Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uniósł wzrok z chleba na zbliżającego się Mefisto i wraz z malejącym dystansem między nimi, instynktownie prostował się z naturalnie nieco przygarbionej pozycji, by zniwelować różnicę wzrostu. Po tak długo trwającym nawyku nawet nie był już do końca świadomy, że właściwie cokolwiek takiego robi, czując jedynie efekt takiego działania w postaci lekkiego podrygu pewności siebie. - Bezczelny jesteś, Mef - mruknął, na ponowną kradzież różdżki, a może właściwie na sposób w jaki pożegnała się z prawowitym właścicielem, i choć w jego tonie igrało cicho rozbawienie, to starał się zachować przy tym poważną minę, mimo uniesionej ciekawsko brwi - Ale na moim kursie byś usłyszał, że to czasem konieczne - przyznał w końcu, po chwili odpowiadając też na pytanie o napój bogów, jak zwykle wybierając zabójczo słodką czarną kawę. - Szczęście dużo bardziej potrzebne jest później, no wiesz… - podjął znów, robiąc krótką przerwę, by napiąć mięśnie i otworzyć słoik z ogórkami, oczywiście udając, że nie musiał w to włożyć nawet najmniejszej siły - żeby to się zaraz nie skończyło - kontynuował, odzyskując różdżkę i sprawnie rozdrabniając ogórki zaklęciem, którym zazwyczaj traktuje kandyzowane owoce. - Ale jeśli komuś na tym nie zależy… - mamrotnął, przerzucając efet swojej pracy do mniejszej miski, nie chcąc narzucać ilości dodatków do samego tatara. Nie czuł się na siłach, podejmować nawet tak mało istotnych decyzji, skoro mógł się z tego w jakikolwiek sposób wymigać. - Poza tym, to bez szczęścia i tak da się kogoś wyrwać, bo staraniami można to nadrobić, a jeśli ktoś w ogóle nie podejmuje prób, to żadne szczęście tego nie naprawi - powiedział, w końcu ogarniając to, co myślał na ten temat, przymierzając się psychicznie do siekania cebuli, czego zazwyczaj unikał jak ognia. Zamyślił się na chwilę nad tym, że Bruno i Lazar faktycznie mieli szczęście natrafiając na siebie w oparach amortencji z jemioły, ale przez bierność ta relacja nie dała jeszcze żadnych efektów, poza spiskującymi licznymi swatkami. Gdyby natomiast oparów amortencji w ogóle nie było, ale jeden z nich uparłby się i zwyczajnie działał, to wtedy sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej. Sam przecież nieraz miał sytuację, w której ktoś zupełnie nie był nim zainteresowany albo natrafiał na cały szereg nieprzychylnych zdarzeń losowych, a jednak jakoś zawsze udawało mu się trafić do celu. Z zamyślenia i mechanicznej już pracy (w końcu pani Chambers czasami kazała mu rzucać to zaklęcie w kółko i w kółko przez nawet godzinę!) wyrwał go głos Noxa, a zaraz z lekkim drgnięciem zaczął przesuwać wzrokiem po różnych przedmiotach w poszukiwaniu ich błędu. Zawiesił pytające spojrzenie na Ślizgonie, a nawet rozchylał już usta, gdy nagle jego ręka została pochwycona, więc w naturalnym odruchu spojrzał na trzymającą go dłoń, a zaraz również na zmieniający się tatuaż. Napis wciąż zdawał mu się nie pasować do jego własnej skóry, więc uciekł od niego spojrzeniem wzdłuż przedramienia, aż do podwiniętego rękawa koszuli, który miał teraz ochotę rozpleść i zasłonić dowód mefistolesowskiej pracy. Zasłonić, ale nie zmieniając go jeszcze ponownie. Przyjemnie było wierzyć, że są osoby, które gotowe są powiedzieć takie rzeczy. Cofnął rękę, zakrywając przedramię przez przyciśnięcie go do brzucha i uśmiechnął się z mieszanką wdzięczności i smutku, ale głównie z przebijającą się przez to wszystko niepewnością. Gardło ścisnęło mu się od nieprzepracowanych wciąż myśli, więc zamilkł kończąc w kilku ruchach pracę z efektem niezbyt profesjonalnego podania, ale kojarzącego mu się z domem, babcią i jej polskim przepisem na tatara. Sięgnął po kubek z kawą, by zwilżyć usta i zmusić je do jakiegoś ruchu, byle nie trwały dalej w tej bierności. - A co jeśli ten ktoś po prostu potrzebował… - urwał, nie wiedząc czym właściwie chciał dokończyć to zdanie. Towarzystwa? Poczucia celu? Poczucia, że może to “almost” jednak nie zawsze ma racje? - Jest w Tobie coś z Puchona - rzucił nagle, opadając z westchnięciem na stołek koło blatu, jedną rękę wciąż kurczowo trzymając przy sobie, a drugą ściskając ciepły kubek.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Prowadzili wybitnie ambitną rozmowę, jeśli wziąć pod uwagę czas i okoliczności. Mefisto drobnym skinieniem głowy w końcu przyznał, że rozumie tok myślenia Skylera - tak też było, nawet jeśli nie potrafił w pełni uwierzyć w wizję, która dla niego brzmiała zbyt idealistycznie. Sky zdecydowanie stawiał na działania, wytrwałość i systematyczność, podczas gdy motywacja Noxa nie potrafiła sięgnąć tak daleko… Nie, jeśli nie widział, że odnosi choćby najdrobniejsze sukcesy. Niezbyt wiedział jak odebrać zmieszanie Puchona, zostawił więc w spokoju zarówno jego, jak i tatuaż. Nie chciał przypadkiem przesadzić, a cóż - dzisiejszy humor Mefistofelesa nie należał do szczególnie bezpiecznych. Nic tylko czekać aż znowu zatraci się w biegu, popadnie w melancholię lub zacznie na wszystkich naskakiwać. Ale dopóki nic z powyższych nie miało miejsca, mógł przekierować swoją energię na apetycznie wyglądającego tatara. - Potrzebował czego? - Szybkie pytanie, by uratować jakoś tę urwaną wypowiedź i z czystym sumieniem wgryźć się w śniadanie doskonałe. Ani myślał powstrzymywać zachwyconego pomruku, kiedy w końcu mógł przekonać się o kulinarnych zdolnościach Schuestera nie na podstawie ciastek, a prawdziwego jedzenia mięsa. Parsknął też, zakrywając usta dłonią i przełykając długo wyczekanego kęsa. - To jeden z lepszych komplementów, jakie dostałem… Ale kto nie chciałby mieć w sobie Puchona? - To co było z tą bezczelnością? Aprobowana, tak? I choć dobry humor się Noxa trzymał, co prezentował coraz mniej subtelnymi żartami, to w rzeczywistości miał teraz ważniejsze rzeczy do robienia, niż słowne molestowanie Skylera. Taka już dola kucharzy, że tworząc danie idealne… ginęli w jego cieniu. - To jest perfekcyjne, Sky…
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zerknął na niego zdezorientowany, zupełnie nieprzyzwyczajony do tego, że ktoś podłapuje jego urwane zdania, oczekując jakiejkolwiek kontynuacji. Wszyscy już chyba się do tego przyzwyczaili, choć faktycznie ostatnimi czasy to słowne motanie się nabrało na częstotliwości. Oparł brzeg wskazującego palca o usta, czując jak miękkie wargi uginają się pod jego ciężarem i zaraz uśmiechnął się lekko, wprawiając całą dłoń w ruch, by machnąć nią w niedbałym geście na znak, że nie ma o czym mówić. A przynajmniej on nie zamierzał, by pozbyć się ścisku w gardle i zwyczajnie cieszyć tym, że nie spędza poranku w samotności lub w towarzystwie skrzatów - które, choć były naprawdę cudowne, nie mogły zaoferować mu tego, co oferowało towarzystwo innego czarodzieja. Nie chciał brudzić swoimi myślami tego spotkania, skoro i tak przez ostatnie minuty balansowali na krawędzi rozsypania na stół tych wszystkich emocjonalnych rzeczy, które jakoś ucichły, przegonione przez pomruk zadowolenia wyrwany z gardła Noxa. Schował uśmiech za kubkiem, czując znajomą lekkość w sercu, towarzyszącą świadomości dobrze wykonanego zadania i zaraz prychnął z rozbawienia prosto w czarną ciecz, przez co kilka kropel, wzburzonych od porzuconego powietrza, ciepłem obiło się od jego skóry. Odruchowo zgarnął językiem przesłodzoną wilgoć z ust, zaraz przecierając też i ich okolicę wierzchem dłoni, by spojrzeć na Mefisto z lekkim niedowierzaniem, które ginęło gdzieś pod rozbudzonym rozbawieniem w oczach. - Są tacy, którym trzeba jeszcze uświadomić, że chcą - odpowiedział, powracając spokojniej do swojego kubka, czując, że nawet w żartach musi to jakoś zaznaczyć, bo bardzo chciał wierzyć, że jego “sukcesy” nie są jedynie efektem koloru krawata. - Ale dobrze wiedzieć kogo mam dopisać na listę chętnych - dodał, całkowicie porzucając pierwotny sens swoich słów, a przejmując dwuznaczność żartu Ślizgona, od razu po tym biorąc łyka kawy z przymkniętymi oczami, by móc w zaciszu własnego umysłu zaczerpnąć przyjemność z jaskółki tej nadchodzącej swobody. Nawet nie zauważył kiedy w tym wszystkim znów się rozluźnił, więc i ręka spoczęła luźno na udzie, nie wtulając się już w materiał koszuli, a zaraz swobodnie uniósł ją wyżej, by oprzeć łokieć o blat, a policzek o dłoń, nieświadomie eksponując przy tym napis na swoim nadgarstku. Przesunął wzrokiem po tatarze, zastanawiając się czy ma w ogóle ochotę go spróbować, bo prawdę mówiąc, jedzenie ostatnio nie sprawiało mu żadnej przyjemności, a raczej kojarzyło mu się z instynktownym wtłaczaniem w siebie cukru, by poczuć się lepiej. Zawsze zresztą miał problem z odróżnieniem głodu od smutku, a ostatnio miał wrażenie, że zapomniał o odczuwaniu tego pierwszego. Słysząc jego komentarz od razu uniósł na niego spojrzenie i niekontrolowanie uśmiechnął się szerzej, niż miał okazję do tej pory, przyjmując z wdzięcznością przyjemne kotłowanie się w żołądku. Mózg od razu podsunął mu myśl, jak bardzo potrzebował takich zapewnień od Finna, a jak rzadko je dostawał, często nie słysząc żadnego komentarza o daniu, a nawet nie mogąc nic odczytać z jego mimiki. Zanim w pełni ukształtował się w nim wniosek, że powinien był po prostu pytać, zawrócił tok swoich myśli, by nie psuć sobie naprawdę dobrego jak na ostatnie dni humoru. Wykręcił głowę w bok, ustawiając ją profilem do Mefisto i z majaczącym gdzieś tam uśmiechem, przesunął dłoń z policzka na szyję, pochylając się, by oprzeć na blacie prawie całą długość swojego ramienia, przechodząc w ten sposób do leniwego półleżenia. Mruknął przeciągle w zamyśleniu, po części też z powracającego stopniowo zaspania, gdy już nie miał żadnego konkretnego zajęcia, i obracając kubek w dłoni, wykręcił głowę, by móc znów spojrzeć na Ślizgona. - Chyba czas żebym się nauczył kilku nowych przepisów.