Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj 2012 - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Że też nigdy wcześniej nie zaczynał pracy w kuchni od herbatki! Od podjadania i szperania po szafkach w poszukiwaniu dyniowych pasztecików - a i owszem. Ale czemuż nie przygotowywał sobie kubka aromatycznego naparu? Propozycja Puchona, podkreślona poprzez bogatą gestykulację, uświadomiła mu, jak nierozgarnięty potrafił być (no bo żeby nie wpaść nigdy na pomysł umilenia sobie pracy pićkiem?). Powinien chyba ograniczyć co niektóre używki, bo niedługo jego kora mózgowa będzie podziurawiona bardziej niźli szwajcarski ser. Dobrze, że Tiara nie przydzieliła go do Ravenclawu, bo chyba spałby na korytarzu, nie mogąc dostać się do Dormitorium... Hasła wymyślane przez Grubą Damę są przynajmniej proste do zapamiętania i nie wymagają większej pracy umysłowej. Obdarzył więc Skylera dość jednoznacznym spojrzeniem, wyrażając swą aprobatę. Opaska na głowie trochę mu wadziła, choć były to raczej zwykłe urojenia i jego przewrażliwienie. On także nie przywykł do eksponowania swojego czoła. Co prawda świat widział już o wiele dziwniejsze rzeczy, ale dlaczego jego obnażona łepetyna musiała się wliczać w tę listę? Poza tym... jak tak patrzył na Schuestera, to jeszcze bardziej wpędzał się w kompleksy. Czoło Puszka było całkiem w porządku. No ale nie o anatomii ludzkiej będą tutaj rozprawiać - jest misja do zrobienia! - Pardon, mi Amigo! - zreflektował się, przykładając otwartą dłoń do serca w odpowiedzi na słowa chłopaka, odnoszące się do puchońskich cnót. Przy okazji plątając języki, ale kto by się tym przejmował, na pewno nie taki poliglota, jak Bruno. No fakt, nieźle się dobrali. A może to po prostu zadanie było źle dobrane do nich? Kulinarnego kunsztu nie można było im odmówić, radzili sobie całkiem przyzwoicie. Szczególnie Skyler. Bruno niejednokrotnie starał się podpatrzeć chłopaka podczas wspólnych lekcji Magicznego Gotowania bądź przy okazji pracy w kole. Sam nie był tak utalentowany w tej dziedzinie, choć pasję do pichcenia miał ogromną. Jednak pasja to nie wszystko, liczą się też umiejętności... No a kwestia mięsa? Jakoś muszą sobie z tym poradzić. - Dzięki, Sky. - widocznie mu ulżyło. Oczywiście poradziłby sobie z obróbką mięsa, ale skoro jego partner chce go w tym wyręczyć, to on nie będzie oponować. A niby Gryfony takie odważne, no kto by pomyślał... Na pomysł faszerowanych papryk wpadli dość szybko. Ot, proste danie, ale jednocześnie z nutką finezji. Pasowało do tej dwójki idealnie (choć gdyby była to wersja wege...). Podczas gdy Skyler kompletował resztę potrzebnych składników, Tarly przyniósł zaparzoną już herbatkę. A na widok imbiru tylko oczy mu się zaświeciły. Skubnął kawałek korzenia i wzniósł toast za Schuestera. A potem zaczął zastanawiać się, jakich przypraw mogą użyć, by jak najlepiej podkreślić walory smakowe dania. Zawsze dodawał do swoich potraw dużo ziół i ostrej papryki, ale tutaj liczyło się zaliczenie zadania z kółka. Kiedy jednak znalazł się pod półką z przyprawami - zgłupiał. Słoiczków było tyle, że nie mógł zdecydować się na dwa czy trzy. Wziął więc tyle, ile zdołał objąć ramionami. Postawił je na blacie obok warzyw i zaczął wyliczać: - Kumin, papryka wędzona, tymianek, rozmaryn, chilli, pieprz czerwony... - zmarszczył brwi w przypływie chwilowej konsternacji - Ja bym stopniowo dodawał wszystkiego i kontrolował smak. Z papryką wędzoną nie możemy przesadzić, bo żarcie będzie gorzkie. - wyjaśnił swój sposób na życie faszerowane papryki. - Hm, a co do mięsa, to może posiekać? - wskazał podbródkiem nóż. Opcja z mieleniem wydawała mu się bardziej... drastyczna. No dobra: kawałkom mięsiwa było już raczej wszystko jedno, jak się z nimi obejdą, ale Bruno nadal miał silne poczucie, że powinien z szacunkiem potraktować istotę, która oddała swoje życie na poczet tego, by inni mogli się najeść. Dziwak. - Przygotuję paprykę. - zaproponował, biorąc jednocześnie kilka sztuk czerwonych, kształtnych warzyw na swoją deskę. Poprzekrawał je wpół i wydrążył gniazda nasienne. - Zrobimy ze dwie w wersji... bezmięsnej? - zapytał, niby od niechcenia, udając, że nie zależy mu na tym, by podjeść nieco podczas wspólnej pracy. Sky na pewno się nie zorientował. Na pewno...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nawet nie zwrócił uwagi, że Bruno przemieszał języki, bo prawdę mówiąc, zawsze bardziej interesował się tymi fizycznymi. Poza angielskim znał tylko podstawy polskiego, głównie z piosenek puszczanych przez babcię, więc prędzej potrafiłby polecić jakiejś Ewce, żeby nie płakała, albo skomentować biust pewnej Basi, niż np. przeprowadzić filozoficzną rozmowę w tym języku. Nie żeby po angielsku takie rozmowy szły mu dobrze. Uśmiechnął się szerzej, widząc, że podjął dobrą decyzję podejmując się walki z mięsem. Warto było się poświęcić dla dostrzeżenia, że zdjęło się ciężar z czyichś ramion. Poniekąd był uzależniony od tego uczucia... wdzięczności? Lubił gdy ludzie mu dziękowali, choć nie zawsze musiało to być wyrażone słowami. Czasami wystarczyło samo spojrzenie lub rozluźnienie ramion. Chociaż przez chwilę czuł się wtedy potrzebny i Święta Kajzerka mu świadkiem jak pokrzepiające jego ego było to uczucie. - Jak to... wędzoną? - spytał, unosząc brew i odwracając się w jego stronę półpiruetem, by spojrzeć na przyprawę. Chyba właśnie wykazał się swoją nieznajomością przypraw, ale szczerze mówiąc, to nie miał zbyt dużego doświadczenia na tym polu, pomijając te przyprawy, z których korzystał przy wypiekach i deserach. Przysunął się bliżej Gryfona, by zgarnąć mu z dłoni słoiczek, który zaraz otworzył i bezceremonialnie zaciągnął się zapachem jego zawartości. No jebie dymem. - Po co ugorzka.... Po co robić paprykę bardziej gorzką, skoro normalnie jest słodka? - spytał ze szczerym niezrozumieniem wypisanym na twarzy i odstawił słoiczek na blacie, tuż koło pokaźnej skrzaciej kolekcji, którą wyciągnął z szafki Bruno. Zawsze wydawało mu się, że w jedzeniu chodzi o to, żeby tej goryczy nie było i jeśli coś jest naturalnie gorzkie, trzeba to zrównoważyć czymś słodkim. No ale na gotowaniu wcale ta dobrze się nie znał, jeżeli za bardzo wykraczało to poza kontakt z ciastem czy piekarnikiem. Przypraw używał niewielu, tak samo zresztą jak składników - im mniej, tym lepiej, żeby wyraźnie czuć smak półproduktów. - Zaufam Ci, Truno - zadeklarował jednak poważnie, kładąc dłoń na sercu - Mieszaj je jakby jutra miało nie być - dodał teatralnie i zgodnie z jego decyzją złapał za różdżkę, by pogonić nią nóż do pracy. Nie szło mu idealnie i miał ochotę przejąć ostrze w swoje ręce, by pokroić mięso w równe kawałki, ale uznał, że musi po prostu potrenować, więc nie może się poddawać przy pierwszym podejściu. - A co się będziemy hamować - mruknął i nie odrywając wzroku od noża, wolną dłonią wyruszył na poszukiwanie kubka z herbatą, który powinien stać gdzieś tam obok. - Pójdę po więcej składników i zrobimy drugie tyle wegetariańskich - zaproponował, a może właściwie narzucił, uznając, że skoro i tak muszą to wszystko zrobić, to podwojenie porcji nie będzie wcale aż tak dużym dodatkowym wysiłkiem, a dzięki temu nie tylko Bruno będzie mógł zjeść nieco więcej, ale też inni roślinożerni będą mogli się poczęstować. Pacnął jeszcze kilka razy dłonią po blacie i w końcu zerknął, że kubek stoi w zupełnie innym miejscu, więc z niezręcznym pokerfacem sięgnął po niego i upił kilka łyków ciepłej (i oczywiście cholernie słodkiej) herbatki. Przerzucił zaklęciem pokrojone mięso do miski i stanął koło Bruna, pochylając się nad słoiczkami z przyprawami, by wybrać kilka tych bezpieczniejszych do mięsa. - Słyszałem, że dobrze się dogadujesz z przyjezdnymi - zagadnął, unosząc na niego wzrok, zaraz wymownie poruszając brwiami, gdy poczuł, że uśmiech i tak zdradza do jakich plotek nawiązuje. Oczywiście, że był na bieżąco w plotkach. Sam doskonale odczuł nie raz ich siłę i doskonale wiedział, że często jest w nich więcej niż ziarno prawdy. I mimo, że momentami szczerze ich nienawidził, to... uzależniały i sam przyczynił się do rozpowszechnienia się kilku. Taka drobna sprzeczność, mały wyjątek od jego standardowej lojalności i poszanowania cudzej prywatności.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Bruno natomiast nie był najlepszy w wypiekach. W pewnym sensie... uzupełniali się. Słodkości uwielbiał, czekoladę mógłby jeść zamiast chleba na śniadania, choć pewnie niosłoby to opłakane skutki, a jego zęby trawiłaby próchnica. Wszelkie babeczki, bułeczki, buchty i inne pyszności także zajmowały wysokie miejsca w jego jedzeniowym rankingu. Sam jednak nie miał daru do pieczenia, cukiernicza sztuka to był wyższy level, dla Tarly'ego zakrawający o czarną magię. Dania obiadowe? Zupki? A proszę uprzejmie! Desery? Meh... Zaśmiał się pod nosem na widok zaskoczonej miny swojego kompana. Papryka wędzona nie była bardzo popularną przyprawą, a on używał jej głównie wtedy, gdy chciał oszukać swoje kubki smakowe i zjeść coś "mięsnego", jednocześnie nie pozbawiając żadnego zwierzęcia życia. Dlatego też Sky miał pełne prawo do zdumienia. Gryfona jednak rozbawiła sama reakcja, a nie jej przyczyna. Mała, kudłata wredota, nunu! Obserwował, jak Schuester bada fikuśną przyprawę i nie mógł pohamować szerokiego wyszczerzu, obnażającego jego krzywy zgryz. Czuł się teraz jak sam Hynek Bozik, mogąc wytłumaczyć co nieco koledze. - Ona jest słodka, jeśli nie doda się jej za dużo. Trzeba wyczuć tę granicę. Daje taki fajny aromat do dań. Jak nie chcesz jeść mięsa, a tęsknisz za umami, to wtedy... wtedy to jest sztos. - gestykulował przy swoim wywodzie niczym Makłowicz podczas swych kulinarnych podróży. O mały włos nie wytrąciłby ze sky'owych rąk słoiczka z tą magiczną przyprawą, tak machał swoimi łapami. Skoro Puchon świetnie sobie radził z piekarnikami, to byli chyba na wygranej pozycji. Wszak faszerowana papryka musi zostać zapieczona. Ten etap był jeszcze przed nimi, bo czekała ich po drodze przygoda z duszeniem mięsa i warzyw. A to trochę im zajmie, tym bardziej, że w międzyczasie trzeba było znaleźć czas na herbatkę. Bruno upił więc trochę ze swojego kubka, zanim na dobre zajął się dobieraniem przypraw. Skoro mieli w planach zrobić dwie opcje - wegetariańską i tradycyjną, to potrzebowali dwóch garnków. Podreptał zatem do drewnianej półki, na której piętrzyły się stosy wszelkiej maści patelni, rondelków, garnków i garów. Wybrał jeden duży (czarny jak smoła) i jeden mniejszy gar. Skrzaty domowe miały już rozpalony ogień, więc zapytał tylko grzecznie, czy będzie mógł za chwilę postawić swoje naczynia na palenisku. Oczywiście się zgodziły. Po chwili wrócił do swojego współpracownika, by