W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Och, Amélie z dziecinną łatwością zawierała nowe znajomości, niezależnie od płci, wieku czy pochodzenia. Była ma tyle komunikatywna, że samą rozmową mogła zdziałać wiele. Tak samo było z płcią przeciwną - nietrudno przychodziło jej flirtowanie czy uwodzenie chłopców. Brzydka też nie była, toteż wzbudzała zainteresowanie wobec hogwarckich studentów. Nigdy nie bała się rozmawiać z chłopakami - co więcej, przychodziło jej to nawet łatwiej, niż z dziewczynami! Mimo tego, że częściej trzymała się z płcią przeciwną, niż z dziewczynkami, nie dotknęły jej stereotypy i nie stała się chłopczycą, a wręcz przeciwnie - jest piękna i kobieca. Odnosiła wrażenie, że nieco onieśmiela stojącego przed nią chłopaka, ale być może, był to tylko jeden z jej mylnych domysłów? Pierwsze wrażenie zawsze było istotne, niezależnie od zażyłości zawieranej znajomości, dlatego przy pierwszym spotkaniu nie udawała nikogo innego. Być może innych mogła zaskakiwać jej pewność siebie i bezpośredniość, ale Fosse właśnie taka była, więc jaki sens było udawać kogoś, kim się nie jest? Miała tylko nadzieję, że tego Francuza Krukona w żaden sposób nie przestraszyła swoją postawą. Przecież, po prostu była sobą. Niewiadomo w jaki sposób, Ślizgonka straciła równowagę i wylądowała w ramionach tego chłopaka. Być może to odór tych ptasich kup tak zakręcił jej w głowie, a być może było spowodowane to jej nieuwagą, trudno powiedzieć, jednak całe szczęście, Fosse nie upadła na te brudne, drewniane deski i nie obiła sobie przy tym tyłka. Choć właściwie, znając dziewczynę, bardziej przejęłaby się swoim drogim płaszczykiem niż jakimś tam siniakiem. Wzrokiem odnalazła jego uśmiech, po czym stanęła pewnie w pionie, wreszcie puszczając jego ramiona, które mocno ściskała dłońmi, w obawie przed upadkiem. Poprawiła swój szmaragdowo-stalowy szal i odwzajemniła jego uśmiech. - Tak, dzięki za pomoc... - odpowiedziała cicho, orientując się, że wciąż nie zna imienia Krukona. Nie chciała pozostawać teraz anonimowa, zwłaszcza kiedy bohatersko wyratował ją z opałów. - Właściwie to... jestem Amélie - przedstawiła się i podała nieznajomemu swoją zimną, małą dłoń. - Czy poznam imię mojego wybawcy? - zapytała, uśmiechając się delikatnie.
Nico wiele dałby za śmiałość, którą miała w sobie dziewczyna. Była bardzo pewna siebie, co w jakimś stopniu mu imponowało. Był szczerze zainteresowany jej osobą, sam znał osoby, które są dosyć skromne i płochliwe, raczej nie są otwarte na nowe znajomości. Normalnie nie chciałyby nawiązać jakiejkolwiek znajomości z dziwnym chłopakiem z czerwonymi oczami, który z samego rana siedział w sowiarni. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wygląda i jak reagują na niego ludzie. Raczej nieczęsto spotykają wychudzonego chłopaka, o praktycznie białej skórze, z długimi zaniedbanymi włosami, który wygląda po prostu niepokojąco. Wyglądał wręcz nędznie w towarzystwie tak czarującej istoty, jaką była Amélie. Zaraz po tym, jak się przedstawiła, uśmiechnął się delikatnie, chcąc sprawić chociaż wrażenie normalnego chłopaka z jej szkoły. Właściwie nie wiedział co ma zrobić z dłonią wyciągniętą w jego stronę. Pocałować? Nie no, bez przesady, przecież to nie średniowiecze. Pozostaje mu tylko uścisk tej dłoni. Ale zrobić to delikatnie, by przypadkiem nie ścisnąć jej za mocno, czy wręcz przeciwnie? Ścisnąć mocno, by pokazać jej, jak mocny ma uścisk. Właściwie o jakim mocnym uścisku mówimy? Nico nie był przecież jakimś siłaczem, który mógł się popisywać muskułami przed panienkami. Najlepszą opcją było uścisnąć rękę normalnie- nie za mocno, ale też nie za lekko. Z całą pewnością było widać to, jaki jest zakłopotany, zdecydowanie zbyt rzadko zawierał nowe znajomości. -Nicodéme- przedstawił się, delikatnie puszczając jej dłoń. Z jednej strony wolał być teraz sam, w końcu czekał na ten list, nie chciał się tłumaczyć z tego, co tutaj robi tak wcześnie, to zbyt krępujące. Co miał jej powiedzieć? Że czeka na list od przyjaciela, ale jest zbyt prywatny, by odbierać go o normalnej porze? No ale z tej drugiej strony ślizgonka niezwykle go interesowała. Chciał się dowiedzieć o niej więcej. To głupie, bo nie był dobry w takim "zagadywaniu" swojego rozmówcy. Musiał się nieźle nakombinować co powiedzieć, by rozmowa ruszyła do przodu. -Właściwie to mam do ciebie pytanie. Po twoim imieniu i akcencie wnioskuję po tym, że jesteś z Francji. Czy to prawda? Po prostu musiał o to zapytać, nie wytrzymywał z ciekawości. Francja jest dla niego czymś więcej niż domem. Kochał kulturę swojego kraju, architekturę, historię, wszystkie miejsca, które stamtąd pamiętał, Wersal- swoją małą ojczyznę. Tyle by dał, by znów tam być choćby na krótką chwilę. Miał nadzieję, że rozmowa z Amélie chociaż na chwilę przywróci go do domu.
Właściwie, odkąd siedzi w Hogwarcie od kilku lat też rzadko kiedy zawiera nowe znajomości, no chyba że kusi się o poszukiwanie miłości życia w klubach i barach. Toteż sytuacja poznania jakiejś nowej osoby, w sowiarni, jak się zresztą później sama Amelka przekona - tej samej narodowości co ona, nie była dla niej rzeczą na porządku dziennym. Uważała, że wygląd i zachowanie człowieka nie są w stanie określić człowieka. Nie można go zdefiniować, tylko po tym, jak się zachowuje - wystarczy choćby spojrzeć na polityków, którzy starannie dobierają słowa, by zachęcić obywateli do oddania na nich głosów. A po co to wszystko? Tylko by zdobyć władzę, a ich zapewnienia najczęściej są stekami bzdur. Tak samo jest z wyglądem - każdy ma swój indywidualny styl i jeśli lubi wyglądać niechlujnie, być może nie będzie magnesem, który przyciągnie tłumy, ale jeśli to właśnie taki wizerunek prezentuje jego osobowość, to po co wprowadzać jakieś zmiany? Gdyby Amélie miała unikać wszystkich ludzi, których gust niespecjalnie jej odpowiada, nie miałaby zbyt wielu znajomych na tym świecie. Oj, gdyby Fosse usłyszała przemyślenia chłopaka stojącego naprzeciw, chyba parsknęłaby śmiechem. Od kiedy całowanie kobiet w rękę to zwyczaj ze średniowiecza? Owszem, niektórzy uważają go za przestarzały, jednak świadczy on o poczuciu taktu u mężczyzny (wszystko przecież też zależy od sytuacji - w jednej, gest ten będzie odpowiedni, w innej już nie, a wygłupienie się jest gorsze od niewykonania tej formy grzecznościowej). Poza tym, całowanie kobiet w dłoń na powitanie jest swego rodzaju namiastką Wersalu w codziennej szarości życia, toteż takie zachowania powinny być bliskie Nicodémowi, czyż nie? Amélie miała wpajane zasady savoir-vivre'u od młodych lat, więc trudno było jej powstrzymywać się przestrzegania tych zasad. Zresztą, nie uważa, że ich znajomość to powód do wstydu, więc wciąż szlifuje je w pamięci, coby to żadnej nie zapomnieć. Czuła jego zakłopotanie, więc w pewnym momencie miała ochotę ścisnąć jego ramiona i powiedzieć mu, żeby po prostu wyluzował. Powstrzymała się do tego, bo nie wiedziała, jak to jest być introwertykiem, który nie lubi towarzystwa innych ludzi. Nie zdziwiła się, gdy zapytał o Francję, właśnie sama miała to zrobić. - Tak, z Annecy. Byłam nawet w Beauxbatons przez parę lat, ale paradoksalnie, bardziej podoba mi się tutaj. Zgaduję, że ty też, co nie? - Rzadko kiedy spotykała kogoś z jej ojczystego kraju, więc widok Francuza z krwi i kości sprawił, że dziewczyna jeszcze bardziej zainteresowała się Nicodémem. - Może... chciałbyś wpaść ze mną na poranną kawę do Hogsmeade? - zapytała, trochę jednak niepewnie, wiedząc że taka propozycja może chłopaka trochę zdziwić.
-No, byłem w Beauxbatons. Nie wspominam tego dobrze... Właściwie to mnie wyrzucili z tej szkoły? Byłem też w Trausnitz, tam skończyłem szkołę. W Hogwarcie jestem tylko na studia i jakoś nie mogę się tutaj zaklimatyzować. Dopiero po chwili zorientował się, że wspomniał jej o tym, że został wyrzucony ze szkoły. Dlaczego zamiast ugryźć się w język, robi z siebie jeszcze większego dziwaka? Na początku sprawiał wrażenie uroczego chłopca, który czerwieni się na widok dziewcząt, a teraz wyszedł na kolesia, który został wyrzucony ze szkoły, więc może być niebezpieczny, tym bardziej, że ze szkoły nie wyrzuca się od tak. Najchętniej uderzyłby się w twarz za swoją głupotę. Rzeczywiście propozycja ślizgonki nieco go zdziwiła. Raczej nie spotykał się z sytuacjami typu "Hej, jestem Amélie, a ty? Chodźmy na kawę." Tak bardzo chciał odmówić ze strachu przed tym, że dalej będzie gadał głupoty i jeszcze bardziej się pogrążał. Poza tym list od Felixa wciąż nie przychodził, musiał czekać... Ale z drugiej strony głupio było mu odmówić, czuł potrzebę spędzenia z kimś czasu i właśnie nadarzyła się ku temu wspaniała okazja i jak mógłby ją przepuścić? Może był delikatnie aspołeczny i jedyna osoba na świecie, z którą naprawdę dobrze się dogadywał, był on sam, ale musiał w końcu wyjść z tej swojej nory. Albo przynajmniej lekko z niej wyjrzeć, żeby mieć widok na świat. Kontakty towarzyskie były dla niego naprawdę trudne, dlatego często nie był sobą w interakcjach z innymi ludźmi. Starał się być po prostu miły i nie okazywać tego, co czuje naprawdę. Zawsze zdawało mu się, że to przez jego mugolskie pochodzenie. W końcu był szlamą i niezwykle się tego wstydził. Często powtarzał sobie, że wolałby się wcale nie urodzić, niż urodzić szlamą. Wolał, żeby Amélie się o tym nie dowiedziała, w końcu jest ze Slytherinu, zapewne jest czarownicą czystej krwi ze wspaniałego, francuskiego rodu. Jego matka to malarka i informatyk... Jego pesymistyczne myśli się rozwiały po tym, gdy powiedział, że bardzo chętnie pójdzie z nią na kawę. Jego ton był wtedy nieco pewniejszy, chciał pokazać się od tej lepszej strony. Powoli zaczął myśleć, że to jakiś głupi żart. W końcu dlaczego dziewczyna jej pokroju miałaby chcieć rozmawiać z looserem z Ravenclawu? No ale odwrotu już nie było. Lekko zgarbiony i zmieszany, ale w jakimś stopniu szczęśliwy, przepuścił dziewczynę przez drzwi i ostrzegł, że schody mogą być śliskie, a później szło już coraz lepiej. Na szczęście w drodze do Hogsmeade się odblokował i zaczął z nią normalnie rozmawiać. Opowiedział o Wersalu i o tym, że interesuje się sztuką. Może właśnie to zainteresowanie mogło delikatnie usprawiedliwiać to, że wydawał się być dziwakiem. Noo tak, w końcu jego wygląd mógł tłumaczyć jako artystyczny nieład. W towarzystwie dziewczyny kompletnie zapomniał o tym, że wygląda po prostu źle.
