Chętnie odwiedzany przez wszystkich młodych i troszkę starszych ludzi klub, cieszy się doskonałą renomą ze względu na dobrą muzykę, idealną do tańczenia i trochę wyciszone stoliki, przy których można swobodnie rozmawiać, bez konieczności pochylania się i przekrzykiwania innych dźwięków. Wspaniałe efekty świetlne osiągnięto przez najnowocześniejsze lampy na neonowe eliksiry!
Siedział tak, nie miał pojęcia ile czasu minęło. Godzina, minut, dzień, dwa? Nie było to ważne. Póki miał alkohol przed sobą czas się nie liczył. Wzrok miał zawieszony gdzieś przed sobą, co jakiś czas znów, coby nie zastygnąć w jednej pozie rozglądał się po klubie z zerowym zainteresowaniem. Ludzie wyginali się w rytm muzyki, śmiali się i rozmawiali, a on siedział i większość osób traktował nieprzyjemnym spojrzeniem zanim w ogóle zdążyli wpaść na pomysł, by koło niego usiąść. Sunny. Widział ją. Był tego pewien. Zamrugał kilka razy, pokręciła głową, coby wyrwać się z amoku i przetarł oczy. Nie było jej, a jednak był pewien, że widział ją w tym tłumie, co prawda mignęła mu tylko, ale był pewien że to była ona tak samo jak tego, że dwa razy dwa to cztery. Wariował. To pewne, odchodził dziś od zmysłów. To nie mogła być ona. Na pewno nie. Nie istniała taka moc na ziemi, która do życia by ją mogła przywrócić. Westchnął cicho i uniósł butelkę by się z niej napić. Nie czekał długo, jak po raz kolejny tego wieczoru koło niego pojawiła się kobieta. Miała niebieskie oczy i ciemne włosy . -jak Sunny-przebiegło mu przez głowę, jednak zanim w ogóle zdążył rzucić jej swoje spojrzenie, której jasno mówiło, że nie jest zainteresowany żadnymi kontaktami ta już siedziała. Nie poznał ją. Nie chciało mu się wytężać na tyle głowy by myśleć, a co dopiero szukać w umyśle twarzy innych ludzi. Spojrzał na nią raz, odwracając w jej stronę głowę, a potem znów zerknął na parkiet, mając nadzieję, że może mu się nie przewidziało, że może widział Sunny. Gdy odezwała się zwrócił znów niebieskie ślepia. Miała miły uśmiech, ale miał go kompletnie gdzieś. Uśmiechnął się do niej krzywo i kiwnął głową przytakując. Tak, do białego rana, aż będzie leżał, albo ktoś go z podłogi zbierać będzie. Ominął szklankę, bo już dawno po nią nie sięgał, w dłoń złapał butelkę i pociągnął z niej porządnie.
Eiv nie miała pojęcia o kłopotach innych osób. Czuła się nieco jak wrak człowieka. Jak osoba zupełnie wyprana ze wszelkich potrzeb, a co gorsza... Chciała w tym momencie zapomnieć o problemach. Czy było to coś wielkiego? Coś co wymagało od niej skupienia myśli, bądź co gorsza analizy ostatnich działań? Skąd. Miała w sobie pewną siłę, która musiała znaleźć dzisiaj ujście, a ona bez zbędnych sentymentów pragnęła jedynie wejść w posiadanie jakiegoś portfela, by ze spokojem móc sobie ogarnąć rzeczy do szkoły, czy nawet częściowo czynsz na mieszkanie. Problem był jeden. Nie miała pojęcia jak zabrać Stormowi ten jakże cenny przedmiot. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ale jego nieobecny wzrok wprowadził ją w totalne zakłopotanie. Nie wiedziała, czy wygląda jakoś niewyjściowo, czy o co chodzi, ale... To było naprawdę bardzo dziwne. Zazwyczaj był roześmiany, żartował, a dzisiaj siedział jak żywy trup, w którym nie ma za grosz życia. Wzięła głębszy wdech i gdy tylko się do niego przysunęła, zaczęła delikatnie wsuwać dłoń w jego kurtkę, choć serce waliło jej jak wściekłe. Całe szczęście, że była przewieszona przez oparcie. Mogła przecież wpaść, no i pech chciał, że tak też się stało. Gdy tylko wyjęła portfel chłopaka, ten wypadł jej wprost pod stolik. Dawno nie była w tak kiepskim położeniu, ale trzeba było działać bez względu na wszystko. Nie widziała czy się zorientował, a jedyne na co ją było stać, to szybkie wstanie i podreptanie taranując nieco ludzi, by jak najszybciej opuścić klub. Nie miała siły tu tkwić, aż poniesie jakiekolwiek konsekwencje. Jej kroki były szybkie i zdecydowane, dopiero po opuszczeniu klubu zaczęła biec, tylko w sobie znaną stronę. Nie mogło się przecież nic złego stać. Była jak mgła. Unosiła się nad ranem i znikała w momencie, gdy było to konieczne. A Eiv? Stawała się z każdym dniem taka sama. Niczym ulotny listek... Niesiony na wietrze.
Zabiłam wątek, że hej, ale co tam, jedziemy dalej z tym koksem! Skrócę wszystko maksymalnie, żeby przejść od razu do meritum, a jak pójdzie dalej, to się zobaczy. Frejka nic sobie nie robiła z tego, że Toby i Leo serwują sobie wzajemnie jakieś dziecinne docinki – ona sama bawiła się dobrze i chwilowo to było dla niej najważniejsze. Przynajmniej, dopóki chłopcy nie zaczną sobie dosłownie skakać do gardeł, wtedy pewnie zabawiłaby się w jakiegoś Rejtana czy coś. Tymczasem zaśmiała się szczerze, kiedy Björkson urwał dramatycznie swoją aluzję i puścił jej oczko. - Świetnie! Naprawdę nie rozumiem, na co jeszcze czekamy, powinniśmy zmienić miejscówkę właśnie w tym momencie. – oświadczyła, jednocześnie cofając swoją rączkę od dłoni Toby’ego, by oprzeć łokieć na stole, bliżej Szweda, brodę wesprzeć na dłoni i wbić w chłopaka spojrzenie swoich pięknych ocząt, którymi teraz mrugała, jakby serio chciała coś zasugerować. Chwilę później jednak się ruszyła, bo oto pojawiły się przed nimi shoty, które ona miała zamiar dziarsko pić bez skrzywienia się. Umówmy się, że prawie jej wyszło! - Podobno jest jakaś ekstra łazienka, która przypomina raczej łaźnię. Koniecznie musisz mnie tam zabrać! – dodała jeszcze, zupełnie nie dostrzegając tego, że może takie komentarze mogą zostać źle odebrane przez Achillesa, znajdującego się tuż obok. Uwielbiała pływać, taplać się w wodzie, uwielbiała kąpiel z pianą, bąbelki, olejki zapachowe, wszystko, co miało związek z wodą i chyba właśnie najbardziej jej brakowało własnego basenu, takiego, jaki miała w Santa Catalina. Dlatego też trzymała kciuki za to, żeby Leonardo jak najszybciej dowiedział się od jakiegoś milutkiego prefa co i jak i pamiętał o tym, żeby jakoś przy okazji przemycić i Frejkę do łazienki prefektów albo jakiegoś innego ekstra pomieszczenia okrytego tajemnicą. - Mam nadzieję, że cokolwiek to jest, pozbiera się i wszystko będzie dobrze. – oznajmiła jeszcze po chwili, może trochę bez przekonania, ale ostatecznie uznała, że powinna w jakikolwiek sposób skomentować wypowiedzi chłopców odnośnie Nix i jakiś jej problemów, o których Vacheron nie miała zielonego pojęcia, mimo że teoretycznie obie były z Argentyny. Życie!
No zabiłaś. Ale wybaczone. To ja też machnę na szybko, coby nie przedłużać, bo już widzę, że ktoś tu w miedzy czasie pisał, ale co tam, hłe hłe. Jakie to miłe ze strony Leosia, że postawił im pierwszą kolejkę, bo drugiej niestety nie będzie. Ale o tym jeszcze nie wiedzieli. Przynajmniej budżet Toby'ego nie ucierpi. Nie żeby był sknerą, nigdy nie na randkach, no ale... no właśnie, czy to jeszcze była randka? Chyba nie bardzo. Chwycił ręką kieliszek i pociągnął łyk równocześnie z resztą. Tak na raz, jak prawdziwy mężczyzna. I nawet się przy tym nie skrzywił. No bo lubił alkohol, nie ma co ukrywać. Nie miał też słabej głowy, a przynajmniej zawsze wiedział, kiedy skończyć, by się nie pogrążyć. Ale rymuję. Dobra, tego było już za wiele. Siedziała tu sobie z nim i flirtowała z tym Leosiem-jak-mu-tam. Czy ona naprawdę chciała go zdenerwować? Czy robiła to nieświadomie? Sam już nie wiedział. Ale to w ogóle go teraz nie obchodziło. Był zły. I dlatego bez słowa wstał od stołu i chwycił dziewczynę za ramię, raczej mało delikatnie, a wręcz brutalnie, ciągnąc ją w stronę wyjścia. Pchnął drzwi klubu, nie puszczając jej ani na chwilę i tak oto znaleźli się na zewnątrz, gdzie już nieźle piździło, bo godzina i późna. -Co ty sobie do cholery wyobrażasz co? Naprawdę podrywałaś go na moich oczach?!- warczał. Odsunął się od niej, puszczając przy okazji, o dziwo dość ostrożnie, by się nie przewróciła i kopnął czubkiem buta w ścianę klubu czy jakiś tam kamulec. -Więc teraz lecisz na niego?! Zajebiście. Życzę szczęścia.