pomóc mu w krojeniu i przygotować wstępnie składniki, które zaraz przejdą pierwszą próbę ognia. - Drugie tyle? Hm, to chyba wziąłem za mały garnek. - zmarszczył czoło. Tak, to obnażone, wysokie czoło. Choć był łasuchem, to takiej ilości wege-papryk nie zdoła przejeść. Będą musieli się podzielić, ale... dzielenie jest super! Pokroił grzyby, cebulę, czosnek i pomidory. Przerzucił wszystko do osobnej miski i posypał nieco przyprawami. Resztę doda, jak już wszystko będzie się dusić na ogniu. - Uhum, całkiem nieźle... - odpowiedział półgębkiem, a by zyskać trochę na czasie i uniknąć świdrującego wzroku Sky'a... capnął mały kawałek pomidorka i wsunął go sobie do gęby. To była najdłuższa konsumpcja jaką Hogwart widział. - Jakoś znaleźliśmy z Lazarem wspólny język. - dodał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z sensu tych, na pozór niewinnych, słów i ich... dwuznaczności. Sytuację pogarszało to, że w istocie: języki to oni już swoje dobrze zapoznali. I choć maczała w tym palce amortencja na lekcji zielarstwa, to teraz Truno był bliski spalenia buraka. Unikał wzroku chłopaka, wpatrując się w kuchenny blat i deskę do krojenia. No przecież cząstki posiekanych warzyw to bardzo pasjonujący widok! W końcu jednak ogarnął się nieco, odkaszlnął i... odezwał się w-miarę-normalnym tonem: - Miałeś już okazję korzystać z brytfanny Gideona Ratliffa? Dostałem pod choinkę, ale nie miałem jeszcze czasu jej wypróbować. - no mistrzowska zmiana tematu. Czuł w kościach, że Puchon nie da tak łatwo za wygraną i będzie drążyć temat. Chciał tylko trochę zyskać na czasie. Sięgnął po ową magiczną brytfankę i postawił ją na środku ich stanowiska pracy. Nie była im jeszcze potrzebna, bo farsz nie był skończony, ale poprzyglądać się można, czemu nie? Kto by pomyślał, ze wspólna praca w kuchni doprowadzi do takich tematów... A jeszcze się nie skończyła! Bruno mógł się bardziej obnażyć i nie tylko w kategorii "czoło roku"...
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zrobił mądrą minę, kiwając głową w pełni zrozumienia, by ukryć, że nie ma najmniejszego pojęcia czym lub kim jest Umami. Niezależnie od tego pewnie za nim (nią?) tęsknił nieświadomie i to wyjaśniało tą nieprzerwaną wieloletnią pustkę, która choć malutka niczym ziarnko pieprzu, zawsze mu towarzyszyła. Tak, to na pewno przez umami. Zagadka rozwiązana. Wystarczy, że zacznie ćpać wędzoną paprykę, a nagle przestanie truć swoje myśli wątpliwościami i już nie będzie tak desperacko potrzebował nieustającej bliskości drugiej osoby. Kto by pomyślał, że wystarczyło chwilę pogadać o jedzeniu z Brunem. Zrobił kilka uników, by nie oberwać od tej żywej gestykulacji, próbując zapamiętać sprzedawane przez Gryfona protipy, nawet jeśli pamieć miał dziurawą prawie tak mocno jak portfel, po czym zniknął mu na jakiś czas z oczu, by powrócić znów z naręczem warzyw i czającą się gdzieś za jego plecami skrzatką. - ...wtedy to nie czekolada. Bluźnisz, Wywłoczko - wtrącił się w jej wypowiedź, z cukierniczego oburzenia tracąc jedną z cebul, która wypadając z rąk odbiła się od jego kolano i lądując na ziemi przeturlała się gdzieś pod taboret niedaleko Bruna. -Przy białej zawsze musisz sprawdzać skład czy ma odpowiedni procent masła kakaowego - kontynuował, układając dodatkowe warzywa na blacie i obrzucając spojrzeniem przyniesione przez Tarly'ego trumienki dla ich papryk. - Nie no, chyba wciśniem - rzucił, wyobrażając sobie jak ułożyć papryki, by zmieściły się w garnku, jednocześnie sięgając wolną już dłonią do czoła Gryfona, by kciukiem rozprostować zmarszczone czoło, zaraz jednak zwracając się znów do Wywłoczki: - Ja do sernika używam tylko tej co ma minimum trzydzie... - ale urwał, widząc, że ta już zajęła się czyszczeniem nogawek od spodni Bruna z brudu, który pewnie był widoczny tylko dla jej pedantycznych oczu. Ożywił się widząc tą podejrzaną reakcję Gryfona i od razu posłał skrzatce wymowne spojrzenie, żeby już sobie stąd poszła, co zapewne, poznając już go trochę przez te wszystkie lata, odebrała w zupełnie innych intencjach od tych prawdziwych. Od razu wrócił do niego spojrzeniem i na oślep dosypał nieco pieprzu do mięsa w misce, wyczekując aż tuptanie Wywłoczki ucichnie, a Bruno doda dalszą część swojej odpowiedzi. - I bet you do - rzucił, uśmiechając się z satysfakcją i złapał michę oburącz, aby zrobić z nią półpiruecik i wrzucić kostki mięsa na przygotowaną przez skrzaty ogromną patelnię. Przez chwilę rozproszył się tym, by rzucić zaklęcie samomieszające, ale znów zaraz powrócił spojrzeniem na roznegliżowaną twarz swojego dzisiejszego partnera, gdy tylko ten odchrząknął. Był już gotowy przerwać mu, by nie cwaniakował i nie zmieniał tematu, gdy do jego nieco odstających (pewnie od nasłuchiwania plotek) uszu dotarły te magiczne słowa. Teatralnie klapnął dłońmi o policzki, przy okazji prawie nie wydłubując sobie oka różdżką i zapominając o podtrzymaniu czaro samomieszającego. - Na wszystkie ptysiowe łabędzie - zaczął cicho, przesuwając dłońmi w dół twarzy, by zaraz wskazać na wystawioną na stół świąteczną zdobycz Bruna. - Masz brytfankę Ratliffa? - rzucił czysto retorycznie, bo przecież umiał dodać dwa do dwóch, ale po prostu... chyba zakuła go drobna szpileczka zazdrości. Ten przedmiot zawsze kojarzył mu się z profesjonalizmem w pracy i pewnym prestiżem, jeżeli posiadało się go do prywatnego użytku. - W cieplejsze miesiące korzystamy z brytfanek w cukierni, żeby trzymać w zimnie co delikatniejsze desery, na wypadek gdyby inne zaklęcia zawiodły - wyjaśnił, tuż po tym gdy przypomniał sobie o mięsie i zaczął wznawiać zaklęcie mieszające. Podrapał się po nosie wierzchem nadgarstka, jakby w tym jednym miejscu skoncentrowana była zazdrosna myśl, że musi w jakiś sposób załatwić sobie taką brytfankę, to wtedy już nigdy nie uraczy Finna odgrzewanym kotletem. - Ona sama wie co robić - mruknął nieco zdezorientowany, próbując przypomnieć sobie myśl, która wyleciała mu z głowy. Przez chwilę mieszał tak mięsko, z pustym wzrokiem wbitym w zmieniające kolor sześciany, skupiony na przekopywaniu toku rozmowy w odmętach krótkotrwałej pamięci. Nagle wyprostował się nieco, klnąc w duchu jak mógł tak żałośnie dać się rozproszyć i zdjął patelnie z ognia, przenosząc ją na drewnianą deskę na stole. - Widziałem go na wizie - zaczął, próbując wyłapać wzrok Bruno. - Tego Lazura. I no... - urwał, by z uznaniem pokiwać głową. Przemieszał "na sucho" łopatką zawartość patelni, tym razem już bez zaklęć, a całkiem zwyczajnie, po mugolsku, po czym oparł się o blat i spojrzał czujnie na Gryfona, łaknąc więcej informacji. - Masz wobec niego jakieś plany czy mogę...? - zawiesił pytanie, ściszając głos, kończąc je wymownym poruszeniem brwiami, by sprawdzić reakcje chłopaka jak zareaguje na to jawne zainteresowanie kimś z kim "znalazł wspólny język". Prawdą było, że przyjezdny był naprawdę przystojny i normalnie z pewnością spróbowałby chociaż do niego zagadać, ale teraz sam był przecież zakochany, więc ani myślał tak naprawdę próbować swoich sił przy Lazarze. Ale Bruno przecież tego nie wiedział.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Te teoria z wędzoną papryką w postaci leku na całe zło nie była taka głupia. Może ćpanie czerwonawego proszku niekoniecznie było tutaj meritum, ale czyż jedzenie samo w sobie nie poprawia nam na stroju? Gdy ci smutno, gdy ci źle - nawpieprzaj czekolady się. To było jedno z haseł przewodnich w życiu Gryfona. Nie tylko sam proces przygotowywania żywności go uspokajał, ale i konsumpcja poprawiała mu nastrój. Aż dziwne, że wciąż był taki chudy. Może czas zrobić testy na obecność pasożytów wewnętrznych... Obserwował chłopaka, jak ten wraca z kolejną dostawą ich surowca i próbował zgadnąć, o czym rozmawia ze skrzatką. To znaczy... od razu dosłyszał, że chodzi o czekoladę, ale skąd nagle wziął się ten temat? Był żywo ciekawy. Do tego stopnia, że ową cebulę, która poturlała się do niego niczym golfowa piłeczka, podniósł z podłogi dopiero po kilku chwilach. Już chciał umyć ją przy użyciu różdżki i Aquamenti, kiedy to Wywłoczka ni stąd, ni zowąd uczepiła się jego nogawek i ich rzekomego brudu. Popatrzył zaskoczony na swojego towarzysza, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego ta pedantyczna istotka próbuje go uszczęśliwić na siłę. Mył się przecież dzisiaj rano, a i spodnie całkiem świeże założył, nienoszone. Sky wybawił go z jednak z tej opresji i Wywłoczka powróciła do swoich zajęć, zapewne dużo pilniejszych od szybkiego prania brunowych ubrań. - Wow, nawet nie wiedziałem, że ma takie szerokie zastosowanie. - odezwał się w odniesieniu do magicznej brytfanny. Oczywiście, że nie wiedziałeś, debilu, bo nawet jej nie odpakowałeś po świętach! Ten prezent był dla niego tak cenny, że zwlekał do ostatniej chwili z otworzeniem i użyciem tego cuda. Bał się, że ją zniszczy i żadne Reparo nie pomoże. Targały nim dwie skrajne pobudki - z jednej strony nie mógł się doczekać, aż sprawdzi wszystkie moce brytfanki, a z drugiej traktował ją jak jak największy skarb i najchętniej trzymałby w gablotce, na wystawce. Coby uchronić ją przed złem tego świata i od najmniejszej ryski. Słuchał pana Schuestera i obserwował jego poczynania z mieszaniem. W międzyczasie przysunął się do niego i dosypał mu do garnka trochę posiekanych grzybów i papryki, żeby wszystko przeszło swoim smakiem i aromatem. A sam zajął się podduszaniem warzyw do wyczekiwanej wege wersji. Także wspomógł się zaklęciem, a co. Co się będzie męczył! Już myślał, że niewygodny temat jego sercowych bolączek odszedł w niepamięć, ale... przeliczył się. Nie ma tak łatwo ze Skylerem, oj nie ma. - Na żywo też jest niezły. - spojrzał na Puchona i uśmiechnął się mimowolnie, może ciut za szeroko i ciut za błogo... - To znaczy... Wiesz, takie luźne obserwacje. - dodał szybko, niby od niechcenia i zaraz zerknął do swojego rondelka, żeby upewnić się, że warzywa dobrze się smażą. Na tym etapie produkcji mógł je tylko doprawiać, ale dosypał już do nich wystarczającą ilość ziół i tej osławionej wędzonej papryki. - Chcesz go... wyrwać? - zapytał, a jego głos dziwnie się załamał, przez co brzmiał wyjątkowo piskliwie, jakby był dwunastoletnią dziewczynką lub dojrzewającym chłopcem przed mutacją. - Nooo, jasne, dawaj. Tylko nie wiem, jak z nim będzie w przyszłym roku. A jak wróci do Souhvězdí? Związki na odległość przeważnie nie przechodzą próby czasu... - tak, tak, panie Tarly. Brzmisz prawie normalnie. Prawie. A te czerwone uszy wcale cię nie zdradzają, ani trochę, mhm. W kuchni unosił się apetyczny zapach mieszanki przypraw, duszonych warzyw i mięsa. Ich dzieło było coraz bliższe ukończeniu. Wystarczyło nafaszerować papryki i włożyć je do pieca. - Jak tam Twoja porcja? - zagadał, testując swój głos. Tym razem brzmiał na powrót normalnie. Nie mógł wyrzucić z głowy myśli o Lazarze. Odkąd chłopak pojawił się w Hogwarcie, Bruno walczył sam ze sobą, żeby wyzbyć się dziwnego uczucia z środka własnego ciała, żeby znów trzeźwo myśleć w otoczeniu przyjezdnych. Nie potrafił, było to dla niego zbyt duże wyzwanie. Powinien wziąć sprawy w swoje ręce i poczynić jakieś konkretne kroki. Samymi myślami i czerwienieniem uszu w kuchni nic nie osiągnie. Czyżby wspólne gotowanie ze Skylerem pchnęło tę machinę naprzód?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
