Do hogwarckiej kuchni prowadzi boczny korytarz zakończony owalnymi drzwiami z klamką w kształcie gruszki. By wejść do środka należy ją połaskotać. W środku znajduje się skrzacie królestwo, a mianowicie niezbyt duża kuchnia. Jest tu gorąco oraz duszno, a przede wszystkim roztacza się tu mix cudownych zapachów. Każdy zbłąkany czy głodny uczeń dostanie tu coś ciepłego, o ile zachowuje się wobec skrzatów życzliwie i uprzejmie. Głównymi skrzatami dowodzącymi w tym miejscu są Bambuś, Bryłka, Chmurka oraz bardzo włochaty Gwizdek o donośnym głosie.
Chyba każdy ma problemy z nazywaniem uczuć. Ale niektórzy mają się trudniej, ponieważ mają ogromne problemy z zrozumieniem swoich emocji. A szczególnie ona. Niewiele przeżyła, niewiele mogła tak naprawdę określić. Jedyna jej wiedza na temat związków bierze się z romansów, z opowieści Ikuto. Przez to w jej głowie funkcjonuje jedynie pojęcie, że wszystko zawsze dobrze się kończy, miłość zawsze zwycięża i jeszcze wiele innych głupot, które chyba tylko zranienie tego dziecka mogłoby wyperswadować. Choć ją często zranić. Chyba, że fizycznie... Kyaaa, aż jej się przypomniało, jak Dracon brutalnie uderzył nią o ziemię! Momentalnie zakończyła smutne tematy i uśmiechnęła się niezwykle wesoło. Odwróciła się w stronę Finna uchylając wargi. - Finn... Eto... Kojarzysz może takiego chłopaka... Draco – No nie mogła nie zapytać. Miała ochotę przeprosić za to, że schodzi na taki temat, ale ją aż tak strasznie korciło, że aż ją przechodziły ciarki. Jeju! Ona by powiedziała, że przy takiej rozmowie, gdzie się dowie jak cudny jest Dracon nie zliczy orgazmów. Kyaaaa! - Nie pouczaj mnie, bo wiem lepiej niż ty. Co ty możesz wiedzieć o holenderskim ty ty... HOLENDRZE! - Powiedziała wytykając lekko język w jego stronę, uśmiechając się zabójczo po tym sztucznie patrząc na niego z wyższością, bo przecież ona wie lepiej i rybak nie będzie w stanie podważyć jej inteligencji i genialności O! Sama również zaczęła jeść chociaż zdecydowanie wolniej, jakby zastanawiając się nad każdym kęsem. Jajecznicę lubiła jeść, delektować się nią nawet w towarzystwie. W innym wypadku nie chciałaby z kimś jeść, ponieważ... Ta dziewczyna wstydzi się tego, że używa sztućców na odwrót, a więc widelec w prawej ręce, a do tego dzieli danie od tego, co najmniej smaczne do tego co najsmaczniejsze i w takiej kolejności wszystko je nigdy nie mieszając dwóch rzeczy ze sobą. - Nie nauczę cię, bo ten przepis to ogromna tajemnice. Zdradzę go tylko mężowy, bo on mi będzie robił takie wykwintne śniadanka do łóżka – Skomentowała zadowolona, że jak zwykle jakże najprostsza do zrobienia potrawa robi ogromną furorę. Powinna zostać kucharką!... Haha! Dobreee! Nie no, Van w kuchni. Szkoda gadać. Skrzaty to by chyba już tutaj nie wróciły, gdyby zaczęła pichcić coś „dobrego”.
Ostatnio zmieniony przez Agavaen Brockway dnia Sro Maj 23 2012, 16:54, w całości zmieniany 1 raz
Była spóźnione. Cholernie spóźniona. Nie dość, że musiała przyjść do pracy wcześniej, bo dziewczyna, która miała przed nią zmianę, stwierdziła, że dzisiaj wyjdzie przed czasem z powodów osobistych, to jeszcze trafili jej się klienci, którzy nie potrafili uszanować czasu pracowników i zasiedzieli się prawie godzinę! A ona nie mogła tak po prostu stamtąd wyjść, gdy w ostatniej chwili – jeszcze przed zamknięciem! – zamówili danie, które robiło się dość długo. Potem jeszcze pozostało Candy posprzątać składniki i zadbać, żeby się nie popsuły. Koniec końców wyszła prawie godzinę później niż powinna i musiała biec, żeby Saga wreszcie nie zniknęła z miejsca spotkania. Nawet osoby z ogromną cierpliwością pomyślałyby, że się je wystawia. Środek zimy, uliczki Hogsmeade nie tyle zasypane śniegiem, co oblodzone, a ona, Hiszpanka, biegnie w muszkieterach na wysokim obcasie. I jeszcze się nie zabiła. Widok zabawny, zwłaszcza że dziewczyna była do tego opatulona ciepłym, czerwonym, wełnianym szalikiem, żeby nie zmarznąć, a na głowie miała jasną czapkę z pomponem. Chociaż torba jej nie przeszkadzała, bo była mała i przerzucona przez ramię. Czasami tylko odbijała się od płaszcza. Droga do Hogwartu jej się dłużyła, ale wreszcie dotarła do bramy i już była na błoniach. Potem, zmarznięta, ogrzała się w holu zamku, a stamtąd pognała schodami na dół, do lochów, potem do kuchni. Na wejściu otrzepała buty, ale to nie pomogło – za nią ciągnął się ślad topniejącego śniegu. Do kuchni weszła wciąż w płaszczu. Miała zacząć się tłumaczyć, przepraszać, ale w pomieszczeniu panowała dziwna cisza, nikt się nie krzątał… Candy nie mogła też już wyczuć zapachu herbaty… Dopiero gdy spojrzała na stół, zobaczyła stojące kubki z zimnym już napojem i… drzemiącą Sagę. Albo zaszalała na imprezie, albo tak mocno wzięła się do roboty. Candy uśmiechnęła się lekko i zaczęła rozbierać. Dała tym samym przyjaciółce jeszcze kilka cennych minut snu. Odwinęła szalik, zdjęła czapkę, po czym obie rzeczy wysuszyła zaklęciem i wsunęła w rękaw płaszcza, który teraz powiesiła na krześle. A skoro już była w kuchni, nie mogła sobie odpuścić poszperania w półkach, aby znaleźć coś ciekawego. Żeby zadośćuczynić Sadze, że musiała tyle czekac, postanowiła zrobić dla niej coś wyjątkowego. Początkowo chciała zrobić babeczki, ale stwierdziła, że są zbyt popularne. Postanowiła, że tym razem spróbuje czegoś magicznego. I padło na waniliowo-czekoladowe karaluchy. Nie była pewna, czy Saga je lubi, ale jej smakowały. Znalazła w szafce czekoladę, którą rozpuściła w garnuszku na zwykłym ogniu, a potem zaczęła dodawać kolejne składniki – przede wszystkim śmietankę i zapach waniliowy, do smaku. W oddzielnym naczyniu przygotowała mus waniliowy. Przełożyła czekoladową masę do rękawa i wypełniła spód foremek w kształcie karaluchów (w Hogwarcie można znaleźć wszystko!), potem wypełniła je musem waniliowym i na koniec znowu przykryła czekoladową warstwą. Oprószyła znalezionymi wiórkami kokosowymi. Saga musiała czuć zapach rozgrzanej czekolady. Hiszpanka schowała czekoladki do lodówki – najwyżej potem doprawi je zaklęciem – po czym wróciła do stołu i podgrzała zaklęciem herbatę. Postawiła też na blacie kostki cukru.
