W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Zdziwiło ją to, że zauważył ten drobiazg. Spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem, kiwając głową. Oczywiście, że doceniała. Nie była może romantyczną duszą w skrajny sposób, jednak piękne kwiaty czy oglądanie nocnego nieba były jak najbardziej w jej guście. Robione okazjonalnie, rzadko — tworzyły piękne wspomnienie, które w gorszych chwilach mogło okazać się niezwykle pomocne. - Tak i to teraz moja ulubiona zakładka. Przyznała ze wzruszeniem ramion, przenosząc spojrzenie na księgę z zaczarowaną rośliną. Dużo czytała, więc była niezwykle użyteczna. Oczywiście resztę bukietu też miała, wciąż tkwił w wazonie na biurku. Wyglądał na rozproszonego własnymi myślami, bo o rozproszenie jej osobą by go nie podejrzewała. W końcu Lanceleyówna zawsze traktowała się dość bezpłciowo. Wysłuchała go z uwagą, robiąc smutną minę na brak perspektywy zobaczenia go w formie uroczego szczeniaka, do którego duże, ciemne oczy by tak pasowały. -Byłbyś pewnie uroczym, puchatym maluchem. W sensie, że mam Cię miziać po szyi, jak sowę palcami i dawać buziaki w czoło? W takim wypadku nie wiem, czy spotkanie mnie to szczęście, bo niesamowicie trudno mnie skłonić do takiej wylewności. Szczeniaczek miałby większe szanse, ale przemyśle Twoją propozycję. Puściła mu oczko, stojąc już z torbą na ramieniu. Lubiła szczerych ludzi, więc nie mogła mieć mu za złe nawet jak śmiałych czy zakręconych odpowiedzi. Nawet jeśli jego sposób bycia przywoływał pewne wspomnienia, które chciała wyrzucić z głowy, to miał na tyle sympatyczną i zabawną aurę, że warto było to znosić. Widocznie towarzystwo takich ludzi było jednym z jej ulubionych, bo pozbawione było tej poważnej, szarej mgły, którą rudzielec otaczał się każdego dnia. Jednocześnie wydając się dość prostym chłopakiem, Jeremy wydawał się na swój sposób niezwykle zaskakujący. Większość dziewczyn powiedziałaby, że czarowanie słowem ma opanowane i wyuczone, a Nessie wydawało się, że przychodziło mu całkiem spontanicznie. - Ojej, nie boisz się, że to wykorzystam? Zwłaszcza stwierdzenie, że tym, czego zapragnę? Jestem ślizgonem, a to ponoć podstępne kreatury. Zapytała z ciekawością, przestając maltretować materiał płaszcza paznokciami. Zamiast tego rozluźniła dłonie, pozwalając sobie na głośniejsze westchnięcie. Nie było to jednak znudzenie, bardziej brzmiała na zmęczoną. Nic więc dziwnego, że w głowie zaraz po jego słowach zobrazował się kubek gorącej, pysznej kawy. - Ehh, nawet gdybym chciała, nie mogłabym się na Ciebie za to wściec, ale nie kłam więcej. To naprawdę okropne, zwłaszcza wobec ludzi. Gorzka prawda jest zawsze lepsza. - odparła, stojąc wciąż blisko i opuszczając dłoń, za pomocą której sprezentowała mu małą karę za to przewinienie. Ton prefekta zawsze działał, miała go opanowanego do perfekcji.- W końcu, Twoje intencje nie były złe. A jakich się ode mnie spodziewałeś, że potrzebowałeś testu? Ja wiem, jestem straszna. Dodała, wciąż rozbawiona. Cofnęła się, dając mu już spokój. Jednocześnie, wciąż czując w nozdrzach ten intensywny zapach mięty. Niby to chcąc wyjść, obróciła się i ze spokojem ruszyła przed siebie, w rzeczywistości szukając jednak wygodniejszego miejsca. Gdy oparła się plecami o kamienną ścianę, zsunęła torbę z ramienia i rozluźniła dłonie. Przesunęła palcami po nierównej, chłodnej powierzchni, podnosząc na niego wzrok. W jakiś sposób znalazł się niewiele przed nią, widocznie idąc jej śladem. To było dla niej zaskakujące, że tak mu zależało i się starał, co przez chwilę można było dostrzec na jej buzi. Pokręciła delikatnie głową. - Przecież już Cię zaprosiłam. Muszę Ci podziękować za kwiaty, prawda? Dlaczego nie? Wiesz, teraz mężczyzna nie musi wszystkiego robić sam. A przynajmniej nie powinien. Żeby było sprawiedliwie, możesz wybrać lokal, tylko nie mogę zdecydować, czy powinniśmy iść raczej na kawę z dobrym ciastkiem, czy na piwo lub grzańca. -zaczęła ze spokojem, wpatrując się w niego z konsternacją wymalowaną na twarzy. Nie była jedną z tych dziewczyn, które robiły ze spotkania wielkie wydarzenie i oczekiwały księcia na białym koniu. Nessa była przyzwyczajona do dawania ludziom czegoś od siebie, głupio by się czuła tak rozpieszczana. Całkiem nie była nauczona, że tego typu zaproszenia są na innym poziomie, niż koleżeństwo. Jej pogląd na relacje damsko-męskie był niesamowicie niewinny, a do tego po Thatcherze była absurdalnie ostrożna i wycofana. - To kiedy prefekt ma wziąć urlop? Rzuciła jeszcze, przekręcając głowę w bok i po chwili patrzenia na niego, przesunęła spojrzenie na bok, zerkając w stronę odpoczywającej na murku Amandy. Wyglądała na spokojną i zadowoloną, pewnie utnie sobie drzemkę po ciastku.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Udowodniła, że zasługiwała na kwiaty każdego dnia. Może znajdzie jakiś karnet w kwiaciarni, aby wysłali jej raz na jakiś czas taki roślinny podarunek? Zrobiła z kwiatka zakładkę - chyba tylko Ślizgon albo Krukon mógł wpaść na taki pomysł, ale jako, że nie był z roślinami za pan brat to uznał to po prostu za docenienie gestu. Wygiął usta w podkówkę i może było to teatralnym zagraniem, to jednak odzwierciedliło ukłucie smutku na myśl, że ma do czynienia z kimś powściągliwym. On, jako człowiek kochliwy i złakniony cudzej atencji, chyba nie do końca to rozumiał. Nie negował jednak, nie próbował skłonić do zmiany zdania czy jeszcze bardziej się polecać, aby tylko nie przedobrzyć. - Przynajmniej przemyślisz, to już mały krok do sukcesu. - puścił jej oczko, zadowolony i z takiej decyzji aniżeli miałaby zatrzasnąć mu przed nosem drzwi do jakiejkolwiek relacji z jej stanowczą osobą. Nie brał pod uwagę zabaw transmutacyjnych na jego ciele. Nawet gdyby miała go przytulać i całować, to wolałby, aby to zrobiła z powodu tego, kim jest, a nie w jakim ciele. Małe, a jednak istotne. Schował ręce w kieszeniach spodni i uśmiechnął się beztrosko wobec jej niejako ostrzeżenia. - Dla takiej ślizgonki jak ty jestem w stanie zaryzykować. - nie chciało mu się wierzyć, by te karmelowe oczy miały go wykorzystać do własnych celów. A nawet jeśli, to jeśli nie będzie to naruszać względnie przyjętej moralności i szacunku wobec drugiej osoby - to czemu nie? Gdyby trzymał się sztywno konwenansów i stereotypów to nigdy w życiu nie znalazłby w Slytherinie najlepszego przyjaciela, niemalże brata. - Idąc tokiem twoich słów to mam kilkoro dobrych znajomych w Slythu i jakoś żaden jeszcze mnie nie wykorzystał, a każdy wie, że jestem w stanie pomóc z poprawą nastroju. - dodał, aby obalić jej słowa raz na zawsze. Starał się czerpać z życia garściami i wykorzystywać maksymalnie własną młodość. Zbyt wiele trosk miał w ciągu ostatnich lat, aby teraz się blokować przez przeszłość i stereotypy. Między innymi z tego powodu nie miał najmniejszego problemu z nawiązywaniem rozmów - wykłócał się ze starym goblinem, a był pewien, że dogadałby się i z olbrzymem. Chyba faktycznie był złotoustym. - Nie jesteś straszna tylko stanowcza i jak na moje oko, zbyt spięta. - poprawił, podsuwając swój punkt widzenia, który uważał za bliższy prawdy. - Wolałem upewnić się czy jesteś zła o kwiaty czy zadowolona. Niektórzy nie lubią anonimów, a ty proszę, nie potrzebowałaś zbyt wiele czasu, aby mnie dopaść. - uśmiechnął się szeroko i popatrzył na nią z podziwem. Był przekonany, że nie zostanie rozpoznany, skoro nie podpisał się ani nie dał na siebie żadnego tropu. Najwidoczniej Amanda jest największym śladem, którego nie da się przeoczyć. Kochana sówka, taka stara, a proszę, dzięki niej właśnie umawia się z Nessą na spotkanie. Stał naprzeciwko niej, a czubkiem buta przesuwał jakieś zbłąkane w słomie kamyki. Gdy mówił, z jego ust wydobywała się para ciepłego powietrza. Zerknął na niebo i odkrył, że zbliża się deszcz, co by tłumaczyło wyczuwalny spadek temperatury. Naciągnął rękawy golfa żałując, że nie zabrał ze sobą kurtki. - Masz rację, ale mimo wszystko nalegałbym, abym to ja ciebie zaprosił w jakieś ciekawe miejsce. Zaplanuję szczegóły i nie będziesz musiała się niczym przejmować. I dopiero na miejscu spontanicznie wybierze się na co będziemy mieć ochotę. Nie musimy planować tego tu i teraz. - wzruszył ramionami, proponując zmianę planów na... brak szczegółowego planu. Odnosił wrażenie, że Nessa bardzo mocno przykładała do tego uwagę, a on znowuż lubił spontaniczne akcje, decyzje i pomysły. Czemu by jej tego nie zaproponować? - Hm... dzisiaj? - zasugerował posyłając jej wesoły uśmiech, jakby próbował ją skusić na drobne szaleństwo w postaci chwilowego zlekceważenia obowiązków. Zapewne dlatego kadra pedagogiczna nigdy w życiu nie zrobiła z niego prefekta. Nie nadawał się ze swoją pomysłowością i energią, którą pożytkował często w nie taki sposób, jakby nauczyciele sobie tego życzyli.