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto z całą pewnością był chętny, nie było warto nawet wchodzić w szczegóły. A skoro jego aktualne zapewnienie nie zostało zignorowane, mógł zająć się ważniejszymi sprawami - to jest, tatarem. A ten, Merlinie, był faktycznie perfekcyjny… Wyrafinowany, a przy tym dalej cudownie mięsny. Czemu Sky martwił się o słabe efekty podrywania tatuażysty, skoro i tak miał go już na wyciągnięcie ręki? Albo… albo na wyciągnięcie talerza? Zajadał się ze szczerym zadowoleniem wymalowanym na twarzy, nie zważając wcale na to czy nie je trochę za szybko, albo za dużo. Jedyną przerwę zrobił na entuzjastyczne potaknięcie co do przepisów, a niewyraźny pomruk oznaczać miał “mięsnych!”. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na zaspaną postawę Schuestera, chcąc mu przy okazji podsunąć tatara… Zanim się skończy. - E, nie śpij. Dzień się dopiero zaczął - zauważył, trącając go kubkiem z kawą. Zrobił ją mocną i teraz, kiedy cierpko-gorzkim napojem przemywał podniebienie, zaczął powątpiewać w słuszność tej decyzji. Może nie było to dobrym pomysłem, skoro już i tak miał za dużo energii… Słabo byłoby spędzić cały dzień na ganianiu po lesie; nawet jako wilkołak nie miał permanentnej zgody na pałętanie się po Zakazanym. - Właściwie to nie wiem co ja tu robię - oznajmił, zaskakując siebie samego nagłym olśnieniem. Po cholerę bujał się w Hogwarcie, skoro miał weekend? Tak się zapędził po powrocie z Grenlandii, że zapomniał o zielonych terenach Doliny Godryka, czy co? - Co w ogóle ty tu robisz? - Cóż, Skyler nie wyglądał jak ranny ptaszek, ale z tymi Puchonami to nigdy nie wiadomo.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Sky z całą pewnością był zagubiony i to męczyło go dużo bardziej niż pominięte posiłki czy urwane godziny snu. Miał już dość przechodzenia przez te wszystkie fazy po przymusowym pożegnaniu i do stu spleśniałych kajzerek, naprawdę już nie wiedział czy to dobrze, że Finn wyjechał. Miał dość, zwyczajnie dość i nie chciał już być tak zmęczony. Chciał.... Chciał tego jaki był na początku wakacji. Z zaleczonym sercem, bez ciężaru odznaki i tak cudownie wolny. Pracował dużo i ciężko, myślami związany z każdą drobną czynnością produkcji, by później móc bawić się i wychylać kolejny kieliszek, nie martwiąc się o to czy będzie pamiętał kogo, gdzie i jak dotykał. Nie miał wtedy na sobie żadnych oceniających spojrzeń, ani znajomych twarzy, które przypominałyby mu o nieudanych próbach i… po prostu nie próbował, a korzystał. I tak bardzo chciał teraz tego wszystkiego. Uniósł zaspany wzrok, przyglądając się jak kolejna porcja jedzenia znika w Ślizgońskich ustach, zaraz przesuwając spojrzenie po ruchliwej linii jego szczęki, aż nie zatrzymał się na rytmicznie pracujących mięśniach szyi, mimowolnie lekko unosząc jedną z brwi pod wrażeniem przyjemnie kuszącego ciepła w podbrzuszu, którego nie czuł dobre dwa tygodnie. Fuck. - Sobotnie poranki powinny być leniwe - mruknął nisko, uciekając wzrokiem w bok, ale wyprostował się stopniowo, aż nie usiadł prosto na stołku i nie wypił duszkiem połowy swojej kawy, po czym zsunął się z siedzenia, by sięgnąć po garnuszek z zimnym już kakao, którym zaraz wypełnił kubek po sam brzeg. - Poza łóżkiem akceptowalne jest tylko wyjście do kuchni lub łazienki, to niepisana zasada - dodał, wciąż stojąc do niego tyłem, potrzebując chwili, by upomnieć się, że odreagowanie na kimkolwiek z Hogwartu nigdy nie kończyło się dobrze. No, prawie nigdy. Ale czy faktycznie jest już teraz na tyle stabilny, by zaryzykować? Upił łyka kawokakao i odwrócił się w jego stronę z silnym przekonaniem, że da radę się powstrzymać i po prostu na dniach… pójdzie do baru lub zakręci się wokół kogoś, kto nie zdążył go znienawidzić po wspólnej przeszłości. Oparł się dłonią o blat i mimowolnie uśmiechnął słysząc te dwa pytania postawione tak blisko siebie, że niemal prosiły się o złączenie je w jedno, więc i on pochylił się bliżej, instynktownie prosząc się o połączenie, które dziś nie nadejdzie. - Jak to co, jemy razem śniadanie - wymruczał, łapiąc kromkę, w którą Mefisto zdążył już zatopić zęby, więc pociągnął za nią powolnie, aż pieczywo nie przerwało się z lekkim szarpnięciem na koniec - A teraz gdzieś się prześpię zanim kawa nie zacznie działać - dodał, cofając się i wsunął do ust skradziony kawałek kromki, nie spuszczając ze wzroku zielonego spojrzenia. Pożegnał się z nim krótko, czując, że powinien jak najszybciej się stąd ewakuować dla własnego dobra, rzucając na odchodne coś jeszcze o “następnym razie”, po czym faktycznie zniknął za drzwiami z kubkiem wciąż trzymanym w dłoni. Fuck.
W środę zajęcia kończyły się nieco wcześniej, a Flora postanowiła odpuścić dzisiejsze popołudnie w skrzydle szpitalnym i poświęcić czas na pieczenie oraz gotowanie, aby udoskonalić przepisy. Na początku myślała, że wybierze coś nowego i spróbuję stworzyć babeczki lub ciasto z dodatkiem sezonowego rabarbaru, jednak ostatecznie w głowie miała dziwną nostalgię i tęsknotę za domem, decydując się w ostatniej chwili na coś z kuchni hiszpańskiej. Paella oraz alfajor miały zostać królami popołudnia. Być może to przez ostatnie spotkanie z Zakrzewskim, które razem z sukienką nie chciało wyjść jej z głowy, zwłaszcza że wspomniał o tym, że Hiszpanię chętnie by odpowiedzi. Flora zawsze wierzyła, że jest mądrą dziewczyną, a jednak wciąż brnęła w relację ze ślizgonem, ekscytując się odrobinę zbyt mocno każdą nową rzeczą, którą podczas spotkań z nim odkrywała. Weszła więc do kuchni, odkładając niewielki plecak na jedno z krzeseł i wyjęła z niego fartuch, który nałożyła po uprzednim związaniu włosów w luźnego koka na czubku głowy. Kraciasty dodatek miał falbankę przy rękawach oraz błękitno-biały kolor. Do kuchni stawiała na wygodę jeszcze mocniej, niż w codziennym życiu — mundurek więc został w dormitorium, elegancko przewieszony na szafie. Martellówna wsunęła ciemne jeansy i białą bluzkę, na którą narzuciła szary sweter z guzikami — obecnie niedbale rzucony na plecaku, bo byłoby jej zbyt gorąco. Umyła ręce, wyjmując następnie z szafek miski oraz miarki, szykując mąkę, kajmak, migdały i ostatecznie udając się w stronę jednej z wysokich półek, gdzie tkwiły rozłożone w słoiczkach przyprawy — mielone i w całości, za co kuchnię w szkole uwielbiała. Skrzaty przyzwyczaiły się do częstej obecności puchonki, nic sobie z niej nie robiąc. Zanim zabrała się za ciastka, wyjęła różdżkę i wykonała odpowiedni ruch, aby za pomocą zaklęcia rozbrzmiała dookoła hiszpańska muzyka popularna, którą tak dobrze kojarzyła z domu. Melodie z jej kraju był pogodne, skoczne i kojarzyły się z kolorami — nic więc dziwnego, że tkwiąca w samotności i w wyśmienitym humorze Flora nuciła pod nosem, uśmiechając się do własnych myśli. Pamiętała, że w domowej kuchni zawsze było głośno, mama uwielbiała śpiewać i tańczyć, dyskutować z siostrami czy babcią. Wsypała do miski odpowiednią ilość mąki, tupiąc sobie nawet trochę nóżką w rytm i zabrała się za odmierzanie przypraw w proszku oraz uszykowała moździerz, aby rozbić laski cynamonu i odrobinę anyżu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy tylko skończyły się zajęcia, Max opuścił salę i wyjął z kieszeni kawałek pergaminu leżącego tam od kilku godzin. Był to list od jego dziadka, który dostarczyła mu dziś rano jego sówka. Nie chciał go czytać przed zajęciami, ponieważ korespondencja z ojcem jego matki zawsze była dla niego trudna. Dziadek nie zawsze był mu przychylny, a do tego od jakiegoś czasu podupadał na zdrowiu. Ślizgon przysiadł więc na najbliższej ławce i rozpoczął czytanie listu.
