Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Los nie był dla niej łaskawy dzisiejszego dnia, bo negatywnym emocjom nie było końca. Zwykłe pieczenie ciastek przeobraziło się w jakąś katastrofę, nad którą nie mogła zapanować. Sytuacja ze ślizgonem i później jeszcze bójka za sprawą drugiego wychowanka Slytherinu sprawiała, że całe ciało drżało jej w panice i bezradności. W głowie głębiły się chaotyczne, przerażone myśli, krzycząc głucho i rozdzierając ją od środka. Miała wrażenie, że tkwi w pułapce bez wyjścia. Nie wiedząc, jak sobie z nimi poradzić, postanowiła spełnić ich prośby, a jednocześnie wygonić ich z kuchni i sprzątnąć bałagan, który zrobili. Któremu ona też była winna. Spojrzała na Lennoxa nieco oszołomiona, rozchylając delikatnie usta i nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Był mistrzem używania słów w taki sposób, aby zabolały. Miał rację, oczywiście — ale takim była już człowiekiem i miała wrażenie, że już nawet on się z tym pogodził. Cóż, widocznie się myliła i oczekiwał, że w jakiś sposób się zmieni, bo tak odebrała jego słowa. Trudno ją winić, jeśli sens wypowiedzi był inny. Odprowadziła Felixa wzrokiem, kucając i zabierając się za sprzątanie kubka, nie mając odwagi na Zakrzewskiego spojrzeć. Bo on nie rozumiał najwidoczniej, że zachowałaby się tak wobec każdego, kto tej pomocy by oczekiwał, niezależnie od pozostałych okoliczności. Kawałek za kawałeczkiem, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy, zbierała drobinki i układała na dłoni, myśląc o tym, jak cudownie byłoby stąd zniknąć i uciec. Potem rozległ się huk, który był początkiem kolejnego bezsensownego aktu przemocy. Podskoczyła w miejscu, odchylając głowę do tyłu i patrząc, co się dzieje. Zbladła mocniej, o ile było to w ogóle możliwe na widok pokrytej krwią twarzy Lennoxa, wywołującej ścisk w jej żołądku. Dlaczego ten głupek go uderzył? Wiedziała, że teraz już się nie powstrzyma furii, która malowała się coraz mocniej na jego twarzy. I tak oto Felix skończył na ziemi pod siedzącym nad nim, znacznie silniejszym Zakrzewskim i był okładany pięściami. Krew lała się wszędzie. Przełknęła ślinę, zaciskając pięści — zapominając o tym, że trzymała w dłoni szkło, które z łatwością porozcinało śniadą skórę, zsuwając się niżej i wbiegając niemalże na skórę nadgarstka. Wstała gwałtownie, wypuszczając ubrudzone krwią resztki porcelany, a te rozsypały się z cichym szelestem po podłodze, przyozdobione szkarłatem. Nie zwracała uwagi, jak wiele ma rozcięć i jak głębokie one są, czy zostaną jej blizny, czy porcelana wciąż tkwiła w skórze. Nie mogła znaleźć różdżki, zapomniała ze stresu, co z nią zrobiła. Niewiele myśląc, podbiegła do nich i kucnęła za studentem, jedną dłonią obejmując go mocno w paście i wbijając palce w materiał jego bluzki, a drugą — z cichym syknięciem bólu, złapała za jego nadgarstek, chcąc go powstrzymać. Przywarła do niego z całą siłą i przerażeniem, które miała. Przyległa ciasno do jego pleców, jej gorący oddech muskał okolicę karku, lecące z oczu łzy robiły plamę na ubraniu. Nie miała wiele siły, więc niezbyt skrępowała jego ruchy, jednak miała nadzieję, że w napadzie złości nie wyrwie się na tyle, żeby zrobić sobie większą krzywdę. Kompletnie nie myślała sobie, chociaż przez przypadek mogła od nich oberwać lub polecieć na szafki, odrzucona jednym ruchem. Była mała i dość lekka, szczupła. - Lennox, przestań! Zrobisz sobie krzywdę.. - wydusiła drżącym głosem, przez szloch i łapanie powietrza, powstrzymując z trudem kolejny atak paniki. Nie chciała, żeby coś mu się stało — a mógł się mocno o ten blat uderzyć no i jego nos pozostawiał wiele do życzenia. Martwiła się też o Felixa, nie wiedząc nawet, czy był przytomny. Silne pięści ślizgona mogły przyprawić go o wstrząs mózgu. - Zabijesz go, proszę Cię, daj spokój.. - spróbowała raz jeszcze, zatapiając buzię w jego plecach. Robiło się jej coraz słabiej, coraz trudniej było oddychać. Zaczepiona o dłoń i nadgarstek Zakrzewskiego, dłoń Flory coraz mocniej ślizgała się na ciepłej, wypływającej z ran krwi. Była taka bezmyślna i niezdarna.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Piekło rozpętało się na nowo. Max nie miał pojęcia co go podkusiło, żeby zamiast wyjść i to wszystko zakończyć przywalić Lennoxowi i to w taki niezbyt honorowy sposób, gdy starszy ślizgon akurat patrzył w inną stronę. Przecież już zaczynał wracać do siebie. Wydawałoby się nawet, że powoli odzyskuje rozsądek, a jednak była to tylko iluzja. Wciąż nie mógł sobie poradzić z adrenaliną buzującą w jego organizmie. W głowie miał mniej więcej taki sam burdel, jaki panował teraz w kuchni, tylko że tego rodzaju bałaganu nie dało się tak łatwo pozbierać, ani naprawić jednym machnięciem różdżki. Żadne "Reparo" tutaj nie pomoże. Nie miał nawet czasu złapać oddechu, gdy Zakrzewski znów powalił go na podłogę. Tym razem jednak Solberg był całkowicie unieruchomiony. Jedyne co mógł to przyjmować kolejne ciosy. Jego twarz była już w takim stanie, że nawet rodzona matka by go nie poznała. Znaczy, gdyby jeszcze żyła. Pęknięcia, lejąca się krew i siniaki to było jedyne, co można było dostrzec na jego twarzy. Nawet oczy zapuchł mu tak, że praktycznie nic już nie widział. Z każdym kolejnym ciosem był coraz bardziej zadowolony. O taki ból mu właśnie chodziło. Nie miał pojęcia, co działo się wokół niego. Nie widział Flory i nie słyszał, jak próbuje powstrzymać Lennoxa przed zrobieniem z Maxa puree. Jego zmysły powoli przestawały działać. Felix czuł, jak jego świadomość powoli go opuszcza. Nie liczyło się już nic, co się wcześniej stało. Nie myślał o liście, Florze, Zakrzewskim... Osuwał się w dającą mu ulgę ciemność.
Myślenie racjonalne w tej sytuacji nie wchodziło w grę, nieprawdaż? Chociaż brał pełną odpowiedzialność za swoje czyny i słowa, w końcu nie warto wypierać się czegoś, co opuściło jego własne usta i jeszcze było dwóch świadków. Trzeba było brać sprawy w swoje ręce, nie wypierać się brzydkiej rzeczywistości i iść dalej. Nawet jeżeli nie wygląda to najlepiej. A o co dokładnie teraz chodziło? O jakiś rodzaj zniewagi? Czy może zwyczajnie chciał się na kimś wyżyć, już nawet nie w obronie drugiej osoby. Kłamałby, gdyby twierdził, że robił to dla niej. Zawsze działał samolubnie, a wyższe cele raczej go nie interesowały. Rozpływająca się pod jego pięściami twarz chłopaka również nie miała znaczenia w tym sporze. Był dla niego nikim, tak samo, jak powody, dla których postanowił ponownie rzucić się na Lennoxa. Czy to z życiem własnej śmierci? Nie jego biznes. Fakt, że postanowiła go zatrzymać, jedynie bardziej go zirytował. Czy sama przed chwilą nie prawiła o tym, jak to niezgodne z jej naturą byłoby zostawienie rannego? Dla niego było to coś podobnego, tylko że dotyczyło czegoś innego. Również nie mógł go tak zostawić, a fakt, że próbowała go zatrzymać, mógł oznaczać, że sama chciała go zmienić. Podobno powoli zaczynała go akceptować... Nie widzi? Mogliby tak odbijać piłeczkę w nieskończoność. Nie jest to ani miłe, ani potrzebne. Próbował ją zrzucić z pleców, była jak nieznośne robactwo, które nie chce odpuścić. Nie słyszał jej, a nawet gdyby te słowa dotarłyby do jego podświadomości, nic by z tym nie zrobił.-Puść mnie!-Warknął, na moment zatrzymując uderzenia, a próbując oderwać ją od siebie. Mocniej przysunął się do ciała ślizgona, kolano przyciskając do jego krtani, jakby dźwięki wydobywające się z jego gardła jedynie go wkurwiały. Tak było, w tym momencie chciał, aby zamilkł. Niepotrzebne były mu jęki tchórzostwa. Tak bardzo śpieszno było na tamten świat? Proszę bardzo. Pochylił się bardziej nad poobijaną twarzą.-Zdechnij.-Mógł go już nie słyszeć, dałby sobie głowę uciąć, że jego słowa nie dotrą do niego nawet po czasie. Miał dosyć tego miejsca. Miał dosyć tej słabości, która go otaczała. Wstał szybko, mocnym szarpnięciem pozbywając się Flory, która przykleiła się do jego pleców. Obejrzał się na nią, a co mogła zobaczyć w jego spojrzeniu? Sam nie wiedział, nie chciałby nawet tego zobaczyć. W każde uderzenie przelał swoją frustrację, złość, niechęć, podłość. Widoczna była na twarzy tego chłopaka miał nadzieję, że długo tam pozostanie. -Chcesz spokoju? Właśnie go dostajesz.-Powiedział, wycierając twarz z własnej krwi. Otworzył drzwi, wyglądając tak, jakby chciał coś powiedzieć. Jednak nic nie wyleciało z jego ust, wyglądał na jeszcze bardziej wkurwionego, jakby to, co działo się w jego głowie, było jeszcze gorsze od tego, co znajdowało się tutaj, w tym pomieszczeniu. Uderzył ręką w drzwi, zaciskając mocno usta. Wyszedł.
