Chętnie odwiedzany przez wszystkich młodych i troszkę starszych ludzi klub, cieszy się doskonałą renomą ze względu na dobrą muzykę, idealną do tańczenia i trochę wyciszone stoliki, przy których można swobodnie rozmawiać, bez konieczności pochylania się i przekrzykiwania innych dźwięków. Wspaniałe efekty świetlne osiągnięto przez najnowocześniejsze lampy na neonowe eliksiry!
Ten dzień trwał już zdecydowanie o kilka godzin za długo. Serio, nie oceniajcie. Po tak długim czasie na nogach i z kieliszkiem w ręku, każdemu mogą zdarzyć się przerwy w dostawie prądu. Panna Armstrong przeżywała taki właśnie umysłowy blackout, kiedy z półotwartymi ustami gapiła się bezwiednie na wyjątkowo wysoką i pokręconą butelkę zielonego absyntu stojącą za plecami barmana. Nie miała szans na dostrzeżenie szturmującej do baru Ody, nie miała szans, żeby zareagować. Z niemym zdziwieniem dostrzegła, jak gryfonka przechyla się przez blat baru w stronę czarodzieja przyrządzającego im drinki i coś do niego wykrzykuje. Mrugnęła raz, potem drugi. Dłonią zagarnęła włosy na tył głowy i w kilku szybkich krokach znalazła się obok gryfonki. - ...em pełnoletnia! - Usłyszała tylko, akurat rychło w czas, żeby chwycić Odę w talii i błyskawicznie powstrzymać jej dalsze ruchy. - Arla, powiedz mu! - Odezwała się jeszcze Bęc, gapiąc się na nią tymi wielkimi, jasnymi oczami i dzierżąc w dłoniach dwie szklanki. Myśl Armstrong, myśl! - Co jest, co jest... Barnabas, tak? - Zagadała uśmiechnięta do barmana, opierając się łokciem prawej ręki o bar tak nonszalancko, jak tylko potrafiła. Prawą ręką nadal ściskała Odę w pasie, a palce wbiła jej pod żebra, dając w ten sposób do zrozumienia, żeby siedziała cicho i grała w jej grę. - Co jest, rzucasz się na nasze piękne studentki z wymiany? Osz właśnie, wy się nie znacie, Barnabas, Anabeyan, Anabeyan, Barnabas... - Spojrzała najpierw na Odę, potem na barmana, potem znowu na Odę, niepewna, czy plan, który uknuły jej odurzone szare komórki ma w ogóle jakiś sens. - Z jakiej wymiany? Z przedszkola? - Rzucił w odpowiedzi magik, ale teraz wyglądał już, jakby miał poważny problem w powiązaniu krzyczącej Ody z dwoma drinkami zamówionymi przed chwilą przez Arli. - Z Syrii, głupolu! Anabeyan przyjechała zdawać u nas Owutemy! - Dodała, widząc już, że gościa za ladą będzie trzeba przez tę intrygę przeprowadzić za rączkę. - No i? - Chociaż utracił animusz, pozostawał dociekliwy. - Eh, no i, geniuszu, w jakim wieku zdaje się Owutemy? - Z tryumfalnym uśmiechem odwróciła się na pięcie i szarpnęła Odę za sobą, upewniając się przy tym, że ta cały czas trzyma drinki przy sobie. Zza pleców dobiegło ją jeszcze wołanie "Ej, czekaj, ale ja nie zdawałem owute... " Zaciągnęła dziewczynę na środek parkietu, wyrwała jej z dłoni swoją szklankę wypełnioną Quintinem, wyzerowała drinka, następnie odesłała szklankę do baru. Zarzuciła Odzie ręce na ramiona dokładnie w momencie, w którym DJ zapuścił w końcu coś dobrego do tańczenia. Arli przylgnęła do gryfonki jak tylko mogła i wcale nielekko ugryzła ją w nos. - Nie odpierdalaj mi czegoś takiego więcej, Anabeyan... - Powiedziała jeszcze, opierając głowę na jej ramieniu i gryząc ją znowu, tym razem w obrąbek ucha. - Bo drugi raz ta bajeczka nie zadziała. A wtedy... O kuuuurde, to totalnie jest mój kawałek! - Zaczęła się rytmicznie gibać na boki, cały czas wtulając się w Odę i wyśpiewując jej wersy piosenki prosto do ucha.
Na początku nie wiedziała zupełnie co się odpierdziela przy tym barze. Ten koleś oczywiście musiał się do niej przyczepić, a że nasza Odeya ma w sobie waleczną naturę, musiało wywiązać się z tego zamieszanie. Słysząc co Arlegh wymyśla, zmarszczyła tylko lekko brwi na imię, które kolezanka jej dała, po czym odwróciła głowę do barmana z miną mówiącą: " widzisz, pacanie jeden?". Była pod wrażeniem historyjki, którą sprzedała mu Krukonka, bo gdyby nie to, ze Ode wygląda dość młodo, od razu by w nią uwierzyła. A tak, trzeba było troche to z Barabasem powałkować, aby ostatecznie pozwolił im odejść od baru z drinkami w dłoniach. - Kretyn jeden, ale mnie wkurzył... - mruknęła jeszcze do kumpeli, kiedy były juz w drodze na parkiet, po czym chwyciła drugą szklankę i idąc w ślady blondynki, opróżniła ją w mgnieniu oka. Chwilę później usłyszała jej słowa dotyczące jej "odpierdzielania", na które tylko wywróciła oczami. Palnęła ją pięścią w ramię, kiedy ta ugryzła ją w nos. - Ej, to on pomylił nam drinki, musiałam mu zwrócić uwagę - broniła się, patrząc w zamglone spojrzenie Arli. - Aaa i tak w ogóle to nie Syria tylko Izrael. Moja mama stamtąd pochodzi. - sprostowała małe uchybienie, które łyknął barman. Zamruczała cicho, rozbawiona czując ugryzienie w ucho a już chwilę później zaczęły leniwie kołysać się w rytm powolnej melodii. - Można zasnąć przy tym - skomentowała specjalnie drażniąc ją na temat "jej kawałka". Teatralnie ziewnęła, omiatając ciepłym oddechem szyje Arli. - Kochanie, wyjdźmy na moment, przewietrzyć się, bo już mi się kręci w głowie od tych lampek choinkowych... - przyznała, odsuwając się od blondynki i łapiąc ją za rękę próbowała zrobić krok w kierunku wyjścia, jednak w pewnym moemencie zachwiała się, niebezpiecznie tracąc równowagę. -Świat się kręci, świat wiruje - zaśpiewała, rozbawiona, kiedy juz złapała pion.
