Urocza kawiarnia, zapraszająca w swoje skromne, acz wyjątkowo kolorowe progi wszystkich przechodniów. Zapach świeżo parzonej aromatycznej kawy można poczuć już na ulicy i trzeba mieć naprawdę nieludzkie pokłady silnej woli, by mu się oprzeć i nie zboczyć ze swojej wyznaczonej trasy na małą przerwę przy kawałku domowego ciasta.
- Wiesz jesteśmy czarodziejami, boi się, że dziadkowie kiedyś to odkryją i nas odtrącą. A dobrze wie jak ich kocham i nie poradziłabym sobie gdyby nas zostawili - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem na twarzy. To prawda, dziadkowie to jedyne osoby oprócz mamy, które jej przypominają tatę. A to dla Clary bardzo ważne, tata pomimo, że we wspomnieniach był dla niej najważniejszą osobą i nadal jest. Pomimo, że nie ma go obok dziewczyna zdaję sobie sprawę, że gdzieś tam nad nią czuwa. Nie było innej opcji, tata zawsze chciał dla niej jak najlepiej. Nie raz wydawało się dziewczynie, że daje jej jakieś znaki. - Wiesz święta bez mamy... nie chciałabym tak, albo razem albo wcale. Jednak może zrobi to dla taty - miała taką nadzieję, to jedyny argument, który może postawić Clary. Wspólne pójście w święta na grób taty. Innego rozwiązania po prostu nie widziała.- Ostatnio nie przepadam za dużymi miastami, wole ciszę i spokój więc idealnie -odpowiedziała dopijając swoją kawę. Nawet nie zauważyła jak czas jej szybko zleciał - O matko, to już tak późno?! Będę się zbierać, mam jeszcze masę do zrobienia. Było miło, do następnego - dziewczyna szybko wstałam, dała chłopakowi buziaka w policzek na pożegnanie i wyszła. Zawsze się tak żegnała jak kogoś lubiła i nie miała zamiaru przestać. Pewnie nawet jeśli dostanie opierdziel kiedyś za to no trudno.
Max pokiwał głową ze zrozumieniem - Jasne, zrobisz tak jak uznasz za słuszne, mam nadzieję, że mama da się namówić - uśmiechnął się pokrzepiająco. Naprawdę chciał, by Clary wszystko się ułożyło, wiedział, jak takie rodzinne sprawy potrafią ciążyć i boleć. - Oj to zdecydowanie, Bibury to malutka mieścina - potwierdził, że na pewno się tam odnajdzie skoro nie przepada w ostatnim czasie za metropoliami. - Ach, jasne, trochę się zasiedzieliśmy! - westchnął i nawet się nie obejrzał, a Gryfonka opuściła kawiarnię - Na razie! - rzucił za nią na pożegnanie, choć czuł, że raczej go już nie usłyszała. Cóż, może kiedyś to powtórzą? Byłoby miło. Usiadł na chwilę i zamyślił się, ale dzwonek oznajmiający pojawienie się nowego klienta wyrwał go z rozmyślań. Wstał, uregulował rachunek i poczłapał powoli w stronę zamku.
Przechadzając się po wiosce trudno było przeoczyć kawiarnię. Zapach kawy za sprawą mocnego wiatru był wyczuwalny na drugim końcu głównej ulicy, w połączeniu z obietnicą ciepłego pomieszczenia i chwili odpoczynku od kapryśnej pogody stanowiły magnez na ludzi. Edmund również dał się oczarować, po szybkiej wycieczce do Miodowego Królestwa pozwolił sobie na chwilę luzu i wypicie kawy. Miejsce tak przypadło mu do gustu, że postanowił wrócić tutaj z kimś innym. Tą (nie)szczęśliwą osobą została @Alice Wildfire. Nie mógł się wcześniej zdobyć na przeprosiny za sytuację w kryptach. Teoretycznie nie była to jego wina, że sufit spadł im na głowę, ale dziewczyna znalazła się tam przez niego i przez to ucierpiała. Chciał też przy okazji dowiedzieć się nieco o pannie, wyglądała na miłą i kto wie, może nawiążą przyjaźń gryfońsko-ślizgońską. Na miejscu znalazł się dziesięć minut przed 19. Zajął stolik dla dwóch osób i czekał. Miał wielką nadzieję, że dziewczyna przyjdzie. Jeśli się nie zjawi to wypije herbatę i sobie pójdzie, może tylko zyskać więc nie będzie narzekał przy obydwu sytuacjach.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio była z kimkolwiek na zwykłej kawie. Zbyt często chociaż jednego z jej przyjaciół, dotykało jakieś nieszczęście. A jak nie ich, to samą Alice, która a to popadała w depresję spowodowaną jakąś idiotyczną grą, a to zwalał się na nią sufit. Nawet na lekcjach trudno jej się było ostatnio skupić, zresztą nie tylko jej. Cały Hogwart został pogrążony w jakiejś dziwnej apatii, spowodowanej wszystkimi makabrycznymi wydarzeniami. Wymknięcie się z zamku udało jej się bez zbędnych kłopotów. Była ubrana w sięgający do kolan granatowy płaszcz, a szyję przewiązała czerwonym szalikiem. Pogoda niestety się popsuła już kompletnie, przynosząc ze sobą deszcz i wiatr. Cieszyła się, że naprawdę wzięła tą małą składaną parasolkę, która teraz spoczywała w jej torbie obok nowego zeszytu i przyrządów do pisania. Przynajmniej pozostanie w miarę sucha, jeśli dopadnie ją ulewa. Drogę do kawiarni odnalazła w miarę szybko. Już z daleka można było wyczuć zapach kawy i wypieków, które można było tam dostać. Otworzyła drzwi i weszła do ładnie urządzonego kolorowego wnętrza. W sam raz na jesienną chandrę. Odnalazła wzrokiem Edmunda i uśmiechnęła się, podchodząc do zajętego przez niego stolika. - Hej - przywitała się i ściągnęła z siebie płaszcz, pozostając w zwykłych jeansach i błękitnej, luźnej koszuli. Na jej szyi wisiał niedawno zdobyty wisiorek w kształcie trójzębu. - Mam nadzieję, że nie czekałeś długo? - zapytała, siadając na krzesełku dokładnie naprzeciwko chłopaka. Co prawda pilnowała, by się nie spóźnić, ale mogło wyjść różnie.
Siedział sobie spokojnie i kątem oka zerkał na zegarek. Przyjdzie czy nie przyjdzie? Na dobrą sprawę to wysłał tą sowę na szybko i nawet nie pomyślał, że Alice może do wioski chodzić tylko podczas wypadów. Dobrze było być studentem i mieć tą wolność w poruszaniu się. Kiedy na jego zegarku wybiła 19 westchnął cicho i zaczął obmyślać ile minut sobie daje zanim wyjdzie. Skrzypnięcie drzwi wyrwało gryfona z zadumienia a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. A jednak, udało się jej! Ślizgonka była punktualna, ani się nie spóźniła ani nie przyszła za szybko, będzie to sobie musiał odnotować w pamięci. Wstał kiedy była blisko stolika i usiadł dopiero gdy zajęła miejsce. Niedawno był w odwrotnej sytuacji i teraz rozumiał co czuje człowiek czekający na kogoś. Ulga która go teraz ogarnęła była niczym maść na duszę, kojąca wszystkie nerwy i pozwalająca rozluźnić się gryfonowi i zapomnieć o bólu w barku. -Hej, ciesze się że przyszłaś. Jesteś punktualna niczym niemcy w mugolskim powiedzeniu. Z tego co wiedział to Alice miała praktycznie czystą krew i raczej nie znała precyzji niemców, ale nie chciało się mu tłumaczyć. Zawołał kelnerkę żeby mogli zamówić sobie coś do picia. Pobawił się chwilę kciukami nie wiedząc od czego zacząć rozmowę. Pytania typu "jak się czujesz?" mogłyby popsuć atmosferę a z drugiej strony chciałby wiedzieć czy u dziewczyny wszystko jest w porządku. -Mam nadzieję, że wzięłaś ze sobą parasol. Wiesz, tak na wszelki wypadek gdyby znowu się nam coś chciało zwalić na głowę. Tak samo wierzę w to, że masz większe szczęście niż ja i nie uszkodziłaś drugi raz tej samej nogi. Ja na ostatnim meczu oberwałem w to samo ramię. No i się wygadał. Trzeba było teraz liczyć, że Alice nie wybiegnie z płaczem wspominając wypadek ani nie zacznie się rozczulać nad sobą i Edkiem jacy to oni biedni.