Pożegnał się ze wszystkimi życząc im udanego wieczoru. Jego znajomi skierowali się to do Hogwartu, to na dworzec, gdzie czekał na nich pociąg do Londynu. Gabriel musiał przyznać, że wypad do Hogsmade był bardzo udany - połazili trochę po sklepach, wypili kufel kremowego piwa.. no może kilka kufli i przeszli się nad jezioro. Szkoda tylko, że tak wcześnie towarzystwo się rozeszło. W pewnym sensie rozumiał, bo jutro wszyscy mają jakieś zajęcia i nie mogą balować do nocy. W zasadzie on też nie powinien.. ale dochodziła dopiero dziewiąta. Chyba jeszcze zdąży pójść się napić do jakiejś fajnej miejscówki, prawda? Od tygodnia nie pił wina, tak być nie mogło. Ruszył przed siebie wciąż w miarę trzeźwym krokiem. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy chłopak przekroczył drzwi klubu 'Geometria'. Rozejrzał się po rozświetlonym przez neony wnętrzu. Klub był nowoczesny, trochę podobny do tych mugolskich. W Stanach tylko nieliczne czarodziejskie kluby wyglądały podobnie. Niemalże wszystkie inne wnętrza klubów, pubów i innych barów były starsze, a przynajmniej stylizowane na starsze. A tutaj proszę, nowocześnie i czarodziejsko. Zewsząd dobiegała przyjemna, rytmiczna muzyka, idealna do tańca. Spojrzał na parkiet po czym zajął miejsce przy barze. Przyszedł się napić, więc napije się i wychodzi. Pilnuj się Gabriel. Zamówił czerwone wino i podparł głowę na łokciu. Rozkoszując się smakiem włoskiego trunku, dyskretnie przyglądał się ludziom siedzącym wokół.
Wieczór jeszcze młody. Noc także. W pracy przyszła druga zmiana, w dodatku człowiek ten był na tyle ogarnięty, że bez większych trudności mógł go zostawić samemu i powierzyć przybytek. Cóż pozostawało? Wrócić do domu, albo wybrać się gdzieś na piwo, czy dwa. Początkowo oczywiście został w Hogs Cafe, racząc się piwem kremowym w towarzystwie gości i wspomnianego współpracownika. W końcu jednak stwierdził, że to bez sensu, że musi stąd wyjść, bo tamten barman – co smutne – stresował się niejako jego obecnością. Z drugiej strony, było to zrozumiałe. Byłna zmianie, kiedy szef przebywał w lokalu, niejeden bałby się, że ktoś będzie mu patrzeć na ręce. Celem uspokojenia i wyluzowania tego człowieka, udał się na wycieczkę po lokalnych miejscach rozrywki. Początkowo Trzy miotły, potem jeszcze Felix Felicis, bo trzeba było zbić piątkę ze znajomym, aż w końcu skierował się do Geometrii. A ta, jak zawsze z resztą, droga. I to cholernie. Dycha za wstęp, no kto to widział, naprawdę! Zwłaszcza, że przybytek nie należał do jakieś elity, no ale co poradzić. Za luksusy trzeba płacić. Problem był taki, że były one niemal znikome, ale okej, okej. Już może lepiej nie krytykować tego miejsca, bo jeszcze jakiś ochroniarz go wyrzuci i co będzie? Nie zmieniało to jednak faktu, że wcale, a wcale to miejsce nie było w jego guście. Widział grubo lepsze i to nie raz. No, ale.. z drugiej strony. Nie lubił klubów. Preferował ciszę, spokój. Jakieś kawiarnie, klubokawiarnie, na pewno nie kluby. Po co tutaj przyszedł? Znał barmana. Kiedyś coś ich łączyło, dawno temu. Nie, nic z tych rzeczy. Tylko razem ćpali. I to nie raz. Zostawiając to jednak.. Nie było go dziś w pracy. Szkoda. Szkoda. Już zapowiadał się zjebany i smutny, a co za tym idzie krótki, pobyt w Geometrii, gdy nagle. Dostrzegł jakiegoś chłopaka. Siedział przy barze, z… o zgrozo. Lampką wina. No, okej. Co kraj to obyczaj. Mimo wszystko, jakoś nie mógł uwierzyć w to, co widział. No, ale okej. Bez większych problemów i oporów dosiadł się do nieznajomego. W zasadzie posadził dupkę na sąsiednim hokerze. – Nie jesteś czasem za młody na takie kluby? – zapytał, odpalając papierosa. Oczywiśćie paczkę postawił między nimi. Tak, żeby się poczęstował, jakby czasem chciał. – I czy czasem ten lokal nie jest za słaby na to, by pić w nim wino..? – dopytał, dobitnie wskazując spojrzeniem kieliszek. Wiadomo, o gustach się nie dyskutuje, ale chłopak chyba się na tym nie znał, skoro właśnie taki trunek zamówił. Mimo wszystko, czekał na jego błyskotliwą, oby (!), odpowiedź.
Alexis dzisiaj nosiło. Zdecydowanie. Siedziała w swoim mieszkaniu krecąc odchyloną głową od lewej do prawej i zastanawiając się, co z sobą zrobić. Czy może raczej, którą zachciankę dziś zaspokoić. Miała ochotę na seks, jak zawsze, ale chyba bardziej, miała ochotę dobrze się zabawić. Dawno nie była w klubie, większość dni i wieczorów spędzała w Hogs Cafe. Dlatego też niewiele myśląc wskoczyła w białą, dość wyzywającą, ale kompletnie w jej stylu sukienkę, do której założyła czarne szpilka, przez ramię przerzuciła czarną torebeczkę. Była gotowa, a zajęło jej to góra 15 minut. Tak, gdyby kiedyś(co nie jest możliwe) postanowiła wejść w związek, jej facet byłby szczęściarzem. Bardzo możliwe, że to nie on na nią, a ona na niego by czekała. Kilkanaście minut później płaciła ze wejście do klubu a jeszcze parę chwil później była już w środku. Był już późny wieczór, także klub był zapełniony, co wywołało uśmiech na ustach Alexis. Ruszyła do baru, gdzie zamówiła szota tequili i piwo. Nie należała do tych dam, które piją tylko kolorowe drinki ze słomką. Choć do piwa słomki używała zawsze. Wychyliła shota i popiła piwem, poczuła ciepło rozlewające się w jej środku i uśmiechnęła się sama do siebie. Rozejrzała się po klubie w poszukiwaniu jakiejś ofiary. A jej wzrok trafił na blondyna znajdującego się wśród grupki innych facetów po drugiej stronie lokalu. Obserwowała go i już wiedziała, że to właśnie z nim planuje spędzić ten wieczór. Była trochę jak Muchołówka, wabiąca ofiarę by potem ją pożreć. Może nie dosłownie, ale zdecydowanie zamierzała go wykorzystać i porzucić. Lubiła wyjść sama na miasto, zawsze zostawiało to możliwość wrócenia z kimś. Ich oczy się spotkały i Lexi nie odwracała przez chwilę wzroku. Potem, wiedząc, że nadal ją obserwuje wyciągnęła z piwa słomkę i oblizała ją. Po czym przechyliła kufel i opróżniła go całkowicie odkładając na bar. Uniosła wzrok i tak jak myślała facet nadal ją obserwował. Co chwila zerkając w jej stronę i starając sie jednocześnie prowadzić rozmowę z jednym z kolegów. Uśmiechnęła się do niego, lekko przygryzając wargę, po czym ruszyła na parkiet, jakby kompletnie tracąc nim zainteresowanie. Przymknęła lekko powieki i zaczęła poruszać się w rytm muzyki.
