Dość jasny, przestronny. Na ścianach są portrety byłych dyrektorów, którzy naturalnie śledzą nowo przybyłych swym przenikliwym wzrokiem. Dość uporządkowany, chociaż przepełniony wieloma dokumentami. Pod ścianą jest też kanapa, która jednak rzadko jest użytkowana.
Godryk Gryffindor musiał być szaleńcem, aby umieścić wszystkie temperamentne osoby w jednej wieży. Wystarczyło spojrzeć na Ettie, która non stop pakowała się w kłopoty i przemnożyć to przez wszystkie roczniki... Prawdziwa tykająca bomba. - Profesor Limier - poprawiła natychmiast dziewczynę, karcąc ją surowym spojrzeniem. Nie mogła pozwalać na taki brak szacunku do jakichkolwiek nauczycieli w jej obecności. Zastukała paznokciami o blat, słuchając relacji dziewczyny i próbując to wszystko sobie poukładać. Nie była w stanie kontrolować wszystkiego, a już na pewno nie relacji każdego poszczególnego ucznia z nauczycielem. Było jej jednak żal dziewczyny, przez którą widocznie przemawiały prawdziwe emocje - i akurat przemawiały na jej korzyść, pomimo że taki sposób prowadzenia rozmowy wydawał się być bardzo niestosowny. - Rzucasz poważne oskarżenia, zarówno na profesora Limiera, jak i na pozostałych uczniów... - urwała, bo do gabinetu wpadł posiadacz jeszcze jednego głosu w danej sprawie. Bennett cieszyła się, że nauczyciel gier miotlarskich nie pofatygował się osobiście, biorąc pod uwagę stan emocjonalny Ettie. Wysłuchała słów patronusa, którego perspektywa była odwrócona niemal o sto osiemdziesiąt stopni w stosunku do relacji Gryfonki. Bennett westchnęła, zbierając myśli. - Jeśli dobrze zrozumiałam, nie "czepia się" się ciebie zupełnie bez powodu. Zmuszanie do uników, a posyłanie tłuczków prosto w graczy to chyba dwie różne rzeczy, prawda? - Oczywiście, że dziewczyna nie była niewinna i z faktami nie można było się kłócić. - Ponadto zrzucasz winę na innych graczy. Jesteś w stanie znaleźć świadków? Ja mogę ci uwierzyć, ale w tym momencie twoje słowa nie mają niestety żadnego poparcia i przez profesora Limiera mogą zostać potraktowane jako próbę ochrony własnej skóry. Jestem pewna, że także żaden ze Ślizgonów do niczego się nie przyzna. Kwestię szlabanów zupełnie pomijała, bo one Gryfonce się należały. Jednak wyrzucenie z drużyny wydawało się być zbyt ostrą karą, a w dodatku jej podwojeniem. To był sport i Bennett wiedziała, ze ludzi w takich sytuacjach ponosiło. Sęk w tym, że Ettie notorycznie. - Na razie dostałaś tylko ostrzeżenie. Zagrasz w najbliższym meczu. Ale bądź świadoma, że Profesor Limier będzie cię miał na oku i tak jak mówisz "szukał pretekstu". Nieważne jak dobrą jesteś pałkarką, nie będzie dla ciebie miejsca, jeżeli nie będziesz szanować zasad gry. To samo dotyczy graczy każdego innego domu. Przykro mi, panno Wykeham, ale jeżeli powtórzy się taka sytuacja, będę musiała poprzeć profesora Limiera. Na razie z nim porozmawiam, może uda mi się załagodzić sytuację. Poproszę też, żeby zwrócił większą uwagę na pana Mondragona... Kogoś jeszcze? - dopytała, chcąc mieć jasność, kto w tej całej sprawie w ogóle miał udział.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Wszystko wziął i zepsuł ten cholerny patronus. Ettie starała się jak mogła powstrzymać chęć przedrzeźniania posłańca i udało jej się ograniczyć do krzywej miny i kilkukrotnego wywrócenia oczami. Oczywiście racja była po jej stronie, ale… no część z tego co przekazywał patronus było prawdą. Tylko żeby nie było – zupełnie nieobiektywną. Tak czy owak obrażanie się nie działało na jej korzyść, więc po krótkiej manifestacji swojego niezadowolenia, zaczęła bardziej zastanawiać się nad linią obrony. - Po pierwsze – wtrąciła się od razu po chyba-retorycznym-pytaniu Bennett, starając się brzmieć bardziej rzeczowo niż emocjonalnie – to nie usłyszałam do końca polecenia i okej – jestem w stanie przyznać, że to moja wina, a nawet mogłaby za to… przeprosić, gdybym w ogóle dostała szansę. No a po drugie: naprawdę pani uważa, że to są dwie różne rzeczy? – zrobiła nawet pauzę, jakby dając dyrektor czas się zastanowić – Jak zmusić do uniku, nie celując? Jaki jest sens robienia uniku, skoro wie się, że piłka została posłana tak, by nie trafić. Musi pani przyznać, że to zadanie było trochę nielogiczne. Czy w związku z tym w ogóle można winić mnie za moją pomyłkę? Ette nie miała pojęcia na jakiej pozycji grał Limier w… tym czymś, gdzie kiedyś grał, ale jego wizja quidditcha była jakaś dziwna i odrealniona. Zgadywała, że był szukającym – ta pozycja zawsze była dla niej zupełnie zbędna. Nie miała nic wspólnego z resztą gry, a jej wpływ na wynik meczu był kompletnie niewspółmierny. Była zdania, że szukanie znicza powinno być osobną dyscypliną i byłby spokój. Zwłaszcza, że szukający byli często miękkimi nerdami, które bały się każdej piłki, większej od brzoskwini i mieli wielki problem z brutalnością gry. Nie graj leszczu i tyle. - Nie no chwila! – cały jej rzeczowość pękła jak mydlana bańka przy kolejnych słowach profesor – To ja potrzebuję świadków, a Limier nawet nie musi się osobiście stawiać?! – machnęła ręką w stronę miejsca, w którym przed chwilą unosił się petronus – Profesor Limier! – poprawiła się ze złością, zanim ubiegła ją w tym Bennett – Oczywiście, że mam świadków – pytanie ilu ich potrzebuję, skoro muszę się najwyraźniej bronić przed