Znacie to uczucie podczas przysypiania, gdy wydaje się wam, że się potykacie i budzicie się z charakterystycznym drgnięciem całego ciała? Saga tak właśnie zakończyła swój słodki, ale krótki sen na blacie kuchennym, o mało co nie lądując na ziemi. Zamrugała kilka razy, żeby obraz Candy wrócił do normalnej, optymalnej jakości i przeciągnęła się. - Cześć - mruknęła wciąż zaspanym głosem. Rozmasowała sobie zesztywniały kark i dopiero wtedy wróciła do rzeczywistości. Spojrzała na zegarek. - No wiesz, ponad pół godziny. Masz szczęście, że dopadł mnie Morfeusz. - Zmrużyła oczy patrząc na Caramelo. Dość karykaturalnie udawała, że się gniewa. Wzięła jeden z kubków i dmuchnęła w powierzchnię herbaty. Od jakiegoś czasu nie słodziła. Nie tylko dlatego, że cukier zabijał smak naparu. To była też swojego rodzaju próba wytrzymałości, którą podjęła ze świadomością, że nie każdy byłby w stanie jej podołać. Ostatnio wszędzie szukała wyzwań i rywalizacji. Nawet w tak prozaicznej czynności jaką było picie herbaty. Gorący, pyszny napój ożywił ją już przy pierwszych łykach. Dopiero wtedy zorientowała się, że coś się w kuchni zmieniło. - Co tu tak ładnie pachnie? - zapytała z lekkim uśmieszkiem, przeczuwając co to mogło być. Była niemal pewna, że czuje czekoladę. No i zauważyła też rondelki i garnuszki. Właściwie nie trudno przewidzieć, że Caramelo długo nie powstrzyma się przed przygotowaniem czegoś pysznego, jeśli wpuści się ją do kuchni. Saga opuściła zdrętwiałe nogi na podłogę i rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu rzeczonych pyszności. Ostatecznie niczego nie znajdując, zwróciła się w stronę Candy. Założyła dłonie na biodrach i rzuciła jej pytające spojrzenie.
Chociaż Candy starała się zbytnio nie hałasować i cierpliwie czekać, aż przyjaciółka się obudzi, Saga i tak zerwała się nagle i patrzyła małymi oczkami na twarz Hiszpanki. Spało się jej najwyraźniej bardzo dobrze i zdążyła zapaść w dość głęboki sen, bo rozbudzenie przychodziło powoli i pierwsze słowa wymawiała w charakterystyczny dla osoby, która przed chwilą wstała, sposób. Rozciągała słowa i mówiła wolno, przeciągle, z zamyśleniem. – Hej, śpiochu – przywitała się, kręcąc głową. – Przetrzymali mnie w pracy, ale jak widzę, nie próżnowałaś – zauważyła. – Skąd to zmęczenie? Nie mów, że marnujesz noc na egzaminy. – Pomachała palcem, aby pokazać, jak bardzo jej się to nie podoba. Ona udawała niezadowoloną starszą siostrę, a Saga zagniewaną młodszą. Zaraz jednak obie się uśmiechnęły i Hiszpanka mogła usiąść naprzeciwko Ślizgonki i także sięgnąć po kubek z herbatą. W przeciwieństwie do przyjaciółki, wrzuciła aż dwie kostki i zostawiła, żeby się rozpuściły. Na kubku ułożyła łyżeczkę. – Czemu nie słodzisz? – zdziwiła się. Dałaby sobie rękę uciąć (a w jej przypadku to naprawdę ważna deklaracja!), że dziewczyna dotychczas zawsze słodziła. To było podejrzane: przecież Saga nie musiała nawet dbać o linię, diety w ogóle nie były jej pisane, więc zadręczanie się nimi nie wchodziło w rachubę. Candy wzięła łyżeczkę, która zdążyła wchłonąć ciepło parującej herbaty i teraz lekko parzyła palce, i zanurzyła w napoju, aby wymieszać roztopiony cukier. Brakowało tylko cytryny albo soku malinowego, ale koniec końców zwykła, czarna herbata też była w porządku. Oby była słodka, tylko tyle Hiszpanka od niej wymagała. Po chwili mogła łyżeczkę odłożyć na stolik i ogrzać dłonie na kubku. – Dziwię się, że dopiero to zauważyłaś – wytknęła jej z uśmiechem. Czy to nie powinny być pierwsze słowa Leynum po przebudzeniu? Najwyraźniej jednak herbata i fakt, że Candy się spóźniła, były ważniejsze. Hiszpanka pokręciła głową i wstała, aby podejść do lodówki i z zamrażalnika wyjąć blachę z czekoladkami. Sprawdziła palcem, czy na pewno stwardniały. Okazało się, że tam i mogła je po prostu wypchnąć z foremki do małej miski. – Tym razem czekoladki, na poprawę humoru – wyjaśniła i postawiła przed przyjaciółką małe, czekoladowe karaluchy. – W gwoli wyjaśnienia: nie, to nie są prawdziwe karaluchy i nie, nie uciekną jak czekoladowe żaby. Mają niespodziankę w środku, spróbuj – zachęciła. Była z nich wyjątkowo dumna, tak po prostu.
No cóż, z perspektywy Sagi to wcale nie było marnowanie czasu. Jakiś czas temu boleśnie uświadomiła sobie jak spore braki ma po wieloletnim nauczaniu domowym. Owszem, z niektórych dziedzin znacznie przewyższała wiedzą swoich rówieśników. Ale jej matka układając "prywatny program" nie uwzględniała wszystkiego co miało prawo znaleźć się na egzaminach. Teraz Saga rozpaczliwie próbowała to wszystko nadrobić po nocach. Wpadła w lekką paranoję na tym punkcie. Głównie dlatego, że nie chciała zawalić swojej przyszłości, na którą miała coraz wyraźniejszy plan. - Nie... może trochę. Pisałam ci, że zamieszkałam w bibliotece. - Zaśmiała się krótko. Poczuła jak przyjemne ciepło ogrzewa jej dłonie. - A jak tam u ciebie w pracy? - Zmieniła szybko temat. Wciąż trochę ją dziwiło, że Caramelo z własnej woli podjęła się pracy. Rozumiała, że to pasja Hiszpanki i czerpie z tego (wątpliwą według Sagi) przyjemność. Po prostu ciężko było jej przyjąć do wiadomości, że z gotowania można wyżyć. Miała też cichą nadzieję, że Cándida ma trochę wyżej sięgające ambicje. Spodziewała się, że o to zapyta (dupku ty). Saga już wcześniej pomału zmniejszała dawkę cukru, a kiedy już udało jej się odstawić go całkowicie nie miała okazji pochwalić się Candy. Zresztą nie było czym, wiedziała, że Cukierek tego nie doceni. - Nie lubię cukru w kostkach – mruknęła żartobliwie, by zaraz potem dodać. – Tak naprawdę to uważam, że tak jest zdrowiej. – wzruszyła ramionami, patrząc prosto na swoją rozmówczynie. Cukier w herbacie, a cukier w czekoladkach to przecież dwie zupełnie różne sprawy, prawda? Tak, z pewnością. W końcu co złego jest w zajadaniu się słodkościami i popijaniu ich niesłodzonym napojem. Dlatego na twarzy Ślizgonki wykwitł szeroki uśmiech kiedy Candy wyciągała blachę z lodówki. Czekała cierpliwie, aż przyjaciółka postawi przed nią miskę z… karaluchami. Odsunęła się gwałtownie z nieukrywanym obrzydzeniem. Nie podejrzewałaby Krukonki o tego typu żarty. - Nadzienie z prawdziwych robali? – zapytała, łapiąc w palce jednego karalucha. Może i nie przepadała za owadami, ale na kulinarne eksperymenty była przygotowana jak mało kto w Hogwarcie. Tradycyjna islandzka kuchnia, którą nierzadko praktykowano w jej domu, potrafi uodpornić na bardzo wiele smaków; po takim hákarlu żaden karaluch nie powinien być jej straszny. - Pyszne – stwierdziła, sięgając po kolejną czekoladkę. Właściwie to mogłaby podrzucić komuś takich robaczków pod pościel, mogłoby być zabawnie. Uśmiechnęła się do swoich myśli, czując jak mus waniliowy rozpływa jej się na języku. W końcu wróciła wzrokiem do Candy. – No więc? Chciałaś mi coś opowiedzieć?
