W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, Lucas jeszcze nie miał okazji zaprzyjaźnić się z miniaturowym smokiem Maxa, jego nowym kompanem, przyjacielem, świadkiem ślubnym.... Dziś wyjątkowo zostawił Andrzeja samego. Wątpił, że zwierzak będzie im przydatny, a poza tym miał ostatnio zbyt wiele wrażeń i potrzebował trochę odpoczynku. Wbrew pozorom biblioteka stwarzała mnóstwo okazji do podrywu i Felix był bardzo dobry w wyłapywaniu ich. Podryw w romantycznym miejscu to nie sztuka, zamienić zwykłe otoczenie w niezwykłe - to trzeba potrafić! -Jedzenie, najlepsza motywacja! - Nie miał zamiaru kolejny raz opuszczać kolacji. Dlatego też trzeba było się w miarę pospieszyć. -Uważaj stary, bo jeszcze za to bekniesz. - Zaśmiał się widząc, jak Sinclair potraktował jeden z kartonów. Nie miał pojęcia jak zabezpiecza się te upiorne książki, ale był pewien, że z ich szczęściem raczej nie było to wystarczające. Złapał drugi karton, również ciężki jak otyły hipogryf i zwrócił się w stronę wyjścia. -Komu w drogę, temu...ŁO KURWA - Nie zdążył nawet dokończyć myśli, bo z jego pudła właśnie wyskoczyło kilka rozwścieczonych tomisk, które raczej nie miały przyjaznych zamiarów względem ślizgonów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
No i jak Lucek mógł nie mieć jeszcze przyjemności poznać przyjaciela Maxa? Toż to skandal. Musi to nadrobić. Może zaprzyjaźni się z jego Ancymonem, którego Sinclair znalazł na tarasie widokowym zamku, albo z drugim mini smoczkiem, któremu jeszcze nie nadał imienia. Zaśmiał się, słysząc jak Maksiu ożywił się na wzmiankę o jedzeniu. Też lubił jeść, ale zdecydowanie bardziej szalał na punkcie słodyczy. Kolacje mógłby opuścić raz na jakiś czas, ale okazji do wpałaszowania czegoś dobrego - nigdy w życiu by nie przegapił! - Tylko sprawdzam, czy tam są. Nie mam jaj, żeby zaglądnąć do środka, chyba, że Ty jesteś chętny - zasugerował, zamierzając się do podniesienia swojego kartonu. Rzeczywiście czuł się, jakby podnosił co najmniej kilkudziesięciokilogramową szafę, a nie pudło z książkami. Już miał ruszać ku wyjściu z sowiarni, kiedy usłyszał głos Solberga a chwilę później łomot i warczenie, które wydawało się być coraz bliżej. Odwrócił się i zobaczył kilka egzemplarzy Potworzastej Księgi, sunące po podłodze, po to aby pare sekund później rzucić się do jego pudła. - Cholera... Stary, jak je trzymałeś? - zwrócił się do kumpla, jednak to nie był czas na pogawędki. Szybko odwrócił się do nich plecami, aby nie pozwolić, aby dostały się do jego przydziału. Nie chcieli przecież aby wszystkie książki pogryzły siebie nawzajem. Mieli je dostarczyć całe. Jednak jego plan się nie powiódł, bo wściekłe tomiska, rzuciły sie na jego plecy, rozrywając koszulkę Ślizgona, a w rezultacie i tak dostając się na jego głowę i w końcu dopadając jego karton, zaczęły gryźć się z innymi książkami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby spali w jednym dormitorium, Lucjan na pewno znałby Andrzeja. Max sam się dziwił, jak nierozłączny był ze stworzeniem. Niestety (albo i na szczęście), Studenci mieli osobne dormitoria i niektóre sekrety zostawało ukryte przed ich oczami. Oj tak, słynna pasja Lucasa do słodyczy była chyba wszystkim znana. Max w każdym razie nie kojarzył drugiej osoby, która aż tak by się ekscytowała na wspomnienie karmelkach, czekoladzie czy innych smakołykach. Solberg za to po prostu był fanem jedzenia. Nie robiło mu za bardzo różnicy, czy je coś bardziej wytrawnego, czy jakiś pyszny wypiek. Może oni faktycznie powinni zostać puszkami, a nie wężami? -Podziękuję. Życie chyba mi jeszcze miłe. - Nie za bardzo miał zamiar na bliskie spotkanie z tymi przesłodkimi książeczkami. No, ale zamiary to jedno, a życie to drugie. Gdy z jego kartonu wyleciały wkurwione tomy, szybko odłożył karton i wyjął różdżkę. Całe szczęście, że ją miał! -Jak normalny karton! Nie moja wina, że zachciało im się wolności. - Nie patrzył na kumpla, tylko obserwował latające księgi, by być w stanie szybko zareagować. -IMPEDIMENTA! - Krzyknął, by trochę je uspokoić i dać sobie przewagę. Nie udało mu się jednak trafić we wszystkie z buntowniczych tomów. Te, które nie oberwały zaklęciem, szarpały drugi karton, a jedna rzuciła się prosto na Solberga.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Miał świadomość, że chyba każdy w jego otoczeniu wie o jego manii na punkcie słodkości. A zwłaszcza jego najlepszy kumpel musiał o tym wiedzieć, bo przecież zdarzało się tak, że Lucek czasami godzinami potrafił mu stękać, że nie ma nic słodkiego i muszą wybrać się do Miodowego Królestwa, żeby zrobić zapasy. To trochę jak z niektórymi kobietami: jak są głodne to są złe. Podobnie i Lucas. Maksiowi znowu było wszystko jedno czy jadł coś słonego, ostrego czy słodkiego. O ile jego kubki smakowe i ośrodek łaknienia były zaspokojone, on także był zadowolony i cały w skowronkach. - Tak myślałem - odparł, w odpowiedzi na słowa młodszego Ślzigona, posyłając mu wymowny uśmiech. A chwilę później zaczął się już cały problem z zadaniem, którego się podjęli... Próbując odpędzić szaloną książkę, która rzuciła się na niego i jednocześnie jakoś chronić te, które znajdowały się w pudle, które trzymał w rękach przegrał tę batalię. Ostatecznie, czując szarpanie na plecach i słysząc dźwięk rozrywanego materiału, upuścił karton z księgami i ręką odpędził od siebie Potworzastą Księgę, która go atakowała, a ta rzuciła się z impetem na pozostałe. Lu, podobnie jak Max chwycił za różdżkę, obserwując, jak kumpel w miedzy czasie rzuca już zaklęcie spowalniająco- zamrażające. Zaklął pod nosem, kiedy kolejna z książek, znajdująca się za Solbergiem zaatakowała chłopaka. - Impedimento! - rzucił, podchodząc bliżej i celując w tomisko. - Locomotor - nie czekając długo, wypowiedział drugie zaklęcie, po to, aby od razu umieścić książkę w skrzyni, która leżała nieopodal. Może skrzyni nie rozwalą... Zaczął podobnie postępować z resztą, jednak zatrzymała go jedna z nich, która dorwała się do jego nogawki. - Kurwa... - mruknął celując w nią końcówką różdżki, jednak podręcznik znajdował się praktycznie za nim i szarpał gryząc jego tylną część nogawki. - Max, ratuj - zawołał kumpla, tracąc powoli cierpliwość.