podwójnymi standardami! Nie wiedziała ile obecnych na boisku osób, faktycznie widziało co działo się między nią, a Manese, ale Lys na pewno. Zresztą była pewna, że każdy Gryfon by ją poparł, nawet jeżeli nie było go na miejscu zbrodni fizycznie. Tylko co z tego, skoro przeczuwała, że każdy z tych świadków, pewnie potrzebowałby jeszcze własnego świadka, który mógłby poświadczyć, że faktycznie coś widział. Skargi na nauczycieli w ogóle nie miały sensu. Ręka rękę myła - widocznie nie bez powodu nazywali się "ciałem pedagogicznym". Chromolić taki proces! Opadła z powrotem na oparcie, od którego nie wiedzieć kiedy oderwała się podczas swojego wybuchu. Początkowo słuchała werdyktu dyrektor z względnie obojętną miną, ale z jej każdym kolejnym słowem jej oczy się powiększały. Otworzyła usta, żeby jej przerwać, ale powstrzymała się od zwerbalizowania uwag. Nie była pewna czy bardziej ma ochotę uderzyć w coś pałką czy zacząć płakać. - Żartuje pani? – wykrztusiła w końcu z pomiędzy nadal rozdziawionych warg – Pani profesor, zasadniczo mówi mi pani, że mam nie grać. Przecież ja się teraz w ogóle boję odbić piłkę, bo się to nie spodoba profesorowi Limier. Oczywiście, że znajdzie jakiś pretekst! – pytanie zupełnie zignorowała, bo prawdę mówiąc, drugiej połowy wypowiedzi w ogóle nie słuchała, bo i po co? Co niby miałoby sprawić, że jej sytuacja wyglądałaby lepiej? Nie dość, że Bennett olała jej skargę ze względu na brak dowodów, to jeszcze wręcz szczuła ją trenerem – Na pewno teraz, jak się dowie, że na niego nakablowałam, będzie sprawiedliwy, skoro już wcześniej nie był! Świetnie! Wyglądało na to, że w kolejnym meczu będzie musiała ograniczyć się do unoszenia w powietrzu i wyglądania ładnie. Najlepiej w masce, bo jeszcze zrobi nie taką minę i sfauluje przeciwnika psychicznie. Wcale by ją to nie zdziwiło. - Przynajmniej Hufflepuff będzie miał jakieś szanse – burknęła niewyraźnie do samej siebie, wciskając się bardziej w oparcie i jeszcze bardziej zaplatając ramiona na piersi. Nie otrzymała od Bennett żadnej pomocy. Jakoś zdołało jej umknąć, że nie przyszła do jej gabinetu sama, a została tu wysłana i w gruncie rzeczy powinna się cieszyć, że nie poniosła większych konsekwencji, na które zapewne liczył Limier. Jednak czy to kto kogo zgłosił miało w ogóle jakieś znaczenie? Dla niej liczyła się sprawiedliwość, której aktualnie jej odmawiano, bo przecież była tylko uczennicą, a nauczyciele byli święci.
Prawda raczej rzadko bywała w pełni obiektywna - zarówno patronus jak i Ettie przedstawili wersję wydarzeń pod nieco innymi kątami, zapewne nieco ją ubarwiając wedle własnych korzyści. Limier chciał ukazać Gryfonkę jako smarkulę, z którą nie dało się pracować, za to ona chciała podkreślić niesprawiedliwość, która jej dotykała. A gdzie była prawda? Gdzieś pośrodku. - Nie nazwę się znawczynią Quidditcha. Ale kilkukrotne celowanie w jednego zawodnika? To nie wygląda zbyt dobrze... Zastrzeżeniem profesora jest też to, że na treningu pojawiają się ludzie o różnych umiejętnościach, więc przy dużej agresji nawet przypadkiem możesz zrobić krzywdę początkującemu. - Nie chciała wnikać w to, co zrozumiała, a czego nie Gryfonka. Nieznajomość zasad wcale nie zwalniała z ich przestrzegania. Taka pomyłka była niewielkim czynnikiem łagodzącym. - Potrzebujesz świadków, ponieważ zostałaś ukarana przez nauczyciela. Skoro uważasz, że się na ciebie uwziął, dlaczego nie przyszłaś z tym wcześniej, przy pierwszej według ciebie niesprawiedliwej decyzji, a dopiero teraz i to nawet niezupełnie z własnej woli? - Grono pedagogiczne było po to, żeby pilnować porządku i niestety system szkolny był taki, że Bennett musiała kierować się ich opiniami. Nie wierzyła, że Limier zmyślił sobie historię tylko po to, żeby poszkodować mniej lubianą dziewczynę. Wszystko też zależało od tego, kogo dziewczyna chciała skarżyć. Nauczyciela, że nie widział wszystkiego czy Ślizgonów za łamanie zasad. Tylko czekała, aż Gryfonka jej przerwie, ale to się nie zdarzyło. Aczkolwiek miała wrażenie, że każda chwila hamowania emocji groziła większym wybuchem później. Bennett zacisnęła usta z lekkim zniecierpliwieniem, kiedy Wykeham ponownie zabrała głos. - Chyba źle mnie zrozumiałaś. Nie chodzi o to, żebyś nie grała. Profesor Limier nie jest wyrocznią i jeśli coś jest zgodne z grą, to nawet on tego nie zmieni. Wyciągnę jednak sprawę bójki zaraz po meczu, w której nauczyciel musiał rozdzielać cię z panem Mondragonem... - Uniosła brwi, resztę zostawiając dziewczynie do przemyślenia. Nie chciała widzieć kopania czy szarżowania dla celowego zderzenia. Czy niemożliwość ewentualnego faulowania rzeczywiście była równoznaczna z nic nie robieniem na boisku? - W takim razie nie będę z nim na ten temat rozmawiać. Ale chcę, żebyś przychodziła, jeśli poczujesz się pokrzywdzona, wtedy łatwiej będzie ten konflikt rozwiązać. Gdyby Limier wcześniej nie nałożył już na Gryfonkę szlabanów, rzeczywiście mogłaby spodziewać się konsekwencji ze strony dyrektorki. Jaki to miało sens teraz, skoro na pierwszy rzut oka Ettie przejawiała głębokie przekonanie o niesprawiedliwości. Pogłębianie go byłoby co najmniej głupie.