Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro 23 Maj - 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Nawet jeśli próbowała jedynie mydlić oczy tym sposobem, miała w tym jakiś cel. Pytanie brzmiało – jaki? Skoro przez mniej więcej szesnaście godzin dziennie sprawiała wrażenie milusińskiej podopiecznej, a przez pozostałą część doby spała, to kiedy planowała robić rzeczy niezgodne z regulaminem? Miał wrażenie, że Theria zdecydowanie się do tego nie zaliczała; w końcu Carmen sama stwierdziła, że ta gra jej się nie podoba i każdą rozgrywkę będzie chciała skończyć jeszcze zanim ją w ogóle zacznie. Jeśli Lowell usiłowała dmuchać na zimne, aby w razie czego odpędzić od siebie podejrzenia, to wtedy jej zachowanie miało sens. Jednak Caspar nie potrafiłby udawać grzecznego tak długo. Uwielbiał cięte riposty, nawet takie, po których ktoś mógł się obrazić. Owszem, Carmen również nie przebierała w słowach, ale taki był jej urok. Powinno się ją zaakceptować taką, jaką była, a nie czekać, aż zacznie robić słodkie oczy do wszystkich w Hogwarcie. Nawet teraz, gdyby poszedł do jednego z nauczycieli i powtórzył mu słowa Carmen, jakie padły chociażby na spotkaniu na pierwszym piętrze, nie uwierzyłby. W końcu Carmen była pilną, niesprawiającą problemów uczennicą. Prawda? Nie znał jej jeszcze. Nie wiedział, że dziewczyna, zupełnie tak samo jak on, uwielbia adrenalinę. Nie wiedział, że również przemyka się nocami po szkolnych korytarzach w poszukiwaniu dreszczu emocji. Miał jednak nadzieję, że niedługo dowie się o niej wszystkiego – to, dlaczego chciał znać ją lepiej niż ona sama, ciągle pozostawało dla niego zagadką. – Mało rozsądnych osób bierze udział w tej grze, Carmen, bo mogę ci tak mówić, nie? Nawet jeśli trafisz na kogoś starszego, jest duże prawdopodobieństwo, że będzie na takim samym poziomie jak ty i ten notes będzie jedyną szansą dla was obojga. Dam ci przykład. Do dzisiaj nie sądziłem, że kiedykolwiek będę musiał rzucać zaklęcie przeciw wymiotom. Serio. Nawet po dużej ilości Ognistej mi się to nie zdarza – powiedział, wzruszając przy tym ramionami. Był szczery. Nie uważał, że temat wymiocin był idealny na randkę, ale to nie była randka. To było zwykłe, niezobowiązujące spotkanie w kuchni, podczas którego siedzieli obok siebie, stykali się ramionami i pili gorącą czekoladę z piankami przygotowaną przez Whitley'a. Swoją drogą, Caspar czuł się tutaj jak u siebie w domu. Odkrył kuchnię jeszcze w drugiej klasie, kiedy razem z Brandy szukał odpowiedniego miejsca na przygotowanie ciasta czekoladowego z okazji jego urodzin. Już wtedy Whitley zaczynał krzątać się między szafkami jak u siebie w domu, z wiekiem nieco szkoląc swoje umiejętności kulinarne. Nie znał się jeszcze co prawda na magicznym gotowaniu, ale potrafił przyrządzić ciasto, sałatkę albo coś pysznego do picia. Z kolei nie chciał przyznawać, że ów kubki Powell kupiła dla nich. Dla Caspara i dla Brandy. Miał wrażenie, że ta informacja mogłaby zepsuć cały nastrój. – Buty? – Caspar uniósł jedną brew do góry i spojrzał na nią pytająco. Dopiero wtedy przeniósł wzrok na jej trampki. Uśmiechnął się. Pamiętała. – Drobiazg. Czekolada to też drobiazg. Należy się nam po tym, co niedawno przeszliśmy. Co cię najbardziej zaskoczyło? Mnie najbardziej zdziwiło to, że ta gra mogła wpływać na nasze... myśli i emocje – zmarszczył brwi i ponownie upił łyk przyjemnie rozgrzewającego napoju. Nadal pił do tego, że usiłował wyskoczyć z okna. Okna w Łazience Jęczącej Marty. Może dołączyłby do niej po śmierci, gdyby mu się udało? Dopiero teraz doszło do niego, jak bardzo ta gra była niebezpieczna. Nic dziwnego, że tylko dorośli czarodzieje mogli się z nią mierzyć. I ryzykantki typu Carmen, która zażyła eliksir postarzający. – Moja przyjaciółka prawie co tydzień, gdy udaje jej się złapać mnie na śniadaniu, męczy mnie przyśpiewkami zagrzewającymi przed meczem quidditcha. Już transmutacja jest ciekawsza od tego, jak te półgłówki latają po boisku i usiłują nie spaść z miotły – przytaknął dziewczynie. Potrafił latać na miotle, owszem, ale uważał, że to bardzo niewygodny środek lokomocji. Szybsza była teleportacja, bezpieczniejsza podróż siecią Fiuu. A latanie? To było marnowanie cennego czasu. – Na co dzień jestem o wiele gorszy – parsknął i posłał jej rozbawione spojrzenie. Trącił ją ramieniem. – Nie próbuj mi wmówić, że nigdy nie robiłaś niczego szalonego. Czyżby udział w grze to był szczyt twoich możliwości? Mam w to uwierzyć, Carmen? – spytał, odwracając głowę w bok i zerkając z góry na dziewczynę. Gdyby spojrzała mu prosto w oczy spostrzegłaby, że był bardzo, bardzo blisko. O wiele za blisko.
- Nie, proszę mi mówić panienko – powiedziała poważnie, ale zaraz potem kąciki jej ust uniosły się zdradzając kolejny już tego wieczora żart. Carmen się rozluźniła, oto co się stało. Była sztywna jeszcze dwie godziny temu, potem przyszły emocje, trochę strachu i rozpaczy i proszę – ta filigranowa ślizgonka porwała się na dowcip i tym razem zrobiła to z premedytacją. - No ja rozumiem. W sumie powinnam się z tym liczyć, że wszyscy w tej grze będą ode mnie starsi, bo przecież ja trochę oszukiwałam. Tylko widzisz, to oszukiwanie trochę mi się przydało, bo gdybym nie wypiła wcześniej eliksiru postarzającego to pewnie nie sprawdziłabym w razie czego zaklęcia hamującego jego skutek. Dobrze, że je pamiętałam, bo pewnie potem byś pocieszał starą czarownicę i byś miał jeszcze gorsze wspomnienia z tej gry niż masz – powiedziała. Ona również nie uważała, żeby była na randce. Mimo, że byli tu sami, było cicho, ciepło i panował przyjemny półmrok, a także popijali słodką i gorącą czekoladę to z pewnością nie była randka. To było po prostu coś, czego Carmen wcześniej nigdy nie robiła przez co wciąż gdzieś tam cichy głosik w jej głowie zadawał jej pytanie, co u licha ona wyprawia i czy już przypadkiem całkiem nie zgłupiała. Caspar może i nie był idealnym według jej standardów kandydatem (znaczy, bo preferowała raczej towarzystwo uczniów Slytherina), ale jednak nie mogła powiedzieć, żeby robiła teraz coś wbrew sobie, albo co się jej nie podoba. Owszem, krukon siedział trochę za blisko, a sama Carmen czuła na sobie jego wzrok czasem zbyt długo, ale dało się to wytrzymać. Trochę ją tym wszystkim peszył i Lowell zastanawiała się jak to się stało, że się czegokolwiek wstydzi. Podobało się jej to, że póki co, nie było między nimi nawet sekundy krępującej ciszy. Konwersacja następowała niezwykle płynnie i gładko i nie była wcale wymuszona lub sztuczna. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę nad pytaniem zadanym przez Caspara. Czy cokolwiek ją zdziwiło? No chyba tylko to, że rozpacz Whitley’a sięgnęła tak daleko, że chciał skakać z okna, bo poza tym… - Nie, chyba nic mnie nie zaskoczyło. Czułam, że może być hardcore i przygotowałam się na najgorsze. To po prostu trochę nie na moje nerwy, ale jak już w to weszłam, to doprowadzę to do końca – stwierdziła. – Ciekawe jak zareagowałaby szkoła, gdybyś zginął. Nie mogliby zakazać tego, co i tak jest zakazane, więc co by mogli zrobić? Wyrzuciliby tego, kto to organizuje? Wciąż miała widok krukona na tle otwartego okna. Wciąż dźwięczał jej w uszach jej własny krzyk, gdy groziła mu śmiercią jeśli wyskoczy. Poczuła w sercu lekkie ukłucie, tak jakby przerażał ją fakt, że to tyczyło się akurat tego konkretnego Caspara, a nie jakiegoś anonima. Jedyne co mogli teraz zrobić to cieszyć się, że nic się nie stało. Nie powiedziała już nic na temat quidditcha. Nie lubiła tej gry na tyle, by uważać za marnowanie czasu nawet rozmawianie o niej. Najchętniej rzucałaby zaklęcie confundus gdzieś z trybun na każdego zawodnika podczas meczu, to by dopiero była zabawa! Przewróciła oczami, gdy poddał pod wątpliwość jej grzeczność. Oczywiście, że miał rację. Zbyt mało jeszcze o niej wiedział, ale czy to był idealny moment na to, by mu o sobie opowiadać? Zresztą, po co? - Nie chcę się przechwalać, bo jeszcze okaże się, że przy mnie jesteś zwyczajnym kujonem i mamisynkiem. Ale wiesz jaki jest mój sekret? Ja wszystko zawsze robię SAMA. Tylko sobie mogę ufać, dlatego nie biorę sobie na barki nigdy kogoś, kto w każdej chwili może mnie zdradzić, zachować się zbyt głośno przez co zostanę złapana. Tyle razy ile wymykałam się do wioski nikt nigdy nie pomyślałby przez sekundę, że to ja, Carmen Lowell, która dziś zarobiła trzy wybitne – wyjaśniła, po czym upiła łyk czekolady i spojrzała w bok, na chłopaka, który tak się składało akurat intensywnie się w nią wpatrywał. Na ułamek sekundy utonęła w jego oliwkowym spojrzeniu ale nagle stało się coś, co całkowicie przerwało romantyzm tej chwili. Kichnęła. Zdążyła zasłonić usta dłonią, ale i tak poczuła się niezwykle głupio. A może to ją uratowało przed czymś, czego potem by żałowała?
