Dość jasny, przestronny. Na ścianach są portrety byłych dyrektorów, którzy naturalnie śledzą nowo przybyłych swym przenikliwym wzrokiem. Dość uporządkowany, chociaż przepełniony wieloma dokumentami. Pod ścianą jest też kanapa, która jednak rzadko jest użytkowana.
-Lepsze jest zamrozenie bo zamroze cie na 30 min a w szpitalu bd lezal ze 2 dni co do pertyficus. -Śmierć jeżeli chciałeś stosować złe zaklęcia to chciałęś uśmiercić zwierzęta a one też czują ból. -Dobra cicho bądzcie przynajmniej David się zachowuje. -Wiem że chcesz pobyć a jeżeli chcesz uczyć się zaklęc przychodz na lekcje. Proste. -Widzisz ja nie mam ojca i nigdy mi nie mówił że mnie kocha.Skłamał ważne by się uciszyli.
Oczywiście z uwagą wysłuchiwał całej paplaniny (jakże chaotycznej) zebranych. Zastanawiał się, czy aby na pewno rozmawia z dorosłymi ludźmi. Oni przynajmniej stwarzali jakieś pozory. Zerknął na Gryffona posępnym wzrokiem. Nie podobało mu się to, że aby chronić własną skórę oskarża sztab nauczycielski. Usłyszał pisk swojej sowy, uniósł palec do góry i prędko podszedł do okna, aby je uchylić. - Panie Heart, widzę, że pańskie nazwisko oznacza również prawdziwe lwie serce, jednakowoż muszę przystać, iż nauczyciel ma obowiązek powstrzymywać zło, dziejące się w szkole. Stanowiliście niebezpieczeństwo, które pan profesor Black, prędko zaradził - kontynuował, otwierając list z pieczęcią Ministerstwa. Był zrezygnowany. Jeśli to miałby być kolejne wytyczne dotyczące Turnieju Trójmagicznego... Aż miał ochotę zjeść czekoladową żabę! Bladł z każdym kolejnym wersem listu. Podniósł wzrok na ślizgonkę, nie dowierzając. Jego dzieci?! Jego najlepsi uczniowie?! - Panno Tenebres, czy użyła Pani zaklęcia niewybaczalnego "Imperio"? - spytał, przerywając szczeniackie odzywki.
-Nie, nie użyłam- Powiedziała zgodnie z prawdą. Bo przecież tak było. Powiedzenie formułki, z różdżką w ręce mimo wszystko nie jest jednoznaczne z rzucaniem zaklęcia. Zresztą nie wyszło, to też nikt nie ma prawa jej za to karać. I chyba pomyliła też literkę. No trudno. Uśmiechnęła się lekko, udając niezwykle skruszoną, po czym spojrzała na nauczyciela. -Może pan się przymknąć? Wystarczy, że wykonuje pan niezrównoważone czyny. Nie mamy potrzeby dodatkowo słuchać nieprawdziwego bełkotu...
- Panie Dyrektorze, bardzo przepraszam, nie bronie własnej skóry, byłem w zakazanym lesie, używałem zaklęć na zwierzętach, proszę o karę i retrospekcję mojej różdżki jeśli mi pan nie wierzy. - Nie oskarżam Szanownego Pana Profesora Blacka żeby się bronić, jest mi po prostu przykro że profesor tak nas potraktował. Przecież Pan profesor jest świetny w rzucaniu zaklęć, o czym świadczy Jego posada. - powiedział i skinieniem głowy wskazał na nauczyciela, pokazujac że ma dla niego szacunek. - Ale czy nie mógłby rzucić jakiegoś innego zaklęcia? Dla przykładu takie Locomotor Mortis? Byłoby łagodniej. - stwierdził.
Spojrzała na Briana. Jak dla niej, był mistrzem w wywijaniu się z kłopotów. Chociaż właściwie zrobiło jej się go trochę żal, kiedy wspomniał o ojcu. Sama nigdy nie wyzwalała pozytywnych uczuć, kiedy myślała o swoim. Klapnęła pupą na krzesło i przez chwilę się jeszcze przyjacielowi przyglądała. - Nie wywalą nas, prawda?- Szepnęła mu prawie do ucha, maskując cały strach jaki dotyczył tej sytuacji. Spoglądnęła kątem oka na dyrektora.
Jakże on nie lubił kłamstwa! Zacisnął wściekle pięści, chcąc ograniczyć swoją złość. Przecież nie mógł jej pokazywać przy uczniach. Jestem profesjonalistą. Ministerstwo Magii nigdy nie wysyłało listów w sprawie osób, będących w szkole. Oczywiście każdy miał prawo do samodoskonalenia i ćwiczenia zaklęć, lecz nie takich. Żaden czarodziej nie powinien ich praktykować. - Jestem zmuszony zabrać pannie różdżkę - odpowiedział, wyciągając doń dłoń. Czekał, aż wyląduje na niej smukłe drewienko. Musiał być konsekwentny, inaczej nikt się nie nauczy poprawnego zachowania. A szkoła nie tylko miała uczyć, ale i wychowywać. - Panie Heart, pana też nie ominie kara. Jeśli nie byłby pan w Zakazanym Lesie, to równie dobrze nie zabierałby pan mojego cennego czasu. I proszę nie kwestionować jego zachowania, skoro podkreślił pan, iż Pan Profesor należy do osób wykształconych. Wszyscy utrzymujecie szlaban u Pani Profesor de Cheverny, z nią ustalę wszelakie szczegóły dotyczących długości trwania kary. - odpowiedział, zajmując miejsce - Proszę o opuszczenie gabinetu - dodał, chowając różdżkę Conie do swojego biurka i zabezpieczając ową szafkę odpowiednimi zaklęciami obronnymi. - Panie Black, Pan zostaje. - rzekł krótko i bardzo stanowczo.
