Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Napiłam się whiskey tracąc powoli kontrolę - już nie przejmowałam się co będzie dalej, moje ciało przeszywała ulga i syntetyczne poczucie szczęścia, a mój mózg otumaniony alkoholem powoli przestawał wykazywać reakcje obronne. - Myślałam, że gramy uczciwie. - rzuciłam na jego wzmiankę o rzekomym braku wad. - Okej, nie chcesz, nie mów. Wiedziałam, że kłamie, a raczej popisuje się, ale nie zamierzałam go do niczego zmuszać. Nie chciał mówić - jego sprawa, aczkolwiek uważałam, że nie zagrał w tej sytuacji fair. Jego pytanie przeraziło mnie - bardzo, ale bardzo nie chciałam mu tego mówić. Po pierwsze odniosłam wrażenie, że pytanie miało strasznie pejoratywny, wręcz pogardliwy wydźwięk - coś w stylu "ile razy dałaś dupy", tylko trochę ładniej ujęte. Po drugie czułam, że tego akurat nie powinnam mu mówić. Byłam niemal pewna, że w jakimś tam stopniu domyślał się jaka była prawda, ale nie zamierzałam mu jej wyjawiać. Na szczęście pod wpływem alkoholu zrobiłam się na tyle czerwona, że na mojej twarzy nie wykwitł rumieniec. Starając się uniknąć odpowiedzi na pytanie rzuciłam od niechcenia: - Są lepsze miejsca niż łóżko. Chciałam pociągnąć kolejny łyk trunku, ale gdy delikatnie przechylałam szklankę zachwiała mi się ręka, a alkohol zamiast wylądować w moich ustach zmoczył mi włosy i bluzkę. - Kurwa mać - syknęłam wściekle. Odstawiłam szklankę i próbowałam ogarnąć się zastanawiając się przy okazji jak wielką kretynką trzeba być, żeby tak mocno się oblać podczas picia ze szklanki.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Fair, nie fair, to było bez znaczenia. Odpowiedź dziewczyny także nie była zbytnio konkretna. Może i zadałem dość aroganckie pytanie, ale cóż, dlaczego miałem tego nie robić. Ona była pijana, ja byłem pijany, takie rzeczy bynajmniej nie robią różnicy. Patrzyłem na dziewczynę kiedy ta usiłowała w jakimkolwiek stopniu wyjść z sytuacji, w której się znalazła. – Teraz już nie ukryjesz, że piłaś. – parsknąłem widząc jej mokrą koszulkę. Dopiłem alkohol i odstawiłem szklankę na stół. Chwyciłem w dłoń jeszcze do połowy pełną butelkę i wstałem. W mojej głowie zrodził się genialny pomysł, który zamierzałem zrealizować. Z dziewczyną albo bez niej, zależało czy na tyle mi zaufa. To było wątpliwe, ale jak to się mówi, do odważnych świat należy. – Chodź, mam plan jak temu zaradzić. – powiedziałem nic więcej nie wyjaśniając. Liczyłem, że łazienka będzie wolna. Zerknąłem na zegarek, było już całkiem późno, nie powinna być zajęta. Zresztą było mi wszystko jedno, w kupie zawsze raźniej! Zastanawiałem się, czy dziewczyna ze mną pójdzie. Zawsze mogła uciec w popłochu do pokoju wspólnego i udawać, że nic takiego nie miało miejsca. Picie w kuchni pełnej skrzatów było jednym, ale pójście ze szkolnym chamem nie wiadomo gdzie, to drugie. W głębi duszy miałem jednak nadzieję, że to zrobi. Ruszyłem do drzwi. Jeszcze ani nie kręciło mi się w głowie, ani nie szedłem chwiejnie. Było stabilnie, to dobrze. Odczuwałem tylko lekkie mdłości. Nie czekałem na Lottę, jeśli będzie chciała pójdzie ze mną i liczyłem, że tak właśnie będzie. z/t
JEŚĆ, JEŚĆ, JEŚĆ. Jej żołądek po tak meczącej lekcji, jaką były Runy, domagał się zaspokojenia. Nie to, że nie była jedną z tych lasek, które chodzą wiecznie głodne, jednak w tym momencie wyjątkowo tego potrzebowała. Tym razem miała towarzystwo i posiłek spędzała nie tylko w akompaniamencie pisków skrzatów, które domagały się jej atencji. Był z nią chłopak. Calum Dear, którego poznała jakieś piętnaście minut temu na lekcji Starożytnych Run, którą prowadził wyjątkowo niemiły typ Edgar. - Ten Edgar to chyba miał trudne dzieciństwo — rzekła do chłopaka, z którym właśnie siedziała przy stole — Bo ktoś, kto miał normalną rodzinę, nie może być aż tak wredny — podsumowała szybko i wrócił do delektowania się przepysznym mięskiem, które podsunęły jej skrzaty. - Ogólnie to uderzyłabym na jakąś imprezę — uśmiechnęła się żywo do niego, przeżuwając potrawę, która leżała tuż przednia. Była osobą dość niechlujną, więc również jadła dość niechlujnie jednak miała nadzieje, że jemu to nie przeszkadzało. - Albo może zorganizujemy razem jakaś krukońską balangę? - zaproponowała i uderzyła ręką w stół, przy którym siedzieli. - TAK TO JEST POMYSŁ — zakrzyknęła, trochę za głośno, przez co skrzaty, które krzątały się wokół, nich aż podskoczyły ze strachu. Dziewczyna spojrzała na nie przepraszająco i wróciła do swojego monologu. - Widze to tak, każdy anonimowy, impreza w Hogsmade, muzyka — Enema. A uczniowie poznają się tylko po bransoletach oznaczających kolor ich domów. Kiedy jadła zdecydowanie miała świetne pomysły. Powinna więcej jeść, najwyżej będzie wyglądała jak trzydrzwiowa szafa.
Przyznam, że również zgłodniałem po tych niezwykle wyczerpujących zajęciach ze starożytnych run. Wyszedłem, czując w ustach pewnego rodzaju niesmak związany z nowym profesorem. Nie poszło mi jakoś strasznie źle na tej lekcji. O ile odpytywania nie zaliczyłem, tak pisanie na czas poszło mi spoko. Ogólny bilans raczej na zero. Nie chciałem sobie jednak zaprzątać głowy tak niepotrzebnymi rzeczami, toteż przystałem na propozycję nowej koleżanki i udaliśmy się wspólnie do kuchni. Zajęło nam to dość sporo czasu, bo musieliśmy zejść do sutereny aż z szóstego piętra, ale przez cały ten czas byliśmy pogrążeni w rozmowie. Okazało się, że Devi naprawdę jest bardzo koleżeńską osobą i dodatkowo zaciekawiła mnie swoim podejściem do wielu spraw. - Więc jesteś zwolenniczką teorii, że to środowisko kształtuje człowieka? - zapytałem. Ja sam uważałem podobnie, chociaż też nie do końca. Otoczenie i ludzie wokół na pewno odgrywali dużą rolę w kształtowaniu osobowości, ale wpływ na ostateczny efekt na pewno miało to, co siedziało człowiekowi w głębi duszy. Widziałem to po sobie i swoich starszych braciach. Rodzice podejścia nie zmieniali, więc coś musiało sprawić, że Liam się zbuntował, a Dorien stał się fanatykiem ojcowskich idei. - W sumie trochę szkoda, że okazał się być takim draniem. Po cichu liczyłem, że akurat w tej kwestii nie miałem racji, ale cóż, miałem - dodałem, chcąc już zakończyć temat wrednego profesora, który ciągnął się mniej więcej przez większość czasu. Kuchnia była bardzo przyjazna i zacząłem się zastanawiać, dlaczego też nie przychodziłem tu częściej? Prawdopodobnie głównym powodem była znaczna odległość między tym miejscem a moim dormitorium, a drugie skrzypce grała Hudson, która pewnie wypatroszyłaby mnie, gdybym chodził do kuchni wykorzystywać skrzaty domowe dodatkowo, oczywiście poza tym, że korzystam z ich usług, chcąc nie chcąc, przy każdym posiłku w wielkiej sali. (O ironio, gdybym wtedy wiedział, co też się działo w tej kuchni między Hudson i Walkerem, może nie czułbym się w pewien sposób głupio, że zamierzałem skorzystać z pomocy tych stworzeń). Przysadzisty stworek, odziany w jakiś szarobury kaftanik, czy jakkolwiek inaczej można było nazwać szmaciane ubranko skrzata, zaproponował nam kilka mięsnych dań, które zaakceptowaliśmy i chwilkę później mogliśmy się nimi zajadać do woli. Niespecjalnie zwracałem uwagę na sposób, w jaki dziewczyna zjadała swoje jedzenie, bo kogóż by to mogło interesować? Sam babrałem palce, podnosząc do ust kolejne panierowane skrzydełka z kurczaka. - Imprezę, mówisz? - spytałem między kęsami. - Szczerze Ci powiem, że mam podobne odczucia. Tu się nic nie dzieje, same lekcje i lekcje. A między lekcjami też nie ma nic ciekawego. Z nudów aż poszedłem do roboty, czaisz? - powiedziałem. W sumie miałem nie dzielić się tą informacją z ludźmi, ale jakoś tak wyszło w rozmowie, że powiedziałem Devi, że zacząłem pracować. Nawet Lotta jeszcze nie wiedziała, ale ona nie miała dla mnie czasu nawet na krótką pogawędkę, więc czemu się tu dziwić. Wysłuchałem tego, co miała do powiedzenia o imprezie, z trudem przypominając sobie, czym była Enema, ale gdy w końcu poukładałem sobie puzzle w głowie, musiałem przyznać, że nie był to głupi pomysł. Byłem jednak nieco sceptyczny wobec tego konceptu anonimowości - nie ukrywam, nie pasowało mi to. Bycie anonimowym skłania ludzi do dziwnych zachowań, szybko musielibyśmy interweniować w dziwnych sytuacjach lub być świadkami niebezpiecznych incydentów. - Hogsmeade, Enema - okej, dla mnie spoko. Ale rozwiń kwestię bycia anonimowym, bo po pierwsze niezbyt to widzę, a po drugie, nie podoba mi się to - rzekłem, marszcząc lekko brwi.
