydu. Ostentacyjnym ruchem strzepnęła sobie niewidzialny kurz z ramienia, szczerząc się do Armstrong, upewniając się, że widzi jej gest. - Levicorpus! - krzyknęła, bo przy okazji tego zaklęcia ona także nie mogła ukryć ekscytacji. Odkąd się go nauczyła, czyhała tylko na okazję aby go użyć.
Nie spodziewała się tego zaklęcia i nie do końca wiedziała, jak się przed nim bronić. Była dobra w odbijaniu piłeczek, błyskawic, iskier, sznurów czy promieni, jeżeli czar przybierał taką formę. Niestety, nie wszystkie zaklęcia działały w tak jawny sposób. Levicorpus działał ot tak, po prostu. Machnęła różdżką przed sobą, jak gdyby próbując je wychwycić czy odbić, ale ewidentnie zrobiła to zbyt późno. Poczuła, jak kostka, kolano, w końcu cała noga podrywa jej się do góry. Obróciło ją i prawie przygrzała twarzą w błoto - prawie, bo zawisła kilka stóp nad ziemią. - WORTHINGTON! - Wydarła się, wymachując chaotycznie różdżką. - Proszę mnie natychmiast ściągnąć. Delikatnie! - Opuściła bezradnie ręce i chwyciła się za włosy, żeby nie ubrudzić ich ziemią.
Nie mogła powstrzymać parsknęcia śmiechem, kiedy widok wiszącej do góry nogami Arli połączył się z jej wrzaskiem i domaganiem się sprowadzenia bezpiecznie na ziemię. - Poczekaj, daj mi jeszcze chwilkę, żeby się nacieszyć tym obrazkiem - oznajmiła rozbawiona, podchodząc bliżej. Jednak ostatecznie nie chciała zagrać nie fair (choć mogła w tej chwili odbić sobie ta nieudaną Rictusempre i zrobić to "po mugolsku") dlatego wycelowała w kumpelę i rzuciła Liberacorpus, aby ostrożnie ściągnąć Armstrong. Gryfonka posłała jej niewidzialnego buziaka, zanim wróciła szybko na swoją pozycję i uniosła różdżkę, aby wznowić ofensywę. - Orbis - inkantacja tego czaru nie była trudna, jednak ruch, który musiała wykonać, zawsze sprawiał jej problem. Tym razem jednak udało jej się odpowiednio go zrobić, a białe płonienie ruszyły w kierunku Arleigh, aby ją zaatakować.
Nie była zachwycona swoim położeniem, dlatego też z wdzięcznością stanęła znowu na nogi. Poprawiło szybko włosy i ubrania, z którymi grawitacja nie chciała zrobić porządku i stanęła w pozycji wyjściowej. Przeciwniczka ewidentnie się rozkręcała, a może to ona poczuła się zbyt pewnie? W każdym razie, drugi raz nie popełni tego samego błędu. - Dobra, dobra, napatrzyłaś się, to tera.... Ej! - Ode nie dała sygnału do startu, a Arleigh nadal nie doprowadziła się do porządku. Tymczasem gryfonka szybko wypowiedziała inkantację i machnęła swoją różdżką, jakby rysowała spiralną muszlę. Posłała w jej stronę wkurwione, świetliste więzy, które przylepiły się do niej i spętały ją, zanim Arla zdołała choćby inkantować Protego. Wydęła wargi i uniosła wysoko brwi. - Zawsze wiedziałam, że wy, gryfoni, jesteście bez honoru, ale ty? - Stęknęła, ruszając samą głową. Kiedy więzy opadły, opadła i ona, ale wyciągnęła przed siebie ręce i skończyła na klęczkach. Szybko stanęła w pozycji wyjściowej i tym razem była gotowa. - No dobra, dawaj, jeszcze raz! - Krzyknęła, unosząc akację na poziom wzroku i szykując się na obronę.
Kuferek: punkty z zaklęć Progi: 36, 66, 106. Zaklęcie defensywne: - Zaklęcie ofensywne:99+(11)=110 (i) Wyniki Arli-Ode: 1:2
Jej zdaniem dała dziewczynie wystarczająco dużo czasu, żeby mogła się przygotować, a przecież nie będzie czekała godzinę aż ta ułoży włosy, poprawi makijaż i zmieni kolor lakieru na paznokciach. Tym bardziej, że zaklęcie, którego chciała użyć wymagało od Gryfonki dłuższej chwili skupienia, dlatego zaczęła wcześniej aby odpowiednio wyprowadzić atak. - Przecież jestem lwicą - oznajmiła zadzierając głowę dumnie do góry, kiedy jaskrawe płomienie spętały ciało Arli. Satysfakcja rozpierała brunetkę, kiedy kierowała wzrok ku swojej przeciwniczce, widząc jak jej zaklęcie słabnie i po kilku chwilach Armstrong była już wolna. Tym razem postanowiła dać jej kilka minut na ogarnięcie i dopóki dziewczyna nie dała jej znaku, że jest gotowa, Odeya nie podniosła różdżki. - Ceruisam! - zawołała, mierząc w nią i jednocześnie nie mogąc się doczekać, aby zobaczyć czy Krukonka zdoła wyczarować tarczę, chroniącą ją przed tym urokiem.