Drogi Maximilianie
Jak wiesz, moje zdrowie nie jest już najlepsze i obawiam się, że niedługo może mnie zabraknąć na tym świecie. Czas więc, żebym wyjawił Ci w końcu prawdę. Chwilę przed jej śmiercią, spotkałem się z Twoją matką. Wyjawiła mi ona wtedy, że udało jej się odnaleźć i spotkać Twojego biologicznego ojca. Mężczyzna jest Hiszpanem, nazywa się Leon Martell i ponoć jego córka, Flora, uczęszcza z Tobą do szkoły. Podobno nie wiedział, że Freya urodziła mu syna. Twoja matka prosiła mi, abym Ci nie przekazywał tej informacji dopóki nie osiągniesz wieku dorosłego, ale ze względu na zaistniałą sytuację, nie wiem czy dożyję aż tak długo. Proszę nie gniewaj się na matkę. Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że przekazałem Ci tę informację listownie, ale nie mogłem ryzykować.
Dziadek Gary
Gdy doszedł do końca pergaminu, na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, które w przeciągu sekundy zmieniło się w czystą złość. Postanowił, że musi odreagować i udał się w stronę kuchni. Liczył, że o tej porze nikogo tam nie będzie i w spokoju będzie mógł nie tylko rozluźnić się poprzez eksperymenty w kuchni, ale także porzucać sobie przekleństwami na prawo i lewo, bez obecności niechcianych świadków. Każdy, kto w tym czasie mijał Maxa na korytarzu od razu ustępował mu z drogi. Szedł szybko i z pewną agresywną manierą ściskając w dłoni pomięty list, a jego mina ostrzegała przed nieprzyjemnymi konsekwencjami, jeżeli ktokolwiek ośmieli się chociażby na niego spojrzeć. W końcu dotarł do obranego celu. Bez jakiejkolwiek delikatności otworzył drzwi, które z hukiem się za nim zatrzasnęły i omiótł spojrzeniem pomieszczenie. Widząc Florę bez zastanowienia ruszył na nią. - Co to ma kurwa znaczyć? – Krzyknął i rzucił w jej stronę pergaminem, wściekły jak cienioskrzydły, któremu ktoś właśnie sprzątnął żer sprzed nosa. Jego oczy płonęły, szczęka była zaciśnięta, a całe ciało spięte. Wyglądał jak zupełnie inny człowiek, a na pewno nie jak Max, którego znała Flora. Tamten nigdy w życiu by się na nią nie wydarł, o rzucaniu przekleństw nie mówiąc. - Czy to jest jakiś jebany żart, którego nie rozumiem, bo wybacz ale nie jest specjalnie zabawny. – Żartowanie było ostatnim, na co teraz Max miał ochotę. Nie był w stanie poukładać myśli. Był zagubiony i nie rozumiał całej sytuacji. Jeżeli Flora wiedziała o całym tym zamieszaniu, czemu mu nic nie powiedziała? Jeżeli jednak nie wiedziała, będzie to dla niej taki sam szok co dla niego. W tej chwili ślizgon jednak mało się przejmował uczuciami dziewczyny. Czuł się skrzywdzony i okłamany. Na tę chwilę uważał, że dużo lepiej żyło mu się bez wiedzy kim był jego biologiczny ojciec, który wykorzystał jego matkę i zostawił ją samą w ciąży. Taką wersję przynajmniej mu przekazano za dzieciaka. Całe swoje życie czuł skutki początkowego wychowywania się bez ojca i jakiegokolwiek porządnego męskiego wzorca, tak na dobrą sprawę. Jego biologiczny ojciec zawsze był dla niego martwy, mąż Freyi nie chciał mieć z nim do czynienia, a jakikolwiek kolejny partner jej matki był zazwyczaj przećpanym idiotą, który szukał kobiety do wykorzystania. Dopiero jego przybrany ojciec okazał się normalną, kochającą osobą, jakiej Max potrzebował, ale wtedy było już za późno, żeby naprawić niektóre szkody. A teraz nagle okazało się, że nie tylko jego biologiczny ojciec żyje i ma się dobrze, ale też jest tatą znanej Maxowi puchonki. Tego było dla niego stanowczo za wiele na tę chwilę.
Przygotowywała w misce ciasto, aby potem zwałkować je i wykroić ciasteczka, dodając cynamon oraz tarte migdały na wierzch, pokryć kajmakiem czy rozbełtanym masłem. Wariacji na ich temat było naprawdę wiele. Nucąc, uśmiechając się — drobna puchonka nie mogła spodziewać się nadchodzącej katastrofy, która mogła wywrócić jej życie do góry nogami i przyjęła formę poznanego niedawno ślizgona. Rozległ się huk, trzaśnięcie drewnianym skrzydłem drzwi o kamienną ścianę, wywołując drżenie znajdujących się na okolicznych kredensach przedmiotów. Podniosła wzrok znad blatu, wlepiając w niego błękitne ślepia i momentalnie zrzedła jej mina, przemknęło przez twarz zaniepokojenie, a brwi drgnęły w zaskoczeniu. Nie tak zapamiętała Felixa ze skrzydła szpitalnego. Przed oczyma zatańczyły jej niezbyt przyjemne wspomnienia, nawet nie poczuła, jak mocniej zacisnęła palce na wałku. Opuściła spojrzenie, czując gęsią skórkę na ciele i cofnęła się o krok, przywierając plecami do blatu, wciąż trzymając swój kuchenny przyrząd i zapominając o ciastkach. Źle reagowała na krzyki. Zmrużyła oczy, gdy czymś rzucił, nie rejestrując z początku, co to był za przedmiot. Myślała, że ją uderzy. - O.O...O co Ci chodzi? Co się stało? - zapytała cicho, drżącym głosem, nawet na niego nie patrząc. Schyliła się, podnosząc z ziemi pergamin i zacisnęła go w palcach, aby rozwinąć i przesuwać po nim spojrzeniem, pochłaniając jego treść. Z każdym kolejnym słowem bladła — czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, jak szumi w uszach i kręci się w głowie, jak serce dudni — łapiąc Florę w szpony strachu i paniki. Przeczytała raz jeszcze, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie. To niemożliwe. To żart. Odparła w końcu, odkładając list za siebie i kompletnie odrzucając możliwość tego, że treść tego listu miała cokolwiek wspólnego z prawdą. Jej rodzice się kochali, ojciec nie zdradziłby mamy — zwłaszcza przed jej śmiercią, a wynikało, że go o to posądzano. Byli zgodną parą, załamał się przecież gdy kobieta odeszła i nawet Victora oddał pod opiekę jej siostrze, aby mógł zostać w Hiszpanii. Nie było w jego życiu miejsca na kochanki, gardził przecież zdradą. Nie zostawiłby człowieka w potrzebie, poniósłby konsekwencję. Nie porzuciłby kobiety w ciąży, bo nie takie wartości wkładał im do głów. W ich domu było przecież inaczej — dobrze, ciepło, wesoło. Podeszła do swojego ciasta, wracając do wałkowania, wpatrując się dość tępo w warstwę ciemnożółtego tworu, obłędnie pachnącego migdałami oraz wanilią. Nie miała odwagi głośniej odetchnąć, spojrzeć na niego — liczyła zawzięcie do dziesięciu, powtarzając sobie w głowie mantrę o pomyłce.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Patrzył jak wszystkie kolory odchodzą z twarzy dziewczyny, gdy czytała list. Nie dochodził do niego piękny zapach masy, którą przygotowywała zanim ją zaatakował. Szczerze mówiąc nie zauważyłby teraz nawet gdyby ktoś obok niego zaczął strzelać fajerwerkami. Emocje wzięły nad chłopakiem górę i był skupiony tylko na uwolnieniu swojej złości, a biedna Flora została wciągnięta w centrum jego wybuchu. Gdyby jej teraz nie spotkał, zapewne inaczej powiadomiłby ją o otrzymanym liście.Na pewno spokojniej i po jakichkolwiek przemyśleniach. Jednak los sprawił, że spotkali się tu i teraz. Maxa kusiło żeby uwolnić swoją złość nie tylko słowami, ale w życiu nie uderzyłby kobiety. Gdyby do tego doszło, nie wybaczyłby sobie nigdy. - Tylko tyle masz do powiedzenia? Mírame! - Złapał ją za ramię i odwrócił tak, aby patrzyła na niego jednocześnie wyciągając jej z dłoni wałek i z hukiem rzucając nim na blat. Chciał żeby z nim porozmawiała. Wytłumaczyła, co się tutaj dzieje. Chociaż z jego strony to nie była przyjemna konwersacja. Nadal miał podniesiony głos. Nie potrafił uwierzyć, że dziewczyna nic o tym wcześniej nie wiedziała i dziwiło go, że nie wściekła się na tę wiadomość tak jak ślizgon. Jego hiszpański temperament wyraźnie brał górę. Sam nie pamiętał kiedy ostatnio pozwolił sobie na takich wybuch jak dzisiaj. -Myślisz, że on to sobie wymyślił? Skąd w głowie staruszka znalazło by się tyle szczegółów, co? Skąd miał znać Ciebie i Twojego ojczulka? Jakie masz na to wytłumaczenie, siostrzyczko? - Ostatnie słowo wypowiedział z taką pogardą i ironią, jakby w tej chwili Flora była najbardziej obrzydliwą rzeczą na świecie. Mimo, że to przecież nie była jej wina, biedna puchonka obrywała z błędy ich rodziców. Nie było możliwości, żeby jego dziadek wymyślił sobie tę historięi przypadkiem trafił w nazwisko Flory. Przecież ani on ani matka Felixa, nie wiedzieli za dużo o jego życiu w Hogwarcie. Wiedzieli, że chłopak jeździ do szkoły z internatem i uczy się dobrze, ale to tyle. Do tego wersja przestawiona przez ojca Freyi tłumaczyłaby urodę chłopaka, tak różną od jego matki oraz jego zdolności magiczne. Jeżeli ojciec Flory też był czarodziejem, to Max musiał odziedziczyć to po nim. Niestety pasowało to wszystko do układanki, jaką była historia życia chłopaka. Ślizgon intensywnie, wręcz agresywnie wpatrywał się w niebieskie oczy dziewczyny czekając na jej reakcję. Chciał, żeby też się wściekła, pokazała, że ją też to rusza w takim stopniu. Co prawda wiedział już, że puchonka nie jest taka z natury, ale logiczne myślenie całkowicie go teraz opuściło. Rozluźnił szkolny krawat, który nagle zaczął go strasznie uciskać i rzucił go w kąt. Wciąż był w szkolnym mundurku, bo nie miał czasu się przecież przebrać.
