Dość jasny, przestronny. Na ścianach są portrety byłych dyrektorów, którzy naturalnie śledzą nowo przybyłych swym przenikliwym wzrokiem. Dość uporządkowany, chociaż przepełniony wieloma dokumentami. Pod ścianą jest też kanapa, która jednak rzadko jest użytkowana.
Dyrektor słuchał rozmowy Midney i chłopaka i jakoś tak nie bardzo mógł zrozumieć co puchon tam w końcu robił, co się działo i w ogóle, ale aurorem nie był i specjalnie nie orientował się w tego typu sprawach, więc może pani auror miała większe doświadczenie. Wyglądała, jakby doskonale wiedziała o co chodzi. Zadawała takie konkretne pytania, ech, może to i dobrze, że Ministerstwo tu ich sprowadziło, jemu będzie łatwiej, a uczniowie będą bezpieczniejsi. Takie to pozytywne myśli przebiegały przez głowę Hampsona, aż do czasu kiedy zobaczył, iż Johanan jakoś jakby zaczyna się denerwować, a potem grozić jego uczniowi Azkabanem i Veritaserum. Na to pozwolić nie mógł! Nie w jego szkole, nie z jego uczniami! Złość zatańczyła w Garethowych oczach, podniósł się ze swego wygodnego krzesła, teraz jego postać wydawała się znacznie większa niż kiedy siedział za biurkiem. - Nie pozwalam na to, pani Midney! Nic takiego nie będzie miało miejsca, nie dopóki ja tu jestem dyrektorem - wsparł ręce na blacie i wpatrywał się groźnie w aurorkę.- Veritaserum możecie sobie wykorzystywać na przestępcach, a nie na moich uczniach. - Uspokoił się nieco, przeniósł spojrzenie na puchona. - Niech pan, panie Bedau uda się do Skrzydła Szpitalnego, pielęgniarka się panem zajmie. Poczekał aż Huan opuści gabinet, a kiedy zniknął za drzwiami, usiadł z powrotem i zajął się dokumentami na swoim biurku, dając w ten sposób Johannie znać, że więcej z nią rozmawiać nie będzie.
zt x2 - Johanna, Huan idzie do skrzydła szpitalnego (nie musisz tam pisać, tylko uwzględnij w późniejszej fabule, że tam byłeś)
Puchonka ostatnie dwa tygodnie spedziła w swojej rodzinnej wiosce, gdyż brała udział w przygotowaniach do lokalnego Festiwalu Błogosławieństw. W Hogwarcie była dopiero od parunastu godzin, a już (w sumie, trudno się dziwić) z wszystkich stron nadciągaly do niej informacje, jakoby Lunarni mieli zostać pokonani. Z jednej strony powinna czuć ulgę, ale jednak coś nie dawało jej spokoju. To wszystko skończyło się tak szybko. Przez ostatnie kilka miesięcy planowala zemstę na Lunarnych i nagle... "POOF". Nie ma ich. Tak poprostu. No i jeszcze pozostała kwestia duchów martwych czarownic, które pomogły jej znaleść Księgę Magii Rodu Trewelty. Duchy raczej się nie mylą, więc to jeszcze nie koniec. Ale mimo wszystko Bonnie, przynajmniej na razie, chciała miec ten rozdział swojego życia za sobą. Ostatnimy czasy musiała często odwiedzać Św. Munga, by poradzić sobie z żałobą. Nadszedł czas by ostatecznie to zakończyć. Zapukała. Zapukała drugi raz. Nikt nie odpowiadał. "Pewnie wszyscy są w Wielkiej Sali... to dobrze." Delikatnie pchnęła drzwi, by mieć pewność, że przypadkiem nie obudzi śpiacych obrazów. Tylko ich jęków nam tutaj brakowało. Rownie delikatnie, cichutko podbiegła do biurka dyrektora. Sięgnęła do swojej torby i postawiła opasły tom na blacie biurka.
Szanowny Dyrektorze, pozostawiam pod Pana opieką Księgę Magii Rodu Trewelty. Z wyrazami szacunku, Bonnie Gardener
Ten krótki liścik pozostawiła na oprawie Księgi i wyszla z gabinetu. [z/t]
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Archibald zjawił się pod gabinetem dyrektora niedługo po kolacji. Po treści listu wnioskował, że nie był jedynym zaproszonym, więc oparł się spokojnie o ścianę obok drzwi, żeby poczekać na resztę grona pedagogicznego, która zapewne miała się zjawić. Spodziewał się, że chodzi po prostu o owutemy, do których przygotowywali się teraz siódmoklasiści, skoro to ich miał dotyczyć temat spotkania. Pod koniec roku szykowało się najwyraźniej spore zamieszanie - nie dość, że gościli przyjezdnych z całego świata i musieli w jakimś stopniu nadzorować Złotego Sfinksa, dochodziły egzaminy i zaliczenia. Blythe pracował w Hogwarcie pierwszy rok, więc nie do końca orientował się, jak będzie wyglądał nawał roboty, związany z końcówką roku szkolnego. Był jednak dobrej myśli!
