Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj 2012 - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Umierał sobie, nikomu nie wadził, czarny kot siedział prawie na jego głowie, skrzaty cichutko krzątały się w dalszej części kuchni, a jednak skrzypienie otwieranych drzwi wejściowych wwiercało się w bębenki uszne z delikatnością godną Pattona Craine'a w sobotni poranek. Jęknął, ale dźwięk ten stłumiony został przez stół i rękaw jego bluzy wszak czoło przytulał do drewnianego blatu. Po co było mu to upijanie się, pluł sobie w brodę i obiecywał, że nigdy więcej nie weźmie alkoholu do ust. Zapewne zmieni zdanie przy pierwszej możliwej okazji, ale w chwili obecnej zaklinał się, że od dzisiaj będzie abstynentem... niech tylko łeb przestanie tak boleć, a kot z niego zlezie. Dźwięk przesuwanego w jego stronę kubka również atakował jego nadwrażliwy zmysł słuchu. Podniósł upiornie przekrwione ślepia na brunetkę, której silny akcent od razu zdradzał nietutejsze pochodzenie. - No. Próbowałem mugolskiej wódki. Kac gorszy niż po ognistej whiskey. - wymamrotał schrypniętym głosem i ściągnął z ramienia kocura, wypuszczając go na podłogę. Skrzaty nie były zadowolone z obecności zwierzaka, ale miały na tyle oleju w głowie, że po podsunięciu kotowatemu miseczki z wczorajszym mięsem zapewniły sobie, że nie będzie się szlajać pod nogami. Popatrzył na parujący kubek. - Dzięki. - zimnymi palcami objął naczynie i od razu upił łyk, parząc przy tym dotkliwie język. Z jego gardło wypadło stłumione przekleństwo. Rozmasował palcami czoło i brwi, aby pozbyć się tego otępienia sprzed oczu. Bogowie, za jakie grzechy... - Znasz jakiś sposób jak wytrzeźwieć do ósmej rano? Psor Dear... a nie, teraz Whitelight przemieli mnie w składniki alchemiczne jeśli przyjdę w tym stanie na lekcje. - posłał błagalne spojrzenie dziewczynie, której w sumie nawet nie znał. Nie szkodzi, bo obecnie była dlań jedynym kołem ratunkowym.
Chociaż mogła go spokojnie zignorować, posiedzieć chwilę sama gdzieś na drugim końcu stołu, wypić w spokoju przygotowaną przez skrzaty herbatę i wrócić do dormitorium lub iść szlajać się gdziekolwiek indziej, nie mogła go zignorować. Coś w jego postawie i cichych westchnieniach wydobywających się od czasu do czasu z jego ust sprawiło, że Aurora postanowiła chociaż chwilę z nim posiedzieć, zupełnie jakby odezwał się w niej jakiś instynkt opiekuńczy. Prawdę mówiąc aparycja chłopaka nieco ją martwiła, do kiedy nie usłyszała jego wypowiedzi o mugolskiej wódce. Wtedy tylko mimowolnie zaśmiała się pod nosem i lekko pokręciła głową, zupełnie jakby chciała mu tym samym powiedzieć, że ani wybrany przez niego trunek, ani dzień tygodnia kiedy postanowił go wypić z pewnością nie były w najmniejszym stopniu dobrym pomysłem, ale o tym zdążył się już sam przekonać. -Ach tak, mugolski alkohol potrafi być zabójczy... -Rzuciła łagodnie, intensywnie wpatrując się w zastawioną różnymi naczyniami komodę stojącą pod jedną ze ścian i przypominając sobie te wszystkie amerykańskie historie z alkoholem w roli głównej. Mimo, że z natury jest raczej spokojna, czasem w głowie pokazują jej się obrazy z Ilvermorny, przeważnie te dotyczące imprez, a Aurora wówczas ma niezwykle dużą ochotę tam wrócić. Teraz jednak myślami powróciła do hogwarckiej kuchni i ułożyła się w wygodnej pozycji, prawą nogę kładąc na ławkę, a brodę ciężko opierając o kolano. Obróciła się przy tym całym ciałem w stronę chłopaka i pierwszy raz spojrzała na jego twarz, z zaskoczeniem zauważając, że biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się znajduje, wygląda on o wiele lepiej niż jakkolwiek mogłaby się spodziewać. Zmarszczyła przy tym lekko brwi, czując delikatną konsternacje, po czym wzięła do rąk gorący kubek i zawiesiła wzrok na parującej w nim cieczy, zupełnie jakby właśnie w niej miała znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania świata. -Normalnie powiedziałabym żebyś się leczył tym czym się zatrułeś... -Powiedziała po chwili, przypominając sobie złote rady jej koleżanki z Ilvermorny, które dziwnym trafem okazały się być rzeczywiście prawdziwe. I chociaż nie może zaprzeczyć, że pijąc piwo następnego dnia rano, po wieczorze zakrapianym alkoholem, psychicznie czuła się jak ostatni alkoholik, to fizycznie dość szybko odzyskała siły i mogła jako tako funkcjonować przez resztę dnia. Szczerze wątpiła jednak, że w szkolnej kuchni znajdą cokolwiek co mogłoby się przydać. Zwłaszcza, że nie bardzo można tu nawet dostać piwo kremowe. -Ale, że siedzimy w szkolnej kuchni to powiem Ci, że najlepszym wyjściem jest odpuszczenie sobie dzisiejszych lekcji, chyba że rzeczywiście chcesz zostać przerobiony na coś nieciekawego. Poza tym hej! Co myślałeś sobie robiąc takie eksperymenty w niedziele? -Była autentycznie ciekawa jego odpowiedzi. Rozbawionym wzrokiem spojrzała na blondyna, odłożyła kubek na drewniany blat stołu i zgiętą wpół nogę ze stopą opartą o ławkę oplotła ramionami, drugą zaś swobodnie opuściła na dół.
Jedynym plusem dzisiejszego kaca jest brak miejsca w głowie na jakąkolwiek inną myśl poza ojapierdolęjakboli. To znaczy, że jest optymistą? Czy może desperatem skoro doprowadził się do takiego stanu, a za parę godzin powinien być "na chodzie"? Nie miał ochoty wynurzać się dzisiaj do ludzi i słuchać zwracania uwag, znosić wymowne spojrzenia czy pełne politowania westchnięcia, bo Eskil zachował się jak dzieciak. Nie, nie był w nastroju na konfrontację ze światem i gdyby tylko mógł to nie wychodziłby dzisiaj z łóżka. Przecież gdy tylko Beatrice na niego spojrzy to będzie wiedzieć wszystko. Na jej gniew też nie miał dzisiaj sił. - Nie wiem już co gorsze - bogin czy kac po wódce. - odezwał się schrypniętym głosem i dzielnie trzymał kark wyprostowany. Nie potrzeba było mu szlabanów za alkoholizację. Dostał nauczkę bardziej dotkliwą niż jakakolwiek wymyślna kara. Ostatnimi miesiącami myślenie tego chłopaka było w pewien sposób przykre - buntownicze, nieufne, podejrzliwe. Miał nadzieję, że minie mu ten nastrój bowiem im dłużej w tym tkwił tym wyraźniejsze miał jego objawy. Zaśmiał się sucho z jej propozycji. - Złote słowa, dziewczyno, złote słowa. - zyskała sobie u niego taki sympatyczny plusik. Wnioskował, że alkoholizowanie się nie było jej obce. Nieczęsto napotykał dziewczyny, które nie miały z tym problemu. - Cokolwiek nie zrobię to Beatrice i tak się dowie. - wykrzywił się na samą myśl. - Skoro i tak czeka mnie za to piekło to może chociaż we własnym łóżku. - westchnął i upił łyk herbaty. Ból głowy wcale nie schodził, ale rozmowa pozwalała wyrwać się z tej senności. - Miałem doła. Może dalej mam. Nie wiem. - wzruszył ramionami jakby właśnie nie powiedział obcej dziewczynie, że upił się z powodu przygnębienia. Najwyraźniej dzisiaj nie miał z tym problemu. - Niedługo ferie więc potencjalny szlaban za dzisiaj nie powinien trwać wieczność. - wymamrotał do siebie, analizując na ile dobrym pomysłem będzie skitranie się pod kołdrą i udawaniem, że świat dzisiaj nie istnieje, a serce dzisiaj nie boli. Oparł policzek o dłoń, a łokieć o brzeg stołu. - A kim ty właściwie jesteś? - zapytał z takim zdziwieniem, aż kącik jego ust powędrował nieco ku górze. Widywał ją kilkukrotnie ale nigdy nie usłyszał jej imienia.