No i znowu zaklęcie, którego nijak nie mogła dostrzec, ani wyłapać wzrokiem - Arleigh była jednak, jeżeli chodzi o zaklęcia, wzrokowcem. Na oślep postawiła wątpliwej jakości tarczę, która nie tylko nie powstrzymała czaru Ody, ale nawet nie osłabiła go, bo momentalnie poczuła, jak różdżka zaczyna ją parzyć i po prostu wypuściła ją z dłoni. Spojrzała na skórę i palce. Nie było na nich nawet pęcherzy, chociaż miała wrażenie, że skóra jej płonie. Spiorunowała Worthington wzrokiem. - Rozgrzałaś się, skarbie. - Zaklaskała ironicznie i ukłoniła się głęboko, po czym schyliła się po różdżkę i raz jeszcze stanęła w pozycji wyjściowej. Czuła się pokonana, ale i zmotywowana do odgryzienia się. - Come at me! - Rzuciła i wykonała ruch karateki podpatrzony w mugolskich filmach.
To nie tak, że robiła to ze złośliwości, ale mimo wszystko na tym polegał pojedynek. Zawsze ktoś był przegrany. Na początku sądziła, że to właśnie ona dostanie wciry od starszej studentki, bo przecież miała więcej okazji do ćwiczenia zaklęć, jednak na początku ich potyczki okazało się inaczej. Lubiła wygrywać, ale to chyba jak każdy. Ale tak samo umiała pogodzić się z porażką. - No, to teraz możemy zaczynać na serio - zażartowała, kiedy dziewczyna podnosiła z ziemi swoją akacjową różdżkę, a w tym czasie Odeya zgięła ramiona w łokciach i parę razy nimi poruszała, aby trochę zmienić ich ułożenie. W końcu przeważnie jej dominująca ręka była "w gotowości" przez większość pojedynku. Usłyszawszy wyraźny znak od Arli, uniosła magiczną broń, odnajdując w głowie kolejny czar, którym mogłaby poczęstować Krukonkę. - Colloshoo - powiedziała, kierując czubek różdżki wprost na dziewczynę i tym razem mając nadzieję, że poprawnie wypowiedziała formułę uroku i skutecznie unieruchomi on jej przeciwniczkę.
Tym razem była przygotowana do obrony - gdyby tylko miała się przed czym bronić! Z różdżki Ody wyleciała jakaś niemrawa iskierka, która nie pokonała nawet połowy dzielącej je odległości. Arla uniosła wysoko brwi, wyczuwając podstęp. - Jeżeli dajesz mi fory, to się obrażę. - Stwierdziła tylko i zamachnęła się różdżką znad głowy, posyłając w stronę Ody prostego, niewerbalnego Expelliarmusa. Bladoniebieska iskra wystrzeliła z jej różdżki i pomknęła na gryfonkę.
Dawanie forów Arli nie chodziło w grę, za dużo satysfakcji jej sprawiało miotanie w nią zaklęciami, które skutecznie na nią oddziaływały. Najwidoczniej Calloshoo było jeszcze do przećwiczenia. Kiedy kolejny jasny płomień wyleciał z magicznego patyka Armstrong i skierował się w jej kierunku, przygotowana do działania nie miała na co czekać, jak tylko przejść do defensywy względem tego uroku. -Accenure - rzuciła ponownie zaklęcie niewidzialnego muru, który w ostatniej chwili stanął miedzy nią a iskrą, nadesłaną przez jasnowłosą Krukonkę. Aż automatycznie zamknęła oczy w momencie, kiedy czar zerknął się z magiczną barierą. Uff, było blisko - przemknęło jej przez myśl, kiedy spojrzała na Arli. Posłała jej porozumiewawcze spojrzenie, a następnie wymierzyła w nią różdżką. -Drętwota! - zawołała starając się, aby wypowiedzieć inkantacje wyraźnie, jednak kiedy już formuła wypłynęła z jej ust, była świadoma, że nic z tego, bo źle położyła nacisk, na drugi człon zaklęcia, przez co z jej różdżki wydobył się jedynie nikły kłąb światła, który po dosłownie kilku sekundach rozpłynął się w powietrzu tuż przy jej dłoni. - Dobra, nie komentujmy tego, okej? - poprosiła Arli, niepewnie potrząsając różdżką, jakby to miało w jakiś sposób pomóc jej w rzuceniu poprawnie kolejnego zaklęcia.