Nessa też nie była w najlepszych stosunkach z roślinami. Większość umierała pod jej opieką, więc w sypialni miała jedynie kilka kaktusów, które nie wymagały specjalnej troski i zaczarowany bukiet w wazonie. Zielarstwo było, prawdę mówiąc, jednym z trzech przedmiotów, z którymi radziła sobie dużo gorzej niż ze wszystkimi innymi. Spojrzenie na kwiatka, a potem na ciemnookiego gryfona uświęciło ją w przekonaniu, że był po prostu miłym człowiekiem z natury i chyba lubił wywoływać uśmiech u ludzi, przez co zakładka w książce stawała się jeszcze bardziej szczególna. Podkówka sprawiła, że zrobiło się jej go żal. Za nic jednak nie potrafiła się przełamać względem osób dopiero poznanych. Reputacja była dla niej ważna, podobnie jak każdy podarowany przez dziewczynę gest mógł być uważany za szczególny i prosto z serca. Pomimo powściągliwości, Nessa była wewnętrznym fanem przytulania. Uśmiechnęła się jednak przepraszająco, kiwając głową. Rozumiała, że każdy miał swoje potrzeby i nie zamierzała negować czy komentować jego kochliwości, czy uwielbienia względem fizyczności. To przecież było dla ludzi całkiem normalne. - Przemyślę, obiecuję. Zapomnę też o szczeniaczku, tylko nie rób takiej smutnej buzi. Mówił Ci ktoś kiedyś, że wiele możesz na to ugrać? - zaczęła z westchnięciem, odwracając na chwilę spojrzenie, gdy puścił jej oczko. Nie bardzo wiedziała, jak ma reagować na takie proste, acz urocze gesty, których życie raczej jej skąpiło. Może był tak miły, bo chciał korepetycji i pomocy w nauce, tylko nie wiedział, jak poprosić? Poczuła, jak blade rumieńce delikatnie się rumienią, na co prychnęła z niedowierzaniem, znów krzyżując ręce na piersiach, zupełnie jakby przyjmowała postawę obronną. Miała wrażenie, że tymi świdrującymi oczyma próbuje się wedrzeć do jej zamkniętej fortecy. - Jesteś niemożliwy, naprawdę! Wiesz, że jeśli mogę Ci w czymś pomóc, to to zrobię? Nie musisz aż tak.. aż tak przesadzać! Znów na niego spojrzała, mając nadzieję, że wytłumaczenie chłodem będzie wystarczająco wiarygodne na stan jej policzków. Zawsze słabo radziła sobie z zawstydzeniem, bo przecież na zwykle emanowała pewnością siebie. Na wzmiankę o znajomych ślizgonach, wydała z siebie zaciekawione "hmm", tym razem decydując się na zrobienie pół kroku w jego stronę. Zwykle inne domy niezbyt przychylnie się wysławiały o jej wężach, a zwłaszcza gryfy. - Musiałeś trafić na ten przyzwoity sort. Zapewniam Cię jednak, że nawet łobuzy w zieleni mają ciekawe wnętrze. Zresztą, jakby pomyśleć — nie wiem, czy jest ktoś, kto nie lubi Matthew czy Chloé. Powiedziała z uśmiechem na myśl o swoich przyjaciołach. Jakoś tak wyszło, że ze znaczną większością lub praktycznie wszystkimi ślizgonami miała naprawdę dobry kontakt. Zależało jej na tym. Faktycznie, była spięta i stanowcza. Przesadnie ostrożna, zamykająca się w ramach regulaminu i maskująca własny charakter żelaznymi zasadami, dzięki którym było jej w życiu łatwiej. Wcześniej tak nie było, Nessa umiała się bawić czy być spontaniczną, cieszyć się chwilą. Skuteczne były jednak nauczki ze zdobytych w ten sposób relacji i dużo prościej było jej traktować cały świat oficjalnie. - Może masz rację. Obowiązki są czasem męczące. Zła? Zwariowałeś? Kto byłby zły o kwiaty! Czułabym się źle, gdybym Ci nie podziękowała. Prawdę mówiąc, poprawiłeś mi wtedy humor. Odparła ze wzruszeniem ramion i całkowitą szczerością. Nie czuła specjalnej potrzeby ukrywania się z tym. Może przez jego zachowanie? Jakkolwiek by nie przesadzał, był miły i wyglądał na naprawdę zadowolonego ze wspólnego wyjścia. Pomyśleć, że gdyby nie zbieg okoliczności i poczciwa Amanda, nie znalazłaby go tak łatwo. Zrobiło się zimniej. Para z ust była bardziej dostrzegalna, a Jeremy wyglądał, jakby było mu chłodno. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co mogłaby zrobić. Nawet gdyby oddała mu swój płaszcz to i tak okazałby się zbyt mały, a jedyne co poza nim miała, to schowana pod ciemnym materiałem, czarna chusta. Niewiele myśląc, rozpięła górne guziki, odsłaniając po wyjęciu wspominanego dodatku, czerwony materiał bluzki, którą miała na sobie. Przysunęła się, wspinając na palce i bezceremonialnie narzuciła mu materiał na ramiona, opatulając go nieco pod szyją. Jej samej robiło się zimniej od samego patrzenia na brak kurtki u chłopaka. Prefekt taka była, zawsze dbała o swoich podopiecznych i nie potrafiła tego zmienić, czując się w obowiązku. Teraz miała też chęć, to było częściowe odwdzięczenie się. Opadła na całe stopy, patrząc na niego z zadowoleniem i cofnęła się pół kroku, nieco zwiększając dystans pomiędzy nimi. - Niech będzie. Lubisz robić niespodzianki, nie mogę Ci tego zabrać w takim razie. W takim razie nie mogę się doczekać, na co się zdecydujesz. - westchnęła z rezygnacją, bezradnie rozkładając ręce na boki. Wyglądało na to, że go nie przegada i nie przekona, że to ona go zaprosi, bo brzmiał niesamowicie uparcie. Trochę niepokoiła ją niewiedza, ale co złego mogło się zdać? Jej zaplanowane życie co do godziny być może miło przyjmie taki wyjątek. Gdy odezwał się znów z terminem, nieco wytrzeszczyła oczy, a jej usta rozchyliły się w akcie zaskoczenia. Jak dziś? A co z książką i nauką? Pracą domową? Uniosła dłoń, zaczepiając palcami luźny kosmyk marchewkowych włosów. Nawijała subtelne fale na paznokieć, wbijając spojrzenie gdzieś w jego tors. Bardziej dziwiła ją propozycja czy lęk, który nią wywołał? Znów zachowywała się jak stara baba, która w życiu przeszła już wszystko, a najgorsze, że coraz częściej się to jej zdarzało. - No nie wiem.. - zaczęła w końcu, podnosząc na niego wzrok. Widać było w spojrzeniu tańczące iskry wahania, wewnętrzną walkę z ciekawością, jak i obowiązkami, do których aż nazbyt się przykładała.- Miałam dziś skończyć książkę i napisać wypracowanie, wieczorem iść na patrol, zajrzeć do biblioteki.. Nie spodziewałam się, że wybierzesz akurat dziś! Nie będzie Ci zimno Jeremy? Przekręciła głowę w bok, przesuwając teraz wzrokiem po sylwetce młodzieńca. Znów miała tysiące wymówek, co chyba nawet ją samą zaczęło irytować. Ciężko było jednak opuścić bezpieczną strefę, człowiek się szybko przyzwyczajał, a przyzwyczajenie było najgorszym, co młodych ludzi mogło spotkać. Zupełnie tak, jakby łudziła się, że odezwie się jakiś głosik jej w głowie i podejmie decyzję za nią.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Smutna mina odeszła w niepamięć. Nie dał rady utrzymywać takiej mimiki, skoro usta same ciągnęły się na boki w szerokim uśmiechu. - Mówił. W dzieciństwie perfidnie to wykorzystywałem, ale teraz nie. Przecież ktoś tak bystry jak ty od razu by mnie przejrzał. - nie mógł się oprzeć przed podsunięciem jej kolejnego komplementu. Starał się je dawkować w całkowicie naturalny sposób, a i nie zamierzał udawać, że mu się nie podoba. Pilnował tylko, aby nie być zbyt nachalnym i właśnie z tego powodu trzymał dzielnie dłonie w tylnych kieszeniach spodni. Tak czy siak, udało mu się uzyskać obietnicę przemyślenia tego bezwstydnego żebrania o fizyczną atencję, a to był już krok milowy. Nie pogoniła go, a więc nabrał pewności siebie. Niestety została ona szybko zmordowana, co było widać na jego pełnej konsternacji twarzy. Podrapał się po boku głowy i popatrzył na Nessę nieco ogłupiały. - Ale z czym przesadzam? - zapytał, a w jego głosie zabrzmiała autentyczna obawa, że coś właśnie spieprzył. O nie, tylko nie to! Znowu nie będzie wiedział w czym podpadł? Nie, nie ma na to sił, trzeba to szybko sprostować. Rumieńce na jej policzkach dodawały jej obezwładniającego uroku, ale ten chłodny wzrok... Nie panikuj, Dunbar. Nie panikuj tylko spróbuj ogarnąć w czym rzecz. Naprawdę przydałaby mu się instrukcja obsługi kobiet. - Ymm... Nessa, ale ja nie chcę od ciebie niczego... no, może poza tym wyjściem na kawę albo piwo. - rozmasował swój kark czując, że te wypowiedziane słowa są w jakiś dziwny sposób ważne w tej rozmowie. Przestał się uśmiechać, a nabrał jednak czujności, jakby próbował wybadać sytuację. Raz śmiała się w jego towarzystwie (ku jego satysfakcji), teraz się w dziwny sposób złościła i czerwieniła przy tym, a w chwili obecnej zapewniała, że poprawił jej humor kwiatami. Kobieta zmienną jest... Gdy ruszyła w jego kierunku to ucieszył się na myśl popatrzenia w karmelowe oczy z bliska, jednak wyczuwszy jej intencje od razu zaczął protestować. - Hej, hej, nie trzeba. Serio, dziękuję. - jego męska duma została urażona, ale udawał, że nic się absolutnie takiego nie stało. Zdjął z siebie tę jej chustę - mm, miękka, ciekawe o jakim zapachu perfum? - i zwrócił jej, gotów zamienić się w sopel lodu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wzdychała z rezygnacją, jakby godziła się na jego pomysłową spontaniczność z konieczności, a nie z chęci odkrycia czegoś nowego. To też go zaczęło mierzić i zastanawiać jak bardzo Nessa musi być skoncentrowana na trzymaniu się planu dnia... był niemal pewien, że takowy posiada. Pasowałoby to do niej, tak mu się to wydawało. Przez moment hipnotyzowała go zakręcanym kosmykiem włosów. Robiła to świadomie czy nie? Miał pewien problem, aby oderwać od niego wzrok. Zamknął powieki na sekundę, a gdy je otworzył, spoglądał już wyżej, na jej ciemne rzęsy. Potwierdziła jego przypuszczenia. Uśmiechnął się nieco oszczędniej, ale jakoś tak... łagodniej i ze zrozumieniem? - Książka nie chochlik i nie ucieknie. Jestem pewien, że jak poprosisz jakiegoś prefekta o zastępstwo to się zgodzi. Jak nie, to pogadam z Moe i ją też poproszę, by cię zmieniła na jeden wieczór. - podsuwał jej potencjalne rozwiązania i wykazywał się anielską cierpliwością. - Zapewniam cię, biblioteka będzie dalej na swoim miejscu, jeśli pójdziesz do niej jutro. I mróz nie jest absolutnie powodem, by to przekładać, bo pójdziemy w ciepłe miejsce. Są jeszcze jakieś kontrargumenty, którymi mam się zająć? - zapytał, gotowy podsuwać jej milion rozwiązań i alternatyw, aby spontanicznie wyciągnęła sobie wolny wieczór z dala od obowiązków i nauki. Zadba o to, by nie musiała nawet o tym wspominać, a skoncentrowała się na zabawie. - Gwarantuję ci, że światu nic się nie stanie, jeśli zrobisz sobie dzisiaj wieczorem wolne. - dorzucił, a z jego głosu, postawy i spojrzenia biła pewność siebie.