- A gdzie to dają pracę takim Calumom jak ty-rzekła uśmiechnięta i wgryzła się w ostre skrzydełko, które to zaserwowały jej skrzaty. Bardzo lubiła ostre jedzenie, a jeszcze bardziej w dobrym towarzystwie. Dodatkowo skrzacie dania były dużo lepsze niż te wykonane w restauracjach. Po prostu te małe stworszonka znały się na tym sto razy lepiej niż najlepszy, czarodziejscy kucharze, których dana miała okazję jadać. - Widzisz, z tą anonimowością chodzi o to, żeby ewentualnie nie było podziałów. Wielu ludzi nie chce ze sobą rozmawiać, tylko i wyłącznie dlatego, że usłyszało o sobie wzajemnie parę plotek, które okazały się nieprawdą. A przecież żyjemy w takich czasach, że powinniśmy się lubić i szanować. - zatrzymała się na chwilę, bo pomyślała o znienawidzonym nauczycielu — no przynajmniej mniej więcej. - Zresztą mnie tam jara wizja poznania całkowicie nowych ludzi. Widzisz, rzucamy zaklęcie maskujące twarz i głos, i sprawa załatwiona — zaśmiała się cicho. - Zresztą mam ochotę się zjarać i uchlać. - powiedziała całkiem poważnie i złapała za frytka, którego potem wrzuciła do buzi. Smażone ziemniaki były jednym z jej ulubionych dań i właściwie mogła żyć na samych frytkach.
Parsknąłem, słysząc "takie Calumy" - czyżbym awansował na nową rasę czarodziejską? Chwilę zastanawiałem się, czy może skłamać lub ukryć faktyczne miejsce swojej pracy, bo jakoś tak wewnętrznie czułem, że mogłaby się śmiać ze mnie, że zajmuję się tak niemęskimi i "bzdurnymi" rzeczami, ale z drugiej strony nie widziałem powodu, by ją okłamywać, wobec tego zdecydowałem się na prawdę. Poza tym jest to dobry sposób na sprawdzenie, czy nadaje się do trzymania sekretów - jak tylko usłyszę coś w zamku o mojej robocie, od razu będę wiedział, kto to rozgadał. Przełknąłem, otarłem usta wierzchem rękawa szaty, po czym odparłem: - Otóż, droga Devi, Calumy takie jak ja znajdują zatrudnienie chociażby w londyńskich sklepach. Mój sklep sprzedaje różnego rodzaju magiczne amulety. - Obserwowałem dokładnie jej reakcję, próbując wykryć, co też sobie teraz o mnie sądzi. - Sama praca nie jest zbyt wymagająca. Muszę się co jakiś czas uśmiechnąć i opchnąć jedno czy dwa cacka. Dobrze, że w miarę znam się na rzeczy, bo inaczej miałbym spore problemy. Klientów nie ma zbyt wielu, więc mam dużo czasu dla siebie - dodałem jeszcze, już nie wnikając w szczegóły, że w tym wolnym czasie w pracy robiłem w zasadzie to, co podczas wolnego czasu w Hogwarcie - uczyłem się, czytałem książki lub zbijałem bąki z nudów. Wysłuchałem dokładnie tego, co miała do powiedzenia o owej anonimowości i cóż, nie mogłem się z nią nie zgodzić, że jeśli ludzie ze szkoły przyjdą tak po prostu na imprezę, będą się trzymali dokładnie w takiej samej grupie, w jakiej trzymają się na szkolnych korytarzach, a nie na tym polegają zabawy integracyjne. Z drugiej strony doskonale rozumiałem takie zachowanie, bo sam chętnie trzymałem się znajomych mi osób. Co prawda ja nie miałem problemu, by podbić do obcego człowieka i zacząć rozmowę, nawet o pogodzie, ale dla niektórych mogłoby to być zbyt duże wyzwanie. Kiwałem przez chwilę głową, patrząc w jakiś punkt ponad jej głową. - Wszystko fajnie, tylko wiesz, anonimowość sprawia, że ludzie faktycznie stają się odważniejsi, ale też w ten zły sposób. Mam niejasne przeczucia, że gdyby znakować ludzi tylko bransoletkami w kolorze domu, zaraz mogłyby one wylądować na kimś innym drogą wymiany lub też działyby się dziwne rzeczy, a my później nie moglibyśmy dojść do tego, kto brał udział w jakimś incydencie, wiesz o co chodzi - wyjaśniłem pokrótce. - Aczkolwiek można spróbować, inaczej się nie dowiemy - dodałem, żeby nie wyszło, że zupełnie zanegowałem jej pomysł. Rozumiałem jego ideę, jednak potrafiłem też dostrzec tę gorszą stronę jej planu. - O, to dopiero brzmi kusząco! - zakrzyknąłem entuzjastycznie. Sam bardzo tęskniłem za imprezami i możliwością picia i jarania. W szkole mimo wszystko można było zarobić niezłą karę za podobne zabawy, a ja nie byłem na tyle głupi, żeby się podkładać, jednak musiałem przyznać, że strasznie mi tego brakuje. Pomijając hogsy, wieki nie paliłem czegoś mocniejszego.
- Brzmi bardzo spoko — przyznała szczerze. Jej samej praca u kogoś innego nie sprawiała żadnej przyjemności, bo bardzo męczyła się, wiedząc, że ma kogoś nad sobą i MUSI się kogoś słuchać, jednak pochwalała jakąkolwiek aktywność zawodową ze strony swoich znajomych. W końcu nie było niczego gorszego niż młody, bogaty koleś, który do trzydziestego roku życia, żyje na garnuszku swoich rodziców. Ona sama do pracy się paliła i ciągle tworzyła jakieś owe rzeczy. Zresztą, niektórzy ludzie potrafili wysłać jej swoje projekty nawet z Brazylii, w której to wcześniej mieszkała, jednak uczęszczając do szkoły, nie miała czasu na zrealizowanie ich planów, tak szybko, jak mogłaby sobie pozwolić będąc osobą nieucząca się. - Widzisz, ja bym nie dała rady, by ktoś mną rządził, także gratulacje, wróżko. - Uśmiechnęła się do niego promiennie i delikatnie zmierzwiła jego włosy dłonią. Uważnie słuchała go, gdy zwracał jej uwagę na to, że uczniowie będą usiłowali się podmienić. W sumie wcześniej o tym nie myślała, tak samo, jak nie myślała o bezpieczeństwie czy kradzieżach, które mogły na nich czyhać, kiedy wszyscy byliby anonimowi. - Widzisz, nie pomyślałam o tym — powiedziała do niego i podparła głowę o dłonie. - No nic, zawsze możemy zorganizować całkowicie normalną imprezę. - powiedziała delikatnie zasmucona. Żywa reakcja chłopaka na jej słowa o paleniu szczerze ją zdziwiła, sam Calum nie wyglądał jej na kogoś, kto byłby w stanie zapalić coś mocniejszego niż magiczne papierosy. - A ty rozrabiako — powiedziała przezornie — czyżbyś miał za sobą jakieś narkotykowe ekscesy — spytała zaciekawiona i spojrzała mu prosto w oczy. Całe szczęście byli ze sobą sam na sam, a ona mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Jej radar prawdy był w takich sprawach niezawodny i od razu wiedziałaby, gdyby krukon kłamał.