-Dobrze w jakiej sprawie? Dzieciaki już wychodziły,pomyślał o Davidzie. -A David nie otrzyma kary? Czekał tylko aż wyjdą i co miał do powiedzenia Martinowi szanowny pan Hampson.
Jak nie przestaniesz używać tylu enterów, to będę za każdym razem dawała upomnienie -.-.
Bez słowa oddała swoją różdżkę. -Odzyskam ją jeszcze?- Spytała cicho, teraz już na prawdę skruszona. Uwielbiała takie zaklęcia, ale niewybaczalne najwyraźniej były już przesadą. Ale chyba nie wyleciała jeszcze, to się liczy. Westchnęła głęboko, zakładając nogę na nogę. -Nie użyłam zaklęcia, może próbowała ale go nie użyłam - Dodała jeszcze, nim wstała i zrobiła kilka kroków w stronę drzwi.
Spojrzał delikatnie na Nią i kiwnął lekko głową mówiąc "Nie". Spojrzał na Dyrektora i łzy poleciały mu po policzku. Zobaczył co robi Connie... - Dobrze Panie Dyrektorze. Dziękuję że nas Pan wysłuchał. Miłej nocy. - powiedział biorąc Connie za rękę i wychodząc z gabinetu. Skierował swoje kroki na korytarz. Musiał z Nią porozmawiać. Przecież jakoś to musi być. / Korytarz/
Odłożył list na biurko, będąc zupełnie podenerwowanym. Przecież to były jego dzieci! A to drugi raz, kiedy wymyka mu się spod kontroli ich zachowanie. Chciał, aby wyrośli na dobrych ludzi. Tacy, którzy znają pojęcie humanitaryzm i nie boją się ryzykować. Nie wierzył, że nagle tylu pojawia się niespełnionych "śmierciożerców". - A David to nie jest część całości? - odpowiedział pytaniem na głupie pytanie. O tak, w słowniku dyrektora Hogwartu istniała taka fraza. Używał jej tylko i wyłącznie wtedy, gdy odpowiedź znajdowała się w poprzednim zdaniu lub wystarczyłoby pomyśleć. Chociaż, jak widać czasem i to boli. - Panie Profesorze Black, nie życzę sobie takich sytuacji. To są pańscy podopieczni i to świadczy tylko i wyłącznie o tym, że nie wypełnia Pan swoich obowiązków należycie. - rzekł, ponownie splatając dłonie - W dodatku pyskuje Pan uczniowi, pokazując mu brak kultury. Nie powinien wdawać się Pan w ogóle w takie dyskusje.
Pokiwał głową. -Przepraszam przeoczyłem pańskie słowa co do całość. Przemyślał chwilkę całą postawę sytuacjii. -Brak kultury , dobrze to się nie powinno już powtórzyć. Już miał wychodzić gdy sobie coś przypomniał. -Prosze Pana są jeszcze dwie sprawy. Pierwsza nikt nie chce chodzić na zajęcia. Druga co do turnieju każdy nauczyciel będzie wymyślał pułapki?
Dyrektor uważnie obserwował swojego pracownika, mając świadomość, że jego kadra nie może zawodzić. Musiał im bezgranicznie ufać. Uniósł brwi w zdziwieniu, kiedy okazało się, iż pan Black nie usłyszał. Wykrzywił usta w bladym uśmiechu. - Panie Profesorze, kłamie pan - rzekł gładko, obserwując jego mowę ciała. To było niesamowite, głos może mówić nieprawdę, lecz to w czym jest nasza dusza, nigdy nie blefuje. - Uniósł pan jednostronnie ramię. - skomentował, chwytając za pliczek dokumentów z pieczęcią woskową Ministerstwa Magii. Kiedy wrócił do swojej poprzedniej czynności, Martin nie odebrał lekkiej aluzji apropos skończenia tematu. - To się ma nie powtórzyć, Black. Proszę potraktować to jako ostrzeżenie - rzekł surowym tonem. O tak, Gareth uważał, że tylko taka konsekwencja pomoże mu zmieniać świat. W rzeczywistości nie był zły, jednak podkreślał, iż stoi na czele Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Chciał, aby po jego śmierci wspominali go jak Albusa. Uniósł głowę, spoglądając mu prosto w oczy. - Najwyraźniej nie są aż tak interesujące dla uczniów - westchnął, czekając aż nawiążą kontakt wzrokowy. - Panie Black, został tu pan zatrudniony z powodu niebanalnych umiejętności i jako jeden z najlepszych czarodziejów w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Również posiada pan wiele wyobraźni. To kwestia podejścia pedagogicznego, aby uczniowie chodzili na Pańskie lekcje. Dlatego też może warto urozmaicić lekcje? - spytał, uśmiechając się szerzej. Młodzież w dzisiejszych czasach potrzebowała pewnego rodzaju adrenaliny i motywacji do nauki. - Turniej Trójmagiczny to sprawa Ministerstwa Magii, panie Black. - odpowiedział.
Zapukał w drzwi i wszedł do środka. -Dostałem wezwanie. Wszedł spokojnie trochę zdenerwowany. -Witam.Czy coś się stało? Spytał lekko zdenerwowany. Nie wiem co się stało ale to na pewno ma jakiś związek z Brianem i Connie. Co oni teraz uknuli przeciwko mnie. Nie nawiedzę Briana użył na mnie zaklęcia Crucio!
