Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Nie była nawet bliska położenia się spać, miała przed sobą za dużo pracy. Ostatnio narobiła sobie tyle zaległości, że nie potrafiła teraz nadrobić. Po zajęciach miała dyżur, potem poświęciła trochę (no dobrze, dużo) czasu na ploteczki z Ruby, potem przyszedł czas na prysznic i oczywiście naukę do sprawdzianu z run. Niestety przysnęła przed książkami i kiedy się przebudziła, wszystkie jej współlokatorki już spały, nie pozostawało jej więc nic innego niż jak wziąć swoje książki i zejść do pokoju wspólnego, by tam móc w spokoju włączyć światło. Zeszła na dół w samą porę, aby zobaczyć zamykające się drzwi. Nieprzyzwyczajona jeszcze tak w pełni do bycia prefektem w pierwszej chwili wzruszyła ramionami... i dopiero w drugiej wpadła na to, że powinna chyba coś z tym zrobić, złapała więc za różdżkę i z zapomnianą książką do run w ręce ruszyła za gryfońskim uciekinierem. Nie zawołała za nim, bo nie chciała robić hałasu na korytarzu i w efekcie ściągnąć problemów i na siebie, nie biegła też, bo obrazy narobiłyby hałasu zamiast niej. Może po prostu nie była za dobrym (a już na pewno skutecznym) prefektem, bo zanim udało jej się go przyszpilić, podreptała za nim aż do lochów i na domiar złego wlazła do kuchni. — Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? — zawołała w odpowiedzi, starając się wyglądać groźnie, ale dół od piżamy w galopujące jednorożce bardzo utrudniał jej to zadanie. Zmarszczyła brwi, nie tyle ze złości, co w zastanowieniu i dodała zupełnie innym tonem: — Serio, która? Zamknęła za sobą drzwi, żeby rozmowa nie niosła się po szkole. — No i co ja mam z tobą teraz zrobić, co? Powinnam odjąć ci pewnie punkty... ale może szlaban? Tak, szlaban. Zrób mi kakao i kanapkę z serem, zaraz zastanowię się co dalej
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
- Moja ostatnia? - zapytał, wtrącając się w wypowiedź Hope, jednocześnie ciężko było mu zachować powagę, kiedy jego uwaga skupiona została na piżamie w jednorożce. Jakby pełen niepewności czy ma rację, unosił do góry prawą brew robiąc przy tym głupią minę, bo choć liczył się z tym, że zaraz dostanie reprymendę, to jednak tliła się w nim nadzieja, iż urok osobisty, który niewątpliwie posiadał złagodzi trochę sytuację. Jakie było jego zdziwienie, kiedy usta rudowłosej opuściło pytanie dotyczące godziny, brzmiące jakby naprawdę nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. Instynktownie przygryzł dolną wargę, wzruszając ramionami. Sam nie był do końca pewny, bo przecież nie skupiał się na wskazówkach zegarów a swoich potrzebach. Te, po raz kolejny postanowiły dać o sobie znać, dlatego pomieszczenie wypełnił charakterystyczny odgłos wydobywający się z jego żołądka. - Wybacz - ciężko było mu ukryć zawstydzenie, malujące się czerwonymi plamami na policzkach. - Ej, ale że szlaban… szlaban?! Czy to nie za surowa kara? - kolejne pytanie opuściło gryfońskie usta, natomiast na czole chłopaka pojawiła się pozioma zmarszczka - Poza tym, wolałabyś żebyś umarł z głodu? - nie znali się zbyt długo, a tym bardziej dobrze, niemniej nie miał wątpliwości, że dziewczynie szkoda by było, gdyby ktoś znalazł w dormitorium jego truchło. Kto wtedy byłby jej creepem? Słysząc o kanapce z serem i kakao ściągnął brwi, natomiast na liamowej twarzy pojawił się delikatny grymas. Mając siostrę był świadom, że dziewczyny potrafią - zwłaszcza w "te" dni - łączyć jedzenie w dziwaczny sposób, ale na połączenie Hope nie był gotowy. Dziewczyna bez problemu mogła wyczytać z jego twarzy brak zrozumienia oraz zdziwienie malujące się w niebieskich tęczówkach. Głupio było mu zapytać czy w życiu prefekt nastał "ten" czas, chociaż cisnące się na usta pytanie nadymało jego policzki. - Zrobię coś lepszego - oznajmił, uśmiechając się przy tym szeroko. Kucharzem był marnym, ale kanapki wychodziły mu naprawdę super, dlatego postanowił pokazać swój talent rudowłosej. - Tylko najpierw muszę znaleźć jakiś nóż - stwierdził, gdy zdał sobie sprawę, że żaden nie leży na widoku, jak to było zawsze. Zupełnie nieświadomy klątwy jaka dręczyła jego towarzyszkę otworzył pierwszą szufladę, a której były tylko drewniane łyżki. Westchnął.
Kiedy byłam smutna, niepewna czegoś, bądź po prostu planowałam oderwać się myślami - gotowałam obsesyjnie. Zawsze lubiłam stać przy kuchni i głównie piec, a potem częstować tym wszystkich wokół. Ale bywało tak, że przeradzało się to w istnie chorobliwe zajęcie. Tak jak dziś. Wszystkie skrzaty wyszły już z kuchni. Powiedziałam dziewczynom z Gryffindoru, że będę się uczyć, a zamiast tego spędziłam sobotę na siedzeniu w kuchennym zakątku. Było już coraz później i nie miałam pojęcia, że zaszło już słońce, uwięziona w piwniczym zaduchu, przy kojącym zapachu pieczonego chleba. Moje ogrodniczki są całe w mące. Przerwałam robienie zacieru z jabłek i poprawiam chustkę na głowie, by schować wszystkie moje włosy, które próbowały uskutecznić ucieczkę. Co jakiś czas zerkam na nóż, który pod wpływem mojego zaklęcia kroił kolejne jabłka. Po drugiej stronie zaś łyżka nalewała chybotliwie przeciery do słoików. Różdżkę miałam pod ręką w razie gdyby moje skupienie poszło w las i wszystko upadło na ziemię, kiedy moje zaklęcie się skończy. A na to nie mogłam pozwolić. Odrywam się od mojej roboty i podbiegam do wielkiego pieca gdzie zerkam na bochen chleba, który w ostatecznym rozrachunku zostawiam na razie samemu sobie, bo potrzebował odrobinę czasu by dojrzeć. Ponieważ robiłam na kółko kilka rzeczy na raz i bardzo skupiałam się na tym, by zaklęcia działały bez zarzutu niespecjalnie zawracałam uwagi na to czy ktoś chodzi po kuchni, zazwyczaj zakładając że to zwyczajny skrzat. Gdybym przypuszczała co innego, na pewno nie pozwoliłabym na to by część zacieru z jabłek znalazła się na moim policzku. Postarałabym się, żeby była to romantyczna mąka. Ewentulnie biała czekolada, która bulgotała w innym garnuszku.
Kostki::
1, 4 - Rząd słoików stoi przed wejściem do tej części kuchni i je wypierdalasz. Rzuć kostką k6 ile. 2, 5 - Mer się rozprasza i przelewany do słoiczków gorący, jabłkowy zacier - oblewa Ciebie. 3, 6 - Mer się rozprasza i nóż zaczyna świrować po kuchni.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Nie była pewna co czuje, kiedy tak po prostu sobie z niej zakpił. No bo z jednej strony trzeba przyznać, że jedna jej część, ta obdarzona wyjątkowo niewymagającym poczuciem humoru, bardzo się z tego ucieszyła i niemalże doprowadziła do niekontrolowanego ataku chichotu. Ta druga, która starała się nie wylecieć ze szkoły za beznadziejne stopnie i udowodnić, że zasługuje na odznakę, czuła delikatne rozdrażnienie... trzeba jednak przyznać, że miała słabość do łobuzów, gdyby tak nie było, nie przyjaźniłaby się z tymi dwoma patafianami, z którymi chodziła wszędzie gdzie się tylko dało. Z tego też powodu nie potrafiła się gniewać z tak błahego powodu; pokręciła głową z dobrze udawaną dezaprobatą i... tym razem naprawdę wybuchła śmiechem, słysząc odgłos wydany przez pusty żołądek Gryfona. — Surowa kara — powtórzyła po nim z niedowierzaniem i uniosła ściskaną w dłoni potężną książkę do run, którą przez nieuwagę przywlokła tu ze sobą. — Zdzielenie Cię tą księgą to by była surowa kara a wierz mi, jestem tego coraz bliższa! — o proszę bardzo, jaka pani prefekt, taka groźna, taka zdecydowana, taka obowiązkowa. Wzór godny naśladowania! — Jeśli zamierzasz tracić nasze ciężko zarobione punkty na takie głupoty to chyba tak! Bardzo starała się dalej brzmieć poważnie, skoro już tak dobrze jej szło, ale jej twarz nagle przestała z nią współpracować – kąciki ust zadrżały, a potem uniosły się ku górze i nie była już w stanie dłużej powstrzymywać rozbawienia. Parsknęła śmiechem, zaraz zasłaniając usta dłonią, bo jeszcze ich ktoś tu przyłapie i oboje będą mieli z tego tytułu kłopoty. — Chętnie bym zobaczyła jak polerujesz łazienkową porcelanę, nie powiem, że nie... ale możemy uznać, że robiąc dla mnie coś smacznego, odpracujesz swoje winy. No chyba że będzie niedobre — zaśmiała się znowu, tym razem ciszej. Oj gdyby tylko powiedział na głos cokolwiek o „tych dniach” i swoich mądrościach na ten temat, pewnie nie byłaby taka skłonna z nim współpracować, a już szczególnie iść mu na rękę. Nie miała jednak zielonego pojęcia, że podejrzewał ją o jakieś hormonalne burze i nie zwróciła nawet uwagi na jego zdziwienie, bo jej uwagę przykuło coś szamoczącego się w szafce. — Nóż? — powtórzyła za nim bez namysłu, próbując skontaktować, dlaczego to brzmi niewłaściwie. — Liam... Liam nie otwierajtejszu- — no i otworzył, baran jeden. Bo o ile w jednej szufladzie były tylko łyżki, o tyle w kolejnej znalazł się poszukiwany przezeń przedmiot – metalowy przedmiot. Odruchowo zasłoniła się książką, a zaledwie chwilę potem poczuła siłę uderzenia i odgłos wbijającego się w okładkę ostrza. Wydała z siebie stłumiony pisk i zanurkowała pod stół, by chronić się przed kolejnymi nożami, które już chciały mknąć w jej stron. — Jezus Maria, potnijże te bułki diffindo!!! — zawołała, absolutnie nieświadoma jak absurdalnie brzmią teraz jej słowa. Złapała za różdżkę i otoczyła się protego.