Spotkania z dyrektorem Hogwartu zawsze dobrze się Gajce kojarzyły. Ten spokojny staruszek był w końcu w stanie wytrzymać wszystkich dziwnych nauczycieli w szkole, poczęstować herbatą, spróbować zrozumieć. Mimo miliarda spraw na głowie zawsze sprawiał wrażenie, jakby to własnie twój problem był dla niego najważniejszy. Gdyby nie to, że Gaja sama mało spała, pewnie zadawałaby pytanie o to, kiedy ten człowiek sypia, gdy wokół tyle spraw. Pewnie dlatego w szkole są potrzebni opiekunowie domów, by niektórymi sprawami zajmować się od ręki i nie zamartwiać nimi staruszka. Zabawne, ale Gajce w ostatnim czasie nie przyszło niczego załatwiać. To pewnie dlatego, że Hufflepuff jest tak cudownym domem, że w nim nie ma problemu z przyjmowaniem gości, nawet z tak odległych stron jak Afryka. W końcu w pokoju wspólnym nigdy nie mogło zabraknąć dobrej atmosfery i czegoś do przekąszenia. Gajka za to własnie kochała swoje pufki i nie dziwiła się, że wszystko jest na tyle w porządku, by nie musiała zamartwiać się o przyjezdnych. A może czegoś nie dopatrzyła? Na samą myśl o tym, pewnie ciarki przeszły by jej po plecach. Podejrzewała, że spotkanie będzie podejrzewać egzaminów, które w tym roku wyobrażała sobie jako czarną magie. W końcu uczniowie z wymiany nie byli w szkole od początku roku, a wiedza jaką mają różni się diametralnie. Każda szkołą w końcu wykłada jeden przedmiot lepiej inny gorzej. Ewentualnie spotkanie mogło dotyczyć założenia kółka herbacianego dla nauczycieli, w końcu dyrektor co rusz raczył ich herbatą. To jednak byłoby na tyle dziwne, że nawet wśród dziwnych myśli Gajki po prostu nierealne. - Hej Archbald! - Powiedziała szczęśliwa, że sama nie idzie na spotkanie z dyrkiem, a w sumie to nie czeka na nie. W końcu wiadomo, że co dwie głowy to nie jedna! Choć na dobrą sprawę kojarzyła tylko tego nauczyciela z imienia. Czy potrzeba czegoś więcej, by kogoś lubić? Gajka uznała, że nie, a jej zdanie skoryguje czas.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Zapukała delikatnie do drzwi, po czym wkroczyła do środka. Uśmiechnęła się delikatnie do Dyrektora i pochyliła głowę w geście powitania i szacunku. - Witam. Rozumiem, że chciał mnie Pan dzisiaj zobaczyć? - zapytała, spotykając wzrok przełożonego i zatrzymując się chwilę na jego oczach, próbując coś z nich wyczytać. Może oznaki zmęczenia albo wręcz przeciwnie: młodzieńczej energii. Czego mogła się spodziewać? Doświadczonego, ciężkiego wzroku starca, w którym dawno wypaliło się pragnienie władzy i potęgi, o jakiej wciąż marzyła Silvarova? Miała talent i była pracowita. Ambitna. Nieco chaotyczna, czasami zbyt mocno wierzyła w siebie, potrafiła zlekceważyć niebezpieczeństwo, pomimo swoich chłodnych kalkulacji. Zbliżyła się do biurka. - Bardzo cieszę się z funkcji, którą mi ostatnio powierzono. Mam nadzieję, że spełnię Pańskie oczekiwania względem mojej osoby. - Posłała mężczyźnie kolejny uśmiech. Zastanawiała się o co też może chodzić? Czy może uczniowie Slytherinu coś przeskrobali? A może wręcz przeciwnie?
Gareth miał szczerą nadzieję, że przybędzie cała czwórka. Raz po raz zerkał na zegarek, czy oby oni wszyscy zamierzali być o jednej godzinie czy też nie. Pierwszy zjawił się jednak pan Blythe, z którym była całkiem zabawna historia zważywszy na ukończenie Hufflepuff'u, a sprawowanie opieki nad Gryffindor'em, jednak Hampson uważał go za jedną z bardziej odpowiedzialnych person w zamku i choć dłuższą chwilę wahał się, to gdy podjął decyzje to nie żałował. Z pewnością był to człowiek godzien uwagi, ale też odpowiedzialny i troskliwy, może nawet i mężny, jak Godryk zakładał. Był to pierwszy taki przypadek w historii Hogwartu, jednak nie przeszkadzało to Hampsonowi, wszak nie od dziś wiadomo że łamał on wszelkie tradycje w większości dziedzin. W końcu jednak do środka wparowała i przeurocza profesor Glaber, która ujmowała go swoją puchońską naturą i miłością, którą obdarzała swoich wychowanków. Z pewnością zaskarbiła u niego kilka punktów właśnie takim zachowaniem, ale też oddaniem pracy... Był to jeden z trafniejszych wyborów, co chodzi o władzę nad jednym z domów. W końcu jednak wsypał się do gabinetu najnowszy nabytek, na co Hampson machnął ręką. Bo widać było, że sama profesor jest jeszcze zagubiona. Wierzył jednak, że pod skrzydłami rad Glaber, Blythe i Brendan'a szybko odzyska grunt pod nogami i panowanie nad najkrnąbrniejszym domem. W końcu jednak jak już tak zerkał na zegarek i poddawał się przeuroczej dyskusji z zebraną już trójką, to Brendan'a nadal nie było. Sowa na pewno nie zawiodła zważywszy na to, że trójka pozostałych opiekunów zasiadła już tuż obok jego biurka w wygodnych fotelach. Obrazy wiszące na ścianach gabinetu zuchwale komentowały (niby po cichu, ale wszystko dało się usłyszeć) strój profesor Silvarov, dziwne nawyki profesora Blythe i charakterystyczny uśmiech Glaber. Hampson nie miał siły się kłócić ze ścianami, więc zaczął: - Wybaczcie państwo. Obrazy na starość robią się strasznie zrzędliwe. Wybredne dzieła. Jednak nie o tym dzisiaj. Chodzi o uczniów siódmych klas. Czy według wcześniejszych instrukcji kontaktowali się państwo już z uczniami siódmych klas w celu omówienia ich planów na przyszłość, wybranych kierunków, zainteresowań? To bardzo ważne, abyśmy wiedzieli orientacyjnie ile z nich jest zainteresowanych kontynuowaniem edukacji w naszych murach. Poza tym zbliżają się najważniejsze testy. Musicie państwo ich zachęcać, proponować dostępną literaturę i organizować wiele zajęć dodatkowych. Wszak w połowie czerwca podejdą do niewątpliwie najważniejszego egzaminu, a my nie możemy pozostać bierni. - Uśmiechnął się do nich znacząco, choć dało się wyczuć powagę w jego głosie, która nie znosiła jakichkolwiek wykrętów.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