Mruknęła coś tylko, słysząc geograficzną korektę koleżanki. Nie, żeby nie fascynowała się tymi kwestiami - fascynowała się chyba wszystkim, co istniało, istnieje i istnieć będzie - po prostu wczuwała się teraz w Fatalne i nie miała ochoty nawet zastanawiać się, jakie mugolskie kraje są teraz w lewancie. Przecież tam zawsze się coś zmieniało, a przynajmniej, o ironio, na niemagicznych mapach. - To chodźźźźmy spać... - Odburknęła pod nosem, majtając głową na lewo i prawo, z pewnym rozbawieniem dostrzegając, jak wielu facetów gapi się z wywalonymi jęzorami na dwie dziewczyny tańczące wolnego na środku parkietu. - Chociaż w sumie, zrobiło się jakoś mało prywatnie. - Zauważyła i posłusznie ruszyła za Odą, pomagając jej w międzyczasie utrzymać pion. Czyżby zamieniły się miejscami na podium w kategorii "najbardziej nawalone hogwarciątko w Hogsmeade"? - Świat się kręci, świat wiruje... - Smok czerwonym ogniem pluje... - Zarymowała do wtóru Bęcowi, ciągnąc ją w stronę stolika. Niezadowolona dostrzegła, że ich płaszcze leżały przy nim same, to znaczy, że porwani z Trzech Mioteł studenci zdecydowali się na ucieczkę, lub po prostu stracili nimi zainteresowanie. - Ich strata. - Rzuciła w eter, naciągając na siebie bluzę i narzucając płaszcz. Zagrała dżentelmena i odziała Odę, pomagając jej z rękawami. Wyszły przed klub i razem oparły się o ścianę. Arli miała w głowie mętlik, była już chyba trochę zmęczona, nadal jednak nabuzowana endorfinami i procentami. Oparła się głową o głowę Ody i złapała ją za rękę, patrząc się przed siebie, na pustoszejącą aleję miasteczka, po której pałętali się jeszcze co wytrzymalsi uczniowie i studenci, oraz, jeżeli wzrok nie płatał jej figlów, co najmniej kilka goblinów. Wiał przyjemny, zimny wiatr, słońce zaszło już jakiś czas temu i robiło się dużo chłodniej, niż w trakcie dnia. Jeszcze bliżej przysunęła się do towarzyszki. - Ehhhh, cieszę się, że na mnie wpadłaś na tym korytarzu, wiesz? - Wypaliła bez namysłu, zerkając na Odę i uśmiechając się półgębkiem. - Jesteś chyba pierwszą gryfonką bez kija w dupie, jaką poznałam. - Dodała jeszcze, posyłając Odeyi lekkiego kuksańca.
Za bardzo nie była w stanie panować nad swoimi nogami. O ile przy "wolnym" dreptanie jakos jej wychodziło, to kiedy przyszło do szybszego przemieszczenia się do drugi koniec lokalu, te nie chciały jej słuchać. Zaszumiało jej w głowie, jak tylko wyprostowała się z pomocą Arli, po czym grzecznie udała się z nia do stolika, a następnie wyszły z klubu aby odetchnąć świeżym powietrzem. O tak, tego potrzebowała. - A gdzie Liam i spółka? - dopytywała się znowu, chociaż i ostatnim razem nie otrzymała odpowiedzi, ale nie było jej to do szczęścia potrzebne. Jej entuzjazm juz trochę przygasł, a pokłady energii, wysypujące się z niej zazwyczaj garściami - powoli kończyły się za sprawą Memorteka, który choć pyszny w smaku, tak ją załatwił. Zarejestrowała tylko kilku błąkających się przed lokalem młodzików i irytującą lampę, która była pochylona na jeden bok. Tak, Ode zwracała uwagę na takie pierdoły, jak była pijana. - Też się ciesze - mruknęła do towarzyszki, szczerząc się - A ja mam tak, że rzadko kto za mną nadąża - powiedziała śmiejąc się, po czym skrzywiła się, pocierając sobie czoło i jeszcze dodała: - Ale chyba nie powinnam z Tobą pić Za chwilę jednak wróciła wzrokiem do Krukonki, aby uwiesić sie na jej szyi ramionami i odcisnąć szybkiego całusa na jej ustach. - Ale impreza jest przednia. - pochwaliła ją, po czym z powrotem oparła się plecami o ścianę, bo znów wszystko zaczęło jej wirować przed oczami.
Zaśmiała się do siebie słysząc, że Ode nie powinna z nią pić. Ona sama zdecydowanie powinna przestać ze sobą pić. Teraz przynajmniej robi to z kimś, dla towarzystwa. To pierwszy krok na drodze z alkoholizmu zdegenerowanego do alkoholizmu akceptowalnego społecznie. Albo po prostu życie studenckie, zależy, kogo zapytacie. - Jeżeli chodzi o picie, to ja mam tak, że rzadko ktoś za mną nadąża. - Odpowiedziała Bęcowi powtarzając za nią i zanim zdążyła odwzajemnić uśmiech, gryfonka zwaliła się na nią doskoczyła do niej z mokrym buziakiem. Następnego ranka Arleigh przypomni sobie, że chyba odruchowo złapała wtedy Odeyę za tyłek. Ale wszystko w swoim czasie. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem i zaczęła rytmicznie tupać nogą, dopasowując się do rytmu wyczuwalnego przez ściany Geometrii. Mogłaby tak stać całą wieczność. Gwiazdki na niebie były takie ładne, światło przekrzywionej latarni klimatyczne, chłodny wiatr wdzierał się pomiędzy warstwy ubrania, grupka fanów Srok z Montrose wychodziła właśnie z jednego z lokali... Oh. Wzięła wdech i wyprostowała się gwałtownie. - Sroki, zboki, czarne obiboki, w Aberdeen śpiewają, że ich w dupie mają, mylą kafla z tłuczkiem, mają miotły z włóczki, a jak znicza złapią wszystkie, opchną go goblinom z zyskiem! - Zainnotowała stadionową przyśpiewkę, wymachując różdżką nad głową i wystrzeliwując z niej czerwone iskierki, charakterystyczne dla kibiców Wędrowców.
Rześkie powietrze dobrze robiło jej przyćmionemu alkoholem mózgowi, który nie był przyzwyczajony do tak dużej iloci spożytych procentów. Odeya miała bardzo słabą głowę i teraz nawet Armstrong się o tym przekonała. Mimo założonego płaszcza, przez moment drżała z zimna, bo wiatr przemykał slalomem między budynkami uderzjąc wprost w dwie studentki stojące przy klubie. W pewnym momencie usłyszała zaczepną przyśpiewke Arli i widząc zdezorientowane (w pierwszej chwili) spojrzenia grupki, wychodzącej z pubu naprzeciwko, zaśmiała się w głos. - Oho, chyba załapali - mruknęła po chwili, gdy dwójka dziewczyn wystrzeliła w ich kierunku a kilku chłopaków, ruszyło za nimi. - Laska, szukasz guza? Zjeżdżaj z tą szmatą rodzinki przegrywów - odezwała się jedna z nich, przystając zaraz przy Arlegh. Ode w przypływie rychłej odwagi wtryniła się między nie i oczywiście musiała wtrącić swoje pięć groszy, szturchając dziewczynę różdżką w pierś. - Skarbie, nie denerwuj się tak bo Ci się rozprostują te blond loczki. - rzuciła, próbując ustać prosto, bez wsparcia ściany która jeszcze przed momentem ją podtrzymywała. - Wszystko rozstrzygnie się na boisku, kto umie utrzymać kafla a kto bije tłuczki w swoich - dodała po chwili, z lekko ironicznym uśmieszkiem na ustach. Blondyna aż się zagotowała i również sięgnęła za poły płaszcza, chwytając za różdżkę.
Wypięła dumnie pierś i wyszła o krok do przodu, kiedy zauważyła, że jakaś Magda Gessler blond-loczałkowata, postawna Sroka zmierza w ich kierunku. Tych przyśpiewek miała przecież w zanadrzu dużo więcej... - Leci, uwaga, Sroka, łamaga, da-je-nu-ra, zostaną z niej pióraaaa! - Wykrzyczała w stronę nadciągającej dziewczyny, przy czym w ostatniej chwili została popchnięta do tyłu przez wtryniającą się w konflikt Odę. To w sumie urocze! - Zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim wycelowała różdżką w blondynkę, stając bliżej Ody. - Psik, psik, sroko! - Warknęła na nią. - A z resztą... - Zwątpiła, widząc teraz, że postanowiła napuścić na siebie grupę pięcioosobową, na dodatek w zbliżonym do niej samej wieku. - Fumos! - Krzyknęła, wycelowując różdżkę w ziemię. Chmura czarnego, gryzącego dymu błyskawicznie pokryła kilka metrów kwadratowych i odcięła od sprzeczających się dostęp światła. - Ghrèim! - Ostrzegła jeszcze Odę, chwytając ją mocno za przedramię. Cel, wola, namysł. Osunęła się w nicość razem z gryfonką. Trzasnęło, świsnęło, zakotłowało się.