Przyjaciółka wyglądała na strasznie wymęczoną, jakby nie robiła nic poza nauką. Candy zaczynała się martwić, czy Ślizgonka na pewno coś jada i czy chociaż trochę śpi (i nie tyle, co teraz w kuchni). Spojrzała krytycznie na dziewczynę i, zupełnie jak matka, oceniła ją. Jej twarz, włosy, cienie pod oczami… W każdym razie Saga miała jeszcze siłę podnieść kubek z herbatą, więc nie było z nią tak krytycznie źle. – Czego się tak uczyłaś? Jeżeli potrzebujesz pomocy, to możemy się pouczyć razem, mimo pracy wciąż mam trochę wolnego – zaproponowała. – A jakbyś chciała powróżyć, to też spróbuję, muszę przyznać, że nabieram coraz większej wprawy! – zażartowała. Oczywiście miała na myśli zajęcia z Nicholasem, który niemiłosiernie ją irytował. Kiedyś i o tym będzie musiała opowiedzieć Sadze. Ale prędzej to po prostu zaciągnie ją na te zajęcia (tak łatwo się nie podda i pokaże psorkowi, że potrafi). – Dopiero zaczęłam, ale już czuję, że mnie trochę wykorzystują – poskarżyła się. Kochała gotować, ale uwielbiała robić to dla znajomych lub na własny rachunek. Praca w restauracji była tymczasowa i, o ile nie mogła narzekać na klientów, zdążyła usłyszeć wiele miłych słów, tak inni pracownicy zachowywali się w stosunku do niej nie fair. A ona na to pozwalała, bo zależało jej na tej robocie. – Musisz tam kiedyś przyjść, jedzenie mają świetne – stwierdziła. I wcale nie chodziło o to, że to ona gotuje (gdyby mogła, dodałaby kilka specjałów do listy). Po prostu same pomysły na dania były bardzo dobre. Najwyraźniej z cukrem było coś nie tak (a ona zdążyła posłodzić!) i teraz Hiszpanka spoglądała z powątpieniem na swoją herbatę. Może to była mokra sól…? Właśnie zastanawiała się, jakim zaklęciem najlepiej rozwikłać problem, gdy Saga pospieszyła z wyjaśnieniami. – Faktycznie nie widziałam, żebyś kiedykolwiek używała cukru w kostkach – zgodziła się po chwili myślenia. I wcale nie przyjęła do wiadomości, jakoby to był żart. Spojrzała tylko na przyjaciółkę wymownie: Komu ty takie kity wciskasz? Zdrowiej nie zdrowiej – na pewno mniej smacznie, dlatego Candy już niczym się nie przejmowała i umoczyła wargi w napoju. Piła powoli, żeby nie poparzyć się dotkliwie. Widziała tę przerażoną, a potem obrzydzoną minę przyjaciółki, dlatego szybko poinformowała, ze to naprawdę nie są żywe karaluchy. Żeby bardziej uwiarygodnić swoje słowa, wzięła czekoladkę do ręki i wepchnęła sobie do buzi. Że też jeszcze się nie roztyła, przecież tyle próbowała! Saga może tego nie widziała, a może jednak… W każdym razie odważyła się spróbować niespodzianki. – Też tak myślę – zgodziła się, rozpromieniona. Mimo że miała zaufanie do swojego gotowania, to wciąż było miłe, gdy ktoś chwalił jej kuchnię. Nawet jeśli są to tak proste pyszności jak czekoladki. – Zrobiłam tego sporo – dodała. Widziała, że Sadze smakuje, więc nie będzie musiała się powstrzymywać. Candy właśnie kończyła trzeciego karaluch i sięgała po kolejnego, ale wtedy Saga zapytała o powód spotkania. Krukonka, gdy tu przyszła, pomyślała, że jednak nie chce rozmawiać o tym, co ją trapi, tylko nie mogła teraz tak po prostu zignorować pytania. Cofnęła rękę i uchwyciła nią ucho kubka. Zanim odpowiedziała, wypiła kilka łyków. – Pamiętasz Lope? Pisałam ci o nim kilka listów… kiedyś… – zaczęła.
- Jeśli aż tak bardzo chcesz pomóc, to możesz spróbować powstrzymać mnie przed zasypianiem nad historią magii - stwierdziła po chwili namysłu. Nawet lubiła historię, ale kiedy zatapiała się w monotonne ciągi faktów i dat zwyczajnie nie potrafiła się na niej skupić. - W takim razie chętnie się przekonam co mi wywróżysz. - Z wróżbiarstwem sprawa już nie była taka prosta. Było ciekawe, ale miało też niewiele... prestiżu. Z drugiej strony ton Caramelo wskazywał, że miałoby to formę zabawy, a tak było znacznie bezpieczniej. Z jakiegoś powodu Saga nie chciała zostać posądzona o wiarę w takie głupoty, to przecież niepoważne i niedorzeczne. Uniosła lekko brwi słysząc jej kolejne słowa. Wykorzystują? Nie potrafiła się tym bardziej przejąć, bo czuła, że Hiszpanka zwyczajnie sobie z tym poradzi. W końcu miała wystarczająco dużo charakteru. - Dzięki świetnej kucharce - zaśmiała się krótko - Na pewno wpadnę. Restauracja Amica, tak? Z lekkim rozbawieniem obserwowała jak Candy wgapia się w swoją filiżankę. Mogła tylko przypuszczać co teraz kotłowało się w jej głowie. Chyba nie posądzała Sagi o podmianę cukru, prawda? Przewróciła oczami widząc to wymowne spojrzenie. W końcu przeczuwała, że spotka się z podobną reakcją. Widziała jaką radość sprawił Caramelo ten niewyszukany komplement i jak zaraz potem zmienia się jej mimika. Czyżby działo się coś poważnego? Saga przysunęła kubek bliżej siebie i kilka razy stuknęła w niego delikatnie opuszkami palców. Starała się nie okazywać zniecierpliwienia i czekała grzecznie aż Krukonka zacznie mówić. Lope. Kiwnęła głową na znak, że pamięta, choć dopiero otwierała szufladkę z całą paletą obco brzmiących, hiszpańskich imion. A tych było całe mnóstwo w historiach opowiadanych przez Candy. Czasem ciężko było się połapać kto był kim. W końcu dotarło do niej, że to ten od wesela i miała ochotę kiwnąć głową raz jeszcze, ale się powstrzymała. Starała się też przypomnieć sobie wszystko czego dowiedziała się o nim wcześniej z listów. - I co z nim? - zapytała. Pociągnęła kilka łyków z kubka. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że takie poganianie i dopytywanie wcale nie pomaga w zwierzaniu się. Ale bez tego miała wrażenie, że miną wieki nim Candy powie jej coś konkretnego.
– Czy ty mi się dziwisz? – zapytała z niemniejszym zdziwieniem. Zadanie, które Saga przed nią postawiła, nie było takie trudne. Historia magii dla Candy była ciekawym doświadczeniem, zwłaszcza że w Hogwarcie skupiano się na samej Anglii, w Calpiatto uczono o tym, co na przełomie lat wpłynęło na czarodziejów w tamtym rejonie świata. To tutaj tak naprawdę usłyszała o Voldemorcie. Najwyraźniej jego kariera nie była tak wielka, żeby obiec cały świat i tam też wzbudzać niepokój. To nie tak, że nikt nigdy o nim nie słyszał. Była to po prostu krótka wzmianka w podręcznikach, czasami też jakiś czarodziej wspomniał tego czarnoksiężnika, ale to wszystko. Candy nigdy nie żyła Voldemortem, nie świętowała jego upadku. – Tylko potem mnie nie wyklinaj po islandzku – poprosiła rozbawiona. – Właśnie wpakowałaś się w najgorsze bagno. Przyrzekam, że nie pozwolę ci zasnąć nad podręcznikami. A już na pewno nie na lekcjach. Będziesz mi opowiadała o przeszłości – oznajmiła. Ale skoro Saga chciała, żeby Candy jej coś wywróżyła… Krukonka poczekała, aż przyjaciółka wypiła herbatę i wzięła jej kubek. Niby to powinny być filiżanki, ale co za różnica, Hiszpanka nie traktowała tego poważnie, a kubek przypominał kształtem filiżankę… Pochyliła się, żeby zobaczyć dno przykryte fusami. Zmarszczyła czoło, zacisnęła usta i… – To mi przypomina kciuk – powiedziała zawiedziona. – Serio, jakaś wygięta, gruba kreska. Tam, gdzie powinien być paznokieć, jest mniej fusów. – Była rozczarowana wynikiem wróżenia. Oczekiwała czegoś trudniejszego do rozszyfrowania, żeby pozgadywać, a tu coś takiego. – To nie oznaczało przypadkiem czegoś związanego z mocą? Może to znaczy, że jak się nauczysz, to będziesz tak potężna, że podpalisz Hogwartu? Bo po co komu ta moc? Władza? Myślisz, że to jest związane z twoimi planami na przyszłość? Kim ty wreszcie chcesz być? – Tyle pytań! Zupełnie jakby miały przed sobą mnóstwo tajemnic. Chociaż, jeżeli Sadze plany się nie zmieniły, wciąż będzie szukała czegoś w Ministerstwie Magii. Ale co ją interesowało najbardziej? Coś papierkowego? – Wyśmienitej – przytaknęła rozbawiona. – Tak, Restauracja Amica, możesz wpaść dwa razy, żeby się dowiedzieć, czy to mnie tyle zawdzięcza – zażartowała jeszcze. Jednak i jej dobry humor szybko się skończył i herbata wydała się o wiele bardziej interesująca. Mogła temat pominąć, jakoś to wszystko obrócić tak, żeby Ślizgonka tego nie zauważyła. Wystarczyło opowiedzieć kompromitującą historię z wesela, ale to byłoby nie fair w stosunku do przyjaciółki, które przyszła tu tylko dlatego, że Candy chciała z nią porozmawiać. Dlatego wreszcie się odezwała. – Nie rozumiem go. Kompletnie go nie rozumiem. Zachowuje się… nie, nie zachowuje się beznadziejnie, po prostu za każdym razem jest inny. Jakby codziennie patrzył na mnie inaczej. Nie potrafię z nim nawet porozmawiać. – Nie podawała konkretów, raczej mówiła o tym, co czuje, bo to te uczucia dobijały ją od środka. Kompletnie nie chodziło o to, co chodzi Lope. Chodziło o to, jak ona to odbiera. Wychodziło na to, że to ona jest beznadziejnym przypadkiem.