Popatrzyłem na nią lekko zdziwiony, a potem rozpromieniłem się. Całkiem spoko? To chyba najlepszy komentarz, jaki mogłem usłyszeć od nowo poznanej osoby w kierunku mojej pracy i zainteresowań. Co prawda nie przyznałem się tak wprost, że interesują mnie sprawy związane z wróżbiarstwem i amuletami, ale Devi najwidoczniej odebrała to w ten sposób, słuszny zresztą, i najwyraźniej w ogóle jej to nie przeszkadzało. Była to miła odmiana, ten jeden raz poczuć się w jakiś tam sposób zaakceptowany takim, jakim jestem. Wiem, że trochę to wszystko nad interpretuję w tym momencie, ale sam fakt, że dziewczynie zupełnie zwisało, czy sprzedawałem amulety, czy bułki w piekarni, był bardzo pokrzepiający. Rzadko kiedy przyznawałem się, że wróżbiarstwo było moim zainteresowaniem - jeśli ktoś zwracał uwagę na to, że całkiem nieźle mi idzie, tłumaczyłem, że po prostu łatwo przychodzi mi zmyślanie bzdur, podczas gdy naprawdę przykładałem się do sprawy. Nie mogłem jednak być bogatym chłopcem na utrzymaniu rodziców, bo starzy prędzej czy później wysłaliby mnie do pracy. Teraz jeszcze nic nie wiedzą, żyją w przekonaniu, że spędzam wolny czas na intensywnej nauce do szkoły. Od dawna mi folgowali i pozwalali się obijać, głównie ze względu na moje słabe zdrowie, toteż nie nalegali, bym jako student zaczął zarabiać na siebie, wyprowadził się z domu itp. Zresztą matka chyba dostałaby szału, gdybym jej wyfrunął z gniazda. - Darujmy sobie tą wróżkę - powiedziałem ze śmiechem i nie zdążyłem się uchylić przed jej palcami, które zatopiły się w moich włosach, mierzwiąc je. Musiałem przyznać, że było to bardzo miłe odczucie. Szybko wrócili jednak do tematu imprezy. - Widzisz, bo to wszystko trzeba rozważyć pod wieloma względami i spojrzeć z każdego strony. Tu się przydaje takie wróżkowe gdybanie - rzekłem i puściłem jej oczko, po czym wgryzłem się w skrzydełko. - Ogólnie trzeba będzie znaleźć jakiś lokal, w którym będzie miejsce zarówno na zespół, jak i na wszystkich uczniów i studentów. Mam wrażenie, że całkiem sporo osób by się zebrało na miejscu, więc trzeba to dokładnie rozplanować - dodałem jeszcze, już powoli układając sobie w głowie plany. Nie uważałem się za świetnego organizatora, ale pomysł Devi wydawał mi się na tyle wart uwagi, że od razu zmobilizowałem mózgownicę do pracy. - Jaki tam rozrabiaka. Tyle co miałem do czynienia z fruwosidłami i pykostrąkami. Szczylem będąc, oczywiście, w jakieś tam formie buntu. Ale nie ukrywam, że chętnie spróbowałbym czegoś mocniejszego. Nie żebym od razu chciał władować sobie jad bazyliszka, ale takim lulkiem to bym się natarł - powiedziałem. - O, zapomniałem, paliłem oprylaka. Niestety tylko raz i prawie wpadłem, więc na terenie szkoły już się nie podkładam. A Ty? - zapytałem, chcąc dowiedzieć się co nieco o przygodach mojej rozmówczyni.
- Co do lokalu to myślę, że najbardziej będzie nadawało się „Oasis". Krukoński, niebieski wystrój, żeby było wiadomo, że organizatorami są krukoni. Na chwilę zastanowiła się nad tym, jak zapanować nad anonimowością, przecież chciała, żeby wszyscy się ze sobą złączyli i pojednali — mugol z arystokratą, jak brat z bratem. - A może spiszemy ich, jak będą wchodzić do lokalu. Każda bransoletka będzie miała przypisany numer odpowiadający danemu uczniowi. No i poprosimy kogoś dobrego z zaklęć, to nam rzuci takie, przez które nie będzie możliwości jej zdjęcia. Dorośli to nie nasza sprawa. - Jestem genialna, przemknęło jej jeszcze przez głowę. Słysząc pytanie płynące z ust chłopaka, głośno przeklęła ślinę. Delikatnie się zestresowała, bo nie chciała, by on w jakiś sposób przez to, co miał za chwilę usłyszeć, odwrócił się od niej. Musiała napić się chociaż trochę na rozluźnienie. Przywołała do siebie jednego ze Skrzatów i poprosiła o coś na rozluźnienie i zaraz podał jej jakiś dziwny, niezidentyfikowany napój, który wypiła jednym haustem. Zdecydowanym ruchem wytarła usta ręką i wróciła do swojego monologu. - Wiedz, że po tym, co teraz Ci opowiem, możesz zmienić o mnie zdanie. - uprzedziła go i zaczęła mówić. - Gdy miałam szesnaście lat, uciekłam z domu. Widzisz, trzymali mnie w zamknięciu, pod kopułą, a jedyni ludzie, z którymi miałam kontakt, byli moją rodziną — smutno wzruszyła ramionami — Uczyłam się w domu, do szkoły nie chodziłam, a znajomi w moim wieku właściwie dla mnie nie istnieli. Niestety nie przemyślałam tego, że będę musiała żyć na ulicy. Oczywiście byłam za dumnym szczylem, żeby wrócić do domu — uśmiechnęła się smutno — więc poniewierałam się po ulicach. Po jakimś czasie poznałam ludzi, mugoli — wpadłam w nieciekawe towarzystwo i tak mi się wydaje, że tylko jakaś opaczność sprawiła, że żyję. Moim jedynym źródłem zarobku było szycie, to szyłam, a że potrzebowałam dużo kasy — szyłam ciągle. Po jakiś czasie byłam wyczerpana, być może szycie za pomocą magi wydaje się łatwe, jednak takie nie jest. Więc głupia zaczęłam się pobudzać. Trwałam w takim stanie aż przez całe jeden i pół roku i pewnego dnia poczułam, że muszę powrócić. I wróciłam do domu. Dziwię się, że rodzice przyjęli mnie z powrotem, w końcu sama zadecydowałam, że chcę żyć sama. Ale starzy znajomi mnie znaleźli, grozili. Więc wyjechałam i wylądowałam tutaj. - zakończyła. Zdecydowanym ruchem wytarła twarz, teraz mokrą od pojedynczych łez. Nawet nie zorientowała się, gdy zaczęła płakać. - Wybacz, nie powinnam się nad sobą użalać. - dodała po chwili — Teraz palę tylko raptuśnik i czasem piję Eliksir Euforii. No i mugolska marihuana. W nic poważniejszego nie wchodzę, nie stać mnie, zresztą nie chce się całkowicie stoczyć. - Devi znów uśmiechnęła się smutno i wepchnęła w swoje usta frytkę. Taka spowiedź była jej bardzo potrzeba. W sumie to nikt nie wiedział o tym, co się z nią działo, gdy była na ulicy. - Ale może przestańmy gadać o mnie — rzekła szybko, bo zmienić temat — Skoro chcesz być wróżkiem, to dlaczego nie spróbujesz wkręcić się w organizacji lekcji w Hogwartcie z nauczycielem? Albo jakieś prywatne lekcje. Widzisz z tą bandą tępaków, bardzo trudno jest rozwinąć się, jeśli chodzi o jakieś zaawansowane arkany tej magii. Więc może byś się dzięki temu jeszcze więcej nauczył — zaproponowała. Była strasznie ciekawa na to, co odpowie jej chłopak.