Sprawa za sprawą, a czas goni! Niemiłosiernie ucieka mu między palcami. Gareth stąpał nerwowo po swoich gabinecie, zastanawiając się, czy jego uczniowie zdołają przejść przez wszystkie etapy Turnieju Trójmagicznego. Nie chciał nikogo stracić! Zdecydowanie śmierć Cedrika wstrząsnęła całym światem magicznym. Bał się, bał się, że i w tym roku się powtórzy, że zginie ktoś naprawdę wyjątkowy. Kiedy otworzyły się drzwi, Dyrektor zamar w bezruchu, zastanawiając się chwilkę, kto też może go odwiedzać. - Ach, pan Kray! - rzekł z wielkim zadowoleniem. Przecież go oczekiwał! Podrapał się po brodzie, a następnie wskazał fotel - Proszę, proszę usiąść. Słyszałem, że ma Pan do mnie jakąś sprawę. Zwłaszcza, że wygląda Pan ma bardzo zaniepokojonego. Czy powinienem o czym wiedzieć? - spytał, podsuwając mu prawie pod nos metalowy dzbanek z żelkami.
Usiadł na fotelu i trochę przestraszony powiedział. -No Brian Heart użył na mnie zaklęcie Crucio. Wziął parę żelków i zaczął je gryźć i połykać. Patrząc ciągle na dyrektora. - I czy to złe użyć zaklęcia Crucio? Spytał zaniepokojony i cały roztrzęsiony. Zapamiętał że nie ma swojej różdżki. - A i zabrali mi różdżkę...
Przypatrywał się mu przez moment zanim zaczął opowiadać. Gryffoni zawsze wydawali się mu prawdomówni. Z resztą, chyba na tej cesze opierał się owy dom. Nawet mugolscy pisarze dużo pisali o równości, wolności i braterstwie. Podrapał się po brodzie, a następnie oparł o biurko, chcąc mieć wspaniały kontakt wzrokowy z uczniem. - Sprawa z Brainem jest już zakończona, panie Kray. Został skazany na areszt domowy, Ministerstwo Magii się nim zajęło. - wpadł mu w połowie słowa, wcale nie uważając to za niegrzeczne. Po prostu miał dość słuchania o tym Gryffonie i jego zacnej dziewczynie. Ślizgonka i Lew, no kto to słyszał... - Nie uczył się Pan na zaklęciach, że Crucio to jedno z zakazanych? - spojrzał na niego zupełnie zaskoczony. Przecież od lat wpajano to w młodych ludzi. Imperio z Avadą szli sobie parą, gdzie spotkał ich Crucio i na dożywocie ich skazano... - Nie odzyskał Pan jej jeszcze? - dodał, unosząc brwi ku górze.
-Nie uczyłem się tych zaklęć bo przeszyłem z innej szkoły tutaj. - Co on jaką Avadą? Kompletnie tego nie rozumiem - I różdżki jeszcze nie odzyskałem - Dodał,patrząc na niego. - Nie wiedziałem że to zaklęcie niewybaczalne... - Opuścił głowę w stronę podłogi patrząc się na swoje buty.
Wziął głęboki oddech, cóż za oburzający fakt. Czarodziej nie znający zaklęć niewybaczalnych? Chwycił żelkę, patrząc na niego jak na ostatniego wariata. - Panie Kray, w każdej szkole uczą o zaklęciach niewybaczalnych. Zaraz zerknę w Pana dokumentację i okaże się, gdzie Pan chodził. Wtedy wyślę wyjca. Nie mogę pojąć, jak Pan, nie zna ich. Ma Pan 16 lat! - był bardzo przejęty. Nie chciał nigdy negować systemu szkolnictwa innych szkół, lecz to przechodziło wszelakie pojęcie. Zmrużył oczy, kręcąc głową. Bardzo trudno było mu w to uwierzyć, bardzo trudno. Skinął w końcu. Różdżka, ach tak. - Podczas aresztowania pana Hearta, Ministerstwo Magii mi ją oddało, tak więc leży sobie w biurku - podszedł do owego mebla, szperając w jego szufladach. Ach, jest tak chaotyczny, że ma większy bałagan niż ustawa przewiduje. Cały Gareth! Zapewne Bill Kennedy teraz właśnie drapałby się po brodzie i śmiał z niego w najlepsze. Przynajmniej pięć lat wstecz by tak zareagował. - Ha! - rzekł zwycięsko, wyciągając różdżkę, należącą do pana Kraya. Skocznym wręcz krokiem podszedł do niego i wręczył. - Proszę używać mądrze. - dodał, zasiadając z powrotem za biurkiem, a następnie chwytając żelkę. Podrapał się po głowie. - A jeszcze jedno Lucas - tym razem zwrócił się do niego po imieniu, chcąc mówić do niego jak do malutkiego dziecka, jego synka. - Zapamiętaj sobie ten wierszyk. O trzech zaklęciach niewybaczalnych, za użycie których trafia się do Azkabanu. Sową wyślesz mi, jakie one mają działanie. Na jutro. Imperio z Avadą szli sobie parą, gdzie spotkał ich Crucio i na dożywocie ich skazano...
O tak, Gareth bardzo dbał o swoich uczniów i nie mógł pozwolić na taką lukę w pamięci, na takie niedociągnięcie.
-Dziękuje nie zawiodę dyrektora! Wziął różdżkę i dodał-Nie będę miał innych kłopotów? Zapytał trochę krępująco i poszedł w stronę drzwi i popatrzył na dyrektora. -Jutro sowa będzie u pana dyrektora. Imperio z Avadą szli sobie parą,gdzie spotkał ich Crucio i na dożywocie ich skazano,tak? Trzeba będzie przeczytać sporo książek i to jeszcze jak... -Do widzenia !-Krzyknął i wyszedł bardzo szybko. ----- 15:19 g 27g pon Do gabinetu przylatuje sowa z listem dla dyrektora od Lucasa. A w nim lis a w liście napisane: Drogi dyrektorze wysyłam ten list dla dyrektora z zaklęciami niewybaczalnymi i jego kłopotami i inne. Avada Kedavra: Najgroźniejsze z Zaklęć Niewybaczalnych, ponieważ jest nieodwracalne w skutkach i odpowiednio rzucone uśmierca każdą żywą istotę.Od zaklęcia tego zginęła większość ofiar Voldemorta i Śmierciożerców.Użycie go karane jest dożywotnim pobytem w Azkabanie. Cruciatus: Sprawia ofierze ogromny ból. Było często wykorzystywane przez Śmierciożerców do torturowania swoich ofiar. Imperius: Służy ono do przejęcia kontroli nad inną istotą.