- Jeśli masz być tak surowa i okrutna, to pozwól, że jeszcze się zastanowię – powiedziała rozbawiona. Tak naprawdę była wdzięczna za chęć pomocy ze strony Caramelo. Właściwie była wdzięczna za każdą pomoc, której potrzebowała, nawet jeśli nie dawała tego po sobie poznać. -Kciuk? – zapytała z nutą zdziwienia w głosie. Co to niby miało znaczyć? Nachyliła się nad kubkiem próbując dostrzec w kupce fusów jakikolwiek inny kształt, który znała z podręczników i który wróżyłby coś dobrego. Wolała rozpoznawać tylko dobre rzeczy. I zdaje się, że kciuk właśnie taki był. Podobała jej się ta interpretacja. Nawet bardzo. Zaśmiała się słysząc szereg pytań. - Myślę, że moc nie służy tylko do podpalania szkół – stwierdziła przymykając lekko jedno oko. – Być może – mruknęła wbijając wzrok w kubek. Miewała smutne momenty, kiedy wątpiła w swój sukces, wtedy nie lubiła rozmawiać o swojej przyszłości, bała się, że ktoś może ją ocenić albo rozliczyć z nieudanych planów. Na szczęście zdarzało jej się to niezwykle rzadko. – No przecież wiesz kim… kimś cholernie ważnym! – stwierdziła sztucznie wyniosłym tonem, po czym zamaszystym ruchem odgarnęła włosy na plecy. – A tak na serio, coraz poważniej myślę nad Wizengamotem. Uważasz, że do twarzy mi będzie w śliwkowym? Ta specyficzna atmosfera, jaka panowała podczas wszelkiego rodzaju zwierzeń, uwierała ją lekko. Nie czuła się pewnie, była nieco zniecierpliwiona. Ale bardzo chciała pomóc Caramelo, dlatego z całych sił starała się ją zrozumieć. Zmarszczyła lekko brwi, miała wrażenie, że ona sama się gubi w tych swoich zeznaniach. Saga nie wątpiła, że chodzi tu o uczucia, mogła nawet wysunąć hipotezę o czymś więcej. Chociaż z tym ostatnim, w przypadku Candy, nigdy nie mogła być pewna. Niestety nie potrafiła wczuć się w sytuację i nie umiała sformułować żadnej sensowej rady. Zamiast więc powiedzieć coś od razu, dała sobie chwilkę wpychając karaluchy do buzi. - Nikt nie każe ci z nim rozmawiać – wyrwało jej się w końcu. Natychmiast zlustrowała rozmówczynię czy przypadkiem jej to nie ubodło. W końcu Saga zdawała sobie sprawę, że Lope był dla Candy, na ten swój dziwny sposób, ważny. Szybko więc dodała: - Znaczy wiesz, wydajecie się oboje zagubieni w tym wszystkim. Te wasze podchody tylko cię męczą, więc postawcie sprawę jasno. – Uśmiechnęła się, w jej mniemaniu, pokrzepiająco.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Oczywiście, że gardziłam wykorzystywaniem skrzatów, co nie zmieniało faktu, że najlepszym sposobem na zdobycie ich zaufania było przyłażenia do kuchni i przyjmowanie od nich jedzenia. Tego dnia przyszłam po trochę zapiekanych paluszków druzgotka i urządziłam sobie pogawędkę ze skrzatami. Jak zwykle były przekochane i starały mi się za wszelką cenę dogodzić. Było mi trochę przykro, że nie chciały wraz ze mną walczyć o swoje równouprawnienie, ale nie zamierzałam się poddawać. Usiadłam wśród nich i słuchałam co miały do powiedzenia (oczywiście mówiły głównie o swojej pracy, ale i tak było to w pewien sposób urocze), gdy zaproponowały mi dość pokaźną butelkę skrzaciego wina. Nie byłam pewna czy miały się świadomość, ze na terenie szkoły nie wolno mi spożywać alkoholu, ale czułam się zobowiązana przyjąć od nich ten prezent. Po chwili stworzenia wróciły do przygotowywania wieczornej uczty, a ja zaczęłam się delektować kieliszkiem podanego przez nie wina. O Merlinie! Było przepyszne. Szybko wysączyłam jeden kieliszek i zabrałam się za następny.
Wszedłem pewnym krokiem do kuchni. Byłem koszmarnie głodny. Nie było ważne to, że do kolacji nie zostało wcale tak dużo czasu. Chciałem jeść właśnie teraz, zresztą ja przecież zawsze chciałem jeść. – Mróżek! Daj mi pożywną kanapkę! – rzuciłem już na progu pomieszczenia do skrzata, który zwykł mnie obsługiwać. Nie siliłem się na uprzejmości. Omiotłem pomieszczenie wzrokiem i dostrzegłem siedzącą postać, która bynajmniej nie była skrzatem domowym. Rozpoznałem w niej dziewczynę z ONMS, która do mnie zagadała, ogólnie rzecz biorąc ją kojarzyłem, chociażby dlatego, że była z tego samego domu i jeśli się nie mylę, ten sam rocznik. Powoli sączyła wino, butelka była już do połowy opróżniona. Podbiegł do mnie skrzat wręczając pokaźnej wielkości kanapkę. Niewiele się zastanawiając ruszyłem w kierunku dziewczyny, po drodze rozpoczynając konsumowanie posiłku. Bułka przekładana serem i warzywami była wyśmienita, to był dobry pomysł, by tutaj przyjść. – Wcześnie zaczynasz. – stwierdziłem i bez pytania, bezczelnie się do niej dosiadłem. - Jeszcze nie ma osiemnastej, a ta butelka będzie za chwilę pusta. Czyżby miłość twojego życia zawiodła? Czy to zdrada? Bawiło mnie to. Z racji tego, że sam nie wierzyłem w wielkie uczucie, lubiłem żartować z różowych serduszek i czerwonych róż. Nie widziałem w prawdzie innego powodu, dla którego samotna dziewczyna sączyła alkohol w kuchni. Ponad to nie pamiętałem, by ta krukonka sprawiała kłopoty. A wino w szkole było zabronione, jak każde inne używki. Właściwie mogłem jej wlepić niezły szlaban. – Nie zatapiaj smutków sama! W dodatku na terenie szkoły, prefekci czają się wszędzie. – powiedziałem, a moją twarz przyozdobił arogancki uśmieszek. Zastanawiałem się ile czasu zajmie jej zrozumienie, że sama ma z takowym do czynienia.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Na początku nie zauważyłam, że William wszedł do kuchni. Dopiero gdy mnie zaczepił zwróciłam w ogóle uwagę na jego obecność. Kojarzyłam go - w końcu byliśmy razem na roku i na dodatek był prefektem, ale nigdy nie byliśmy zbyt bliskimi znajomymi. No cóż, Krukon nie należał do szczególnie miłych osób, a ja przez te lata zyskałam sobie opinię osoby dość sympatycznej. Nie przeszkadzało mi jakoś szczególnie, że się dosiadł, bo samotne picie alkoholu, szczególnie o tej godzinie było dosyć dziwne. Jakoś nieszczególnie przejęłam się pełnioną przez niego funkcją - liczyłam, że przymknie oko na mój wybryk, w końcu to nie była recydywa. Uśmiechnęłam się do niego i rzuciłam: - Hej Walker, naprawdę uważasz, że wyglądam jak jedna z tych smutnych trzpiotek, które wiecznie płaczą przez swojego równie popierdzielonego Romeo? Chyba serio tak uważał. No w sumie okoliczności na to wskazywały, ale postanowiłam wyprowadzić go z błędu. Zdecydowanie nie miałam ani złamanego serca, ani tym bardziej zdradzającego chłopaka, cieszyłam się całkiem miłą wolnością. Zaśmiałam się wesoło i powiedziałam: - Skrzaty mnie poczęstowały, a gdy ktoś częstuje to niegrzecznie jest odmawiać. Jest przepyszne! No racja - nie sprawiałam kłopotów, chyba, że akurat pyskowałam jakiemuś nauczycielowi, który rzucał seksistowskie żarciki albo organizowałam manifestację przeciwko wykorzystywaniu jakichś zwierząt. Nigdy nie zostałam jednak przyłapana na spożyciu alkoholu, bo nieszczególnie afiszowałam się z takimi rzeczami. Gdy chłopak rzucił coś o prefektach, miałam jeszcze względnie trzeźwy umysł, więc od razu uświadomiłam sobie, że on również należy do ich grona. Mimo to nie straciłam zimnej krwi i rzuciłam: - Chyba nie wpiszesz mi kary bez spróbowania tego wyśmienitego trunku! Po chwili zastanowienia dodałam: - Może i nie masz serca, ale jestem pewna, że masz kubki smakowe. Jeden ze skrzatów podszedł do nas i kłaniając się postanowił obok nas jeszcze jedną butelkę, mimo że w tej była jeszcze niemal połowa trunku.