Często w trakcie podróży do/z Hogsmeade uczniowie robią sobie tutaj przerwę. Nie brakuje tu zieleni, ławek i kamiennych stołów z ustawionymi na nich magicznymi szachami czarodziejów.
Amelia przyszła do swojego ulubionego miejsca, w nadziei, że nie zastanie tu żadnych nieproszonych gości. Od bardzo dawna lubiła przychodzić na tą ławeczkę. Robiła to z reguły, gdy miała jakiś problem i nie wiedziała jak go rozwiązać. Miejsce było w osamotnieniu, jeszcze nigdy nie natknęła się tu na żadną żywą duszę. Może właśnie dlatego tak bardzo je lubiła? Nie była typem samotnika, ba, bardzo kochała towarzystwo! Ale miała takie dni, że musiała, po prostu musiała zrobić coś, żeby być sama. W tej szkole, nie ukrywajmy, łatwe wcale to nie było.. dlatego wybierała zawsze to miejsce. Tak jak i dzisiaj.. w ten słoneczny dzień, pierwszy dzień kalendarzowej wiosny! Kochała wiosnę, uwielbiała rozkwitające kwiaty, przebijające się promienie słońca, dodatnią temperaturę. Po zimie szczególnie za nią tęskniła. Dzisiaj przyszła tutaj z butelką gazowanej wody i pestkami dyni. Jej ulubione połączenie. Wodę postawiła na ławce obok siebie, natomiast opakowanie pestek otworzyła i powoli, jedna po drugiej, zaczęła je dłubać i zjadać. Rozkoszowała się samotnością, ciszą, spokojem i słońcem, które delikatnie ogrzewało jej plecy.
Cedric właśnie wybierał się do Hogsmeade, aby uzupełnić zapasy różnych pyszności, które, jak zauważył rano z prawdziwym przerażeniem, zaczynały się kończyć. A to było nie do pomyślenia, dlatego w przerwie między wykładami, korzystając z coraz bardziej wiosennej pogody, postanowił wybrać się do paru sklepów, aby nadrobić zaległości w pałaszowaniu słodyczy. Nie zdążył jednak ujść daleko, kiedy stwierdził, że najchętniej to by jednak olał te tak drogocenne słodycze, położył się gdzieś i wygrzał w tym milutkim słoneczku. Taka ławka na przykład, o, ona to byłaby doskonała! Niestety jak się zaraz okazało, ta ławeczka była już przez kogoś zajęta, ups! Ale czy zamierzał się tym przejmować? Przykro mi, nie zamierzał. Dlatego nie zwracając uwagi na ewentualne sprzeciwy, czy w ogóle jakąkolwiek reakcje zajmującej ławkę dziewczyny, przysiadł się i z uśmiechem sięgnął po parę pestek dyni, których paczkę trzymała dziewczyna. - Jestem bardzo zmęczonym wędrowcem, więc pozwolisz, że użyczę sobie strawy i miejsca do spoczynku! - rzekł bardzo poetycko i w klimacie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Gdy tak sobie siedziała, zobaczyła jakąś postać, zbliżającą się w jej stronę. Był to chłopak, średniego wzrostu, o czarnych włosach. Stwierdziła, że to niemożliwe, że się do niej przysiądzie i dalej nie zajmowała się już tym, że zmierza uparcie w jej stronę. Pewnie pójdzie dalej, do Hogsmeade. Z jakiej racji ma siadać na ławce akurat przy nieznajomej? Wystawiła twarz do słońca i przymknęła oczy, kompletnie zapominając o chłopaku. Po chwili prawie spadła z ławki, gdy coś dotknęło jej paczki od pestek. Otworzyła oczy i z bijącym sercem spojrzała z widoczną niechęcią na chłopaka. - Zapytać nawet nie łaska? - mruknęła, uspokajając się i odzyskując dawny rytm serca. Pewnie, nie ma to jak przeszkadzać jej w wypoczynku. Nie przejmuj się, częstuj wszystkim co mam, najlepiej napij się jeszcze mojej wody. - przebiegła jej przez głowę pewna myśl i skrzywiła się jeszcze bardziej. - A co, jeżeli nie mam ochoty na towarzystwo? - spytała, unosząc w górę jedną brew i przekręcając głowę w stronę chłopaka, który nie raczył się nawet przedstawić. Co prawda, kojarzyła go, jednak nie znali się osobiście i miłym z jego strony byłoby nie zapominanie o tym. Piękny dzień nagle zniknął, słońce przestało ją cieszyć. Jak on mógł tak bezczelnie władować się na tą ławkę?!
To, że się nie znali, Bennettowi nie przeszkadzało wcale - traktował Amelię, jakby byli co najmniej dobrymi przyjaciółmi! Czy swoim zachowaniem chciał zmusić dziewczynę do opuszczenia ławki, żeby sam mógł się na niej rozłożyć, czy marzenia o wygrzewaniu się w wiosennym słoneczku również już porzucił na rzecz miłej konwersacji? Ech, sam chyba nie wiedział. W każdym razie, może zapowiadała się interesująca przerwa między wykładami. - Hm, miałem wrażenie, że już się znamy. - skłamał gładko, wzruszając ramionami. Co prawda mijał ją na korytarzach, w salonie wspólnym, czy wielkiej sali na posiłkach, ale pamiętałby gdyby chociaż raz udało im się porozmawiać. - Będziesz musiała się przemóc i taką chęć nabyć, bo nie zamierzam się ruszyć - rzucił pogodnym tonem, sięgając po następną garść dyni, wystawiając twarz do słońca i przymykając oczy. Podbite ślepka wciąż były podbite, ale Panda Bennett już się prawie przyzwyczaił do pytań i takiego obitego widoku w lustrze, dlatego nawet nie spuszczał głowy tak jak robił to jeszcze kilka dni temu. Poza tym, rozbudzał takie opiekuńcze uczucia (szczególnie w Scarlett, hehe), że stało się to dla niego niemal korzystne! Co raczej nie zmieniało faktu, że przez długi czas i tak nie da już sobie obić mordki. Cóż, miejmy nadzieję, że nie są to tylko pobożne życzenia, w przypadku najstarszego Bennetta nigdy nie wiadomo!