Dobrze, że miał tego świadomość. Smutne oczy mogły wiele zdziałać i nawet jeśli go przejrzała, to nie znaczyło to wcale, że nie miały żadnego efektu. Był strasznie optymistyczny oraz szczeniakowaty, niezależnie od tego, czy by się z tym zgodził. Rudzielec pokręcił delikatnie głową, również z uśmiechem i cieniem rozbawienia w spojrzeniu. Chyba tak już musiało być, że najzabawniejsi w tym zamku byli Gryfoni. - Nic się nie stanie, jak czasem użyjesz tej karty. Zauważyła niewinnie, wzruszając ramionami. Cały czas była tym wszystkim zaskoczona. Nessa nie była przyzwyczajona do tego typu komplementów czy zachowań, zwykle traktowali ją przecież jak kumpla, bezpłciowego. Nic dziwnego, że jego gesty, żarty i cała otoczka sprawiały, że była podejrzliwa. Zwykle ludzie czegoś od niej chcieli, nic więcej. Pomocy, korepetycji, wstawienia się u profesora. Mina, która zagościła na jego twarzy, wprawiła ją jednak w konsternację. Uniosła na chwilę brwi, zaraz jednak przybierając łagodny wyraz twarzy. Miała wyrzuty sumienia, że go oskarżała, bo naprawdę wyglądał, jakby nie miał złych zamiarów. Milczała chwilę, przyglądając się mu. - Przepraszam, oczywiście. Musisz mi wybaczyć, dla mnie to nowość. Tak, kawa. Pewnie. Z niczym, jesteś uroczy, bo jesteś, bez podtekstów. Odparła w końcu, ostentacyjnie machając dłonią. Zupełnie, jakby wcześniejsze myślenie odganiała, niczym paskudną muchę. Musiała przyznać przed sobą, że nieco zdziczała. Ograniczenie życia towarzyskiego do minimum wcale nie wychodziło na dobre. Westchnęła na samą siebie, nieco z zakłopotaniem zgarniając włosy na plecy. Zawsze tak robiła, gdy się źle z czymś czuła lub nie radziła sobie z emocjami, podobnym nawykiem było stukanie paznokciami. Przekręciła głowę w bok nieco zaskoczona jego niechęcią do apaszki. Wyglądał na zmarzniętego, nic złego nie chciała zrobić. Dla niej takie odruchy były naturalne bez względu na płeć, więc nie wiązała tego z żadną dumą. Owinęła materiał na dłoniach, patrząc mu chwilę w oczy, kiwając ostatecznie głową. - Okey. Nie ubrała apaszki na szyję, wrzucając ją niedbale do torby, którą podniosła z ziemi i przewiesiła na ramieniu. Z przyzwyczajenia bardziej niż z chęci pójścia, chociaż robiło się coraz zimniej. Spontaniczność już nie była jej mocną stroną i naprawdę mocno zastanawiała się, co powinna zrobić. Miał rację, ale ciężko było jej zrezygnować z bezpiecznej sfery zasad i przyzwyczajeń. Miał argument na każde jej słowa, przez co wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i nieco rozdziawionymi ustami. Brzmiał zachęcająco i pozytywnie, musiał być naprawdę popularnym chłopakiem. Pewien siebie, zasypał ją rozwiązaniami i stwierdzeniami logicznymi, błyskotliwymi. Miał rację, świat się nie zawali. - Jesteś niemożliwy. - zaczęła w końcu cicho, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu nad postawą, którą sobą prezentował, a której tak dawno nie widziała. - Wygrałeś, dobra. Chodźmy nawet zaraz, tylko skocz po kurtkę, a ja pójdę zostawić torbę. Spotkamy się za pół godziny przed bramą? Zaproponowała w końcu, chcąc odwiedzić dormitorium przed wyjściem do wioski. Musiała zostawić torbę i nieco się ogarnąć, bo w domowym sweterku i z sińcami pod oczyma trudno byłoby jej wyjść z pewnością siebie. Po ustaleniu szczegółów wyszli z sowiarni i ruszyli w swoją stronę, rozdzielając się przed schodami. Oczywiście sowa dostała jeszcze jedno ciastko!
z/t x2
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Bruno udzielał się tylko w sprawach, które faktycznie go interesowały. Z natury był dość leniwy i nie wychylał się z szeregu, nie odznaczał przesadną aktywnością pozalekcyjną, a nawet i lekcyjną. Jednakże uczestnictwo w kole Fanów Fauny było czymś innym. Odczuwał ogromne powołanie do działania w tej sekcji, a gdy dowiedział się, że przypadło im ambitne i szczodre zadanie, nie mógł odmówić pomocy ze swojej strony. W Sowiarni panowała jakaś okropna zaraza, a kilka ptaszynek nawet padło, odeszło bezpowrotnie za Tęczowy Most. Przykra i cholernie niepokojąca sprawa. Musieli coś z tym zrobić. Tarly darzył szczególnym szacunkiem szkolne sowy, bo sam był biedakiem i jeśli wysyłał już jakiś list, to siłą rzeczy korzystał z usług hogwardzkich puchaczy, płomykówek i innych pójdziek. Dlatego też zgłosił się na ochotnika przy zadaniu dotyczącym rozdzielania osobników chorych od zdrowych. Mieli niejako pracować w grupach, ale tak się stało, że akurat podczas jego wizyty w Sowiarni - był sam. No ale on nie da rady? On? Z samego rana udał się pod właściwą wieżę i dzielnie wspiął na szczyt, docierając zasapany do właściwego pomieszczenia. Od razu powitał go znajomy, niezbyt przyjemny, zapach, tak charakterystyczny dla miejsca bytowania ptaków. Amoniak aż unosił się w powietrzu. Chłopak przekroczył próg i rozejrzał się dookoła. Podszedł bliżej, uważając jednocześnie, by nie wdepnąć w jakieś świeże odchody. Po chwili dostrzegł te najbardziej schorowane sówki. Nie było to trudne, bo niektóre osobniki nie miały siły wzbić się w powietrze ani wdrapać się na grzędę. Siedziały tylko skulone na ziemi. Bruno włożył na ręce rękawice i podszedł do biednych zwierząt. Po kolei, najdelikatniej jak było to możliwe, ujmował je w ręce i przenosił do sąsiedniego pomieszczenia, które było wygospodarowane właśnie pod izolatkę. Niektóre sowy wydawały charczące, dziwne dźwięki, a niektóre były tak słabe, że bezwiednie dawały się mu brać na ręce. Doliczył się sześciu schorowanych ptaszków. Reszta wyglądała normalnie, czyściła sobie piórka, to wlatywała, to wylatywała z pomieszczenia. Jeden puchacz dziobnął go nawet w ucho, gdy ten próbował do niego podejść. Całe przenosiny i oględziny zajęły chłopakowi około godziny, ale trzeba było jeszcze posprzątać... Wspomógł się różdżką i rzucił Chłoszczyść na żerdzie po chorych osobnikach. Niestety to nie wystarczyło i musiał uciec się do mugolskich sposobów. Na szczęście był przezorny i zabrał ze sobą zwykłą szmatkę i jakiś specyfik, który polecili mu koledzy z kółka. Wyczyścił wszystkie pręty i drewienka, a następnie chwycił za miotłę spoczywającą w rogu Sowiarni. Rozpoczął zamiatanie podłogi i zagarnianie zaschniętych odchodów w jedno miejsce. Trochę się zmachał, ale jak skończył i zutylizował odpadki - efekt jego pracy bardzo go zadowalał. Miał nadzieję, że przysłużył się biednym stworzeniom i dzięki temu łatwiej opanują rozprzestrzeniającą się chorobę. Otarł pot z czoła, raz jeszcze rzucił okiem na sowy i wyszedł z klitki na mały korytarzyk. Zanim zszedł na dół - zajrzał ponownie do izolatki, by upewnić się, że chore sowy mają ciepło, a w pobliżu ich żerdzi stoją miski z wodą i świeżym pokarmem.
|zt.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
I tak oto trafiło jej się czyszczenie sowiarni. Nie miała nic przeciwko temu, bo zawsze konsekwencje jej wybryków mogły być gorsze. Co prawda nieco żałowała tego, że nie nie towarzyszyła jej w tym Dunia ani Moe, ale na to nie mogła już nic poradzić. Morgan dostała własną karę, a jeśli chodziło o Avdotyę... Voralberg chyba wolał, aby nie spędzały ze sobą zbytnio czasu w obawie, że wpadną jeszcze na jakiś inny szalony pomysł. Całkiem rozważnie z jego strony. Krukonka stawiła się w miejscu swojego szlabanu o wyznaczonej porze i przystąpiła do sprzątania klatek należących do licznych sów. Miała jedynie nadzieję, że dosyć szybko się z tym upora. Jednak krótko po tym jak zabrała się za robotę, jej własna sowa podleciała do niej z tajemniczym pakunkiem. W sumie skoro nikt jej czujnie nie obserwował to postanowiła zrobić chwilę przerwy na to, by zbadać sobie co właściwie jej się trafiło. I szczerze powiedziawszy zupełnie nie spodziewała się tego, że znajdzie w paczce obitą w skórę pozycję traktującą o czarnej magii. Podarunek był ten niezwykle niespodziewany, ale zdecydowanie umilił jej czas, który spędziła na czyszczeniu sowiarni z książką w jednej dłoni. Drugą najchętniej dzierżyłaby różdżkę, która niestety została jej zarekwirowana na czas trwania szlabanu. Na samą myśl zaklęła szpetnie w myślach po czym zabrała się do pracy, szorując jakąś brudną szmatą ptasie klatki, czemu poświęcała raczej mniej uwagi, zerkając przeważnie na to, co widniało na stronicach otrzymanego tonu. Niemniej jednak w wyznaczonym na karę czasie udało jej się jakoś doprowadzić do względnego porządku kawałek sowiarni, gdyż ogarnięcie jej całej w jeden wieczór było niemożliwe dla jednego ucznia i to w dodatku pozbawionego magii. Niemniej jednak swoją karę odbębniła, a oprócz tego zdobyła nową książkę do swojej małej przyłóżkowej biblioteczki. I miała nadzieję, że jeszcze dowie się z niej kilku ciekawych rzeczy.
z/t
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Nikt nie mówił, że nadanie paczki jest łatwym zadaniem zwłaszcza, jeśli chce to zrobić drobna i niska dziewczyna, która ma siły tyle ile gumochłon na sterydach. Samo przyniesienie niedużej acz ciężkiej paczki nie było zbyt komfortowym zajęciem jednak zaparła się i tachała pudełko po schodach. Nie miała odwagi poprosić kogokolwiek o pomoc, a jej zaklęcie lewitujące było zbyt słabe, aby utrzymać przedmiot w powietrzu. To zapewne przez to, że pominęła dzisiaj śniadanie i szczerze powiedziawszy nie miała w sobie tyle werwy, aby kombinować przy zmniejszaniu wagi paczki. Odniosła sukces, gdy postawiła ją na półeczce w sowiarni, ale o to stanęła przed kolejnym problemem. Większość sów była już w trasie, a jedyne dwie wolne znajdowały się na najwyższych legowiskach. Pomacała swoje kieszenie w poszukiwaniu sowich smakołyków i z rozczarowaniem odkryła, że zostały na wieku kufra w dormitorium. Nie mogła zająć się łapaniem myszek, by zwabić do siebie obie sowy, a te po prostu drzemały i nie zwracały uwagi na kogoś takiego jak Bonnie. Nie odważy się zostawić tu paczki i biec do dormitorium po opakowanie smakołyków, a wizja taszczenia pakunku z powrotem przez całe błonia sprawiała, że chciało się jej płakać. Kręciła się zatem po sowiarni i miała nadzieję, że zrobienie drobnego hałasu zbudzi obie sowy i któraś postanowi zlecieć na dół. Niechętnie, bo niechętnie, ale dźwignęła pakunek i podreptała do bocznych i stromych schodków prowadzących na wyższe piętro sowiarni. Robiła drobne kroki i stawiała stopę bokiem, ale i tak nie czuła się pewnie. Prześladowało ją wrażenie, że zaraz zjedzie na tyłku na sam dół, a paczkę potłucze. Doszła do połowy i jej obawy się spełniły z tą różnicą, że trafiła na fałszywy schodek, który sprawił, że jej stopa utknęła między tym a następnym. Cicho syknęła, ale złapała się brudnej i zimnej poręczy. Nie nauczyła się jeszcze instynktownie omijać tych stopni, które lubią płatać figle. Została przed nimi ostrzeżona przez Skylera, ale i tak nie zdołała jeszcze nauczyć się na pamięć ich umiejscowienia. W Hogwarcie było bardzo dużo schodów. Ostrożnie odstawiła paczkę na sąsiedni schodek i próbowała wyswobodzić buta z tej małej pułapki.