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Parsknąłem śmiechem, na uwagę dziewczyny. Uniosłem brwi gdy na stole wylądowała jeszcze jedna butelka. Wepchnąłem do ust ostatki kanapki i rozsiadłem się na krześle. – Nie dość, że łamiesz regulamin, to jeszcze nakłaniasz mnie do tego? Hmmm... Chyba poleci minus 10 punktów, a może jakiś szlabanik... Sprzątanie kibli, co powiesz? Prawdę mówiąc nie miałem zamiaru tego robić. Jakoś dużo bardziej wolałem męczyć i straszyć młodsze dzieciaki, o tak, byłem okrutny. Ponad to doskonale wiedziałem jak smakuje wino od skrzatów. Zbrodnią byłoby nazwanie go złym. Owszem, było wyśmienite. Szczerzyłem zęby w bezczelnym uśmiechu, który tak często widniał na mojej twarzy. Chwyciłem w dłoń szklankę, a drugą nalałem trunku. Wychyliłem zawartość do gardła. Nie był to mocny alkohol, nie trzepał jak ognista, w której gustowałem. – A wiesz co jest najlepsze? Że mimo, iż z tobą piję, to nadal nie znaczy, że nic nie dostaniesz za łamanie regulaminu. – powiedziałem złośliwie. – Jak będziesz grzeczna, to może się dogadamy. Drażnienie ludzi było moją pasją. Uwielbiałem to robić, byłem złym człowiekiem, ale chyba nie bardzo mi to przeszkadzało. W tamtej chwili miałem wyjątkowo dobry humor, zdecydowanie na korzyść dziewczyny. Gdybym był czymś rozdrażniony, nawet bym się nie zastanawiał, od razu wlepiłbym szlaban, tylko dlatego, że coś innego mnie zdenerwowało. – Nudno trochę, zagrajmy w coś. – powiedziałem.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
- No cóż, Panie Szanowny Prefekcie, nie mam nic na swoją obronę, pozostaje skazana na Pana łaskę! - wyrzuciłam ironicznie doskonale odgrywając rolę ofiary zapędzonej przez prefekta w kozi róg. Byłam pewna, że wie iż się zgrywam, aczkolwiek byłam już w stanie lekkiego, chociaż wciąż kontrolowanego upojenia i miałam wielką ochotę na wygłupianie się. Jakoś tak wyszło, że totalnie nie przejęłam się groźbą szlabanu - miałam nadzieję, że nie będzie tak bezczelny, żeby najpierw ze mną pić, a potem wpisać mi za to picie karę. No bez przesady! Może był strasznym dupkiem, ale przecież nie był głupi, więc musiał mieć świadomość, że takie wieśniactwo spotkałoby się z moją zemstą. Wprawdzie nie dysponowałam takimi środkami jak on - bo nie dzierżyłam żadnej odznaki, ale przecież są inne sposoby, żeby się na kimś odegrać. W tym momencie byłam jednak niemal pewna, że tylko próbuje mnie rozdrażnić. Pociągnęłam kolejny łyk wina - na co dzień również preferowałam inne trunki, ale to wino było przepyszne. Skrzaty naprawdę znały się na rzeczy. Nie za bardzo rozumiałam co miał na myśli proponując mi jakąś grę, dlatego poprosiłam go o sprecyzowanie: - Hmm, masz jakiś konkretny pomysł?
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie do końca wszystko przebiegało po mojej myśli. Pamiętałem, że dziewczyna raczej nie rzuca innym kłód pod nogi. Liczyłem na nerwy, krzyki i rzuty talerzami. No cóż może innym razem. Jasne było, że pół butelki, które wylądowało w żołądku Hudson daje się we znaki. Może tym lepiej? – Jasne, że mam. – prychnąłem. – Pytania, odpowiedzi, mówi ci to coś? W grę wchodzi też butelka, ale po pierwsze, jeszcze nie mamy pustej, a po drugie, co to by była za zabawa w dwie osoby? Miałem sprytny plan, by upić dziewczynę i wprowadzić ją w stan czarnej dziury w głowie następnego dnia. Rozlałem kolejną kolejkę alkoholu i wręczyłem szklankę mojej towarzyszce. Puściłem krukonce oczko i pociągnąłem łyk. Cóż to było mało spotykane, by dziewczyna z tak dobrą opinią upijała się ze szkolnym dupkiem, a właśnie nim byłem. Intrygowała mnie ta sytuacja, byłem naprawdę ciekaw co z tego wyniknie. Nie potrafiłem niczego przewidzieć, to było dla mnie niecodzienne, miła nowość. – Może zechcesz zacząć? – zapytałem jak na dżentelmena przystało. Mogłem być ogólnie uznawany za najgorszego z najgorszych, ale wiedziałem co to kultura i dobre wychowanie. Często było mi na rękę, ale fakt, nie często z tego korzystałem, duma nie zawsze na to pozwala. Lustrowałem dziewczynę wzrokiem. Była ładna. Blondynka o niebieskich oczach, byłem pewien, że odpadnie po tych dwóch butelkach. Chciałbym się mylić, ale nie wszyscy mają silną głowę. Całe szczęście, ja upijałem się po naprawdę dużej dawce alkoholu. Owszem, odczuwałem jego działanie niemal od razu, ale tak by wymiotować i nic nie pamiętać, jeszcze mi się nie zdarzyło.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Byłam na tyle napruta, że jego złośliwy ton nie mógł mnie wyprowadzić z równowagi, aczkolwiek te lekko pogardliwe teksty trochę mnie wkurzyły. - Nie jestem jakąś aspołeczną pindą, żeby tego nie znać.- rzuciłam trochę od niechcenia. W sumie nie mam pojęcia dlaczego się na to zgodziłam. Nie miałam wprawdzie jakiejś tragicznie słabej głowy, ale mimo wszystko granie w jakąś upokarzającą grę i upijanie się z jednym z najmniej sympatycznych typów w szkole było cholernie nierozważne. Mimo to byłam nieco zaintrygowana i zdecydowałam się na podjęcie tego zadania. Pozostało mi się modlić, że jak zwykle skończę tylko i wyłącznie wygłupiając się, a nie wymiotując albo co gorsza tracąc przytomność. Pociągnęłam kolejny łyk i powiedziałam: - Okej, mogę zacząć. Wytężyłam umysł, by wymyślić jakieś pytanie. Nie wiele wiedziałam o Walkerze i nie ukrywam, że jego seksualne przygody albo największe upokorzenia w tym momencie średnio mnie interesowały. Skupiłam się na tym co wiedziałam - był prefektem i... no jasne, szkolnym dupkiem. Uśmiechnęłam się trochę ironicznie i nie mogąc wymyślić nic innego upiłam łyk wina i zapytałam: - Od jak dawna cierpisz na przewlekłą kurwicę? Czy zawsze byłeś takim gnojkiem czy może jednak jakieś przełomowe wydarzenie zmieniło cię z miłego chłopca w to kim jesteś? Jejku, chyba byłam trochę zbyt niemiła, ale wiedziałam, że za moment mogę się spodziewać dużo ostrzejszego odwetu, więc stwierdziłam, że nie ma sensu się przejmować.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