Przełknęła ślinę, zaciskając powieki i właściwie nawet nie była w stanie o niczym myśleć. Wszystko działo się tak szybko. Słowa, gesty, wściekłość. Gęste od negatywnych emocji, ciężkie powietrze paliło ją w płucach, chociaż równie dobrze mógł to spowodować płacz. Łzy niczym grochy leciały jej policzkach, gdy próbowała Lennoxa z tego szału powstrzymać, chociaż jemu to się wcale nie podobało. Warczał, marudził, wciąż bił — nie mogła go utrzymać, nawet jeśli próbowała. Ręka cały czas ślizgała się jej na krwi, przesuwała po jego skórze. Był takim głupkiem. A potem silnym szarpnięciem pozbył się Flory z pleców niczym zbędnego balastu, a ona poczuła tylko uderzenie plecami o pobliską szafkę kuchenną. Usiadła na ziemi, unosząc dłoń i przesuwając po tyle swojej głowy, aby sprawdzić, czy przypadkiem i tam się nie uderzyła, rozcinając skórę. Nie miała pojęcia, gdzie i co ją bolało. Jego słowa rozbijały się echem w jej głowie, chociaż nie potrafiła na nie odpowiedzieć, nawet na niego nie spojrzała. Bo i po co? On nie rozumiał jej, ona nie rozumiała jego i chyba tak po prostu miało zostać. Teraz i tak nie miało to żadnego znaczenia, bo każdą jej myśl zakłócało bicie nieistniejącego dzwonu, tkwiącego gdzieś w jej głowie. Nie chciała, żeby poszedł i to jeszcze w takim stanie, ale nie było niczego, co mogła dla niego zrobić. Niewiele myśląc, spojrzała na nieprzytomnego Felixa, tonącego we własnej krwi i chyba z trudem łapiącego oddech. No przecież nie mogła pozwolić, żeby umarł na środku kuchni w otoczeniu mąki czy porozrzucanych misek. Chciała się podnieść, ruszyć z miejsca i poszukać różdżki, jednak robiło się jej coraz ciemniej przed oczyma, a kolejny atak paniki, który wcześniej stłumiła, znalazł idealny moment, żeby wrócić. Uniosła dłoń, przesuwając dłonią po oczach — spuchniętych, teraz już brudnych od krwi, próbując się skupić, zmusić do czegokolwiek. Może wcale nie nadawała się na uzdrowiciela i powinna wrócić do Hiszpanii, zamiast snuć się po tej okropnej Wielkiej Brytanii. Właściwie nie wiedziała w którym momencie, podobnie, jak ślizgonowi i jej całkowicie urwał się kontakt ze światem zewnętrznym, a głowa bezwiednie osunęła się w dół, otoczona burzą splątanych, brązowych włosów. Jaka istniała szansa, że to wszystko okaże się tylko złym snem, gdy się obudzi?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kolejne spokojne popołudnie - które wcale spokojne się nie okazało. Perpetua, jak zwykle, po swoich zajęciach wybrała się na krótki spacer - wyjątkowo jednak nie po błoniach, a po samym zamku. Przechadzała się po korytarzach na pierwszym piętrze - w końcu postanawiając zejść niżej na parter. Zahaczyła jeszcze o Wielką Salę, żeby zerknąć, czy Voralberg już wrócił w mury Hogwartu - jednak nie zauważyła mężczyzny. Skłamałaby okrutnie, gdyby powiedziała, że się o niego nie martwi, bo od ich korespondencyjnej kłótni nie miała żadnych wieści o jego stanie zdrowia. Dalej przed oczami miała zdanie: SAM-SOBIE-ZŁAMAŁEM-NOGĘ. I za każdym razem dostawała gęsiej skórki, kiedy to sobie przypominała - być może, rzeczywiście, poniosło ją i nieco zbyt impulsywnie zareagowała na tę informację. Ale wspomnienia niemal przeciętego na pół nastoletniego Alexandra, a potem już dorosłego - pogryzionego przez wiwerna, nieustannie, uparcie krążyły pod jej czaszką, jak zapętlające się w kółko zdjęcia. To było po prostu silniejsze od niej. Westchnąwszy ciężko - skierowała się jeszcze o poziom niżej chcąc zahaczyć w pobliże Pokoju Wspólnego Puchonów. Odkąd została opiekunem Hufflepuffu, sprawy uczniów pochłaniały ją jeszcze bardziej - a żeby rzeczywiście wejść w nie i mieć odpowiednie spojrzenie, postanowiła skontaktować się z prefektami. Czyż jest ktoś bliższy Puchonom aniżeli inny uczeń? Tak więc, tym razem, udało jej się skontaktować z Schuesterem, który bez problemu dał się namówić nowej opiekunce na pogawędkę o borsuczych sprawach. Perpetua miała zamiar porozmawiać ze Skylerem o puchońskiej drużynie Quidditcha, której zdecydowanie brakowało żywotności - chcąc zaciągnąć jego opinii jak mogliby to zmienić. Razem oczywiście - Whitehorn miała zamiar ściśle współpracować ze swoimi prefektami. - Skyler, złotko, jak miło Cię widzieć! - przywitała się promiennie z Puchonem, zadzierając głowę ku górze. Przyzwyczaiła się już do tego, że chyba tylko pierwszo- i drugoklasiści bywali od niej niżsi. A nawet i niekoniecznie. Zdążyli przejść zaledwie kilka kroków, wymieniając uprzejmości, kiedy wpadły na nich rozemocjonowane skrzaty - całe obsypane w mące i ewidentnie przestraszone. Perpetua już na sam ich widok zmarszczyła z zaniepokojeniem brwi, kucając przy jednym z nich. - Bójka w kuchni? - Powtórzyła słowa domowego skrzata, rzucając zaniepokojone spojrzenie na towarzyszącego jej Skylera. Momentalnie podniosła się na równe nogi i ruszyła we wskazanym przez skrzaty kierunku - choć nawet tego nie potrzebowała, znała hogwarckie korytarze jak własną kieszeń. A zwłaszcza podziemia. - Skyler, proszę za mną - głos jej spoważniał, zbliżając się z każdym krokiem do miejsca katastrofy. Whitehorn nie uczyła tu długo - ale jej krótki staż jako nauczycielki był wyjątkowo intensywny. I owocował w niezwykłe przypadki. Wpadła do kuchni jako pierwsza - i na widok jaki tam zastała, krew ścięła się w jej żyłach. Dwójka uczniów, całych we krwi i nieprzytomnych. Chłopak wręcz leżał w kałuży własnej krwi - co do tego nie miała wątpliwości, widząc w jakim stanie była jego twarz. Dziewczyna siedziała pod ladą, z głową bezwładnie puszczoną na ramiona - Perpetua rozpoznała w niej własną podopieczną, Martell, którą często widywała w Skrzydle Szpitalnym i na własnych zajęciach. - Skyler, zajmij się Florą, zaraz do niej podejdę - rzuciła szybko, samej podbiegając do nieznanego jej jeszcze Ślizgona. Wiedziała przynajmniej z jakiego Domu był - po mundurku. Będzie musiała skontaktować się z Beatrice, jak tylko doprowadzi tę dwójkę do porządku. Nie wiedzieć kiedy - dobyła różdżki ze swojej laski, tkając siatkę z zaklęć uzdrowicielskich nad zmasakrowaną twarzą nastolatka. Musiała zatamować krwotoki i zmniejszyć opuchliznę. Chłopak prawdopodobnie miał wstrząśnienie mózgu. - Będziemy musieli przetransportować ich do Skrzydła Szpitalnego - oznajmiła i rzuciła przy tym spojrzenie na Florę - skrzaty mówiły o bójce... Perpetua nie wierzyła, że ta dziewczyna z sercem na dłoni byłaby zdolna do uniesienia dłoni na kogokolwiek. Zwłaszcza dłoni zwiniętej w pięść. Musiał być tutaj ktoś jeszcze.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Lubił profesor Jones. Tak jak i lubił skrzata Irka, obraz wieszczki na trzecim piętrze czy ducha starego woźnego, wiecznie pałętającego się po jego niegdyś ulubionym miejscu na ukradkowego papieroska. Lubił, bo lubieniem witał każdą nową osobę, obdarowując ją kredytem zaufania i naturalnie było mu przykro słyszeć o jej odejściu, ale nie był to tak naprawdę żal szczery, a jedynie uszyty lękiem niewiedzy kto zastąpić ma tę pustkę. I z typową dla siebie naiwnością i otwartością zakochał się zupełnie w uroku nowej opiekunki już od pierwszego spotkania, dostrzegając w niej cechy, których tak brakowało mu w młodziutkiej nauczycielce wróżbiarstwa. Ta delikatna kobiecość, otaczający ją ciepły spokój i uśmiech, który zarażał radosną atmosferą były dokładnie tym, co potrafiło z momentalnie skraść miejsce w jego sercu - a nie ukrywajmy, serce miał ogromne, stworzone do kochania i czułego układania w nim kolejnych osób, jakby tą rytmicznie bijącą ścianką faktycznie chciał ich wszystkich ochronić. Ciepłym uśmiechem i wyraźną nutą szacunku w głosie przywitał się z nową Panią Profesor, zapewniając ją o tym, że ma kilka pomysłów, które chciałby zrealizować, by... cóż, poprawić samopoczucie Puchonów, bo szczerze powiedziawszy, nigdy nie był tym prefektem, który przejmował się punktami, wynikami, ocenami czy meczami. Jedyne czego chciał, to czuć, że żaden Puszek nie czuje się samotny ani bezradny. - ...gdyby uzyskać pisemną zgodę dyre... - urwał, instynktownie wykręcając głowę w stronę nałożonych na siebie nierówno trzasków teleportacji, w pierwszej chwili dość spokojny, godzinami spędzonymi w kuchni przywykły do tego charakterystycznego, skrzaciego przywileju, dopiero dostrzegając rozszerzone ze strachu źrenice zawsze tak odważnego Orzecha, zrozumiał, że stać się musiało coś gorszego od zwykłej bójki i od razu nachylił się gorączkowo, próbując wyłapać w panice wyrzucane słowa. Zerwał się z miejsca, gotów pognać w stronę kuchni w rytmie dudniącego z trwogi serca, a jednak zamarł w miejscu, zbyt... żałośnie przerażony. Momentalnie powróciły do niego niedawne wydarzenia jednostronnej bójki w parku, a ta pociągnęła wspomnienie bezlitośnie wyrywanych mu przez Neirina zębów, niemal pewny już, że w kuchni spotka się z równie brutalnymi scenami, tym razem nawet nie mogąc przyjąć ich na siebie. W panice spojrzał na Profesor, nie wiedząc jak miałby niemo przekazać jej swój lęk o to KOGO zastanie w kuchni, skoro niemal każdy, kto zapuszczał się tam częściej, był mu już w jakimś stopniu bliski. Flora? Nirah? Yuuko? Dopiero krótkie polecenie wyrwało go z tego stanu i podążył za zjawiskowo piękną opiekunką, czując się niczym