W kuchni panował istny chaos, co należało odbierać jako okoliczność sprzyjającą. Nikt poza Ślizgonem nie zwrócił większej uwagi na krzywo zapiętą koszulę, nikt też nie przyglądał mu się, kiedy Terry szybko poprawił nieprzepisowy mundurek.
Choć raz szczęście mi sprzyja. Nie należał do osób przesadnie pruderyjnych, przebierał się przecież razem z innymi w dormitorium czy szatni, kuchnia nie była jednak miejscem przeznaczonym na podobne czynności, nie wspominając już o trwającej dookoła nich lekcji. Szybko uporał się z guzikami i po raz ostatni rozejrzał się po sali, upewniając się, że nie wzbudził sensacji tygodnia swoim zachowaniem.
– No a jak! Ten stary dziad nie potrafi sklecić dwóch porządnych zdań. – posłał chłopakowi porozumiewawcze spojrzenie. Nie było tajemnicą, że rodzina królewska raczej nie cieszyła się wielką popularnością wśród Szkotów, co nie przeszkadzało jednak Puchonowi w śledzeniu wszystkich doniesień na jej temat. Ów zamiłowanie do melodramatów i plotek wszelkiej maści zawdzięczał przede wszystkim babce, która jak nikt potrafiła trzymać rękę na pulsie, jeżeli chodzi o najświeższe nowinki prasowe. Nic tak nie podsycało ciekawości piętnastolatka jak niewinnie rzucony komentarz o możliwym skandalu. Nie trzeba chyba mówić, że Terry regularnie sprawdzał, czy na Psidwaczku nie pojawiła się nowa pikantna pogłoska...
– To faktycznie brzmi irytująco. – przyznał. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak to jest, nie móc przekazać we właściwy sposób tego, co miało się na myśli. Należał do tych uprzywilejowanych szczęśliwców, dla których angielski był językiem rodzimym, nie zdarzyło mu się więc natrafić na przeszkodę lingwistyczną w komunikacji z obcokrajowcami. Z jakiegoś powodu, ktoś kiedyś uznał, że to właśnie angielski zostanie językiem międzynarodowym – nie żeby Terry narzekał, kaleczył każdy język obcy, którego próbował się nauczyć. Powstrzymał się od komentarza, że twardy akcent Daniila faktycznie intryguje – brzmiał tajemniczo, momentami nawet odrobinę śpiewnie, zupełnie jakby został stworzony do recytowania Puszkina czy innego wschodniego poety. Może dawno zapomniane zajęcia z literatury światowej na coś mu się jednak przydadzą? Nie śmiał jednak powiedzieć tego chłopakowi wprost, bojąc się każdej możliwej reakcji.
Przez cztery spędzone w Hogwarcie lata, młody Anderson nauczył się, że zamek zdecydowanie nie należy do miejsc bezpiecznych – trujące rośliny, agresywne zwierzęta czy wybuchające kociołki to tylko wierzchołek góry lodowej. Chłopak nie potrafił wyjść z podziwu, jakim cudem przybytku jeszcze nie zamknięto ze względu na brak zachowania reguł BHP. Puchon wyrobił sobie nawyk, by zawsze pozostawać czujnym, na wypadek nagłej konieczności obrony lub uniku. Na drugim roku prawie stracił głowę przez przelatujące korytarzem fajerwerki, które ktoś bezmyślnie wystrzelił na korytarzu i od tamtej pory nieco bardziej uważał przemierzając szkolne mury. Machnął ręką na zaniepokojenie w głosie Ślizgona.
– Nieee, to tylko taka niegroźna pułapka zastawiona przez Irytka. Najgorsze co może się stać, to spóźnienie się na zajęcia, a za to nie grozi więcej niż pięć ujemnych punktów.„…zazwyczaj” – dodał w myślach, a przed oczami stanął mu nieprzejednany wicedyrektor, będący postrachem całej szkoły. Może powinien ostrzec chłopaka przed Pattonem? Każdy pierwszak wiedział, że nie należy zadzierać z sędziwym nauczycielem, Terry nie miał jednak pojęcia, czy ktoś zdążył już wtajemniczyć Daniila w hermetyczne żarty o wicedyrektorze.
– Warto jedynie uważać na Pattona. – powiedział po chwili wahania przyciszonym głosem, tak by słowa nie doleciały przypadkiem do uszu profesors Honeycott'a. Był to winien Ślizgonowi, w końcu zaledwie kilka minut temu ten wyświadczył mu przysługę. Ucieszył się, słysząc, że chłopak nie ma nic przeciwko pytaniom o swoją poprzednią szkołę. Puchon nie mógł doczekać się opowieści o odległym Durmstrangu i panujących tam zwyczajach. Wątpił, by kiedykolwiek udało mu się odwiedzić rodzime strony nowego kolegi, postanowił więc przynajmniej dowiedzieć się o nich jak najwięcej, a trudno wszak o lepszego specjalistę niż ktoś, kto się tam wychowywał.