A więc tak chciała grać? Nie byłem pewien czy w końcu nie będzie tego żałowała, nie byłem jakoś specjalnie miły, ale też nie byłem aż tak nieuprzejmy. No cóż, sama wybrała. Nie spieszyłem się zbytnio z odpowiedzią. Dokładnie wiedziałem co powiedzieć, ale pociągnąłem długi łyk ze szklanki. Czerwone wino spłynęło w moim przełyku, a ja pragnąłem już poczuć jakiekolwiek jego działanie. Czy było możliwe, że od zbyt dużej ilości spożywanego alkoholu mój organizm już dużo wolniej go przyjmował? Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tak złośliwego pytania z jej strony, ale bynajmniej nie przeszkadzało mi one. To był mój tor, więc nie miałem problemu z wymyśleniem odpowiedniej riposty. – Od urodzenia, zdecydowanie, przyszedłem na świat i już wiedziałem, że świat to suka, a wszyscy ludzie nie dorastają mi nawet do pięt. Widzisz, mam wrodzoną umiejętność idealnego oceniania sytuacji, nie wszystkiego można się nauczyć. – puściłem jej oko i nalałem kolejną kolejkę. Ta odpowiedź była całkiem znośna, chociaż pewnie mógłbym bardziej się wykazać. Zastanawiałem się przez chwilę jakie pytanie mógłbym jej zadać. Nie bardzo chciałem ją poznawać, raczej upokorzyć lub zezłościć. Jednak czy w jej stanie było to możliwe. Doskonale zdawałem sobie sprawę jak zachowuje się człowiek pod wpływem, nie było to tajemnicą. Wówczas umysł i nasz organizm reagował nieco inaczej. Nie interesowały mnie także pytania dzieci typu „ilu miałaś chłopaków?”. Z zgrozo, nie, tylko nie to. Zmarszczyłem brwi, patrząc na Hudson. – Jak to jest być tak przeraźliwie nudną? – dajmy spokój, siedziała sama w kuchni, skrzaty się nie liczą. – Nie masz znajomych, że musiałaś sama pić? Nie wyobrażałem sobie samotnie pić, w dodatku wino. Naprawdę zastanawiało mnie jak wkurzającą, albo właśnie nudną, osobą musiała być, że była do tego zmuszona. Całe szczęście przybyłem ja i uratowałem ją z tej okrutnej sytuacji.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Parsknęłam śmiechem. To pieprzenie o tym jakie życie jest straszne i jacy ludzie są beznadziejni było dla mnie tak żałośnie śmieszne, że z trudem powstrzymałam się przed głośnym rechotem. Wino działało na mnie coraz mocniej, ale nie czułam się źle, ani niepewnie, a jedynie coraz weselej. Spodziewałam się, że zechce się odegrać i nie zawiodłam się. Oczywiście próbował mnie dobić typowym pociskiem w stylu wrednego kretyna, coś w rodzaju: "o bosze nie masz znajomych i jesteś taką nudziarą o bosze". Uśmiechnęłam się ironicznie - nie miałam zamiaru opowiadać mu, że przecież mam znajomych i chodzę na imprezy (co oczywiście było prawdą), bo dobrze wiedziałam, że po pierwsze i tak mi nie uwierzy, a po drugie to stary numer - próba zawstydzenia mnie i zmuszenia do głupich tłumaczeń. Bez chwili wahania rzuciłam sarkastycznie: - No wiesz, w wolnym czasie szydełkuję, płaczę w poduszkę i modlę się o to, żeby jakiś kretyn zechciał się ze mną ożenić, żebym nie musiała spędzić życia w staropanieństwie. Dziwnym trafem nie byłam jakoś szczególnie zła - a wręcz wpadłam w dziwną wesołość. Na trzeźwo by to nie zadziałało i rozzłościł by mnie w minutę, ale w tym wypadku alkohol okazywał się moim sprzymierzeńcem. - Moja kolej! Hmmm... - zmarszczyłam brwi próbując wymyślić coś odpowiedniego. Chciałam oczywiscie zapytać o największe upokorzenie, ale miałam niemal stuprocentową pewność, że nie powie mi prawdy. Nieszczególnie interesowało mnie jego życie osobiste, ale z tego też można było wyciągnąć jakieś zabawne wnioski, więc po chwili zastanowienia zapytałam: - Najgorsza randka w życiu? Miałam pewność, że nie przyzna mi się, że dostał w pysk za bycie dupkiem, ale historie z nieudanych randek zawsze były bardzo zabawne, więc liczyłam na coś ekstra.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Puściłem jej sarkastyczne słowa mimo uszu. Zmarszczyłem brwi na zadane mi pytanie. Przyznam, że musiałem się chwilę nad tym zastanowić. Nie specjalnie chodziłem na typowe randki. Cóż, rzadko kiedy łączyło mnie z dziewczyną cokolwiek więcej niż obustronna przyjemność, liczył się seks. Nie bawiłem się w romantyczne teksty, spacery i kolacje przy świecach. Niekoniecznie byłem tym typem. Niemniej jednak kilka randek w moim życiu odbyłem. Nie wszystkie były udane, to fakt, ale dla mnie udana randka oznacza coś innego niż dla wszystkich innych. Po intensywnym grzebaniu w przeszłości naszło mnie wspomnienie, przez które aż się wzdrygnąłem. – No dobra... To było chyba dwa lata temu, ale nie jestem pewien. Zaprosiłem dziewczynę na randkę, co u mnie jest raczej rzadkością, właściwie nawet nie znałem jej imienia, chyba nigdy nie poznałem... W każdym razie zgodziła się, bo jakby mogło być inaczej. Poszliśmy bodajże na piwo, całkiem miło się rozmawiało, ale generalnie za dużo mówiła. Już miało przejść do głównej atrakcji tego wieczoru, mieliśmy przenieść się do pokoju, wszystko super. Wstałem, jako dżentelmen odsunąłem jej krzesło. Kiedy wstała zwróciła wszystko co jadła tego dnia. Na mnie. Zarzygała mi całe spodnie. – pokrótce opowiedziałem tę totalna porażkę, co gorsza to była szczera prawda. Właśnie dlatego nie przepadałem za zbędnymi rozmowami. Oczywiste było, że całe te kolacje i miłe słówka, były tylko, by osiągnąć jedną rzecz. Nie wierzyłem w to, że ktokolwiek myślał inaczej. Dajmy spokój, mamy XXI wiek, miesięczne zaloty są po prostu niepotrzebne. Może jeszcze miałbym pytać ojca dziewczyny o zgodę? Przyszedł czas na moje pytanie. Nie chciało mi się wymyślać specjalnie złośliwych tekstów. Na to przyjdzie jeszcze czas. Mimo, że zakończenie tego wieczoru było dla mnie wielką niewiadomą. – Twoja największa wpadka? – proste, zwykłe pytanie. Za to mogło mi dać informacje, które później będę mógł wykorzystać. Lotta była już trochę wstawiona. Coś czułem, że wkrótce zrobi się ciekawie.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Jego dość długie milczenie wpędziło mnie w konsternację - plotki głosiły, że nie jest zbytnim romantykiem i w kobietach interesuje go bardziej seks niż cokolwiek innego, ale mimo to spodziewałam się, że mimo wszystko chodzi na jakieś randki i ta cisza była dla mnie poniekąd niepokojąca, bo bardzo chciałam usłyszeć, że nawet takim ludziom jak on zdarzają się porażki. Gdy zaczął mówić ucieszyłam się i nawet lekko podśmiechiwałam się z całej tej historii. Miałam ochotę rzucić coś o tym, że zwymiotowała, bo z nim nie wytrzymała, ale wciąż miałam opory przed byciem chamską bez powodu. Uśmiechnęłam się więc pogodnie i ze śmiechem rzuciłam: - Nie wiem czy bardziej współczuję Tobie czy jej. - zrozumiałam, że moje współczucie wobec dziewczyny było nie do końca jasne, więc dodałam - Musiałeś ją okropnie zestresować, że zwymiotowała. Pewnie liczyła, że po konsumpcji zabierzesz ją na romantyczny spacer albo, że popatrzycie w gwiazdy. Parsknęłam jeszcze mocniejszym śmiechem wyobrażając sobie tę sytuację, po czym zabrałam się za skonstruowanie wypowiedzi na jego pytanie. Może trochę się wstydziłam, ale byłam już na tyle mocno pijana, żeby nie zastanawiać się nad tym aż tak mocno i bez wahania wyrzuciłam: - W szóstej klasie napaliłam się z ówczesnym chłopakiem i jednym kumplem Oprylaka. Zadziałał na mnie tak mocno, że zaczęłam sikać na ulicy, w okolicach Świętego Munga. Nie widziało tego zbyt wiele osób, ale na moje nieszczęście akurat przechodził tamtędy mój ojciec, który szedł na nocną zmianę do pracy. Udało mi się wtedy wprawdzie wykpić - chłopcy powiedzieli ojcu, że ktoś rzucił na mnie jakieś głupie zaklęcie dla żartu i uniknęłam kary, ale i tak cała ta sytuacja była co najmniej niezręczna. Pewnie znalazłoby się coś gorszego, ale na ten moment nie miałam pomysłu, więc wymieniłam pierwszą lepszą rzecz. - Czego nie zrobiłbyś za żadne skarby? - zapytałam.