Uśmiechnęła się, słysząc porównanie, które przytoczył chłopak. Nie lubiła się spóźniać, raczej zazwyczaj planowała co do minuty, kiedy powinna wyjść, przy okazji zakładając, że może napotkać na swojej drodze różne trudności, w tym natrętnych nauczycieli, którzy nie pozwoliliby opuścić jej zamku. Na szczęście obyło się bez tego, miała o dziwo ostatnio szczęście przy robieniu wszystkich nielegalnych rzeczy. Tylko że to chyba nie świadczyło o niczym dobrym. Samo powiedzenie za to obiło się jej o uszy, zrozumiała więc, że chodziło raczej o komplement. - Dzięki. Chociaż dziadek by mi chyba urządził pogadankę o tym, że porównanie do Niemca odbieram jako komplement - zaśmiała się, chociaż Edmund mógł nie wiedzieć za bardzo, o co chodziło. W końcu nie wielu zdawało sobie sprawę, że w jednej czwartej była Polką, a osoba, która przekazała jej tę krew, z pewnych powodów historycznych nie przepadała za szwabami. Edmund zawołał kelnerkę, by mogli złożyć zamówienie. Dziewczyna po chwili zastanowienia zdecydowała się w końcu na Chochlikowe cappuccino. Słodkie, ciepłe, w sam raz na taką pogodę. Chłonęła przez chwilę przyjemną atmosferę pomieszczenia, które pachniało kawą, ciepłem i ciastem. Lubiła takie miejsca, miały swój klimat, przez który niemal miała aż ochotę mruczeć niczym kot. Powstrzymywał ją jednak machający gdzieś z tyłu jej głowy zdrowy rozsądek. Bo co by sobie pomyślał siedzący naprzeciwko niej chłopak? Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ten chyba nie do końca wie jak zacząć rozmowę. No tak, pierwszy raz mieli okazję swobodnie porozmawiać, śmiesznie jednak było zaczynać od tekstów o pogodzie. Już miała otworzyć usta, chcąc przerwać ciszę, gdy jednak to Edmund postanowił przemówić. Uśmiechnęła się szeroko, na wzmiankę o parasolu. - A żebyś wiedział, że go wzięłam. Wątpię jednak by, los był tak powtarzalny, tym razem spodziewałabym się prędzej zbrojnego napadu na kawiarnię. Zazwyczaj wszystkie wydarzenia nie licząc pojawiania się obscurusów, były wyjątkowe w swoim przebiegu - pokręciła głową. Jakoś się chyba uodporniła na to wszystko, co ich spotykało. Za dużo się działo w ostatnim czasie, a roztrząsanie tego wszystkiego nie pomagało. Tylko wprawiało ją w gorszy nastrój, a to sprawiało, że jedynie smętnie wiła się po zamku, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Lepiej było obracać wszystko w żart albo zacząć ignorować. A przynajmniej próbować. - A co do pecha, to nie jestem pewna. Niby dwa razy tej samej nogi nie uszkodziłam, ale uwierz, ostatnie natężenie wydarzeń, które omal mnie nie zabiły, było niezwykle intensywne - skrzywiła się lekko, po czym sięgnęła po kawę i upiła jeden łyk. - No ale lepiej do tego nie wracać i miło pogadać. Co tam ostatnio się u ciebie ciekawego działo, nie licząc zapewne licznych kontroli w skrzydle szpitalnym? - uśmiechnęła się ponownie, opierając przy tym głowę na ręce i przechylając się lekko ku środkowi stolika.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Ciężko było stwierdzić, czy bardziej cieszył się z tego, że w końcu zgodziła się z nim wyjść czy może z tego, że ma szanse uzyskać jakieś odpowiedzi. Świetnie bawił się w jej towarzystwie na przyjęciu zaręczynowym siostry, musiał wiedzieć, czy brnięcie dalej w bieganie za piękną krukonką miało jakiś sens. Nie chciał marnować swojego czasu i psuć jej nerwów tym, że jakiś rzep się przyczepił. Odstroił się więc, wciągnął płaszcz i nawet uczesał włosy, chociaż zdawał sobie sprawę, że po zetknięciu z wilgotnym powietrzem na dworze wrócą do swojego normalnego, pełnego chaosu stanu. Zerknął na zegarek, zabierając jeszcze portfel oraz drobiazg dla swojej randki, a potem wyszedł z dormitorium i skierował się w stronę zamkowej bramy, gdzie byli umówieni. Przyszedł pierwszy, co wcale mu nie przeszkadzało. Źle wyglądałoby, gdyby był spóźniony. Gdy tylko dostrzegł znajomą sylwetkę, rozpromienił się, posyłając jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów, zastanawiając się przy tym gorączkowo, jak się z nią przywitał. Zdecydował się na krótkie muśnięcie ustami jej policzka, co zrobił zaraz po tym, gdy się przywitał i wręczył jej mały bukiet jesiennych kwiatów. - Cześć! Ślicznie wyglądasz. Mam nadzieję, że nie mamy limitu czasowego?- zaczął z uśmiechem, łapiąc ją za rękę i ruszając spacerem w stronę drogi wiodącej do magicznej wioski, gdzie mieli spędzić trochę czasu. Prawda była taka, że Charles długo myślał nad tym, gdzie ją zabrać, aby było oryginalnie. Większość miejsc cieszyła się tak olbrzymią popularnością, że mogli nie mieć szansy, aby swobodnie porozmawiać. Znalazł więc niewielką kawiarenkę, do której jej prowadził. Na szczęście droga minęła szybko i bez deszczu, a rozmowa się im kleiła, co uznał za dobry znak. Wpuścił ją przodem, otwierając drzwi. Gdy wybrali stolik, pomógł jej zdjąć płaszcz i odwiesił go na jednym z wieszaków, aby zaraz obok położyć swój. Miał granatowe jeansy i czerwono-białą koszulę we wzory, a także białe adidasy. Na nadgarstku tkwił zegarek, a on sam wyjątkowo mało śmierdział nikotyną. Gdy zajęli miejsca, kelnerka podała im karty. Nie chciał tu spędzić całego wieczora, jednak dobrze jest zacząć od drobnej przekąski czy napoju, mógł ją w ten sposób lepiej poznać. - Nie mam pojęcia, jak smakuje Chochlikowe Cappucino, a Ty? - mruknął z zakłopotaniem, drapiąc się po szyi. Łatwiej było mu wybrać ciasto niż napój. Był prostym człowiekiem, te fikuśne nazwy mogły być mylące. - Przeszła Ci już depresja po mugoloznawstwie? Nadal nie wiem, jak ktokolwiek mógł do Ciebie strzelać. Westchnął ze wzruszeniem ramion, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy. Już podczas zajęć mogła często go łapać na zerkaniu w jego stronę, a co dopiero tutaj, gdy miał ją niemalże na wyłączność. Nie chciał wracać do tematu festiwalu, ze względu na to, że w ostatnich wiadomościach ten temat niezbyt im poszedł. Mogła też nie być zachwycona, gdyby dowiedziała się, że obijał mordy mugolakom. - Wybierz mi coś! Byle bez mango. - poddał się, odkładając kartę na stół. Oparł się wygodnie o krzesło, kładąc ręce na stole. Wciąż czuł jej drobną dłoń, którą chwilę wcześniej trzymał w swojej. Była strasznie ciepła, wciąż przechodził go dreszcz. Walczył między chęcią zaimponowania jej, a pozostania sobą.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Jak zwykle nic nie wiem. Ani czy dobrze robię wychodząc z Charliem, ani co w zasadzie myślę o naszej relacji. Więc jeśli chcesz ode mnie jakichś odpowiedzi, nie wiem czy to ja jestem tym kto ich udzieli. Ale z drugiej z strony któż inny to by mógł być. Nie chcę jednak wciąż nic analizować. Do kiedy mogę będę unikać kłopotliwych dla mnie tematów, bo co jak co, ale jakiekolwiek związkopodobne rzeczy to dla mnie temat tabu. Głównie dlatego, że po prostu bardzo rzadko uprawiam takie sporty, skupiając się raczej na relacjach krótki, acz intensywnych. Zakładam dziś długą, żółtą sukienkę. Na nią butelkowozielony płaszcz, gruby szal i na głowie oczywiście mam turban. Dziś na zielonym materiale raz za razem pojawiały się złote, wijące się kształty. Pogoda mogła być gorsza, ale i tak kiedy się tak opatulam i próbuję pozasłaniać, dalej jest mi chłodno. Nie należę do osób, które z łatwością akceptują zimny klimat. Z pewnością arabskie geny mojego ojca dają o sobie znać w najchłodniejsze pory roku. Charlie już czeka na mnie w umówionym miejscu, a je uśmiecham się leniwie i odwdzięczam się lekkim pocałunkiem w policzek, po czym przejmuje Twoje kwiatki. - Nie mamy - stwierdzam uprzejmie i wzruszam lekko ramionami. Pozwalam się załapać też za rękę, nie przejmując się aż tak poufałością Rowle'a. W końcu prawdopodobnie zgodziłam się na to przyjmując jego zaproszenie. Miejsce, które wybrał jest ciepłe i przyjemne. Nie jestem przyzwyczajona do jakichkolwiek randek, w której to nie ja gram pierwsze skrzypce. To ja podrywam ładne dziewczyny, mamię je, śmieję się i uśmiecham słodko. A potem zapominam, kiedy widzę kolejną. Z chłopcami chciałam być inna. Nie staram się inicjować zbyt dużo, wiedząc że stereotypy mówią, że powinno być odwrotnie. - Wiem jak smakuje cappucino i sądzę, że nie da się go zepsuć - stwierdzam, ponownie wzruszając ramionkami. Też nie znam tych fancy smaków, głównie dlatego, że kompletnie nie interesują mnie tak rzeczy. - Och, nie miałam depresji. Nie miałam włosów za to. Ale już w porządku. Durna lekcja, nie powinnam była na nią iść... - mówię mojej randce, lekko krzywiąc się kiedy myślę o tamtym felernym dniu. - Chochlikowe Cappucino i Syrenie Latte - zamwiam wobec tego pewna siebie, kiedy mi mówisz coś o podjęciu decyzji. - Od razu mówię, że wybieram to, które będzie mi lepiej smakować - grożę jeszcze Charlesowi i równocześnie też i mrugam równocześnie, co odrobinę psuje efekt. - Widzę, że ułożyłeś pięknie fryzurę, albo przynajmniej próbowałeś - zauważam bystro, wskazując na włosy, które dopiero niedawno wiatr odrobinę doprowadził do nieładu.