Josephine w ostatnim czasie szczególnie upodobała sobie coraz częstsze opuszczanie zamku i mieszkania, by przesiadywać w barach i zapijać smutki. Wcale nie uważała, że to coś złego - po prostu alkohol pozwalał jej znosić dzielnie opary głupoty wiszące w okolicy. Z drugiej strony była zwyczajnie zmęczona i doszła nawet do wniosku, że chyba przeliczyła swoje siły. Dlatego ponownie tego wieczora siedziała w barze w środku małej magicznej wioski zastanawiając się nad wszystkimi za i przeciw, jeśli chodziło o zmianę pracy. Przez chwilę przeszło jej nawet przez myśl, że rodzice mieli rację i powinna była wziąć ślub z bezmózgim czarodziejem, ale wraz z kolejnym łykiem trunku ten pomysł oddalał się. Alkohol skończył się ponownie i nawet nie była pewna ile wypiła. Gdy tylko wstała, podeszła lekko chwiejnym krokiem do baru, stając tuż obok Maxa. Jednak skutecznie zagłuszony rozum i zdolność do rozpoznawania ludzi, którzy zaszli jej za skórę początkowo były skupione na barmanie, który zajęty bóg-wie-czym definitywnie ją olewał. Klnąc po francusku oparła się ciężko o blat, nie zauważając nawet w którym momencie zupełnie przypadkowo kopnęła chłopaka w łydkę swoim fikuśnym bucikiem na obcasie. - Och, pardon monsieur - rzuciła od niechcenia, równie od niechcenia zerkając kątem oka na Maxa, który najwidoczniej również był zmęczony czekaniem na zainteresowanie ze strony barmana. Ale nie to było powodem, dla którego się odezwała. - Ja cię znam - odwracając się bokiem, z gracją grubego kota, przyglądnęła mu się po raz kolejny, dość bezczelnie mierząc go tym razem wzrokiem. - Dalej tak panikujesz w szpitalach? - uśmiechając się zarozumiale, zastukała paznokciami drugiej dłoni o blat wyraźnie zniecierpliwiona.
Chyba była lekko pijana, bo zgubiła się w połowie zdania, ale resztą bystrego rozumku wyłapała, że chyba Max sam nie wiedział co chciał powiedzieć. Uśmiechając się w związku z tym złośliwie, wywróciła oczami młynka. - Dzieci w Hogwarcie nie panikują tak jak ty. Taki z ciebie auror - burknęła w odpowiedzi. Chciała być miła! Ale jeśli druga strona jej to utrudniała, to po co miała się starać? Widząc jednak, że jej zaczepki niewiele tu zdziałają i skończy wieczór pijąc do lusterka, skupiła się na barmanie, próbując przywołać go napastliwym spojrzeniem. Już prawie się udało, gdy Max wybił ją z czarowania. - Mówisz do mnie? - spytała, zerkając na niego ponownie, by po chwili rozejrzeć się teatralnie dookoła. - Gdyby nie ty, to już dawno by tu ktoś podszedł - wymyślając naprędce plan przemarszu na drugą stronę baru, odsunęła się i odwróciła zgrabnie, żeby zaledwie kilka sekund później mniej zgrabnie wyrżnąć nosem prosto w ramię Maxa. Odruchowo zacisnęła patykowate rączki wokół niego, mając wrażenie, że chyba coś jej strzeliło w kostce a jednak większą uwagę zwróciła na to, że obejmowała się ze swoim potencjalnym wrogiem. - Następnym razem mnie po prostu puść - powiedziała spokojnie, jakby w ogóle nie była pijana, znajdując się zdecydowanie za blisko jego twarzy. I nieważne, że to ona się go trzymała i że to ona się potknęła o krzesełko barowe. Teraz i tak była zdana na łaskę chłopaka, bo wiedziała, że jeśli nie wywrócą się oboje, to z pewnością daleko sama nie dojdzie.
Noga bolała dalej, chociaż ból był stłumiony przez alkohol i go zbytnio nie czuła. Za to dalej trzymała się kurczowo Maxa, z pewnością mnąc doszczętnie jego koszulę (czy co tam miał na sobie). - Puszczę, żebyś wiedział - zarzekała się i zarzekała, ale nie wyglądała na osobę, która miała zamiar się poruszyć. Zresztą, odległość z jakiej przypatrywała się jego twarzy dała jej do zrozumienia, że za dużo wypiła, bo spokój z jakim znosiła Maxa był aż dziwny. - Problem w tym, że chyba sobie coś zrobiłam w kostkę i jak się odsunę to pewnie znowu się potknę. Patrz ilu tu jest ludzi! Zaraz mnie ktoś popchnie... - przedstawienie się w roli ofiary wcale nie było w jej typie, ale wcale tego nie planowała! Przedstawiła językiem elokwentnym, w rozumieniu alkoholowym, dlaczego powinien jej pomóc. A wspomniałam już o tym, że poza fikuśnym obcasem miała na sobie równie fikuśną sukienkę? Nigdy ich nie nosiła a tu proszę, poszła za radą przyjaciółki... szkoda, że Max nie dostrzegał takich szczegółów. - No dobrze, już dobrze - jęknęła. Najpierw wyprostowała się, przypadkowo trącając chłopaka głową w podbródek (albo rozkwasiła mu nos?), ale nie przejęta za bardzo tym faktem i lekkim bólem głowy, chwyciła pustą szklaneczkę, by następnie pokicać na drugi koniec baru. Tam ponownie poległa na ladzie, czekając na atencję barmana.
Jose już po raz drugi prawie zaczarowała barmana, ale i tym razem ktoś jej przeszkodził. Odwróciła się, lekko skonsternowanym wzrokiem spoglądając na Maxa. Nie zrozumiała w pierwszej chwili czego od niej znowu chciał. Wyleczyć kostkę? Jaką znowu kostkę? Zdążyła zapomnieć o bólu, który przypomniał jej się, gdy poruszyła gwałtownie stopą. Z głośnym "ała" odruchowo prawie zgięła się w pasie, by dosięgnąć bolącego miejsca. Prawie, bo stołek barowy jej to uniemożliwił... gracja godna słonia. - Pijana mam się leczyć? Na głowę upadłeś? Żeby sobie połamać kość? - taka wizja jednak wyjątkowo ją rozśmieszyła, przez co miała nadzwyczaj głupi uśmiech na twarzy. - Magicze srututu to by się tobie przydało. Z takim wyglądem żadnej nie wyrwiesz - niedoszła mistrzyni ironii i ciętego języka wskazała na jego pomiętą koszulę, gdy tylko opanowała mimikę twarzy, jakby zapomniała całkowicie o tym, że to przez nią tak wyglądał. Barman jak na złość biegał po przeciwnej stronie baru, najwidoczniej uznając, że tej dwójce alkoholu wystarczy. - Musimy obrać jakąś taktykę... - zaczęła, ale nagle wpadła na genialny pomysł. - Kupmy sobie whiskey i stąd wyjdźmy. Albo wyjdziemy i wtedy kupimy - odwróciła się przodem do Maxa, całkiem filuternie zarzucając włosami do tyłu. Była od niego naturalnie niższa, nawet w obcasach, ale już przywykła, że wszyscy są od niej więksi. - A zresztą, nie potrzebuję towarzystwa - odepchnęła się od baru, udając, że wcale się nie krzywi a potem ruszyła prosto w tłum utykając jak postrzelona sarna. Co dziwe, zarzucanie biodrami Francuzki miały chyba wpojone z mlekiem matki, bo w każdej sytuacji wyglądało perfekcyjnie.
Kiedy tylko zniknęła w tłumie skierowała się do łazienki, gdzie potajemnie uleczyła sobie kostkę a przy okazji podsłuchała rozmowę dwóch dziewczątek. Jeśli dobrze zrozumiała to jedna z nich, ta z biustem na wierzchu, miała w planach poderwać Maxa a Jose z bliżej nieokreślonego powodu się to nie spodobało. Poprawiwszy włosy i makijaż, wyszła z łazienki za nimi, by potem stanąć w bezpiecznej do obserwacji odległości. Blondi z biustem na wierzchu poprawiła Maxowi wymiętą koszulę, a potem przeszła do przymilania się do niego. Niestety nie słyszała co mu mówiła, ale zapewne nic mądrego. W końcu Josephine zrobiła coś, o co sama w życiu by się nie podejrzewała. Gdy muzyka przycichła na kilka sekund, bo DJ nie ogarnął ładnego przejścia z utworu na utwór, Francuzeczka ruszyła w ich stronę pewnym siebie krokiem. - Ej Ty - blondi zgłupiała, zresztą Max chyba też, szczególnie wtedy, gdy Leblanc jakby nigdy nic przyciągnęła go do siebie za tą nieszczęsną koszulę, zatykając mu usta w pocałunku.