Kiedy dym opadł, kibice Srok dostrzegli, że parka aportowała się jakieś 200 jardów za ich plecami, tuż pod główną bramą miejską. Arleigh prawie przewróciła się, lądując na nierównym chodniku. Otrzepała się, niepewnie spojrzała w stronę Ody. - Żyjesz? - Zapytała jej niepewnie, kładąc jej dłoń na twarzy. - Ok, to chodź, spierdalamy! - Szarpnęła ją za sobą i pobiegły w stronę zamku. - Nara, frajerzy! Do zobaczenia na boisku! - Krzyknęła jeszcze przez ramię i tyle ją widzieli.
Cechy smoków: Norweski Kolczasty - podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 4 i 5 Rumuński Długoróg - podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 1 i 2 [wady obu smoków negują się nawzajem, więc ignorujemy]
Kolejność: Rozpoczyna Kaldred! Zasady:Kanony Popiołów Termin: 10.01, godz. 22:00, potem po 48h na każdy post Pytania i uwagi do:@Morgan A. Davies
Słysząc o smoczym turnieju od razu wiedziałem, że chce wziąć w nim udział. Problem stanowił brak modelu smoka, ale zdołałem to w miarę szybko nadrobić. Niedługo po moim zgłoszeniu otrzymałem informację o miejscu pierwszego pojedynku. Zlokalizowanego w Hogsmeade klubu nie miałem jeszcze okazji odwiedzić, więc było to równocześnie okazja na rozejrzenie się po wnętrzu. Zjawiłem się chwilę przed ustaloną godziną, wyciągnąłem Pyskacza z kieszeni i pozwoliłem modelowi rozprostować nogi, bądź też skrzydła, na pobliskim stole. Szczerze mówiąc nie byłem pewien możliwości smoka, traktowanego głównie jak zabawkę. Jakby się zawziął to podpaliłby ten stół? Hymknąłem, odwracając na moment uwagę od treptającej bestii, by zerknąć na wystrój klubu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Walki smoków były naprawdę ciekawym zajęciem i choć początkowo nie miał pojęcia, czy się na nie wybrać, tak ostatecznie uznał, że może będzie to idealna okazja, by miniaturki nieco się wyżyły. Niestety Max mógł wystartować tylko z jednym zawodnikiem, a w tym wypadku nie widział innej opcji jak zapisanie do tego zadania Andrzeja, swojego najstarszego i najwierniejszego smoczego kompana. Nie miał bladego pojęcia, jak smoczek odnajdzie się w takim środowisku, choć Solberg bardzo dobrze wiedział, że Andrew ma w sobie energię. Były ślizgon pojawił się więc z nim na arenie i z uśmiechem stwierdził, że ich pierwszym przeciwnikiem jest Kaldred i jego latający towarzysz. -No siema stary! Jak tam, gotowy na wpierdol? - Wyszczerzył się do krukona, po czym na dany sygnał smoczki zaczęły swoją walkę. Andrzej widocznie był już rozgrzany bo od razu zaczął z grubej rury. Figurka rozpędziła się i rzuciła przeciwnikowi do gardła, szczerząc przy tym swoje ostre kły. Ciałko smoka przywaliło rywala, który wyszedł z tej potyczki z licznymi ranami gryzionymi. Nie były one oczywiście śmiertelne, ale wystarczająco mocne, by ustalić dominację pierwszego ataku i nieco osłabić przeciwnika.
Kość Wydarzenia: 6 Kość Ataku: 1 Kość Obrony: 3 Wynik tury:Pyskacz: -3 PŻ, Andrzej: -0 PŻ Smocze cechy: podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 4 i 5 Pyskacz: 5/10 PŻ Andrzej: 10/10 PŻ Kaldred: pozostało 0/0 przerzutów Max: pozostało 2/2 przerzutów
Dostrzegając mojego przeciwnika uśmiechnąłem się kątem ust. Nasza ostatnia wyprawa wciąż była świeżo w pamięci. Wspólne zmagania z magicznymi statuami były dobrym początkiem dla znajomości, a wspólne zainteresowania tym bardziej. -Ostatnimi czasy mam dość, podziękuje. - odparłem, kręcąc głową z rozbawieniem. Całe szczęście tym razem to nie moje zdrowie wisiało na włosku. Szkoda tylko, że wiązało się to z oglądaniem jak mój smok dostaje srogi wpierdol. Bo po dwóch akcjach na to się właśnie zapowiadało. Najpierw Pyskacz ewidentnie nie wiedział jak się zachować widząc drugiego smoka, bo zamiast na niego, gapił się na mnie. Smoczego języka nie znałem, ale obstawiam, że swoim zwyczajem chciał mnie zwyzywać zanim ruszy do akcji. Zamiast tego został zaatakowany, co mimowolnie wywołała u mnie uśmiech. Wreszcie ktoś tej pyskatej mordzie dal nauczkę! Niestety dominacja rywala wciąż się utrzymywała przy próbie kontrataku, zakończonej strąceniem z powietrza i przywaleniem o stół z dość dużym impetem i towarzyszącym mu łupnięciem. -Pyskacz, potraktuj go jak moją poduszkę! - spróbowałem zachęcić mordercę poduszek do akcji, chociaż wątpiłem, by to coś dało.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kość Wydarzenia:3 --> 2 Kość Ataku:2 +1 za smoczka Kość Obrony:6 Wynik tury:Pyskacz: -2 PŻ, Andrzej: -2 PŻ Smocze cechy: podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 1 i 2 Pyskacz: 3/10 PŻ Andrzej: 8/10 PŻ Kaldred: pozostało 0/0 przerzutów Max: pozostało 1/2 przerzutów
No tak ostatnio, gdy bawili się w bitwę z rycerzami, Max skończył ze złamaną nogą, która nie do końca była jeszcze w idealnej formie, ale zdecydowanie już się zrosła dzięki ohydnemu szkiele-wzro, które zażył po ucieczce. -Czas, by ktoś nas w tym wyręczył. Tylko ostrzegam Andrzej nie jest w ciemię bity! - Zażartował, bo choć znał smoczka od dawna i wiedział, że jest z niego niezły gagatek, to nigdy tak na poważnie nie widział, by figurka się biła. Andrew od razu pokazał, że nie da jakiemuś pierwszemu lepszemu gadowi pluć sobie w mordę i zabrał się do poważnego ataku. Początkowo kompletnie nie dawał przeciwnikowi szans i już po chwili Pyskacz był oklepany jak Najman na macie. -Czy chcę wiedzieć, co robi z Twoją poduszką? - Zapytał Kaldreda z wyszczerzem, bo wiele mógł sobie wyobrazić scenariuszy. -DAWAJ ANDRZEJ! POKAŻ MU KTO TU JEST NADSMOKIEM. DOBRZE CI IDZIE STARY! - Sam wziął się do dopingu, ale ten chyba doszedł też nieco do uszu Pyskacza, bo gdy figurka Maxa zaatakowała łapami, pupil krukona nie pozostawał dłużny i obydwa smoki w tym starciu odniosły szkody na formie. Wyglądało to jak uroczy, acz w pewien sposób przerażający pojedynek miniaturowych bokserów.