Zachowanie Felixa wprawiało ją w osłupienie, była całkiem zagubiona w sytuacji. Wparował do kuchni z trzaskiem, siejąc chaos i mając nieprzyjemną aurę, kiedy kilka dni temu śmieli się razem w salach skrzydła szpitalnego, gdzie opatrywała jego rany. Zacisnęła usta, czując, jak robi się jej sucho w gardle, a zawroty był coraz silniejsze. Czuła ból przy oddychaniu, kołatanie serca, drżały jej mięśnie. Miewała już wcześniej ataki paniki — teoretycznie powinna więc wiedzieć, jak się zachować, a ona nie mogła się ruszyć, drgnąć nawet. Liczenie do dziesięciu niewiele się zdało, bo fale zimnych potów nie odpuszczały. Nie wierzyła w treść tego listu, nie potrafiła zaakceptować nawet jednego słowa, łudząc się, że to bardzo słaby żart. Reakcja ślizgona skutecznie jednak sprawiała, że wracała do rzeczywistości. To jednak nie mógł być jej ojciec, a on nie mógł być jej bratem. Niemożliwe. Słyszała przecież te wszystkie opowieści o historii miłości ich rodziców — nie mogły być kłamstwem. Przed oczyma zatańczyła jej roześmiana buzia matki, a błękitne tęczówki zalśniły, chociaż żadna łza nie spłynęła po bladym poliku. Niczym szmaciana lalka, dała się szarpnąć, czując uścisk na ramieniu i zmuszenie, aby stanęła twarzą do niego, a wołek z hukiem uderzył o blat, wyrwany wcześniej przez dłoń chłopaka. Na donośny dźwięk zacisnęła powieki, bo hiszpańska, wesoła piosenka wcale go nie zagłuszyła. Budziło się wszystko to, o czym pamiętać nie chciała. Obrazy, głosy, słowa. Oddech stawał się coraz bardziej bolesny, nierównomierny. Szarpnęła się, chociaż taka drobina, jak ona, nie miała zbyt wiele siły, aby się przeciwstawić. Nie potrafiła jednak zmusić się w żaden sposób, aby spojrzeć mu w oczy i zaprzeczyć pewnym, mocnym głosem. Bo co, jeśli jej bańka mydlana była wielkim kłamstwem? Kolejne obrazy — wspomnienia tym razem szczęśliwe, zaczęły rozmazywać się przed oczyma, gubiły ostrość i detale, uciekały jej, a ona nie mogła zrobić niczego, aby je złapać. Krzyczał. Był okropny. Zacisnęła powieki, czując, jak słone łzy mienią się w blasku kuchennych kandelabrów. - Mój ojciec by tego nie zrobił. Mylisz się.. Wydusiła w końcu drżącym głosem, ledwo przebijając się przez otaczające ich dźwięki, nie mając pewności, czy Felix w ogóle to usłyszał. Jej ciało drżało ze strachu, a ona próbowała z tym walczyć pomimo świadomości własnej słabości. Już nie raz słyszała tak nienawistne słowa w swoim kierunku, przepełnione obrzydzeniem — te na szczęście pozbawione są kontekstu fizycznego, nawiązującego do najstarszego zawodu na świecie, znanego zarówno czarodziejom, jak i mugolom. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że Flora w głębi siebie mu współczuła miejsca, w którym się znalazł i miała ochotę go przytulić, nawet jeśli nie mogła ruszyć się z miejsca. Uniosła powieki, patrząc na swoje buty. Dłonie miała zaciśnięte w pięści, a paznokcie tak mocno wbiły się w jej skórę, że krople krwi skapywały na drewnianą podłogę pomieszczenia. Czuła, jak świdrował ją wzrokiem, oczekiwał, że odwzajemni spojrzenie, kiedy ona ledwo już stała na nogach. Szarpnęła się raz jeszcze, próbując się obrócić, chociaż na tyle, aby oprzeć się plecami o blat. Setki myśli tliło się w jej głowie, tworzyło scenariusze, których wcale nie chciała poznać — nigdy. - To nie może być prawda. Powtórzyła prawie bezgłośnie, bardziej do siebie, niż do niego, prostując głowę i ostatecznie odwzajemniając spojrzenie, zapłakana, kręcąc delikatnie głowa w niemym zaprzeczeniu. Dostrzegła, jak pozbywa się krawatu, odrzucając go gdzieś w kąt. Był blady, a jednocześnie uszy i poliki miał czerwone, serce musiało bić mu, jak oszalałe.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To niemożliwe... Dziewczyna powtarzała to słowo jak mantrę, a z każdym kolejnym razem Max denerwował się jeszcze bardziej. Wszystko było możliwe, tego nauczyło go już życie. Nadal nie potrafił zrozumieć reakcji dziewczyny. Wiele razy był w życiu w błędzie, ale tym razem zbyt dużo rzeczy miało sens, by miała być to prawda. Począwszy od kompletnego braku humor jego dziadka i jego braku wiedzy o świecie magii, które wykluczały pomyłkę z jego strony, aż do tylu wspomnień i chwil które teraz nabrałby sensu, gdyby ta informacja okazała się prawdziwa. - Jesteś naiwna jeżeli tak myślisz. - Chłopak nie miał w zwyczaju pochopnie oceniać ludzi, ale też uważał, że każdy jest zdolny do popełnienia mniejszego czy większego błędu. To, że ojciec Flory był w domu kochający i ciepły, nie znaczyło, że nie mógł kiedyś zrobić jakiegoś głupstwa. W tym wypadku to głupstwo miało nosić imię Freya, a konsekwencje tego jednego czynu miały się ciągnąć przez lata ich życia. - Jeżeli nie wierzysz to może do niego napisz i spytaj, jak było na prawdę? I SPÓJRZ NA MNIE NA CHUJA MERLINA! - Udało mu się odwrócić puchonkę, ale nadal nie miała odwagi patrzeć mu w oczy. Zamiast tego studiowała uważnie swoje buty. Gdy poczuł, jak się wyrywa, puścił jej ramię. Widział krew kapiącą z jej dłoni i łzy w jej oczach. Ciężko opisać jak bardzo nienawidził, gdy kobieta przy nim płakała. Gdyby był sobą, zrobiłby wszystko, aby ją uspokoić i sprawić, żeby poczuła się lepiej. W tej chwili jednak każda oznaka słabości z jej strony tylko podsycała jego złość. Krew w nim buzowała. Gdy wreszcie Flora odważyła się na niego spojrzeć i mógł lepiej zobaczyć jej twarz, czara się przelała. Gdy powiedziała mu w twarz, że to wszystko nie może być prawdą, ślizgon pękł. Zaczął przechadzać się w tę i spowrotem po kuchni, cały czas rzucając jej wściekłe spojrzenia. W jego głowie dziewczyna była zdegustowana faktem, że ktoś taki jak on mógłby być jej bratem. Myśli Felixa wyliczały teraz każdy powód, dla którego ktokolwiek mógł nim gardzić i był przekonany, że to samo dzieje się w głowie dziewczyny, która mogłaby na pewno wymienić milion lepszych kandydatów do roli przypadkowego członka rodziny. Chociaż prawda była taka, że Flora nie miała prawa wiedzieć o żadnej z tych rzeczy, przecież tak na prawdę nie znali się jeszcze zbyt dobrze. W końcu stężenie adrenaliny w jego organizmie zrobiło się zbyt wysokie. Szybkim krokiem podszedł do dziewczyny i zamachnął się. Rozległ się trzask, lecz to nie był dźwięk pięści ślizgona uderzającego w piękną twarz puchonki. W ostatniej chwili chłopak zmienił cel i uderzył w ścianę za jej plecami, tuż obok jej głowy. Knykcie ślizgona były czerwone od krwi, a on sam, ciężko dysząc, stał nad nią czując, jak powoli złość ustępuje. Był bardzo blisko jej ciała i cały swój ciężar oparł na ścianie, która przed chwilą została przez niego skrzywdzona. Pustym wzrokiem wpatrywał się w swoją krew kapiącą na podłogę, tak niedaleko krwi dziewczyny. Jak mógł w ogóle się na nią zamachnąć? Co go opętało? Sam siebie nie poznawał. -Kurwa mać! - Wykrzyczał, pozwalając, żeby wraz z tymi słowami kolejna porcja bólu opuściła jego ciało. Nie miał pojęcia, co robić ani myśleć...