- Oasis - przyjąłem do wiadomości i pokiwałem głową. Skoro uważała, że to było odpowiednie miejsce, możliwe, że miała rację. Ja sam nie znałem się aż tak bardzo na miejscówkach w Hogsmeade, ale Oasis jako tako kojarzyłem i faktycznie, miało niebieski wystrój. - Okej, czy jak dla mnie postanowione! Trzeba się tylko dogadać z ludźmi stamtąd, że zamierzamy im przyprowadzić mnóstwo ludzi i że mogą na tym zarobić dużo kasy. Może zniżyliby ceny na barze. Wiesz, jak ludzie sobie popiją to od razu impreza lepiej się kręci, a i integracja zachodzi sprawniej - powiedziałem, wspominając ferie zimowe i beznadziejny bal walentynkowy, na którym rzeźbiłem z Isilią w lodzie. Prawdopodobnie gdyby nie szybko wypite kłęboloty nigdy nie poznałbym imienia tej dziewczyny. - Może znajdziemy kogoś, kto jest na tyle dobry z zaklęć, żeby nam to zrobić. Można pokombinować tak, żeby to nie były koniecznie numerki, bo chodzić po ludziach i pytać o numerek - to może być źle odebrane - zażartowałem i mrugnąłem do niej prawym okiem. - Bransoletki mogłyby się wzajemnie przyciągać, jak magnesy - zaproponowałem. Jakoś tak lepiej to sobie wyobrażałem. Przypisywanie numerków ma to do siebie, że wcześniej wypadałoby mieć jakąś listę. Sam nie byłem na tyle dobry w zaklęciach i tego typu kombinowaniu, żeby stworzyć listę chętnych, która automatycznie by się aktualizowała o nowe osoby. Ze zbieraniem podpisów też jest taki problem, że osoby mogą się zadeklarować i nie przyjść - wtedy ktoś zostaje bez pary lub też ktoś zostanie zaciągnięty na doczepkę i również nie ma nikogo do przydziału. Wszystko to należało jeszcze dokładniej obgadać, ale już zaczynałem być optymistycznie nastawiony do tego pomysłu. - A wiesz może, czy Enema w ogóle funkcjonuje? Ostatnio widziałem plakaty i ulotki, że poszukują gitarzysty bądź gitarzystki i przez kilka ostatnich tygodni się o nie obijam, więc chyba nikogo jeszcze nie zwerbowali. Z nimi też trzeba będzie pogadać, bo byliby chyba główną atrakcją imprezy - dodałem jeszcze, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie. Zdążyłem przez moment zapomnieć, że mam przed sobą skrzydełka, które zdążyły już wystygnąć. Jeden ze skrzatów czuwał nad sytuacją i nie minęła minuta, gdy przyniósł mi świeżą dostawę, tym razem z takimi samymi frytkami na boku, jakie dostała Devi. Wziąłem jedną i zacząłem jeść, jednocześnie słuchając tego, co dziewczyna miała mi do powiedzenia. Początkowo nie sądziłem, że moje pytanie wywoła u niej taki potok słów oraz nie spodziewałem się usłyszeć tego typu odpowiedzi. Co prawda zdążyła mi powiedzieć na lekcji czy też napisać na kartce, że nie chodziła do szkoły, że trzymali ją w zamknięciu, coś o ulicy i szyciu, ale nie sądziłem, że sprawa była aż tak poważna. Z jednej strony wydawało mi się to mega nierozsądne, taka ucieczka z domu. Rozumiałem potrzebę wyjścia do ludzi i uczucie bycia ograniczonym przez swoich bliskich, ale nie sądziłem, że uczucia te mogą doprowadzić do ucieczki tak młodej osoby z domu. Starałem się przypomnieć sobie, ile razy miewałem podobne odczucia i ilekroć rezygnowałem z podobnych pomysłów. Podziwiałem ją teraz trochę, że miała w sobie tyle odwagi, by jako tak niedojrzała i niezaradna życiowo osoba jednak spiąć dupę i spróbować się utrzymać. Niestety trafiła na złe towarzystwo, tak, to nieuniknione w takich historiach i akurat tym mnie nie zdziwiła. W złe towarzystwo można było wpaść nie tylko tułając się po ulicy, ale też w szkole. Sam w pewnej chwili zadawałem się ze starszymi, podejrzanymi typkami. Żaden z nich nie kontynuował późniejszej nauki i prawdopodobnie po kolei staczali się dalej. Nie ma też o czym mówić w moim przypadku, nigdy nie byłem ostrym graczem i wiedziałem, że istnieją pewne granice - poza tym jakby mój ojciec się dowiedział, wpadłby w szał i prawdopodobnie ten dzień, w którym dostałaby wiadomość o moich narkotykowych przygodach, byłby ostatnim dniem w Hogwarcie dla mnie. - Mugolskie co? - zapytałem, nie dosłyszawszy pełnej nazwy. O mugolskich prochach i zielskach nie miałem pojęcia, bo nigdy nie miałem z nimi do czynienia. - Nie musisz się obawiać, że zmieniłem o Tobie zdanie. Nadal uważam, że jesteś fajną laską. To, że życie Cię nie rozpieściło, nie znaczy, że miałbym się odwracać - powiedziałem na koniec jej opowieści. Nie chciałem za bardzo komentować jej wyznania, już wystarczająco imponowała mi jej szczerość wobec mnie. Nie ukrywam, dużo ryzykowała, opowiadając mi to wszystko, bo równie dobrze mogłem iść w pierony i nigdy się do niej nie odezwać, a przy okazji naopowiadać o niej co nieco - cóż, ma farta, że nie jestem takim człowiekiem. - Doceniam twoją szczerość i chyba jestem Ci winny to samo - rzekłem, słysząc jej pytanie. - Widzisz, ja też nie mam tak lekko jakby się mogło wydawać. Wiem, że możesz mnie wyśmiać, bo porównywanie mojego i twojego życia mija się z celem, ale musisz wiedzieć, że niełatwo jest nazywać się Dear - zacząłem, odsuwając od siebie talerz frytkami. Skoro miałem jej co nieco opowiedzieć, nie mogłem zajmować się jedzeniem. - Mój ojciec jest bardzo wymagającym człowiekiem o ściśle sprecyzowanych planach na przyszłość swoich dzieci. Dla niego liczy się wyłącznie podążanie za swoimi durnymi ideami oraz to, żeby jego dzieci szły jego śladem. Już widziałem, co się działo w domu, jak mój najstarszy brat postanowił zostać nauczycielem - ojciec chyba w rezultacie go wydziedziczył, wywalił z domu, wyparł się wszelkich powiązań. Moją domową wersją planów na przyszłość jest polityka i tylko tak odpowiadam, jak ktoś się mnie pyta, czym będę się zajmował. Póki nie mam własnego zaplecza, nie mogę sobie pozwolić na bunt - powiedziałem i zorientowałem się, jak durnie brzmi to w obliczu tego, co przed momentem wyznała mi Devi, która jako szesnastolatka uciekła na ulicę, by żyć po swojemu, a ja, biedny dziewiętnastolatek bałem się odcięcia od domowej krypty w banku. - W każdym razie nie wystawiam się i nie mówię publicznie, że mam nieco inne plany na przyszłość. Po pierwsze, ludzie uznają to za mało męskie zajęcie, a mi nie chce się pieprzyć z tymi wszystkimi idiotami w zamku, a jest ich dość sporo, jeśli jeszcze nie zauważyłaś. Do tego nie chcę, żeby ktoś podkablował rodzicom. Nawet moje rodzeństwo i kuzynostwo nie wie - dodałem, patrząc na nią znacząco. W tej chwili dostąpiła zaszczytu, poznając moje sekrety. Może było to nieodpowiedzialne, mówić o takich rzeczach świeżo poznanej osobie, ale naprawdę czułem, że jestem jej coś winny po jej wcześniejszym wyznaniu.
- Co do Enemy, to gadałam z tą rudą, wredną puchonką, która gra u nich na basie i podobno znaleźli kogoś nowego. Kurde, trochę nie pasuje mi ich repertuar, ale może jak ją poproszę to mi zagra jakąś Nirvane albo inne mugolskie Rage Against The Machine. - wyznała mu szczerzę. Jak dla niej grali zdecydowanie z spokojnie, jednak sama opcja dania im szansy była dla niej genialnym pomysłem. Mogła ich wypromować i od razu stać się lepiej rozpoznawalną. Może zostałaby menagerką, w końcu jest taka świetna w organizowaniu takich imprez - pomyślała całkowicie bezpretensjonalnie. Słysząc jego słowa dotyczące rodziny i to, że chłopak zdecydowanie podupada na duchu postanowiła go w jakis sposób pocieszyć, a przecież nic nie pociesza bardziej niż zrobienie z siebie durnia. - Powiedz z którym kuzynem lub kuzynką mam się rozprawić - zaśmiała się serdecznie - Jak coś to załatwię to sprawę i będziesz mógł sobie robić co będziesz chciał - rzekła, ocierając przy okazji pojedynczą łzę spływającą po jej twarzy. - Ojcu też mogę przypierdolić, może jestem mała, ale jak dobrze podskoczę to dosięgnę do twarzy. - westchnęła głośno. - Ale tak na serio to jeśli chcesz to mogę Cię kryć. Modelowanie jest chyba mniej gejowskie. - wzruszyła delikatnie ramionami. - O właśnie, ap-ropo modelowania. Widzę, że jesteś ładnie zbudowany, nie chciałbyś żebym Ci coś uszyła? - spojrzała na niego pełna nadziei. Ostatnio trochę brakowało jej roboty, a on był jej szansą na zaczepkę i może nawet mogłaby osiągnąć dzięki temu rozgłos. - Rozbierzesz się, ja Cię pomierzę i zaraz coś Ci stworzymy.
- Masz na myśli Twisleton? - zapytałem, parskając śmiechem. Co prawda nie wiedziałem o niej zbyt wiele, była ode mnie młodsza i do tego była z Hufflepuffu, a w tym domu miałem chyba najmniej znajomych, także nie byłem w stanie stwierdzić, czy Devi mówi poważnie o tym byciu "wredną rudą", ale jakoś tak nie mogłem sobie wyobrazić wrednego Puchona. To chyba nie leży w ich naturze. Może Gemma była wyjątkiem potwierdzającym regułę? Słysząc jakieś dziwne nazwy tylko pokręciłem głową z niezrozumieniem. - Niestety muszę Cię zawieść, ale kompletnie nie znam się na mugolskich zespołach i nie mam pojęcia, o czym mówiłaś przed momentem. Ba, ja się w ogóle nie znam na muzyce. Dla mnie to obojętne, kto i co będzie grało, bo i tak nie będzie mnie to zbytnio interesowało - przyznałem i wzruszyłem ramionami. Nigdy nie przepadałem za muzyką, moja miłość do niej została zduszona w zarodku przez matkę i jej głupawe pomysły, żeby mnie zapisywać na tańce i naukę gry na instrumentach, kiedy w ogóle nie wykazywałem tym zainteresowania. Zamiast wzbudzić we mnie pasję, zniechęciła mnie. Do tego postawiła w moim pokoju samogrającą harfę. Przez lata planowałem, jakie okropne rzeczy z nią zrobię... A przechodząc do tematu rodziny, cóż, nie był to temat prosty ani przyjemny, a mi niespecjalnie było do śmiechu, kiedy musiałem opowiadać o tym, jak bardzo jestem nierozumiany i jaka spoczywa na mnie presja. Nie musiałem się jednak długo martwić tym nagłym obniżeniem nastroju, bo Devi skutecznie wybiła mi z głowy wszelkie rozterki. Zaśmiałem się krótko. Wizja dziewczyny spuszczającej wpierdol mojemu ojcu była bardzo kusząca, ale wiedziałem, że w tej sprawie ktoś postronny nie ma nic do gadania. To był wyłącznie mój problem i sam musiałem sobie z nim jakoś poradzić. - Doceniam propozycję, ale niestety nie skorzystam. Mogłabyś nie przeżyć tego starcia, a chyba za bardzo Cię polubiłem, żeby tak swobodnie wepchnąć się do paszczy lwa - powiedziałem. Ponownie poczęstowałem się frytkami. - Wiesz co, nie wiem, czy mniej gejowskie. Zależy, o czym dokładnie mówisz - rzekłem, nie do końca czając jej punkt odniesienia, ale szybko przypomniałem sobie, że przecież powiedziała już wielokrotnie o tym, że szyje, więc machnąłem ręką, dając jej sygnał, że przemyślałem wszystkie te głupoty, które wydostały się z moich ust chwilę temu. - Schlebiasz mi, ale nie wiem, czy nadaję się na twojego modela. Poza tym ciężko jest mi uszyć cokolwiek, ale skoro jesteś w stanie podjąć się tego zadania, ja chętnie spróbuję - odparłem na jej propozycję. Przyznam, nieco połechtała mi ego tym "ładnym zbudowaniem" - oczywiście wiedziałem, że chodzi jej raczej o proporcje ciała niż o faktyczny wygląd mojej sylwetki. Może w ubraniach nie było tego tak widać, ale w rzeczywistości byłem suchy jak patyk i bardzo kościsty. Zasługa słabego zdrowia, szybkiego wzrostu i rodzinnych genów, bo chyba nikt od pokoleń w mojej rodzinie nie miał problemów z nadwagą. - Namawiasz mnie do złego. Tak przy skrzatach? - zapytałem, uśmiechając się zawadiacko.