Taka zmiana sytuacji wyjątkowo spodobała się Francuzce, dlatego nie protestowała kiedy auror ją objął. Jedynie gdy się odsunął przez twarz czarnowłosej przemknął lekki grymas niezadowolenia, który szybko przerodził się w triumfalny uśmiech. - Wolałam jak była pomięta - skwitowała krótko, odwracając się w stronę blondynki. - Ty dalej tutaj stoisz? Może chcesz dołączyć? - dziewczyna wymamrotała pod nosem kilka niezrozumiałych słów a potem szybko znalazła sobie nowy obiekt zainteresowań. Z kolei Jose dalej wieszała się nienachalnie na szyi Maxa, spoglądając to na jego oczy, to na usta. Co prawda przez jej głowę próbowało przebić się kilka myśli rozsądku, ale skutecznie zagłuszały je inne wizje. - Chyba nie spodobała się jej propozycja - palnęła nagle, nie wiedząc ani co powiedzieć ani co zrobić w zaistniałej sytuacji. W końcu wypuściła Maxa z objęć i odsunęła się do tyłu. - Idziemy stąd? - nie była pewna czy jest sens dalszego przebywania w klubie, w którym znalazła się dzisiaj zupełnie przypadkowo, ale wiedziała, że chyba nie ma ochoty wychodzić stąd sama. No, alkohol wiedział, więc raz w życiu postanowiła mu zaufać.
Zatrzymała się, by przyłożyć Maxowi do ust palec wskazujący swojej dłoni. - Zamknij się już, proszę - nie mogła wytrzymać natłoku pytań, które jej zaserwował, ale uznała, że może faktycznie nie powinni jeszcze wychodzić. Chwytając aurora za rękę przemaszerowała przez pół klubu ciągnąc go do jednego z pomieszczeń - co najważniejsze w miarę nie uczęszczanego. Muzyka zresztą nie była tam też tak głośna, jak w przypadku głównej sali. A potem popchnęła Maxa na miękką pufę, bezczelnie siadając mu na kolanach. - Poszukamy alkoholu za chwilę i chyba bardziej podoba mi się wersja naszej dwójki niż trójkąta z nastolatką, która wygląda na dorosłą przez to, że ma większy biust ode mnie - była pijana, ale skojarzyła, że cycata blondynka była uczennicą w szkole, w której chcąc nie chcąc jeszcze pracowała. Gdy znalazła wygodną dla niej pozycję, zerknęła kontrolnie na Maxa. - Aż tak mnie nie polubiłeś? - nawiązała oczywiście do sytuacji mającej miejsce w szpitalu i w sumie zdziwił ją fakt, że auror ją pamiętał. - Byłam miła przecież... a ty jęczałeś jak dziecko - zaśmiała się prowokacyjnie, ale Max miał uniemożliwiony każdy większy ruch, pomijając głowę i do pewnego stopnia rękę (jedną, bo na drugiej właśnie zacisnęła swoje palce).
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
/ Z czystym sumieniem wbijam, bo raczej nikt tu już nie pisze. Tak się odstawił! Oczywiście tej laski po prawej nie ma! XD
Co go pokusiło, by znowu wybrać się do klubu? A tak po prostu, z nudów i chęci rozerwania się. Poza tym dzisiejszy dzień w zasadzie nie zapowiadał się jakoś intrygująco, bowiem niczym szczególnym się nie wyróżniał; zaczął się tak, jak każdy inny. Do tego Iridion coś ostatnio rzadziej bywał w domu, notorycznie gdzieś go wywiewało, przez co Alexis coraz częściej nie wiedział, co ma ze sobą w ogóle począć. Koniecznie trzeba zaszaleć, nie ma co! Włożył w związku z tym na siebie ciuchy takie bardziej eleganckie. Takowe też bardzo lubił nosić, wprawdzie nie codziennie, ale jak nadarzy się idealna okazja, to czemu nie! Szczególnie, że ładnemu we wszystkim ładnie, i akurat Blackwoodowi właściwie niemalże każdy strój pasował, świetnie się na nim układając. Dobrawszy więc wszystko idealnie, przed wyjściem zajął się swymi pociechami, by pod jego nieobecność niczego im nie brakowało. A wiadomo, kiedy Coma wróci? No właśnie. Dlatego lepiej dmuchać na zimne, aby potem niewinne stworzonka nie ucierpiały. Następnie wywlókł ostatecznie swój seksowny tyłek ze swych zacnych, czterech ścian, ruszając w zasadzie na spontana. W drodze wpadł na świetny pomysł. Porozumiał się jakoś z resztą kumpli Fallen Angels i stwierdził, że wspólnie coś konkretnego wybiorą plus przy okazji napiją czegoś mocniejszego. Naturalnie zabrałby z sobą ukochanego, lecz nie chciał mu zawracać gitary, gdyż ewidentnie był zajęty. Dotarcie do celu nie zajęło mu zbyt długo. Natychmiast po przekroczeniu progu spelunki, skierował swe kroki do baru, będąc jak zawsze niezwykle pewnym siebie, brnąc tam z cholernie zadowoloną miną. Jako, że jego uśmiech i ogólnie wygląd zewnętrzny powalały, naprawdę wielu mdlało na jego widok.. Aczkolwiek był do takiego stanu rzeczy od dawna przyzwyczajony, toteż nie robiło to na nim specjalnie wrażenia. Zresztą nie w głowie były mu żadne romanse, w końcu był w związku i nie potrzebował nikogo podrywać - zwłaszcza, że był mu całkowicie wierny. Usadowił się na jednym z krzesełek przy ladzie, po czym podniósł rękę na barmana, coby do niego łaskawie podszedł. Poprosił go z grubej rury zarówno dla siebie, jak i swych przyjaciół o kilka szklanek Ognistej Whisky, bez żadnych dodatków. Jak szaleć, to na całego! Nie opuszczał póki co swojego miejsca, i tuż po zapłaceniu za swe zamówienie, co rusz upijał spore łyki ukochanego whisky. Gdy reszta bandy się wreszcie dotelepała do niego, zabawa dopiero się rozpoczęła. Tak się złożyło, że jeden z nich wpadł na dość.. szalony pomysł, nie oszukujmy się. Niemniej Alexis nie miał nic przeciwko i się tego podjął, bo przecież nie będzie z siebie robił ofiary losu, co to, to nie! Mianowicie chodziło o zawody w kto wypije więcej i najwytrwalszy z nich oczywiście wygra. Na szczęście miał bardzo mocną głowę i żeby się nawalił, potrzeba na to sporych ilości alkoholu. Tym sposobem mężczyźni chlali i zaczynało się robić coraz ciekawiej z każdą kolejną minutą..
Ostatnio zmieniony przez Alexis Blackwood dnia Pią Lut 16 2018, 02:34, w całości zmieniany 1 raz
Była wściekła. Równocześnie czuła się bardzo zagubiona i zmieszana. Kłótnia z siostrą jedynie spotęgowała uczucie pustki i zażenowania swoją sytuacją. Przez długi czas była w śpiączce, straciła kilka lat życia. Kiedy otworzyła oczy i dowiedziała się, co się właściwie wydarzyło, obiecała sobie, że będzie żyć tak, by niczego nie żałować, tak, jakby miała nadrobić te stracone lata. Chciała się bawić, robić to, na co miała ochotę, a jednak tego nie robiła. Zamknęła się w skorupie dziecka i bawiła się, ale bezpiecznie, tak, by nie wyrządzić żadnej krzywdy sobie, ani nikomu. Odgrodziła od siebie ludzi, którzy mogliby doprowadzić ją do poprzedniego stanu. Żyła w strachu okłamując się każdego dnia. Była żałosna. Kiedy wyszła z mieszkania, wściekła na Vittorię, płonęła, każda część jej ciała osobno reagowała na tę sytuację. Dopiero w połowie drogi zatrzymała się przed jednym z zamkniętych już sklepów i spojrzała na swoją sylwetkę. Miała na sobie czarne, obcisłe spodnie, luźną koszulkę na ramiączkach z napisem: „Sweet & Strong”, a także skórzaną kurtkę. Dosyć słabe ciuchy na zimę, ale nie myślała o tym, jak jest ubrana, gdy wychodziła w pośpiechu. Na całe szczęście była przyzwyczajona do mrozu, więc nie wpływał on na nią tak, jakby wpływał na innych. Ona miała rację, nie umiała się bawić, uciekała od każdego ryzyka zamiast się z nim zmierzyć. Odwróciła od siebie wzrok i zamknęła oczy wzdychając głęboko. Uspokoiła się trochę. Łatwo było zmienić swoje nawyki, wystarczyło wystawić się na takie ryzyko i bawić się. Co ją powstrzymywało? Nic! Była pełnoletnia, chociaż nie wyglądała, była wolna, mogła się bawić tak, jakby jutro miało nie istnieć. Wszystko, całe jej życie pchnęło ją w tym samym momencie do tego miejsca sugerując, że powinna to zrobić i przestać się bać.