Postanowiła dokładnie przyjrzeć się chłopakowi. Cóż.. zaczęła od butów, a gdy doszła do twarzy, skrzywiła się nieznacznie. Lubi pakować się w kłopoty, to było pewne. Wyglądał okropnie, komicznie wręcz z tymi podbitymi oczami i o mało co nie wybuchnęła szyderczym śmiechem, musiała się powstrzymać, więc wydobyło się z niej tylko lekkie parsknięcie. - Nie mieliśmy okazji - powiedziała, nadal się nie uśmiechając, tylko patrząc na niego jakby chciała ocenić czy jest wart okazania odrobiny ludzkich uczuć czy należy spławić go jak najszybciej. Przekrzywiła głowę, gdy po raz kolejny sięgnął do jej opakowania z pestkami i delikatnie odsunęła je od niego. - Bez magicznego słowa nie dostaniesz - tym razem wyszczerzyła już zęby, ale uśmiech był raczej złośliwy niż przyjazny. Koleś nie będzie objadał się jej pysznościami, kiedy nawet się nie przedstawił. Wzięła butelkę z wodą, odkręciła ją z odgłosem, jaki wydaje odkręcana butelka gazowanej wody, pociągnęła dwa łyki i znów zakręciła butelkę, odstawiając ją w to samo miejsce, między chłopaka, a siebie, jakby miała ich oddzielać. - Zawsze mogę sobie pójść.. - ..ale jestem zbyt uparta by to zrobić, szczególnie, że byłam tu pierwsza. Dokończyła w myślach, zdając sobie właśnie w tym momencie sprawę ze swego upartego charakteru. No cóż, skoro takim się jest, trzeba cierpieć.
Widział, że dziewczyna mu się przygląda, zwłaszcza jego twarzy. Jej cichutkiego parsknięcia nie skomentował w żaden sposób, nawet nie wywrócił oczami. Cóż, teraz trzeba płacić za swoje błędy - chociaż nie powiedziałby, że limo na lewym oku było błędem, och nie, było warte każdego ciosu, który on z kolei zadał Shiverowi, o! Co się zaś tyczy prawego... szkoda gadać. - Ano widzisz, teraz już to zmieniliśmy, więc jesteśmy znajomymi, a znajomi dzielą się dynią! - odparł, niemalże ze śmiechem. Jego logika była zabójcza, no nie pogadasz, ehe. Wyciągnął dłoń po następną porcję, ale kiedy nie trafił do paczki, zaintrygowany otworzył oczy, głowę zwracając do Amelii. Ha, to tak chciała to rozegrać, no dobrze! - Magiczne słowo... - drapiąc się po głowie, udał, że się zastanawia - Tyle ich przecież jest, takie lumos na przykład, to przecież bardzo magiczne słowo... albo alohomora, też magiczne słowo, które to może być? - ależ dzisiaj był w kawalarskim humorze, ohohoho. No ale ech, chyba w końcu będzie musiał sobie przypomnieć, bo dziewczyna przecież zabrała paczkę z pestkami dyni, cóż za ból. I jeszcze ta woda między nimi... nie, nie lubił takich granic, absolutnie!
Uśmiechnęła się lekko, teraz już całkiem szczerze, bez żadnej ironii ani złośliwości. Rozbawił ją swoim stwierdzeniem, że od teraz właśnie są znajomymi, ponieważ ze sobą rozmawiają. Nie sądziła tak, w tej kwestii stanowczo nie podzielała jego zdania. Dynię trzymała dalej z dala od niego, żeby nie miał możliwości sięgnięcia po nią ręką. - Moim zdaniem, znajomymi zostaje się w momencie przedstawienia się sobie, więc przykro mi, z dyni nici. - uśmiechnęła się szerzej, przekręcając lekko głowę w stronę słońca, opierając ją o oparcie ławki i przymykając oczy. Słońce znów zaczęło przyjemnie ogrzewać jej twarz. - Żadne z nich, nie udało Ci się niestety trafić. Zgaduj dalej. - naprawdę nie miała na myśli słowa "proszę", liczyła na jakieś zaklęcie, które będzie pasowało do sytuacji, ale nie zmierzała ułatwiać mu sprawy. Uważała ona bowiem, że to chłopak musi się trochę wysilić, żeby dostać czego chce od dziewczyny - w tym przypadku: pestki dyni. Znów wzięła wodę, popiła pestki, które przed chwilą zjadła i odstawiła ją w to samo miejsce. Zauważyła, że chłopak spojrzał na butelkę wody, która stała pomiędzy nimi i nie wyglądał on na zadowolonego. Pewnie wolałby, żeby nie było żadnej granicy, dziewczyna jednak zdecydowanie wolała, żeby coś ich od siebie odgradzało.
Również się uśmiechnął, ale on już się szczerzył wcześniej, więc jego reakcja nie powinna zanadto dziewczyny zdziwić. Zaraz jednak uśmiech zamienił się na cierpiętniczą minę zbitej pandy, którą dzięki podbitym oczom tak bardzo przypominał, hehs. - A moim skromnym zdaniem nie trzeba znać swoich imion, aby zostać znajomymi - odparł kwaśno, wzdychając ciężko, kiedy dziewczyna powiedziała, że z dyni nici. - No, ale nie ci będzie, jestem Cedric! - przez moment miał ochotę podać fałszywe imię, w dodatku jakieś wyjątkowo głupie, ale jednak zrezygnował, bo w sumie to nawet zaczął lubić tę ławeczkową znajomą/nieznajomą! - Teraz twoja kolej, możesz się przedstawić i przysunąć paczkę z pestkami - wielki pan łaskawca zezwolił, po czym znów wystawił twarz do słońca, udając, że zastanawia się nad owym magicznym słowem. - Nie wiem, może accio? - ohoh, cóż za spryciula z niego, no patrzcie państwo! - I może bym nawet wyjął różdżkę i wypowiedział to magiczne słowo, ale to tyyyle roboty! - pokręcił głową i westchnął nad swoim tragicznym losem. Wciąż pozwalał, aby promienie słoneczne muskały jego twarz. Było mu taaak miło!