Kość Wydarzenia:4 Kość Ataku:3 Kość Obrony:2 Wynik tury:Pyskacz: -2 PŻ, Andrzej: -0 PŻ Smocze cechy: +1 do ataku za cechę Pyskacz: 1/10 PŻ Andrzej: 7/10 PŻ Kaldred: pozostało 0/0 przerzutów Max: pozostało 1/2 przerzutów
Mój doping przedostał się do uszu Pyskacza, bo ten wreszcie zebrał się do jakiejkolwiek walki. Westchnąłem, patrząc jak smoki okładają się pazurami, skrzydłami, zębami i wszystkim innym co miały. Wyglądały jednocześnie uroczo i morderczo, bo brutalności to im nie brakowało. Teraz wystarczy sobie wyobrazić pojedynek prawdziwych smoków. Merlinie, miej w opiece. -Nie, nie chcesz. - odparłem ze śmiechem. Jedna z moich poduszek została zajęta przez Pyskacza jako jego leże. Tak ją zmasakrował, że do niczego się nie nadawała. -Pyskacz! Dawaj ognia! - krzyknąłem, widząc jak ten zbiera się do splunięcia. Przeciwnik również to zobaczył, bo wiązki płomieni się ze sobą złączyły. Ponownie Andrzej pokazał swoją wyższość, paląc pysk mojego pupila. Zapowiadała się sromotna klęska, bo Pyskacz ewidentnie opadał z sił.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kość Wydarzenia:6 Kość Ataku:4 Kość Obrony:3 Wynik tury:A: -3 PŻ, B: -0 PŻ Smocze cechy: podnosi o 1 oczko wynik K6 dla scenariuszy 1 i 2 Pyskacz: -1/10 PŻ Andrzej: 7/10 PŻ Kaldred: pozostało 0/0 przerzutów Max: pozostało 1/2 przerzutów
Solberg naprawdę był zdziwiony ile agresji ma w sobie ten mały smoczy towarzysz, który mieszkał z nim od tak dawna. Nawet nabrał do niego większego szacunku widząc co Andrew potrafi. -Ja to myślałem, że Andrzej potrafi tylko sprawiać kłopoty i rozkochiwać w sobie kobiety, a tu proszę. - Jakby nie było jedna z wymienionych cech była przydatna a przynajmniej dla nastolatka, który traktował kiedyś podryw jak grę, w którą uwielbiał wygrywać. Spalony pysk nie wyglądał najlepiej, ale jakby nie było wciąż trwała walka, a na arenie nie ma litości szczególnie wśród zwierząt, które z definicji są raczej mało przyjazne. Andrzej po ognistym oddechu zabrał się do ataku powietrznego, który tak zmasakrował pyskacza, że ten pierdolnął kilka koziołków w powietrzu tracąc przytomność i padając na ziemię, a tym samym przegrywając starcie. Dumna ze swojego czynu figurka długoroga rumuńskiego podleciała do swojego właściciela i usiadła mu na ramieniu. Max pogłaskał Andrzeja po główce, rzucając mu kilka zasłużonych komplementów, po czym podszedł do krukona. -Świetna walka. Naprawdę fajnie było się tu spotkać. Może kiedyś poćwiczymy razem? Mam jeszcze kilka figurek, które zdecydowanie są w gorszej formie. - Zaproponował, podając krukonowi dłoń, by tym samym przypieczętować koniec walki. Solberg naprawdę nie spodziewał się, że przyniesie mu to tyle frajdy i emocji. -No, chodź staruszku, zasłużyłeś na nagrodę. - Zwrócił się ponownie do siedzącej mu na ramieniu figurki, by następnie sięgnąć po kilka przysmaków i podać zwycięzcy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Moje przewidywania ziściły się szybciej niż sobie wyobrażałem. Smok Maxa dosłownie rozwalcował Pyskacza, nie dając mu jakiejkolwiek szansy. Było to zarazem piękne i bardzo brutalne. Podniosłem delikatnie swojego smoka i przyjrzałem się w jakim jest stanie. Na jego małym ciałku znajdowało się wiele ran, głównie poparzeń smoczego ognia. Zrobiło mi się go trochę żal, ale tak tylko troszkę. Uśmiechnąłem się w duchu, po raz pierwszy widząc jak Pyskacz dostaje za swoje. Liczyłem na mały rachunek sumienia i opamiętania się modelu przed rozpieprzeniem mi kolejnej poduszki. Czy wierzyłem we własne marzenia? Oczywiście, że nie. -No...zdecydowanie trening by się przydał. Zarówno mnie jak i Pyskaczowi. - w sumie to nie wiedziałem, czy mógłbym jakoś pomóc swojemu pupilowi w walce, bo też nic takiego nie było zawarte w zasadach. Rozumiałem to jako brak możliwości ingerencji, chociaż z drugiej strony pomocy też nikt nie zakazywał. -Znasz jakieś zaklęcie, które by mu pomogło? - zapytałem, ostatecznie nie chcąc zostawiać Pyskacza w tym stanie. Był to co prawda tylko model, można rzec zabawka, co nie zmieniało faktu, że potrafiła samodzielnie myśleć i zapewne też czuć. Mój wzrok przeniósł się ze smoka na ladę baru. Kiwnąłem głową w jej stronę. -Skoro już tu jesteśmy to napijemy się czegoś? - zerknąłem na Maxa, ciekawy jak zareaguje.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spojrzał na rannego smoczka. Mimo triumfu jaki czuł ze względu na swoje zwycięstwo nie miał zamiaru zostawiać rywali w takim stanie. Podrapał więc jeszcze raz Andrzeja po głowie, rzucił mu smakołyk i już kiwał głową Kaldredowi, dając mu znać, że oczywiście pomoże. -Połóż go na stoliku. Może troszkę zapiec. - Ostrzegł, bo zaklęcia lecznicze, choć uzdrawiały, to jednak nie należały do najprzyjemniejszych. Zaczął powoli składać figurkę krukona w pełnym skupieni i odezwał się dopiero, gdy ten całkowicie wyzdrowiał. -Proszę bardzo. Za godzinkę, dwie będzie jak nowy! - Uśmiechnął się pocieszająco i również smoczkowi krukona rzucił smakołyk na regenerację utraconych w walce sił. -Chętnie, ale raczej następnym razem. Muszę uciekać do domu, obowiązki wzywają. - Z bólem serca odmówił, po czym zebrał swoje manatki, pożegnał się z chłopakiem i jego figurką, a następnie aportował się do Inverness.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dzisiejszy dzień w pracy okupiony był wieloma przekleństwami i obietnicą, że rzuci tę robotę w pizdu, a jedyne, co powstrzymywało ją przed jakimś niepoważnym krokiem była wizja, że jeszcze trochę i wróci do zamku, gdzie będzie mogła beztrosko zakopać się pod koc, przytulić do Guinnessa albo Murphy'ego i pochillować w pokoju wspólnym. Dlatego zacisnęła zęby i odnajdując w sobie resztki energii, z uśmiechem obsługiwała kolejnych klientów, ignorując ich durne żarty czy pospieszające gesty. Gdy wybiła godzina, która oznaczała koniec tej męki, pobiegła na zaplecze się ogarnąć. Prędko rzuciła pracowniczy fartuch w kąt, poprawiła oklapnięte włosy i zaczęła zbierać swoje rzeczy, kiedy podszedł do niej kelner oznajmiając, że ktoś na nią czeka. Zmarszczyła brwi, bo nie była z nikim umówiona, szczerze wątpiła, żeby ktoś ze znajomych wpadł tutaj popołudniu, bo większość miała zajęcia, jedyne więc co przychodziło jej na myśl to Murray, robiący jej niespodziankę. Jak na skrzydłach wystrzeliła za bar, którego musiała się przytrzymać, gdy ujrzała @Thaddeus H. Edgcumbe opierającego się o kontuar. Nie zastanawiała się ani chwili - z piskiem radości pomknęła w jego stronę, po drodze potrącając parę osób, czym oczywiście nie zaprzątała sobie głowy. Bez ostrzeżenia objęła go z całej siły wątłymi ramionami, wtulając się w jego tors i napawając obecnością przyjaciela, którego nie widziała od kilku długich tygodni. - Tadek, ty zjebie - wymamrotała mu w koszulkę, co było równoznaczne ze słowem tęskniłam. Po chwili oderwała od niego głowę i podniosła ją, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy, jednocześnie prezentując mu spaloną od malediwskiego słońca twarz i dodatkowe piegi. - Jeszcze trochę cię tak poprzytulam, ale potem będę musiała wyjebać ci w ryj, także szykuj się - uśmiechnęła się, wciąż wbijając szczupłe palce w jego ciało.