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- Chyba, że tym zawodnikiem jestem ja - sarknęła cicho - A nie, zapomniałam - przecież to, że dostałam trzy razy w ciągu minuty, to przypadek. Zresztą nie celowałam w nikogo początkującego, tylko w kapitana jednej z drużyn. Ja też nie jestem głupia. Tak naprawdę nie miała pretensji o to, że Manese celowała w nią tłuczkami, ani nawet o faule. Na tym polegała ta gra. Wszelkie próby zmniejszenia brutalności w quidditchu go zabijały. To po prostu nie był sport dla mięczaków. Problem miała z tym, że Ślizgoni mogli, a ona musiała grać "grzecznie". Mogli się zdecydować, bo w ten sposób nie było jasne czy Limier się na nią uwziął, czy był po prostu ślepym, cienkim Bolkiem. W obu wypadkach nie wydawał się jednak zbyt kompetentny. - W normalnym świecie - wybąknęła obrażona - winę trzeba udowodnić - jak każdy nastolatek, Ettie oczekiwała od świata traktowania jak dorosłej osoby. Na litość Merlina, była już w końcu pełnoletnia, więc ktoś mógłby zacząć. - Nie miałam dwudziestu świadków, dowodów rzeczowych, ani dokumentujących to zdjęć - prychnęła ironicznie, nie patrząc jednak na profesor. Zabawne. Niecały rok temu siedziała tu z Lysem i usłyszała niemal identyczne pytanie z ust poprzedniego dyrektora, odnośnie Craine'a. Fakt, że ten stary psychopata przez te wszystkie lata, nadal utrzymywał posadę, był najlepszym dowodem na to, że skargi na nauczycieli nie przynosiły skutków. Tak jak powiedział Lys - w najgorszym wypadku dostawali ostrzeżenie, co potem odreagowywali na uczniach. - Nie. To pani mnie nie rozumie. Nie ma czegoś takiego jak mecz bez fauli. Faul można wymusić, zasymulować. A co jeżeli po prostu niechcący zderzę się z kimś w powietrzu? Jakoś nie wierzę w obiektywizm profesora Limiera. Faul był w rzeczywistości jednym z klasycznych zagrań i nawet podręczniki podawały go jako strategię. Czasem rzut wolny dla przeciwników opłacał się bardziej niż jakieś zagranie, któremu się faulem zapobiegło. Każdy o tym wiedział. Ettie mimo wszystko byłaby nawet w stanie z tego zrezygnować, ale i tak czułaby się zagrożona. Zapewne wszyscy na treningu słyszeli czym zagroził jej Limier. Wystarczyłoby, że ktoś uda, że mu coś zrobiła i mogła pożegnać się z drużyną, a mogła wskazać kilka osób, które odegrałyby coś takiego celowo, żeby się jej pozbyć. - On zaczął - odburknęła cicho, spuszczając wzrok. Zresztą o to w ogóle udowadniało? Czy skoro wdała się kiedyś w szarpaninę z Wittenberg od razu po wyjściu z klasy run, to znaczyło, że nie powinna chodzić na runy? Argument o tym, że uczestniczyła w bójkach częściej niż się dyrektor wydawało najlepszy jednak nie był, więc po prostu milczała, wpatrując się w czubki butów. - Taaa, jasne - prychnęła, rumieniąc się. Właśnie widziała jak wyglądało to rozwiązywanie konfliktów. Nawet żadnego kompromisu. Po prostu "zamknij dziób, będzie tak jak miało być, z tym, że zamiast bury od jednej osoby, dostaniesz jeszcze ode mnie" - Mogę już iść? - skrzywiła się. Nic tu po niej - stała dokładnie na tym samym, co przed przyjście tu. Prawie na tym samym... teraz nie miała już nawet nadziei, że w razie czego będzie mogła odwołać się do dyrekcji. Najbardziej bolał ją fakt, że do tej pory lubiła Bennett i myślała, że może ona też trochę ją lubiła. Grono nauczycielskie było jednak jak mafia i zawsze trzymali sztamę. Najwidoczniej można było mieć albo dobre stosunki z każdym, albo z żadnym.
Ettie najwyraźniej myślała, że może tak po prostu wejść, pofukać trochę pod nosem o niesprawiedliwości i wszystko będzie tak, jak ona sobie tego wymarzy. I bardzo dobrze, że miała swoją własną wizję odnośnie metod rozstrzygania sporów. Sęk w tym, że Gryfonka niewiele robiła, aby jakoś zaistniały problem rozwiązać. Profesor Bennett starała się być sprawiedliwa, ale podczas jednej i to krótkiej rozmowy, na której nawet nie było wszystkich zainteresowanych, nie mogła zdziałać zbyt wiele. Bardziej zależało jej na ogólnym rozeznaniu się w sytuacji. - Nie zostałaś dodatkowo ukarana - przypomniała jej odnośnie kwestii konieczności udowadniania winy. Profesor Limier mógł ją karać wedle własnego uznania i własnych kryteriów i nie miała zamiaru odwoływać jego decyzji. Sama jednak przecież nie nałożyła na dziewczynę żadnych sankcji, pomimo że mogła. W którym zatem momencie Gryfonka czuła się traktowana aż tak niesprawiedliwe? Zignorowała jej pełną ironii wypowiedź, chociaż było to próba jej wyrozumiałości. Ettie dla własnego dobra powinna wiedzieć, że były sytuacje, w których warto powściągnąć język. - Niestety będziesz musiała, jeżeli naprawdę zależy ci na drużynie. Jako dyrektorka mogę ci obiecać, że nie zostaniesz wyrzucona za błahostkę. Ale reszta pozostaje w twoich rękach. Ludzie byli zawistni, oczywiście. Ale tego nie dało się zmienić i nie dało się przewidzieć, dopóki rzeczywiście ktoś się takiego zagrania nie podjął. Nie można było nikogo karać za domniemanie, że mógłby nadstawić się Wykeham na faul, żeby wyleciała z drużyny. - To akurat najmniej istotne - stwierdziła, bo uczestnictwa Gryfonki nie dało się kwestionować. Bennett westchnęła, widząc, że wiele w tym momencie z dziewczyną nie zrobi. Być może trochę musiały zejść emocje? Być może do Ettie należało docierać w inny sposób. Ale kto już go odkrył? - Możesz. - Miała na głowie jeszcze inne sprawy, którymi musiała się zająć, ale na pewno sprawa Gryfonki nie miała zostać całkowicie pominięta i zakopana pod dywan.