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie liczył już ile galeonów poszło na słodycze dla Lucka. Zawsze warto było mieć coś przy sobie, na wypadek jakby ten zaczął marudzić. Ważne to znaleźć kumpla, który w razie potrzeby uzupełni twój cukier! To, że Max nie dał się podpuścić Lucasowi i tak na nic się stało, bo sekundę później już byli atakowani przez potworne księgi potworów. Lucek zaczynał pozbywać się dzięki nim ubrania, a Felix? No cóż udało mu się skutecznie spowolnić kilka z tomów, ale nie zauważył, że właśnie jeden go atakuje. Syknął z bólu, gdy poczuł, jak ta cholerna lektura zostawia bolesny ślad na jego barku. Nie myśląc zbytnio po prostu dźgnął różdżką między kartki, co o dziwo zadziałało. W tym czasie jednak druga książka użarła go w prawy nadgarstek -Osz ty skurwysynie. - Posłał w jej stronę zaklęcie odpychające i ponownie rzucił Impedimento. Lucas miał bardzo dobry pomysł, by od razu wpakować je od razu do kufra. Zaczął mu pomagać, ale właśnie wtedy Sinclair zawołał o pomoc. -No to nas wkopali. - Mruknął traktując przyczepioną do Lucka książkę zaklęciem żądlącym. Bardziej teraz obchodził go stan ich życia niż tych wrednych tomów. Na szczęście magia skutecznie na nie działała. -Kurwa stary, trzeba to opanować! - Zauważył, że jedna z potworzastych.. jest atakowana przez swojego bliźniaka. Co je dzisiaj ugryzło? Nigdy więcej kopania w kartony! To na pewno.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Rzeczywiście o ile miał, to nosił przy sobie zawsze, bez wyjątku coś kalorycznego i słodkiego. Przeważnie częstował wszystkich wokoło a potem narzekał, że nie ma już zapasów. Ot takie trudne sprawy Lucasa Sinclaira, lat 19. To był jeden wielki burdel. Gdyby ktoś wszedł teraz do sowiarni na pewno miałby z nich ubaw po pachy. Dali się pogryźć i poszarpać przez kilka wściekłych książek, które swoją drogą dzisiaj chyba mają zły dzień. Lu nie widział dokładnie ataku na Solberga, bo zajęty był odganianiem swojego tomiska, które praktycznie rozszarpało mu na strzępy koszulkę. Dobrze, że kiedy po paru chwilach, przy okazji przenoszenia zamrożonej książki do skrzyni, Max przyatakował kolejną ruchliwą księgę, bo Sinclair za chwilę miałby na sobie jedynie resztki spodni. - Nie ma wyjścia, trzeba je wszystkie unieruchomić i jak najszybciej wsadzić do tego kufra - rzucił do kumpla, nie tracąc czasu i zaczynając po kolei unieruchamiać podręczniki, gryzące się i pakować je do skrzyni. Niektóre oczywiście mogły niepostrzeżenie rzucać się na nich, ale dobrze, że było ich dwóch,to zawsze drugi mógł wybawić z opresji. - Cholera jasne, trzeba się śpieszyć, zanim nic z nich nie zostanie. - przyznał racje młodszemu Ślizgonowi, który ewidentnie pokazywał mu na atakujące się tomiska. No nic, trzeba działać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jeden wielki burdel to chyba było motto tej dwójki. Kiedy ostatnio wzięli się za coś nie zostawiając za sobą chaosu? Max z pewnością nie kojarzył takiego dnia. Może i dobrze, że Sinclair nie widział, jak jego kumpel zostaje haniebnie zaatakowany od tyłu. Nie było to coś, z czego Solberg mógł być w życiu dumny. Chociaż, z czego mógł? Uratowanie ziomeczka na pewno było bardziej chwalebnym momentem na kartach historii Solberga, chociaż już to, że przez to nie zauważył kolejnego ataku, tym razem na jego łydkę. Trzy momenty nieuwagi i trzy kurewskie ugryzienia. Teraz to Max się zirytował. Nie będą jakieś zjebane książki mu życia psuć. -Pierdolę te kurestwa. - Zaczął rzucać zaklęciami na tomy, jakby był pierdzielonym mistrzem pojedynków. -Ładuj je do kufra, póki się nie ruszają! - Powiedział do Lucka, gdy już prawie unieruchomił każdą niesforną książkę. Minus był tak, że tomiszcza po jakimś czasie wracały do swojej poprzedniej ruchliwości. -Trzeba coś wymyślić, żeby nie zwiały z tego pudła. Jakieś pomysły? - Nie był najlepszy w zaklęciach zabezpieczających i liczył, że chociaż Lucas uratuje ich niezbyt wesołą sytuację.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Rzeczywiście mogli być spokojnie okrzyknięci obydwaj największymi alfonsami, bo owy burdel to oni robili na każdym kroku. I co się dziwić potem, że szlabany lecą. Lecą bo się należą. Po kolejnym ataku na życie Maxa, ten widocznie wnerwił się na tyle, że zaczął sypać przekleństwami jak leci. Co rusz jakaś bluzga. Lu rozumiał, że jak te przeklęte książki rzucały się na niego bez przerwy to mógł być z deczka wkurwiony, ale że aż tak? Obrali po chwili dobrą strategię, bo Solberg walił zaklęciami w poruszające się i gryzące nawzajem podręczniki, a Lucas zaczął je od razu przenosić za pomocą różdżki do kufra, jednak kumpel miał racje, musieli czymś go zabezpieczyć, aby te cholerstwa zaraz się z niego nie wydostały i ich robota nie poszła Merlinowi w tyłek. - Czekaj chwilę, zaraz coś wymyślę - rzucił rozglądając się pobieżnie wokół siebie i jego wzrok padł na kilka niezbyt dużych desek. Podszedł do nich i używając zaklęcia zlep, stworzył prowizoryczną pokrywę na ich kufer. Stanął obok niego i narzucił na górę zlepione deski, a kiedy chciał włożyć do środka kolejny egzemplarz książki, uchylał troche wieko i chował do środka księgę. Zrobili tak ze wszystkimi podręcznikami, jednak jeden wyjątkowo oberwał od swoich kumpli. Miał rozszarpane stronice i pogiętą i podrapaną okładkę. - Reparo - mruknął Lucas, próbując uratować zniszczony egzemplarz i po części trochę mu się to udało, bo kartki w magiczny sposób się odnowiły, jednak okładka pozostała zdewastowana. Westchnął, jednak wrzucił sponiewieraną księgę do wszystkich w skrzyni. - No dobra, teraz chyba musimy rzucić locomotor, bo razem z tą skrzynią musi być cholernie ciężkie i nawet we dwóch nie damy rady, zwłaszcza w takim stanie - zwrócił się do Maxa, kiedy mieli już praktycznie opanowaną sytuację z wojną Potworzastych Ksiąg., a wyglądali jakby co najmniej mieli bliskie spotkanie z jakimś drapieżnikiem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może faktycznie z deczka za mocno się zdenerwował, ale był przemęczony i głodny, a to była chyba najgorsza kombinacja. Nic więc dziwnego, że łatwo się zirytował. Plus był jednak taki, że z jego zdenerwowania wyszła dobra kooperacja. Celne zaklęcia unieruchamiające rzucane przez Maxa, w połączeniu z szybkim pakowaniem książek wydawała się skutkować. Widząc, co Lucas robi z deskami, pokiwał tylko głową. Świetny pomysł. Przydusić te cholerstwa, żeby nie wyleciały więcej. Musieli je w końcu jakoś dostarczyć. -Coś czuję, że jeszcze długo nie dam się wrobić w kolejną taką akcję. - Mruknął, gdy Sinclair honorowo próbował naprawić uszkodzoną książkę. -Myślisz, że Swann nas za to zabije? - Całe szczęście był to tylko jeden uszkodzony egzemplarz, ale Max nie miał pojęcia, czy to nie był jakiś wyjątkowy towar. W końcu jednak wszystkie książki siedziały w skrzyni i można było pomyśleć o transporcie. I lizaniu ran. Ale najpierw transport! -Locomotor. - Wymamrotał skoro i tak już trzymał w ręku różdżkę. Okazało się, że skrzynia bez problemu uniosła się nad ziemię. Nie można było tak od razu? Dokuśtykał do Lucasa, bo ugryzienie na nodze dość mocno go piekło i spojrzał kumplowi w twarz. -Nigdy więcej, stary...Nigdy, kurwa, więcej. - Jego powaga po chwili przemieniła się w śmiech. W końcu dali przecież radę! I na pewno będą to już niedługo wspominać jako zabawną anegdotkę ze szkoły. Machnął różdżką i kufer posłusznie zaczął sunąć w wybranym kierunku. W ten sposób, cali odrapani i wymęczeni, dotarli w końcu do biblioteki, gdzie zostawili te przeklęte książki za sobą.
// zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pią 15 Maj - 23:40, w całości zmieniany 1 raz
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Postanowiła pojawić się na szlabanie w Sowiarni jak najszybciej i równie szybko go zakończyć. Najlepiej zanim pojawi się tu pewna ślizgonka, dzięki której na jej policzku wciąż miała trzy czerwone kreski. Nadal nie miała różdżki (zresztą na szlabanie i tak nie mogła jej używać), a do Skrzydła Szpitalnego nie zamierzała iść z taką głupotą, więc rana goiła się sama. Powoli i uciążliwie - nie mogła spać na prawym boku. Pojawiła się na miejscu w ubraniach nadających się do zniszczenia, z włosami spiętymi w wysoki kucyk. Czyszczenie domków dla sów nie należało do najlepszych zajęć, ale szczerze mówiąc to było lepsze niż praca z gajowym czy sprzątanie w Izbie Pamięci. Z prostej przyczyny - uwielbiała ptaki. Można więc powiedzieć, że nauczyciel z mugolo z robił jej nawet przysługę. Choć żałowała reszty zajęć, w których na prawdę miała ochotę wziąć udział. Zajęta czyszczeniem klatek ledwo zauważyła, że z podróży wrócił Nicholas. Cicho i niezwykle uroczo pohukując usiadł jej na ramieniu machając łapką z przywiązaną do niej paczką. Z zaciekawieniem obejrzała ją szukając adresata i dostrzegła, że jest to zamówiona przez nią książkę. Teraz ten szlaban stał się jeszcze przyjemniejszy. Chciała zabrać się natychmiast za czytanie i tak też zrobiła. Co pół strony wracała do pracy, przez co trwała ona znacznie dłużej. Na tyle długo, że ktoś spokojnie mógł zdążyć tu przyjść... Ktoś kogo broń boże nie chciała tu widzieć.
Katherine nie bardzo się spieszyło, by zjawić się na tym szlabanie. Powód był taki, że nie miała ochoty oglądać wiecznie uśmiechniętej Gryfonki z syndromem ADHD. Związała włosy w warkoczy, by w razie jej się nie plątały nigdzie podczas, gdy będzie sprzątała te przeklęte domki sów. Miała na sobie jednolity t-shirt w kolorze zieleni i czarne spodnie sportowe przylegające idealnie do jej ciała. Figurę miała niezłą, więc czemu nie pokazywać jej nikomu, choćby podczas samego spaceru by dojść aż do samej sowiarni. Gdy weszła do środka, zmierzyła tylko dziewczynę spojrzeniem po czym ruszyła w stronę pierwszych domków. Kichnęła, zapach jaki tu się roznosił nie należał do najprzyjemniejszych. Za moment kichnęła jeszcze raz. Cholibka. Właśnie jedna z sów podleciała do niej z niewielką paczuszką opakowaną w szary najbardziej pospolity papier. Gdy tylko otworzyła to wypadła jeszcze z opakowania mała karteczka na której było napisane: "Wybacz, że już dzisiaj, ale później moge nie miec czasu. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Twój dobry, zawsze przyjaciel Mikkel" . Kath uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła ksiązkę. Tytuł mówił, że był to "Qudditch przez Wieki" , dziewczyna zawsze chciała mieć swój egzemplarz. Dostrzegła, że Gryfonka też siedzi i czyta książkę, a więc w sumie jeśli ich szlaban ma wyglądać w ten sposób to może nawet nie będzie tak źle. Ona trochę poudaje, że sprząta, a trochę poczyta ksiązkę i każdy będzie z tego zadowolony. Otworzyła na pierwszej stronie i zaczęła wertować, by zatrzymać się na spisie treści, zainteresował ją najbardziej na chwilę obecną rozdział drugi " Starodawne Gry Miotlarskie" . W międzyczasie przegarnęła trochę kup z jednej z klatek. Gdyby tylko miała różdżkę mogłaby jednym prostym zaklęciem posprzątać wszystkie domki i nie byłoby co tutaj dalej przesiadywać.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Pojawienie się Russeau zdecydowanie zepsuło jej humor. Gdy tylko ta weszła do Sowiarni, Vittoria natychmiast przestała się uśmiechać, a skupienie się na książce nie było już takie łatwe jak jeszcze chwilę temu. Dlatego też zamknęła ją odkładając gdzieś na bok tak, by się nie zabrudziła w trakcie wymiatania z domków odchodów i skupiła całą swoją uwagę na sprzątaniu. Bez słowa skierowanego w stronę ślizgonki. Ani me, ani be, ani pocałuj mnie w dupę. Jakby jej tu nie było. Przynajmniej tak traktowała ją przez pierwsze 10-15 minut. Chcąc jak najszybciej zakończyć pracę wzięła się do niej na prawdę porządnie i tym razem bez przerw. I choć przed chwilą jeszcze robiła dokładnie to samo co Kath teraz, tak w wykonaniu ślizgonki zaczęło ją to po prostu wkurzać. -Ty na prawdę myślisz, że zrobię wszystko za Ciebie? Rusz się Russeau trochę. Mam lepsze rzeczy do roboty... - Nie mogła się powstrzymać żeby jej nie popędzić, oczywiście dając do zrozumienia jak bardzo jest niezadowolona z jej towarzystwa. Tym bardziej, że bycie sam na sam z osobą niestabilną psychiczne... Nawet ona wiedziała, jak bardzo jest to głupie i niepokojące. Jeśli ta postanowi się tutaj na nią rzucić, to będzie musiała ratować się sama - żaden Puchon nie przybędzie jej ratować. Bez różdżki było to trudno. Bez niej nawet nie mogła się wyleczyć, przez co jej policzek z dobił biały opatrunek. Co nie zmienia faktu, że jak zwykle zadziałała najpierw, a pomyślała dopiero potem - odezwała się do niej zanim zrozumiała, że to ostatnie co powinna zrobić.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine już miała dalej czytać rozdział drugi, gdy nagle zauważyła fragment o faulach i to na nim się skupiła w danym momencie. Jej wzrok przepadł na danym tekście: "Departament Magicznych Gier i Sportów prowadzi kronikę, w której znajduje się siedemset rodzajów fauli, wszystkie popełnione na finale Mistrzostw Świata 1473 roku. Pełna lista fauli jednak nigdy nie została podana do publicznej wiadomości, aby reszta czarodziejów nie czerpała z nich pomysłów. Większość fauli na liście jest obecnie niewykonalna, ponieważ wiąże się z użyciem różdżki podczas gry, a to zostało zakazane już w 1538 roku (można jedynie wnosić różdżkę na pole gry i używać w skrajnych wypadkach). Kolejne faule to takie, których dzisiaj nie popełniłby najbardziej brutalny zawodnik np. podpalanie miotły przeciwnika, atakowanie przeciwnika maczugą czy też toporem. Współczesne faule jednak istnieją, o to dziesięć najczęściej występujących:
Trał – chwytanie w locie miotły przeciwnika w celu jej spowolnienia lub zatrzymania. Szarża – nalatywanie na zawodnika z zamiarem spowodowania zderzenia. Blok – blokowanie swoją miotłą rączki miotły przeciwnika w celu wytrącenia go z kursu. Stłuczka – wybijanie tłuczka w publiczność w celu spowodowania przerwy. Szturch – brutalne zagranie łokciami. Nicowanie – wsadzenie jakiejkolwiek części ciała w obręcze, aby wybić kafla. Obrońca powinien bronić tylko z przodu. Wtyk – trzymanie kafla w chwili, gdy przechodzi przez obręcz. Fałsz – manipulowanie kaflem, aby spadał szybciej lub zygzakiem. Spalenie znicza – złapanie znicza przez jakiegokolwiek zawodnika poza szukającym. Powoduje koniec gry bez przyznania 150 punktów za chwyt znicza. Ogłupianie – wtargnięcie na pole bramkowe więcej niż jednego ścigającego. W XIX wieku była to popularna taktyka, aby jeden ze ścigających strzelał, a dwóch odciągało obrońcę, ale procederu zakazano w 1884 roku. Najgroźniejszym dla każdej drużyny graczem jest szukający przeciwnika, gdyż to on w każdej chwili może zakończyć mecz, dlatego to właśnie szukający są najczęściej faulowanymi zawodnikami w quidditchu, i oni odnoszą najcięższe kontuzje." Doszła do wniosku, że praktycznie mogłaby w tym momencie jeszcze raz przywalić Gryfonce, tym samym złamać jej nos, albo może rękę bądź nogę? Gdyby połamała jej nogi, to by tu tak szybko nie dotarła i mogłyby odbyć karę osobno, głupotą było, że profesor od mugoloznawstwa kazał im wspólnie odbywać szlaban. -Gdybym tylko miała różdżkę, mogłabym chociaż użyć na tobie Silencio, tak pomysł spalił na manowcach - westchnęła po czym zamknęła ksiązkę z impetem, odkładając ją na jeden z domków, który już wysprzątała wcześniej i ruszyła w jak najdalszy kąt sowiarni, byleby nie pracować zbyt blisko niej. Może doszłoby do tego, że zaczęłyby obrzucać się ptasim łajnem, a wtedy nie byłoby zabawnie. Starała się okropnie kontrolować. Specjalnie przez tym szlabanem wypiła dwa kubki z dodatkiem eliksiru wyciszającego, obiecała bowiem swoim przyjaciołom, że nie zrobi nic złego i starała się dotrzymać danego im słowa.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Niech próbuje. Owszem, Vittoria doskonale wiedziała, że jest na straconej pozycji. Jednak jeśli ta jeszcze raz się na nią rzuci, to na pewno nie Tori będzie miała kłopoty. Nikt nie uwierzy, że biedna, smutna Kath dwa razy pod rząd została sprowokowana do tego stopnia, żeby ją zaatakować. Za pierwszym razem mogła zwalać na zły dzień czy jakąkolwiek inną pierdołę, ale za drugim? Niech skacze. Vitt nadstawi drugi policzek, a potem pomacha jej w drodze do Azkabanu. -Ale nie masz. Weź się do roboty - Odpowiedziała jej natychmiast, a widząc jak ta bierze się faktycznie za sprzątanie jedynie uśmiechnęła się z satysfakcją - Grzeczna ślizgonka - Mruknęła sama do siebie, pod nosem w tamtej chwili traktując ją niemal jak psa. Było to niemal nie do usłyszenia, ale zawsze istniała jakaś szansa. Tori sama się sobie dziwiła, że potrafiła być dla kogoś tak wredna. Kath wyciągała z niej wszystko to, co najgorsze. Nie zamierzając już dalej strzępić sobie dalej języka wzięła się już za 7 czy 8 domek. Wiec tak będzie? Reszta kary minie im w ciszy? Cóż. To dobrze.
____________ Rzuć sobie kostką: 5,6- Kath usłyszała komentarz "Grzeczna ślizgonka" 1,2,3,4 - Nie usłyszała
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Na całe szczęście Katherine nie usłyszała rozkazującego przytyku "dobra Slizgonka", którego użyła złotowłosa Gryfonka. Gdyby była sama to by sobie posprzątała domki, a potem dalej skupiła na książce z miotlarstwa. Niestety przy tej dziewczynie nie mogła sobie na to pozwolić. W pewnym momencie sprzątały dość daleko od siebie, byle się do siebie nie zbliżać. Katherine chciała uniknąć bliższego kontaktu i bójki, a także jej nie spowodować. Cudem była dzisiejszego dnia spokojna niczym dziecko. Sprzątanie domku szło jej coraz lepiej, chociaż w domu nigdy nie musiała tego robić i z racji tego, że nawet czasem machnięcie różdżką było wymagające to rodzice mieli od tego sprzątaczkę i ona pilnowała by w rezydencji był nieskazitelny porządek. Panna Russeau często nie schylała się nawet by nie pobrudzić sobie rączek, albo nie zniszczyć paznokcie. Niszczyć mogła je tylko na miotle podczas treningu, nigdzie więcej. Nagle robiły już tak blisko siebie, że kontakt nie był nieunikniony. Niechcący odrobinę suchych trocin spadło ja włosy dziewczyny, więc Kath podeszła do niej bardzo blisko i wyciągnęła rękę w jej kierunku. Musiała zaryzykować. -Tylko się nie szamocz, to było niechcący- powiedziała strzepując jej paprochy z włosów i niby odruchowo przesuwając dłonią po jej policzku. Złość piękności szkodzi, więc się kochana nie burz, bo ci tylko zmarszczek przybędzie więcej.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Dwa metry odległości to bezpieczna odległość, bo agresywna ślizgonka będzie potrzebowała conajmniej dwóch kroków żeby ją przebyć, a po pierwszym może Tori zdąży zareagować. Dlatego to właśnie taką odległość zamierzała od niej przez cały czas zachowywać w tym czasie zajmując się kolejnym i kolejnym domkiem. Wciąż bez słowa, jedynie pozostając ciągle czujną. I nie płacząc nad paznokciem nawet jeśli miałby się złamać, bo mugolska praca nie była dla niej niczym nadzwyczajnym - żyła tak od małego. Ona i matka niczym mugolki, zupełnie ignorując to, że jej ojciec i przyrodni brat (których nigdy nie poznała) żyją w pełnym magii, bogatym domu i niczego im nie brakuje. Tak jak Kath. Mogła to mieć. Nigdy tego nie chciała. Lubiła swoje życie takim jakim było. Zamyślona nie spostrzegła, że odległość między nimi zmniejszyła się, a Kath stoi obok. Nie załapała też w pierwszej chwili co się stało i co ta do niej powiedziała, a jedynie poczuła rękę na swoim policzku... I zareagowała od razu. Złapał ją za nadgarstek natychmiast wbijając w niego paznokcie. - Nie dotykaj mnie - Warknęła przytrzymując jej rękę jakby spodziewając się po ślizgonce najgorszego, to też będąc gotowa na obronę. Nadal nie potrafiła się bić, ale jeśli będzie trzeba, to spróbuje. Spojrzała na nią tak, jakby jej oczy miału umiejętność strzelania Avadą. Wcześniej dziewczyna była jej w dużej mierze obojętna, ale po akcji ma mugoloznastwie sporo się się w tej kwestii zmieniło. Na gorsze oczywiście.