Ostatnio nieczęsto bywał w sowiarni, bo większość kontaktów utrzymywał raczej przez wizbooka ewentualnie używał sów z pobliskiej poczty, do której miał znacznie bliżej z mieszkania; tym razem jednak zawitał w szkolnym przybytku, bo zbliżały się kolejne urodziny w rodzinie i w związku z tym pół popołudnia latał po wszystkich wieżach i lochach, by zebrać od młodocianych członków ich wspaniałego rodu listy i kartki z życzeniami, a potem dołączyć do paczki z prezentem i wysłać hurtowo, bo gdy robili to każdy z osobna, to stary Callahan zrzędził, że tak liczne sowy paskudzą mu na linoleum na ganku, a że nikomu się nie chciało tego biadolenia słuchać, to robili jak chciał. Wszedłszy do pomieszczenia, rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiednio dorodnej sowy, ale zamiast ptaków jego uwagę przykuła postać utknięta na stromych schodkach; znał je z własnego doświadczenia, bo sam w pierwszych latach nie raz wdepnął w znikający stopień, czasem będąc zmuszonym do pozbawienia się buta, żeby się wydostać. Pospieszył więc w jej stronę, odłożywszy swoją paczkę gdzieś na bok. - Ej, ej, czekaj, nie miotaj się za bardzo bo kostkę skręcisz, pomogę ci – zaoferował dziarsko, wspinając się po schodkach by następnie podać jej rękę i szarpnięciem wyswobodzić z pułapki; zrobił to jednak zbyt energicznie, zachwiał, poślizgnął na śliskim stopniu, oczywiście pociągając nową koleżankę za sobą, i po chwili oboje boleśnie wylądowali na posadzce. Dzień jak co dzień, nawet nie był zdziwiony, że znowu się wyjebał. Ostatnimi czasy co rusz popisywał się koordynacją jakby miał połamane kolana. - Ała… kurwa… nie rozwaliłaś se nic? Wiesz, ten upadek to specjalnie, żebyś dzięki terapii szokowej lepiej zapamiętała który stopień omijać – wyjaśnił od razu, starając się nie tracić animuszu. To było nawet śmieszne, o ile dziewczyna upadła równie fortunnie co on, nabijając sobie tylko kilka siniaków.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Drgnęła, bowiem nie spodziewała się, że ktoś pospieszy jej z pomocą. Ba, nie zdawała sobie sprawy, że ktokolwiek wszedł za nią do sowiarni. Nie zdążyła nawet przywitać się, wytłumaczyć, wyjaśnić w czym rzecz, a chłopak od razu już sięgał do jej nogi i ją wyswobadzał w taki sposób, jakby robił to codziennie od wielu lat. Chciała podziękować, ale dokładnie w tym samym momencie chłopak stracił równowagę, a ona za nim i oboje zjechali bez gracji na sam dół, obijając sobie przy tym nie tylko zadki. Uderzyła mocno ramieniem o jeden ze stopni, co przypłaciła jękiem. - Dzięęęki... - mimo, że bolało to się cicho zaśmiała. - Oj, teraz będę pamiętać do końca życia. - przyznała i gdy podnosiła się do siadu to odkryła, że połową ciała wylądowała na swoim schodkowym wybawicielu. Całkowicie spontanicznie otrzepała jego krawat ze słomy, jakby chciała go tym przeprosić za swój kłopotliwy ciężar. - Chyba niczego nie trzema amputować. A ty jesteś cały? - popatrzyła na siebie i zapewne na jej policzkach pojawiły się rumieńce od zażenowania bo się cali upaćkali w wilgotnej ściółce, rozrzuconej po prostu wszędzie. Nie dziwiła się, że nikt nie chciał tu sprzątać skoro sowy brudziły w zatrważającym tempie. - To jakiś rytuał spadania po natknięciu się na fałszywy schodek? - zapytała, bowiem humorystyczne podejście chłopaka do sytuacji bardzo przypadło jej do gustu i jakoś tak z automatu zatliła się wobec niego sympatia. Rozmasowywała obolałe ramię i ciekawa była czy siniak będzie ogromny czy jednak na tyle przyzwoity, że da się go potem zasłonić bluzką z krótkim rękawem. Po paru chwilach odkryła, że boli ją jeszcze biodro i stopa, którą miała uwięzioną w schodku jednak nie była dziewczyną, która zamierzała się skarżyć i biadolić. - Często ratujesz ludzi przed agresywnymi schodkami? - zapytała i sięgnęła do swoich włosów. Rozwiązała je i wsunąwszy między kosmyki dłoń potrząsnęła nimi, by pozbyć się wszystkich ściółkowo-słomianych drobin. Nieładnie pachniało, ale pocieszeniem było to, że chłopak musiał pachnieć teraz podobnie.
Wcale nie miał do niej pretensji za przygniecenie po upadku, śmiało można stwierdzić że prawie go nie poczuł i dużo bardziej niefortunnie byłoby, gdyby to on upadł na nią; wymamrotał odruchowo jakieś podziękowanie za jej miły gest, dzięki któremu jego krawat znów prezentował się tak elegancko, że mógłby od razu w nim wyskoczyć na jakiś bal, i idąc w ślady dziewczyny też podniósł się do siadu, czując przy tym że oprócz tyłka obił sobie też łokieć. Poza tym jednak wszystko było w porządku, ulżyło mu też, że i towarzyszka wyglądała na nieposzkodowaną. - Jestem cały… – potwierdził, oglądając się pobieżnie by sprawdzić swój stan – … w sowim gównie – dokończył poważnym tonem, zaraz jednak chichocząc wesoło, przekonany, że tylko śmiech może ich teraz uratować. Gdyby był sam, pewnie by się wkurwił i zbluzgał sowy i te schodki i w ogóle wszystko, ale razem zawsze raźniej, a towarzystwo nieznajomej, uroczej Puchonki jakoś wzmagało w nim chyba tą lepszą stronę. - O, teraz zdradzę ci sekret, otóż nie, był to mój życiowy rytuał pod tytułem „Chciałem dobrze, wyszło jak zwykle”. Jak raz w tygodniu czegoś nie spierdolę, to zmieniam się w ogra – oznajmił konspiracyjno-uroczystym tonem na jej pytanie, niefrasobliwie wyrażając skruchę za swoją nieudolną pomoc; na szczęście nie wyglądała na szczególnie obrażoną, nawet wykazała zainteresowanie jego rolą poskramiacza agresywnych schodków, najwyraźniej podłapując niepoważny ton rozmowy. - Tylko w drugą środę miesiąca między szesnastą a szesnastą trzydzieści, więc miałaś niezłe szczęście, że się wpierdoliłaś w te schody akurat teraz, pewnie piłaś Felix Felicis – zaśmiał się, odklejając z rękawa sowie pióro wymazane wiadomo czym; przyjrzał się jej też z zainteresowaniem i utwierdził w przekonaniu, że z pewnością musi być przyjezdna, skoro będąc na pewnie siódmym czy ósmym roku, nabrała się na fałszywy schodek – Przyznaj się, skąd jesteś że jeszcze nie znasz na pamięć tych stopni. Czekaj, sam zgadnę. Przyjechałaś na wymianę? – zarzucił pierwsze co mu przyszło do głowy, zaraz jednak sam zanegował ten pomysł i zamyślił się – Nie, nie, wtedy byś miała akcent jak rąbny siekierą – (odezwał się ten od pięknej angielszczyzny) – Skoro nie stąd i nie z wymiany, to musisz być amerykańskim szpiegiem i chcesz ukraść naszym skrzatom przepis na zajebisty szkolny sok dyniowy – wydedukował wreszcie śmiertelnie poważnym tonem, wzdychając ciężko, jakby odkrył bardzo mroczny sekret – Uważaj, bo cię podkabluję – zagroził, dźgając ją zaczepnie piórem; zupełnie nie wiedział, czemu nagle włączył mu się tryb gadania głupot, ale nie zamierzał z tym walczyć.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Przymknęła na moment oczy, gdy nazywał całą tę otoczkę po imieniu. - Z doświadczenia wiem, że jeśli nikomu o tym nie powiesz to najpewniej nikt nie zwróci na to uwagi. - powiedziała całkiem cicho, ale na tyle słyszalnie, by nie musieć powtarzać swojej wypowiedzi. Po chwili postanowiła zerknąć na siebie i ocenić jak bardzo jest upaćkana białymi i cuchnącymi sowimi bobkami. Wykrzywiła się i bardzo widocznie wzdrygnęła. Wyglądała fatalnie, znowu. To gwarancja, że nie wywrze dobrego wrażenia na nieznajomym, ale rozbrajająco zabawnym chłopaku. Powinni poznać się w znacznie czystszych okolicznościach gdzie wyglądałaby ładnie. Przecież ten sweter ją strasznie pogrubia, mogła założyć starsze, bardziej wychodzone ciuchy, w których jednak nie wyglądała jak utuczony znikacz. - Wyszło dobrze! - od razu zaprzeczyła i podniosła stopę, która chwilę temu była uwięziona. Nie miała jej skręconej a to znak, że jest świetnie. - Czyli nigdy się jeszcze nie zmieniłeś w ogra, tak? - zapytała cichutko, cichuteńko niczym zakompleksiona myszka a przecież niejako chciała go skomplementować i zatrzeć ten smutny wydźwięk jaki wyczuła w jego głosie. A może się myliła? Przecież nie jest aż tak inteligentna, by wyłapywać takie rzeczy. Najpewniej się jej wydawało. - Możliwe, że ktoś mi dolał do soku dyniowego. - przyznała mu rację, bowiem łuną szczęścia było to dzisiejsze spotkanie, które choć w kiepskich okolicznościach nabierało coraz więcej kolorów i rodziło ciepło w okolicach serca. Uśmiechnęła się szeroko, od ucha do ucha, co całkowicie mogło zamazać jej ocenę "szarej myszki", bowiem jego określenie akcentu było fenomenalne. Roześmiała się cicho, bowiem chłopak był tak rozbrajający iż nie potrafiła inaczej zareagować. - Cśś. - przyłożyła palec do ust. - To zdemaskowanie wiąże się z przeciągnięciem cię na moją stronę, a to nie jest fajne, więc lepiej zachowaj ten sekret dla siebie. - podłapała jego konspiracyjny ton i z jakiegoś powodu poczerwieniała, gdy dźgnął ją piórem. - Jestem orelańskim szpiegiem, panie Irlandczyku. - a znała kilku jego rodaków i wydawało się jej, że dobrze wyłapała akcent. Dokończyła otrzepywanie włosów ze słomy, związała je w zwyczajny abraksański ogon i zostawiła na karku. Oparła rękę o sąsiedni schodek i włożyła ją w miniaturowy słomiany pagórek - całkiem czysty jak na te okolice. Nim zastanowiła się dwa razy zacisnęła palce na kępce słomy i zdmuchnęła ją całą prosto w kierunku chłopaka, dokładnie w okolice krawatu (i trochę twarzy), który przed chwilą mu wyczyściła.- Trafiony. - oznajmiła i... wstała, by czmychnąć kilka schodów wyżej przed potencjalną zemstą. Nie wiedziała skąd w niej ta odwaga, ale najwyraźniej potrzebowała jeszcze tego humoru chłopaka, więc prowokowała więcej jego żartów. Niemal potknęła się o swoją paczkę leżącą po drodze, ale udało się ją jakoś przeskoczyć (i się nie przewrócić).
