Dość jasny, przestronny. Na ścianach są portrety byłych dyrektorów, którzy naturalnie śledzą nowo przybyłych swym przenikliwym wzrokiem. Dość uporządkowany, chociaż przepełniony wieloma dokumentami. Pod ścianą jest też kanapa, która jednak rzadko jest użytkowana.
Hampson kiwnął krótko głową, również sądząc, że im szybciej się z tym uporają - tym lepiej. Był zadowolony, że udało im się dojść do porozumienia i że podjęta decyzja ostatecznie nie opierała się na wyrzuceniu Scipio ze szkoły. Dyrektor zerknął na Ramireza, gotowy do przyjęcia przysięgi Scipio. Teraz wszystko było w rękach profesora, który powinien zadawać pytania w ten sposób, aby Gryfon nie mógł ich później przeskoczyć i ominąć. - Jesteśmy gotowi, profesorze Ramirez - poinformował, podsumowując słowa chłopaka i informując jednocześnie o tym, że mogą zaczynać. - Zna pan zasady i wszelkie formalności.
powyższy wątek można kontynuować w tym temacie, bez względu na rozgrywającą się poniżej fabułę z uczniami Salem - wychodzimy z założenia, że obie rzeczy rozgrywają się w zupełnie innym czasie
Tonia niepewnym krokiem udała się w stronę gabinetu dyrektora. Mocno zaniepokojona otrzymanym listem zastanawiała się, o co może chodzić. Czyżby chcieli ich wywalić? Może uczniowie z Salem coś przeskrobali? To by wyjaśniało dziwne zachowanie Cartera w Trzech Miotłach. Miała tylko nadzieję, ze nie jest w to zamieszany, chociaż niezbyt by się zdziwiła, gdyby był. Nie sądziła jednak, że chłopak byłby w stanie wplątać się w coś niebezpiecznego - lub też miała tylko taką nadzieję. Chciała wierzyć w jego niewinność. Stop, o czym ja w ogóle myślę? Pewnie dyrektor chce z nami porozmawiać o czymś nudnym, rutynowym i zupełnie bezpiecznym. Nie ma się co martwić, tak - pomyślała, zbierając się w sobie i wchodząc do gabinetu z największą odwagą, na jaką było ją stać.
Do gabinetu szła absolutnie zirytowana. Idiotyczny pomysł "palenia" Wielkiej Sali przyniósł konsekwencje w zawrotnym, nawet przez nią nieprecyzyjnie przewidzianym tempie. Zastanawiała się, kogo pierwszego spośród światłych umysłów Wands & Skulls doprowadzi do właściwego porządku. Miała już na to nawet kilka pomysłów - była prefektem, znaczy mogła kryć swoich. Kto jednak powiedział, że nie mogła ich za karę wrabiać w coś nieprzyjemnego? Nie pamiętała zbyt dokładnie słów przysięgi, którą wypowiedziała już dosyć dawno temu. Zresztą, nieistotne. Jules prędko tracił panowanie, trzeba je było przywrócić niezależnie od zobowiązań przyjętych kilkoma ulotnymi słowami. - Cześć Tonka - powiedziała ciepło do obecnej już w środku Paisley, uśmiechając się nawet. Nie zamierzała jej na samym początku podburzać pieszczotliwymi napaściami na policzki, ale nie znaczyło to wcale, że kompletnie zamierzała to sobie odpuścić. Zdziwiła się, że Hampson nie był obecny na miejscu, ale prędko przestała się tym przejmować. Prędzej czy później przyjdzie, a wtedy ona z dumą zaświeci odznaką prefekta na mundurku, w którym - całe szczęście - nie sposób było znaleźć jakiegokolwiek dowodu na podejrzane przynależności Kolosovej. Plecionka spokojnie spoczywała w bezpiecznym miejscu.
Zgodnie z nakazem dyrektora pojawiłaś się w gabinecie, choć powód tej wizyty wcale cię nie cieszył – hasło w przypadku braku obecności, zostaną wyciągnięte konsekwencje raczej nie zwiastowało niczego przyjemnego. W Salem zwykle wzywano cię w celach wyróżnień czy pochwał, tym razem jednak znajdowałaś się w obcej szkole – i pomimo twoich wszelkich chęci z dnia na dzień dobre pierwsze wrażenie powoli rozpływało się w nicość, by w końcu pozostać jedynie mglistym wspomnieniem, a tego chyba nie chciałaś? Zdaje się, iż jako jedyna popierałaś podejście Kolosovej, która z dnia na dzień sumiennie przykładała się do tego, by jednak niepostrzeżenie wkraść się w twoje łaski. Nie można było powiedzieć, że byłaś zirytowana, trudno było zaburzyć twoje opanowanie, które wyuczyłaś w sobie dzięki ciężkiej pracy nad własnym charakterem. Jedynym, co zaprzątało twoje myśli był... parasol, choć tym razem ukryty, mącący twoje myśli i przyspieszający tętno. Pozostawało ci jedynie mieć nadzieję, że nikt nie postanowi powiązać dziwnych anomalii z tobą – i zupełnie mimowolnie zaczęłaś budować zimną barierę wokół swojego najcenniejszego narządu.