Pieprzone szorowanie sowich klatek znajdowało się gdzieś w czołówce najgorszych zajęć na świecie, ale mimo to nie żałowałem - warto było, a pierdolnięcie Mondragóna było dla mnie tak słodkie, że mógłbym nawet wylizywać klatki, a i tak nie żałowałbym swojego postępowania. W pewnym momencie naszły mnie jednak poważne wątpliwości, z których momentalnie wybawiła mnie Krysia. Ukochana sówka przyniosła mi list od ojca, do którego była dołączona książka traktująca o magii wśród starożytnych ludów Ameryki Południowej. W moim mniemaniu nie była to najbardziej porywająca lektura świata, jednakże ze względu na fakt, że szorowanie klatek strasznie mnie nudziło to z wielką chęcią otworzyłem ją pochłaniając kolejne strony podczas szorowania metalu oblepionego sowi gównem. Ku mojemu zdziwieniu dowiedziałem się z książki kilku naprawdę fascynujących rzeczy, a normalnie pewnie w życiu bym jej nie otworzył. Po wielu godzinach starannego pucowania w końcu Limiere przyszedł po mnie i łaskawie zwrócił mi różdżkę. Byłem znów wolny!
/zt
Kostka: 6
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W Durmstrangu przeważnie jedno czy dwa popołudnia w tygodniu spędzała na zamiataniu dziedzińca albo odmrażaniu konkretnych części szkoły. Zdążyła przyzwyczaić się do wymyślnych kar, które w Hogwarcie zapewne budziłyby oburzenie. Po przeniesieniu się tutaj czuła się, jakby trafiła do zupełnie innego świata - łagodnego, traktującego uczniów jak złote jajka i profesorów, którzy nie mieli nawet prawa nauczać o czarnej magii. Tutaj Fire czuła się praktycznie niczym nieograniczona. Atak na lekcji? Wolała nie myśleć o tym, jaka kara czekała w Durmstrangu... Tutaj wystarczyło wysprzątać sowiarnię. Zabrała się za to wyjątkowo spokojnie, bez żadnego gniewu na Swanna, że ją tak załatwił. Pobyt wśród sów przypominał niestety o Dzióbku. Mimo, że Aurelius i Cicero byli świetnymi zwierzętami, Fire nadal pamiętała o swojej starej sówce. Sprzątała odchody i szorowała podłogi w zamyśleniu. Próbowała zająć umysł czymś pożytecznym, więc powtarzała sobie formułki eliksirów. Po francusku, żeby było trudniej. Była sama, co teoretycznie Blaithin odpowiadało. Gorzej, że przez późną porę czuła się zmęczona. Nie wiedziała, ile minut spędziła na szlabanie, ale zdążyła zapaść noc. Prefekt podniosła się z kolan i wytarła ubrudzone ręce o ścierkę. Najwidoczniej Swanna dalej nie było. Czy on wie, czym w ogóle jest odpowiedzialność? I tak, to pytanie zadawała właśnie Fire. Sceneria w sowiarni zmieniła się jak w jakąś z horroru. Gasnące światła nie przerażały Gryfonki ani nawet wycie wilków. Jeśli ktoś planował wyskoczyć z wielkim "BUUU" najpewniej rąbnęłaby go z pięści w nos. Czekała zniecierpliwiona aż niemalże podskoczyła w miejscu, gdy jakieś zwierzę zaczęło dobijać się o drzwi. Nie miała różdżki, więc gwałtownie odczuła swoją bezsilność. Chwyciła za pierwszy lepszy kij i wcisnęła się w ścianę za klatkami sów. Wyklinała w głowie Swanna, ale ostatecznie to on zjawił się, żeby Fire wyciągnąć. Wściekła i zdenerwowana szybko zaszyła się w dormitorium.
zt Kostka: 3
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Szlaban był w pełni uzasadniony. Właściwie powinien się cieszyć, że tylko tyle, a nie wyrzucenie ze szkoły. Za tak poważne złamanie zasad (nie jednej na dodatek), trzeba przyznać, iż łagodnie się z nim obeszli. Wszedł do sowiarni i już miał się zabrać za sprzątanie, gdy nagle nauczycielka zażądała oddania różdżki. Nie był to jakiś wielki problem, Neirin i tak zamierzał sprzątać ręcznie, ale żeby aż konfiskować mu badyla? Za kogo go miała? Umie dotrzymywać danego słowa. Niemniej lepiej nie robić sobie kolejnych problemów czy kłócić się o głupi kawałek drewna. Na wieczność mu go nie odbiera, a tylko na czas szlabanu. Oddał zatem różdżkę i został sam, czyszcząc klatki z ptasich odchodów. Nie trzeba było długo czekać, aby zrobiło się ciemno. Dyrektorka nie mogła wiele czasu poświęcić mu za dnia, zjawili się zatem na miejscu późnym wieczorem. Na szczęście noc była dość jasna, a on miał odpaloną przez nauczycielkę lampę. Późne godziny spowolniały zatem jego pracy. Przynajmniej nie, aż światło nie zaczęło migotać. Oderwał się od prętów klatki, wbijając spojrzenie w gasnący ogień. Dziwne, groteskowe cienie padały na ściany, drżąc i szarpiąc samymi sobą wedle podrygów gasnącego ognia. Wkrótce wszystko się uspokoiło, kiedy coś zdusiło płomień. Na zewnątrz rozległo się przeciągłe, wilcze wycie, zwracające od razu uwagę. Walijczyk przeniósł spojrzenie na wschodzący Księżyc. Pełna, lśniąca tarcza wznosiła się wolno nad czarnymi drzewami Zakazanego Lasu. Kolejne wycie przecięło nocne powietrze. Nie spodziewał się gwałtownego uderzenia w drewniane drzwi. Aż drgnął, okręcając się i odsuwając o krok. Szukając różdżki, której przy sobie nie miał. Jak wcześniej nie narzekał na jej brak, tak teraz byłaby mu bardzo potrzebna. Jak znalazł na taką sytuację. Jął się zastanawiać. Jest na wieży... Bardzo wysoko. Jest pełnia co prawda, niewykluczone, że hogwardzkie wilkołaki radośnie sobie hasają między drzewami Zakazanego Lasu. Ale jaka bestia mogła znaleźć się w tym jednym miejscu? Przejść tyle krętych schodów, aby walić właśnie w te drzwi? To zbyt nieprawdopodobne, aby było prawdziwe. Nie bał się, spokojnie analizując sytuację. W tym czasie drapanie w drewno ustało. W sowiarni zapadła cisza, jaka panowała w niej przed tą dziwną, nieco fantastyczną sceną rodem z jakiegoś horroru. Chłopak zmarszczył brwi, tym mocniej zastanawiając się, co się dzieje. Odczekał parę chwil, upewniając się, że atak nie nastąpi ponownie, zanim podszedł wolno do wyjścia, łapiąc za klamkę i... stając twarzą w twarz z nauczycielką. Dyrektorka zdawała się czymś poruszona. Bez słowa oddała chłopakowi różdżkę, a potem poprowadziła go przez opustoszały już Hogwart pod pokój wspólny Hufflepuffu. Zostawiając dopiero, gdy uczeń znalazł się w środku. Ona nie mówiła, on nie pytał. Wszelka logika wskazywała na to, że jeden z duchów wyciął Neirinowi numer. Chociaż zachowanie nauczycielki niepokoiło. Ale przecież żaden wilkołak nie znalazłby się w zamku. Prawda?
Zdecydowanie Silvia mogłaby się założyć, że Hogwart posiadał ponad sto różnych sal i pomieszczeń, kilkanaście tysięcy schodów, schodków i schodeczków i jeszcze więcej drzwi, które w jedne dni prowadziły do zupełnie innych miejsc, niż w kolejne. Przechodząc przez drzwi prowadzące do klasy transmutacji miało się wrażenie, jakby nagle znalazło się w drugim końcu szkoły. Dla dziewczyny to nadal była cholerna, nierozwiązana zagadka. Nie mogła tego zrozumieć i zrozumieć chyba nie chciała. Bo przecież całe piękno tkwiło w tym, że to właśnie była tajemnica, prawda? Chyba o to chodziło, pewności jednak nie miała. Pierwszy dzień dobiegł końca niespodziewanie szybko jak w jej odczuciu. Nie spodziewała się, że nauczyciele od razu rozdadzą tyle różnych prac domowych i zaczną naukę tak szybko i ostro. Miała nadzieję, że pozwolą im powoli powrócić do rutyny panującej w zamku, a nie, że po prostu wrzucą ich w głębokie bagno. To było straszne po prostu. Zgodnie z obietnicą daną matce i wujkowi Giovanniemu ruszyła do sowiarni w celu odnalezienia Romo. Jej jedynej pamiątki z czasów Calpiatto. Chyba lepszych czasów. Na pewno bardziej spokojnych i beztroskich niż w tym momencie. Obiecała obojgu, że będzie na bieżąco informować ich o życiu w Hogwarcie i o tym, co się u niej dzieje. Martwili się cholernie mimo, że mieli świadomość, że tam jest bezpieczna. Ona sama również martwiła się o nich. O ile z matką było coraz lepiej, tak wujek Gio znikał coraz częściej i nagle bez słowa. Nie wiedziała, czy dalej wraca na Sycylię do Cosa Nostry, czy opuścił Mafię. Chciała wiedzieć, o co chodzi, ale nie dane jej było poznać tych informacji. Odnalezienie Romo pośród chmary sów wcale nie było łatwym zadaniem. Ale w końcu wypatrzyła go a i on dostrzegł chyba jej drobną sylwetkę, bo zleciał po chwili z żerdzi i wylądował miękko na wyciągniętym przedramieniu dziewczyny. Zahuczał cicho, łagodnie, jakby na powitanie i pieszczotliwie uszczypnął ją w palec. Ona odwdzięczyła się podrapaniem go po niewielkiej głowie. Jej ukochany Romo. Przywiązała mu dwa listy do niewielkiej nóżki. -Jeden jest do mamy. Drugi do wujka Giovanniego. Nie wiem, gdzie on jest, ale na pewno go odnajdziesz. - wytłumaczyła ptakowi wszystko spokojnie, a ten jakby na potwierdzenie zrozumienia jej słów, ponownie zahuczał i wzbił się w powietrze, wylatując z sowiarni. Patrzyła za nim przez kilka minut, aż nie zniknął jej całkowicie z oczu. Pozostawało czekać na list od obojga.
