Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia nie wnikała tak naprawdę w to, kto się z kim spotyka, wszakże była to prywatna sprawa tych osób, jednak o Elijahu i Morgan było głośno, nawet Obserwator wypowiedział się na ich temat, dlatego nie stanowiło to tajemnicy nawet dla takich zwykłych uczniów, jak Callahan, która w gruncie rzeczy nie miała nic wspólnego z Quidditchem. - Tak, trochę - zaśmiała się, przyznając chłopakowi rację, bo było w tym coś z romantycznych historii, chociaż akurat Oliv nie była ich fanką. Widząc jak Zephe się rumieni mimowolnie na jej ustach pojawił się uśmiech. Co prawda nie umiała do końca wyjaśnić co wywołało u niego taką reakcję, jednak była ona nad wyraz urocza, powiedziałaby nawet że słodka. Słysząc potwierdzenie swoich przypuszczeń, a następnie pytanie pokręciła od razu głową, wyrażając swój sprzeciw, jakoby było to aż tak ważne. - Obecnie mało kto zwraca uwagę na tą przynależność do różnych domów, wiadomo, że łatwiej dogadać się z kimś z kim dzielisz dormitorium czy pokój wspólny, bo zwyczajnie spędzacie ze sobą znacznie więcej czasu, niemniej ja również mam znajomych w innych domach. Kiedyś Gryffindor i Slytherin prowadził swego rodzaju wojnę… wiesz czystość krwi, arystokratyczne rody, obecnie się od tego odchodzi. - powiedziała w dużym skrócie opowiadając jeden z głównych motywów historii Hogwartu, ale również wielu innych - odwieczna walka "dobra ze złem". Zmarszczenie brwi było automatyczną reakcją na słowa dotyczące tego, że chłopak grał już w jakimś meczu. Nie miała o tym pojęcia, co w zasadzie nie dziwiło nikogo, poza Gryfonem,który nie mógł wiedzieć, że brunetka zwyczajnie nie chodzi na mecze, nawet jeśli gra w nim drużyna Gryfonów. Nie lubiła latać na miotle, nienawidziła wysokości do tego stopnia, że gdy widziała jak inni latają to robiło się jej słabo. Nie dałaby rady przetrwać całego meczu, wpatrując się w unosząc się na sporej wysokości sylwetki, zwłaszcza że Quidditch był dość brutalnym sportem. - Chociaż w twoich ustach to wszystko brzmi fascynująco to muszę przyznać, że połowy nie rozumiem - zaśmiała się, wyciągając z kubka kolejną piankę, którą zaraz pochłonęła, z wyrazem przyjemności wymalowanym na twarzy oraz rozbawienia w niebieskich tęczówkach. - O ile mój starszy brat ogarnia to wszystko i sam gra - oznajmiła, zaraz się poprawiając - grał, tak ja jestem kompletnym noobkiem - przyznała otwarcie. Nie miała zamiaru udawać, że wie o czym chłopak opowiada tylko dlatego, żeby mu w jakiś sposób zaimponować czy też podtrzymać rozmowę. To zdecydowania nie było w jej stylu, zwłaszcza, że podjąć można było wiele innych wątków, a jednym z nich jaki zainteresował Oli była nazwa Drakensberg. - Drakensbergu? - zapytała patrząc na Zephe z wyraźnym zainteresowaniem, bo prawdę powiedziawszy ta nazwa niewiele jej mówiła. Była zupełnie obca. I nim usłyszała odpowiedź weszli na temat, który był niczym cienki lód, po którym kroczyło wiele osób w ich wieku. Zainteresowanie płcią przeciwną czy ogólnie drugą osobą było naturalne, hormony, dojrzewanie, zdawanie sobie sprawy z własnej seksualności - to wszystko wpisane było proces dorastania. Callahan uśmiechnęła się szeroko, kiedy szatyn przyznał się w końcu do zainteresowania pewną dziewczyną. Wiosna. Miłość. Co roku to samo pomyślała, kiedy w umyśle mimowolnie pojawiło się wspomnienie jej rozmowy z Mią - ta również była kimś zainteresowania i wydawało się, że tylko pani prefekt odpuściła sobie miłosne historie, chociaż żyła teraz tymi należącymi do kogoś innego. - Jeśli nie bardzo lubisz bawić się w randki to po prostu wyznaj jej szczerze, co czujesz - odparła, jakby to było takie proste. W teorii nawet bardzo, jeśli zaś chodziło o praktykę z nią było ciężej, o czym wiedziała z własnego doświadczenia. Mówienie o własnych emocjach było niezwykle trudne, bo raz, że trzeba było samemu zdać sobie z nich sprawę, a dwa - przyznać się do nich przed drugą osobą, której reakcji nie dało się przewidzieć. Być może dlatego ostatecznie ona sama też wycofała się z własnych słów, po raz pierwszy okłamując Solberga.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
— Jak to sobie wyobrażasz, że powiem jej o swoich uczuciach. Jeszcze sobie pomyśli, że faktycznie jestem jakiś... No... Dziwny. Ona zdaje mi się potrzebuje kogoś bardziej... Spokojnego? No takiego, kto faktycznie da jej te... poczucie stabilności, a dodatkowo jej... nie zagrozi swoim życiem. A ja prowadzę je dość... na teraz. No wiesz... Trochę rzeczy już straciłem. — I nie mówił o tym co tak naprawdę stracił, gdy jeszcze poprzedni miesiąc miał tak naprawdę miejsce. Zefek wtedy ją dopiero poznał, a teraz miałby jej wyznać swoje uczucia? Zwłaszcza, że sam nie wiedział czy tak naprawdę to odwzajemniała. Przypominając sobie scenę u różdżkarza w Norwegii widział jedynie ich wzajemną grę, która doprowadziła do tego, że myślał o niej częściej niż powinien. Ale żadnych wypieków na swojej twarzy raczej nie miał. Nie było to ani trochę widoczne, dlatego uznał, że chyba już zeszło to z niego, dopóki nie zauważył, że nadal miał w dłoni niedokończonego banana... Cholera, czyżby faktycznie ta rozmowa o uczuciach i związkach faktycznie zabierała za bardzo jego uwagę? Och, cholera... To chyba... czas się było ewakuować. Jak gorzko mu było to zrobić, ale... Czy tu nagle nie zrobiło się znowu za gorąco. — Um, wiesz co, Nieznajoma Gryfonko, jeśli... Faktycznie tak będzie to spróbuję ją odszukać i... powiedzieć coś więcej niż tylko myśleć o tym. Bo... Bo... No nie wiem, mam teraz mętlik w głowie i nie wiem w sumie co mam już myśleć. Ale... dziękuję za to wszystko... Iii... Wiesz, spróbuj pierniczków. Są bardzo dobre. — Zebrał wszystko ze stołu i czym prędzej... ewakuował się z kuchni, przy okazji uderzając kostką o ścianę. — Ałć. — Słyszalne było z daleka. + zt (x2?)