dziecko prowadzone za rękę przez matkę, gdy mózg podsyłał mu kolejne twarze i imiona. Nancy? Gabrielle? Bruno? Stukot pospiesznie nakreślanych kroków, głośne skrzypnięcie przejścia i przerażająca w tym wszystkim chwila ciszy. Ceinwedd? Caelestine? Ofelia? - Nie - był pewien, że poruszył wargami, ale wydobyło się z nich tylko rozgrzane od paniki powietrze. - Nienienieneinienienie, nie - wyrzucił z siebie, nawet nie słysząc kolejnego polecenia, a od razu doskakując do Flory w swej samolubności potrafiąc myśleć tylko "dlaczego akurat ona?". Miał dość, miał zwyczajnie, kurwa, dość i w obecnej sytuacji nie potrafił nawet przejąć się tym, że to mugolskie przekleństwo wymsknęło mu się z ust w obecności kobiety, a już na pewno nie przejmując się tym, że była przy okazji jego opiekunką domu, a on jako prefekt powinien świecić przykładem. Miał dość tej ciągle przeplatającej się na świecie bezsensownej brutalności; miał dość bójek, wyzwisk, prześladowań, napadów w parkach i gwałtów. Nie potrafił pojąć dlaczego cokolwiek z tego w ogóle miało prawo zaistnieć i dlaczego ludzie robią to innym ludziom. Dlaczego ktokolwiek mógł skrzywdzić tak uroczą, kruchą i niewinną istotę, jaką była Flora i dlaczego nie było go obok, by móc przejąć to na siebie, kryjąc ją bezpieczną za murem swojej platonicznej miłości. Dopadł do jej twarzy drżącymi dłońmi w panice ścierając z niej ślady krwi, jakby na potwierdzenie, że jej miękkie anielskie rysy nie zostały wcale naruszone i gładząc kciukiem ukochany policzek, drugą dłonią sięgnął do jej szyi, przymykając oczy, by skupić się na zmierzeniu tętna, nachylając się instynktownie do jej ust, by uspokoić się dopiero, gdy na własnej skórze odczuł delikatny oddech. Zbadał ją pospiesznie wzrokiem, ujmując w dłonie zakrawione palce, nie mając w sobie na tyle odwagi, by w jakikolwiek sposób interweniować, ani nie myśląc na tyle trzeźwo, by w ogóle wiedzieć co miałby zrobić. - Obudzisz się, Skrzacie - szepnął cicho, ściśniętym ze zmartwienia gardłem, chcąc samego siebie o tym zapewnić i uniósł Puchonkę delikatnie, opierając drobne ciało na sobie, tuląc instynktownie jej głowę do własnej piersi, ani przez chwilę nie myśląc o tym, że mógłby ją przenieść zaklęciem. Nie ją. Nie opuści jej choćby na krok, póki pielęgniarka siłą nie wygodni go ze skrzydła szpitalnego. Wstał w ten sposób z trudem, nienawidząc siebie za brak jakichkolwiek treningów i spojrzał z nieskrywanym lękiem na Profesor, dopiero teraz potrafiąc poświęcić choćby pojedynczą myśl chłopakowi, który znajdował się przecież w dużo gorszym stanie. Ale nie był nią.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
W przeciwieństwie do towarzyszącego jej Puchona - Perpetua zachowała w miarę zimną krew, podchodząc do poszkodowanych. W miarę - to dobrze powiedziane. Zdążyła już przywiązać się do tych dzieciaków, zwyczajnie przejmowała się ich losem. Kiedy tylko mogła - rozmawiała z nimi, pytała, troszczyła się... I to nawet niekoniecznie tylko o swoich podopiecznych z Hufflepuffu. Zaczęła powoli wchodzić w rolę opiekuńczego ducha - który był jednak bardziej namacalny i rzeczywisty aniżeli widma założycieli Domów, czy przemykający od komnaty do gabinetu profesorowie. Starała się wbić w życie toczące się na hogwarckich korytarzach. Było jej o tyle łatwiej, że rzeczywiście - nikogo i niczego poza swoją pracą i Hogwartem nie posiadała. A opiekuńczy duch z zapędami uzdrowicielskimi widocznie był tutaj niezbędny. Z pewnym rozczuleniem spoglądała kątem oka, jak Skyler obchodzi się z młodą Martell. Och, jakże doskonale go rozumiała... Sama jednak nie mogła sobie pozwolić na uwolnienie towarzyszących jej w tej chwili emocji. Musiała się skupić - jeśli jej zaklęcia miały przynieść odpowiednie efekty. - Oj skarbie, kto Ci to zrobił... - mruknęła, między zaklęciami, niemalże matczynym gestem dotykając policzka młodego Ślizgona. Z jego twarzy zniknęła już opuchlizna, siniaki z sekundy na sekundę bladły, usłużnie ustępując inkantacjom wypływającym z różdżki Whitehorn. Chłopak jednak musiał porządnie oberwać, skoro dalej nie odzyskiwał przytomności. Perpetua nie wierzyła, nie było to wręcz fizycznie możliwe, że to Flora rzuciła się z pięściami na tego chłopaka. Znała dziewczynę - była jedną z najłagodniejszych istot z jakimi miała do czynienia przez całą swoją karierę. Przez całe swoje życie. Kończąc mruczenie uzdrowicielskich formułek, podniosła się z klęczek, wzdychając ciężko nad zaistniałą sytuacją. Podejrzewała u swojego pacjenta wstrząśnienie mózgu - ale tym nie mogła się już zająć na kuchennej posadzce. Nie chowała jednak różdżki - niewerbalnym Mobilicorpus unosząc nieprzytomnego nastolatka kilka stóp nad ziemią. Spojrzała przy tym na Schuestera, podnoszącego Puchonkę we własnych ramionach. Rozczulenie znów ścisnęło ją za gardło, aż musiała odchrząknąć. - Pokaż mi ją, złotko - poprosiła łagodnie, przysuwając się do swojego prefekta. Najdelikatniej jak umiała, obejrzała zakrwawione dłonie dziewczyny - bo to one pierwsze rzuciły się w jej oczy. Machnięciem różdżki wstrzymała krwawienie, nie próbując jednak wyjmować odłamków szkła z jej skóry. Nie było na to czasu, nie tutaj. - Orzechu - zwróciła się do jednego ze skrzatów, grzecznie stojącego przy drzwiach, uśmiechając się do niego pokrzepiająco. Zawsze traktowała skrzaty domowe z szacunkiem, nie zważając co inni mogli o tym pomyśleć. - Proszę, posprzątajcie tu. A potem zapraszam wszystkich świadków do mojego gabinetu, muszę zbadać tę sprawę. Delikatnym ruchem różdżki wprawiła ciało nieprzytomnego Ślizgona w ruch, tak, by sunęło za nią w powietrzu - jednocześnie położyła drobną dłoń na ramieniu Skylera, w wyrazie pocieszenia, odpowiadając na jego zlęknione spojrzenie. - Będzie dobrze, skarbie. Zajmę się nią najlepiej jak umiem - zapewniła go szczerze, i pewnie, jakby to były słowa Wieczystej Przysięgi, a nie zwyczajne pocieszenie. - A teraz za mną, do Skrzydła. W jednej dłoni dzierżąc różdżkę, w drugiej swoją laskę, wyszła z kuchni żwawym krokiem jako pierwsza - by robić za swoisty taran dla ich czwórki przez chmarę zaciekawionych uczniów. - Proszę się rozejść do swoich zajęć, już, już! Musiała teraz zadbać o bezpieczeństwo nieprzytomnej dwójki - a potem... Potem dowiedzieć się co tutaj zaszło. I poinformować Beatrice o zajściu z jej podopiecznym.
Z tematu - Perpetua i Skyler + Flora i Maximilian
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Dzisiejszego dnia młody puchon postanowił dość intensywnie ćwiczyć. Miał tylko wybrać się na lekki jogging, ale wyszło tak, że prawie dwie godziny biegał po błoniach. Był dość zmęczony. Nigdy na tak długie dystansy się nie wybierał. Nigdy nie ćwiczył, żeby zbudować formę, bo to mu nie było potrzebne. Według niego całkiem dobrze wyglądał, a biegał bo lubił i sprawiało mu to przyjemność. Wrócił do dormitorium postanowił się umyć i przebrać. Zajęło mu to niecałą godzinę. Ubrał się w dresowe spodnie jak i luźną bluzę. Zgłodniał. Nie chciało mu się iść aż do Wielkiej Sali dlatego postanowił zjeść coś w kuchni do której miał o wiele bliżej. Droga dość szybko mu minęła i znalazł się w kuchni. Zasiadł czekając na jednego ze skrzatów. Lubił tutaj przychodzić, bo zawsze otrzymał to czego potrzebował. Gdy tylko na horyzoncie pojawił się skrzat przekrzywił głowę patrząc na niego. Dla niego były to dziwne stworzenia i nawet trochę się ich bał. Był mugolem i nigdy o nich nie słyszał, a gdy zobaczył je po raz pierwszy o mało nie pomylił drzwi ze ścianą. Wyglądały przerażająco. Po chwili namysłu powiedział. - Poproszę paszteciki dyniowe jak i kisiel... - mruknął. Uwielbiał kisiel i chyba skrzaty o tym już doskonale wiedziały. Chyba nie było posiłku gdyby nie zamówił właśnie tego. - A i jeszcze sok dyniowy. - dodał. Widział zniesmaczenie skrzata, ale co mu zależało skoro po pstryknięciu palcem wszystko koło niego zaczęło latać i po pół minucie wszystko było już gotowe. - Dziękuję. - uprzejmość to jego drugie imię, a dobrze wiedział, że skrzaty cenią sobie czarodziei którzy znają to słowo. Po prostu nie chciał mieć z nimi na pieńku. Chwycił łyżkę i pierw postanowił zjeść kisiel. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że aż tak bardzo był głodny, a jednak. W mgnieniu oka półmisek stał się pusty. Popił jedynie sokiem dyniowym i postanowił zabrać się za paszteciki. Nawet nie wiedział dokładnie która jest godzina, ale nie przejmował się tym. Gdyby była pora nieodpowiednia dla ucznia skrzaty na pewno by go o tym poinformowały. Poza tym nie miał nic konkretnego do roboty więc nigdzie mu się nie śpieszyło. Lubił lochy były dla niego jakąś ostoją. Dobrze wiedział, że większość osób uważało, że te miejsca w podziemiach Hogwartu są nasycone jadem przez ślizgonów, ale tak nie było. On się tutaj bardzo dobrze czuł. Może dlatego, że wiele ludzi się tutaj nie kręciło. Było tutaj ciemno i ponuro, a jemu taka atmosfera jak najbardziej odpowiadała. Nim się obejrzał zjadł wszystkie paszteciki. Spojrzał z rozżalonym wzrokiem na skrzata i po chwili talerz został wypełniły dokładnie tym samym. Nie powinien tyle jeść, w końcu wrócił z treningu. Ale chrzanić to. Poza tym słyszał, że paszteciki dyniowe nie są aż tak bardzo tuczące.