Ból głowy towarzyszył młodej Cortez od rana. Nie pomagały nawet eliksiry w które zaopatrzyła się u Aleksandra z domu. Miała nadzieję, że jego matka nie zauważy braku kilku buteleczek. Miała ich tak dużo, że spokojnie można byłoby je rozdać, po jednym z każdego rodzaju, wszystkim uczniom tej szkoły. Uciekła nawet do zaklęć lecz i te na wiele się nie zdały. I po co piła? Przecież mogła załatwić to w inny sposób. Zamknąć się w dormitorium i pić z kuzynem? To zdecydowanie było by lepsze i bardziej bezpieczne. Z nim by się nie przespała.... Świerze powietrze owiewające jej zmęczoną i skacowaną twarz działało jak ukojenie. Mogłaby tak stać i zażywać jego kojących właściwości godzinami jednak czekało ją ważne zadanie. Musiała wysłać list do ojca. Mogła robić wszystko co tylko chciała ale o tym nie mogła zapomnieć. Ojciec jeszcze raczyłby złożyć im wizytę za jej zapominalstwo i zostać z nimi aż do ukończenia studiów. Wizja ta przerażała ją tak bardzo, że nawet będąc na kacu kroczyła dzielnie do sowiarni. Zdecydowanie na początku roku powinni rozdawać nowym uczniom mapki z dokładnym objaśnieniem gdzie co się znajduje. Biedna Isabelle skręciła ze cztery razy w zły korytarz, przeszła kilkanaście razy przez nie te drzwi wychodząc z drugiej strony zamku. Szczególnie znienawidziła ruchome schody, które najwidoczniej postanowiły sobie z niej pożartować. Za każdym razem, gdy tylko próbowała dostać się do jednego z korytarzy, notabene złego, zmieniały one swoje położenie. Aż w końcu zrezygnowana dziewczyna przeszła całą drogę, do owego korytarza, na około. Będąc na szczycie sowiarni zatrzymała się na chwilę. Z początku chciała się wycofać widząc jakąś dziewczynę, jednak nie po to szła taki kawał, męcząc się niemiłosiernie, aby teraz sobie odpuścić. Pewnym krokiem weszła do środka kierując się w stronę szkolnych sów. - Zaraz uciekam, wyślę tylko to i... - odwróciła się w stronę nieznajomej i zamarła. Od tyłu nigdy by jej nie poznała. Tym bardziej w tym kolorze włosów. Nawet zastanawiała się czy to nie są jakieś uboczne działania zażytych eliksirów. Czy to możliwe, że przed nią stała Silvia? Dziewczyna, która zniknęła bez słowa. Dziewczyna która niegdyś była jej przyjaciółką. Dziewczyna dla której gotowa była złamać świętą zasadę rodziny. Tak. To na pewno była ona. Trochę wyższa i bardziej kobieca ale ona. - Silvia? - słowa same wyrwały się z jej ust. Na tą chwilę zapomniała nawet o liście, który musiała wysłać do ojca.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Romo odleciał, tym samym zostawiając Silvię samotną na szczycie wierzy w której znajdowała się sowiarnia. Czuła, jakby razem z tą sową odlatywała jakaś część jej samej, która należała do matki i wujka Giovanniego. Zawsze pozostanie tą Borsellino, która nic nie wiedziała o tym, czym zajmuje się jej ojciec. Tylko jakoś w tym miejscu mogła nie myśleć o przeszłości. Tutaj była Silvią Valenti, która nie musiała obawiać się o to, że przeszłość ją dosięgnie. Tu była kimś nowym, kimś obcym. Mogła stać się kimkolwiek chciała. Mogłaby, gdyby... No właśnie... Gdyby nie głos, który usłyszała za swoimi plecami. Zawsze by go rozpoznała, nawet wybudzona w środku nocy. Tylko, to nie było możliwe, aby w Hogwarcie była Isabelle. Ona pozostała w Calpiatto. Silvia musiała mieć jakieś omamy. Ale nie mogła ich mieć! Nigdy nie pomyliłaby tego głosu. Był tak realny, że to musiała być ona. Nie miała odwagi, aby się odwrócić i to sprawdzić. Czuła, jakby stopy przyrosły jej do ziemi, stały się niezmiernie ciężkie i niemożliwe do uniesienia. Miała dziwne wrażenie, że krew odpłynęła jej z twarzy. Nawet przełknięcie śliny stało się zbyt trudnym zadaniem do wykonania. Mogła tylko tak stać w tym miejscu nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu. Ale zmusiła się do tego, aby się odwrócić. I ujrzała dokładnie to, co ujrzeć spodziewała się. Może trochę odmieniona, może delikatnie zmęczona, ale stała przed nią Isabelle. To na pewno była ona. Starsza, jakby bardziej dojrzalsza niż ją dziewczyna zapamiętała. Ale żywa, tutaj. -Cześć. - zdołała tylko wyszeptać przez zaciśnięte gardło. A potem dalej patrzyła na jej dawną przyjaciółkę, nie wiedząc co tak właściwie powinna zrobić. Czy podbiec i ją przytulić, rzucając się jej w objęcia? Czy może jednak uciec gdzie pieprz rośnie i udawać, że ta sytuacja nie miała nigdy miejsca. Chciała tak wiele zrobić, tak wiele pytań pojawiło się w jej głowie. Czemu nigdy nie napisała, po tym jak uciekła z Calpiatto. Nie mogła wyjaśnić jej, że uciekała z matką przed mafią. Nie wolno jej było. Może to właśnie było powodem, pojawienia się łez w jej oczach. Zaczęła uparcie mrugać, jakby próbowała się ich pozbyć, jednak w niczym to nie pomagało. Po chwili zaczęły one płynąć po zaróżowionych policzkach, tym samym coś odblokowując w dziewczynie. -Isabelle... - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. Chciała podejść, przytulić, ale nie wiedziała, czy ona sobie tego życzy. -Tyle razy chciałam napisać, odezwać się, zrobić cokolwiek. Ale nie mogłam. Nie pozwolono mi...
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Czuła jak grunt osuwa się jej spod nóg, lecz w dalszym ciągu uparcie starała się zachować równowagę. Szło jej to dość opornie, przez co ściana wydała się jej kuszącą podporą. Złapała się jej szybko opierając o nią łokciem. Potrzebowała poczuć coś materialnego. W tym momencie wszystko wydawało się jej snem lub iluzją. Przecież nie wypiła aż tak dużo eliksirów aby mieć omamy. I czemu akurat miałyby być o Sylvii? Czuła wiele. Przede wszystkim ogromną złość. Żal był na drugim miejscu. Przecież mogła się odezwać, napisać, przyjechać. A przede wszystkim wyjaśnić czemu tak nagle zniknęła. Znała jej adres. W każdej chwili mogła przyjechać. Cokolwiek. Pozwoliła jej myśleć, że wyjechała właśnie z jej powodu. Przez jej węża. Przez to co jej zrobił i przez to co sama powiedziała. Gniew wzbierał w niej z każdą sekundą. Całość podsyciło jeszcze jej "cześć". Nie wdziały się tyle czasu, a ona zdołała wydukać tylko cześć?! Zaciskając pięści wzięła kilka głębszych wdechów. Kac w dalszym ciągu dawał o sobie znać nieprzyjemnymi mdłościami i bólem głowy. Koc, gorąca czekolada i łóżko wydawały się w tej chwili najprzyjemniejszą myślą. Chęć ucieczki z tego miejsca była coraz bliższa zrealizowaniu, a pozostawienie dziewczyny samej z myślami kotłującymi się w głowie kuszące. Mimo to nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Nogi nie chciały słuchać, a serce krzyczało ze szczęścia. W końcu mogła z nią porozmawiać. Mogła dowiedzieć się tego, czego inni nie chcieli jej powiedzieć - Dlaczego? Wreszcie udało się jej spojrzeć na dziewczynę. To co zobaczyła zaskoczyło ją tak bardzo, że nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Widok był podobny to tego z przed kilku laty. Wściekła Isabelle, zalana łzami Sylvia. Momentalnie wróciła do tamtego feralnego dnia wiedząc doskonale, że to, co jej umysł pokazuje jej w tej chwili to tylko wspomnienie. A mimo to znów poczuła ten sam gniew, chęć zemsty i pragnienie którego wcześniej nie znała. Pragnienie zrobienia jej krzywdy. Lecz to nie ona zaatakowała, a jej pupil którego w tym momencie nie było z nią. Może to i lepiej. Jeszcze sytuacja byłaby skora się powtórzyć. - Kto Ci nie pozwoli? - były to jedyne słowa na które zdobyła się w tej chwili. Nie mogąc dłużej patrzeć na jej twarz zalaną łzami westchnęła tylko odpychając się od ściany. Potrzebowała tego. Bała się, że o własnej sile woli nie zdoła do niej dojść. Gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko złapała dziewczynę w objęcia przygarniając do siebie. Dopiero po chwili poczuła jak łzy zalewają jej twarz. Czy ona płakała? Na to wyglądało. Mogła się tłumaczyć, że to przez zmęczenie i kaca jednak nie widziała takiej potrzeby. Oczywistym było, że wszystkie emocje uszły z niej pozostawiając lekki spokój którego nie czuła od dawna. - Nie płacz już. - mówiła cicho ale wyraźnie. Za wszelką cenę chciała uspokoić dziewczynę aby ta była zdolna wytłumaczyć jej wszystko.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
obserwowanie reakcji Isabelle było naprawdę ciężkie dla Silvii. Dla Hiszpanki musiał to być równie wielki szok jak i dla Włoszki. Bo w momencie, kiedy Silvia opuściła Calpiatto, nie przypuszczała, że dane jej będzie jeszcze spotkać kogokolwiek z tamtego, lepszego w jej odczuciu życia. Mogła tylko podejrzewać, co czuła panna Cortez. Były sobie naprawdę bliskie przez długi czas aż tu nagle po niemiłym incydencie z udziałem węża ślad po niej zaginął. Pech chciał, że miło to akurat miejsce niemalże w tym samym momencie co śmierć ojca Valenti i jej nagła ucieczka. Zapewne była wściekła, może się na niej zawiodła. Może czekała na jakiś odzew... Ba! Na pewno na niego czekała, a Silvia ją zawiodła. Usłyszała bardzo wyraźnie zadane pytanie, jednak gardło miała tak bardzo ściśnięte przez nagromadzone emocje, że nie mogła wydusić z siebie nawet słowa. Nigdy by nie przypuszczała, że spotkanie po latach może okazać się takie trudne. Wetknęła za uszy kilka kosmyków, które postanowiły przyozdobić jej twarz jednocześnie próbując przełknąć niechciane łzy gromadzące się w zbyt dużych ilościach. Szlag by to trafił. Wiele razy próbowała sobie wyobrazić ponowne spotkanie z Isabelle, ale nigdy ono w jej myślach nie wyglądało w taki sposób. Raczej sądziła, że to będzie wesoła chwila, a nie tak smutna jak w tym momencie. Szag... Łzy przyjaciółki sprawiły, że jakby ją otrzeźwiło. Nagle zapragnęła wziąć ją w ramiona i poczuć, że wszystko jest w porządku. Że b ę d z i e w porządku za niedługo. Za chwilę. Bo tylko dzięki niej mogło wszystko wrócić na swoje miejsce. Chociaż częściowo miały okazje wrócić te lepsze chwile. Lepsze wspomnienia. Wtulenie się w nią było najlepszym, co od dawna ją spotkało. Kiedy znowu mogła nosem dotknąć jej pięknych, pachnących włosów. Nie mogła nic na to poradzić, że zamiast ją to uspokoić, spowodowało napływ jeszcze większej ilości łez. -Tak bardzo Cię przepraszam - wydusiła, próbując jednocześnie się uspokoić. Co prawda trwało to dłuższą chwilę, ale w końcu się powiodło. Odsunęła się od Isabelle na długość wyprostowanych ramion, aby przyjrzeć się jej dokładnie. Zmiany nie były tak kolosalne, ale jednak różniła się od obrazka, który wyrył się w pamięci w Włoszki. Nic w tym dziwnego, w końcu minęło trochę czasu. I chyba przyszła pora, aby wyjaśnić sobie co nieco. -Zanim zniknęłam, stało się coś... strasznego. - wyszeptała niemalże, spuszczając wzrok i oplatając swoje swoje barki dłońmi. Jakby chciała się schronić, jakby to miało w czymś pomóc. Nie chciała mówić dalej. Nie mogła. Wiedziała, że jest winna Isabelle jakieś wyjaśnienia, dlatego kontynuowała. -Mu... musiałam uciekać razem z matką z Włoch... Wu...wujek nam pomógł we wszystkim... ukrył... To było straszne... - głos miała rozedrgany, nie była w stanie opanować jąkania. Wspomnienia ożyły i nabrały barw. Niepotrzebnie... Nie chciała tego. Ale musiała stawić temu czoła.