Serce biło mu szybciej z każdym krokiem jak zbliżał się do gabinetu dyrektora Hogwartu. Denerwował się, w sumie to normalne, prawda? Jednak za każdym razem, gdy odwiedzał dyrektora w Salem wiedział, albo przynajmniej podejrzewał, na jaki temat odbędzie się pogadanka. Tym razem jedynym pomysłem, jaki przychodził mu do głowy było to, że Salemczycy coś porządnie przeskrobali, a bynajmniej są o to podejrzani. Gabe nawet niekoniecznie musiał mieć o tym pojęcie. Od przyjazdu większość czasu spędzał z tutejszymi, w przeciwieństwie do reszty. Może chodzi o bal? Albo o te rzekome podpalenia Hogsmeade? A może coś całkiem innego? Gabriel ściskał w ręce list, który dotarł do niego dzisiaj rano. Nie mógł dać po sobie znać, że coś go dręczy, więc szedł dumnym krokiem i z uniesioną głową. Przed wejściem poprawił kapelusz i upewnił się, że bandaż na jego ramieniu nie rzuca się w oczy. Westchnąwszy głęboko, Gabe wszedł do gabinetu. W środku zastał swoje.. hmm, przyjaciółki. Pomachał do Ceres i Katyi, po czym podszedł do Tonii; stała w kącie i była zaskakująco blada jak na osobę z ciemną karnacją. - Hej, jak leci? - powiedział, szturchając ją w ramię. Miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się dodać jej otuchy.
List, który Laura otrzymała dzisiejszego dnia, okazał się być dla dziewczyny wielką zagadką i tym samym dość ciekawym zajęciem na resztę dnia. Otóż całe przedpołudnie chodziła jak na szpilkach, rozmyślając nad tym, z jakiej racji dyrektor Hogwartu wezwał do siebie wszystkich Salemczyków i próbowała napradę wielu rzeczy, żeby dowiedzieć się czy przypadkiem jej znajomi ze starej szkoły niczego nie przeskrobali. Pierwszą myślą, która pojawiła się w głowie Manese był nieszczęsny bal, na którym ponoć coś się paliło. Ponoć, ponieważ samej dziewczyny nie było na miejscu zdarzenia i uwierzcie mi, jest z tego powodu bardzo szczęśliwa. Z pewnością ogień wywołały wiele niepotrzebnych i przykrych wspomnień, które powoli zaczynają znikać z głowy Laury. Z listem w kieszeni, udała się w stronę gabinetu dyrektora, gdzie wszyscy mieli się spotkać. Całą drogę szła dumnym krokiem, nie dając po sobie poznać, że dzieje się coś dziwnego, bo po co dawać hogwartczykom powody do głupich i bezsensownych ploteczek, które cieszą się niemałą sławą wśród uczniów tejże szkoły. Podchodząc do wejścia do gabinetu, zauważyła paru znajomych, niektórych bliższych, innych niekoniecznie. Rzuciła szybkie i bezpieczne Cześć, nie zwracając się do nikogo konkretnego i stanęła nieopodal Gabriela, co by nie wyjść na jakąś aspołeczną czy coś.
Tonia czuła się wyjątkowo niepewnie, stojąc sama pośrodku obcego gabinetu. I już miała zwiewać gdzie pieprz rośnie, myśląc, że pomyliła pomieszczenia, kiedy do środka weszła Katya. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej nerwowo, zagarniając kosmyk włosów za ucho. - Cześć. Wiesz może, co się dzieje? - zapytała od razu. Czuła się, jakby coś ją ominęło. Może chodziło o bal, na który nie poszła, bo zaspała? Tak - zaspała. Jej sowa nie raczyła wybudzić jej z popołudniowej drzemki mimo prośby dziewczyny. Nie lubiła stać na tak niepewnym gruncie. Zawsze chciała wiedzieć co się dzieje, być w centrum wydarzeń i nie omijać chociażby jednego ciekawego momentu. Potem weszła Ceres, na którą tylko Tonia spojrzała nieśmiało. O'Shea była jedną z naprawdę niewielu osób, które ją onieśmielały. Natomiast gdy tylko Gabriel wszedł do środka, dziewczyna przyczepiła się do jego ramienia. Potrzebowała w tej chwili wsparcia; okropnie bała się o Cartera, że może wpaść w większe kłopoty. - Niepewnie. - Tonia uśmiechnęła się do Laury, witając się z nią cicho, po czym ponownie zwróciła się do Gabe'a. - A tobie? Ładnie pachniesz - odrzekła z aprobatą, znowu się uśmiechając. Zaraz ze stresu dostanie szczękościsku.
Pożałuje tego. Ta myśl tłukła się w głowie Cartera, gdy szedł do gabinetu dyrektora. Po drodze wymyślał już 358 sposób na uprzykrzenie życia. Dosłownie. Błyskotliwy pomysł wywołania "pożaru" nie okazał się strzałem w dziesiątkę. On wiedział, że nim nie będzie od razu, gdy usłyszał na czym ma polegać. Z jednej strony był wkurzony. I to bardzo. Jednak można było zauważyć, że jego ręce się trzęsą. Bał się. Miał do tego powody. ...odważny... Te słowa Morticii odbijały się echem w jego umyśle. W tym momencie był przestraszony jak małe dziecko, a w jego głowie pojawiły się najgorsze scenariusze. Poza tym przypomniał sobie, co powiedział Toni w Trzech Miotłach. Co będzie, jeśli teraz wszystko się wyda? Ilu przyjaciół straci? Stop. Raz... dwa... trzy. Nie ma się czego obawiać. Stanął przed drzwiami gabinetu, zastanawiając się, kogo zastanie w środku. Na pewno nie był pierwszy. Wziął jeszcze dwa oddechy, przybrał neutralny wyraz twarzy i otworzył drzwi. Od razu poczuł chęć, żeby zamknąć je i biegiem udać się jak najdalej stąd. Szybko zbadał sytuację. Katya, Laura, Ceres, Gabriel i Tonia. Nogi się pod nim ugięły, ale dalej starał zachowywać się normalnie. Zajął miejsce jak najdalej od wszystkich, wypowiadając jakieś słowa, których sam nie rozumiał. Oparł łokcie na kolanach i schował głowę w dłoniach. Brawo, idealne przedstawienie odwagi Carterze. Naprawdę, gratulacje.