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Ich relacja nawet zdaniem Charliego była skomplikowana i dziwna. Nie wiedział, czy to Melusine jest tak niezdecydowana, czy może nie ma serca dać mu permanentnego kosza czy może to on stracił talent i podrywał już ją bardzo nieudolnie. Dlatego tak mu zależało na tej randce. Chciał wiedzieć, na czym stoi i czy ma to jakiś sens, a może wręcz przeciwnie — będą kumplami, a on marnuje czas i wzdychanie na krukonkę, której nie może mieć. Czasem miał wrażenie, że była po prostu wybredna i szukała najlepszej opcji, na co zdecydowanie pozwalała jej śliczna buzia. Wyglądała pięknie, a zwiewny materiał żółtej sukienki od razu wydał się Charliemu zbyt cienki, jak na zimę. Nic więc dziwnego, że po krótkim przywitaniu i kolejnym zlustrowaniu jej wzrokiem, narzucił na jej drobne ramiona własny płaszcz. Nie mógł pozwolić, by dygotała i drgała, a miał wrażenie, że odczuwał to przez dłoń, którą delikatnie trzymał w swojej. On sam nie miał problemu z wychłodzeniem, przypominał raczej chodzący kominek i nawet włosy miał pod kolor drewna. Miał wrażenie, że to spotkanie nie jest jej na rękę i wzbudzało w nim to wewnętrzny, dziwny niepokój. Nie miał pojęcia, gdzie ją zaprosić. Zwłaszcza że wcześniej była znana ze spotykania się z dziewczętami, a one miały raczej delikatniejszy gust. Rowle miał też wrażenie, że w tamtych sytuacjach to Melusine byłaby na jego miejscu, prezentując się z jak najlepszej strony — a nie ukrywajmy, wiele nie musiała robić, żeby ślizgon co rusz na nią maślanym wzrokiem zerkał. - A jeśli dodają do tego mielonego chochlika? - zmarszczył brwi zaniepokojony, raz jeszcze przesuwając spojrzeniem po karcie. Lubił dobre rzeczy, niekoniecznie się znał na ich nazwach czy składnikach. Charlie umiał ugotować tylko kilka potraw, zrobić jajka w każdej postaci i zaparzyć podstawowe kawy czy herbaty, ewentualnie kakao. Te wszystkie wynalazki były ponad jego głowę, znacznie mocniej siedziała w nich Emily. Mugoloznawstwa już nie komentował. Kiwnął jedynie głową w zrozumieniu, nawet nie chcąc wyobrażać jej sobie łysej. Lubił długie włosy. Gdy zdecydowała, co biorą — zaśmiał się, poprawiając wygodnie na krześle. Dlaczego się tak przy niej denerwował? - Pewnie odstąpię Ci, co tylko chcesz, Melu — ewentualnie za małą nagrodę. - puścił jej oczko, nie mając na myśli nic wykraczającego poza całusa w policzek lub kącik ust, którym by również nie wzgardził. Na jej słowa uniósł dłoń i raz jeszcze zmierzwił włosy z westchnięciem rezygnacji. - One chyba żyją własnym życiem, nic nie mogę na to poradzić. Rozłożył teatralnie ręce, aby zaraz parsknąć śmiechem na swoją nieszczęśliwą minę. Prawda była taka, że jego kasztanowy chaos był przez niego w pełni akceptowany, bo w końcu jak idealny mógł być? Wstał, łapiąc za karty. - Zaraz wrócę, zamówię tylko. Wytłumaczył i ruszył w stronę lady, wyjmując portfel. Opłacił napoje oraz zamówił paterę mieszanych ciast, nie mając pojęcia, które krukonka lubi najbardziej. Czy te z owocami, kremem, tarty? Wrócił na miejsce, siadając i opierając ręce na stole, nachylił się nieco do przodu. - Nie miałem okazji podziękować Ci za przyjście na to przyjęcie. Ciesze się, że byłaś ze mną. - zaczął z nonszalanckim uśmiechem, ujmując jej dłoń i muskając wargami jej wierzch w podziękowaniu. Nie trzymał jednak długo, nie chcąc wzbudzać w niej jakieś niezręczności czy przymusu. Chciał w końcu poznać ją lepiej, taką, jaką była. Przechylił więc głowę w bok, patrząc jej w oczy. - Lubisz spotkania w takim stylu czy preferujesz bardziej.. Energiczne miejsca? Jakie są preferencję panny Pennifold? Zapytał z ciekawością, poprawiając zegarek na nadgarstku i opierając brodę na rękach, całkiem zainteresował się dziewczyną. Miał chwilę czasu, zanim do stolika dotrą napoje oraz słodkości.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Prawdopodobnie rację miał Charlie a propo wszystkiego. Po pierwsze jestem kompletnie niezdecydowana, bo zwyczajnie moje związki zwykle były płytkie, niepozbawione głębszych uczuć i oparte na czystym pociągu i ekscytacji. Chociaż byłam już w wielu związkach, mam wrażenie, że jestem w jakiś stopniu w tym nieodpowiedzialna i jakaś niedorosła. Niezdolna do podejmowania sensownych decyzji. Kiedy człowiek nie wie czego chce, wszystko jest zdecydowanie trudniejsze do przyswojenia, szczególnie relacje międzyludzkie. Przyjmuję płaszcz Charliego z uśmiechem, chociaż nie działają na mnie te dżentelmeńskie gesty. W moim mniemaniu to ja równie dobrze mogłabym podarować Rowle'owi coś do okrycia się, bo wierzyłam w inne konwenanse niż on. Postanawiam jednak, że dziś dam prowadzić Charliemu na tyle ile będę mogła się powstrzymać. Dlatego to jego obarczam wszystkim od wymyślenia miejsca, w którym się spotkamy, po cały przebieg. Unoszę brwi, kiedy martwisz się kawą, którą Ci zamówiłam i uśmiecham się lekko na te słowa. - Zaryzykuj. Nawet jeśli jest tam sproszkowany chochlik, na pewno okaże się być smaczny - stwierdzam spokojnie i klepię uspokajająco Twoją dłoń. Ja zaś kompletnie nie znam się na gotowaniu, kulinariach, czy kawach, a moja znajomość w tej kwestii bazuje jedynie na tym jakie zioła mogę używać w niektórych wypadkach, tylko dzięki mojej rozległej wiedzy w zielarstwie. - Nagrodę? - dopytuję się, chcąc wiedzieć co ma na myśli i czy jest to coś zbyt rubasznego, więc mrużę oczy przyglądając się Ślizgonowi badawczo. - Może powinieneś popróbować Ulizanny? Mój przyjaciel nakłada sobie zawsze jej całe wiadro, obstawiam, że tylko tornado mogłoby mu zepsuć fryzurę - radzę uprzejmie Charliemu świetny sposób na utrzymanie włosów w ryzach. Kto wie, może elegancko by wyglądał z takim zaczesem na Teodora. Kiwam głową kiedy biegniesz nam zamówić napoje i przez chwilę patrzę się przez okno, zamyślając się na kilka chwil. Przechodzi mi przez głowę, że może nie powinnam siadać tutaj robić komuś nadziei, jeśli nie mam pojęcia czego chcę. Jakbym nie wiedziała na czym stoję, więc zgadzam się na randki, uparcie nie chcąc pozostać sama. - Nie ma sprawy, lubię się ładnie ubrać i pobyć w ładnych miejscach - mówię kiedy przebudzam się ze swoich myśli, a Ty wracasz do mnie z podziękowaniami, a potem zadajesz kolejne pytania. Chcesz mnie poznać taką jaką jestem, ale ja jestem swoim własnym wyobrażeniem czegoś co w moim mniemaniu jest idealne. Wszystko co mogę ci pokazać to rzeczy, które wypracowałam u siebie pod kloszem rodziny Pennifold. - Lubię obydwie rzeczy, dobrze mogę się dopasować i do jednego i do drugiego - tłumaczę z lekkim wzruszeniem ramion. - A ty? Wydawałeś się być zrelaksowany na tym przyjęciu - zauważam jeszcze, a mój wzrok na chwilę podąża ku barowi, gdzie kawy są przygotowywany w iście magiczny sposób.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
On sam nie był jakimś alfą i omegą, nie umiał w związki. Był słaby w zobowiązaniach, nawet jeśli był najlojalniejszym przyjacielem, jakiego można sobie wyobrazić. Podobało mu się wiele dziewcząt, zawsze był czarujący i wywoływał na ich ustach uśmiech. Rzadko jednak interesował się na tyle, aby brnąć w coś innego niż pocałunki i przytulanie. Nie potrafił stwierdzić, co było w Melusine takiego intrygującego, że nie mógł oderwać oczu od jej buzi. Była niedostępna, tajemnicza, seksowna. Oczywiście był przerażony jej opowieściami o związkach z kobietami, traktując je bardziej jako eksperymenty, bo na młodzieńczą głowę, było to zdecydowanie zbyt wiele. Zawsze starał się traktować kobiety dobrze, ojciec wymagał na nim tego od najmłodszych lat. Musiał być typowym Brytyjskim gentlemanem. Gdyby wiedział, że tak jej z tym dziwnie, to pewnie by się postarał odpuścić, nawet jeśli byłoby to trudne. Pewnych nawyków nie da się zapomnieć. Tak samo traktował palenie, bez którego obecnie nie wyobrażał sobie życia. - Masz rację, zawsze warto zaryzykować. Może to będzie najlepszy napój na świecie? Ty też lubisz podejmować ryzyko? Zgodził się z uśmiechem, stukając palcami w blat stołu. Starał się aż tak na nią nie gapić, ale mając takie oczy i okalający je wachlarz rzęs, a do tego całe konstelacje z piegów, jak miała Melu — niby jak miał to zrobić? Gdy dotknęła jego dłoni, przeszedł go przyjemny dreszcz, a przy tym wyszczerzył się jak zadowolone, małe dziecko. Na szczęście nie musiała martwić się gotowaniem, bo to była działka Charliego, tylko nie mógł jej jeszcze o tym powiedzieć, bo nie miał okazji. Teoretycznie było to mało męskie zajęcie, ale dawało Charliemu dużo radości. Kiwnął głową na jej słowa, utwierdzając ją w przekonaniu o tym, że chce nagrodę. Pokazał palcem na swój policzek. - Może buziak, o tutaj. Chociaż zdecydowanie wolałbym tutaj .- przeniósł palec na swoje usta, puszczając jej oczko. Zaraz jednak uspokoił ekscytację i lubieżne myśli, parskając śmiechem na jej słowa. Nie mógł sobie wyobrazić głowy świecącej od nadmiaru żelu. - Zawsze mogę też iść do fryzjera, zrobić bardziej... No wiesz, elegancki wygląd. Nie wiedział, jakiego słowa szukał, więc tylko wzruszył bezradnie ramionami. Wstał, żeby zamówić, przepraszając ją wcześniej. Nie naciskał, ale zależało mu, aby ruszyć z miejsca. Musiał wiedzieć, czy bieganie za nią ma jakikolwiek sens, czy tylko wzdycha do cienia, którego przecież nigdy nie złapie. Nie oczekiwał wielkich romansów, miłości i wyznań, ślubów za rok. Nawet nie wiedział, czy potrafił funkcjonować w czymś stałym. - Byłaś najładniejsza na przyjęciu. Przytaknął, gdy wrócił na miejsce i wysłuchał jej słów. Poprawił się na krześle, poprawiając materiał koszuli. Znów przesunął mętnymi, zielonymi tęczówkami po sylwetce dziewczyny, zupełnie jakby długo jej nie widział. Ostatecznie brunet splótł ze sobą dłonie, kładąc je przed sobą. Było odrobinę niezręcznie i czuł, że to nie do końca był Charlie, którego powinna poznać. Nie mógł nic jednak poradzić, że w jakiś sposób się denerwował. - Tylko dlatego, że przyszłaś. Ogólnie rzecz biorąc nie jestem fanem tych sztywnych, wyszukanych zabaw. Lubię trochę szaleństwa, ono daje najlepsze wspomnienia. Dopasować? Myślę, że ktoś taki, jak Ty to nie może wcale się dopasować. Wydaje mi się, że zawsze się wyróżniasz. - zaczął zupełnie szczerze, uśmiechając się delikatnie. Była tak unikalna i specyficzna, że trudno było porównać krukonkę do kogokolwiek. Westchnął cicho, chowając ręce na kolana, gdy kelner przyniósł ich zamówienia. Zarówno ciasta, jak i napoje pachniały obłędnie. Zamruczał z zadowoleniem, łapiąc filiżankę w dłonie. - Chcesz spróbować pierwsza? Wygląda na pozbawione szczątków chochlików!