Ostatnio zmieniony przez Cedric C. Bennett dnia Czw 21 Mar 2013 - 19:11, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiała się przez chwilę z jego głupawej miny, która ani trochę nie przypominała jej zbitej pandy, a co najwyżej pobitego psa. Podrapała się po ramieniu i westchnęła ciężko, czekając na jego odpowiedź. - Amelia - odpowiedziała tylko, nie komentując ani słowem jego rozwiniętej odpowiedzi o tym, że nie trzeba znać swojego imienia aby zostać znajomymi. Mimo wszystko, dla niej trzeba było. Tylko po co ma się z nim o to kłócić podczas pierwszej rozmowy? Nie miałoby to ani troszkę sensu. - Accio jest idealne. - parsknęła śmiechem po raz kolejny. Zadziwiające, jak ktoś nieznajomy może poprawić jej humor kilkoma głupimi żartami. Zaczęła czuć się o wiele lepiej i obecność chłopaka, który bezczelnie władował się na JEJ ławkę samotności przestała ją nieco irytować. Oczywiście, nie tak do końca, nadal wolałaby siedzieć tu sama, ale było to już dobry znak. - Proszę - powiedziała, wyciągając pestki w stronę chłopaka. Skoro jej się przedstawił.. niech już straci, w pokoju ma ich przecież dziesięć razy więcej, nie ma co żałować kilku pestek. - A więc może teraz wyjaśnisz mi, co robisz w tym miejscu, gdzie nie spotkałam jeszcze nigdy żywej duszy? - zażądała wyjaśnień, jakby ławka faktycznie była jej i tylko jej, a nikt nie mógłby na niej usiąść bez jej pisemnego pozwolenia. Uśmiechnęła się lekko, bo rozbawił ją ton, jakim to powiedziała i już w tym momencie wiedziała, że chłopaka także rozbawi.
Ojej, gdyby powiedziała na głos, że bardziej przypomina mu psa, aniżeli pandę, Cedric poczułby się do żywego dotknięty! - Ładnie, podoba mi się! - stwierdził, kiedy mu się przedstawiła, dalej z uśmiechem wystawiając twarz do słońca. No doprawdy, cóż za miła przerwa! - Czyli już jesteśmy znajomymi. - dodał tym samym tonem, nie zmieniając pozy. Twarz w jej stronę zwrócił ponownie wtedy, kiedy z powrotem wyciągnęła pestki dyni w jego kierunku. Zaraz też oczywiście z tego skorzystał, wyciągając rękę po następną porcje smakołyku. Jakoś sobie przecież musiał radzić, bo chyba uznał, że siedzenie tutaj i wygrzewanie się w słoneczku z nowo poznaną znajomą jest jednak bardziej atrakcyjną opcją, niż nawet wyprawa po słodycze! Bez wątpienia był to dla krukonki komplement z jego strony! - Więc... Przybywam zza siedmiu mórz i siedmiu gór, stoczyłem walkę ze smokiem i teraz w zacnych murach Hogwartu szukam swojej królewny - odparł, uśmiechając się lekko. Kawalarz z niego był dzisiaj, no żarty się go trzymały! Aleale gdyby Amelia zapytała się go o to, z jakim smokiem stoczył walkę, bez wątpienia potrafiłby go jej opisać z uwzględnieniem najmniejszych szczegółów, wszak smoki były głównym hobby krukona!
Nie miała ochoty już dłużej się dąsać, cóż, może to i ciekawy zbieg okoliczności, że siedzi tutaj właśnie z tym chłopakiem, zamiast sama, znów zamartwiając się wszystkim co się stało w jej życiu. Wyszczerzyła do niego zęby, słysząc jego ostatni kawał i uniosła lekko brwi. - Tak? A jaki to był smok? - uśmiechnęła się lekko, mrugając do niego. No cóż, nie często spotyka się chłopaka, który tak żartuje, może wyjść z tego całkiem interesująca konwersacja. Wzięła jedną z pestek i wsadziła ją sobie do buzi, po to, by po chwili wypluć tylko samą łupinę. Założyła ręce na piersi i oparła się o oparcie, "rozwalając" się na ławce. Siedziała, właściwie znajdowała się w pozycji półleżącej, z nogami wyciągniętymi do przodu i założonymi jedna na drugą. Nie wiedziała, co więcej ma powiedzieć, więc czekała na odpowiedź chłopaka. Zresztą, z reguły nie była jakoś szczególnie rozmowna.