Nie pamięta, kiedy ostatnim razem wsadził stopy w sportowe buty. Nie pamięta, kiedy ostatnim razem był na treningu... Czy jeszcze nie wywalili go z drużyny? Przykładnym studentem nigdy nie będzie, ale myślał, że będzie to jedyna rzecz, której nie uda mu się zawalić. Najwidoczniej się nieźle pomylił. Obudził się z głodem, który wwiercał mu się w żołądek, czuł, jak podchodzi mu do gardła. Jednak, zamiast skierować się do Wielkiej Sali lub do kuchni, co było bardziej prawdopodobne, wybiegł z zamku, jakby coś go goniło. Która była godzina? Również nie wiedział, bo dzisiejszy dzień, był dniem wolnym dla Lennoxa. Spodnie zamienił na spodenki do biegania, a podarta koszulka została na swoim miejscu. Było zimno, dlatego wsunął za dużą bluzę, nie powinna być potrzebna później, liczył na jakieś cudowne ocieplenie. Gdyby ktoś powiedziałby mu, że wróci do biegania, do tego z własnej woli, zapewne wyśmiałby go na miejscu, przy okazji oblewając trunkiem, które trzymałby w ręce. Zapomniał, jak to było wrócić do jakiejkolwiek aktywności po tylu miesiącach siedzenia na dupie, dlatego już przy trzecim kilometrze myślał, że wypluje płuca wraz z całym syfem, który siedział w jego organizmie. Prawdopodobnie był jeszcze pijany, skoro wpadł na ten genialny pomysł. Chyba był. Czy później było łatwiej? Nogi zaczynały wrastać w dupę, a oddychanie nie sprawiało już takiego problemu. Jednak kiedy już się zatrzymał, omal nie upadł na kolana, nie czując praktycznie niczego. Zlany potem przytrzymał się ściany, która jak się okazało, prowadziła do Kuchni. Marzył mu się sok dyniowy, chociaż jeszcze kilka godzin temu zarzekałby się, że nie tknie tego gówna. Najohydniejszy sok na świecie, nie poleciłby największemu wrogowi. Teraz czuł jedynie pragnienie, zapominając nawet o pierwotnym głodzie, który kazał mu otworzyć oczy dzisiejszego popołudnia. Poranka. Jeden pies, która była teraz godzina. Kiedy do jego uszu doszły podniesione głosy, na początku nie zwrócił na to uwagi. Jednak kiedy znajdowały się za drzwiami, do których zmierzał, troszkę psuło mu to plany. Odszedłby, gdyby nie rozpoznał jednego z nich. Coś ścisnęło mu się w żołądku i wcale nie było to za sprawą głodu, który teraz odczuwał we wzmożonej sile. Wiadomo, że ten człowiek szybciej działa, niżeli myśli. Dlatego pchnął mocno drzwi, które niemal z hukiem uderzyły o ścianę. Co pierwsze zobaczył? Czy była to krew spływająca po pięści Solberga? Czy zarejestrował moment, w którym rzucił się na Florę? Flora. Jego spojrzenie powiodło do jej osoby, do twarzy i lekko trzęsących się dłoni. To chyba wystarczyło, aby pokonać tę odległość w momencie, chwytając chłopaka za koszulę i odrzucając na bok, jak najdalej od niej. -Co Ty odpierdalasz!-Wrzasnął, nawet nie zaprzątając sobie głowy w tym, jakie konsekwencje mogły mieć jego czyny. W co on się władował? Ludzkie porachunki to nie jego interes, a teraz? Jego pięć mimowolnie powędrowała w kierunku twarzy Maxa, jeszcze zanim prawidłowo stanął na nogi po jego wcześniejszym odciągnięciu go.
Czego od niej oczekiwał? Nie miała o niczym pojęcia, jak miała zareagować? Nie dopuszczała do siebie myśli, że głowa jej rodziny, która po śmierci jej matki tak się załamała, że porzuciła syna i poniekąd Florę, mogłaby zdradzać miłość swojego życia. Jak miała uwierzyć, że te wszystkie pełne szczęścia i miłości chwile — były pełne fałszu, brzydoty. Była pewna, że jej rodzice byli przykładem miłości, jaka już się nie zdarzała, a jakiej każdy w głębi serca pragnął. Takiej, która opierała się na przyjaźni, zrozumieniu, namiętności. Miała to wszystko porzucić dla jakiegoś listu? Jakiś fantastycznych, bezpodstawnych scenariuszy? Oczywiście kryła się w tym wszystkim logika, jednak brunetka nie mogła jeszcze jej odnaleźć, a nasilający się atak paniki jej wcale tego nie ułatwiał. Odwróciła się tak, jak chciał, podskakując w miejscu na jego krzyk i kiwając posłusznie głową, podniosła na niego spojrzenie. Błękitne oczy lśniły od łez, które spływały po policzkach i nadawały ustom słony posmak, sprawiając, że robiły się błyszczące, aby zaraz spierzchnąć. W jego oczach nie widziała tym razem nic dobrego ani nicczego, co mogło świadczyć o łagodności, którą miał wcześniej. Coraz trudniej było jej powstrzymywać drżenie ciała, oddech nierównomiernie unoszący piersi. Znów patrzyła na swoje buty, ignorując ciepłe krople na dłoniach, brudzące śniadą skórę i posadzkę szkolnej kuchni. Przez to też czuła się okropnie, bo to miejsce powinno być sercem zamku i wszystkich jednoczyć, a nie dzielić. Znów na niego spojrzała, bo tego oczekiwał. I wtedy właśnie znów jego twarz nabrała jakiegoś cienia, frustracji. Odsunął się jednak i chodził po kuchni, a jego kroki wtórowały skrzypieniu podłogi, za którym mimowolnie podążała, cofając się nieco w prawo i przylegając do chłodnej ściany. Korzystając z sekundy wytchnienia, uniosła dłoń, kładąc ją na piersiach i znów odliczyła kilkukrotnie do dziesięciu, starając się uspokoić — nie chciała przecież zemdleć. Przetarła dłonie też o fartuch, zostawiając na nim czerwone ślady. Chociaż bardzo chciała przestać płakać, nie mogła. A ciche łkanie zagłuszała muzyka. Skoro ona się tak czuła, to jak musiał czuć się ślizgon? Usilnie próbowała skupić na tym myśli, aby nie zwariować. Poczuła chłodny podmuch powietrza na policzku, zaciskając powieki i uwalniając z siebie zduszony krzyk, zasłoniła usta dłońmi, czując już teraz sól oraz metaliczny posmak. Bała się spojrzeć, chociaż nie poczuła żadnego bólu, którego się spodziewała. Skuliła się, drżąc jeszcze bardziej, wydawać by się mogło, że kompletnie wyłączyło się jej reagowanie na bodźce zewnętrzne. Czuła jego ciężar na sobie, ciepło przedzierające się przez ubrania, przyśpieszony oddech na odkrytych fragmentach skóry, szaleńcze bicie serca. Co miała zrobić? Co powinna zrobić? Krwawił, doskonale wiedziała, a jednak nawet, jako przyszły uzdrowiciel — nie była nawet w stanie otworzyć oczu. Nie zarejestrowała huku, nie zwróciła uwagi na echo kolejnych kroków i dopiero gdy bliskość Felixa przepadła, uniosła powieki, dostrzegając niczym przez mgłę znajomą postać, której głos rozlał się echem po głowie. Płakała tak cicho i żałośnie, że jedyne co mogła zrobić, to zsunąć się po ścianie w dół i usiąść na podłodze, nie mając siły dłużej stać. Nie wiedziała, czy była na Lennoxa zła, czy raczej była mu wdzięczna, miała tak duży mętlik w głowie i tak dużą panikę, która uniemożliwiała jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu, że nawet nie mogła się podnieść i ich rozdzielić, chociaż powinna. Nie miała pojęcia, czy minęły sekundy, czy może minuty, zanim drżącym głosem — brzmiącym tak nienaturalnie dla niej, z większym trudem niż zwykle wydobywającym się z gardła, postanowiła zrobić cokolwiek. - Zostaw go Lennox, proszę.. - nie wiedziała nawet, czy usłyszał. Uniosła dłoń, łapiąc się krawędzi blatu, aby spróbować się podnieść i chcąc ich od siebie odciągnąć, wstała niezgrabnie, chwiejąc się na nogach i potykając sama o siebie. Żałosne, głupie dziewuszysko, nic nie umiała zrobić porządnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zduszony dźwięk Flory, ból w ręce i chłód ściany w kontakcie z jego zgrzanym ciałem powoi zaczęły przywracać chłopakowi spokój. Jednak, gdy już wydawało się, że rozum znów zagości w jego przystojnej głowie, poczuł, jak ktoś odciąga go na bok i zanim zdążył zobaczyć, kim był jego napastnik, ujrzał zbliżającą się do jego twarzy pięść. Niestety nie zdążył zareagować wystarczająco szybko i napastnikowi udało się uderzyć Maxa. Było to dla niego jak zbawienie. Właśnie takiego rodzaju odreagowania potrzebował, a nie mógł przecież pobić Flory. - Nie mieszaj się w nie swoje sprawy. - Syknął do Lennoxa, wymierzając kontratakujący cios. Jego złość powróciła z całą mocą, a uwaga ślizgona została przeniesiona z puchonki na jej obrońcę. Nie zauważył, że dziewczyna osunęła się na ziemię, nie słyszał jej słów i nie zauważył jak wstała i próbowała iść w ich kierunku. Jedyne czego podświadomie tera pragnął, to fizycznego bólu i był tylko jeden sposób, jak spełnić to pragnienie. Miał już przeciwnika, teraz wystarczyło tylko podtrzymać ten stan dopóki adrenalina nie ustąpi. Czy był masochistą? Ogólnie nie, ale w tej chwili nie wiedział, jak inaczej poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Zachowywał się jak egoista. Nie myślał nawet o uczuciach Flory i tym, jak zareagowała. Mimo obrażeń, jakie mu groziły, był w pewien sposób szczęśliwy z obecności trzeciej osoby. Wrażliwość dziewczyny i brak złości z jej strony, podsycały tylko jego zdenerwowanie. Gdy wymierzył cios, dopiero dostrzegł, z kim ma do czynienia. Chłopak kojarzył Lennoxa. Byli w jednym domu i przez lata nauki nie raz mijali się lub zamieniali nic nie znaczące, sporadyczne konwersacje. Nigdy jednak poprawnie się nie zapoznali, a dzisiejsza sytuacja też raczej nie sprzyjała wymianie uprzejmości. Znana twarz na chwilę rozproszyła Maxa i chybił. Na chwilę stracił równowagę, ale szybko odnalazł ponownie stabilizację. Otarł z twarzy pot zostawiając krwawy ślad na czole oraz policzku i wymierzył kolejny cios. Mógł równie dobrze wyjąć różdżkę i rzucić na przeciwnika jakiś urok, ale nie przyszło mu to nawet przez sekundę przez głowę. Został zaatakowany jak mugol i tak też miał zamiar się bronić i kontratakować.