U Archibalda w zasadzie ciężko było mówić o miłości, a co dopiero o miłości względem uczniów - Gryfonów. Trzeba jednak przyznać, że powoli przyzwyczajał się do myśli, że musi ich ogarniać i pilnować żeby sobie czegoś, biedactwa, nie zrobiły. Gryfoniątka bywały cholernie narwane (w sumie jak Arch, ale przemilczmy ten oczywisty fakt), ale Blythe szczerze cenił ich potencjał, zapał i odwagę. Z początku podchodził do swojego zadania dosyć sceptycznie, jednak z czasem przywykł i nawet to polubił. Miał porządnych prefektów (Dexter!!!), którzy bardzo mu pomagali. Sam również starał się w pewien sposób troszczyć o uczniów. Choć sam był kiedyś Puchonem, nie czułby się dobrze w roli opiekuna domu Helgi Hufflepuff, za to Gaja nadawała się do tego idealnie. Przywitał ją uśmiechem. - Witaj, Gaja - odpowiedział, zdejmując na chwilę swój kapelusz. Przed nimi przemknęła Silvarova, nie zaszczycając żadnym powitaniem. Arch zaśmiał się krótko. Kulturka! Najwidoczniej było trochę prawdy w tym, że opiekuna wybierało się pod dom. Nie żeby poczuł się urażony, zwyczajnie rozbawiła go porywczość Anastazji i jej nagła wypowiedź, skierowana do dyrektora. - Dobry wieczór, Anastazjo - przywitał ją jeszcze. Blythe zasiadł w wygodnym fotelu żeby wysłuchać dyrektora. Obrazy konsekwentnie zlewał, niezbyt interesując się ich wybrednymi opiniami na temat obecnych. Był już przyzwyczajony do komentarzy na swój temat, więc nie ruszały go zbytnio. Zresztą, teraz ważniejszy był temat spotkania. Nie chciał wyrywać się z odpowiedzią, więc najpierw dał dojść do głosu Anastazji i Gai, dopiero po ich wypowiedziach sam odpowiedział na pytanie. Brendana dalej nie było. Coś się ostatnio działo z tym człowiekiem. - Przyznaję, że powoli, ale jednak zacząłem się kontaktować - odpowiedział krótko, nie zmyślając, bo nie było takiej potrzeby. - Ostatnio zajmowałem się głównie planowaniem lekcji i zajęć dodatkowych, plan kursu zaklęć niewerbalnych jest gotowy, więc sądzę, że teraz spokojnie będę miał więcej czasu na zajęcie się Gryfonami - wyjaśnił.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Odwróciła się powoli w kierunku pozostałej dwójki opiekunów i rzuciła im najprzyjemniejszy uśmiech, na jaki ją było stać. Wyszło nie najlepiej, zważając na to, że jej spojrzenie nadal było puste i zimne, jak lód. - Dobry wieczór, Archibaldzie. Dobry wieczór, Gajo. - Skinęła lekko głową. Była faktycznie ubrana dość ekscentrycznie: w długą, napompowaną, pastelowo różową suknię, która wydawała się być cała pokryta plamami w kolorze zakrzepłej krwi i zakrywała ramiona dziewczyny bufkami. Założyła do tego czerwone, zamszowe szpilki i zwieńczyła swoje skronie jakąś dziwną konstrukcją, przypominającą skrzyżowanie wianka i kapelusza z szerokim rondem, spod którego wypływały zasuszone, karmazynowe kwiaty róż. Jej twarz przesłaniała siatka, luźno zwisająca z ronda tego dziwacznego nakrycia głowy. Zignorowała złośliwe uwagi pod kątem jej stroju, ze strony obrazów wiszących w gabinecie. - Poinformowałam. Choć muszę z rozżaleniem przyznać, że nie otrzymałam żadnych instrukcji w tej sprawie, Panie Hampson. Możliwe, że reszta opiekunów została poinformowana zanim zostałam przyjęta na to stanowisko... - Tylko Gaja nie odpowiedziała jeszcze na pytanie dyrektora. - Postaram się, żeby moi podopieczni mieli co robić i żeby jak najwięcej z nich zdecydowało się na podchodzenie do OWUTEMów oraz zostało z nami na studiach. - Nie była formalistką, raczej traktowała to spotkanie oficjalnie, a swoje obowiązki lubiła wypełniać precyzyjnie, z dbałością o szczegóły. W pracy była zupełnie inna, niż w życiu prywatnym, gdzie często wkradał się niekontrolowany chaos.
Wszedł i słysząc wypowiedź Dyrektora zrozumiał temat aktualnego zebrania. -Witam wszystkich- skłonił się zgromadzonym- Jeśli chodzi o Kruki miałem się tym wkrótce zająć, na chwilę obecną robię ogólne powtórki z moich przedmiotów by przygotować wszystkie domy. Zaś planami moich kruków, zajmę się w jak najszybszym czasie, wszakże teraz to wyłącznie potwierdzenie ich drogi po tym jak określali względnie swoje kierunki edukacji przy sumach, miło będzie jednak porozmawiać z nimi o ich życiowych planach.-Powiedział spokojnym tokiem- Wybaczcie ale mam chwilowo pod nadzorem projekt w postaci kilkunastu słojów z wpół gotowym eliksirem wielosokowym, więc jak rozumiecie nie mogę w chwili obecnej przeciągać mojej wizyty.- rzekł przepraszającym tonem
Racja, Gareth potrzebował kompetentnych ludzi na stanowisku opiekunów przez wzgląd na to, że sam nie ogarniał całej młodzieży i nie zapowiadało się na to, aby zaczął. W końcu w Hogwarcie było tak wiele młodych dusz, że pewnie jakby podczas śniadania w Wielkiej Sali rzucił w powietrze: Suzanne, to zza każdego stołu podniosłoby się z dwadzieścia dziewcząt. Cóż miałby wtedy zrobić? Która byłaby właściwa? Uśmiechnął się pobłażliwie na treść swojej myśli i wysłuchawszy nauczycieli i spóźnionego Aleksandra wskazał mu fotel. Nie zwrócił uwagi na milczącą Gaję, choć sądził, że długo to nie potrwa. - Nie chciałbym państwa trzymać tutaj w nieskończoność. Chodzi również oto, abyście bardziej wzięli pod uwagę też materiał powtórkowy, zachęcali uczniów do nauki i jakoś pociskali ich, żeby rzeczywiście trochę wzięli się za naukę. Potrzebujemy wysokich wyników biorąc pod uwagę, ze jesteśmy opiekunami tegorocznego projektu. Proszę przemyślcie to i sprawujcie większą uwagę nad przyjezdnymi. Nie chciałbym, aby powtórzyły się niemiłe incydenty z poprzedniej wymiany... Jeśli wszystko jest zrozumiałe to już dziękuję państwu. - I tutaj podniósł się zza fotela, aby podejść do okna. Bolało go serce na myśl o ilości obowiązków, które spoczywały teraz na nim.