Dzień zapowiadał się doprawdy wyśmienicie, biorąc pod uwagę zimno pościeli i kompletny brak siły do wstania. Cassandra próbowała wyliczać na palcach argumenty, dlaczego warto otworzyć oczy. Jednakże stanęło na pierwszym, który zawierał w sobie bardzo wiele siarczystych przekleństwie. Wpierw rzecz jasna pojawiła się apostrofa do konkretnego adresata: Morpheusa Phersu. Wielki Pan Kapitan, za którym ogromnie tęskniła, sprawiał, że przestało się jej tak dobrze spać jak kiedyś. Może dlatego, że pieruńskie ciepło uciekało od niej? Chciałaby wiedzieć, gdzie znalazło swoją kryjówkę, chętnie by mu nakopała! Kiedy tylko uniosła nieszczęsną lewą powiekę, ujrzała nie za przyjemny widok. Kołdra wraz z kocem spadła na hebanową posadzkę wraz z kubkiem jej ulubionej herbaty z ekstraktem z truskawki i wanilii. Kochała, kiedy mocny aromat wypełniał wnętrze salonu, a ona z błogim uśmiechem mogła usiąść tuż przed kominkiem, patrząc na odwieczną walkę płomieni z drewnem, które utraciło wszystkie siły. Wtedy również uwielbiała, aby jej uszy pieściła jazzowa muzyka. Dziki rytm saksofonu i fortepianu wprowadzał Elizabeth w nastrój żądny przygód. Dlatego też, puściła jej ulubioną piosenkę. Magiczna płyta zaczęła wirować w gramofonie, napędzana przez nieznaną jej siłę. Jakże chciała ją w danej chwili posiadać. Głównie po to, aby wstać z łóżka. Odłożyła różdżkę na stolik, otwierając tym samym drugą powiekę. Na smukłym ciele, gdzie nie było jeszcze widać żadnych oznak nadchodzącego podwójnego szczęścia, znajdowała się tylko czarna koszula nocna, ozdobiona wkładkami z koronkowego materiału. Gęsia skórka pojawiła się przez zimno okalające całe pomieszczenie. Pociągnęła nosem, przykładając tym samym dłoń do czoła. - Cass, trzeba wstawać – mruknęła mało zadowolona, podnosząc się do siadu. Zaspana ogarnęła wzrokiem pomieszczenie, szukając ciuchów, które wczoraj z siebie zrzuciła. Tłumaczyła się, że po prostu nie miała czasu. Lecz doskonale wiedziała, że chciała wypełnić puste miejsce po Morphie. To on był bałaganiarzem, a Cassandra już przyzwyczaiła się do widoku porozrzucanych skarpetek i kubka na kominku. Przecierając dłonią oczy, odgarnęła wspomnienie, które świadczyło o niczym innym jak o niewyobrażalnej tęsknocie. Chęci zrobienia czegoś szalonego, wręcz nieodpowiedzialnego. I w tym na pewno jej pomoże nie kto inny jak panienka z Francji. Bose stopy stąpały po hebanowych deskach, lekko drżąc od bijącego od nich chłodu. Czyżby zapomniała dodać drewna do kominka? Popchnęła ciężkie drzwi, przedostając się do łazienki. Prędko odkręciła kurek z wodą, aby obmyć zmęczoną twarz. Wciąż miała poranne mdłości, które wcale nie pomagały jej ze wstawaniem. Orzeźwiające krople wody wywołały na jej twarzy uśmiech. Wzięła szybką kąpiel, aby nie zasnąć w wannie, rozkoszując się idealnym ciepłem. Kołysząc nogą w rytm jazzu, zaczęła wesoło nucić wraz z saksofonem znają jej melodię. Często Chuck śmiał się, że taki rodzaj muzyki jest zemstą na białych za niewolnictwo. Kompletnie się z nim nie zgadzała. Gdyby tylko rozumiał śpiew saksofonu i szept fortepianu... To nie tylko była opowieść życia, lecz energia każąca tańczyć. Patrząc w lustro, zastanawiała się, jaki kolor włosów powinna dzisiaj mieć. Loki, proste? Nie, do zadania tylko i wyłączne ciemne fale, które będą seksownie opadać na odkryte plecy. Ciemny cień na oczy sprawił, że jej spojrzenie było nieco zadziorniejsze i wyraźniejsze. Uśmiechnęła się do własnego odbicia, chwytając specjalny strój na „szaloną, nieodpowiedzialną okazję wyrwania się z lamentu i skowytu”. Czarny gorset podkreślił jej spory biust. A pończochy... Och, to był tylko element urozmaicający! Na stópki wciągnęła czerwone szpilki, które świetnie dobrały się z podwiązką również tego samego koloru. Wtem założyła na siebie ciemny płaszczyk. Morpheus na pewno nieźle by się wkurzył, gdyby dowiedział się, że w takim stroju parodiowała przed kimś. Na twarz założyła czarną ze srebrnym brokatem maskę i uśmiechnięta do lustra, patrzyła na swoje odbicie. Oj, była bardzo ciekawa, co też Am wymyśliła. Wciąż nucąc jazzową melodię, dotarła tuż pod gabinet dyrektora. Oparła się o ścianę. Jakże by sobie zapaliła...