Poczuł niejaką satysfakcję, kiedy na twarzy Amelii ujrzał uśmiech - fakt, nie znał jej, ale kiedy udało mu się ją rozśmieszyć, z miejsca zrobiło się krukonowi jeszcze milej. Znaczy, miał nadzieję, że to właśnie z jego powodu dziewczyna się uśmiecha, a nie, że przypomniał się jej jakiś super śmieszny żart... no cóż! - To był gatunek niesamowicie podobny do rogogona węgierskiego, łatwo było o pomyłkę, ale nie, ja wiedziałem, że kolce na jego ogonie są zbyt duże, jak na takiego zwykłego rogogona. - wyjaśnił jej, ruchem rąk ukazując jak wielkie były owe kolce. Jak się zaraz okazało, były one na całą szerokość ramion Cedrica! - Było niebezpiecznie, ział ogniem, ale, że jestem znanym i uznawanym w całej Europie znawcą smoków, rozpoznałem w nim smoka norweskiego kolczastego, a co za tym idzie, wiedziałem już, jak sobie z nim poradzić... - tutaj zrobił dramatyczną przerwę po to, aby sięgnąć dłonią po dynie, przeżuć i już za chwilę powrócić do niesamowitej opowieści - mianowicie, wiedziałem, że jaja tego gatunku są koloru czarnego, więc jakoś udało mi się rozpoznać je wśród wielkich głazów, w których były ukryte, a smok, węsząc rychłe niebezpieczeństwo zagrażające jego rodzinie, zostawił mnie w spokoju! - dokończył, będąc spragnionym reakcji dziewczyny. No cóż, nie oszukujmy się, historia brzmiała więcej niż tylko nieprawdopodobnie, ale cóż! Nikt przecież mu nie mógł zarzucić, że kłamał, przecież mógł powiedzieć, że żartował.
Przysłuchiwała się opowieści chłopaka ze skupioną miną, jakby miała mu uwierzyć. W pewnym momencie naprawdę zaczęła mu wierzyć, mówił to z takim przejęciem, z taką pasją, że nie sposób było choć przez moment nie pomyśleć, że mówi prawdę. Na koniec jego historii parsknęła śmiechem, mrugając do chłopaka. - Jasne - powiedziała, szczerząc zęby. - Zapytałabym czy w tej bajce były smoki.. - zawiesiła się, wiedząc, że chłopak sam dopowie sobie zakończenie. Było logiczne, że nie mówił prawdy, ale widziała wyraźnie jedną rzecz i bardzo ją to zaintrygowało. - Smoki są Twoją pasją, prawda? - spytała, wyciągając jedną pestkę, które powoli zaczynały się kończyć. Spojrzała z wyrzutem na paczkę, w której została ostatnia pestka. Ciekawe, jakie z niego dobrze wychowany mężczyzna. - przebiegło jej przez myśl i odłożyła pestki na ławkę, jakby nie zdając sobie sprawy, ile ich zostało.
Ależ nikt się Amelii nie będzie dziwić, że chociaż przez chwilę uwierzyła w tę zapierającą dech w piersiach opowieść, pełną metafor, poetyckich porównań czy zaskakujących zwrotów akcji. Sam Cedric miał ochotę przybić sobie self high five, bo jeszcze chwila, a sam by siebie przekonał! Oczy na pewno podbił mu zbójnik przy drodze, a on, jako strudzony wędrowiec szukał pomocy u nadobnej panny - a, że takową okazała się Amelia, widocznie było elementem całej bajki! - Taaak, to moja pasja! Czasem zaczynam się nakręcać i nakręcać, kiedy zaczynam o nich mówić, ale za chwilę dochodzę do siebie, więc nie martw się, nigdzie nie uciekam. - ponownie błysnął ząbkami, w nowej odsłonie następnego wyśmienitego żartu, pozdrawiamy! Już, już miał sięgnąć po pestki, ale ręka zamarła w połowie drogi do opakowania - może i walczył ze smokami aż za siedmioma górami, ale to nie znaczy, że nie potrafił się zachować! Znaczy, no dobra - może i nad jego względnie "dobrym" wychowaniem można było dyskutować (nieee, na pewno nie było to spowodowane tymi liberalnymi poglądami matki Bennetta, którymi kierowała się nawet w wychowywaniu synów, na peeewno nie!), ale jak na porządnego rycerza walczącego ze z smokami przystało, nie będzie jadł ostatniej pestki dyni, jakkolwiek głupio to brzmi! - Częstuj się, ostatnia będzie dla ciebie - Cedric Łaskawca Pierwszy się znalazł! No ech, jaki on to miał gest, no patrzcie państwo!
Nie chciała się do tego przyznać, ale chyba zaczynała lubić tego nieznajomego ławkowego chłopaka, który na chama przysiadł się do niej i nie miał zamiaru się ruszyć. Wyszło jej to na dobre, bo zaczęła się uśmiechać z każdą chwilą częściej, aż po chwili uśmiech nie schodził już z jej twarzy, zapomniała o powodzie, z jakiego tak naprawdę tu przyszła, żeby zażyć samotności. Chyba będzie musiała mu później podziękować. - Zdążyłam zauważyć. Dobrze, że masz coś, co jest takie... absorbujące? - próbowała znaleźć odpowiednie słowo, ale średnio jej to wychodziło. Wiedziała, że chłopak całym sercem zaangażowany był w opowieść, nie chciała odbierać mu żadnej przyjemności z mówienia o tym. Widać było, że kocha smoki całym sercem. - Dziękuję Łaskawy Cedricu - uśmiechnęła się szeroko i szybko sięgnęła po ostatnią pestkę, jakby bała się, ze chłopak może w każdej chwili zmienić zdanie. Głupia, głupia, głupia. Amelia ostatnio nie wiedziała co się z nią dzieje, ale w sumie nawet jej się to podobało, nie ma co. Przypomniało jej się nagle, że chłopak zmierzał do Hogsmeade? A jej dynie właśnie się skończyły.. - Masz ochotę na małą wycieczkę?