Ursulla nie spodziewała się wizyty pana de'Lay właśnie w tym momencie roku szkolnego. Jak rozumiała, naukę chciał zacząć od września razem z innymi studentami - mógł się więc zgłosić dużo później. Z jednej strony w związku z końcem roku szkolnego miała teraz bardzo dużo roboty papierkowej, z drugiej wolała to załatwić już teraz zamiast zwlekać. Przynajmniej w wakacje zyska odrobinę odpoczynku... Co prawda i tak kochała swoją pracę właśnie za to, że zawsze miała coś do zrobienia. Przygotowała ciepłą herbatę dla gościa i usiadła za biurkiem. Do ręki wzięła parę dokumentów, które nadesłał jej przyszły student. Dwadzieścia sześć lat, odstawałby mocno od swoich rówieśników... Jednak kim była, żeby zabraniać mu nauki, skoro zależało mu na poszerzaniu swojej wiedzy? Każdy mógł odnaleźć swoje miejsce za murami Hogwartu i Bennett była tego doskonale świadoma. Odchyliła się nieco na krześle, przeglądając drobnostki i zerkając tylko co jakiś czas na tarczę zegara. Zbliżała się szesnasta, a raczej spodziewała się po Gargariusie punktualności. Co prawda, nie miała powodów, żeby nie przyjmować go na studia, ale wolała też wiedzieć, jakie ma do tego wszystkiego podejście. Zbyt wiele czasu nie miała, dlatego przewidywała krótka, rzeczową rozmowę. Zamyśliła się na moment i drgnęła nieznacznie dopiero w momencie, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. - Proszę. - powiedziała głośno, żeby na pewno usłyszał. Sprawdziła czy herbata nadal jest ciepła i zerknęła w stronę drzwi z ciekawością.
No i super - prosty wypad nad strumyk przerodził się w problemy, bo pierwszy raz w życiu ktoś go nakrył na tak niecnym procederze. Nie żeby się nie przejmował, no ale zastanawiało go to, dlaczego akurat teraz. Co prawda mógł gdzie indziej się z nią teleportować, niemniej jednak nie przemyślał tego do końca, w związku z czym mógł jedynie przyjąć to, co miał dla niego Hampson do zaoferowania. Czyszczenie pucharów, kibli, cokolwiek. Po prostu liczył na to, że zwyczajnie da karę i pójdzie dalej koczować po pubach i ewentualnie w domu. Złapanie przy bramie Hogwartu nie było zbyt ciekawe, no i też, Hufflepuff zdobył dodatkowe punkty ujemne, ale tym się starał nie przejmować, w związku z czym posłusznie ruszył do gabinetu dyrektora, by porozmawiać z nim jak z dorosłym. A przynajmniej tak obydwoje podejrzewali. Albo po prostu się z tego nie wytłumaczy i nie będzie mógł rozdawać kart. Na Merlina, przecież to i tak szanowny piernik będzie rozpoczynał partię, więc doczeka się może tego wszystkiego za dziesięć lat? Ruszył zatem za Garethem, poprawiwszy własną bluzę i podkoszulkę tak, jakby miał ochotę strzepać z niej kurz. Zastanawiał się nad tym, co to będzie za pogadanka, ale w sumie nie do końca wiedział - proste zabranie Puchonki nad strumyk skończyło się wpierdalango ze strony głowy całej rodziny hogwarckiej. Nie pozostawało mu nic innego zatem, jak zwyczajnie w ciszy przemieścić się i wejść do gabinetu, gdzie to Hampson chciał podjąć się... cholera wie czego. Niemniej jednak... było to jak szpilka w cały proces próby przywrócenia siebie do względnego porządku. Nie dawał po sobie tego poznać, ale problem był taki, że miał problemy powiązane głównie z przestrzeganiem regulaminu. Może i uzależnił się od adrenaliny - cholera wie - w związku z czym na razie siedział cicho, kiedy to wreszcie przedostali się do włości dyrektora całej szkoły magii. Jeżeli ten miał coś do przekazania - a zapewne miał - mógł to kontynuować. Podjąć się przekazania stosownych informacji, jakie to obecnie przygotowywał pod kopułą czaszki, wszak to Puchon został tutaj zaproszony.
Niecierpliwy wzrok profesora wyziewał na przybyłego Puchona znad absurdalnej liczby doniczek z drzewkami bonsai. Hampson nawet nie zdecydował się na zajęcie miejsca w swoim fotelu, a najzwyczajniej nachylił się nad jedną z tak fanatycznie hodowanych roślinek, jakby to o nią bardziej się martwił, niż o zachowanie Lowella. Nic jednak bardziej mylnego. - Panie Lowell. - zaczął od bezpośredniego zwrotu, by zaraz przejść do rzeczy. - Początkowo miałem zamiar podyskutować na temat prac domowych, ale najwyraźniej mamy pilniejsze sprawy. Jak odpowiedzialność za swoich nieletnich przyjaciół. - wzrok dyrektora był surowy i rozczarowany jak ton głosu przemawiającego starca. - Nie będę w tych murach akceptował takich zachowań i pańskiej perfidii. Pański dom traci 250 punktów - podjął, przedstawiając zasądzoną karę punktową, jednak wyraźnie nie był to koniec. - Oświadczam również, że zostaje pan tymczasowo zawieszony w prawach studenta. Oznacza to, że żądam, aby spakował pan walizki i opuścił teren zamku najpóźniej dzisiejszego wieczora. Zawieszenie kończy się z dniem jedenastego maja. Wtedy też zapraszam z powrotem do udziału w lekcjach i kołach pozalekcyjnych. Niech ten miesiąc będzie czasem na namysł nad pańską przyszłością i planowaną przez pana ścieżkę kariery. - Żywię nadzieję, że zgodnie zależy nam na tym, aby to był pański ostatni rok w Hogwarcie. Wyłącznie od pana teraz zależy, w jakich okolicznościach to nastąpi. Żegnam.