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine o mało nie odskoczyła niczym poparzona, gdy Vittoria wbiła jej paznokcie w obolały solidnie nadgarstek, natomiast widać było, że w jej oczach pojawił się ból którego próbowała po sobie nie okazywać. Nie była ofiarą i nigdy nie chciała zostać ofiarą. Miała jednak wrażenie, że w tym momencie to Gryfonka jest tą nadpobudliwą i nienormalną. Katherine zachowywała się normalnie i po ludzku. Dlaczego coś dziwnego ją ciągnęło do tej dziewczyny. Czy to te jasne włosy działały na nią niczym hipnoza, czy może te głębokie oczy. To nie miało żadnego znaczenia. -Spokojnie, nie drzyj mi się do ucha, przecież cię nie zabiję. Wtedy sobie zasłużyłaś. Rzuciłaś okropne słowa i otrzymałaś karę. Przepraszam za policzek. Nie atakuję ślicznych dziewcząt masakrując im twarz. To byłaby ogromna strata- powiedziała pewnym siebie tonem, drugą ręką starała się poluźnić uścisk dziewczyny, ponieważ nadgarstek dawał jej się srogo we znaki. Co ją do licha podkusiło. W końcu uwolniła się od uścisku więc ruszyła w stronę przeciwną do miejsca, gdzie stała dziewczyna. Powinna serio udać się z tym do Skrzydła Szpitalnego bo jeśli tak dalej pójdzie to jeszcze większych szkód narobi i będzie z tym jeszcze większy problem niż był. Próbowała podnieść książkę by ją schować do torby, ale ta złapała niewłaściwą ręką, upadła na posadzkę. Bez słowa podniosła ją tym razem zdrową ręką i schowała do torby. Będzie mogła się zaraz stąd zwijać, a książkę poczyta sobie w domu.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Nie ma co się dziwić Vittori, że tak zareagowała. Agresja rodzi agresję. Katherine wcześniej była taka dla niej, to też Vittoria nie spodziewała się po ślizgonce niczego lepszego. Zabawne, że cały ten konflikt, który powodował tyle problemów był w gruncie rzeczy jednym wielkim nieporozumieniem. Że tak na prawdę nie miały ani jednego powodu, żeby reagować na siebie źle. Niestety ludzie nie potrafią rozmawiać. Tori dużo mówi, ale rozmawiać nie potrafi - szczególnie o swoich uczuciach. A wystarczyło by powiedzieć: "Słuchaj, ja nic do Ciebie nie mam Kath. Obrywasz rykoszetem, gdy atakuję Lucasa, a robię to bo nie mogę się pogodzić z tym, że był pierwszym facetem w którym się zakochałam, a i tak nam nie wyszło. Ty właściwie jesteś mi obojętna". Tymczasem ślizgonka broniła przyjaciela i siebie, Vittoria irytowała sie, że ta wtrąca się w nie swoje sprawy. Do tego jeszcze teraz afera rozkręcona na mugoloznastwie i po nim - i proszę. Było coraz gorzej, bo w końcu i Tori pękła. I jej pozytywne nastawienie do świata się skończyło gdy chodziło o ślizgonkę. - Ta... Nie byłabym taka pewna o swoje życie. Jesteś nieobliczalna - Mruknęła puszczając ją i opuszczając dłonie, choć nadal będąc przygotowaną na ewentualne szybkie podniesienie gardy - choć pewnie zrobiła by to źle, ale może skutecznie. - skończ udawać skruchę Russeau. Mnie to nie rusza - Odpowiedziała odchodząc od niej tak jak i ona to zrobiła - Palnęłam głupio, bo tak już mam. Nic Cię nie usprawiedliwia, więc nie udawaj pokrzywdzonej ślizgonki. Dobrze wiemy, że zrobiłaś to z premedytacją - Wzięła się za sprzątanie ostatniego już domku, który do niej przynależał. Chciała się usunąć stąd jak najszybciej.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine naprawdę się zmieniła i przestała być tak wredną małpą jaką była kiedyś. Wszystko stało się po tym jak nisko upadła będąc z Lucasem Krayem. Wtedy praktycznie nie było dnia, żeby nie była pijana bądź na lekowym upojeniu. Zabawy z nożem... chłopak miał kilka blizn od niego, ale ona także miała jedną bliznę na dłoni. Jej sztylet był naprawdę ciekawym nabytkiem. Skończyła ostatni domek sprzątać po czym usiadła na parapecie wyciągając z torby swój sztylecik i obróciła go elegancko w lewej dłoni i szybko schowała do kieszeni. Kiedyś używała go dość często i faktycznie wolałaby go przyłożyć do szyi, aniżeli używać samej pięści, bądź magii i różdżki, ale to było zanim ojciec umieścił ją siłą w ośrodku, gdy tylko zobaczył jak niebezpiecznie stacza się coraz bardziej na dno. Pobyt w psychiatryku, zamknięcie na prawie 7 miesięcy bez mediów, używek i towarzystwa osób, które miały na nią zły wpływ, a potem zamknięcie w apartamencie Ojca. To nie miało dobrego wpływu, a Kath była przebiegła. Była grzeczną wychowanką, ale później znów problemy wracały, gdy ona traciła kontrolę. Spojrzała na Vittorię i pokręciła głową. Nie, Nie, Nie.... -Nie jestem nieobliczalna i nie zrobiłam niczego z premedytacją. Gdybym chciała to już dawno bym ponownie ci przywaliła, ale nie mam takiego zamiaru. Nie zasłużyłaś, mimo iż popełniłaś błąd. Skąd mogłaś wiedzieć co siedzi w mojej głowie- powiedziała pewnym siebie tonem po czym tak jakby sobie jeszcze o czymś przypomniała. -Błagam Vittorio, przestań non stop powtarzać jaka to jestem zła i okropna, zaczynam dostawać od tego migreny- powiedziała wręcz błagającym tonem po czym wstała, zarzuciła torbę na ramię i po prostu wyszła z sowiarni nie oglądając się za siebie. W przeciwieństwie do dziewczyny potrafiła rozmawiać, ale próbowała na siłę każdemu wmówić że nie jest wredna i samolubna.
zt x2
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
/piszę bo brakuje mi 1 posta do 6, źle policzyłam/
Dla Tori była wredną małpą. Wszystko, co robiła... Wszystko co mówiła... Gryfonka reagowała na to jakby była uczulona. Niechęć do ślizgonki zakorzeniła się w niej już tak głęboko, że reagowała na nią tak jak alergik na pyłki - nie przyjmowała do wiadomości, że nie wszystko ją uczula, bo skoro pół roku ma się katar to co za różnica z jakiego powodu? Nieprzyjemnie. Nie wiedziała na ile Kath mówi prawdę, a na ile kłamie. Dla niej? Cały czas udawała niewiniątko. Dlatego nie zamierzała z nią rozmawiać. Nie odpowiedziała jej na nic. Poczekała aż ta wyjdzie, a gdy była pewna, że jest już daleko - sama się pozbierała i wyszła.