Do klubu Geometria weszła kilka godzin temu i nie miała zamiaru stąd wyjść w niedługim czasie. Znalazła grupkę ludzi, którzy postanowili się nią zaopiekować i wdrożyć w świat pełen rozkoszy i zabawy. To był czysty przypadek, a może zrządzenie losu? Kiedy tylko weszła, zagadał do niej chłopak, który od razu widział, że nie bywa w takich miejscach, zaproponował jej coś do picia i przyłączenie się do jego ekipy. Umysł mówił jej nie, krzyczał, że nie powinna tego robić, ale ciało podążyło za nim, jak zahipnotyzowane. Miałaś się bawić, to się baw, nie bój się każdej drobnostki, każdej decyzji. Nim się zorientowała w ręku miała już czwartego drinka i razem z obcymi sobie kobietami wywijała na środku sali, nie zważając na innych ludzi. Bawiła się, naprawdę bardzo dobrze się bawiła. Kilka razy na kogoś wpadła posyłając mu swój zawadiacki uśmieszek i zawirowała z tłumem zapominając o całym świecie. Wróciła do stolika dopiero wtedy, gdy skończył się alkohol w jej szklaneczce. Zanim zdążyła pójść po kolejny, spojrzała na chłopaków, którzy zaproponowali jej wyjście na papierosa. Co jej szkodzi? Nigdy nie paliła, nigdy nie miała w ustach papierosa, dzisiejszego wieczoru się to zmieniło. Zakrztusiła się dymem nikotynowym, a grupa za wiwatowała, na ten ‘chrzest’. Im dłużej tu była, tym było gorzej. Już nie wiem, który raz wirowała wśród tłumu, nie wiem który raz wracała się po następną kolejkę. Nie myślała o niczym i o nikim, tylko o tym co dzieje się teraz. Zapowiadało się coraz więcej atrakcji. Grupa postanowiła opuścić już lokal i wybrać się do miejsca, w którym mogłaby zabawić się w nieco inny sposób. Jak to się stało, że akurat mała Alice oddaliła się od nich pod pretekstem pójścia siku? Jak to się stało, że zatrzymała się przed barem zamawiając kolejnego drinka głosem chwiejnym i niepewnym? Mówi się, że gdy umysł się wyłącza, to instynkt przejmuje kontrolę, a jej instynkt przetrwania był bardzo silny. Westchnęła głęboko i kątem oka zmierzyła mężczyzn, którzy postanowili sobie zrobić ‘malutkie’ zawody w piciu. Obserwowała ich z pewnego rodzaju zafascynowaniem, gdy w końcu, nawet nie będąc tego świadoma, wstała z miejsca i podbiła do jednego z mężczyzn, a mianowicie Alexisa o ślicznych czarnych włosach. Usiadła na wolnym miejscu, obok niego, dopiła drinka odkładając pustą szklankę na bok i oparła łokieć o blat, tak, by mogła na dłoni oprzeć, dziwnie ciężką, głowę. - I jak Ci idzie? Postawiłam na twoją wygraną – zaśmiała się pod nosem zerkając w stronę obcej sobie grupie kobiet, sugerując mu zakład ze swoimi ‘koleżankami’. Nie sądziłam, że dziewczyna jest tak wielką kłamczuchą po alkoholu, ona pewnie też tego nie wiedziała – więc mnie nie zawiedź przystojniaku.
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Dobrze, że w przeciwieństwie do takiej Alice, Alexis ostatnio był akurat w dobrym nastroju. Jasne, zachodził nieco w głowę, co się wyprawiało z jego ukochanym, że tak rzadziej bywał w domu, ale nie chciał też przeginać w drugą stronę i bezsensownie się zamartwiać o niego na zapas. Ot, dawał mu po prostu więcej swobody. Poza tym nie jest jego niańką by go pilnować na każdym kroku; widocznie potrzebował się trochę odseparować i pobyć w totalnej samotności. Każdy człowiek ma czasem na coś takiego ochotę, dlatego nie mógłby mieć mu nic za złe. Pewnie taki stan potrwa kilka dni, a potem znów wszystko będzie po staremu. Aczkolwiek nie sądził, by było to coś wielkiego, bo co jak co, ale gdyby Coma miał jakiś problem, tudzież dopadłby go jakiś dołek, to by z tym do niego przyszedł. Zwłaszcza, że zawsze mu mówił, że jak co, to może do niego walić jak w dym, cokolwiek by to nie było - on mu ze wszystkim pomoże. Wyczułby natychmiast, gdyby coś było nie tak, także chwilowo nie było po co popadać w jakąś panikę. Zresztą mógł się bardziej skupić w takim ustawieniu na tworzeniu nowych piosenek, bo kto wie, może dzięki temu szybciej powstanie nowy krążek? Wszystko jest możliwe! Jak dotąd Blackwood niczego w swym życiu nie żałował, przynajmniej od momentu, w którym wyszedł na prostą, zostawiając okropną przeszłość za sobą. I miał szczerą nadzieję, iż tak pozostanie - zdecydowanie nie chciał niczego w owej kwestii zmieniać. Tak czy siak jak już uznał, że wystarczająco dużo konstruktywnych rzeczy w tym dniu wykonał, czyli głównie skończył ostatecznie wykazywać się muzycznie, postanowił wybrać się na jakąś imprezę. Ot, by się rozerwać i nie popaść przypadkiem w jakiś marazm. Szczególnie, że należał do typu osób, które nie potrafią zbyt długo wysiedzieć w jednym miejscu, emanując masową ilością energii na kilometr. Tym sposobem znalazł się w klubie Geometria wraz z kumplami z zespołu. Te zawody w piciu sprawiły, iż Alexis powoli zaczynał tracić rachubę czasu, niemniej jakoś mało go obchodziło, która jest godzina. Skupiony był na wyzwaniu, które sobie od początku obrali, bowiem tak mocno mu się nudziło, że zwyczajnie potrzebował się wyszaleć w jakikolwiek sposób, a ten wypad z chłopakami powinien mu w tym pomóc i jak na razie świetnie się z nimi bawił. Dopiero jakiś damski głos wyrwał go z tego amoku i ferworu walki. Pomimo, że to był już któryś drink z rzędu, on wciąż wyglądał na trzeźwego i tak się też czuł! Skierował zatem twarz na przybyszkę, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów. Owszem, prezentowała się seksownie i niewątpliwie przyciągała oko.. lecz on nie mógł o żadnej myśleć w ten konkretny sposób, przecież jest zajęty! Lecz z drugiej strony póki nic takiego się nie działo, i było w miarę spokojnie, nikt mu nie bronił wdawania się z jakimiś ślicznymi istotkami w pogawędkę. - Przyznam bez bicia.. zajebiście. Właściwie.. ja się dopiero rozkręcam.. Sądzę, że nie pożałujesz. - nie ma to jak skromność, prawda? Alexis zawsze był okropnie szczery, aż do bólu, i do tego pod każdym względem! Jakoś mu zwisało, czy faktycznie na niego postawiła, czy też nie.. jej słowa w zasadzie dodały mu większego kopa i motywacji do tego, by pokonać resztę! Uśmiechnął się do dziewczyny zadziornie, a nawet lekko triumfalnie, ponieważ wyczuwał zwycięstwo.. Puścił jej oczko, co można już bardziej uznać za automatyczny odruch i jednak lekkie wstawienie, bo mimo wszystko trochę alkoholu zdążyło mu nieco rzucić się na mózg. - Nie zawiodę cię piękna. - chlapnął tak jakoś w odpowiedzi, ale nie chciał być gorszy! Przyjaciele spojrzeli na niego dość złowrogo i dziwili się jego pewności siebie, wręcz ich denerwowało jego podejście. Wzruszył jedynie ramionami i po prostu wypijał do dna kolejne szoty.. koniec końców zawody nie trwały długo, gdyż każdy z mężczyzn padał kolejno na blat, ewidentnie wymiękając, natomiast Alexis dalej się świetnie trzymał, choć również był coraz bardziej najebany i tego ukryć się nie dało. Kiedy został już tylko jeden przeciwnik, wymienili między sobą ostatnie spojrzenia i pomimo desperackiej chęci bycia twardym, i on poległ, co dało Blackwood’owi upragnioną wygraną. - Cholera.. wy to kuźwa pić nie potraficie! Tak łatwo poszło, serio...? Dajcie spokój! Ech, słabeusze. - nie mógł się powstrzymać od tego komentarza normalnie! Kij, że żaden z nich go nie usłyszał, bo urwał się biedakom film.. oj bieda. - A nie mówiłem? Co więc za to dostanę w nagrodę? Tak w ogóle.. Alexis jestem, miło mi cię poznać! - dodał po wszystkim ździebko pijanym głosem zwracając się do Alice, a następnie wyciągnął ku niej dłoń w geście poznawczym. I to nie tak, że oczekiwał od niej czegokolwiek.. bądź co bądź, ale nawet z tak mocną głową jaką posiadał, procenty zdążyły zrobić swoje i sam małymi kroczkami przestawał ogarniać system, tracąc kontrolę nad swymi czynami i myślami, czego efekty były coraz bardziej odczuwalne..