Kiedy kończyły mi się zapasy czekolady w dormitorium, sytuacja robiła się poważna. Już dłużej mogłem pociągnąć bez papierosów pod ręką, a to niby one są uważane za poważniejsze uzależnienie. Mogłem jedynie dziękować mojemu, wręcz odrobine zbyt szybkiemu metabolizmowi za to, że z roku na rok nie zataczałem się do tej kuchni coraz wolniej. Nawet już nie pamiętałem, kiedy wpadłem w szpony nałogu, ale nie wyglądało na to, żebym miał się z nich prędko uwolić. Właśnie dlatego znowu byłem u swoich małych dilerów skrzatów, którym zawsze udało mi się coś podkraść. Nie byłem jednak sam, co było pewną skazą na planie - w końcu co innego przymknać oko na jedną osobę, a co innego robić to przy świadkach. - Co gotujesz? - oparłem się o blat obok niej dość nagle. Czasem nieświadomie byłem jak kot i wyglądało to, jakbym celowo się zakradał, ale w rzeczywistości po prostu z jakiegoś powodu bezszelestnie się poruszałem i przez to brałem ludzi z zaskoczenia. To musiał być jeden z tych wypadków, skoro dziewczynie aż ruszyła się ręka i gorący sos zamiast wylądować w słoiku, wylądował na mojej ręcę, szacie i częściowo też na brzuchu. Miała zamach. Syknąłem z bólu i szybko sięgnąłem po różdżke, żeby się posprzątać, chociaż oparzenie miało zostać ze mną jeszcze trochę. - Też lubie gotować w samotności, ale mogłaś powiedzieć wprost...
Sama nie wiem co mnie bardziej przeraziło. Czy fakt, że to wcale nie był skrzat - to człowiek z krwi i kości. Może kwestia tego, że znalazł się tak blisko mnie. Może zwyczajnie się przestraszyłam nagłą chwilą w której to zrobił. A może po prostu to fakt, że akurat zagadał mnie najbardziej atrakcyjny chłopiec z mojego rocznika - Rocco Swansea. Chłopiec za którym błądziłam spojrzeniem już kiedy usiadł obok mnie siedem lat temu i przedstawił się kiedy trafiliśmy razem do jednego domu. Tak paskudnie wstydziłam się tego jak seplenię przy przedstawianiu się, gdy ściskałam swoją małą rączkę - smukłą dłoń ładnego Gryfona. Wtedy zwaliłam to na karb przeznaczenia; z czasem na to, że S i T były tak blisko w alfabecie. Gdyby nie fakt, że często mam rozmarzone spojrzenie, miły uśmiech i gadam od czapy w różnych momentach - pewnie już dawno by się zorientował, że pałam do niego nieuchronną platoniczną miłością całą swoją małą, nastoletnią duszą. I oto dziś kompletnie kompromituję się przed swoim ideałem oblewając go okropną, jabłkową papką. Na dodatek krzyczę w niebogłosy, macham łapami jak małpiszon, aż wszystkie zaklęcia mi się sypią. Nóż upada, łyżka przestaje nalewać do słoiczków. Dramat. Aż jęczę mimowolnie kiedy widzę co narobiłam. - Na pierdzące akromantule, zakradłeś się cicho jak kot - mówię i łapię rękaw chłopaka. Ten znacznie szybciej się obudził, bo już zdążył się wyczyścić z tego przecieru. Pomogłabym na poparzenie jakimś zaklęciem, ale... żadnego jakoś nie mogłam sobie przypomnieć. Dlatego po prostu ciągnę go w kierunku zlewu, gdzie odkręcam wodę, by mugolskim sposobem przemyć mu dłoń chłodnym strumieniem. - ...kiedy jesteśmy skupieni na jednym celu, możemy nie widzieć tego, co mamy pod nosem - rzucam jeszcze cytatem, odnosząc się do mojej nieuwagi, podczas gdy próbuje na jedyny sposób jaki umiem, załagodzić ewentualny ból Rocco. Kiedy jednak napotykam jego spojrzenie puszczam go prędko, bo uświadamiam sobie zbyt wiele rzeczy na raz. Po pierwsze - ciągam jak kukłę ślicznego Swansea, po drugie - jestem cała uwalona w jedzeniu z pewnością, więc nieudolnie próbuje wytrzeć buzię rękawami, tylko dokładając mąkę do jabłek na mojej twarzy, po trzecie - Gryfon zadał mi jakieś pytanie, a ja tylko klnę i rzucam cytatami. - Eeeeeeeeeee... - zaczynam elokwentnie i odrywam się od jego ślicznej buzi by rozejrzeć się po kuchni; co ja tu u diabła robiłam? - Nutellę. Robię nutellę! - przypominam sobie całkiem znienacka, wiec aż wykrzykuję entuzjastycznie te słowa. Nie zorientowałam się, że moja odpowiedź brzmi co najmniej dziwnie patrząc na to ile wokół jest jabłek.
Faktycznie trochę żałowałem, że nie stawiałem od poczatku trochę głośniejszych kroków. Oparzenie na początku było ledwo odczuwalne, ale po chwili zaczęła piec i dobrze, że dziewczyna zareagowała szybko, bo sam nawet nie pomyślałem o tym, żeby pobiec pod zimną wodę. To zdecydowanie przyniosło ulgę i miało zapobiec późniejszemu dyskomfortowi. - Wybacz, moja wina że oblałaś mnie sosem? - spojrzałem na nią rozbawiony, chociaż wcale nie miałem pretensji i było to słychać w moim głosie. W końcu po tym jak mnie oblała, uratowała mnie od mocniejszego poparzenia. Uśmiechnąłem się do niej, a ona nagle mnie puściła i wyglądało na to, że proces gojenia został zakończony. - Dzięki, pomogło. Następnym razem założe dzoneczek na szyje - zaproponowałem i poprawiłen swój rękaw, uznając, że teraz wypada zostać i pomóc jej w tych kuchennych podbojach. Sięgnąłem po serwetkę ze stołu i postanowiłem odwdzięczyć się jej trochę, widząc jak nieudolnie próbuje pozbyć się musu ze swojej twarzy. Odsuwam jej rękę kręcąc głową i ścieram mączno-jabłczaną mieszankę powolnym ruchem. - Tak lepiej - zauważyłem i spojrzałem na nią z większym zainteresowaniem, kiedy wspomniała o nutelli. Nie miałem absolutnie bladego pojecia co to było, nie wiedziałem jeszcze tylko, że to dlatego, że potrawa jest mugolska a na tym się nie znałem. - Nutella? Brzmi tajemniczo, to jakiś twój pomysł? Może nauczysz mnie to robić?