Ostatnio zmieniony przez Carter Wright dnia Pon 19 Paź - 22:47, w całości zmieniany 1 raz
Tonia wzdrygnęła się na dźwięk otwieranych drzwi, po czym spojrzała na pobladłą twarz Cartera. Patrzyła, jak bez słowa siada z dala od wszystkich, na co sama pobladła jeszcze bardziej. Teraz wiedziała już, że stało się coś niedobrego. I że najwyraźniej to coś ma związek z czarną magią i jej podejrzeniami, jak i dziwnym zachowaniem chłopaka w Trzech Miotłach. Dziewczyna przeniosła wzrok na Katy'e i Gabriela, po czym bąknęła jakieś przepraszam i na tyle, na ile dało się zrobić to dyskretnie, podeszła do Cartera. Popatrzyła na na niego bez słowa. Po chwili wahania położyła mu łapkę na głowie, przeczesując mu włosy. Przyklękła obok niego, próbując spojrzeć mu w schowaną w dłoniach twarz. Nie śmiała wypowiedzieć ani słowa. Była zbyt przestraszona, a atmosfera była wyjątkowo gęsta.
Totalnie zaginęłam w akcji, więc na relki ogarnę jutro, ale zakładam, że tam wszystkich was lubię, bo Żorżi kocha z reguły wszystkich, ah, ah! Ostatnie dni Georgina przeleżała zakopana w kołdrach i kocach z wielką gorączką. Nie ufała tutejszym pielęgniarkom, a poza tym nie bardzo przepadała za szpitalami, toteż w skrzydle przez ten czas ani razu nie zawitała. W ogóle nie zawitała nigdzie poza kuchnią, z której wykradła jakieś słodkości żeby milej jej się chorowało. Podejrzewała więc, że ten cały dziwny list ma coś wspólnego z jej kilkudniową nieobecnością. Coś w stylu 'szanowna pani Gie, musi pani nadrobić zaległości w zajęciach na temat jak zapamiętać imiona nowo poznanych i nie zanudzić się przy tym na śmierć. Aż jej się ziewnęło kiedy stanęła w progu. Bezceremonialnie rozszerzyła usta, a z ich środka wyrwało się głośne jęknięcie. Gęste, blond włosy miała potargane, a na siebie zarzuciła wyblakły, czerwony sweter, który był pozaciągany w kilku miejscach i w dodatku założony na lewą stronę. Mimo to, wyglądała bardziej jak modelka niż heroinistka na odwyku. - Czeeść - rzuciła radośnie, stając gdzieś tam wśród grupki znajomych twarzy z Salem. Podparła ścianę co by ta się nie wywróciła zawczasu. Nie zaprzątała sobie już nawet głowy tym, dlaczego ich tu ściągnięto, tylko wbiła wzrok w dół, licząc, swoje rozdwojone końcówki.
Podświadomie, od dnia balu czekała, aż coś takiego się wydarzy. Planując cały ten pożar, jakoś nie wzięła pod uwagę konsekwencji. Co, jak się okazało, było okropną głupotą. Przecież dyrektor nie mógł nie zwrócić udawać, że nie widział co stało się na największej imprezie w ciągu roku. Nie miała pojęcia co zrobić. Jakoś tak się złożyło, że nie spotkała nikogo w drodze do gabinetu. Żałowała, że nie ustalili wcześniej wspólnej wersji. Jeszcze w dormitorium zostawiła artefakt bezpiecznie schowany. Wiadomo co przyjdzie dyrektorowi do głowy? Bojąc się tego, co będzie, weszła do gabinetu. Uśmiechnęła się do wszystkich, nic nawet nie mówiąc do Cartera. Wystarczyło spojrzenie, żeby stwierdzić, jak bardzo przejmował się tym wezwanie. W milczeniu stając obok Laury. Nie chciała, żeby przez nią i ona wyleciała ze szkoły. Oczywiście - jeśli się uda - nie przyzna się, że brała w tym udział. Ciekawe skąd dyrektor mógł się dowiedzieć? Chyba nie wierzył w plotki wypisywane w Proroku Codziennym? Uznała, że jeśli ktoś z bractwa przedstawi swoją wersję, to będzie brnąć w jego kłamstwa, wymyślając swoje na poczekaniu.