Przyszła sobota, a ona dowiedziała się, że przydałaby się pomoc w podaniu śniadania, czy może raczej pomoc w gotowaniu, co było dla niej nieco przerażające, ale jednocześnie pod pewnymi względami fascynujące. W rodzinny domu nigdy nie musiała zapuszczać się do kuchni, czy raczej była stamtąd przeganiana przez skrzaty, które choć lubiły, gdy spędzała z nimi czas, nie przepadały za tym, by wsadzała nos w nie swoje sprawy. Nie była zatem najzdolniejszą kucharką, ale mimo wszystko nie zamierzała się poddawać. Uznała, że żeby zyskać na czasie, należałoby po prostu przygotować coś na smakowite zakończenie posiłku, więc zaszyła się gdzieś z boku kuchni, zaczynając przeglądać jedną z książek kucharskich, które tutaj odkryła, aż natrafiła na przepis na ciasto marchewkowe, który być może nie był jakiś niesamowicie wykwintny, ale Victoria doszła do wniosku, że zawsze może je nieco zmienić, prawda? Uśmiechnęła się pod nosem, a później, z książką pod pachą, poszła przedyskutować z odpowiednią jednostką swoje zamiary, by wkrótce w jej ręce wpadły niewielkie foremki w kształcie królików, czy może raczej - zajączków, co w pełni jej odpowiadało. Kształt już miała, teraz trzeba było zabrać się za całą resztę. Podwinęła rękawy koszuli, zapinając starannie mankiety, a gdy upewniła się, że włosy spięła najlepiej, jak to możliwe, sięgnęła po potrzebne składniki, zerkając wciąż do książki kucharskiej. Marchewka była oczywista, tak samo cukier, czy jajka, a nawet mąka. Sól może nieco ją dziwiła, ale przyjęła ją bez gadania, po czym doszła do wniosku, że to zdecydowanie za mało. Zmarszczyła nos, zastawiając się nad tym, co by tutaj pasowało i uznała, że orzechy będą idealnym dopełnieniem ciasta, tak samo wiórki kokosowe. Wiedziała, że można wykorzystać tutaj także polewę, tak więc udała się na poszukiwania następnych składników, przez długą chwilę dyskutując nad rodzajem białego sera i wysłuchała upomnień dotyczących tego, jak należy roztapiać masło, czy sypać cukier puder, co przyjęła z zadowoleniem, ale i pokorą, w końcu gotowanie było w jej wykonaniu mocno kiepskie. Odgarnęła jeszcze ostatnie kosmyki włosów z czoła i przystąpiła do działa, używając wpierw zaklęcia cofminuo, pamiętając, by trzymać różdżkę z daleka od produktów, które rozdrabniała - nie chciała w końcu nadmiernie ich rozgrzewać, to bowiem na pewno nie byłoby dobre. Kiedy miała już naszykowane składniki, potarła nieco niepewnie nos i dopytała, jak właściwie uciera się jajka z cukrem, kiedy zaś uzyskała odpowiedź, przystąpiła do dzieła, zerkając co jakąś chwilę w książkę kucharską, by wystawiwszy czubek języka wlać do miski w odpowiednim momencie olej. Z duszą na ramieniu dodała do tego naszykowaną wcześniej marchewkę i wiórki kokosowe, po czym pokruszyła orzechy, nie mając do końca pojęcia, co robi i czy zaraz to wszystko nie wybuchnie jej w zastraszającym tempie. Pilnując, by nic się nie zepsuło, przystąpiła do dalszego szykowania ciasta, brudząc się przy okazji mąką, ostatecznie jednak wszystko zostało wylane na blachę, która ruszyła do wielkiego pieca, a ona zajęła się szykowaniem polewy, co było zadaniem zabójczym, nic zatem dziwnego, że skończyła z cukrem pudrem na policzkach i koszuli, mając ochotę wyjść z kuchni z głośnym trzaskiem drzwi. Jakimś cudem ciasto jednak się upiekło, polewa na nim zastygała, a ona siedziała nad tym dziełem sztuki, koncentrując się na tym, jakiego zaklęcia powinna użyć, czy czego dokładnie dodać, by uzyskać efekt, który chciała znaleźć. Transmutacja i lapifors wchodziło w rachubę, pod warunkiem, że dodałaby czegoś do ciastek, przynajmniej tak sądziła. Nic zatem dziwnego, że spędziła jeszcze sporo czasu, na próbach, odcinając niewielkie kawałki ciasta, które nabierały magii pod wpływem jej prób i błędów, aż w końcu osiągnęła krótkotrwały efekt, jakiego oczekiwała - pojawienia się króliczych uszu na głowie delikwenta, który ciasto spożył. Ćwiczyła to już po tym, jak z blachy ciasta foremkami wycięła niewielkie marchewkowe zajączki, które zapewne wyjechały już dawno na stół, a ona siedziała w kącie, męcząc własną głowę, różdżkę i żołądek, starając się faktycznie uzyskać zadowalający efekt. Może być?
Marchewkowe zające: Niewielkie ciastka w kształcie zajączków, w skład których wchodzi marchewka, orzechy oraz wiórki kokosowe. Całość polana jest kremem ze śmietankowego serka, cukru pudru oraz masła, nadającym potrawie miękkości. Każdy, kto zje przynajmniej jedno takie ciasteczko, może cieszyć się przez kilka minut posiadaniem króliczych uszu, które z całą pewnością żyją własnym życiem.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
The author of this message was banned from the forum - See the message
Czekając w salonie wspólnym co jakiś czas ziewał, wciąż jeszcze w pełni nie obudzony. Wezwanie z samego rana do niezwykłych rzeczy nie należało, chociaż potrafiło dać w kość nocnym markom. Twarz wyrażająca niewyspanie nie współgrała z resztą ciała, które widocznie było gotowe do akcji. Zasługą tego było dość niespodziewane towarzystwo. Wciąż niedowierzał w decyzję Hope o dołączeniu do koła, a jeszcze bardziej, że przyjdzie. Jednakże widok rudowłosej chwilę później potwierdził, że to nie był żart. -Cześć piękna, gotowa na kulinarne podboje? Przywitał się, dostosowując do ewentualnej innej niż słownej formy powitania. Następnie udał się w jakże długą drogę do kuchni, znajdującą się w podziemiach. Po drodze był pochłonięty rozmyślaniem, czy fakt odległości do kuchni jest współmierny do aktywności i formy fizycznej uczniów gryffindoru. Wchodząc do kuchni omiótł ją krótkim wzrokiem, przywitał się grzecznie ze skrzatami, przedstawiając Hope o ile ta nigdy jeszcze tu nie była. Dowiedziawszy się co mają robić, podwinął rękawy i przywdział figlarny uśmiech. -Robimy coś sprawdzonego czy nieco poeksperymentujemy? Przeniósł wzrok na gryfonkę, równocześnie przygotowując im stanowisko pracy.
Decyzja o dołączeniu do koła kulinarno-artystycznego była zaskakująca nawet dla niej samej. Wygląda na to, że walentynkowa, absolutnie przeromantyczna lazania przygotowywana z Eskilem obudziła w niej jakieś nieznane wcześniej zamiłowanie do kuchennych eksperymentów. A może po prostu spodobało jej się rzucanie cebulami w ludzi? To było równie prawdopodobne. Zeszła na dół zaspana, wciąż jeszcze blada i bez większych chęci do życia, a już szczególnie gotowania. Merlinie, nie pamiętała, by kiedykolwiek tak bardzo żałowała udziału jakiejś szkolnej aktywności, kto by się spodziewał, że zostaną wezwani do pomocy skoro świt. Czy oni wiedzieli w ogóle, że za nic nie umiała gotować? — Ni- — „eeee” – dokończyła ziewnięciem, przeciągając się leniwie. Tam na górze czekało na nią łóżko, które na pewno wciąż było ciepłe i niezmiennie miękkie, a ona godziła się na takie traktowanie. Ubrana w nieco rozciągniętą żółtą bluzę, z całą pewnością nie czuła się pięknością. Spojrzała nawet za siebie, bo może z dormitorium wyszedł akurat ktoś jeszcze, ale nie zauważywszy tam nikogo, przyjęła po prostu do wiadomości, że Tristanowi całkiem już odbiło. — Nigdy, ale dzisiaj to już w ogóle — powiedziała, ale mimo to uśmiechnęła się do niego. Nie cieszyło jej jego nieszczęście, ale świadomość, że i on się dziś nie wyspał, poprawiła jej nieco humor. — Godryk Gryffindor musiał mieć ogromne skłonności