Antoinette uczyła się w wielkim skupieniu, przebywając w pokoju wspólnym Ślizgonów. Studiowała cechy jakichś magicznych istot, a kiedy już napisała o nich cały referat, zajęła się wkuwaniem starożytnych run. Nic jej nie przeszkadzało, nawet odgłosy rozmów innych mieszkańców tego samego Domu. Co prawda nie była kujonem, ale nie uczyła się źle. Ot, normalna z jej uczennica (chociaż "normalność" to pojęcie względne, to raczej tu i teraz nie można doszukiwać się innego znaczenia tego słowa), ale nauka pochłonęła ją bez reszty. I nic jej nie przeszkadzało. I nikt. Była jakby w innym wymiarze, wypełnionym runami. Te szalały w je umyśle, niczym wyjątkowo żywe chochliki kornwalijskie. Jednak nie było to nieprzyjemne, ba - czuła się dobrze, ucząc się. Poza tym, bała się że jutro zostanie poproszona do odpowiedzi - nauczyciel dawno jej nie wzywał, by odpowiadała z ostatnio omawianego materiału. Ale to nie jedyny powód, jednakże o tym już wiemy. I już kończyła naukę, gdy nagle usłyszała, jak burczy jej w brzuchu. Rozejrzała się wokoło z obawą, iż ktoś to usłyszał poza nią. Całe szczęście, jej obawy były niepotrzebne. W sumie, gdyby nawet stało się odwrotnie, Antoinette i tak by się tym nie przejęła... miała wywalone, co kto o niej sądzi. Sama przecież uważała się za chodzące cudo, najmądrzejsze, najpiękniejsze... takie, które może obrażać innych, ale to nie może iść w drugą stronę. Już taka była ta nasza ruda ślizgonka. Dlatego włożyła zakładkę w opasłą księgę, zagarnęła pióro i pergamin, które to przedmioty umożliwiły jej napisanie tamtego referatu, oraz kilka innych rzeczy, i ruszyła z nimi do sypialni, by schować to wszystko bardzo dobrze. Cóż, nie da się ukryć że Apsley to raczej nieufna istotka. Kiedy już zrobiła, co do niej należy, zaczęła szukać w swoich rzeczach czegoś do jedzenia, niestety, z marnym skutkiem. Była zrozpaczona, gdy nagle przypomniała sobie o... kuchni! No tak, czasami tam przychodziła, prosząc tamtejsze skrzaty o coś do przekąszenia. Jednak tam nie mogła być niemiła. Już się nauczyła zasad panujących w kuchni. A jednak, opanowanie sztuki bycia miłym, nie było aż takie trudne! W końcu, robiła to dla wyższego celu - zapełnienia głodnego organizmu. Zeszła do poziomu, gdzie znajdowała się kuchnia. Połaskotawszy klamkę, znalazła się w środku i od razu zauważyła jakiegoś innego ucznia, którego kojarzyła co prawda z widzenia, aczkolwiek więcej niczego o nim nie wiedziała. Nigdy również nie zamieniła z nim żadnych słów. Może to i dobrze?, pomyślała Antoinette. Ale teraz miała ważniejsze priorytety. Uśmiechnęła się przyjaźnie (można? Można.) do jednego ze skrzatów i poprosiła o naleśniki, a kiedy przed jej nosem pojawił się talerz z trzema, zawiniętymi w trójkąt i wypełnionymi zmiksowanymi owocami, naleśnikami, uśmiechnęła się, podziękowała i zaczęła jeść, nie zważając zbytniej uwagi na mężczyznę, który również tu był. Bo co to ją obchodziło?
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Jako samotnik często się uczył, można tak powiedzieć, że lubił to. No bo co mógł innego robić jak nie nauka? Raczej nie miał w zwyczaju wałęsać się po korytarzach bez żadnego celu. Mimo iż to robił to jednak nie był jakimś wybitnym uczniem, a na logikę powinien być, nie? Dlaczego tak jest? Ano z tego powodu, że czyta książki które go fascynowały, a nie zawsze one miały pojęcie o jego przedmiotach których na co dzień się uczył. Zastanawiał się czasami żartobliwie czy nadejdzie kiedyś taki dzień w którym stwierdzi, że już nie ma książki w bibliotece szkolnej którą nie przeczytał. To chyba będzie dla niego koniec świata. Nie wyobrażał sobie takiego momentu. Mógł mieć tylko nadzieję, że biblioteka co jakiś czas jest wyposażana w nowe księgi, ale tego pewny nie był. Adrian za to bardzo przejmował się zdaniem innych. Raczej nie toleruje złośliwych komentarzy i przeżywa je o wiele bardziej niżeli powinien. Ale cóż zrobić skoro on już taki jest. Czasami czuje na sobie dziwne spojrzenia, ale zazwyczaj kończy się to uśmiechem tego osobnika do niego. Nigdy nie miał problemu z ludźmi. Ani nikt mu nigdy nie dokuczał, ani nie miał żadnego wroga. Może z jego nastawieniem do życia nigdy go nie będzie miał? On pewnie by najgorszemu wrogowi przebaczył. Chociaż... Na myśl o swoim bracie ściskało go w żołądku i miał objaw wymiotny na jego wspomnienia. Więc chyba aż taki głupi i naiwny nie był. Nawet dość dobre relacje miał ze ślizgonami mimo iż wszyscy go przed nimi ostrzegali, ale on jakoś nie brał tego nigdy do serca i całe szczęście. Być może kiedyś się na nich przejedzie, ale przecież lochy to były lokalizacje które bądź co bądź dzielili razem z nimi. Na chwilę się zamyślił, ale z zamyślenia wyrwały go zamykające się drzwi. Mimo krzątających się po kuchni skrzatów w pomieszczeniu było bardzo cicho, wręcz aż ponuro i podejrzliwie. Przeniósł instynktownie wzrok na dziewczynę, a gdy tylko spotkali się wzrokiem kiwnął jej głową. Postanowił się chociaż tak przywitać skoro dziewczyna sprawiała wrażenie kompletną ignoracją jego skromnej osoby. Dlatego postanowił wrócić do konsumpcji. Jednakże nie jadł aż tak łapczywie jak robił to przy pierwszym talerzu. Wyciągnął z kieszeni drobną książkę tak jakby mały notatnik. To były spisane zaklęcia nad którymi postanowił się teraz skupić.
Kiedy otrzymała posiłek na talerzu, wdzięcznie podziękowała skrzatowi, który podał jej naleśniki i zaczęła jeść - powoli, nie spiesząc się, chciała delektować się każdym kęsem, ale czy można jej się dziwić, skoro Antoinette już tak ma? Zauważyła skinięcie głowy tego chłopaka (mężczyzny?), jednak zignorowała ów gest. Była zbyt zaabsorbowana tym, że za chwilę dostanie naleśniki, a potem zajęła się ich konsumpcją. I pochłonęło ją to bez reszty. Jednak, stan ten nie utrzymywał się u niej do końca jedzenia... gdyż podeszła do owego jegomościa, i ignorując kompletnie fakt, że ten jest ewidentnie zajęty. Jakimś notatnikiem, a mimo tego nasz rudzielec usiadł już obok niego i zerknąwszy na ułamek sekundy na zbiór papieru dzierżony przez mężczyznę, uśmiechnęła się od ucha do ucha i postanowiła go jakoś zagadać, skoro i tak, poza naleśnikami, nie ma tu nic do roboty. -Hej! - zaczęła rześko i nieco spontanicznie - Co tam masz, uczysz się czegoś? - zagadała i uznała, że to najlepszy pomysł, przynajmniej jak na chwilę obecną. - Co tam smacznego zjadłeś? Bo ja naleśniki, pycha! - powiedziawszy to, dwoma teatralnymi gestami pokazała po sobie, jaka jest pełna (po pierwsze, kulistymi ruchami dłoni jakby masowała swój brzuch, po drugie - wykonała obrót języka wokół własnej osi, wystawiając go na zewnątrz, co miało sugerować oblizywanie się). Dojadła naleśniki i odstawiła talerz w odpowiednie miejsce, a kiedy już to zrobiła, wróciła do swojego "starego" znajomego. Starego? Cóż, nie znają się nawet, aczkolwiek Antoinette już zaczęła (na razie tylko w myślach, całe szczęście) tak o nim myśleć. Myśleć, że są najlepszymi przyjaciółmi. To jest tak samo dziwne, jak fakt, iż była wobec niego miła, nie odsłoniła (przynajmniej na razie) swojego prawdziwego oblicza. Może potem to się zmieni? Zobaczymy...
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Wcale go nie zdziwiło to, że jednak siedzieli na pewną odległość. Przecież kuchnia była miejscem do jedzenia, a nie do pogadanek, ba! Nawet nie wiedział czy tak można. Może skrzaty miałyby pretensje i by ich stąd wyrzucili? Tego nie wiedział, bo jednak nigdy tutaj nie przychodził z nikim. Zawsze przychodził tutaj sam, zjadł i opuszczał kuchnie. Poza tym siedzenie ze skrzatami nie było dobrym pomysłem. Patrzyły na klienta jak na kogoś kto zaraz stanie się ich kolacją. Raczej wiedział, że nic mu nie grozi, ale wiadomo co skrzatom chodzi po głowie. Zdarzały się dobre, przyjazne, ale czasami są takie, że nie chciałby z nim zostać sam na sam. Zajął się dość porządnie wertowaniem książki i wcale nie zauważył, że ów dziewczyna zbliża się do niego, a chwilkę później już była obok. Przeniósł na nią wzrok z nad książki. Była ślizgonką? Nie miał bladego pojęcia, szczerze powiedziawszy nie znał jej kompletnie. Nie wiedział ani jak ma na imię, ani z której klasy jest. Raczej była w bardzo podobnym wieku, ale raczej nie z tego samego roku. - Cześć. - przywitał się jak na dżentelmena przystało. - Powtarzam zaklęcia. - mruknął podnosząc książkę i za chwilę ją zwyczajnie zamknął. Czyżby tam coś ukrywał? Można powiedzieć, że tak to był notatnik gdzie miał wiele, wiele notatek z wielu przedmiotów, dość dla niego ważnych. Nawet zdarzały je dziwne wzmianki na jego temat, więc tego notatnika strzegł i chronił, żeby nikt pod żadnym pozorem go nie przejrzał. - Tak, naleśniki też są bardzo dobre, ale dzisiaj postawiłem na paszteciki dyniowe. To są dopiero dobre rzeczy, a skrzaty jednak robią dobrą robotę. - spojrzał na jednego z nich i kiwnął mu głową w geście uznania. Dobrze wiedział, żeby im się jednak trochę podlizywać to będą łagodniej na niego patrzyły i zawsze służyły jego pustemu żołądkowi. - Jestem Adrian. - podał jej dłoń przedstawiając się. Być może znała jego imię, ale on jej na pewno nie. Dlatego wolał to zrobić, żeby dziewczyna nie czuła, że jest tutaj niechciana. Ba! Szczerze powiedziawszy nawet się ucieszył z faktu, że dziewczyna do niego podeszła, bo pewnie sam by tego w życiu nie uczynił.