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Prychnąłem na jej uwagę o dziewczynie. Zwyczajnie przedobrzyła z alkoholem źle oceniając swoje możliwości. Bez przesady, od razu było wiadomo po co to wszystko. Jeśli jednak faktycznie było inaczej, cóż, chyba nie grzeszyła inteligencją. Słuchając jej opowieści nie mogłem powstrzymać śmiechu, co prawda nie wybuchnąłem jakimś niepohamowanym atakiem, ale bawiła mnie ta sytuacja. Powiedzmy szczerze, po prostu to sobie wyobraziłem i tyle. Po usłyszeniu pytanie bez żadnej zwłoki odparłem. – Nie sikałbym na ulicy. – moja odpowiedź wywołała u mnie kolejną salwę śmiechu. – A tak bardziej poważnie, to chyba nie byłbym w stanie... Nie zabiłbym siebie. Co mi po tych skarbach, skoro bym nie żył? Lekko, prawie niezauważalnie się zawahałem. Nie chodziło o nic osobistego, ale nie mam w zwyczaju mówić wszystkiego ledwo poznanym osobom. Było całkiem miło i zabawnie, ale nie wykładam siebie na tacy, nigdy. Alkohol jednak sprawił, że o mały włos powiedziałbym za dużo. Całe szczęście się opamiętałem. Spojrzałem na resztkę butelki wina i się skrzywiłem. Miałem już go dość. – Mróżek! Daj nam ognistą. – jak zwykle zwróciłem się do tego samego skrzata. Ten kręcił chwilę nosem, ale mój twardy wzrok, który na nim spoczął sprawił, że w końcu spełnił moją prośbę i postawił na stole butelkę ognistej whisky. Bez zawahania nalałem ją do swojej szklanki i nie pytając Lotty o zdanie, również napełniłem jej naczynie. – Ile jesteś w stanie poświęcić dla nieznajomej osoby? – mogłoby się wydawać, że pytanie jest proste. Jednak gdyby się nad nim zastanowić wcale takie nie było. Sam nie wiedziałem co bym odpowiedział, ani skąd coś takiego mi w głowie. To nie było ważne. Interesowała mnie wypowiedź dziewczyny.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Moja uwaga o dziewczynie była stuprocentowo sarkastyczna - miałam świadomość, że w tej sytuacji (i w prawie każdej innej) Williamowi chodziło tylko o seks, więc zwyczajnie wyśmiałam naiwność dziewczyny. Na wzmiankę o zabiciu siebie zmrużyłam oczy czując się trochę oszukana i powiedziałam: - To całkiem logiczne, myślałam, że raczej tak ekstremalnych przypadków nie rozpatrujemy. No cóż, przechytrzyłeś mnie, dawaj dalej. Dziwnym trafem zrobiło się całkiem przyjemnie - William zachowywał się względnie miło, a z różnych historii było mi wiadomo, że jest rzekomo strasznym chujem. Widocznie moi znajomi trochę przesadzali, albo zbawienny wpływ alkoholu zaburzał mi trochę obraz. Nie byłam pewna czy picie whisky było dobrym pomysłem, ale było mi bardzo głupio odmówić, więc podziękowałam i pociągnęłam łyk ze szklanki. Po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło, ale zawroty głowy troszkę się wzmocniły. Pytanie, które zadał poruszało już trochę poważniejsze sfery życia. Zastanowiłam się moment i odkryłam w sobie wielkie pokłady egoizmu. - Niewiele - powiedziałam cicho - Nie mogłabym zaryzykować dla kogoś zupełnie obcego swojej kariery, a tym bardziej życia albo zdrowia. Co najwyżej trochę mojego czasu, ale to chyba nieszczególnie dużo. Miałam na myśli zupełnie obcą osobę, a nie jakiegoś bardzo dalekiego znajomego, rzecz jasna. W przypadku dalekiego znajomego sprawa pewnie wyglądałaby dużo bardziej skomplikowanie. Pod wpływem alkoholu powoli traciłam granice, więc niemal bez wahania spytałam: - Bez pikantnych szczegółów - najlepszy seks? Niemal od razu się ogarnęłam i poczułam wstyd, więc rzuciłam lekko przepraszająco: - Jeśli uważasz, że zbyt intymne pytanie, to mogę zmienić.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Roześmiałem się widząc po tym pytaniu różowe policzki Lotty. Nie przyszkadzało mi to "intymne pytanie". Poniekąd o to chodziło w tej grze, więc w czym problem. Tak naprawdę mogła mi je zadać przy ciastku i kawie. Przewróciłem oczami. - O tak, jest tak intymne, że teraz powinnać pokutować w szatach z ciernii, odpowiadając przed samym Bogiem. - odparłem ironicznie. Musiałem się chwilę zastanowić. Cóż, nie chciała szczegółów, a szkoda... Prawda była taka, że miałem na swoim koncie kilka naprawdę świetnych doznań. Ale najlepiej smakuje zakazany owoc, prawda? Zastanawiałem się chwilę czy o tym powiedzieć, w ogóle wspomnieć. Ale jeśli nie powiem zbyt dużo, co mi szkodzi? Głównie chodziło o to, że dałem słowo, że będę siedział cicho, a jestem człowiekiem honoru. Jednak prawdopodobnie dziewczyna nawet nie będzie pamiętała, że w ogóle tutaj była. Czarne dziury po piciu zawsze doprowadzały mnie do furii. Nie bawiłem się w "piję, żeby zapomnieć". Piłem, bo to lubiłem. Jasne, więc było, że wolałem wszystko pamiętać. Mimo to, sprawy nie zawsze wyglądały tak jak tego chciałem. Nie wszystkie wieczory pamiętam. Z wielkim bólem musiałem to przyznać, bo mogły być ciekawe. Co mi szkodziło o tym wspomnieć, prawdopodobnie już nigdy jej nie spotkam. - Z wilą, czystej krwi wilą. Było nieziemsko, ale szczegółów nie chciałaś. O tak, było doskonale. Na wspomnienie jej idealnego ciała na moim się uśmiechnąłem. To była niezapomniana noc, zdecydowanie. Chyba zbaczaliśmy już na te tory, zresztą niewiele się zastanawiałem o co zapytać, alkohol zrobił to za mnie. - Masz na swoim koncie jakiś lesbijski akt? - bezwstydnie wypaliłem i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