@Atrita R. Piapiac Z jakiegoś powodu nie wszyscy lubią wizyty w zakładzie pogrzebowym. Niektórzy upierają się, żeby porozmawiać o sprawach pogrzebowych gdzieś indziej, a że czasami trzeba dostosować się do woli klienta, zdarza się, że w ramach spotkań musisz udać się do wybranej przez taką osobę knajpy. Tym razem padło na kolorową kawiarnie. Mogło to się wydawać trochę nieadekwatne do okoliczności, ale cóż, ludzie są różni i czasami lepiej nie starać się nad nimi nadążać. Czekałaś spokojnie na miejscu i zdążyłaś opróżnić kubek z kawą (a może z innym napojem?), a twoja klientka nadal się nie pojawiła. W końcu czekanie nie miało już sensu, więc energicznym krokiem ruszyłaś w kierunku wyjścia. W tym samym czasie @Valeria Albescu wchodziła do środka i z rozmachem otworzyła drzwi, trafiając nimi prosto w twój nos. Straciłaś równowagę i padłaś na ziemię ze złamanym i obolałym nosem. Trzeba przyznać, że to wyjątkowo nieudane spotkanie.
Miłej gry! W razie pytań śmiało piszcie do @Emily Rowle
______________________
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Pod powiekami wciąż majaczyło jej regularnie wspomnienie wizji, za każdym razem wysysając z niej cały tlen. Dusiła się w zamku. Po raz pierwszy od dawna taktyka zakopania się w pracy nie działała na odwrócenie uwagi – czerwone plamy rozlewały się po tekstach, uniemożliwiając czytanie, nawet atramentowe kleksy zmieniały w jej wyobraźni barwę. Uporządkowanie służbowych spraw wymagało od niej zużycia dużo większych ilości, niż zwykle, ale w czasie wolnym chowało się dużo więcej niebezpieczeństw. Nie mogła usiedzieć na miejscu – musiała się wyrwać, choćby na długo spacer do Hogsmeade. Przez pół godziny krążyła między budynkami, zanim postanowiła znaleźć spokojne miejsce do zebrania myśli. Z rozmachem pchnęła drzwi kawiarni. – Oh dracu – przeklęła automatycznie po rumuńsku, na chwilę zakrywając usta dłonią, kiedy drzwi odbiły się od czyjejś twarzy, posyłając tę osobę na ziemię. – Najmocniej panią przepraszam – powiedziała, natychmiast podchodząc do nieznajomej i wyciągając do niej rękę, proponując pomoc w podniesieniu się z ziemi. Obudziło się w niej dziwne przeczucie; zignorowała je jednak, zaaferowana swoim błędem. – Proszę powiedzieć, jeśli mogę coś zaoferować w ramach rekompensaty – dodała. Chciała natychmiast posprzątać po sobie ten bałagan, ale coś jej podpowiadało, że może się to okazać trudniejsze, niż sobie wyobrażała.
Atrita R. Piapiac
Wiek : 35
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Tatuaż kruka na plecach, jasna karnacja, mocno umalowane usta, wieczny chłód w ślepiach (niezależnie od mimiki).
O ile większość klientów przychodzi grzecznie i jak należy do mieszczącego się na granicy Nokturna zakładu w godzinach jego otwarcia, to istniały i przypadki bardziej skomplikowane czy wybredniejsze. Jedni z tej węższej, zdecydowanie mniejszej grupy preferują spotkać się gdzieś indziej z prywatnych powodów, inni z kolei kontaktują się z pracownikami "Happy Endu" w czasie, kiedy przybytek zamknięty jest na cztery spusty i albo specjalnie dla tej pojedynczej jednostki się go otwiera, albo umawia się z nią na konkretną, odpowiednią godzinę w przedziale pracy przybytku, albo też urządza się obgadanie całej transakcji i potencjalnego zakupu usług kompletnie gdzieś indziej. Dnia dzisiejszego Rita, niestety, miała do czynienia właśnie z taką kapryśną, wymagającą personą, której średnio pasowała nie tylko okolica, w której położony jest zakład, ale też samo jego wnętrze - i z tegoż oto prościutkiego powodu szarowłosa oddelegowana została przez krzywiącego się Szefa do obsłużenia tej problematycznej kobieciny.
Kobieciny, po której ani widu, ani słychu nie było przez solidny kawał czasu, pf! Niemało podirytowana, siedząca przy odizolowanym od reszty stoliku zerknęła na pusty już kubek po kawie - czarnej i bez cukru - i talerzyk, na którym jeszcze nie tak dawno temu znajdował się spałaszowany już przez nią kawałek ciasta wiśniowego. Zmrużyła chłodne, niebieskoszare ślepia z rękoma założonymi na klatce piersiowej i zerknęła na wejście do tegoż jakże zacnego, barwnego lokalu. Nic, zero, ani śladu czy wiadomości o spóźnieniu się lub w ogóle niepojawieniu się. W końcu wątła, krucha cierpliwość panny Piapiac wyczerpała się, objawiając się jej chwyceniem za czarną, skórzaną aktówkę wypełnioną papierzyskami oraz katalogami i nagłym poderwaniem się na nogi. Rzucając chłodne spojrzenie tym, którzy śmiali się na nią gapić, Rita pomaszerowała zamaszystym, zabarwionym nieukontentowaniem krokiem ku wyjściu. Już miała chwycić za klamkę, kiedy... następną rzeczą, która dobrnęła do jej myśli to fakt, iż siedzi na glebie, jej pakunek leży gdzieś tam na boku, a nos pulsuje jej tępym, głębokim bólem. Syknęła, dotykając go delikatnie palcem i piorunując lodowatym wzrokiem osobę odpowiedzialną za jej aktualny, marny stan - mimo że gdzieś tam na dnie umysłu poczęła tlić się iskierka ekscytacji. Może, może, ten dzień nie będzie taki zły, ech? - Rekompensata? - Prychnęła, zaraz krzywiąc się i łapiąc za rączkę upuszczonej aktówki, po czym wstała bez skorzystania z pomocy nieznajomej, ciemnowłosej kobiety. - A niby co ma do zaoferowania ktoś taki jak Ty? - niemalże syknęła, mierząc jej sylwetkę nieprzychylnym, zimnym spojrzeniem i całkowicie ignorując spływającą po twarzy, skapującą miarowo z brody krew. To w pojedynkach dawno już tak nie przegrała, jak przed momentem zdarzyło jej się to z drzwiami przez tę niewiastę otwartymi. A to, z kolei, wołało o pomstę i odwet. Yup.
/Przepraszam. Miałam tragiczny tydzień :c
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Powoli zacisnęła palce wyciągniętej, zignorowanej dłoni i cofnęła ją. Kiedy kobieta wstała, a ich spojrzenia się zrównały – natychmiast wróciło wcześniejsze przeczucie, odbijając się od ścian żołądka Valerii, tym razem niemożliwe do zignorowania. Jej lewe oko odskoczyło na chwilę w bok, w górę, w dół, znowu w bok, po czym wróciło na swoje miejsce. Nie była to jeszcze wizja, raczej ciche ostrzeżenie: zachowaj czujność. Jej dłoń automatycznie dotknęła różdżki przez materiał płaszcza, jakby upewniała się, że jest na swoim miejscu, na wszelki wypadek. Uniosła wysoko brwi, słysząc jej pytanie. Aura kobiety sprawiała, że wcale nie chciała zdradzać się z tym, co tak naprawdę miałaby do zaoferowania. Użyczenie daru jasnowidzenia byłoby świetną opcją na odkupienie zadanych szkód – gdyby tylko nie wrażenie, że w tym konkretnym przypadku na drodze takiej transakcji stałyby przeszkody natury moralnej, które dla Valerii były nie do przeskoczenia. Święty spokój nie był wart takiej ceny. Przyjęła zatem jej lekceważenie z odrobiną ulgi. Tak czy inaczej jakiekolwiek uprzejmości i savoir-vivre nie miały tutaj racji bytu. – Z rzeczy, które mogłyby cię zainteresować, pewnie faktycznie niewiele – odpowiedziała, darując sobie formy grzecznościowe i wycofując się ostrożnie ze złożonej wcześniej oferty. Nie była ślepa, widziała w spojrzeniu szarowłosej kobiety dziwny błysk świadczący o tym, że nie puści tej sytuacji płazem. Trybiki obracały się w przyspieszonym tempie, kiedy usilnie starała się znaleźć jakieś polubowne rozwiązanie tej sytuacji. Rzuciła szybkie spojrzenie ponad ramieniem rozmówczyni; oprócz tej dwójki, w kawiarni znajdowało się tylko kilka osób zajętych swoimi sprawami. Odnotowała to z ulgą, mając nadzieję, że obecność świadków powstrzyma kobietę przed ewentualną ucieczką do użycia siły w ramach rekompensaty.
Atrita R. Piapiac
Wiek : 35
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Tatuaż kruka na plecach, jasna karnacja, mocno umalowane usta, wieczny chłód w ślepiach (niezależnie od mimiki).
Ho? Niejednego zalałyby nieokiełznanie wstyd oraz zażenowanie w przedziwnej, przewrotnej sytuacji, w której to nagle wyszłoby na wierzch, iż osoba obdarzona jego gwałtowną, palącą złością okazałaby się potencjalną inwalidą lub upośledzoną jednostką. Na widok skaczącego dziko, niewspółgrającego ze swoim zacnym partnerem oka śmiało można by właśnie pomyśleć, że natrafiło się na personę chorą pod jakimś tam względem - fizycznym albo umysłowym, albo i po trochu z obu - i zdenerwowanie automatycznie powinno przytlić się do smętnych, wygasających ostatecznie iskierek. Rita, jednakże, zmrużyła tylko swoje własne, gorzejące niezadowoleniem i chłodem ślepka, mierząc ciemnowłosą nieznajomą uważnym wzrokiem od stóp po czubek głowy - nie kryła się z tym oceniającym, badawczym spojrzeniem, wręcz świdrując nim swoją niedawną, chwilową agresorkę. Jej ostrożne zachowanie i rozważna postawa, i pewne słowa nie wskazywały na to, aby coś kalekiego bądź na tle psychicznym jej dolegało - z drugiej strony nie musiała to być wada widoczna i dryfująca na powierzchni przez dwadzieścia cztery na siedem, czyż nie? Może po prostu cierpi na syndrom ruchliwej niekiedy gałki, hm?