W przeciwieństwie do Bruna nie zwracał już aż tak uwagi na specyficzne zachowanie skrzatki, bo trzeba przyznać, że dość szybko przyzwyczajał się do różnych dziwactw, niemal od razu akceptując je jako coś normalnego, a przynajmniej dla danej jednostki. Miał w sobie dużo zrozumienia i niewyobrażalne wręcz pokłady akceptacji dla wszystkich poza sobą. Nie zawsze było to zdrowe, często moralnie wątpliwe, ale był po prostu ufny i póki widział, że coś komuś pomaga, a nikomu innemu tak naprawdę nie szkodzi, to nie widział problemu, nawet jeśli ktoś wznałby mu, że po godzinach lubi lizać mury Hogwartu. Ok, Twoja sprawa, chłopie, tylko badaj się regularnie. Oczywiście, buntował się, gdy coś naruszało jego strefę komfortu, ale akurat Wywłowczce i tak zawsze w końcu ulegał, a na pewno nie zamierzał jej zmieniać. Była urocza na swój własny, pedantyczno-nerwicowy sposób. - No właściwie to trzymanie temperatury to jej główny atut, bo wiesz... - zaczął, wiercąc szpatułką kółka w powietrzu podczas prób ułożenia sensownej wypowiedzi - to nie takie łatwe nałożyć tak długotrwałe zaklęcia - kontynuował, sięgając po kubek, by dopić zimną już herbatę kilkoma większymi łykami. - Podobno dają gwarancję na dwadzieścia lat, ale szacowany najdłuższy czas działania, to jakieś siedemdziesiąt, dlatego produkują ich tak mało - dokończył dzielenie się tą zbyteczną ciekawostką, odstawiając kubek do zlewu z nieprzyjemnym zgrzytnięciem, na które skrzywił się mimowolnie. Złapał czystą łyżkę i opierając dłoń o ramię Bruna, pochylił się bliżej jego rondelka, by metalowym orężem w drugiej ręce zgarnąć nieco warzyw. - Bez podjadania się nie liczy - oznajmił tonem znawcy, patrząc na Gryfona poważnie, po czym uśmiechnął się lekko i dmuchając kolorową mieszankę wycofał się w tył, by oprzeć się o blat. - No tak, luźne obserwacje, jasne - przytaknął mu, próbując ukryć rozbawienie faszerując buzię jedzeniem i przeżuwając kiwał głową w pełnym zrozumieniu. - O mnie też na pewno jakieś masz - dodał, nie mogąc się powstrzymać, po czym zabrał się za dokładne wymieszanie części warzyw z mięsem, żeby farsz miał w miarę równe proporcje w każdej z papryk. - Liczę na jakieś dodatkowe punkty za pokazanie czoła, może Lazar też to doceni - kontynuował, wyraźnie zadowolony z jego reakcji. Nie dało się ukryć, że ten cały teatrzyk pozorów i zdradzające go znaki nadawane przez własny organizm, były po prostu czarująco wręcz urocze. Ile by dał, żeby to na jego wspomnienie ktoś tak reagował. Mimowolnie wyobraził sobie Finna w takiej roli i aż prychnął z rozbawienia w rękaw z absurdu tej wizji. Zdecydowanie bardziej pasowało do niego chłodne "nie wiem o czym mówisz". W tym sensie Sky i Bruno mieli wyraźnie coś wspólnego. Zdecydowanie nie potrafili skutecznie ukrywać swoich uczuć. - Moje związki nie przechodzą próby czasu - rzucił, jeszcze na fali rozbawienia, ale ledwo te słowa wybrzmiały głośno, a zaczynał powoli rozumieć, że ten komentarz nie był wcale dla niego śmieszny. Z każda kolejną łyżką farszu, którą ugniatał do paprykowych łódek, powoli zrzedła mu też mina od zanurzania się w niezbyt przyjemnych myślach. W końcu odchrząknął, wyprostował się i uśmiechnął jednym z tych wyuczonych w pracy uśmiechów. - Zawsze warto spróbować. Potem będziesz żałował, że czegoś nie zrobiłeś lub nie... - urwał, zawieszając się na chwilę z łyżką w powietrzu, po czym poklepał nią farsz w papryce - W sensie ja... Ja będę żałował, że do niego nie zagadałem - poprawił się, przypominając sobie o odgrywanej roli, z której wybił się przez myśl o Finnie. Jaki żałosny błąd. Kompletnie chyba wyszedł już z wprawy w kłamaniu. - Moja babcia zawsze mi mówiła, że jak się popełni błąd, to się tego długo żałuje - zaczął znów po chwili niezręcznej ciszy, w której z pokerfacem nadziewał kolejne papryki. - Ale jak się nie zrobi niczego w strachu przed tym, to nigdy nie przestaje się żałować - dokończył, odkładając ostatnią już paprykę do brytfanki i spojrzał w stronę Bruna z nieco naturalniejszym uśmiechem, choć oczy jeszcze nie powróciły do wesołości. - Jako Gryfon pewnie to rozumiesz - dodał, podnosząc brytfankę, by zakomunikować wyraźnie, że jego część jest już zrobiona i gotowa do wsunięcia do pieca.
//całkowicie wyruchałam chronologię wątku, ale trudno XD
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Trochę było mu głupio, że tak mało wiedział na temat magicznej brytfanki. Czuł się tak, jakby na nią nie zasługiwał. Słuchał słów Skylera i kiwał głową z pozornym przekonaniem, a w rzeczywistości dowiadywał się o tym sprzęcie coraz to nowszych rzeczy. I w miarę, jak temat naczynia się rozwijał, to... uzmysławiał sobie, że ta brytfanna może być metaforą jego relacji z Lazarem. A raczej jego brak wiedzy. Ostatnio mało rozmawiał z chłopakiem, nie wpadali na siebie tak często. Podczas zajęć zamieniali tylko kilka zdań, prowadzili small talk lub w ogóle kończyło się na samym przywitaniu, na samym skinieniu i "cześć". Czy mógł powiedzieć, że go znał? Bardzo chciał poznać, chciał być bliżej, ale... czy robił coś konkretnego w tym kierunku? Tak, zapakowana w folię brytfanna Gideona Ratliffa mogła śmiało robić za punkt odniesienia względem przystojnego Rosjanina. A Bruno mógł już umawiać się do psychiatry, bo czy to normalne, że porównywał swojego crusha do sprzętu kuchennego? - Podjadanie to nieodłączny element gotowania, mój drogi! - wyrwał się z durnych rozmyślań i odparł o-dziwo-pogodnym tonem. A potem przeczesał ręką swoje włosy, zapominając o tym, że na głowie nadal ma tę fikuśną opaskę. Oby tylko przez gapiostwo nie wyszedł z nią z kuchni... Wziął kilka papryk, różdżkę i poprzekrawał je na pół, wzdłuż. Przy pomocy kolejnego zaklęcia wydrążył i usunął gniazda nasienne. Farsz miał już gotowy, w piecu rozpaliły pomocne skrzaty, a więc ich praca była już praktycznie na finiszu. - O Tobie? - uniósł brew ku górze, spoglądając na Puchona - Owszem, mam. - odparł tajemniczo i uśmiechnął się półgębkiem, dając mu do zrozumienia, że nic więcej nie zamierza powiedzieć. By jeszcze dobitniej podkreślić swoją przebiegłość: sięgnął po zapomniany kubek z herbatą i dopił do końca wyziębioną imbirową ciecz. A czy w rzeczywistości miał jakieś nieprzyzwoite obserwacje na temat chłopaka? W istocie... nie. Uważał go za sympatycznego czarodzieja z ciekawym poczuciem humoru, cholernie zdolnego w Magicznym Gotowaniu. A to, że przy okazji był uroczy i przystojny... w jego obecnym położeniu nie miało znaczenia. Nie miało? Naprawdę starał się ukryć emocje, które nim targały. Wychodziło mu... jak wychodziło i chyba w pewnej chwili przestał sam się oszukiwać i mieć nadzieję, że Sky niczego nie wyczuje. Był przecież inteligentny, a Bruno do tego nie był najlepszym aktorem. Mógł udawać, że ma to gdzieś, że jest mu wszystko jedno, ale reakcje fizjologiczne organizmu mówiły same za siebie. Nie tylko obnażał dziś swoje wysokie czoło... - Twoja babcia to bardzo mądra kobieta. - powiedział ciszej, spoglądając z wdzięcznością na chłopaka. W pewnej chwili jego monologu zaczął się zastanawiać, czy to test, czy jednak Sky naprawdę chciałby spróbować swoich sił w lazarowej dyscyplinie. Dopiero później pojął, że w pewnym sensie były to cenne, kumpelskie rady. I... zrobiło mu się z tego powodu jakoś cieplej w środku. Nie wiedział, jak się mają sprawy sercowe Schuestera, ale wyczuł nutkę goryczy w jego głosie, szczególnie przy frazie "związki na odległość". Nie śmiał jednak dopytać, rozdrapywanie raz nie należało do jego zainteresowań. - Pozdrów babcię ode mnie przy najbliższej okazji. - dodał po chwili, ciut głośniej i powrócił do swoich papryk, które zaraz napełnił jarskim farszem aż po same brzegi. Almost done. Przełożył je do brytfanki, układając tak, by zmieściły się obok sky'owych porcji. - To co, do pieca? - zadał retoryczne pytanie tylko po to, by odchrząknąć i coś powiedzieć. Zrobiło się jakoś tak... uczuciowo. W wielu kwestiach Sky miał rację: jako wychowanek Domu Lwa powinien mieć w sobie więcej ikry.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Powędrował do niego ciekawskim wzrokiem, unosząc wyczekująco brwi, ale ten z podejrzanym uśmieszkiem już zdążył umknąć do kubka, więc zmuszony był wyprostować się dumnie i przyjąć głos lektora z mugolskiego filmu przyrodniczego. - Skyler Schuester, z łaciny Skylerus puchonis, gatunek drapieżnego ssaka z rodziny Puchonów - zaczął monotonnym tonem nie odrywając wzroku od wpychanego w paprykę farszu - Zwierze silnie stadne, żywi się głównie cukrem i pasztecikami dyniowymi - dodał powoli, skupiony na tym, by nie przekręcić improwizowanej wypowiedzi do czego miewał tendencje - Obecnie na wyginięciu mimo okresu godowego trwającego cały rok - kontynuował poważnie, ale w połowie zdania głos drżał mu już z rozbawienia, a przy ostatnim słowie prychnął cicho ze śmiechu, mając przed oczami nagranie z ukrytej kamery jak podjada o trzeciej nad ranem resztki z obiadu nad zlewem. Pociągnął nosem od zapachu przypraw, odruchowo nabierając powietrza ustami, by zniwelować uczucie łaskotania i zaraz z trzaskiem teleportacji uwiesiła się na nim Skrzatka z różową chusteczką, by zakryć mu twarz. - Nie kichnę, Wywłoczko - powiedział stłumionym od zatkanego nosa głosem, poprawiając ułożenie nadzianych papryk w brytfannie - Ale miło, że czuwasz - mruknął cicho, gdy tylko skrzatka wsunęła mu chusteczkę do tylnej kieszeni i zniknęła im z oczu, posyłając obu spojrzenie typu "mam was na oku". Właściwie to gotując czy piekąc gdziekolwiek indziej piekielnie tęsknił za tą natarczywością niektórych skrzatów. Czasami nawet w bardzo malutkiej kuchni wydaje się być zbyt dużo miejsca, jeżeli żaden skrzat nie wtrąci swoich trzech knutów. - Bardzo - przytaknął, mimowolnie uśmiechając się cieplej na myśl o babci. - Na pewno pozdrowię, ale wtedy licz się z tym, że będzie chciała obczaić wszystkie Twoje zdjęcia na wizbooku - dodał, żeby wyraźnie zaznaczyć, że jego babcia się nie cacka w tańcu i jest największym znanym mu stalkerem i nawet jeśli musi to robić przy pomocy pośrednika, to jej zapał jest nie do pohamowania, jeżeli chodzi o chęć lepszego poznania jego znajomych. - Mhm - mruknął przytakująco i pochylił się, by wsunąć swoją porcję do pieca, od razu wycofując się na bok, by zrobić więcej miejsca Trunowi. - Toooo.... - zaczął przeciągle, zdejmując w końcu niezbyt oddychające rękawiczki, jednocześnie przenosząc wzrok na oczy Bruna, gdy jego własny mózg próbował znaleźć jakiś neutralny temat idealny do smalltalku - Jedziesz na ferie? - zagadnął nieświadomie unosząc pytająco jedną z brwi.