Antoinette nie była jakoś szalenie zainteresowana osobą chłopaka, po prostu chciała umilić sobie czas, ale dobrze iż ten o tym nie wiedział. Owszem, jakoś tam była, ale nie na zabój. A co do tego notatnika, to ją zupełnie nie interesowało. Po prostu chciała mieć jakikolwiek punkt zaczepienia, pretekst, by jakoś do niego zagadać. Kto wie... może z tej rozmowy wyniknie jakaś ciekawsza relacja? Wszystko się może zdarzyć, jak powiadają. I mugole, i osoby magiczne. W końcu i ci, i ci są po prostu ludźmi, nieprawdaż? A skoro chciała tę rozmowę podtrzymać, musiała mu odpowiedzieć! - Rozumiem - założyła pasmo intensywnie rudych włosów za ucho - Powtarzasz zaklęcia, powiadasz? A może mogłabym ci jakoś pomóc, albo pouczymy się razem? - nie wiadomo z jakiego powodu, acz Antoinette od razu pożałowała tamtych słów. Tylko dlaczego... oto zagadka. Następnie powiedziała mu, że co prawda paszteciki też lubi, ale zdecydowanie woli naleśniki. Potem wpadła na pomysł, jak tę rozmowę podtrzymać. Dlatego otworzyła usta, a spomiędzy jej warg wydobyły się słowa. - A jakbyś miał za chwilę wyzionąć ducha, i mógłbyś przed tym wybrać coś do zjedzenia, co by to było? - zaraz potem ów przedstawiciel płci brzydkiej podał jej dłoń. Antoinette zawahała się na moment, po czym uczyniła grzeczny gest złapania go za dłoń i potrząsnęła nieznacznie. Uśmiechnęła się przy tym nieśmiało, sama się przedstawiła. - A ja Antoinette. Przez chwilę milczała, ale to były tylko marne sekundy, których nie było zbyt wiele. Po chwili zagadnęła ponownie. - A mogę się spytać, z jakiego Domu jesteś? - mówiąc to, siliła się na obojętny ton, a jak jej to wyszło, to mógł ocenić tylko sam Adrian. Teraz już była bardzo zainteresowana jego osobą.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Młody puchon nigdy nie przejmował się ludźmi, którzy do niego zagadywali. Mało to ich było? Zazwyczaj przesiadywał sam, więc wiele razy się zdarzało, że koledzy z roku chcieli go zgarnąć na jakąkolwiek imprezę, ale on nigdy się nie zgadzał. Nie lubił imprez, które do niczego nie prowadziły, a tylko do pijackich sytuacji. Na szczęście nigdy na takiej nie był, więc nie musiał myśleć co by wtedy było. Miał wiele propozycji, ale do tej pory to tylko imprezy urodzinowe, które chcąc nie chcąc nie mógł bagatelizować. W końcu zapraszali go ludzie, którzy są czegoś warci i cokolwiek znaczą w jego życiu. Jednakże kto go zna wie, że takie imprezy znosił bardzo źle. Czy ten chłopak kiedyś otworzy się na ludzi? To naprawdę chyba będzie graniczyć z cudem. Zazwyczaj kogoś kogo w ogóle nie znał lekceważył. Nawet tę biedną ślizgonkę. Podeszła, zagadała, i co z tego? Po chwili stąd wyjdzie i zapomni o jego istnieniu, więc tak naprawdę nie było sensu zamieniać nawet kilka zdań. Jednakże daje szansę praktycznie każdemu. Wiele osób po raz drugi, trzeci, dziesiąty się odezwało i nawiązała się przyjacielska relacja, która jest utrzymywana do dnia dzisiejszego. Antoinette jak na ślizgonkę bardzo miło się zachowywała. Przecież to nie są "źli" ludzie. Chociażby Max, również ślizgon, a całkiem równy gość. - Znaczy powtarzam je dla samego siebie, żeby nie zrobić plamy na lekcjach. - mruknął do niej. Miał dobrą pamięć, ale każdego pamięć czasami zawodzi, nawet jemu się to zdarzało mimo iż tego zaklęcia uczył się przez tydzień i powtarzał do skutku. - Jeżeli miałaby to być ostatnia rzecz którą był zjadł to pewnie wybrałbym kisiel... Malinowy. - oznajmił. Uwielbiał kisiel, co prawda nie był to bardzo syty posiłek, ale jednak bardzo mu smakował. Uwielbiał go przez babcię, która często mu go serwowała. Uśmiechnął się jedynie jak się przedstawiła i kiwnął głową. - Hufflepuff. Ty jak mniemam Slyterin? - zapytał. Zgadywał, ale kojarzył, że dziewczyna dość często przechodziła po lochach, co oznaczało jedno, albo jest żółtków co wykluczał bo na pewno by się wtedy znali, albo z zielonych co bardziej było dla niego prawdopodobne. Raczej w lochach ciężko zauważyć przechadzającego się gryfona czy krukona, raczej wybierali miejsca wyżej usadzone.
Antoinette była zawiedziona, że chłopak dał jej jasno do zrozumienia, że chce sam i tylko sam powtarzać sobie zaklęcia, jednak nie było tego po niej widać. A może... może troszeczkę? Cóż, to było nawet możliwe. Tak czy owak, ślizgonka postanowiła zmienić temat, co by nie męczyć go tym samym tematem, skoro ten był aż nadto stanowczy. Stanowczością tą pokazał jej, by się nie wtrącała do jego nauki. A jak tam sobie chce. Antoinette przestała się tym w ogóle przejmować. Dlatego ucieszyła się, gdy ów jegomość odpowiedział na jej pytanie odnośnie ostatniej potrawy. Tak, teraz mogła się skupić na nowym temacie mimo że nie wiedziała, jak ta "nowa" rozmowa przebiegnie. Ale warto się jej podjąć. - Rozumiem. - kiwnęła głową. Sama nie została zapytana o to samo, więc w tej kwestii milczała jak grób, co potem może ulec diametralnej zmianie, albo i nie. Tak, wcześniej była zawiedziona, teraz jednak jej emocje przypominały raczej zdziwienie. On wiedział, z jakiego domu pochodzi dziewczyna! Może tylko zgadywał... a może... był jej psychofanem, co? Niee. To odpada. Całkowicie. Chociaż...? Chociaż to i tak mało realne. - Miło mi cię poznać - odparła, i to jak najbardziej miło. - Tak, jestem ślizgonką. - kiwnęła głową jakby na potwierdzenie. Nie pytała się, skąd on to wie. Nie chciała, by ta rozmowa przeszła na takie tory. A dlaczego, tego nie wiadomo. Nie wiadomo również, czy sama Antoinette także to wiedziała. Ale nieważne.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Antosia wydawała się być bardzo miłą ślizgonką, ostatnio bardzo wielu śligonów się koło niego pojawiało i wcale mu to nie przeszkadzało, jednakże Apsley kompletnie nie znał i wydawała się być bardzo wycofana. Jakby wcale nie była ślizgonką. Byli do siebie bardzo podobni, a jednak bardzo różni. Jednakże czy będzie im dane jakieś bliższe zbliżenie? Obawiał się, że nie. Antosia wydawała się być kompletnie nie zainteresowana puchonem więc na pewno nie będzie jej skakał po głowie, żeby pokazać, że tutaj w ogóle jest. Ale skoro do niego sama podeszła wypadało cokolwiek mówić i udawać, że jest zainteresowany tą konwersacją. Tak ten dzienniczek był dla niego bardzo ważny, nikt nie miał do niego wglądu, nawet bardzo mu bliskie osoby, dlatego zawsze go miał przy sobie, żeby nigdy nie wpadł w niepowołane ręcę. Miał tam praktycznie wszystko zapisane to co jest ważne w jego życiu, nawet to, że jest gejem. A ostatnią rzeczą byłoby to, żeby Hogwart się o tym dowiedział. Pewnie przez wielu uczniów zostałby znienawidzony i wyśmiewany, a tego mu kompletnie nie było potrzeba. - Miło mi. Podejrzewam, że jesteś ślinką z tego faktu, że jest już dość późna pora, a z doświadczenie wiem, że uczniowie raczej nie pałętają się do lochów o tej godzinie tym bardziej, że nie nocują tutaj. - powiedział do niej. Bardzo rzadko się zdarzało, żeby widział o tej porze tutaj krukona, czy gryfona. Chyba, że to była randka to co innego. - Skrzaty naprawdę potrafią gotować, prawda? - zapytał żeby jedynie podtrzymać rozmowę. Ale tak naprawdę już pojadł i miał ochotę jedynie zasnąć czy jakieś ciekawej książce w swoim łóżku, ale nie chciał tak perfidnie zostawić ślizgonki samej i sobie pójść. Może i dzisiaj ta rozmowa nie miała ładu i składu, ale kto wie co będzie za jakiś czas, może kiedyś będą się z tego śmiać, jak to ich pierwsze spotkanie wyglądało.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Bardzo sporadycznie zdarzało się, by zaglądała do szkolnej kuchni. Ani nie była szczególnym łasuchem (zwłaszcza, gdy po dobroci należało się dodatkowo przejść, a nie przylatywały sową), ani tym bardziej nie miała żadnego kucharskiego talentu, czy pasji do gotowania. Co innego osoba, którą tutaj zastała, schodząc na dół chyba właściwie tylko po to, żeby zainspirować się jakoś do zadania z Magicznego Gotowania. Bo w końcu - jaką potrawę mogła przypominać kapitan Gryfonów? Chyba nie posypkę cukrową. - Hem. - mijając próg i obserwując ją w kuchennych wybrykach przywitała się z nią w sposób, w który witała się z największymi przyjaciółmi. Choć być może trudno było to dotąd wyłapać. Wykonała kilka kroków wgłąb pomieszczenia, oparła się tyłkiem o kant jednego z blatów i milczała przez chwilę, aby wreszcie wyjąć z kieszeni spodni pluszową piłkę (skąd ona, na tańczące gumochłony, miała przy sobie takie fanty?!), obrócić ją w palcach i rzucić prosto bok twarzy ścigającej. Właściwie bardziej niż na to, by trafić, uważała na to, by od odbiciu się, zabawka nie wpadła na deskę/do naczynia, w którym Peril coś przygotowywała. - Nie masz dość? - pytanie dotyczyło dość oczywistego tematu, bo piłka, którą rzuciła, była pluszowym tłuczkiem, dla odmiany pozbawionym własnej woli. Ile ona osób w ostatnim wzięła w obroty? Sponiewierała Callahana, teraz chciała to samo zrobić z Alvarezem. Wcześniej trening z Morgan, chyba dobicie się z Walshem... A przecież miała też drużynowe obowiązki. Czy to jeszcze była pasja i nakręcenie na ciągłą grę?