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc żart Carmen. Jak zdążył już zaobserwować – dziewczyna dopiero co się rozkręcała. Powoli poznawał ją coraz lepiej i wiedział, jak skłonić kąciki ust dziewczyny do uśmiechu; poznawał, których tematów powinien unikać, a na które mogli rozwlekać się na całe godziny. Tak przynajmniej Caspar planował – chciał spotykać się ze Ślizgonką chociażby na neutralnym gruncie i najzwyczajniej w świecie rozmawiać, w asyście gorącej czekolady i pianek. Miał wrażenie, że dzisiejszy wieczór miał charakter symboliczny. W jego mniemaniu Theria sprawiła, że zamiast znienawidzić się coraz bardziej i wytworzyć między nimi nić rywalizacji, utworzyła się między nimi innego rodzaju więź – więź, która podpowiadała im, że zaczynało im na sobie nawzajem zależeć. Nie dbaliby o siebie w taki sposób, w jaki dbali podczas gry, gdyby zależało im tylko na zwycięstwie. Carmen nie zasugerowałaby Whitley'owi, że w razie czego, gdyby zrobiło się bardzo, bardzo źle, mógłby użyć również jej fiolki z eliksirem leczniczym. – Niech tak będzie, panienko – zaśmiał się, kiwając przy tym głową w dość komiczny sposób, jakby chciał pokazać swoją uległość względem dziewczyny. Jakby Carmen faktycznie była panienką z XVIII wieku, a on zaledwie jej... lokajem. – Wspomnienia? Mam świetne wspomnienia. Byłaś blisko. To się liczyło, wiesz? Swoją drogą, masz świetne perfumy. Szkoda, że zniszczyłaś sweterek. A ten... Nawet gdybyś zaczęła przypominać starą babcię, na pewno przypominałabyś moją babcię, więc czułbym się prawie jak w domu. Brakowało tylko, żebyś zaczęła piec ciasteczka – rzucił znowu Krukon, tłumiąc śmiech. Może gdyby Caspar zdecydował się na nieco bardziej śmiałe gesty albo zmieniłby tok rozmowy na nieco bardziej romantyczny, mogliby to nazwać randką. Może gdyby odważył się odgarnąć ten zbłąkany kosmyk włosów z twarzy Carmen albo gdyby ujął jej dłoń swoją ręką, może wtedy nadaliby temu spotkaniu bardziej intymny charakter. Co prawda, Whitley chciał to zrobić; jednak teraz nie było ważne to, czego on chce. Musiał liczyć się z tym, że zaledwie wczoraj Carmen gnoiła go za samą myśl, że mógłby jej się podobać. Gdzieś w głębi ducha chyba zdawał sobie sprawę, że nie ma u dziewczyny – przynajmniej na chwilę obecną – żadnych szans. Właśnie dlatego trzymał rączki przy sobie i pozwalał sobie jedynie na te krótkie spojrzenia i ocieranie się o ramię Ślizgonki. Nie obchodziło go, że byli brudni, zmęczeni. Dla niego liczyła się sama obecność Carmen. To już było nie lada osiągnięcie. – Nie wiem, Carmen. Swoją drogą... wiele osób już ginęło podczas tej gry, może właśnie dlatego wprowadzili ograniczenie wiekowe? Pewnie ktoś to narzucił organizatorom. Może szkoła, kto wie. A skoro jesteś dorosły, a i tak decydujesz się na udział, to już twoja głupota i twój problem – wzruszył ramionami. Upił znowu łyk czekolady; została mu niecała połowa kubka. Nagle coś do niego dotarło. Carmen wygrała. Wygrała i miała wziąć udział w następnym etapie Therii. Serce mu się ścisnęło na samą myśl. A co, jeśli coś jej się stanie? Albo, co gorsza, trafi na jakiegoś dżentelmena, który będzie wypełniać za nią każde zadanie, aby się jej przypodobać i zaprosić na prawdziwą randkę? A nie taką, w kuchni, kiedy wyglądają koszmarnie i ów spotkanie ma charakter bardziej grzecznościowy niż osobisty? Właśnie? Co jeśli Carmen zgodziła się tu z nim przyjść tylko dlatego, że jak raz nie chciała być niegrzeczna? Zbyt dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi. – Nawet gdybym chciał, nie mogę być maminsynkiem – wtrącił jej się w słowo, nawet nie siląc się na jakiś szczególny ton. Ot, wtrącił się, normalnie. I tyle. Chwilę później zmarszczył brwi. – Nie no. Musisz mieć jakąś przyjaciółkę, której zwierzasz się ze wszystkiego. Przykładowo Max, znasz go pewnie, wie o mnie wszystko. A ja wiem wszystko o nim – powiedział, zerkając z góry na dziewczynę. Interesowała go coraz bardziej. Nielegalne schadzki poza terenem szkoły? Brzmiały... kusząco. – Możesz mi zaufać, jeśli tylko będziesz chciała. Nigdy bym cię nie zdradził – dodał chwilę później po zastanowieniu, posyłając jej długie spojrzenie swoich oliwkowych oczu. Trochę go kosztowało, żeby to powiedzieć – na co dzień niby się nie stresował i sprawiał wrażenie wyluzowanego, a tu proszę. Taka krótka deklaracja sprawiła, że Caspar zapomniał języka w gębie i stracił wątek rozmowy.
Carmen sama nie wiedziała skąd jej się to wzięło, że zachowała się tak, a nie inaczej w łazience Jęczącej Marty. Że była gotowa oddać chłopakowi swój osobisty eliksir uzdrawiający, chociaż sama mogła go potrzebować. Może jej serce wcale nie było wykute z lodu jak do tej pory sądziła. Zresztą, wpatrując się w twarz krukona czuła się jakby topniała, co też było nowym odkryciem. Niech on przestanie na nią zerkać. Niech on przestanie ją komplementować. Lowell zaczynała się tu czuć aż za dobrze, w jego towarzystwie. To było nadzwyczaj niebezpieczne, groziło złamaniem jej osobistych ślizgońsich zasad, których nigdy nawet nie zdobyła się nagiąć. Zdążyła zauważyć, że oczy Caspara mają intensywny kolor. Dostrzegła też, że podoba się jej bardziej kiedy się uśmiecha. Znaczy, w ogóle uśmiech miał ładny i spojrzenie wtedy takie pogodne. Na Merlina, to wszystko działo się zbyt szybko, ale Carmen choć nie chciała tego wcale przyznać to musiała w pewnym momencie być już świadoma tego, że po dawnej nietolerancji do tego chłopaka nie pozostał nawet ślad, a na jej miejscu pojawila się sympatia, a nawet lekka fascynacja. Ale nie okaże mu tego na pewno. Nie ma opcji, by zauważył, że patrzy w jego stronę trochę częściej niż powinna. Miała nadzieję, że nie jest tego świadomy. Jeśli się zorientuje to niechybnie to wykorzysta i... pewnie zaraz byliby parą, a to nigdy nie może się wydarzyć. Spojrzała w dół po sobie, oglądając ten nieszczęsny sweterek, który, choć już wcale nie najnowszy, należał do jednej z ulubionych części jej garderoby. Nie był aż tak zniszczony. Zaledwie jedno naciągnięcie przy nadgarstku. Kilka plam... - Przecież siedzę obok najlepszego wywabiacza takich rzeczy w zamku. Uratowałeś moje buty, możesz uratować również mój sweterek - zauważyła z uśmiechem, zastanawiając się, czy Caspar podejmie się wyzwaniu. Trochę go chciała wykorzystać, w końcu, mimo, że była lekko odmieniona, nadal pozostawała przede wszystkim ślizgonką. Nie spodziewała się, że jej ubranie ucierpi w grze, a nie chciała się z nim jeszcze żegnać. Pokiwała głową, jakby w pełni zgadzając się ze stwierdzeniem, które wypowiedział. Ograniczenie wiekowe zostało nałożone na wszystkich chętnych graczy. Carmen miała to za nic, jak zresztą wszystko. Chyba ma szczęśćie, że nie dość, że wyszła z tego cało, to jeszcze przeszła dalej. - Może jakiś obraz z twoją podobizną zawisłby wtedy na którymś z korytarzy i straszyłbyś mnie przed każdą lekcją, ża to, że nie udało mi się ciebie uratować - wyobraziła sobie. Gdyby cokolwiek poszło nie po jej myśli, pewnie nie siedzieliby teraz w tej przytulnej kuchni popijając czkoladę. Lowell najpewniej już traciłaby zmysły, a Caspara próbowaliby jakoś poskładać do kupy. Rozpłaszczone członki na ziemii pod zamkniem? Nawet czarami byłoby ciężko. Spojrzała na niego. Przyjaciółka? Carmen owszem, miała koleżanki, którym coś tam opowiadała, ale żeby którąkolwiek nazwać przyjaciółką, to już gruba przesada. Alice i Luth były jej najbliższe, jednak nie sądziła, by one chciały być z nią AŻ tak blisko. Carmen na dłuższą metę robiła się nie do wytrzymania... -Nie mam. Po prostu. Nie każdy musi mieć - odparła więc na jego pytanie, jednocześnie kiwając głową na jego kolejne słowa. - Nieee, Caspar, ty i twoja nadpobudliwość wydalibyście mnie w kilka sekund. Nie podejmuję takiego ryzyka.