do tycia, skoro postawił sobie wieżę tak daleko od kuchni — zauważyła mniej więcej w połowie drogi, robiąc większy krok z uwagi na schodek, który lubił sobie czasem zniknąć. Cholernik; już nigdy więcej nie da się na to nabrać. Rzeczywiście nieczęsto przychodziła do kuchni, nie wybrzydzała, a po godzinach korzystała z zapasów swoich lub swoich znajomych. I tak nie byłaby w stanie przyrządzić niczego lepszego niż skrzaty. Zatrzymała się w progu i uniosła rękę, machając skrzatom na przywitanie. — Widzę, że jesteś stałym bywalcem? — spojrzała na jego twarz z uniesioną brwią, a potem niżej, na jego sylwetkę, oceniając w myślach, że może Godryk miał rację i w ten sposób chciał utrzymać swoich wychowanków w nienagannej formie. — Nie chcesz, żebym zaczęła eksperymentować, przysięgam. Jak swobodnie czujesz się w kuchni? Moglibyśmy zrobić słodkie bułeczki albo simnel cake... ale ja chyba nie potrafię zrobić ciasta, więc będziesz musiał mi pomóc. Moglibyśmy udekorować je kwiatami, wyglądałby jak wianek z obchodów celtyckiej nocy, nie? — rozejrzała się za jakimiś fartuchami i w końcu złapała jakieś... były jednak przystosowane do rozmiaru skrzatów, a więc całkiem niewielkie. — Zawiążesz? — fartuch ledwo obejmował obszar jej brzucha, ale zdawało jej się to zupełnie nie przeszkadzać. Skoro sznurek dało się zawiązać, nie było problemu.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Parsknął śmiechem słysząc z ust Hope swoje przemyślenia. Sam również spojrzał na swoją sylwetkę, następnie na tą dziewczyny i wzruszył ramionami. -Nam póki co to nie grozi. Zresztą nawet gdybyśmy mieli to Morgan już by o to zadbała. Jeszcze nie widział otyłej osoby na miotle, co w przypadku ostrych treningów nie było czymś aż tak bardzo dziwnym. Kilka okrążeń dookoła Hogwartu potrafiło wyrobić konkretną formę układu oddechowo-krwionośnego. Chociaż z drugiej strony... może od osoby nieco przy kości tłuczek by się odbijał? -Chodzę na zajęcia, kółko, no i samemu też czasami tu zaglądam. Potrafi to być bardzo odprężająco, a stanie przy garach zwiększa szacunek do naszych kochanych skrzacich kucharzy. Ciągłe gotowanie dla całej rzeszy ludzi, nawet przy pomocy magii, do łatwych rzeczy nie należało. Długo podchodził do pojawienia się jedzenia na stole jako ot zwykłego pstryknięcia różdżką. Dopiero zobaczenie całej procedury od kuchni pozwoliło na docenienie ogromu pracy i wysiłku. -Całkiem swobodnie. Czyli ciasto owocowe z wiankiem, to lecimy. Skoro Hope nie potrafiła robić ciasta, pożyczył książkę z przepisami od skrzatów, a po przeczytaniu potrzebnych składników począł je zbierać w jedno miejsce. Widok gryfonki zakładającej fartuch wywołał uniesienie brwi, a miny skrzatów, również obserwujących to zjawisko, drżenie ust w powstrzymywanym śmiechu. -Tak, oczywiście, chociaż bardziej by Ci pasowała jako chustka na głowę. Zawiązał starając się zakryć jak największy obszar klatki piersiowej i podśmiechując się pod nosem wrócił do swojego stanowiska by wymieszać i przesiać składniki na ciasto.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Pokiwała głową, już wyobrażając sobie sytuację, w której Morgan zauważa, że im się przytyło i katuje ich treningami, by do czasu meczu doprowadzić ich do stanu używalności. Właściwie była to całkiem dobra motywacja, by zrobione danie rzeczywiście znalazło się na świątecznym stole w Wielkiej Sali, a nie w ich własnych brzuchach. — Ja jeśli gotuję, to raczej bardziej klasycznie, po mugolsku... dlatego ta kuchnia jest dość, ekhm, nietypowa i... przerażająca? — głupio było obnażać swoje obawy i niepewności, ale z drugiej strony jeśli mieli współpracować to może lepiej, żeby wiedział, że skaczące cebule i gryzące papryczki to nie był do końca jej żywioł. — Coś Cię bawi? — uniosła brew, chociaż powiedziała to z wyraźnym rozbawieniem. — O nie nie, czekaj. Chcesz pracować bez fartuszka? — złapała fartuch w rękę i zaszła go od tyłu, atakując go malutkim skrawkiem materiału, który zawiązała mu na wysokości bioder. — Tak lepiej, teraz jesteś gotowy — oznajmiła z powstrzymywanym uśmiechem, od którego wyraźnie drgały jej kąciki ust. Zajrzała do książki, którą zdobył dla nich Tristan i przesunęła palcem po czarnych literach, naprędce zapoznając się z niesioną przez nie treścią. Kucnęła, aby poszukać w niskich szafkach tych rzeczy po które trudno było sięgnąć znacznie wyższemu chłopakowi. Po drodze udało jej się zgarnąć jeszcze kilka składników i wszystko to wyłożyła na blat. Wygładziła swój pokaźny fartuszek, podciągnęła rękawy bluzy i sprawnie zaplotła włosy w luźny warkocz, by nie przeszkadzały jej przy pracy. Wsypała mąkę i cukier do miski. — Wbijam jajka — zaklepała, ale zanim faktycznie zabrała się do roboty, wzięła w palce odrobinę mąki z miski i strzeliła mu nią prosto w nos, śmiejąc się jak chochlik.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Pokiwał głową ze zrozumieniem, uśmiechając się kątem ust. -Zanim się przyzwyczaiłem do gotowania z pomocą magii sam miewałem duże problemy. Mama nie używała magii w domu, a tata i dziadziu to mugole, więc... Wzruszył ramionami, sięgając do górnej szuflady. Skrzaty zapewne posługiwały się magią by wyciągać z niej rzeczy(chyba, że stały po trzy jedno na drugim), jednakże on preferował gotowanie w sposób niemagiczny. Oczywiście w takim stopniu w jakim się dało bez kuchennych przyrządów. -Oj Hope, na co mi...dziękuje, miło z Twojej strony, że tak dbasz o odpowiednie zabezpieczenie. Powiedział będąc "atakowanym" przez dziewczynę. Owinięty skrzacim fartuchem prezentował się jeszcze komiczniej niż Hope. Już słyszał te śmiechy, gdy któryś ze skrzatów wygada się innym uczniom. Zabrawszy się za przesiewanie mąki i stopniowe dodawanie magicznego proszku do pieczenia, cynamonu, imbiru i migdałów, chwilowo odpłynął myślami. Zapach potraw przygotowywanych przez skrzatów, znacznie sprawniej niż robiła to para gryfonów, wywoływał uczucie błogości i przypominał o braku śniadania. Chłopakowi zaburczało w brzuchu, co też przywróciło świadomość do teraźniejszości. W sam raz na oberwanie mąką w twarz. -Apsik! Kichnął zaraz mieszanką która wdarła się do jego nosa. Przetarł go dalszą częścią przedramienia i podciągnął nosem, odwracając głowę na Hope Kornwalińską. Patrzył się na nią dłuższą chwilę, po czym wrócił do przesiewania, nie reagując na zaczepkę. Gdy skończył, odłożył naczynię na bok i wziął kolejną miskę, w której zaczął ucierać masło z cukrem.