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Kuchnia była wyjątkowa. Gorąc ognia, zapach przypraw, brutalność rzucanego mięsa oraz delikatność świeżych owoców. Niczym w kuźni, gdzie przekuwa się surową rudę w cudowny miecz, tak pojedyncze składniki łączy się w harmoniczne danie, lecz nie bez agresji i stanowczości. Nóż tańczył pomiędzy palcami, kiedy kroiła warzywa. Uderzał szybko i rytmicznie w drewno, szatkując chrupkie liście. Dużo się działo wokół, ale nie zwracała na to uwagi, skupiona jedynie na swoim zadaniu. Czosnek, sól; dopraw, utrzyj; upiecz, dodaj oliwy. Kuchnia wymaga podzielności uwagi i dobrej organizacji pracy. Wszystko musi idealnie schodzić się do tego jednego punktu, w którym danie zostaje złożone w całość. Nic nie ma prawa wystygnąć ani obsychać w oczekiwaniu. Kuchnia pozwala zapomnieć. Zmartwienia ani troski nie istnieją, kiedy cały umysł pochłonięty jest szałem twórczym. Kreatywność walczy z obowiązkiem trzymania się przepisu, gdy doświadczenie określa, na ile dowolności można sobie pozwolić. Nie ma miejsca na myślenie o czymkolwiek innym jak ilość ząbków czosnku. Najgorzej jest dopiero, kiedy skończy gotować. Patrzenie na piętrzące się na talerzach jedzenie jest bolesnym wypomnieniem tego, w jak złym stanie psychicznym się znajduje. Ale wtedy pakuje je w paczuszki i wysyła innym. Dokarmia czy Odyna, czy drużynę. Nikt nie narzeka. Lubią, jak Hem gotuje. Kątem oka zerknęła, kto wszedł do kuchni, chociaż samo trzaśnięcie drzwiami zginęło wśród krzątaniny skrzatów. Dopiero dźwięk wypowiadanego imienia przebił się przez gwar, wywołując uśmiech na twarzy Peril. Idealnie. Ma kogo nakarmić. Uniknie dziś wyrzutów sumienia, że gotowała sobie a muzom, marnując czas. - Oy, Moe, przyszłaś po coś na słodko czy słono? A może oba na raz? Jak sekundkę zaczekasz, skończę podpiekać bataty i robić pesto, mam też granat - zaczęła, na chwilę przerywając krojenie. Magia magią... Ale jej zdaniem użycie zaklęć w kuchni trzeba redukować. Pewne rzeczy najlepiej zrobić ręcznie, wkładając w nie całe serce. Miała podzielną uwagę, ale piłka kompletnie ją zaskoczyła. Tym mocniej, kiedy rozglądała się za wspomnianym owocem. Pluszowy tłuczek odbił się od twarzy Hem i poleciał na podłogę. Nie bolało. Jednak było jawną prowokacją, która na dodatek okazała się niezwykle skuteczna. Ścigająca uderzyła nożem w deskę, jakby chciała co najmniej kogoś zadźgać, nim poddenerwowana spojrzała na Morgan. - The fuck is your problem? - Dziewczyna miała tendencję do prostackiego zachowania, co w połączeniu z jej mieszczańskim akcentem daje obraz pewnego dresa. Patrzyła chwilę na twarz kapitan, nim wróciła do krojenia. Tym jednak razem wolniej. Nie umiała wbić się na nowo w rytm. - Lubię gotowanie - odpowiedziała subtelnie naburmuszona. Omija temat? Czy naprawdę się nie domyśla? Cóż... Uważa swoje zachowanie za należyte w kwestii każdej poza siedzeniem w kuchni. Nie powinna marnować czasu, ale co zrobi. Dobrze działa na stres. Nie podejrzewa zatem, że Davies może pić do jej licznych treningów. Boyd, Lou, Morgan, Josh, Violka, Fay, Jack, Russ. I ona jedna. Która cudem jeszcze nie uznała, że sen jest dla słabych.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Początkowo zignorowała propozycję jedzenia, bo bardziej była skupiona na planowanej zaczepce Peril, by sprowokować temat mioteł. Czy jednak rzeczywiście miała w tym temacie jakikolwiek wpływ na Hem, która najwyraźniej wzięła sobie do serca, że treningi należało przeprowadzać równie często, co zmieniało się skarpety? Biedne skarpety. - Jesz czasem to, co upichcisz? - zapytała z czystej ciekawości, bo pozornie wydawało się to aż nazbyt oczywiste. Po to przecież przygotowywało się jedzenie - a z podejściem, jakie Davies miała do gotowania żaden inny powód niż głód nie był w stanie zagonić jej do kuchni. Zamyśliła się na chwilę, albo przynajmniej udała, że przepadła gdzieś w swoich myślach, aby przemilczeć oburzenie Hem związane z wybiciem jej z szału cięcia, doprawiania, mieszania i innych alchemicznych działań, po których na talerzach zwykle otrzymywało się czyste złoto. A przynajmniej jeżeli było się taką pasjonatką, jak ona. - A miotły? Lubisz jeszcze? - zagadnęła po chwili, jako pretekst biorąc najbardziej to, że sama miała chwilę, gdy trochę zwątpiła w swoje dalsze quidditchowe zapędy. W codziennych obowiązkach dało się zgubić sens tego wszystkiego i chęci, choć przecież nie wypadało mówić o tym głośno. W końcu - kto to widział, by strzelać fochy i kręcić nosem na coś, w czym było się najlepszym i w czym grało się jedną z najważniejszych ról? Filary powinny być stabilne, nietykalne, niezawodne. A przy okazji jeszcze najlepiej pozbawione uczuć i ludzkich słabości. Szkoda, że tak się nie dało.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Z chwili na chwilę zaczynała mieć coraz bardziej nieprzyjemne przeczucia odnośnie wizyty Morgan w kuchni. Ona chyba nie przyszła tutaj, aby jeść. - Czasem - odpowiedziała przeciągle. Może nie była ideałem pod względem zachowania, ale zdecydowanie popadała w "chaotic good". Unikała kłamstw. Fakt, uciekała czasem od odpowiedzi lub nie mówiła całej prawdy. Niemniej starała się zawsze być szczerą. Szczególnie względem bliskich. - Nie mogę jeść zbyt wiele słodyczy. Ale nie przeszkadza mi to piec dla innych. Lubią moje cynamonki czy babeczki. Teraz robię obiad dla Akaia, on nie jada mięsa. Miała ją. Moe domyśla się, że to stresowe, a nie z głodu czy prośby innych? Hem starała się zabrzmieć normalnie. Neutralnie. Ot. Robi obiad przyjacielowi. W końcu kiedyś była kucharzem. Kucharze gotują. To nie jest nic, co mogłoby martwić. Spojrzała kątem oka na kapitan, słysząc, o co pyta. Wolno odłożyła nóż, wspierając ręce o blat. - Co to za pytanie? Przecież jestem na każdym treningu i meczu - gdyby mogła, to by delikatnie zbladła. Zamiast tego końce uszu zrobiły się lekko czerwone. Przymknęła oczy na dwie sekundy, zanim wyprostowała się i wróciła do krojenia. Tym razem dużo szybciej. - Skończę tylko i idę na siłownię - oznajmiła, by uspokoić Moe. Nie zaniedbuje treningów na rzecz gotowania. Zaniedbuje wszystko inne na rzecz treningów. Za chwilę zaczęła wszystko ucierać z czosnkiem, tłukąc moździerzem o kamień miski. - Chyba nie jesteś tu, by powiedzieć mi, że za słabo wypadam na meczach i wylatuję z drużyny? - Niby treść sugerowała, że to żart, ale ton zdradzał odrobinę stresu oraz napięcia.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Chyba nie brała pod uwagę wersji, która sugerowałaby, że gotowanie u Hem było reakcją na stres. Albo inaczej - nie widziała niczego złego w tym, by przepaść w kuchni i realizować się w czymś innym, niż ciągłe miotłowanie. Zwłaszcza, że od tego naprawdę można było zwariować. - Załapię się na coś? - czy cała ta dyskusja o jedzeniu była wyłącznie zasłoną dymną przed przejściem do właściwej rozmowy? Nie chciała tego tak postrzegać. Potrawy Peril zawsze były niebem na ziemi i grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, by po nie sięgnąć. Ale rzeczywiście w tej chwili była to sprawa bardzo poboczna. Przynajmniej chwilowo. - Jesteś. - uśmiechnęła się, ukazując swoje najprawdziwsze rozbawienie i dostrzegając, że Gryfonka miała duży problem z pytaniem kapitanki. Nie miała jednak zamiaru pastwić się nad nią, by otrzymać pożądaną odpowiedź. Dialog nie powinien polegać na wyciskaniu z ludzi słów. - Skończ i usiądź przez chwilę na tyłku. - poprawiła jej wersję tonem na tyle kategorycznym, że sama się trochę zdziwiła, skąd u niej tyle stanowczości. Zabrzmiała wręcz niecierpliwie, ale chyba nie podobało jej się to, że Peril próbowała się przed nią... Tłumaczyć? - Przepraszam. - zmrużyła brwi, przywracając w sobie luźniejsze nastawienie, bo chyba sama zestresowała się reakcją ścigającej i jej wycofaniem. - Bardzo doceniam, że poświęcasz czas na treningi z nami, a potem jeszcze łapiesz tych patałachów pojedynczo. Równie dobrze mogłabyś uznać, że to już nie Twoje podwórko. - przyznała po chwili milczenia, dotąd nie zmieniając wcześniejszej pozycji. Kiedy mówiła, patrzyła na ścianę przed sobą, aby po chwili skierować spojrzenie na Peril. Jako zawodniczka, białowłosa była przecież na zupełnie innym poziomie, na szczeblach kariery, do których cała reszta szkolnych zawodników prawdopodobnie jeszcze nawet nie dojrzała, nie mówiąc już o samej grze - poruszaniu się po boisku, czytaniu zagrań, miotlarskiej wprawie. Kiedy Hemah siedziała na miotle, zdecydowanie było co podziwiać. - Ale nie przychodzę Ci dziękować. A przynajmniej nie tylko. Pytałam, czy wciąż to lubisz, Peril. - ah, zaczepnie, po nazwisku. Ale i tak dało się wyczuć, że było to wyłącznie przyjacielskie droczenie się. Czy chciała sprowokować dziewczynę do mówienia o Quidditchu z perspektywy osoby, której powodziło się w sportowej karierze? A może chciała się przekonać, jak ścigająca czuła się pozaboiskowo z czystej sympatii?
Tylko dzięki nieustępliwym prośbom profesora Bozika doszło do tego, że Magiczne Gotowanie zostało zaakceptowane jako dodatkowy przedmiot. Hynek nie chciał Garethowi odpuścić takiej dyskryminacji swojego ukochanego przedmiotu, dlatego samodzielnie przygotował egzamin, i przygotował magiczne stanowiska do gotowania dla każdego z uczniów.
W kwestiach miejsca umieszczania odpowiedzi proszę kierować się według poniższych wskazówek.
Część teoretyczna
W części teoretycznej musicie odpowiedzieć na poniższe pytania. Macie wybór. Możecie napisać je sami, bądź rzucić kostką i zdać się na los. Jeśli chcecie rzetelnie odpowiedzieć na pytania musicie umieścić je w kodzie (tylko odpowiedzi na pytania, wszystko jest w kodzie)
Kod:
[hide][/hide]
i po napisania egzaminu nie możecie go edytować bez konsultacji z osobą sprawdzającą egzamin @Fillin Ó Cealláchain. Niektóre pytania wymagają odrobiny waszej kreatywności. Każde pytanie może dać 2 pkt. Jeśli wybierzecie odpowiadanie na pytanie, nie rzucanie kostką, ocena będzie wam wystawiona odrobinę później.