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Prychnął rozbawiony, gdy tylko Skyler rozpoczął swój przyrodniczy monolog. Brzmiał jak z prawdziwego filmu edukacyjnego z Animal Planet. Skąd Tarly miał takie porównanie? Ano z domu; przecież jego ojciec był najprawdziwszym mugolem, do tego elektronicznym zapaleńcem. Fanatykiem wręcz. - Drapieżnego, powiadasz? - uniósł brew, już po raz enty tego dnia. Nie chciał przerywać, ale nie mógł się wprost powstrzymać od tego wtrącenia. Brzmiało dwuznacznie, nie dało się ukryć. Całe to gotowanie posiadało w sobie wiele dwuznaczności i podtekstów, czytania między wierszami. Sky był bystry i spostrzegawczy; trudno było go oszukać i wyprowadzić w pole. Ale czy był drapieżnym stworzeniem? Bruno miał trudności z wyobrażeniem sobie tego, co jeszcze bardziej go bawiło. A na wspomnienie o okresie godowym trwającym nieprzerwanie przez dwanaście miesięcy w roku - parsknął już dosadnie. Bez wyśmiewania; z czystego, szczerego rozbawienia. Pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy skrzatka po raz kolejny do nich dołączyła. A raczej... dopadła. Gdy pracował w kuchni sam lub z kimś innym w duecie - nigdy nie zaznał tyle atencji ze strony Wywłoczki. Ba! Ze strony żadnego skrzata. Gdy tak patrzył na relację Puchona z małymi kuchcikami, to w pewnym sensie mu tego zazdrościł. Może nie tyle wycierania nosa, nogawek czy nakładania na głowę kocich uszek, ale... tej sympatii i bliskości. Było to urocze i niepowtarzalne. - Chyba bardzo Cię lubi. - rzucił z uśmiechem, gdy Wywłoczka oddaliła się już na bezpieczną odległość. W tym samym czasie skończył już układać wypełnione papryki i mógł wreszcie otrzepać ręce i wytrzeć je o fartuch. - Śmiało, nie mam nic do ukrycia. - mrugnął do niego dwukrotnie w odpowiedzi na wspominkę o stalkerskich zapędach poczciwej babci. A na dowód prawości swych słów - wskazał mu swoje nagie, obnażone przez opaskę, czoło. - Niech Twoja babcia ogląda do woli! - dodał i w międzyczasie odpalił Chłoszczyść, by zająć się brudnymi nożami i pozostałymi naczyniami. Hynek Bozik zawsze powtarzał, że stanowisko pracy musi być czyste. A Brunek wziął to sobie do serca i porządkował kuchenny blat z największą namiętnością. Zapakowali papryki do pieca i pozostało im już tylko czekać na efekt końcowy. Mieli chwilę by swobodnie pogadać, bez ciągłego mieszania i zerkania do kociołków i rondelków. A temat nasunął się sam. Ferie zbliżały się wielkimi krokami, była to chyba najbardziej emocjonująca kwestia ostatnich kilku tygodni. Wszyscy z niecierpliwością czekali, aż dyrekcja uchyli rąbka tajemnicy i zdradzi lokalizację tegorocznego wypadu zimowego. - A jadę! - odpowiedział wesoło, zarażony wszędobylskim entuzjazmem. Cieszył się na samą myśl o feriach, bo... w zeszłym roku nie udało mu się pojechać. Składało się na to wiele czynników: od jego przeziębienia, aż po kwestie finansowe. W tym roku miało być jednak inaczej, a Tarly był pełen optymizmu i już planował, co spakuje do kufra i ile galeonów przeznaczy na imprezy podczas zimowej laby. - Mam nadzieję, że i Ty jedziesz? - upewnił się, spoglądając intensywnie na Skylera. Ferie były tematem rzeką już teraz, a co dopiero będzie się działo po powrocie... Gawędzili sobie miło jeszcze przez kilka chwil, w międzyczasie doglądając papryk w piecu. Czas mijał zdecydowanie szybciej, gdy miało się z kim zamienić te parę słów. Gryfon nie był w stanie ocenić, czy to za sprawą tej czarodziejskiej brytfanki danie zrobiło się tak szybko, czy po prostu obaj stracili rachubę czasu. Wyciągnęli swoje dzieło, a całą kuchnię wypełnił aromat cudownie pachnących ziół i grzybów. Nie można było tego nie spróbować. Skubnęli więc troszkę i musieli się zgodzić, że wyszło im to wszystko przyzwoicie. Dobrze, że zrobili więcej porcji. Wywłoczka także została poczęstowana, lecz samej potrawy nie oceniła. Jednakże sam fakt, że zjadła porcyjkę do końca był ogromnym komplementem w stronę młodych czarodziejów. I wielkim zaszczytem. Kiedy uporali się już z porządkiem w kuchni i wszelkimi czynnościami mającymi przyczynić się do ukończenia zadania z kółka - byli wolni. Mogli iść, oddalić się z miejsca zbrodni i zająć się swoimi pozostałymi obowiązkami (co w przypadku Tarly'ego sprowadzało się do spania). Bruno pożegnał się pogodnie z Puchonem i wyszedł z ciepłego pomieszczenia na chłodny korytarz. Swe kroki od razu skierował w stronę Dormitorium, uprzednio upewniając się, że zabrał ze sobą wszystkie swoje kuchenne przybory. Zabrał. Nawet więcej. Wciąż miał na głowie uroczą opaskę. Przywykł do niej na tyle, że kompletnie zapomniał o jej istnieniu. Do tego stopnia, że nie powiązał dziwnych uśmieszków ze strony mijających go uczniów ze stanem swojej głowy...
|zt x2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Choć na Grenlandii cieszył się cudownym towarzystwem i prawdziwym wyciszeniem ze spraw bieżących, pewnych rzeczy mu brakowało. Nadmiar mroźnego otoczenia nieco kolidował z wilczą energią, która rozpierała Mefistofelesa wraz z poszerzającą się tarczą Księżyca. Może i na Wyspach Brytyjskich nie było szczególnie ciepło, ale różnica (choćby klimatu) mimo wszystko była odczuwalna… Zwłaszcza dla kogoś, kto wyjątkowo lubił wyładowywać się w leśnym zaciszu. To nie była rekreacyjna przebieżka, żaden sensowny trening, ani nic nawet odrobinę podobnego do znanych wszystkim ćwiczeń. To był bieg tchnięty nadchodzącą pełnią i, słodka Morgano, niczym innym. Nie pałętały mu się po głowie zbędne myśli, nie drażniły go skomplikowane emocje. Z pełną jasnością sytuacji czuł się trochę tak, jakby już przybrał wilczą formę; biegł, szarpiąc tkankami mięśniowymi i nie zważając na rozpalający się w nich ogień. Nie pamiętał nawet powrotu do zamku, ale zmierzając do kuchni miał wrażenie, że czuje jeszcze wybijaną spod łap butów ziemię, a także szaleńczy wiatr uparcie mierzwiący sierść włosy. Cały mokry, z kroplami potu rozsianymi wyraźnie po całym ciele i smętnie zwisającym nad czołem loczkiem, nie mógł sprawiać najlepszego wrażenia; nic dziwnego, że nikt nie zaczepił nabuzowanego wilkołaka z leśną gęstwiną zaklętą nie tylko w sercu, ale i nieludzko nieobecnym spojrzeniu. Nie musiał się tłumaczyć skrzatom, które przyzwyczaiły się do niespodziewanych wizyt w pobliżu pełni. Teraz również w większości czmychnęły Ślizgonowi spod nóg, zostawiając wolny kącik w pobliżu półek chłodzących przepełnionych słodko śpiewającym do Mefistofelesa mięsem. Któryś ze skrzatów usłużenie dopytał, czy może nie pomóc, ale Nox jedynie pokręcił - szarpnął gwałtownie - głową, niezdolny do wypowiedzenia choćby jednego prostego słowa.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Bywały ostatnio noce, podczas których spał spokojnie, trzymając w ramionach ukochaną osobę. Nie kochankę, a siostrę, choć nie wiązały ich żadne więzy krwi. Ciepło bliskiej osoby, odurzający spokojem znajomy zapach i szeptane na dobranoc słowa wprowadzały go w stan, który kilka miesięcy temu był tym oczywistym. Zawsze przecież wystarczało, by chociaż na chwilę przymknął oczy, a potrafił zasnąć na kilkanaście godzin, niezależnie od pozycji, miejsca i warunków towarzyszących. Obecność Flory pomagała mu przypomnieć sobie tamte czasy, a jednak nieświadomie przyczyniała się do tego, że uzależniał się od czyjejś obecności jeszcze bardziej, nie mogąc znieść pustego łóżka. Ostatnia z nocy była właśnie tymi szarpanymi kilkoma godzinami, podczas których budził się niespokojnie, nie mogąc w samotności odpowiednio nagrzać pościeli, i choć sen ulatywał mu ze świadomości tuż po przebudzeniu, przez co nie mógł nawet określić, czego takiego się obawiał, to czuł wyraźnie, że coś konkretnego w tych snach się objawiało. W końcu odpuścił sobie zupełnie i nawet nie wychodząc z pokoju, by nie zbudzić śpiącego w salonie Jerrego, zgarnął kilka potrzebnych rzeczy do torby i teleportował się pod bramę Hogwartu, która oczywiście była o tak wczesnej porze zamknięta, więc wypalił pod nią Błękitnego Gryfa w ramach śniadania. Po drodze do łazienki skłamał kilku rannym ptaszkom, zdziwionym jego widokiem, coś o porannym dyżurze i ciężkim losie sumiennego prefekta, by niedługo później przysnąć na stojąco pod zaparowanym od prawie wrzącej wody prysznicem. Zaczesał palcami mokre kosmyki, wcisnął puchoński mundurek na nieco wilgotne ciało (bo korzystanie z ręczników wciąż uważał za spisek), a nawet umył zęby, gotowy pójść na jakieś dodatkowe poranne wykłady. Po drodze do rozpiski lekcyjnej zapytał się jakiegoś uczniaka o godzinę, kompletnie zdezorientowany tym, że jest AŻ TAK wcześnie. Olśniony tą informacją znów poczuł senność i przecierając zaspane oczy znalazł wymówkę, że ten stan nie nadaje się do nauki, więc mógłby zakręcić się w kuchni, by pomóc w przygotowaniu hogwarckiego śniadania lub - co bardziej prawdopoodbnie - zostanie pogoniony w bezpieczny kącik z zabawkami, gdzie będzie mógł wypróbować jakiś nowy przepis. Ledwo zdążył smyrnąć gruszkę, a po rodzaju stłumionej paplaniny skrzatów gdzieś w tle, mógł domyślić się, że ktoś obcy jest w środku, więc obstawiając już zakłady w swojej głowie, wszedł w głąb kuchni i uniósł brwi, nie spodziewając się widoku, który go tam zastał. - O-ooo - przywitał się elokwentnie, dopiero po tym dołączając do tego uśmiech i zaraz kilka kropek połączyło się w jego głowie, więc zamiast rozpocząć jakoś rozmowę, to oburzony nabrał powietrza w płuca i chwycił za kraniec papierowego ręcznika, robiąc kilka kroków w stronę Mefa, tworząc za sobą białą wstęgę, która wiodła teraz przez parę ładnych metrów od stojaka z rolką aż do czoła Ślizgona, odcinając się kontrastem od wilgotnego, ciemnego loczka. - To wbrew zasadom BHP - rzucił stanowczo, dopiero stojąc bliżej, patrząc ze zmarszczonymi brwiami prosto w znane już ślepia, nadal przyciskając dłoń z ręcznikiem do jego czoła, odniósł wrażenie, że ta zieleń wygląda jakoś obco. Zmieszał się przez to, odrywając zarówno dłoń, jak i papier od jego ciała i wymamrotał coś o Wywłoczce, tłumacząc się z jej sanepidowskiego podejścia do pracy w kuchni i robiąc krok w tył. Przechylił głowę w bok, przesuwając spojrzeniem po szafce obok, zastanawiając się czy powinien zapytać… - Męcząca noc, nie? - zarzucił, odwracając się, rozproszony tokiem myśli zapominając po co tu przyszedł, a instynktownie sięgając nie tylko po smalltalk, ale też dłonią do jednej z szafki po miskę. - Ciężko było spać, to pewnie przez nadchodzącą pełnię - kontynuował, łapiąc po drodze łyżkę, wrzucając ją do miski, którą odstawił na blat i zaraz wyciągnął się do półki chłodzącej po wielką butlę mleka. - A przynajmniej moja babcia tak zawsze mówi.