- Ej, nawet całkiem twarzowa jest ta słoma we włosach. Myślę, że możemy iść się lansować do Wielkiej Sali i udawać, że to nowy trend, a za dwa dni cała szkoła będzie łazić wytarzana w ściółce – zaproponował wesoło, udając bardzo pewnego tego, że to mogłoby zadziałać; potem dopiero przeanalizował to, co powiedziała dziewczyna – Z doświadczenia…? Zdarzyło ci się to wcześniej? Bo ja raz… – zainteresował się i już-już prawie miał jej opowiadać anegdotę o tym jaką niespodziankę zostawił mu ostatnio Fuj w rękawicach quidditchowych, ale w porę się zreflektował że to może, hm, nie jest najlepszy temat – Nie, stop, cofam to – dorzucił szybko – Sorry, ostatnie dni spędzałem głównie w towarzystwie ghula i chyba od tego straciłem rozum, skoro przychodzę tu i spotykam fajną dziewczynę i zaczynam z nią czarujący temat gówna, no naprawdę – samokrytyczne żarty były tu chyba jedynym ratunkiem, choć podejrzewał, że i tak już pewnie wzięła go za totalnego głupka. Z ulgą przyjął zmianę tematu i uśmiechnął się szeroko, słysząc, jak nieznajoma przekonuje go, że wszystko wyszło dobrze; uznał, że w takim razie jej wierzy i nie będzie już sobie ujmował do tej wspaniałej zasługi jaką było wspólne wyjebanie się na schodach, choć wcale nie był z tego wyczynu dumny. Gdyby chociaż ją na koniec efektownie złapał, czy coś, to jeszcze by uszło. No, ale już trudno. Może innym razem. - No dobra, więc teraz jakbym podkablował to pójdę siedzieć za współudział? Jak chcesz mnie po swojej stronie, to musisz mi zdradzić więcej szpiegowskich sekretów. Albo zabrać mnie na szpiegowską przygodę, cokolwiek by to było – oznajmił nadal tym samym ściszonym głosem, jakby coś wspólnie knowali, i ucieszył się, że dziewczyna podłapała ten żartobliwy ton i gadanie głupot; gdy zaś zwróciła się do niego, bezbłędnie rozpracowując narodowość (to wcale nie było takie trudne, ale i tak był pod wrażeniem) udał wielkie przerażenie – Masz jakiś dostęp do moich tajnych akt? Teraz się boję, co jeszcze wiesz – zażartował i, całkiem zaintrygowany jej postacią, chciał dla odmiany zagadać jak dżentelmen o coś poważnego, w stylu co serio robi w Hogwarcie albo jak ma na imię, bo dalej nie wiedział, nie zdążył jednak, bo znienacka oberwał (delikatnie, ale wciąż) słomą w twarz. - Oooo pożałujesz tego – zawołał natychmiast, wygrzebując z oka jakiś niezidentyfikowany kawałek tego, czym w niego dmuchnęła, po czym zerwał się i rzucił w pogoń za dziewczyną, po drodze zgarniając w dłoń garść ściółki, która miała mu posłużyć za broń. Nie spodziewał się, że nowa koleżanka będzie miała ochotę na (ryzykowne, biorąc pod uwagę stopień stromości i śliskości stopni!) ganianki po sowiarni, bo na pierwszy rzut oka wyglądała na dość spokojną osobę, ale od razu uznał, że to super pomysł, bo z reguły nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, jeśli chodziło o dołączenie do tego typu dziecinnych zabaw. Ku niezadowoleniu sów, które ostentacyjnie zaczęły odlatywać na jak najdalsze żerdzie, robiąc przy tym pełne dezaprobaty „huu", hycał w górę po schodkach, przeskakując po dwa stopnie i tylko raz czy dwa trochę tracąc równowagę; w mig dopadł towarzyszkę mniej więcej na ich szczycie, łapiąc tak by uniemożliwić jej dalszą ucieczkę i pewnie przy okazji naruszając przestrzeń osobistą, ale trudno, zemsta to zemsta. - Przegrałaś! Zaraz poznasz rytuał wylatywania przez okno sowiarni – zagroził ze śmiechem, obrzucając ją z góry ściółką niczym imprezowym konfetti, a przy okazji już zupełnie zapomniał, po co on tu w ogóle przychodził i że ma coś do wysłania.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Może i Boyd plótł głupoty, ale był przy tym tak zabawny, że nawet debatowanie na temat wprowadzania nowego trendu wydawało się urocze. Po prostu się uśmiechała i go słuchała, bowiem wiedziała, że to jedynie czcze gadanie i na szczęście (?) nie będą próbowali tego zrealizować. Nie miała w sobie jego gryfońskiej odwagi! - Parę razy, ale nie takiego kalibru jak to tutaj. - odparła nieco tajemniczo bowiem wolała go nie zapoznawać ze swoją poniżającą historią życia w poprzedniej szkole. Poza tym podobno nuta tajemnicy potrafi nęcić i kusić, a więc z dwojga złego lepiej nabrać wody w usta. - G-ghula? - otworzyła szerzej oczy i to nie postać ghula w tej historii zrobiła na niej wrażenie, ale to, że nazwał ją "czarującą dziewczyną". Wyprostowała plecy i zastanawiała się co ma zrobić w takiej sytuacji. Przecież to nie jest wstęp do naśmiewania się. Dopiero go poznała... a raczej dalej nie wiedziała jak ma na imię, a więc nie ma szans, aby teraz ją komplementował chociażby z powodu jakiegoś zakładu... już kiedyś przeszła przez to małe piekło i zdecydowanie wolała uniknąć powtórki. Wyjaśniła sobie zatem w myślach, aby podziękować za miłe słowo i nie patrzeć na niego z perspektywy poprzednich oprawców jednak nim otworzyła usta chłopak mówił już o czym innym i straciła czas na taktowne podziękowanie za komplement. - Jeśli dostanę jakąś szpiegowską misję to dam ci znać, ale... sęk w tym, że... jakby to powiedzieć... - opuściła głowę, podrapała się po potylicy i wyciągnęła przy okazji z włosów kępkę słomy. - Hm... nie wiem jak masz na imię to nie wiem o kogo pytać Grubą Damę. - wyraziła swój "problem" i miała nadzieję, że dowie się z kim tak... całkiem miło rozmawia. Szpiegowska misja kojarzyła się jej głównie z łamaniem zasad, a tego się obawiała, a więc jeśli ma "robić coś razem" z tym chłopakiem (!) to powinna wykazać się jakąkolwiek kreatywnością. Przecież nie zaprosi go na skrupulatne tropienie ziół do jej zielnika. Chciałaby być bardziej... cool, ale nie wiedziała jak to się robi. Może to jakiś gen? Nim jednak miała się dalej na tym punkcie fiksować musiała już uciekać po schodkach. Zapowiedział, że ją dogoni i nie spodziewała się, że jest tak zwinny! Jej wargi drżały ze śmiechu, ale starała się czmychnąć; oczywiście poślizgnęła się na jednym schodku, ale zdołała się podnieść i dokładnie w tym momencie ją pochwycił. Pisnęła, ale ze śmiechem i jednorazowo próbowała rozpleść jego ramiona ze swojego brzucha, ale zamiast tego odkryła, że ręce ma umięśnione. Od razu jej uszy poczerwieniały, ale nie zabrała dłoni. - Spłoszyłeś sowy! - zarzuciła mu oskarżycielsko i wesoło. Mogła znieść dodatkowe słomiane konfetti ale jego groźba... - Nie, nie, nie, nie! - wołała i tłumiła chichot, gdy wierzgnęła i próbowała mu się wyślizgnąć. - Nie uniesiesz mnie! - ... bo jestem tak gruba, że nawet nie dasz rady oderwać moich stóp od podłogi i w ogóle czemu ty chcesz łapać kogoś takiego jak ja? Udało się jej obrócić tak, że mogła mu popatrzeć prosto w oczy. Na moment straciła rezon, bowiem nie spodziewała się, że stoi tak blisko, ale szybko się zreflektowała. Nie wymyślaj sobie!, skarciła się w myślach. - Mam tajną broń. - oznajmiła z dumą i wyswobodziła szybko jedną rękę, by spróbować go połaskotać po boku i jeśli to w ogóle zadziałało to od razu odskoczyłaby, by pochwycić do ręki garść słomy i zdmuchnąć ją prosto w jego twarz. - Trochę piórek i byłaby z ciebie fajna sowa. - wypaliła zanim pomyślała i zakryła od razu usta, bo przecież mogła go urazić. - Oj, przepraszam, nie chciałam cię obrazić. - na moment się przeraziła, że zaraz obrzuci ją pogardliwym spojrzeniem i zrobi w tył zwrot żałując, że w ogóle spędził tu z nią czas.