Niektóre sprawy niekwestionowanie wymagały zamknięcia ich raz a dobrze. Za jedną z takich spraw Beatrice mogła śmiało uznać tę, która bezpośrednio dotyczyła jej ucznia, Maximiliana Solberga. Choć minęło od jej miejsca trochę czasu, to jednak nie wszystko zostało ostatecznie wyjaśnione i w końcu należało to zrobić w odpowiedni sposób. Dlatego kroczyła w stronę gabinetu Geratha Hampsona, aby wszystko domknąć i potem zapomnieć, ruszyć dalej. Jej zadania w tym przypadku było bardzo proste; wyjaśnić wszystko jak najdokładniej się da i potem czekać na werdykt. Przystanęła przed wejściem, aby poczekać na drugą osobę wezwaną na dywanik. Uśmiechnęła się delikatnie w stronę @Alexander D. Voralberg, a potem razem weszli do środka. Oczywiście dyrektor szkoły już był. Beatrice uznała, że jeśli całe spotkanie zostanie rozpoczęte od jej wyjaśnień. Nie ma co ukrywać, po rozmowie z amnezjatorem w mugolskim szpitalu oraz z samym Maxem, posiadała największą ilość informacji na ten temat. – Zacznijmy od samego początku – zaproponowała, aby potem przejść do konkretów. – Po piątkowym meczu quidditcha*, Max opuścił teren szkoły. Jak wiemy, udał się do Hogsmeade, gdzie później dołączył do niego pan Lowell. Sytuacja skończyła się w taki sposób, że obaj mocno nadużyli alkoholu, pan Lowell więcej nic z tej sytuacji nie pamięta. Z tego co wiemy, Max dotarł w jakiś sposób na cmentarz w Inverness, gdzie pochowana jest jego rodzona matka. I tutaj już wchodzimy mocno w obszar spekulacji i domysłów. Dowiedziałam się od amnezjatora Stevena Gordona, że Max został najprawdopodobniej zaatakowany na cmentarzu przez tak zwane hieny cmentarne późnym wieczorem, więc podejrzewam, że była to już sobota. Chłopak został tam porwany i wyskoczył z jadącej szybko furgonetki, co potwierdzają zeznania czarodzieja, który go znalazł w takim stanie i pomógł mu dostać się do najbliższego szpitala, który okazał się być mugolskim. Tak naprawdę o jego nieobecności dowiedzieliśmy się w poniedziałek rano, kiedy to nie stawił się na umówionym ze mną wcześniej spotkaniu. Dyrektor wie, że spotykałam się z Maxem regularnie raz w tygodniu. Kiedy się nie stawił, na to spotkanie, zaczęłam się niepokoić. Od razu wysłałam listy do jego przyjaciół z zapytaniem, czy nie widzieli go w ostatnim czasie. Niemniej, tak jak się obawiałam, obaj potwierdzili, że nie. Zamilkła na chwilę, aby zaczerpnąć nieco oddechu. Nie dziwiła się, że Alex jej w tym momencie nie przerwał jednak wiedziała, że za chwilę będzie miał całkiem sporo do powiedzenia. – Od pana Lowella oraz pana Sinclair otrzymałam informację, że nie widzieli chłopaka od piątkowego meczu quidditcha. Ponadto, pan Lowell poinformował mnie, że sam razem z krukonką Julią Brooks powziął w ich mniemaniu odpowiednie kroki samodzielnego poszukiwania chłopaka prawdę powiedziawszy po całym kraju. I o ile pan Lowell ustosunkował się do mojej prośby i natychmiast wrócił do zamku, aby omówić odpowiedni sposób działania, który nie narażałby niczyjego zdrowia, bądź życia, tak panna Brooks kompletnie zignorowała moje zalecenie, uznając, że jest odpowiednią osobą do kontynuowania samodzielnych poszukiwań. Samodzielnie przeszukiwała kolejne bary w Londynie, Hogsmead, Dolinie Godryka, poważnie się w ten sposób narażając. Dlatego w to wszystko musiał zostać zamieszany Alexander, jako jej szkolny opiekun – wskazała dłonią na nauczyciela zaklęć świadoma, że zapewne opowie, jak to wyglądało z jego perspektywy. – Po szybkiej naradzie z Lowellem oraz Sinclairem, postanowiliśmy udać się do Inverness, na cmentarz gdzie została pochowana matka chłopaka. Aby wspomóc nasze poszukiwania zażyłam eliksir Felix Felicis, który w znacznej mierze podpowiadał rozsądne działania, które miały doprowadzić nas do odnalezienia chłopaka. – tu zerknęła w stronę Alexa, jakby to miało wyjaśnić, dlaczego pod szpitalem zachowała się w taki a nie inny sposób. Oczywiście samemu Hampsonowi nie zamierzała wspominać o tym niewielkim incydencie. – Tam udało nam się ustalić, że Max zażył dużą ilość alkoholu wymieszanego z przeterminowanym eliksirem, najprawdopodobniej był to eliksir spokoju. Stamtąd udaliśmy się do pobliskiego szpitala, ponieważ pan Lowell spotkał na cmentarzu tego samego czarodzieja, który był odpowiedzialny za dostarczenie Solberga do mugolskiej placówki. Tam natrafiliśmy na Alexandra oraz pannę Brooks. Na miejscu mieliśmy niewielkie problemy z dostaniem się do środka, jednak kiedy to już się udało, odnaleźliśmy Maxa w bardzo ciężkim stanie oraz tam nawiązałam konwersację ze wspominanym wcześniej amnezjatorem, który poinformował mnie o wszystkich ustalonych przez nich okolicznościach zdarzenia. Kolejnym krokiem było przetransportowanie Solberga do kliniki świętego Munga, ponieważ odnotowaliśmy, że ma on dużą amnezję, którą należy zająć się w sposób profesjonalny. Zamilkła, dając wszystkim obecnym w gabinecie czas, na wypowiedzenie swoich zdań oraz przyswojenie informacji, które im dostarczyła. Wiedziała, że było tego dużo oraz że bardzo łatwo można było się w tym wszystkim zagubić. Kiedy oddano jej ponownie głos, kontynuowała, na te mniej przyjemne tematy. – Panie dyrektorze, wiem, że sprawa jest poważna. Wiem, że Solberg zachował się w sposób niewłaściwy, jednak przedstawiłam panu cały opis zdarzeń po to, aby pokazać, jak naprawdę prezentuje się sytuacja. Solberg jest uczniem pełnoletnim, więc miał prawo opuścić teren szkoły i udać się do Hogsmead, oraz spożywać alkohol, za to nie możemy go ukarać. Jedyne, za co można go ukarać, to samodzielna podróż do Inverness, gdzie