Gajeczka chyba pierwszy raz odpowiada najpóźniej ze wszystkich zgromadzonych na tego typu spotkaniach. Cóż, niewątpliwie ostatnio spędzała dużo czasu z raczej małomówną osobą, ale nie wpłynęło to na nią na tyle destrukcyjnie, by sama milczała jak zaklęta. Po prostu zastanawiała się co powiedzieć, w gruncie rzeczy ona na co dzień na tyle intensywnie starała się pomagać uczniom, że nie zauważyła, by ktoś do niej nadzwyczajnie pisał. Nawet jeśli by pisali, to odebrałaby to jako kolejny list i z uśmiechem poszła dzielić się swoją wiedzą albo nakłaniać jakiegoś innego profesora czy profesrokę, by pomogli jej aniołeczkowi z tym jakże trudnym zadaniem. W końcu wiadomo, nawet jeśli opiekun domu był odpowiedzialny za swoich uczniów, to jednak niektóre kwestie edukacyjne musiał zostawić tym lepiej wyszkolonym w tej dziedzinie. Tak więc słuchała po kolei osób, które oczywiście zachowywały się nienagannie, informując uczniów. - Najstarsi uczniowie Hufflepuffu od połowy roku są przeze mnie doglądani. W grudniu już pytałam o ich problemy, które długofalowo staramy się rozwiązać. Wie pan w końcu jak to jest, w jeden miesiąc nie da się nadrobić tylu lat nauki. Przez to też nie informowałam ich dodatkowo, nie zawracając im głowy. Szeleszczenie nad głową teraz tylko by ich zestresowało. Podsumowując nie zanosi się na katastrofę - W końcu powiedziała swoim charakterystycznym słowociągiem, trochę nie bardzo wiedząc, czy powinna być zadowolona ze strategii wychowawczej jaką podjęła w tym roku. Zwłaszcza, gdy przyjechali nowi uczniowie, którzy pewnie są przyzwyczajeni do innego schematu pracy niż pani astronom. W głębi serduszka miała nadzieje, że jej ukochana Math otoczy przyjezdnych swoim prefekciarskim ramieniem i pomoże świeżaczkom nawyknąć. Nawet ploteczka ją doszła, że jej pufki robiły jakieś ognisko. Wolała w to jednak nie wnikać, sama jeszcze pamiętała, że na takich spotkaniach nauczyciele nie byli mile widziani. Eh, te czasy młodości!
W drzwiach gabinetu pojawiła się nieznajoma postać. Ubrana była w czarny płaszcz z kołnierzem postawionym do góry, czarne dżinsowe spodnie i tego samego koloru brogsy. Pod niezapiętym płaszczem można było dostrzec fioletową koszulę rozpiętą u szyi. Właśnie tak prezentował się nowy woźny tej szkoły. Z początku tylko stał i rozglądał się po pomieszczeniu z nieukrywanym zaciekawieniem. - Bardzo ładna placówka. - skomentował krótko uśmiechając się. Już po tych kilku słowach dało się wyczuć francuski akcent mężczyzny. Lewą dłonią przeczesał swoje niesforne włosy do tyłu i postanowił wejść głębiej do gabinetu dyrektora. Jeszcze chwilę podziwiał wystrój, aż w końcu dotarł do biurka. - Bonjour! To znaczy.. dzień dobry! Miałem się tu zgłosić do pracy. Nazywam się Dev Levitt, a pan jest... Chwileczkę. - przerwał na moment i wyciągnął małą, pomiętą karteczkę z kieszeni. Następnie przeczytał ją głośno - Gareth Hampson! O ile dobrze sobie zapisałem. - następnie schował kawałek papieru. - Miło poznać. - dodał jeszcze i wyciągnął dłoń chcąc się przywitać. Francuz wydawał się być średnio przygotowanym do tej wizyty. Jednak nie przyszedł tu rozmawiać, a pracować. Wykonywać jakieś obowiązki. Poza tym zrażony był do szefów i szczerze wątpił w to, że z tym pracodawcą będzie jakoś inaczej niż dotychczas. - Na prawdę podoba mi się tutejsza architektura. Pod tym względem Hogwart dorównuje Beauxbotons. Chociaż w sumie mało jeszcze tu zwiedziłem. Gdyby nie pomoc napotkanych uczniów to nawet do tej wieży bym nie trafił. Może jeszcze zmienię moją opinię, kiedy więcej zobaczę. - stwierdził. Te dwie szkoły konkurowały ze sobą od dawien dawna, ale była to całkiem zdrowa rywalizacja. Na przykład francuska szkoła wygrała Turniej Trójmagiczny sześćdziesiąt dwa razy, przy sześćdziesięciu trzech zwycięstwach Hogwartu. Te dane oczywiście były stare, z przed 2000 roku, więc Levitt nie był pewien, jak wiele się zmieniło od tamtego czasu. Nie kibicował żadnej z tych placówek, więc nie był zainteresowany ich losem, kiedy wyszedł z Azkabanu. Zapewne uzupełni swoją wiedzę pracując tutaj, bez względu na to, czy będzie tego chciał, czy też nie.
Chimery na dole schodów poinformowały Hampsona, że zbliża się jego gość i teraz dyrektor czekał na niego, zasiadając na swym imponującym biurkiem. - Dzień dobry, panie Levitt. - Uśmiechnął się do mężczyzny i również podał mu pomarszczoną dłoń na powitanie. Pamiętał doskonale list mężczyzny, leżał teraz przed nim na biurku, toteż dyrektor dopiero co przypomniał sobie o jaką posadę chodziło. Bardzo dobrze się składało, ostatni woźny zrezygnował już jakiś czas temu i porządek w szkole musiały utrzymywać jedynie skrzaty. Nie było to bardzo złe rozwiązanie, jednak w szkole już tradycją było, że to człowiek zajmował się porządkami. - Dobrze pan zapisał - stwierdził z dobrotliwym uśmiechem. - Proszę usiąść. - Wskazał na krzesło po przeciwnej stronie biurka. Oparł łokcie na biurku i niby to spojrzał na dostarczony jakiś czas temu list Deva. - Bardzo dziękuję, architektura zamku jest naszą dumą, czasem odnosi się wrażenie, że sama się kształtuje! - oderwał wzrok od pergaminu. - Jak rozumiem, jest pan zainteresowany posadą woźnego? Niewątpliwe, będzie miał pan okazję dobrze poznać Hogwart podczas pracy. Czy mógłbym się dowiedzieć dlaczego postanowił pan przeprowadzić się z Francji do Anglii? I co skłoniło pana do wyboru takiej posady? Musiał dowiedzieć się co nieco o nowym, potencjalnym pracowniku. Oczywiście, pewne informacje już miał. Parę tygodni wcześniej napisał list do francuskiego Ministerstwa Magii i otrzymał skrócony życiorys pana Levitta. Z początku wzmianka o Azkabanie nieco przeraziła dyrektora, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że mężczyzna miał po prostu wyjątkowego pecha, będąc skazanym za niewinność. Ach, informacje Deva rzeczywiście były nieco nieaktualne, ponieważ zaledwie trzy czy cztery lata temu, podczas kolejnego Turnieju Trójmagiczngo w Hogwarcie, wygrał uczeń z Beauxbatons! Także znowu znowu był remis.