Komplement wyrwał mu się zupełnie bezwiednie, jak zwykle mówił po prostu to, co myślał, i gdyby teraz mu za niego podziękowała, pewnie by spytał za co; nadal był zainteresowany jej historią, ale po pierwsze stwierdził, że gdyby to była jakaś zabawna anegdota, to pewnie by się nią podzieliła, a widocznie tak nie było, po drugie twardo trzymał się postanowienia nie rozmawiania o gównie w towarzystwie uroczych dziewczyn; zamiast tego postanowił opowiedzieć jej o Juniorze. - No, ghula! Mój współlokator kiedyś go znalazł go jak… czekaj, co to było… a, piliśmy na cmentarzu, ale nieważne, znalazł go w krzakach i dał mu paluszki i ten przygłup nie chciał się odczepić. No to go adoptowaliśmy, teraz mieszka u nas w wannie, strasznie psoci i jest totalnym cepem, w dodatku dość obleśnym, no ale kochamy go jak syna i staramy się go wychować na porządnego obywatela – wyjaśnił – Ma na imię Fillin Ueueue Junior, w skrócie Fuj. Na pewno by cię polubił. Okej, teraz gadam jak jakaś nawiedzona matka o swoim bąbelku, powinienem jeszcze dla pełnego efektu ci pokazać jego zdjęcia które noszę ze sobą w portfelu, ale wierz mi… nie jest to przyjemny widok – zaśmiał się; sam się zdziwił, jak entuzjastycznie zaczął jej opowiadać o ghulu, aż zrobiło mu się głupio, bo może ona wcale nie chciała tego słuchać. No, ale co tam, sama spytała, to niech teraz znosi gadkę dumnego rodzica. Tymczasem po chwili spytała go o imię, dopiero teraz uświadamiając mu, że do tej pory nie wiedział z kim rozmawia; uśmiechnął się przepraszająco, bo w ferworze gadania głupot zapomniał się przedstawić jak prawdziwy wieśniak. - Sorry, czasem jak dobrze mi się z kimś gada to zapominam o dobrych manierach – no, w innych sytuacjach też mu się to zdarza, ale to inna kwestia – Boyd – dodał, wyciągając rękę żeby oficjalnie uścisnąć jej dłoń – Chociaż u Grubej Damy to rzadko bywam, bo mieszkam w Hogsmeade, a poza tym to ciągle gdzieś latam, więc jakbyś nie mogła mnie zlokalizować, to najlepiej pisz na wizbooku. Boyd Callahan – uściślił, jak może go znaleźć, i wtedy się zorientował, że brzmi jakby jej rozkazywał – Chyba się trochę narzucam, co? Miałem na myśli, że gdybyś chciała, to możesz tak zrobić – sprecyzował więc nieco niepewnie; ostatnie, czego by chciał, to wyjść na jakiegoś natręta. Szalona pogoń w akompaniamencie głupich chichotów była świetną zabawą; oskarżenie o spłoszenie sów skwitował tylko jeszcze większym śmiechem i machnięciem ręką, bo miał teraz swoją misję – złapanie dziewczyny – i żadne głupie ptaki nie mogły odwrócić teraz jego uwagi. - Po pierwsze, to mój ośmioletni brat by cię podniósł – zauważył, bo była naprawdę drobna (w życiu by nie pomyślał, że może o sobie myśleć inaczej) – A po drugie, to jak śmiesz wątpić w mój biceps! – dodał niby wielce oburzony, zaraz udowadniając jej, jak bardzo się myli; zamiast jednak wyrzucić ją przez okno, zaraz odstawił z powrotem, bo choć atmosfera była bardzo swojska i swobodna, to nie chciał przesadzać z tymi wygibasami. Połaskotanie okazało się być strzałem w dziesiątkę, bo zaraz zaczął chichotać jak dureń (jeszcze bardziej niż dotychczas) i wypuścił ją z objęć. - Sprytna taktyka – wysapał z aprobatą, gdy już trochę się ogarnął, i wtedy został zaatakowany drugi raz w ten sam sposób. W ogóle się nie uczył na błędach! Gdy usłyszał kolejne słowa, chciał się zaśmiać, ale widząc przerażenie dziewczyny, pokręcił głową i zrobił srogą minę. - Nikt jeszcze nigdy mnie tak nie zranił – oznajmił oficjalnym tonem, zaraz jednak wybuchając śmiechem i w odwecie rzucając w nią porcją słomy – No co ty, przy tych wszystkich osłach, baranach, świniach, głupich chujach i innych takich epitetach które już słyszałem na swój temat fajna sowa brzmi jak spoko komplement. Mogę być sową, masz jakąś przesyłkę do wysłania? – uśmiechnął się i na potwierdzenie swoich słów próbował ulokować sobie gdzieś na głowie pióro, ale nigdzie nie chciało się trzymać – Nie mam przyczepności do piór – stwierdził bezradnie, jakby naprawdę napotkał poważny problem; spojrzawszy na dziewczynę, szybko uznał, że ona lepiej się do tego nada – Mogę? – upewnił się, a gdy nie zaprotestowała, zaczął wciskać pióra w jej włosy, co było znacznie łatwiejsze, bo były spięte. Robił to bez szczególnego zamysłu ani zmysłu artystycznego, raczej gdzie popadnie i pod przypadkowymi kątami, ale za to z miną prawdziwego eksperta, a skończywszy, odsunął się i ocenił swoje dzieło mało krytycznym okiem. - Wyczuwam tu kolejny trend. Pięknie, kurwa, jak królowa sów. Chociaż… to chyba bardziej twoja zasługa niż mojej pracy – orzekł, jednak przyznając, że mógł się spisać lepiej – Powiedz coś do nich po sowiemu, zobaczymy czy skumają, że teraz ty tu rządzisz – zaproponował, zerkając na siedzące na wyższych żerdziach sowy, które, cóż, nie miały może zbyt bogatej mimiki twarzy (?), ale ewidentnie patrzyły na nich dość sceptycznie.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Z naprawdę żywym zainteresowaniem słuchała jego historii związanej z nabyciem nietypowego lokatora-syna. Sposób w jaki opowiadał o tym Boyd zdradzał, że to człowiek o bardzo dużej charyzmie i zapewne z łatwością zjednuje sobie ludzi. Chciało się go słuchać i wierzyć mu w każde wypowiadane słowo. Tak łatwo przychodziło mu opowiadanie o takich rzeczach, że szare oczy szarej myszki nie mogły się przez ten czas od niego oderwać. - Brzmisz jakbyś się już do niego przywiązał. - oznajmiła, bowiem wyczuwała w tej opowieści ciekawe ciepłe uczucia ukierunkowane do ghula... najwyraźniej można pokochać nawet coś brzydkiego, odpychającego i powszechnie nielubianego. To znaczy, że była dla niej jakaś szansa. Jej zakompleksiony umysł odebrał słowa "na pewno by cię polubił" jako przytyk, że swój swego zrozumie... Sama sobie wbijała szpilę, ale tak już bywa u osób, które były szykanowane, wyśmiewane i gnębione w czasach wczesnej edukacji. Trauma ciągnęła się latami, a odbudowanie swojego poczucia wartości graniczyło z cudem. - Chyba obawiam się zapytać czemu piliście alkohol na cmentarzu. - wyłapała ten detal, pomimo że głównym bohaterem opowieści był... Fuj. To jej podpowiedziało, że chłopak może lubić imprezy. Tak bardzo chciałaby być taka żywiołowa i fajna jak on...! Pozostało jej podziwiać i starać się zrobić dobre wrażenie. Może dzięki wesołej pogawędce nie będzie zwracać uwagi na jej krzywą i grubą sylwetkę. - Masz zdjęcie Fuja w portfelu? Pokaż! - zawołała całkiem entuzjastycznie jak na osobę, której właśnie wykreowano w głowie obraz ghula mieszkającego w jego domu w Hogsmeade. To całkiem niedaleko! Uścisnęła delikatnie jego dłoń i zapamiętała jego imię. Nietypowe, ciekawe. - Nie narzucasz. Chętnie odkopię wizbooka i poszukam twojego profilu. Ach, ja jestem Bonnie. Moje nazwisko raczej niewiele ci powie. - wzruszyła ramionami ale posłała mu uśmiech, bowiem non stop notorycznie zaskarbiał sobie jej sympatię. Robi to celowo czy naturalnie? Uznała, że sobie żartuje z tym ośmioletnim bratem, a gdy napomknął o bicepsach, które przecież sekundę temu mogła wyczuć pod palcami to wewnętrznie spłonęła ze wstydu i dziękowała Merlinowi, że uszy ma zasłonięte i nie widać ich koloru. Ucieszyła się jak dziecko z wygranej potyczki (przynajmniej był remis!) i odkrycia, że jest podatny na łaskotki. Ta wiedza przyda się w przyszłości... miała taką nadzieję. - Brat mnie jej nauczył. - oznajmiła z dumą i tym razem miała na myśli starszego, a nie młodszego, na którym niejednokrotnie testowała tę taktykę. Zmroziło ją, kiedy usłyszała jego poważny ton i niestety nie potrafiła poczuć ulgi, gdy wybuchnął śmiechem. Dotknął czułej struny, choć przecież to był tylko żart. Zamrugała i z lekkim przestrachem słuchała epitetów jakimi ktokolwiek go określał. Zrodził się w niej silny bunt. - Jak można tak cię wyzywać? Przecież jesteś... - zachłysnęła się powietrzem, gdy wypaliła słowa zanim je przemyślała. Wiedziała jednak, że pogrąży się jeśli nie dokończy swojego zdania. -... sympatyczny. - czy nie jest to zbyt kiepskie określenie na kogoś tak fajnego? Kto jak kto, ale Bonnie wiedziała coś na temat wyzwisk i potrafiła wyobrazić sobie jak to boli. Boyd nie wyglądał na osobę, która miałaby być tak traktowana przez kogokolwiek. Zbulwersowała się, a więc uciekła wzrokiem na bok i przez to nie widziała jak próbuje przyczepić sobie do włosów pióra. Podniosła głowę dopiero przy zapytaniu i skinęła głową choć nie wiedziała co planuje. On sobie coś robił z jej włosami, a ona przez ten czas niepewnie zerkała na jego twarz i odkryła barwę jego oczu. Co w nich tak naprawdę siedzi? Czuła bijące od jego rąk i całego ciała ciepło i choć powinna zawstydzić się to nie nastąpiło. Przez ten czas wygrzebała z jego rękawa pojedyncze kłosy, bowiem nie wiedziała co ma zrobić z rękoma. - Co mi zrobiłeś? - zapytała i podniosła wzrok, by zobaczyć chociażby kawałek swojej fryzury. - Hm, chyba wyszedł ci pióropusz. - ledwie to powiedziała, a zrozumiała jego dalszą część słów. Wiedziała, że jeśli "powie coś po sowiemu" i podłapie żart to będzie się śmiać, a tego nie zniesie. - Wiesz co, Boyd... - pierwszy raz zwróciła się do niego imieniem i brzmiało to w jej ustach całkiem miło. Przynajmniej jej się tak wydawało. - Nie chcę żebyś się ze mnie śmiał. - wydukała ledwie słyszalnie i zaczęła wyciągać z włosów niektóre piórka. - Albo gdyby ktoś tu przyszedł... - to już chyba wypowiedziała bez używania głosu, niemalże niezrozumiale. Zrobiło się jej bardzo głupio, że sprowadziła go tak na ziemię, a mogli się dalej przekomarzać. Przekładała piórka do swojej dłoni i wtedy zauważyła jak drży, zdradzając, że to druga czuła struna, którą Boyd poruszył. Nie miała pojęcia jak to załagodzić i niemalże żegnała się już z tym miłym wspomnieniem, będąc święcie przekonana, że chłopak sobie stąd pójdzie bo się nią znudzi.