Faktycznie, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ktoś mógł nie wiedzieć czym jest nutella. Moja naiwność przedstawiała się w wielu kwestiach. Dlatego kiedy słyszę, że Rocco nie wie czym jest ona jest aż wciągam powietrze i kładę rękę na sercu. - O matko, powinieneś najpierw spróbować prawdziwą nutellę, zanim spróbujesz moją jabłkową podróbkę... Jak możesz nie wiedzieć co to! To taka czekolada do smarowania. Po co być czystokrwistym czarodziejem, skoro nie wiesz co to - mówię parskając z niezadowoleniem na takie opóźnienie w magicznym świecie. - Ma jabłka, musi być zdrowsza - stwierdzam lekkim tonem i wzruszam ramionami. Nawet jeśli nie jest to prawdą, ja nie chcę się wyprowadzać z tego błędu. - Nie mają? No nie wiem, ja wolałabym być jednak lepsza. Jeśli się nie starasz i ci nie idzie - to jest zrozumiałe. Jeśli próbujesz i nie wychodzi to już kiepsko - paplam sobie dalej. Kiedy ten proponuje mi wspólną naukę, wlepiam w Rocco wzrok. Szczerze się zastanawiam czy nauczyłabym się przy nim czegokolwiek. Może co najwyżej jego gestów, mimiki i dokładnie przestudiowała momenty w których się śmieje. - Świetnie, to pouczysz mnie kiedyś - mówię wbrew temu i podchodzę do garnka do którego wrzucił jabłka. - Już prawie koniec, bo inaczej udusimy się tutaj - oznajmiam i macham ręką na resztki które zostały, by zostawił je w spokoju. - Och przestań. Nie możesz być dobrym kucharzem. Ludzie z twoim wyglądem i talentem nie pasują do kuchni, bo nie powinni być za dobrzy w zbyt wielu rzeczach, zostaw coś całej reszcie - rzucam beztrosko komplementami, przekonana że doskonale wie jak perfekcyjny może się wydawać reszcie ludzi.
Oczywiście jak tylko usłyszałem słowo czekoladowe, to automatycznie zgodziłem się z dziewczyną. Wiele rzeczy mogło mnie w życiu omijać przez nieznajomość mugolskiego świata, ale przerażająca była myśl, że jedną z nich miałaby być jakaś forma czekolady. Mugoloznawstwo zdecydowanie nie spełnia swojej roli. - Zgadzam się, że niewiele jest tego warte. W takim razie cieszę się, że na ciebie trafiłem i nie muszę spędzać kolejnego dnia w swoim życiu uboższy o te wiedzę. Nawet jeśli to jabłkowa podróbka - fakt, że byłem dosyć wybredny, kiedy w grę wchodziły czekoladopodobne wymysły, ale skoro nie znałem smaku orginału, nie mogłem za bardzo narzekac na substytut. Czasem lepiej w te stronę. - To raczej nie jest za zdrowa logika. Nie twierdzę, ze sam jestem wzorowym przykładem i nie wiadomo jak się staram, ale ostatecznie chyba lepiej dawać z siebie wszystko i mieć przeciętne oceny, niż lecieć na szczęściu, czy tam nawet trochę lepszej pamięci. Takie coś prędzej czy później się kończy - stwierdziłem szczerze, sam będąc gdzieś po środku - ani się jakoś super nie starałem, ani mi wszystko nie przychodziło wyjątkowo łatwo, ale koniec końców, jakoś sobie radziłem. Przeciętnie, ale w porządku. Spojrzałem rozbawiony na dziewczynę, trochę zaskoczony tak mocnym komplementem. Raczej mało osób chwaliło kogokolwiek w ten sposób, to było trochę onieśmielające. No, nie dla mnie, ale mogłoby się tak komuś zdarzyć. - Dziękuje, nie żebym był specjalnie skromny, ale nie przesadzałbym ani z tym wyglądem, ani talentem. Ale nie marudzę, komplementy od ślicznych dziewczyn zawsze mile widziane. Co nie znaczy, że odpuszcze komentarz o gotwaniu, akurat kucharzem jestem bardzo dobrym. Skoro dzisiaj ty byłaś szefem, następnym razem pomożesz mi zrobić jakąś moją potrawę, może być?
- Uroczyście Ci przysięgam, że zrobię Ci najlepszą nutellę na świecie i nie będzie mógł o niej nigdy zapomnieć! Albo jak będziesz jak to równocześnie myślał o mnie! - oznajmiam z ręką na sercu, by ta przysięga miała jeszcze większe znaczenie. - Co ty mówisz! Kompletnie się z Tobą muszę nie zgodzić panie Swansea. Nie ma nic gorszego niż tyranie na marne i nigdy nie przekonasz mnie, że jest inaczej! - oznajmiam i wskazuję nożem na chłopaka, po czym udaję że mu odrobinę grożę. Kończę już nutellę i macham różdżką, by spakować wszystko po kolei do pudełek. Zaczepiam jakiegoś skrzata domowego, by zapytać go gdzie mogę to przechować i obiecuję, że przez kilka następnych dni będę to regularnie wysłać, żeby nie zajmować im miejsca w kuchni (biedne szkolne sowy). Zmęczona siadam na blacie, robiąc wcześniej gigantyczny wyskok, bo jestem bardzo mało i trudno mi zawsze gdziekolwiek dosięgnąć. Ściągam z siebie w końcu fartuszek i słucham odpowiedzi Rocco z główką, przekrzywioną z zainteresowaniem jak złota sikorka. Faktycznie może było to dość bezpośrednie, ale to wina tego że tak udało mi się wyluzować przy chłopaku. I uważałam to za totalnie oczywiste. Powiedziałabym coś na temat tego "ślicznych", ale już nie będę robić za taką cnotkę skromnisię, skoro ja zarzuciłam go tyloma komplementami bez większego powodu. - Och, przestań, wiesz jak jest - mówię kiedy odrobinę się broni i cmokam z niezadowoleniem. Rozchmurzam się jednak natychmiast jak proponuje kolejną rundą gotowania tym razem pod jego komendą. - Z wielką przyjemnością! - oznajmiam i aż nowe siły witalne we mnie wstępują, bo zeskakuję żwawo z blatu. - Idziemy? Mamy tak daleko do wieży. Będziesz musiał mnie nieść tak się zmęczyłam... - droczę się, trącając chłopca zaczepnie łokciem.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Maszerował obok nieznajomej dziewczyny, jak zawsze zapominając najpierw zapytać o imię, a potem przedstawić swój problem. Niestety ale był na tyle nieprzytomny po niespokojnych nocach, że proste kalkulacje intelektualne wymagały od niego większej ilości czasu. Nawet i z pięknym księżycem na niebie, pełną równowagą i energią bywał uważany za skończonego idiotę (ktoś musi wpadać na te chore pomysły, co nie?) ale dzisiaj widać było jak na dłoni, że miewał znacznie lepsze czasy. - O Merlinie, ten kameleon co mi sprawił tyle kłopotu.. - uśmiechnął się lekko i powinien robić to teraz częściej bo wyglądał zdecydowanie lepiej z tego typu miną. - Mam nawet jeszcze kilka tych zwitków... - ściągnął z ramion plecak, który okazał się mieć przegródkę bez dna. Wcisnął tam rękę aż po samo ramię i grzebał, grzebał, coś się w środku przewróciło (ups), coś charknęło (figurki smoków zbudzone ze snu), zaszeleściło ale wyjął z bocznej przegrody pięć papierków. Przeglądał jeden po drugim (o, to są notatki Hawke'a, zapomniałem mu je oddać... dwa miesiące temu.. o, a tu miała być praca domowa, cholera) aż znalazł wymiętoszony rulon papieru. Uśmiechnął się smutno. - Zołza z niego była. Nieźle opanował wtapianie się w tło. Znalazłem go po tygodniu, był niewidzialny i siedział w cieplarni. Ale potem w trakcie ferii zimowych kot profesor Dear... znaczy wiesz, profesorki od eliksirów zżarł go na kolację. Ledwie się powstrzymałem, żeby tego kota nie ukatrupić. Tak mi zjeść kameleona... mówię ci, psor ma morderczą kotkę. Uważaj na obie. - zaśmiał się krótko bo profesor Beatrice Whitelight od paru miesięcy była w domu z powodu ciąży, a i była mu przy tym bardzo bliska. Pokazał ogłoszenie dziewczynie. - Ja nawet nie wiem jak masz na imię. Sorry, mało znam Krukonów. Żaden ze mną za długo nie wytrzymuje. - przystroił się w minę niewiniątka i leniwczym krokiem szedł obok niej w kierunku szkolnej kuchni.
Ogłoszenie było tak zabawne jak je zapamiętała. Dzisiejsze zachowanie chłopaka doprowadziło ją do żartobliwej myśli, że może wszyscy Ślizgoni przy konfrontacji z chorobą stawali się wyluzowani, czuli i uroczy, tacy jak on teraz. Jednak najwyraźniej Eskil posiadał te cechy także w czasach swojej świetności. Przy czym mógł ją przecież jeszcze nieprzyjemnie zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie, Esme zostawiała margines w opinii na jego temat na taką okoliczność. Kto wie, może karmi swojego kota karmą z zamordowanych mugoli, a w swojej torbie bez dna trzyma ulotki o potrzebie eksterminacji szlam. - Staram się trzymać dystans do wszystkich nauczycieli – zasada: nie ufaj ludziom, którzy każdego dnia zmuszani są do wystawiania ci ocen i punktów. - Kotka chyba mi nie zaszkodzi. Nie mam małych zwierząt. Ani żadnych innych. To niebezpieczne dla nich – westchnęła przypominając sobie wszystkie momenty cierpienia zadawanego nieumyślnie stworzeniom, z którymi miała kontakt na ONMS. - Kiedyś miałam szczuroszczeta, ale zdechł z przejedzenia. Zapytana o imię zatrzymała się w obrocie, żeby w półuśmiechu podać mu rękę, tak jakby dopiero się spotkali. - Luz, jestem Esme. A ty jesteś Eskil. Tak jest na plakacie. Podczas schodzenia z pierwszego piętra wciąż rozglądali się za kotką, ale nie widziała żadnego zwierzęcia. Gdy zeszli do podziemia, poczuła silny prąd chłodnego, mokrego powietrza, jednak w jednym z bocznych korytarzy, tym prowadzącym do kuchni, klimat nagle się zmienił. Powietrze stawało się nieruchome, a z jednej z bocznych ścian promieniowało ciepło. Ściana ta była ozdobiona obrazami martwej natury, przede wszystkim opartej na żywności, ale też portretami zasłużonych społeczeństwu skrzatów domowych oraz kilkoma arrasami przedstawiającymi sceny ważnych wydarzeń skrzacich dziejów. Przestrzeń była oświetlana ogniem magicznych pochodni, które dawały dość niestabilny widok na korytarz. Z daleka można było jednak zauważyć dwie ciemne kocie sylwetki. Wysłała Eskilowi znaczące spojrzenie, aby poszedł przodem, by ewentualnie rozpoznać w jednej z nich Zmorę.