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Jazgot skrzatów był drażniący. Całe to popiskiwanie, przeskakiwanie z kąta w kąt i rozbijanie się magią po kuchni sprawiało, że Mefisto coraz chętniej wciskał się w swój kącik. Natłok szalenie denerwujących bodźców uspokajał się w momencie, w którym spojrzenie opadało na mięso, a jedynym wewnętrznym dylematem był ten, do którego wilkołak ani myślał się przyznawać. Wiedział, że nie przełknie niczego poza mięsem, ale “nie wiedział” w jakim stopniu chodziło mu o… o to mięso. Łatwo dostępne, zwyczajne. Zwierzęce. Przez jazgot przebiło się coś jeszcze, zdecydowanie mniej irytującego, ale równie niepasującego do zamkniętego świata wilczych pół-halucynacji. Mefistofeles w pierwszej chwili jakby nie rozpoznał podchodzącego do niego Puchona, mimowolnie napinając mięśnie ze względu na bliskość i… I nic, bo wcale nie był poddenerwowanym zwierzęciem, które zamierzało w korzystnej dla siebie chwili zaatakować. Ledwie zrozumiał wypowiadane przez chłopaka słowa, podążając za nim spojrzeniem w ciszy, bo słowa dalej nie pojawiały mu się w głowie i, tym bardziej, nie wymykały się spomiędzy minimalnie rozchylonych warg. Jedynym dźwiękiem, uprzednio usilnie tłumionym, było zmęczone dyszenie. Mroźne powietrze zjechało drogi oddechowe Noxa, pozostawiając w nich nieelegancką chrypę i sprawiając, że ten jawny przejaw zmęczenia po przebieżce przybierał formę cichego powarkiwania. To nie rozmowa otrzeźwiła Mefistofelesa, a widok butli mleka. Skrzywił się od razu na samą myśl o tego typu pokarmie, ludzki odruch odnajdując dopiero wtedy, kiedy potrzebował wyrazić swoje niezadowolenie. - Mleko… - Nie wpasowywało się w wyrafinowane gusta kuszonego surowizną Ślizgona. Tyle wystarczyło, by popchnąć energię dalej i wybudzić się z niechcianego letargu; Mefisto potrząsnął lekko głową i zaczesał włosy tak, by nie wpadały mu już przypadkiem do oczu. Dopiero później wykrzywił usta w nieco wymuszonym uśmiechu, raniąc wargi od wewnątrz łaknącymi gryzienia zębami. - Przepraszam, trochę się wyłączyłem… Jeszcze raz, co masz do pełni? - Przynajmniej skrucha w głosie była szczera. Sam też podszedł do najbliższego zlewu, przemywając nie tylko dłonie, ale również i twarz. Dopiero zauważył drobne ranki na palcach i brud; pamiątki odpychanych w biegu gałęzi. Mógł wyglądać na nieco zbyt zagubionego, trąc papierowe ręczniki pomiędzy rękoma z wyrazem głuchej konsternacji zastygniętym na twarzy.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Postawił butlę na blacie z majaczącym gdzieś w tle nikłym uśmiechem, jak zawsze gdy prowadził luźną rozmowę z kimś kogo ani nie znał wystarczająco dobrze, by w pełni się rozluźnić, ani nie był dla niego kompletnie obcą osobą, by przywlec na twarz jeden z perfekcyjnie wyuczonych uśmiechów. Można to nazwać Skylerową neutralną uprzejmością. - Dziadek za to… - zaczął, ale od razu ściszył głos i urwał, patrząc na Mefa z zaniepokojeniem, dopiero teraz dostrzegając w jego zachowaniu coś więcej, niż samo zaspanie. Jego wzrok i rozkojarzenie nieprzyjemnie skojarzyły mu się z majakami, które miał okazje oglądać w wykonaniu Finna. Odchrząknął, orientując się, że mina mimowolnie mu zrzedła, więc poprawił się, próbując odwzajemnić uśmiech. Wzrok czujnie przesunął po twarzy Ślizgona, ale zaraz odwrócił wzrok do pustej miski, powtarzając sobie, że to nie jego sprawa. Nie. Musi. Pomagać. Wszystkim. Nie jest w stanie, a już na pewno nie chce patrzeć, jak znów okaże się niewystarczający do pomocy - jak w tym momencie przewidywał - prawdopodobnie przy jakimś uzależnieniu od eliksirów. Może chodziło o jakiś doping? W końcu utrzymanie takiej sylwetki nie mogło obyć się bez magii, prawda? Zdawało mu się, że podczas tej krótkiej obserwacji, dostrzegł w nim coś zwierzęcego, niemal dzikiego, więc tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, że prawdopodobnie o to musi chodzić. Potarł palcami zaspane oko i sięgnął po drobny garnuszek, znów powtarzając sobie w myślach niczym niezawodną mantrę “nietwojasprawanietwojasprawanietwojasprawa”. - Źle się przez nią śpi - powtórzył, wlewając mleko do garnuszka, zaraz stawiając je na jednym z palenisk, które niezbyt chętnie podpalił różdżką, jak najszybciej chowając ją z powrotem za pasek. - Ha, chwila, w końcu to ja mogę komuś to powiedzieć - ocknął się, odwracając w stronę Mefa, by spojrzeć na niego zza dzielącego ich blatu, przyjmując teatralną pozę poprzez oparcie się o kamienna płytę dłonią, drugą w postaci pięści przysuwając do ust, by odchrząknąć, przygotowując głos do wyczekiwanej roli. - Cześć, nie za dobrze dziś wyglądasz - rzucił nisko, poruszając zaczepnie brwią, jakby właśnie sprawił mu komplement.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Niby osowiały, dalej nie mógł przestać się ruszać. Nerwowe podrygiwanie palców łatwo było zakryć ręcznikiem, ale w końcu musiał papier wyrzucić; zakołysał się wtedy z palców na pięty, kilkukrotnie powtarzając to ze zwykłego braku lepszych pomysłów. Udało mu się za to uspokoić oddech, przynajmniej trochę… Przechwycenie spojrzenia Skylera zadziałało bardzo kojąco, bo przecież Mefisto nie chciał pokazać drugiemu człowiekowi swojej paniki wywołanej bardzo prostymi myślami - nie wiedział, która jest godzina i nie miał pojęcia o której w ogóle wyszedł pobiegać. Wiedział tylko, że nie odczuwa ani odrobiny zmęczenia. - Pomyślałby kto, że powinienem się zacząć do tego przyzwyczajać… Albo wy powinniście? - Zmrużył powieki, opierając się obiema dłońmi o blat i nachylając nieco nad Skylerem. Nie odbił “komplementu”, choć doskonale widział sińce pod puchonimi oczami, zwłaszcza z takiej odległości. Może za to nieco wymownie otulił go spojrzeniem, zaraz rozpraszając się wybijaną przez własne palce bliżej nieokreśloną melodią. - W sumie mieliśmy spotkać się w pełnię… albo usłyszeć. Przysunął się do chłodziarki z mięsem i przygryzł wewnętrzną stronę policzka, próbując wymyślić coś chociaż trochę ambitnego. Jak głupie było robienie nad ranem kotletów? Najchętniej zająłby się zwykłą surowizną, ale to już w ogóle było słabym pomysłem. I pewnie nie wyglądałoby za dobrze. - Najprzystojniejszy, potrzebuję czegoś mięsnego. Bardzo. Mięsa. W dużej ilości. - Odwrócił się z powrotem do Schuestera, teraz uśmiechając się już nawet całkiem szczerze. Och, błędem było podawanie Mefistofelesowi swoich mniej znanych imion… - Nie chcesz posłużyć jako książka kucharska dla desperaty? Jestem głodny jak… jak wilkołak. - Ha, ha.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Hmm - mruknął, mrużąc czujnie oczy na jego zmrużenie, w głowie klepiąc formułkę “nie twoja sprawa” jeszcze kilka razy, gdy mógł przyjrzeć mu się z bliska - Nie miałem okazji - skomentował swój brak przyzwyczajenia, a nawet dodał lekkie wzruszenie ramionami, choć ten ruch nadszedł z niejakim opóźnieniem w porównaniu do słów, przez kiełkującą coraz silniej ciekawską troskę. Przeklęta puchońska natura. Zaraz jednak uśmiechnął się, słysząc kolejne słowa i odrywając dłoń od blatu obrócił się do niego plecami, jednocześnie odchylając głowę w tył z dość krótkim wilczym wyciem uciekającym z nierozbudzonego jeszcze dobrze gardła. A właściwie nie tylko krótkim, ale i odpowiednio cichym, by nie przywołać tym Wywłoczki, która z pewnością nie tylko wcisnęłaby im opaski z kocimi uszkami na głowy, ale i zrobiłaby mu awanturę, że wciąż nie odniósł tej, którą Bruno wyniósł na tym kudłatym gryfońskim czerepie. - No tak, tak, mieliśmy, ale wiesz… - zaczął, schylając się, by wyciągnąć wielką puszkę gorzkiego kakao z jednej z dolnych szafek, robiąc to właściwie tak odruchowo, że równie dobrze mógłby poruszać się po szkolnej kuchni z zamkniętymi oczami. - Pełnia to pełno obowiązków dla takiego ludzkiego szczenięcia jak ja - kontynuował, brudząc aksamitnie biały płyn sypkim brązem i od razu - bez ani odrobiny magii - przechodząc do energicznego mieszania - Teren sam się nie naznaczy, księżyc sam nie obszczeka, a panienki… - urwał myśl, niezbyt zadowolony z tego, że zaczynał wchodzić na seksistowskie tony. W pierwszej chwili nie odwrócił się do Ślizgona, a jedynie uśmiechnął się pod nosem, bo zapomniał już o tych swoich samonadanych imionach, a nawet przez chwilę zastanowił się czy nie wyprowadzić go z błędu i nie podać kilku nazwisk, które lepiej pasowały do imienia Najprzystojniejszego z Puchonów. Wykręcił głowę przez ramię, dostrzegając jego uśmiech i ospałym mózgiem powoli trawiąc jaka właściwie niewypowiedziana prośba kryła się za jego słowami. Przesunął po nim wzrokiem, potem wbijając spojrzenie w kawał surowego mięsa, a na samym końcu powracając do swojego kakao w garnku. No tak. Pełno mięcha na śniadanie. Tak. To chyba męskie czy coś. Zgasił ogień pod garnkiem, jakby wcale nie planował zjeść na śniadanie czekoladowej kaszki mannej, jak na prawdziwego, rosłego dwudziestolatka przystało, po czym z klaśnięciem w dłonie odwrócił się w stronę Mefisto, robiąc kilka kroków, by stanąć koło niego i zerknąć co ma właściwie do dyspozycji. - Najszybciej to Ci mogę strzelić tatara, ale hm… - mruknął, wyciągając różdżkę, by nie musieć dotykać żadnego z krwistych kawałków, wciąż mając pozostałości lekkiej awersji do widoku surowego mięsa po wydarzeniach z grudnia, do czego oczywiście przyznać się nie zamierzał. - Szczerze mówiąc, to ja w mięsa tak nie bardzo, bo wiesz, nie ma ich za dużo w ciasteczkach i tortach - wyjaśnił, unosząc lekko głowę, by spojrzeć mu przepraszająco w oczy. - A poza tym to większośc eliksrów nie nadaje się na czczo - wypalił, wyrzucając myśl, która prawie od wejścia kołatała mu się w głowie, zupełnie zapominając o swojej mantrze “to nie twoja sprawa”.