NIKT z Beauxbatons by nie był w stanie uwierzyć, w co też właśnie dała się wciągnąć. Nie wspominając już o tym, że jedyną opcją, która tłumaczyłaby takie zachowanie z jej strony byłoby zastraszanie, przymuszenie jej do tego w brutalny sposób, z bronią mugolską, z bronią magiczną, magicznymi stworzeniami, nieważne, grunt, że zastraszanie. Tymczasem Am osobiście, w pełni mocy umysłowych podjęła się wyzwania, które sprawiło, że właśnie kroczyła po schodach w lakierowanych, czerwonych butach na platformie. Z tegoż samego powodu miała na sobie ciemne pończochy samonośne, wykończone koronką, które przez całą linię nogi podkreślały jej apetyczny kształt czarnym szwem. Ponadto miała na sobie coś na kształt mikroskopijnych, koronkowych szortów – na górze nie miała na sobie niczego innego, jak dobrze uszytego czerwono-czarnego, koronkowego gorsetu. Poza tym jej ręce ozdabiały drobne mitenki, w które wszyte były jakieś tajemnicze, połyskujące kamienie. Pytanie dnia – co też sprawiło, że kobieta, która rzekomo jest dziewicą ma w swojej szafie takie fatałaszki? Cóż… Nikt nie zna dnia ani godziny! Włosy Amelie były nieznacznie pofalowane, ale przede wszystkim – dość fantazyjnie upięte. Fryzury od zawsze były jej „konikiem. W rękach niosła.. narzędzie zbrodni. Pięknie ozdobione, iście walentynkowe zaproszenie na bal, który miał się niedługo odbyć. Nie byłoby w tym naprawdę nic dziwnego, gdyby nie „podtekst” strojów poważnej nauczycielki i jeszcze bardziej poważnej pracownicy ministerstwa – wyglądały, jakby dopiero co zbiegły ze sceny rewii. I gdyby nie to, że nikt je o to nie prosił, a robiły to.. Dla zabawy. W poszukiwaniu przygody. Och tak, Amelie nie miała na swoim koncie zbyt wielu przygód. Przynajmniej dopóki nie trafiła do Hogwartu. Nienagannie uśmiechnęła się do Cass, ukazawszy się wreszcie w kuluarze. Udając oczywiście, że w pięknych ciuchach, w które właśnie się wystroiły (i w których więcej odsłaniały niż zasłaniały) wcale a wcale nie widzi jej zaokrąglonego brzucha. Właściwie, to w rzeczywistości go nie widziała, nikt normalny by go nie zauważył – to tylko paranoicy w tak uroczej sytuacji jak ona dopisywali sobie niektóre rzeczy. Doprawdy, z całej siły starała się na to nie zwracać uwagi, co nie było o dziwo tak trudne, gdy mimowolnie zaczęła się cieszyć na widok „starej znajomej”. Nosi dziecko faceta, którego chyba kochasz? Spoko, nie da się kogoś kochać „chyba”, więc to raczej dobry znak, dzieciak w końcu wyjdzie z brzucha i pewnie okaże się tak słodki, że Am nie będzie miała siły się gniewać na niego za to, że jest kim jest, owładnięta jego czarem będzie się domagać pozycji matki chrzestnej, ciotki chrzestnej czy naczelnego wręczacza uroczych prezentów i do towarzystwa będzie chciała mu dorobić chłopczyka albo dziewczynkę… No i tu chyba pada ten groźny/misterny plan. Gdzież tu znaleźć pokornego mężczyznę, który po dojściu do wniosku, że od paruset lat jest duchem – nie ucieknie i będzie z zachwytem znosił konieczność nie wychodzenia spomiędzy nóg kobiety, którą należy zapłodnić? Zawsze mogłaby poprosić Cassandrę o drobną przysługę i wypożyczenie męża do tej jednej konkretnej czynności. Ale chyba jednak nie, i o niebo praktyczniej będzie przerwać te idiotyczne rozmyślania i wrócić do rzeczywistości. -Hejże nastoletnia miss ciężarnych! – zawołała z zaczepnym uśmiechem, z niecierpliwością wyczekując reakcji Cass. Zastanawiała się swoją drogą, czy po takiej wypowiedzi nie należałoby przypadkiem zachować bezpiecznego dystansu, ale jako, że Amelie od czasu przybycia do Hogwartu raz po raz przekonuje się o tym, że ryzyko jest tu rozrywką na porządku dziennym – podeszła. Cholera, pożałowała, z bliska wyglądała jeszcze lepiej. -Właśnie zburzyłaś mój światopogląd, przekonując do tego, że brednie o rozkwitaniu w czasie ciąży nie są bredniami. – mruknęła, udając niby obrażoną tym, jak Cass dobrze wygląda. Cholera, znowu długo nie wytrzymała, bo zaledwie po chwili roześmiała się serdecznie. Przynajmniej ONA będzie dorosłą i zamężną matką. Tak, faktycznie, można było jej wybaczyć to dziecko. Pod względem obyczajowym, ich widok był teraz bezcenny – młoda, ciężarna mężatka i wciąż-młoda nieciężarna dziewica (co z oczywistych przyczyn jest.. oczywiste). Spojrzała na towarzyszkę to z rozbawieniem, to trochę wyzywająco. -Nie wymiękamy, prawda? – spytała, aby ostatecznie się upewnić.