- Prawidłowa postawa. - puścił jej oczko kiedy tylko zadeklarowała zachowanie dystansu względem nauczycieli. Też wyznawał tę zasadę, a uczynił wyjątek tylko dla jednej osoby, która stała się częścią jego... jakby nie patrzeć rodziny. Innym nauczycielom po prostu nie ufał i nie robił nic w kierunku zmiany swojej postawy. Nie miał nawet powodu, by do tego dążyć. Choć nie wyglądał zbyt zdrowo przez ten brak słońca, wilowego uroku i miłości życia to jednak oczy miał w pewien sposób błyszczące kiedy tylko Krukonka zaintrygowała go swoimi słowami. Zaśmiał się krótko i cicho na myśl o przejedzonym szczuroszczecie. - To urocze. - oczywiście nikt normalny nie wiedział co jest uroczego w zabiciu magicznego stworzenia poprzez przekarmienie go, ale najwyraźniej w oczach Eskila było to takie... rozmiękczające. - Jakbyś miała kota albo nieśmiałka to nie musiałabyś za dużo przy nich robić. Ciężko byłoby ci je zabić czy uszkodzić. - wzruszył ramionami bo bądź co bądź Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami wychodziła mu na poziomie wybitnym i to tylko i wyłącznie dzięki własnemu pochodzeniu. To nie ambicja, to wrodzone predyspozycje z których sobie korzystał. Zwierzaki go lubiły, on je też - dlatego dzisiaj był taki zirytowany zagubieniem kota. - No tak. Spoko, Esme. - przywdział na usta przelotny uśmiech i zapisał nowe imię w pamięci. Lepiej zawierać sojusze z Krukonami bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie potrzebował ich wsparcia naukowego dzięki któremu będzie możliwe zdać do następnej klasy. Uścisnął jej dłoń i po tym uścisku można było wnioskować, że wbrew swojej dzisiejszej aparycji jest człowiekiem, któremu nie brakuje pewności siebie. Po tych korytarzach chodził już milion razy i pomimo tego nigdy nie przyglądał się wiszącym tu obrazom. Nie interesowały go w żaden sposób, a więc stawały się jedynie burą ozdobą. To ciepło bijące z pobliskich drzwi wabiło i kusiło. Kiedy tylko wskazała mu dwie kocie sylwetki ułożone na ławeczce, tuż przy kamiennej pochodni to aż uniósł brwi ze zdziwienia. - Menda zdradza mnie ze skrzacią kuchnią. - oznajmił i bezpardonowo podszedł w kierunku czarnych kotów. Parsknął śmiechem kiedy oba rozpoznał. - Na gacie Merlina, to Lucyfer i Zmora. - zaszeleścił saszetką i oba włochate koty zeskoczyły w ich stronę, z miaukiem na pyszczkach domagając się żarłocznego hołdu. - Ten włochacz też powinien być w dormitorium Ślizgonów. Co to za schadzki, hę? - kucnął i wysypał na dłoń kocie chrupki. - Ej, Esme, weź daj je też Lucyferowi bo mi rąk brakuje. - podsunął w jej stronę saszetkę bowiem odnaleziona Zmora już wyjadała mu z ręki chrupki ku niezadowoleniu Lucyfera. - Nie przekarmisz go. Ze mną nikomu nie uda się uszkodzić zwierzaków. - zapewnił Krukonkę, zerkając na nią raptem kątem oka.
Esme nie rozumiała, co uroczego było w jej wyznaniu, ale nie był to pierwszy raz, gdy miała trudności w uchwyceniu motywacji drugiego człowieka. Dostrzegając jednak aprobatę w oczach Eskila postanowiła podzielić się z nim historią tamtych dni. - Na dziewiąte urodziny dostałam od ciotki, Margareth, terrarium ze szczuroszczetem. Rodzice kupili dla niego odpowiednią karmę ze skorupiakami. Ale szybko odkryłam, że Rollo zjada też inne rzeczy. Bardzo lubił smażony bekon i wafelki z masą orzechową. Za to nie znosił bananów. Fajnie było zgadywać, co mu jeszcze podpasuje. Zawsze, gdy chciał coś zjeść, wypływał ze swojej kryjówki. Zachęcona słowami Eskila wysypała trochę kocich chrupek na dłoń i przykucnęła obok chłopaka, aby poczęstować Lucyfera. - W lipcu rodzice pojechali we dwoje na wakacje, a ja zostałam w domu sama. Margareth wpadała codziennie, sprawdzając, jak sobie radzę. Pierwszego dnia podarowała mi dwukilowy worek czekoladowych żab. Zdobyła je przy okazji zwiedzania manufaktury… często jeździ na takie wycieczki jako członek Związku Przyjaciół Świętego Munga... wiesz, to taki klub spotkań emerytów, zresztą nieważne – gestykulowała pięścią wypełnioną kocim jedzeniem, czym wzbudzała oburzenie Lucyfera oczekującego na smakołyki. - W każdym razie, przez cały ten okres pod nieobecność rodziców zjadaliśmy ich ogromną ilość. Rollo je uwielbiał. Gdy spędzałam czas w sypialni, wciąż się ich domagał, więc co chwila rozpakowywałam mu kolejną. Ale po kilku dniach, po południu...ech, przestał przypływać. Unosił się jak zwykle przy powierzchni, ale w najgłębszym kącie terrrarium. Myślałam wtedy, że z jakiegoś powodu się obraził. Następnego dnia zrozumiałam jednak, że to nie to. Pamiętała, że w trakcie wydarzeń w zasadzie nie czuła, żeby było jej przykro, Raczej angażowało ją zastanawianie się, kogo może zapytać się bez wzbudzania podejrzeń, czy czekolada może zaszkodzić szczuroszczetowi. Jednak będąc świadomą wierności Eskila wobec własnych zwierząt, przemilczała tą kwestię. - Nie chciałam, żeby Margareth tym się martwiła. Że zwierzątko, które mi podarowała tak szybko zmarło – poprawiła się szybko ze zdechło. - Rodzice wrócili po dwóch dniach… ale Rollo przez cały ten czas przebywał w terrarium. – Skupiła się teraz na języku Lucyfera muskającym jej dłoń. Miała wrażenie, że jego szorstka struktura wzbudza w niej dyskomfort. W rzeczywistości to dziwne obce odczucie pochodziło jej wnętrza; było przygnębieniem towarzyszącym przykremu wspomnieniu.
Słuchał zatem historii krótkiego życia i szybkiej śmierci szczuroszczeta. Usiadł na podłodze, skrzyżował nogi i karmił kota, który korzystając z faktu położenia swego właściciela, wgramolił się na jego kolana i mrucząc wyjadał chrupki z ręki. To ją naszło na miłość! - Ej, kojarzę tę nazwę, moja babcia była członkinią tego Związku Przyjaciół Munga czy jak to tam. - zamierzchłe wspomnienie wydarło się na pierwszy plan i przypomniało o fantastycznej czarownicy, która rok temu opuściła świat żywych. Choć towarzyszył temu głęboki smutek tak nie dał tego po sobie poznać bo jednak czas leczy rany, a jemu nieźle się wiodło. Historia dokarmiania szczuroszczeta była... dziwna, bo od razu wiedział jak się skończy karmienie zwierzęcia czymkolwiek jadalnym dla człowieka. Nie był wielkim obrońcą zwierząt ani ucieleśnieniem łagodnej opieki nad struchlałymi i cierpiącymi stworzeniami ale sytuacja opisana przez Esme aż sama prosiła się o wytknięcie oczywistości. - Jakiemukolwiek zwierzakowi dasz ludzkie jedzenie to można je zatruć i szybko uśmiercić. - przymknął jedno oko aby zniwelować cisnący się na usta grymas. - Zwłaszcza czekolada. I tak długo wytrzymał przy takim obżarstwie. Ile miałaś wtedy lat? - ten pomysł wydawał się godny maksymalnie dwunastolatka. Oczywiście taki Eskil miewał pomysły podobnego kalibru i jako siedemnastolatek, ale przy tym zwierzęta nie cierpiały bardziej ludzie i ludzka godność. Każdy miał swoje za uszami. Zanurzył palce w gęstym futrze Zmory i gładził ją obficie. Cieszył się, że ją znalazł, a i przy okazji napatoczył się kocur Robin. Nie zamierzał jej go tak dobrowolnie oddawać. - Jak na kogoś, kto przekarmił szczuroszczeta to miałaś niezły pomysł, żeby tutaj szukać kota. Następnym razem zasieję kocimiętkę i będę czekał aż wszystkie koty z zamku do mnie przyjdą. Będzie niezły ubaw jak inni zaczną ich szukać. - taka sobie psota, którą chciało się zrealizować, ale brakowało mu przy tym równowagi psychicznej, której zachwianie wywoływało to długotrwałe zaćmienie księżyca.