mieścił się grób jego matki. To, co stało się dalej, w żaden sposób nie jest jego umyślnym działaniem. Nikt nie mógł przewidzieć pojawienia się hien cmentarnych oraz porwania. Nawet Ministerstwo Magii traktowało to, jako zdarzenie nieumyślne, więc dlaczego my mielibyśmy podchodzić do tego tematu inaczej? Z mojej perspektywy chłopakowi przede wszystkim należy się pomoc, bardzo profesjonalna. Ma on problemy, z którymi definitywnie nie może sobie poradzić i musi zająć się tym specjalista. Kolejne zawieszenie w prawach ucznia, czy nawet wydalenie ze szkoły, przyniesie jedyne same szkody, a chyba nie o to chodzi w tej szkole. Naszym obowiązkiem jako nauczycieli oraz opiekunów, jest dbać o dobro uczniów, którzy są w tej szkole. Niemniej wiem, że za swoje zachowanie Solberg musi również ponieść konsekwencje. Dlatego proponuję -200 punktów dla domu oraz szlaban. Jeśli zaś chodzi o inne osoby biorące udział w tym wydarzeniu; niewątpliwie na uznanie zasługuje postawa każdego z trojga studentów, którzy samodzielnie zechcieli pomagać w tym wszystkim. Moja propozycja jest nagrodzenie ich sumą 30 punktów domu dla każdego. Jednak z małym wykluczeniem. Uważam, że zachowanie panny Brooks, nie powinno zostać nagrodzone. Owszem, wykazała się ogromnym heroizmem, spiesząc na poszukiwanie, jednak należy pamiętać o zignorowaniu mojej osoby oraz prośby o powrót do szkoły. Ja rozumiem, że panna Brooks jest studentką, jednak należy pamiętać o fakcie, że w czasie trwania roku szkolnego, każdy nauczyciel ponosi odpowiedzialność za uczniów i studentów również, co oznacza, że są oni winni nam posłuszeństwo, jeśli naszymi przesłankami jest ich dobro. Panna Brooks wyraźnie zignorowała moją prośbę i śmiem podejrzewać, że gdyby nie Alexander, ignorowała by mnie do samego końca, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo. Ponadto, panna Brooks dosyć znacząco złamała przepisy dotyczące tajności magicznego świata. Nie mając pojęcia, gdzie znajduje się poszukiwana osoba, wysłała do niego patronusa, który bardzo poważnie zakłócił działanie mugolskiej placówki uzdrowicielskiej**. Ministerstwu Magii nie udało się ustalić, kto wysłał patronusa, jednak zarówno pan Solberg jak i pan Sinclair potwierdzili w swojej rozmowie ze mną, że wiedzą, jaki kształt posiadał patronus panny Brooks i że niewątpliwie było to jej dzieło. Dlatego uważam, że powinna ona zostać ukarana w wysokości -50 punktów dla domu Ravenclawu.
* Specjalnie nie podaję daty; każdy wie, że ten wątek nieco się ciągnął i w pewnym momencie nawet trochę utknął w martwym punkcie, przez co nie pamiętam dokładnie, na jaki dzień datuje się wszystkie wydarzenia. ** Ta informacja padła w rozmowie pomiędzy Lucasem a Maxem. Zarówno Max jak i Lucas na pewno wielokrotnie rozmawiali z Beatrice o całych zdarzeniach i deklarują, że powiedzieli jej wszystko to, co sami wiedzieli.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Spodziewał się tego wyzwania i nie był w żadnym stopniu zaskoczony takim obrotem spraw. Nowością był raczej fakt,że całośc nie dotyczyła stricte jego ucznia, a wychowanka panny Dear. Była to miła odmiana, choć w ostateczności całą sytuację należało uznać za dość przykrą, szczególnie dla samego zainteresowanego. Spotykając się pod gabinetem dyrektora, delikatnie odwzajemnił uśmiech eliksirowarki, choć już po ułamku sekundy przybrał swoją maskę neutralnej obojętności. Bynajmniej nie z powodu faktu, że szli do dyrektora. W ciszy słuchał historii opowiadanej przez Beatrice i nie wtrącał się w nią ani słowem. Siedział oparty od jeden z dyrektorskich foteli przeznaczony dla gości, z dłońmi splecionymi na przegubie. Jego postawa była wręcz aż nazbyt luźna jak na tego człowieka. Nie można było jednak zaprzeczyć, że choć nie patrzył na innych zebranych to był bardzo, można wręcz rzecz aż przerażająco skupiony. Jego oczy wpatrywały się w jeden punkt z taką intensywnościa, jakby miał zaraz wypalić tam dziurę. Nie było jednak w tym nic dziwnego ani niepasującego do Alexandra. On po prostu układał sobie wszystkie fakty w głowie jak puzzle. Część rzeczy nabierała sensu, część nie, część była całkowicie bezsensowna. Odezwał się dopiero wtedy kiedy kobieta zakończyła swoją długą opowieść, na końcu wręcz ironicznie uśmiechając się z niedowierzania. - Zgadzam się z większością rzeczy o jakich powiedziała profesor Dear. Dopowiem jedynie, że panna Brooks przekazała mi, że to nie pierwszy raz, kiedy Max "ot tak znika" i choć nie uważam, aby powinno być to dodatkowo karane, ponieważ nikt nikogo za rękę nie złapał, to bardzo zgodzę się z panną Dear, że pan Solberg potrzebuje pomocy psychologicznej i lekarskiej. Jeżeli chodzi o karę dla niego to nie będę wtrącał się w kompetencje Opiekuna Domu, ponieważ wydaje mi się, że panna Dear wie jaka kara jest najodpowiedniejsza znając swoich uczniów i pozostaje mi się z nią zgodzić co do wybranej formy konwekwencji. Westchnął. - Jeżeli chodzi o zachowanie panny Brooks, to z całym szacunkiem, ale panna Brooks nie została wezwana bezpośrednio, a jedynie przez pana Lowella. W momencie bycia na tropie do być może znalezienia już pana Solberga, wiadomość od kolegi na wizzengerze mogła nie być wystarczającym bodźcem do powrotu do szkoły. Zachowałaby się być może inaczej, gdyby została potraktowana bezpośrednim wezwaniem. Mimo wszystko jednak panna Brooks jest studentką, ma prawo do podróżowania, była w swoim czasie wolnym, poza tym skąd mogła wiedzieć, że to nie jedynie Felinus został wezwany, uznając, że dobrze jest napisać "chodźmy razem", aby poczuć się