Mężczyzna pewnie uścisnął dłoń dyrektora, a następnie usiadł wygodnie na krześle przy biurku. Rozmowa przebiegała łatwo i przyjemnie, więc Dev nie czuł się skrempowany ani zestresowany. Starzec naprzeciwko wydał mu się wyjątkowo miłym i wyrozumiałym człowiekiem, dlatego Dev postanowił, że powie więcej, niż planował na początku. Na pierwsze pytanie Garetha kiwnął potakująco głową. Oczywiście, że był zainteresowany tą posadą. Gdyby było inaczej, to nie pojawiłby się tutaj. Na następne już mnie oczywiste pytanie raczył odpowiedzieć. - Chyba bardziej pana interesuje, dlaczego opuściłem Francję. Otóż tam pozostało zbyt wiele bolesnych wspomnień z młodości, dlatego stamtąd uciekłem. Chciałem odciąć się od przeszłości, bo jak Pan pewnie wie, nie była ona zbyt kolorowa. W ciągu ostatnich kilku lat zwiedziłem wiele krajów, ale do Anglii poczułem jakąś niewyjaśnioną sympatię i tu zostałem. Mam nadzieję, że będę tu jak najdłużej. - tu francuz zawiesił się moment. Nie chciał wchodzić w szczegóły i wyjaśniać komukolwiek, jak potoczył się jego los. Starał się nie dopuszczać myśli o przeszłości i nie rozpamiętywać tego wszystkiego. Po prostu tak było mu najłatwiej z tym żyć. Po chwili milczenia jednak kontynuował swoją odpowiedź - Wie Pan, że dla wielu czarodziejów hańbą było by wykonywanie takiego zawodu, jak woźny? Tak się składa, iż nie jestem jak większość czarodziejów. Według mnie żadna praca nie hańbi, a ta posada to dla mnie świetny sposób na ponowne zawitanie w świecie magii. Po wyjściu z Azkabanu nie wiedziałem, gdzie się podziać i próbowałem wielu zajęć. Mało kto chce zatrudnić byłego więźnia... Na szczęście do posady tutaj nie potrzebowałem żadnych kursów, staży, czy też studiów magicznych, więc nie zastanawiałęm się dwa razy. Utrzymywanie porządku w szkole zapewnie nie należy do najłatwiejszych obowiązków, ale zapewniam, że dam sobie radę. Praca na stanowisku woźnego w Hogwarcie. Dev chyba nie mógł liczyć na lepszą robotę. Nie widział siebie nigdzie indziej, jak wśród czarodziejów. Owszem miał wiele styczności z mugolami, ale ich świat był dla niego obcy. Ludzie pozbawieni magicznych zdolności wydawali mu się kompletnie nieinteresujący. W tym miejscu mógł poznać wiele ciekawych osobistości, na co szczerze liczył.
Z Garetha ogólnie był bardzo miły, starszy pan. Wiadomo, potrafił byc surowy, ale jeśli porównać go do przyglądających się portretów dyrektorów, to chyba najbliżej mu było do Dumbledore'a, niż do któregoś z rygorystycznych Blacków. Dyrektor nie powiedział nic, ale przyznał skinięciem głowy, że istotnie, właśnie o to mu chodziło. Nie chciał wnikać specjalnie w przeszłość nowego, potencjalnego pracownika, wiedział, że może być bolesna. - Rozumiem, rozumiem, panie Levitt - powiedział tonem człowieka, który naprawdę rozumie co się do niego mówi. Może sam coś takiego przeżył, a może tylko sprawiał wrażenie człowieka, który potrafi się wczuć w położenie innych. - Również mam nadzieję, że zostanie pan u nas dłużej. - Obdarzył mężczyznę ciepłym uśmiechem. - Cóż, co mogę więcej powiedzieć. Dostanie pan tę posadę, nie będę pana nadmiernie wypytywał, ale niewątpliwie postaram się przyglądać najbliższym tygodniom pracy. Wbrew pozorom, nie jest to tak niewymagająca praca jak niektórzy mogą twierdzić. Mogę panu zaproponować siedemdziesiąt galeonów miesięcznie, a także pokój oraz posiłki w zamku. Hampson musiał być ostrożny. Cała ta sprawa z Sherazim w zeszłym roku... No i ostatnie wydarzenia w Salem. Musiał mieć wszystkich pracowników, jak i grono pedagogiczne, na oku. Nigdy nie wiadomo kto mógł coś kombinować. Dyrektor zawołał Iskierka, skrzata ubranego w narzutę w groszki. Potem powiedział mu, że ma zaprowadzić Deva do jego kwatery na wieży. - Chce pan się jeszcze czegoś dowiedzieć? - zapytał, kiedy skrzat czekał już gotowy aby zaprowadzić nowego woźnego. - W pana pokoju powinna być szczegółowa lista obowiązków, o których powinien pan pamiętać. W razie jakichkolwiek wątpliwości, proszę wysyłać do mnie sowę.
"Pan Blaze" stanął przed chimerą, która strzegła wejścia do gabinetu dyrektora. Zadowolony z siebie miał nadzieje, że mocno zdenerwował władze tym co zrobił. W końcu bycia na bakier z prawem to był jego chleb powszedni, nie? Stał więc tam zaszczycony faktem, że dyrektor wysłał swojego patronusa, by poinformować go o jego przewinieniu. Jeśli myśleli, że będzie próbował się bronić, to byli w błędzie. Nie był to typ osoby, która wstydzi się swoich występków. Wręcz przeciwnie! Scipio za każdym razem, kiedy złamał regulamin szkoły był zadowolony z efektu. Przeważnie jednak nikt na niego nie donosił, jednak nie zmieniało to wiele. Młody Blaze czekał, aż ktoś go w końcu wpuści. Miał zadziorny usmiech na twarzy i pewne siebie spojrzenie. -Panie Dyrektorze! Już jestem, jak Pan sobie życzył! - Wykrzyczał tak głośno, żeby usłyszały go wszystkie osoby przechodzące w pobliżu, a nawet jeszcze dalej, o ile było to możliwe. Nie okazywał skruchy, a tym bardziej strachu. Miał wypiętą pierś i głowę podniesioną do góry. -Nie mam całego dnia... Serio. Jak chciał coś Pan ode mnie proszę bardzo o przyspieszenie tempa. - Dodał już bardziej do siebie, niż w stronę kogoś konkretnego, więc głos miał raczej ściszony. I czekał.