- Oh, kochanie, nie myślałam, że zaprosisz do igraszek jeszcze skrzaty - uśmiechnęła się wrednie i delikatnie poklepała go po ramieniu - Ale jeśli Cię to jara to spoko, ja mogę przystać na takie ekscesy. - zabierając rękę niby niechcący zaczepiła nią o jego policzek i delikatnie przejechała po nim. Naprawdę, nie mogła się powstrzymać flirtowaniem. Jednak po chwili udała, że zdarzenia nie było i wróciła do tematu. - Jeśli masz jakieś stare ciuchy, w których nie chodzisz, bo są za małe, za duże, to chętnie z nimi popracuje. No ale, powiedz, jakie kolory lubisz, co Cię interesuje. Coś bardziej eleganckiego, a może odwrotnie. Lubisz mugolskie wpływy? Ja osobiście najlepiej odnajduje się gdzieś pomiędzy. - rzekła - To co mam pod szatą - zdecydowanym ruchem ręki podciągnęła do góry szatę w której musiała paradować na większości lekcji - uszyłam sama. Pod spodem nosiła czarne i porwane obcisłe spodnie oraz zwykły biały podkoszulek, odsłaniający pępek, w którym mienił się teraz niebieski kolczyk. Na koszulce narysowany był kot, który bawił się kawałkiem włóczki lub biegał po jej piersiach. Dodatkowo przepasała sobie biodra ciemnoniebieską koszulką w kratę. Lubiła akcenty związane z ich domem. Może niekoniecznie krawat - bardziej arafatki czy chustki w niebieskim kolorze. Lub koszule. Ich miała bardzo dużo. - Wiadomo nie jest to nic specjalnego - podsumowała szybko swój strój, jednak zaraz dodała - Ale masz jakiś przykład moich zdolności. Ogólnie to spodnie powstały z starej koszuli, zmieniłam kolor, trochę przerobiłam i wyszło. Tyle dobrze, że jestem krótka to nie potrzebuje dużo materiału. - uśmiechnęła się delikatnie. - Spoko, z Ciebie też coś jeszcze zrobimy. - Bardzo entuzjastycznie podeszła do całej sprawy. "Zapał" chłopaka wzbudził w niej dodatkowe pokłady weny, która to kryła się gdzieś w zakamarkach jej ducha, najwyraźniej potrzebowała prawie dwu metrowego bodźca.
- Ty to powiedziałaś, kochanie - powiedziałem ze śmiechem, celowo naciskając na ostatnie słowo. Przyznam, że jeszcze nie spotkałem dziewczyny, która byłaby tak odważna w stosunku do mnie i która tak otwarcie podejmowałaby się flirtu ze mną. Pomijam już fakt, że mało która w ogóle pokusiłaby się kiedykolwiek na flirt ze mną (o czym Devi wiedzieć nie musi). Zastanawiałem się gdzieś tam wewnątrz, co ona próbuje przez to osiągnąć i czy przypadkiem nie chce mnie do czegoś wykorzystać. Wkrótce stało się dla mnie jasne, że w pewien sposób i o to chodziło, bowiem bardzo płynnie przeszła od flirtu do sprawy szycia ubrań. Poważnie traktowała moje służenie za manekin? Powątpiewałem nieco w swoje predyspozycje pod tym względem, ale słysząc, z jaką pasją opowiada o tym, co robi i jak chętnie pokazała mi swój biust strój pod szatą (miała niezłe ciało, nie umknęło to mojej uwadze, a szczególnie długo patrzyłem na niebieski kryształek przy jej pępku, który chyba był kolczykiem, o ile się nie myliłem), wywnioskowałem, że musi mówić zupełnie serio. - Wolę eleganckie rzeczy, krawaty też są w porządku. Raczej nie noszę mugolskich ubrań, bo po pierwsze nie mam ich zbyt wiele, a po drugie nie znam się na tym. Ty wyglądasz dobrze, ja już niekoniecznie muszę godnie prezentować tego typu stylówki - odparłem w odpowiedzi na jej pytanie i jako komentarz do stroju, który mi zaprezentowała. Nie chciałem być zbyt wylewny, bo zaraz bym się pewnie wygadał, że dostałem oczopląsu. - No na mnie musiałabyś zużyć więcej materiału. Może jestem chudy, ale wzrost to rekompensuje - przyznałem. Byłem dumnym posiadaczem prawie metra dziewięćdziesięciu, więc Devi musiałaby się bardzo postarać, żeby cokolwiek do mnie dopasować. - To co? Chodź gdzieś indziej, to Ci zrobię ten striptiz - powiedziałem, dokańczając swoją porcję frytek i wycierając ręce w podsunięty przez skrzata ręcznik. Podziękowaliśmy im grzecznie i poszliśmy się rozbierać. Gdzieś.
Spojrzała krytycznie na przyjaciółkę. Zastanawiać się? Teraz? Dobre żarty. Uniosła znacząco brwi – Saga nie miała już wyjścia. Najbliższe spotkanie spędzi na gadaniu o tym, czego dowiedziała się z ostatniej historii magii. Nie skomentowała tego jednak, zbyt skupiona na wróżeniu. Dojrzała ten dziwnie wygięty kciuk, a Saga, nawet jeśli miała obiekcje, milczała. Może dlatego, że nic lepszego nie widziała, a może dlatego, że chciała dać wykazać się Candidzie. Mało prawdopodobne, żeby to naprawdę był kciuk, ale kto go tam wie? – Nie? – zapytała w roztargnieniu. – Dlaczego nie? – Dopiero po tym pytaniu uświadomiła sobie, o czym tak naprawdę rozmawiają i parsknęła pod nosem. – Wszyscy wielcy czarodzieje chociaż raz w życiu cos podpalili. Cos ważnego – stwierdziła wszechwiedzącym tonem, który w jej wykonaniu brzmiał komicznie – na co dzień go nie używała. – Ale wiesz – kontynuowała – zwykle potem tym ludziom przytrafiają się same dobre rzeczy i osiągają wszystko. – Rzeczywiście starała się pocieszyć Sagę, ale w taki sposób, żeby dziewczyna się nie zorientowała. Akurat o tym wielkich czarodziejach za bardzo nie zmyślała. Nie wszyscy, ale znaczna większość osiągnęła w życiu wiele, więc i Ślizgonka powinna w siebie uwierzyć. Nastała długa chwila ciszy, a Candy nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć, żeby przyjaciółka poczuła się lepiej. Żartowanie nie szło jej najlepiej, Islandka częściej śmiała się, ponieważ żarty Hiszpanki były tak denne, a nie zabawne. Na szczęście to młodsza uczennica odezwała się pierwsza, a studenta prawie wypluła herbatę. – Si, si – mruknęła w ojczystym języku. – Amando Sago… – dodała jeszcze, a potem westchnęła i wróciła do rozmowy ze Ślizgonką. – Jesteś moją przyjaciółką – stwierdziła. Saga powinna się domyślić, o co chodzi. – A co do Wizengamotu… wolisz pakować ludzi do Azkabanu czy ich uniewinniać? Rozmawiały jednocześnie na dwa tematy – jeden rozluźniał Candy, drugi Sagę, jednak to nie pomagała Hiszpance opowiadać o sobie. Ze zdenerwowania czekoladowe karaluchy popijała herbatą i tak się zapychała, żeby móc jak najdłużej myśleć nad odpowiedzią. – Ale zawsze na niego wpadam. Na weselu, na meczu… nawet na lekcjach jesteśmy w parach! Napisał nawet do mnie list, a potem przestał odpisywać – wyjaśniła z gwałtownością. Nie tylko nie odpowiedziała na to, jakoby robili jakieś podchody, ale celowo to zignorowała. Jakby czuła, że pytanie, o co Sadze chodzi, tylko by ją pogrążyło. Odetchnęła głęboko.