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Z góry zakładała zawsze, że wszyscy tutaj pochodzą z magicznych rodzin i używanie różdżek do codziennych czynności to dla nich chleb powszedni. Kiedy przyszła do Hogwartu jako pierwszoroczniak, czuła się inna, obca, niepasująca. Udało jej się tu wpasować, ale to poczucie nigdy tak do końca jej nie opuściło... i właśnie dlatego fakt, że i u Tristana nie używało się magii, bardzo ją zaskoczył. — Ciekawe jak to jest być mugolem, który poślubił czarownicę... wiedział o tym? — zapytała bez zastanowienia, jak zwykle mówiąc, zanim pomyśli. Czy to w ogóle była jej sprawa? No ale temat rzeczywiście był zastanawiający, dla niej magia była bardzo, bardzo dziwnym odkryciem, a przecież sama nią władała. Jak musiała czuć się osoba, która nie miała jej w sobie ani grama, ale wybrała życie u boku osoby, dla której była naturalna? A jak czuli się jej rodzice w faktem, że jedno z ich dwójki dzieci było tak... odmienne? — Och, żaden problem. Ja zawsze o Ciebie dbam, zawsze! — również kiedy strzelała mu mąką w nos, tak. Zaśmiała się głośniej kiedy kichnął, a gdy ostatecznie została zignorowana, po prostu zabrała się do pracy. Wbiła jajka tak jak obiecała i na tym chyba skończyło się jej zadanie w kwestii ciasta. Przygotowała formę, wysmarowując ją maragaryną, a potem obsypując warstwą tartej bułki, by nie przywierało się do brzegów. Potem zajrzała do książki, odczytując z niej przepis na masę marcepanową. Stuknęła różdżką w italiankę, postawiła na niej patelnię i uprażyła migdały, które potem odpowiednim zaklęciem rozdrobniła razem z cukrem i olejkiem migdałowym, aż uzyskała w miarę gładką masę. Było jej daleko do ideału... ale co począć. — Jeśli schłodzę marcepan, dasz radę przetransmutować kulki w kwiatki? — uformowała jedną kulkę, schłodziła ją i sama spróbowała, ale efekt był... cóż, taki jak się spodziewała. Kulka spłaszczyła się i nieco pomarszczyła, i na tym skończyło się jej przeobrażanie w kwiaty.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Zawiesił się w swoich czynnościach słysząc pytanie o rodziców. Odpowiedź była tak prosta, a jednak słowa jakoś nie chciały opuścić jego ust. Popatrzył więc na dziewczynę i przytaknął, uśmiechając się słabo. Związek czystokrwistej czarownicy z mugolem musiał wywołać w jej rodzie wielką kłótnię. Czasami się nawet zastanawiał dlaczego nikt od strony mamy nie utrzymuje z nim kontaktu. Szczerze mówiąc to nawet nie znał nazwiska rodowego...będzie musiał zapytać dziadka lub poszukać w dokumentacji, jeśli ten nie będzie wiedział. -Dobra, dobra. Odparł z parsknięciem, chociaż musiał przyznać, że w tym słowach było nieco prawdy. Sama jej obecność tutaj o tym świadczyła, miał nawet wrażenie, że zapisanie się Hope do kółka nie było związane z jej zamiłowaniem do gotowania. Po każdym wrzuconym przez gryfonkę jajku ucierał masę aż do połączenia jej z jajkiem oraz dodawał przy tym wymienione składniki, pod koniec zalewając to wszystko mlekiem i dosypując owoców. Cały ten miks składników wymieszał aż do uzyskania opisanej konsystencji. -Transmutacja i ja nie stoimy w parze. Zerknął na Hope i jej próbę przemienienia kulki w kwiatek, ale widać dziewczyna nie wykazywała się lepszym talentem niż on sam. Uśmiechnął się pod nosem, po czym do przygotowanej tortownicy wyłożył połowę ciasta i wyrównał powierzchnię oraz brzegi przy pomocy szpachelki.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Jej obecność tutaj rzeczywiście nie miała wiele wspólnego z zamiłowaniem, ale z chęcią nabycia doświadczenia w magicznej kuchni – jak najbardziej. Koło było zresztą kulinarno-artystyczne, a ta druga część nie była jej do końca obca. Może chciała wrócić do śpiewania? Choć z tą pewnością siebie, jaką prezentowała na co dzień, były to raczej płonne, hehe, Nadzieje. Ujęła swój żałosny marcepanowy twór w palce, a kiedy się odezwał, parsknęła tylko śmiechem, bo co jej więcej niby zostało. — Jesteśmy siebie warci. Gdyby Craine nas tu teraz zastał, z miejsca by nas oblał — skrzywiła się, wymawiając znienawidzone nazwisko i westchnęła. Ponowiła próbę, ale nie wyszło z tego nic lepszego. — Ty przynajmniej umiesz zrobić ciasto. — Dodała, przyglądając się z niepewną miną swojej kulce. — Acuero — mruknęła, próbując „naostrzyć” płatki kwiatka, by nadać im jakiegokolwiek kształtu... efekt nie był jednak zadowalający. Zrezygnowana, sięgnęła po nóż i widelec i podeszła do tematu nieco bardziej tradycyjnie. Rozpłaszczała transmutacją kulki, formowała je ręcznie i chłodziła zaklęciem. — Orchideus — na koniec wyczarowała bukiet kwiatów, poodcinała im główki i postanowiła, że gdy ciasto będzie już gotowe, po prostu przyozdobi je dodatkowo, licząc, że nikt ich nie zje. — Do pieca?
The author of this message was banned from the forum - See the message
Czasami się zastanawiał, czy brak talentu do transmutacji u uczniów jest związany z prowadzącym zajęcia profesorem. Zgryźliwy stary cap, czytaj profesor Craine, zdecydowanie nie był ulubieńcem żadnego ucznia. Drugi nauczyciel natomiast... -Ta, a na widok Camaela to Ty byś się oblała rumieńcem. Dodał z figlarnym uśmiechem, doskonale pamiętając reakcje gryfonki na samą obecność mężczyzny. Czasami nawet czuł się zazdrosny, że na jego widok nie reaguje w taki sam sposób. Była to dziwaczna reakcja, ale zdołał już się przyzwyczaić, że w pobliżu dziewczyny czuje się inaczej. -Do pieca. Nie bój się Hope, to jedynie kwestia wprawienia się. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i włożył tortownice do wcześniej zagrzanego pieca. Pozostało im tylko czekać na wzrost ciasta i dodanie ostatecznych, kosmetycznych dodatków. -Ładne kwiatki zrobiłaś. Ciasto powinno się piec pół godziny a później mamy wysmarować go dżemem z moreli i marcepanem. Drugie zdanie przeczytał na głos, zaglądając do książki. Kiwnął sam do siebie, zadowolony ze zbliżającego się końca. Już sobie wyobrażał jak ich ciasto będzie smakowało...chociaż będzie mógł go skosztować dopiero podczas śniadania Wielkanocnego. -No i co, nie było tak źle, prawda? Rzucił do Hope, ciekaw jej reakcji i ewentualnych spostrzeżeń po wspólnych przygotowaniach.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Gdyby odważyła się podjadać, na bank coś utknęłoby jej w gardle na słowa Tristana. Jak na komendę jej twarz zabarwiła się na różowo, bezczelnie zdradzając, że udało mu się jej zawstydzić. Odchrząknęła, kupując sobie chwilę. Zazdrosny jesteś? — miała ochotę spytać, ale prędzej zapadłaby się pod ziemię. — Profesor Whitelight jest bardzo dobrym nauczycielem — bąknęła tylko, nie bardzo potrafiąc znaleźć inne wytłumaczenie. Jego anielska uroda przyprawiała ją o rumieniec, ale nie podkochiwała się w nim – jedynie podziwiała. Tak, talent pedagogiczny i transmutacyjny również! — No nic, ty jesteś już wprawiony, ja mogę po prostu wbijać jajka. Posada Twojej asystentki nie jest ostatecznie aż takim koszmarem... — uśmiechnęła się pod nosem, a przechodząc obok niego z naręczem kwiatów – tych jadalnych i tych mniej – trąciła go z biodra. Kiedy on wkładał ciasto do rozgrzanego pieca, ona zaczęła po sobie sprzątać, bo ani myślała dokładać pracy już i tak szalenie zajętym skrzatom. Raz-dwa posprzątała blaty zaklęciami, a potem pomyła naczynia, tym razem ręcznie, bo kiedy próbowała robić to czarami, zwykle kończyło się na potłuczonych szklankach i bałaganie dookoła. — Nie było — odpowiedziała, siadając na blacie — możesz częściej mnie tu zabierać... chyba że nasz twór okaże się być niejadalny, to wtedy lepiej nie. — przetarła dłonią dalej zaspaną twarz, ziewnęła, a potem rzuciła jeszcze jakimś głupim żartem, jak to ona. Pół godziny minęło szybciej, niż można by się spodziewać. Tristan wysmarował ciasto dżemem, a ona za pomocą różdżki obłożyła je gładziutką warstwą marcepanu. Powciskała marcepanowe kwiatki na swoje miejsce, a puste przestrzenie przyozdobiła tym prawdziwymi. — Ja nie wiem jak te skrzaty wyrabiają z taką ilością jedzenia dzień w dzień. Wracajmy do dormitorium i idźmy spać — taki był właśnie jej pomysł na resztę poranka. Poczekała aż Tristan się zbierze, odwiesiła oba fartuszki na swoje miejsce i ruszyła do drzwi wyjściowych.
