W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Nastya nie wiedziała, co chciał osiągnąć William i nie chciała wiedzieć. Chciała wrócić do stanu sprzed ich spotkania, kiedy tkwiła bezpiecznie w swojej apatii, nie narażając się na cokolwiek. Tak było jej dużo, dużo łatwiej, tak? Nie... Nie musiała bać się o cokolwiek, bo nic jej nie dotyczyło. "Ludzie boją się wchodzić w głębsze relacje, bo każde rozstanie generuje głębsze blizny. Bezpieczniejsze jest poruszanie się po powierzchni. Głębiej boli bardziej." To tak idealnie opisywało stan, w jakim Nastya chciała pozostać. Nie chciała wchodzić w jakiekolwiek relacje, jeśli nie była tej osoby pewna... A zresztą z Bird, Nani i Rossem nie miała wyjścia, bo jej rodzice przyjaźnili się z ich rodzicami, więc na dobrą sprawę wychowała się w towarzystwie tej trójki. To była zupełnie inna relacja, tak? A teraz miała wrażenie, że narażona jest na taką, która może coś zepsuć w jej świecie. Nie chciała zmian. Nie lubiła zmian, czuła się z nimi źle i... I... Po prostu chciała już sobie iść i nie oglądać tych Jego zielonych oczu, które skądś pamiętała... Ona, albo ta cząstka duszy, która nie należała do niej. Ta cząstka, która odpowiadała za jej czekoladowe oko. Ta cząstka, która kazała jej teraz popatrzeć w te jasne, pogodne oczy, które były ciepłe jak oczy wujka Matthewa... I właśnie ją olśniło. Wiedziała już, skąd zna te oczy i z kim chłopak może być spokrewniony. Zachowała to jednak dla siebie. - Anastasya. Nazywam się Anastasya Moscova. Lewisówna Ci nie powiedziała? - mruknęła, opuszczając nieco rękę. Po chwili uniosła ją jednak i jeszcze raz popatrzyła na niewielką, białą sowę. - Geronimo, proszę... Chociaż raz pokaż mi, że nie jesteś tak wredna jak Bird i nie utrudniaj mi życia. - poprosiła, przestępując z nogi na nogę. Sowa wreszcie sfrunęła na rękę dziewczyny i już po chwili wyleciała przez okno. - Dlaczego tak się na mnie gapisz?
Ona i tak by się tego nie dowiedziała. Przecież on sam nie wiedział! Aż wstyd było mu się do tego przyznać przed samym sobą. Gdyby wiedział w jakim stanie Nastya lubi przebywać najbardziej, chyba by ją wyśmiał. Nie potrafiłby tego zrozumieć za żadne skarby. Jak można chcieć się zamykać na to, co w życiu najważniejsze i najcudowniejsze - na drugiego człowieka. Oczywiście, jednocześnie te naj mogły być też te najgorsze. Jednak Will widział w ludziach raczej wszystko to, co najlepsze. Dowiedział, jak się nazywa. To jest dopiero coś! Jakże wielką satysfakcje daje coś, na co trzeba było zapracować dużo dłużej i intensywniej niż normalnie? Puchon po raz pierwszy to sobie uświadomił. Zmotywowało go to tylko do dalszych działań. W końcu jego celem było pójście z Panienką Moscovą na kawę, nieprawdaż? - Tak się złożyło, że o tobie nie rozmawialiśmy. - Odciął się trochę może zbyt niemiło. - Wy o mnie rozmawiacie? - Zapytał, unosząc brwi. Choć pytanie było to raczej retoryczne. - Po pierwsze nie gapię się. Po drugie nie wiem czy wiesz, ale przy trzecim przypadkowym spotkaniu musisz zgodzić się na kawę ze mną. - Przyglądał się jak wysyła sowę. - Tak mówi bardzo stare przysłowie - Walnął na koniec.
Jeśli nie potrafi się czegoś zrozumieć, to niekoniecznie trzeba to wyśmiewać. Gdyby to zrobił, najprawdopodobniej straciłby jakiekolwiek szanse na to, żeby wypić z nią cokolwiek. Nie znosiła takiego podejścia. Jak można wyśmiać kogoś za to, że ma inne podejście?! Sama myśl o tym ją... Irytowała. Patrząc na Williama nie spodziewała się co prawda nie wiadomo czego, ale nie myślała też, że akurat On mógłby ją wyśmiać. Dobrze, że póki co (naprawdę? Póki co? Przecież Moscova nie chce mieć z nim do czynienia! Żadne póki co, tylko wcale, nigdy i przenigdy!) nie dzieliła się z Nim swoimi przemyśleniami, bo mogłaby się rozczarować. Oto dowód na to, że lepiej jest się nie zagłębiać w relacje międzyludzkie... Bo można zostać wyśmianym. Panna Moscova nie widziała sensu w dalszym ukrywaniu swojego imienia. Prędzej czy później się dowie, jeśli będzie chciał... A skoro zna Bird, to nie będzie trudne. Wystarczy zapytać i ot, cała filozofia. Nastya nie mogła powiedzieć, że ją to cieszyło, ale chyba nie mogła nic z tym zrobić. Zresztą, nie chciała, żeby o niej rozmawiali. - Nie mam potrzeby rozmawiać z Tobą o kimkolwiek. Po prostu wiem, że zadajesz się z Bird i tyle. - odparła obojętnym tonem, wpatrując się w niebo. Poprawiła leniwie szatę i splotła ramiona na piersi... I w końcu przeniosła wzrok na Niego. - Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego aż tak zależy Ci na tym, by wypić ze mną kawę? - spytała po dłuższej chwili milczenia, starając się, by w jej głosie nie było słychać irytacji. Na Boga, czego On od niej chciał!? Nie miała Mu nic do zaoferowania i wolałaby, żeby zostało tak, jak jest.