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Bezustannie bawił się sygnetem, obracając go na palcu - złapał się na tym, że bezwiednie właśnie wyrabiał u siebie kolejny tik. Ciągle nie mógł się jednak do tego kawałka żelastwa przyzwyczaić i jeśli właśnie się nim nie bawił, to platerowana stal ciągle rzucała mu się w kącik oka, jak taka natrętna mucha. Miał co do tego mieszane odczucia - choć w gruncie rzeczy się po prostu... cieszył. Po raz wtóry zniknąwszy gdzieś, gdzie nikt nie mógł go zlokalizować - naturalnie wracając do rzeczywistości skierował swoje kroki do najbliższej mu obecnie osoby. Aslana wcięło i porwało, Freddie wybrała się na miłosne wojaże, Stephanie się rozpłynęła, a Theresa istniała gdzieś jedynie za kulisami jego umysłu. Była jednak jeszcze jedna osoba co do której był pewny, że jeśli tylko zjawi się w tym samym budynku co ona - na pewno jej nie przegapi. Ani ona jego. Podchodząc do kontuaru w Geometrii, dopiero gdy oparł się obok jednego z hokerów zsunął kaptur ze swojej czupryny. Nigdzie nie dostrzegł tego rozczochranego chochlika, więc zaczepił jednego z kelnerów pytając o O'Donnell. Odetchnął z ulgą, kiedy ten stwierdził, że zaraz po nią pójdzie. Ledwo właściwie zdążył zdecydować się, co zamówić, żeby o suchym pysku nie stać jak ten kołek - a do jego uszu dotarł pisk radości, nie do pomylenia z resztą. Błyskawicznie ustawił się z szeroko rozłożonymi ramionami, zamykając w nich drobną sylwetkę przyjaciółki, gdy ta w niego wpadła. — No hej Marlenko — zachichotał ochryple, w moment uśmiechając się szeroko, od ucha do ucha, kiedy O'Donnell podniosła na niego wzrok. — Możesz mnie pobić, piegusie, śmiało — zezwolił, w istocie szarpany zwyczajnym rozczuleniem. Westchnął jakby z rezygnacją, po czym przytulił Marlę mocno, jakby rzeczywiście nie widzieli się wieki. Cały ten pokaz tęsknoty zwieńczył braterskim pocałunkiem w czubek głowy - teatralnie wykrzywiając się po tym: — Dalej masz malediwski piasek w kudłach, gdzieś Ty się czochrała? — sarknął rozbawiony, mierząc przyjaciółkę iskrzącym spojrzeniem.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- To nie było pytanie czy mogę, tylko oznajmienie, że to nastąpi - zwróciła mu uprzejmie uwagę, wciskając jednocześnie dwa palce między tadkowe żebra w ramach zaczepki. - Nie znasz dnia ani godziny - dodała ze śmiechem, wystawiając ostrzegawczo pięść, jednak jej oczy błyszczały od iskierek radości, że ponownie był przy niej. Serce jej zabiło mocniej na przyjacielski pocałunek w czubek głowy, gest tak typowy dla Thaddeusa, który powielał odkąd ich ścieżki się przecięły. - Że ty masz czelność pytać gdzie ja się szlajałam - pokręciła głową. - Malediwy były WSPA NIA ŁE - zaakcentowała, dając upust swej ekscytacji. - Nie zliczę ile wypiłam fancy drinków z palemką, nawet udało mi się trochę opalić ryj, czego nie mogę powiedzieć o plecach i nogach, które są aktualnie w gryfońskich barwach - zachichotała. - O apropo drinków, siadamy tu? Ledwo przetrwałam zmianę, przyda mi się jeden. Albo pięć. Załatwię nam super vipowski stolik - wyszczerzyła się, bo Geometria była jedynym miejscem, gdzie mogła wykorzystać swoje kontakty. - Chodź, musisz mi wszystko opowiedzieć - złapała go za dłoń i pociągnęła w stronę bardziej prywatnej części lokalu. Dopiero po chwili zorientowała się co było inaczej - zimny metal na jego palcu. Przybliżyła twarz do ręki Puchona, aby przyjrzeć się błyskotce. - Eee, co to jest? - spytała, marszcząc czoło. Przez jej głowę przepływało mnóstwo myśli i tłumaczeń obecności pierścienia, ale żadne z nich nie było na tyle racjonalne, aby była w stanie pozbyć się niepokoju o to, że jej kopnięty w dupę przez rodzinę przyjaciel właśnie paradował z sygnetem rodowym. - Wiesz, jak będzie trzeba to się odwdzięczę za twój ratunek i mogę iść im powiedzieć, żeby spierdalali - teatralnie podwinęła rękawy swetra, ukazując swe patykowate ręce na znak, że jest gotowa zmierzyć się z każdym, kto narusza spokój jej przyjaciela.