– Ah rozumiem. Podobało Ci się tam? W Durmstrangu? – zaczął od czegoś niezobowiązującego, licząc, że może rozmówca sam się rozkręci i wspomni to czy owo o Rosyjskiej szkole magii. Koniec końców ciągnięcie za język wydawało się Terry’emu nieuprzejme, nawet mając w pamięci udzielone chwilę temu przyzwolenie ze strony kolegi. Będą jeszcze przecież mieli niejedną okazję, żeby porozmawiać…
prawda? Piętnastolatek złapał się na tym, że liczył na bliższe poznanie Ślizgona, miał więc cichą nadzieję, że dzisiejsza pogawędka nie była jednorazową interakcją. Na piegowatej twarzy ponownie zagościł rumieniec, choć o barwie zdecydowanie mniej intensywnej niż ten sprzed kilkunastu minut.
Tu po prostu jest gorąco, nikt nie zauważy. W kuchni faktycznie panował lekki zaduch - czy to ze względu na przygotowywane przez skrzaty śniadanie, czy nagormadzenie na niewielkiej przestrzeni niemal tuzina osób.
Gdy temat przeszedł z jednego chłopca na drugiego, Puchon jeszcze bardziej poczerwieniał, plując na siebie w duchu za tak infantylną reakcję. Był przecież przyzwyczajony do wszelkich amorkowych aluzji – aureola blond loków stanowiła poniekąd jego znak rozpoznawalny – nie spodziewał się jednak podobnego komentarza ze strony Rosjanina.
To nic takiego, obróć to w żart. – Nie no skąd, co złego to nie ja. Nie wiem, dlaczego jeszcze nie zrobili mnie prefektem. – powiedział z udawaną powagą, po czym wyszczerzył się w figlarny sposób. Prędzej niebo przybierze zielony kolor niż on otrzyma odznakę prefekta. Kompletnie nie sprawdziłby się w tej roli.
Przeszło mu przez myśl, czy aby nie przesadził ze spoufalaniem się i już miał prostować swoją ostatnią wypowiedź, kiedy w kuchni zawrzało. Terry dopiero teraz dostrzegł, że przyczyną zamieszania jest całująca się para – widok, którego bynajmniej nie spodziewał się tego poranka. Zdezorientowany zamrugał kilka razy, po czym spuścił wzrok, mocno zmieszany. Z jednej strony wiedział, że są w szkole uczniowie otwarcie deklarujący swoją orientację seksualną, nie słyszał też, by ktokolwiek robił im z tego powodu problemy. Pod tym względem Hogwart był wyjątkowo otwartą i tolerancyjną placówką. Z drugiej jednak oblewał go zimny pot na samą myśl, że ktoś poza wąskim gronem przyjaciół mógłby poznać jego mały sekret. Pod tym kątem zazdrościł innym odwagi i pewności siebie. To musiało być przyjemne, pozwalać sobie na czułości wobec bliskiej osoby, kiedy tylko miało się na to ochotę, bez obawy, że ktoś niepożądany zauważy.
No tak, ale ty nie masz takiej bliskiej osoby. Złośliwy głosik z tyłu głowy ubrał w słowa to, co Terry bał się przyznać sam przed sobą. Nawet jeśli ogłosiłby publicznie, że bardziej podobają mu się osoby tej samej płci (od samej wizji podobnego obwieszczenia robiło mu się niedobrze), to kto zwróciłby na niego uwagę? W Hogwarcie był nikim, niezręcznym dzieciakiem, błazeńską ofermą i w najlepszym wypadku przeciętnym uczniem. Nie istniała rzeczywistość, w której mógłby spodobać się jakiemukolwiek czarodziejowi. Właśnie dlatego w szkole nie afiszował się ze swoimi preferencjami, choć nie miał problemu z wyjawieniem prawdy niemagicznym przyjaciołom. W domu był kimś, był lubiany, może nawet popularny, tutaj natomiast pasował jak kąpielówki na rozdanie świadectw. Dopiero po chwili dotarło do niego, że Daniil musiał zadać mu jakieś pytanie i teraz oczekiwał odpowiedzi.
Cholera.
– Przepraszam, zamyśliłem się. Możesz powtórzyć? @Daniil Egorov