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Propozycja Leonarda z początku budziła moje wątpliwości. W końcu nie tak dawno jak kilka dni temu nie chciał mnie widzieć na oczy, a teraz nagle proponował wspólne gotowanie, które faktycznie jako jedno z nielicznych rzeczy wspólnie wychodziło nam cudownie. Z początku myślałam, że sobie żartuje lub planuje zrobić mi na złość, jednak po kilku głębszych oddechach dochodziłam do wniosku, że uroiłam coś sobie w tej głupiej głowie. Ze wszystkich osób w zamku akurat on był ostatnią osobą, po której spodziewałabym się czegoś takiego, nieważne jak bardzo bym go uraziła, to zaś podwójnie wprawiało mnie w poczucie winy. Przystałam na jego "próby pojednania się" i zaraz po lekcjach pomaszerowałam do kuchni. Skrzaty niespecjalnie zainteresowały się moją obecnością; już dawno temu podpisaliśmy pakt o nieagresji, gdy ja uczyłam się przyrządzania tutaj niektórych potraw i słodkości, w zamian za wysprzątanie na koniec całej kuchni. W późniejszym czasie pomagałam już przy niektórych potrawach, choć bardziej od przygotowania składników do dalszego gotowania. Zostawiłam swoje rzeczy na krzesełku w kącie, po czym odnalazłam na zakurzonej półce wielką księgę kucharską, wertując ją w poszukiwaniu tego najlepszego przepisu.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie potrafił nienawidzić Padme, nawet kiedy nie byli w stanie się dogadać. Mogli mieć różne zdania, mogli gadać głupoty i mogli się na siebie denerwować, ale mimo wszystko Krukonka była dla Leo istotna i nie chciał tak beznadziejnie zaprzepaścić ich relacji. Nie lubił się poddawać, zatem nie zamierzał dziewczyny zostawiać po jakiejś idiotycznej kłótni. Zresztą to ona pierwsza wyciągnęła do niego rękę, wysyłając pyszne ciasto i jeszcze pisząc list po hiszpańsku. Wiedziała jak go podejść... Jawne napisanie, że więcej ich drogi się nie przetną, jeszcze bardziej zmotywowało Gryfona do większego zaangażowania. Był pewny, że pójście w stronę kulinarną jest dobrym pomysłem, bo przecież to był ich konik. Wparował do kuchni, pogwizdując sobie radośnie i witając każdego skrzata, którego po drodze minął. Uwielbiał wszelkie kuchnie, włącznie z tą hogwarcką - zawsze bardzo chętnie tutaj przychodził, niekiedy swoimi eksperymentami denerwując prawdziwych kuchcików. Ostatecznie zawsze obiecywał, że będzie grzeczniutki, a czasami mu to faktycznie wychodziło. Cóż, teraz miał Padme, która powinna go przypilnować! Meksykanin przyzwyczajony był do wielkiego temperamentu opanowującego pomieszczenie, ale nic dziwnego, skoro od dzieciństwa chętnie pomagał matce w gotowaniu. - Paddie! - Podszedł od tyłu do przeglądającej książkę Naberrie, po czym musnął czule wargami jej policzek. Odsunął się zaraz z promiennym uśmiechem, odrzucając swoją torbę gdzieś na bok. Nie chciał pamiętać o tamtych nieporozumieniach, a poza tym nie wyobrażał sobie czegokolwiek dziewczynie wypominać. Ona wybaczyła mu gorsze rzeczy niż źle dobrane słowa! - Znalazłaś coś ciekawego?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Gotowanie w szkolnej kuchni miało bardzo dużo plusów, jak na przykład to, że znajdowały się tu rozmaite składniki, nierzadko z tymi wykorzystywanymi do zagranicznych potraw. A jednak przeglądając książkę kucharską miałam problem z wybraniem dania na dzisiejszy wieczór, bo każde z nich wydawało się świetne i godne uwagi. Stojąc skoncentrowana na pobieżnym przeglądaniu przepisu na smocze naleśniki, nie zwróciłam uwagi na skrzypnięcie drzwi i szmery za moimi plecami. Dopiero cmoknięcie w policzek zmusiło mnie do oderwania uwagi znad przepisu. - Nie mogę się zdecydować. - Mówię zgodnie z prawdą, wszystko podkreślając ciężkim westchnięciem i grymasem niezadowolenia. Kochałam gotować i mogłam gotować praktycznie zawsze, chyba, że miałam humor jęczybuły, która nie umie podejmować decyzji. Mniej więcej tak jak teraz. - Może to? - Wskazuję paluchem na pożółkniętą kartkę. - Naleśniki. Ale nie takie zwykłe, tylko takie, po których można ziać ogniem. - Czy ja w ogóle miałam ochotę na ostre jedzenie? Patrząc na repertuar moich potraw z ostatnich dni już dawno nie skusiłam się na nic podobnego. A może ta ostrość wypali mi wreszcie gębę i przestanę mówić głupoty? Wyraźnie ucieszona ze swojej myśli, uśmiecham się i dodaję bardzo przekonująco: - Przecież zawsze lubiłeś ostre jedzenie, którego ani w szkole ani w Hogsmeade nie serwują, dopóki sobie sam nie zrobisz. - Co prawda nie widziałam, by ktoś faktycznie ział ogniem po zjedzeniu tego dania, ale chęć sprawdzenia tej plotki była silniejsza. W międzyczasie podaję chłopakowi biały fartuszek wyciągnięty wcześniej z szafy przy wejściu, a sama zakładam swój, znaczony inicjałami na kieszeni.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Składniki to akurat była bajka. Leo w całej swojej miłości do gotowania oczywiście skrzętnie pomijał telepanie się po sklepach i lokalach, w których można było znaleźć niektóre przyprawy. Poważnie nie był fanem poszukiwania syrenich łusek w najlepszej cenie. W Hogwarcie to wszystko jakimś cudem miało swoje miejsce - produkty z każdej strony świata były najświeższe i bezpośrednio na odległość wyciągnięcia ręki. Automatycznie zatem uznawał, że skoro wybrali to miejsce, to zajmą się kuchnią czysto czarodziejską. Sam był fanem tej mugolskiej, głównie ze względu na pochodzenie matki i jej pasje. Mieszkając w Hogsmeade musiał trochę zmienić menu, a przecież i tak bardzo często z Ezrą jadali w szkole, przez co Gryfon nie miał dużo praktyki. Wizja podbicia swoich umiejętności przy dodatkowym spędzeniu czasu z Padme bardzo mu się podobała. - Oj, biedactwo. To daj, ja coś wybio... oooo, tak. Zajebisty pomysł - zgodził się bez zastanowienia, przemykając spojrzeniem po przepisie. W gruncie rzeczy bardziej skoncentrował się na intrygującym obrazku i magicznych właściwościach zapisanych większą czcionką, bo całkiem sprytnie postanowił nie wziąć okularów. Odsunął ten aspekt na bok, kiwając lekko głową na stwierdzenie Naberrie. - Pytanie tylko, czy przeżyjesz tę ostrość, słońce - mrugnął do niej, odsuwając się w stronę stolika, na którym stał gramofon. Nie przeglądał za bardzo płyt, poniekąd wybierając pierwszą lepszą - stanęło na całkiem energicznych melodiach sprzed paru dekad, których brzmienie idealnie pasowało do entuzjastycznego nastawienia chłopaka. Przyjął fartuch z niejakim rozbawieniem - zawsze miał wrażenie, że w tej części garderoby wygląda po prostu komicznie. Kiedy jednak zawiązał sznurek za plecami i stanął obok Padme przez głowę przemknęło mu, że to był taki trochę powrót do przeszłości... Pomijając fakt, że rączki trzymał przy sobie. Zatarł zaraz dłonie z zapałem, tym razem większą wagę przykładając do przepisu i zbierając stopniowo potrzebne produkty.