Pytania:
1. Napisz znane miejsce, w którym można zakupić magiczne słodkości w Anglii i napisz co najmniej 3 różne desery/słodycze, które można tam otrzymać. 2. Opisz 3 różne alkohole magiczne. Ułóż je od najmocniejszych do najsłabszych. 3. Opisz przygotowanie jednej wybranej przez Ciebie magicznej zupy. 4. Wymień trzy różne potrawy charakterystyczne dla innych krajów i opisz je krótko. 5. Wymień trzy potrawy lub napoje, które mogą wpłynąć na uczucia spożywającej je osoby. 6. Jakie dwa składniki są Twoim zdaniem najważniejsze podczas gotowania? Bez czego nie ma dobrej potrawy, albo co wyróżnia Ciebie jako szefa kuchni? Puść wodze fantazji przy tym ćwiczeniu!
Jeśli zdajecie się na los Rzucacie dwoma kostkami k6. W zależności od tego ile wylosowaliście, tyle punktów zdobyliście za tą część zadania. Możecie napisać co wam poszło gorzej co lepiej.
Część praktyczna
Część praktyczna to przygotowanie jednej potrawy oraz jednego dowolnego napoju (bezalkoholowego!). Za napój alkoholowy wyjątkowo Bozik stawia wam automatycznie najniższą liczbę punktów. Wybierzcie dowolną potrawę oraz napój ze spisu. Kiedy mówicie co robicie przed wami automatycznie pojawią się wszelkie potrzebne składniki. Pamiętajcie, że jeśli ktoś już zrobił przed wami daną potrawę lub napój, nie możecie przyrządzać tego samego. Jeśli to zrobicie, dostaniecie ujemne punkty, Rzucacie jedną literką na obydwie rzeczy.
Literki:
A - Wasza potrawa to po prostu dramat, a to co przyrządziliście do picia ledwo nadaje się do spożycia. W zasadzie... co wy tu robicie? Dostajecie 3 pkt za część praktyczną. B, C - Cóż wydaje się w zasadzie, że wszystko jest poprawnie... i tyle. Przynajmniej wszystko jest zjadliwe. Dostajecie za to 5 pkt. D, E - No, ewidentnie popełniliście kilka błędów, które mogły was narazić na bardzo kiepską ocenę, ale czymś się najwyraźniej wybroniliście. Rzuć jeszcze raz kostką k6. 1, 2 - 6pkt, 3, 4 - 7pkt, 5, 6 - 8pkt za część praktyczną. F, G - Poszło wam całkiem nieźle! Może popełniliście parę mniejszych błędów, ale odwaliliście kawał dobrej roboty. F - 9 pkt, G - 10pkt za część praktyczną. H, I - Hoho, ktoś tu ma prawdziwy talent do gotowania, wasza potrawa jest naprawdę niesamowita, a napój wyśmienity. H - dostajecie 11 pkt, I - dostajecie 12 pkt. J i więcej pkt - Bozik jest zachwycony waszą potrawą! Jeśli w pisemnym egzaminie nie poszło Ci zbyt dobrze, sam nauczyciel naciąga wam ocenę, dodając potajemnie 2 punkty do teorii i udając, że to co napisaliście było wystarczające. Zaś za część teoretyczną macie pełne 13 pkt! Gratulacje.
Co się stało?:
Jeśli mieliście jakieś problemy możecie rzucić kostką k6 by sprawdzić co wam przysporzyło najwięcej problemów. 1 - Zapomnieliście dodać czegoś do przepisu. 2 - Zrobiliście coś w złej kolejności. 3 - Zaklęcia, których używaliście podczas gotowania nie były wystarczająco skuteczne. 4 - Mieliście problem z magicznymi przyborami (uciekający garnek, samokrojący nóż coś zaczął wyczyniać itp., sam wybierz). 5 - Przypaliliście coś. 6 - Wasza potrawa robi z jakiegoś powodu niepotrzebne magiczne czynności (zmienia kolor, porusza się, zaczyna gadać itp., sam wybierz)
Modyfikatory i inne
Pomoc w częściej praktycznej: Bozik nie może się powstrzymać od krótkiego podpowiadania. Rzućcie 3 kostkami. Jeśli macie większość parzystych, Bozik podpowiedział wam w ostatniej chwili. Dostajecie dodatkowy punkt. Możecie spróbować prosić o podpowiedź trzy razy. Ale tylko jeden raz będzie się liczył, jeśli trzy razy spudłowaliście - niestety nie zwrócił na was uwagi.
Ściąganie w części teoretycznej: Ściągać możecie i jeśli rzucaliście kostkami i jeśli pisaliście w hajdzie. Bozik jest jak zwykle zbyt podekscytowany całym tym spotkaniem (i nie tylko), żeby was dobrze pilnować. Możecie rzucić 3 literkami na ściąganie. Jeśli wyrzucicie większość samogłosek - udało wam się ściągnąć i dodajecie sobie jeden punkt do egzaminu. Możecie rzucać dowolną ilość razy. Jeśli wyrzucicie większość spółgłosek - za pierwszym razem Bozik was tylko upomina, za drugim zabiera egzamin i stawia tyle ile zdążyliście napisać (dostajecie minimalną ilość punktów za część teoretyczną).
Przerzuty: Za każde 10pkt w kuferku z Magicznego gotowania przysługuje jeden przerzut w części praktycznej LUB możecie dodać swoje punkty jako procenty (czyli rzuciliście literkę F i macie 20 punktów, w kuferku, dodajecie je do wylosowanych procentów, w wypadku F to 60 % i wychodzi wam 80 %.) Części teoretycznej nie możecie przerzucać jeśli postawiliście na ryzyko kostkowe.
Oceny: Możecie maksymalnie zdobyć 25 pkt. Przypominam, jeśli część teoretyczną napisaliście w hide, wasza ocena będzie odrobinę później. • Wybitny – 23 - 25pkt • Powyżej oczekiwań – 19- 22pkt • Zadowalający – 14 - 18pkt • Nędzny – 9-13pkt • Okropny – 5-8pkt • Troll – >4pkt
Kod
W poście należy umieścić odpowiednio wypełniony, poniższy kod:
Kod:
<zg>Część teoretyczna:</zg> Uwaga macie tu dwie opcje do wyboru wsadzając ten kod, wyrzućcie do zdanie i wsadźcie odpowiedni kod: 1. Jeśli opisywaliście pytania [hide] [/hide], pomiędzy kodem napiszcie odpowiedzi. 2. Jeśli rzucaliście kostkami: [b]Kości:[/b] [url=LINK]wylosowany wynik[/url]
[b]Ściąganie:[/b] [url=LINK]wylosowana kostka[/url] → w przypadku gdy postać nie korzystała z tego modyfikatora, może tę rubrykę usunąć. [b]Ilość uzyskanych punktów:[/b] wpisać ilość punktów uzyskaną w części teoretycznej <zg>Część praktyczna:</zg> [b]Kości:[/b] [url=LINK]wylosowana literka[/url] (należy podlinkować również wszystkie przerzuty) [b]Pomoc Bozika:[/b] [url=LINK]wylosowane kości[/url] [b]Dodatkowe punkty:[/b] [url=LINK]wpisz liczbę/ 5 (podlinkuj wszystkie prace domowe i lekcje, na których byłeś, większość jest na poczcie bozika, więc nie będzie tak trudno)[/url] [b]Ilość uzyskanych punktów:[/b] wpisać ilość punktów uzyskaną w części praktycznej
<zg>Wynik:</zg> wpisać sumę punktów zdobytych w obu częściach egzaminu i przypisaną im ocenę
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Część teoretyczna: Kości: Nie rzucam, bo nie umiem ściągać i mam minimum (czyli 2?) Ściąganie:H, G, I oraz C, E, G Ilość uzyskanych punktów: 2 Część praktyczna: Kości:F → C → H Pomoc Bozika:2, 2, 6 Dodatkowe punkty: 3/5 PD, lekcja, miejsce pracy (przed zdjęciem rangi i w Pradze, udokumentowane w KP) Ilość uzyskanych punktów: 11 + 1 + 3 = 15 Wynik: 15 + 2 = 17 (Z)
Był świadom swoich słabych i mocnych stron, a gotowanie, choć nie było jego ulubioną czynnością, zaliczało się zdecydowanie do tych drugich. Nawet jeśli chwilami towarzyszył mu leń podszeptujący mu, że egzamin z gotowania nie jest mu aż tak potrzebny i mógłby to olać, to wiedza o tym, że może zarobić całkiem niezłą ocenę na końcowym świadectwie zdecydowanie przeważała na korzyść Bozika – do tego stopnia, że ostatecznie miał do niego podejść. Wiedział, że udowodnione dyplomem kwalifikacje mogą mu się jeszcze przydać, nawet jeśli jego celem było łapanie magicznych stworzeń, a nie barmaństwo po kres swoich dni. — Ahoj, profesore! — przywitał się luźnym zwrotem; to był Bozik – znali się przecież od lat i to, że na stopie uczniowsko-nauczycielskiej w niczym tu nie przeszkadzało. Hynek miał luźne podejście do... właściwie do wszystkiego, dlatego też liczył na jakąś taryfę ulgową. Wiedzę miał taką sobie, zwłaszcza w temacie gotowania jako takiego, bo kwestie drinków i napojów miał oczywiście w małym palcu. Mimo to na części teoretycznej był raczej wyluzowany, bo... postanowił podejrzeć co tam pisze osoba obok. Chyba trochę rozbrykał po tym jak Emerson nie zauważył, że bezczelnie zżyna na egzaminie z obrony przed czarną magią. A może myślał, że Bozik odpuści mu bez względu na wszystko? Cóż, mylił się – arkusz został mu odebrany, a jemu samem nie pozostało nic innego jak dyskretne, choć wymowne przewrócenie oczyma. Nie zdążył napisać zbyt dużo i żałował, że tak szybko zajrzał w kartkę kolegi, bo na kilka z pytań z pewnością był w stanie odpowiedzieć samodzielnie. Część praktyczna miała być dla niego łatwiejsza, zwłaszcza że poza potrawą, mieli do przygotowania również napój. Przyłożył się, bo musiał jakoś nadrobić swój błąd ze ściąganiem – może to dlatego wybrał czarodziejskie bliny? Wiedział, że profesor doceni wschodnioeuropejski akcent i chciał mu się nieco podlizać. Pojawiła się przed nim mąka gryczana, śmietana z mleka lunaballi, lubczyk i kilka innych potrzebnych składników, więc nie pozostało mu nic innego jak zabrać się do pracy. Jego plan chyba zadziałał, bo w momencie kiedy ciasto zaczęło mu wychodzić zbyt gęste, Bozik dyskretnie podpowiedział mu co z tym zrobić, w odpowiedzi na co Lazar mrugnął tylko porozumiewawczo. Hynek bez wątpienia uratował jego potrawę i chyba powinien być mu za to ogromnie wdzięczny – zresztą był. Przez moment rozważył nawet poczęstowanie go owymi blinami... w końcu randka z tym przeklętym zapijaczonym półwilem była marzeniem połowy czeskiej szkoły, a on wkrótce nie będzie już studentem. Myśl, że mógłby w końcu legalnie podbić do Bozika była dość przerażająca. Przywrócił swoje myśli do porządku. Napój – tym powinien się teraz zajmować. Najlepiej wyszedłby mu oczywiście jakiś wymyślny drink, ale Hynek dzisiaj kręcił nosem na alkohol. Rany co się stało z tym człowiekiem? Zostawił go w Hogwarcie na trzy miesiące i od razu takie zmiany... Postawił ostatecznie na dyptamowego smakosza. Zagotował wodę, wypłukał kubek lodowato zimną wodą, przyrządził kawę według wszelkich wytycznych i udekorował ją trochę krzywym listkiem. Nie był baristą, był barmanem – perfekcyjnie przycinał cytrusową skórkę, ale na wzorkach z mleka nie znał się najlepiej. Na sam koniec uśmiechnął się do Bozika najładniej jak potrafił, czekając na werdykt. „Zadowalający” nie był najwspanialszą oceną pod słońcem, ale zważywszy na okoliczności, nie miał na co narzekać. Podziękował nauczycielowi i wyszedł z kuchni.