Poruszyła lekko ramionami, po czym prawą dłonią - w lewej trzymając biedną, pokiereszowaną aktówkę pracowniczą - dobyła swojej cudownej, słodko posłusznej różdżki. Jeżeli niewiasta sądziła, że ewentualni świadkowie powstrzymają jej agresywne zapędy i przyduszą jej łaknienie zemsty, to grubo, okropnie i tragicznie się myliła. Ba! Posiadanie widowni jeszcze bardziej ją podjudzało i napawało głębszą, dobitniejszą chęcią rozsiania odrobiny Chaosu w tymże ślicznym zakątku, ha! - Episkey - wypowiedziała wyraźnie i swobodnie, stukając delikatnie końcem swego narzędzia zagłady w swój poturbowany nos. Skrzywiła się raz jeszcze, tym razem w odpowiedzi na ostatniutkie ukłucie pulsującego bólu i chrobotliwe strzyknięcie naprawiających się magicznie kosteczek. Nie bacząc w żaden sposób na pozostałości po niedawnym nieszczęściu - krew dalej świeżą lub już niespiesznie zasychającą - przekręciła różdżkę w smukłych, bladych palcach i zmierzyła ponownie lico kobiety dociekliwym, niestrudzonym wzrokiem. Cóż musiała zrobić i ile poczekać, i jakim kijkiem dokładnie szturchnąć, aby znowu ujrzeć ten jakże ciekawy fenomen związany z oczkami nieznajomej? - Możesz odpłacić się kawałkiem wiśniowego ciasta - rzekła wreszcie z krzywym, zadziornym uśmiechem malującym się na ciemnych usteczkach, co niezbyt atrakcyjnie wyglądało w jej obecnym stanie.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Trudno było przeoczyć to, z jaką uwagą kobieta przygląda się Valerii. Sama nie pozostawała jej dłużna, przesuwając spojrzeniem po beznamiętnej twarzy, na której tliła się tylko odrobina zainteresowania, jakby schowana pod grubą warstwą obojętności. Niemal kompletny brak emocji w gestach, w postawie czy mimice kobiety uderzał Albescu, alarmował, sprawiając, że czuła się odrobinę mniej pewnie, niż zwykle. Zazwyczaj to właśnie pewna biegłość w czytaniu tej warstwy, którą ludzie próbowali skrzętnie chować, pozwalała Valerii na odnajdywanie odpowiednich słów albo sposobów postępowania. W tym przypadku przy podjęciu takich prób odnajdywała przeważnie wrażenie pustki, majaczące przestrogą w wyobraźni Rumunki. Valeria włożyła rękę do kieszeni, kiedy w dłoni kobiety pojawiła się różdżka. Sama zacisnęła palce na swojej, ale nie wyciągała jej jeszcze. Pośpiech nigdy niczemu nie sprzyjał. Jak się okazało, słusznie powstrzymała pierwszy odruch, pozostawiając kwestię konieczności defensywy w formie przypuszczenia, bo rozmówczyni użyła jej tylko do uzdrowienia pokiereszowanego drzwiami nosa. Valeria odnotowała jednak natychmiast, że narzędzie pozostało w jej dłoni. – Stoi – powiedziała ostrożnie po kilku sekundach zwłoki. Nie było to idealne rozwiązanie – takie zakładałoby, że Valeria mogłaby już teraz odwrócić się na pięcie i powędrować w kierunku świętego spokoju. Było jednak lepsze, niż pojedynkowanie się. Nie ruszając się z miejsca, zamówiła wiśniowe ciasto dla rozmówczyni, a dla siebie małą, czarną kawę – pracownik kawiarni i tak zdawał się im przyglądać z zainteresowaniem, udając, że wcale nie słucha tej wymiany. Polecił im stolik i powiedział, że przyniesie zamówienie. Valeria wskazała zatem kobiecie miejsce oficjalnym gestem. – Proszę – powiedziała. Nie zwlekała; im szybciej będzie miała to za sobą, tym lepiej.
Ale gdy tylko sama usiadła w swoim krześle, jej oko znowu zaczęło swój taniec. I aż musiała złapać się stołu. Nie, powiedziała sobie natychmiast, spychając tę wizję, ale natychmiast poczuła tego konsekwencje – uczucie narastającego dyskomfortu buszujące pomiędzy kręgami, jakby oddech na karku. Po prostu zacznij temat, usłyszała szept Akaszy. Westchnęła. Jej lewa gałka oczna ciągle szukała, chociaż Valeria wciąż odpychała wlewający się do głowy obraz. Zamiast na niego patrzeć, pozwoliła zacząć mu się wydarzać, prawym okiem nawiązując kontakt wzrokowy z kobietą, posyłając jej jedno ze swoich wiedzących spojrzeń, jakby zachęcając do skomentowania cielesnych objawów swojej przypadłości.
@Atrita R. Piapiac dopisałam jeszcze trochę do posta, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko
Atrita R. Piapiac
Wiek : 35
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Tatuaż kruka na plecach, jasna karnacja, mocno umalowane usta, wieczny chłód w ślepiach (niezależnie od mimiki).
Godnym pochwały, doprawdy, była samokontrola wykazana przez ciemnowłosą kobietę, która to nie dobyła różdżki po tym, jak Rita wyciągnęła swoją - niejedna osoba czym prędzej przygotowałaby się do ewentualnej obrony lub kontrataku w takiej niepewnej, potencjalnie niebezpiecznej sytuacji. Nie nieznajoma, jednakże, na co panna Piapiac uśmiechnęła się odrobineczkę, troszeczkę szerzej - nie był to miły wyraz pod żadnym względem, szczególnie zważywszy na bordową posokę w dalszym ciągu znaczącą jej blade lico. Nie było nic przyjemnego i przyjaznego tak w jej mimice, jak i ślepkach z zainteresowaniem - i och, wszelkie przestrogi oraz alarmy odzywające się w umyśle Valerii były w pełni uzasadnione i słusznie ją nagabujące - wpatrujących się w nawzajem obserwującą ją niewiastę. Ciekawość Rity nigdy nie była dobra dla celu, w kierunku którego była ona skierowana i doskonale wiedzieli o tym jej rówieśnicy oraz pozostałe roczniki, z którymi spędziła swe cudowne lata w szkole. Ktoś uczęszczający do innej placówki był pozbawiony tej cennej dla jego zdrowia psychicznego i świętego spokoju lekcji - chyba, że trafi gdzieś przez przypadek na szarowłosą i będzie miał świeżą szansę przekonać się o tym, jaka jest. Dokładnie jak to się stało z szanowną, zacną nauczycielką wróżbiarstwa w tym właśnie paskudnej dla niej chwili.
- Chłoszczyść - rzuciła bez uprzedzenia, skupiając się na w większości zaschniętej krwi w celu jej usunięcia ze swej wspaniałej persony. O ile nie przeszkadzała jej ona jeśli chodzi o aparycję i wizerunek, o tyle nieprzyjemne, drażniące i swędzące uczucie narastało w punktach przez nią pokrytych, toteż pozbycie się jej było najlepszym, przynoszącym komfort rozwiązaniem. Dopiero po tym schowała różdżkę na jej należyte miejsce spoczynku, ponieważ tak naprawdę nie potrzebowała jej do szturchania nieznajomej niematerialnym patykiem i siania słodkiego, cudownego zamętu. - Doskonale - powiedziała tylko w odpowiedzi na zgodę odnośnie zasugerowanej oferty, bez jakiegokolwiek wahania siadając przy wskazanym przez pracownika stoliczku i kładąc napakowaną aktówkę na siedzisku obok. - Ach, gdzież podziały się moje maniery - rzekła wtem wtedy, kiedy jej obecna towarzyszka rozmowy także klapnęła na swoje wygodne krzesełko. - Atrita Piapiac, miło mi poznać - przedstawiła się przesadnie zadowolonym, wręcz ociekającym ukontentowaniem tonem, wystawiając ku niewieście prawą dłoń pewnym, zdecydowanym ruchem. Ujrzawszy dziki taniec, jaki poczęło odwalać ponownie lewe oko kobiety, jej wyszczerz nabrał bardziej drapieżnego, tkniętego groźną nutą wyrazu. - Bardzo, bardzo miło. - Wychyliła się nieco do przodu, ku nieznajomej, z wyraźnym wyzwaniem malującym się na twarzy i czekając na jej reakcję wobec zaoferowanego, jakże pokojowego przywitania.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Zadowolenie rozmówczyni powinno chociaż trochę ją ucieszyć, ale z jakiegoś powodu Albescu nie była już pewna, czy wolała to, czy może wcześniejszą ofensywną postawę, z jaką się spotkała. Chociaż taki był plan – żeby nie dać paść żadnym ciosom – pozostawała w stałej czujności, przyglądając się Atricie. Chociaż jej różdżka wróciła do swojego schowka, Valeria nie mogła opanować się przed tym, by raz po raz nie muskać odpowiedniego fragmentu płaszcza, przez który mogła poczuć śliwowy patyk. Był to odruch bezwarunkowy, ale przeczucie nie stąd ni zowąd zaczęło przestrzegać przed innego rodzaju niebezpieczeństwem. Jeszcze nie wiedziała, co to znaczyło – to nie było nic nowego, ale w świetle całej sytuacji, irytowało mocniej, niż zwykle. – Mnie również – powiedziała bezbarwnym tonem czysto z grzeczności, bo to proste stwierdzenie raczej mijało się z prawdą. Zmierzyła wzrokiem wyciągniętą w swoją stronę dłoń. Właśnie to przed chwilą zobaczyła – już wiedziała, co się stanie, kiedy ujmie ją swoimi palcami. Wiedziała też, że nie mogła tego uniknąć. Musisz zobaczyć, szeptał Akasza. – Valeria Albescu – przedstawiła się cicho, ale wyraźnie, wreszcie wyciągając dłoń, by uścisnąć rękę kobiety... i natychmiast, kiedy tylko dotknęła jej skóry, gałki oczne wywróciły się zupełnie, zamieniając wizję kawiarni na zupełnie inny obraz. Jak przez mgłę uświadamiała sobie, że zacisnęła mocno palce na jej dłoni, drugą ręką łapiąc się na oślep stołu. – Przepraszam na chwilę – udało jej się powiedzieć zdławionym głosem.