Nie wiedział o co im poszło, nawet się nad tym nie zastanawiał, bo niekoniecznie go to interesowało. Ważne było to, co widział, a nie to, co mogli w tym momencie obydwoje czuć. Skąd mógł wiedzieć, że sprawa dotyczyła czegoś ważnego? Skąd mógł wiedzieć, że wewnętrznie odczuwał jakąś refleksję, że raczej nie powinien tego robić, a jego zachowanie jest wysoce nieodpowiednie... Nie wiedział. Nie interesowało go to, nazwijcie to jak chcecie. Nawet gdyby chciał, nie usłyszałby jej słabego głosu. Nie chodziło jedynie o to, że chciał jej bronić... Jakaś głupia część niego naprawdę myślała, że to właśnie robił w tym momencie. Jednak nadarzyła się zwyczajna okazja do tego, aby komuś zwyczajnie wpierdolić. Jeżeli nie mógł się swobodnie napić, a raczej schlać, musiał jakoś inaczej zapomnieć. Wstrząśnienie mózgu było idealnym rozwiązaniem, dla niego czy dla tego gówniarza. Czy go znał? Pewnie śmignął gdzieś przed jego oczyma w Pokoju Wspólnym. Nie zwracał uwagi na twarze, a nawet gdyby był mu bliski, co jest raczej wysoce wątpliwe, spuściłby mu, jeszcze gorszy wpierdol. -O nie. To jest moja sprawa.-Uśmiechnął się lubieżnie, można było zobaczyć, jak oblizuje dolną wargę jeszcze zanim zatrzymał wymierzony w niego cios. Chłopak był zamroczony przez jego efektowne trafienie prosto w szczękę, da mu więc chwilę na ogarnięcie się i stawienie czoła temu, co zaraz ma nadejść. Jeżeli tak bardzo chciał poczuć fizyczny ból, Lennox może, a nawet mu to zapewni. Sam potrzebował odreagowania, jakby za mało dzisiaj z siebie wycisnął. Dziwne, że miał jeszcze siły na to, aby oberwać. Nie chodziło tylko o to, że zobaczył Florę w tak żałosnej formie. W podobnym wydaniu widział ją raz, chociaż było to niczym w porównaniu z tym, co zobaczył teraz. To były zaledwie sekundy, a wtedy... Kazał jej podnieść się z ziemi i raczej nie był miłym człowiekiem. Nawet nie chciał jej wtedy pomóc, a zwyczajnie trochę się zabawić. Teraz? Która potrzeba wygrywała? Te wszystkie niepewne jedynie bardziej go wkurwiały, dlatego ruszył na chłopaka, wyciągając łapy i chwytając chłopaka za poły koszuli, ponownie.
Losujemy kosteczki, słońce: parzysta- nie udaje Ci się uciec i Lenny robi coś efektownego. nieparzysta- udaje Ci się wyrwać i to Ty efektownie uderzasz w Lennego.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał zamiaru pytać, dlaczego jego przeciwnik uważał, że to była jego sprawa. W tej chwili w ogóle słowa były dla niego zbędne. Liczył się ból, który mógł zadać lub, co było bliższe prawdy w tym momencie, otrzymać. Lennox chwycił go mocno za koszulę, która z minuty na minutę była w coraz bardziej opłakanym stanie. Kolejny cios został wymierzony w stronę Maxa, który po raz kolejny nie zdążył wystarczająco szybko zareagować. Poczuł ból i pieczenie w miejscu, w które ugodził Lennox. Piękny to Felix z tego starcia nie wyjdzie. Przeciwnik wymierzył cios z taką siłą, że Max poczuł lekkie chrupnięcie. Na anatomii się nie znał i nie wiedział, która kostka, czy chrząstka ucierpiała. Poczuł tylko zalewające go ciepło i krew płynącą z kolejnego miejsca na jego ciele. Pod wpływem adrenaliny i swego rodzaju szaleństwa, które go ogarniało, na twarzy Maxa pojawił się szeroki uśmiech. Takiego przeciwnika teraz potrzebował. W tej chwili Flora odeszła w zapomnienie. Dziewczyna wydawała mu się odległym wspomnieniem teraz. Całą uwagę poświęcał na bójkę, która miała miejsce. Chłopak nawet nie pamiętał kiedy ostatnio porządnie oberwał po mordzie od kogoś. W Hogwarcie ludzie raczej preferowali pojedynki magiczne niż zwykły, mugolski wpierdol, co trochę smuciło Felixa. Pokonanie kogoś przy pomocy zaklęcia, nie mogło się dla niego równać z satysfakcją, jaką dawało zwycięstwo fizyczną agresją. Bezpośredni kontakt z przeciwnikiem miał w sobie coś, co dodawało walce charakteru. Mimo, że na razie był raczej na przegranej pozycji, nie miał zamiaru się poddawać. Gdy doszedł do siebie po kolejnym razie od Lennoxa, natychmiast ruszył z kontratakiem. Miał lekko ograniczone ruchy, przez pozycję w jakiej się znajdowali, ale nie zamierzał stać bezczynnie. Co prawda chyba przyjmowanie ciosów było dla niego teraz dużo przyjemniejsze niż ich zadawanie, ale pomimo to jego instynkt kazał mu walczyć dalej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
To, co działo się z Florą, jak najbardziej go dotyczyło, chociaż niekoniecznie chciał się do tego przyznać. Przed sobą, przed nią i przede wszystkim innym. Chociaż cała reszta nie miała znaczenia, to ze sobą najpierw musiał się pogodzić. Teraz? Uzewnętrzniał swoją wewnętrzną frustrację, nie tylko złość na widok tego, co tu zastała. Chociaż roztrzęsiona twarz dziewczyny pojawiała mu się co kilka sekund, jak wspomnienia, chociaż stała tutaj, zaledwie kilka metrów dalej. Z tym samym wyrazem twarzy jak jeszcze nie gorszym. Nie wiedział, bo nie mógł spojrzeć w tamtym kierunku. Nie, kiedy jego dłonie wędrowały do chłopaka, który postanowił dzisiaj postawić na złe karty. Mugolskie napierdalanki, bo tak można to nazwać, były jedyną formą pojedynków, jakie preferował. Za sprawą bardzo prostą. Nie liczyły się tu magiczne umiejętności, nieważne było kto lepiej, wymachiwał patykiem, a chodziło o umiejętności, które człowiek mógł szlifować aż do bólu. Niemal dosłownie. Szybkość, orientacja. Prawda jest taka, że gdyby dał wytchnąć ślizgonowi, ten zapewne szybko by się ocknął i dobrze wycelował. A tak? Nie dawał mu czasu do nawet bezmyślnego machnięcia dłońmi. A kiedy ponownie chwycił go za poły ubrania, wycelował szybki, chociaż nie bezbłędny kopniak w brzuch. Kiedy chłopak się zgiął, Lennox na moment się odsunął, jednak nie w celu sprawdzenia stanu swojego przeciwnika. Uniósł ręce do góry, robiąc krok w tył i czekając na to, co mogło nadejść. Nie odwracał wzroku, skupiając całą swoją uwagę na chłopaku i czekając na jego ruch, jednak kiedy ten nadszedł... Lenny odsunął się na bok, podstawiając mu nogę i patrząc jak, chłopak ląduje na posadzce, mocno obijając sobie twarz. Co teraz zrobisz?
Potrzebowała chwili, aby atak paniki odrobinę ustąpił. Zimny pot spływał po jej plecach, zostawiając za sobą nieprzyjemny dreszcz. Nie zauważyła nawet, że poza wbiciem paznokci w skórę dłoni, podczas zaciskania ich w pięść, przegryzła też dolną wargę, zapewniając sobie metaliczny posmak w ustach. Lennox pojawił się niespodziewanie — nie pierwszy raz zresztą Florę ratując i wpędzając w zakłopotanie, tylko tym razem nie była to banda znęcających się nad nią ślizgonów, chociaż dla obserwującego wszystkiego z boku oraz bez dosłyszenia ich konwersacji, mogło tak to właśnie wyglądać. Wszystko działo się szybciej, niż była w stanie zarejestrować. Cios za ciosem, głośne oddechy, lecące z szafek rzeczy i miska z mąką migdałową, która spadła na podłogę. Przełknęła ślinę, zmuszając się do wstania pomimo lęku oraz strachu, korzystając z pomocy blatu. Wiedziała, że Zakrzewski jej nie usłyszał. Głos niknął gdzieś pomiędzy łkaniem, a oczy coraz mocniej puchły od lecących po zarumienionych policzkach łez. Wyglądała okropnie, tłamszona poczuciem winy, że to wszystko przez nią. Złapała za różdżkę, chwiejnie się do nich zbliżając, gdy Felix akurat uderzał twarzą o podłogę. Palce wbiły się w drewnianą rękojeść z różanego drewna, a mijając stojącego wciąż Lennoxa, bała się na niego spojrzeć. Jedynie co, musnęła palcami jego zaciśniętą pięść, kiwając głową, żeby dał już spokój, a drugą ręką próbując przetrzeć oczy, doprowadzić się do ładu. Chociaż była emocjonalnie wykończona i chciało się jej wymiotować, nie mogła przecież leżącego chłopaka tak zostawić. Nieważne, że zarówno skórę Zakrzewskiego, jak i swoją buzię trochę ubrudziła mąką, krwią i pyłem migdałowym. Niezależnie od zdania Solberga, opadła przy nim na kolanach, upewniając się, że żyje i pomagając mu się podnieść na tyle, aby wycelować w niego różdżką i niewerbalnie rzucać zaklęcia uzdrawiające, bo nie miała siły mówić. Nie mogła też na niego spojrzeć, łapiąc oddech i próbując skupić się na właściwym kreśleniu znaków w powietrzu, bo ręka jej drżała, niczym starowince przy podnoszeniu pełnej filiżanki herbaty. Pracowała nad tym, aby odciąć od swojej świadomości każdą, najmniejszą nawet myśl, bo w innym wypadku na pewno by zemdlała.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było co się oszukiwać, Zakrzewski bawił się nim jak szmacianą lalką, cios za ciosem sprawiając Maxowi coraz większy ból. Gdy Starszy ślizgon wymierzył mu kopniaka w brzuch, Solberg aż zgiął się z bólu. Przez chwilę miał problem ze złapaniem powietrza. Czuł, jak jego wnętrzności błagają go o litość, ale Felix był teraz w trybie masochisty. Potrzebował więcej i więcej adrenaliny i bólu. Cieszył się, że Lennox się tu pojawił. Nie tylko ze względu na to, że mógł się wyżyć, ale również ze względu na Florę. Organizm Maxa był coraz bardziej wyczerpany wcześniejszymi krzykami i obecną walką. Próbował wymierzyć kolejny cios Lennox po prostu podłożył mu nogę i zanim zdążył się zorientować co się dzieje, Max całował już kuchenną posadzkę zostawiając za sobą smugę krwi. Mięśnie odmawiały mu już posłuszeństwa i nie miał siły się podnieść, a chłód podłogi w pewien sposób nawet łagodził jego obrażenia. Gdy zbierał siły, aby spróbować się podnieść, poczuł na sobie delikatny dotyk Flory. Dziewczyna pomogła mu ustawić się w bardziej godnej pozycji i zaczęła leczyć go niewerbalnymi zaklęciami. Solberg powoli się uspokajał, ale wciąż rzucał Lennoxowi wyzywające spojrzenie i raz czy dwa spróbował się ruszyć, by zaatakować go ponownie. Podświadomie liczył, że Zakrzewski dopierdoli mu aż do nieprzytomności, ale wiedział, że puchonka by na to nie pozwoliła. Nadal na niego nie patrzyła. Jednak teraz nie wywoływało to już w nim takiej złości. -Puść mnie do niego. - Powiedział przez zęby nie odrywając wzroku od Lennoxa. Mimo wszystko jego ciało opadało z sił i nawet gdyby bardzo chciał, nie dałby rady się teraz na niego rzucić.