[z.t]
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Wciąż w pamięci miała, że powinna podziękować Eskilowi za pomocną dłoń, jaką okazał jej, kiedy była chochlikiem, jednak do tej pory Oliv ciężko było się za to zabrać; czy powinna zrobić to osobiście, a może karteczka, którą mu zostawiła wystarczy? Z drugiej strony wydawała się taka….nie do końca pasowało do Callahan takie załatwienie tej sprawy, z tego też powodu w sobotnie popołudnie, kiedy obowiązki miała już za sobą, przekroczyła próg kuchni z zamiarem upieczenia ciasteczek - te wydawały się wręcz idealne, nie tylko jako forma przeprosin, ale również podziękowań. Brunetka miała w sobie naprawdę wiele chęci, chociaż nie można było powiedzieć, że umiejętności dziewczyny im dorównują. Z drugiej strony "chcieć to móc" powiadają i tego Oliv zamierzała się trzymać. Z szafek wyciągnęła potrzebne rzeczy, jak mąka, cukier, masło i groszki czekoladowe, które zamierzała dodać do ciastek. Każdy ze składników odważyła, układając je na blacie w szklanych miseczkach, które ułożyła w kolejności, zamiast zastanawiać się co dodać następnie do dużej miski w której zamierzała wszystko wymieszać. Obmyła dłonie, zabierając się do pracy. Do większej miski wsypała mąkę, do której dodała pokrojone wcześniej w kostkę masło; wymieszała to palcami, rozcierając większe grudki następnie dodając każdy kolejny składniki, ucierając ciasto by stało się jedną, gładką masą. Tak przygotowane ciasto podzieliła na porcje, rolując kulki które ułożyła na blaszce z papierem, a następnie lekko spłaszczyła. Najbardziej obawiała się tego, że może je przypalić, dlatego zamiast jak zawsze ustawić minutnik postanowiła przypilnować swoich dzieł. Usiadła przy blacie, uderzając o jego drewniany blat paznokciami a czując jak powietrze zaczyna wypełniać słodki zapach czekolady uznała, że ciastka są gotowe, dlatego je wyjęła. Wyglądały naprawdę obłędnie, z tego też powodu wzięła jedno i spróbowała, lekko parząc sobie koniuszek języka, ale uznała, że było warto. - Przepyszne - stwierdziła, szeroko się uśmiechając, kiedy pakowała kilka do pudełeczka dla Eskila, a resztę zostawiła w kuchni, by skrzaty mogły się nimi częstować.
z tematu +
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Korzystając z tego, że miała trochę czasu wolnego, postanowiła poszwendać się po zamku. Za nauką nie przepadała, ale budynek szkoły to zupełnie coś innego. Uwielbiała wędrować tymi licznymi korytarzami, bo zawsze można było trafić na coś wcześniej nieznanego i interesującego, chociażby jakieś ukryte przejście czy fikuśny obraz. W planach miała jednak wynajęcie w najbliższym czasie jakiegoś własnego mieszkania, więc okazji do błądzenia po zamku będzie miała wtedy o wiele mniej. Należało więc dobrze wykorzystać czas, jaki na to błądzenie po zamku jeszcze miała. Tego dnia nie trafiła w żadne specjalne miejsce, ale nogi zawiodły ja do podziemi zamku, a konkretniej - do kuchni. Miejsca znanego chyba wszystkim, którzy, tak jak Gryfonka, mieli tendencje do omijania wspólnych posiłków w Wielkiej Sali. Weszła do pomieszczenia starając się nie przeszkadzać pracującym skrzatom. Może żadne było z niej wcielenie kultury i uprzejmości, ale wredna z reguły bywała jedynie dla ludzi. Skrzaty i ich pracę szanowała, bo sama nie miała za knuta talentu kulinarnego. Przemknęła więc przez kuchnię, by ostatecznie zaszyć się w jednym z jej kątów, gdzie raczej nie zawadzała pracującym skrzatom. Dopiero tam zaczęła się zastanawiać, czemu w ogóle tu przyszła, skoro nie była głodna. Została jednak na miejscu, bo atmosfera panująca w kuchni wyjątkowo przypadła jej do gustu. Mogła też w spokoju poprzeglądać notatki, popijając kakao, które udało jej się wyprosić u skrzatów. Nauka zawsze szła jej lepiej, gdy miała coś do jedzenia lub picia pod ręką. Przeglądała akurat listę roślin i przedmiotów, które musiała sobie ogarnąć w związku z nową pracą, gdy drzwi kuchni skrzypnęły i ktoś wszedł do środka.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Zwyczajnie zgłodniał. Jego wizyta w kuchni nie była przyczyną wielu różnorakich dziwnych zbiegów okoliczności. Nogi magicznie nie zaprowadziły go tam po to, aby sprawdzał kolejne obszary zamku. Po prostu siedział tak długi czas nad wyjątkowo trudnym referatem z transmutacji (z którą nie było mu po drodze...), że nim się zorientował, pora posiłków dobiegła już końca. Wściekły na cały świat musiał wymyślić coś innego. Jeden z uczynnych Gryfonów, poinstruował go, jak dostać się do kuchni. Wytrzeszczał na niego oczy, gdy ten wspomniał o posmyraniu gruszki na obrazie, ale nie dyskutował. Najwyżej okarze się, że ktoś zadrwił z niego przeokrutnie i tyle... Choć szczerze miał nadzieję tego uniknąć. Udał się do podziemi i postępował zgodnie z otrzymanymi instrukcjami, czując jak jego żołądek buntuje sie jeszcze bardziej. Naprawde musiał coś zjeść i miał szczerą nadzieję, że uda mu się namówić skrzaty do tego, by poczęstowały go czymkolwiek. Drzwi do kuchni otworzyły się, a Gryfon śmiało wszedł do środka. Z zaskoczeniem odkrył, że była tam już jakaś uczennica. Zatrzymał się po dwóch, czy trzech krokach, choć jego żołądek wyraźnie mu mówił, by tego nie robił! - Oh, nie wiedziałem, że ktoś jeszcze nie zdążył na kolację - stwierdził, uśmiechając się nieco przy tych słowach. Spojrzał w dół i z zaskoczeniem zauważył, że u jego stóp pojawiły się już dwa skrzaty. - Em... cześć? Zostało coś jeszcze z kolacji? - zapytał nieśmiało jednego z nich, po czym ten sam skrzat gorliwie pokiwał głową w odpowiedzi.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kuchnię odkryła już dawno, choć właściwie nie pamiętała, jak do tego doszło. Może zabrał ją tam ktoś z Gryfonów, na przykład Russell? A może jednak to jej brat, Severinus, zdradził jej położenie tego interesującego miejsca? Nie potrafiła sobie przypomnieć, jak to dokładnie było. Bywała tutaj jednak dosyć często, więc skrzaty przestały już do niej podbiegać, gdy tylko pojawiała się w tym pomieszczeniu. Chyba już się trochę do niej przyzwyczaiły i została przez nie uznana za stałego gościa. Albo po prostu uznały ją za swoją, bo nie była jakoś szczególnie od nich wyższa. Siedziała na swoim miejscu, przeglądając książkę od zielarstwa, i bawiąc się krawatem, który przez cały dzień zdążył jej się nieco poluzować. Cóż. Była tak zajęta łażeniem po zamku, że nawet nie znalazła czasu na przebranie się ze szkolnych szat. Szkolny mundurek był jednak względnie wygodny i nie aż tak brzydki, więc nie widziała w tym żadnego problemu. Zdarzało jej się nosić gorsze rzeczy. Gdy drzwi wejściowe się otworzyły, uniosła wzrok znak książki, i utkwiła go w chłopaku, który pojawił się w kuchni. Rozpoznała w nim ucznia jej Domu, więc nawet lekko się do niego uśmiechnęła. - O, to już po kolacji? Nie wiedziałam, że już tak późno - powiedziała, gdy usłyszała słowa Gryfona. Zmarszczyła brwi, nieco skonsternowana. Zamrugała. Naprawdę siedziała tu już tak długo? Kryśka i jej niezawodne wyczucie czasu. Lektura najwidoczniej pochłonęła ją bardziej, niż jej się wydawało. Gdy chłopak dogadał się ze skrzatami, ona również poprosiła je o coś do jedzenia, bo jednak iść spać na głodnego było złym pomysłem. Co właściwe miały do zaproponowania, było kwestią drugorzędną. Grimowa nie była zbyt wybredna jeśli chodziło o jedzenie. Potem przeniosła wzrok na chłopaka. - Christina - przedstawiła się, wyciągając w jego stronę dłoń. Kojarzyła go z widzenia, ale nie mogła przypomnieć sobie, by kiedykolwiek z nim rozmawiała. Może był nowy?