Nieznajomy ławkowy chłopiec również zaczynał lubić Amelię, ale z nim to była sprawa taka, że z chęcią by się do tego przyznał i to zaraz. Nie zwykł ukrywać swoich uczuć, wolał kiedy wszystko było jasne i wyjaśnione, ot co! A gdyby jeszcze usłyszał, że tak udało mu się rozweselić dziewczynę, to jeejku, normalnie samozachwyt, więc może to i lepiej, że jak na razie Wotery powstrzymała się przed jakimiś wyznaniami! - Och tak, to jest niesamowicie absorbujące - zapewnił ją gorąco i całkowicie szczerze - I wiesz, ta wiedza niesamowicie przydaje się na opcm! - dodał, tak jakby miała jeszcze jakieś wątpliwości z jakiego przedmiotu Bennett wiódł prym. Przecież wszyscy musieli o tym wiedzieć, więc no jak to tak, musiał to podkreślić! - Ależ nie ma za co, drogie dziecko! - taki z niego był łaskawiec, nawet do swych poddanych zwracał się z takim zaufaniem! Żeby jednak nie wyszło, że faktycznie zamierza adoptować Amelię (ależ dowcipniś ze mnie, ohohoh) mrugnął do niej, tak, żeby wiedziała, że to był następny górnolotny żart, ten właśnie z rodzaju cedrikowych. - Pewnie, wycieczka to moje drugie imię! - wcale nie, bo Casper, ale ok, po prostu następny dowcip, uhuhu - To gdzie się wybieramy? Może odwiedzimy złoża pestek dyni? - zarzucił tą szaloną propozycją, ale na myśli miał oczywiście jakiś tam sklep, pewnie w Hogsmeade!
Amelia nie była osobą skorą do wyznawania swoich uczuć, więc Cedric może czuć się spokojnym, z pewnością nie wypali mu prosto z mostu, że go lubi oraz, że poprawił jej humor. Nie ma tak dobrze, musi się chłopak naczekać, żeby usłyszeć jakieś pozytywne słowa z jej ust. Założyła ręce na piersi, pocierając się po ramionach. Od siedzenia w jednym miejscu zrobiło jej się już chłodno. - Nie wątpię to - powiedziała, z uśmiechem zasłaniając twarz przed chłopakiem, jakby chciała powiedzieć "nie bij". - Czuję się tak samo jak Ty myśląc o eliksirach, kocham mieszać w tym kociołku i patrzeć, jak powstają przeróżne arcydzieła.. - powiedziała to tak rozmarzonym głosem, że chłopak nie powinien mieć wątpliwości, że naprawdę uwielbia ten przedmiot. Była to jedna z jej pasji od niepamiętnych czasów, z siostrą zawsze siedziały w garażu z tatą, który tworzył różne eliksiry. - Widzę, że humor dziś dopisuje? - uniosła lekko brew, przekrzywiając głowę. Miała cichą nadzieję, że to przez nią chłopak nabrał takiego dobrego humoru i jest tak skory do żartów. Co prawda, nie zależało jej na tym szczególnie mocno, ale chłopak ją zainteresował, co u dziewczyny nie zdarza się często. Wszyscy ludzie są tacy sami - nudni i schematyczni. Gdy pozna kogoś, kto odbiega od normy, koniecznie chce go poznać. - Właśnie o tym myślałam - dokładnie o pestki jej chodziło, świetne wyrzucie czasu. Wstała z ławki i zaczęli powoli iść w stronę Hogsmeade. - Później możemy zajść do Trzech Mioteł - miała ogromną ochotę na miód pitny, nie wiedzieć dlaczego.
/napisz w Miodowym Królestwie już, co? :)
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Alan Howett ostatnio jakby nie był sobą. Co prawda nie zaszła w nim jakaś diametralna zmiana, zachowanie również pozostawało identyczne, ale w głowie miał mętlik. Musiał wszystko przemyśleć. Był w ciąży z Hearowen, zakochał się w Jude. Zresztą chyba z wzajemnością. Tylko ta "wpadka"... ona wszystko psuła. To była chyba pierwsza rzecz w jego życiu, jakiej żałował. Planował jutro wybrać się do Londynu, chciał kupić śpioszki dla swojego dziecka. W jakimś uniwersalnym kolorze, zielonym najlepiej - będzie i dla chłopca, i dla dziewczynki! No tak, płci jeszcze nie znali. Był taki młody! Jednak postanowił być dobrym ojcem, nie opuszczać Hery. Znajdzie jej zajebistego mężulka, no bo sorry - Laila i Hearowen miałyby wychować jego dziecko? Dwie matki to chyba trochę za dużo, najwyżej zrobią sobie jakiś trójkącik! A z Jude... Miał nadzieję, że z Jude jakoś się ułoży. Zresztą na pewno kiedyś jeszcze będą szczęśliwą rodzinką, małe analojudki podbiją Hogwart i będą na jego czele, a zaraz po nich będą analoherki. A może na równi, w końcu na pewno każde z nich odziedziczy geny po ojcu i będą równie bystre! W każdym bądź razie, co się stało, to się nie odstanie. Jednak wciąż zastanawiał się, dlaczego Trowsent nie użyła jakiegoś eliksiru - kilka łyków i byłoby po sprawie! Może, tak jak on, nie pamiętała o niczym i nie czuła potrzeby picia czegoś takiego. Od rana nie mógł znaleźć sobie miejsca, w końcu wybrał się na świeże powietrze i wkroczył na drogę do Hogsmeade. Jakoś po kilku minutach zobaczył ławeczkę, więc postanowił na niej usiąść, bo takie miał widzimisię. On musi porozmawiać z kimś normalnym! Wszędzie te puchonki... Laila, Herka, Jude... Chciał obiektywnego widza i obiektywnej opinii, chciał wiedzieć, co ma do cholery zrobić. Czuł, że coś jest nie tak, momentami wydawało mu się nawet, że Trowsent mogła specjalnie nie wypić jakiegoś ustrojstwa na ciążę, może był częścią jakiejś wielkiej mistyfikacji? Nieważne, nieważne! Cholera, co za pogoda. To ma być wiosna?! Niebawem jego urodziny, musi być pięknie, bo drugiej takiej imprezy nie będzie już w tym roku! No chyba, że urządzi jeszcze sylwestra, to będą w sumie aż dwie. No, bo jak wiadomo, nasz Anal jest najlepszy we... no, we wszystkim, bogowie seksu tak mają. Tylko czy on w ogóle chce jeszcze być bogiem seksu? Dobrze, że przez całe swoje życie spłodził tylko jedno dziecko. Przeczesał dłonią swoje włosy, robiąc na nich jeszcze większy nieład, niż przedtem. Najchętniej rzuciłby to wszystko w kąt, zrobił jakieś zamieszanie wokół tej sprawy, a może nawet zachowałby się, jak totalny dupek i "załatwiłby to", nie przejmując się i wybierając taką opcję, jaka pasuje obu stronom. Zrobiłby to, owszem... Zrobiłby, gdyby nie to, że zależało mu na Jude.