Flora pojawiła się znikąd. Nie zapomniał o jej istnieniu, chociaż był niemal bliski wyparcia jej osoby z pamięci. Na ten moment liczył się jedynie chłopak i to, że dostawał nieźle w ciry. Nie była to raczej bójka, którą preferował. Walka nie była wyrównana, tak samo, jak ich siły... I chociaż to również nie miało znaczenia, kiedy przychodziło do starcia... Zakrzewski zwyczajnie się nudził. Nie było tej adrenaliny, która przechodziła przez każdą komórkę jego ciała, nie było posmaku metalu w ustach, i przepraszam bardzo, ale gdzie ta rozdarta skóra? Wcale nie czuł, że żyje, a o to przede wszystkim mu chodzi. Zawsze. Aby czuć cokolwiek w ciele, doprowadzić się do granicy wytrzymałości i przechodzić przez linię, zobaczyć, jak daleko jeszcze może... Teraz? Nie czuł nic. Zatrzymał się w połowie kroku, który dzielił go od ciała na ziemi. Spojrzał na dziewczynę niewidzącym wzrokiem, a może takim, jakby widział ją po raz pierwszy. Czemu się wtrącała? Nie powinna tego robić. Czyż mały Ślizgon nie chciał więcej? Prosił się o to. Widział to w jego oczach. I chociaż spojrzenie miał zacięte i gotowe, wiedział, że dla niego to koniec na dzisiaj. Jednak jego wzrok błądził po pobladłej twarzy Flory. Mierzyli się na spojrzenia? Kto pierwszy odwróci wzrok, uznając wygraną przeciwnika? Uniósł kąciki ust, jednak nie dlatego, że było mu wesoło. Głos chłopaka nie był tak mocny, jak jeszcze chwilę temu. Przeniósł na niego spojrzenie.-Widzisz? Pozwól chłopakowi wstać i oberwać jak mężczyzna.-Między jego brwiami pojawiła się głęboka bruzda. Był wściekły. Czyżby nagle zaczęły pojawiać się pytania dotyczące ich spotkania? Kim dla siebie byli? Co tutaj robili? Może zaczął analizować obrazy, które zarejestrował jeszcze zanim rzucił się na tego gówniarza. -Odsuń się od niego, Martell.-
W sumie nie myślała nad tym, co robił. Działał instynkt, który miała do niesienia pomocy innym, wewnętrzna empatia i altruizm. Przecież go bolało, nie mogła na to pozwolić. Zwilżyła usta, pozbywając się z nich słonego posmaku i raz jeszcze przetarła oczy, koncentrując się na tym, aby przestać płakać i skupić się na poprawnych zaklęciach, które obitemu Solbergowi mogły pomóc. Usiadła więc grzecznie koło niego na podłodze, zaciskając dłoń na różdżce i patrząc na drżące palce, recytowała zaklęcia, pomagając mu wcześniej zająć dogodniejszą pozycję i mijając Lennoxa, którego wyraz twarzy świadczył o tym, że znajdował się w świecie własnych emocji i myśli. Nie potrafiła zrozumieć jego rozczarowania. Przetrzymywała go dłonią za ramię, gdy się szarpał — z całą siłą, która jej została, chociaż tej było niewiele. Dlaczego usilnie chciał, aby stała mu się większa krzywda? - Nie. - szepnęła krótko i cicho, zachrypniętym głosem, przełykając ślinę. Próbowała przedrzeć się przez niego łagodność, którą znał ze skrzydła szpitalnego, jednak nie miała na to siły. I na dodatek te nieszczęsne ciastka całkiem wyszły jej z głowy. Rzucała więc czary, koncertując się na powstrzymaniu krwawienia, siniaków, opuchlizny. Niwelowaniu bólu. - Nie Lennox. Powtórzyła jeszcze w ten sam sposób, odwracając głowę w jego stronę i przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, chociaż w oczy nie miała odwagi mu spojrzeć. Nie powinna była poczuć tej małej iskry ulgi, że tu był — nie wnosiło to niczego dobrego do jej życia poza nadchodzącym rozczarowaniem, bo przecież była tylko sobą. Niczego szczególnego do zaoferowania nie miała. Nie rozumiała, dlaczego rozczarowanie na twarzy Zakrzewskiego zmieniało się w gniew i wściekłość, na którą przecież nie miał żadnej podstawy. Wypowiedziane przez niego słowa sprawiły, że rozchyliła wargi w zaskoczeniu, czując, jak napięta skóra znów pęka i uwalnia metaliczny, gorzki posmak do ust. Zapomniała, że wcześniej ją przegryzła. Zapomniała o wieli rzeczach, spychając je gdzieś w głąb umysłu, aby powstrzymać wcześniejszy atak paniki. Złapała oddech, ostatecznie decydując się na spojrzenie Lennoxowi w oczy, chociaż pewnie wyglądała jak siedem nieszczęść — cała spuchnięta i zapłakana, umorusaną mąką i krwią. - Nie mogę, jest ranny. Muszę rzucać zaklęcia. Wytłumaczyła mu cicho, powracając uwagą na Solberga, na którego twarz w ogóle nie miała odwagi spojrzeć, raz jeszcze unosząc różdżkę na jego buzię i recytując w myślach kolejne, mające mu przynieść ulgę zaklęcie. Musiała też zająć się jego rozwaloną od uderzenia w mur pięścią... Na samą myśl znów zrobiło się jej słabo i zakręciło w głowie, bo przecież w tamtej sekundzie była pewna, że to ona oberwie. Wolną dłonią przesunęła po zamkniętych powiekach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Złość i adrenalina powoli opuszczały ciało chłopaka i zaczynał przebijać się do jego świadomości rozsądek. Czy oznaczało to, że był już spokojny? Na to było jeszcze za wcześnie. Wciąż nie odrywał wzroku od Lennoxa i nie płakałby, gdyby walka miała się wznowić. Siedział jednak potulnie obok Flory, pozwalając jej się leczyć i zbierając siły. Dyszał ciężko i zaczął odczuwać odniesione obrażenia. Mimo krwi i siniaków, najmocniej cierpiał jego brzuch, w który Zakrzewski kopnął z całą siłą. Sam przestawał się nawet dziwić Florze, że nie chciała na niego spojrzeć. Musiał wyglądać jak chodzące nieszczęście. Ciało ślizgona powoli się rozluźniało, ale jego szczęka wciąż była zaciśnięta pokazując resztki zaciętości. -Czemu sam tu nie podejdziesz, cwaniaku? - Odparł na słowa rywala. Flora próbowała zaprowadzić pokój, ale Max widział, jak na twarzy Lennoxa pojawia się wściekłość. Narobiło to Maxowi nadziei na kolejny wpierdol. Nie był zainteresowany powodem, dla którego Zakrzewski nagle się zmarszczył. Wręcz dziwił go moment, w którym doszło do tej zmiany w jego twarzy. -Poradzę sobie, dzięki. - Odpowiedział dziewczynie, która przecież chciała dobrze. Felixowi rany nie przeszkadzały. Przypominały mu, że żyje i w pewien sposób czuł satysfakcję na widok lecącej z jego ciała krwi. Dopiero mówiąc to pierwszy raz od przyjścia Zakrzewskiego spojrzał na Florę. Była spuchnięta i Max powoli zaczynał rozumieć, co tu się stało tego dnia. Rozejrzał się po kuchni, która wyglądała nie lepiej niż sam ślizgon. Składniki przygotowane wcześniej przez puchonkę były porozrzucane wszędzie, naczynia pospadały z półek, a cała podłoga była umazana od krwi i mąki.