Panna Månen była pełna przeciwieństw. Na co dzień podejmowała decyzje za pomocą instynktu z upartością walcząc z tłoczącymi się myślami. Nigdy nie wiedziała, czy robi dobrze, czy źle. To wszystko było dla niej zbyt skomplikowane, a wiedziała, że gdy ulegnie i pozwoli sobie na chwilę zastanowienia, to już nie wyjdzie z tej pętli, co ja mówię, tego więzienia umysłu. Była myślicielem i była bardzo podatna na to, co się wokół niej działo. Każda, najmniejsza rzecz uderzała ją z siłą piorunu i zaprzątała jej głowę. Była w stanie leżeć w łóżku godzinami i gapić się w ścianę zastanawiając się nad wszystkim, od najprostszych rzeczy, takich jak szkoła, po te głębsze i trudniejsze, jak sens istnienia, aż po całkiem irracjonalne, po co myśli? Właśnie dlatego starała się nie myśleć kiedy podejmowała jakiekolwiek decyzje. Bo każda myśl ciągnęła za sobą kolejną i zamiast znaleźć odpowiedź, pojawiało się więcej pytań, a one nie ułatwiały jej decyzji. Instynkt praktycznie nigdy jej nie zawodził, dlatego właśnie zaufała mu w stu procentach i oddała się całkowicie. Jednak wróćmy do naszej głównej historii. Pewność siebie chłopaka, przepraszam, mężczyzny uderzyła dziewczynę w twarz z wielką siłą. Na jej twarzy mimowolnie pojawił się zadziorny uśmieszek, który zniknął tak szybko, jak się pojawił, a na jego miejscu pozostała jedynie niewinna radość. Mogło to sugerować wiele, między innymi to, że przysłowie ”Cicha woda brzegi rwe”, jak najbardziej może odnosić się do małej Alice. Dziewczyna zaczesała za ucho niesforne kosmyki włosów i uniosła dłoń wołając do siebie kelnera. Zamówiła kolejną porcję szotów whisky i zwróciła w stronę Alexisa. Jej spojrzenie było bardzo intensywne i topiło się w posturze mężczyzny, analizowała każdy fragment jego twarzy, ciała. Pożerała go powoli delektując się każdym kawałkiem. Nieświadomie przegryzła dolną wargą i pozwoliła sobie na chwilę swobody w słowach wyrzucając półszeptem: „No ja mam nadzieję”. Odwróciła się w stronę kieliszka i przyłożyła go do ust przechylając na raz. Może nie miała co konkurować z panami, ale mogła im potowarzyszyć ze swoim własnym tempem picia. W końcu zawody się zakończyły, a ona była dopiero przy trzecim z pięciu shotów. Odwróciła się do muzyka i posłała ponownie szeroki uśmiech. Wyprostowała się i z wielkim podziwem wypisanym na twarzy, zaczęła klaskać ukazując swoje uznanie. - No, no, no, nawet nieźle – szatański, prowokujący uśmieszek, na tej łagodnej twarzyczce to na pewno coś niecodziennego – Alexis, tak? – zapytała dla pewności. Mimo wszystko byli w lokalu, gdzie było niesamowicie głośno, a nie chciała przekształcać jego imienia, to byłoby niegrzeczne. Niegrzeczne? Co ja mówię, dobrze będzie jeżeli dziewczyna w ogóle zapamięta jego imię! Głowa jej pulsowała i czuła, jak ciało nie jest w stanie utrzymać się prosto, a jednak siedziała wyprostowana i czujna, jak zwierzę gotowe do ataku – Zwą mnie Alicją – dodała z brytyjskim akcentem, który całkowicie jej nie pasował. Wymsknął się z jej ust nieśmiały chichot, który natychmiast uciszyła przykładając dłoń do ust – uciekłam z krainy czarów – dodała widocznie rozbawiona tym porównaniem. Matka wiedziała jakie imię jej nadać, może i chłopak nie będzie wiedział o co jej chodzi, bo oczywiście czarodzieje mają swój odpowiednik tej historii, ale można było spróbować! Brązowowłosa złapała za kieliszek i podstawiła go pod nos mężczyzny, do ręki biorąc drugi i unosząc go wysoko. - To, na uczczenie twojego sukcesu… a co do nagrody… – zawiesiła głos i uśmiechnęła się zwracając swoją twarz w stronę baru – to pomyślimy czy zasłużyłeś – bez zastanowienia wypiła zawartość kieliszka i spojrzała na niego kątem oka – miałeś słabszych przeciwników niż myślałam… dla ciebie to nie było nawet wyzwanie – czy ona stara się go upić?
Alexis Blackwood
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193 cm
C. szczególne : Liczne tatuaże na ciele, kolczyki, rozmaite naszyjniki, rockowy styl, intensywnie niebieskie oczy, gazelle legs, bardzo szczupły, acz nie anorektyczny.
Alexis również potrafił być pełen sprzecznych emocji. W sumie nigdy nie było pewne, w jakim humorze się go w danym dniu zastanie; z tym bywało cholernie różnie. Natomiast myśli potrafią być uporczywe, racja.. Czasem od ich przesytu wręcz pękał łeb. Blackwood nie znosił mieć pierdolnika wewnątrz umysłu, bo później ciężko go uporządkować. Zanim podejmie jakąkolwiek konkretną decyzję, pierw rozważa wszelkie za i przeciw, wszystko dobrze przemyśliwując. Woli nie robić niczego zbyt pochopnie, gdyż doskonale wiedział, jak coś takiego może się ostatecznie w skutkach skończyć. Jego większość kwestii specjalnie nie obchodziło. Zwisało mu i powiewało także, co o nim myślą inni ludzie, szczególnie mugole. Po co miałby sobie takimi pierdołami zakrzątać głowę? Miał znacznie lepsze rzeczy do roboty, niż przejmowanie się tak mało znaczącymi aspektami. Och intuicja jest zajebista, ponieważ ona nigdy się w niczym nie myli. Wokalista Fallen Angels wielokrotnie się o tym w swym życiu przekonał! On zawsze był pewny siebie i to była jedna z wielu takich sytuacji, w których to dyskretnie okazywał. Ponadto mając tak mocną łepetynę do alkoholu nie dało się zachowywać inaczej! W pewnym momencie poczuł na sobie te jej łakome spojrzenie, co mu jak najbardziej pochlebiało i odpowiadało.. nieistotne, iż był już do takich przyzwyczajony; sporo osób patrzyło na niego w podobny sposób - co wcale go nie dziwiło. Toż to nieziemsko przystojne stworzenie jest! Sam nie spuszczał z niej wzroku ani na sekundę. Naturalnie przykuwała uwagę, i niezwykle trudno było oderwać oczy od jej zgrabnej sylwetki. Gdyby nie fakt, iż się zdążył nieźle nawalić, raczej nie zwróciłby na nią uwagi, choć oczy machinalnie i tak kierowałyby się prosto na nią.. Wiadomo, obecnie jest z kimś w związku, toteż nie mógł sobie pozwalać na tak zwane skoki w bok. Chociaż z drugiej strony sam powoli nie był już niczego przekonany.. Ostatnio Iridion coraz rzadziej bywał w domu i niewiele spędzali razem czas. Począł odnosić wrażenie, że zamiast się do niego zbliżać, oddalali się od siebie. Może między innymi to był powód, dla którego miał ochotę się rozerwać i poniekąd teraz nie odczuwał zbytnich wyrzutów sumienia podczas flirtowania z Alice..? Niewykluczone. To wynikało jednocześnie z braku bliskości, do tego zwiększona ilość procentów zrobiła swoje i oto efekty.. Jednak kij z tym, raz się żyje! - Odczułem to jako rozgrzewkę, serio. Stać mnie na o wiele więcej. - przyznał zgodnie z prawdą ukazując rządek swych śnieżnobiałych ząbków, jakby mocniej wszystko prowokując. Zwyczajnie nie mógł się powstrzymać, aby tak tego nie skomentować! Na potwierdzenie słów dziewczyny, przytaknął jedynie głową, bowiem tyle zdecydowanie tutaj wystarczyło. Nie widział sensu w słownym podkreślaniu tego oczywistego faktu. Blackwood na bank zapamięta jej imię. W razie gdyby zapomniała jego, najwyżej jej przypomni. - Och, jakież urocze imię. Zresztą.. tak piękne, jak jego właścicielka. - jego usta wygięły się w szatańskim uśmieszku, co nie wróżyło niczego dobrego.. Owszem, Alexis akurat zna Alicję w Krainie Czarów, ale nie przepada generalnie za tą bajką.. dla niego można powiedzieć była nieco.. schizowa, a zarazem psychodeliczna? O, to najlepsze określenie! Mugolami potwornie gardził, niemniej interesował się często ich światem i przeróżnymi rzeczami, które tworzą. Bądź co bądź jest to niesamowicie intrygujące! Wprawdzie nic o tym nie wspomniał, lecz definitywnie nie wyglądał na nieobeznanego w tym temacie. Odebrał od niej kieliszek, aby wznieść toast za swoją wygraną. Skoro mu go wręczała, czemu miałby odmówić..? Zwłaszcza, że jemu dalej było mało, czego nie ukrywał! - Cóż powinienem uczynić, aby zasłużyć? Dla mnie nic nie jest niemożliwe. - zauważył, wciąż szczerząc się od ucha do ucha, w tym samym czasie upijając kilka porządnych łyków alkoholu. Uwielbiał podejmować się różnorodnych wyzwań, a takie trudniejsze oczywiście są najfajniejsze! - Musieli mieć jakiś groszy dzień.. zwykle lepiej sobie radzili, daję słowo! Albo.. może to ja się bardziej uodporniłem..? Cholera wie! - dodał na koniec, wzruszając bezradnie ramionami, dowalając sobie kolejną dawką procentów. Małymi kroczkami zaczynało mu się coraz silniej udzielać i jak tak dalej pójdzie, sam przestanie kontaktować i potem już tylko będzie mu odwalało, a trzeźwe myślenie zostanie odstawione na drugi plan... [...] Tak sobie dalej chlali, aż nawalili się tak mocno, że jedno do drugiego zarywać zaczęło, pewnie na dokładkę coś oboje z narkotyków wzięli, bo wszystko skończyło się ich wyjściem z klubu, a Alexis wziął Alice do siebie. Skończyli w sypialni i prawie doszło między nimi do zbliżenia, ale akurat gdy byli rozebrani do połowy, urwał się obojgu film, jednak nie wiadomo czy w tym samym czasie, ani nic... Następnego dnia zarówno on, jak i ona niemal niczego nie pamiętali, budząc się w swych objęciach. Ich miny musiały być wówczas bezcenne... W istocie do niczego między nimi nie doszło, ale pewno długo będą teraz kminić, co się tak naprawdę wydarzyło... A to wszystko wina nadużycia wszelkich używek! No nic, może kiedyś się to wyjaśni...