Nastasja wręcz przeciwnie, do bólu aż przypominała siebie i sobą była. Nadal nie znalazł się nikt, kto by ją trochę rozruszał, tudzież pokazał, że inne życie wcale nie jest bardziej niebezpieczne niż to, które ona prowadzi, a daje wiele radości, którą jej zabiera jej nieśmiałość i trwoga o wszystko. Jak powszechnie w Hogwarcie było wiadomo, Nastka wolała towarzystwo książek i zwierząt niż ludzi. Nie dlatego, że dwie pierwsze rzeczy wnosiły więcej do jej życia niż ludzie(chociaż, jeśli o książki chodzi to można by się kłócić). Raczej dlatego, że wymienione wyżej przedmioty i stworzenia były prostsze w obsłudze. Właściwie w ogóle nie skomplikowane. Postępowało się z nimi wobec starego utartego szlaku, z którego praktycznie nigdy nie trzeba było zbaczać. Książki uczyły i bawiły, a zwierzęta kochały. To chyba wszystko, co było potrzebne do życia. Fakt, że ludzie też potrafili uczyć i bawić i kochać i to wszystko w jednym obiekcie, ale ile z nimi było roboty! Zero instrukcji jak postępować, zawsze jakaś niewiadoma. Bezpieczniej było pozostawać na znanym gruncie. Co teraz Nastka robiła. Opatulona w płaszcz i całe zimowe dodatki (tu mam na myśli czapkę mikołaja i równie czerwone rękawiczki oraz szalik) szła ściężką z Hogsmade, jak zwykle trzymając książkę w dłoni. Nie, pogoda jej nie przeszkadzała, właściwie, to poza zimnem, ledwo zwracała na nią uwagę. Szła z nosem w książce, zaczytana w kolejną powieść pod tytułem " Oswoić testerala". Niby powieść przypominająca tytułem romans, a tu psikus, książka o charakterze kryminalnym. Ale nie zagłębiajmy się w to. W pewnym momencie, pod wpływem jakiegoś dziwnego przeczucia, uniosła głowę i spojrzała na ławkę, na której siedział znany jej chłopak. -Alan? - zdziwiła się, chociaż doskonale wiedziała, że był to on. Jak zwykle nie wiedząc co zrobić, przycisnęła książkę do piersi i zamarła tak, a na jej policzkach wykwitł róż. Patrzyła na niego, co chwile jednak uciekając wzrokiem. Czy jej się wydawało, czy coś zmarkotniał? Cóż, może na obserwatorze zmieszali go z błotem. Nie wiedziała, bo jakoś nigdy nie ciągnęło ją do tego plotkarskiego chłamu.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Alan chętnie pokazałby Nastasji jak się bawić, gdyby tylko sam miał na zabawę ochotę. Tymczasem uciekał od odpowiedzialności, która z każdym dniem przytłaczała go coraz bardziej, chciała go dopaść, zabierając mu najlepsze lata życia. Dlaczego to zdarzyło się tak wcześnie? Może za bardzo się przejmuje i nie powinien wcale biegać po sklepach, coby nabyć zaopatrzenie dla dziecka. Jakoś po Herce nie widać, żeby nosiła coś w brzuchu, za wyjątkiem milionów kalorii, które codziennie zjada. Dorzućmy do tego jeszcze wątrobę, żołądek i inne takie... Może napchała się jakiegoś badziewia, zgrubła i od razu myśli, że jest w ciąży? A gdyby Alan miał choć trochę rozsądku w głowie, nie siedziałby tutaj i nie zamartwiał się. Zrobiłby jakiś kawał bibliotekarce, powkurzałby Lailę i porozmawiałby z Jude. Heloł! Ten dzień więcej nie wróci, więc jest wyjątkowy. Jak każdy zresztą. W tym momencie zauważył Nastasję. Tak dawno jej nie widział! Co prawda była puchonką, więc to niewielki minus dla niej, bo ostatnio miał dosyć puchońśkich dziewcząt. Jednak postanowił przymknąć na to oko, w końcu była jedną z nielicznych normalnych osób, które nie nawijały mu w kółko, jaki to on jest głupi, że "wpadł" na imprezie. Każdemu się może zdarzyć! Poza tym potrzeba spędzenia czasu z kimś, kto prawdopodobnie nie wie o całym tym zamieszaniu, była od niego silniejsza. Plus jest taki, że był jednym z nielicznych chłopaków, którzy zostali ojcem przed skończeniem szkoły. To chyba jedyna dobra strona tego złego, w jakiś sposób się wyróżniał. Szkoda tylko, że w taki beznadziejny... A Nastasja? Jego dawne zauroczenie, przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie poznał Jude. Już jakiś czas temu wyzbył się wszystkich uczuć, które do Nastki żywił. Teraz była tylko ładna i słodka - jak większość dziewczyn w Hogwarcie. Nie miała tego czegoś, na co złapał się u Jackson, a czego nie można nazwać. Może nic do niej nie czuł, tylko mu się wydawało? W większości przypadków tak było, a teraz mógł pochwalić się nowym doświadczeniem. Tymczasem patrzył, jak zaczytana w książce podąża drogą. Czytała ich tak wiele... Nie żeby coś, bo z doświadczenia Alan wiedział, że książki są bardzo wartościowe, ale żeby w taką pogodę przechadzać się poza zamkiem tylko po to, żeby czytać? Ach, a czy wiedziała w ogóle, dokąd idzie? - Nie, dyrektor Hogwartu przemieniony w Alana pod wpływem wielosokowego! - odparł bez cienia ironii, choć wiadomo, nie mówił poważnie. Jakoś nie mógł zdobyć się na nic więcej. W dodatku właśnie zauważył, że zaczerwieniła się lekko w typowy dla siebie sposób. Pomyślał , że powinien mieć nadzieję iż Nastka nie jest wiatropylna, bo kolejnej ciąży by nie zniósł. Och, oczywiście nie miał zamiaru nikogo zapładniać, ale ostatnie wydarzenia były jakimś koszmarem! - Co sprowadza taką piękną niewiastę w zimny i pochmurny dzień poza mury zamku? - zapytał ze znaną sobie nonszalancją. No, Alan Amant będzie zawsze i wszędzie, i choćby świat się walił, to on się tego nie pozbędzie! Omg, jestem poetą, rymuję.