Uniosła wysoko brwi słysząc ten podniosły ton Krukonki. Nie na długo udało jej się powstrzymać parsknięcie śmiechem. - Tak, podpalanie rzeczy to tylko pierwszy etap na drodze do wielkości i sławy - powiedziała nie siląc się już nawet na poważny ton. Saga właściwie od zawsze wzorowała się na wielkich czarodziejach, interesowała się ich życiem, historią, tym jak udało im się tyle osiągnąć. Nie miała wątpliwości, że wystarczy tylko odkryć właściwy klucz do właściwych drzwi, właściwy sposób postępowania, tę drogę, którą podążali oni wszyscy... aż do teraz. Wątpliwości pojawiały się w jej głowie w sposób naturalny. Młoda dusza u progu niezależności chciała się zbuntować. Nagiąć zasady i wytyczyć własną drogę. Saga jednak wiedziała, że nie warto ryzykować. O wiele pewniejsza była ścieżka ciężkiej i systematycznej pracy. A właśnie taką widziała w Wizengamocie. Nawet jeśli wiązało się to z koniecznością zostania w Wielkiej Brytanii, na bardzo bardzo długo. Nie odezwała się, może nie chciała przyznać, że rozumie. Postarała się jedynie o spojrzenie, pełne przekonania, że faktycznie jest jej przyjaciółką. Zupełnie jak szczeniaczek, który cieszy się, że jego pani go zauważyła (no dobra, może nie aż tak, wszystko w granicach właściwej Sadze powściągliwości). - Zależy czy są winni czy nie, muszę być sprawiedliwa. - Wzruszyła ramionami po czym sięgnęła po kolejnego już karalucha. Robale były zdecydowanie zbyt pyszne. - Ale chyba o wiele fajniej byłoby wpakowywać tam ludzi. - Zaśmiała się krótko. To zaskakujące jak starała się połączyć w sobie przyszły profesjonalizm z psotną naturą. - Chcesz powiedzieć, że spotkałaś go na JEGO weselu, na meczu ze ŚLIZGONAMI i na lekcjach z TWOIM rocznikiem? - zapytała, starając się ukryć pobłażliwy ton. W końcu to ona była tu tą młodszą siostrą, chociaż akurat w temacie uczuć mogła poszczycić się chłodniejszym rozsądkiem i miała pełne prawo upomnieć Caramelo. - Jeśli przestał to chyba po problemie. Nic na siłę.
Szybki wypad do kuchni... gdzieś tutaj był ten bar Irka. Niestety tylko o nim słyszałem. I tyle z planu podarowania Berenice V. Cairndow butelki wina w podziękowaniu za pomoc na transmutacji. No nic trzeba sobie radzić. Łapie jednego ze szwendających się tu i ówdzie skrzatów i przedstawia listę życzeń:
- Potrzebuję dwie butelki lemoniady hm... może być z rabarbaru i coś na wynos dla dwóch osób. - Zanim Peter zdąży się spostrzec, przed jego oczami zostają ustawione butelki i tacka elegancko zapakowanych kanapek. Chowa wszystko do szkolnej torby i czym prędzej pędzi na spotkanie na błoniach.
– Trzymam cię za słowo i mam nadzieję, że coś podpalimy w najbliższym czasie. – Puściła Sadze oczko. Nie wiedziała, jak prorocze będą te słowa. Sławy i wielkości może tak szybko nie zyskają, ale wszystko powinno iść etapami. Najpierw coś podpalą, a potem zajmą się tym, żeby ktoś uznał to za wielki wyczyn. Patrzyła przez chwilę na przyjaciółkę z uśmiechem, a potem obserwowała, jak ta zamyśla się – być może myślała o wielkich czarodziejach albo już snuła plan podpalania szkoły. Herbata, którą przygotowała Saga, prawie wystygła, więc Candy dopiła pospiesznie resztę i spojrzała na fusy. Wiedziała, że nic z tego nie wyjdzie, bo przecież to powinna być specjalna filiżanka, ale i tak spróbowała. Początkowo, jak zawsze, nic nie wiedziała, ale gdy skupiła się bardziej, zaczęła dostrzegać fosy układające się w pewien kształt. Gdy uświadomiła sobie, co to jest, natychmiast odstawiła kubek na stół i spojrzała na Sagę jak gdyby nigdy nic. – Jak mnie tam wpakujesz, to będziesz mogła odwiedzać to świetne miejsce – wtrąciła. Na dnie naczynia fusy ułożyły się w literę L. Postąpiła jak Saga, i sięgnęła po kolejnego karalucha. Rzadko robiła magiczne słodycze, ale po dzisiejszym dniu chyba będzie sięgała po przepisy poznane w Calpiatto znacznie częściej. Oblizała usta, które umazane były czekoladą. Gdy usłyszała pobłażliwy ton Sagi, aż się uśmiechnęła. – Masz rację, jutro zakradnę się do jego sypialni. To nie może być tak, że to on zawsze mnie zaskakuje! – odparła w żarcie. Nigdy w życiu by tego nie zrobiła, ale Saga skutecznie poprawiła jej humor. Właśnie wkładała kolejnego karalucha do ust, gdy do kuchni wpadł jakiś dzieciak i oznajmił, że potrzebuje lemoniady, a potem zwiał. Obie z Sagą zamrugały oczami, a potem wybuchneły śmiechem. Rozmawiały jeszcze chwilę o błahych tematach, a potem, gdy skończyły się karaluchy, opuściły kuchnię.
[zt obie]
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Do zamku trafił mocno po uroczystej uczcie, więc był głodny jak wilkołak i mógłby wszamać nawet jakiegoś trzeciorocznego ucznia. Nic dziwnego więc, że wybrał się do kuchni po coś do jedzenia. I nie były to bynajmniej przekąski, ani coś do przegryzienia. Tylko pełnowartościowe i kilkudaniowe posiłki. Pyry, z trzema roladami do tego dwie sałatki z buraków i kapusty. Zaś zamiast zupy skrzaty zaserwowały mu jakiś krem, chyba z dyni, sądząc po kolorze i smaku. Nie narzekał, zresztą jak nigdy jeśli chodziło o jedzenie. Zjadł zupę, po czym zabrał się za kolejną potrawę i tak jadł, jadł popijając od czasu do czasu z kielicha wypełnionym sokiem mandarynkowym - to chyba oczywiste, prawda?