pewniej? W momencie wysłania przeze mnie wiadomości panna Brooks niezwłocznie podała mi miejsce swojego pobytu, abym mógł ją znaleźć więc uważam, że nie jest to kwestia chęci powrotu, a raczej powodu dla którego nie wróciła i nie była to niesubordynacja, a bliskość poszlak do odnalezienia pana Solberga. Przypominam, że tam liczył się czas i w momencie bezpośredniej wiadomości była całkowicie posłuszna współpracując ze mną do samego końca tej historii. - Jeżeli chodzi o patronusa to biorę pełną odpowiedzialność za jego rzucenie. Byłem wtedy przy pannie Brooks i jeżeli uznałbym to za zły pomysł, to bym ją powstrzymał. Nie zrobiła tego specjalnie, nie mogła wiedzieć, że pan Solberg leży w mugolskim szpitalu, zamiast znajdowac się w miejscu czarodziejskim co było największym prawdopodobieństwem. To najszybsza forma komunikacji czarodziejskiej, a wszyscy doskonale wiemy, że w takiej sytuacji nikt nie myśli racjonalnie. Nawet ja, będąc nauczycielem ze stażem ponad dziesięciu lat, specjalizującym się w zaklęciach nie pomyslałem, że tak to się mogło skończyć. Teraz już wiemy, że nie powinna tego robić ale mądry czarodziej po fakcie. Nie karajmy uczennicy za durny, statystyczny błąd. - rzucił, broniąc dziewczyny i naprawdę uważając, że to jego obowiązkiem było wtedy zareagować na patronusa. Irytował go ten temat tym bardziej, że nie spodziewał się, że Dear wyciągnie tę sprawę. Mówiła o łamaniu prawa, kiedy sama dźgnęła ucznia wykrwawiając go do utraty przytomności? Felix Felicis i pewność jego działania nie były żadnym wytłumaczeniem. Eliksiry zawodziły, zaklęcia również. Poza tym - nauczyciel dźgnął nożem ucznia. To samo w sobie było już abstrakcją. Przemilczał to jednak nie chcąc robić jednak nauczycielce pod górkę, bo wiedział że choć makabrycznie, to ostatecznie robiła to w słusznej sprawie. Nie cierpiał jednak hipokryzji, a ta wręcz emanowała od skarżenia na uczennicę, która nieświadoma konsekwenji użyła głupiego zaklęcia. - Z całym szacunkiem dla panny Dear, ale w tej wypowiedzi brakowało jedynie stwierdzenia, że to wina panny Brooks, bo gdyby nie złapała znicza na meczu, to Solberg nie miałby powodu pójść na libację do Hogsmeade, co było przyczyną kolejnych zdarzeń. - wypalił z siebie nagle, bo ta sytuacja była dla niego aż nadto abstrakcyjna. - Uważam, że powinna zostać doceniona na równi z panem Lowellem i Sinclairem około trzydziestoma punktami, bez żadnych dodatkowych konsekwencji. Taka jest moja opinia w tej kwestii.
Po przywitaniu gości rozsiadł się wygodnie w fotelu i co jakiś czas zerkał na którąś z zaproszonych osób, odrywając tym samym wzrok od swoich drzewek. Szybko jednak wracał spojrzeniem do kojących nerwy listków, powstrzymując się tym samym od wchodzenia komukolwiek w słowo. Kilka rzeczy postanowił nawet zanotować, aby nie pogubić się w zeznaniach. - Dostrzegam pewne sprzeczności w Państwa zeznaniach odnośnie panny Brooks, jednak jej reputacja w ostatnim czasie najzwyczajniej każe mi wątpić w stosowność korzystania z jej pomocy i pomysłów w ogóle. - sprawa ta powinna obchodzić bardziej ich samych niż jego, bo to do nich należały decyzje, w jaki sposób zwracać się do studentów i czego oczekiwać od nich poza murami szkoły. - I choć nie jesteśmy tutaj bezpośrednio z jej powodu, to absolutnie nie mogę przemilczeć skrajnie bezmyślnego zastosowania zaklęcia Patronusa, ponieważ wynikłe z tego konsekwencje mogłyby wybiegać daleko poza problemy samego Hogwartu. - zerknął znacząco na samego Voralberga, zapowiadając tym samym być może to, że do tej sprawy jeszcze miał zamiar się odnieść. Wolał jednak dać sobie kilka chwil na poukładanie faktów i wstając z miejsca zrobił kilka kroków na rozprostowanie kości i zaczął od początku. Wyjątkowo nieprzyjemnym tonem. - Powszechnie znany ze sprawiania kłopotów i wymagający stałej opieki uczeń w piątkowy wieczór upija się w trupa, by obudzić się w innej części Szkocji. Trzy dni później zamiast specjalistów z Ministerstwa szuka go zatwierdzony przez Opiekuna Patronus studentki i odurzona szczęściem nauczycielka. - musiał to sobie podsumować na głos, bo zdecydowanie nie dowierzał w taki obrót wydarzeń. - Jeżeli czujecie się Państwo w tej sytuacji bez winy to pragnę wyprowadzić Państwa z błędu. Profesorze Voralberg, rozumiem uznanie wobec podopiecznej za zapał w szukaniu przyjaciela, jednak popieranie metod, przez które Ustawa Tajności chwieje się w posadach jest dla mnie absolutnie niedorzeczne. Mówimy o zaginionym uczniu, którego raczej nie spodziewaliśmy się znaleźć wśród szkolnych korytarzy. A każde inne okoliczności powinny być co najmniej alarmujące. Proszę sobie wyobrazić tego Patronusa w londyńskim metrze. Katastrofy naprawdę nie musimy daleko szukać. Wszyscy jednak z pewnością chcemy uniknąć kontaktów z Amnezjatorami. - Profesor Dear, akurat Pani powinna najlepiej wiedzieć, że Felix Felicis równie dobrze mogłoby podpowiedzieć Pani numery do Loterii Proroka* co miejsce przebywania Maximiliana. Użycie eliksiru uważam za zupełnie niezrozumiałe i nieodpowiedzialne. Podobnie jak angażowanie w to błądzenie najwyraźniej ślepo oddanych Pani misji studentów. Z młodym Solbergiem skontaktuję się osobiście odnośnie jego przyszłości w murach Hogwartu. Proszę się jednak nie martwić - wzorowe zachowanie, jakim będzie się od teraz wykazywał pozwoli mu ukończyć szkołę z, jak mniemam po jego szkolnych aktywnościach, wysokimi ocenami. - Jeżeli Maximilian lub dowolny z Państwa podopiecznych potrzebuje pomocy specjalisty lub sami nie czujecie się na siłach by wspomóc niektórych z nich w