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Uspokajała dziewczynę mówiąc do niej cicho i delikatnie. Nie chciała jej wystraszyć ani doprowadzić do jeszcze większego płaczu. Chodź prawdę powiedziawszy nie wiedziała nawet jakim sposobem mogłaby to zrobić. Musiałaby być na nią bardzo zła aby doprowadzić ją do płaczu, a złość na Sylvię przeszła jej na nią kilka minut wcześniej. Czując jednak jak jej bluzka robi się coraz bardziej mokra wtuliła nos w włosy dziewczyny delikatnie głaskając ją po plecach. Jej słowa sprawiły, że Isabelle zamknęła na chwilę oczy czując jak nowa partia łez próbuje wydostać się z jej oczu. Mrugając szybko próbowała je odgonić jednak na nic się to zdało. Kilka kropli spłynęło na jej policzek aby w następnej chwili zniknąć w włosach Sylvii. Sama pragnęła krzyczeć, że przeprasza. Że to na pewno jej wina i nigdy nie dopuści aby sytuacja, mająca miejsce w Calpiatto, powtórzyła się i w Hogwarcie. Choćby miała trzymać Nemezis pod kluczem, nie pozwoli aby zbliżył się on do Sylvii. - To ja powinnam przeprosić się zza wszystko. - spojrzał ana dziewczynę która to odsunęła się od niej. Jej zaczerwienione i spuchnięte od płaczu oczy wyglądały okropnie. Sama Isabelle z pewnością nie prezentowała się najlepiej. Każde słowo wypowiadane przez przyjaciółkę Isabelle chłonęła jak gąbka. Chciała wiedzieć wszystko i nie spocznie póki Sylvia nie powie jej co się stało. Tym bardziej, że zaczęła nie najlepiej. Samo słowo "strasznego" przyprawiło hiszpankę o dreszcz. Czyżby Nemezis spowodował jakieś uszkodzenia nieodwracalne, w ciele dziewczyny? A może zachorowała na coś czego nie da się wyleczyć. Zanim jednak zadała te wszystkie pytania wolała poczekać aż Sylvia sama rozwinie swoją myśl. Jednak nie spodziewała się tego co usłyszała. Nic się nie układało w tych słowach. Uciekać? Ukrywać? Przed kim i po co? Przecież nie miała wrogów. Nie miała przed kim uciekać. Nie chciała jednak naciskać na dziewczynę widząc w jakim jest stanie. Wspomnienia, które próbowała sobie teraz przypomnieć, musiały być niemiłym przeżyciem. - Nie musisz mi teraz wszystkiego mówić. - spokojnym głosem i z delikatnym uśmiechem na ustach zwróciła się w stronę przyjaciółki. Widok jak bardzo się męczyła przygnębiał Isabelle. Nie chciała aby dziewczyna mówiła coś, czego nie zdołała jeszcze przetrawić.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Wiedziała, że tak naprawdę nie zasługuje na to uspokajanie ze strony Isabelle. Bo w sumie to ona zniszczyła ich relację. Co prawda nie miała w tamtym momencie innego wyjścia, ale miała świadomość faktu, że była za to odpowiedzialna. Mogła napisać, mogła zadzwonić, mogła zrobić COKOLWIEK byle by tylko poinformować ją o całym tym zajściu. Próbowała się usprawiedliwiać, że nie miała czasu, nie mogła, nie powinna tego robić. Że wujo jej zabronił, że sytuacja była zbyt napięta aby ktokolwiek mógł się dowiedzieć o tym wszystkim. Prawda natomiast była taka, że nie zrobiła nic. Po prostu. Od tak. Uspokoiła się w końcu. Łzy przestały ciec, ale zaczerwienione oczy wyraźnie informowały o tym, że jeszcze niedawno tam były. Teraz nie mogła tego zatuszować, zresztą, nie chciała tego robić. A może nie powinna? Chyba potrzebowała tego, aby Cortez dostrzegła jej prawdziwy żal w związku z całą sytuacją, która je spotkała. - Ty nie masz za co przepraszać. To ja wszystko spieprzyłam tym, że nawet słowa głupiego do Ciebie nie napisałam przez ten cały czas. - zaprzeczyła stanowczo, kiedy usłyszała słowa przyjaciółki. Nie płakała już, głos miała pewny, kiedy je wypowiadała. Widziała dezorientację wymalowaną na twarzy hiszpanki, kiedy to na szybko starała się wszystko wyjaśnić. Ta cała ucieczka dziewczyny pokryła się z niemiłym incydentem węża Isabelle. Nic dziwnego, że mogła mieć wrażenie, że to właśnie przez niego Silvia nigdy nie wróciła do Calpiatto. Cholerny zbieg okoliczności. W ogóle bezsensowny można by było powiedzieć. Postanowiła chwilowo zarzucić ten temat, skoro nawet przyjaciółka uznała, że nie musi jej odpowiadać w tym momencie na wszystkie pytania. W zamian za to zamierzała odpowiedzieć na te niezadane, a znacznie łatwiejsze do przetrawienia przez nią samą. -W kwietniu 2017 roku zaczęłam tutaj chodzić. A w styczniu razem z mamą przeniosłyśmy się do Londynu. Od tamtego czasu nie widziałam więcej Włoch. I pewnie raczej już nigdy nie zobaczę. - ostatnie słowa wypowiedziała z czymś na kształt rozgoryczenia w głosie. Cholernie ją denerwowała cała ta sytuacja. Nie mogła nic jednak poradzić na to, aby zmienić ją w korzystniejszy dla niej sposób.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Gdy tylko Silvia przestała płakać poczuła ulgę. Nie dlatego, że nie musiała już oglądać jej łez lecz dlatego, że Silvia mogła spokojnie odetchnąć i uspokoić się. To było ważniejsze. Uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco. Nie chciała aby znów wracała wspomnieniami do czasów które sprawiały jej ból. A z drugiej strony chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć co się stało, czemu ją zostawiła i nie dawała znaku życia. Uciekanie, ukrywanie nie mówiło jej za wiele. Wręcz czuła przez to lekki mętlik w głowie. - Jak już mówiłaś uciekłaś z matką. Nie mogłaś napisać. Rozumiem. - i naprawdę to rozumiała. Gdyby sama znalazła się w takiej sytuacji pewnie postąpiła by tak samo. Rodzina najważniejsza. Tylko... Malutkie ziarnko żalu nadal w niej było. Nie tak duże jak wcześniej ale jednak. Przecież jej rodzina nie wynikała w sprawy mugoli, a tym bardziej nie zaprzatała sobie głowy jakąś mafią. Wiadomość od Silvi była by bezpieczna. Mugoli również nie przejęli by sowy. Byli na to zbyt głupi i nie wpadli by zwyczajnie na to. A może przyjaciółka się bała, że Izzy może ją wydać? W końcu rozstały się w nienajlepsztch warunkach. Dziewczyna mogła mieć różne myśli. Nie. Tą myśl Isabelle od razu wyrzuciła że swojej głowy. Silvia taka nie była. - I teraz rola się odwróci bo to ja powiem, że nie musisz przepraszać. Uznajemy, że obie zawiniłyśmy, obie przeprosiłyśmy i jest już dobrze. Koniec z przepraszenie.. - uśmiechnęła się do dziewczyny zapominając całkowicie o wcześniejszych myślach. Teraz najważniejsze było to, że znów się spotkały i mogły że sobą porozmawiać. Jak zadawanych czasów we Włoszech. - Ja bym nie mogła mieszkać tutaj na stałe. Brudno, zimno i cały czas pada deszcz. - nie miała zamiaru dołować dziewczyny. Stwierdziła jedynie fakt. - Gdyby moi rodzice nie mieli obsesji na punkcie czystości krwi, zabrała bym ciebie i twoja mamę do siebie. - w tym momencie zrobiło się jej szkoda dziewczyny. Tak wiele przeszła. Gdyby Isabelle tylko wiedziała, pomogła by jej. Poprosiła by nawet o pomoc ostatnią osobę do której by poszła - jej ojca. Zapewne zabronił y po wszystkim spotykać się jej z Wloszką ale było to nie ważne. Dla Silvi by to zrobiła. Lecz teraz było za późno. Nie mogła pomóc i to ją męczyło.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Czuła się o wiele lepiej ze świadomością, że Isabelle zrozumiała. A przynajmniej starała się zrozumieć to, co zdarzyło się w życiu Włoszki. Przynajmniej po tej enigmatycznej opowieści, którą jej dała. Nie mogła powiedzieć jej więcej i było to w pewien sposób dla niej wręcz druzgoczące. Przecież dawniej były ze sobą tak blisko. Rozumiały się pod każdym względem i nie było między nimi żadnych tajemnic. Nawet skrajności jeśli chodzi o krew nie były czymś tak strasznym, jakby mogło się wydawać zważywszy na to, jak wychowana była Hiszpanka, a jakie podejście do tego miała Włoszka. Niestety, Silvia czuła, że wszystko to runęło w momencie jej ucieczki. Może nie było jeszcze za późno na to, aby to odbudować... Może... Uśmiechnęła się delikatnie w jej kierunku. Jak dobrze było znów ją widzieć, móc znów z nią porozmawiać, wymienić poglądy. Dotychczas nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jej brakowało panny Cortez w swoim życiu. I tego, jak świetnie radziła sobie z nietypowymi konwersacjami, jak właśnie ta, którą przyszło im toczyć. -Na początku, to było wręcz straszne i nie do przejścia. - przyznała zgodnie z prawdą. Przeniesienie się ze słonecznej Italii do wiecznie deszczowej Wielkiej Brytanii było dla dziewczyny ogromnym szokiem. Brakowało jej słońca, ciepła, tego specyficznego zapachu powietrza wspomaganego nadmorską bryzą. Brakowało jej wszystkiego. Z czasem zaczynało jej tego wszystkiego brakować coraz mniej. Po prostu o wiele więcej rzeczy brała za pewniak i kolejne anomalie pogodowe stawały się dla niej oczywistością. -Teraz nie jest źle. Chyba po prostu przywykłam do tego wszystkiego i zrozumiałam, że lepiej nie będzie. Wspomnienie jej mamy nie było najlepszym pomysłem, ale Isabelle nie mogła o tym wiedzieć. No bo w końcu nie rozmawiały od lat i nie wiedziała ona o tragicznym stanie psychiki matki Silvii. Ale skoro były ze sobą szczere, to może Valenti powinna jej o tym teraz powiedzieć? -Wiesz, z moją mamą raczej byś się teraz nie dogadała. - jej ton na pozór był luźny, ale uczucia czające się w dziewczęcym ciele były zbyt silne. - Przeżyła załamanie nerwowe po śmierci mojego taty i tak jej pozostało do tej pory. W zasadzie nie ma z nią kontaktu, czasami w lepsze dni coś powie i to tyle.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Kobiety rozmawiały ze sobą jeszcze jakiś czas. Nic dziwnego, miały sobie naprawdę wiele do opowiedzenia. W końcu nie widziały się naprawdę długi czas. Wiele się wtedy zmieniło. Jeszcze więcej miało zmienić. Silvia była tego świadoma i nie mogła doczekać się momentu, w którym miała ponownie spotkać z Isabelle. Wiedziała o niej najwięcej, śmiało mogła uznać ją za powierniczkę swoich tajemnic. Nie mniej, Silvia nie mogła dłużej tutaj zostać. Miała jeszcze sporo do zrobienia, więc po pewnym czasie pożegnała się z Hiszpanką i ruszyła w swoją stronę z głową pełną pytań i myśli.