Ależ czemuż to? Czyżby panna de Cheverny nie mogła się choć na chwilę wyluzować? Wszak i taki strój nikogo nie hańbił. Co z tego, że wyglądały rodem z ekskluzywnego domu z panienkami do towarzystwa? To był po prostu pewnik, iż nikt (w szczególności pan Gareth) się im nie oprze. Wyuzdany, okazjonalny strój wcale nie świadczył o postradaniu zmysłów. A raczej o dystansie do samej siebie. Pomimo tego, iż wiedziała, że Am jest w stosunkowo bliskich kontaktach z Morphem, nie bała się, że ta zaraz mu wszystko wyśpiewa w liście. Wszak to była zabawa czyż nie? Była ciekawa reakcji dyrektora. W zasadzie nigdy nie interesowała się, czy ma żonę i dzieci. Może biedaczka zaczęła obrzydzać i skorzysta z przedstawienia Amelie oraz Cassandry? Młode kobiety będą miały przynajmniej co wspominać, a proszę uwierzyć, będzie na co popatrzeć! Zdecydowanie ich stroje były dość oryginalne i ekstrawaganckie. Dopiero teraz mogła zobaczyć, jaką Amelie ma figurę. Doskonałą wręcz. Ugryzło ją coś w środku. Bowiem francuska będzie miała jeszcze owy płaski brzuszek, którym niczym skrzydłami motyla będzie można dotykać, nie krępując się ciążowymi pozostałościami. Jej piersi pozostaną w normalnym rozmiarze – wciąż jędrne, wołające o pieszczoty. Co jeśli Morph...? Prędko odrzuciła tę myśl od siebie, przeklinając, że przez te hormony zaczyna świrować. Wciąż powtarzała sobie, że domysły o romansie z lat młodzieńczych Am i męża, to zwykle melodramaty każdej kobiety, która pragnie mieć po prostu bliską osobę. Nic ich nie łączy, Cassandro. Przygryzła dolną wargę i zacmokała radośnie. Chciała już powiedzieć profesorce, że jak będzie się tak ubierać, to wzrośnie liczba utalentowanych w kwestii eliksirów, lecz prędko ugryzła się w język. Mimowolnie wyciągnęła dłoń w kierunku jej włosów, nawijając sobie finezyjną falę na palec. Czy aż tak naprawdę obydwie nosiły maskę powagi? Jedno było pewne, kobiecie nigdy nie wolno było pozwolić się nudzić, a tym bardziej czekać i zostać w jednym miejscu. Ileż można było trwać w monotonii? Wielka rutyna śmiała nazywać ubarwianiem życia. Pal licho z takimi dniami! Trzeba było się zabawić. Nieco mało odpowiedzialne było z ich strony, że pragnęły poczuć adrenalinę kosztem zdrowia Garetha, lecz co jak co, obydwie na pewno umiały zachować się podczas zawału. Lub nieproszonej erekcji. Wracając jednak do sedna sprawy, tu się chyba obydwie różniły. Amelia „nie korzystała” z życia tak jak Cassandra. U pani Phersu rozterki życiowe, sprawy sercowe były na porządku dziennym. Często się jej przyjaciółki śmiały, że po cóż ona się czymkolwiek przejmuje? Wszak kochać trzech, to jak podzielić tort na trzy części. Ale ona nigdy nie mówiła, że kocha, jeśli tego nie czuła. W zasadzie powiedziała owe magiczne słowa tylko dwóm osobom, a może nawet o jednej za dużo? Puściła kosmyk włosów Amelie, uśmiechając się szeroko. Mimo wszystkich swoich „nut zazdrości”, cieszyła się, że chociaż ona została w zamku i nie chciała jej zostawić na pastwę bliźniaków. Prędko zdjęła płaszcz, ukazując tym samym swój jakże dużo zasłaniający strój. Gdyby usłyszała propozycję wypożyczenia męża, nie krępowałaby się użyć odpowiednich zaklęć lub wydrapać oczy Amelie. Strach związany z utratą Morpha był tak wielki... Nie chciała, aby powtórzyła się sprawa z Willem, a z jej serca została zaledwie pusta komora, która nawet nie miała siły pompować krwi. Cassandra słysząc sformułowanie „nasolenia miss ciężarnych”, zarumieniła się uroczo. Prawdę mówiąc, cieszyła się, że nosi cząstkę męża pod swoim sercem, lecz przez to, że nigdy nie rozmawiała z Am na temat dzieci, nie wiedziała, jaki ból może jej to sprawić. - Oj, słońce, jak się będziesz tak ubierać, to mężczyźni zaczną się przepisywać na same eliksiry, a studenci chętnie zaciągną Cię do łóżka – bezpośredniość u Cassandry nigdy nie znała granic. Nie krępowała się mówić o rzeczach, które uważane były za „tabu” lub też niestosowne. Może dlatego, że miała dość tajemnic w obecnym świecie? Cassandra uśmiechnęła się szeroko. Czyż to nie były zacny komplement wśród nieprzespanych nocy, samotnego spędzania wieczorów przy kominku i irytujących mdłości? Wszak powiedzieć byłej anorektyczce, że wygląda świetnie... Miód na jej rozdarte serce! - Są, są – odpowiedziała prędko, chcąc zachować skromność. - Jeszcze zobaczysz, że ciąża to nie jest bajka... Mówię Ci to już teraz! - dodała, kiwając nieco palcem jakby na gest groźby. Zapewne jakby wiedziała o Emilu (wszak wyrzuciła gazetę za okno, widząc swoje zdjęcie), zachowałaby tego typu komentarze dla siebie. A to było okrutne ze strony Am, że zachowywała takie nowości dla siebie! Mocno przytuliła kobietę do siebie, patrząc na nią nieco krytycznie. - Masz naszą broń? - spytała z tajemniczym uśmiechem, jakby upewniając się, czy mogą zacząć zabawę. Poprawiła w końcu czerwoną podwiązkę, biorąc głęboki wdech. Parodiowanie w stroju ladacznicy przed dyrektorem... Bezcenne.