Zdecydowanie nie spodziewał się spotkać kogoś w kuchni. Szczerze to nie wiedział, że jest to poniekąd uczęszczane miejsce. Jak widać, wszystko potrafiło zaskakiwać, jak i ta informacja. Uśmiechnął się miło w kierunku drugiej Gryfonki, bo nie widział żadnego powodu, który stanowiłby o tym, że powinien jej jednak tego uśmiechu poskąpić. Zerknął w dół na skrzata, który ciągnął brzeg jego szaty. - O, dzięki wielkie! - powiedział, odbierając od niego talerz z dwoma naprawdę dużymi kanapkami. Zaraz jednak podszedł do niego kolejny skrzat, z kolejnymi smakołykami i jeszcze jeden z pokaźnym dzbankiem soku dyniowego a po nich jeszcze kolejny niosąc nad głową dużą formę z tartą melasową. - Em, może postawcie to po prostu na stole? - zaproponował, drapiąc się po głowie, zaskoczony tym, jaką obsługę tutaj uzyskał. Kompletnie się tego nie spodziewał i poniekąd było mu nieco z tego tytułu głupio. - A jakąś kawę czarną też da radę ogarnąć? - zapytał jeszcze, a po chwili kilka kolejnych skrzatów ruszyło ją zaparzyć. - Tak, już jakiś czas temu minęła ta godzina - odpowiedział w końcu dziewczynie, dalej uśmiechając się delikatnie przy tych słowach. Po chwili zdecydował się usiąść tam, gdzie skrzaty przyniosły dla niego jedzenie. - Alec - przedstawił się jeszcze dziewczynie ciesząc się, że to ona zapoczątkowała. Pewnie znowu wyszedłby na gbura, bo kompletnie nie pamiętał, jak dziewczyna się nazywa a istniało spore prawdopodobieństwo, że znał ją skąd wcześniej. A tak to, mógł udawać, że jest dla niego kompletnie nową osobą, co poniekąd było prawdą. Wiele osób w Hogwarcie wciąż pozostawało dla niego nowymi. Sięgnął po jedną z kanapek i wgryzł się w nią nieco łapczywie. Jadł ją z lubością naprawdę głodny. - A ciebie co zatrzymało, że nie zdążyłaś na kolację? - zapytał po chwili, patrząc na Christinę. Skoro już się tutaj spotkali, to co stało na przeszkodzie, by wymienić kilka zdań?
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kuchnia była właściwie chyba jednym najczęściej i najchętniej odwiedzanych przez uczniów miejsc w zamku. Najczęściej to pewnie byli Puchoni, którzy mieli do kuchni zdecydowanie bliżej niż do Wielkiej Sali. Uczniowie innych Domów bywali w kuchni jednak równie chętnie. Tu zawsze można była dostać coś dobrego do jedzenia lub picia, a do tego na ogół nie trzeba było mierzyć się z tłumami typowymi dla Wielkiej Sali. Dodatkowo w pomieszczeniu panowała wyjątkowo uspokajająca atmosfera, więc nawet Kryśka występowała tu w swojej spokojniejszej wersji. Uśmiechnęła się pod nosem widząc, jak skrzaty zasypały chłopaka ogromem jedzenia. To było takie typowe, że aż zabawne. Zwłaszcza, że Gryfon chyba się tego nie spodziewał. Widocznie był w kuchni po raz pierwszy. Uczniowie, którzy bywali tu częściej, byli przyzwyczajeni do tego, ze skrzaty potrafiły być nadgorliwe, jeśli nie sprecyzowało się swojej prośby o "coś do jedzenia". Gdy usłyszała o kawie, oczy jej rozbłysły. Czemu sama nie pomyślała wcześniej o tym napoju bogów? - O, to ja też poproszę kawę, ale z mlekiem - zwróciła się do jednego ze skrzatów. Przyda jej się to na rozbudzenie. Choć czekająca ją wspinaczka do dormitorium jak nic również ją rozbudzi. Z jej wzrostem i krótkimi nóżkami wspinanie się do legowiska Gryfonów bywało wyczerpujące. Zupełnie jakby pod tym względem już na zawsze utknęła w pierwszej klasie. - No w sumie faktycznie, skrzaty przecież szykowały jakiś czas temu kolację - mruknęła, przeczesując palcami włosy. Czytała akurat rozdział o halucynogennych grzybkach, więc tak pochłonęła ją lektura, ze nie połączyła ze sobą odpowiednich faktów. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie stracił poczucia czasu! - Chyba jesteś tu nowy, nie? - zapytała po chwili. Grimowa raczej nie bawiła się w owijanie w bawełnę, więc wolała zapytać wprost o to, co ją ciekawiło. Przez drugie półrocze siódmego roku była trochę nieobecna w szkole przez problemy rodzinne, ale ze wcześniejszych lat nauki też go nie kojarzyła. A przecież nie mogła być aż tak ślepa. - Siedze tu już od jakiegoś czasu i trochę się zaczytałam w książce - odpowiedziała, unosząc nieco jedną z książek leżących przed nią, i stukając palcem w okładkę. Padło na mugolską książkę zielarską. - A ty? Czemu nie poszedłeś do Wielkiej Sali? - zapytała, zaznaczając zakładką z Wolverinem miejsce, w którym skończyła czytać. Zamknęła książkę i odłożyła ją na mały stos pozostałych lektur zielarskich.
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Momentami nawet robiło mu się głupio, gdy zdawał sobie sprawę, że na swój kuchenny debiut przygotowuje się lepiej, niż na jakąkolwiek lekcje, zupełnie jakby czekał na niego nie test, a prawdziwy egzamin, jednak nie mógł wyzbyć się tego palącego go od wewnątrz uczucia, że zwyczajnie musi wypaść przed Ruth jak najlepiej. Nie tylko wypytał wszystkich wkoło czy mieli kiedykolwiek okazję przygotować smocze naleśniki, ale też niemal zamęczył pana w bibliotece, by wyszukał dla niego jak najwięcej przepisów na to konkretnie danie, by móc je porównać i wybrać tę wersję, która wyda mu się najmocniej rekomendowaną. - Rucia! - przywitał się pogodnie, chętnie witając ten znany mu już dreszcz niepokoju czy zdrobnione imię dobrze ułoży mu się w ustach, czy nie wybrzmi dziwacznie lub nachalnie. - Mam dla Ciebie znicz - wyrzucił z siebie od razu, gdy robił już pierwszy krok w stronę obrazu dorodnej gruszki, wyciągając dłoń z charakterystycznym pudełkiem w stronę rudowłosej. - Czekoladowy oczywiście - doprecyzował zupełnie zbędnie, ledwie powstrzymując się od komentarza, że widział na lekcji zielarstwa, że dziewczyna musi naprawdę lubić czekoladowe słodycze, skoro ma ich zapas. - Tylko uważaj, bo jak otworzysz pudełko, to spróbuje uciekać i jest bardzo szybki, zupełnie jak prawdziwy - zapewnił poważnie, z przejęciem spoglądając w zielone oczy dziewczyny, na chwilę zupełnie zapominając co właściwie robią na chłodnym korytarzu w podziemiach. Odchrząknął i z jeszcze większą powagą zawiesił dłoń w powietrzu, gotów załaskotać wymalowaną przed nimi gruszkę, a jednak nie mógł sobie na to pozwolić, póki nie otrzymał odpowiedzi na pytanie: - Gotowa poznać kilka Skrzatów i zrobić najlepsze smocze naleśniki w historii Hogwartu?