/Zt. x2
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Rzadko tu przychodził, bowiem odór ptasich odchodów skutecznie go płoszył. Nie było to ani czyste ani przyjemne miejsce, jednak od wczorajszego wieczoru jego sowa nie wróciła do mieszkania w Hogsmeade. Skoro nie było jej w domu to znak, że musiała gdzieś tutaj sobie klapnąć i odpoczywać. Zaczynał się trochę o nią martwić. Ptaszysko miało swoje lata, psuło się coraz częściej a on, zamiast jak na człowieka przystało zanieść ją do weterynarza albo kogoś z magowetów bardziej skłaniał się do układania na czubku jej głowy wieży z korków po winie. Wspiął się po krzywych schodkach i w sumie całkiem szybko odnalazł sowę o wdzięcznym imieniu Amanda. Leżała na jednej z niższych półek, a od razu rozpoznał, że złapała "zawiechę". - Nie dałaś rady wrócić, co? - jego głos nabrał łagodności, gdy kucał i delikatnie wyjmował ją z legowiska. Nie była lekka, a i przy okazji zauważył, że powinien iść z nią na podcięcie pazurów, jeśli miały jej nie ranić przy lądowaniu. Zakręcały się coraz bardziej, a z tego co mu ktoś tam mówił (Elijah? Matt? Nie pamiętał), to na starość nawet sowy mają swoje własne zwyrodnienia stawów. Przeszedł po wilgotnej słomie w kierunku schodków i tam usiadł, kładąc sobie sowę na kolanach. Nie ruszała się, a wyłupiastymi ślepiami wpatrywała się w niego, jakby przepraszała za to, że ją boli i nie może go należycie powitać. Pogładził ją po głowie i pod dziobem. - Ty pierzasta staruszko. Czas cię zabrać do weta. Coraz dłużej się zawieszasz. Ostatnio było to piętnaście minut... - wykrzywił się i przesunął wnętrzem dłoni po miękkich piórkach. Odkrył w tym momencie, że się nieco przerzedziły, straciły swój blask i były niebywale rozczochrane. - Co jeśli jakiś żbik będzie chciał cię wtedy zjeść? Nie ma bata, wiem, że nie lubisz, ale musimy tam iść. - wsunął palce pod jej skrzydło i rozłożył je bardzo delikatnie, by je wygładzić i jakoś ułożyć wygięte piórka. - Mnie też boli jak on cię kłuje i bada. Ale musimy, staruszko. - mróz nie był mu straszny, bowiem nie tylko golf ale i ciepłe ciało Amandy go ogrzewało. Nic sobie nie robił z faktu, że przemawia do nieruchomej sowy. Może nie miał zbyt dobrej ręki do zwierząt (brak doświadczenia i umiejętności), to jednak zżył się z Amandą. Wiedział, że jej dni są policzone. Westchnął i delikatnie zgiął jej skrzydło z powrotem w wygodną pozycję. - Czyli bierzesz dzisiaj urlop na żądanie? - uśmiechnął się do niej, drapiąc ją pod dziobem. Przymknęła ślepia i zauważył, że powoli "zawiecha" ustępowała.
To były intensywne dni dla Lanceleyówny która wciąż odczuwała skutki swoich ostatnich wybryków. Złamanie regulaminu, zamienienie Cassiusa w ślimaka z pewnością odbiło się jakimś echem na jej nienagannej wcześniej reputacji, ciągnąc za sobą podejrzliwe spojrzenia. Kłamstwem byłoby więc stwierdzenie, że otrzymany pocztą bukiet przepięknych kwiatów nie poprawił jej humoru. Nessa nie była obeznana z takimi gestami, nie cieszyła się specjalną popularnością wśród uczniów i studentów Hogwartu, więc po epizodzie z Holdenem dała sobie spokój z jakimkolwiek życiem uczuciowym, głębszymi emocjami. Było jej jednak miło, a blade zazwyczaj policzki po raz pierwszy od dawna zakrył cień rumieńca. Nie miała jednak pojęcia, komu podziękować. Freya nie wróciła jeszcze od rodziców, więc chcąc wysłać zamówienie do księgarni, musiała skorzystać z jednej ze szkolnych sów. Zebrała się więc, wciągając na ramiona czarny płaszcz i zabierając torbę pełną skarbów, wyszła z dormitorium, a następnie z pokoju wspólnego. Droga do sowiarni minęła jej szybko, mroźne powietrze wcale jej nie zniechęciło do czytania na dziedzińcu, co miała później w planach. Ujemne temperatury sprawiały, że uczniowie siedzieli w korytarzach i klasach, a większość najlepszych miejsc do siedzenia była już zajęta. Wbiegła po schodach, rozglądając się jeszcze dookoła, czy aby na pewno jej własne ptaszysko nie wróciła, po czym weszła do wieży, zamykając za sobą drzwi. Było tu cieplej, niż na zewnątrz, chociaż wciąż spomiędzy warg uciekała jej para. Wesoły skrzekot ptaków, trzepanie piór i ciche hukanie zaatakowały jej uszy, podobnie jak zapach siana i kurzu, który wdzierał się do nosa. Było tam coś jeszcze. Głos, który z pewnością do zwierzęcia nie należał. Nie chciała jednak chłopakowi przeszkadzać, dostrzegając jego czułą opiekę nad sową i ruszyła w swoją stronę, wybierając jedną z sów. Przekupiła ją ciasteczkiem, przekazała informację i puściła w drogę, odprowadzając jeszcze spojrzeniem karmelowych oczu. Pewnie by wyszła, gdyby nie dostrzeżenie wyraźniej sowy, która tkwiła na kolanach gryfona, którego roześmianą buzię kojarzyła z zajęć. I wtedy właśnie przez jej buzię przemknął wyraz zaskoczenia, a usta na chwilę ułożyły się w literkę "o". To była jej okazja, aby podziękować, bo o ile ją pamięć nie myliła — to właśnie ta sówka przyniosła jej prezent. Zerknęła ukradkiem do rozpiętej torby, gdzie jednak z kwiatów tkwił ususzony i zaczarowany, robiąc jej teraz za zakładkę do książki. Odetchnęła cicho, odgarniając kosmyk rudych włosów za ucho i ruszyła w jego stronę. - Cześć! Wiem, że nie znamy się tak oficjalnie, ale.. Czy to nie jest przypadkiem Twoja sowa? A jeśli nie, znasz właściciela? Mam do niego pewną sprawę.. -zaczęła z uśmiechem, lustrując go wzrokiem. Kucnęła, kładąc dłonie na swoich kolanach i wbiła spojrzenie w zwierzę, aby się jeszcze upewnić. Miała swoje lata, a jednak na kolanach studenta wydawała się całkiem spokojna na pierwszy rzut oka. Pamiętała jednak jej problemy z dostarczaniem poczty. Przerzedzone pióra, nieruchome ciało i łypiące ślepia sprawiały, że robiło się jej trochę przykro. Ona nie wyobrażała sobie momentu, gdy nadejdzie czas na Freyię, bo po Odynie było się jej bardzo ciężko pozbierać i długo broniła się przed nowym zwierzęciem. Znacznie łatwiej było się jej przywiązać do sów niż do ludzi. Nie mogąc się powstrzymać, sięgnęła po jedno z ciastek Freyi do paczuszki i podniosła na chłopaka spojrzenie, przekręcając głowę w bok. - Lubi owsiane z dynią? Zdaje się, że jej też muszę za coś podziękować. Mogę pokruszyć, będzie jej łatwiej. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, zaraz jednak uciekając wzrokiem na sowę. Ciastko wciąż tkwiło na otwartej dłoni, uniesionej w ich kierunku. Zdawała sobie sprawę, jak głupio brzmi i jak beznadziejna w takich sprawach była, jednak jeśli istniał cień szansy, że mogła dowiedzieć się, od kogo przyszedł ten bukiet, nie mogła zaprzepaścić tej szansy. Nie chciała. Ostatnio brakowało pozytywnych wydarzeń w jej życiu, chciała się więc ich chwytać. Miała wrażenie, że sowy tez jej sprzyjają, bo nagle zrobiło się jakoś ciszej i żadna nie miała ochoty się czyścić.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie zwracał uwagi czy ktoś wchodzi czy wychodzi, zbyt zajęty oględzinami sowy. Nie wyglądała zbyt dobrze, a i wizyta u uzdrowiciela zwierzęcego przyniesie im obojgu stresu. Dopiero usłyszawszy głos podniósł głowę i momentalnie jego oczy zaświeciły się z zachwytu - a działo się tak zawsze ilekroć widział kogoś oszałamiająco pięknego. Nessa należała do tego grona, bowiem już wcześniej ją zauważył, a ostatnimi czasy jakoś częściej wodził za nią wzrokiem. Wbrew swojej reputacji nie rozpowiedział jeszcze nikomu o swoim zainteresowaniu, a to już samo w sobie było dziwne. Typowym zachowaniem dla towarzyskiego Dunbara jest paplanie na prawo i lewo, że ktoś mu się podoba. Tym razem zachował to dla siebie i dziwiło go, że nie miał ochoty napominać o tym komukolwiek. Zupełnie jakby... nie chciał zabrać temu prywatnego wydźwięku. - Siema, to skandal, że się jeszcze oficjalnie nie poznaliśmy. - przytulił do siebie sowisko i podniósł się do pionu, by dziewczyna nie musiała kucać i nadwyrężać kolan przy niewygodnej pozycji. - Jestem Jeremy, a ten stos piór to Amanda. - wyciągnął w kierunku Ślizgonki dłoń, ciesząc się jak dzieciak, że go zaczepiła i mogą chwilę pogadać. Z drugiej strony rozpoznała sowę... a to skłaniało do nagminnego kombinowania, czy aby dać się zdemaskować, że to on wysłał jej bukiet kwiatów. Poza tym wyrażenie "Mam do niego pewną sprawę" można zinterpretować na kilka sposobów. Przecież Lanceley to czystokrwisty ród i równie dobrze mogą sobie nie życzyć żadnych kontaktów z innymi nazwiskami, które nie są tutaj popularne. A skoro był Brytyjczykiem, a jego nazwisko się w sumie nie powtarzało to ewidentny znak, że był mieszańcem. Musiał wybadać jej intencje. - Właściciela? Znam, mogę przekazać sprawę bez najmniejszego problemu. Akurat będę się dzisiaj z nim widzieć. - wyszczerzył się, bo przecież mówił prawdę - spojrzy w lustro i dotrzyma słowa, a przy okazji zadba o jeszcze trochę anonimowości. Planował wysłać jej kolejną anonimową wiadomość, o ile dowie się co o tym sądzi. Zerknął na sowę, której dziób oparty był o jego obojczyk. - Ej, staruszko, lubisz ciastka z dyni? Ta piękna pani chcę cię podkarmić. - iście aktorsko nachylił się nad ptasim dziobem i udawał, że "słucha odpowiedzi", strojąc przy tym poważne miny. - Aha, okej. Nie no, nie będę zazdrosny. Serio, słowo honoru. Możesz wziąć ciastko, nie będę robić scen. Yhym. Okej. Tylko podziękuj ładnie, dobra? Żebym mógł cię pochwalić twojemu właścicielowi. - po zakończeniu "dialogu" z sową zerknął ciekawskimi ślepiami na Nessę sprawdzić czy to ją rozbawiło czy może w niesmak jej z tego typu żartami. - Myślę, że z chęcią spałaszuje. Jest łagodna, nie dziabnie. - stanął bokiem do Ślizgonki tak, by miała dziób na wyciągnięcie ręki. Rozmasował ptasią potylicę, aby pomóc mięśniom odżyć. Nic sobie nie robił z faktu, że trzymał w ramionach na wpół nieruchomą sowę i oszałamiająco piękna dziewczyna może się z niego z tego powodu roześmiać. Lubił, gdy kobiety się śmiały.