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Nawet nie wzdrygnął się, kiedy Marlena wbiła mu palce w żebra - tylko zwyczajnie napiął mięśnie tak, że jej chude paliczki równie dobrze mogły macać ścianę. Są i plusy takiego przetrenowania i za małych koszulek. — Wiedz, że będę gotowy — odparł na groźbę przyjaciółki szczerząc się idiotycznie. Naprawdę zdążył zatęsknić za tymi przekomarzankami i nie zamierzał tego ukrywać. Wszystko było widać w jego mimice jak na dłoni, kiedy wyszczerz co chwila przechodził w roztkliwiony uśmieszek, kiedy Marla ekscytowała się swoją wycieczką na Malediwy. — Cieszę się, że się dobrze bawiłaś, serio — przyznał szczerze, w istocie, zwyczajnie sam się ciesząc z widoku tej roziskrzonej marlowej mordki. — Opiłaś się, zjarałaś się... Nawet włosy Ci chyba urosły — rzucał podsumowania ich czasu rozłąki, lustrując uważnie przyjaciółkę - ciągnąc ją delikatnie za jeden z blond kosmyków. — I coś jeszcze się zmieniło, ale nie wiem co — dodał, mrużąc podejrzliwie oczy. W tym samym momencie z resztą O'Donnell wyplątała się z jego uścisku i zaczęła prowadzić przez klub. — Z Tobą nigdy kolejki albo pięciu nie odmówię — parsknął gardłowym śmiechem - który szybko się jednak urwał, kiedy Marla zatrzymała się, żeby przyjrzeć się jego dłoni. W tym momencie Thaddeus przybrał naprawdę najbardziej idiotyczny uśmiech świata, czując jak oblewa go fala gorąca - zupełnie jakby był małym gnojem właśnie przyłapanym na gorącym uczynku. — Eeee... pierścień? — odparł głupio - jakby Marlena była ślepa, a on nosił przecież biżuterię od zawsze. I to jeszcze tak charakterystyczną. Z inicjałami. Ostatecznie sam skarcił się w myślach za taką dziecinną szopkę i westchnął ciężko, uciekając spojrzeniem od Marli i nerwowo drapiąc się po karku. — Nic nie musisz robić Marla. Po prostu... No, ten, przywracają mnie — wykrztusił w końcu, kładąc wielką dłoń na szczupłym ramieniu O'Donnell. Sam przyjrzał się uważniej sygnetowi, który jednocześnie mu pasował - a jednocześnie kłócił się z całym jego jestestwem. — Przystałem na to.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Syknęła z bólu, gdy jej palce trafiły na spięte mięśnie, a nie przestrzeń między żebrami. - Połamać mnie chcesz? Chociaż raz mógłbyś nie szpanować swoją klatą i dać mi tę satysfakcję - ofuknęła go z udawanym oburzeniem. - No bawiłabym się jeszcze lepiej jakbyś też tam był albo dał znać gdzie jesteś, ale za to opierdol zgarniesz później - uśmiechnęła się, po czym zerknęła na swoje włosy. Zarumieniła się lekko na wzmiankę o kolejnej zmianie, o której przecież nie wiedział, a była przełomem w jej życiu. Na samo wspomnienie o Murphym jej serce zabiło mocniej, jakby wciąż nie wierzyło, że są razem. - Dużo cię ominęło, ale najpierw ty się wyspowiadasz, bo nie myśl, że sobie daruję to przesłuchanie tylko dlatego, że się stęskniłam - zastrzegła sobie prawo do zadawania pytań jako pierwsza, po czym pociągnęła go w stronę stolika, uprzednio jeszcze parskając. To prawda, zawsze mogła liczyć na jakiekolwiek wsparcie z jego strony - czy to wybawienie z jakiejś opresji (przydawała się wtedy jego wrodzona rycerskość) czy zwykłe picie w pubie. I to właśnie tego drugiego potrzebowała dzisiaj. Przewróciła oczami, słysząc najdurniejszą odpowiedź jaką mógł udzielić. Bez słowa usiadła obok i świdrowała go spojrzeniem, jakby próbowała go zmusić do dalszych wyjaśnień. I te, które otrzymała, nie były satysfakcjonujące. - Rozumiem - skłamała, opierając mu głowę o obojczyk i kątem oka zerkając na sygnet. Tak bardzo niepasujący do poczciwego Tadka, uosobienia wszystkiego, co było przeciwieństwem arystokratycznych rodów. - Nie, w sumie to nie rozumiem - podniosła się i obróciła tak, żeby móc na niego patrzeć. - Wiem, że jesteś ostatnią osobą, która by się na to zgodziła dla pieniędzy czy samego faktu bycia kimś ze względu na nazwisko, więc powiedz mi dlaczego? Co się zmieniło? - zapytała bezpośrednio, od razu pomijając zbędne pierdolenie. Nie oceniała go i nie miała zamiaru krytykować za tę decyzję. – Powiedzieli ci gdzie byli, gdy ich potrzebowałeś? – i zostałeś sam, wybrzmiało, choć nie odważyła się wypowiedzieć tego na głos. – Pytam, bo jestem ciekawa ich argumentów i pobudek. Bo to bardzo ciekawe, że się odnaleźli, gdy zacząłeś sobie układać życie i nagle osiągnąłeś więcej niż… - przerwała, widząc swojego zmiennika, który przyszedł zebrać zamówienie. Poprosiła o kłębolota dla siebie i dała Tadkowi przestrzeń na wybranie czegoś, na co miał ochotę. Gdy ponownie zostali sami, złapała go za dłoń – tę samą, na której miał sygnet. – Jestem po twojej stronie. Zastanawiam się tylko czy oni też.
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
— Wybacz — rzucił machinalnie, kiedy dziewczyna syknęła - a jej atak na żebra zakończył się niepowodzeniem. Właściwie to wiedział, że nie musiał przepraszać - ale usta same ułożyły mu się w to słowo. Które zaraz z resztą powtórzył drugi raz, kiedy Marla wytknęła mu jego - kolejną z resztą - nieobecność. Za to... cóż, przeprosić chyba powinien. Nawet na pewno. — Oj, Marla... Ja bym tylko przeszkadzał — żachnął się, próbując bagatelizować. Instynkt starszego brata go jednak nie zawodził jak widać - bo czujne quidditchowskie oko od razu wyczaiło kolorystyczne zmiany na policzkach O'Donnell. Nawet pomimo piegów i opalenizny. — Teraz jestem wręcz pewny, że bym przeszkadzał — prychnął rozbawiony. — Ale niech będzie, piegusie, najpierw ja wyznam winy. — Bez cienia sprzeciwu podążył za przyjaciółką, dając usadzić się przy jednym ze stolików. I wtem nadszedł czas spowiedzi - a napięcie w coraz to większym natężeniu zbierało się na jego ramionach - co Marla doskonale mogła wyczuć, oparta tak swobodnie o jego tors. Przejmował się, w istocie. Głównie dlatego, że jeszcze nikomu o swojej życiowej zmianie nie mówił - a dyskutował jedynie sam ze sobą i to nawet nie na głos. O'Donnell z kolei okazała się zaskakująco spostrzegawczą bestią... Co go ostatecznie nie zdziwiło. — Dobrze wypatrujesz złota. Nie myślałaś o zostaniu szukającą? — zarzucił żartem, próbując się choć trochę rozluźnić. Na próżno. Szczęśliwie Marlena była bardzo bezpośrednią osobą i napięcie nie zdążyło go przygnieść - bo ona była szybsza ze swoim potokiem słów. — Co się zmieniło...? — powtórzył za nią, zastanawiając się przez chwilę nad tym pytaniem. Właśnie, co się zmieniło? — Dużo, Marla, dużo się zmieniło — zaczął, głosem nieco cichszym - pilnując by ton nie złamał mu się w pół słowa. — Potrzebowałem ich. Potrzebowałem właściwie kogokolwiek, kiedy zostałem sam — powiedział na głos to, co dziewczyna taktownie przemilczała. Niby to już przetrawił - ale dalej bolało, i Thaddeus był pewien, że nigdy nie przestanie. — Ale skąd mogli wiedzieć, skoro nawet moi przyjaciele dowiadywali się grubo po fakcie...? Odchrząknął, przybierając na twarzy - dość smutny - uśmiech, kiedy przyszedł drugi barman po ich zamówienie. Szkot poprosił o whisky, klasycznie - nie chcąc właściwie myśleć teraz nad wyborem jakiegoś innego alkoholu. Skupił swój wzrok na smukłej dłoni Marli, w której zamknęła jego palce. Jej słowa docierały do niego jakby z opóźnieniem. Ostatecznie jęknął - podpierając czoło o ich złączone dłonie. Był dorosłym, samodzielnym facetem - radzącym sobie ze wszystkim sam. Teraz bardziej jednak przypominał zagubionego nastolatka, po prostu. — Nie obchodzi mnie gdzie byli, ani jakie pobudki pchnęły ich do przywrócenia mnie na rodowy dywan — mruknął wystarczająco głośno jednak, żeby Marla go usłyszała. Szkocki akcent mocno wgryzł się w jego ton, zdradzając zwyczajne rozemocjonowanie. — Wiesz... Mam szansę nie być już sam. O, tak po prostu. — Przekręcił głowę tak, że mógł spojrzeć na przyjaciółkę.