Wpatrując się w błyszczące jak gargulki oczy Lucyfera zastanawiała się nad naturą kotów, tak odmienną pod pewnymi względami od jej natury. Sierściuchy uciekały w takie dni jak ten pod ziemię, podczas gdy ona uwielbiała przebywać wtedy w wieży zamku. Szum wiatru w murach, kropli deszczu odbijających się od dachówek, echo grzmotów niosący się wyraźnie po korytarzach, to wszystko było ekscytujące. Miało się wrażenie, że wieża nieco się chwieje, ale przytulny wystrój Pokoju Wspólnego z kominkiem w centrum utrzymywał poczucie bezpieczeństwa. Myśl o runięciu konstrukcji wydawała się wtedy zabawna. Uwagi Eskila dotyczące jej błędów opiekuńczych stanęły jej wrzesz w gardle. Nie rozumiała, czemu użył określenia ludzkie jedzenie. Rollo był zdrowy i przeszczęśliwy będąc karmionym bekonem i plackiem drożdżowym, a uwielbiana czekolada okazała się jego kryptonitem całkiem niespodziewanie. - Rollo żył krótko, ale pełnią życia – odpowiedziała hardo. Zaskoczyło ją to, że właśnie wypowiedziane słowa brzmią tak romantycznie. Nigdy dotąd nie dzieliła się ze znajomymi historią o szczuroszczecie, bo i też nie odczuwała sentymentu na myśl o nim. Teraz za to było jej odrobinę żal. Wspomnienie pomysłu szukania Zmory w tym właśnie miejscu przyjęła wzruszeniem ramionami. Była jednak zadowolona z tej, jakby nie patrzeć, pochwały. Ceniła swoją zdolność do odnajdywania rzeczy, których inni nie dostrzegali. - Zgubione koty są jak zgubione pióra wieczne, tylko bardziej ruchliwe. Ale jeśli nagle zwariują, to będę wiedzieć, z czyjego powodu. – Uśmiechnęła się widząc oczami wyobraźni plan chłopaka. Lucyfer skończył wyjadać garść chrupek i teraz pukała go rytmicznie wskazującym palcem w nos, doprowadzając kota do rozdrażnienia.
Zaskoczyła go ta hardość w jej głosie. Poderwał na nią wzrok i popatrzył tymi swoimi błękitnymi oczami na jej jasną twarz. Choć połowy jego dziedzictwa brakowało tak jego oczy pozostały niezmiennie intensywnej barwy, choć pozbawione przyciągania. - Pewnie teraz pływa w swoich wiecznie zimnych i czystych wodach, obżera się owocami morza i ludzkimi stopami i wspomina o tym jak go kochałaś i karmiłaś rarytasami, których zajebisty smak nie został zrozumiany przez jego żołądek. - wyszczerzył się i od razu prezentował się bardziej przyzwoicie, tak przyjemniej. Puścił nawet oczko do Esme na znak, że rozumie niejako jej więź z Rollo. On też lubił swojego kameleona choć nie miał z niego żadnego pożytku. Zrobił mu nawet pochód pogrzebowy (z kotem mordercą w klatce lewitującej w powietrzu i karteczką z napisem "zamordowałem kameleona"). Drapał Zmorę od głowy i przez cały grzbiet. Robił to z wprawą, wiedział jak mocno drapać aby wywołać pełne aprobaty mruczenie. O Lucyfera się nie martwił. Ten kocur wydawał się czasami zbyt mądry jak na zwierzę. - Gdyby nie to zaćmienie księżyca to nigdy w życiu nie zdarzyłoby mi się coś tak absurdalnego jak zgubienie kota. - zamarudził w akompaniamencie westchnienia. Nawet trochę przygarbił ramiona co było nieodzownym znakiem, że jest mu z tym po prostu ciężko i nie ma na to żadnego antidotum. Trzeba wytrzymać. - Zazwyczaj same zwierza do mnie przyłażą jeśli siedzę gdzieś w zasięgu ich wzroku. Dlatego nie umiem szukać zwierząt bo nigdy nie musiałem tego robić. Tyle dobrego, że e poznałem ekspertkę od znajd. - posłał jej swój luzacki acz krótki uśmiech. Nie wie jaką otrzymała posadę w relacji z jego zacną osobą.
Pech Leighton - spowodowany oczywiście ugryzieniem przez langustnika ladaco, w ostatnich tygodniach utrapienie czarodziejskiej Anglii - był dla Darrena prawdziwym uśmiechem fortuny. Co prawda w butach miał jeszcze nieco mokro, ale od czego był kuchenny piec kaflowy, na którym teraz zapewne piekły się placki i bułki, mające powędrować w czasie podwieczorku piętro wyżej, do Wielkiej Sali. Teraz zaś mógł w kuchni nie tylko spałaszować ukradkiem parę dyniowych pasztecików, które skrzaty wprost wpychały im do kieszeni, ale do tego mógł nie tylko ocenić jak smakowała przygotowywana przez Swansea kawa oraz poczuć drobną dawkę słodkiej satysfakcji, po tym jak Leighton sama wylądowała w jeziorze. Ostatecznie podwianie jej spódnicy było przecież tylko przypadkiem - chyba że to akurat jego różdżka miała jakieś kosmate myśli, co w sumie u Mizerykordii nie byłoby niczym nadzwyczajnym. Krukon zresztą nie miał zamiaru narzekać. - Huraga-em bym ego nie nasfał - powiedział, próbując poradzić sobie z prawdziwie herkulańskim zadaniem, jakim było pochłonięcie trzech pasztecików jednocześnie ku uciesze kibicującego mu skrzata w szacie z herbem Hogwartu. Jako prefekt naczelny nie mógł przecież zawieść tutejszych pracowników - Po prostu czasem nawet siebie zaskakuję - dodał ze wzruszeniem ramion, już po triumfalnym przełknięciu cyklopowej dawki pokarmu. W nagrodę otrzymał cały kubek soku pomarańczowego, a skrzat dodatkowo obiecał mu kolejny, tym razem z ciepłym mlekiem. - I przepraszam, mogłem uprzedzić - rzekł jeszcze Krukon ze skruszonym, acz dość nieszczerym uśmiechem. Przesunął się razem z krzesłem bliżej pieca i oparł stopy w skarpetkach o kafle bocznej, przyjemniej rozgrzanej powierzchni pieca, wcześniej na podłodze kładąc przemoczone buty. Ostatecznie usadowił się w półleżącej pozycji, ze stopami grzejącymi się przy źródle ciepła, zgiętymi kolanami i tułowiu zatopionym nieco w drewnianym krześle - Bez mleka poproszę.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Na samym końcu języka miała to, że jej tyłek odczuł to zupełnie inaczej, ale ugryzła się w niego, postanawiając nie przypominać o nieplanowanych widokach. Zabawne, w pracy nie miała problemu z odsłanianiem ciała, często zresztą ubierała się w sposób, który zostawiał wyobraźni mniej niż standardowo... ale to wszystko było zawsze pod jej kontrolą. To ona o tym decydowała, ona chciała, ona odsłaniała, więc wszystko było w porządku. I choć Darren widział mniej niż wiele innych osób – w taki czy inny sposób – była znacznie bardziej niepocieszona tą sytuacją, niż można by się spodziewać. — No mnie też zaskoczyłeś, jestem pełna podziwu, ile mieścisz do buzi. Powinieneś opublikować to na wizbooku, ściągnąłbyś do siebie tłumy i pewnie niemało zarobił — podsunęła mu prawie-poważną poradę wizinfluencerską, choć rzecz jasna nie zaliczała się do tego grona. Gdyby dało się wydłużyć dobę, to kto wie, pewnie spróbowałaby swoich sił. Malowanie obrazów było dla niej jednak mimo wszystko znacznie ważniejsze i to jemu, nie durnym postom na wizbooku, wolała poświęcać cenne godziny swojego życia. — To wszystko przez tego langustnika — wymownie przewróciła oczyma. Ostatecznie nie miała mu za złe, chowanie urazy z tak bzdurnego powodu nie leżało w jej naturze... i to, czy wierzyła mu, czy nie, nie miało tutaj nic do rzeczy. A nie wierzyła, oczywiście, bo nie znała go wystarczająco dobrze, żeby móc wysnuć odpowiednie wnioski. Zdjęła z siebie wierzchnią szatę, pozostając w spódniczce i białej koszuli z orłem dumnie zerkającym na Darrena z przypiętego do niej godła. Podwinęła rękawy na wysokość łokci i przypomniała sobie o niewielkiej, lecz upierdliwej rance. Krew zdążyła zaschnąć, dlatego najpierw obmyła dłoń wodą, a dopiero potem zaleczyła ją zaklęciem vulnus alere, które – o dziwo i na szczęście – przyniosło zamierzony efekt. — Psujesz całą zabawę z robienia wzorków z piany. Masz, zagotuj i zrób tak, żeby miało jakieś dziewięćdziesiąt stopni — to ostatnie dotyczyło oczywiście stalowego dzbanka wypełnionego zimną wodą. Nie wierzyła, że w obecnym stanie miałoby jej się udać coś tak precyzyjnego, wolała zrzucić to zadanie na Krukona, a sama zająć się mieleniem. Odmierzyła odpowiednią ilość ziaren, wsypała je do młynka i stuknęła w niego różdżką, aby zaczął mielić. Nie spodziewała się, że młynek może stanowić zagrożenie, nie była więc zbyt ostrożna i kiedy otworzyła go, aby wyciągnąć zmieloną kawę, ta buchnęła prosto w jej twarz, wyrzucona najwyraźniej przez nagromadzoną wewnątrz energię magiczną. Skrzaty patrzyły na nią zaskoczone i ona sama chętnie przyjrzałaby się sobie w taki właśnie sposób, bo, cholera jasna, nie dowierzała. Wzięła głęboki wdech, otarła twarz przedramieniem i wytrząsnęła kawę z włosów o dzielnie utrzymującej się, absolutnie absurdalnej objętości. — Myślisz, że gdybyśmy co do joty wytępili langustniki, to magiczny ekosystem bardzo by na tym ucierpiał? — zapytała z uśmiechem na ustach i rządzą mordu w oczach. Wysypała pozostałości kawy z młynka, wyczyściła go dość dokładnie zaklęciami i powtórzyła proces, tym razem z powodzeniem. Przygotowała dzbanek i filtr i postanowiła przywołać do siebie filiżanki. Nie było to najlepsze posunięcie – jedna z nich dotarła na blat, ale nad druga postanowiła odbyć dłuższą i tragiczną w skutkach podróż. Wpierw trafiła jednego ze skrzatów prosto w tył łysej główki, potem wleciała pomiędzy zawieszone u sufitu garnki, robiąc niemożebny hałas, a na koniec z gracją górskiego trolla wylądowała na stole, roztrzaskując się w drobny mak.