Otóż to! Madame Cass chyba zupełnie nieświadomie trafiła w sedno sprawy i odnalazła odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Panna de Cheverny nie mogła się choć na chwilę wyluzować. W szkole zawsze przygotowywała się wzorowo, zawsze była przygotowana. Ktoś, kto zawsze jest przygotowany nie ma raczej zbyt wiele czasu na luz. No, może nie zawsze, wszak odkąd do jej planu dnia wszedł a raczej wtargnął Morpheus… Amelii do tej pory po nocach śniła się rozeźlona twarz starej Pani profesor wyjawiającej głęboki zawód spowodowany jej zachowaniem oraz „doborem znajomych”. Co gorsza, Am wcale nie czuła się źle z tym co zrobiła! Tak, to chyba wówczas Morph zaczął ją przeciągać na złą stronę mocy, co też kończyło się właśnie tutaj. A raczej zaczynało na nowo. Pomysł w istocie był szalony, ale ich „gra” była najwyraźniej warta świeczki – albo rychłego zwolnienia. No ale nie mogły z góry zakładać, że dyrektorowi AŻ tak bardzo brakuje poczucia humoru, nieprawdaż? Zresztą, w takich sytuacjach mężczyźni z reguły miewali go wręcz zbyt wiele. Poza tym, na miłość boską, przecież one były dorosłe. Nie wspominając nawet, że przecież ich tajna misja miała.. eee, szczytny cel! Amelia szczęśliwie nie przewidywała chwalenia się swoimi genialnymi pomysłami w listach do Morpheusa – co więcej, najchętniej wystrzegałaby się przekazywania mu informacji o tym co obecnie działo się przed gabinetem dyrektora. Chyba żaden kochający mąż i „braciszek” nie poczułby się zadowolony, gdyby zorientował się, że dwie najważniejsze w jego życiu kobiety TAK się bawią. Zresztą, nie musiał o tym wiedzieć. On z pewnością też miewał jakieś sekrety. Podobnie jak Cassandra, nie miała najzieleńszego pojęcia o tym, czy dyrektor miał żonę (dzieci?). I dobrze – taka wiadomość z pewnością nie wpływałaby na nią kojąco. No ale cóż, przede wszystkim musiała myśleć o tym, że to zabawa. Jeśli coś zasadniczo różniło się w ich obecnych odczuciach, to.. sposób postrzegania ciała Amelii. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że jest w pewien sposób atrakcyjna, w taki sam sposób, w jaki dla mężczyzny była atrakcyjna każda inna, młoda kobieta. Płaski brzuch, jędrne piersi słusznych rozmiarów, uda, biodra, szczupłe pęciny i to wszystko, ogółem – nie robiło na niej większego wrażenia. Tak już została wychowana, co by nie zdawać sobie za bardzo sprawy z tego, że ze swoją figurą i takim strojem mogłaby śmiało wejść na scenę rewii i rozkochiwać w sobie wszystkich zebranych tam mężczyzn. Może i trochę szkoda, że Cassie ugryzła się w język, wszak Am z pewnością upewniłaby się w tym, że ich pomysł i działania mają prawdziwie szczytny cel i są jedynie wspaniałym preludium do szerzenia wiedzy! Taktak, z pewnością wszyscy mężczyźni, którzy zainteresowaliby się eliksirami pilnie chcieliby się „doedukować”. Wówczas, gdy Cassie nawinęła kosmyk jej włosów na palec Am uśmiechnęła się szeroko do swojej towarzyszki, tym samym w pełnej krasie ukazując ładnie skrojone usta, muśnięte intensywnie czerwoną szminką, tak aby pasowały do gorsetu. Dobrze, że nie wiedziała o niektórych z jej obaw odnośnie rzekomego romansu jej i męża Cassandry – bo cholera jasna, niegdyś chciała go tak bardzo, że i tak zaczęłaby się czuć winna. To by nie było fajne. Tymczasem – Cass jednak zdecydowała się wspomnieć coś na temat tego, jak dobroczynnie na frekwencję na zajęciach może wpłynąć ich mały happening, wobec czego Am poczuła się zmuszoną do wystosowania odpowiedniej odpowiedzi. Amelia NIEMAL się zaczerwieniła, co nie zmieniało faktu, że widać było po niej pewne „poruszenie” -Nie drwij ze mnie tak okrutnie, przecież wiesz, że póki co jedynym mężczyzną, któremu udało się zaciągnąć mnie do łóżka jest mój ukochany pluszowy miś. – mruknęła, zastanawiając się przez dłuższą chwilę, czy Cassie faktycznie mogła o tym wiedzieć. Wzruszyła ramionami, uśmiechając się słodko. -A jeśli nie wiedziałaś, to już wiesz. – sprostowała z niewinnym uśmiechem. Niemalże z rozczuleniem obserwowała rumieńce na twarzy towarzyszki konstatując, że wspaniale wpisywały się one w jej obecny wizerunek. Na powrót do tematu bredni-niebredni nieznacznie się skrzywiła. -NAJPIERW moja droga, to ja muszę znaleźć kandydata, który nie przechodzi przez ściany i po jakimś czasie w ogóle nie znika bez słowa. – no cóż, niestety „pikantne” nowości nie prezentowały się tak, jakimi mogły się wydawać dla Cass. Szczęśliwie, skrzywiona twarz Amelii jak gdyby odtajała, gdy tylko towarzyszka ją przytuliła. Zaproszenie dosłownie przez moment mogło mignąć Cass przed oczami, gdy Am zarzucała swoje szanowne rąsie na jej szyję. Następnie oderwała się od niej i do rąk własnych dostarczyła osobliwe, czerwono-czarne-coś. -Tak mamusiu, zabrałam wszystko co trzeba. Śpiewa, zaprasza dyrektora do otwarcia balu walentynkowego, jest piękne i cudownie pachnie. – wyliczyła, obserwując ostateczne przygotowania do wręczenia sekretnego „prezentu”.