Nareszcie po lekcjach! Nie to, że ma coś przeciwko przedmiotom w Hogwarcie, ale ten nauczyciel od starożytnych run jest taki nudny. To jakaś masakra była. Musiał siedzieć tą całą lekcję skupiony, bo przecież zależy mu na zdaniu do następnej klasy. Jeden rok już zawalił, więc powinien bardzie się przyłożć do nauki i między innymi trzeba chodzić na te runy, które są takie nudne. Nie to co transmutacja czy trening quidditcha. Biedak musi się przyłożyć, bo znowu ten głupek Ioanni będzie się na nim wieszał, to takie przykre. Ale są i takie miejsca, gdzie może swobodnie się poczuć. Tak, mówię tu o Hogsmeade, bo tam właśnie nasz milusiński idzie. Oczywiście wyciągnął paru znajomych, co by nie był sam, bo przecież nie ma zamiaru w samotności obżerać się w Miodowym Królestwie czy popijać piwko kremowe. Dość spora grupa osób spotkała się na dziedzińcu, gdzie znajdował się zegar, a następnie ruszyli w stronę miasteczka. Razem było ich ośmiu w tym dwie urocze puchoneczki z równoległej klasy. W trakcie drogi opowiadali sobie jakieś mega suche żarciki po których Petros się popłakał, bo były tak żałosne, że aż śmieszne! Byli już w połowie drogi, a ta niedojda Gavrilidis już się zmęczył. Co się z nim stało? Jeszcze pół godziny temu srał ze szczęścia, że idzie się nawpierdalać do Miodowego Królestwa. Kazał im iść dalej, więc tak uczynili. Otóż głupek zapomniał wziąć ze sobą parę galeonów, a nie chciał znowu prosić swoich kolegów, by pożyczyli. I tak jest już winien dość sporą sumkę. Mógł przecież użyć zaklęcia, ale to idiota, hehe! Usiadł na ławce bezradnie i wpatrywał się w sylwetki swoich oddalających się znajomych.
Biedny Petros, zupełnie się nie spodziewał kataklizmu, który miał niebawem nastąpić! Bo oto zaryczana Dahlia wracała ze spotkania z Chrisem, także sprawa była na świeżo, można by rzec! To znaczy, "wracała" to chyba niezbyt odpowiednie słowo, bowiem... po prostu szła gdzieś na oślep, aż w końcu przeszła cały zamek, a potem błonia i chyba tuptała sobie sobie do Hogsmeade, nie wiedzieć nawet po co. A może jednak? Niee, była tak rozemocjonowana i zalana łzami, że nic do niej nie docierało, a i widoczność była kiepska heheheh. Ogółem to nie tak, to nie tak miało to wyglądać... Nie mogła uwierzyć, że spotkało ją coś takiego. Cóż, chyba wierzyła w swoją dobrą passę aż po grób, a tu niestety! Pierwszy w życiu zawód miłosny i taka katastrofa... może lepiej będzie, jak Slater zostanie wiecznym dzieckiem, a miłostki zostawi dorosłym? Być może... W każdym razie powłóczyła nogami, jakby miał się zaraz skończyć świat, szlochała i pociągała noskiem, aż w końcu przetarła mokre oczy i dojrzała sylwetkę na ławce. Tak naprawdę to co chwilę ktoś gdzieś szedł, ale ona nie zwracała uwagi. Dopiero w tym momencie kogoś dostrzegła. I o rany, to był ktoś znajomy! A nawet jej najlepszy przyjaciel! Bez zastanowienia więc podbiegła do niego i bez zbędnych ceregieli rzuciła mu się na szyję, chyba nawet siadając mu o drodze na kolana, ALE WHO CARES. Zaczęła też płakać mu w ramię, ściskając go mocno. Biedny, biedny Gavrilidis! - Juuuż niiigdyy sięęę nieeee zakooochaaam - wybełkotała w jego koszulkę, bluzę, czy cokolwiek tam miał na sobie, generalnie sprawiając, że chyba już była mokra hehehe. Ale to nic, potem się tym zajmą zaklęciem! Gorzej, że biedny puchon się teraz od niej nie opędzi.