Tamtej nocy nic nie było w porządku. Świat stanął na głowie, wywracając jej dotychczasowe - względnie - spokojne życie do góry nogami. Brak dbania o siebie i ciągłe powstrzymywanie wizji pokazało nieznane dotąd strony w postaci krótkiego zaniku pamięci zaraz po ocknięciu się dziewczyny. Niby nic, niby dałoby się to wytłumaczyć racjonalnie w inny sposób, choćby nagłym szokiem, czy osłabieniem organizmu. Pamiętała, że tamtej nocy odczuwała szczególnie dziwny niepokój. Niepokój, który miał odzwierciedlenie w rzeczywistości: nagły ból głowy, urywek wizji, krew, która strużką spłynęła po jej śnieżnej twarzy brudząc szatę i utrata przytomności na podłodze w łazience. Później obudziła się w szpitalu, w ciasnej i nieprzyjemnej, pustej sali. Nie była pewna na którym z piętr się znajduje; przesiąknięta nieznaną aurą, zapachem strachu i z pewnością smrodem poprzedniego pacjenta sala nie zachęcała jej do snu. Chciała pobyć sama, ze swoimi myślami i poczuciem porażki, choć nagłe odwiedziny ciotki jej nie zdziwiły. Wiedziała, że przyjdzie. I tamta doskonale wiedziała, że była oczekiwana - w końcu miały silne przeczucie i proroczy sen, czyż nie? Po wyjściu ze szpitala nie wróciła od razu do szkoły; ponoć ciotka zajęła się wszystkim, a zamieszkanie u niej nie było sielankową wizją spędzenia rekonwalescencji. Po kilku dniach odpoczynku, ciotka zaczęła pracować nad jej stanem, samopoczuciem i podejściem do jasnowidzenia, a sporo potem - nad nauką, by zaliczyła bez problemu klasę. Czas leciał i chociaż nie minęło go zbyt wiele, Andrea odnosiła wrażenie, że zniknęła ze świata żywych na co najmniej kilka lat. Sama z swoimi myślami zdążyła poukładać sobie wszystko - w miarę - na nowo. Nowy rok szkolny rozpoczął się jak zwykle: wielką, nudną ucztą, po zakończeniu której wymknęła się z sali kierując wprost do podziemi, gdzie czuła się najswobodniej. Wiedziała, że prędko nie zaśnie ani tym bardziej nie pobędzie w samotności, wszak pokój wspólny obfitował w świeżutkie kółka różańcowe uczniaków, którzy działali jej na nerwy. Skierowała więc swoje kroki do kuchni, a widok postaci nieopodal początkowo przywołał na jej blade wargi zrezygnowany grymas. Dopiero potem uświadomiła sobie, kto pochłaniał w samotności kolację. - Aleks... - Odezwała się cicho, by wreszcie bez pozwolenia podejść i wtulić się w szyję chłopaka. Nie pamiętała w jakiej sytuacji widzieli się ostatnio, nie wiedziała też na czym stoi ich relacja, ale była pewna tego, że stęskniła się za nim, niezależnie od tego co było kiedyś.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Tego mu zazwyczaj brakowało podczas tych wielkich wspólnych uczt - niezmąconego niczym spokoju. Zdecydowanie wolał towarzystwo skrzatów krzątających się po kuchni, stukających co chwilę garnkami, wydającymi raz po raz jakieś komendy do sobie podobnych. I pomimo tego, że tutaj również nie było cicho, to nikt mu nie przerywał posiłku, nie musiał rozmawiać z zupełnie nikim. Wyciszył się, od czasu ostatniego pobytu w szkole, ale to w zasadzie nic nowego prawda? Przecież ostatnim razem Meksyk i powtórka z historii sprawiała, że czarnowłosy zdawał się być inną osobą. A zwłaszcza uodpornioną na wszelkie zaczepki ze strony innych, jakże obojętnych mu osób. Na karku, lekko poniżej siódmym kręgiem na prawo od niego miał wytatuowany, nadal świeży znak. Literkę Z z podłużnym ogonkiem jak do litery y, a po obu stronach tego znaku widniały dwa takie same nakłucia w formie niewielkich kropek. W końcu ktoś przerwał mu posiłek i choć wpierw nawet nie zainteresował się kto wszedł do kuchni to doskakująca do niego dziewczyna, która wtuliła się w niego spowodowała, że zadławił się małym kęsem jedzenia. Zakasłał kilka razy, mimo wszystko odwzajemniając jej czuły gest. - No cześć - wydusił z siebie jedynie jak to już zdołał złapać dech. Po czym mocniej wtulił się w dziewczynę obracając się jednocześnie na krzesełku w jej stronę. Po chwili odsunął od niej głowę by się przyjrzeć swojej dziewczynie. Bo przecież nadal nią była prawda? Nie pamiętał by zrywali ze sobą, a może już kogoś innego sobie znalazła pod jego nieobecność? To spowodowało, że nie okazał większego uczucia niż to sprzed chwili i jedynie szeroko się uśmiechnął spoglądając na jej twarz. - Wszystko w porządku? Bo wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj - powiedział z nutką troski w głosie i jakby na potwierdzenie tego przejechał dwoma ugiętymi palcami po policzku Andrei w stronę ucha, zagarniając przy okazji napotkane włosy za ucho.
Chyba była dalej jego dziewczyną, bo - chyba - ich relacja nie zmieniła się na gorsze. Ogółem, całą ich znajomość od pewnego momentu nazwałaby jednym, wielkim "chyba". Chociaż nie wiedziała na czym teraz stali, pamiętała, że był z nią nawet po rozstaniu, gdy podczas ferii znalazła się w dość kiepskim położeniu damsko-męskim. Był z nią też później, ale mimo to nie wiedziała czy uwierzył wreszcie w zdolność do jasnowidzenia - kadzidła trwogi ostatecznie nie udało się przecież zademonstrować. Ów przeklęty przedmiot - być może przyczyna wszystkich problemów - leżał bezpiecznie na dnie kufra, zakryty stertą ubrań, byleby nikt niepowołany nie dorwał go w ręce. - Chyba tak. - Naturalnie, nie było w porządku, ale o tym wiedzieć wcale nie musiał. Zamiast tego nadstawiła mu swój policzek i wreszcie bez pytania usiadła bokiem na jego kolanach. - Gdzie byłeś? - Teraz, w wakacje, jak po prostu zniknąłeś bez słowa. Nie miała mu tego za złe, bo sama do lepszych nie należała, choć nie raz ani nie dwa zastanawiała się czemu nie pisał.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Najdziwniejsze było zawsze to, że żadne nigdy nie powiedziało prostego zdania, które miałoby świadczyć o tym, że definitywnie ze sobą zerwali. Nie ważne ile razy by do tego miało dochodzić. Nadal, nieprzerwanie byli parą. Czarnowłosy nie odrywał od niej spojrzenia, może trochę za ciężkiego i wyczekującego, aż powie prawdę. Ale słysząc taką odpowiedź zrezygnował. Z doświadczenia już wiedział, że przy niej nie ma nic na siłę. Jeśli będzie chciała się w końcu otworzyć, to zrobi to. W odpowiedzi nie wydał z siebie żadnego dźwięku, nawet zwykłego "Yhym" lub "Aha", nie widział sensu w udawaniu kłamstwa, bo oboje wiedzieli, że zna prawdę. Więc jedynie przysunął swoje usta do jej policzka by złożyć na nim ogromnego buziaka. Po tej czynności gdy znów odsunął od Andrei twarzy swoją twarz ponownie się uśmiechał. Objął dziewczynę kiedy usiadła mu na nogach i błyskawicznie, jakoś tak automatycznie oszacował, że schudła. - Ja byłem w Meksyku, z całą swoją szajbniętą rodziną. W zasadzie to miałem tam zostać, dokończyć tam naukę - studia. Ale nie zgodziłem się z tym, nie potrafiłem i nie chciałem opuszczać w taki sposób Anglii, no i Ciebie. Wiesz, że nie lubię pisać listów, więc co dopiero byłoby napisanie w nim takich informacji - odpowiedział, po czym błyskawicznie się zreflektował, bo zdał sobie sprawę z tego jak to mogło jej zabrzmieć. - Aleeee, spokojnie, spokojnie. Nie, nie zamierzam stąd się wyprowadzać. Pomimo, że to właśnie tam jest część mojej historii, to ktoś z Cortezów musi mieć oko na Was wszystkich tutaj, na Wielką Brytanię. - Po dodaniu tego wtulił swoją twarz w szyję z lewej strony kładąc podbródek na ramieniu angielki i przytulając się do jej prawej strony twarzy.
-Byłaś świetna – kołatało się w jej głowie podczas tej wcale nie tak długiej drogi do kuchni. Cokolwiek robił Caspar trafiało to na podatny grunt, chociaż daleka droga była do tego, by ostatnie okruszki lodu stopniały na sercu Carmen. To nie takie łatwe z dnia na dzień zmienić czyjeś nastawienie, choć tu ewidentnie coś się kroiło i pewnie byłoby o wiele szybciej i łatwiej, gdyby panna Lowell sama się przyznała do tego, że ten niekontrolowany przytulas spodobał się jej aż za bardzo. Nie strzeliła mu wtedy w ryj, nie kazała mu spieprzać, nie odepchnęła go nawet od siebie, jednym słowem nie zrobiła nic, ale to już było jednak coś. - Ale istnieje ryzyko, że przegram, chociaż tego oczywiście nie zakładam, więc nie chciałabym, żebyś to oglądał – odpowiedziała, gdy chłopak wykazał chęć kibicowanie jej w następnym etapie. A jak trafi na kogoś o wiele od siebie starszego i bardziej uzdolnionego? Szczęście w kostkach to jedno, ale jednak magia to magia. Jeśli ktoś dysponował większą wiedzą to zawsze będzie szło mu lepiej. Cieszyła się, że jej twarz wróciła do swojego naturalnego wyglądu. Nie miała pojęcia, jakby miała się komukolwiek wytłumaczyć z tego, że została oblana przez eliksir postarzający i wygląda teraz jak mamuśka. To, że ślizgonka nie miała problemów, by ściemniać innym w jakimkolwiek temacie nie oznaczało, że w stosunku do nauczycieli było tak samo. Dziewczyna jakoś zawsze miała wrażenie, że któryś z profesorów w końcu ją przejrzy i nie skończy się to dla niej dobrze, a nie chciała utracić wizerunku dobrej uczennicy, który przez tyle lat wypracowała. Nie darowałaby tego sobie. Kuchnia po kolacji mającej miejsce dawno temu była już opustoszała. Nawet skrzaty muszą kiedyś odpocząć, toteż gdy tylko ta dwójka znalazła się w środku, cisza jaka tam panowała była aż kojąco przyjemna i Carmen poczuła błogość na myśl, że jeszcze przez chwilę nie musi wracać do lochów, w których mieszka. Usiadła na kamiennym cokole przy kominku, który obecnie był ugaszony, ale w ciągu dnia z pewnością ogień w nim buchający musiał dawać się skrzatom we znaki. Caspar obiecał jej gorącą czekoladę z piankami, więc czekała teraz grzecznie na czekoladę z piankami nie mówiąc nic. Jakoś tak, poczuła się przez moment, że nie musi nic nikomu udowadniać, znaczy, może się w końcu wyluzować. Oparła skroń o bok kominka i przymknęła oczy. - Wyczerpała mnie ta gra. Psychicznie i fizycznie - powiedziała w końcu po kilku długich minutach milczenia.