Winona odbiera list od sówki i jęczy przeciągle, rzucając się na łóżko. Nie ma ochoty na podróże do dyrektora Hogwartu. A przed sekundą dziwiła się, czemu jej ziomków nie ma w dormitorium. Wzdycha i zgniata niedbale list, wsadzając go do tylnej kieszeni dżinsów. Na wszelki wypadek pryska perfumami swoją zbyt wielką koszulę w kratę, podwiązuje ją gdzieś w okolicy talii. Może powinna wyglądać bardziej poprawnie, ale to musi wystarczyć dyrektorowi. Gdzie właściwie rzuciła ten swój paskudny mundurek? Wchodzi do gabinetu, rytmicznie uderzając o podłogę kowbojkami. - Siemka – rzuca do wszystkich zebranych w środku i lekko uderza w ramię najpierw Laurę, a potem Ceres. Skocznie staje gdzieś w wolnym miejscu i rozgląda się po pomieszczeniu. Dopiero teraz widzi grobową atmosferę panującą wśród Salemczyków. Uśmiech schodzi jej z twarzy, kiedy patrzy na załamanego Cartera. Swoją drogą, nawet jeśli wezwali ich w innej sprawie niż płonący bal, ze wszystkich aż bije poczucie winy. Tylko pół-wila wygląda jak zawsze pięknie i luzacko, a Winona krzywi się niezadowolona, pewnie z czystej zazdrości. - Coś się stało? – pyta już ściszonym głosem, który wydawał się bardziej odpowiedni. Rozgląda się po ludziach, również lekko zaniepokojona. Może wiedzą o co chodzi i to nie jest tylko głupi bal? Może czyjś krewny zginął? Może na balu ktoś umarł? Teraz i Winnie zaczyna się martwić, przez nerwowe zachowanie innych.
W Salem dyrektor nie zawracał nam głowy. W takich sytuacjach tęskniłem za tamtym staruszkiem, albo po prostu za moją pozycją w Salem. Byłem w stowarzyszeniu, mogłem wszystko. Ponadto, nawet jeśli coś się działo, wychodziliśmy z założenia, że wystarczy ufundować nowe piętro szkole, aby mieć święty spokój. Czy na prawdę wśród tej zbieraniny, na którą właśnie patrzyłem, nie było kogoś, kto po prostu mógł zapłacić, abyśmy mogli wrócić do swoich zajęć? Przerzuciłem wzrokiem po każdym z uczniów, dłużej zatrzymując się na Gabrielu. Jego stary był ministrem. Czemu w ogóle ktokolwiek zawracał mu głowę? - Carmichael, w co nas wszystkich wrobiłaś? - Zapytałem stając za nią i pomagając jej w podpieraniu ściany. Nie byłem pewien, czy to wezwanie związane jest z podpaleniem w Wielkiej Sali. Logicznie wnioskując, było to najbardziej prawdopodobne, ale wyglądało na to, że dyrektor Hogwartu wcale nie potrafił wyłowić sprawców. W końcu przed gabinetem nie stało wyłącznie stowarzyszenie, a cała banda Salemczyków. Może to dobry znak? Bardziej mnie interesował teraz znak, że spotkałem niewiastę, którą miałem za zadanie obserwować. A muszę przyznać, że nie narzekałem na to zajęcie. Obserwowanie wili było d o ś ć przyjemne. Oderwałem się od wili, wędrując do przyjaciółki, która magicznie się tu pojawiła, którą to chyba pierwszy raz widziałem od balu. Spotkaliśmy się w jakichś doskonałych okolicznościach - w tłumie ludzi, przed dywanikiem dyrektora, mając w tyle wspomnienie o takich mądrych poczynaniach, jak te tamtego wieczoru. - Może znaleźli się tacy, co narzekali na ostatni bal - powiedziałem do niej, niespecjalnie głośno. Próbując przy tym, magicznie wyczytać co ona sądzi o tamtym balu. Średni był ze mnie legilement, toteż niewiele ogarniałem. Trochę nie wiedziałem co mam robić. Ale jako, że byliśmy przecież najprawdziwszymi przyjaciółmi, to uznałem, że nie będę dzikować, tylko stanę obok niej, jak gdyby nigdy nic, gadając sobie banały. Najlepiej.
Wejście Cartera, mimo, że prawdopodobnie miało zostać niezauważone, zostało zauważone nawet za bardzo. Laura od razu zauważyła załamaną minę przyjaciela i już miała do niego podejść, gdy wyprzedziła ją Tonia, która przynajmniej w tej chwili wydała się być dla blondyna kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Uniosła lekko brwi i wzruszając ramionami, spojrzała na twarze wszystkich zebranych w gabinecie osób, aby po chwili stwierdzić, że niestety zdecydowana większość ma smutne i przygaszone spojrzenia. Po chwili jednak weszła Daisy, a cała uwaga Laury w jednej sekundzie spoczęła na stojącej obok młodszej siostrze. Szturchnęła ją lekko, a może zbyt mocno jak na "lekkie szturchnięcie" i odruchowo złapała za ramię. -Co się działo na tym pieprzonym balu? -Szepnęła i znów spojrzała w stronę podłamanego przyjaciela. -I czemu Carter prawie płacze? Jakby co, mnie tam nie było. Uwzględnij to. -Dodała i puściła Daisy, po czym odwróciła się w kierunku Winnie, która wcześniej lekko ją szturchnęła. -W zasadzie to sama chciałabym wiedzieć. -Wzruszyła ramionami i leniwie oparła się o ścianę, wciąż mając nadzieję, że dyrektorowi nie chodzi jednak o ten nieszczęsny incydent.