Tak pośpieszam na ratunek przerażona wszystkim co narobiłam, że aż nie orientuję się jak mogły zabrzmieć moje słowa wobec ślicznego Rocco. Faktycznie zwalam na niego winę, chociaż doskonale wiemy, że to ja powinnam uważać na to co się dzieje wokół mnie, a nie chodzić jak w malignie. - Oczywiście, że nie... Nie chciałam tak zabrzmieć - mówię, a moje policzki są czerwone niczym krawaty Gryffindoru. Bąkam jakieś nie ma sprawy, chociaż naprawdę - niewiele zrobiłam. Chyba powinnam pouczyć się uzdrawiania, ale było zazwyczaj piekielnie nudne, a ja miałam zwyczaj skupienie złotej rybki na przedmiotach na których musiałam zapamiętywać jakiekolwiek dłuższe nazwy. Chichoczę też niemrawo na ten dzwoneczek, bo szczerze mówiąc - pewnie wtedy bym wzdrygała się na dźwięk jakiegokolwiek dźwięczenia i tyle by było. Moje sarnie oczy robią się jeszcze większe kiedy Rocco podchodzi do mnie z jakąś ścierką w ręku. Szczerze mówiąc - najpierw pomyślałam, że przyszedł mnie sprać tą szmatą, za to że go poparzyłam i nie umiem się wypowiadać jak człowiek. Może nawet podniosłabym ręce przed możliwym atakiem - ale niestety wrosłam w ziemię i mnie spetryfikowało. Bo oto Swansea samodzielnie postanowił zetrzeć mi z policzka zabrudzenie od jedzenia. Ja zaś postanowiłam nigdy więcej nie myć tego kawałka skóry. - Co? - pytam znowu elokwentnie. Naprawdę jeśli wcześniej nie uznał, że jestem niespełna rozumu - teraz już z pewnością. - Chcesz ze mną gotować? - powtarzam niedowierzająco i rozglądam się po kuchni pełnej przetworów i porozrzucanej roboty od kiedy zaklęcia się mnie wyparły. - To nutella z jabłek - tłumaczę jeszcze, nieprzytomnie patrząc na każde stanowisko po kolei. - Więc... Eeee... możesz... sprawdzić białą czekoladę? Przelać przecier do słoików? Pokroić jabłka? Co wybierasz? - pytam i staram się uśmiechnąć uprzejmie, seksownie, równocześnie nie szczerząc swoich króliczych kłów. Więc wyglądam z pewnością jak przygłup. Dlatego zabieram się do czyszczenia różdżką wszystkie co uświniliśmy i podkręcam wodę z gotujących się jabłek. - Tylko uważaj, nie poparz sobie palców. To byłoby istnie nieszczęście - dodaję szczerze przejęta, bo w końcu był doskonałym pianistą, a co jeśli nie mógłby przeze mnie grać?
Dziewczyna ewidentnie była zakręcona, co kompletnie mi nie przeszkadzało, zresztą miałem wrażenie, że to określenie pasowało do połowy gryfindoru - ten dom to był jeden wielki chaos, dlatego nawet przestałem już próbować się w tym odnaleźć. Wydawało mi się, że tiara trochę naciągnęła fakty, kiedy postanowiła mnie tu umieścić i dalej nie byłem pewien, w jakim celu to zrobiła. Może ta iskra chaosu (która była wyczuwalna zwłaszcza w pobliżu innych, pedantycznych Swansea) wystarczyła. Nie narzekałem - ci ludzie mi odpowiadali, lubiłem otaczać się energicznymi osobami, nawet jeśli sam nie byłem wulkanem energii. - Jasne, że chce. Zwłaszcza że i tak już ucierpiałem w procesie, co mam do stracenia - sięgnąłem jednak teatralnie po fartuch, sugerując, że przed kolejnymi wypadkami wolę być przygotowany. Dalej nie wiedziałem co do nutella, ale najwyraźniej robiło się ją z jabłek. Cóż, pewnie trochę ich teraz trzeba było dorobić. - Ty tu jesteś szefem kuchni, musisz dawać wyraźne zadania. Ale póki co wezme krojenie - uśmiechnąłem się, sięgając po jeden z noży, być może po to, żeby ona się za to nie zabierała. Nie to, żebym nie ufał jej z przeraźliwie ostrym nożem w pobliżu, ale przezorny zawsze ubezpieczony. - Będę uważać - obiecałem, zerkając na to, jakie zajęcie ona sobie znajdzie. - To co, tak po prostu nabrałaś ochoty na tę nutellę, czy to jakaś specjalna okazja? - zapytałem jeszcze, zerkając na deske do krojenia i starając się przygotować równe kawałki. Gotowanie było odprężąjące, nieważne co się robiło, odrywało cię od rzeczywistości.
To prawda, Gryffindor słynął z chaosu mam wrażenie, można powiedzieć, że ja byłam znacznie cichszą osobą wśród tylu osobowości. Rocco to samo, ale miał w sobie tą niewypowiedzianą tajemniczość, która była niesamowicie atrakcyjna w moim przekonaniu. Może nie trudno na ogół było mnie zachwycić, ale dzięki temu, że mimo upływu lat nie wiedziałam o nim tak wiele o innym, moja wyobraźnia zachodziła w dzikie rejony jeśli chodzi o jego osobę. Uśmiecham się nieśmiało na jego deklaracje. Powiedziałabym, że wystarczy zaczarowanie noża do krojenia, nie robić to samodzielnie, ale nie miałam wystarczająco odwagi by to zasugerować; nawet jeśli to niby ja byłam szefem kuchni. Z resztą przed chwilą widać było, że moja koncentracja nie jest na zbyt wysokim poziomie, może to i lepiej. - To będzie ostatnia partia... Kiedy pokroisz te kilka co zostało do końca, wrzuć do gotowania. Tyle już tego narobiłam, że nie wiem co z tym zrobię. Próbowałeś kiedyś? Lubię tę jesienną wariację nutelli, nie z klasyczną czekoladą. Jest zdrowsza i ma w sobie białą czekoladę, która w mojej opinii jest lepsza niż normalna - tłumaczę wchodząc na chwilę w tryb monologu na temat jedzenia. Kiedy się orientuję, że to robię natychmiast zamykam buzię i zakręcam sprawnie zaklęciem kolejny słoik. Przelewam już kolejny i liczę prędko czy wystarczy mi ich na to co zostanie. - Zawalam strasznie historię magii i zaklęcia. Kiedy się denerwuję, popadam w kulinarny cug, by przypomnieć sobie, że coś potrafię - mówię szczerze swoje zwykłe, nastoletnie problemy i wzruszam lekko ramionami. - A ty co tu robisz? Wydaje mi się, że to raczej nie są twoje klimaty. Nie pasujesz do kuchni - dodaję jeszcze z rozbawieniem zerkając na Swansea, który kroił jabłka. Nawet kiedy robił taką prowizoryczną czynność wyglądał jak grecki bóg. Aż polewam się po ręce przecierem z jabłek, zanim nie orientuję się, że zagapiam się jak idiota.
Dziewczyna zdawała się myśleć, że zdaje sobie sprawe czym jest ta cała nutella, a ja nie miałem bladego pojećia, ale wspomniała coś o czekoladzie, co z całą pewnością było dobrym znakiem. Co prawda czekolada najlepsza była w swojej czystej formie, ale nie pogardziłem żadnym wydaniem, zwłaszcza jakimś domowym smakołykiem. - Zacznijmy od tego, czym jest ta cała nutella. Jakieś owoce z czekoladą? - spojrzałem na nią pytająco, kończąc powoli kroić jabłko. Zdecydowanie wolałem mleczną czekoladę, ale biała też była w porządku, miała po prostu zupełnie inny smak. - Ja chyba wole zwykłą, ale do niektórych rzeczy biała pasuje lepiej. Tylko to zdrowsza budzi moje wątpliwości - powiedziałem rozbawiony, bo zdecydowanie nie próbowałem oszczędzać na cukrze czy kaloriach, kiedy przychodziło do czekolady. Ona po prostu była warta swojej niezdrowości, a przesadne mieszanie w tym nie mogło mieć dobrych skutków. - Póki zdajesz, oceny nie mają za dużego znaczenia, nie? Ale jak coś to możemy pouczyć się razem, żaden ze mnie korepetytor, ale historia i zaklęcia ostatnio nieźle mi poszły - pochwaliłem się. Sam nie przejmowałem się ocenami, ale lubiłem się uczyć, chociaż tylko wtedy, kiedy akurat miałem na to ochotę. Raczej rzadko faktycznie dostosowywałem to pod egzaminy, co różnie odbijało się na moich ocenach. - Wypraszam sobie, czemu nie? - pokręciłem głową. - Jestem niezłym kucharzem - stwierdziłem i zjadłem jeden z kawałków, a potem zsunąłem jabłka do garnka. Nie gotowałem może często, ale to była pewna forma medytacji - jak już siedziałem w kuchni, to byłem na tym skoncentrowany.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
- Ale wiesz, że to żaden sposób na to, by wiedza weszła do głowy? - zapytał nieco idiotycznie, z lekkim uniesieniem prawego kącika ust, chociaż zapewne miała tego świadomość. Sam próbował tego patentu kilkukrotnie, nawet jeśli w większości był to przejaw jego irytacji niż zamierzone działanie. Jednocześnie nie ukrywał zdziwienia, które wymalowało się na jego twarzy, gdy spojrzenie jasnych tęczówek padło na opasłą księgę w drobnych dłoniach. Po co w zasadzie potrzebna była jej książka… w kuchni? W odpowiedzi na własne pytanie wzruszył ramionami, z zadowoleniem patrząc, jak wyraz twarzy rudowłosej zmienia się; zmarszczka na czole wygładza, ściągnięte brwi wracają na swoje miejsce, a kąciki różowych ust unoszą w uśmiechu. Zmieniła się nawet barwa głosu, który stał się cieplejszy. Mógłby pokusić się o stwierdzenie, że pani prefekt ma do niego słabość, ale byłoby to zbyt śmiałe, jak na ten etap znajomości. A może w podobnym sposób podchodziła do każdego Gryfona? W końcu należeli do jednego domu, więc gdyby w tym momencie go w jakiś sposób ukarała, to dotknęłoby to również ją. Hipoteza ta miała większy sens, jednak Liam wolał myśleć, że jest wyjątkowy. - Śmiesz wątpić w moje umiejętności? - zapytał, jakby oburzony brakiem wiary w niego, bo chyba udowodnił już, że pewne zdolności posiada, czyż nie? Niemniej lubił wyzwania, a Hope stanowiła jedno z większych jakim to tej pory musiał sprostać. Nie rozumiał dziewczyn, co nie było żadną tajemnicą, jednak w przeciwieństwie do całej reszty panna Griffin wydawała się bardzo skomplikowana. Uczony doświadczeniem poprzednich spotkań wiedział, że musi przykładać ogromną wagę do słów, jakie opuszczały jego usta, bo nawet najbardziej dyplomatyczne zdanie mogło być przez dziewczynę odebrane zupełnie inaczej. Nie było mu łatwo za każdym razem gryźć się w język, chociaż na razie szło mu dobrze, prawda?! No, może odrobinę lepiej. W momencie takim jak ten, gdy oglądamy go na ekranie czas magicznie zwalnia. Słowa rozmywają się, a sekundy trwają minuty, jednak w życiu wszystko dzieje się jakby jeszcze szybciej. Dlatego nim Hope skończyła pełną strachu wypowiedź, chłopak zdążył otworzyć szafkę, nie kryjąc zaskoczenia jakie wywołały w nim jej słowa. Bo czemu miałby nie otwierać szafki? Przecież potrzebowali noża! Nie zdążył znaleźć odpowiedzi, bo ta pojawiła się sama. Metalowy przedmiot uniósł się do góry, atakując Gryfonkę, która w ostatnie chwili zasłoniła się książka. - Kurwa! - zaklął, wpadając w lekką panikęz, choć zadziałał instynktownie z impetem zamykając szufladę. Zaraz potem pomknął do rudowłosej skrytej pod stołem. - Nic ci nie jest? Jesteś cała?! - przejął się. Było to słyszalne w barwie głosu, która rozbrzmiewała nerwowością. Emocje malujące się na twarzy Gryfona jedynie potęgowały poruszenie, jakie wywołała w nim ta sytuacja. Zapominając się odrobinę, zaczął dłońmi błądzić po ciele dziewczyny, szukając ewentualnych ran, by następnie chwycił jej twarz w swoje dłonie, uważniej się jej przyglądając. - Na pewno nie oberwałaś? - dopytywał.