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Taaaaaak? - zainteresował się Krukon, poprawiając tyłek na drewnianym krześle - A kto płaci za takie rzeczy? - spytał, przyjmując łaskawie od kolejnego skrzata kawałek szarlotki z kremem - Myślisz, że hasztag "fifteen bertie bott beans" ma szansę na sukces? - dodał, na wpół ironizując, a na wpół mówiąc jednak poważnie. O sposobach zarabiania na życie Leighton Shaw nie miał zielonego pojęcia. Na wizbooku nie obserwował zbyt wiele osób i korzystał z niego głównie w celu wygodnej komunikacji, do tego natychmiastowej. Można by wręcz powiedzieć, że Darrena nie interesowały zbytnio obecne, czarodziejskie trendy - ale w sumie to można było wywnioskować choćby po tym, że jego ulubionym fragmentem garderoby był transmutatowalny beret uroków, w lecie czapka z daszkiem, w zimie potężna czapa z cieplutkimi nausznikami. - Tak tak, to przez langustnika - skwapliwie przytaknął Krukon, z zadowoleniem zrzucając winę za całe zajście na bardzo mądre, pożyteczne i też nieco urocze zwierzątko, jakim był homaropodobny, czarodziejski stworek, który przecież nie roznosił pecha celowo, prawda? Na polecenie Swansea chłopak grzecznie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w dzbanek, podgrzewając ją powoli i przy okazji uprzejmie szczebiocząc z jakimś skrzatem, który - jak się okazało - był kuzynem trzeciego stopnia Grzywki, czyli skrzatki pracującej w Exham Priory. Przy okazji warto też zaznaczyć, że nie miał zielonego pojęcia jak miałby niby rozpoznać, że woda ma dziewięćdziesiąt stopni? Ani nie miał w oczach termometru, ani tym bardziej nie zamierzał pakować tam dłoni. Po prostu ją więc ukradkiem zagotował, a następnie na bulgoczącą wesoło ciecz rzucił drobne zaklęcie chłodzące, które powinno pomóc w lekkim obniżeniu temperatury. Droga może i na skróty, ale nieco pewniejsza. - Myślę, że ja bym niesamowicie ucierpiał bez możliwości oglądania takiego cudaka - zachichotał prefekt, widząc umorusaną kawą i wciąż rozczochraną Leighton - Reparo - mruknął, na chwilę odsuwając różdżkę od dzbanka i kierując ją w stronę drobnych skorupek pozostałych po filiżance, która nie wylądowała przecież znowu tak daleko od niego - Czy to kolejna próba zamachu na moje życie i zdrowie? - spytał teatralnie zrozpaczonym głosem, po chwili tracąc jednak zainteresowanie odgrywaniem ofiary, bo tak się złożyło że - oczywiście na oficjalną prośbę skrzaciej kadry Hogwartu - Shaw został tymczasowym testerem musów owocowych, od gruszkowego, po jabłkowy, brzoskwiniowy i jagodowy. - Może ja zajmę się wodą - powiedział, mimo wszystko zaniepokojony tym, że w obecnym stanie Swansea mogła rozlać gorącą ciecz nie tylko na siebie, ale też na wszystkich nieszczęśników w okolicy. Jak powiedział, tak zrobił - ujął dzbanek w dłonie i, nie wiedząc dokładnie czy Leighton ma jakieś specjalne rytuały albo sposoby zaparzania, czekał na jej dalsze instrukcje.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Zamożni panowie, tak sądzę. Nie ma rzeczy, której nie dałoby się sprzedać, zwłaszcza kiedy chodzi o ciało — wzruszyła ramionami. Czy brzmiała jakby mówiła z doświadczenia? Istniała obawa, że Darren tak właśnie pomyśli, ale nawet jeśli – to co? Zdążyła się przekonać, jak łatwo ludziom przychodzi wkładanie swoich słów w usta innych osób. Nieważne, czy prowokowała, czy nie, koniec końców i tak pokonała ją durna plotka – dlatego do Hogwartu przyszła z silnym postanowieniem, żeby nigdy więcej już się tym nie przejmować. — no, może nie finansowy, ale pewnie wyszłaby z tego niezła zabawa. Może zostałbyś twarzą firmy, albo chociaż ozdobił jakieś pudełko z limitowanej edycji, jakieś, ee, fasolki o smaku prefekta? Cokolwiek miałoby to znaczyć. Miejmy nadzieję, że po prostu krew, pot i łzy. Nadałbyś się w każdym razie — rozchmurzyła się i było to po niej całkiem dobrze widać, uśmiechnęła się do niego zaraz po swoim zawoalowanym komplemencie i poruszyła wymownie brwiami. — Właściwie to chyba miał prawo się wkurzyć, chciałam z niego zrobić barierę przed nim samym... — trochę zwątpiła w swoją nienawiść względem małego stworzonka, tym bardziej że usunęła ze skóry ślad jego obecności, a pech chwilowo ustał (pewnie dlatego, że stanęła i ona, niewiele w tym momencie robiąc). — Wolę jakieś szpiczaki, albo, o, różeczniki. Są ładne i nie przynoszą pecha, czasem tylko podsuną jakąś durną myśl, ale co to za problem, ja nie mam różecznika i co chwilę mam jakieś durne myśli. — Właściwie to nie wiedziała za dużo o magicznych stworzeniach, jakieś podstawy, które poznała na lekcjach i wyczytała w książkach. Absolutnie nie wykluczała, że się skompromituje. W gruncie rzeczy od dłuższego czasu nie robiła nic poza kompromitowaniem się na jego oczach do tego stopnia, że właściwie to już ją bawiło. — Boisz się? — zniżyła głos, nadając mu niepokojącego tonu — wiesz, kuchnia to średnie miejsce kiedy ktoś czyha na twoje życie, nieźle się wpakowałeś. — Ani myślała dodawać słowom efektu, łapiąc za nóż czy cokolwiek ostrego, bo obawiała się, że w ten sposób uczyniłaby zamach na swoje, nie jego, życie. Skinęła głową, zgadzając się z nim co do tego, że powinna oddać mu ster w kwestii wrzątku i nasypała kawy do filtra. — Lej dość wolno i po brzegach. Jak przeleci za szybko, to wyjdzie nam lura, a jak za długo, to się przeparzy i będzie gorzka — poinstruowała go szybko, a sama wzięła jeszcze jeden, mniejszy garnuszek i poprosiła skrzaty o mleko, które zaraz zaczęła podgrzewać zaklęciem. — Który najlepszy? — ruchem brody wskazała na owocowe musy, które wyglądały właściwie kusząco — i jak to robisz, że tyle w siebie pakujesz i nic po tobie nie widać? Julka faszeruje was jakimiś dragami? — z jednej strony nie wątpiła, że jej przyjaciółka byłaby do tego zdolna, z drugiej wierzyła w to, że uczciwa gra była dla niej ważniejsza, zwłaszcza w przypadku szkolnej drużyny. A jednak Krukoni na speedzie wydali jej się całkiem zabawną wizją i aż zachichotała pod nosem z własnego żartu. Przyszedł czas na spienienie podgrzanego mleka, co nieco ją stresowało – zawsze była w tym kiepska. Wzorki wychodziły jej niezłe, ale konsystencję potrafiła koncertowo spieprzyć. — To... może się nie udać, tak. Nie jestem jakaś świetna w zaklęciach jeśli chodzi o praktykę, chyba już zauważyłeś — machnęła lekceważąco dłonią i po prostu zaryzykowała, w razie czego przecież został ostrzeżony. Pech chciał jednak, że poszło jej gorzej niż zazwyczaj. Nie tylko nie udało jej się stworzyć kremowej pianki, ale przede wszystkim doszło do kolejnej katastrofy – garnuszek gwałtownie eksplodował zawartością, oblewając przestrzeń dookoła – w tym samą Leighton – porządnie podgrzanym mlekiem. — Niech to klątwa pierdolnie — warknęła pod nosem. Bałaganem się nie przejmowała, ale gorące mleko rozlane głównie na dłoniach i przedramionach parzyło niemożebnie. — A-aquamenti... — zająknęła się, kompletnie zrezygnowana, a jej różdżka wypuściła z siebie strumień wody, który nie dość, że nader żałosny, to w dodatku przeleciał obok jej ręki i trafił prosto w prefekta naczelnego. Co było z jej rodziną i tym cholernym zaklęciem? — Chyba też wypiję czarną. Albo melisę. — Westchnęła ciężko i rzuciła mu błagalne spojrzenie. — Mógłbyś... rzucić jakieś normalne aquamenti? — wyciągnęła w jego stronę poparzone ręce. Nie lubiła prosić, ba, nie bardzo potrafiła, ale zwyczajnie przestała sobie radzić. Opuściła wzrok, czerwieniejąc na twarzy, nie wiadomo czy bardziej ze złości, czy z zażenowania.