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Dobrze, że przyzwyczaił się do żartów z likantropii i nawet zaczął je prowokować, bo w przeciwnym wypadku mógłby kiepsko odebrać to marne wycie. Tak jednak po prostu parsknął z rozbawieniem, nie będąc nawet w stanie sensownie skomentować wybitnie nieadekwatnego popisu Skylera. - ...albo panowie… - Dorzucił niewinnie, żeby chociaż trochę uratować zawieszoną w przestrzeni wypowiedź. - No piękne ty masz zdanie o wilkach, piękne… Zerknął na garnuszek, z którego wydobywał się nieprzyjemnie słodkawy zapach. To miało być śniadanie? Nie, to miało być w ogóle jedzenie? Miękkie, niewymagające gryzienia i jeszcze pozbawione zawartości mięsa; cóż, przynajmniej Mefisto miał już stuprocentową pewność, że nie rozmawia z wilkołakiem w przebraniu. W największych porywach optymizmu spodziewał się najprostszej porady, ale zaraz niemal podskoczył entuzjastycznie na “zaangażowanie” swego rozmówcy. Tatar brzmiał fenomenalnie i Nox przygotowywał się już na wytknięcie tych słów “mogę strzelić”, sugerujących nie tylko wskazówki, ale pełną pomoc… Gdy trochę zaplątał się w kwestii eliksirów. Ściągnął brwi w zamyśleniu, próbując sobie przypomnieć kiedy ostatnio brał tojadowy i czy coś Skylerowi na ten temat wspominał. - Eliksiry nie powinny być problemem, tak myślę. Raczej nie biorę niczego, czego brać nie powinienem - uznał, wyraźnie ważąc każde słowo, coby przypadkiem nie skłamać. Nie znał się w sumie na gotowaniu, może to było istotne? Powinien powiedzieć co pił ostatnio, żeby… No dobra, to się średnio trzymało całości, ale Mefisto naprawdę ucieszył się na myśl o tatarze. Skoro można go było zrobić na szybko, to nie powinno to być za dużym wykorzystywaniem słodkiego Puszka. - Tatar? Proszę? Normalnie zrobiłbym coś banalnego, ale jak już tu jesteś to trochę głupio mi pastwić się nad mięsem… Szturchnął go lekko łokciem, chcąc jeszcze dodatkowo zwrócić na siebie uwagę. Co jak co, ale spojrzenie lodowych oczu całkiem mu się podobało; próbował zdecydować czy te tęczówki są bardziej szare, czy niebieskie. Co było zupełnie normalne. - Mięsny tort brzmi fenomenalnie, opatentuj to.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Trudno określić czy gdyby wiedział, że Mefisto jest wilkołakiem, to dalej tak beztrosko żartowałby sobie w ten sposób. Z natury był jednak istotą niezbyt domyślną i jedyne co udawało mu się odszyfrowywać to ludzkie emocje, poprzez dostrzeganie zmiennych, choć i to potrafiło mu umknąć. Żarty natomiast traktował często aż nazbyt luźno, świadomy tego, jak sam czasem potrafi puścić wodzę fantazji. Przez ostatnie miesiące wiele z nich dusił w sobie, by swoimi komentarzami nie psuć humoru Finna, któremu wiele z nich zwyczajnie przeszkadzało, jeżeli tylko próbował żartować z siebie lub z niego. Może powinien wyciągnąć jakieś wnioski, że Szwed żartami o zaklęciach zakazanych, trupach i inferiusach podświadomie odsłaniał swoją drugą (prawdziwą?) naturę i załapać, że w jego żartach z Noxem podejrzanie często pada psia tematyka. Ale to by oznaczało naukę na błędach, w której Sky nie był za dobry i prawdopodobnie prędzej oskarżyłby go o zoofilię, niż faktycznie domyśliłby się, że chodzi o likantropię. Uniósł nieco brwi, przymykając na długą sekundę powieki. tylko po to, by zamrugać z oburzeniem, a nawet otwierał już usta, by odpalić wykład pod tytułem: dlaczego przy eliksirach ”raczej” to za mało, ale zaraz w jego głowie znów pojawiło się upomnienie “nie twoja sprawa”, więc zacisnął wargi i przeniósł spojrzenie na mniej atrakcyjny kawał mięcha. - I w odpowiednich ilościach - mruknął, próbując nie myśleć o tym, że to ważenie słów i zapewnienie, że problemu nie ma, silnie kojarzy mu się z uzależnieniem. Skarcił się w myślach, że jest przewrażliwiony i nawet jakby jego trop nie był zwyczajnie naiwnym strzałem, to nie ma żadnego prawa faktycznie robić mu kazań, więc odgarnął wciąż wilgotne po prysznicu kosmyki włosów z czoła i skupił się na przyjemnym uczuciu bycia przydatnym. Szturchnięty uniósł wzrok na przytomniejszą już zieleń i z uśmiechem poklepał go dłonią po brzuchu, by ten się wycofał. - Siadaj i nie przeszkadzaj, to będzie szybciej - zarządził, nie chcąc dziś dzielić się nawet najdrobniejszą pracą, choćby do zadań Noxa miało należeć jedynie podanie mu cebuli. Byle poczuć się potrzebnym i nie wyprowadzać Ślizgona z myślenia, że tatar niby nie jest “banalny”. Nie znał się na mięsie jakoś szczególnie, więc wybrał po prostu spory kawał, który wydał mu się najmniej odrzucająco czerwony i przy pomocy zaklęcia, przeniósł go nad zlew, by tam go opłukać, a następnie przetransportować na dużą, dębową deskę. Prychnął cicho z rozbawienia wizją mięsnego tortu, zwłaszcza wyobrażając go sobie wśród standardowych wypieków w piekarni Pani Chambers lub jak jego własny dziadek mamrocze pod nosem “pieprzona awangarda”, gdyby mu o tym opowiedział. Umył ręce, korzystając z okazji, że nie ma tutaj Wywłoczki, która z pewnością czymś takim by się nie zadowoliła i kazałaby mu nałożyć rękawiczki, po czym wysunął odpowiednią szufladę w poszukiwaniu narzędzi pracy. - Miałem proponować, że tatar będzie w ramach zaległego napiwku, aaale… - urwał na chwilę, przesuwając wzrokiem po dostępnych nożach, żałując, że nie wziął ze sobą swojego samosiekającego (ale skąd mógł wiedzieć!), dłonią wodząc w powietrzu od największego do najmniejszego, aż w końcu na jakiś się zdecydował i dokończył: - Na kimś taki tort będę musiał przetestować - a chyba nie znam nikogo, kto miałby takie parcie na mięso. Zawahał się na chwilę, ale ułożył palce na charakterystycznej czerwieni, czując jak tekstura mięsa ugina się miękko pod ich opuszkami i w skupieniu zaczął oczyszczać (chyba) polędwicę wołową, nie śmiąc w tym czasie prowadzić rozmowy, bo zwyczajnie nie był do akurat ręcznego krojenia przyzwyczajony, a nie chciał zalać się krwią przy świadkach. Niepocieszony, że szło mu to zdecydowanie wolniej, niż się spodziewał, w połowie zdecydował, że ręcznego “mielenia” nożem zdecydowanie się nie podejmie i kolejny etap przygotowania mięsa będzie musiał umagicznić. - Masz jakieś preferencje? - zapytał, nie odrywając wzroku od odkrajanej białej niteczki, w pierwszej chwili nie orientując się, że nie znając ciągu jego myśli pytanie nie było zbyt precyzyjne - Do you like it rough or smooth?- dodał więc zaraz, unosząc pytająco brew, ale wciąż nie odrywając spojrzenia od leżącego na desce mięsa, a nawet pochylając się nad nim nieco niżej.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Tak oto, bez żadnych większych starań, Mefisto już wyszedł na ćpającego eliksiry zoofila. Może powinien przestać obwiniać ludzi o krzywdzące opinie, skoro najwyraźniej szczerą prawdę przedstawiał w mocno nieodpowiedni sposób. Zamiast tego tylko zdziwił się nieprzystępną reakcją Skylera, odnotowując w pamięci, by jednak uważać w jego towarzystwie na tematy gotowania i warzenia eliksirów; chyba było w tym coś drażliwego... - Chyba musisz po prostu uwierzyć mi na słowo, że wiem co robię. - Lepiej było temat porzucić, bo Nox pomimo chęci do żartów ani myślał teraz rozliczać się z brania wywaru tojadowego. Już i tak był pilnowany, jak gdyby skrycie marzył o pominięciu dawki, zapomnieniu nocy z własnego życia i wymordowaniu połowy Hogwartu. Jakby nie potrafił pojąć, że za wszystko musiałby ponosić brutalne konsekwencje... Uśmiechnął się szerzej na tę słodką zgodę, której w gruncie rzeczy wcale się tak nie spodziewał. Brał pod uwagę, że Puchon odmówi i tyle będzie z porannego kombinowania odnośnie wybitnie mięsnego śniadania. - Chętnie potestuję wszystko, co mięsne - zapewnił, nie chcąc ograniczać się tylko do tortów. Grzecznie usunął się na bok, przystawiając sobie stołek w pobliże jednego z blatów, by móc na nim leniwie podeprzeć się... no, prawie położyć. Wiedział, że to błąd, bowiem utrata dynamiki pozwalała na rozwinięcie się zmęczenia i rozbudzenie rwących po przesadnym wysiłku mięśni. Nox ograniczył się tylko do obserwowania Schuestera, nie zakłócając jego skupienia niepotrzebną pogawędką. Na tym się szacunek skończył - sama obserwacja mogła zmienić się w nieco bezczelne gapienie. Fakt faktem, ciężko oderwać wzrok od przystojnego Puchona, który w kuchni zajmuje się mięsem. - Rough - mruknął w odpowiedzi, nie dając ani sobie, ani Skylerowi czasu na przemyślenie zawieszonego pytania. - A, ale pytasz o tatara? Nie mam mocnych preferencji, co ci wygodniej... - Mefisto zgiął ułożoną na blacie rękę, podpierając głowę o dłoń tak, by knykciami zakryć usta. Mimowolny uśmieszek i tak połyskiwał w zielonych tęczówkach, ale dopóki Skyler zajęty był gotowaniem... To nie było czym się przejmować. - Krzycz, jeśli potrzebujesz pomocy, tak swoją drogą.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uwierzyć na słowo. To potrafił. Zaufać, gdy tylko padała o to prośba. Załóżmy, zupełnie losowo i z przypadku, że chociażby… ktoś mu mówi “nie zostawię Cię”. A potem jednak to robi. Nawet nie miesiąc czy tydzień później, a zaledwie kilkadziesiąt godzin po tym. On mimo wszystko wierzy, że w chwili mówienia obietnicy czy postanowienia, ten ktoś naprawdę tak myślał. I potrafiłby nawet uwierzyć w te same słowa od tej samej osoby ponownie. Bo by c h c i a ł. I teraz też chciał wierzyć, że Mef naprawdę wie co robi, bo takie już chyba przekleństwo Puchonów, że jak już raz zwrócą na kogoś uwagę, to będą do tej osoby powracać myślami, choćby miało to być raz na kilka lat. Ta wesoła dziewczynka z przedszkola, która podbierała Ci plastelinę? Ciekawe czy przestała się garbić. Ten wysoki pan, który przez pewien czas przychodził raz w tygodniu po drożdżówkę z budyniem? Ciekawe czy dalej je kupuje tam, gdziekolwiek go wywiało. Chcąc czy nie, Mefisto w ferie dołączył już do tej obszernej listy ludzi, którzy zaprzątnęli mu w jakiś sposób głowę, a podczas ich drugiej sesji - nieintencjonalnie wkradł się do nieco krótszej listy osób, które miały jego sympatię i szacunek, choć Ślizgon prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, jak wiele dla niego zrobił podejmując wtedy taką, a nie inną decyzję o jego tatuażu. Zresztą sam Sky nie zdawał sobie z tego sprawy, jak jeszcze z wielu innych, a pewnie i nie ostatnich rzeczy. Przytaknął mu automatycznie, przyjmując pierwszą podaną odpowiedź, zaraz unosząc na niego wzrok, gdy ten pociągnął żart (?). Natrafił wprost na zielone oczy, które odzyskały pierwotną błyszczącą żywość i uśmiechnął się na ten widok, otwierając usta, by… by co? Zażartować z własnej opinii a propos tatara? A może braku wymagań co do zgoła innych preferencji. Czy miał prawo tak beztrosko podłapywać tego typu rozmowę? Chciał. Naprawdę chciał i czuł już jak w trzewiach przyjemnie go paliło, by podjąć jakieś aktywniejsze kroki. Takie w jego własnym stylu, a nie miękkiej kluchy, w którą dał się zamienić. A jednak słowa ugrzęzły gdzieś w niewyjaśnionej obawie, zaraz zamieniając się w cichy syk bólu, przez efekt rozkojarzenia gotującymi się w jego głowie myślami. Automatycznie wypuścił nóż z dłoni, jakby miało to cofnąć wyrządzoną sobie krzywdę i ledwo omiótł spojrzeniem karmazynowe ślady na dębowej desce, a zrobił krok w tył, dostrzegając niespiesznie opadające ciężkie krople wprost na oczyszczoną już prawie w całości polędwice. Skrzywił się, bardziej przejęty obawą o zmarnowanie