— Ja tam jestem zdania, że zawsze warto spróbować. Może rzecz w konkretnej książce, albo w konkretnej ręce — oznajmiła mu bardzo poważnym tonem, uśmiechając się przy tym nieco upiornie. Jednocześnie mimo wszelkich tych gróźb musiała przyznać, że to nocne spotkanie było jej nawet na rękę – nie musiała przynajmniej dłużej się uczyć i miała ku temu wspaniałą wymówkę, o wiele lepszą niż zwykłe lenistwo. — Poza boiskiem do koszykówki? Tak, zdecydowanie tak. — śmiała się nieustannie, a mimo to było w niej coś, co jawnie rzucało mu wyzwanie. Nieważne, czy miałoby to być gotowanie, czy żonglowanie butelkami z kremowym piwem, wyraźnie chciała, by czymś się dzisiaj wykazał. Marny był z niej prefekt, potrafiła zachować powagę przez pierwszych kilka chwil, a potem coraz skuteczniej zapominała, po co właściwie tutaj przyszła. W tym momencie właściwie skupiała się już wyłącznie na dobrej zabawie i miłym towarzystwie. Czy Wang mogła żałować swojego wyboru? Tak, trochę tak. Co zabawne, w całym tym zamieszaniu, które powstało po chwili, w pierwszej kolejności cała się oburzyła, że tak paskudnie i głośno zaklął, mimo że przecież udzielała mu już jednej reprymendy. Nie zdołała jednak tego oburzenia wyrazić, bo musiała zrobić zgrabny unik przed ostrzem, które zaraz wbiło się w blat stołu. Spojrzała na Liama szeroko otwartymi oczyma. Nie było w nich strachu, wyłącznie ciężki szok, który zapewne lada moment miał przerodzić się w rozbawienie. No, w każdym razie tak by było, gdyby nie postanowił zacząć jej obłapiać. Ale to nie to było problemem. Strach w końcu zagościł na jej twarzy, ale dopiero w momencie, kiedy uświadomiła sobie, że jest przy niej i co to może oznaczać, jeśli ostrza uwolnią się z blatowej pułapki. — Czyś ty zgłupiał, Liam?! — zawołała piskliwie prosto w jego twarz, brzmiąc przez to znacznie mniej poważnie, niż by chciała. — Nie podchodź przecież, gumochłonie, bo cię trafi. Umiesz transmutację? Whitelight na lekcjach zmieniał metalowe rzeczy w plastikowe albo drewniane i wtedy było spoko. Ale ja... nie umiem Przygryzła wargę i skupiła się na podtrzymywaniu tarczy.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Chociaż słowa rudowłosej brzmiały wciąż odrobinę jak groźba, to nie mógł powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na jego ustach. W myślach przyznał, że jest niezwykle urocza, choć nie odważył się wypowiedzieć swoich myśli na głos. Nie znał Hope zbyt dobrze, ale podejrzewał, że mogłaby to źle odebrać - była też odrobinę dziwna. A może to z nim było coś nie tak? Zmarszczył czoło,na którym pojawiły się trzy poziome zmarszczki. Te pogłębiły się, gdy kolejne zdanie opuściło różowe usta. Czyżby rzucała mu kolejne wyzwanie? - Ty lubisz to robić, co nie? - zapytał, unosząc do góry prawą brew. Uśmiechnął się szerzej, pokazując białe zęby; w prawym policzku pojawił się uroczy dołeczek. Brzmiał nieco zagadkowo, ale nie zamierzał tłumaczyć, co dokładnie ma na myśli. Podejrzewał, że Hope doskonale wie o co mu chodzi. Była zadziorna. W momencie,gdy otworzył szufladę bardzo tego pozwalał. Sytuacja obrała zupełnie nie taki obieg, jakiego się spodziewał, a przez to zupełnie nie wiedział, co ma robić. Nie do końca dobrze radził sobie w takich sytuacjach, zazwyczaj działając instynktownie; teraz było podobnie. Oczywiście nie pomyślał o konsekwencjach jakie mogą na niego spać, w momencie gdy znajdzie się blisko panny Griffin. Widząc malujący się na jej twarzy strach zdał sobie sprawę, że nie postąpił zbyt mądrze. - Sama jesteś gumochłonem - rząchnął się, jakby ignorując powagę sytuacji, nawet jeśli czuł narastające przerażenie. - Na jakiej lekcji to było? - zapytał, nie potrafiąc odnaleźć w umyśle odpowiedniego wspomnienia. Czyżby wtedy postanowił zrobić sobie wolne? A może był zbyt przejęty jakąś inną sprawą i nie uważał podczas zajęć? - Cholera - warknął pod nosem, wyciągając różdżkę, na której zacisnął mocniej palce. - Pamiętasz jak… - nie dane bo mu dokończyć pytania, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk. - Puść! - krzyknął celując końcem różdżki w przedmiot zasięgu swojego wzorku. - PAPILIOFORS! - rzucił, sprawiając, że w ich stronę zamiast noża zaczął lecieć motyl.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka nieco odwykła od spędzania weekendów w zamku. Dawniej norma, teraz odstępstwo od niej. Odkąd poważniej zapukała w drzwi z napisem „dorosłość” i dorobiła się mieszkania w Londynie, to właśnie tam uciekała od problemów i, cóż, od samej szkoły, która potrafiła bywać przytłaczająca. I zapewne w stolicy Anglii spędziłaby również i ten dzień, gdyby nie listo od Solberga. Do życia chłopaka, po półtora roku wróciła jego była. A może nie była, tylko przyjaciółka z benefitami? Mowa była o Felixo, więc ciężko było jednoznacznie stwierdzić, gdyż w jego wypadku jakiekolwiek łatki przyznawane ludziom nie miały najmniejszego znaczenia. Całą sprawę komplikował fakt, że Tori, jak o niej mówił, miała powypadkową amnezję i nie pamiętała… no nie była pewna, czego nie pamiętała dokładnie, bo Max się nie roztrząsał nad tym za bardzo, a ona nie pytała, bo nieszczególnie ją to interesowało. Koniec końców liczyły się fakty, nie słowa, a te był takie, że Brooks zgodziła się na wyświadczenie przyjacielowi przysługi w postaci zaopiekowania się Gryfonką po ponownym powrocie do szkoły. Czy miała na to ochotę? Właściwie to nie miała nic przeciwko, bo lenić równie dobrze mogła się w szkole, co w domu. Wyprowadziła więc psa na długi spacer, nakarmiła zwierzaki i aportowała się w okolice zamku.