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren ugryzł się w język, przełykając uwagi na temat ceny danych części ciała na czarnym rynku - dobrze wiedział, że Leighton miała na myśli inne "sprzedawanie ciała", ale jeśli chodzi o czystokrwiste rody Wielkiej Brytanii, to Shaw nie zdziwiłby się gdyby któryś rzeczywiście zamieszany był w handel żywym towarem, choć nie stawiałby akurat na Swansea. Prędzej Whitelightowie, a może Dearowie? A może nie powinien zastanawiać się nad takimi rzeczami. - Krew, pot i łzy? Smak prefekta? - prychnął, kręcąc głową - Raczej kurz, naftalina i czymkolwiek śmierdzi w lochach - powiedział, woląc nie dzielić się przemyśleniami na temat tego, że to prawdopodobnie mogły być ekskrementy trolla, który podobno kiedyś pałętał się po najniższym piętrze Hogwartu. To, że przydybano go podobno w łazience, tylko potwierdzało tą teorię. - Różeczniki są bardzo przyjemne - pokiwał głową Darren, przypominając sobie własnego, uroczego Bulbasaura, jakim był Zdzich - Byłem wolny od komarów cale lato dzięki takiemu jednemu - dodał pragmatycznie Krukon, nawiązując oczywiście do hipnotycznych właściwości różeczników oraz ich upodobania do jedzenia owadów i insektów, które wręcz same wchodzą im do pyszczków, namówione przez głodne Zdzichy. Było to w sumie dość mroczne, jeśli dłużej się nad tym zastanowić. Na pytanie o strach Krukon przewrócił oczami. Prawdę mówiąc bardziej obawiał się tego, że przez swojego pecha wielka czupryna Swansea stanie w płomieniach i przy okazji podpali Shawa - a to mogłoby być mimo wszystko dość nieprzyjemne. - Brzoskwiniowy - powiedział krótko, lejąc gorącą wodę według instrukcji Leighton - Co mogę powiedzieć, reżim treningowy Brooks jest czasem gorszy niż Avgusta - dodał, powstrzymując się przed wzruszeniem ramion, które mogłoby się skończyć atakiem gorącej wody wszędzie dookoła - No i nie opycham się tak przecież codziennie, tylko w środy. Dzisiaj środa, prawda? - upewnił się, odstawiając dzbanek na bezpieczny - w miarę - blat. - Świetnie się maskowałaś, do czasu - przyznał Darren, który na początku był rzeczywiście przekonany, że Leighton potrafiła więcej niż naprawdę. Jednak umiejętność zaprezentowania siebie lepiej niż w rzeczywistości także była cenna - w przypadku na przykład pojedynków zmniejszałaby pewność siebie przeciwnika, a i raczej przydawałaby się w biznesie, w którym siedziała Swansea. Krukon chciał coś jeszcze dodać, ale przerwała mu nagła eksplozja gorącego mleka - wyglądało na to, że dzisiaj miał marne szanse na wysuszenie szaty. Shaw na szczęście odszedł parę kroków w celu odstawienia jeszcze gorącego dzbanka nieco dalej, przez co mleko nie trafiło go w odsłoniętą skórę, a w locie krople i tak zdążyły ostygnąć. Gorzej miała się jednak Lei, która była przy samym "epicentrum" wybuchu. - Kikikiki - zastukał zębami Shaw, oblany znowu - ZNOWU - zimną wodą. Aquamenti Leighton było poniżej przeciętnej, ale nie było teraz czasu na korki z rzucania zaklęć wodotwórczych - Pokaż to - powiedział, wyciągając Mizerykordię zza pasa - Fringere - mruknął, pokrywając jej dłonie jadowicie zieloną powłoką o konsystencji na wpół stężałej galaretki. Cóż, jej zadaniem było uśmierzać ból po poparzeniach - nie wyglądać smakowicie. - Siadaj - polecił, ruchem różdżki przysuwając jej pod tyłek jakiś taboret, drugim machnięciem zaś odsuwając wszystkie niebezpieczne przedmioty w promieniu dwóch metrów - Czekamy, aż się skończy - westchnął, machnięciem dłoni odsyłając jakiegoś skrzata, który chciał mu zaoferować żeberko w sosie miętowym.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Ślizgonami — zaśmiała się, bardzo ucieszona z własnego żartu. Obrażanie członków innych domów zawsze było wybitną rozrywką i to, że miała wśród zielonych co najmniej kilku znajomych, w ogóle nie zmieniało tego stanu rzeczy. — Och, Avgust, pamiętam go. Bardzo przystojny — przywołała we wspomnieniach twarz Rosjanina i rozpogodziła się nieco — oczywiście kompletnie tego nie dostrzegałam, zaślepiona jego niebywałym talentem sportowym... i pedagogicznym. A co z tamtym od gotowania? Mignon comme tout. — Westchnęła wymownie i roześmiała się znowu, ciesząc się smakiem francuszczyzny, prawie tak słodkim, jak brzoskwiniowy mus spałaszowany przez prefekta. Domyślała się, że nauczyciele ze wschodnich szkół wrócili w swoje strony, skoro nie jeszcze nie udało jej się ich tutaj spotkać i, cóż, była odrobinę rozczarowana. Ten blondyn musiał mieć w sobie chociaż trochę krwi wili, była o tym absolutnie przekonana. Nikt, kto tyle pił, nie mógł wyglądać tak dobrze bez odpowiednich wspomagaczy. Skinęła głową z uśmiechem błąkającym się na ustach, bo kłamstwo prędzej czy później musiało wyjść na jaw. Potrafiła się sprzedać, wszystkie swoje błędy i niedociągnięcia nadrabiała pewnością siebie. Nie posiadała wspaniałych umiejętności, ale starała się nadganiać wiedzą i przede wszystkim – miną. — W tym jestem akurat całkiem dobra, skoro oszukałam mistrza zaklęć. Gratuluję, oczywiście, chociaż pewnie zrobiło to już pół Hogwartu — coś tam obiło jej się o uszy kiedy siedziała w pokoju wspólnym. Dla niej podobne imprezy nie miały ogromnego znaczenia, od oglądania pojedynków wolała wernisaże, ale nawet ona rozumiała, że zdobycie takiego tytułu to nie lada wyczyn. Nie brzmiała przy tym na szczególnie przejętą. Byłaby się pewnie zaśmiała z jego reakcji na zaklęcie, ale wyszło jej tylko jakieś histeryczne parsknięcie, łączące w sobie pewne cechy śmiechu, okrzyku bólu i złości. — Ta wygląda, jakby była z jakiegoś zatrutego jabłka. Chcesz spróbować? — uniosła dłoń bliżej Darrena, starając się zachować niezwykle poważną minę. Usiadła grzecznie, trochę obrażona i to nawet nie na samego Krukona, a po trochu na cały świat, w szczególności na langustnika, który zniweczył jej popołudniowe plany. — Accio... a zresztą, może lepiej nie — chciała przywołać ten rzekomo wspaniały mus brzoskwiniowy, ale oczyma wyobraźni coraz wyraźniej widziała, jak ten ląduje na jej bluzce, albo, co gorsza, twarzy. — A skąd będziemy wiedzieć, że się skończyło? O rany, to jakaś kompletna katastrofa jest. I jeszcze rysunek przeszedł mi koło nosa. — Chciała zrobić coś z włosami, ale dłonie całe miała w tej zielonej galarecie. Była skazana na wyglądanie jak siedem nieszczęść, co w jej przypadku oznaczało dyskomfort niemalże równy temu, który wywołało gorące mleko. — Nie ma jakiegoś antidotum na ugryzienie langustnika? To tylko mały... cudak, jak go nazwałeś. Jakbym była lepsza z eliksirów albo zielarstwa, to na pewno bym coś zrobiła. — Podniosła na niego pytające spojrzenie, bo i zaczęła się zastanawiać, czy Krukon przypadkiem przy okazji nie jest świetny z eliksirów i zielarstwa, tak żeby być jeszcze większym jej przeciwieństwem. Westchnęła sobie cichutko. — Spróbuj chociaż czy dobra, ta kawa. Wychowała mnie Włoszka i przysięgam, że jeśli będzie kiepska, to mnie wydziedziczy.