ich problemach, wystarczy skontaktować się ze mną, byśmy wspólnie zadecydowali o dalszym postępowaniu lub jeden list do Kliniki Świętego Munga, gdzie z pewnością znajdzie się profesjonalna pomoc. Pamiętajcie, że taki gest to oznaka troski, nie słabości. - na wszelki wypadek, gdyby którekolwiek z nich miało kompleks na punkcie wychowywania najtrudniejszych przypadków w pojedynkę. - Pan Sinclair oraz Pan Lowell otrzymują po 30 punktów dla swoich Domów. Panna Brooks powinna się cieszyć, że nie będzie miała na głowie amnezjatora Stevena Gordona i jego ludzi, jej udział w przedsięwzięciu pozwolę sobie pozostawić bez punktów. Albo uznajmy, że za pomoc ma 30 a za niesubordynację minus 30 i zamknijmy sprawę. Niech zarządzony dla niej już wcześniej zakaz udziału w szkolnych rozgrywkach Quidditcha będzie wystarczającą karą. Jeżeli natomiast chodzi o Maximiliana, traci on 200 punktów Domu, a o dalszych konsekwencjach dowie się z wystosowanego przeze mnie listu, kiedy tylko jego kondycja na to pozwoli. - Dziękuję Państwu za poświęcony mi czas i przestrzegam, że przy naszym następnym spotkaniu po organizowaniu studentom heroicznej wycieczki na ratunek przyjaciela nie skończy się to prowadzeniem w moim gabinecie kłótni o to, kto powinien zostać nagrodzony Punktami Domu. Skupcie się, proszę, na zadaniach, które znajdują się w Państwa kompetencjach, a o wszelkich odstępstwach i problemach dużej wagi niezwłocznie mnie informujcie, ponieważ właśnie po to jestem tutaj do Państwa dyspozycji.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Casey O’Malley jeszcze oficjalnie nie skończył swojego urlopu, a przynajmniej nie jeśli chodziło o aktywny powrót do lekcji. Na razie koniec wolnego miał swój początek w powrocie do szkoły i obowiązkowym poczynieniu do niego adekwatnych przygotowań. W tym celu znalazł się wcześniej w Hogwarcie, pierwszym porannym pociągiem, żeby dopełnić formalności. Gdzieś w ciągu dnia przelotem pojawił się nawet na jednych z zajęć prowadzonych przez Xantheę, żeby odnaleźć adekwatne dokumenty w czeluściach swojego niegdysiejszego biurka i z nimi właśnie w tym momencie szedł do dyrektorki, zaplanować swój obecny grafik zajęć i transfer odpowiednich uczniów, aby odciążyć asystentkę i pozostałych nauczycieli eliksirów z obowiązków wykładowczych. Nie musiał długo czekać przed gabinetem dyrekcji – miał już umówione spotkanie i przygotowane wszystkie stosowne papiery. Wkraczając do pomieszczenia z przyzwyczajenia szukał spojrzeniem Garetha Hampsona, mimo, że już od długiego czasu funkcję tą sprawowała Li Wang. Zabawne jednak, jak w oczach ucznia, który spędził tu pół swoich młodzieńczych lat, zapisują się w pamięci trwałe obrazy, takie jak funkcje sprawujące z dawnych lat. Zaraz jednak otrzeźwił go widok kobiety na swoim stanowisku i skłonił się jej lekko na wejściu, przechodząc przez próg pomieszczenia. — Dzień dobry. Przygotowałem wszystkie dokumenty — poinformował oficjalnie i sztywno. Dalej nie był pewien jak powinien się zwracać do dyrektorki, pomimo kilku lat współpracy, więc wybrał bezpieczną opcję. Podszedł do biurka i postawił dokumenty na mahoniowym blacie, wpatrując się teraz swoim zbielałym i zdrowym okiem prosto w kobietę. Chyba powinien od razu przejść do konkretów? Jeśli to spotkanie ma im przebiec gładko i jak najlepiej przygotować ich do współpracy. — W międzyczasie na okresie wolnym od pracy zrobiłem trochę kursów doszkalających, warto je uwzględnić w wynagrodzeniu za pracę. Przygotowałem też wstępną kalkulację godzin i terminów do zajęć w tym semestrze. Rozumiem, że przez to, że wchodzę od kolejnego semestru po feriach, przed feriami moja praca może być w innym charakterze, tak jak omawialiśmy to listownie? Omawianie takich formalności wydawało się jeszcze bardziej żmudne niż nauczanie szkolnych imbecyli, szczególnie tych z zerowym talentem do eliksirów, ale jak mus to mus. Casey przysiadł przed dyrektorką, wsłuchując się w to, jaką wizję posiada ona na tę współpracę i skinając jej na zgodę na większość kwestii, nie dlatego, że był tak ugodliwy, a zwyczajnie było mu to wszystko jedno. I tak mieszkał w szkole na czas roku szkolnego, nigdzie się nie wybierał. Jeśli więc ta rozmowa mogła przebiec szybciej, jeśli nie prowokował dyrektorki do szukania nowych rozwiązań, to ułatwiał jej te kwestie. Podsuwał tylko odpowiednie dokumenty i upewnił się tylko czy dzisiejszy dzień też jest wliczany w zakres jego pracy (bo jeśli nie, to miał jeszcze czas się ulotnić i powiedzieć, ze pojawi się, kiedy jego praca oficjalnie się rozpocznie). — Tutaj plan zajęć na ten semestr i zakres materiałów. Pokryłem go z planem zajęć Xanthei Grey, wydawał mi się spójny i sensowny, więc próbowałem go ujednolicić, żeby nie wprowadzać zbyt dużych różnic programowych w różnych grupach. Czy to zadowalało dyrektorkę? Miał nadzieję, bo zwinął program Xanthei bez jej wiedzy, ryzykując, że mogła mu to wypomnieć. Dalsze poruszane kwestie omawiały zakres jego obowiązków w tym roku, który nie różnił się wcale od tego, jaki miał w przeciągu ostatnich lat, dlatego kiwał tylko głową na znak, że rozumie i że nie trzeba mu go ponownie przedstawiać. Na koniec podpisali kilka papierków pro forma, które były już podklepane wcześniej i rozstali się we względnym zadowoleniu. Casey nie mógł tego powiedzieć o sobie, to znaczyło, że już jutro wracał do tych szczeniaków, których tak bardzo nie lubił, a próbował nauczyć czegoś wartościowego, możę nawet zbyt łaskawie i zbyt rzeczowo, jak na to, że oni nie zawsze wyrażali podobną chęć przyjęcia tej wiedzy.