Ruth Callahan
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 138cm
C. szczególne : Kasztanowe włosy, multum piegów, krzywe zęby - sepleni z irlandzkim akcentem
Nie mogła się doczekać wtorku - i to tylko i wyłącznie z jednego powodu. W nosie miała lekcje transmutacji, historii magii i innych przedmiotów, bo myślami była już hen-hen daleko (no może nie aż tak) - w hogwarckich lochach, gdzie podobno było wejście do kuchni. Przez cały ranek i popołudnie pozerkiwała co rusz w stronę Olivera, szczerząc się do niego niedorzecznie szeroko. Kilka razy dostała też burę za nieuwagę na zajęciach - ale kogo by to obchodziło! W końcu jednak nadeszła długo wyczekiwana chwila i Callahanówna popędziła na łeb na szyję do podziemi, co kilka susów podskakując wesoło. Już z daleka pomachała Foxowi energicznie. — Ollie!!! — zaświergoliła radośnie, w końcu dopadając do chłopaka. Przez samego wizzengera Puchon wydawał się być super-miły, ale face to face Rutka miała wrażenie, że to najsympatyczniejszy człowiek na ziemi. Właściwie to chciała przywitać go przytulasem - ale powstrzymał ją przed tym sam Oliver, wyciągając w jej stronę dłoń z... czekoladką. — Omamuniu — aż zachłysnęła się z przemiłego wrażenia, nieco nawet niepewnie odbierając prezencik od chłopaka. Zerknęła na pudełeczko - na Olliego - i znowu na pudełeczko. Ostatecznie uśmiechnęła się radośnie, od ucha do ucha, a do piegów na jej policzkach dołączył pudrowy rumieniec współgrający z kwiatową opaską w splątanych, rudych kosmykach. — To super-miłe! Uwielbiam czekoladę! W sensie, no, znicze i żaby. I musy-świstusy — wypaliła prędko, ciągle nie tracąc uśmiechu i śmiało podłapując spojrzenie Puchona. Tylko teraz jakoś głupiej jej było go uściskać, więc targana emocjami przestąpiła kilkukrotnie z nogi na nogę. — Dziękuję Ollie. Tylko ja nic dla Ciebie nie mam, sorki — spąsowiała, automatycznie macając się po kieszeniach, w których miała tylko różdżkę i puste opakowania po żabach. Jednocześnie postanowiła dowiedzieć się co takiego lubi Fox, żeby w najbliższym czasie się jakoś zrewanżować. — Prze-gotowa! Bardziej niż na mecz Quidditcha! — oświadczyła z werwą, chowając do kieszeni szaty czekoladowego znicza. — Ja ten, też czytałam trochę o naleśnikach. I budyniu. Jak myślisz, Skrzaty nam chyba też pomogą, c'nie? — wpatrywała się w kolegę błyszczącymi ślepiami, niecierpliwie pozerkując na obraz przy którym stali.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Sterta jedzenia przygotowana na szybko przez skrzaty domowe wyglądała w ocenie Aleca naprawdę kusząco. Przyglądając się tym niesamowitym przysmakom wprost nie mógł się doczekać momentu, gdy będzie mógł zatopić zęby w jakimś. Kanapki wyglądały przecudownie, tarta pachniała w taki sposób, że żołądek Gryfona zaczął się niebezpiecznie mocno skręcać, domagając dostawy węglowodanów. Nic dziwnego, że powoli podszedł do miejsca przy stole i usiadł na ławce, by przyciągnąć do siebie talerz z kanapkami. Naprawde był głodny. A głodny Alec, to zły Alec. Nie ma co ryzykować, że stanie się jeszcze gorszy, niż był obecnie. Zerknął na dziewczynę z zainteresowaniem. Widać, że musiała być bardzo skupiona na tym, co tutaj robiła, cokolwiek by to nie było, skoro nie zauważyła, jak skrzaty szykowały jedzenie dla reszty szkoły. Ewidentnie musiało to być nad wyraz absorbujące zajęcie. Otrząsnął się z zamyślenia, kiedy zadała mu kolejne pytanie. - Tak... znaczy nie. W sensie - westchnął głośno, pozwalając słowom w tym czasie ułożyć się w jego głowie w logiczną całość. - Od tamtego semestru chodzę do Hogwartu. Przenieśliśmy się tutaj razem z siostrą i bratem - wyjaśnił w końcu, znacznie lepiej. A potem złapał kanapkę i łapczywie się w nią wgryzł. Merlinie, jaka ona była dobra. Idealnie soczysta wołowina, posmarowana jakimś nieznanym mu, jednak pysznym sosem, warzywa. To wszystko komponowało się w idealną wręcz całość. Nic dziwnego, że wyraz błogiego zachwytu na chwilę zagościł na jego twarzy. Lubił jeść, a teraz w dodatku był naprawdę głodny. Podniósł swoje spojrzenie na Christine. Przeżuł do końca nim postanowił się odezwać. - To musiała być naprawdę interesująca książka, skoro poświęciłaś dla niej jedzenie - powiedział w końcu. Złapał w dłoń filiżankę z dostarczoną przez skrzaty kawą i upił z niej potężny łyk. Była gorąca, ale to go nie zraziło. Czarna i bez cukru, tak jak lubił. Nie po to Merlin stworzył kawę w takiej postaci, by ją wybielać i słodzić, a przynajmniej taką zasadę wyznawał Alec. - Powiedzmy, że ja i transmutacja z profesorem Crainem to nie jest dobre połączenie - parsknął lekkim śmiechem, by po chwili pokręcić z niedowierzaniem głową. Sam wciąż nie wiedział jakim cudem musiał poświęcić na ten referat aż tyle czasu… Kto to słyszał by na początku roku szkolnego robić tak trudne rzeczy. - Wyjątkowo paskudny referat na temat pięciu podstawowych wyjątków dotyczących transmutacji elementarnej w Prawie Gampa - wyrecytował z pamięci temat swojego wypracowania, choć prawdopodobnie wolałby o nim zapomnieć...
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Tego dnia w szkolnej kuchni panował istny chaos. Skrzaty biegały w tę i we w tę z talerzami, półmiskami i co tam Merli raczył wymyślić. Z tego, co zdążył przewinąć jej Gwizdek, dyrektorka miała dziś po obiedzie odwiedzić kuchnię, aby ocenić,czy wszystko jest ok. Nic więc dziwnego, że w pomieszczeniu wyczuć się dało mieszankę podniecenia oraz trwogi. Krukonka siedziała przy niewielkiej ławie i wsuwając w siebie drugą już miskę Gwizdkowej owsianki, czytała najnowszy numer „Gotowania od kuchni”, należący do któregoś ze skrzatów. Do żywego zaintrygowała ją wciągająca lektura najnowszego przepisu na pieczone plumpki w sosie mandarynkowo-pieprzowym, ale czytanie na należało do łatwych, kiedy to co chwilę ktoś ci jeździł szmatą między miską a filiżanką. Koniec końców, nie mogła mieć do nikogo pretensji. Była w kuchni, nie w Wielkiej Sali i pracownicy tejże kuchni mieli swoje obowiązki. I tak wyświadczali jej przysługę, pozwalając jeść wszystkie posiłki właśnie tu. Co prawda powinni już przywyknąć przez ten ponad osiem lat, tak jak przywykła Brooks do ich towarzystwa, ale koniec końców była tu gościem, o czym doskonale wiedziała. I dlatego też respektowała panujące tu prawa. Dziewczyna skończyła czytać przepis i przewróciła leniwie stronę. W końcu gwóźdź programu, najlepszy fragment całego tego pisemka. Krzyżówka! Wyposażona w zwykły mugolski ołówek, zaczęła wypełniać kratkę po krateczce. Szybko zaczęło ją to jednak nudzić. Hasła były banalne, ale mogła się tego spodziewać, w końcu były dopasowane do poziomu czytelników. Dojadła więc szybko owsiankę, wyczyściła miseczki zaklęciem, po czym odniosła je na miejsce. Widząc Gwizdka, który ciężko sapie, dźwigając worek z mąką, postanowiła pomóc skrzatom, które to karmiły ją od tylu lat. Najpierw uniosła worek leviosą i delikatnie przeniosła go we wskazane miejsce, a następnie podeszła do wielkiej kadzi z wodą i mydłem, w której moczyły się naczynia. - Bambuś, zostaw. Ja się tym zajmę. – Poklepała znajomego skrzata po kudłatej głowie, po czym podwinęła rękawy i wzięła się za mycie. Zadanie nie było skomplikowane. Najpierw usunąć drapakiem najbardziej zaschnięte i przypalone części, potem rzucenie chłoszczyść, a na koniec osuszenie i dostawienie na miejsce w długiej szafce. Na co dzień doceniała mugolskie technologie i zmywarki, bo choć kochała sprzątać, to nienawidziła zmywania naczyń. Mimo to dzielnie zasuwała teraz, ramię w ramię, z Bambusiem i ferajną. Szło jej całkiem sprawnie. Co prawda czasem dłoń ślizgała jej się na różdżce i do tego kręciło ją w nosie od zapachu mydła, ale ostatecznie była zadowolona z siebie. No i jeszcze bardziej doceniała to, co robią skrzaty dla niej i dla reszty. Każdy widział efekty ich pracy, czyli pyszne potrawy na długim stole. Mało kto jednak zastanawiał się, ile pracy i wysiłku to wszystko kosztuje. Ona rozumiała i dlatego zawsze, przy najmniejszej okazji, starała się odwdzięczyć tym niewielkim, cholernie inteligentnym zgredkom, którzy sprawili, że poczuła się w szkole dobrze i przestała tęsknić za Soton. Pewnych długów nie spłaci nawet milion umytych talerzy.