Trochę był zawstydzony, że mu się wyrwał taki entuzjastyczny monolog o głupim, cuchnącym ghulu, i jeszcze niechcący wyszło na jaw, że nosi jego zdjęcie w portfelu jak jakiś sentymentalny kapeć (którym był, ale się nie przyznawał); mógłby może i teraz się wymigać, że wcale nie, ale stwierdził, że w sumie co mu szkodzi. Wyglądała, jakby naprawdę chciała go zobaczyć. - Ej, to jest dobre pytanie. Sam nie wiem, chyba szukaliśmy jakiegoś nietuzinkowego pleneru i tak wyszło. Czasem robimy takie durne rzeczy – przyznał w odpowiedzi na jej brak pytania o powód tak ekscentrycznej eskapady, wydobywając przy tym z czeluści kieszeni piękną fotografię przedstawiającą stojących ramię w ramię (no, prawie) Fillina Seniora z Juniorem na tle pieczołowicie układanej przez całą trójkę świątecznej choinki z puszek z piwem, która uświetniła ich salon w Boże Narodzenie – Proszę bardzo, patrz jaki szpetny. Ten drugi to Fillin, jego pełnoprawny opiekun. Chociaż… czy taki pełnoprawny… nie wiem, czy trzeba mieć licencję na ghula, nie znam się. E, nieważne – powiedział, pokazując jej zdjęcie niczym ta dumna matka, a jak już się napatrzyli na paskudny ryj, to schował pieczołowicie i zajął się wymianą uprzejmości, uściskami rąk i innymi takimi sprawami, od których powinni byli zacząć rozmowę. Przypieczętował jeszcze nową znajomość uśmiechem, który zresztą prawie nie schodził mu z ust podczas pogoni i przepychanek. Gdy pokonała go łaskotkami, uniósł na chwilę ręce w górę w poddańczym geście. - Podziękuj bratu, że odkryłaś jak mnie spacyfikować – oznajmił niemalże uroczyście, na chwilę przestając w końcu chichotać i złapał oddech. Na oburzenie Bonnie w kwestii wyzwisk machnął tylko ręką, chociaż zrobiło mu się miło trochę, jak nazwała go sympatycznym; czyli udało mu się zrobić przyzwoite pierwsze wrażenie, brawo. Postanowił jednak napomknąć o tym, że na niektóre z nich zasłużył – Dzięki, chociaż… nie zawsze jestem. Ale nie przejmuj się, nie przekonasz się o tym, bo to tylko jak kogoś nie lubię – albo jak wstanę lewą nogą albo jak jestem zmęczony albo jak ktoś coś powie i mi się to nie spodoba albo jak się upiję w zły sposób – W każdym razie… no, zazwyczaj się tym nie przejmuję, chyba że ktoś naprawdę działa mi na nerwy i się pruje bez sensu – dodał, przemilczając fakt, że zazwyczaj dochodziło do tego drugiego scenariusza; gdy chwilę później niefrasobliwie zaczął się bawić piórkami i fryzurą dziewczyny, ani przez chwilę się nie spodziewał, że coś może pójść tak bardzo nie tak, w końcu nie miał pojęcia, że dotyka jakiejś czułej struny. Widząc jej reakcję, zmieszał się straszliwie, co dość rzadko mu się zdarzało, bo myślał, że towarzyszka się uśmieje z tych głupot, które wygadywał i że razem sobie pogadają z sowami. Nie do końca rozumiejąc, co zrobił nie tak, zaczął pospiesznie uwalniać ją z piórek, żeby przyspieszyć zaczęty przez nią proces. - Przepraszam – bąknął; dość często mu się zdarzało, że z jego niewinnych żartów wynikały jakieś kwasy i ludzie się o nie obrażali, a on nie wiedział, co się dzieje, dlatego nauczył się już jakiś czas temu, że czasem nie ma co wnikać, tylko lepiej od razu wyrazić skruchę, nawet jeśli nie miał na celu kogoś zranić – Serio, Bonnie, to były tylko takie wygłupy, dostaję głupawki czasem i zapominam, że nie każdy tak lubi – wyjaśnił naprędce, dokładając jej na rękę resztę piór; zauważył, jak drży, najwyraźniej bardzo poruszona i w pierwszym odruchu chciał ją jakoś chwycić, dotknąć, uspokoić, cokolwiek, zaniechał jednak, zatrzymując dłoń w powietrzu, stwierdziwszy, że może lepiej tym razem zadbać o przestrzeń osobistą – Wiesz, myślałem, że razem się powydurniamy, tak jak wcześniej. Nie wyśmiewałbym się z ciebie przecież – odpowiedział, starając się jej wyjaśnić że chyba zaszło jakieś nieporozumienie, a żeby słyszeć, co mówi, musiał się przysunąć trochę bliżej – Gdyby ktoś przyszedł to co? Wykopalibyśmy go w pizdu! To impreza zamknięta, tylko dla szpiegów i sów – odparł pewnym tonem, bo tak właśnie by zrobił, gdyby ktoś się napatoczył i przeszkadzał, i liczył na to że jakoś ją rozluźni tym prostym rozwiązaniem ewentualnego problemu; potem zaś schylił się żeby bezceremonialnie wcisnąć jakoś w pole zasięgu jej wzroku, a że patrzyła na piórka w dłoniach, to nie było zbyt proste – Bonnie? Mogę coś zrobić żebyś przestała się denerwować czy mam sobie iść bo masz mnie dość? - spytał wprost, bo nie wiedział, co powinien teraz zrobić, żeby jeszcze bardziej nie pogorszyć sytuacji. Jak zwykle musiał coś powiedzieć nie tak i zjebać. A tak miło było na początku!
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Im więcej dowiadywała się o Boydzie tym więcej różnic między nimi zauważała. On szwendał się z przyjaciółmi po wielu miejscach w poszukiwaniu tego idealnego do miłego spędzania czasu przy alkoholu. A ona? Zabrała Chloé do schroniska, aby ta wcieliła się w wolontariuszkę. Zapewne gdyby podzieliła się tym z chłopakiem to nie zrobiłoby to na nim wrażenia jak na niej, gdy opowiadał i teraz pokazywał Fuja. - Och, widać, że pełnokrwisty ghul. Uroda zdradza. - zapamiętała twarz stojącego obok Fuja chłopaka i oczywiście zwróciła uwagę na imiona. Najwyraźniej obaj chłopcy musieli uwielbiać swojego pupila. - Nie trzeba mieć licencji. One są tak nieszkodliwe, że mogą przecież co najwyżej warknąć. - co nieco wiedziała na temat opieki nad zwierzętami, choć było wielu lepszych od niej na tej płaszczyźnie. Mimo wszystko o ghulach słyszała. Może i nie była popularną i modnie ubierającą się dziewczyną, ale potrafiła słuchać i wyłapywać, a głównie zapamiętywać, smaczne detale nawet cudzych historii. Wzruszyła ramionami tuż po jego wyjaśnieniu. - Każdy zdenerwowałby się jakby ktoś się doczepiał albo dokuczał. - nie uważała, aby miał teraz się tłumaczyć z powodu. - Ja nie zamierzam. - zapewniła na zaś i dopiero teraz czuła ulgę, że jednak roześmiał się w głos, gdy sobie z niego zgrabnie zażartowała. Bonnie miała poczucie humoru, choć często tłumione obawą, że ktoś weźmie jej żarty zbyt osobiście i się obrazi. Tak bardzo chciała być lubiana, że wolała przeprosić o jeden raz za dużo aniżeli o jeden raz za mało. Wydusiła z siebie "nie przepraszaj, to moja wina", ale zapewne tego nie zrozumiał, bowiem powiedziała to niemalże bez otwierania ust. Chciała zapaść się pod ziemię, że doprowadziła do takiej sytuacji, że ją za coś przeprasza! To prędzej ona powinna kajać się za sprowadzenie go na ziemię. Nie potrafiła zebrać się w sobie, aby popatrzeć mu w oczy. Nie, ona niczym dzieciak wbiła wzrok w swoje czarne baletki, jakby tam była wypisana metoda na wybrnięcie z takiej sytuacji. - Wygłupy są fajne, to nie tak, że mi się nie podoba... - odezwała się jednocześnie z nim, gdy też tłumaczył swoje zachowanie. To było takie miłe, że gotów był kogoś przegonić i nie dopuszczać do dwuosobowych wygłupów, to tak jakby naprawdę mu zależało, aby chichrali się sami... Zamrugała, gdy zobaczyła pochylającą się głowę Boyda i aż podniosła swoją, żeby nie musiał tego robić. Chciał iść? Myślał, że ma go dość? Skąd on się urwał? Te wątpliwości to wszak jej domena, a nie jego. - Nnie. Nnie mam dość, nie o to chodzi. Ja się nie denerwuję. - ani trochę, a zacisnęła palce na zebranych piórkach jakby miała je zmiażdżyć. Żałowała okrutnie, że nie mogą wrócić do ganiania się po sowiarni i ciskania w siebie ściółką. - Możemy porobić coś idiotycznego skoro nikt nas nie widzi. - zaproponowała i zauważyła, że z tego wszystkiego dostała chrypki i nawet gdy odchrząknęła dwukrotnie to ona pozostała. Otwarła palce, a zebrane piórka same poderwały się do lotu i odleciały na parter sowiarni po drodze zakręcając się w spirali. Oparła obie dłonie o niezbyt czystą barierkę, bo znów nie wiedziała co ma z nimi zrobić. - Czyli Fuj to ghul a nie ghulica? - uznała, że jeśli wypyta go o jego ulubiony temat to poprawi swój wizerunek w jego oczach. Zdmuchnęła jeden kosmyk włosów sprzed twarzy. - Sąsiedzi chyba nie są zachwyceni lokatorem, co? Ja widziałam kiedyś młode płaczące ghulątko na lekcji opieki nad zwierzętami antropoidalnymi. Uroczo paskudny widok. - chociaż takim czymś mogła się pochwalić, bo choć nie brała aktywnego udziału w życiu towarzyskim w Ilverymony to nie oznaczało, że była odizolowana całkowicie od innych wartości oferowanych przez świat. Popatrzyła na profil chłopaka i wygięła usta w uśmiechu, na który pozwalała sobie głównie w mniejszym gronie.
– O, dobrze wiedzieć. Chociaż z tą nieszkodliwością to pozory. Nie wiem jak inne, ale nasz jak się wkurzy to rzuca obierkami – zdradził jej, sam nieco zaskoczony z faktu, że Fuj był naprawdę dobrym łamaczem lodów, kopalnią anegdot, i jak dotąd każdy – w tym Bonnie - reagował entuzjastycznie na wzmiankę o tym paskudnym podopiecznym. Dziewczyna okazała się być jedną z tych osób, przynajmniej tak mu się wydawało, z którą już chwilę po poznaniu znikał dystans towarzyszący zazwyczaj początkom znajomości i nawet jeśli nie była przy tym najbardziej przebojowym człowiekiem w zamku, to jemu wcale to nie przeszkadzało, bo wydawała się być przy tym… autentyczna. Na tyle, na ile można było to ocenić po tak krótkiej rozmowie, oczywiście. Jasne, że po jego nieudanych żartach zrobiło mu się głupio i niezręcznie, i też dużo bardziej wolałby jej nie – no właśnie, co? - zdenerwować? zasmucić? spłoszyć? i dalej beztrosko ganiać się po sowiarni, ryzykując skręcenie karku, ale mimo tego wcale nie miał jej za złe, że zrezygnowała z wygłupów w momencie, w którym przestała mieć na to ochotę. Dużo bardziej wolał to, niż gdyby miała udawać, że się dobrze bawi, a w głębi duszy umierać z zażenowania i rozważać skok przez okno. - Ej, w porządku, nic się nie stało – odparł, gdy dla odmiany to Bonnie zaczęła coś mamrotać o swojej winie – Nie ma nic złego w mówieniu, że coś ci nie pasuje – dodał, może trochę bez sensu, bo przecież to nie było żadne wielkie odkrycie, ale chciał ją jakoś utwierdzić w przekonaniu że wszystko spoko i że może przestać wyglądać, jakby się przejmowała, że popełniła gafę. Gdy uwolniła piórka z mocno zaciśniętej dłoni, obserwował chwilę w milczeniu ich chaotyczny lot, rozważając jej propozycję o powrocie do robienia z siebie durniów, ale nie wiedział, czy naprawdę chce, czy tak tylko gada, żeby jakoś wybrnąć – No, kolejna rundka bitwy na ściółkę jest kusząca… ale chyba nie powinniśmy już dziś tu ryzykować złamania kręgosłupa – uznał trzeźwo, stwierdziwszy po namyśle, że niedługo ma mecz do zagrania, i wolałby nie przekonywać się chyba, jak się gra z paraliżem kończyn. Powinni się z tym berkiem przenieść na błonia, czy gdzieś. O, i wysłać te paczki też powinni, przypomniał sobie o nich dopiero gdy jego wzrok padł na jego pakunek, odłożony wcześniej na bok, teraz przysypany nieco kawałkami słomy. Nie zdążył jednak o tym wspomnieć, bo zadała kolejne pytanie o ghula. (Wcale nie musiała w żaden sposób się rehabilitować.) - Hm? No… na to wygląda. Sąsiedzi? A pewnie, czasem się niektórzy awanturują jak za głośno wyje w nocy albo pluje na ludzi wchodzących do kamienicy, ale kto by się tam tym przejmował – machnął ręką, bo chociaż nadal usilnie próbował wpoić ghulowi podstawowe zasady funkcjonowania jak porządny obywatel to miał w dupie zdanie sąsiadów i był zdania, że tylko on (i Fillin, ale on akurat tego nie robił i tak) może się czepiać Juniora, a nie jakiś tam pan Smith spod piątki. - Uroczo paskudne, czyli podobnie jak z ludzkimi dziećmi? Miałaś w Ameryce opiekę nad zwierzętami antropoidalnymi? – zainteresował się tą wzmianką i sam też oparł o barierkę – I co, uczyli was tam czegoś mądrego czy samo pierdolenie jak na większości lekcji? Ej, mówili czy ghule można nauczyć angielskiego? Próbowaliśmy z Fillinem, ale ten cep nic nie klei – zakończył, odwracając się w jej stronę żeby się uśmiechnąć na znak, że to ostatnie pytanie nie jest do końca poważne. Przyłapał się jednocześnie na tym, że chyba przestało być niezręcznie i wrócili do punktu wyjścia, czyli przyjemnej rozmowy.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Wyobraziła sobie ghula rzucającego na oślep obierkami i innymi ścinkami warzywnymi. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć, a jeśli tak dalej pójdzie to zaczną boleć ją policzki od ciągłego wyginania ust. To zupełnie co innego niż w Ilverymony i czuła się tutaj szczęśliwa. - Myślę, że od obierek jeszcze nikt nie umarł. - oznajmiła rezolutnie, aby po prostu nie pozostawiać tej wypowiedzi bez komentarza. Nie chciała, aby Boyd jeszcze pomyślał, że go nie słucha albo ma w nosie jego opowiastki. Naprawdę miło słuchało się jego wesołego głosu, a obserwowanie ekspresji jego twarzy mogłoby być czasochłonnym zajęciem. Potrzebowała tych zapewnień jak tonący powietrza, a więc gdy dwukrotnie powiedział, że wcale nie musi czuć się winna to patrzyła na niego z rozszerzonymi źrenicami i chłonęła te słowa jak gąbka. Wiedziała też, że nie da się wrócić do wygłupów po tym jak się one skończyły. - Słuszna uwaga. - wydukała i mogła wyciągnąć ze swojego swetra ostatnie kawałki słomy. Można uznać, że jest remis i to jej odpowiadało. - Taki jest tam odpowiednik tutejszego ONMS. Większość lekcji była organizowana w plenerze, często też poza szkołą. - podzieliła się informacją, skoro dopytywał i było to miłe. - Och nie wiem, aż tak nie uważałam, ale ogólnie wydaje mi się, że jakby uczyć ich pojedynczych słów-komend to powinny po jakimś czasie załapać. Wiesz, jak takie roczne dziecko, co się dopiero uczy. - zaproponowała takie podejście, bowiem nie mogła pochwalić się większą wiedzą. Zapewne za jakiś miesiąc albo dwa zapyta czy Fuj umie coś mówić i czy zachowuje się należycie. Faktycznie oboje zapomnieli o przyniesionych paczkach, więc szybko je odkopali i mogli nadać. Z pomocą Boyda i jego idealnej perswazji udało się zwabić sowy (i kto tu był ich królową?!) na dół i przywiązać oba pakunki. Tak czy siak musiało każde iść w swoją stronę, choć sama Bonnie niechętnie o tym pomyślała. To był jak haust świeżego powietrza - wygłupy w sowiarni. Ona, siedemnastolatka. Powinna zachowywać się odrobinę dojrzalej.