Nie miała w zwyczaju przeszkadzać czy zaczepiać ludzi. Zwykle to od niej chcieli korepetycji, pomocy z wypracowaniem czy wskazówek dotyczących muzyki, z którą pracowała od najmłodszych lat. Gdyby nie ta sowa, te kwiaty.. Westchnęła cicho, uśmiechając się pod nosem krótko i przyglądając mu się w milczeniu, zastanawiała się, jakim cudem nigdy ze sobą nie rozmawiali na zajęciach. Przecież go kojarzyła, chociaż wyraz twarzy, który miał względem sowy i ten błysk troski w oczach nie było tym, co zapamiętała. Podobnie z milczeniem. Oddanie własnemu towarzyszowi, który lata dostarczał pocztę, było jednak zdaniem dziewczyny czymś dobrym, źli ludzie tak nie postępowali, traktując sowy bardziej przedmiotowo. A nie jedną taką osobę w tej szkole widziała. Dlatego ona zawsze miała ciastka, starała się każdemu zwierzęciu dać przekąskę i pogłaskać w ramach podziękowań za pracę, nawet jeśli większość uznawała to za głupotę. Kiwnęła głową, zgadzając się z nim. - Też nie wiem, jak to się stało. -przytaknęła z zaciekawieniem w głosie, bezczelnie patrząc mu w oczy. Lubiła utrzymywać kontakt wzrokowy z rozmówcą, wierzyła głupio, że oczy są zwierciadłem duszy. Była też kwestia ojca, który ją zawsze na to uczulał. Podniosła się zaraz po nim, nieco zaskoczona nagłym gestem i odchyliła głowę do tyłu, aby na niego swobodnie patrzeć. Była przyzwyczajona do wzrostu skrzata, zwykle dzieliło ją z ludźmi piętnaście lub dwadzieścia centymetrów i teraz też nie było inaczej. - Nessa, miło mi Cię poznać. I Amandę oczywiście! Niestety, Freya jeszcze nie wróciła, więc ich znajomość będzie musiała poczekać. Odparła szczerze z delikatnym wzruszeniem ramion, łapiąc delikatnie rękę chłopaka i ściskając ją na powitanie. W przeciwieństwie do niej miał naprawdę ciepłe dłonie. Przez myśl jej przeszło, że za błyszczącymi oczyma skryła się iskra konsternacji, jednak nie było na miejscu pytać, zwłaszcza, że dopiero poznała imię opiekuna bukietowej Amandy. - Ah tak? To dobrze się składa. Mógłbyś, proszę przekazać mu, że to był bardzo miły gest i chętnie odwdzięczyłabym się kawą lub piwem? Wysłałabym sowę, ale wiesz.. - powiedziała z delikatnym wzruszeniem ramion, ruchem głowy zgarniając włosy na plecy. Musiała przyznać, że Jeremy miał ciekawą i bardzo pozytywną aurę dookoła siebie, samą swoją mimiką wywołując u niej delikatne rozbawienie. Nie chciała być niegrzeczna i mówić, że niezbyt mu wierzy — bo przecież związanie z sową było widać gołym okiem, musieli znać się od lat — mógł być to jednak jego brat lub przyjaciel. Nawet przyjaciółka czy siostra, wszystko przecież było możliwe. - Nie wiem, czy Amanda będzie chciała zdradzić sekret swojego przyjaciela. Na początku przez jej twarz przemknęło zaskoczenie zachowaniem, próbą rozmowy z przytulonym do niego zwierzakiem, jednak zaraz zaśmiała się z niego, przesuwając wzrok pomiędzy dwójką stojącą naprzeciw. Zwykle uczniowie nie zachowywali się w ten sposób, panowała moda na samców alfa i niegrzecznych chłopców, którzy zwykle mięśniami, a nie poczuciem humoru chcieli zaimponować drugiej osobie. To była miła odmiana, a Lance pomyślała, że gryfoni mają po prostu taki swój urok. I to była skuteczna metoda, wspominając Thatchera. - Nic się nie stanie, jak dziabnie. Taki wiek, ma prawo. - odparła ze spokojem, krusząc ciastko w dłoni i podsuwając sowie, aby jak najłatwiej było jej dosięgnąć. Rozczulało ją to stare stworzonko, które zasługiwało na jak najlepszy okres w życiu, które niestety zmierzało ku końcowi. - Nawet gdybyś był zazdrosny, to nie mam dla Ciebie żadnego ciastka, przykro mi. Chyba. Może jednak Amanda się z Tobą wspaniałomyślnie podzieli, jeśli lubisz zboża i pestki? Spojrzała mu w oczy z udawaną powagą, aby zaraz przesunąć spojrzeniem pałaszującego ptaka. Rozkruszyła łakoć mocniej, zostawiając jak najmniejsze okruszki. - Właściciel musi być wdzięczny, że tak o nią dbasz. Rzuciła z rozbawionym uśmiechem, zerkając na niego z dołu. Ciekawiło ją, czego jeszcze się dowie o tajemniczym romantyku, który znał się na kwiatach. Jeremy wyglądał jej na kogoś, kto był niezwykle popularny wśród dziewcząt przez swój uśmiech, jak i sposób bycia — a to był mocny argument, aby nadal doszukiwać się iskry prawdy w jego słowach, bo kujonki raczej takowych nie interesowały.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Należał do grona osób, które nie miały najmniejszego problemu z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. To ta gryfońska pewność siebie wylewała się z niego na prawo i lewo, a jednak zachowywała odpowiedni poziom, by nie zakrwawiać o bezczelność i egoizm. W jego ciemnych oczach czaiła się wewnętrzna i naturalna wesołość, jakby nigdy w życiu nie miał poważnych zmartwień. Nic bardziej mylnego, a jednak nie pozwalał po sobie poznać niczego złego. Zależało mu na opinii innych osób, chciał być lubiany, a czuł się jak ryba w wodzie będąc w czyimś obszarze zainteresowania. Nie miał oporów, aby robić z siebie pajaca, jeśli to tylko miało poprawić komuś dzień. Miał przed sobą drobną i ładną dziewczynę, a więc próżno było szukać u niego stresu czy obaw przed prowadzeniem rozmowy. Umiał rozmawiać z płcią piękną, jednak do tej pory żadna nie traktowała jego zalotów zbyt poważnie. Być może dlatego dawkował teraz swoją aprobatę nieco ostrożniej niż przy innych dziewczynach? Zapamiętał sobie uścisk jej chłodnej dłoni i już na końcu języka miał komentarz, że zna świetne sposoby na rozgrzanie się, gdy się ugryzł w policzek, by przerwać potok myśli. Ma się postarać jej nie spłoszyć. Rzucał przed siebie zasłonę dymną udając kolegę samego siebie' gdy zaś Nessa wyjawiła swoje zamiary bardzo wyraźnie było widać po jego minie nagły atak ożywienia i radości, jakby dostał przedwczesny prezent bożonarodzeniowy. Odprowadził wzrokiem pukle włosów, które zgarnęła na plecy i powrócił wzrokiem do jej karmelowych tęczówek. Jak wiele miała w sobie jeszcze słodyczy? - Przekażę, ucieszy się jak wariat, ale jak go znam, to powie, że to on zaprasza na kawę, bo wiesz, maniery i te sprawy. Tak uprzedzam, znam go jak siebie samego. - dalej szedł w kłamstewka i zaczął podejrzewać, że się zaraził tą tendencją od Skylera. Ten znowuż ostatnio przejechał się na oszukiwaniu, co skłoniło Dunbara to powzięcia większej ostrożności w tej kwestii. Póki co traktował to jako niegroźne kłamstewka. Tylko jak ma teraz z tego wybrnąć? Cholerka. Z drugiej strony totalnie zapomniał zapytać za co ma niby podziękować "właścicielowi sowy", a zachowywał się jakby doskonale wiedział w czym rzecz. Ach, to błogie roztrzepanie... W myślach sam sobie przybił piątkę, gdy udało się ją rozśmieszyć. Spoglądał na ten uśmiech bardzo uradowany i był gotowy pajacować dalej, aby usłyszeć ten dźwięk jeszcze raz i kolejny, następny... by zapamiętać wyraźnie każdą nutę. Nie dość, że piekielnie inteligentna, popularna, pracowita, pochodząca z dobrej rodziny to jeszcze czarująca. To aż niemożliwe! I ma szanse z nią gdzieś wyjść... Zmobilizował swoje myśli, by jakoś powoli zacząć się przyznawać do Amandy. Ta znowuż poruszyła dziobem i zgarnęła z wnętrza dłoni Nessy pokruszone ciastko. Dzięki niej dziewczyna stała nieco bliżej, co mu się bardzo spodobało. Mógł przez parę chwil przyglądać się jej smukłym palcom, które musiały być cholernie delikatne. Jakby to sprawdzić i jednocześnie się nie narzucić...? - Nie mam serca zabierać czegokolwiek Amandzie. - popatrzył w błyszczące tęczówki dziewczyny. - Ale przyznaję, jestem zazdrosny. Jakbym był stary, stękający, puchaty i mięciutki to też byś mnie podkarmiała tak, jak ją? Wiesz, zamiast ciastka można udobruchać na wiele sposobów. Na przykład pogłaskanie, przytulanie czy buziaki. Sowy to lubią. I ja też, zapewniam. - rozchylił usta w bardzo szerokim uśmiechu, odsłaniając przy tym równe zęby, a z jego oczu wylewało się rozbawienie - a kryła się za tym głęboka potrzeba cudzej atencji. Był człowiekiem kochliwym, zdarzało mu się niby to w żartach żebrać o czyjeś gesty, a wbrew swojej towarzyskości nie miał ich zbyt wiele. Ten deficyt nigdy nie zostanie zapełniony. Między innymi z tego powodu próbował coś ugrać. - Właściciel? A, tak, no tak, jest mi bardzo wdzięczny, c'nie, sówko? - pogłaskał ją po głowie i zarejestrował z radością, że coraz bardziej zaczęła się wiercić. Przemieścił się kilka kroków dalej, by ustawić ostrożnie sówkę na murku. Na wszelki wypadek asekurował ją po bokach, gdyby miała się przewrócić, co się na szczęście nie stało. Spoczęła w wygodnej pozycji i szturchnęła łagodnie jego dłoń. W odwecie podrapał ją z boku łebka. - O tu najlepiej głaskać. Sprawdzone miejsce. Każdy to lubi. - dodał, zerkając na Nessę przez ramię i mimowolnie szczerząc się w jej kierunku. Błagał w myślach, by nie mówiła, że już musi sobie iść. Szukał sposobu jakby ją tutaj zatrzymać na dłużej, a i szukał potencjalnego powodu, by się wkraść w jej towarzystwo póki nie roi się wokół niej od innych ludzi.