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Spotykając się z Leo, czy tego chciałam czy nie, musiałam nauczyć się jedzenia takich potraw, a co za tym szło - nauczyć się je przyrządzać najlepiej jak potrafię. Wtedy uznałam to za swój punkt honoru i coś, czym mogłabym mu zaimponować, bo "przez żołądek do serca". W ostatecznym rozrachunku pozostała mi umiejętność nie płakania po zjedzeniu ostrego i również umiejętność nie spieprzenia gotowania takiego dania. - A czy kiedyś nie przeżyłam? - Pytam retorycznie, bo doskonale pamiętam moją pierwszą próbę z meksykańskim daniem, po której miałam wrażenie, że wypaliło mi język i żołądek. Bez słowa zebrałam resztę odpowiednich przyrządów i składników, z miską i patelnią mając oczywiście problem. Mogłam co prawda wrócić po różdżkę, rzucać nędzne accio ze świadomością, że przy problemach z magią patelnia może mi spaść w każdej chwili na głowę, a równie dobrze mogłam poprosić wielkoluda o pomoc. - Leooooooo... - Jęczę więc pod nosem, wystawiając ręce do góry jak dziecko, bo nie wiedzieć czemu garnki zmieniły swoje położenie i zamiast znajdować się na nizinach, leżały teraz poza moim zasięgiem. - Garnek i te dwie patelnie, nie sięgam. - Wpadam też na pomysł, żeby po prostu wejść na szafkę i w ten sposób poradzić sobie z problemem wzrostu, ale po chwili namysłu uznaję, że nie mam ochoty wylądować w skrzydle szpitalnym z rozbitą głową. Kolekcjonuję składniki na naleśniki, stając przed wyborem warzyw na farsz. - Prawie meksykański, bez mięsa, czy wszystko jedno? - Dopytuję, spoglądając wyczekująco na chłopaka. Przepisy były bazą, której składniki można było zmieniać, a w tym przypadku można było poeksperymentować z warzywami. - W tym przepisie całą robotę robią i tak przyprawy. - W końcu od ciasta na naleśniki i podsmażonych warzyw nie zieje się ogniem.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Jesteś chodzącym dowodem na to, że nie. I mam nadzieję, że to się nie zmieni - rzucił z rozbawieniem. Padme wiedziała, że tęskni za Meksykiem; przez rok nic się nie zmieniło. Dalej był pierwszy do narzekania na obrzydliwie brytyjską pogodę, dalej chętnie rzucał żartami odnośnie mdłych potraw. Nie wymagał wcale od nikogo wypalania sobie kubeczków smakowych, przyzwyczaił się nawet do robienia dań "mniej" meksykańskich, które były po prostu łagodniejsze i pasowały większej ilości osób. Sam zastanawiał się, czy przypadkiem jako dziecko nie miał jakiegoś wypadku, bo poważnie był w stanie zjeść potwornie pikantne rzeczy, po których żadna łezka mu się w oczach nie kręciła. Obejrzał się na Krukonkę z pytającym spojrzeniem, ale ta zaraz wskazała mu w czym problem. Bez większego problemu ściągnął potrzebne naczynia, powstrzymując się od nucenia chwytliwej melodii. W takich sytuacjach bawiła go różnica wzrostu, choć normalnie ledwo już na nią zwracał uwagę. Przyzwyczaił się do patrzenia na ludzi "z góry" i już nawet otępiały kark nie robił na nim wrażenia. Nie było to coś, na co mógł jakoś zaradzić, nie? - Hmmm, sam nie wiem. Raczej z mięsem - odparł po króciutkiej chwili namysłu. Postawił przed Pandą miskę, pozwalając aby zabrała się za zaszczytne przygotowywanie ciasta naleśnikowego; sam zaś zabrał się za krojenie świeżych warzyw, nie wyciągając przy tym różdżki z kieszeni. Nie widział sensu w niepotrzebnym bawieniu się magią, skoro i tak coś by mu pewnie nie wyszło przez zakłócenia. Poza tym, gdy już umył dokładnie dłonie, z wielką lubością szatkował chociażby paprykę, pozwalając aby delikatnie zabarwiła skórę opuszków jego palców. - Powiedz mi, czy tylko ja stałem się takim kaleką, jeśli chodzi o magię? Mam wrażenie, że każdy odczuwa te zakłócenia zupełnie inaczej - skrzywił się łagodnie. Po tym jak sześć razy rzucał Finite (to dalej było jedno z najdziwniejszych zdarzeń jego życia i zamierzał wywlekać je przy każdej możliwej okazji), już chyba nic nie mogło go zaskoczyć. Rzecz w tym, że niektórzy byli jakby mniej dotknięci przez zdradliwe efekty czarów.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie widzieć czemu czułam się z początku trochę nieswojo. Pamiętałam nasze wspólne gotowanie kiedyś, gdy byliśmy ze sobą blisko, a co za tym szło - wiele gestów, na które nie mogłam sobie teraz pozwolić. Zresztą, sam fakt, że próbujemy się pojednać w ten sposób jeszcze nie mieści się w mojej głowie, więc usilnie staram się wsadzać nos w swoją pracę. Przygotowane ciasto na naleśniki odstawiam na bok, wyruszając na poszukiwania mięsa, które stanowi zupełnie nowy dodatek do tego przepisu, ale nie wstrzymuję się od kontrolnego zerkania na Leo. Chociaż byłam fachowcem w swoim zawodzie, wciąż pozostawałam tylko kobietą, która reagowała na przystojnych mężczyzn. W ten sposób prawie zderzyłam się z szafką, chyba tylko cudem w ostatnim momencie się zatrzymując. Na całe szczęście chyba tego nie zauważył, zmieniając temat. - Magia stała się bardzo kapryśna i chyba udane zaklęcie zależy od szczęścia osoby rzucającej, od niczego innego. - Mówię spokojnie, powracając ze zdobyczą do stolika. Podsuwam kurczaka pod nos chłopaka, by i go pokroił. - Odkąd prawie zabił mnie nóż w kuchni staram się ograniczać magię do minimum. - Stwierdzam, choć wcale nie jest mi do śmiechu. Świadomość, że teraz i tak proste zaklęcia stanowią zagrożenie nie jest ani trochę przyjemna. Przechodzę do smażenia tych nieszczęsnych naleśników (nigdy tego nie lubiłam), chcąc nie chcąc poruszając się w rytm muzyki. Praktycznie zawsze towarzyszyła mi przy kulinarnych eksperymentach. - Zresztą, mam wrażenie, że mało kto zwrócił na to uwagę. - Kiedy obserwowałam twarze uczniów na lekcjach nie wyglądali na szczególnie zdziwionych, a już na pewno nie widziałam nikogo, kto próbowałby rozwiązać tę zagadkę. - A igranie z magią źle się kończy. Pewnie prędzej czy później dowiemy się skąd te zakłócenia. Lub magia postanowi nas wszystkich wymordować na własne życzenie. - Podchodzę do chłopaka, spoglądając na postępy w krojeniu. - Pamiętaj, żeby nie dotykać Ezry tymi paluchami. - Wskazuję na skrojone chili, którego kontakt ze skórą kończy się niemiłym pieczeniem i czerwonym śladem.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Wolał za bardzo nie zastanawiać się nad tym, co zmienili w swoim zachowaniu a co pozostało takie samo. Oczywiste było, że dużo gestów odpadnie, ale Leo nawet za bardzo o tym nie myślał, nie odczuwając żadnej tęsknoty. Wręcz przeciwnie, cieszyło go, że krzątali się obok siebie w pełnej zgodzie i harmonii, gotowanie stawiając na pierwszym miejscu. Zderzenie z szafką zauważył, ale uznał za zwyczajny zbieg okoliczności - nie doszukiwał się u Naberrie jakiegoś zachwytu nad nim, nie zamierzał go specjalnie wywoływać. - Oj wiem, o tym się boleśnie przekonałem. I wciąż przekonuję - dodał ponuro, przygasając jedynie na chwilkę. Szczęśliwcem nie był, ale poza skrajnymi przypadkami jakoś sobie z tą świadomością radził. Zresztą musiał, mieszkając z Ezrą, który farta miał niesamowitego. No, pewnie jakieś umiejętności też, ale to drobiazg... Zerknął na Krukonkę, która pilnowała smażącego się ciasta. Przerwał na chwilę krojenie, aby odebrać jej patelnię z rąk i kilka razy naleśniki podrzucić, chwytając je z powrotem na rozgrzaną powierzchnię. Italianka działała zaskakująco dobrze, ale może to zasługa skrzaciej magii panującej w pomieszczeniu? Leo przytaknął mruknięciem, bo faktycznie niektórym jakby zakłócenia niewiele zmieniały. - Hmf, postaram się nikogo nie dotykać - zaśmiał się, powstrzymując od oblizania palców zabarwionych od chili. - Chociaż... - dodał jeszcze z błyskiem w oku świadczącym o drobnej prowokacji. Gdybanie i nękanie Ezry (i innych ludzi) ostrą przyprawą postanowił zachować już dalej dla siebie. Przerzucił pokrojone warzywa na drugą patelnię, zajmując się teraz bardziej mięsem. Od stania przy kuchni zawsze robiło się cholernie gorąco i Gryfon szybko zaczął żałować, że nie zdjął wcześniej bluzy.