Plus weekendów w zamczysku? Było ich wiele. Po pierwsze – mogła sobie odpuścić mundurek i zamienić go na rzecz dresików i obszernej bluzy z herbem Ravenclawu, sprezentowanej jej zresztą przez innego Krukona. Kolejną zaletą, jeżeli nie główną, była kuchnia. Co tu dużo mówić, specjały przygotowywane przez skrzaty były milion razy lepsze od tego, co czekało na nią w domu. A jak do tego wszystkiego dołoży się towarzystwo Gwizdka, to w sumie nie taka ta niedziela straszna, jak ją malują.
Krukonka siedziała właśnie na jednym z wolnych krzeseł. W jednej dłoni trzymała kubek z parującym dyptamowym smakoszem, a w drugiej długopis, którym to wpisywała cyfry w książeczce z sudoku. Wokół krzątały się skrzaty, przygotowujące właśnie obiad, ale szum kuchni nie przeszkadzał jej kompletnie. Przez te wszystkie lata stołowania się właśnie w kuchni, całkowicie uodporniła się na ten pogłos, traktując go jak biały szum. Gdy kątem oka dostrzegła cień, który zatańczył na podłodze, powoli odwróciła się w kierunku jego właścicielki, sięgnęła po różdżkę i zaklęciem przysunęła do siebie kolejne krzesło, tym razem dla swej towarzyszki.
- Vittoria? – zapytała, choć właściwie znała odpowiedź, ale jakieś tam normy trzeba było zachować. – Julka, Ravenclaw. Ale tego ostatniego się już zapewne domyśliłaś – uśmiechnęła się wesoło, bo jednak nie trzeba było być Sherlockiem, aby dojść do takich wniosków. Właściwie, to wystarczyło spojrzeć na bluzę. – Jak leci? – zagaiła i upiła nieco kawy z parującego kubeczka. – Kawy?
Szwendanie się po zamku było obecnie jednym z jej podstawowych zajęć. By odkrywać kolejne jego tajemnice pozwalała swojej pamięci mięśniowej prowadzić się – sama po prostu szła przed siebie. W ten sposób trafiała do wielu mniej lub bardziej interesujących sal, w których może kiedyś była, a może to było jednak nowe odkrycie. Nie miała pojęcia, ale mimo ogromnych nadziei dotychczas żadna nowo poznana lokacja nie przywróciła jej pamięci. Tym razem padło na kuchnię. Dobrze się składa, bo Tori należała do tych ludzi, którzy zawsze mają ochotę na coś słodkiego – gdy mają pełny żołądek, to i tak zjedzą jeszcze kawałek serniczka. Lub dwa. Ewentualnie pięć. Chcąc pozostać z dala od ewentualnych ludzkich czy skrzacich spojrzeń przemykała się cicho. Zdecydowanie pomagało też to, że była ubrana cała na czarno – jedynym rozpraszaczem była widniejąca na jej koszulce „Nie szukam drugiej połówki – wyciągam ją z lodówki”. Jej ubrania często były wyjątkowo adekwatne do miejsca, w którym się znajdowała i to zupełnym przypadkiem. Próba przemknięcia się obok kolejnej osoby, tym razem jakiejś bliżej nieznanej jej krukonki, spełzła na niczym – bo ta wydawała się wręcz na nią czekać. Tylko czy ona umawiała się dzisiaj z kimś na spotkanie w kuchni? Przysięgam, że jeżeli poza amnezją wróciła do niej cecha charakteru zwana zapominalstwem, to pójdzie przytulić bijącą wierzbę... O! Nie była tam, a miała świadomość jej istnienia. Kolejna ciekawostka w jej głowie. W każdym razie Julia zaskoczyła ją dwoma rzeczami. Znała jej imię, a z drugiej strony przedstawia jej się jak komuś zupełnie nowemu. To mogło oznaczać tylko jedno. - Nauczyciele czy Max? – Vitt nie była głupia. Tylko kadra nauczycielska wiedziała, że po Hogwarcie kręci się zagubiona dziewczyna bez wspomnień. Musieli wiedzieć, bo w końcu była studentką specjalnej troski. Poza nimi być jeszcze Max, który tak naprawdę stał się powodem jej powrotu i był w tej chwili jedyną osobą której ufała. Wolała więc żeby z ust dziewczyny padła ta druga odpowiedź. Zabije go, że podsyła jej znajomych – a potem podziękuje za to, że chłopak się martwi. - Może być Tori albo Vitt. Gryffindor... – Wróciła do swojego imienia nie chcąc wyjść na chamską i roszczeniową, skoro pierwszą jej reakcją było pytanie o wyjaśnienie sytuacji. Uśmiechnęła się też do dziewczyny z sympatią - Skoro przedstawiamy się domami, to musisz mnie oświecić czy jako Gryfonka powinnam Krukonkę bardziej czy mniej lubić. Bo już się dowiedziałam, że nie lubimy się ze Ślizgonami, a Puchoni są słodcy i uroczy jak pufki, więc wszyscy ich kochają – Zawiłości relacji między domami były czymś, czego zupełnie nie ogarniała - a jej słowa tym bardziej nie miały sensu zważając na to, że za czasów gdy jeszcze wszystko było proste ona wciąż był Gryfonką, a Max był właśnie Ślizgonem. I do rozwoju ich szalonej relacji nigdy to nie przeszkadzało. - Zawsze – Odpowiedziała jeszcze na propozycję kawy, która wyjątkowo sprawnie się przed nią pojawiła. Serniczek może sobie na razie jednak odpuści. Na serniczek zawsze przyjdzie dobry czas i dobre miejsce.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Czasy, w których Julka mogła się szwendać po zamku bez celu, już dawno minęły. Teraz taka przyjemność była zarezerwowana na dni wolne od nauki, a i to nieczęsto, bo przecież było tyle rzeczy do zrobienia! Kiedyś te wszystkie prace domowe czy ćwiczenia na treningi trzeba było w końcu wymyślić. Nie zmieniało to jednak faktu, że siedząc teraz w kuchni i rozwiązując sudoku, czuła spokój. Może jednak wrzucenie od czasu do czasu na luz i po prostu nicnierobienie nie były takim złym pomysłem? Tak, niewątpliwie nie było.
Zobaczywszy na horyzoncie Gryfonkę, przyjrzała jej się dokładnie. Jak to możliwe, że pomimo tylu lat w szkole, kompletnie jej nie kojarzyła? A może już się kiedyś spotkały, tylko blondynka z jakiegoś powodu nie zagościła na dłużej w jej pamięci? Usłyszawszy pytanie, zmarszczyła brwi, nie bardzo rozumiejąc, co ta może mieć na myśli.
- Hmm… nie wiem. Max? Tak, niech będzie Max. Dobra odpowiedź? – Strzeliła, robiąc przy tym zakłopotaną minę. Ciekawe, czy trafiła?
Dziewczyna sprawiał wrażenie zagubionej, co było całkowicie normalne, biorąc pod uwagę jej przypadłość. Amnezja to suka i Brooks nawet nie chciała sobie wyobrażać, co takiego przeżywa człowiek, odwiedzając beznamiętnie miejsca, w których był tysiące razy. Albo, gdy spogląda na obce twarze, które dawniej były twarzami przyjaciół, wrogów, kochanków.
- Niech więc będzie Tori – zgodziła się z uśmiechem, kiedy już wymieniły się uprzejmościami. – Jako Krukonka muszę stwierdzić, że zbyt wiele czasu spędzamy w książkach albo w powietrzu, by mieć czas na konflikty, więc jak najbardziej powinnaś nas uwielbiać. Nie pieczemy wszystkim ciasteczek jak Puchoni, ale mamy inne zalety – dodała wesoło, zanim to zrobiła miejsce obok siebie.
Tori, jak kazywała się nazywać Gryfonka, usiadła na wysłużonym krzesełku, a tymczasem Brooks nalała jej kawy do czystego kubka. Jednocześnie zamknęła sudoku i odsunęła je na bok. - A więc… - zaczęła, aby uniknąć niezręcznej ciszy. – Trafiłaś tu bez problemów? Do kuchni, nie do szkoły. – Oh brawo, Brooks. Faktycznie, było dużo mniej niezręcznie!