jedzenia, niż faktycznie myśląc o ranie, której pierwsza fala bólu dopiero się zaczynała, chcąc najwidoczniej wziąć go z zaskoczenia. - Mogłem się tego po sobie spodziewać - mruknął, właściwie tylko po to, by uporać się jakoś z niezręczną dla niego samego ciszą, wsuwając dłoń pod strumień chłodnej wody, by - jak się spodziewał - przepłukać drobną ranę, zaraz osuszając ją ręcznikiem, i móc wrócić do “gotowania”. Zmarszczył jednak brwi, nieco zaskoczonych z intensywności różowawego koloru wody, która wypełniła dno umywalki i pierwszy raz spojrzał prosto w miejsce najsilniejszego bólu rozciętej dłoni. Wzdrygnął się, niezadowolony z widoku nabiegającej krwią rany, drugą dłonią wspierając się o blat, gdy ta zraniona zawisła gdzieś na wysokości kranu, tworząc na sobie fantazyjnie zbiegające się w szkarłacie ścieżki. - Mef… krzyczę - powiedział spokojnie, nawiązując do jego propozycji pomocy, nie za bardzo wiedząc co powinien zrobić, skoro nie miał przy sobie żadnych eliksirów, które wcale nie tak dawno przestał nosić przy sobie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie umknęła uwadze Mefistofelesa ta chwila zmieszania u Skylera, ledwie przykryta iście puchonim uśmiechem. Szybko zrozumiał, że to jednak nie był odpowiedni ton żartów, że to nie on w ogóle powinien je rozpoczynać. Może pomysł ze złamanym sercem, który wpadł Noxowi do głowy podczas robienia tatuażu, był całkiem trafiony? W końcu co innego mogło aż tak odciągać od żartów, nie podszytych żadnymi konkretnymi działaniami. Ślizgon chciał już łagodnie wtrącić inną uwagę, tym bardziej całkowicie odnośnie mięsa, ale w tej samej chwili jego wzrok opadł na skropioną krwią polędwicę. Jak w transie hipnotycznym patrzył na pękate krople, miejscami przemykające po mięsie i rozpływające się po drobniutkich rysach dębowej deski. Dokładnie wtedy, kiedy zorientował się o niepokojąco dużej ilości czerwieni, w pełni otrzeźwiony został przez słowa Puchona. - Coś bardzo świeży ten tatar - zauważył, podchodząc pospiesznie i zaglądając przez ramię Skylera na jego dłoń. Nox potarł uzdrawiający pierścień, niemal na stałe goszczący na jego palcu, acz przypomniał sobie o zupełnie innym problemie; wychodząc na przebieżkę (jeśli można to tak nazwać), kompletnie nie brał pod uwagę targania ze sobą różdżki. - Jeśli pozwolisz… - Nie czekał wcale na pozwolenie, zgrabnie wysuwając zza paska (?) Puchona uprzednio wetkniętą tam różdżkę. Położył wolną dłoń na łopatkach chłopaka trochę w celu pokrzepienia, a trochę wygody, skoro obaj pochylali się nad jednym kranem. Mefisto zakręcił w końcu wodę i przełknął z trudem ślinę, nie stresując się nawet samym uzdrawianiem, a jedynie połyskującą mu pod nosem krwią. Niewerbalnym zaklęciem poruszył ranę, wymuszając jej zasklepienie. Różdżka Puchona zdecydowanie stawiała przed wilkołakiem wyzwania, zapewne z samego faktu wzięcia jej siłą. Ostatecznie jednak, w obliczu zaistniałej sytuacji, Noxowi nie przeszkadzała długość i koncentrował się na przepływie ciepła pomiędzy własną dłonią a obcym drewnem. - Sky, mamy zupełnie inną definicję krzyku - stwierdził miękko, kiedy odłożył różdżkę na blat i przechwycił rękę swojego pacjenta, w celu dokładniejszego obejrzenia ranki. Zasklepiła się ładnie i teraz wystarczyło ostatni raz ją przemyć, toteż zadanie Mefistofelesa można było uznać za zakończone. Odsunął się i, kompletnie nie łącząc faktów w ten sposób, który powinien, uniósł własną dłoń do twarzy. W szalenie tępym odruchu planował zlizać z kciuka odrobinę czerwieni, którą zupełnie przypadkiem przechwycił po oględzinach, acz zatrzymał się ze szczerym zakłopotaniem w oczach i palcem niemal przytkniętym do ledwie zauważalnie drżących warg. - Huuh… - wyrzucił z siebie, by zaraz mocno wstrzymać oddech i wytrzeć ręce w papierowy ręcznik. - Trzeba przyznać, że znasz się na doprawianiu mięsa.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Kiedy ostatnio widział własną krew? Ciepłą, płynną, lśniącą od świeżości, a nie przy jakimś drobnym zadrapaniu czy zauważając ją dopiero wyschniętą na ubraniu. Nei jeszcze w wakacje zapewnił mu jej dużo, zalewała mu kubki smakowe, stopniowo barwiąc nowe nitki tkaniny koszulki, a jednak wtedy nie widział jej tak naprawdę. W sierpniu strach i półmrok sprawiły, że nie dostrzegał jej w pełni, nie mógł zdziwić się intensywnością jej koloru, którego nie da się spotkać w żadnej innej formie. Teraz może i serce przyspieszyło mu nieco w naturalnym wyrzucie hormonów, ale czuł się spokojny i zdecydowanie nie miał podstaw do myślenia, że cokolwiek mu zagraża. Wpatrywał się więc w dłoń z pewnym zainteresowaniem, ale też stopniowo uświadamiając sobie swoją bezsilność bez magii, którą tak próbował od siebie odepchnąć, powtarzając, że jej nie potrzebuje. I przecież nie potrzebował. Więc czemu zawołał Mefa z niewypowiedzianą, a jednak oczywistą prośbą o magiczną pomoc? Ledwo poczuł porwanie różdżki, świadomiej odczuwając dopiero ciepło na plecach, z ulgą przyjmując, że nie miał ochoty wcale go przerwać. Nie był to jeszcze głód kontaktu, który był przecież dla niego tak charakterystyczny, ale nieśmiało tląca się potrzeba, jakby miało to być rozgrzewką przed powróceniem może nie na właściwie, ale własne tory. Oderwał spojrzenie od czerwieni, by odnaleźć dużo milej kojarzącą się zieleń i uśmiechnął się lekko na myśl, że Mefisto najwidoczniej ma (nie)szczęście znów widzieć go w dość żenującej sytuacji. Schuester to się umie zareklamować. Przyjść z impulsywną potrzebą żałosnego tatuażu, niedługo później wpaść po jego zaprzeczenie i być o krok od rozklejenia się niczym zagubiony w hipermarkecie dzieciak, by wszystko to zwieńczyć nieporadnym zacięciem się na tyle głęboko, by przypomnieć sobie czemu przez ostatnie lata wszystko kroił zaklęciami. - Normalnie radzę sobie lepiej - rzucił z dużą dawką pewności w swoim tonie, choć tak naprawdę sam nie był pewien czy instynktownie nie skłamał, chcąc poprawić swój wizerunek. - W życiu. W kuchni. W wykorzystywaniu okazji na poderwanie przystojnego tatuażysty - wymienił z kręcącą się gdzieś między słowami smutną nutą, która nadała temu zdaniu więcej żalu, niż planował, przez co zupełnie nie zabrzmiało to jak żart, którym to miało być w jego założeniu. Przez chwilę wydawało mu się, że to dobry moment, skoro komentarz sam pchał mu się na usta, ale wciąż coś w tym wszystkim ściskało go w gardle brakiem swobody, a i zaraz uderzyła go fala świadomości, że może wypowiedziane słowa były zdecydowanie zbyt szczere. Nabrał powietrza, zaniepokojony tym odkryciem i wykręcił głowę, przenosząc wzrok na dłoń, otoczoną gorąco-swędzącą aurą leczenia, instynktownie szukając w głowie jakiegoś kłamstwa, za którym mógłby się ukryć jak za wielką tarczą, skoro najwidoczniej nie miał żadnej zbroi. - Nie chwaląc się przeprowadziłem Puchonom nawet szybki kurs uwodzenia, więc wiesz, można powiedzieć, że jestem profesjonalistą - powiedział od razu, tym razem skutecznie narzucając temu rozbawione brzmienie, dyktowane uniesionym kącikiem jego ust, po czym ze swobodnym - Dzięki - oparł się tyłem o zlew i spojrzał na zakrwawioną dłoń trzymaną przez Ślizgona, po czym uniósł wzrok i na niego samego - Powiedzmy że jestem na zasłużonym urlopie - dorzucił jeszcze, instynktownie próbując wytłumaczyć się ze swojego braku lotności w żartach, które… przecież zazwyczaj były oczywistą częścią jego zachowania. Uświadamiając to sobie poczuł wręcz złość swoim zagubieniem, a nawet zobaczył w sobie… brak. Kolejną pustą przestrzeń w swojej osobowości, wypaloną przez Garda, a którą desperacko czuł, że musi odzyskać, by znów poczuć się sobą. - Ale cichy jestem zasa... - zaczął, urywając stopniowym ściszeniem, rozkojarzony widokiem kciuka niepokojąco zbliżającego się do noxowych warg. Coś w mechanizmie jego umysłu kliknęło, jakby drobny element przeskoczył z miejsca na miejsce, uruchamiając ten niebezpiecznie kojarzący się rodzaj zainteresowania. Jeszcze nigdy nie skończyło się to dobrze i wyczuwając już, że jego myśli zmieniły kierunek - nieznacznie, prawie niewidocznie, a jednak im dalej będą brnąć bez korygowania, tym dalej od siebie będą dwa punkty: pierwszy planowanej, a porzuconej właśnie podróży i drugi jaki teraz obrały sobie za cel. By wiedzieć, że nie może to oznaczać nic dobrego, wystarczy wymienić kilka sytuacji, w jakich to uczucie się w nim pojawiło. Ot, przykłady pierwsze z brzegu - Finn i jego drżąca dłoń wplątująca się we włosy, jakby chciał pochwycić kotłujące się pod czaszką destrukcyjne myśli, tak wyraźnie odbite na jego mimice. Albo moment, w którym pierwszy raz dostrzegł zapadnięte policzki Ezry, jego skórę, która wydała się nagle tak delikatnie cienka i nabierająca niezdrowego odcienia pod zupełnie zobojętniałymi oczami. Tak. Zdecydowanie nie był to prawidłowo działający mechanizm. - Zaraz - mruknął nieco nieprzytomnie i może nawet nieco zbyt energicznie ocknął się, by rwanym ruchem obrócić się do niego tyłem i wsunąć dłonie pod chłodną wodę. - Zaraz je jeszcze raz umyję - zaczął, trąc kciukiem swędzące, ale już w pełni zaleczone miejsce, by pozbyć się kolejnych dowodów swojej wpadki - Mięso - doprecyzował, nadal trochę zdezorientowany, bo zbyt skupiony na tłumaczeniu sam sobie czegoś we własnej głowie - Albo w ogóle wezmę nowe