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Podczas gdy Leonardo postanowił pobawić się w podrzucanie naleśników, ja zajęłam się mieszaniem warzyw na patelni. Nie przejmuję się, że zrobiliśmy wszystko trochę na odwrót, bo najpierw powinniśmy usmażyć mięso, dodając stopniowo warzywa - nie psuło to w zasadzie niczego, a co najwyżej wydłużało czas oczekiwania na obiad. Przesuwam warzywa na bok i w wolne miejsce proszę o przełożenie skrojonego miejsca, a następnie podaję chłopakowi wszystkie przyprawy. - Tylko nie przesadź. - Ja zajmuję się smażeniem naleśników, gotowe przekładając na talerz obok. Jeden z nich zwyczajowo podjadam, bo mój żołądek od rana zdążył się chyba skurczyć. - I nie wsadź sobie palców do oczu. Będzie okropnie piec, a magią ci wolę nie pomagać, żeby nie pozbawić cię oka. - Informuję lojalnie, przekładając kolejny placek i kolejny i kiedy już powoli tracę cierpliwość do naleśników, wylewam ostatnią porcję ciasta na patelnię. Potem z kolei przynoszę miseczkę z wnykopieńkami, które planuję podsmażyć na osobnej patelni. - Swoją drogą, dostałam list od Ruth. - Zaczynam niepewnie, marszcząc czoło. - Nie wiem co ją zmotywowało do napisania teraz, ale to nie zmienia faktu, że jestem na nią wściekła. - Sama nie wiem jak się zachować w tej sytuacji i czy w ogóle jej odpisywać, czy udać, że list do mnie nie dotarł.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Wręczenie Leośkowi przypraw było najprawdopodobniej największym błędem Padme. Tutaj potrzebne było wyczucie i swego rodzaju finezja, z którą chłopak miewał problemy tak jak każdy inny oddany ojczyźnie Meksykanin. Przyprawy uwielbiał i musiał przyznać, że chyba troszkę zaszalał. Teraz już nie tylko świeżutka papryka mogła być jego utrapieniem. - Dobra, dobra. Dam sobie radę - zapewnił dziewczynę, chociaż jak na złość właśnie teraz zaswędziała go powieka. Zamrugał kilka razy, walcząc z pokusą. Zerknął na podjadającą Naberrie i uśmiechnął się lekko pod nosem. Ciężko gotować bez skosztowania, to akurat niezaprzeczalny fakt. Leonardo nucąc sobie cicho mieszał mięso, obserwując jak nabiera idealnego koloru. W kuchni unosił się taki zapach, że nawet niektóre skrzaty się zainteresowały, co też się dzieje. - Wnykopieńki się tylko podsmaża? - Zainteresował się, niezbyt obeznany zarówno ze składnikiem, jak i przepisem. Pochylił się nad książką kucharską, przebiegając czujnym spojrzeniem po tekście i odnajdując jakieś informacje. Leo nie potrafił zapamiętać wielu formułek zaklęć, o datach na historię magii nie wspominając - z kolei był w stanie wyrecytować każdy przepis, jaki kiedykolwiek wykorzystał. Nic zatem dziwnego, że do nowych przykładał dużą wagę, odnajdując dla nich specjalne miejsce. Nie zapominał przepisów, nie zapominał technik, nie zapominał ciosów czy chwytów. To było dla niego naturalne. Wyprostował się, kiedy Padme poruszyła temat Ruth. - Może sobie wszystko poukładała... Nie wiem. Najłatwiej byłoby ją zapytać - zauważył, podążając jak zwykle ścieżką bezpośredniości. Doskonale rozumiał złość, ale nie zamierzał przecież Krukonki podjudzać.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wzdycham ciężko, kiedy kątem oka dostrzegam ile przypraw Leonardo nawalił do farszu, ale teraz i tak nie mogę nic na to poradzić. Liczę po cichu na to, że nie była to sól, której nadmiaru nie zniosłabym w żadnym daniu, przy okazji gryząc się w język, byleby go tylko nie urazić. Jako aspirujący na wysokie stanowisko kucharz powinnam umieć jeść wszystko i potrafić zmierzyć się ze wszystkim, ot co! - Te są już przerobione i gotowe do użytku. W innym wypadku spędzilibyśmy tu co najmniej kolejną godzinę, żeby wydobyć z nich to, co najlepsze. - Odpowiadam, podsmażając strączki. - Te cholery potrafią być bezlitosne. Jeśli cię nie pokaleczą kolcami przy zrywaniu, to potem, kiedy zechcesz wydobyć strączek potrafią zacisnąć się wokół ręki. To straszne zadanie, tylko dla cierpliwych albo sprytnych. - Pamiętam swoje przygody z wnykopieńkami i wcale nie wspominam ich miło; od pewnego czasu jednak mam na nie swoje sposoby lub - teraz - łatwość do wyciągania zielonych, wielkich bulw. - A jak chcesz spróbować swoich sił to zagadaj do nauczycielki od zielarstwa. Pewnie ma jakieś u siebie. - Kiedy wszystko jest już usmażone i podduszone, podaję patelnię z wnykopieńkami chłopakowi, by połączył je w jedną całość. Byliśmy już prawie na końcówce tworzenia naleśników, a efekt był dla mnie bardzo zastanawiający. Chociaż w gruncie rzeczy danie bazowało na przepisie na smocze naleśniki, tak część składników zmieniliśmy wedle uznania - nie sądziłam jednak, żeby to w jakiś sposób zaważyło na całości dania. - A teraz trzeba zawinąć farsz w naleśniki. - Oczywiście pomagam przy tym, bo naleśników powstało sporo; wcześniej jednak pokazuję Leo jak zawijać placek, żeby się później nie rozpadł, a gotowy przekładam do czystego naczynia. - Nie mam ochoty jej odpisywać. Wszystkim innym potrafiła wysłać list, tylko nie mnie. Napisała o tym, chociaż nie była skora do wyjaśnień czemu. - Powracam znowu do tematu Ruth, bo najwidoczniej bardzo mnie on męczy. - Problemy problemami, ale chyba nie na tym polega przyjaźń, żebym dowiadywała się od osób trzecich o jej wyjeździe. - Przyciągam wcześniej przygotowane talerze i sztućce, rozkładając je przed sobą i chłopakiem.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Może i szalał, ale głównie z ostrymi przyprawami. Sól nie była jakaś wyjątkowo kluczowa w meksykańskiej kuchni, zatem Leo wcale nie był skory do przesadnego używania jej. Poza tym pamiętał o gustach panny Naberrie i nie zamierzał robić jej przykrości. O wiele bardziej interesowało go, aby skosztowała naleśników i potem ziała ogniem. Z zachwytu! - Och, okej - potaknął, obiecując sobie, że przyjrzy się dokładniej wnykopieńkom. No i takie właśnie braki miał w tym czarodziejskim gotowaniu, co wyjątkowo go drażniło. Obserwował uważnie poczynania Padme, starając się zapamiętać jak najwięcej. W kuchni łatwo było o odwzorowania, a Vin-Eurico nie narzekał na brak kreatywności. Jeśli już znał podstawy, to chętnie modyfikował przepisy i dodawał coś od siebie. Teraz, kiedy koncentrował się głównie na miksologii, o wiele większa wagę przykładał do płynów. Śmiał stwierdzić, że wiele się w krótkim czasie nauczył. - Do Vicario? - W jego głosie rozbrzmiała odrobina zachwytu, ale Leo nigdy nie ukrywał tego, że do pani profesor pałał ogromnym entuzjazmem. Radosna Hiszpanka, która chętnie zamieniała z nim parę słów w rodzimym języku, a poza tym podejście miała wyjątkowo luźne. Jak tu jej nie uwielbiać... Może stąd to zamiłowanie do zielarstwa? - Niegłupi pomysł... Pozwolił dziewczynie rozpocząć zwijanie naleśników, uśmiechając się łagodnie pod nosem. Padme w kuchni wkraczała w nieco matczyne rejony i chwilami miał wrażenie, że jest małym dzieckiem, któremu powtarza się nawet podstawy. Teraz pokiwał grzecznie głową, zabierając się za robotę. Wiedział, jak zwijać placek, ale nie wykłócał się. Po prostu zrobił to jak najlepiej, słuchając dalszych słów Krukonki. - No pewnie, że powinna napisać... Tylko wiesz, czasami warto dać drugą szansę. Nie wściekaj się na nią za długo, bo to nie ma sensu. Po co dobijać przyjaźń? Naleśniki w końcu były gotowe, a Leo dumnie podsunął je Padme w formie prezentacji. Chyba powinni być zadowoleni! Tylko teraz pozostawało pytanie, czy magiczny efekt faktycznie istniał...