Trochę się już rozgrzała? A może to po prostu te emocje! W każdym razie czuła, jak na plecach zbiera jej się pot. Chętnie przewiązałaby sobie kurtkę w pasie i oswobodziła nieco ruchy rąk, ale nie miała zamiaru robić tego, kiedy naprzeciwko stała podstępna lwica. Wyglądało jednak na to, że lwica wypstrykała się z punktów magii i jedyne, do czego nadawała się jej różdżka po trzech widowiskowych nokautach sprzedanych Arli, to pokazy pirotechniczne. - Coś cię rozprasza? Mam coś we włosach? - Rzuciła, uśmiechając się szeroko, a potem wykręciła nadgarstkiem kształt litery o i inkantowała jedno ze swoich ulubionych zaklęć. - Petrificus Totalus! - Jak zwykle położyła nacisk na pierwszą sylabę Totalusa, dzięki czemu czar, który wydobył się z różdżki był - tak przynajmniej jej się wydawało - silny i wyjątkowo szybki.
Wywróciła oczami na komentarz Arleigh, bo sama nie wiedziała co ją tak rozprasza i przez co jej zaklęcia nagle wygladają jak te rzucane przez pierszoklasistke. Postanowiła to jednak zignorować i przygotować się do obrony. - Protego - mruknęła prędko, kiedy zobaczyła Petrifikusa lecacego w jej kierunku. Czerwone światło zderzyło się z niewidzilną powłoką, która powstała wokół Gryfonki, jednak ta musiała włożyć sporo wysiłku aby utrzymać odpowiednio długo tarczę. Zaklęcie Arli było silne; na tyle mocne, że ledwo utrzymała swoja defensywę do końca, by odeprzeć ten atak. Aż oddech jej przyspieszył i sapnęła pod koniec, zanim szkarłatna łuna rozproszyła się ostatecznie o nie magiczną barierę. Spuściła różdżkę, pozwalając dłoniom bezwładnie opaść wzdłuż tułowia. - Cholera... To było dobre - mruknęła w stronę Krukonki, bo tym razem walka była bardzo wyrównana. Aż zmęczyła się jakby była po kilku godzinach meczu na boisku. Nadal nie mogła wyrównać oddechu, jednak nie chciała, żeby dziewczyna musiała długo na nią czekac, dlatego ustawiła się w gotowości i skinęła jej, pokazując tym samym, że może działać. - Dawaj
Aż wyrwał jej się tryumfalny okrzyk, kiedy zobaczyła, jak zaklęcie już, tuż, zbliża się do Odzi. Ta jednak obroniła się, chociaż nie bez problemów i Arleigh postanowiła kuć żelazo póki gorące, nie dając jej czasu na zebranie siły. Teraz to ona miała przewagę, a przynajmniej przewagę psychologiczną. - No to daję. - Odkrzyknęła tylko i wpadła na zaklęcie, które wydawało się odpowiednie wobec mokrej, jesiennej aury. - Aquaqumulus! - Wrzasnęła i zamachnęła się różdżką zza pleców, celując nią najpierw w ziemie, a następnie, płynnym ruchem wyprostowała rękę przed sobą, wskazując w stronę Odeyi. Spod błota wyłoniła się wysoka, wzbierająca fala brudnej wody, która pomknęła prosto w stronę Worthington. Na szczycie fali utworzyła się nawet biała grzywa, przekraczająca ją wzrostem chyba dwukrotnie. Arleigh rozdziawiła usta i niemo wpatrywała się w efekt zaklęcia, ciekawa rezultatu gryfońskiej obrony.
Stawienie czoła zaklęciu paraliżującemu Krukonki wiele ją kosztowało i widać było po niej, jak bardzo musiała się postarać, aby jej skromne Protego dało radę. Ale dało! Koniec końców, zdyszana odparła czerwony błysk, który mknął ku niej i chwilę później, mimo iż jeszcze nie doszła do siebie i dodatkowo czuła, że zgrzała się pod tą grubą kurtką, dała Arl znak, że może zaczynać. I psia mać, Armstrong chyba koniecznie chciała odegrać się za te wcześniejsze ataki, bo to co leciało ku niej znowu wyglądało jakby miało zmieść Odę z powierzchni ziemi. W pierwszym momencie znieruchomiała, jednak szybko się otrząsnęła i nie zwlekając zacisnęła mocniej palce na różdżce. - Accenure! - krzyknęła, jakby im głośniejsze wypowiedzenie tego czaru miało sprawić, że szybciej zadziała. Machnęła różdżką wokół siebie, aby niewidzialny mur otoczył ją dookoła i nie pozwoliła aby fala błotnistej wody ją dosięgła. Ciągle trzymała swoją magiczną broń przed sobą, utrzymując zaklęcie obronne, przez cały czas, kiedy brudny strumień, wyczarowany przez Arli uderzał w barierę, która z trudem jeszcze się trzymała. Po chwili woda opadła, rozlewając się na boki i tworząc przed Gryfonką spore bajorko, a sama dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Chcesz mnie wykończyć - oznajmiła w kierunku kumpeli, która najwidoczniej była zadowolona ze swoich starań. Nie można było powiedzieć - to było imponujące i obydwie dziewczyny wykazały się dobrymi zdolnościami jeśli chodziło o uroki. - To co? Kończymy na dziś? - zapytała, otrzepując kurtkę z kurzu, który mimochodem osiadł na jej ubraniu, kiedy te wszystkie czary działy się wokoło. To była naprawdę wyrównana walka i mogły być z siebie naprawdę dumne.