On już czuł w środku, że prędzej czy później ona ulegnie. Nie wiedział, co daje mu tę pewność. W sumie to po Pannie Nastyi mięknięcie można było zauważyć z minuty na minutę. Nie było ono jakieś wielkie czy spektakularne, ale tak uważny obserwator jak na przykład Will, był w stanie to dostrzec. Dzięki temu czuł się pewny tego, co robi. Widział, że przynosi zamierzony skutek. Powoli, ale jednak. Oczywiście, że mógł zapytać Bird. Tylko to byłoby zbyt łatwe. On zdecydowanie nie lubi prostych rozwiązań. Im trudniejsza droga do celu, tym większa radość z osiągnięcia go. Przynajmniej w części przypadków tak jest. Jej upór przede wszystkim go bawił. Chociaż powolutku, odrobinę zaczynał go irytować. Nie rozumiał dlaczego jest aż tak nieprzyjemna. Chyba, że jest taka tylko wobec niego. Chociaż patrząc na nią, szczerze w to wątpił. Sprawę ich trójkątnej znajomości z Bird już zostawił. Nie było już nawet o czym rozmawiać. Spodobało mu się to, że na niego spojrzała. Podobało mu się też to, że zaczęła z nim jakby rozmawiać. Zadawała pytania i wydawało się, że jest ciekawa. Gdyby nie była, już dawno po prostu mogłaby sobie pójść. Coś jednak ją trzymało... - Już zadawałaś mi to pytanie, a ja na nie odpowiedziałem. Chcesz, żebym się powtarzał? - Uśmiechnął się najcieplej jak tylko potrafił. Chciał, żeby poczuła jak bardzo chciałby zrobić coś, żeby nie była taka... obojętna. Póki co miał ograniczone środki. Czuł gdzieś w środku, że kiedyś tych środków będzie miał więcej. Może nie jutro i nie pojutrze, ale kiedyś też brzmi obiecująco
Nagle poczuła jakiś dziwny smutek i z początku nie wiedziała, skąd to się wzięło. Tkwiła tak w wietrznej, zimnej sowiarni, wypełnionej ptasim skrzekiem i średnio przyjemnym zapachem. Idealne miejsce na to, żeby złapało ją poczucie nostalgii, nie ma co! Albo apatii, jeszcze lepiej. W każdym razie, dość prędko zdała sobie sprawę z tego, skąd ten smutek. Popatrzyła na Niego dość obojętnym wzrokiem i bezceremonialnie wyminęła go. Bez żadnego słowa. Zaczęła schodzić po schodkach, mając w głowie tylko ten tekst, że ma zgodzić się na to, by umówić się z Nim na kawę. Czuła się... Oszukana, w pewnym sensie. Już chyba nawet wiedziała, dlaczego tak bardzo ją wkurzał. Był kolejnym chłopakiem, który najzwyczajniej w świecie chciał ją "zdobyć". Nie tylko płeć męska tak robiła. Zdążyła zauważyć, że ludzie mają dziwną manię wywoływania u Anastasyi uczuć, jakby to był jakiś sport. Nieraz słyszała, jak dziewczyny obgadywały ją za plecami i umawiały się, co zrobić, żeby ją wkurzyć. Chłopcy natomiast próbowali ją "poderwać"... Właśnie takimi sposobami, jak William. Dzisiaj przez krótką chwilę, podczas tego spotkania myślała, że może akurat Spears nie jest taki zły... Aż znowu zaproponował jej tę kawę. Wtedy poczuła się jak rzecz, którą kolejna osoba chce sprawdzić, zdobyć, zrobić coś, żeby zadziałała. Nie odwróciła się i nie sprawdziła, czy młody mężczyzna za nią idzie. Nie obchodziło jej to. Nagle znów przestało ją to wszystko obchodzić. Jak mogła, nawet przez ułamek sekundy chcieć mieć kogoś poza Bird? Pokręciła głową z niedowierzaniem. Kolejny idiota, którego bawi "ta dziwna Nastya, która ma poker face 24/7!".
Widział, że coś się w niej zmieniło. Znów ten obojętny i wręcz nieobecny wzrok. Spears skrzywił się lekko. Czuł, że zrobił lub powiedział coś mocno nie tak. Nie wiedział tylko co. Przecież miał dobre intencje. Zależało mu po prostu na tym, żeby się uśmiechnęła. Żeby poczuła, że okazywanie uczuć jest przyjemne. Wszystkich uczuć. Okazywanie złości też jest przyjemne, jeśli rozładowuje się tym jakieś napięcie. Ech, musiała go na prawdę źle odebrać. Najgorsze było to, że wiedział, że na pewno nie powie mu o co chodzi. A on tak bardzo chciałby to naprawić. Poczuł, że zależny mu na relacji z tą dziewczyną. Pozytywną, oczywiście. Chciał z nią pójść zupełnie niezobowiązująco na kawę. Miał nadzieję, że zmiana otoczenia czy może sama kawa trochę pomoże mu w tym, żeby zobaczyć jej uśmiech. Nie traktował tego jak trofeum. Raczej jak misję. Chciał jej pomóc. Gdyby się dowiedziała, że myśli o niej w taki sposób, chyba by go zabiła. Dlatego nawet nie zamierzał głośno o tym mówić. Kiedy go minęła, bez słowa. Obrócił się i szedł zaraz za nią ze dwa kroki, po czym dotknął lekko jej ramienia. Chciał ją zatrzymać, albo chociaż dać dobitnie znać, że jest zaraz za nią i zależy mu na niej. Na prawdę tak było. Sam się sobie dziwił. - Jeśli nie chcesz, to nie musimy nigdzie iść. - Zaczął szybko. - Nigdy więcej nie zaproszę cię na kawę, jeśli taka jest twoja wola. - Spotulniał, oj jak bardzo spotulniał. - Fajnie byłoby po prostu móc zamienić z tobą kilka zdań, kiedy miniemy się na korytarzu w szkole albo wybierzemy to samo miejsce na popołudniową przechadzkę. - Był zupełnie poważny i opanowany. Jak nie on.
Nie czuła złości, czy czegoś podobnego. W tym momencie była najzwyczajniej w świecie rozczarowana, że ludzie nie potrafią zaakceptować tego, że nie każdy ma niesamowicie jak bogatą paletę uczuć, albo po prostu nie chce ich okazywać. Ona nie mówiła nikomu, że "za dużo się uśmiecha" albo "za bardzo reagujesz". Nie obchodziło jej to, tak? A tamci robili sobie zawody, kto pierwszy ją zirytuje, albo wkupi się w jej łaski. Dlaczego to robili?! Jej mały móżdżek nie pojmował takiego zachowania. Może po prostu rodzice inaczej ją wychowali? Nie licząc tego, że żadne z nich nie było wylewne, to nigdy nie powiedzieli jej, że osoby, które okazują uczucia są gorsze i trzeba ich piętnować... A Nastya ostatnio tak się właśnie czuła - jakby uczniowie naigrywali się z tego, że nie potrafi okazywać swoich emocji jakoś bardziej, ba! Nawet nie chce tego robić, bo nie widzi powodów. Może czasem była nadto wyniosła, ale na dobrą sprawę nikomu nie dokuczała i nie robiła krzywdy. Po prostu była obojętna, nic więcej. Czując Jego dłoń na swoim ramieniu, zesztywniała i strąciła ją dłonią. Odwróciła się i obrzuciła Go lodowatym spojrzeniem, godnym obywatelki Rosji. - Jeśli masz zamiar potem obgadywać mnie z kumplami, że udało Ci się ze mną umówić, to daruj sobie i spróbuj z jakąś inną dziewczyną, która lubi być zabawką zdobywaną przez ludzi, którzy lubią zabawiać się innymi ludźmi. Nie jestem chętna, dziękuję, William. - powiedziała oschle i zeszła po kolejnych schodach, mając zamiar wyjść z sowiarni i nie wrócić tam, jeśli wykryje w tamtym miejscu obecność Spearsa. Jak Bird mogła przyjaźnić się z takimi ludźmi jak on!?