Pojawienie się Winnie i Cartera sprawiło, że zrobiło się jakby nieco mniej drętwo. W końcu już wcześniej wiedziała, że komu jak komu, ale akurat Katyi wyjątkowo nie podobało się to co zrobili, a większość nie miała o niczym pojęcia. A przybyła dwójka od początku wydawała się być zainteresowana sprawieniem niespodzianki na balu. Nawet zaczęło irytować ją czekanie, bo chciała czym prędzej dowiedzieć się co miał im do powiedzenia dyrektor i, miała nadzieję, spokojnie wrócić do dormitorium. Szturchnięcie Laury było dosyć niespodziewane, ale Daisy zdołała nie podskoczyć, zaskoczona. Obdarzyła siostrę uroczym uśmiechem, a potem zbliżyła usta do jej ucha. - Było parę efektów specjalnych. Chyba hogwartczykom się one nie spodobały - powiedziała cichutko, nie zaprzeczając ani nie potwierdzając, że to oni, a może raczej ona, za tym stali. W końcu Laura nie miała pojęcia o istnieniu bractwa. - Cóż, zdaje się, że Carter bardzo się denerwuje. Czyżby miał poczucie winy? - Też spojrzała na chłopaka. Czy naprawdę musiał ukazywać swoje załamanie aż a taki sposób? Nie zrobili nic takiego. I nawet, jeśli przyjdzie jej się przyznać do winny, będzie tak twierdziła.
Poczuł na swojej głowie znajomy dotyk. Tonia. W tej chwili nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy, więc zastygł w tej samej pozycji. Gdy usłyszał otwierane drzwi, rozszerzył palce, żeby widzieć kto wchodzi. Przyszła Georgina. Nie łączyły ich żadne bliższe relacje, ale nic do niej nie miał. Gdy drzwi do gabinetu otworzyły się po raz drugi, ponownie zrobił to samo. Daisy. Nieznacznie podniósł głowę, kiedy ta podeszła do Laury. Nigdy nie uwierzy w to, że na prawdę są siostrami. Laura była mu bardzo bliska, za to Daisy była dla niego jednym z największych wrogów. Pomyślał o tym, że najprawdopodobniej znajdują się tu przez nią. Dziewczyna podeszła do siostry, chwilę później zaczęły o czymś rozmawiać. Carter obserwował. Do gabinetu weszła Winnie, potem zjawił się Cyrus. Gdy patrzył na Daisy jego przerażenie zaczynało powoli znikać, ustępując miejsca chęci zemsty. Ty durniu. Nie rzuciłeś nawet głupiego zaklęcia. Czego się mażesz? Chwilę później ponownie schował głowę w dłoniach i zaczął się po cichu śmiać. Nagle wyprostował się, a ręka Toni zsunęła się po jego plecach. Był coraz bardziej świadomy swojej niewinności. Teraz oparł się o tył krzesła i założył nogę na nogę. Oczywiście nie wsypie "koleżanki", jeśli przyjdzie co do czego. A niech go wywalają z tej szkoły, dla niego ważne była świadomość, że wszystko co najprawdopodobniej się tu zdarzy, nie jest jego winą. Najprawdopodobniej, przecież możliwe było, że wezwali ich tu w całkowicie innej sprawie. Teraz uśmiechnął się szeroko i z tym uśmiechem wlepił swój wzrok w stojącą obok Laury Daisy. Zdawał sobie sprawę, że musiał wyglądać jak obłąkany. Przecież przed chwilą był bliski załamania. Teraz jednak całą uwagę skupił na znajomej. Nawet nie wiedział, czemu go to cieszy. W tej chwili był całkowicie niezrównoważony.
Mimo, że na terenie Hogwartu Laura nie zrobiła jeszcze niczego, co mogłoby źle się dla niej skończyć, nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej rodzina mimo wszystko miała w tej sprawie jakiś udział. Z niedowierzaniem spojrzała na Daisy, gdy ta wspomniała coś o efektach specjalnych i mocno zacisnęła zęby, żeby w napadzie furii nie rzucić w stronę siostry jakąś piękną wiązanką. W końcu w każdej chwili do gabinetu mógł wparować dyrektor, a Laura mimo wszystko, nadal miała czystą kartę. Odsunęła się więc od siostry, bo jeszcze wyjdzie, że ona jest współwinna całej tej afery i podeszła do Cartera oraz stojącej obok Tonii. W zasadzie kojarzyła ją tylko z widzenia, ale gabinet dyrektora to chyba nie najlepsze miejsce na nawiązywanie nowych znajomości, dlatego uśmiechnęła się tylko i stanęła przed przyjacielem, zasłaniając mu tym samym Daisy, na którą w tej chwili chłopak patrzył z wyjątkowo wrednym uśmiechem. -Czemu tak się na nią patrzysz? -Machinalnie uniosła brew i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Mimo wszystko jest jej siostrą i w jakimś sensie o nią dba. Co z tego, że w ogóle nie daje tego po sobie poznać. Może to i lepiej. -Wciąż mam nadzieje, że jednak nie chodzi o tej cholerny bal, wiesz? Ale przed sekundą dowiedziałam się o jakiś efektach specjalnych cokolwiek to znaczy Carter. -Rzuciła i odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, które niestety nie potrafiły znaleźć stałego miejsca na głowie dziewczyny i zawsze, ale to zawsze wpadały jej do oczu. -A mnie tam nawet nie było i w sumie zanim cokolwiek się tutaj wydarzy chciałabym dowiedzieć się o co chodzi. -Dokończyła, chcąc tym samym odwrócić uwagę przyjaciela od stojącej za nią Daisy.