Cholerna pogoda. Gdyby ktoś ją widział dzisiaj taką to pewnie by nie poznał słodkiej puchonki jaką na codzień była. Była niesamowicie wkurzona, ale tak naprawdę nie wiedziała dokładnie na co. Przecież pogoda nie jest uzależniona od nikogo innego więc nie mogła mieć do nikogo pretensji, tylko i wyłącznie do siebie, że w taką pogodę wybrała się do Hogsmeade. Znaczy no nie miała wyjścia w końcu dopiero co wyszła ze swojej pracy i wracała do zamku. Nie miała dzisiaj zajęć dlatego nie musiała się wcale śpieszyć, tym bardziej, że deszcz uniemożliwił jej dalszą podróż. Nałożyła kaptur na głowę, ale i tak było już za późno, bo była cała mokra, ehhh. Że też akurat dzisiaj musiało padać jak skończyła pracę. Miała jeszcze plany na dzisiejszy dzień, ale najwyraźniej spełzną na niczym, bo patrząc w górę na chmury wcale nie wyglądało to tak jakby miało tylko postraszyć. Przebiegała akurat koło Klubu Geometria. Rzadko tutaj bywała, ale dzisiejszego dnia nie miała innego wyjścia. Musiała się schować, trochę osuszyć i przeczekać deszcz. Wskoczyła do klubu, był dość dzisiaj zatłoczony. Pewnie przez tę pogodę, nie jeden z uczniów których kojarzyła siedziało w kątach i suszyło się w cieple. Sama się otrząsnęła z nadmiaru ciepła buchającego na jej drobne ciałko. Podeszła do barku i zasiadła za nim z racji, że wszystkie stoliki były pozajmowane, a nie miała zamiaru nikomu przeszkadzać. Nie ściągnęła jednak kaptura z głowy z racji tego, że z jej włosów pewnie zaraz wyrośnie coś czego nie będzie mogła znieść.
Nie ma jak to powrót na stare śmieci. Stark pracował już dawniej w Klubie Geometria, ale kiedy postanowił odejść ze studiów, przerwał również swoją „karierę” tutaj. Po dwóch latach przerwy powrócił i do Hogwartu i do klubu. Nie napotkał żadnych problemów w objęciu swojego starego stanowiska. Cóż, każda rąk się przyda w okresie nowego roku szkolnego, a dobry barman to skarb (przynajmniej tak sobie wmawiał Stark). Tego dnia pogoda nie rozpieszczała, ale mimo to w Klubie Geometria było całkiem dużo osób. Stark tak naprawdę nigdy nie rozumiał fenomenu tego klubu, ale nigdy nikomu nie powiedział tego na głos. Dobrze mu płacili, więc po co zadawać retoryczne pytania, prawda? Najważniejsze było to, że zarabiał galeony legalnie i nie musiał się nad niczym rozdrabniać. Był przy barze, przygotowując kolejne drinki dla rozchichotanych już dziewczyn. Miał na sobie ręcznie malowaną koszulkę z Roveną Ravenclaw. Niesforne loczki wychodziły jej spod tiary i wyglądała dość figlarnie. Raczej nie tak pozowała na portretach, które wisiały w zamku oraz można było znaleźć w podręcznikach. Na tym pewnie polegał cały żart jego koszulki. Dzisiaj miał dzień włosów stojących w każdą stronę. Chciałoby się więc powiedzieć masakra Virgini, ale Stark dawno przestał się tym przejmować. Roześmiane dziewczyny odeszły od baru, chcąc przesiąść się do stolika. Tony odprowadził ich wzrokiem i dopiero wtedy zauważył nową osobę, która pojawiła się przy jego szynkwasie. Spojrzał porozumiewawczo na koleżankę, która również robiła różne drinki. No dobra, on się zajmie. - Cześć. – Ugh. Zawsze miał złe doświadczenia z mokrymi, zakapturzonymi osobami. Aż przypomniały mu się jego żałosne próby rzucania patronusa… - Mogę Ci jakoś pomóc?
Dzień jak co dzień. Nic nowego się dzisiaj nie działo, niestety. Jak prawie każdego dnia spędzała czas na zajęciach, a później przenosiła się do restauracji Helgii Hufflepuff gdzie dotychczas pracowała. Praca bardzo jej odpowiadała, można powiedzieć, że była stworzona do tej pracy. Lubiła spędzać z ludźmi czas, a w restauracji mogła to spełniać. Co prawda nie był to ogrom ludzi, jednakże zawsze to jakaś nowa poznana twarz, prawda? Dzisiejszy dzień był paskudny. Padało i padało. Li miała drobne sprawy do załatwienia, ale chyba będzie je musiała przenieść na inny termin. Niestety. Jutro przecież też będzie dzień. Klub Geometria był jednak klubem gdzie Li rzadko kiedy zachodziła, powodem był bardzo błachy powód, zwyczajnie tego nie potrzebowała. Dla niej każdy klub jest taki sam i spełnia taką samą funkcję, a że wcześniej miała już upatrzone swoje to nie miała zamiaru ich zmieniać. Kwestia przyzwyczajenia. Poza tym Li rzadko kiedy przychodziła do klubów, zwyczajnie się do tego nie nadawała. Przeniosła wzrok na chłopaka, który to dzisiejszego dnia miał za zadanie ją obsłużyć. - Mnie już chyba nic, ani nikt nie może pomóc. Jakbyś miał dla mnie jakieś zastępcze ubrania to pewnie by mnie to zainteresowało. - mruknęła do niego i spuściła wzrok na bar. Mina świadczyła o tym, że była zwyczajnie bezradna. Chyba nigdy nie miała takiej sytuacji. To się nazywa pech.
Z racji tego, że opuszczanie domu w nocy było nielegalne, a ciemno robiło się już popołudniu nocne, klubowe życie zostało zastąpione przez popołudniowe klubowe życie - patrząc na parkiet w klubie "Geometria" trudno było uwierzyć, że jest dopiero osiemnasta - wszystko wyglądało tak jakbym był środek nocy. Nie pasowałam już do tego miejsca - trudno ukryć, że w ostatnim czasie byłam oazą spokoju, a moi głównym zajęciem było tworzenie muzyki, praca i spędzanie czasu z ukochanym. Kiedyś lubiłam chodzić po klubach, jednakże to już nie była rozrywka dla mnie. Tu pojawia się pytanie - dlaczego w takim razie przyszłam (a raczej teleportowałam się wprost do klubu) na imprezę? Fakt w jaki sposób opuścił mnie Rayener totalnie złamał mi serce i wychodziłam z domu tylko wtedy kiedy musiałam - tym razem jednak po długich namowach ze strony @Anthony Wilder zgodziłam się trochę zabawić. Nie miałam szczególnej ochoty na picie z byłym chłopakiem (mimo ze bardzo go ceniłam i lubiłam), czułam jednak, że przez rozpacz powoli tracę kontakt z rzeczywistością i znajomymi, więc zgodziłam się wyjść na imprezę by chociaż zachować jakiś pozór - wiedziałam też, że Tony robi to tylko po to, żebym poczuła się chociaż odrobinę lepiej i głupio było mi odmówić. Ktoś kto mnie dobrze nie znał najpewniej by mnie nie poznał - pomalowałam się bardzo mocno i założyłam dość odważne ciuchy, zupełnie odmienne od delikatnych rzeczy, które nosiłam na co dzień. Wyglądałam wprawdzie fenomenalnie, ale sama czułam, że mój strój i makijaż to pewna maska, za którą chciałam ukryć moje prawdziwe emocje. Na miejscu pojawiłam się punktualne, ale niestety okazało się, że Tony jeszcze się nie zjawił, więc zajęłam miejsce przy jednym z nielicznych wolnych stolików i zamówiłam drinka wpatrując się w poruszających się na parkiecie ludzi i kątem oka spoglądając na zegarek.