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Cóż, na twoje szczęście, nie tak łatwo mnie do siebie zrazić. - Desperat, żałosny desperat z potrzebą imponowania nie tylko innym, ale też sobie. Z palącą potrzebą bycia docenionym, rozumianym i zauważanym... Merlinie, Mefisto łapał się wszystkich ochłapów uczuć oferowanych przez ludzi, co ostatecznie okazało się jednym z największych problemów w relacji z Liamem. Chciał czegoś i chciał tego jak najszybciej, a kiedy nie dostawał - brał cokolwiek innego. Teraz byłoby tak samo, gdyby nie ogólne zmęczenie. Był tak zmęczony... Zaklęcie skutecznie odciągnęło uwagę jednego i drugiego Hogwartczyka, pozwalając Mefistofelesowi na zignorowanie podejrzanie mało żartobliwego tonu Skylera. Rychło w czas załączył mu się chyba mechanizm obronny, coby wypierać ryzykowne sygnały i zastępować je... niczym. Pustką. - Albo są w tym słabi, albo właśnie nieźle mnie uraziłeś... Gdybyś planował drugi poziom kursu, służę pomocą jako, hm, manekin. - Na kimś musieli próbować nowopoznanych umiejętności, prawda? A przynajmniej tak to wyglądało w głowie Noxa; pewnego rodzaju potwierdzenie śmiałych fantazji, do których zwykle wolał nie sięgać. Ile by dał, żeby dostać się do dormitorium Hufflepuffu, to lepiej nie pytać. Jego głupie zachowanie nie uszło niezauważone, ale Mefisto nie wiedział jak je uzasadnić. No tak, był wilkołakiem, ale ludzie raczej zwykle nie chcieli wchodzić w szczegóły. Uznawali, że albo ma problem jednej nocy w miesiącu, albo po prostu jest potworem cały czas; ani jedno, ani drugie nie urządzało Ślizgona, toteż zaniechał próby ratunku wizerunku. Tarł papier w rękach aż nie rozdarł go w jednym miejscu i nie zorientował się, że przecież krwi miał tylko trochę na kciuku, a teraz mało sprytnie naruszył swoje małe ranki. Charakterystyczne pieczenie drobnych zacięć pomogło zebrać myśli. - Nowe? Chyba nie trzeba - machnął ręką, wracając na swój stołek. - Gdybym ja się zabrał za takie krojenie, pewnie byłoby tylko gorzej. - Och, niewątpliwie by się pociął! Kwestia tylko tego czy intencjonalnie, czy może przypadkiem... Ale o tym Schuester nie musiał wiedzieć.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Na pierwszy rzut oka raczej niewiele ich łączyło. No może oprócz nieciekawych reputacji, choć i te były złe na odmienne sobie sposoby. To co mieli wspólne nie było w ogóle widoczne i prawdopodobnie sami nigdy tego nie odkryją, bo… to wymagałoby kilku szczerych i naprawdę otwartych rozmów, a jak w ogóle takich dwóch(!) samców alfa miałoby dojść do wniosku, że cokolwiek takiego miałoby sens bytu. Nawet jeśli chodzi o samego Skylera, to zaczynał mieć wrażenie, że im bardziej szczerze mówił, tym szybciej wszystko koncertowo potrafił spieprzyć. Tak, ludzie zdecydowanie źle reagowali na jego szczere myśli. Nawet Flora karciła go za jego sposób myślenia i choć miała w tym dużo racji, to przecież nie jest w stanie tego zmienić. Może tylko milczeć. - Są tragiczni - zapewnił od razu ze śmiertelną powagą, podłapując ten temat z autentycznym oburzeniem, zupełnie zapominając, że wyszedł od jego kłamstwa. Pomachał dłońmi, strzepując z nich nadmiar wody, po czym i tak otarł prawą o materiał białej koszuli mundurka, przy okazji prostując zagniecenie na brzuchu i zostawiając tam wilgotne odbicie swojej dłoni. - Ja nie wiem co te Puchony takie bierne- pokręcił głową, łapiąc swoją różdżkę, by wykonać ponownie cały ten rytuał obmycia wołowiny, po czym odpuszczając już sobie zabawy z nożem, przeszedł od razu do mielenia mięsa w sporej misce, przy pomocy jednego z najbanalniejszych zaklęć kulinarnych. - No wiesz, nie wszyscy oczywiście, ale tak ogólnie to… - urwał, nie za bardzo wiedząc, w którą stronę próbował zabrnąć w tej wypowiedzi, więc zmarszczył lekko brwi, przesuwając językiem po wnętrzu policzka - Chociaż to chyba jednak nie tylko moi Puchoni, bo chociażby Bru.. - znów urwał, orientując się, że skoro już poczuł się na tyle swobodnie, by przejść do plotek, to wypada chociaż zadbać o anonimowość obgadywanych, więc odstawił miskę ze zmielonym mięsem obok deski, po czym sam oparł się o blat jedną dłonią. - Znam takiego Gryfona co to już wszyscy dookoła wiedzą, że taki przyjezdny mu się podoba, a w ogóle… no żadnych postępów w temacie nie widać - wyjaśnił o co mu chodziło, instynktownie ściszając głos i pochylając się w stronę Mefisto, jakby zdradzał jakieś tajemnice Ministerstwa Magii. Zaraz zresztą obrócił się, by wykonać kilka sprawnych ruchów po kuchni i po chwili mieszał już zaklęciem mięso z żółtkami, dodając też olej, sól, pieprz i… wodę. - Wszyscy tylko czekają… - mruknął, nawet nie odrywając wzroku od powstającego tatara.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pokiwał głową z zamyśleniem, wspierając się ponownie o blat i wlepiając mniej nachalne spojrzenie w swojego kuchmistrza. Teraz to już w ogóle w jego głowie rozbijały się setki myśli odnośnie tego jak bardzo nie znajdował się na obszarze zainteresowania Puchonów, skoro… Cóż, skoro rozmawiał o tym właśnie ze Skylerem bez najmniejszej krępacji. I wychodziło na to, że podczas Mefistofeles trudził się zyskaniem aprobaty wychowanków Hufflepuffu, ci szukali ofiar w innych zakamarkach Hogwartu. Faktycznie byli tragiczni. Albo to Mef był tragiczny? - O… Może ten przyjezdny nie jest zainteresowany? - Trochę za dużo żalu wyciekło w “luźnej” wypowiedzi, bo Nox doskonale wiedział jakie to paskudne uczucie być niechcianym. Co z tego, że Gryfon się starał? I co z tego, że wszyscy wiedzieli? Mógł nigdy nie dostać szansy, albo po prostu zostać prędko sprowadzonym do-... Ślizgon nikomu tego nie życzył i prędko odegnał od siebie własne wspomnienia, ze złością przypominając sobie, że tamte głupie rozterki miłosne były właśnie po prostu głupie. - A ty co, taki szybki? To trzeba jeszcze mieć paskudnie dużo szczęścia - zamarudził, tym razem siląc się na uśmiech i łagodniejszy ton głosu. - Doradź mu może? Nie ograniczaj się z kursem uwodzenia tylko do Puchonów… Poprawił włosy, które znowu zsunęły się na czoło. Wilgotne kosmyki jeszcze zdawały się walczyć i dążyć do swojej naturalnej formy, ale suche zyskiwały nieprzyjemną szorstkość; Mefisto szarpnął za tę sierść nieco mocniej niż zamierzał, jako ratunek od frustracji uznając po prostu odwrócenie się. - Kawa? Herbata? - Mógł zająć się chociaż tym jednym, skoro i tak przetrzymywał Skylera w kuchni. Właściwie to nie wiedział czy chłopak ostatecznie zje z nim, czy pójdzie do Wielkiej Sali. Czy w ogóle jest zainteresowany przedłużaniem tego spotkania.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zrobił nieco rozbawioną, nieco niedowierzającą minę, posyłając mu spojrzenie pod tytułem “come on”, gdy Mefisto zasugerował, że to zainteresowanie jest jednostronne, ale zaraz zorientował się, że przecież nie powiedział o kogo konkretnie chodzi, więc argument o wyglądzie Gryfona zupełnie odpadał. Szybko też olśniło go, że jednak może być w tym trochę racji, bo nawet jeśli chodziły plotki o jemiole chemii między nimi, to mogli mieć zupełnie inne oczekiwania względem siebie i w efekcie nie mogło dojść do niczego więcej. Huh, jak przez tyle czasu mógł o tym nie pomyśleć? Zresztą jego samego to wcale przed działaniem by nie powstrzymało. - Hmmm, myślałem, że mu doradziłem - mruknął, sprawdzając konsystencje tatara, po czym opuścił różdżkę, zawieszając się na chwilę wokół jego słów - Może to była zła rada, ale tak, jestem szybki, bo przecież wystarczy… To wszystko się tak szybko zmienia, że jak się człowiek nie pospieszy, to ktoś go zaraz uprzedzi, a wtedy… - ...wtedy poprzeczka istnieje i nigdy nie wiesz czy starczy Ci sił na odpowiednio wysoki skok. Tak właśnie by dokończył to zdanie, gdyby umiał dobierać odpowiednio słowa do swoich myśli. Miał świadomość, że jak na siebie, był właśnie bardzo gadatliwy, ale chyba właśnie tego potrzebował i samolubnie tę potrzebę w sobie odblokował (a może to Mefisto miał coś w sobie, co zachęcało do wyrzucania z siebie ciążących w umyśle słów?). Tak czy inaczej zawsze miewał problemy z budowaniem dłuższych wypowiedzi, nie mogąc odpowiednio szybko uporządkować myśli i już dawno nauczył się po prostu porzucać dane zdanie, zaczynając od nowa lub przechodząc do kolejnej myśli, byle tylko na dobre nie utknąć w niewyjaśniającym nic milczeniu. - Kawa - rzucił w odpowiedzi nieco zbyt entuzjastycznie, robiąc już pierwsze kroki w stronę spiżarni, więc nie mając nawet okazji zobaczyć włosowej potyczki, ale jednak wykręcając się jeszcze przez ramię, by w zamyśleniu przejechać językiem po tylnych zębach i dodać nagle: - I jak dla mnie to szczęście nie ma nic do tego - po czym rzucił “Poczekaj grzecznie”, wykonując przy tym teatralny gest wskazujący palcem konkretne miejsce, choć miał jedynie na myśli, żeby Ślizgon nie zwiał mu teraz z niedokończonym tatarem z kuchni. Zaraz zresztą wrócił z cebulami, wielkim słoikiem i bochenkiem wielkości mefowego uda (nie żeby się przyglądał) i zupełnie nowym tokiem myśli - Chociaż może jednak ma, no ale jak się chce kogoś zdobyć, to wystarczy systematyczność i odpowiednie podejście - kontynuował, odsłaniając przy okazji jedną z niewielu przestrzeni, w których jednak umiał pokazać, że może czuć się zbyt pewny siebie. Był przecież naprawdę tego pewien i żył w przekonaniu, że jest w stanie zdobyć każdego. Z d o b y ć. Ale nie utrzymać przy sobie. I pod ciężarem tej myśli opadły mu nieco ramiona, gdy tylko odłożył na blat przyniesione przez siebie rzeczy. - A może jednak nie - wycofał się ciszej i machnął głową, byle teraz o tym nie myśleć i znów nie uczepić się myśli, że każdy go chce do momentu, aż się bardziej nie zbliży. Co takiego skrywał pod drugą czy trzecią warstwą, że nie chciało się nawet patrzeć na kolejną? - Mógłbyś? - zawiesił to pytanie między nimi, wyłapując spojrzenie zielonych oczu, by uśmiechnąć się lekko, przesuwając w jego stronę bochenek, chcąc zaoszczędzić trochę czasu podczas gdy on sam zamieni warzywa w drobną kostkę.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ile ludzi, tyle opinii… Mefisto ze szczerym zainteresowaniem słuchał Skylera, samemu zaczynając dopiero tak naprawdę zastanawiać się nad swoim poglądem. Prawdę mówiąc, stracił trochę tej swojej pewności siebie, a może raczej bezczelności. Miał pełną świadomość, że jego aktualna postawa nie należy do wzorowych i w gruncie rzeczy nie chciał jej nawet bronić - wystarczyła odrobina akceptacji. Zmęczenie kiedyś się kończyło, trzeba było tylko je przeczekać. Zrobienie kawy nie było wielką filozofią, trzeba zatem przyznać, że Mefisto całkiem nieźle się ustawił. Podszedł już do stojącego w kuchni ekspresu, gdy znowu napotkał przeszkodę; Merlinie, w tym zamku nie dało rady niczego zrobić bez użycia magii. Ślizgon zaczekał na powrót swojego towarzysza ze spiżarni, by pod pretekstem zainteresowania jego zdobyczami zbliżyć się… i zwinąć różdżkę z zupełnie niewinnym półuśmieszkiem. Nie omieszkał przy tym przesunąć koniuszkiem drewienka wzdłuż skylerowego torsu - miał wrażenie, że pomimo braku użycia jakiejkolwiek magii, poczuł delikatny prąd przepływający mu przez palce. - Z mlekiem? - Dopytał zaraz, bo wcześniej kompletnie nie wpadło mu to do głowy. Sam lubił zwykłą czarną, a teraz cierpki posmak wydawał się jedynym akceptowalnym. - Ale to musi być obustronnie odpowiednie podejście. Dobry moment w życiu. Jak dla mnie jednak trochę szczęście… - Postawił kawę (zrobioną wedle życzenia!) obok Schuestera, podając mu też różdżkę. Następnie grzecznie zabrał się za krojenie chleba, w ramach pocieszenia pozerkując na samego tatara. Musiał przyznać, że jakoś nie bolały go te dodatki innych produktów, kiedy ostatecznie danie perfekcyjnie wbijało się w wilcze smaki. - O, chwila, źle! - Teraz miało wydać się, że bochenek niewiele Noxa obchodził w obliczu tak absorbującego towarzystwa. Przechwycił lewą rękę Skylera i stuknął go dwukrotnie w przedramię. - Nikt almost nie rezygnuje ze szkolnego śniadania na rzecz wymyślonego naprędce tatara… - Zasadę wygłosił zupełnie tak, jakby była ona rangi ogólnoświatowej i każdy powinien o niej wiedzieć… A już zwłaszcza główny zainteresowany.