To był moment, w którym totalnie nie wiedział co zrobić. Z jednej strony powinien zostawić ją w spokoju, a z drugiej czuł, że jeśli teraz sobie pójdzie to już nigdy się do niego nie odezwie. Bo niby dlaczego miała by to robić? No właśnie... Był rozdarty jak jeszcze nigdy, a wiedział, że ma niewiele czasu na podjęcie decyzji. Odchrząknął, żeby zyskać nieco na czasie. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo zaraz po tym zimnym prysznicu złożonych z jej słów po prostu znów zaczęła odchodzić. Poczuł jak traci motywacje, którą miał jeszcze chwilę temu. W ogóle jak mogła mówić o tym, że on chce się czymkolwiek chwalić przed kumplami? Czemu dopowiadała sobie między wierszami? Kobieta to jednak kobieta i wszystkie myślą podobnie. Willowi podniosło się ciśnienie, kiedy został włożony przez nią do jednego worka ze WSZYSTKIMI innymi. Szkoda, że on nie był wszystkimi. Tylko, że skąd ona mogła to wiedzieć? - Po pierwsze skąd wiesz, że mam jakichkolwiek kumpli, którym mogę opowiadać takie rzeczy? A po drugie, dlaczego mnie szufladkujesz, skoro nawet mnie nie znasz? - Nie szedł za nią. Mówił tak, żeby dobrze go słyszała. W sumie nie oczekiwał odpowiedzi. - Do tego nawet nie próbujesz poznać. - Zszedł trzy schody niżej. - I w porządku. Nikt ci nie każe. Ale wiedz, że mnie to zabolało, o ile w ogóle cię to obchodzi. - Wypuścił głośno powietrze. Już mu było lepiej. Nie mówił ze złością. Z lekkim smutkiem, to wszystko.
To było ich dwoje - kiedy wypowiedział te wszystkie słowa, to Nastya poczuła się skołowana i nie wiedziała już, co ma myśleć. Z jednej strony rozumiała swój błąd - nie należy wszystkich szufladkować i wrzucać do jednego wora, a z drugiej... Nie potrafiła tak od razu komuś zaufać. To nie leżało w jej naturze i to, że William był mężczyzną nie miało dla niej znaczenia. Chodzi o to, że dziewczyna była oszołomiona takim obrotem sprawy i miała wrażenie, że każdy jej ruch będzie odebrany teraz absolutnie negatywnie, jakby się wywyższała i była ostatnią zołzą. Nie chciała sprawić Mu przykrości, jeśli mówił prawdę... Tiara przydziału nieczęsto się myliła, a skoro On był w Hufflepuffie, to znaczy, że raczej nie był dupkiem, który tylko chce spróbować zagrać na jej uczuciach. Potarła czoło dłonią, przystanęła i odwróciła się do Niego. - Nie zrozum mnie źle, William, ale to nie jest... Łatwe. Muszę to przemyśleć, okej? - powiedziała po chwili milczenia i UWAGA, UWAGA, nawet się do niego uśmiechnęła! Więc niech nie czuje się już taki urażony, dobrze? Zeszła po schodkach i zniknęła za rogiem korytarza, starając sobie to wszystko poukładać w głowie... I chyba będzie musiała zasięgnąć rady Bird.
Była chwila, w której pomyślał, że na bank przesadził. W końcu i tak nie oczekiwał odpowiedzi. Po prostu powoli zaczął schodzić w dół, udając że wcale nie jest kilka metrów od niego. Kiedy jednak zobaczył, że przestała schodzić, sam też się zatrzymał. Nie chciał na nią wpaść. Spojrzał na nią wyczekująco, aczkolwiek minę miał poważną, tak na wszelki wypadek. Chyba gdzieś w środku czuł, że odrobinkę zmięknie, chociaż sam nie zdawał sobie sprawy z tego poczucia. On to ma jednak niezłą intuicję. Słuchał jej uważnie, wpatrując się intensywnie w jej wargi. Kiedy na koniec stwierdziła, że to przemyśli, lekko otworzyły mu się usta. Nie wierzył, że to słyszy. W dodatku widzi, bo przecież patrzy na jej usta. A KIEDY SIĘ UŚMIECHNĘŁA, to otworzył buzię jeszcze szerzej, po czym zreflektował się szybko i sam się uśmiechnął. Udało mu się przy tym przytaknąć zaledwie, bo ona już zniknęła z jego oczu. Przymknął oczy i oparł się o zimną ścianę. Uśmiechnął się sam do siebie. Był szczęśliwy, bo przemówiła do niego ludzkim głosem (o ile można to tak nazwać). I BYĆ MOŻE pójdą na cokolwiek (nie kawę, broń boże), albo chociaż pogadają w klasie przed którąś z lekcji. Z lekkim uśmiechem na ustach, żwawym krokiem podążył do swojego dormitorium.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra nie należał do stałych gości sowiarni. Może dlatego, że nie miał zbyt wielu osób, z którymi mógłby korespondować? Oprócz listów do matki, może co najwyżej wysłał kiedyś wiadomości odnoszące się do prenumeraty jakiejś gazety. I mimo że nie dostawał natłoku listów, miał wrażenie, że ostatnimi czasy za bardzo zaniedbał zdawanie matce relacji, co tam się działo w jego życiu. Jasne, starał się co jakiś czas wysłać chociaż krótką notkę nabazgraną na kolanie w pięć minut, żeby się nie zamartwiała. I tak oszczędzał kobiecie wszystkich rewelacji - właściwie podejrzewał, że jego matka wciąż była święcie przekonana, że chłopak tworzy szczęśliwy związek z Bridget. Całkiem możliwe, że pominął ten fakt, kiedy wrócił w minione wakacje do domu. Jego matka tak lubiła tę uroczą Puchonkę, a to wszystko wtedy było takie świeże... W każdym razie, tym razem się przyłożył i napisał obszerną relację o tym, jak to świetnie idzie mu w szkole, jakie postępy robi na ONMS i że nawet na wróżbiarstwie nie znalazł się w grupie najsłabszych uczniów. Wybrał też najbardziej pozytywne aspekty swojego życia towarzyskiego, co wcale nie było proste biorąc pod uwagę, że jego najbliższe znajomości właśnie przechodziły kryzys. Dlatego pokaźny fragment przeznaczony został jego ulubionemu Gryfonowi, z którym jako jedynym ostatnio nie miał żadnych spięć. Za to, jeśli chodziło o pytania, najwięcej miejsca zajmowały te o Felicity. Czy z czegoś matce się skarżyła, czy czegoś nie potrzebuje... Skąd indziej mógł się tego dowiedzieć, skoro siostra wykazywała niechęć do dzielenia się takimi rzeczami z Ezrą? Pogładził swoją sówkę, Eurekę, po dziobie i zanim zaczął przywiązywać list do jej nóżki, na zachętę i zajęcie dzioba dał jej jeden przysmak. Eureka była złośliwa nawet dla swojego właściciela - jeśli Krukon poświęcał jej za mało uwagi lub, nie daj Merlinie, karmił czymś niesmacznym, potrafiła go podszczypywać, dopóki nie uzyskała swojego celu. Ale Ezra i tak ją uwielbiał. Jak widać nie tylko ludzie z charakterkiem wpadali mu w oko, zwierzęta również.