Vladyslava pochyla się nad młoda Valerią, w jej spojrzeniu czai się niebezpieczeństwo. Kryształowa kula pęka na kawałki, błyśnięcie zielonego światła.
Wizja była krótka i konkretna, chociaż intensywna; rozmyła się już po kilku sekundach, zlewając się w jedno z rozwodnionym obrazem kawiarni. Valeria mrugała intensywnie, próbując go wyklarować, nie chcąc przedłużać momentu swojej bezbronności. Ucieszyła się wraz z pierwszą trzeźwą myślą, że nie była to przepowiednia, którą musiała komukolwiek przekazywać. Był to jednak jedyny powód do radości, który obecnie miała. Niepokój już wcześniej krążący w kościach wzmógł się tym widzeniem, chociaż nie miała chwili, aby w ogóle zacząć go interpretować. – Mówiłaś coś? – zapytała odrobinę nieprzytomnie, obezwładniona natchnioną myślą. Coś przegapiłaś, szeptał Akasza, a ona jeszcze przez moment nie była pewna, czy mówi o tym momencie, teraz, w kawiarni, czy o czymś zupełnie innym.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
W sumie to nie wiedział dokładnie, gdzie znajduje się podana przez dziewczynę kawiarnia. Raczej nie chodzi po podobnych miejscach, bo niepotrzebne mu dodatkowe zastrzyki energii, które serwowała kawa. Mogło być nawet tak, że zaprosiła go tutaj, aby później ogłuszyć go w zaułku i sprzedać jego organy. Zapomniał jej wspomnieć na wizzie, że raczej do niego jej się nie przydadzą. Chociaż wyglądał na zdrowego chłopca, to co działo się wewnątrz, pozostawiało wiele do życzenia. Tak podejrzewał i wolał stać przy tym stanie rzeczy. Z racji tego, że szedł na spotkanie z kimś, kogo w ogóle nie widział na oczy, oraz że prawdopodobnie była to dziewczyna, postanowił zmienić wyciągnięty dres i dziurawy T-shirt, w którym siedział po skończonym treningu. Trzeba dać najlepsze wrażenie, aby przypadkiem nie pomyślała, że to on zamierza sprzedać jej organy. I byłoby to wysoce możliwe, jednak najpierw musiał wybadać teren. W końcu nie pociacha jej bez pewności, że zdrowo się odżywia, nie przebyła żadnych poważnych chorób... Musisz być przygotowanym na wszystko, w końcu byle czego się nie bierze... Może lepiej skończyć o rozcinaniu ludzkiego ciała, a skupić się na drodze. Tak, już zmierzał do wioski, w której znajdowała się kawiarnia. Było na tyle ciepło, że nawet nie ubrał żadnej kurtki, tylko ruszył w czarnej koszulce z długim rękawem przed siebie. Powiedziałby nawet, że z trudem mu się oddychało, kiedy wokół nie padał śnieg, a temperatura dobijała do minusowych liczb. Czy zabrał ze sobą sławetne wino? Nie. Przecież nie wiadomo, czy nie zwinie go po pachę i nie ucieknie. Zamierzał również go spróbować, a będzie to pretekst do kolejnego spotkania... Tak, przebiegłość Dicka nie znała granic. Ostatecznie wylądował przed kolorowym budynkiem i zawiesił się na dłuższą chwilę, przyglądając się temu miejscu. Naprawdę przeoczył coś podobnego, kiedy tutaj bywał? Może dlatego, że zwykle ciągnęli go po barach, jego wielcy hogwardzcy koledzy, którzy chcieli pokazać obcokrajowcowi perełki tego miejsca. Dla większości Ślizgonów były to właśnie puby. Wsunął dłonie do kieszeni spodni, lawirując spojrzeniem po witrynie, stoliczkach i okiennicach, których farba również nie oszczędziła.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Szczerze mówiąc nie miała zielonego pojęcia czego może oczekiwać po tym spotkaniu. Nie miała również pojęcia dlaczego tak chętnie się na nie zgodziła - wszak należy raczej do osób ostrożnych i nie wpadających w jakiekolwiek tarapaty. A mimo wszystko postanowiła się spotkać z tajemniczym kimś, z którym przez ostatnie tygodnie prowadziła całkiem ciekawą rozmowę. Zapewne z racji swojej ostrożności postanowiła na pierwsze spotkanie nie wybierać jednak polanki w środku lasu, czy brzegu rzeki, przy którym często nie dane jest spotkać żywego ducha, a jedną z uroczych kawiarni, w której w razie czego przy podjęciu alarmu, będzie mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc. Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale jak wiadomo - lepiej dmuchać na zimne, czy jakoś tak. Nie wiedziała jak się ubrać, a spędzając dobre piętnaście minut przed otwartym kufrem, który dumnie prezentował jej swoją zawartość i kątem oka zerkając na okno, zastanawiała się jaka jest pogoda. W końcu postanowiła założyć najzwyklejsze jeansy, jasno niebieską koszulkę i nieco za dużą kurtkę jeansową, niegdyś należącą do jej rodzicielki. Wyglądała chyba okej, dlatego szybkim ruchem chwyciła leżący na łóżku skórzany plecak, z którym ostatnio jakoś nie mogła się rozstać, stwierdzając po tylu latach noszenia torebek, że bezsprzecznie jest to najwygodniejsza forma transportowania różnych ważnych rzeczy, po czym wyszła z Pokoju Wspólnego i ruszyła w kierunku wioski. Ostatnio spędzała tu sporo czasu i poznała nawet parę wartościowych, lub mniej osób. Była ciekawa do której grupy zaliczy się jej dzisiejszy towarzysz. Była już prawie na miejscu, kiedy nagle poczuła przypływ lekkiego zdenerwowania. Odruchowo złapała za skórzane paski plecaka i przygryzła dolną wargę, zastanawiając się przy tym czy oby na pewno chce przekraczać próg kawiarni, czy może lepszym rozwiązaniem będzie ucieczka i napisanie kilku słów przeprosin na wizzengerze. Zawahanie trwało jednak krótko, a Frea już po chwili nieśmiało ruszyła w stronę budynku, przy którym ktoś stał i wpatrywał się w kolorowe witryny. -Hmm, wnioskując po długości Twoich włosów, zgaduję, że jesteś tą osobą, która jest dzisiaj skazana na moją obecność. -Rzuciła, podchodząc do chłopaka trochę bliżej i modląc się w myślach, aby okazał się on Dickensem, którego miała tu spotkać. W innym przypadku gotowa była do ucieczki, ewentualnie zapadnięcia się pod ziemię ze wstydu, jednak miała nadzieję, że krótkie włosy, o których wspominał w jednej ze swoich wiadomości, rzeczywiście są krótkie. Wszak była to jedyna wskazówka, która mogłaby jej pomóc w rozpoznaniu rozmówcy. I miała nadzieję, że pomogła! Żeby jednak nie wyszła na nienormalną, posłała w jego stronę krótki uśmiech, trochę jakby na zapas chciała go przeprosić za swoje zachowanie, gdyby się jednak okazało, że całkiem pomyliła osoby.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Może właśnie o to chodziło. Nie było to podobne do wszystkiego, co miała w zwyczaju robić. Spotykanie się z kompletnie obcym, potencjalnie psychicznie chorym kolesiem, raczej nie jest najrozsądniejszym pomysłem. To odpowiedni czas na robienie rzeczy niewłaściwych! Zapewne jako dorosła osoba nie będzie miała czasu, ochoty, ani myśli, aby w ogóle pójść na coś takiego. Może był potencjalnym psychopatą, ale nie przekona się o tym, dopóki sama nie spróbuje, nieprawdaż? Dickens uwielbiał być nieprzygotowanym, zaskoczonym... Każda jego reakcja, myśl, słowa, wszystko stanowiło czystą spontaniczność, której się poddawał. Nie słyszał kroków, skupiając swoją uwagę na czymś zupełnie innym. Jego uwaga zawsze była podzielna, chociaż w tym przypadku nie musiał wykorzystywać swoich dodatkowych zdolności, które pozwalały mu monitorować to, co działo się wokół niego. Dlatego szczerze zdziwił się, słysząc obok siebie kobiecy głos... Chociaż to właśnie na niego czekał. Jego twarz wyrażała prawdziwe zdziwienie, jakby pomyliła kompletnie osoby. Nie pomyliła, oczywiście. Jednak jeszcze nie musiała o tym wiedzieć.-Słucham?-Zmarszczył brwi, przez co wyglądał jedynie na wkurzonego.-Czy masz jakiś problem z moją fryzurą?-Spytał, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i odwracając się do niej tak, aby mógł spokojnie przyjrzeć się jej postaci. Oczywiście cały czas wyglądając na wkurzonego gościa, który zwyczajnie podziwiał sobie kolorystykę tego miejsca. Jeszcze z kimś go pomyliła? Czy wiedziała, że niektórzy naprawdę nie lubią, kiedy ktoś obcy ich zaczepia? -Pomyliłaś mnie z kimś... I faktycznie, skazanie to dobre określenie...-Mruknął, bez większego słowa omijając dziewczynę. Pospiesznie, jakby faktycznie chciał się znaleźć jak najdalej od osoby, która go zaczepiła... Kiedy zrobił trzy kroki za nią, odwrócił się i rozłożył ręce... A do zmarszczki dołączyć szeroki uśmiech. -Kurczę, faktycznie nie wyglądasz jak Islandzka kobieta z moich fantazji.-Zaśmiał się, podchodząc do niej ponownie. Nawet spoglądając na nią przepraszająco, jakby dostarczenie jej potencjalnego zawału było całkiem niezłą zabawą. Jednak jak mogła się na niego gniewać? Na to spojrzenie, pełne energii, blasku i kokieterii. -Z tym skazaniem to żartowałem... Przerosłaś moje wszelkie wyobrażenia.-Gdyby tak nie było, zapewne niczego takiego by nie powiedział. Biła od niego przerażająca szczerość, która łączyła się z wieloma łzami oraz cichym strachem słuchaczy. -Może jednak chcesz te lody, rzucanie klątw na pusty żołądek szkodzi.