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Magiczne gotowanie miało swoje plusy i minusy, chociaż dalej preferowałam gotowanie w normalne sposoby i z normalnymi składnikami. Zmieniając jednak pracę musiałam przestawić się na dosłowne robienie magii w potrawach, ale nie zamierzałam narzekać. Tak, jak nie zamierzałam się chwalić posadą, którą dostałam od przyszłego miesiąca. Sama jeszcze nie dopuszczałam do siebie tej informacji, bo poszłam tam z negatywnym nastawieniem i myślą, że nie wiem po cholerę w ogóle się pcham do prestiżowej restauracji. Być może zrobiłam to za małym przekazem podprogowym ukochanej pani Chambers i było mi przykro, że muszę ją zostawić. - Leo, magiczne gotowanie niespecjalnie się różni od normalnego. - Zaczynam kolejną przemowę. - Masz inne składniki i w zasadzie to wszystko. A żeby było bardziej magicznie, to używasz magii zamiast własnych rąk. Co dla mnie jest głupie. Lubię czuć składniki, używanie magii według mnie to żadna praca. - Nie zaprzeczam, że czasami magii używam, ale tylko w określonych sytuacjach. Brudzenie sobie rąk wcale nie jest mi obce, ani przy gotowaniu ani przy sprzątaniu po. - Po prostu boli mnie fakt, że odzywa się dopiero teraz, po takim czasie. - Uśmiecham się na prezentację naleśników, a potem nakładam jedzenie na talerze. Trochę obawiam się końcowego efektu - ostatecznie naleśniki wyszły bardzo smaczne, choć cholernie pikantne. Po pierwszym kęsie dopada mnie nagły kaszel, a brak napoju do popicia uświadamiam sobie dopiero teraz. Jeśli to był stan poprzedzający zianie ogniem, to chyba nie chcę efektu końcowego.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Miło było posłuchać kogoś, kto zna się na rzeczy - nawet jeśli Padme wcale nie odkrywała przed Leo nowego świata, bo niby to wszystko wiedział. Zgadzał się z nią w pełni co do niezaprzeczalnych plusów mugolskiego gotowania i zaprezentował to przecież podczas krojenia warzyw czy mięsa. Fakt faktem czarodziejskie składniki mogły przynosić efekty nieco bardziej zróżnicowane niż te mugolskie, dlatego Vin-Eurico z wielką chęcią zdobywał nową wiedzę z ich zakresu. Jakimś cudem właśnie zrobili naleśniki, po których mieli ziać ogniem, a przecież nie dodali wcale wielu kosmicznych rzeczy. Leo znał się już nieźle na magicznych drinkach, potrawami dopiero zaczynał się zajmować. - Ma prawo cię to boleć - zauważył, krojąc naleśnika. Miał już próbować, ale wtedy zrobiła to Krukonka. Zanim przeżuła zorientował się o gigantycznej gafie, jaką był brak odpowiedniego napoju. Merlinie, a jemu płacili za stanie za barem! Pospiesznie zabrał się za naprawianie swojego gapiostwa, robiąc lassi. Indyjski napój na bazie jogurtu, z wodą, sokiem cytryny i minimalną ilością cukru był jednym z ulubionych jego matki, tak więc doskonale wiedział co robi. Podsunął Padmie wysoką szklankę, zaraz po tym jak ozdobił ją odruchowo plasterkiem cytryny. Spoglądał na Krukonkę, chcąc dowiedzieć się, czy napój trochę złagodził palenie - z tego wszystkiego nie zauważył, że butelka oleju, którą chciał odstawić (co ona w ogóle robiła na tym blacie, na Merlina?), nie była odpowiednio zakręcona. Specyficzna ciecz rozlała się, zachlapując przy tym nie tylko fartuch Gryfona, ale niestety także jego koszulkę. - I to byłoby na tyle z mojego szczęścia - westchnął, pozbywając się fartucha. Był prawie pewny, że ma jakiś T-shirt w torbie, przeznaczony na późniejszy trening. Wziął kęs naleśnika i zrzucił koszulkę, co okazało się być fenomenalnym pomysłem, bo to było gorące. Leo przystanął na chwilę, wydając z siebie pomruk pełen zaskoczenia i podziwu. - Ej nieskromnie przyznam, że wyszło nam zajebiście. - Spomiędzy jego warg wysunął się subtelny kłębek dymu. Vin-Eurico zaśmiał się cicho na ten widok, szukając w torbie koszulki. - No popatrz Paddie, a już myślałem, że więcej nie wyląduje z tobą w kuchni półnago - zażartował niewinnie, odnajdując T-shirt.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie wracam do tematu Ruth, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że muszę wszystko przetrawić sama, na spokojnie. Zresztą, znacznie bardziej interesuję się opinią Gryfona na temat przyrządzonego dania - obawiałam się, że może być albo zbyt pikantne albo w ogóle nie przynieść upragnionego efektu ziania ogniem. Kłębek dymu szybko rozwiewa moje wątpliwości. - Do ziania ogniem musisz chyba zjeść dwa pod rząd, a nie po kilka kęsów w odstępach. - Stwierdzam wspaniałomyślnie, kiedy mogę mówić i nie przypominam kolorem twarzy buraka. Planowałam nawet zacząć nowy temat, dopytać o jego pracę, kiedy odsuwam się nagle widząc jak po stole płynie strużka oleju, bezmyślnie rzucając na nią ścierkę. Nim się orientuję w sytuacji, dostrzegam przed sobą półnagiego Leonarda - moja reakcja musi być wybitna, gdy jednocześnie zapowietrzam się, pąsowieję i wgapiam w jego ciało, chociaż przez chwilę nie wiem gdzie podziać oczy. A gdy udaje mi się z trudem oderwać wzrok, zawieszam go na przesiąkniętej tłuszczem ścierce, która skutecznie studzi mój entuzjazm i odgania myśli od głupiego komentarza chłopaka. W gruncie rzeczy nie wiem co mu odpowiedzieć, bo nie spodziewałam się takich żartów i przy okazji wychodzę przy tym na niedociumaną sierotę. - Jest cholernie pikantne - jak ty - ale po tej pierwszej fali ostrości przyjemne. - Jak ty. Zjadam naleśnika, popijając go przygotowanym napojem - który nie dość, że łagodzi wypalony język, to jest smaczny - a resztę planuję zapakować i podzielić na kolację po kilka. - Będziecie mieli na kolację, trochę Meksyku w ponurej Anglii. - Nie jadłam dużo, więc znaczna część przypadała Gryfonowi. Chwilę później sprzątamy kuchnię, odkładając wszystko na swoje miejsce, by nie podpaść skrzatom i kiedy uznałam, że to chyba koniec spotkania, zaskakuje mnie propozycja chłopaka. Znałam w tym zamku wszystko, więc nie rozumiałam co więcej chciał mi pokazać - przystaję na to i wreszcie opuszczamy kuchnię.
zt oboje
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zaczynała wygrzebywać się ze swojego dołka emocjonalnego i wydawało się, że wszystko ponownie wracało na właściwe tory i sprawy, które do tej pory sprawiały, że ciężko przychodziło jej zamknięcie nocą oczu, w tej chwili nie stanowiły już problemu. Kwestia ciąży starszej siostry nie wydawała się już tak przerażająca, a Bridget powoli zaczynała rozmyślać, jak dobrą ciocią by była. Dodatkowo w szkole wcale nie szło jej źle, radziła sobie na bieżąco i nie miała już żadnych zaległości. Towarzysko też wszystko układało się bardzo dobrze. Udało jej się nawet pogrzebać topór wojenny z Leonardo, co stanowiło dla niej ogromny sukces! No i na koniec najważniejsze - awansowała na prefekta naczelnego, natomiast jej przyjaciółka Scarlett również otrzymała odznakę! Puchonka nie mogła przegapić okazji na urządzenie kolejnego spotkania, tym razem wyłącznie dla dziewcząt z Hufflepuffu. Niezwykle brakowało jej czasu spędzonego wyłącznie w gronie tych wspaniałych dziewcząt, wobec czego rozesłała im listy z zapytaniem, gdzie chciałyby się spotkać. Początkowo liczyła, że opcja imprezy w mieszkaniu będzie tą najczęściej wybieraną, lecz zapomniała, że niektóre z jej koleżanek nie mogłyby spędzić całego wieczora w wiosce, toteż ostatecznie stanęło na kuchni. Bridget całkiem często do niej zaglądała, głównie po dyniowe paszteciki, wobec czego nie miała najmniejszego problemu z wejściem do środka. Połaskotana gruszka bezproblemowo odsłoniła jej wejście do królestwa skrzatów domowych w Hogwarcie. Dziewczyna przywitała się ze wszystkimi przyjaźnie i zapytała, czy nie będzie problemem organizacja kameralnego spotkania Puchonów w tym miejscu - skrzaty domowe nie wyraziły sprzeciwu, a wręcz ucieszyły się, że będą miały komu usługiwać i podawać pyszne jedzenie! Bridget zasiadła na jednym z wolnych krzeseł przy nieco niskim stoliku, czekając na zaproszone dziewczyny i nie mogąc się doczekać zbliżających ploteczek i babskiego gadania!