| zt x2
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Penetrowanie wyższych kondygnacji jednak przynosiło swoje efekty! Kolejne jajko wylądowało w kieszeni jej spódnicy, kiedy wspinała się do hogwarckiej sowiarni. Nawet jeśli Perpetua płaciła za to swoim komfortem - zazwyczaj nie miała problemów z poruszaniem się, ale zazwyczaj miała też swoją laskę, na której mogła się wesprzeć. Bez niej czuła się jak bez ręki - a raczej nogi. Oprócz tego, że musiała teraz asekurować sama siebie o ściany zamku - kompletnie nie wiedziała jak sobie poradzić ze swoją różdżką. Do tej pory miała na nią specjalny schowek w lasce - teraz próbowała ją przechowywać w kieszeni, za gorsetem sukienki, w rękawie... Żadne miejsce jej nie odpowiadało. Już wygodniej było jej taszczyć pisanki w kieszeniach. Mając następną z nich - z uśmiechem zadowolenia, opuściła sowiarnię.
Po ostatniej lekcji ONMS, Swann złapał jego i @Maximilian Felix Solberg i oznajmił, że ma do nich pewną prośbę. Lu jak tylko usłyszał o przysłużeniu się bibliotece, poprzez przyniesienie do niej książek z sowiarni, od razu się zgodził. W bibliotece spędzał bardzo dużo czasu i cieszył się, że szkoła postanowiła trochę zadbać o asortyment na półkach. Sinclair mógł być praktycznie okrzyknięty molem książkowym, więc nic dziwnego, że bez wahania zgodził się pomóc profesorowi. Trochę zmartwiło go jedynie to, że miały to być Potworzaste Księgi Potworów, a wiadomo jak one mogą utrudnić człowiekowi czasami życie; jednak jeśli padło, że mają to zrobić we dwójkę z kumplem, to nie miał pytań. Następnego dnia pojawił się u stóp sowiarni, po czym powoli wyczłapał na górę i stwierdził, że zaczeka na Solberga przy samym wejściu do sowiarni. Mieli do przeniesienia aż ponad dwadzieścia egzemplarzy ksiąg, więc dobrze, że padło na nich, bo z racji trenowania quiddictha każdy z nich trochę pary w rękach miał. Lucas oparł się o murek na schodach i wyglądając Maxa, głaskał jedną z sówek, która wyłoniła się z wnętrza wieży i usiadła mu na ramieniu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prośba Swanna wydawała się niepozorna. Dlatego też Max bez wahania zgodził się pomóc. Skoro książki miały być w kufrze to ryzyko też było przecież mniejsze. A do tego miał pracować z Lucasem. Dream team bez dwóch zdań! Tak, jak się umówili, stawił się pod sowiarnią. Lucas już na niego czekał, zajęty jedną ze szkolnych sówek. -Gotowy, ruszyć na pomoc naszej biednej bibliotece? - Zapytał przybijając mu pionę na przywitanie. Nie raz dźwigali już kufry ze sprzętem do Quidditcha. Lepiej, Max był w stanie przetransportować taki, jako staruszka, więc skrzynia z książkami nie powinna stanowić dla nich wyzwania. Siły w rękach im nie brakowało przecież. -Czy tylko mnie zastanawia, czemu Swann nie mógł tego przetransportować jakimś zaklęciem? - Było to chyba jedyne pytanie jakie miał do tej całej misji. Przecież to nie było takie trudne. Zamiast tego woleli jednak wykorzystać dwójkę ślizgonów. Może to jakaś kara, której oni nie zrozumieli? Chociaż myśląc logicznie, na karę to było zbyt łagodne.
Dokładnie, w takim zespole mógł pracować. Nawet gdyby im kazali bez magii przenieść wszystkie zasoby biblioteki w inne miejsce, to byłoby to sto razy mniej uciążliwe, gdyby miał to robić właśnie z Solbergiem. Trzeba mu było przyznać, że zawsze był z niego dobry kompan nie tylko do zabawy i do wygłupów, ale także do poważnej roboty. Zauważywszy wspinającego się po schodach młodszego kolegę, przeniósł wzrok ze sowy na niego. Przybił mu piątkę i zaśmiał się na jego słowa. - Gdybyś częściej w niej bywał to z pewnością byś zauważył, że nie jest aż taka biedna, ale masz rację, książek nigdy za wiele i trzeba się przysłużyć. - zażartował, wiedząc że Max też korzystał ze szkolnych zbiorów niejednokrotnie, jednak odrobina dramaturgi w żartach nikomu nie zaszkodzi. I tak, rzeczywiście Maksiu miał siłę w rękach nawet jako babcia Felicjia, co Sinclair widział na własne oczy przy okazji ich ostatniego treningu. Młodszy Ślizgon nawet jako osiemdziesięcioletnia babunia, dawał sobie rade ze sprzętem do grania, więc teraz Lu miał najlepszego towarzysza do zadania, które zadał im Swann. Kiedy usłyszał kolejne słowa kumpla, zmrużył nieco oczy i zmarszczył brwi. - Ty... rzeczywiście, dziwne. Wiesz, że nie zastanawiałem się nad tym wcześniej. Może Potworzaste nie dadzą się za pomocą magii? W końcu to nie takie zwykłe podręczniki, nie? - myślał na głos, drapując za uchem filigranowe ptaszysko, siedzące na jego barku. Weszli do środka i Lucas rozglądnął się po wnętrzu wieży, wypatrując pudeł, czy tam kufrów, w których miały znajdować się poukładane podręczniki do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Po ostatnich wydarzeniach, Maxowi przyda się trochę wysiłku fizycznego. Może przenoszenie całych zasobów biblioteki to byłaby mała przesada, ale dział ksiąg zakazanych już by chętnie przemeblował. Chociaż strach pomyśleć, jaką wiedzę by ten duet wtedy posiadł i, co gorsza, do czego ją później wykorzystał. Może Max by wpadł na pomysł, że dla zabezpieczenia swojego pechowego życia warto zrobić jednego horkruksa. Może próbowałby zamknąć kawałek swojej duszy w Andrzeju! To dopiero byłby pomysł. -Za tłoczno tam, nie można w spokoju wyrywać lasek. - Odpowiedział żartem na żart. Co prawda wolał capnąć księgę i znaleźć sobie jakiś przytulny kącik, ale w samej czytelni też często przesiadywał. Skoro internet tu nie działał, musiał radzić sobie inaczej. Poza tym, niektóre tomy zawierały dość ciekawe informacje i legendy, których raczej tak łatwo by nie wykopał z odmętów internetu. -O tym nie pomyślałem. - Przyznał, gdy Lucas zasugerował, że te konkretne księgi mogą być odporne na magię. -Teraz i tak już nic nie zrobimy. Bierzmy się do roboty! - Zobaczył w kącie wielki kufer i jedno mniejsze pudło. Obydwa były oznaczone i nie było wątpliwości, że to właśnie tego szukali.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Gdyby wpadli na tak durny pomysł jak przemeblowanie w Dziale Ksiąg Zakazanych, to chyba całkiem zwątpiłby w ich zdrowy rozsądek. Jakoś nie było mu śpieszno do kolejnego szlabanu, a był zdania, że w tej części biblioteki nie ma nic ciekawego dla niego. W końcu, nie znał żadnego Andrzeja, jednak jeśli byłoby to częścią jakiegoś zakładu albo pranku, na pewno pomógłby kumplowi zrealizować ten plan. Obdarzył kumpla szczerym śmiechem i klepnął go w plecy, w odpowiedzi na jego wzmiankę o wyrywaniu dziewczyn w bibliotece. Tylko Solberg mógłby wymyślić skuteczny podryw na mola książkowego. Nikt inny chyba nie zaryzykowałby ochrzanem od bibliotekarki za łamanie ciszy, ale Maxowi było wszystko jedno. On nie z takich akcji wychodził cało. - Masz racje, ogarnijmy te księgi jak najszybciej, to może jeszcze zdążymy załapać się na kolację - oznajmił, mając nadzieję, że zanim wrócą z biblioteki coś ciepłego jeszcze zostanie w Wielkiej Sali na stołach. Kiedy weszli do środka rzuciły im się w oczy dwa pojemniki, podpisane jako "Dla prof. Swanna". Wszystko było jasne. Lu zrobił kilka kroków w ich kierunku i kopnął większe pudło, a w efekcie to zaczęło warczeć i bujać się na wszystkie strony, jakby coś chciało się z niego wydostać. Przeniósł wzrok z kartonu na Solberga, śmigając się pod nosem. - Chyba są zabezpieczone - rzucił, mówiąc o pudłach. - Może się na nas nie rzucą. - dodał po chwili i chwycił większy karton, ten w który kopnął i zapierając się, podniósł go z trudem. Wooho, było tam z kilkanaście tomisk na pewno.