Tonia nie miała pojęcia, co się dzieje, ale próbowała pocieszyć jakoś Cartera. Dlatego delikatnie głaskała go po włosach, rozglądając się niepewnie po gabinecie. Nie miała pojęcia co się działo i zupełnie jej to nie odpowiadało. Dokładniej - była naprawdę mocno zaniepokojona. Wiem, powtarzam się, ale z każdą sekundą było z nią coraz gorzej. Gdy Carter wstał i zaczął zachowywać się jakby właśnie wciągnął porządną kreskę, spojrzała na niego ze zdziwieniem. Powiodła za jego wzrokiem na Daisy. Nie znała jej dobrze, ale naprawdę jej się to nie podobało. Szczerze mówiąc, czuła się coraz bardziej wkurzona, między innymi na Cartera i to, że nic jej nie powiedział. Najwyraźniej wiele ją ominęło. Gdy podeszła do nich Laura, Tonia starała się opanować furię w oczach i chęć zrobienia tu niezłej rozpierduchy, po czym również posłała jej delikatny uśmiech. Gdy usłyszała żądanie dziewczyny w stosunku do Cartera, łypnęła na chłopaka groźnie (na miarę jej możliwości), po czym poparła ją: - Też bym się chętnie dowiedziała, co się wydarzyło - po czym przeniosła wzrok na resztę, jakby czekając na ich odpowiedź. I jeśli znowu będą próbowali wcisnąć jej jakiś kit, będzie naprawdę zła.
Zauważył, że Laura kieruje się w jego stronę. Stanęła przed nim przesłaniając mu widok na jej siostrę. Teraz znowu zaczął myśleć. Normalnie myśleć. Przeczesał swoje blond włosy rękoma i uniósł wzrok na przyjaciółkę. Nie do końca wiedział, co miałby jej powiedzieć. Musiał uważać na słowa, żeby nie wygadać zbyt wiele. - Cześć Laura, u mnie w porządku, dzięki, że pytasz. - zaczął. Uśmiechnął się do niej lekko. Nie chciał jej robić na złość, chciał po prostu trochę rozluźnić atmosferę. Gdy Tonia przyłączyła się do jej pytania, uważnie złożył w miarę składną odpowiedź. - Spokojnie, przecież nic jej nie zrobię. Też mam nadzieję, że nie chodzi o ten bal. Może musimy zwolnić nasze piętro? - uniósł brwi. Dalej zachowywał się dziwnie. Nie był pod wpływem żadnych narkotyków ani alkoholu. - A co do balu... Co do balu i efektów specjalnych, to Daisy z kilkoma innymi osobami urządzili niezłe przedstawienie. - powiedział prawie szepcąc, ponieważ nie chciał, żeby wiedzieli co właśnie mówi do dziewcząt. Teraz poczuł ukłucie winy, że o całe zajście obwinia tylko Daisy. Przecież inni też brali w tym udział. - Wywołali sztuczny pożar. Ktoś rozwalił fontannę, a odłamki szkła nieźle poharatały kilku uczniów. - spojrzał dyskretnie na Gabriela. Wydawało mu się, że on też został poraniony, ale nie był pewien. W całej historii pominął płonącą suknię Ceres i informacje dotyczące Bractwa. Pamiętał, że dwa lata temu składając przysięgę, zobowiązał się do wielu rzeczy. Teraz zaczynało do niego docierać, w jakiej znajdują się sytuacji. Członkowie Stowarzyszenia wywołali niezłe zamieszanie. Do gabinetu zwołano wszystkich uczniów z Salem. Jego nadzieja na to, że zebranie wcale nie dotyczy balu, znacznie urosła. Przecież gdyby tego dotyczyło, to Dyrektor mógłby zwołać jedynie Salemczyków, którzy byli obecni na zabawie.
Pytanie Toni umknęło gdzieś w eterze, odebranie przez Katyę ze zbyt wielkim opóźnieniem. Jeszcze zanim jakakolwiek odpowiedź zdołała uformować się w głowie pół-Rosjanki, dziewczę zdążyło ulotnić się i oddalić w towarzystwo samotnego kąta na uboczu. Kolosova westchnęła ciężko, przez kolejnych kilka minut tylko stojąc oraz obserwując wchodzących do gabinetu Salemczyków. Do Ceres szeroko się uśmiechnęła, Gabrielowi ukradkiem odmachała, Laurę obdarzyła obojętnym - choć i tak względnie ciepłym - spojrzeniem, Carterowi oraz Daisy sprezentowała widoczną na całej buźce chęć dokonania brutalnego mordu, od Georginy odwróciła się plecami, aby przypadkiem nie stanąć jak wryta z otwartymi ustami i śliną spływającą ciurkiem, do Wins uśmiechnęła się uspokajająco, zaś Cyrusowi pozwoliła w spokoju zająć się jego jakże ciężkim do śledzenia celem, nie zawracając mu głowy własną mimiką. Nie wiedziała, jak ma zabić pozostały do przybycia Hampsona czas, więc podreptała z pewnym zrezygnowaniem do Hensley, w którą postanowiła się bezceremonialnie wtulić. - Ratuj, bo nie wytrzymam z tym bałaganem - wydukała z ustami wciśniętymi w nieziemsko pachnące ubrania dziewczyny, nadzwyczaj przydatną osłonę z własnych włosów wykorzystując jako idealną do ukrycia rumieńców momentalnie wyrysowanych na policzkach. W ten sposób rekompensowała sobie ogromny niewypał, jakim było zaproszenie Winony na bal.