Chcesz wysłać list, na co nie starczyło ci czasu wtedy, kiedy Słońce jeszcze kiwało się na horyzoncie? Profesor Vin-Eurico wysłał akurat ciebie do uzupełnienia karmy dla sów? Sprawdzasz jak się miewa twoje chorowite ptaszysko? Wydawało ci się, że widziałeś kogoś znajomego zmierzającego w tę stronę? Uważasz sowiarnię za swój kącik do medytowania? Nieważne, z jakiego powodu tutaj jesteś. Liczy się to, że jest ciemno, a przez typowo brytyjskie mżawki schodki prowadzące do sowiarni są wilgotne i śliskie. Marzniesz, ale przyspieszenie nieszczególnie wchodzi w grę, jeśli nie chcesz się połamać przy upadku. Wiesz też, że wcale nie odetchniesz, kiedy już wejdziesz do pomieszczenia, bo przez liczne okna nie nadaje się ono do trzymania ciepła. Kiedy wchodzisz okazuje się, że ktoś już tam jest. To zupełnie przypadkowe spotkanie Krukonki i Gryfona, ale to przecież nic niezwykłego. Możecie wspólnie ponarzekać sobie na kłopoty, w które wpadniecie, jeśli szybko nie wrócicie do swoich dormitoriów, bo przecież jeszcze chwila, a rozpocznie się cisza nocna. I może nawet zbieracie się już do wyjścia, może razem, a może w niezręcznej ciszy - nieważne, bo wtedy też jedna z przelatujących sów upuszcza coś w ręce jednego z was. Trzepanie piór tuż przy twarzy sprawia, że choć czujesz dwa drobne przedmioty pomiędzy palcami, nie jesteś w stanie ich utrzymać i odruchowo je puszczasz. O kamienną podłogę uderzają dwie kostki. Wtedy w kącie pomieszczenia dostrzegasz światło zamglonej kuli, które rozpływa się po ciemnej tarczy. Wiesz, czym jest Theria? A może ci żartownisie, którzy ją tutaj zostawili, porzucili również instrukcję? Tarcza już się rozbudziła, rozpoznając w was podejmujących się wyzwania śmiałków. Teraz musicie zagrać, albo zmierzyć się z jeszcze poważniejszymi konsekwencjami odmowy.
Sami wybierzcie, które z was dostało kostki i rzuciło jako pierwsze. Zasady Therii macie tutaj. Uwaga! Wątek nie jest prowadzony przez MG, ale jest przez niego obserwowany. Jeśli będziecie potrzebowali pomocy, ingerencji albo jakichś wyjaśnień - piszcie śmiało do @Mefistofeles E. A. Nox na GG (1807569), discorda (Mean Love#0847) lub priv.
______________________
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Z pewnej przyczyny atmosfera świąteczna ani trochę mu się nie udzielała. Od paru dni co rusz łaził z sowiarni do pokoju wspólnego i z pokoju wspólnego do sowiarni. Dwa- trzy razy dziennie wysyłał jakąś paczkę po tym jak inną odebrał. Przyszedł tu z kolejnym pudełkiem do wysłania, ale tym razem do Odeyi. Przy okazji jeszcze doczepiał list, a dwie inne koperty miały dojść do babci przed świętami. Nudziły go te wszystkie obowiązki, ale wiedział, że jeśli dzisiaj tego nie ogarnie to nie zdąży przed świętami, a nade wszystko nie chciał smucić swojej starej babci. Eskil od wielu dni nie miał humoru, chodził naburmuszony i warczał na każdego kto pytał co go ugryzło. Nie chciał o niczym z nikim rozmawiać, bo był na siebie zirytowany i sobą zawstydzony. Jeszcze bardziej wagarował, a więc przewidywał, że po świętach dopadnie go profesor Dear i go opierdzieli tak, że zapomni jak się nazywa. Teraz było mu to obojętne. Wszystko było mu obojętne! Psioczył na pogodę, psioczył na zimne jedzenie i na błoto po którym szedł, bo przecież nie mogłoby przyzwoicie napadać, prawda? Jakiś śnieg w grudniu albo coś w ten deseń? Nie, ten topniał zanim zdążył opaść na chodnik. Jak zawsze był opatulony i w czapkę i w kaptur, a szalik miał przewiązany aż do wysokości nosa więc siłą rzeczy na pierwszy rzut oka nie było wiadomo, że to on. Postawił dwie paczuszki na marmurowym i paskudnie brudnym murku, a potem ruszył na poszukiwanie szkolnej sowy. Prawie wszystkie były już w trasie bowiem większość legowisk była pusta. Te, które zostały nie chciały zejść na dół, chowały się i opatulały skrzydłami. - Tia, wiem, mi też zimno. - burknął i wszedł po schodkach jeszcze wyżej, zaglądając do norek. Musiał wejść aż na trzecie pięterko sowiarni i dopiero tam w gnieździe znalazł całkiem młodą sówkę. Wyciągnął do niej rękę i czekał aż do niego podskoczy - co się udało. Z tego co się orientował więcej sów nie było chętnych na wyprawę, a więc miał szczęście, że znalazł ostatnią zainteresowaną. Podrapał sówkę po główce i schodził na dół, gdzie... zobaczył, że ktoś tu jest. I nie musiał być jasnowidzem, aby wiedzieć kto nosi taką czapkę. Zatrzymał się w połowie drogi i gapił się na stojącą Robin, a sówka - jak to ptak - postanowiła pohukiwaniem zdradzić jego pozycję. Serce podeszło mu do gardła, a wyrzuty sumienia zmieniły jego oblicze na jeszcze bardziej pochmurne niż do tej pory. Dlaczego musieli na siebie wpaść?! Nie był gotowy patrzeć jej w oczy. - Ostatnia sowa. - mruknął ponuro i uniósł nieco wyżej szkolne ptaszysko aby udowodnić jej, że nie kłamie. Wywabienie pozostałych kilku graniczyło z cudem, ale skoro Robin zawsze dostawała to, czego chciała... Nie wiedział czy ma tu zostać i robić co swoje czy jednak wyjść, poczekać aż Robin ogarnie swoje sprawunki i wtedy wrócić. Nie chciało mu się wierzyć, że będzie miała ochotę z nim rozmawiać.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Święta zbliżały się wielkimi krokami i dopiero dzisiaj Robin czuła to jeszcze bardziej, niż dotychczas. Bo przecież zaledwie godziny dzieliły ją od powrotu do domu. Jutro o tej godzinie razem z rodzicami powinna być już w Austrii. Jej babcia znów będzie nie szczędzić komentarzy dotyczących tego, jaka o chuda się nie zrobiła. Mama będzie uważała, że Elena chce ją zabić i zagarnąć swojego synka dla siebie. Tymczasem Gunter oraz Myles będą pić kolejne lampki czerwonego wina, a wraz z nimi coraz bardziej czerwone będą robiły się ich nosy. Wydawało się to wszystko nieciekawym, ale Robin lubiła tę atmosferę. Czuła wtedy, że żyje. Nie widziała ich wszystkich od dłuższego czasu. Nawet nie zauważyła kiedy to minęło te kilka miesięcy od ich rozstania. I cieszyła się na czas, który razem z rodzicami oraz dalszą rodziną miała spędzić w Austrii. Kufer już dawno był spakowany i tylko czekał na ostatnie drobiazgi, których nie mogła dotychczas spakować. Ponadto pozostało jej wysłanie kilku ostatnich listów, które odkładała jak zwykle na ostatnią chwilę. Rok w rok obiecywała sobie, że zrobi to wcześniej, ale potem wychodziło jak zwykle. Tak więc teraz biegła po schodach do sowiarni, mając nadzieję, że jej Sariel wciąż się tam znajduje. Gdyby miało być inaczej, zapewne oznaczało by to, że będzie w czarnej dupie... Babcia