Wydawałoby się że Felicity nie ma co szukać w sowiarni. Nie miała za bardzo z kim korespondować. Wychowała się w rodzinie mugoli i miała aspergera przez to traktowano ją, jak upośledzoną. W szkole magii wcale nie było lepiej. Ludzie to ludzie, niezależnie od tego czy są czarodziejami czy nie. Ostatnio odwiedzała sowiarnie coraz częściej. Wpadła na świetny pomysł prowadzenia bloga na wizbooku. Postanowiła, że będzie dzielić się magią kamieni z innymi. Wszystko już sobie przygotowała i czekała, aż mama przyśle jej paczkę tych książek mugolskich, które kolekcjonowała od jakiegoś czasu, ale i nie tylko... Clarke również poprosiła ją, aby przysłała jakąś wiadomość od taty. Przed Ezrą w ukryciu robiły tak od dawna. Puchonka nie miała z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia bo dlaczego niby je powinna mieć? Kochała tatę i mamę w ten sam sposób kochała także brata (może i bardziej). Nie rozumiała czemu on czuł inaczej. Według niej ludzie postępowali bardzo dziwnie. Może to Felka myślała dobrze, a inni źle. Prawdopodobnie z nią było wszystko okey. Coś nie ciekawego działo się ze społeczeństwem. Kiedy weszła do sowiarni nie od razu spostrzegła Ezre. Skierowała się do miejsca, gdzie zazwyczaj siadała sowa wysyłana przez mamę. Niestety miejsce było puste. Dziewczyna postanowiła się rozejrzeć. Może puchacz przysiadł w innym miejscu? Wtedy go dostrzegła i na moment, jakby ją spetryfikowało. Chciała jakoś się wycofać. Może istniała szansa, że jej nie zobaczył?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W sowiarni zawsze był jakiś ruch. Najczęściej widywać można było pierwszo i drugorocznych. W końcu przez Hogwart przewijało się bardzo dużo dzieciaków, które nigdy wcześniej nie były odseparowane od rodzin. Ezra z początku nawet nie zareagował na wejście jakiejś osoby, bo w sumie nawet go to nie obchodziło. Każdy niech zajmuje się własnymi sprawami. - No, leć bezpiecznie - mruknął cicho, ostatni raz gładząc piórka Eureki, zanim wypuścił ją przez duże okno. Przez chwilę obserwował jej regularny lot i kiedy zniknęła mu z pola widzenia, odwrócił się na pięcie z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Nie było co się oszukiwać, zapachy w sowiarni pozostawiały wiele do życzenia! Czy tego chciał, czy nie, w momencie, w którym się obrócił, jego wzrok padł na osobę, która pojawiła się w tym miejscu po nim. Ezra wiedział, że Felicity miała swoje reguły i na ogół starał się do nich stosować, byle tylko ułatwić jej funkcjonowanie. Ale potem pojawiały się takie momenty jak ten, kiedy stawał z nią twarzą w twarz i zalewało go wszystko to, co do niej czuł. A szczególnie tęsknota. Może gdyby był zdolny do rozważenia tego, pohamowałby emocje i zaczął jakoś delikatniej. Może powinien się uśmiechnąć, powiedzieć coś? A zamiast tego skrócił dystans między nimi i przyciągnął do siebie swoją młodszą siostrę, a po sposobie w jaki ją przytulił, odczytać można było jak bardzo tego potrzebował. - Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać - powiedział cicho, cały czas dokładnie lustrując wzrokiem jej twarz. Sam nie wiedział co chciał na niej ujrzeć. Odbicie własnych emocji? A może właśnie z obawą szukał czegoś przeciwnego? Może chciał się tylko upewnić... Sam nie wiedział.
Stała w miejscu obawiając się wykonać jakikolwiek ruch. Sowiarnia oblegana była przez młodszych uczniów to fakt. Sama przecież traktowała to miejsce, jako część rytuału, który pozostał jej do dziś. Zawsze wysyłała listy po zajęciach. Nawet jeśli zawierały one nic nieznaczące treści. Wolałaby mieć telefon. Mogłaby o wiele szybciej skontaktować się z mamą. Niestety, jak wiadomo żadne mugolskie pierdoły nie działały w Hogwarcie. Też mi magia. Na jej twarzy ciężko było zobaczyć jakiekolwiek emocje. Nie spodziewała się tego co miało przed chwilą miejsce. Jak w ogóle on mógł. - Nie możesz tak robić. - Powiedziała po jakimś czasie, który mogłyby wydawać się minutami, a był zaledwie chwilą. - Egoista. - Szepnęła. Tak uważała go za egoiste od czasu, kiedy zostawił jej dla tej dziwnej szkoły, w której teraz sama się uczyła. Czuła się samotna przez jakiś czas, ale teraz wszystko miała poukładane, a Ezra postanowił zepsuć to wszystko i powiedzieć tylko durne przepraszam. Nie powiedziała więcej nic. Bała się, że jeśli znowu mu zaufa i się zbliży do niego to on ponownie ją zostawi. Tak już było. Nie mogła mieć go na wyłączność. Każdy w końcu żył swoim życiem, nawet jeśli łączyły ich więzy rodzinne. Nie rozumiała tego.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W przeciwieństwie do Felicity, która dosłownie zamarła, Ezra zdecydowanie zbyt często przedkładał działanie nad myślenie. I takie właśnie były efekty! - Wiem, ale nie potrafię też tego nie robić... - odparł bezsilnie. Na określenie Feli cofnął się jednak o krok, jakby rażony jakąś siłą. Jeśli był ktoś, o kogo Ezra się troszczył z całego serca, to była to Felicity. Zawsze w pierwszej kolejności patrzył na jej dobro... Czy mimo to teraz faktycznie zachowywał się egoistycznie? Czy jeśli kochało się kogoś bardzo mocno, przestawało się dostrzegać że własne dobro nie jest równoznaczne z dobrem tej osoby? Ezra wysunął ręce w kieszenie, chwiejąc się na piętach. Odkąd on i Fela nie byli ze sobą tak blisko, często zdarzało mu się zastanawiać, co chciałby jej powiedzieć, jak przeprosić, o co zapytać... Ale zawsze zostawało to tylko w granicy teoretyzowania, więc teraz, kiedy pojawiła się sposobność, Ezra miał dosłownie pustkę w głowie. - Więc... Co tu robisz? Znaczy, wysyłasz list, wiem. Co innego mogłabyś robić w sowiarni? Głupie pytanie... Jak, um, jak ci mija dzień? - Ezra dosłownie cały promieniał niesamowitą niezręcznością. O ile normalnie był z niego całkiem wygadany chłopak, o tyle teraz całkowicie stracił zdolność do myślenia. Potarł ręką kark i uśmiechnął się, starając się wyglądać jakby chociaż odrobinę miał pojęcie, jak to wszystko się potoczy. Czy chciał mieć siostrę ponownie w swoim życiu? Oczywiście. Czy wiedział, jak tego dokonać? No... plan był w toku.
Szybko tracił oddech wchodząc po schodach. Tłumaczył to sobie tak samo, jak zawsze - to od leków. Nawet, jeśli nie miało to wiele sensu, to na pewno od leków! Brak koncentracji? SSRI. Spocone ręce? Też. Niechcący potknął się i wpadł na nauczyciela, który rozsypał testy uczniów do sprawdzenia? Antydepresanty. Zapomniał odrobić lekcji? No wiadomo, dlaczego. Grymas wykrzywił mu twarz, gdy dotarł na szczyt. Zatęchły zapach papierosów, z całkiem niedawna. Buractwo. Tak truć biedne sówki. Pokręcił głową z dezaprobatą i odkaszlnął trzykrotnie, po czym pchnął drzwi. Było zimno, coraz chłodniej. Sówki zaczynały tłoczyć się, przytulać do siebie. Najsłodszy widok. Pogłaskał po dziobach swoje ulubione, szkolne sowy. Czyli wszystkie. Zaznajomił się także z takimi, które należały do uczniów - pyszny sowi przysmak i parę pieszczot kupowały mu ptasich przyjaciół znacznie łatwiej niż tych ludzkich. Wciąż trochę nie rozumiał, czemu nie dałoby rady załatwić tak sobie humanoidalnych znajomych. Wsuwasz im żarcie do buźki, klepiesz po główce i voila, przyjaciele na zawsze! Zachichotał na samą myśl, po czym znów się skrzywił, wyobrażając sobie jak jego ręka zostaje obśliniona przy przyjmowaniu przysmaku przez jakiegoś ludzkiego ochotnika. Obleśne. Niech lepiej zostanie, jak jest. W tylnej kieszeni spodni miał list, ale wciąż nie był pewien, czy go wysłać. Może najpierw zajmie się czymś bardziej pożytecznym, na przykład wymianą ściółki na świeżą! Zakasał rękawy kolorowej koszuli i zabrał się do roboty.