Smutno jej się zrobiło, że Laura tak poszła bez słowa. No dobra, może cała jej postawa i ton głosu nie zachęcały specjalnie do dalszej rozmowy, ale żeby tak od razu odchodzić do Cartera? Daisy postała jeszcze chwilkę na swoim miejscu, przyglądając się swojemu najmniej ulubionemu koledze i zastanawiając się co on wziął, że mimika twarzy zmieniała mu się w zadziwiającym tempie. Powoli, ostrożnie, stanęła za plecami siostry. Może jej nie zauważyli? Chyba nie, bo był w stanie dosłyszeć co też ten Carter opowiada dziewczynom. Jak on mógł? Że niby Daisy za paroma osobami? A czemu nie powiedział, że to oni wszyscy razem mieli to zrobić, ale on sam w ostatniej chwili stchórzył? Wyjrzała zza ramienia Laury, kiedy Carter wreszcie skończył relacjonować wydarzenia. - A o swojej roli nie wspomnisz? - zapytała, a jej wzrok zatrzymał się na nim, jakby mogła go w ten sposób jakoś zmusić do mówienia. Wiedziała, że nie wspomni o bractwie. Przysięga mu na to nie pozwalała. Ale jak wytłumaczy, że wiedział o wszystkim a nie próbował temu zapobiec? Stał jak tchórz, patrząc na to, co się działo. Oni już chyba byli lepsi, bo wiedzieli co chcą osiągnąć i do tego dążyli. Mieli tylko pecha, że ktoś się domyślił... albo może taki Carter postanowił nakablować? Kto wie. Daisy całkiem przekonywała się do tej myśli słysząc, co teraz wygadywał.
Usłyszawszy komplement Toni chłopak zaśmiał się cicho. - Dzięki, czekałem aż ktoś zauważy. Jak zwykle mogę na ciebie liczyć. Gabriela zaniepokoiło zachowanie Cartera, który zaraz po tym jak wszedł, usiadł pod ścianą i ukrył twarz w dłoniach. Dawno nie widział go w tak złym stanie. Tonia momentalnie puściła jego ramię i cicho przepraszając podeszła do jasnowłosego chłopaka. Gabe spojrzał na swojego przyjaciela zatroskanym wzrokiem. Chciał do niego podejść; dotknąć jego delikatnego policzka, wtulić się, szepnąć do niego kilka słów, żeby go jakoś podnieść na duchu. Jednak tylko westchnął głęboko i pozwolił Toni się nim zająć.
Pokój powoli wypełniał się przyjezdnymi. Prawie wszyscy robili wrażenie zdenerwowanych. Cóż, trudno się dziwić. Sam Gabriel był dzisiaj kłębkiem nerwów, mimo że nie dawał tego po sobie znać. - Efekty specjalne, mówisz? - zwrócił się do Daisy trochę opryskliwym tonem. Zdjął z ramion marynarkę, pokazując bandaż na swoim ramieniu. - Przez te wasze efekty specjalnie kawałek fontanny wbił mi się w rękę. Wielkie dzięki. Nie dość wam ognia po pożarze naszego starego, dobrego Salem, co? Była jego przyjaciółką, więc w głębi duszy nie chciał się kłócić ani psuć ich relacji. Jednak Daisy brzmiała tak, jakby wiedziała kto stoi za podpaleniem wielkiej sali. A Gabe chciał w końcu dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.
Dopiero gdy Daisy się odezwała, chłopak zauważył, że stała za Laurą. - O roli, której nie odegrałem, bo nie miałem zamiaru bawić się w te wasze idiotyczne przedstawienie? - powiedział podniesionym głosem. Niech myśli sobie o nim co chce. Nie obchodziło go to, że ta wariatka uzna go za tchórza. Wiedział, że to się źle skończy, dlatego nie miał zamiaru rzucać żadnych przeklętych zaklęć i straszyć Bogu ducha winnych Anglików. Zwęził oczy i wlepił w nią wściekłe spojrzenie. - Możliwe, że gdyby nie te wasze efekty, to w ogóle by nas tu nie było. - wysyczał do dziewczyny. Co z tego, że ogień był sztuczny? Był zły, nie panował nad sobą. Aktualnie był zły na wszystkie trzy dziewczyny, które go otoczyły. Zacisnął pięści tak mocno, że pobielały mu palce. Oczywiście nie miał zamiaru uderzyć żadnej z nich, były dziewczynami. Po prostu zrobił to odruchowo. Nagle całą swoją uwagę skupił na Gabrielu, który podszedł do grupki. Na jego widok rozluźnił dłonie i nieco się uspokoił. W tej chwili był on jedyną osobą, która była w stanie go uspokoić. Zawsze tak na niego działał. Całkowicie się zgadzał z tym co do nich powiedział. - Gabriel ma rację. Powinniśmy się cieszyć, że możemy się tu uczyć, a nie odstawiać takie szopki. - spojrzał na twarze dziewcząt. W prawdzie Tonia i Laura nic mu nie zrobiły, ale nagle poczuł się źle w ich otoczeniu. Chwycił Gabe'a za dłoń i odciągnął w najdalszy kąt gabinetu. Nawet nie obdarzył znajomych spojrzeniem, całą uwagę skupił na nim. Osunął się plecami po ścianie, ciągnąc zdezorientowanego chłopaka za sobą. Potrzebował go teraz. - Gabe, mam dość. - zwrócił się do niego. Popatrzył mu głęboko w oczy nie puszczając jego ręki. Brakowało mu tego.