Pierwsze wrażenie, które wywoływał, pasowało do łatki zabawnego kobieciarza, który zwykle siadał w przedostatniej ławce i każdy śmiał się w jego towarzystwie. Nie wiedziała, czy pomyślała tak przez ten błysk w oczach, czy może przez sposób, w który z nią rozmawiał. Było w tym jednak coś uroczego, przywodził jej na myśl małego szczeniaczka, który potrzebował atencji. Widać było, że czuł się jak ryba w wodzie, wiodąc prym w towarzystwie i prowadząc rozmowę. Nie był to typ człowieka, który Nessa zwykle wybierała na swoich kompanów, jednak miała nieodparte wrażenie, że trochę śmiechu, luzu i beztroski dobrze jej zrobi w tym całym szaleństwie obowiązków, w które wpadła. Był pewien siebie jak prawdziwy gryf. Nie wiedziała, co myśleć i jak właściwie o kwiatach oraz ich nadawcy, jednak chciała się w pewien sposób odwdzięczyć za ten drobny, prosty gest. Zawsze była ciekawa ludzi, lubiła ich słuchać i poznawać. A coś musiało mu strzelić do głowy, że sowa poleciała do niej, bo nikt o zdrowych zmysłach by się tego nie podjął. Ruda w całej swojej okazałości była wyzwaniem dla rówieśników, znacznie łatwiej dogadując się ze starszymi ludźmi. Była jedynaczką, całe dzieciństwo miała w towarzystwie dorosłych, stąd pewnie silnie rozwinięte poczucie odpowiedzialności. Przyglądała się jego reakcji badawczo, ukrywając własne rozbawienie. Miał szczere i wesołe ślepia, a jednak wierzyła, że kryło się za tym więcej niż złotousty komplemenciarz. - Dziękuję. Na pewno nie zapomnisz? Zależy mi, żeby podziękować. To były przepiękne kwiaty. Czyżby brat bliźniak? - zapytała z poważną miną, unosząc na chwilę brwi i krzyżując dłonie na biuście, przez co zahaczyła palcami o miękki materiał płaszcza.- Musicie dużo sobie mówić, bo mam wrażenie, że doskonale wiedziałeś, o czym mówię, Wesołku. Trudno było nie zauważyć jego entuzjazmu i wiedzy. Nawet jeśli podejrzenia okażą się prawdziwe, t zamierzała mu wspaniałomyślnie wybaczyć grę w kłamstwa, bo przez dodatki wydawała się jej niezwykle zabawna i niewinna. Nie wyglądał na kogoś, kto krzywdził ludzi. Poza tym, dołeczki od uśmiechu na jego buzi mówiły swoje. Zajęta jednak sową, przestała lustrować jego twarz wzrokiem i nie wiercąc już mu dziury tym zaciekawionym spojrzeniem. Bardzo spontanicznie wychodziła ta konwersacja, podobnie jak jego żarty. Był taki czy się starał? Ona nie miała wprawy, chociaż teraz wychodziło całkiem naturalnie i nawet nie była specjalnie upierdliwa, gdy ktoś od niej oczekiwał prostych słów, a nie powagi i znajomości opasłych tomisk. Miała wrażenie, że zapomniała o istnieniu takich rozmówek. - To znaczy, że dobry z Ciebie człowiek. - odparła, odwzajemniając spojrzenie. Prefekt była wygadana, bezczelna. Pomimo drobnej budowy i postury, miała silny charakter. Nie bała się gestów, deklaracji. Słowa były dla niej niezwykle ważne, zawsze starała się być szczera. Mógł być pewien, że gdyby coś się jej nie spodobało, to by usłyszał.- O ciastka owsiane? Łakomczuch z Ciebie. No wiesz, puchaty i mięciutki to mocny argument, chyba nie mogłabym odmówić. A miałbyś ogon i psie uszka? Mhmm.. Te wskazówki mam testować na Amandzie czy raczej na Tobie? Zapytała z rozbawieniem w głosie i nutą niedowierzania, kręcąc delikatnie głową. Przesunęła palcem po piórach sowy, na chwilę uciekając wzrokiem, aby zaraz jednak wrócić do ciemnych tęczówek gryfona. - Zabawny jesteś, Jeremy. Na pewno, sowa też. Zgodziła się z nim, strzepując z dłoni resztki okruszków i następnie, wsuwając ją do kieszeni, aby nie zmarzła. Zwierzę nieco odżyło, zaczęło się ruszać. Nawet trochę ślepia się jej zaświeciły! Czyżby dynia miała magiczne właściwości? Obserwowała jego ruchy, stojąc w miejscu. Był dla zwierzęcia naprawdę łagodny. Podeszła kilka kroków, stając za nim i obserwując jej zaczepki o pieszczoty. - Widzę, że masz z nią doświadczenie. Pamiętasz, o co Cię prosiłam?Albo nie!-rzuciła zadziornie, zerkając na niego z dołu. Zaraz jednak kucnęła, wyjmując książkę, z której wystawał ususzony kwiatek. Wyjęła też pergamin i pióro, pisząc coś pośpiesznie. Miała wprawę, pisała szybko i czytelnie, dzięki czemu nie musiała poświęcać tak dużo czasu na notatki. Przytuliła książkę do siebie, wstając i wyciągnęła w jego stronę dłoń z liścikiem zgiętym w pół, wcześniej wrzucając pióro do otwartej wciąż torby. - Teraz nie zapomnisz. Przekażesz mu to ode mnie? Tylko nie podglądaj! Obiecujesz? Zamrszczyła na chwilę brwi i nos, posyłając mu udawane, groźne spojrzenie. Miała jednak łagodny wyraz twarzy, a czerwone paznokcie stukały w sztywną oprawę książki.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Najwyraźniej nie wiedział o Nessy tyle, aby zachować jakiekolwiek środki ostrożności przed pakowaniem się w relacje z jej osobą. Spotkał piękną i mądrą dziewczynę, a więc zagadywał, był sobą i sprawdzał co się wydarzy, gdy będzie przyglądać się jej z zachwytem, przy okazji między wierszami domagać się pieszczot? W tej kwestii nie miał w sobie wstydu. Choć zależało mu na opinii innych to nie mógł uniknąć niektórych nazewnictw jego osoby skończonym pajacem bądź błaznem. Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny. - Kwiaty? To były kwiaty? Oooo... miło z jego strony. I się wcale mu nie dziwię, bo wyglądasz na taką, która powinna dostawać kwiaty codziennie. - udawał zaskoczenie, ale szło mu to mizernie wszak to Swansea jest lepszym aktorem i absolutnie nie nauczył się od niego tego kunsztu. Mimo wszystko robił dobrą minę do złej gry i zasłaniał swój marny występ podsunięciem drobnego komplementu. - Dużo sobie mówimy. Tak, masz rację, zwierzamy się sobie, ale chyba zapomniał wspomnieć, że wpadła mu w oko taka dziewczyna jak ty. Muszę go przycisnąć i dowiedzieć się więcej. - suszył dalej zęby, niejako zdradzając, że się nią zainteresował - o ile rzeczywiście podejrzewała go o kłamstwo, a wyczuwał w jej głosie silną dozę pewności siebie i stanowczość. Była niska, ale wyglądała na bardzo temperamentną kobietę, która nie da sobie w kaszę dmuchać ani tym bardziej od razu oszukać. Zaniepokojenie wydaniem własnego kłamstwa zostało zepchnięte na drugi plan wobec otrzymanego komplementu. Został nazwany dobrym człowiekiem i mimo, że zabrzmiało to trochę staromodnie, to się ucieszył, że go za takiego uważa. Miał swoje za uszami, a jednak zależało mu by miała o nim dobre zdanie. - Ogon? Psie uszka? - w jego głosie zabrzmiała nuta paniki. - Eee, wiesz, w transmie to jestem kiepski, ale mowa przecież o sowach. Oczywiście, że docelowo te wszystkie pieszczoty są dla Amandy, ale obiecałem jej właścicielowi troskliwą opiekę. To możesz przetestować na mnie, a ja powiem czy Amanda się z tego ucieszy. - kombinował, próbował by jego zdanie było na wierzchu i jakimś cudem przekonało Nessę do wylewności. Poczuć dotyk tych smukłych palców... nie mógł się doczekać mimo, że nie miał absolutnie żadnej pewności, że kiedykolwiek to dostanie. Podrapał się po skroni zaskoczony swoim entuzjazmem w jej towarzystwie. Jeszcze trochę, a będzie podejrzewać, że trzyma się go jeszcze efekt po wdychaniu amortencji z lekcji zielarstwa... tylko wtedy był zachwycony Chloé, a nie Nessą. Coś tu się ewidentnie odmerlinowało. - Zabawne wydanie Dunbara, polecam się w razie potrzeby. - rekomendował się przy okazji, nieustannie szczerząc się do dziewczyny, jakby nie umiał inaczej. Nie zdziwi się jeśli nad ranem obudzą go zakwasy na mięśniach policzkowych. Czuł na sobie jej przenikliwy wzrok i w pewnym momencie wystraszył się, że go przejrzała. Wydawała się nie wierzyć w tę grę i tylko czekała na jakiekolwiek potknięcie z jego strony. Jak się przyznać i nie zrazić jej do siebie? Przecież chciał iść z nią na kawę! Tylko jak to teraz odkręcić? - Yyy? - jego brew powędrowała ku górze tworząc na jego twarzy niezbyt mądrą minę. Obserwował z uwagą jak kuca i wyjmuje ususzony kwiatek, identyczny z tymi, które jej wysłał. Zacisnął mocno usta, aby się znów nie uśmiechnąć w ten tajemniczy sposób. Zrobiło mu się... miło. Doceniła anonimowy gest i najwidoczniej sprawiło jej to przyjemność. To sprawiło, że w jego trzewiach rozlało się rozkoszne ciepło. Nie znała adresata, a jednak chciała się odwdzięczyć i to go poruszyło. Postanowił, że będzie częściej zaskakiwać ją takimi wiadomościami, jeśli naprawdę ma to jej sprawić przyjemność. Nie znał jej, ale już zyskała sobie w jego oczach. Odebrał kartkę i walczył z odruchem rozwinięcia jej i zapoznania się z ukrytą treścią. Groźny wzrok Nessy powstrzymał go, co było dla niego bardzo trudne. - Czemuuu? Jestem ciekawski, będzie mnie teraz korcić. Zamiast spać będę się zastanawiać co mu chcesz przekazać. Zachowam wszystko dla siebie, nikomu nic nie palnę. Mogę przeczytać? - uśmiechnął się aktorsko, próbując wydobyć z siebie chociaż odrobinę charyzmy, by ją do siebie przekonać. Zamknął wiadomość w palcach i aż go paliła, prosząc się o odczytanie. - Wiesz, zawsze możesz dać Amandzie list zwrotny to od razu odczytam.... - i gdy tylko to powiedział, zdał sobie sprawę, co odwalił. Zakrył swoje usta kłykciami i cofnął się o pół kroku, zaś na jego twarzy wymalowała się mina, z której biło jedno ogromne "UPS, WYDAŁEM SIĘ". I co teraz się z nim stanie? Opieprzył się w myślach za roztargnienie i głupotę, skoro nie dał rady pociągnąć kłamstwa nieco dłużej. Co prawda chciał się z niego wydostać, ale świadomie, a nie pod wpływem chwilowego zaćmienia mózgu. Spoglądał przepraszająco w karmelowe tęczówki.