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Zawsze w cenie były żarty z innych domów - Darren także nie oszczędzał pod tym względem Slytherinu, choć ostatnio miał ku temu niestety nieco mniej okazji, szczególnie na polu zmagań miotlarskich. Pod względem punktów domu Ravenclaw też nie mógł się za bardzo pysznić... choć przynajmniej nie był niezawodnym w tej kategorii Hufflepuffem, którego uczniowie byli w tym roku akceptowalną alternatywą dla Ślizgonów. - Oczywiście że nie, jak mógłbym wątpić - z pełną powagą pokiwał głową Darren po wzmiance na temat przede wszystkim utalentowanego, a dopiero potem przystojnego Rosjanina, który chyba chciał przygotować swoich uczniów nie do latania za zniczem, ale do rozdziału drugiego Wielkiej Wojny Ojczyźnianej - Bozik? Czy on nie wrócił przypadkiem do Czech? La douceur du foyer albo coś w tym rodzaju - dodał, nie pozostając dłużny francuszczyźnie Swansea. Co prawda uczył się tego języka dopiero cztery miesiące - zaczął, żeby zająć czymś głowę po rozstaniu z Jess - ale z odrobiną samozaparcia i paroma wskazówkami od Irvette czynił zauważalne postępy. Uśmiechem równie nieobecnym jak niezainteresowany był ton Swansea mężczyzna podziękował za gratulacje, które ostatnimi dniami rzeczywiście spływały na niego z każdego kierunku. Ciężko się było jednak temu dziwić, niecodziennie stawało się Mistrzem Pojedynków. Darrena jednak bardziej w tym momencie interesowała kawa przyrządzona przez Leighton, kawa, której przygotowanie kosztowało ich dwójkę dość sporo nerwów. - Będę rzucał w ciebie wybuchowymi krakersami - powiedział Krukon, wskazując na cały słoik tych słodyczy upchnięty w jednej z szafek - Jeśli będą wybuchać od razu, nie po chwili, to będzie znaczyło że dalej masz pecha - oznajmił śmiertelnie poważnym tonem, wstając ze swojego krzesła i odwracając je tył na przód. Sięgnął po kawę, po czym usiadł okrakiem na meblu, kubek podtrzymując dla wygody oparciem krzesła - A może jeśli NIE BĘDĄ wybuchać, to będzie znaczyło że masz pecha? - zastanowił się, marszcząc czoło. Uniósł kubek z kawą do ust, po chwili jednak ponownie go opuścił - No bo to przecież nie jest jakaś wielka eksplozja, więc nie może być za bardzo nieszczęśliwa. A jak krakers nie wybuchnie, to może znaczyć że się popsuł w locie, nie uważasz? - westchnął, pogrążony w rozmyślaniach na temat odpowiedniego sposobu pomiaru poziomu pecha. Ponownie miał zamiar napić się czarnej cieczy, ale słysząc pytanie Swansea ponownie odłożył to w czasie na chwilkę później - Pewnie Felix Felicis by zadziałał, ale gdybym ja ci miał coś takiego przyrządzić, to skończyłabyś prędzej jako ghul w zoo niż mój eliksir miałby coś dać - zachichotał, potrząsając kubkiem - Uuu, ostrożnie - syknął, czując jak na jego palce u prawej dłoni spływa parę kropel gorącej, ale już nie okropnie gorącej, kawy - No dobrze, dobrze, już próbuję - zapowiedział, zanim jednak miał okazję spróbować naparu ucho kubka oderwało się pod wpływem wysokiej temperatury (oraz, być może, przebywania w obecności pechowej Lei) i postanowiło beztrosko pozostać w dłoni Krukona, podczas gdy reszta naczynia pofrunęła w kierunku podłogi. Pofrunęła oczywiście lotem stricte opadającym. - Huh - mruknął szczerze zdziwiony Darren, patrząc na czarną plamę po drugiej stronie oparcia krzesła. Podniósł oczy na Swansea i nieśmiało się uśmiechnął - Na pewno była przepyszna.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Wiesz, co uważam? Że ktokolwiek wymyślił wybuchające krakersy, powinien siedzieć teraz na moim miejscu i być nimi obrzucany — mimo wszelkich starań włożonych w to, żeby zabrzmieć poważnie, usta same wykrzywiły się w coś na kształt niepocieszonego uśmiechu, kiedy tylko podniosła na niego zielone spojrzenie. No i tak się właśnie żyło na tej hogwarckiej wsi, człowiek chciał być poważny, dorosły i profesjonalny, no, albo tylko profesjonalny, a wszystkie jego plany były niweczone – jeden po drugim. Nachyliła się nieco ku prefektowi, oparłszy łokcie na kolanach. Stołek był koszmarnie twardy. — Ale tak ogólnie to wydaje mi się, że szczęście będzie wtedy, kiedy uda mi się uniknąć, a pech kiedy wleci mi prosto w jedno oko i eksploduje okruszkami w drugie? Myślisz, że taki krakers wybuchający w oku mógłby prowadzić do poważnego uszkodzenia wzroku? — zmarszczyła nos, wyobrażając to sobie i tym bardziej liczyła na to, że Darren jednak żartował, bo iście kamienna twarz nie mówiła jej na ten temat zbyt wiele. — Och, albo szczęście będzie po prostu, jak zjem je wszystkie i ani trochę nie przytyję — zachichotała i wstała ze swojego miejsca, bo zaklęcie w końcu przestało działać i znowu mogła używać swoich rąk jak przystało na stworzenie z przeciwstawnymi kciukami. — Rzeczywiście, że Felix. Miałam w swoim życiu tyle okazji do wypicia go, że aż zapomniałam o jego istnieniu — cicho poprosiła skrzata o podobno-wyborny-brzoskwiniowy-mus i obmyła dłonie pod bieżącą wodą. Tchnięta nagłym pomysłem sięgnęła po szkicownik, usiadła z powrotem na tym obrzydliwie twardym taborecie i... ręce jej opadły, zanim zdążyła chociaż go otworzyć. Zamarła, zamrugała kilka razy, opuściła wzrok na kawę i prędko wbiła go z powrotem w Krukona, bez mała ciskając gromy. — Dorysuję Ci za to jakiś wielki nochal — burknęła pod nosem i otworzyła szkicownik. To był najlepszy sposób na to, żeby przekonać się, czy pech dalej ją prześladuje. Wierzyła w swój talent, więc jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie to jasny znak, że klątwa dalej działa. Nałożyła na łyżeczkę trochę musu, wpakowała go do buzi i przyjrzała się krytycznie obrazkowi, jaki miała przed oczami. — Wyszej bode — nakazała, rozkoszując się jednocześnie intensywnym brzoskwiniowym smakiem.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kto w ogóle wymyślił wybuchającego krakersy? Darren nie miał pojęcia, spodziewał się jednak że był to co najmniej geniusz, jednostka wybitna i nieznająca żadnych granic swej imaginacji. Krakers się za bombę przebrał, nie wytrzymię. - Myślę, że Williams urwałby mi łeb za dopuszczenie do wybuchu krakersa w oku uczennicy, a połowa szkoły z łabędziem w nazwisku wyrwałaby mi nogi z dołu pleców za zrobienie tego Swansea - pokiwał poważnie głową Krukon. Łatwo było zauważyć, że akurat ta rodzina mogła się pochwalić nie tylko sporą liczebnością, ale też sporym zżyciem - przynajmniej nikt nie syczał jak zagoniony w kąt dziki kot, w przeciwieństwie do wizyt Shawa w swoim rodzinnym domu i reakcji jego czarującego brata. Darren uniósł brwi na wspomnienie zażywania, a przynajmniej okazji, Felix Felicis. Sam nie miał nigdy takiej przyjemności przeżycia całkowicie szczęśliwego dnia - co brzmiało w sumie dość ponuro, ale chodziło oczywiście o dni szczęśliwe w sposób wywołany tymże eliksirem - wiedział jednak, że przedawkowanie Felicisa mogło skończyć się dość marnie, a samo jego przygotowanie wymagało umiejętności, o które mógł podejrzewać w sumie tylko hogwarcką profesor eliksirów albo ewentualnie Maxa Solberga. - Przeprosiłbym, ale to w sumie trochę twoja wina - powiedział ze zmarszczonymi brwiami - Trzeba było się nie dać gryźć langustnikom. Patrz pod nogi - dodał, będąc stuprocentowo pewnym, że Leighton posłucha jego rady i nigdy już, przenigdy nie zdarzy się jej spotkanie pierwszego stopnia z magicznym skorupiakiem. - Wyszej bodę? - powtórzył za Swansea, nie martwiąc się nawet przetłumaczeniem tego na poczciwe, angielskie "wyżej brodę" - Wyżej tak... tak... czy tak? - dopytywał, kręcąc się na krześle i podnosząc brodę w różnych pozycjach, wyglądając w najbardziej przesadzonych chwilach jak surykatka rozglądająca się dookoła na środku sawanny - sam Shaw zapuszczał oczywiście żurawia na tworzony przez dziewczynę szkic, żeby sprawdzić czy jego nochal miał naprawdę być aż tak duży.