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Kiedy Julia znajdowała czas na oddychanie między nauką, treningami i opiekowaniu się obcymi ludźmi na prośbę przyjaciół? Biorąc pod uwagę, że nawet teraz wykonywała sudoku, które też w pewien sposób było nauką, to chyba jej organizm przeszedł już w taki stan, że oddychać nie trzeba – przeprowadzał bowiem fotosyntezę ze świata złapanego podczas latania na miotle. Hogwart jest wielki, a Julka i Tori raczej nie stanowiły osób, które przyciągają od razu wzrok. Przynajmniej krukonka nie wydawała jej się jakoś szczególnie ekstrawagancka – ot zwyczajna dziewczyna tak jak i ona. Takich ludzi się zwykle pomija na szkolnym korytarzu i nie każdy otrzymuje od losu w nagrodę (lub za karę) pretekst do bliższego poznania. Chyba pośpieszyła się trochę z podejrzeniami, bo Julia wydawała się nie rozumieć o co Vittoria właściwie zapytała. Dlatego na jej zakłopotaną minę odpowiedziała uniesionym kciukiem mówiącym „Zdałaś! Gratuluję” i postanowiła jak na razie nie wracać do tematu. Może po prostu zwróciła uwagę na jej imię na lekcji i to wszystko... Zrobiła się przez tą amnezję zbyt podejrzliwa w stosunku do ludzi. - Tylko co, jeśli ja lubię wpadać w konflikty i kłopoty? – Zagaiła majtając zadziornie brwiami starając się w ten sposób rozluźnić trochę atmosferę. Skoro już rozmawiały, to dobrze by było wspominać to później z przyjemnością. To wyjątkowo ważne gdy masz o ok. 18 lat mnie wspomnień niż przeciętny człowiek w jej wieku. - Ale ciasteczko to bym zjadła... Nawet dwa – Rozmarzyła się od razu. I nawet nie musiało by być pieczone przez równie słodkiego jak ono Puchona. Nawet takie kupne z mugolskiego marketu przyjęła by z radością. Kawa była groźna. Kawa mogła być zabójcza, bo wzięłaby ją nawet od największego wroga, który mógłby chcieć ją otruć. W końcu kawa to kawa – a ta była wyjątkowo dobra, więc dość szybko znikała z jej kubka. - O dziwo tak. Choć to chyba nie jest miejsca do którego wszyscy się zapuszczają? W Wielkiej Sali o tej porze są znacznie większe tłumy – Mijała ją przechadzając się po szkolnych korytarzach więc miała okazję tam zerknąć. Niestety obecnie wielkie tłumy, kiedyś tak przez nią uwielbiane, trochę ją odstraszały. Więc wizja picia w zaciszu kawki z nowo poznaną krukonką była czymś, na co miała większą ochotę niż by jej się wydawało.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Sudoku w żadnym wypadku nie było sudoku. Sudoku było przyjemnością! I, obok krzyżówek naleciałością z czasów, w których spędzała całe dni w skrzydle szpitalnym, bez dostępu do jakichkolwiek rozrywek, oprócz tej prostej i przyziemnej. Lata minęły, Brooks w szpitalu pojawiała się już znacznie rzadziej, ale wpisywanie cyfr w kwadraty wciąż stanowiło dla niej przyjemną rozrywkę. A przy okazji, i trening mózgu. Jak widać, Krukonem się było, a nie bywało.
Wiele by dała, żeby faktycznie było tak, jak myślała Tori. Gdyby bateryjki łapała podczas latania, to nie musiałaby z niej schodzić, co było całkiem przyjemną wizją. Świat quidditcha nie był jednak na taką wersję Brooks i może całe szczęście, że wciąż musiała spać, jeść i okładać spuchnięte żebra lodem, jak każdy inny człowiek. Tego ostatniego wolałaby co prawda unikać, ale wizja spanka i Gwizdkowych kanapek były tym, co sprawiało, że warto było niekiedy wylądować.
Chyba sam Merlin raczył wiedzieć, czemu ich drogi nigdy się nie przecięły. Może to faktycznie z tego powodu, że żadna z nich, przynajmniej do momentu otwarcia ust, nie rzucała się za bardzo w oczy? A może to po prostu los nie chciał, aby się spotkały, bo Hogwart nie był na to gotowy? Well played, Hogwarcie, well played. Kiedy okazało się, że Julka wygrała w tym podchwytliwym gryfońskim quizie, co przypieczętowała sama Tori kciukiem uniesionym w górę, Krukonka odetchnęła niejako z ulgą, że ominęła ją dalsza dyskusja na temat, w którym była zielona jak trawa na boisku. Zresztą, po co gadać o takich pierdołach, skoro jest kawka, a może być i ciasteczko?
- W takim razie… dogadamy się. – Wyszczerzyła się do nowej koleżanki i nawet poklepała ją po ramieniu. O tak. Julka i kłopoty to romans, który trwał w najlepsze od pierwszego dnia szkoły. Nawet teraz, gdy była studentką, taką pełną gębą, z pracą i w ogóle, to co jakiś czas musiała odjebać coś głupiego, bo nie byłaby sobą. Jak nie oberwanie mieczem od poltergeista, to złapanie w Zakazanym lesie przez jakiegoś cholernego centaura. Nie była to taka skala zniszczeń, jak kilka lat temu, ale ponoć człowiek mądrzeje z wiekem. Miejmy nadzieję, że ten wiek przyjdzie prędzej czy później również dla Krukonki. Na wspomnienie o ciastkach, uśmiechnęła się ponownie. Podwinęła przy tym rękawem, rzuciła krótkie „przepraszam” i wstała od stolika. Po chwili można ją było zobaczyć rozmawiającą z Gwizdkiem. Skrzat śmiał się z czego, aż mu się zimowa czapka zsunęła na czoło, a po chwili wskazał coś Krukonce tłustą łapką. Ta wróciła czym prędzej do opuszczonej towarzyszki ze srebszystą tacą naładowaną wypiekami. Tiramisu, roladki z owocami, bezy, przekładane kremem kremówki. Do wyboru, do koloru.
- Smacznego – rzuciła krótko, siadając i podsuwając delikatnie tackę w kierunku Gryfonki. Sama nie połasiła się na słodkości, ale za to ponownie dolała sobie gorzkiej jak diabli kawy i ponownie upiła kilka łyków, słuchając odpowiedzi Gryfonki na jej pytanie. – Są – potwierdziła beznamiętnie, kręcąc kubeczkiem po korkowej podkładce. – I dlatego zawsze jadam tu. Od pierwszej klasy. No i w kuchni jest Gwizdek. – Tu wskazała na skrzata w czapeczce, który świstając jak ten właśnie gwizdek, gniótł ciasto na pierożki. – Jeżeli chcesz w spokoju zjeść i się pouczyć, a przy okazji pobyć w tak zacnym skrzacim towarzystwie, to nie ma lepszego miejsca od kuchni. No i do tego, jesz, kiedy chcesz, a nie kiedy podadzą do stołu. A to dosyć wygodne rozwiązanie. – Wyjaśniła pokrótce swoje podejście do tej materii, posyłając zawadiackie oczko kolejnym dwóm skrzatom, które przysłuchiwały się ich rozmowie. Ze wszystkich rezydentów Hogwartu, z jakiegoś powodu najbliżej jej było właśnie do skrzatów. Może przez to, że była mugolaczką i doskonale rozumiała, jak to jest, gdy ktoś cię nie docenia tylko z powodu tego, kim jesteś? – A właśnie, jak już skończysz, to pokażę Ci lokal Irka. Irek to również skrzat, który prowadzi w Hogwarcie nielegalny bar. Ale cicho sza!
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Vitt zawsze podziwiała zawodników Quidditcha. Sama trzymała się z dala od mioty między innymi właśnie z powodu niezachęcającej wizji wypadków, upadków, złamań itd. Z drugiej strony przed amnezją miała okazję się nawet z kimś pobić, więc trzeba to przyznać – w kobietach jest ogromna ilość sprzeczności. Najwyraźniej już taka ich natura. Wszystko po to żeby ewentualny ich partner nie był w stanie zrozumieć i ogarnąć o co im chodzi – a one mogły bezkarnie rzucać „domyśl się”. Cudownie być kobietą. W sumie jaky tak pomyśleć, to we dwie mogły zwracać większą uwagę ze względu na skrajnie różną urodę. Julia – ciemne włosy, ciemne oczy, blada cera. Vittoria – jasne oczy, jasne włosy, lekka opalenizna przywieziona z Argentyny. Takie trochę Jing i Jang – a że świat dąży do równowagi, to może dlatego w końcu się poznały? - Pochwal się, za co najbardziej szalonego udało Ci się dostać szlaban? – Zagaiła będąc ciekawa co ktoś, kto pozornie zdaje się nie wystawiać nosa znad książek, mógł nabroić w czasach szkolnych lub studenckich. Choć mogło być też tak, że (w przeciwieństwie do Tori, według szkolnych dokumentów) ta potrafiła uniknąć kary od nauczycieli ukrywając przed nimi swoje mniej bezpieczne i mniej mądre przygody No proszę. Mówisz masz. Ciekawe, czy gdyby rzuciła „wielopoziomowy tort weselny”, to Julia też załatwiła by go tak bezproblemowo. Biorąc po uwagę, że jak sama wspomniała spędzała tu dość dużo czasu od dawna, to zapewne jak najbardziej. Co nie zmienia faktu, że za dobre ciasteczko też by się dała pokroić i oto stała przed nimi tacka pełna łakoci. - Gdybym była facetem, to bym Ci się właśnie oświadczyła! – Stwierdziła sięgając po bezę. Oczy zaświeciły jej się jak małemu dziecku w sklepie ze słodyczami. Miała cichą nadzieję, że tego nie widać. Nie była uzależniona od papierosów czy innych używek, ale od słodyczy jak najbardziej. - Innymi słowem wiesz jak się w życiu ustawić – Stwierdziła kiwając głową z uznaniem, gdy opisała wszystkie zalety przebywania tak często w kuchni. I świadomość istnienia nielegalnego baru była chyba największą tego zaletą. Kawa, ciastko i dobry alkohol – czego można chcieć więcej. - Bar to kiepski pomysł. Jak będę odpowiednio pijana i dostanę jeszcze jedno ciastko, to już mnie nic przed tymi oświadczynami nie powstrzyma
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Podziwianie zawodników quidditcha było jedną z tych rzeczy, która, przy bliższym kontakcie okazywała się niczym innym, jak wyidealizowanym w głowie wizerunkiem nadczłowieka. W gruncie rzeczy to byli tacy sami ludzie jak reszta czarodziejów i, w dużej mierze, zwykli idioci, którzy nie potrafili nic poza rzucaniem piłką do pętli. Taka przyszłość nie czekała raczej samej Harpii, bo jednak należała do tych osób, u których wyniki sportowe szły w parze z tymi naukowymi, ale koniec końców była wyjątkiem od reguły i dobrze o tym wiedziała. Nie wywyższała się więc koniec końców, bo nie miała powodu. To, że ktoś potrafił latać na miotle, nie oznaczało, że jest lepszym człowiekiem. A Brooks doskonale sobie zdawała sprawę, że do ideału jej wiele brakuje.