W sumie zastanawiało mnie jakim cudem ta zgraja dziewcząt wyraziła zgodę na seks z tymże Krukonem. No owszem - był bardzo przystojny, a także zuchwały co zapewne mogło pociągać niektóre dziewczęta - ale czy aż tak? Przecież taka wila ze swoim cudownym ciałem, twarzą i zdolnościami mogłaby omotać dosłownie każdego. No pewnie, plotki o jego łóżkowych dokonaniach czasem obijały mi się o uszy, ale podejrzewałam, że jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach - były mocno przesadzone. Zresztą nawet on musiał dostać kiedyś kosza. Nie zareagowałam na tekst o cierniowej szacie - dla niego afiszowanie się ze swoją seksualnością było normalne - dla mnie był to temat, który zachowywałam dla najbliższych mi osób, dlatego ta sytuacja była dla mnie zwyczajnie dość niecodzienna. Na wspomnienie o lesbijskim akcie nawet jakoś specjalnie się nie speszyłam. To chyba dosyć częste, że nawet heteroseksualne dziewczyny wymieniają jeden czy dwa pocałunki z przedstawicielkami swojej płci. Bez chwili wahania rzuciłam: - Lesbijski akt to zbyt dużo powiedziane, raz albo dwa całowałam się z koleżanką w czasie gry w butelkę. Gdy wymyślałam kolejne pytanie mimochodem wróciłam myślami do jego wyczynów łóżkowych - przecież to, że poderwał tyle dziewczyn jeszcze nie znaczyło, że zawsze mu się to udawało. Byłam niemal pewna, że się nie przyzna, ale mimo to zapytałam: - Dostałeś kiedyś kosza? Opróżniłam resztę szklanki i odsunęłam ją, żeby William już mi nie dolewał. Wprawdzie stanie nie sprawiało mi żadnego problemu, ale kręciło mi się w głowie i trochę obawiałam się, że stracę kontrolę w jego towarzystwie i wynikną z tego jakieś nieprzyjemności.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Mogłem się domyślić takiej odpowiedzi, chociaż podejrzewałem, że kategorycznie zaprzeczy. Jednak nie była taka grzeczna jak mi się wydawało. Sam nigdy nie pocałowałem chłopaka, to mogłoby wydawać się dziwne, ale nie musiałem się dowartościowywać napalonymi mężczyznami. Chociaż równie dobrze, mogłem po prostu tego nie pamiętać. Na samą myśl o tym przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałem na dziewczynę, kiedy ta odsunęła ode mnie swoją szklankę. Mówi się, że lepiej dmuchać na zimne, ale bez przesady. Nie miałem wobec niej żadnych zamiarów. Owszem była ładna, ale nie specjalnie chciałem tego dnia czegoś więcej. Zresztą nie przepadałem za seksem po pijaku. W moich żyłach krążyła już spora dawka alkoholu, ale nadal byłem w pełni świadomy i w najbliższym czasie to się jeszcze nie zmieni. – Chyba sobie żartujesz? – zapytałem znacząco patrząc na naczynie dziewczyny. – Dopiero się rozkręcamy! – dodałem wesoło. Po usłyszeniu pytania rozciągnąłem swoje usta w szerokim uśmiechu. Prawda była taka, że nigdy nie dostałem od dziewczyny kosza. Nigdy nie byłem w cudownym, pełnym miłości związku. Cóż, może dlatego, że zwyczajnie w to uczucie nie wierzyłem? Nie pozwalałem, by ktokolwiek się we mnie zakochał. Zadurzył, zauroczył, w porządku, ale nic więcej. Zresztą nawet to umiejętnie niszczyłem. Niektóre moje umiejętności się w tym przydawały. Nie chciałem wyrządzać więcej szkód. Przekleństwo nie jest zbyt radosne. – Nie, nigdy. Jestem tak niesamowicie atrakcyjny, że każdy chciałby ze mną być, ale nie jestem dla każdego. – odparłem i puściłem do niej oczko. Powiedziałem to w typowy dla mnie sposób, ale wewnętrznie byłem już tym zmęczony. Czasem chciałem odpuścić, ale szybko przypominałem sobie co może się wydarzyć. Więc wciąż myślałem o tym, jakby wszystkich do siebie zniechęcić. Patrząc po reakcjach na moją osobę – bez najmniejszego problemu mi się to udawało. – Twój najdłuższy związek? – zapytałem, byłem tego po prostu ciekaw.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nie uważałam, żeby w tej sytuacji zaprzeczanie było jakoś szczególnie konieczne - nie było to dla mnie szczególnie wstydliwe, więc powiedzenie mu, że całowałam się z dziewczyną (szczególnie po takiej dawce alkoholu) było dla mnie dość zwyczajne. - Mogę pić z Tobą dalej pod warunkiem, że obiecasz mi, że w razie czego powstrzymasz mnie przed sikaniem na środku pokoju wspólnego. - rzuciłam ze śmiechem wyciągając szklankę w stronę Krukona. Nie podejrzewałam go o chęć wykorzystania nietrzeźwej dziewczyny - przecież nie mógł być aż tak podły, ale bałam się troszkę, że wykorzysta okazję, żeby pośmiać się z mojego upokorzenia. - Pewnie chcesz mnie upić, żebym zapomniała, że czasami potrafisz być nawet miły. Jego pytanie troszkę mnie zaskoczyło - raczej nie spodziewałam się, że coś takiego będzie go interesowało. Zastanowiłam się dłuższą chwilę i w końcu odparłam: - Kilka miesięcy, no maksymalnie pół roku. - westchnąłam by po chwili dodać -Podobało mi się wiele osób, ale widziałam zbyt wiele złamanych serc, żeby pozwolić sobie na coś tak nierozważnego jak miłość. Chyba jedyne osoby, które kiedykolwiek kochałam to mama, siostry i mój najlepszy przyjaciel. Nie jestem nawet pewna czy kocham mojego ojca... Zamilkłam uświadamiając sobie, że byłam zbyt wylewna, za bardzo się otworzyłam. To nie tak, że nie chciałam się zakochać, ale panicznie bałam się, że ktoś mnie zrani i ten strach nie pozwalał stworzyć mi pełnowartościowej więzi. Udając, że nic się nie stało uśmiechnęłam się i zapytałam: -Twoja największa wada?
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
– Masz to jak w banku, no chyba, że będę tak samo wstawiony, albo będę się tak bardzo z ciebie śmiał, albo stwierdzę, że wolę to jakoś upamiętnić. – powiedziałem nieco drocząc się z dziewczyną. Miło było tego wieczoru. Od przepysznej kanapki rozpoczynając po tę rozmowę przy alkoholu. Taka miła odskocznia od bycia największym dupkiem w szkole. Chociaż nadal nim byłem, to nie ulegało wątpliwościom. – I tu mnie masz! Nie mogę sobie pozwolić, by ktoś zniszczył mój wizerunek! – odparłem rozbawiony i nalałem alkoholu do szklanki Lotty, później powtórzyłem tę samą czynność, nalewając ognistej do swojej szklanki. Pół roku... Nie potrafiłem sobie nawet tego wyobrazić. Od tylu lat odpycham od siebie wszystkich wokół, że nie wiem nawet jak to jest być z kimś w jakieś relacji przez dłuższy okres czasu. Gdy wspomniała do dużej ilości złamanych serc nieco się skrzywiłem. Nie dało się ukryć, że sam wiele złamałem, pokruszyłem i rozdeptałem. Między innymi to sprawiło, że wszyscy mają mnie za takiego jakim poniekąd byłem. Tak jednak będzie lepiej, jeśli stan rzeczy się nie zmieni. Nie pozwoliłbym nawet na to. Uniosłem lekko brwi, gdy Hudson włączył się chyba jakiś słowotok. Nie przerywałem jej jednak, ale też nie do końca słuchałem. Moje brwi powędrowały wyżej na wzmiankę o jej ojcu. Nie zamierzałem jednak wypytywać. Są rzeczy, które pragniemy zachować dla siebie i doskonale zdawałem sobie sprawę, że gdyby nie alkohol żadnego z tych słów bym nie usłyszał. Lotta nagle ucichła, a ja domyśliłem się, że dotarło do niej co powiedziała. Szybko zadała mi pytanie, a ja zignorowałem jej wcześniejszą wypowiedź. – Nie mam wad. – odparłem i wyszczerzyłem białe zęby w uśmiechu. To było oczywistym krętactwem z mojej strony, ale przecież nie będę uwidaczniać moich gorszych cech, tym bardziej przy dziewczynie. Tak czy siak byłem lekko zadufany w sobie, byłem po prostu świadomy swojej atrakcyjności. – Ilu wpuściłaś do swojego łóżka?