Kiedy Bridget samopoczucie ulegało poprawie, moje psuło się z dnia na dzień coraz bardziej. Z jednej strony bardzo cieszyłam się, że nadchodziły święta, ale z drugiej przerażała mnie perspektywa kolejnego minionego roku, a ja dalej byłam tak samo zagubiona. Z Rileyem sprawy były jeszcze bardziej skomplikowane niż zwykle i widywałam się z nim znacznie rzadziej. Co prawda, ostatni list od niego nieco poprawił mi humor. Wydawało się, że zapomniał o naszych niezręcznościach. Albo po prostu odrzucił je w bok? Cóż, przekonam się, kiedy się spotkamy. Póki co nie mogłam się doczekać babskiego wieczorku. Być może dziewczyny miałyby jakieś rady, co robić. Nie byłam do końca przekonana, czy im powiem o moich rozterkach. Na pewno mogłam liczyć na Bridget. Nie wiedziałam, kto jeszcze się zjawi, mogłam się co najwyżej domyślać. Ubrałam się w żółty, ciepły sweter i zwykle czarne spodnie. Nigdy nie byłam jeszcze w szkolnej kuchni, choć wiele o niej słyszałam. Cieszyłam się więc, że nadarzyła się okazja, by zbadać tę nieznaną mi dotąd część zamku. Wiedziałam, jak należy się do niej dostać, choć jak na złość nie mogłam znaleźć tego obrazu. Krążyłem po korytarzu aż w końcu go zauważyłam. Udało się. Weszłam do pomieszczenia, które wyglądało świetnie. Skrzaty najwyraźniej wzięły sobie do serca organizację jedzenia na spotkanie Bridget. Uśmiechnęłam się do nich wszystkich i przyszłam przywitać się z Bri. Póki co byłyśmy tylko we dwie. - Hej - powiedziałam, całując ją w policzek. Chciałam spytać ją o Lotkę, ale nie byłam pewna, czy to było na miejscu. Z drugiej strony, może lepiej byłoby, żeby to wyszło teraz, a nie później - Jak Lotta się czuje? - zaryzykowałam. Nie wiedziałam też, jak Bridget się zapatruje na tak szybkie zostanie ciocią. Nie miałyśmy okazji o tym porozmawiać. Wiedziałam jednak, że ta konkretna plotka z Obserwatora nie mogła być fałszywa.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Gdy nadeszła odpowiednia godzina, Scar wypełzła z kąta w Pokoju Wspólnym i skierowała się do kuchni. No prawie tak. Najpierw musiała się rozbudzić z przyjemnej drzemki na kanapie, a potem, lekko już spóźniona, poczłapała na umówiony babski wieczorek, rozglądając się po drodze. Nigdy nie wiadomo czy profesor Bergmann nie czai się gdzieś za rogiem. Po drodze oczywiście zgłodniała, więc przeszukała kieszenie bojówek i sportowej bluzy. Ku jej uciesze wygrzebała z nich, oprócz kawowych cukierków, zawinięte w filię paszteciki i nawet zapomniany plasterek bekonu! Do pomieszczenia weszła więc ze zwisającym jej z ust kawałkiem mięska, przeżuwając jednocześnie pasztecik, który z bekonem smakował nieprzyzwoicie dobrze. Na miejscu były tylko dwie dziewczyny, więc stwierdziła, że nie przyszła ostatnia. W sumie troche się tych pogaduch obawiała. Zdawała sobie doskonale sprawę z faktu, że na poziomie emocjonalnym może konkurować co najwyżej z ziemniakiem, a takie spotkania to często jakieś ploteczki i pytania o porady, co bez dwóch zdań by ja przeraziło, gdyby nie to,że starała się o tym jeszcze nie myśleć. - No cześć, misiaczki - przywitała się wesoło z Brid i Melody, gdy już przełknęła swoją przekąskę. Uśmiechnęła się do dziewczyn, drapiąc się po policzku, na którym nadal miała odciśnięty wzór z rzeźbionej poręczy sofy. - Miały być babskie pogaduchy, a póki co zapowiada się zebranie prefektów - zażartowała.
Maili uwielbiała spotykać się z ludźmi. Była typowym ekstrawertykiem, który nabierał energii w towarzystwie. Puchonka sama w sobie była kulką energii, więc będąc wśród innych czuła się jak ryba w wodzie. Bardzo się cieszyła na zaproszenie Bridget i odpisała jej prawie z prędkością światła. Strasznie żałowała, że nie może za bardzo wychodzić z zamku. Bardzo chciała zobaczyć mieszkanie Bridget, ale nie było co marudzić. Został jej w końcu tylko jeden semestr. Nie dość, że dziewczyna kochała ludzi, to perspektywa spotkania się w puchońskim gronie była po prostu niebiańska. Jedyne co, to będzie jej trochę brakowało Prince'a, w końcu był dla niej niemal bratem, ale trudno - only girls. Tak więc postanowiła pójść do kuchni razem z @Ophélie Zakrzewski. Szkoda tylko, że się nie umówiły na żadną konkretną godzinę, więc w gruncie rzeczy Maili nie miała pojęcia gdzie i dokładnie o której znaleźć Ophé. Całe szczęście, gdy wychodziła z toalety, praktycznie wpadła na Zakrzewski. Tym oto sposobem we dwie szły przez szkolne korytarze do kuchni, a Lanceley trzymała na ramieniu gitarę akustyczną. Nie miała ku temu żadnego specjalnego powodu. Po prostu stwierdziła, że muzyka zawsze jest dobrym pomysłem. Nie miała wprawdzie pojęcia kto dokładnie przyjdzie, ale była przekonana, że ktoś zgodzi się na świetny pomysł pośpiewania. Maili była w kuchni wiele razy. Gdzieś w końcu musiała robić sobie herbatę, której wypijała hektolitry. Połaskotana gruszka od razu odsłoniła wejście do kuchni. Maili weszła razem z Zakrzewski do pomieszczenia i od razu podeszła do siedzących tam puchonek. - Ophélie, za dużo prefektów, uciekamy. - powiedziała przez śmiech, ale usiadła obok nich i oparła gitarę o swoje nogi. - Żartuję, przecież to moje ulubione panie prefekty. - dodała i wyszczerzyła się w ich stronę. Maili była przyzwyczajona do obecności skrzatów domowych. W domu były na porządku dziennym, dlatego nawet nie zwróciła uwagi na to żeby się z nimi przywitać, nie była tego nauczona. Jednak, wiedziała czym jest kultura, dlatego poprosiła grzecznie o herbatę. - To wszyscy? Ktoś jeszcze przyjdzie? Wiecie, wzięłam gitarę, możemy pośpiewać!
Ostatnimi czasy każde spotkanie budziło w niej błogość i sprawiało, że się rozluźniała. Perspektywa jednego z takich posiedzeń, na które zmierzała wydawała się być wyjątkowo przyjemna. W końcu kto by nie chciał spędzić popołudnia w otoczeniu osób, które są naprawdę świetnymi towarzyszami? W dodatku było to spotkanie jedynie dla pań z Hufflepuffu. Ophelie nie wątpiła, że w tym stosunkowo małym gronie będą się dobrze bawić i przyjemnie spędzą część dnia. Wychodziła właśnie z łazienki, aby udać się do kuchni, kiedy niemalże wpadła na @Maili Lanceley. - Na Merlina! - krzyknęła zaskoczona, a jej serce o mało nie wyskoczyło z piersi. Była umówiona z Maili, ale naprawdę nie spodziewała się, że spotkają się w takich okolicznościach. Myślała raczej, że może znajdą się w dormitorium albo gdzieś na korytarzach zamku (co poniekąd właśnie miało miejsce). Cóż, nauczka na przyszłość - uzgodnij miejsce, w którym ma dojść do spotkania. - Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłam. - powiedziała z lekkim wyrzutem w głosie, jednak nie miała do przyjaciółki pretensji. To przecież nie jej wina, że obie znalazły się tutaj w tym samym czasie. Zresztą dobrze się stało, bo teraz nie musiały się przynajmniej szukać, żeby iść razem do kuchni. Aż na samą myśl o pomieszczeniu można było się zrobić głodnym. Ophelie chętnie by coś przekąsiła, a pragnienie napicia się herbaty, najlepiej zielonej było naprawdę silne... O niebiosa, trzeba tylko dojść do kuchni i tam już wszystko będzie pod ręką. Znalazły się zresztą przy niej dość szybko i z wejściem do niej nie miały problemu. - Nie ma mowy, chcesz to sama uciekaj. - szturchnęła Maili w ramię, śmiejąc się przy tym. Wiedziała, że dziewczyna nie mówiła poważnie. Dopiero przy wspomnieniu o gitarze zauważyła, że faktycznie, dziewczyna targa ze sobą instrument. +10 do spostrzegawczości, Ophelie, powiedziała sobie w myślach i przybiła mentalnie piątkę, po czym po kolei podeszła do każdej z trzech Puchonek i przytuliła je na powitanie. Co prawda za Melody specjalnie nie przepadała, ale nie zamierzała psuć sobie i innym zabawy. Poza tym, gdyby ją pominęła to byłoby to niegrzeczne z jej strony. - O tak, koniecznie musimy pośpiewać! - odparła z zapałem, choć nie miała wybitnych umiejętności w tej dziedzinie. Tak czy siak miło będzie razem pozawodzić.