Gareth przechadzał się po swoim gabinecie, z niecierpliwością wystukując rytm palcami o blat biurka, kiedy zatrzymywał się na moment, aby przemyśleć kilka spraw. Wszystkie krążyły wokół jednego wydarzenia, o którym dowiedział się dzięki prefektowi z Salem. Nie mógł zaprzeczyć, że to, co zobaczył w myślodsiewni, bardzo go zmartwiło. Miał dużo zmartwień na głowie. Przyjęcie przyjezdnych wymagało wiele wysiłku, cierpliwości i uporu, nawet jeśli niektórym wydawało się to pestką. Trzymanie w ryzach całego Hogwartu było męczącym zadaniem. Nie narzekał jednak. Zrobiłby wiele dla swoich podopiecznych. W tej sytuacji podjął natychmiastowe kroki. Zanim odpisał na list Katyi i wysłał patronusa do Gryfona, którego rozpoznał we wspomnieniu dziewczyny, powiadomił opiekunów wszystkich domów i poprosił o natychmiastowe udanie się na błonia, które przeszukano dokładnie, nie znaleziono jednak śladu ofiary, której personaliów wciąż nie znali. Pielęgniarka była gotowa na przyjęcie jej w Skrzydle Szpitalnym. Hampson jednak był pełen obaw. Martwił się, że jest za późno, aby cokolwiek zdziałać. Wbrew pozorom otwarcie gabinetu przed Scipio nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Usiadł za biurkiem i skierował spojrzenie w stronę Gryfona, nie dając mu dojść do słowa, nie witając się nawet. Był człowiekiem otwartym i troskliwym, nie mógł jednak tolerować zachowania chłopaka, a tym bardziej nie mógł zwlekać z najważniejszymi pytaniami. Nie było wstępów. W tej chwili najważniejsze było kogo zaatakował i z jakim skutkiem. - W kogo wymierzyłeś zaklęcie? Czy coś stało się tej osobie? - zapytał, ignorując jeszcze kwestię wykroczeń, procesów i Ministerstwa Magii, które również musiał powiadomić. Jeszcze nie zdążył, jednak mimo wszystko... Zawód na uczniach był bardzo bolesny.
Scipio wszedł widocznie znudzony całą tą sytuacją. Zwrócił uwagę, że dyrektor bardzo przejmuje sie całym tym zajściem, a przejmował się do tego stopnia, że nawet go nie przywitał, ani nie zaproponował, by Blaze usiadł. Było to coś bardzo dziwnego, ponieważ nie ważne co ktoś przewinął, staruszek Hampson starał się być dlań miłym. Niczym ... dziadek dbający o swoje wnuczęta. Scipio jednak zadowolony z siebie dostrzegł, że on był w tym momencie kimś obcym. Kimś, kto śmiał podnieść rękę na tak bardzo chronionych przez dyrektora uczniów. Wiedział, że używanie czarnej magii przysporzy mu kiedyś kłopotów, jednak nie miał pojęcia, że nadejdzie to dopiero w siódmej klasie. Z zawodem na twarzy i pewnością siebie w głosie zwrócił się do dyrektora: -Zależy o którym zaklęciu pan dyrektor wspomina. Patrzył prosto w twarz starca i nie śmiał pokazać oznak zwątpienia czy skruchy. Całą swoja silną wolą sprawił, że stał niewzruszony i odpowiadał na pytania tak, jakby nic sie nie stało. -Zaklęcie czarnomagiczne Sectumsempra, którego użyłem, zupełnie niezamierzenie niestety, chybiło mojego partnera pojedynków. Jest on cały i zdrów. Pojedynek dokończyłem drętwotą, która trafiła, jednak przegrałem. Mimo użycia czarnej magii, czego nie żałuję. Niestety nie zdradzę tożsamości mojego partnera w pojedynku, ponieważ to byłaby oznaka nielojalności. W końcu ów pojedynek odbywał się bez zezwolenia, więc był nielegalny. Chyba czeka mnie podwójna kara, nieprawdaż? - I spoglądał na obecnego dyrektora Hogwartu przy okazji spoglądając na portrety wcześniejszych osób, pełniących tę funkcję. Jego wzrok spoczął na mężczyźnie, o długich czarnych i przetłuszczonych włosach, opadających na ziemistą cerę. Ów dyrektor miał wielki haczykowaty nos i coś w jego spojrzeniu podobało się Scipio.
Jeżeli odniósł wrażenie, że teraz nie był jego uczniem, mylił się. Wciąż nim był, nawet po popełnieniu tak okrutnego błędu. Hampson nie wypierał się swoich podopiecznych, jednak litość i swego rodzaju miłosierdzie także miały granice. Nie mógł wiecznie puszczać płazem wykroczeń tak poważnych i fatalnych w skutkach i pokładać nadziei w ludziach. - Na Merlina, panie Blaze - oburzył się, prawdziwie zszokowany jego bezczelnym tonem, w którym zdawała się pobrzmiewać duma. Z czego? Dlaczego? - Było ich więcej? - zapytał, czując jak głos mu się łamie. Wyłącznie ze zdziwienia. Wysłuchał wszystkich słów, które Gryfon wypowiedział, pozwalając ciszy na wypełnienie całej przestrzeni, gdy tylko skończył mówić. Dopiero po chwili odezwał się, cierpliwie i stanowczo, ale z niemałym bólem i zawodem. - Owszem, kara na pewno pana nie ominie - zapewnił. - Nalegam jednak do przyznania się z kim pojedynek był prowadzony. Ministerstwo Magii i tak będzie próbowało to z pana wyciągnąć - zapewnił, robiąc pauzę. W której mimo wszystko nie dał Gryfonowi dojść do głosu. - Jest mi bardzo przykro. Nie tylko dlatego, że złamał pan regulamin oraz używał zakazanej magii, ale także dlatego, że nie odczuwa pan skruchy. W mniej naglących przypadkach takimi sprawami zajmują się opiekuni domów, jednak sądzę, że jedynym, co mogę zrobić, jest natychmiastowe wysłanie pana na przesłuchanie do Ministerstwa Magii. Czy ma pan coś na swoją obronę, chce się wytłumaczyć? - zapytał, nie przyjmując opcji "czy ma pan coś przeciwko przesłuchaniu", bo takiej opcji nie było.