-Dodał nonszalancko, kierując się do wejścia i na moment odwracając się do niej. Chciał zobaczyć, czy za nim pójdzie... Czy może już zniknęła z pola jego widzenia, stwierdzając, że lepiej nie przekraczać wspólnie tego progu? Pozostanie tajemniczym wymieniaczem wiadomości, a przede wszystkim, myśli, jest naprawdę ekscytujące... Jednak czy później nie będzie tylko lepiej? Przekonajmy się o tym.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Jak była młodsza, ojciec często powtarzał jej, że lepiej jest żałować, że się coś zrobiło, niż później pluć sobie w brodę, że się czegoś nie podjęliśmy. Nie raz i nie dwa przypominała sobie jego słowa, gdy stała przed poważnym życiowym dylematem i ni Merlina nie wiedziała co ma zrobić. I chociaż spotkanie z nieznajomym z całą pewnością nie zaliczało się do rzeczy, które jakkolwiek zmieniłyby życie Krukonki, mogłaby się założyć z kimkolwiek w zamku, że prędzej czy później żałowałaby, gdyby się na nie nie zgodziła. Prawdopodobnie właśnie dlatego teraz znajduje się w Hogsmeade, z kimś kogo nigdy w życiu nie widziała, ale kto zainteresował ją na tyle, że postanowiła ruszyć swoje cztery litery i tu przyjść. Czy jest głupia i nieodpowiedzialna? Może. Czy będzie tego żałowała? Okaże się wkrótce. Reakcja stojącego obok chłopaka, mówiąc delikatnie, lekko zbiła ją z tropu. Ona również zmarszczyła brwi, chcąc sobie chociaż pobieżnie przypomnieć jedną z ich rozmów, w której jak wół było napisane, że krótko ostrzyżone włosy są jego cechą charakterystyczną i lekko odchrząknęła, jakby właśnie zamierzała coś powiedzieć, a nawet pewnie przeprosić za swoją pomyłkę. Po chwili jednak doszła do niej druga część jego wypowiedzi, a ona nie zdążyła nawet wymyśleć żadnej riposty, bo, najwyraźniej zdenerwowany jej obecnością nieznajomy, odszedł z miejsca zdarzenia, omijając ją, zupełnie jakby była jakąś trędowata. Frea odprowadziła go jedynie wzrokiem, gdyż nic innego jej do zrobienia czy powiedzenia nie zostało, po czym wciąż lekko zdezorientowana całym tym zdarzeniem, skierowała wzrok w stronę witryny kawiarni. Narwany jakiś.. Już miała robić pierwszy krok, bo jak już tu przyszła, to chciałaby chociaż zjeść te lody, które chodziły jej po głowie od dłuższego czasu, kiedy zatrzymał ją znajomy już głos. Ten sam, który minutę wcześniej oznajmił, że „skazanie to dobre określenie”, nawiązując oczywiście do jej skromnej osoby. Powoli odwróciła głowę, po czym pierwszy raz spojrzała na niego w taki sposób, jakby próbowała dopasować jego osobę, do osoby, z którą przez ostatnie tygodnie wymieniała wiadomości. Cóż, gdyby ktoś kazał jej opisać Dickensa tylko i wyłącznie na podstawie informacji zaczerpniętych z wizzegera, stojący przed nią chłopak nijak nie wpisywałby się w jej wyobrażenie. Zgadzała się jedynie owa nieszczęsna fryzura. -Cóż, ostrzegałam, że możesz być lekko rozczarowany. -Rzuciła po chwili, uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami, jakby chciała tym samym dać mu znać, że a nie mówiłam. Czuła się trochę dziwnie, w końcu nie ma w zwyczaju umawiać się z nieznajomymi i tak naprawdę nie bardzo wie jak powinna się zachować. Przez chwilę zastanawiała się czy należałoby się przedstawić, ale koniec końców stwierdziła, że teoretycznie przecież już się poznali wcześniej, dlatego szybko odgoniła od siebie ten pomysł i wolno kiwnęła głową na jego słowa. –Musze powiedzieć, że przez chwilę nawet się nabrałam. -Dodała, przenosząc spojrzenie najpierw na jego twarz, a później na schody na których stała. Z rozbawieniem stwierdziła, że stojąc stopień wyżej od niego, byli niemal tego samego wzrostu. -Oh, oczywiście, że chcę. Po to Cię tu ściągnęłam. -Odpowiedziała i znów wzrokiem powędrowała w stronę drzwi kawiarni. Tak naprawdę nie znała jeszcze wioski na tyle, żeby zaproponować Dick’owi coś innego, niż miejsca, do których zdążyła zajrzeć wcześniej, dlatego wybór padł właśnie na ten mały lokal. Niewiele myśląc, weszła do budynku i ruszyła w stronę wolnego stolika, gdzieś po drodze ściągając z ramion plecak, po czym usiadła na jednym z dwóch krzeseł, tym, które skierowane było w stronę dużego, wychodzącego na ulicę okna. –A więc…ty też nie wyglądasz jak rasowy Armeńczyk...czy tam Ormianin. -Powiedziała w końcu, patrząc na niego z zaciekawieniem i gdzieś z tyłu głowy zastanawiając się czy wspominał o tym, że po prostu mieszka w Armenii, czy że rzeczywiście stamtąd pochodzi. Szczerze mówiąc nie pamiętała, byłoby to w sumie dziwne, gdyby pamiętała każdą konwersację, którą z nim odbyła, a jednak...coś w jego wiadomościach pchnęło ją do tego, aby poznać go bliżej, na żywo, zobaczyć jaki naprawdę jest Dickens z Armenii i czy różni się od tego Dickensa z Wizzengera, którego miała przyjemność poznać już jakiś czas temu...
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Tak bardzo zainteresował swoją osobą? Co, jeżeli interesujący wydawał się jedynie na papierze, a rzeczywistość przyniesie brzydki obraz jego postaci? Gdyby tylko miał się takimi rzeczami przejmować... Nie znalazłby nikogo, kto chciałby otworzyć do niego usta. Nie wiedział, za kogo uchodzi w oczach ludzi, bo każdy miał kompletnie odmienny obraz na świat, a ich perspektywa nigdy nie była łatwa do odwzorowania. Liczyła się chwila, teraźniejszość. Wiedziała, że jeżeli człowiek mocno się skupi... A może, kiedy ludzka reakcja jest tak wyczekiwana i fascynująca, wszystko dzieje się w zwolnionym tempie? Mógł dokładnie dostrzec zmiany na jej twarzy, kiedy kolejne słowa dochodziły do jej świadomości. Kiedy zaczęła zastanawiać się nad tym, czy popełniła błąd, podchodząc do niego, a nawet do tego miejsca. Dekoncentracja odznaczyła się na jej policzkach i lekko zmarszczonym czole. Nie dał jej czasu na odpowiedź, to nie tak, że nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Niewinne droczenie się, prawda? -Nie wierz we wszystko, co mówię.-Zaśmiał się lekko i puścił jej perskie oczko. Oczywiście, że nie był zawiedziony... Trzeba zaznaczyć, że najpierw trzeba mieć jakieś oczekiwania wobec drugiej osoby, aby odczuwać coś podobnego. Przyszedł na spotkanie kierowany nagłą zachcianką, bez większego planu, ani pomysłu... Lubił niespodzianki, nieprzewidywalność sytuacji oraz drugiej osoby. Wolał się tym cieszyć, niż zastanawiać się, dlaczego nie jest tak, jak sobie wyobraził. Szczerze, zapewne i tak przerosłaby wszystko, co sobie wyobrażał.-Chwilę? Naprawdę wiesz jak zniszczyć marzenia o aktorstwie.-Powiedział, dotykając ręką miejsca na klatce piersiowej. Jakby faktycznie ugodziła go jakimś niewidzialnym sztyletem... Dokładnie miejsce, w którym kumulował wszystkie swoje pomysły na przyszłość. Jednak jego usta mówiły co innego, z tymi niewinnie uniesionymi kącikami ust. -Założę się, że jestem pretekstem do skosztowania większej ilości smaków. -Mruknął, wchodząc za nią do kawiarni, rozglądając się najpierw po pomieszczeniu, a dopiero później kierując się za jej przykładem. Przesunął lekko krzesło, aby usiąść i nie obserwować widoku za oknem. Oparł się wygodnie o mebel i chwycił jedną z ulotek, które stały na środku stolika. Uwielbiał proste karty, które nie krzyczały, jak to w wykwintnym i drogim miejscu się znaleźli. -Armeńczyk... -Powiedział swobodnie, podnosząc wzrok znad karty i przyglądając się dziewczynie.-Najpierw godzisz w moje artystyczne zapędy, a teraz mówisz, że nie wyglądam jak większość moich rodaków? -I chociaż się nie uśmiechał, próbując zachować poważny, surowy wyraz twarzy... Co nie było trudne, bo tak z natury wyglądał... Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, który ostatecznie rozjaśnił jego oblicze.-Może to dlatego, że jestem mieszanką kulturową, a może dlatego, że mój armeński ojczym, jest tylko ojczymem.-Jeszcze szczerszy uśmiech. Nachylił się lekko nad stołek, aby oprzeć się na nim wygodnie. Jakby miał jej coś ważnego i bardzo tajnego do powiedzenia. Prawda była jednak taka, że nie było to nic konspiracyjnego.-A co, zawiodłaś się, że nie jestem ciemniejszej karnacji? Czy może to dużych i ciemnych oczu Ci brakuje?-Musiała widzieć zdziwienie osób, które należały do jego rodziny. Wszyscy powtarzają, że zwyczajnie wdał się w swoją matkę, której zawdzięcza jasny kolor oczu oraz jaśniejszą karnację. Fascynujące jak ludzie wypierają rzeczywistość, która im zwyczajnie nie pasuje. Dziwne byłoby spamiętać wszystko, co jej powiedział... A raczej napisał. Czy czuł się surrealistycznie? W żadnym wypadku, chociaż był to pierwszy przypadek, kiedy umawia się z kimś, z kim rozmawiał bardzo długo, jednak nigdy nie widział jego twarzy. Nie próbował dopasowywać słów do jej osoby. Pozwolił im krążyć gdzieś wokół, a jak będą chciały, same się ułożą.