Pierwsze wrażenie zwykle było błędne. Ludzie mieli w zwyczaju ocenianie po okładce, przyklejanie całych etykietek na podstawie najbardziej rzucających się w oczy zachowań, a zdaniem Szkotki to była tylko kropla w morzu całego arcydzieła, jakim był człowiek. Istota skomplikowana i złożona, którego zawiłego wnętrza nigdy do końca się nie pozna. Przecież rzadko się zdarzało, aby ludzie żyli w zgodzie samemu ze sobą. Zawsze starała się być sobą, jednak prawdziwe myślenie i odejście od reprezentowanych zasad pokazywała na dużo późniejszych etapach znajomości. Niestety, miała problemy z zaufaniem przez złe doświadczenia. Schlebiał jej uśmiechem i spojrzeniem, każda kobieta to lubiła, zwłaszcza gdy tak jak dla Nessy, było to dla nich nowością. Był beztroski i bezpośredni, przynajmniej nie udawał — miała taką nadzieję — żeby zaimponować. - Prawdziwy z Ciebie czarodziej, co? -wciąż brzmiała na rozbawioną, nie mogąc nadziwić się jego twórczości w przekierowywaniu rozmowy na wygodniejsze tematy. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, przesuwając następnie palcami po brodzie, wydając z siebie ciche mruknięcie zamyślenia. Podniosła spojrzenie, znów lustrując jego ciemne tęczówki swoimi, jakby nie chciała przegapić żadnej reakcji na wypowiadane przez siebie słowa. - Nie uważasz, że gdyby codziennie dostawać kwiaty, to straciłyby całą swoją magię i wyjątkowość? Wtedy mało kto by je doceniał tak, jak się powinno. Na swój sposób te jego kłamstewka były urocze, a ona tłumaczyła sobie, że po prostu się wstydził. Na jego kolejne słowa tylko pokręciła głową z rozbawieniem i niedowierzaniem. Naprawdę mu zależało, aby się nie domyśliła! Im dłużej przebywała w towarzystwie Jeremy'ego, tym bardziej uroczy szczeniak przychodził jej do głowy. - Każdy ma swoje sekrety. Nawet o najlepszym przyjacielu nie wiesz wszystkiego, tak, jak o sobie samym. -zauważyła zaczepnie, niby to niewinnie wzruszając ramionami i ukrywając drugie dno swojej wypowiedzi. Zerknęła na sowę, czy aby zwierzę nie ma dość trzymanego przez nią ciastka i czy okruchy są wystarczająco małe, aby zjadła z łatwością. Dziwnie też było jej ciągle badać gryfona wzrokiem. Miło było dla odmiany wpaść na dobrego, opiekuńczego człowieka. Nie musiał to być święty, pozbawiony problemów człowiek o nieskazitelnej duszy i perfekcyjnym wnętrzu, bo tacy nie istnieli, ale wystarczyło, że reprezentował sobą te cechy, o których ludzie powoli zapominali. Staroświeckość była chyba jedną z jej wad, bo miała wrażenie, że jej priorytety i myśli są całkiem niedzisiejsze. Na nutę paniki podniosła wzrok, obdarzając jego twarz zaciekawionym spojrzeniem, nie mogąc powstrzymać chwilowego uniesienia brwi. Kiwnęła głową, potwierdzając wzmiankę o ogonie i uszkach, bo naprawdę miała to na myśli. - Masz szczęście, trafiłeś na mnie. Mogę sprawić, że dostrzeżesz świat z całkiem nowej perspektywy. Kusząca propozycja, może umówimy się na jakieś testy pieszczot dla sów, ale musiałbyś przyjść z jej właścicielem. Brzmiała figlarnie, mieszając żartobliwy ton z tym poważnym, bo nie miała problemu z przekształceniem kogokolwiek w zwierzę, które akurat przychodziło jej na myśl. Wyjątkowo jednak nie chciała proponować korepetycji, przynajmniej jeszcze nie teraz. Szkoda byłoby tak zabawną konwersację przekierować na inne tory. Dobrze się bawiła. - Okej, czyli można Cię szukać, gdy ma się gorszy dzień? Zapamiętam. Puściła mu oczko, cofając się pół kroku i dając sowie nieco przestrzeni, bo skończyła pałaszować ciastka. Trzymając dłonie na ramionach z przyzwyczajenia ,stukała paznokciami w materiał odzienia. A potem przyszedł jej do głowy szatański pomysł z karteczką, która w rzeczywistości miała sprawdzić jej podejrzenia. Wyglądał na bardziej ciekawskiego, niż ona i z pewnością będzie chciał zerknąć. Uśmiechając się wiec niewinnie pod nosem, skrobała po pergaminie, okazjonalnie zerkając w stronę wystającego z księgi kwiatka, bo ta robiła jej za podpórkę. Oczywiście nie pozwoliła, aby odczytał — jeszcze był na to czas. Piorunujące spojrzenie okazało się jedynym, które powstrzymało go od próby przechwycenia poufnej korespondencji, a karmelowe tęczówki z zaciekawieniem świdrowały jego buzię, ostatecznie patrząc mu głębiej w oczy. - Nie możesz! To specjalnie dla niego. Powtórzyła zakaz, wciąż poważnym tonem. Wciąż patrząc mu w oczy, cofając jednak dłoń i opuszczając ją luźno wzdłuż ciała, skoro karteczkę chwycił. I wtedy padły słowa, na które prychnęła tylko, zaraz parskając śmiechem, który jeszcze mocniej pogłębiła jego własna reakcja na to, co wypaplał. Zrobiła krok w jego stronę, gdy się cofnął i wyciągnęła dłoń, stając na palcach. Bezceremonialnie dała mu pstryczka w czoło, krzyżując ręce na biuście z pełną satysfakcji miną. - A widzisz. Kłamstwo ma krótkie nogi. Nie wyglądałeś na takiego nieśmiałego, Jeremy. - zaczęła ze spokojem, wskazując mu następnie ruchem głowy na karteczkę- Teraz możesz przeczytać.. Wzruszyła ramionami, mając przez chwilę niezwykle dumną ze swojego podstępu minę, zastanawiając się, czy trochę go nie podrażnić za te wymówki i wymyślanie przyjaciela, chociaż zajmowanie się sową mówiło wszystko. Westchnęła ciężko, zgarniając burze włosów na plecy i odsunęła się, podchodząc do niewielkiego okienka, przez które pewnie też wlatywały sowy. Było niemalże jej wzrostu. Oparła się plecami o kamienny mur zaraz obok niego, gdy tylko ślepia z ciekawością wyjrzały na zewnątrz. Znów utkwiła w nim spojrzenie. - Tylko teraz nie wiem, czy to aktualne.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Ty przecież doceniasz kwiaty. Masz jednego w książce. - odparł niemalże od razu, a jednak nie spoglądał w jej karmelowe oczy, a na ten rudy kosmyk, który odgarnęła, a który cały czas odstawał od reszty włosów. Hipnotyzował go nawet sposób w jaki przesuwała palcami po brodzie, a to już zaczynało go niepokoić. To niemożliwe, by miał się aż tak zachwycić...? Dotychczas aż tak niemo nie pochłaniał takich gestów, a tutaj... zamrugał kilkakrotnie, by przywołać się do porządku. Nie zauważył żadnego drugiego dna w jej wypowiedzi, bo po prostu nie skontaktował o czym ona właściwie mówi. Za bardzo się rozproszył tym kosmykiem włosów, by się skoncentrować na tej zaczepce. Miał tylko nadzieję, że nie zadała mu pytania, bo nie wiedziałby co ma odpowiedzieć. Uśmiechnął się jedynie i chyba to wystarczyło, aby nie musieć tego w żaden sposób komentować. - Jeśli chodzi o szczęście, że trafiłem na ciebie to się zgadzam. Ale z tym drugim nie ma takiej opcji. Znaczy zgodzę się na testowanie pieszczot ale w ludzkiej postaci. Wystarczy, że umiem się wczuć w położenie Amandy. - palnął bez większego pomyślunku, a brzmiało to rozbrajająco szczerze. Nie czuł potrzeby kłamania na tej płaszczyźnie, skoro już i tak próbował się wyplątać z jednego drobnego oszukaństwa. Jej intensywne spojrzenie uświadamiało mu, że ona doskonale zdawała sobie sprawę kim jest właściciel tej wiekowej sowy. Uciekł na moment przed tą przenikliwością, by pogładzić Amandę po piórach i przy okazji zerknąć jeszcze raz na smukłe palce Nessy. Jak to możliwe, że sam ich widok i ułożenie przyprawiało go o małe acz częste uderzenia ciepła? - Jasne. Służę ramieniem, wsparciem, żartem, piwem, kawą. Czego tam zapragniesz. - odsłonił zęby w szerszym uśmiechu, a i nawet tutaj biła z niego szczerość. W istocie, gdyby przyszedł do niego ktoś przygnębiony, to starałby się takiej osobie pomóc. Udawało mu się poprawiać humory, a więc dawałby z siebie wszystko o ile rzecz jasna milczenie nie byłoby lepszym rozwiązaniem. Z Matthew było inaczej, bo na niego się wściekł, ale złość u Dunbara jest nader rzadkim zjawiskiem. Wydawał się jakby wiódł beztroskie życie pozbawione jakichkolwiek zmartwień. Kto by przypuszczał, że jeszcze dwa lata temu nie miał domu, do którego mógłby wrócić? Uniósł obie dłonie w geście obronnym, gdy użyła na nim tonu prefekt naczelnej. I tak przeczyta treść, bo przecież jest adresowany do właściciela sowy, którym był on sam. Jakoś wytrzyma... może... Tak czy siak, wydał się, a ona zareagowała parsknięciem, które miało w sobie wiele ze śmiechu. To wystarczyło, aby nie żałował tej drobnej farsy, skoro udało się wywołać u niej taką pozytywną reakcję. Uśmiech nie schodził z jego ust nawet wtedy, gdy dała mu dziwnego pstryczka. Bardziej skupił się na tym, że podeszła bliżej przynajmniej na te parę sekund. - To nie jest nieśmiałość. Miałem wybadać twoje intencje i mi się niechcący skłamało. - posłał jej rozbrajający uśmiech, który docelowo miał być też przeprosinami. Z przesadną ciekawością rozwinął karteczkę i zapoznał się z treścią. Zmarszczył nos urażony faktem, że nie zobaczył tam niczego, czego już nie wiedział. Podniósł wzrok, a ona sobie odchodziła. Nie mógł na to pozwolić! Ruszył za nią, niby to swobodnie, a jednak byleby zostać jeszcze dłużej w jej towarzystwie. Przez kilka sekund mógł patrzeć na delikatne ruchy jej włosów, gdy przechodziła przez sowiarnię. - Wiesz, nie mogę przyjąć zaproszenia, bo to nie fair, by facet był zapraszany. Jeśli dasz mi się gdzieś zabrać na kawę, piwo, wino, sok dyniowy czy cokolwiek lubisz pić to jak dla mnie będzie ekstra. - skoro nie musiał już udawać, to wprost zapraszał ją na wspólne wyjście. Pomasował się na wysokości krawata, zaskoczony tym, jak serce dziko łomocze mu w klatce piersiowej. Odkrył, że się b o i tego, że Nessa odmówi i machnie na niego ręką. - Nawet prefektowi naczelnemu przyda się chwila urlopu na żądanie. - dorzucił, próbując jakoś ją przekonać do tego pomysłu. Odnosił wrażenie, że jeśli dziewczyna odmówi to będzie mu naprawdę przykro. W taki sposób, w jaki dawno nie czuł.