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Williams nie miałby czego urywać, a co najwyżej składać w całość, po tym jak sama urwałaby mu głowę po podobnym wybryku. Wolała mimo wszystko nie wyobrażać sobie Wzniosła oczy w kierunku sufitu, jakby cała ta troska działała jej na nerwy, choć prawda była taka, że nie wyobrażała sobie, żeby wyglądało to u nich inaczej. — Rodzina, co poradzisz. Nie wybiera się — nie mogła się nie uśmiechnąć, wyobrażając sobie łabędzią batalię, bo była przekonana, że miał rację. Tak już mieli – mogli nie rozmawiać ze sobą miesiącami, ale kiedy trzeba było sobie w czymś pomóc, zawsze można było na nich liczyć. Bardziej niż zasrane ptactwo przypominali pod tym względem lwice walczące zaciekle w imieniu swojego miotu. Nie miała pojęcia o tym, jak prezentuje się sytuacja u Shawów, przez myśl jej nie przeszło, że może wcale nie tak kolorowo. Z drugiej strony – czy naprawdę by ją to zdziwiło? Czarodziejskie rody kryły w sobie tak wiele dziwactw i niepokojących tradycji, że kiedy było się w tym świecie wychowanym, w pewnym momencie przestawało się to zauważać. — To Ty jesteś tutaj najbardziej stratny — zauważyła, kiedy nie tylko nie przeprosił, ale i obarczył ją za to winą. W gruncie rzeczy wcale nie miała mu za złe, musiała tylko poboczyć się i postrzelać minami tak, żeby rachunki się wyrównały. No i dorysować mu za duży nochal, to było już postanowione. —W każdym razem dzięki, po tej radzie już nigdy nie wejdę ani w langustnika, ani w psidwakowe gówno. Przewróciła wymownie oczami i skupiona postawiła kilka pierwszych kresek, które niewiele miały wspólnego z ludzkimi kształtami. Podniosła na niego spojrzenie, kiedy poddał się jej prośbie, a że wpakowała do buzi kolejną porcję musu, skomentowała jego starania niezbyt przekonanym „hmm”, pełnym aprobaty „mhm!” i stanowczym „m-m”, kiedy za bardzo odchylił ją w bok. W końcu uniosła się nieco na swoim miejscu, wyciągnęła ku niemu dłoń i dotykiem palca na podbródku delikatnie skorygowała ułożenie jego głowy, osiągając w ten sposób pożądaną perfekcję. Poprawiła jeszcze krukoński krawat i z powrotem usiadła, tym razem energiczniej zabierając się do tworzenia rysunku. Szkic nie wyglądał zachwycająco, był pełen chaotycznych kształtów, z których dopiero miały wyłonić się proporcje, toteż kiedy ciekawskie spojrzenie prefekta padło na szkicownik, Leighton zgromiła go spojrzeniem, bo przecież tylko niepotrzebnie się poruszył. — To rzeczywiście bardzo dobry mus — mruknęła jednak pod nosem beztrosko, w zupełnym kontraście do skupionej miny. Zaczęła doprowadzać chaos do porządku i w końcu można było dopasować poszczególne fragmenty szkicu do elementów darrenowej twarzy – zmierzwione szamotaniną w jeziorze włosy i porywistym wiatrem włosy, charakterystyczny dołek w brodzie i oczy, w których z każdym kolejnym pociągnięciem ołówka odbijało się coraz wyraźniejsze zmęczenie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Nie mów "hop" apropo tych langustników - wzruszył ramionami Krukon w rzadkim przypływie wróżbiarskiego przeczucia, jasnowidztwa najwyższych lotów, a może - a raczej na pewno - w zupełnie przypadkowym zrządzeniu losu, nieświadomy przecież tego że znajomość Swansea z langustnikami dopiero się rozpoczęła. W sumie tak jak z Shawem - komuż jednak oceniać, które z tych stworzeń przynosi większego pecha. Pozowanie przychodziło Krukonowi z pewną dozą tremy - przynajmniej na samym początku. Jednak wskazówki szkicującej oraz najpewniej wrodzony talent szybko pozbyły się tego balastu tylko po to, by poddenerwowanie wróciło chwilę potem pod ciskającym gromy spojrzeniem Leighton. Być może nie powinno podglądać się pracy artysty przed jej zakończeniem, ale Darren wolał się upewnić że nie skończy z gigantycznym nosem albo czołem sięgającym wierzchołka głowy. - Mówiłem - mruknął z kwaśną miną, starając się nawet za mocno nie ruszać ustami i nie ryzykując kolejnej dawki zimnych spojrzeń ze strony Swansea. Opanował pokusę sięgnięcia po słoiczek z musem, choćby dyniowym - wtedy Leighton z pewnością urwałaby mu co najmniej łeb z powodu niepotrzebnego ruchów. - Jak idzie? - mruknął jeszcze, z oczywistych powodów nieco zniecierpliwiony. Czyżby przybyło mu aż tyle zmarszczek, które należało odwzorować na szkicu? A może siwiał? W sumie nie przyglądał się swoim włosom w poszukiwaniu srebra, możliwe więc że przez ostatni rok jakiś szary kosmyk się tam zaplątał.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Osobiście żadnej tremy nie zauważyła, a w każdym razie nie była ona tak widoczna, aby przykuła jej uwagę. Trudno mówić o bogatym doświadczeniu u dziewiętnastolatki, a jednak zdążyła już spotkać na swojej artystycznej drodze modeli, którzy natychmiast tracili panowanie nad swoim ciałem, kiedy tylko zyskiwali wiedzę o tym, że pomagają w tworzeniu dzieła sztuki. Z tego względu często łatwiej było rysować ludzi zupełnie tego nieświadomych – problem w tym, że ta konkretna Swansea czuła się wtedy jak podły kłamca i w dodatku stalker, i z tegoż względu preferowała grę w otwarte karty. — Hmm… — odpowiedziała na jego kolejne pytanie ze wzrokiem utkwionym w kartce, marszcząc przy tym brwi. Odłożyła ołówek a za to złapała za miseczkę z musem i z pewną dozą agresji wygarnęła wszelkie resztki owocowego przysmaku, jakie jeszcze się tam ostały. — Do dupy — podsumowała w końcu i wyrwała ze szkicownika kartkę, na której widniał średnio udany szkic. Skopała proporcje, światłocień pozostawiał dużo do życzenia. Może dałoby się co nieco uratować, gdyby spędzić nad tym odpowiednio dużo czasu, ale doskonale wiedziała, że po prostu nie warto. Spojrzała na kartkę z pewnej odległości i powstrzymała się przed zgnieceniem jej w kulkę. Zamiast tego wręczyła ją Darrenowi. — Masz, oficjalnie daję ci na mnie haka. Jak już będę bajecznie sławna, będziesz mógł sprzedać na wizzbayu. Ostatecznie co popatrzyłam to moje, żaden langustnik mi tego nie odbierze. — Uśmiechnęła się do niego. Czy powinna mówić mu, że takiej twarzy nie można zmarnować na jeden żałosny szkic i z pewnością na to nie pozwoli? Chyba nie było go co straszyć ani tym, ani faktem, że najchętniej maluje akty. Niech żyje w błogiej nieświadomości. Wstała i zabrała wszystkie swoje rzeczy w ilości dwóch: różdżki i szkicownika. — Zostawiam Cię z musami, smacznego! — ze śmiechem na ustach wyszła z kuchni zanim skrzaty wcisną w nią jeszcze jedną porcję jakiejś pyszności. Za tydzień miała mieć sesję reklamującą stronę kąpielowe i zupełnie nie mogła sobie na to pozwolić.
{ z.t x2 }
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Bardzo lubię koło realizacji twórczych, ale raczej zadań związanych z gotowaniem unikam jak ognia. Nie tylko dlatego, że trzeba wtedy przy nim pracować (ha!), raczej skupiałem się głównie na rzeczach artystycznych, w mojej głowie nie było miejsca na powiązanie tego z jakimiś wypiekami. Co jakiś czas sprawdzałem nowe zadania i kiedy znowu narzekałem swojemu kompanowi (którym dzisiaj był Muniek), że ponownie nie ma nic dla mnie; ten pewnie po raz pierwszy zaczął ogarniać o co chodzi z tymi kółkami. Wytłumaczyłem mu dość entuzjastycznie wszystko (okazało się, że po jego szkole to nie było nic nowego, ale to nie umniejszało mojemu słomianemu zapałowi). I tak od leżenia sobie w Pokoju Wspólnym, od słowa do słowa, zaczęliśmy niechcący przeglądać wizzboka w poszukiwaniu dań które moglibyśmy zrobić. Okazało się, że niestety mój nowy kumpel nie zna jakichś niesamowitych fancy dań z Korei. A raczej nie ma za bardzo drygu jak to robić, co wcale nie sprawiło, że nasz zapał do nowego pomysłu w jakikolwiek sposób osłabł. Nawet nie patrzyliśmy czy mierzymy siły na zamiary, nagle stwierdziliśmy, że musimy zrobić cokolwiek. I oto staliśmy sobie w piątkowy wieczór w kuchni, zamiast iść prawilnie na imprezę. - Mam dla nas fartuszki! Otwieraj przepis i mów od czego mam zacząć! - Oddaję pałeczkę drugiemu maestro, sam zaś wyciągam zaklęciem wszelakie garnki, patelnie, deski do krojenia... nie mam pojęcia od czego powinniśmy to wszystko zacząć. Ale chyba od odpowiednich ubrań. Ja mam rozkosznie błękitny fartuszek, który idealnie zgrywa się z moimi dzisiejszymi okularkami. Podchodzę do Muńka z kompletem różowym i zakładam mu prędko przez głowę, nawet jeśli chciałby protestować. - Zawiążę Ci - oferuję uprzejmie i odwracam ziomka, by przyodziać go w odpowiedni strój na te niesamowite zadanie, zapominając że może to mu nie w smak.