Był tutaj piątym kołem u wozu, nieprawdaż? Wszedł z buciorami w nie swój interes, pomimo tego, że zarzekał się, iż faktycznie tak było. Iż Flora była jego interesem. Dopiero teraz, widząc to z góry, jak siedziała przy nim, niemalże broniąc go własnym ciałem... Wiedział, gdzie było jego miejsce. Uniósł zniesmaczony brwi.-Umiesz kozaczyć tylko, kiedy broni Cię dziewczyna?-Faktycznie. Słowa chłopaka nijak mają się do jego umiejętności, kiedy trzeba je zademonstrować. Był to nader żałosny widok. Chłopaczka siedzącego na dupie, a może ledwo się na niej trzymającego... I Flory, która opatrywała go z taką pieczołowitością. O to chodziło? O fakt, że to akurat ona stanęła pomiędzy nimi? Irytowało go to niemiłosiernie, szczególnie, że gdyby nie ona, chłopak zaliczyłby drugi wpierdol. Taki, jakiego pragnął, do nieprzytomności. Prychnął, słysząc słowa chłopaka, o tym, że sobie poradzi. Dodatkowo dziewczyna nie polepszała pozycji żadnego z nich, prawiąc o tym, że był ranny. I co, kurwa, z tego? Nie mógł również zrozumieć tego, w jaki sposób na niego spojrzała. I fakt, że jako pierwsze ponownie odwróciła spojrzenie. Nie było to za sprawą tego, że się zwyczajnie speszyła... A za sprawą jakiegoś durnego ślizgona, który mierzy za wysoko i nawet nie zna własnych możliwości. Odwrócił się i machnął odruchowo ręką, a że niedaleko znajdował się blat, trzepnął o jakiś kubek, miarkę, nie wiedział, słyszał tylko jak leci i uderza o posadzkę, rozbijając się na kilka kawałków. Uniósł dłoni i przesunął ją po twarzy, próbując opanować to, co w tym momencie w nim wrzało. -Po chuj go reperujesz, jak za moment znowu będzie się rzucał i oberwie, jak teraz.-Warknął pod nosem, przenosząc na nich swoje spojrzenie i opierając ręce na biodrach. Nieważne jak bardzo mógłby być wkurwiony, nigdy nie robił czegoś podobnego na oczach osób, które rzekomo były mu bliskie. Nigdy nie krwawił na oczach swojej siostry, nigdy nie rzucał się na nią, nieważne w jak wielkiej furii był. Dlatego uważał ten widok za żałosny, nawet jeżeli nie wiedział, że oni faktycznie byli rodzeństwem. I gdyby wiedział, powiedziałby, że to żadna spektakularna wiadomość, dowiedzieć się, że ktoś dorobił sobie dzieciaka na boku.
Nie podobało się jej ich zachowanie. Patrzyli na siebie w tak okropny sposób, a przecież byli kolegami z jednego domu, no i przemoc nie była żadnym rozwiązaniem, chociaż jak to ktoś jej mądrze kiedyś powiedział — chłopcy mieli to do siebie, że dawali sobie po nosie, zamiast płakać. Udało się jej wreszcie powstrzymać drżenie warg, skupić na zaklęciach uzdrawiających i polepszaniu stanu ślizgona. Widząc napięcie przy ruchach brzucha, uniosła na chwilę brew i spojrzała niżej, zostawiając w spokoju nos i teraz tak nakierowując zaklęcie przeciwbólowe właśnie tam. Wolną dłonią zgarnęła przylepione do policzków włosów na bok, dziwiąc się, że ledwo trzymający się na środku głowy kok, wciąż tam tkwił. Wydawał się teraz taki ciężki. Na prowokacje ze strony Felixa przymknęła oczy, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie chciała powiedzieć wprost, że Lennox był od niego silniejszy i miał doświadczenie w bójkach, a takimi tekstami w jego stronę narażał się na krzywdę. Jego porywczy temperament i upartość tworzyły tragiczne połączenie, sprzyjające nagłym bójką i utracie kontroli nad złością. Nie chciała już ich słuchać, nie miała siły się kłócić. Opuściła więc różdżkę, kiwając jedynie głową na jego "poradzę sobie", zaciskając palce w piąstkę na materiale pobrudzonego fartucha. Drgnęła niespokojnie, gdy wściekły, stojący nad nimi chłopak rzucił kubkiem. Rozbite na kawałki naczynie sprawiło, że przez chwilę poza hiszpańską muzyką nie było słychać niczego. - Bo gdybym nie chciała mu pomóc, jakim kandydatem na uzdrowiciela bym była w przyszłości? - odparła pytaniem na pytanie, a brew jej drgnęła. Flora uniosła dłoń, łapiąc się blatu i wstała nieco chwiejnie, zaciskając palce na chłodnym kamieniu. Omiotła spojrzeniem izbę. Musiała sprzątnąć. Odłożyła różdżkę, mocniej wiązać swój fartuch na plecach, próbując czymś zająć dłonie i skupić myśli. Nie powie im wprost przecież, żeby wyszli i zostawili ją samą, że już nie chciała słuchać krzyków i uderzeń, niespokojnych oddechów, szarpaniny. Była zmęczona, przerażona i znów chciało się jej płakać, a bardzo nie chciała na oczach ślizgonów. - Jeśli macie mi przeszkadzać, możecie wyjść. Oznajmiła, nawet na nich nie patrząc i kucnęła w miejscu, gdzie leżał rozbity na kawałki przedmiot, zbierając do dłoni odłamki. Nie chciała posługiwać się magią, czuła potrzebę odwrócenia uwagi od wciąż rozbrzmiewających w głowie echem słów Felixa. Powinna też skończyć ciasteczka. Może zrobi tort? W jej głowie pojawiały się coraz to nowe pomysły kulinarne, bo podobnie, jak jej przyjaciel — radziła sobie w trudnych sytuacjach, zatracając się w gotowaniu. Nigdy nie była w takiej sytuacji jak dziś. Nie miała pojęcia, co powinna im powiedzieć i co zrobić. Przymknęła powieki, czując, zbierając się pod nimi łzy. Dość na dziś.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Flora miała stuprocentową rację uważając, że Zakrzewski jest silniejszy i bardziej zaprawiony w bojach od Maxa. Solberg jednak miał coś, czego jego napastnikowi teraz brakowało - instynkt samobójcy. Ciężko powiedzieć, czy chłopak czerpał przyjemność z bójek w ten sam sposób, co starszy ślizgon. Owszem nie była to dla niego nowość, ale nie miał też w zwyczaju prowokować innych aż do takiego stopnia. Zdziwił się, gdy Flora tak łatwo odpuściła, ale coś w jej tonie i odcięciu od tej sytuacji sprawiło, że Max oprzytomniał w końcu. Nie był jeszcze gotowy przepraszać i się tłumaczyć. Na pewno nie w obecności Lennoxa. Nie była to jego sprawa i nie musiał wiedzieć o wszystkim co tu się zdarzyło przed jego przyjściem. Solbreg podążył wzrokiem za wstającą dziewczyną. Nie potrafił zrozumieć, jak mogła teraz myśleć o sprzątaniu. Uznał, że ma dosyć na dzisiaj. Wsparł się o najbliższy blat i podciągnał. Na chwilę się zachwiał, ale udało mu się szybko odzyskać równowagę. Zebrał wszystkie siły jakie mu pozostały i pewnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Głowę miał podniesioną wysoko. Nie czuł wstydu, że dostał taki wpierdol od Zakrzewskiego. Jedynie czuł się winny, przez to, co musiała przez niego czuć teraz Flora. Był już przy drzwiach z zamiarem opuszczenia tego cyrku, który sam przecież zaczął, gdy zobaczył drwiącą minę Zakrzewskiego. Powinien po prostu opuścić kuchnię i iść gdzieś ochłonąć, ale zamiast tego, jednym sprawnym ruchem odwrócił się i wymierzył jeden silny, celny cios prosto w twarz Lennoxa. W przeciągu ułamku sekundy wiedział, jakie będą konsekwencje jego czynu. Gdyby do końca życia miał być niepełnosprawny, pewnie ten moment były tego powodem. Instynkt samozachowawczy Maxa w tej chwili umarł i sam nie widział, dlaczego zdecydował się zrobić to, co zrobił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nie rozumiał cyrku, który właśnie się tutaj wydarzył. Pierwszy raz od bardzo dawna czuł się autentycznie zagubiony. Dlaczego? I co takiego mógł wiedzieć ten dupek? Nie wiedział niczego o Lennoxie i tym, jakim człowiekiem był, jakimi pojebanymi zasadami się kierował. Co czuł, o czym myślał w momentach, kiedy jego krew kapała na ziemię. Za to Zakrzewskiego nie obchodziło, jakie to zapędy miał ten idiota. Liczyło się jedynie to, co zobaczył w tamtym konkretnym momencie. -Koleś rzuca się na Ciebie, dosłownie celując pięścią w Twoją twarz, a TY kurwa mu pomagasz?!-Uniósł się, kręcąc głową, nie wierząc w tę niedorzeczność.-Instynkt samozachowawczy masz niezwykle spierdolony.-Dodał na koniec, na moment odwracając głowę w inną stronę. Był niezwykle pobudzony, jak na kogoś, kto przed chwilą kogoś pobił, a jeszcze wcześniej postanowił pobiegać i skatować swój tyłek. Kiedy powiedziała o tym, że może wyjść, spojrzał na nią ostro. Tego się nie spodziewał, kompletnie. W jego głowie powstał mętlik, bo nie wiedział, co tu się kurwa działo. Czemu stała za tym gówniarzem? Czemu do cholery mu pomagała i niemal zasłaniała własnym ciałem? Wróciły wspomnienia, wróciły wszystkie sytuacje, które wyglądały niemal podobnie do tej tutaj. Nie zorientował się, zbyt zaoferowany niesubordynacją Flo, że w jego kierunku ruszyła pięść. Co za cholerny tchórz! Głowa Lennoxa odbiła się i poleciała do tyłu, a jego ciało oparło się z hukiem o blat za nim. Musiał przyznać, włożył dużo siły w to uderzenie... Tak mocno, że jego nos się przestawił, a krew zaczęła z niego spływać, pomimo tego, że próbował ją zatamować. Tego było za dużo. Z dosłowną chęcią mordu w oczach, rzucił się na gówniarza, przewalając go na ziemię. Usiadł na niego okrakiem, co nie było zamierzane, ale tak wyszło i bezmyślnie, w szale, zaczął okładać jego twarz pięściami. Zaciśniętymi, prawie zdartymi od uderzeń. Krew chłopaka łączyła się z jego własną, dlatego nie wiadomo gdzie znajdowała się jego obita morda, a kończyny Lennoxa.-Ty mały skurwysynie.-Syknął, plując na niego gdzieś między jednym, a drugim uderzeniem. Adrenalina jedynie dodawała mu energii.