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Hogwart był naprawdę dziwnym miejscem. Od pedofilskich profesorów, którzy nie potrafią utrzymać rąk przy sobie i macają uczennice do dziwacznych ślizgonów, którzy marzyli o tym by zakończyć żywot wszystkich mugoli. Drama była gdzieś pomiędzy, bo chętnie macnęłaby jakiegoś profesorka, ale równie chętnie doprowadziłaby do śmierci kilku innych uczniów, których to niekoniecznie lubiła. Nie chodziło o tych mugolskiego pochodzenia, jej matka przecież nie była czarownicą, ale paru upierdliwych by się znalazło. Spokojnym krokiem zmierzała do Sowiarni w nadziei, że nikogo tam nie spotka. Takie przypadkowe natknięcia nie kojarzyły się nastolatce z niczym przyjemnym i nigdy nie wiedziała czy na pewno powinna zagadać. Raczej należała do tych rozgadanych panienek, którym się buzia nie zamyka i nie mają problemów z tym żeby zacząć konwersacje, ale czy powinno się ludziom przeszkadzać podczas wysyłania listów? Może akurat wtedy myślą o tym czy na pewno go wysłać albo zastanawiają się nad tym czy kolor koperty jest odpowiedni. Ona w takich chwilach myślała o tym jak szybko dostanie odpowiedź, ale czy każdy tak miał? Raczej nie. Jedną z rzeczy jakie zauważyła było to, że nie męczyła się tak szybko jak w tamtym roku. Może i była słaba w Quidditcha, ale gra pomagała zachować zdrowie, którego w tamtym roku czy dwa lata temu Dramie brakowało. Zaskoczyła ją obecność nieznajomego, ale nie ze względu na to, że był - tylko na to co robił. Brunetkę zastanawiała się zawsze w jaki sposób opróżniania jest sowiarnia. Oczami wyobraźni widziała szkolnego leśniczego Lamberda, który z uporem maniaka wyrzuca gnój przez malutkie okienka w pomieszczeniu, a ten spada na uczniów przechadzających się pod wieżą. Wizja wydawała się być zabawna, oczywiście dopóki Dreama nie dostała kupskiem w głowę. A tu okazuje się, że jakiś chłopak - jak kojarzyła z kilku lekcji - puchon, się tym zajmuje. No, zrobiło to na niej wrażenie i nawet pomyślała o tym żeby mu w tym pomóc, jednak jeśli on właśnie w taki sposób się odprężał? Wyrzucając kupsko. Spoglądała na niego zdecydowanie za długo, odchrząknęła więc głośno żeby zwrócić na siebie uwagę młodzieńca i rzekła. - Zawsze myślałam, że to pracownicy zajmują się takimi sprawami - uśmiechnęła się delikatnie, kiedy odwrócił się w jej stronę i jednym ruchem dłoni zarzuciła włosy do tyłu. - Kiełbasko! - krzyknęła, a przy jej boku pojawiła się sowa w podeszłym wieku. - Mam nadzieje, że tym razem dostarczysz list na miejsce - przywiązała pergamin do łapki zwierzęcia, a te wyleciało przez jedno z małych okienek. - Może Ci pomóc, co? - dodała spokojnie i założyła ręce na wysokości klatki piersiowej. - Chociaż chyba łatwiej będzie rzucić chłoszczyść. - Nie miała zamiaru go przekonywać, mógł się bać, bo to co działo się z magią było dziwaczne, jednak nielogicznym było przerzucanie ściółki ręcznie.
Radośnie gwizdał sobie Dancing Queen ABBY pod nosem, ale z melodyjnego hitu wyrwało go odchrząkniecie, a potem głos. Przez ostatnie miesiące rozmawiał głównie z matką i dwiema siostrami, także po samym dźwięku nie zdołał rozszyfrować, z kim ma tu do czynienia. Obrócił się i zobaczył dziewczę egzotyczne, chude, z długimi włosami i jasnym, przenikliwym wzrokiem. Wysokie niemal tak samo jak on, ale dzisiaj miał na sobie szalone buty na pięciocentymetrowych platformach, szach mat! - O! - zareagował, przekrzywiając głowę i szukając w niej odpowiedzi na odwieczne pytanie obijające się wewnątrz jego czaszki po zobaczeniu czyjejś twarzy. - Dreama, tak? - zaryzykował, ale głowę dalej miał przekrzywioną. Coś tu nie pasowało. - Ano, zazwyczaj tak, ale nie masz pojęcia jak dobrze jest mieć woźnych za ziomków, robiąc im takie małe przysługi. - Powędrował wzrokiem za odlatującą sówką. - "Kiełbaska". Dostojne imię. - zaśmiał się cicho, Zmarszczył brwi i nos, to pierwsze przez intensywne myślenie, to drugie od zapachu, który dotarł do jego nozdrzy przy zebraniu porcji ściółki spod ptaka, który musiał spożyć wyjątkowo bogate w proteiny śniadanie. Otrzepał robocze rękawice i odłożył je na miejsce. - Daj spokój, rzuciłem dziś Chłoszczyść na toaletę, bo pewnie nie wiesz, ale męskie łazienki to jest masakra, m a s a k r a, wywaliło muszlę do sufitu - zapalił się do opowiedzenia swojej porannej przygody, nie zdążywszy ugryźć się w język. - Znaczy nie, nie ja, jakiś koleś, ja tylko widziałem i zgłosiłem odpowiednim władzom, oczywiście - poprawił się niezgrabnie. Pozwolił chłodnemu powiewowi w sowiarni wywietrzyć nieprzyjemny zapach i zdał sobie sprawę, co tu było z nią nie tak. Ślizgonka niemal zawsze w ciągu ostatnich dwóch lat chodziła po korytarzach z futrzastym kompanem na ramieniu. Kojarzył ją chyba lepiej, niż ona jego - AŻ DZIWNE, przy tym jaki był charakterystyczny, a chodzili razem do szkoły od lat, CO NIE? - Rozumiem, że nie brałaś szczura do sowiarni, bo to zbyt łakomy kąsek dla tych łobuzów? - zapytał, gładząc dłonią dziób jednej ze starszych, szkolnych sów, płomykówkę z wyjątkowo piękną szlarą w kształcie serca.
John – piątoklasista z Ravenclawu - skrzywi się wchodząc do sowiarni i widząc dwójkę przebywających tam uczniów – jedno brudniejsze od drugiego. Hogwart trudno było już uznać za brytyjską placówkę. Multi-kulti się zachciało… A potem rodzą się takie odmieńce jak ten rudy czarnuch. Ten to musiał mieć przesrane – ani Europejczyk, ani murzyn – nikt go nie uzna za swojego. Bez słowa, omijając wzrokiem kolorową dwójkę, przywiązał list do nóżki sowy i wypuścił ją przez okno. - U ciebie w kraju pewnie nawet w domach się nie sprząta, latynoska brudasko – mruknął pod nosem z pogardą, wychodząc z pomieszczenia. Już niedługo. Polityka wracała na właściwe tory. Może wkrótce rozpoczną deportacje takich leniwych przykurzańców.