Dlatego obydwie stanowiły coś w rodzaju „duo inséparable”. Amelie potrzebny był głos szaleństwa i osoba, która zapozna ją z ryzykiem, adrenaliną. Straci przy niej choć na chwilę zdrowy rozsądek, korzystając z życia, które minie szybciej zanim się obejrzy. A Cassandrze... jej było z kolei potrzebne przystopowanie. Przez swoje szaleństwo mogłaby zrobić jedną rzecz za dużo i stracisz wszystko. Jak w przykładu rzucenia obrączki w tłum. Dlatego same stanowiły niezłą parę, jedna drugą nakręca oraz stopuje, a przy tym nie łamią aż tak wielu zasad moralnych oraz etycznych (przynajmniej na razie.) Może właśnie po tej akcji Amelia zatraci swoją sztywniarską postawę do życia i po prostu zacznie się bawić? Cassandra chciałaby ją bardzo nauczyć tańczyć wśród deszczu z butelką wina, oblewając się wodą z fontanny. Gra była nawet bardzo warta świeczki. Chciała zobaczyć minę dyrektora, kiedy dwie najseksowniejsze partie wyginają się przed nim w dość dwuznacznych pozach. Uważnie czarując go spojrzeniem, śmiało dotykając swojego ciała. Mimo wszystkich pomysłów na seksowny taniec, najważniejsze było, aby traktować całą grę jako zabawę. Dlatego też żadna z nich nie dopuści do zwolnienia, bowiem nie będą przypominać siebie! Ot to był cały plan. Status dorosłej na pewno pomagał im nie kryć się ze swoim seksapilem, który niewątpliwie drzemał w każdej z nich. Mężczyzna widząc dwie kobiety, tańczące w rytm zmysłowej muzyki, nie może pomyśleć o zwolnieniu ich. Wtedy raczej mogłyby podejrzewać, że jest homoseksualny lub woli zwierzęta. Jednakże w takim wypadku należałoby zareagować i chronić dzieci! Cassandra z torebki wyjęła czarną perukę, podając jej Am. Często mówiło się, że zmienienie diametralnie koloru włosów zmienia również człowieka. Dzięki tym włosom Amelie powinna czuć się wyjątkowo bezpiecznie – a raczej jej posada. Z seksowną nauczycielką eliksirów był jeden problem: kompletnie w siebie nie wierzyła. Miała świetne ciało, zapewne nie jedna uczennica, w tym Cassandra, jej zazdrościła. Poczynając od pęcin, a kończąc na falowanych kosmykach. Sama Phersu pokusiłaby się, aby ucałować pełne usta. I nigdy nie zrozumie kobiet, które nie wierzą w swój seksapil. Była piękna i mogła z tego korzystać, więc czemu nie chciała? - Załóż ją, miejmy nadzieję, że Zgred Cię nie pozna – rzekła szeptem, doskonale zdając sobie sprawę, że przez taki taniec mogą obydwie wylecieć z Hogwartu w rytmie natychmiastowym. I co wtedy mogłyby ze sobą począć? Jedna z nich miała na szczęście wykształcenie, więc mogłaby poszukać nowej pracy. A Cass...? Wróciłaby do swojego brata, znosząc co noc inne panienki? Prędko wyrzuciła ten obraz z myśli. Już czuła w powietrzu channel number five oraz wino, które wraz z pożądaniem wypełniałoby sypialnię Chucka. Znieruchomiała, kiedy usłyszała, że jej starsza znajoma nie poznała jeszcze rozkoszy, jaką może dać mężczyzna. Nie spali ze sobą! Och, Cassandro, modlitwy Twe zostały wysłuchane! Pogłaskała jej policzek. Czuła się nieco winna poruszenia tak drażliwego tematu, zwłaszcza, kiedy Am dodała, że nie znalazła jeszcze odpowiedniego mężczyzny. Przynajmniej takiego, który nie przechodzi przez ściany. Próbowała sobie wyobrazić, jaki typ mężczyzny pasuje do Am, lecz kiedy tylko zobaczyła Morpha przed oczami, przygryzła wargę ni to wściekle ni zmysłowo. - Moja biedaczyno, królewicz się jeszcze znajdzie! - rzekła cichutko z uśmiechem. Na pewno miała rację. Wszak Amelie była niesamowicie inteligentną, piękną, a przede wszystkim uzdolnioną czarownicą. Tylko idiota by się nią nie zainteresował. – Widocznie zbłądził i nie trafił do tego zamku, ale prędko znajdzie drogę. Cassandra przymknęła oczy. Jej skóra zaczynała zmieniać koloryt na nieco ciemniejszy, a włosy przyjęły barwę płomieni. Wszak ostatnio zbyt często nosiła ciemne kosmyki włosów. Wzięła głęboki oddech, stukając w hebanowe drzwi dyrektora. - Nie wymiękniemy... - dodała równie konspiracyjnie, uśmiechając się w stronę Am, złapała ją mocno za dłoń, czekając na magiczne słowo, które pozwoli im wejść i zacząć przedstawienie. Na litość boską jak się ktokolwiek o tym dowie... - Panno de Cheverny show must go on – rzekła pewniej.
Siedział za biurkiem ledwie widoczny z za stertą papierzysk które powoli przytłaczały stary mebel. Tyle pracy a dzień jest taki krótki. Kłopoty z nauczycielami którzy nie odprawiali lekcji. Uczniowie włóczący się po Londynie oraz setki innych problemów jak choćby prośba o podwyżkę wystosowana przez skrzaty domowe dobijała powoli tego szacownego i opanowanego mężczyznę... Przemęczonymi od braku snu oczyma spojrzał na oblicza portretów byłych dyrektorów, jakby szukając w ich autorytecie pomocy i siły dla wykonywania jego trudnej lecz szanowanej funkcji... Ktoś był za drzwiami... Roztargnionym głosem nakazał otworzyć się drzwiom po czym nawet nie patrząc kto wchodzi sięgną po kolejne pismo. - Słucham? Odrzekł siedząc wciąż z nosem w papierach, tonem jakim zmęczony prezes wielkiej kąpani handlowej wita niechcianego petenta...