Tonia patrzyła na całą tą szopkę rozgrywającą się wokół niej z narastającą wściekłością. Coraz bardziej jej się to nie podobało, ale przede wszystkim NIE MIAŁA KURWA POJĘCIA CO SIĘ DZIEJE. Tajemnicze zachowanie wszystkich wokoło okropnie ją wkurzało. Spojrzała wielkimi oczami na ramię Gabriela. I pewnie próbowałaby coś zrobić, gdyby w tym momencie nie włączył się Carter. Carter, który zachował się, jakby to była także wina jej i Laury. Carter, który mając w dupie, co się dzieje na około, zabrał Gabiego i poszedł z nim na drugi koniec gabinetu, ciągnąc go za rękę. A ona dobrze wiedziała, jakie mieli relacje. Nie wiedziała czemu, ale jeszcze bardziej ją to wkurzyło. Naprawdę czuła, że zaraz szlag ją jasny trafi. W sumie, przecież jej to nie dotyczyło. Nie była na balu, a nawet gdyby była, nie zrobiłaby czegoś narażającego innych na niebezpieczeństwo. Poza tym była grzeczna. Jeśli chodziło o bal - nie miała z tym nic wspólnego i w sumie mogła wyjść. W każdym innym przypadku informacje mogli przekazać jej inni. W najgorszym przypadku mogła wylecieć i - oczywiście - była przerażona taką opcją. Przecież byli tu jej najlepsi przyjaciele. Ale pulsująca w niej aktualnie wściekłość wypchnęła wszelkie racjonalne myśli z jej głowy. Rozejrzała się z furią po zebranych, po czym wstała i po prostu wyszła.
Gabe pewnie dalej oburzałby się na Daisy, gdyby nagle Carter nie złapał go za rękę i pociągnął za sobą w najbardziej oddalony kąt gabinetu. Gabe podążył za nim, nie tyle co zdziwiony, lecz zdezorientowany. - Cart.. o co chodzi? - zaczął dość niepewnym tonem. Niebieskie oczy chłopaka utkwione były w jego własnych. Gabriel znał to spojrzenie, dokładnie wiedział o czym myśli Carter. Przyszło mu na myśl wiele sytuacji, w których patrzył na niego w ten sposób. Wszystkie bez wyjątku kończyły się w tym samym miejscu. Znowu to robi. - pomyślał. A przecież rozmawiali o tym w czasie wakacji, że powinni.. to jakoś zakończyć, skoro Carter.. nie chciał się z nim wiązać. Gabriel dobrze wiedział, że nie jest w stanie odmówić. Nie jemu. Obejrzał się nerwowo za siebie, patrząc na twarze innych Salemczyków. Caarter, dlaczego teraaaz? - jęknął w myślach. Afera o pożar w Wielkiej Sali była dość poważna. Gabe był nie był winny niczemu co się wydarzyło, wiedział to on i paru innych.. ale przecież oni nie wiedzą. To właśnie dlatego zostali tu wezwani. Nikt nie będzie bronił jego ani bliskich mu przyjaciół gdy sobie stąd pójdzie.. Odwrócił się z powrotem do niebieskookiego, który nadal z niecierpliwością czekał na jego decyzję. Jeszcze wczoraj ubolewał jak bardzo brakuje mu Cartera; bliskości, dotyku i namiętnych pocałunków jego różowych ust; teraz najwidoczniej Carter też za nim zatęsknił. Nad czym ja się w ogóle zastanawiam? Coś się potem wymyśli na usprawiedliwienie, prawda? Ścisnął mocniej dłoń chłopaka i tym razem to on pociągnął go za sobą w stronę wyjścia. Gabe nie zauważył nawet jak gabinet opuściła Tonia; cała roztrzęsiona, zdecydowanie czymś zdenerowowana.
Cała ta szopka, która miała miejsce w gabinecie, w tej chwili dla Laury wydała się po prostu śmieszna. Dziewczyna stojąc pośrodku zamieszania, z jednej strony otoczona przez Daisy, która podsłuchiwała ich rozmowę jak jakaś chora psychicznie pacjentka, z drugiej przez Cartera i wieszającej się na nim Toni. Swoją drogą Paisley chyba wyjątkowo źle zniosła napiętą atmosferę, gdyż po chwili cała roztrzęsiona, nic nikomu nie mówiąc wyszła z gabinetu. Cóż, teoretycznie Laura mogłaby zrobić to samo. Nie wiedziała jednak czy na 100% chodzi o sławny już pewnie w całej Anglii bal. Ba! Pewnie rodziciele uczniów z Salem już dawno się o tym dowiedzieli, chociaż w obecnej sytuacji rodzice sióstr Manese niewiele sobie z tego zrobią. W sumie to nawet nie wiadomo gdzie teraz się znajdują. -O co Ci chodzi Carter? -Krzyknęła za chłopakiem, który nagle wydawał się być obrażony na wszystkich obecnych w pokoju. Wszystkich oprócz Gabe, z którym kulturalnie, a może niekoniecznie w tej sytuacji, odszedł sobie na bok. Była wściekła. Była wściekła ponieważ nikt z tutaj zebranych nie był w stanie opowiedzieć jej co takiego wydarzyło się w czasie balu. Przeraziło ją tylko to, że Gabriel został zraniony, a winę prawdopodobnie ponosi jej siostra wraz ze swoimi świetnymi znajomymi. I Carter. Bo jak inaczej wytłumaczyć jego chore zachowanie? -Nie wiem czy kiedykolwiek dowiem się o co w tym wszystkim chodzi, ale mam nadzieje, że nie będziesz kolejną osobą, która stąd wyjdzie. -Spojrzała na Daisy chłodnym spojrzeniem, po czym doprowadziła wzrokiem wychodzących z pomieszczenia chłopaków. -I naprawdę, nie musiałaś za mną podchodzić do Cartera. I bezczelnie podsłuchiwać.