Kontrasty bywały potężne. Wystarczy spytać o to byle malarza. A w przypadku tych dwóch dziewczyn? Z pewnością dałyby sobie radę w typowo męskim gronie, i to nie tylko ze względu na kontrastującą urodę. W sumie to Julka nieco zazdrościła tych jasnych sarnich oczu i oliwkowej karnacji, ale w życiu dostawało się pewne karty i po prostu trzeba było się nauczyć wyciągnąć z nich jak najwięcej.
- Oh, to temat rzeka – uśmiechnęła się delikatnie na pytanie o szlabany. Bo o czym tu wspomnieć? I jaki był wyznacznik tego, które przewinienie było bardziej głupie od innego? Opcji do wyboru miała naprawdę sporo, bo przez te wszystkie lata stanowiła cierń w dupie opiekunów Ravenclawu. Zdobywała całe mnóstwo punktów dla domu, ale co z tego, kiedy równie wiele traciła? Julka dała. Julka odebrała. – Hmm. W trzeciej klasie wrzuciłam gajowemu łajnobombę do chatki, bo mnie na lekcji porównał do sklątki. A w zeszłym roku zarobiłam z milion punktów ujemnych, zawieszenie i szlaban na mecze, za bójkę z Callahanem na boisku szkolnym, po meczu ze Ślizgonami. Głupia historia – wspomniała mimochodem o starciu z jednorękim bandytą z Gryffindoru, zwycięskim na szczęście, bo w innym wypadku dużo bardziej by cierpiała z tego powodu. Przez dumę, rzecz jasna. - Trochę tego było. A u Ciebie? Co takiego zrobiłaś, że musiałaś potem czyścić szkolne puchary?
Co tu dużo mówić. Chody u skrzatów miała jak mało kto. Czas robił swoje, ale tak samo podejście Krukonki, która po prostu widziała w nich przyjaciół, a nie niewolników, którzy powinni tańczyć, jak czarodziej im zagra. Czarodziej miał dwie łapki (poza Callahanem) i powinien sam sobie zrobić cholerną kanapkę. Nie było w tym nic uwłaczającego. Jak już coś powinno uwłaczać, to właśnie fakt, że dorosły człowiek nie jest w stanie sam zadbać o swoje potrzeby.
- Gdybyś była facetem, to bym je przyjęła. Zresztą, wciąż masz szansę – zażartowała, puszczając jej zadziorne „oczko”. A więc prawdą okazała się kolejna z ludowych mądrości – przez żołądek do serca. A gdy przebywało się w kuchni tyle, co Julka, to w teorii powinna się wręcz odganiać od natrętnych i głodnych romantyków. Na szczęście łatka „suki” trzymała ich na dystans.
- Żartujesz sobie? Bar to NAJLEPSZY POMYSŁ – odpowiedziała, dopijając zawartość kubeczka do końca. A następnie wyciągnęła różdżkę i przyciągnęła do siebie coś na ząb. Za słodyczami nie przepadała, ale pasztecik z wołowiną zawsze chętnie przytuli.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Innymi słowem można powiedzieć, że drużyny Quidditcha są jak drużyny bejsbolistów w mugolskich filmach – duża część to neandertalczycy, ale zdarzają się i perełki. Te perełki to zwykle główny bohater, który potem wchodzi w związek z główną bohaterką. I cała szkoła tańczy i śpiewa na stole! Ciekawe, czy Brooks miała już swojego głównego bohatera, ale to raczej nie są rzeczy o których się rozmawia widząc się po raz pierwszy w życiu. Sama jak na razie daleko była od bycia w związku – nie licząc oświadczania się krukonkom, które podarowały jej ciasta. Vitt nie uważała, że jest jej czego zazdrościć. Blondynka to barbie. Brunetka to Królewna Śnieżka. Chyba nie trudno jest zgadnąć kim lepiej jest być, prawda? Barbie ma faceta, któremu jak ściągasz spodnie to nic tam nie ma – a Królewna Śnieżka ma 7 facetów, księcia i nieźle się wysypia po zjedzeniu jabłek. - Nie wiem kim jest Callahan, ale zapewne mu się należało – Skwitowała pełna wsparcia. Solidarność jajników zawsze i wszędzie! W sumie była ciekawa powodu i miała nadzieję, że dziewczyna rozwinie tą historię – tym bardziej, skoro była głupia. Te głupie są najlepsze. - Jak się zapisywałam do szkoły na nowo, to widziałam w dokumentach, że pobiłam się z jakąś Russeau na mugoznastwie – Ona tego nie pamiętała, więc niestety nie wiedziała nawet która zaczęła, dlaczego no i kto wygrał. Stąd też nie była pewna czy powinna być z siebie dumna, czy wręcz przeciwnie – I zostałam przyłapana na migdaleniu się z jakimś uczniem na terenie szkoły, a profesorowi wyjaśnialiśmy, że to jest Noc Poślubna – I o ile tamta historia była mało istotna, o tyle o tej chciałaby dowiedzieć się trochę więcej. Nie tylko dlatego, że to wszystko brzmiało zabawnie, ale jeśli taką osobą była przed utratą pamięci, to jakoś tak... Zaczynała się bardzie lubić. Musiało być świetnie być taką pozytywną wariatką, która robi co chce i nie stawia sobie żadnych granic. Znacznie lepiej niż osobą, która 1,5 roku siedziała w domu, a teraz buja się – zwykle samotnie – między Hogwartem a Londynem szukając miejsc, które coś jej przypomną. A przy okazji pracy i mieszkania. - Zaczynam rozważać uwarzenie eliksiru zmieniającego płeć - To mówiąc pogłaskała się palcami po brodzie tak jakby miała tam wyjątkowo męski zarost, a potem poprawiła wyimaginowanego wąsa – Dobrze by mi było w zaroście – Podsumowała z dużą pewnością w głosie. - Nie dasz nawet przez chwile udawać mi grzecznej abstynentki! – Wzięła jeszcze jedno ciasteczko, bo w końcu na głodnego nie wolno pić, ale pozornie po to by zajeść nim smutki bycia animowanym alkoholikiem, który bardzo ucieszył się z wiadomości o barze.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Gdyby za pomocą ciastek można było wkupić się w czyjeś łaski, rozkochując przy tym takiego łąsucha, to na rynku matrymonialnym prym wiodłyby domowe skrzaty, na czele z Gwizdkiem. Tak, ten świszczący Casanova nie mógłby się odpędzić od czarownic, bo przygotowywane przez niego kanapki z glazurowaną, szarpaną wołowiną, były tak zajebiste, że Krukonka nie wyobrażała sobie bez nich życia. I jeżeli już z niespokojem patrzyła na życie po Hogwarcie, to właśnie ze względu na gwizdkową kuchnię. Kto wie, może uda jej się odkupić skrzata od szkoły? Właściwie to byłaby szczęśliwa, gdyby skrzaci przyjaciel mógł z nią zamieszkać.
Tori daleko było do Barbie. Gdyby nie opalenizna, to bliżej by jej było do jakieś nordyckiej księżniczki, która to skradła serce samego Odyna. Z kolei Brooks z rezydentką krasnalej chatki łączył jedynie to śnieżne skojarzenie, bo w oczach tych, którzy jej nie znali, była zimną suką. I sama niespecjalnie robiła cokolwiek, aby z tym stereotypem walczyć. Miała dzięki temu święty spokój, a tego nie można było kupić za nawet najcięższą sakiewkę.
Słysząc słowa wsparcia z ust nowej koleżanki, uśmiechnęła się ciepło. Oczywiście, że mu się należało! Co prawda powinna rozwiązać to w inny sposób, a nie na oczach całej szkoły, ale hej, czasu nie cofnie. No, chyba że w końcu Andy się nad nią zlituje i w końcu ogarnie jej jeden zmieniacz czasu, nad którymi to (prawdopodobnie) pracuje w Departamencie Tajemnic. Gdyby miała taki zmieniacz… świat stałby przed nią otworem! Już zawsze chodziłaby wyspana i wypoczęta!
- Ten uczeń to właśnie Max Solberg – zaśmiała się cicho. – Opowiadał mi kiedyś o tym, ale nie miałam pojęcia, że chodzi o Ciebie.
No tak, mogła się domyślić, że chodzi o Tori. W końcu stuprocentowo wpisywała się w gust Solberga – była Gryfonką. Najwyraźniej tylko one były wystarczająco odważne albo wystarczająco głupie, by się z nim zadawać, pomimo czerwonych latarni sygnalizujących kłopoty.