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Chuja do dupy, a nie przeszkadzał – burknęła niezadowolona, że mógł w ogóle tak pomyśleć. – Tyle lat nie umiesz się ode mnie odgonić, a ty dalej gadasz takie głupoty – pokręciła głową, zaraz potem uśmiechając się niewinnie, gdy szybko wydedukował, że za zmianami w jej życiu stał ktoś. – Dobrze mi na ścigajce. O mój Merlinie, ominęło cię takie spektakularne widowisko!!! – aż z wrażenia podskoczyła w miejscu. – Słuchaj, jak graliśmy z Huffem, udało mi się trafić do pętli, taka ze mnie miotlara. Na następnych mistrzostwach pewnie wszyscy będą skandować moje imię, bo wychodzi na to, że jestem zajebista we wszystkim – zachichotała i dygnęła przed olbrzymem, udając że wszyscy wkoło ją oklaskują za tak fenomenalny występ. Szybko jednak spoważniała, nie dając się zwieść od głównego tematu ich rozmowy. Zasypała go swym monologiem i jedyne, czego oczekiwała to równie szczerej i bezpośredniej odpowiedzi. Która jakakolwiek by nie była, z góry miała być przez nią zaakceptowana. Słuchała więc cierpliwie, mieląc jego słowa. W pierwszym odruchu chciała ostro zaprotestować, wytknąć mu, że nigdy nie był sam, że przecież zawsze była gotowa wysłuchać i wspomóc, ale dotarło do niej, że to nie o nią w tej rozmowie chodzi. Że przecież kiedy ona czuła niesamowity ból związany z rodzinną sytuacją i niesprawiedliwością, jaka ją dotykała, to właśnie rodzina pomagała go uśmierzyć. Nikt inny. Dlatego ugryzła się w język, a na jej twarzy odmalowała się troska i zrozumienie. I gdy do jego zwierzeń dołączył bardzo przełomowy gest, kiedy oparł czoło o ich dłonie, poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku i niepokój. Bo to był pierwszy raz, kiedy Thaddeus Edgcumbe nie zgrywał przy niej bohatera i dał jej możliwość, aby przejęła część tego ciężaru na swoje barki. – Okej – powiedziała krótko, bo zwyczajnie żadne wzniosłe słowa nie były tu potrzebne. Objęła go ramieniem i oparła brodę o zagłębienie w tadkowym karku – może i niewiele mogła powiedzieć, ale chociaż czynami była w stanie przekazać, że oprócz starej-nowej rodziny ma jeszcze kogoś, na kogo może liczyć. – Wybrali chociaż dobre zdjęcie na ten gobelin? – parsknęła, odchylając się do tyłu i dając mu pstryczka w ucho. – Mam w swojej kolekcji kilka naprawdę dobrych propozycji, z kim mogę się skontaktować, żeby mu przekazać? – droczyła się z chłopakiem, głupio chichocząc pod nosem. Odebrała od kolegi z klubu zamówiony przez nich alkohol i od razu poprosiła, żeby za chwilę przyniósł to samo. Chwyciła kieliszek wina w dłoń i uniosła ją ku górze. – Za nas piliśmy już tyle razy, że będziemy chyba nieśmiertelni. Więc może po prostu za to, żeby w tej nieśmiertelności nie zostać samemu. O, tak po prostu – powtórzyła po nim z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach. Po toaście upiła parę łyków kłębolota i westchnęła. – Jesteś tu przejazdem czy zostajesz na dłużej? Zastanów się dobrze nad odpowiedzią – wyszczerzyła się, z ulgą rejestrując, że choćby nie widzieli się i nie rozmawiali kilka miesięcy, zawsze będzie się czuła w jego towarzystwie swobodnie.
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
— No, no, no...! — kiwał głową z uznaniem, kiedy Marla zaczęła chwalić się swoimi miotlarskimi sukcesami. Miał nosa do miotlarskich samorodków - tego nikt mu nie mógł odebrać. Nie byłby oczywiście sobą, gdyby nie podroczył się w tym temacie z tak podekscytowaną O'Donnell. — Poczekaj, aż wrócę przed pętle Puchonów. Zobaczymy jak dobrze Ci wtedy pójdzie, Pani Zajebista — zaśmiał się - bynajmniej nie złośliwie - trącając delikatnie ramię dziewczyny. Droczenie droczeniem się, ale w zielonych oczach Puchona mimo wszystko błyszczały iskierki uznania. Choćby dlatego, że Marla czerpała frajdę z latania - co było jego całym życiem, jakby nie patrzeć. Dlatego też tak dobitnie przeżywał fakt, że jego życie mogło nie ograniczać się jedynie do treningów i meczy. Oczywiście, kariera była dla niego kluczowym elementem, no, na pewno ważnym - ale mimo wszystko to zawsze rodzinę stawiał na pierwszym miejscu. Został graczem Quidditcha nie tylko podług własnych ambicji - ale również dla swoich dziadków, którzy od zawsze go w tym wspierali. A kiedy zabrakło Meropy i Archibalda... zostało mu tylko latanie. Natomiast w tym momencie - właśnie poprzez rozgłos, który zyskał jako sportowiec - mógł również zyskać rodzinę. Nawet jeśli pozornie nieznaną, to jednak byli krwią z jego krwi... prawda? Niesamowita ulga rozlała mu się po ramionach, gdy Marla - stara, dobra Marla - wcale nie brnęła w dalsze pytania, nie podważała jego wyboru, w żaden sposób się nie naigrywała, tylko zwyczajnie, po ludzku rozumiała. Właśnie takiego zrozumienia potrzebował; takiego pokrzepienia - gdy znów objęła go chudym ramieniem. Poczuł jak ten cały przygniatający ciężar odpowiedzialności choć odrobinę zelżał. Choćby to było na chwilę - pomogło. — Dzięki Marla — westchnął z ulgą, całkiem szczerze - krzywiąc się, gdy oberwał pstryczkiem w ucho. Tego nijak nie mógł zniwelować, mięśni usznych nie posiadał. Oczy mu się rozszerzyły, kiedy Marlena niewybrednie wspomniała o jego ekscesach - i to sfotografowanych. — No chyba, kurwa, nie. Żadnych zdjęć z tańca na rurze, bo mnie wydziedziczą przed oficjalnym przyjęciem! — sarknął teatralnie oburzony, po czym i tak zaśmiał się pod nosem, prostując się na krześle i kręcąc głową. — Nie chcesz zobaczyć tego zdjęcia. Ja w garniaku, koszula zapięta na ostatni guzik, nie wspominając o krawacie w barwach Edgcumbe'ów. Niewiele było trzeba, żeby rozchmurzyć puchońskiego olbrzyma - wystarczyła obecność przyjaciółki od serca i szklanica dobrej whisky. — Żeby w tej nieśmiertelności nie zostać samemu — zawtórował O'Donnell, nie tyle toastem co również uśmiechem. W przeciwieństwie do Marli wychylił jednak całą szklankę whisky na raz - z łoskotem odstawiając ją na stolik i ze świstem wypuszczając rozgrzany ognistą oddech. Poklepał się otwartą dłonią w polik - ot tak, żeby przywrócić sobie nieco swojego naturalnego kurażu. — Oczywiście, że na dłużej. Po to mam kwadrat w Hogs. Nie mogę już robić sobie laby od Hoga, skoro zostałem kapitanem — oznajmił, szczerząc się ponownie, od ucha do ucha