ją zabije, a potem wujek i jeszcze do tego daleki kuzyn. Więc biegła. Godzina była taka, że Sariel z pewnością nie udał się na żadne łowy. Choć istniała szansa, że ktoś wrobił jej sowę w swoją robotę... Kiedy wpadła do sowiarni, oddychała szybko. Zimne powietrze owiało od razu jej sylwetkę. Potrzebowała chwili, aby uspokoić oddech, więc nie od razu zauważyła jakiegoś chłopaka, który szukał wolnej i chętnej do pracy sowy. Ona miała szczęście, bo wypatrzyła Sariela na jednej z bardziej odległych żerdzi, ale mimo wszystko, był. Nie zwracała większej uwagi na chłopak, przynajmniej do momentu, kiedy nie usłyszała jego głosu. Zatrzymała się w pół kroku, poczuła jak coś ciężkiego spada na samo dno jej żołądka. Ile to już czasu minęło od kiedy widziała Eskila? No skutecznie się unikali. Odchrząknęła świadoma, że powinna coś odpowiedzieć na te słowa. Piętą zeskrobała zaschnięte błoto, które znajdowało się na czubku jej buta i dopiero wtedy ponownie spojrzała na ślizgona. - Nie trzeba, mam swoją sowę - odpowiedziała w końcu wymijająco. Odchrząknęła ponownie i gwizdnęła krótko, ale dźwięcznie, jednocześnie wyciągając swoje ramie. Sariel posłusznie przyfrunął do niej, składając swoje czarne skrzydła i jednocześnie zrzucając jednym jej czapkę z głowy. W przeciwieństwie do kota, ten zwierzak choć w minimalnym stopniu się jej słuchał. Delikatnie podrapała sowę pod brodą, na co odpowiedział przymknięciem powiek. - To jest Sariel - przedstawiła krótko swoją sowę czując, że może w ten sposób da radę przełamać jakoś ciszę, która nastała. - Jakie masz plany na święta? - zapytała po dłuższej chwili, nie wiedząc, co jeszcze mogła by powiedzieć. Dlatego zajęła się przyczepianiem listów do nóżki swojej sowy, którą ta posłusznie wyciągnęła w jej stronę.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Eskil powinien udać się na jakiś kurs "Jak się nie zachowywać wobec osób, które cię nie lubią, a które lubisz ty". Szkoda, że nikt takowego nie organizował to może dostałby podpowiedź co robić. Ich znajomość utkwiła w bardzo martwym punkcie i nie miał pojęcia jak z tego wybrnąć. Chciał to naprawić, nie wiedział jak i czy w ogóle istnieje taka możliwość. Widział wyraźnie jak zesztywniała kiedy go usłyszała, a to znaczy, że gdyby się nie odezwał to nie wiedziałaby o jego obecności. Sam nie wiedział czy nie lepiej byłoby ugryźć się w język czy spróbować się z nią pogodzić przed świętami. Dzisiaj wieczorem będzie już w Londynie, gdzie powita Sophie i Lucasa w swoim maleńkim domku. Wypadałoby się choć trochę rozchmurzyć... Kiedy ona odchrząknęła, on opuścił głowę i zawzięcie drapał małą sówkę po grzbiecie, między małymi skrzydełkami. Mruknął coś pod nosem kiedy wspomniała, że ma swoją sowę, co by się zgadzało, bo skoro ma tak pięknego kota... Gdy jego wzrok padł na Sariela aż zagwizdał z wrażenia. - Przepiękny. - mówił to szczerze. - Jak Lucyfer. - oba czarno-szare, dostojne, pełne powabu i wdzięku, a pióra jej sowy aż prosiły się o dotyk. Kącik ust Eskila zadrżał w niepewnym uśmiechu kiedy Sariel zabrał jej czapkę. Powoli, jakby miał wejść zaraz na pole minowe, zszedł po nierównych schodkach na parter i zatrzymał się dopiero przy murku na którym zostawił paczuszkę. Cisza jaka zapadła była gęstsza niż słoma zdobiąca całą podłogową powierzchnię sowiarni. Zamiast przywiązać paczkę do sowiej nóżki gapił się w martwy punkt i nie wiedział co ma powiedzieć. To Robin przerwała ciszę, a więc mógł podnieść na nią wzrok. - Sariel to anielskie imię. - niby zapytał, a jednak oznajmił. Sam nie wiedział czemu tak to skomentował. Oparł łokcie o murek i pozwalał małej sówce dziobać rękaw swojej zimowej szaty. Celowo zwlekał z wysłaniem paczki bo czuł... że powinien coś zrobić. - Ymm... zostaję w Londynie. Z babcią. I Sinclairami. Przyjadą do mnie na święta. - odpowiedział cokolwiek skrępowany. - Eee... a ty? - chciał wiedzieć, ale nie sądził, że będzie mu dane ją o to zapytać. Jeśli mu odpowie to znaczy, że może trochę mniej się na niego gniewa? Skoro nie wyszła stąd od razu to znaczy, że może go nie nienawidzi? Znowu opuścił wzrok na swoje zdzierane dziobem rękawy. To była dla niego trudna sytuacja, był niedojrzałym nastolatkiem, a ich ostatnie rozmowy wniosły nieco chaosu do ich relacji. Lucas wiedziałby co zrobić, co powiedzieć i jak się zachować. Żałował, że nie jest taki fajny jak on, aby rozwiązać problem w sposób prawidłowy. Zerkał na Robin raz na jakiś czas, ukradkowo przyglądał się jej profilowi jakby próbował wyczytać co siedzi jej w głowie. Nie chciał też gapić się na nią zbyt długo bo jeszcze zostanie mu zarzucone używanie uroku, którym teraz się brzydził. Nagle wpadł na jedyny mądry i rozsądny pomysł, który mógł wprowadzić w życie. Po prostu ją o to zapyta. Co ma więcej do stracenia? - Co... co o mnie teraz myślisz? - odsunął szalik sprzed ust, aby nie mieć przytłumionego głosu. Policzki miał już zarumienione, ale łatwo było to zrzucić na panujący tu chłód, a nie tylko na zawstydzenie związane ze swoją śmiałością.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Ona sama nie miała pojęcia, jak zachować się w tej całej sytuacji. Było to dziwne i niezręczne doświadczenie. Przywykła ostatnio do tego, że Eskil stał się dosyć istotnym elementem jej życia. Wspólne knucie było bardzo absorbującym zajęciem, któremu, tak przynajmniej sądziła, oboje oddawali się z przyjemnością. Kiedy z nim nie rozmawiała, czuła się dziwnie, jakby czegoś jej brakowało. Nawet nie chodziło o jego wilowatą część, ale przede wszystkim o niego samego. Teraz czuła się tak, jakby ktoś zabrał jej ulubionego zwierzaka i powiedział, że odda, jak przemyśli swoje zachowanie. No i Robin myślała, bardzo dużo i zawzięcie. Układała sobie to wszystko w głowie, choć było to cholernie trudnym zadaniem. Po dłuższym czasie stwierdziła w końcu, że nie ma kompletnie sensu w tym, aby obwiniała o wszystko Eskila. Owszem, zaczarował ją, ale w zasadzie to nie jego wina, że był takim, a nie innym człowiekiem. Nie mogła mieć do niego o to pretensji, przecież od samego początku wiedziała, kim jest. Dopiero później dowiedziała się, co potrafi… – Dziękuję, prezent od dziadków z okazji jedenastych urodzin – w zasadzie nie wiedziała, czemu to powiedziała chłopakowi, ale podświadomie czuła, że nie chce od tak po prostu minąć go i pójść w swoją stronę. Zawzięcie głaskała Sariela pod broda, jakby czując, że jest on jedną z nielicznych stałych w jej życiu. I w tym przypadkowym spotkaniu był jej cholernie