Blaze tylko przewrócił oczami. On, miał wsypać kogoś innego za to, że on dał się przyłapać? Niedoczekanie... Może i lubował się w czarnej magii, może i nienawidził mugoli i szlam, jednak z jakiegoś powodu trafił do Gryffindoru. Popatrzył na dyrektora z wyrzutem i obrzydzeniem. Zanim cokolwiek powiedział wysłuchał jego słów do końca i przemyślał wszystko od początku do końca. Prędzej... -..skończę w Askabanie, niż podam namiary na inną osobę za to, że ja się dałem złapać. To był pojedynek... Jak miało nie być więcej zaklęć? Uznałem, że chodzi Panu, Panie Dyrektorze, o zaklęcie z dziedziny czarnej magii, toteż wyjaśniłem. - Jakby to nie było oczywiste, Blaze od razu by wyjaśnił o co chodzi, nie podejrzewał jednak dyrektora, że posądzi go o nadużywanie czarnej magii, czego raczej Scipio starał sie nie robić. Dzisiejszego wieczoru go poniosło, jednak... -...Jestem całkowicie świadom tego, co uczyniłem i godzinę po fakcie okazanie skruchy byłoby nieszczere. Jestem zadowolony, że udało mi się wykonać tak złożone zaklęcie i nie mam czego żałować, skoro osoba, z którą się pojedynkowałem wyszła z tego bez szwanku. Cały czas stał wyprostowany i dumny, niczym lew broniący swojej zdobyczy. On tego dokonał i nikt mu tego nie zabierze. -Rozumiem, że dla szkoły byłoby łatwiej, gdyby okazał skruchę... Żałował za swoje przewinienia, jednak... Użyłem czaru Sectumsempra. Świadomie czy nieświadomie, użyłem go i jako pełnoletni już czarodziej zamierzam ponieść wszelkie konsekwencje z tym związane. - Może i grał szlachetnego, może taki już był. Tego dyrektor nie mógł stwierdzić. Po chwili przerwy Scipio dodał: -Chętnie oddam się w ręce ministerstwa, skoro pan, Panie Dyrektorze, nie potrafi mnie ukarać, jednak wolę oddać się w ręce dementorów, niż wydać mojego "wspólnika w zbrodni" więc proszę mnie już o to więcej nie pytać. W jego oczach paliła się determinacja, jakiej nigdy wcześniej Scipio nie osiągnął. Stał na wprost najważniejszego czarodzieja w szkole i miał otrzymać karę z rak Ministerstwa Magii, a jednak postawił się gotów na to, co go czeka.
Hampson nie był zachwycony spojrzeniem, jakie otrzymał od chłopaka. Wytrzymał je jednak bez większego problemu, przypatrując mu się cierpliwie. Może nawet zbyt cierpliwie. Słuchał go z uwagą, gładząc kant biurka dwoma palcami. - Mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej skrajności jak Azkaban - sprostował. - Miałem na myśli czarnomagiczne zaklęcia, dlatego bardzo dobrze, że dostałem wyjaśnienie. Gareth próbował sobie tłumaczyć, że to wszystko jest powodowane jedynie ciekawością młodzieńca, że być może nie znał skutków zaklęcia, lecz drugie nie wyjaśniało zajścia. Używanie zaklęć, których efektów się nie znało, nie należało do najrozsądniejszych posunięć. Bezczelność, z jaką wysuwał swoje argumenty, momentami ocierające się wręcz o miano oskarżeń względem dyrektora, działała Hampsonowi na nerwy. Nie miał nawet tyle wstydu, aby chociaż udawać, że to, co zrobił, nie było dobre. Jego duma była nieprawdopodobna. Przeczekał wszystkie słowa, zmieniając nieco zdanie. Wahał się i wcale nie był pewien swojej decyzji, jednak jakąś podjąć musiał. - Panie Scipio - zaczął znów, licząc na to, że nie będzie próbował mu przerywać. - Niestety to, że zaklęcie nie wyrządziło szkód, w pańskiej sytuacji nie zmienia wiele. Nie mam pewności, czy nie praktykuje pan tego typu magii na większą skalę niż jedno zaklęcie i wyrażam głęboką nadzieję, że tak nie jest, jednakże nadzieja to czasem zbyt mało. W tej chwili wykazuje się pan bezczelnością i brakiem wychowania - przestrzegł, nie kończąc na tym. - Jeżeli tak panu zależy na karze bezpośrednio ode mnie, mogę zaoferować dwie opcje. Według pierwszej zostaje pan natychmiastowo wydalony ze szkoły, a sądzę, że Ministerstwo tak czy inaczej będzie chciało poznać powód tej decyzji - kiedy zaś go pozna, przesłuchanie okaże się nieuniknione. Druga opcja - w imię twierdzenia, że jest pan dorosłym i odpowiedzialnym czarodziejem - oczekuję bezwzględnej obietnicy, że nie użyje pan czarnej magii, zarówno w szkole, jak i poza nią. Przysięga Wieczysta, panie Scipio - zakończył sucho. - Nulla poena sine culpa.
I wtedy coś uderzyło Scipiona. Stał patrząc na dyrektora, który chciał mu dać szansę mimo tego, że ten okazał zerowy brak szacunku do niego i zachowywał się jakby zrobił coś wspaniałego. Dopiero w tej chwili, niczym potężny cios wymierzony w jego twarz, dotarło do chłopaka, że nie tyle się wygłupił przy dyrektorze, co sprawił mu ból swoja postawą. Staruszek Hampson widocznie traktował uczniów jak swoje dzieci, chociaż mogło to być tylko złudne wrażenie. Mimo wszystko Scipio poczuł się w tym momencie tak, jakby był małym chłopcem, który swoim czynem niewyobrażalnie mocno zawiódł i teraz skrzywdził go nie okazując skruchy. Chociaż wiele razy dostał okazję by żałować, on uparcie obstawiał przy swoim. Niechętnie to przyznawał samemu sobie, ale zaczął czuć skruchę. Możliwe, że trochę za późno, jednak czuł, że żałuje użycia tamtego czaru. Odwrócił wzrok od dyrektora jakby się wstydził tego co zrobił, jednak minę wciąż miał zawziętą chcąc chociaż udawać, że zrobił słusznie. - Więc, teraz to niewiele zmieni, ale nie miałem zamiaru użyć tego zaklęcia. Po prostu przyszło mi na myśl i wypowiedziałem formułę. Myślałem, że wykażę się męstwem, jeśli wezmę na siebie odpowiedzialność za czyny, ale chyba źle to zrobiłem. Przepraszam dyrektorze. - Kiedy wypowiadał końcówkę patrzył już w oczy dyrektora i wysłuchał co miał do powiedzenia o karze. No tak, to było do przewidzenia, już nigdy nie wróci do Hogwartu. - To ja już się spaku... - Miał już się odwracać, kiedy otrzymał kolejną szansę. Mógł zostać pod tym jednym warunkiem... Pewnym ruchem wyciągnął rękę w stronę dyrektora na znak, że się zgadza. - Tylko... Czy moja rozmowa z wężami również zostanie uznana za czarną magię? Jeśli nie, to się zgadzam panie dyrektorze. I dziękuję za szansę, naprawdę dziękuję. - Dziwne uczucia targały jego wnętrzem. Z jednej strony chciał użyć czarnej magii na dyrektorze i uciec stąd. Z drugiej jednak chciał skończyć Hogwart i skorzystać ze swojego światełka w tunelu.