Gdy Carmen nie wyraziła żadnego niezadowolenia ani nie strzeliła Caspara w mordę, kiedy ją przytulił, uznał to za zachętę do dalszych działań. Idąc w kierunku kuchni, ocierał się o ramię Ślizgonki; niby przypadkiem, niby niechcący, ale pilnował, aby iść blisko Lowell i nie dać jej odczuć, że Whitley'a obok nie ma. Było już późno. Dawno powinni być w dormitoriach, ale organizator Therii na pewno nie przejmował się czymś takim jak cisza nocna albo szansa na szlaban. Oni sami byli już na siódmym roku i doskonale wiedzieli, którą drogą powinni iść, aby nie zostać przyłapanym. W gruncie rzeczy dopiero teraz do Krukona dotarło, że nigdy nie podejrzewałby Carmen o udział w tej chorej grze, ani tym bardziej o to, że po skończonej zabawie uda się razem z nim do kuchni, w dalszym ciągu łamiąc szkolny regulamin. Przecież Lowell była taka grzeczna, poukładana i posłuszna – kto skłonił ją do robienia tych wszystkich, niezgodnych z zasadami rzeczy? Owszem, namówił ją na gorącą czekoladę po Therii, ale ktoś o tej Therii musiał ją poinformować, a następnie nakłonić do udziału. I niestety, nie był to Caspar. – Możesz przegrać tylko wtedy, gdy będziesz miała pecha w kostkach. Pamiętaj, że każdy uczestnik jest wyposażony w notes z przydatnymi zaklęciami. W końcu umiesz czytać, więc w czym problem? – mruknął, kiedy już przysiedli w okolicach kominka. Siedział przez chwilę, wpatrując się w zamyśloną dziewczynę, ale chwilę później wstał – w końcu to on zaprosił ją na tę czekoladę, nie ona jego, dlatego powinien wziąć się do pracy. Ze swojej ulubionej szafki wyjął dwa kubki ozdobione małymi miniaturkami zniczy, a zaklęciem podgrzał mleko i dodał do niego kilka łyżeczek brązowego proszku, prosto z Miodowego Królestwa. – To będzie najlepsza czekolada, jaką miałaś okazję pić – stwierdził z uśmiechem, ponownie machając różdżką i sprawiając, że mleko znalazło się w kubkach. Później sięgnął do jednej z szuflad i wyjął z niej pianki, tym razem będące dziełem skrzatów, i wrzucił po kilka do obu kubków. Zamieszał i voilà, czekolada gotowa. Nie mógł sobie przypomnieć, ile razy spotykał się w nocy razem z Brandy i przemykali ukradkiem do kuchni, aby przygotować coś gorącego do picia. Zwłaszcza w zimowe wieczory. Ujął oba kubki w ręce i jeden z nich podał Carmen, siadając od razu obok niej. Znowu ich ramiona się stykały; miał wrażenie, że dziewczyna była nieco chłodniejsza niż wcześniej. Czyżby to była wina zgaszonego paleniska? – Uważaj, gorące – uprzedził ją, a zaraz potem skrzywił się nieco. – Te dwa kubki są moje. Moja przyjaciółka kupiła mi je na urodziny w piątej klasie, specjalnie, mimo że doskonale wiedziała, że nienawidzę quidditcha – dodał nieco przepraszającym tonem, wzdychając. No, bo co było atrakcyjnego w uganianiu się za kaflem, uciekaniem przed tłuczkiem i w łapaniu małej, złotej piłeczki ze skrzydełkami? Nic. Absolutnie nic. – Też jestem zmęczony, ale tak jakoś... Wydaje mi się to nierealne. Naprawdę chciałem wyskoczyć przez okno? – parsknął, upijając łyk ciepłego napoju. Był pyszny. Jak za każdym razem.
Lowell była absolutnie i kategorycznie niegrzeczna. Caspar widocznie padł ofiarą iluzji lub stereotypów, skoro sądził inaczej. Owszem, dziewczyna uczyła się dobrze, odrabiała zawsze swoje prace domowe z wyprzedzeniem, nie opuszczała lekcji, świeciła przykładem… Miała w tym jednak swój ukryty cel, jakim było zamydlenie oczu nauczycielom, a skoro nawet uczniowie dają się na to nabrać, to chyba się jej udało, nieprawdaż? Carmen niejednokrotnie już łamała szkolny regulamin. Mało tego, od dawien dawna planowała, całkiem zresztą nielegalnie, udać się którejś nocy do Zakazanego Lasu w sobie tylko znanym celu. Jej przepisem na sukces było to, że nie dawała się złapać. Tak, czy siak uwielbiała ten dreszczyk podniecenia, bo czy w przeciwnym razie, zgłosiłaby się do Therii? Mało tego, czy ryzykowałaby zdemaskowanie przez kogokolwiek, że jest zbyt młoda na grę, bo nie skończyła jeszcze siedemnastu lat? To, że miała dość świadczyło jedynie o brutalności tej gry. Ślizgonka nie sądziła, że zwykłe przesuwanie pionkami da się jej tak we znaki, jednak musiała przyznać, że ten nadmierny wybuch emocji bardzo nią wstrząsnął. Nadal odczuwała lekkie skutki rozpaczy, choć łazienkę jęczącej Marty zostawili już dawno za sobą. - No ale wiesz, co mi po tym, że będę znała zaklęcie, skoro nigdy go na przykład nie rzucałam i nie będę wiedziała jak to się robi? - drążyła dalej. Nawet do tak banalnego czaru jak Wingardium Leviosa trzeba poprawnie ułożyć nadgarstek, oraz wiedzieć jak to wymówić. Caspar chyba nie zdawał sobie sprawy jak bardzo poważnie traktowała Carmen sprawę zaklęć. To nie jest coś, co się recytuje jak wierszyk dla dzieci. Panujące w kuchni przyjemne ciepło było całkiem miłą odmianą od chłodnej podłogi w toalecie na piętrze, a półmrok – lepszą alternatywą dla ciemności rozjaśnionej jedynie przez różdżkę krukona. Było tu po prostu idealnie, a panna Lowell sądziła, że lepszym miejscem w tej chwili mogło być jedynie własne łóżko, do którego się niechybnie niedługo uda. Obserwowała chłopaka przygotowującego gorący napój i musiała przyznać, że podobało się jej to. Znaczy, nigdy jeszcze nie przebywała z żadnym chłopakiem sam na sam dłużej niż kilka minut a tu proszę – nie dość, że na Therii trochę im zeszło to jeszcze przedłużyli wspólne chwile, a Carmen wcale nie miała jeszcze ochoty iść do swojego dormitorium! Dziwne rzeczy działy się z tą dziewczyną, nie poznawała sama siebie. Przyjemnie było jednak myśleć, że oto siedzi sobie wygodnie a ktoś tam przygotowuje coś specjalnie dla niej. Przyjęła kubek gorącego płynu, ale nie wzięła łyka od razu. Najpierw chwyciła łyżeczkę i zaczęła zatapiać po kolei pianki w czekoladzie, bo robiła tak od dziecka. Kochała, gdy były takie rozmoczone, choć niektórzy często marszczyli nos na ten widok. Czy jednak Carmen przejmowała się czyjąkolwiek opinią? Niekoniecznie. Coś ją jednak uderzyło. Wypadałoby chyba coś powiedzieć, coś, czego ślizgoni na co dzień nie mówią, a Carmen to już w ogóle. Westchnęła mimowolnie. Na Merlina, do czego ten chłopak ją zmuszał. - Dziękuję. I za buty też dziękuję – prawie wyszeptała, spoglądając mimochodem na idealnie białe trampki, które miała dziś znów na sobie. Gdyby nie Caspar, to by je pewnie wyrzuciła. Może to jednak dobrze, że się wtedy na nią natknął… Przyjrzała się kubkowi, który trzymała teraz w dłoniach. Po jaką cholerę ktoś dawał w prezencie DWA kubki, a nie jeden? Albo ślizgonka urodziła się w jakimś innym świecie, albo ta jego cała przyjaciółka była mugolką, a z tymi to nie wiadomo nigdy. Dziwne mają pomysły. - Witaj w klubie. Nie cierpię quidditcha. Czarodziej, który wymyślił latanie na miotle i rzucanie jakąś szmatą przez obręcz był chyba czymś odurzony. A dodać do tego jeszcze fakt, że złapanie złotej kulki przerywa mecz i daje zwycięstwo utwierdza mnie w przekonaniu, że musiał być chyba wiecznie skonfundowanym idiotą. Po co w ogóle ta cała gra? Najlepiej, żeby drużyna składała się z samych szukających, znicza można wypuścić w Zakazanym Lesie. No, taką rozgrywkę bym chętnie pooglądała. Czekolada była przepyszna, ale nie powiedziała tego na głos. Nie chciała łechtać Whitley’owi ego, niech się cieszy, że w ogóle z nim tu przyszła i z nim rozmawia. Dziewczyna zresztą nie była dobra w prawieniu komplementów, toteż może to nawet i lepiej, że nie skomentowała jego zdolności, bo skutek mógłby być odwrotny od zamierzonego. Wróciła myślami do wydarzeń z łazienki. Caspar zadał pytanie, przez które spojrzała na niego z dezaprobatą marszcząc przy tym czoło. - Oczywiście, że chciałeś, kretynie. Nie przypominaj mi nawet. Na co dzień też masz takie głupie pomysły? – spytała.