Brooks z każdą upływającą minutą zaczynała darzyć Gryfonkę coraz większą sympatią. Jak na osobę po takich przejściach, podchodziła do życia wyjątkowo luźno, co było pokrzepiające. Zwłaszcza dla samej Krukonki, która niekiedy zapominała, że życie to coś więcej niż tłuczki i książki.
- Oj tak, wyglądałabyś, jak sam Thor – odpowiedziała wesoło na słowa Sorrento. Co prawda broda zakrywałaby tę uroczą buźkę, ale była to niska cena za przypominanie nordyckiego boga, władcę piorunów, pogromcę lodowych olbrzymów. Tori pałaszowała ciasteczko, a tymczasem Julka, dopiwszy kawę, wstała z miejsca i podeszła do jednej z wyższych półek, z której to za pomocą zaklęcia, zdjęła pękaty słój z ogórami. – To jak, idziemy do Irka? – zapytała, chowając sudoku do plecaka i czyszcząc chłoszczyściem kubek, żeby nie dokładać skrzatom roboty.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Nie jestem pewna czy związek domowego skrzata z czarodziejem miał rację bytu – ale bądźmy tolerancyjni! W końcu na drodze prawdziwej miłości nie stanie nic i nikt! Ani płeć, ani gatunek, ani amnezja... Szkoda tylko, że ona nie miała pojęcia o swoim związku przed wypadkiem. A facet w którym była wówczas zakochana zniknął bezpowrotnie. Nordyckiej księżniczki... Cóż, jeżeli uznać Thora za księżniczkę ze względu na jego długie włosy, to wszystko się zgadza. Choć charakterem raczej przypominała Lokiego – przynajmniej gdy w pełni się odpaliła. Dzięki Julce i jej osobowości była na to naprawdę duża szansa, więc kto wie? Może jeszcze Hogwart będzie trząsł się w posagach gdy te dwie będą po nim wspólnie spacerować? Coś czuję, że ta znajomość może zaprowadzić obie na mało bezpieczną ścieżkę. Niestety krukonka nie opowiedziała szczegółów na temat tej bójki – a szkoda, bo Tori naprawdę chętnie by posłuchała. Nie chciała jednak naciskać, bo może był to jakiś drażliwy temat? A i ona nie miała zmieniacza czasu by w razie czego dopytywanie się o sprawę cofnąć. - Ah czyli stąd mnie skojarzyłaś – I teraz wszystko stało się jasne. Czyli jednak Max! Jednak Julka nie skojarzyła „to ta, która ma amnezję” tylko „to ta, która spała z Maxem”. Em... Nie wiem, czy choć jedno z tych dwóch zdań stanowiło taką sławę, jaką by chciała mieć. Z dwojga złego chyba jednak lepiej być znaną jako kochankę przystojnego ślizgona niż nieporadną gryfonkę, która nic nie ogarnia. - Tylko załatw mi hełm wikinga i młot – Odpowiedziała udając, że gładzi brodę, a w ręce trzyma wyjątkowo solidny młot. Jak to ktoś bardzo mądry napisał – oto VitThoria! ( ) Piorunująco przystojny bóg nad bogami. - Pewnie – Odpowiedziała wstając i zgarniając jeszcze jedno ciasteczko do łapki po czym z szerokim uśmiechem opuściła razem z Brooks kuchnię podążając za nią z uśmiechem. Kurcze, to było naprawdę miłe spotkanie. Dawno nie czuła się tak... Tak 'na miejscu'.
zt x2
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie był pewien która jest godzina - coś między piątą rano a szóstą i to w poniedziałek. Nikt nigdy nie widział o tej porze Eskila i to na chodzie! To naprawdę rzadki widok, a już szczególnie po weekendzie. Wrócił do zamku pijany w sztok, przespał raptem parę godzin do momentu aż Zmora (czarny i włochaty kocur) nie postanowiła go poddusić obudzić i domagać się żarcia. Sęk w tym, że dopadł kac morderca i to tak silny, iż uniemożliwił mu ponowne zaśnięcie. Potrzeba jak największej ilości wody i jedzenia wyciągnęła go z dormitorium o tej chorej porze. Szedł w skarpetach i piżamie, z rozczochranymi włosami i strasznie umęczonym wyrazem twarzy. Aby podkreślić niesprawiedliwość wszechświata to nawet w tak tragicznym samopoczuciu wyglądał nieźle. Ta półwilowatość robiła jednak swoje i uniemożliwiała mu transmutowanie się w skacowanego menela. Doczłapał do kuchni i za siódmym razem udało mu się w odpowiedni sposób połaskotać klamkę, rzecz jasna w akompaniamencie gorliwego miauczenia Zmory ocierającej się o jego nagie łydki. Nie było jakoś dużo skrzatów lecz głos jednego z nich wwiercał mu się w uszy zupełnie jakby ktoś wrzasnął mu przed twarzą. Zdołał wydusić z siebie tylko "cśśś" i półprzytomny skierować się do podłużnej drewnianej ławki. Oparł czoło o stół i zakrył ramionami kark, uszy i kawałek potylicy co było wyrazem niemego cierpienia. Jak on ma wytrzeźwieć do ósmej rano? Kot wskoczył na stół, domagał się uwagi, gryzł go po palcach, siadał na karku, nie dawał żyć a Eskil cierpiał w niemej agonii i zastanawiał się po jakie licho było mu upijanie się do tak paskudnego stanu. Ten kac był bezlitosny.
Dość długo leżała w dormitorium i beznamiętnym wzrokiem patrzyła się na zmianę w ciemne niebo za oknem oraz niezbyt interesujący sufit. Przez chwilę próbowała nawet liczyć te cholerne barany, ale nawet to nie pomogło jej w ponownym zaśnięciu. Była trochę zła, bo najwyraźniej na dzisiejszych zajęciach będzie nieprzytomna, o ile w ogóle się na nich pojawi, chociaż plan na ten tydzień raczej wykluczał olewanie jakichkolwiek rzeczy związanych ze szkołą, nawet jeżeli przez weekend nie dotknęła złamanego pióra i wcale nie była gotowa na nadchodzące lekcje. Zrezygnowana podniosła się do pozycji siedzącej i potarła ręką czoło, zastanawiając się przy tym co mogłaby porobić o tej jakże nieprzyjemnej dla zdecydowanej większości uczniów porze. Nie wiedziała nawet która jest godzina, ale ciemność panująca za oknem utwierdziła ją w przekonaniu, że do porannego rozgardiaszu zostało jeszcze dobrych parę godzin. Na palcach jednej ręki można policzyć takie bezsenne noce, bowiem Aurora z reguły należy raczej do osób o niezwykłej wręcz tendencji do zasypiania w tak zwanym locie na poduszkę. Gdyby ktoś zapytał się jej czego najbardziej na świecie nie lubi, prawdopodobnie bez wahania odpowiedziałaby, że nienawidzi uczucia niewyspania. Zresztą od dziecka jest to jej prawie że ulubiony sposób spędzania wolnego czasu i wcale nie uważa tego zajęcia za marnotractwo, jak lubi nazywać to Alec. Zawsze wtedy przewraca oczami i udaje, że się z nim zgadza. Tak dla świętego spokoju. Dzisiaj jednak nie czuła się mile widziana w dormitorium, dlatego po szybkiej kalkulacji, narzuciła na piżamę swoją ciepłą bluzę w kolorze butelkowej zieleni, która od paru dobrych dni cierpliwie wisiała na oparciu krzesła i prosiła o schowanie jej z powrotem do kufra, po czym spięła niesforne włosy w wysokiego i kompletnie nieogarniętego koka i po cichu opuściła senne pomieszczenie. W Stanach takie sytuacje kończyły się najczęściej niepozorną wizytą w kuchni, nawet nie po to żeby zwinąć stamtąd coś dobrego do jedzenia, ale zrobić sobie coś ciepłego do picia. Tym razem nogi również jakby same zarządziły, że idą w kierunku podziemi, gdzie swoje królestwo miały krzątające się po szkolnej kuchni skrzaty. Stojąc przed drewnianymi drzewami, uśmiechnęła się lekko pod nosem na widok tej śmiesznej klamki, po czym lekko ją połaskotała, aby ta umożliwiła jej wejście do środka. Udało się…cóż, nie za pierwszym razem. Sprawiło to, że wchodząc do pomieszczenia oczy wszystkich skrzatów skierowane były w jej kierunku, a ona posłała im przepraszające spojrzenie, licząc że zaraz magiczne stworzenia wrócą do swojej pracy. Po cichu poprosiła również tego stojącego najbliżej niej o coś ciepłego do picia, a kiedy przy jednym z niewielu dostępnych dla odwiedzających kuchnię stołów zauważyła jakąś na wpół żywą postać, dodała, żeby skrzat zrobił również coś dla niej, głową wskazując na prawie leżące na blacie zwłoki. -Ciężki weekend? – Rzuciła, przesuwając w jego stronę kubek z gorącym czymś, co pierwszy rzut nosa pachniało jak zimowa herbata, po czym sama upiła mały łyk naparu i spojrzała na siedzącego obok chłopaka.