Głupi Petros, głupi Petros! Jak on mógł zapomnieć o tych galeonach. A czy on ostatnio nie założył się z kumplem o to, że poderwie ślizgonkę i POMACA JEJ CYCKI?! Ach no tak! Biedak przegrał i czekaj teraz na pieniążki od tatusia, bo od Ioannisa za nic nie pożyczy. Wystarczy, że cały czas wytyka mu to całe kiblowanie w szóstej klasie, niedobry braciszek! Takich to za jajca powinno się wieszać trzeba po uszach potargać. Chociaż, od czego ma siostrę? Ona zawsze go wysłucha i dopomoże finansowo. Złota dusza, najukochańsza na świecie! Ale teraz był skazany na samotność. To znaczy nie do końca, bo pewnie jego kumple kupią fasolki wszystkich smaków i razem wrócą do zamku. On to ma zajebistą paczkę. Wszędzie z nimi się powłóczy, pouczyć także umieją, no jest cudownie! Ioanni powinien mu zazdrościć, ach przepraszam, on już od dawna nienawidzi Petrosa za to, że jego młodszy braciszek taki spoko zioms wśród innych czarodziejów, hehe. I jeszcze znajomi przechodzą, więc go zaczepią, pogadają i pójdą dalej. Jendakże całą tą harmonię zakłóciła pewna dziewczyna wskakując Petrosowi na kolana. Totalnie nie ogarniał co się wokół niego dzieje. Mina mówiła sama za siebie. Kiedy doszło do niego, że to jego super przyjaciółka Dahlia płacze do jego ramienia wysilił się na lekki uśmieszek, który diametralnie przemienił się w zaniepokojony wyraz twarzy. - Na Merlina, Dahlia co się stało? Ioannnis znowu coś odstawia? Niech go tylko dorwę... - wycedził i swoją wolną rączką w geście złości pokazał pięścią gdzieś tam w górę. Nie wiedział czy ma ją od siebie odsunąć czy po prostu dać jej dalej wypłakiwać się na jego super ramieniu. Dylemat roku! Nie może jej teraz od tak odrzucić, więc przytulił gryfonkę do siebie. - Zawsze możesz zostać starą panną z dwudziestoma kotami - odparł, jednak kiedy doszło do niego, że to nieodpowiedni moment na takie żarciki poklepał ją jeszcze po plecach - Ale wcale nie musisz mnie słuchać. Gadam jak mój super braciszek po pijaku - ale on go kocha, hihi!
Oj tam, jego braciszek był cudowny! Przystojny, inteligentny, szarmancki, elokwentny, dowcipny i och, można mnożyć i mnożyć! No dobra, Petros też był super, przynajmniej w mniemaniu Dahlii, ale po prostu Ioanni go nie trawił, tak jak nie trawił większości istot ludzkich pałętających się na tym ziemskim padole. A że padło akurat na brata? No cóż... w każdej rodzinie znajdzie się prędzej czy później kozioł ofiarny, padło niestety na naszego super fajnego puchona, co zrobić! Ale on miał na szczęście dużo przyjaciół, chociażby taką Slater właśnie, która kochała go niemal jak brata! No dobra, może z tym trochę przesada, ale był jej najlepsiejszym przyjacielem pod słońcem, a to zobowiązywało. I dodawało mu +miliard bilionów do fajności. Ona tymczasem wciąż wyła, ściskając zarówno ubranie jak i szyję naszego Greka, nie mogąc się otrząsnąć po tym, co się stało. DLACZEGO JA? Powinna się wybrać do takiego mugolskiego programu. Tymczasem jednak potrzebowała się wypłakać na czyimś silnym, męskim ramieniu! A że napatoczył się Gavrilidis, to cóż, miał chłopak tak zwanego pecha, cóż zrobić. - Co? Jaki Ioannis? - spytała przez łzy, na chwilę odrywając się od niego i prostując na jego kolanach, wpatrując się w chłopaka zalanymi łzami oczami. Mrugnęła parę razy gwałtownie, próbując skojarzyć, co to za człowiek. A, jego brat. - Nie, nic nie zrobił - wydukała, przecierając swoje mokre od płaczu policzki. Na niewiele się to zdało, bowiem miała ochotę rozpłakać się po raz kolejny, bo znów jej się przypominało, co się stało. Ochhhh. - Nie chcę zostać starą panną z dwudziestoma kotamiiiii - zawyła głośno, znów się rozpłakując w ramię Petrosa. I łkała tak i łkała, a słysząc jego kolejne słowa, na moment przestała, zastanawiając się, czy to jakaś nowa forma pocieszenia. - Peeetrooos - ryknęła więc ponownie, nic nie rozumiejąc, i kontynuowała swoją tragedię w sześciu aktach na coraz to mokrzejszej koszulce/bluzie puchona. Och, teraz to się będzie musiał chłop wysilić. Chyba, że taka becząca baba na kolanach mu nie przeszkadza, to spoko!
A może i nie powinien tak na biednego Janeczka tak naskakiwać? Pomimo ich wiecznego sporu to jego brat, gdzie w odmętach jego puchońskiego serca kryje się na beznadziejna troska. Ale Petros jak to Petros - on o wszystko się martwi przez co jest taki beznadziejny, a jednocześnie uwielbiany przez większość, ma się ten urok osobisty, huhu. Jeżeli umie martwić się o tego przypała Ioanniego to da radę uspokoić rozpłakaną gryfonkę. To dziwne, bo zawsze kiedy ją widzi to na jej twarzy króluje ten przeuroczy uśmiech, który uszczęśliwia młodego Gavrilidisa. Skoro ona poprawia mu nastrój w złe dni to on także powinien się na coś wysilić. Tylko jak? Nie chce przecież oglądać jej rozpłakanej twarzy. Trzeba ją postawić do pionu i to w tej chwili! Wstał z ławki i tym samym Dahlia została na niej sama. Zaczął nerwowo krążyć wokół dziewczyny i przy okazji rozmyślać nad jakąś pouczającą wypowiedzą w ktrócych był rzeczywiście kiepski. - Może opowiedz mi od początku co się stało, że przybiegłaś tu z płaczem - zaproponował, a następnie usiadł koło niej na ławce, bo już kolana go bolały, choć była dość lekka. Wspominałam już, że Petros to lamus? Może to i zły pomysł z tym przypominaniem biegu wydarzeń? Oby dobrze to wszystko poszło, bo inaczej biedak się załamie i popadnie w jakieś ciężkie nałogi, NO DAHLIA PLISKA!