//zt Przedstawione w poście przekonania nie są popierane przez autora i nie mają na celu nikogo obrazić. Dodam to tak na wszelki wypadek ;p
______________________
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
- Tak to ja - odrzekła z miłym uśmiechem. Dziewczynie głupi było się przyznać, ale całkowicie nie kojarzyła imienia znajomego, nieznajomego. Wiadomo, kojarzyła go z Hogwartckich korytarzy, bo wybijał się z pomiędzy innych uczniów niebanalną urodą, jednak - ona nigdy nie interesowała się jego imieniem. Drama już tak miała, że raczej nie przykładała uwagi do innych ludzi, starszy puchon przyciągał jej wzrok, ale to tyle. Dopiero po chwili przyuważyła jak bardzo zajebiste buty miał na nogach i chyba nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła na nie uwagi. - A te buty to jakaś rewelacja, gdzie takie dają i czy znajdę rozmiar damski kajak - skierowała wzrok w dół, na stopy i uderzyła piętą o piętę. Czarne, mugolskie trampki, które miała na sobie nie były tak kozackie jak obuwie towarzysza panny Vin-Eurico. Jej nie za bardzo zależało na wyjątkowym wyglądzie, najważniejsze było to, że buty chociaż schodzone jak cholera jej nie obcierały. No i podeszwa nie odpadała, a to było też wielkim plusem. Szczególnie z racji tego, że właściwie całą piątą klasę przechodziła w butach obklejonych taśmą, których najzwyczajniej w świecie szkoda jej było wyrzucić. - W babskim też nie ma cudów, jeśli mam być szczera - beznamiętnie wzruszyła ramionami i zmarszczyła czoło - No i myślę, że aż taki słaby nie jesteś, w Grecji nie wychodziło mi nawet durne Lumos, to jest dopiero wstyd. - pokręciła głową, jakby chciała zapomnieć o tamtych chwilach. Nie wiadomo było czy chodzi o stan publicznych, szkolnych kibelków, a może o to jak strasznie brunetce szły zaklęcia. Na słowa o szczurze nachmurzyła się cała i delikatnie zacisnęła pięści. Okropnie była przywiązana do tego szczurzyska, w którego towarzystwie spędziła całe trzy lata swego życia, jednak nie mogła nic poradzić na to, że każdy z nich się starzał. Tak to już było ze zwierzakami, że umierały pierwsze i pomimo że Drama bardzo chciała, to nie było na to rozwiązania. Naturalny cykl życia. - A szczur sobie zdechł. - podrapała się po policzku i w między czasie rzekła - Szkoda tego pajaca, bo miałam go bardzo długi czas, ale tak się zdarza. Na razie nic nie planuje, chociaż kameleon wydaje się być wyjątkowo zachęcający. - Kameleony były chyba najulubieńszymi zwierzętami Dreamy. Te słodkie oczka sprawiały, że rozpływała się nad pięknem tych leniwych stworzeń. Śmieszne łapki, długi jęzor i przepiękne kolory, które przybierały dodatkowo zachęcały do zakupu. No, ale fundusze - fundusze były wielkim problemem albo raczej ich brak. Wtargnięcie krukona do Sowiarni niezbyt rozproszyło Dramę i najprawdopodobniej gdyby nie postanowił otworzyć jadaczki i wypuścić z niej tych obrzydliwych, ohydnych słów to nie zaszczyciła by go spojrzeniem. Jednak było inaczej. To było jak plaskacz prosto w twarz. Dziewczyna chodziła do Hogwartu od drugiej klasy i Anglia stawała się po części jej domem, a ty jakiś pajac nazywał ją latynoską brudaską. Była spokojna, ale takiego zachowania nie mogła znieść. Nie panowała nad sobą i nie zastanawiając się nad tym co robi, gołą łapą sięgnęła po garść sowiego kupska i z całej siły cisnęła nim w stronę nieznajomego chłopaka. Czy trafiła? Nie była pewna, ale dzika satysfakcja, która zagościła w jej sercu sprawiła, że uśmiechnęła się paskudnie. Jebać brudne łapsko, rzuci chłoszczyść, w najgorszym razie straci rękę. Ten rzut był wiele warty. No i nie ona będzie chodziła z kupskiem na ciuchach tylko on. - Co się dzieje z tymi ludźmi, chodzę tutaj od tylu lat i co, on dopiero teraz odkrył, że nie jestem angielką? Wcześniej mu to nie przeszkadzało - mocno zmarszczyła brwi i zacisnęła usta w cienką linię.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Miała nadzieję, że w związku z tym co stało się na meczu, Limire zapomni o jej szlabanie. Albo, że chociaż odpuści jej ze względu na to, że tydzień spędziła w skrzydle szpitalnym. Marzenie ściętej głowy. Oczywiście, że jej nie darował i wysłał do sowiarni tak szybko jak z jej rąk zniknęły bandaże. Dupek. Miała dużo ciekawsze rzeczy do roboty, dlatego szybko wzięła się do pracy. Po szlabanie chciała wymknąć się do Hogsmeade na małe zakupy u Zonka, musiała skończyć, zanim zamkną jej sklep. Może nie na błysk, ale wystarczająco dobrze, by pilnujący jej woźny, nie mógł się do niczego przyczepić, wyczyściła wszystkie klatki przed czasem i zadowolona wyszła z sowiarni. Nie miała czasu iść się umyć, ale może nikt nie wygoni jej ze sklepu za zapach amoniaku, którym przesiąkła. Przed wejściem do tajnego przejścia sięgnęła jeszcze do kieszeni, żeby zobaczyć, ile ma kasy. Nigdzie nie mogła jednak znaleźć sakiewki. Pognała z powrotem do sowiarni i przetrząsnęła całe pomieszczenie, ale sakiewki już nie było. Pięknie... ze dwadzieścia galeonów się poszło kochać.