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Trochę obawiała się przyjeżdżać, mimo że tak jak pisała Bri w liście, trochę stęskniła się za Hogwartem. Bała się jednak, że wraz z przekroczeniem bramy szkoły powrócą do niej wszystkie demony, od których uciekła. Z drugiej strony, czy można było wyobrazić sobie lepszy sposób na ponowne pojawienie się w szkole niż spotkanie z Puchonkami? Ze świecą szukać sympatyczniejszych osób, a życzliwości Gemm potrzebowała teraz najbardziej. Miło było też odkryć, że ktoś tu jednak jeszcze o niej pamiętał. Niespiesznie przechodziła przez salę wyjściową rozglądając się po dobrze znanych murach z mieszaniną sentymentalizmu i niezrozumiałej obawy. Nigdy wcześniej nie darzyła jednego miejsca zarówno pozytywnymi jak i negatywnymi uczuciami - zwykle jednymi zupełnie przykrywała drugie. Tym razem, chociaż z Hogwartem wiązało się zbyt dużo dobrych wspomnień, by o nich zapomnieć, ale nie była jeszcze w stanie pozbyć się uczucia przytłaczającej pustki i samotności, które towarzyszyło jej tu na każdym kroku przez ostatnie miesiące. Stanęła przed obrazem z owocami, zastanawiając się czy w ogóle wie, kogo tam spotka. Zadziwiające jak mało znała dziewczyn z Pucholandu. Przez siedem lat ciągała się głównie z paczką chłopaków, którzy jak jeden mąż poznikali Merlin wie gdzie. Właściwie poza współlokatorkami i starymi quidditchowymi wyjadaczkami, ledwie kojarzyła imiona innych Puchonek. W każdym razie zapowiadało się fajnie. Chyba. Połaskotała gruszkę i weszła do kuchni, gdzie natychmiast oblazły ją skrzaty. Powitała je z bananem na twarzy - część z nich ją uwielbiała, a część nienawidziła za to, że przychodziła tu kilka razy dziennie, ale upierała się, że sama będzie sobie robić kanapki. Nikt nie umiał zrobić takich, jakie kochała - ani mama, ani skrzaty. Dopełniwszy formalności z mieszkańcami kuchni pohopsała wesoło w stronę zebranych już tam dziewczyn. - Czołem, nerdy - zawołała wesoło do wszystkich, chociaż skupiała się głównie na Bri, Scar i Melody, które już znała. Jej wzrok padła na odznakę Bridget, która urosła odkąd ją ostatnio widziała o literkę "N" - O kurwa - wyrwało jej się, typowo dla niej, po czym gwizdnęła cicho z podziwem - Sz-szacuneczek - trochę ją najwyraźniej ominęło. Ciekawe co stało się z detronizowanym prefektem naczelnym. Gemma chyba nawet nie pamiętała, kto nim był. Przez głowy przeszły jej inne nagłe wypadki, które ostatnimi czasy miały miejsce i doszła do wniosku, że nie będzie pytać. Trochę się tego bała. Żeby szybko zająć czymś własną uwagę przyjrzała się pozostałym, chyba młodszym dziewczynom, zamarła jednak na ułamek sekundy, wlepiając przerażone spojrzenie w @Maili Lanceley. Serce (czy może raczej śniadanie) podskoczyło jej do gardła i nim zdążyła lepiej jej się przyjrzeć, zjechała wzrokiem na szyję dziewczyny, odruchowo szukając wisiorka. Dopiero wtedy ocknęła się i dotarło do niej, że przed nią stała zupełnie inna dziewczyna i prócz rudych włosów i gitary właściwie nie była podobna do Nebbie. Odchrząknęła zmieszana, zastanawiać się, czy reszta widziała jej konsternację. - Eeem... - uświadomiła sobie, że nadal patrzy na pierś dziewczyny - ...f-fajne cycki. Zmarszczyła brwi sama dziwiąc się temu, co wyszło z jej ust. Tak, Gemma, zajebiste wytłumaczenie. Przeniosła spojrzenie na twarz dziewczyny i po chwili wyciągnęła do niej rękę. - Cześć. Jestem Gemma. Jestem psy-ychiczna - lepiej było wyjaśnić pewne rzeczy już na początku wyjaśnić, chociaż chyba i tak wszyscy już wiedzieli - Kurde, jakbym wiedziała, to bym wzięła bas... Jak tak to go wszędzie ciągała, ale była zbyt przejęta powrotem do Hogwartu, żeby pomyśleć o tym, że może warto byłoby go wziąć - Ej, a ten mój s-stary czerwony to nie leży gdzieś p-przypadkiem w dormitorium? - spytała Bridget i Scar, z którymi do tej pory dzieliła sypialnie. Nie pamiętała, gdzie go zostawiła, w domu go w każdym razie nie było. Możliwe, że walał się gdzieś u Johana, ale jeżeli był tu, to bez sensu, żeby go u siebie szukał. Swoją drogą, dobrze było wiedzieć, że była jakaś laska, która grała na gitarze. Zanim jednak zamierzała ją wypytać o preferowane gatunki i takie tam, wypadałoby najpierw obgadać z Dramą jak tam jej potencjalni kandydaci. Gemm uśmiechnęła się do siebie pod nosem - miała wrażenie, że ostatni raz, kiedy tak optymistycznie planowała przyszłość miał miejsce, kiedy po świecie biegały jeszcze dinozaury. Tęskniła za tym. Przedstawiła się jeszcze @Ophélie Zakrzewski i usiadła przyglądając się wszystkim dziewczynom. - To co mnie je-eszcze om-minęło? Znaleźli może ju-uż nowego kapitana quidda? Pytała pół żartem-pół serio, ale nie była w stanie ukryć nadziei w głosie. W końcu nie było jej taki kawał czasu. Nie robiła żadnych treningów, nie orientowała się nawet kto w tej "jej" drużynie w ogóle teraz był. Brak lepszego kapitana od niej dobrze Huffepuffowi nie wróżył. Cała jej kadencja była żartem i miała nie trwać długo, ale teraz przechodziła ludzkie pojęcie, a jej nadal nie usunięto z funkcji. Miała nadzieję, że po prostu byli mili, a nie gorsi od niej. W gruncie rzeczy nie orientowała się w żadnych plotkach. Te rzeczy zawsze docierały do niej jakoś tak na końcu, nawet kiedy było obecna w Hogwarcie, a teraz odcięła się zupełnie. Nie zaglądała nawet za bardzo na Wizbooka.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nawet nie zdawała sobie sprawy, że w gruncie rzeczy nie podała dziewczynom żadnej konkretnej godziny poza hasłem "wieczór", ale okazało się, że wcale nie musiała się tym przejmować, bowiem Puchoni najwyraźniej działali jak w zegarku i nie stanowiło to problemu w organizacji dzisiejszego spotkania. Pierwsza zjawiła się Melody, którą Bri powitała z szerokim uśmiechem. Wstała z zajmowanego krzesła i podeszła przytulić koleżankę: - Cześć, kochana! No i jak Ci się podoba kuchnia? Wciąż mam wrażenie, że ze mnie żartowałaś, gdy pisałaś, że nigdy nie byłaś w środku. Jak Ci się to udało?! - powiedziała, nie kryjąc zdumienia. A w kwestii zadanego przez Kingston pytania, nie musiała się niczego obawiać, temat był już na tyle przegadany i przemyślany przez Hudson, że nie miała problemów z mówieniem o tym wszystkim. Zresztą wiedziała, że to, co powie Melody, zostanie między nimi i dziewczyna nie pójdzie paplać na prawo i lewo o stanie zdrowotnym jej siostry. Zresztą osiągnęłaby marny skutek, bowiem już chyba wszyscy w Hogwarcie dowiedzieli się o ciąży łącznie z gronem pedagogicznym. - Z Lottą już lepiej. Przeprowadziła się z Willem do Doliny Godryka. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ten chłopak nie rzucił jej, gdy się dowiedział o ciąży, naprawdę. Zawsze sprawiał wrażenie takiego chama i kogoś, kto kompletnie nie przejmuje się innymi ludźmi, a okazuje się, że potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność - rzekła. Chyba nie potrafiła powstrzymać się od komentarzy o Walkerze - wciąż nie mogła się nadziwić takiemu rozwojowi wydarzeń... Kilka chwil po Melody do kuchni wkroczyła Scarlett, którą Bridget powitała równie szerokim uśmiechem. - Cześć! - Doskoczyła do niej, by przytulić ją do siebie mocno. - Oficjalne gratulacje, Scar! Zasłużyłaś na tą odznakę - dodała, głaszcząc przyjacielsko jej ramię. - A'propos wyprowadzki mojej siostry, Scarlett teraz jest moją współlokatorką! Musisz wpaść do nas na herbatkę w wolnej chwili! To, że Melody nie była jeszcze w kuchni Bridget jakoś mogła znieść, ale że nie przyszła jeszcze do nich na mieszkanie, to już było niedoczekanie! Puchonka rozumiała jednak, że życie czasami nie pozwalało na takie rozrywki - sama jeszcze chwilę temu nawet nie pomyślałaby o wpadaniu do koleżanek na herbatki. W kuchni zjawiły się jeszcze Maili z Ophelie, na które Bridget zareagowała śmiechem, słysząc uwagę Lanceley o uciekaniu od prefektów. - Chodźcie, chodźcie - zaprosiła je, po czym przytuliła każdą z osobna. - Będziesz nam grać? - zapytała Maili, patrząc na przyniesiony przez nią futerał. - Wysłałam wiadomość praktycznie każdej dziewczynie z Hufflepuffu, ale odpowiedziałyście mi tylko wy i jeszcze Honey z szóstej klasy i Gemma, ale nie jestem pewna, czy się zjawi - odpowiedziała na jej pytanie, natomiast w odpowiedzi na jej wątpliwości usłyszała kroki kolejnej osoby i natychmiast poznała po głosie Gemmę Twisleton. Z piskiem rzuciła jej się na szyję, podskakując w miejscu z ekscytacji. - Geeeeemma, nawet nie wiesz, jak się cieszę - powitała ją, po czym odsunęła się, dając jej trochę więcej przestrzeni osobistej. Uśmiech nie znikał z jej ust, naprawdę cieszyła się z obecności koleżanki. Wiedziała, że nieco jej się posypało, zarówno w szkole, jak i w życiu prywatnym. Dodatkowo podczas festiwalu zginęła jedna z jej koleżanek z zespołu, który tak wytrwale zbierała do kupy - to musiał być spory cios. Nie dziwiła się, że chciała przerwy od szkoły, a jednocześnie nie posiadała się ze szczęścia, że postanowiła przyjechać. Uwagę o cyckach Maili pominęła bez komentarza, bo jakby nie patrzeć nie była to najdziwniejsza rzecz, jaką usłyszała z jej ust. Komentarz o byciu psychicznym skwitowała natomiast wywróceniem oczu. - Oj, cichutko już. I nie, nie znalazłyśmy nowego kapitana, nie ma nikogo lepszego - powiedziała, posyłając jej ciepły uśmiech. - Swoją drogą wracasz w samą porę! Niedługo będziemy grali z Ravenclawem - dodała.
Dopiero koło soboty będę mogła pomyśleć o grach i zabawach, więc jak na razie piszmy luźno