| z/t
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ilość uzyskanych punktów: wpisać ilość punktów uzyskaną w części teoretycznej Część praktyczna: Kości:B → D, 6 Pomoc Bozika:2, 4, 6 → +1 Dodatkowe punkty:1, 2, 3 3/5 Ilość uzyskanych punktów: 8 + 3 + 1 = 12 Wynik: 12 + wynik z części teoretycznej
Hynek Bozik nieodłącznie kojarzył mu się z Pandorą, a więc – choć zdążył się już pogodzić i wyleczyć złamane serce – raczej niezbyt pozytywnie. Nie mógł jednak pozwolić na to, by jakakolwiek awersja do prowadzącego (podtrzymywana dodatkowo przez opinię siostry na temat ilości spożywanego przez niego alkoholu) powstrzymała go przed zdobyciem oceny z przedmiotu, który być może miał mu się przydać w przyszłości. Nie był mistrzem kuchni i nigdy nie zamierzał nim być, jego praktyka kulinarna skupiała się na herbacie oraz kawie i w nieco mniejszym zakresie – na deserach, niemniej lubił eksperymentować w kuchni, więc i bardziej złożone dania leżały w zasięgu jego możliwości. Do teorii rzecz jasna przygotował się w odpowiedni sposób, rozpisując wszystkie zagadnienia. To praktyka napawała go nieco większym stresem i chyba właśnie dlatego wybrał coś, co było dość łatwe, ale z całą pewnością magiczne – malinowy zawrót głowy. Sałatka była szybka do zrobienia, a więc gwarantowała, że nie będą z Bozikiem siedzieć tu przez pół dnia, no i trudno było coś zepsuć... no, w każdym razie tak mu się wydawało. Dodał sałatę do miski i już w drugim swoim kroku popełnił błąd – pomyślał o zwykłych malinach, nie tych kongijskich, jego składnik nie miał więc magicznych właściwości. Postanowił zamrozić je zaklęciem i w pewnym sensie naprawił swój błąd, ale owoce były niestety nieco zbyt twarde. Starając się tym nie przejmować, dodawał kolejne składniki. Kiedy przyszło do obierania jabłek, zbuntowana obieraczka w ogóle nie chciała z nim współpracować – wykręcała się we wszystkie strony, jakby chciała mu powiedzieć, że ma ochotę obrać teraz coś innego. Dopiero dzięki pomocy profesora udało mu się doprowadzić magiczny sprzęt do porządku. Pozerkiwał na minę Bozika, bo wiedział, że nie idzie mu najlepiej, ale nie potrafił z niej nic odczytać. Polał sałatkę olejkiem, dodał imbiru i postanowił dodać też coś od siebie – drobno pokrojone, uprażone orzechy włoskie. Jako napój przyrządził sen memortka, do którego dodał dość dużo ziaren granatu. Chyba chciał, żeby profesor zajął się swoimi miłymi wspomnieniami, zamiast rozmyślaniem nad popełnionymi przez niego błędami.
| z/t
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Ilość uzyskanych punktów: ? Część praktyczna: Kości:E oraz 6 na dorzucie Pomoc Bozika:1, 6, 6 Dodatkowe punkty:PD 1, PD 2 Ilość uzyskanych punktów: teoria + 8pkt (praktyka) + 2pkt(PD) + 1pkt (pomoc Bozika) Wynik: teoria + 11pkt
Znajomość ze Skyem zdecydowanie rozbudziła w niej pewnego rodzaju miłość do gotowania. Zawsze lubiła podobne zajęcia, ale z takim współlokatorem podobne zamiłowania jedynie rosły w siłę. Tym bardziej, że teraz dzięki mieszkaniu w komunie puchońskiej miała dla kogo przygotowywać od czasu do czasu dania pochodzące z jej ojczyzny. I oprócz tego mogła również nauczyć się czegoś nowego. Dlatego też zjawiła się na egzaminie z magicznego gotowania organizowanym przez profesora Bozika. Pierwsze musiała przebrnąć przez pytania teoretyczne, które miały zweryfikować jej poziom wiedzy kulinarnej. Miała jedynie nadzieję, że dobrze zrozumiała pytania i odpowiedziała na nie tak jak mężczyzna sobie tego życzył. Dopiero wtedy mogła przystąpić do części praktycznej, w której miała przygotować wybrane przez siebie jedzenie oraz coś do popicia. Sama nie wiedziała czemu, ale zdecydowała się na przyrządzenie Merlin bayildi. Brzmiało niezwykle orientalnie i skomplikowanie, ale miała nadzieję, że sobie z tym poradzi. Rozpoczęła od polania patelni olejem, który rozgrzewał się na małym ogniu, gdy Puchonka zaczęła siekać cebulę, która trafiła na patelnię, a gdy tylko ta się dostatecznie zarumieniła dorzuciła również pomidory, by nieco je poddusić. Przynajmniej dzięki temu miała już gotowy farsz. Teraz należało jedynie rozkroić bakłażany i napełnić je nadzieniem wykonanym z wcześniej znajdujących się na patelni warzyw, do których dodała również starte dwa ząbki czosnku dla smaku. Po wymieszaniu farszu nałożyła go do bakłażanów, a całość przystroiła jeszcze kawałkami suszonych wykopieńków oraz gałką muszkatołową. W kwestii doprawienia dania podpowiedział jej jeszcze nieco Bozik za co podziękowała mu delikatnym uśmiechem i po pokropieniu bakłażanów wyciągiem z jałowca, wstawiła je do piekarnika. Czekając na to aż danie będzie w pełni gotowe postanowiła przygotować napój. Postawiła na Bazyliszkowe Macchiato. Zaczęła od podgrzania mleka w niewielkim garnku. Dopiero po tym jak uzyskało nieco podwyższoną temperaturę sięgnęła po trzepaczkę, by spienić mleko, a następnie wlać je do wysokiej szklanki, którą delikatnie uderzyła w blat. Następnie sparzyła kawę ze świeżo zmielonych ziaren, z których sporządziła espresso. Dopiero wtedy wlała je do szklanki z wcześniej przygotowanym mlekiem, tworząc macchiato. Jeszcze nieco czasu minęło nim, w końcu mogła wyjąć bakłażany z piekarnika i wraz z napojem zaprezentować je Bozikowi. Miała nadzieję, że doceni jej starania, bo nawet jeśli zdarzyły jej się drobne potknięcia to chyba na ogół dobrze jej poszło.
z|t
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Ilość uzyskanych punktów: 13pkt + 4pkt za lekcję i prace domowe
Wynik:teoria + 2pkt (bonus do teoretycznej za "J") + 13pkt + 4pkt = teoria + 19pkt = ?
Na egzamin z Magicznego Gotowania przyszedł dość pewny siebie. Nie musiał się przygotowywać jakoś specjalnie, gotowanie zawsze sprawiało mu przyjemność, no i stawiał na praktykę. Jeśli część teoretyczna poszłaby mu źle, to był pewny, że nadrobi przy zadaniu z gotowania. Choć nie wiedział, co go czeka, a kolejnym utrudnieniem mogła być obecność nauczyciela, który za każdym razem przyprawiał Tarly'ego o tachykardię - to jednak liczył na jakąś dobrą ocenę. Okazało się, że mogą przygotować dowolną potrawę i napój. Jaki tylko sobie wymarzą! I to jest prawdziwe magiczne gotowanie! Wystarczyło wymienić pożądane składniki, by zaraz pojawiły się na kuchennym blacie. Bajka! Zdecydował się na smocze naleśniki, bo... lubił smoki i naleśniki. Postawił oczywiście na wersję wegetariańską i gdy tylko wszystkie produkty pojawiły się na stole, zakasał rękawy, założył fartuch i przystąpił do działania. Zaczął od przyrządzenia ciasta. Nie mogło być zbyt gęste ani zbyt lejące, więc odmierzył dokładnie proporcje suchych i mokrych składników. Wymieszał wszystko przy pomocy zaklęcia, a potem wylał pierwszą porcję na rozgrzany olej. Smażył naleśniki po kilka minut z każdej strony, w międzyczasie krojąc warzywa na farsz. Nie mógł zapomnieć o wnykopieńkach i sowitej porcji papryczki chilli. Zdawał sobie sprawę, że potrawa będzie piekielnie ostra, ale... taki był jej urok. Poddusił wszystko przez kilka minut, a potem nałożył przygotowaną masę do wysmażonego placka. Poszło zaskakująco dobrze... Obawiał się nieco zaniżonej oceny, ale Bozik wydawał się bardzo zadowolony, kiedy skosztował kawałek z przygotowanego naleśnika. Długo zastanawiał się, jaki napój przygotować. Do smoczych naleśników najlepiej pasowało mleko lub zimna woda, by ugasić żar w przełyku, ale przecież był to egzamin i powinien wykazać się kreatywnością, zrobić coś samemu. Do głowy wpadł mu pomysł, by przygotować syrenie latte. Czas gonił, więc postanowił zaryzykować i spróbować swoich sił. Nie był dobrym baristą, a ta kawa wymagała precyzji i doświadczenia w wykończeniu. Trudno, Truno. Zaparzył kawową esencję, a potem dodał do szklanki słodkiego czekoladowego syropu. Przy pomocy magii spienił znaczną ilość mleka i połączył wszystko, błagając los o uzyskanie idealnej pianki. Udało się! Pozostawało jeszcze najtrudniejsze: usypanie z kakao czegoś na wzór syreny. Natrudził się przy tym przeokrutnie, ale finalny efekt go satysfakcjonował. Nauczyciela także, bo przyznał mu maksymalną ilość punktów, co Bruno przyjął z ogromną ulgą, dumą i... rumieńcem na twarzy. Czy dzięki temu Bozik zapamieta jego nazwisko?