Czy punktualność była mocną stroną Tony'ego? Zdecydowanie nie. Często zdarzało mu się spóźniać nawet na bardzo ważne i pilne spotkania. Taki już był jego urok. Znajomi wiedzieli nie od dziś, że jeśli chłopak mówił, że będzie na osiemnastą, to pojawi się przynajmniej pięć a może i nawet piętnaście minut później. Ktoś mógłby powiedzieć, że to brak szacunku względem osoby, z którą się umawia, ale prawda była taka, że Tony po prostu nie umiał wyjść te pięć bądź dziesięć minut wcześniej. Zawsze o wszystkim przypominał sobie w ostatniej chwili i klną na czym świat stoi, że po raz kolejny mu się to zdarzyło. Czy próbował to zmienić? Oczywiście, że tak! Nastawiał budziki, ale nigdy nic dobrego z tego nie wychodziło. Po prostu spóźnianie się było częścią jego samego. Tym razem miał bardzo dobre wytłumaczenie na to, czemu pojawił się później w klubie, do którego udało mu się wyciągnąć Vivien. Po prostu wcześniej musiał wstąpić do swojego rodzinnego domu, aby wziąć misia. Miś ten miał bardzo dużo lat, był kilkukrotnie zszywany w różnych dziwnych miejscach. Jego koszulka miała brzydki ślad wypalony papierosem, a napis, który na niej był już dawno zniknął. Anthony nawet nie mógł zliczyć ile operacji podtrzymania życia przeszła ta maskotka. Ale również nie mógł ocenić jak cholernie ważna była ona dla niego. Przypomniała mu o dzieciństwie. Ale tym dobrym dzieciństwie. Kiedy to jeszcze ojciec choć trochę się nim interesował, a dziadkowie nie uważali go za dziwaka. Nic dziwnego, że chłopak rozstawał się z nim z nietęgą miną. Gdy w końcu pojawił się na miejscu, szybko zlokalizował przyjaciółkę i wyszczerzył się w serdecznym uśmiechu. Poprawił okulary na nosie i podszedł do niej, chowając maskotkę za plecami, tak aby Vi nie mogła od razu jej dostrzec. Ubrał się w normalny sposób, więc nic dziwnego, że przy Vivien prezentował się jak największa oferma świata. - Łał. - powiedział tylko, taksując ją spojrzeniem. - Przepraszam, ale gdzie jest Vivien, nie widzę jej tutaj. - dodał, tym razem już patrząc dziewczynie prosto w oczy. Szybko jednak się zreflektował i ucałował ją w policzek na przywitanie. Naprawdę cieszył się, że mógł ją dzisiaj zobaczyć i że zdecydowała się jednak opuścić swoją kryjówkę i wyjść do świata ludzi. Nim panienka Dear zdążyła powiedzieć cokolwiek innego, niż chociażby "cześć" , wyprostował się jak struna, nadal chowając dłonie za plecami. - Droga VIvien - zaczął poważnym i donośnym głosem. - Z racji tego, że w twym życiu coś się nie ułożyło, zechciej proszę przyjąć ode mnie ten oto drobiazg. - wyjął zza pleców misia, który w ciemnym pomieszczeniu prezentował się jeszcze żałośniej niż w pełnym oświetleniu. - To jest Tod, miś który towarzyszy mi od piątego roku życia. I jest cholernie ważny. I magiczny. Bo zawsze potrafi poprawić nastrój i złoić wszystkie ciemne moce, coby poszły się jebać. Dziś postanowił, że przez najbliższy czas musi Ciebie chronić przed wszystkimi debilami świata. - teraz pozwolił sobie na to, aby na jego ustach pojawił się uroczy, uśmiech, który wyrażał delikatne zakłopotanie. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę z faktu, na jakiego idiotę właśnie mógł wyjść przed dziewczyną. -W każdym razie, przede mną Cię nie uchronił. - dodał lekko konspiracyjnym szeptem.
Nie skomentowałam spóźnienia, gdy po tylu latach znałam Wildera tak dobrze, że już przywykłam do jego poślizgów. Od razu obdarzyłam chłopaka promiennym (chociaż lekko wymuszonym) uśmiechem wdzięczna za komplementy po czym przywitałam go odwzajemniając całusa w policzek. Ujęłam misia w dłonie zachwycona spoglądając raz po raz na Tony'ego i na maskotkę - totalnie mnie zatkało, a ten gest bardzo mnie wzruszył, więc dopiero po chwili zdobyłam się na to, żeby cokolwiek odpowiedzieć. - Tony... on jest cudowny - powiedziałam lekko rozchwianym głosem - Ale ja nie mogę go przyjąć. To jest coś zbyt ważnego dla Ciebie. Miś był piękny w każdym swoim detalu, a uszkodzenia i zużycie tylko dodawały mu uroku, jednakże zwyczajnie nie potrafiłam przyjąć tak cennego prezentu, szczególnie od niego. Wprawdzie byliśmy przyjaciółmi, ale kiedyś łączyło nas znacznie więcej i chociaż nasz związek był strasznie szczeniacki to jednak Tony pozostawał moim ex-chłopakiem, a co za tym idzie czułabym się niezręcznie posiadając najważniejszą pamiątkę z jego dzieciństwa. Nie chciałam go pozbawić czegoś co było dla niego tak wielką pamiątką, tylko dlatego, że powierzyłam moje serce komuś kto nie kochał mnie na tyle, żeby ze mną zostać. Wystarczyła mi jego obecność, pocieszenie i niewątpliwe chęci, żeby bawić się ze mną i odrobinę mnie rozbawić. - Obawiam się, ze przed Tobą nie ma mnie już co uchronić - powiedziałam równie konspiracyjnym szeptem, by po chwili wybuchnąć perlistym śmiechem. Starałam się chociaż na jeden wieczór zepchnąć smutek na drugi plan - nie chciałam przecież psuć wieczoru gryfonowi!
Kurde, to nie miało być tak. No zupełnie nie tak. Anthony myślał, że swoim zachowaniem wywoła uśmiech na twarzy pięknej ślizgonki. Nie przypuszczał, że zamiast tego w jej oczach zawitają łzy. Speszył się trochę jej reakcją, ale gdy tylko usłyszał, że rzekomo nie może przyjąć od niego podarunku, zażenowanie zmieniło się w oburzenie. -Vivien, nawet mnie nie drażnij. Musisz go wziąć i tyle. I załóżmy, że oddasz mi go, jak poczujesz się już lepiej. - powiedział głosem, który nie znał sprzeciwu. I nie zamierzał akceptować sprzeciwu. Po prostu. Dopiero po chwili przyswoił myśl, że Vivien mogła poczuć się niekomfortowo przez tego głupiego miśka. -Zapewniam Cię, że w tym prezencie nie ma żadnego ukrytego podtekstu. Po prostu chciałem pomóc swojej przyjaciółce wyjść z dołka. Nie doszukujmy się tutaj czegoś, czego nie ma - dodał z lekkim uśmiechem na ustach. On naprawdę w chwili obecnej traktował dziewczynę jak swoją bardzo dobrą przyjaciółkę. Wiedział, że to, co kiedyś pomiędzy nimi wykiełkowało było szczeniackie i głupie i nie miało prawa się powtórzyć. I nie chciał, by się to powtórzyło. Zbyt sobie cenił obecną relację, którą z nią miał, aby móc ryzykować całkowitą jej stratę po tym, jakby "ponownie im nie wyszło". Nie, tego by nie wytrzymał. Słysząc jej kolejne słowa, wybuchnął głośnym śmiechem i niedbałym gestem przeczesał swoje, trochę przydługie, włosy. -Fakt, nic Cię przede mną już nie obroni. - zabrzmiało to trochę tak, jakby próbował wytłumaczyć się z tego faktu sam przed samym sobą. Szybko jednak się zreflektował łapąc Viv za rękę i pociągnął ją w stronę baru, nie zważając na niedopitego przez nią drinka. -Co sobie panienka życzy? Byle nie w małych ilościach. O powrót do domu się nie martw, zadbam o to by po drodze nic Ci się nie stało. - powiedział, gdy zatrzymał się w końcu przed barem i zaczął rozglądać za czymś, co jemu samemu najlepiej przypadłoby do gustu.