potrzebnym. – Babcia też tak mówiła. Zresztą, Lucyfer to też imię anioła – dodała po chwili, próbując podtrzymać rozmowę, która powoli chyliła się ku końcowi. Przywiązała przesyłkę do nóżki sowy, ale wciąż jej nie wypuszczała. Nawet nie wiedziała, czemu tego nie zrobiła i nie miała na to żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Może bała się, że kiedy to zrobi, zostanie z Eskilem sama i nie będzie wiedziała, co dalej począć? Uśmiechnęła się, kiedy wspomniał o swoich planach na święta, choć uśmiech ten był nieco wymuszonym. – Tradycyjnie jadę z rodzicami do dziadów w Austrii. Wrócę dopiero po nowym roku – odpowiedziała na jego pytanie, nie zagłębiając się nadto w szczegóły. Sariel dziobnął ją w odsłonięty policzek, robiąc w nim niewielką rankę. Dopiero to przywróciło Robin do świata żywych i wypuściła sowę ze swoich objęć złorzecząc. Chwilę patrzyła, jak jego sylwetka zmniejsza się z każdą kolejną chwilą, nawet nie wiedząc, że po jej policzku pociekła niewielka strużka krwi z ranki, którą po sobie pozostawił. Nie przejmowała się tym faktem. Jeszcze. Odwróciła od niego wzrok dopiero kiedy Eskil znów się odezwał, przerywając kolejną, niezręczną ciszę. Spojrzała na niego swoimi wielkimi oczami i westchnęła głośno. Zadecydowała w głębi siebie, że czas postawić na szczerość. – Nie wiem Eskil – zamilkła, zastanawiając się, co powiedzieć dalej. Szukała odpowiedzi na krokwiach pomieszczenia, ptasich gniazdach by znów spojrzeć mu w oczy po chwili. – Wtedy byłam przerażona tym, co potrafisz i co mógłbyś mi zrobić. Ale im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej przekonywałam się, że nie jesteś taki. I że nie mógł byś mnie skrzywdzić. – podeszła do niego wolnym krokiem, by po chwili zatrzymać się przed nim z kompletnie niepewnym wyrazem twarzy. – Mogę cię uściskać? – zapytała, zaskakując samą siebie. Chyba tym samym również pokazując, co naprawdę sądziła na temat Clearwatera.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie miał pojęcia kiedy to nastąpiło, ale naprawdę ją polubił. Irytowały go jej pewne zachowania, ale na wszystkie przymykał oko. W przypadkach innych znajomości na pewno nie zdobyłby się na taką wyrozumiałość. Nie był świadomy, że Robin miała na niego pozytywny wpływ. Oczywiście nie wliczało się w to poprawianie ocen czy omijanie szlabanów, a chodziło bardziej o mentalność i porozumienie się z tym, kim jest. Okropnie żałował, że jej to zrobił i nawet nie chciał brać pod uwagę, że przecież nie miał pojęcia jak mocno to na nią zadziała. Nie wiedział, że potrafi tak wiele i nie chciał już nigdy w życiu korzystać z tego wilowatego zauroczenia. Przejechał się na tym i solidnie zniechęcił do swojego pochodzenia. Nie było ono już "wow!" tylko "bleh". - Mhm, no tak. - wydusił z siebie niezbyt barwną odpowiedź dotyczącą aniołów. Miał przedstawić jej swojego brzydkiego kameleona, aby znalazła mu imię. Nigdy nie było na to czasu, zawsze mieli inne zajęcia, plany knucia, szwendania się czy podkradania grzanki z talerza podczas śniadań w Wielkiej Sali. Kiedy wyobrażał sobie, że miałby utracić prawo do łażenia za nią to aż go mroziło. W tym tygodniu nie miał humoru ponieważ nie mógł z nią normalnie porozmawiać, a teraz serce tłukło się za jego mostkiem jakby dudnieniem próbowało go przestrzec, aby nie zepsuł niczego w trakcie tej rozmowy. Nie wiedząc co zrobić z rękoma kontynuował drapanie małej zniecierpliwionej sówki. Pozazdrościł Robin wyjazdu za granicę. Musiała mieć fajną i dużą rodzinę. Powinien ją kiedyś o to wypytać... jeśli będzie chciała się z nim dalej "zadawać". - Przyślesz mi pocztówkę? - zapytał zanim ugryzł się w język. Wystarczyło, że nie wyminęła go w milczeniu a już nabierał nadziei, że jednak będzie lepiej. Przysunął łokcie bliżej swojego tułowia kiedy Sariel skaleczył jej policzek. Otwierał już usta, aby coś powiedzieć kiedy zdał sobie sprawę, że nie wiedział jakich ma użyć słów. Nie umiał nawet uleczyć ranek! Umiał tylko skutecznie ją wkurzać. Daleko na tym nie zajdą... Sówka, którą zabrał z trzeciego pięterka straciła już cierpliwość i po prostu odleciała z powrotem do swojego gniazdka, niezwykle urażona tym bezczelnym zignorowaniem. Niestety nie mógł się tym odpowiednio przejąć, bo padło już jego śmiałe pytanie i ponura odpowiedź "Nie wiem". Podniósł na nią wzrok w tym samym momencie kiedy i ona na niego popatrzyła. Zadrżał z zimna i zmarszczył brwi w smutny sposób. - P-przecież... przecież nie zrobię ci nic złego. - wydusił z siebie, wyraźnie zmieszany tą powagą między nimi. - Nie będę tego wię... - gotów był zarzucić ją zapewnieniami, że zbrzydła mu ta wilowatość kiedy zadała takie pytanie, że aż stracił język w gębie. Nigdy w życiu nie podejrzewałby jej, że chciałaby go uściskać. Zmarszczył mocniej brwi aż między nimi pojawiła się pojedyncza zmarszczka i przyglądał się bacznie dziewczynie czy aby nie ma maślanego spojrzenia. To nie urok. Nie czuł tego, świat się nie zamazywał, a więc musiała pytać o to świadomie. Te duże oczy z ciemnymi tęczówkami były poważne i tak samo niepewne jak on. Prychnął w znany sobie sposób ale nim miałaby odebrać to jako odmowę wywrócił oczami i wyciągnął do niej rękę, by chwilę później niezbyt pewnym gestem przytulić ją do siebie jednym ramieniem. Uderzył go zapach... deszczu, którym musiała przesiąknąć z powodu tej ponurej pogody. Mimo wszystko był to miły aromat, mieszał się z zapachem jej włosów i ubrań. Czuł się dziwnie dobrze kiedy ją przytulił. Nie potrafił sobie przypomnieć aby kiedykolwiek kogoś przytulał tak szczerze, od siebie. Nie minęło jednak kilka sekund kiedy dopadło go zakłopotanie i siłą rzeczy odsunął się na swoją poprzednią pozycję, czując przy tym na twarzy swoiste ciepełko. - Sariel cię dziabnął... - wskazał palcem jej policzek bowiem nie miał odwagi go dotknąć. Miał przy sobie tylko różdżkę, jak zawsze. - Emm... - gdzie tu podziać wzrok? - Obiecałem sobie, że nie będę już tego... no wiesz, ruszać. Nie wiedziałem, że to jest takie silne. I serio, nie będę tego używać ani nic... - trudno było mu wyrazić swoje myśli; nie umiał w pełni oddać swoich odczuć. To były jego kolejne, pokraczne przeprosiny. Nie miał odwagi poczuć jeszcze ulgi bo choć w końcu rozmawiali to nie wiedział czy mu wybaczyła i czy byłaby skłonna puścić jego przestępstwo w niepamięć. - Już ogarniam mniej więcej kiedy to samo zaczyna się dziać to będę wtedy się odwracać albo coś. - dodał jeszcze, chcąc za wszelką cenę zapewnić Robin, że zrozumiał swój błąd.