/ZT
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Miał wrażenie, że serce stanęło mu zupełnie w oczekiwaniu na dalszą reakcję Ruty, by zadudnić donośnie przy nagłym uśmiechu dziewczyny, który odwzajemnił mimowolnie, przeszczęśliwy z tego, że udało mu się trafić z tym drobnym prezentem w jej gust, od razu też obiecując sobie, że musi spróbować tych musów-świstusów, by następnym razem móc odpowiedzieć Gryfonce co sam o nich myśli. - Chodziło o Twój uśmiech, a nie odwzajemnienie prezentem - zaprotestował, tłumacząc jak najlepiej umiał to, że za jego działaniami stałą chęć wywołania w Rucie konkretnych emocji, a nie próba zdobycia dla siebie w przyszłości jakichkolwiek profitów od dziewczyny. - Na pewno! Słyszałem, że Skrzaty są super pomocne i w ogóle - przytaknął, milknąc na chwilę, by załaskotać w końcu tkniętą krańcem palca gruszkę, mimowolnie wstrzymując oddech, gdy przejście do kuchni zaczęło się otwierać. Podejrzliwie zerknął do środka, wyjątkowo nie przepuszczając dziewczyny przodem, bo i nie będąc wcale pewnym czy kolejne kroki są bezpieczne, choć wcale nie wątpił w to, że Ruta nie należy do strachliwych. I może to właśnie przez tę świadomość dziarskości dziewczyny sam też stanął nieco pewniej, wypinając drobną pierś przed siebie, by wyprostować się w niezłomności swojej decyzji o wkroczeniu w skrzaci świat. - Och, dzień dobry - przywitał się odruchowo, gdy z cichym trzaskiem pojawił się przed nimi stary, pomarszczony jak tyłek słonia skrzat, wpatrując się w ich twarze w milczeniu, jakby próbował ocenić czy kiedykolwiek wcześniej już ich widział. - Pirszaki, czemu to Paskudek zawsze musi trafiać na pirszaki - przymarudził niezbyt cicho, ale ewidentne nie do nich, bo dopiero ze zdecydowanie zbyt głośnym "DZIEŃ DOBRY uniósł na nich jasne spojrzenie, pozwalając dużym uszom zakołysać się łagodnie przy pewniejszym ruchu głowy. - CZEGO WAM POTRZEBA, MÓWCIE, TO PASKUDEK WAM PRZYNIESIE - wychrypiał głośno, oczekująco przeskakując spojrzeniem między świeżymi gośćmi kuchni. - E, em, ee... - wybąkał, czując się wywołanym do odpowiedzi, jednocześnie jednak zupełnie dając wytrącić się z równowagi zachowaniem starego skrzata, którego bardziej spodziewałby się już na jakiejś przymusowej skrzaciej emeryturze. - Chcielibyśmy zrobić smocze naleśniki - zaczął, grzecznie urywając nawet na mamrotanie pod nosem Paskudka ("Gotować dzieciakom się zachciało") - ...Więęęęc będą nam potrzebne mąka, mleko, jajka, chilli, pędy wnykopieńków i może... - pociągnął dalej i urwał, nie do końca wiedząc na jakie warzywa dziewczyna będzie miała ochotę, więc wykręcił się, by czujniej spojrzeć w te wiecznie błyszczące oczy. - Cebula, marchewka, papryka, cukinia… - wymienił znacznie wolniej, donośniej, by być pewnym, że starawy skrzat wszystko dosłyszy. - Nie czytałem przepisów na budyń… - przyznał się Rutce, bo faktycznie zupełnie zapomniał o wspomnianej zachciance, niekoniecznie biorąc pod uwagę, że mogliby poświęcić czas i na deser, w efekcie czego zupełnie nie wiedział co właściwie na taki budyń się składa.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Trzeba było przyznać, że skrzaty znały się na swojej robocie. Przygotowane przez nie jedzenie zazwyczaj prezentowało się szalenie smakowicie. Nic więc dziwnego, że chłopak tak zareagował na widok tych pyszności. Kryśka na ogół też aż się śliniła na widok żarcia przygotowanego przez zamkową kuchnię. Choć ostatnio, co do niej niepodobne, przesiadując w kuchni czy też przy stole w Wielkiej Sali, bardziej skupiała się na nauce niż na czymkolwiek innym, w tym samym żarciu. O zgrozo. Czyżby została kujonem? Pewnie gdyby się nad tym porządnie zastanowiła, to sama byłaby w szoku. Póki co była jednak zbyt zafascynowana grzybkami, zielarstwem i eliksirami (swoim nowym powołaniem), żeby to rozważać. W końcu wypadało się w końcu ogarnąć i zacząć myśleć poważnie o życiu. W końcu i Kryśkę dopadł ten niemiły... okres. - Aaa, to dlatego cię nie kojarzę. Mnie w ostatnim semestrze było w szkole jakoś mniej - powiedziała, kiwając głową. I wszystko jasne. Gdy już zagadka się rozwiązała, Kryśka rozsiadła się wygodniej na swoim miejscu. Przygarnęła też w swoją stronę przyniesioną przez skrzaty kawę. Właściwie to chyba kojarzyła jakieś info o nowym rodzeństwie w szkole. Ale tutaj często ktoś nowy przychodził, inni odchodzili... Można było się w tym wszystkim pogubić. Wzięła kubek kawy w ręce, bo ona to już dostawała swój ukochany napój od skrzatów w litrowym kubełku, nie w filiżance, a słysząc pytanie chłopaka pokiwała głową z uśmiechem. Zanim odpowiedziała upiła trochę kawy, zastanawiając się, co powiedzieć, by nie gadać o grzybkach. - Zielarstwo. A dokładniej mugolskie zioła i rośliny. To jeden z moich ulubionych przedmiotów - powiedziała po chwili, pomijając fakt, że czytała akurat o tych z nich, które miały właściwości narkotyczne i halucynogenne. Nie była to tematyka popierana w szkole, więc lepiej było się nią otwarcie nie interesować. - Ooo, brzmi koszmarnie. I aż współczuję. Ja sama nie lubię się z transmutacją. I w ogóle z większością zaklęciowych przedmiotów. Dlatego czuję ten ból - powiedziała z niewyraźną miną. Aż ją coś wewnętrznie zabolało na sam wydźwięk tytułu tego referatu. - A tak ogółem to jak ci się podoba Hogwart? - zapytała, ponownie popijając kawę. Czasem ciekawiło ją, jak szkoła wygląda w oczach kogoś przyjezdnego.
Był w pełni świadom, że nie powinno go tu być, a tym bardziej kiedy prawie cały Hogwart pogrążony był w głębokim śnie i ciszy, w której nawet najcichszy szmer brzmiał niczym wybuch bomby. Niestety jego wola była zbyt słaba i podległa fizjologicznym potrzebom, aby dostosować się do panującej zasady, że po godzinie "zero" nie można opuszczać dormitorium. Liam wymknął się niepostrzeżenie stawiając kroki w rytm dźwięków, jakie wydobywały się z jego żołądka, domagającego się jedzenia. Pochłonięty własnymi sprawami nie zdążył na kolację, w wielkiej sali pojawiając się w momencie, gdy całe jedzenie zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie nikłą woń, wprawiając w ruch ślinianki. Skłamałby mówiąc, iż sporo czasu oraz wewnętrznych rozterek zajęło mu podjęcie decyzji o wizycie w kuchni, bo tuż po pierwszym, cichym burczeniu, wyskoczył z łóżka, narzucając na siebie dres. Doskonale wiedział, że głodny nie zaśnie, natomiast skrzaty zawsze chętnie częstowały go smakołykami, których jako łasuch nie potrafił odmówić. Z rozwagą i pełnym skupienie przemierzył najpierw ruchome schody, a następnie korytarze, by dostrzec do pomieszczenia w powietrzu którego zawsze unosił się przyjemny zapach. Niestety zanim zdążył się rozgościć, drewniane drzwi zaskrzypiały, a w progu stanęła rudowłosa pani prefekt. Mimowolnie twarz Walkera przybrała żywszy odcień, aczkolwiek na jego ustach majaczył uśmiech. - Też zgłodniałaś? - zapytał niego głupkowato, zdradzając tym samym powód swojej obecności.