Diametralna zmiana zachowania Gryfona uderzyła dyrektora i nie sposób było jej nie zauważyć. Zmarszczył nieznacznie brwi, starając się wykrzesać w sobie więcej zaufania. Nie miał z tym problemu. Jedynie uczniowie nauczyli go, że nie zawsze warto wykazywać się jego nadmiarem, a stopniowanie i trzeźwe spojrzenie na sprawę może nieraz uratować skórę, a nawet kilka, przy sprzyjających wiatrach. Nabrał dystansu i mądrości przez te wszystkie lata, a jeśli jeszcze ktoś śmiał w to wątpić - niestety nie było tu dla niego miejsca. - Wzięcie odpowiedzialności za swoje czyny jest zawsze słuszne, panie Scipio - odpowiedział. - Ale to nie jest jedyna ważna rzecz, czasami to za mało. Kiwnął głową, widząc jak Blaze wyciąga rękę, gotowy do złożenia przysięgi. Obdarzył go ciepłym uśmiechem. O ile wolał to rozwiązanie... Gwarantowało mu to częściowy spokój. Przysięgi Wieczystej nie dało się obejść, a przecież chodziło tu głównie o zapobieganie dalszemu użytku czarnej magii. - Nie, wężoustość jest wrodzona. Nie wykorzystuj jej źle, a nie będzie miała z czarną magią nic wspólnego. Musimy zaczekać moment na profesora Ramireza, pomoże nam z przysięgą. Cieszę się, że podjąłeś taką decyzję. Chwilę później sprawne zaklęcie pozwoliło Hampsonowi na wysłanie wiadomości do nauczyciela. Miał nadzieję, że nie będą musieli czekać na niego długo.
Marco Ramirez
Wiek : 38
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Dzień z życia nauczyciela Hogwartu zawsze był pełen wrażeń. Nawet pomijając lekcje można było napisać wiele książek o przygodach, jakie spotykały profesorów. Byli przecież świadkami naprawdę wielu różnych zdarzeń. Czasami komicznych, choć nie można im było się śmiać z uczniów, czasami tragicznych, które nie były już tak przyjemne. Można to uznać za lekką rekompensatę tego, jak zazwyczaj byli traktowani. Jako surowi kaci, którzy egzystują tylko po to, żeby gnębić innych. Nikt nie myślał o nauczycielach, jak o normalnych osobach. Ahh, jaka szkoda. Z codziennych czynności Marco Ramireza wyrwał patronus, który mógł oznaczać tylko jedno. Dyrektor Hampson pilnie go wzywa. Nie sądził, by coś przeskrobał. Ale zawsze wolał pozostawić trochę niepewności, żeby się nieprzyjemnie nie zdziwić. Po drodze do gabinetu dyrektora jak zwykle obserwował uczniów. Większość z nich była zadowolona, w końcu dosyć długo odpoczywali od murów zamku. Przekraczając próg dostrzegł, że dyrektor nie jest sam. Towarzyszył mu jeden z uczniów Hogwartu, co mogło oznaczać kilka rzeczy. Albo doniósł na niego, nie wiedząc z jakiej przyczyny, albo był coś mimowolnie zamieszany. No chyba, że stało się coś jeszcze dziwniejszego. - Dzień dobry panie dyrektorze. - przywitał się z lekkim, nieprzesadzonym uśmiechem na twarzy i zerknął na ucznia. Był lekko poddenerwowany, więc może coś przeskrobał? Nie znał go za dobrze, więc nie mógł być w tą sprawę jakkolwiek zamieszany.- Wzywał mnie Pan, coś się stało?
Dyrektor ufał Ramirezowi - profesor nie zawiódł go przy okazji zamieszania z ugrupowaniem Lunarnych, dlatego wiedział, że nie zawiedzie go i teraz. Pierwszą osobą, którą chciał poinformować o zajściu i poprosić o zostanie Gwarantem, a także pierwszą, która przyszła mu na myśl, był profesor Blythe, głównie przez fakt, że pełnił funkcję opiekuna Gryffindoru i bez wątpienia umiał poradzić sobie z zaklęciem Wieczystej Przysięgi. Zrezygnował jednak z tej opcji, wiedząc, że ma teraz dużo ważnych spraw, które sam mu zlecił. Dlatego teraz uśmiechał się niemrawo do Marco, kiwając powoli głową. - Niestety pan Scipio dopuścił się użycia czarnej magii w nielegalnym pojedynku. Zapewnia, że przeciwnikowi nic się nie stało, ale za nic nie chce wyjawić kim ów przeciwnik był, jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepszą opcją będzie Przysięga Wieczysta, zakładająca że nigdy więcej nie użyje czarnej magii. Nie zostanie wydalony właśnie przez wzgląd na tą dojrzałą decyzję. Potrzebujemy Gwaranta, profesorze Ramirez i byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby objął pan tę funkcję - wyjaśnił. Zakładając, że profesor wyraził zgodę, wyciągnął dłoń w kierunku chłopaka, czekając, aż poda mu swoją, aby móc zająć się Przysięgą.
Kiedy do sali wbiegł profesor Ramirez, Gryfon po prostu stał w miejscu z wyciągniętą ręką w stronę dyrektora. Lubił Ramireza. Jego lekcje zawsze były ciekawe, a i on sam miał podejście do uczniów. Tym bardziej nie było zbyt przyjemne to, że straci w jego oczach. Jednak zainteresowania jak czarna magia niosą za sobą konsekwencje. Scipio nie żałował, że użył zaklęcia, ale żałował, że dał się złapać. Znał jednak ryzyko i fakt, że dostał łagodną karę - w przeciwnym wypadku zostałby wydalony ze szkoły i wysłany w ręce ministerstwa - rekompensowały mu to, że już nigdy nie będzie mógł użyć swojej ulubionej dziedziny magii. Już czuł głęboką pustkę, jednak postara się znaleźć inne zainteresowania. Skoro zna tak czarną magię, może zacznie z nią walczyć? Kto wie. Patrzył cały czas w dyrektora, który tłumaczył cała sytuację i w końcu sam wyciągnął rękę w stronę ucznia. - Miejmy to już za sobą. - Powiedział zmuszając się do uśmiechu, który miał zasygnalizować, że czuje się w porządku z tą decyzją.