Chyba naprawdę musiałam zdenerwować Sharkera. Szlaban? Ja? Pięknie, pani prefekt musiała odrobić szlaban. Co za potworność. Prawda, niespecjalnie uważałam na ostatniej lekcji OPCM, ale żeby od razu szlaban... Nie wiem, dlaczego kazano mi odbyć szlaban o tak późnej porze. Może myśleli, że idą mi na rękę, że nie będą mi zajmować dnia. Ale oświetlenie było tam raczej kiepskie, podobnie jak mój wzrok. Dodatkowo - nie uśmiechało mi się ani trochę sprzątanie ptasich odchodów. Woźny zaprowadził mnie do wieży - dobre i to, nie musiałam sama maszerować na wieżę. Dotarliśmy na górę. Od kilkudziesięciu już schodów było czuć, że jesteśmy blisko, a smród dał się we znaki jeszcze bardziej na szczycie. Zatkałam nos, mimowolnie, ale chwilę później go puściłam, przypominając sobie, że tylko 4 minuty i przyzwyczaję się do zapachu na tyle, żeby go nie czuć. Wtedy woźny zabrał mi różdżkę! - To chyba jakieś żarty - burknęłam na niego. Pokręciłam głową i kiedy wyszedł związałam włosy w wysoką kitkę. Westchnęłam głęboko. Na całe szczęście nikt nie oglądał mnie w tej kompromitującej sytuacji. Wzięłam się do roboty. Wyszorowałam już 5 klatek, kiedy usłyszałam jakiś przerażający dźwięk za oknem. Przerwałam na chwilę pucowanie szóstej, ale potrząsnęłam głową i wróciłam do pracy. Nie minęła chwila, a zgasła jedyna lampka, przy której i tak niewiele widziałam. Na szczęście zaraz się zapaliła, ale uznałam to za co najmniej dziwne. Znów ten przerażający dźwięk - to chyba było wycie wilków. Przestałam myć klatkę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Podeszłam do drzwi, zapukałam. - Halooo? Proszę pana? - zawołałam za woźnym, ale nikt nie odpowiadał. Dalej nasłuchiwałam dźwięków zza drzwi, kiedy nagle coś wbiegło w nie z impetem i zaczęło w nie drapać! Serce waliło mi niemiłosiernie. Odskoczyłam na drugi koniec pomieszczenia. Nie było mowy o dalszym sprzątaniu. Próbowałam uspokoić oddech, ale to coś zza drzwi nie odchodziło. Próbowałam sobie wmówić, że komuś uciekł kot. Bo to przecież musiał być kot, prawda? Wpatrywałam się w drzwi niewidzącym spojrzeniem. Drapanie ustało, ale ja dalej stałam w bezruchu. Lampa wciąż zapalała się i zgaszała. Nagle usłyszałam coś, co brzmiało jak zbliżające się kroki. Miałam ogromną nadzieję, że to woźny. Miałam rację. Otworzył drzwi i ruchem ręki kazał mi wyjść. - Merlinie, co to było? - spytałam, ale woźny nie odpowiedział. Nie wiedziałam, o co chodziło. Może po prostu nie zdążył zauważyć - Jeszcze nie skończyłam - powiedziałam jeszcze, ale woźny znów nic nie mówiąc, machnął ręką, dając mi do zrozumienia, że nie było to istotne. Wyciągnął różdżkę, jednym zaklęciem wyczyścił pozostałe klatki i zwrócił mi moją różdżkę. Nigdy chyba nie zapomnę tego szlabanu i będę miała nauczkę, żeby następnym razem skupić się bardziej na lekcji.
Nie pamięta, kiedy ostatni raz odpisywała na list od matki. Amélie wciąż nie może się nadziwić, że pomimo faktu, iż jest już dorosła, nadopiekuńczość jej rodziców nie zmieniła na sile. Matka Carmen pisze do niej co drugi dzień - częściej, niż parę lat temu, kiedy Francuzka była jeszcze dzieckiem. Fosse było jednak ciężko ignorować rodzicielkę aż tak bardzo, więc w sobotni poranek usiadła na fotelu w Pokoju Wspólnym Slytherinu, przy kominku, w którym buchał intensywny płomień. Siedząc nad tym kawałkiem pergaminu, sama nie była do końca przekonana, o czym jej napisać. Przecież jeszcze trzy tygodnie temu była w rodzinnym domu w Annecy i wspólnie obchodzili święta Bożego Narodzenia. Po tamtym kilkudniowym spotkaniu z rodzicami wyczerpała już wszystkie możliwe tematy do rozmów. Sowiarnia była chyba jedynym miejscem w Hogwarcie, w którym Amélie nie lubiła przebywać. Pomijając już fakt odoru ptasich odchodów, mokrych piór i przeszywającego zimna (to ostatnie tylko w zimie! i całe szczęście), to miejsce przyprawiało ją o poczucie nostalgii. Kochała tę szkołę, lubiła tych ludzi i czuła się dobrze, ale będąc w sowiarni zawsze uświadamiała sobie, że Anglia nie jest jej domem. Na myśl przychodziły jej też rozważania, w których hipotetyzowała, co by było, gdyby pozostała w rodzimej Francji, gdyby ukończyła Beauxbatons - czy byłaby wtedy innym człowiekiem, niż jest teraz? Weszła do wieży, nie spodziewając się nikogo o tej porze - w soboty i niedziele, wszyscy odsypiali cały tydzień, raczej mało kto był takim rannym ptaszkiem jak Ślizgonka. Podeszła do sowy, która prawie zawsze zanosiła jej listy rodzicom: puszczyk, z wnikliwym spojrzeniem. Przywiązała list do nóżki sowy, szepcąc przy tym ciche: "Wiesz dokąd." Przez dłuższą chwilę obserwowała lot ptaka na tle górskiego krajobrazu. Do głowy jej nawet nie przyszło, że nie jest w wieży sama.
Drogą pergaminową rozmawiało mu się o wiele łatwiej, co nie było w jego przypadku dziwne. Przelewanie myśli i emocji na papier było na tyle proste, że głupotą byłoby męczyć się z tak niezwykle stresującą rozmową werbalną. W liście można wykreślić rzeczy, które zupełnie nam nie pasują, można dokładnie przemyśleć to, co chce się przekazać, nie trzeba się martwić zupełnie o nic. Niektórzy mają tak, że martwią się tym, że atrament na pergaminie jest trwały i zostaje z nami na długi czas, a słowa mówione są bardzo ulotne. Dla Nicodéma nie był to żaden problem, a nawet przeciwnie- zapis pozwalał mu wrócić do rozmowy w każdym momencie. Mimo, że pamięć miał dobrą, nie był w stanie zapamiętać całej rozmowy werbalnej słowo w słowo, więc listy znaczyły dla niego bardzo dużo. Nie znał zbyt wiele osób, z którymi mógłby pisać. Poza swoją rodziną miał kilku znajomych z dawnych szkół, z którymi wciąż utrzymywał kontakt, ale zdecydowanie najwięcej pisał ze swoim przyjacielem z Trausnitz, z Felixem. Ich rozmowy były już na tym stopniu, na którym niektóre listy trzeba było palić, żeby nikt ich nie przeczytał. Wcześniej nie pisali o niczym konkretnym, jednak teraz zdawało im się, że piszą o zbyt prywatnych. Felix znał go na wylot i gdyby mieli się pokłócić, Nicodéme musiałby go chyba zabić, żeby wszystkie tajemnice francuza poszły do grobu wraz z Felixem. Świt, gdy wszyscy jeszcze spali, był idealną porą na to, by odebrać list, mając przy tym trochę osobności. Sowa jego przyjaciela zawsze przylatywała wcześnie rano, kiedy Nico był jeszcze dosyć nieprzytomny, więc zazwyczaj robił to samo- siadał wokół jakiś paczek i klatek dla sów, gdzie raczej nikt by go nie zobaczył i właśnie tam czekał na ptaka z Niemiec. Tym razem było podobnie. Usiadł na jakimś pudle, gdzie miał widok na okna, przez które wlatywały sowy i starał się obserwować całą sytuację. Było to o tyle trudne, że oczy zamykały mu się praktycznie same. Prawie nie spał w nocy i teraz mu się to udzielało. Czekał z zamkniętymi oczami, pilnując się, by przypadkiem nie zasnąć. Rozbudził go dopiero dźwięk skrzypiących, otwierających się drzwi, a potem lekkich kroków, przemierzających sowiarnię. Na początku chciał to po prostu przeczekać, poczekać aż ta osoba wyjdzie, ale kompletnie zmienił zdanie, gdy usłyszał słowa "Wiesz dokąd." Właściwie nie zwróciłby na nie uwagi gdyby nie to, że usłyszał w nich wyraźny, francuski akcent. W końcu Francja była jego domem i jednocześnie miejscem, które naprawdę kochał, więc nie mógł po prostu zignorować faktu, że przebywa w jednym pomieszczeniu z kimś, kto pochodzi z jego ojczystych stron. Powoli wstał, niestety zrobił to tak, że podłoga pod jego stopą zaskrzypiała, co musiało delikatnie wystraszyć tę osobę, bo momentalnie obróciła się w stronę krukona. -Ten panel wcale nie miał zaskrzypieć - spojrzał w stronę dziewczyny, jakby chcąc ją przeprosić wzrokiem. Taaak, właśnie dlatego wolał pisanie listów, od rozmowy. -Myślałem, że nikt tu nie przyjdzie o tej godzinie.