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- Jak będziesz na obronie to pójdzie mi jeszcze lepiej - odbiła pałeczkę i pokazała mu język. Quidditch był wspaniałą formą rozrywki i oderwania się nie tyle od ziemi, co rzeczywistości, a fakt, że miała z kim dzielić tę pasję, dodatkowo poszerzał jej uśmiech. - Jeszcze jeden mecz i pewnie powstanie nowy manewr o nazwie łomot O'Donnell. Będziesz pierwszą ofiarą - kontynuowała swoje durne dywagacje, wychodząc z fantazjami daleko poza umiejętności, jakie prezentowała na boisku. Widok Thaddeusa, który w końcu pozwolił sobie na wyjście ze zbroi rycerza i pokazał co go gryzie, wbrew pozorom przyniósł jej ulgę. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek zobaczy go w takim stanie, ale to ją tylko utwierdziło w przekonaniu jak długo udawał przed wszystkimi - i przed nią - o wiele silniejszego, tym samym wpędzając się w jeszcze większe rozterki. - O tych na rurze akurat zapomniałam, mam o wiele lepsze propozycje - wyszczerzyła się. - Co powiesz na to, gdzie przymierzałeś moją sukienkę? Aaalbo to z naszego touru po okolicznych barach? To było chyba po tym, jak cię do Srok przyjęli. Mówiłam ci, żebyś nie pił tego ostatniego szota i nie posłuchałeś kogoś bardziej doświadczonego. I jak zwykle masz twarz myślą nieskalaną, tak na tym jednym zdjęciu wybitnie po tobie widać, że nie posiadasz żadnej szarej komórki - nabijała się z niego, chichocząc pod nosem. - Ale im bardziej próbujesz przekonać mnie, że nie chciałabym tego zobaczyć, tym jestem pewniejsza, że chyba jednak jest zupełnie inaczej. Więc może po dobroci mi to pokaż, bo wiesz, że poruszę niebo i ziemię, żeby je odnaleźć - uprzejmie go ostrzegła, naprawdę gotowa zrobić wszystko, żeby dokopać się do fotografii pokazującej arystokratycznego, poważnego Tadka. Kątem oka obserwowała jak Puchon wychyla całą szklankę whisky od razu, na co pokręciła głową. - Oho, czyżbyś stwarzał mi dzisiaj kolejną okazję do udokumentowania twojego upodlenia alkoholowego? - zaśmiała się, ale sama sięgnęła po kieliszek. I gdyby wiedziała, że zaraz usłyszy z jego ust kolejną rewelację, nie piłaby wina, którym teraz z wrażenia się aż zakrztusiła. - KAPITANEM? - krzyknęła, nie zwracając uwagi na ludzi z pobliskich stolików, którzy zwrócili swoje głowy w jej stronę. - O boże, tego to się nawet święty Patryk nie spodziewał. Naprawdę? Zostałeś kapitanem Huffu? Ale się cieszę!!! Gratulacje - z uśmiechem rzuciła się na przyjaciela, żeby go uściskać. - Teraz to już jesteś chodzącym ideałem - parsknęła. - Kapitan, sportowiec, robisz międzynarodową karierę, z dobrego domu - wymieniała na palcach, wpadając w typowy dla siebie słowotok, jak zawsze, gdy się czymś mocno ekscytowała. - Szkoda, że nie skończysz swojego pierwszego sezonu z pucharem, bo oczywiście wiadomo, że trafi on do nas - westchnęła teatralnie. - O, ale wiesz co? My też szukamy czegoś w Hogsmeade, więc kto wie, może zostaniemy sąsiadami! - wspomniała, kiedy minął już pierwszy wybuch radości spowodowany nowym zajęciem Edgcumbe'a. - Gdyby ktoś mi dzisiaj rano powiedział, że dowiem się tylu rzeczy to w życiu bym nie uwierzyła. Dobrze, że wróciłeś - posłała mu ciepły uśmiech, dopijając resztkę swojego wina. - Gdy przyniosą mi kolejny kieliszek to mogę ci powróżyć, w tym też jestem świetna. Wiedziałeś, że można przepowiadać przyszłość z bąbelków kłębolota? - gęba jej się nie zamykała, a twarz miała rozpromienioną ze szczęścia jakby co najmniej została samym ministrem magii.
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Nie mógł powstrzymać wybuchu szczerego, ochrypłego śmiechu, kiedy Marla - jak to ona - niezrażona niczym dalej odbijała piłeczkę. Z nią naprawdę nie musiał się cackać i obchodzić jak z jajkiem, do czego zazwyczaj miał cholerne zapędy. Ten chochlik nie znał słowa "granice" i być może właśnie dlatego czuł się przy niej tak swobodnie. Na tyle, że potrafił przy niej zdjąć swoją zbroję. — Ciebie się nie da przegadać, cholero — zaśmiewał się dalej, kręcąc z niedowierzaniem głową. Marla dosłownie rozbrajała go w każdym znaczeniu tego słowa. I miała na niego niewiarygodnie - niewygodne - haki. Niemal zbladł, kiedy zaczęła skrupulatnie wyliczać momenty jego upodlenia i to bez choćby mrugnięcia okiem. — Okrutna — parsknął, czując jak rumieniec zażenowania wypływa mu na szeroki kark. Bynajmniej nie poczuł się dotknięty - właściwie to nawet w pewien sposób mu schlebiało... Być może był to już szczególny rodzaj masochizmu. Albo zwyczajnie wyższy poziom przyjaźni. — Zastanawiam się tylko gdzie Ty, do cholery jasnej, trzymałaś aparat na tych wszystkich naszych wypadach? — spytał, ale szybko zreflektował się. — Nie, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć! — uprzedził, ocierając wilgotne od śmiechu kąciki oczu. — Tylko Ty potrafisz mnie obrażać z uśmiechem na ustach i do tego samego zmuszać i mnie. — Przewrócił teatralnie oczami, kiedy ta jeszcze przypisała mu zwyczajną głupotę. Jakby na podkreślenie jej słów - rzeczywiście zrobił minę rasowego debila - kolejne słowa okraszając przerysowanym szkockim akcentem i przedłużającymi się głoskami, jak na idiotę przystało. — Bo wiesz, typiaro, ten. Ładnemu we wszystkim zajebiście — pomachał przy tym zalotnie brwiami, puszczając przy tym pierwszorzędnie obleśne oczko. Parsknął zaraz po tym, powracając już do własnej składni: — Wolę przebiec Hogsmeade na waleta, niż Ci pokazać moje zdjęcie z kijem w dupie — oznajmił, zbywająco wachlując dłonią na której chamsko połyskiwał rodowy sygnet. Zdecydowanie będzie musiał się oswoić ze swoją poważną stroną. Na nagły okrzyk O'Donnell aż podskoczył na siedzeniu - mimo wszystko nie spodziewając się aż takiego entuzjazmu. Właściwie to aż sam zaczął ponownie się z tej nowinki cieszyć - kiedy Marlena po raz kolejny wzięła go w objęcia. Odwzajemnił jej uścisk, uśmiechając się pod nosem. — Ideałem? — parsknął na jej słowa. — Srałem, nie ideałem, weź mi nie kadź... — Ledwo zaczął, próbując jakoś zareagować na ten marlenowy słowotok i nie zostać w tyle - ale nagle umilkł, kiedy ta oznajmiła "MY TEŻ SZUKAMY [...]". Wyprostował się, zerkając na przyjaciółkę podejrzliwie, spod przymrużonych powiek. Stuknął ją palcem prosto w środek czoła. — Temu ktosiowi od "my" też wróżyłaś z kłębolota? — spytał, a na jego usta wypłynął... wyjątkowo ciepły uśmiech. Całą swoją mimiką dawał sygnały pt. "No dalej, opowiadaj!". — Kto jest tym... — zawadiacki ognik przemknął mu w tęczówkach. — ... straceńcem?