//zt x2
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ciężko było nie przyznać, że w tym roku zima wyjątkowo dała się we znaki kadrze Hogwartu. Wykonując zadanie na inne kółko, Irvette widziała parę osób, które wylądowały w skrzydle szpitalnym ze względu na skręcone na lodzie kostki, czy inne wynikające z pogody urazy. Nie zdziwiło jej więc, że Koło Magicznych Wyzwań zostało poproszone o pomoc przy oblodzonych chodnikach i innych takich codziennych sprawach, które mogły mieć wpływ na zmniejszenie liczby pacjentów w i tak już przepełnionym skrzydle szpitalnym. Może i Irvette nie znała zbyt wielu zaklęć, które mogły w tym pomóc, ale nie miała zamiaru tak łatwo się poddać. Opatulona szczelnie w szalik i płaszcz, udała się na błonia, dzierżąc w rękach swoją różdżkę. Sama o mało co nie wywaliła się w drodze do bramy głównej. Gdy jednak szczęśliwie dotarła na miejsce, rozejrzała się najpierw, by ocenić szkody. Wszędzie lód i uszkodzone elementy bramy. Nie wyglądało to tragicznie, ale zdecydowanie wymagało kilku zaklęć. Początkowo Ruda postanowiła zająć się żywiołem. Przy pomocy Fovere zaczęła topić lód, w najbardziej opanowanych przez niego miejscach. Robota była zdecydowanie nużąca i ciągnęła się przez wiele długich minut. Kawałek po kawałku patrzyła, jak lód podgrzewa się, a następnie topnieje. Za każdym razem, gdy udało jej się wyczyścić jakiś mały obszar, od razu rzucała tam zaklęcie odpychające, by przypadkiem za minutę, czy dwie znów nie było tam grubej warstwy lodu. Nie było to dla dziewczyny łatwe. Jako, że mimo wszystko zaklęcia te należały do kategorii użytkowych, miała kilka problemów i nie raz musiała powtórzyć zaklęcie, by uzyskać pożądany przez siebie efekt. Na szczęście w końcu, po wielu długich i męczących próbach, tę część miała już za sobą. Zwróciła się więc w kierunku bramy , by zająć się zalegającą tam zamarzniętą wodą. Patrzyła, jak podgrzana ciesz spływa po metalowych częściach, tym samym ułatwiając dostęp do zepsutych miejsc. Wtedy też mogła zacząć posługiwać się Reparo. Nie wiedziała, czy to pogoda była przyczyną zniszczeń, ale zdecydowanie nie spodziewała się, że szkolna brama może tak łatwo ulec zniszczeniu. Nie zastanawiała się jednak nad tym zbyt długo tylko wykonała swoją robotę na tyle sprawnie, na ile jej zdolności pozwoliły, aż w końcu każdy, nawet najmniejszy kawałek znajdował się względnie na swoim miejscu. Gdzieniegdzie musiała nawet użyć zaklęcia zlepu, by wszystko na pewno trzymało się jak należy. Zdecydowanie nie nadawała się do roboty woźnego czy innego członka służby dosłownie porządkowych. Była zmęczona, co ciężko było jej ukryć i marzyła o schowaniu się przed kominkiem w dormitorium. Sprawdziła więc jeszcze raz, czy jej czary wciąż się trzymają i ostrożnie, krok za krokiem zaczęła wracać do zamku. Nie mogła jednak zrobić tego spokojnie i po drodze odmroziła jeszcze i zabezpieczyła zaklęciami kilka odcinków szkolnej ścieżki zapewniając bezpieczeństwo nie tylko sobie, ale i tym, którzy będą tego dnia podążać w kierunku pobliskiej wioski. Kolejny uczynek na rzecz szkoły został spełniony i Rudzielec mógł iść spać z czystym sumieniem.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.