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Pytasz się co się stanie, jak brutalna rzeczywistość obnaży najciemniejsze i najbardziej skrywane przez nas rzeczy. Jak na żywo okażemy się zupełnie innymi osobami niż wtedy, gdy wymieniliśmy się paroma zdaniami w realiach wizzbook'owego świata. Świata, w którym każdy może stać się kimkolwiek tylko zechce, nie patrząc na dalsze konsekwencje. Co się stanie? Prawdopodobnie nic. Albo wszystko. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, dlatego do Hogsmeade szła z pewną dozą ostrożności i dystansu. Cóż, w razie czego grzecznie przeczeka spotkanie, a potem będzie omijała szerokim łukiem przyjezdnego z Armenii, z którym ostatnio dość często popisywała. Przecież, o ile nie okaże się tym wkurzającym typem stalkera, nikt nie będzie jej zmuszał do podtrzymywania owej znajomości. A nuż widelec okaże się, że gra warta była świeczki i całkiem przypadkowo zawarła jakąś wartościową znajomość. -Oh, teraz nieco zbiłeś mnie z tropu. W co w takim razie powinnam wierzyć? -Zapytała po chwili, na twarz przybierając wyraz lekkiego zdezorientowania. Po chwili jednak rozluźniła mięśnie i lekko się uśmiechnęła. Oczywiście żartowała, jednak nie wiedziała czy umiejętnie zaakcentowała swoje zamiary. Czasem nie potrafiła rozmawiać z ludźmi. Zwłaszcza z takimi, których widzi pierwszy raz w życiu. -Ejj! Chwilę, bo szybko sam się ujawniłeś! Znając mnie mógłbyś spokojnie wrócić do Hogwartu, a ja nadal nie zorientowałabym się, że ty to ty. -Rzuciła szybko, zresztą zgodnie z prawdą. Przecież rzeczywiście nabrała się do tego stopnia, że postanowiła pójść na lody sama, a później wrócić do zamku, gdzieś po drodze zapominając już, że wcale nie doszło do umówionego spotkania. Przez chwilę siedzieli w ciszy, wertując wzrokiem linijki teksu zamieszczone na karcie. Frea patrzyła na nią z taką wnikliwością, jakby miała zobaczyć w niej nieznany nikomu przepis na lepsze życie, chociaż przecież od samego początku wiedziała, że ma ochotę na lody, pomimo tego, że dzisiejszy dzień nie należał do tych z rodzaju "gorąco, nie do wytrzymania". Powoli przyzwyczajała się do wyższych niż na Islandii temperatur, jednak 25 stopni to dla krukonki nadal górna granica, dlatego poważnie zastanawia się czy powinna wybierać się na organizowane przez szkołę wakacje. -Oh...rzeczywiście. Teraz wychodzę na jakiegoś pożal się Merlinie hejtera z naprawdę kiepskim repertuarem. Słaby początek znajomości...wybacz. -Rzuciła szybko i popatrzyła na niego spode łba, lekko przepraszającym wzrokiem. W zasadzie nie powinna od tak rzucać takiego komentarza, ale jak to zazwyczaj bywa, nie zdążyła ugryźć się w język, zanim słowa same wyszły z jej ust. Nie wiedziała przecież jakie chłopak ma relacje z mieszkańcami kraju, w którym na co dzień mieszka, z samym krajem oraz przede wszystkim z rodziną. Coś tam o niej w listach wspominał, ale co? Tego nie jest w stanie powiedzieć, nawet jakby bardzo chciała. Uniosła lekko brwi na słowa wypowiedziane przez chłopaka i ponownie się na niego popatrzyła, tym razem z niemałym zainteresowaniem. Równocześnie z informacją odnośnie ojczyma, w głowie Islandki zawdzięczała myśl o wspominanym w jednej z wiadomości "aktorzynie", a w głowie powoli zaczynały układać się elementy tej jakże skomplikowanej układanki. -A więc jesteś Brytyjczykiem? -Zapytała po chwili, gdzieś w międzyczasie zamawiając upragnione lody u kelnerki, która stała przy ich stoliku zdecydowanie zbyt długo, sprawiając tym samym wrażenie, jakby z zainteresowaniem przysłuchiwała się toczącej się właśnie rozmowie. Na dźwięk dalszych słów chłopaka, machinalnie rzuciła wzrokiem na odcień jego skóry, a następnie na swoją spoczywającą na blacie dłoń, po czym przecząco kiwnęła głową, chcąc mu tym samym dać do zrozumienia, że z całą pewnością nie oczekiwała ciemniejszej karnacji czy ciemniejszego koloru oczu. Zwyczajnie o tym nie myślała. -Wierz mi lub nie, ale nie fantazjowałam o Tobie po nocach, więc nie. Nie zawiodłam się. -Dodała po chwili ze szczerym uśmiechem i luźno oparła się o twarde oparcie krzesła.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nie musiał udawać innej osoby. Przez listy. Przez wizza. Przez inne formy komunikacji, w której mógłby pozostawać anonimem, którego nigdy nie pozna. Nie zobaczy. Nie dotknie. Nie widział powodu, aby tworzyć nową osobowość, na poczet czego... Poznania innych? Nie musiał szukać znajomych w ten sposób. Otaczał się ludźmi, prawdziwymi i tymi mniej, chociaż ich obecność jest czasem zbyt namacalna. Rzeczywistość potrafi mieszać się z fikcją. Może nawet sam żył w swoim własnym, wymyślonym świecie, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Kim by wtedy był? Kim jest teraz? Skoro wszystko jest na wierzchu, czy warto cokolwiek poznawać? Przecież nie odkryjesz nic nowego. Na pewno? Pełno idiotycznych pytań, na które nigdy nie otrzymamy odpowiedzi. Zawsze uważał, że do niczego człowieka nie zaprowadzą, najwyżej przyprawią o mocne bóle głowy lub w ostateczności, szaleństwo. -W cokolwiek tylko zapragniesz. Nie byłbym dobrym mentorem, moje poczucie wiary jest bardzo kruche.-Puścił w jej kierunku perskie oczko, doskonale wiedząc, że niekoniecznie mówiła poważnie. Czy cokolwiek w Dicku, którego teraz widziała, było poważne? Czy jego gęste, zmarszczone brwi nie wyrażały naturalnego dystansu i niezadowolenia? Pytanie raczej jest takie, czy chciał uchodzić za kogokolwiek w oczach kompletnie nieznaczących dla niego postaci. -Wszystko ma swój większy zamiar, który nawet mi nie jest znany. Jak myślisz, dlaczego mógłbym przedwcześnie się zdradzić?-Chociaż taka zabawa była jak najbardziej w jego stylu... Przetrzymywać kogoś do ostatniej sekundy, ostatecznie wyjawiając ukryte motywy czy tożsamości. A miał ich wiele, tak wiele, jak pomysłów, które przychodziły do jego głowy z każdą sekundą. Było tak wiele odsłon Dicka, a jednocześnie był prawdziwy. Już wiedział, co będzie znajdowało się w jego repertuaże, jeżeli chodzi o skosztowanie dobroci tego przybytku. Nie musiał nawet szczególnie wertować karty, aby wiedzieć, co zamówi. Czy wpatrywanie się w swojego towarzysza było tak odrzucające, że musiał zasłaniać się kartą, aby tego nie zauważyła? Czy ma opory przed uporczywymi spojrzeniami osób, z którymi dane jest jej przebywać? Takie pytania nigdy nie pojawiają się w jego głowie, nigdy nie martwił się o to, czy faktycznie może zniechęcić kogoś swoim... Byciem? Tak to nazwijmy. Uniósł jedynie lekko kącik ust i wygodnie oparł się o krzesło, przekładając jedno ramię przez oparcie i opierając jedną dłoń na drugiej. -Powiedziałbym, że bardziej na ignoranta bez manier, ale przecież kto by się przejmował opinią kompletnie obcego sobie faceta...-Wzruszył lekko ramionami i zaśmiał się krótko. Nie było kwestii, która mogłaby go urazić. Nie widział powodu dla przepraszającego spojrzenia, a wręcz zachęcałby bardziej do kierowania się pierwotnymi instynktami... Tutaj akurat pierwszą myślą, która przychodziła do głowy. Ah, jego listy. Wymiana zdań, opinii, uszczypliwości czy niewinnych żartów była jak powiew świeżego powietrza... Którego brakowało w zatęchłym i wilgotnym zamczysku. Czyżby narzekał? Gdzieżby znowu. Zwyczajnie potrafił szybko się nudzić. A nowości zawsze go przyciągały, pytania tylko, na jak długo. Zamówił malinowy chruśniak i uniósł lekko brwi, czekając aż, dziewczyna pospiesznie odejdzie od stolika. Faktycznie miał coś istotnego do powiedzenia? Nie podobało mu się podsłuchiwanie? A może zniszczyła swoim pojawieniem się wszystko, co wokół ich stolika powoli tworzył? Nieodgadnione są myśli na aktualnie beznamiętnej twarzy Dicka. Po chwili wrócił, nachyliwszy się lekko nad stołem, spoglądając się na nią konspiracyjnego, jakby zaraz miał wyjawić tajemnicę państwową. Jego uśmiech się poszerzył, a twarz delikatnie rozjaśniła. -Gdzieżby znowu. Urodziłem się w Armenii, a linia moich korzeni jest raczej nieznana lub znakomicie zawiła.-Powiedział swobodnie.-Nie odczuwam przynależności do żadnego miejsca, czy narodowości.-Dodał, odchylając się i przyglądając się jej. Nie minęło długo, jak salę wypełnił jego śmiech. Jakby faktycznie powiedziała coś przezabawnego.-Mam bardzo wygórowane zdanie o własnej osobie. Naprawdę ranisz moje wątłe uczucia tymi słowami.-Otworzył szczerzej oczy.-Naprawdę nie fantazjowałaś o kompletnym nieznajomym? Co się dzieje z tym światem.-Wywrócił oczyma, cały czas się uśmiechając. Chociaż kiedy podeszła do nich kelnerka, skupił się na jej ruchach, na sposób, w jaki podawała ich zamówienia. Odprowadził ją wzrokiem, ale nie dlatego że była interesującym okazem. Cóż, nie mógł powiedzieć nawet czy miała interesujący charakter... Może miała poczuć to spojrzenie, może miała poczuć się niekomfortowo. Więc jak będzie, Dick?