Pisanie listów nigdy nie przychodziło jej łatwo. Nie potrafiła przelać swoich myśli na papier, co nie zmieniało faktu, że w ogóle rzadko kiedy dzieliła się z kimś swoimi przemyśleniami. Trudno zdobyć jej zaufanie, przez co Amélie nieczęsto dzieli się swoimi poglądami lub nowinkami ze swojego życia. Lubi wchodzić w dyskusje, ale rzadko kiedy do tego dochodzi - częściej dochodzi do wniosku, że osoba nie jest warta jej uwagi i nie ma sensu przedstawiać jej własnego toku myślenia: ma przekonanie, że towarzysz(ka) jest tak zamknięty/a na nowe poglądy, że wyjawienie swojego zdania jest zwyczajną stratą czasu. Trudno jest jej zatem opowiadać o sobie. Być może właśnie dlatego tak rzadko odpisywała na listy matki. Pobyt kogokolwiek, w sowiarni, o tak rannej porze, w sobotę, kiedy wszyscy uczniowe odsypiali cały tydzień rannego wstawiania, a studenci - wczorajszą imprezę - był dla niej niemałym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że to miejsce było raczej kiepskie do dłuższego przesiadywania - smród sowich kup i przenikające kości zimno nie brzmiały równie dobrze, co ciepłe i pachnące łóżko w dormitorium. Cisza, zaburzona skrzypieniem desek gdzieś za jej plecami, wyrwała ją z zamyślenia i nostalgii. Momentalnie, odwróciła się w drugą stronę, a przed oczami wyrósł jej jakiś chłopak. Wpatrywała się w niego, marszcząc brwi i gorączkowo myśląc, czy być może go nie zna. Byłoby słabo, gdyby okazało się, że się znają, a ona po prostu go nie pamięta. Przyjrzała się uważnie jego twarzy, po czym przeniosła wzrok na szalik, niechlujnie i luźno owinięty wokół szyi. Był w barwach Ravenclawu, a nie znała stamtąd zbyt wielu osób. Nie, najwyraźniej naprawdę nie mieli jeszcze okazji się poznać. Chyba nie miałaby aż tak kiepskiej pamięci? - A czegoś się spodziewał po drewnie, które ma jakieś tysiąc lat? - spytała, ze słyszalnym w głosie francuskim akcentem, uśmiechając się do nieznajomego. W jego głosie też usłyszała ten charakterystyczny sposób mowy, tak rzadko dla niej spotykany, gdy większość znajomych, jakich ma, to Anglicy. - Uwierz mi, ja też - przyznała, kiwając głową twierdząco. Zamilkła na chwilę, spuszczając przy tym wzrok na swoje obuwie, po czym, odezwała się poirytowana: - Chryste, mogłam nie zakładać tych zamszowych botków, są już całe brudne od tych kup... - Znajdując czystą lukę na deskach, wyjątkowo nie pokrytą odchodami, zaczęła wycierać podeszwę, próbując pozbyć się rozgniecionych na niej, ptasich placków. Nie przypuszczała jednak, że straci przy tym zajęciu równowagę, a za podporę posłuży jej nieznajomy kolega, stojący naprzeciw.
Zupełnie nie był typem człowieka, który z dziecinną łatwością zawierał znajomości. W rzeczywistości był bardzo nieśmiały i z całą pewnością miał problemy w rozmowach z dziewczętami. Wynika to z tego, że właściwie nigdy nie miał z nimi bliższego kontaktu, zawsze zadawał się z chłopakami, a gdy miał się odezwać chociaż jednym słowem do przedstawicielki płci żeńskiej, cały się czerwienił, zaczynał się jąkać, trząść, dlatego nigdy z nimi nie rozmawiał. Gdy był młodszy, strasznie go to przygnębiało. Każdy jego kolega miał już dziewczynę, a Nico wciąż był sam, zamknął się w sobie, był za mało pewny siebie, by przezwyciężyć to, jak bardzo się krępuje przy innych ludziach. Na szczęście takie rzeczy przeszły mu z czasem, w końcu musiał rozmawiać z ludźmi (nawet jeśli ten człowiek był kobietą!!!) Później już było coraz lepiej i mimo, że do teraz ręce minimalnie trzęsą mu się podczas rozmowy z płcią piękną, potrafi zgrabnie to ukryć. Ważne jest to, by nie zatrząsł mu się głos, czy by się nie zająkał. Uważał na to, więc gdy dziewczyna wspomniała coś o swoich botkach, krukon nie odezwał się ani słowem, jedynie podszedł bliżej, nie chciał się wciąż kryć za paczkami, sprawiając wrażenie przerażonego. Miał zamiar być po prostu miłym, uprzejmym chłopakiem, jak zawsze. Pilnował się przed tym, by nie zrobić czegoś dziwnego, co było u niego bardzo prawdopodobne. Stał na tyle blisko, że mógł się do niej odezwać, zacząć normalną rozmowę, może zapytać o Francję? Chciał otworzyć usta, ale jego słowa zatrzymał gwałtowny, niespodziewany ruch dziewczyny. Musiała się poślizgnąć o jedną, z tych ohydnych kup, których było pełno na niemytej od lat podłodze. Nicodéme nawet się nie zorientował, gdy ślizgonka wylądowała w jego ramionach. Brawo, złapałeś ją. Tylko teraz jej nie upuść. Faktycznie, Francuz nie był tak silny i pięknie zbudowany, jak jego rówieśnicy, którzy ciężko pracowali nad swoim ciałem. Był raczej chudy, niezbyt wytrzymały, blady i delikatnie siny na twarzy, przez to, że tej nocy nie mógł zasnąć. Włosy miał związane w luźnego koka, a pojedyncze kosmyki, które z łatwością wylazły z fryzury, błądziły po jego twarzy. Nie sprawiał wrażenia wspaniałego mężczyzny, który mógłby obronić kobietę przed niebezpieczeństwem. A jednak mu się udało. Gdy się otrząsnął, bo sam był w szoku przez to, co miało miejsce, pomógł jej wstać na równe nogi, uśmiechając się przy tym do niej, jakby chcąc dać jej znać, że wszystko jest w porządku. W tym momencie zrobiło się bardzo niezręcznie, bo nie wiedział, co powiedzieć i nie wiedział również, co powie właśnie (bliżej) poznana przez niego dziewczyna. -Wszystko okej?- Zapytał upewniając się, że ślizgonka się otrząsnęła i potrafi utrzymać równowagę. -Nic ci nie jest?