W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
- No Bill właśnie. Ma pięć lat. Dziewczyna zamyśliła się, odwróciła wzrok i spojrzała na okno. Zbierało się na deszcz. Odwróciła szybko głowę w stronę chłopaka, zamiatając włosami ścianę sowiarni. - Nie będziesz się nudził, jak troszkę poopowiadam? - zapytała z uśmiechem.
-Oczywiście że nie! - Zapewnił Krukonkę - Uwielbiam jak ktoś opowiada, a szczególnie jak robią to dziewczyny - Wyszczerzył zęby w uśmiechu - Proszę zaczynaj, już ci nie przeszkadzam. - Zakończył monolog Mark.
Wyszczerzyła zęby i odgarnęła opadającą na czoło grzywkę. - No dobra - powiedziała. - Do piątego roku życia, mojego, oczywiście, mieszkała z nami babcia. Moja mama jest greczynką, babcia też. Codziennie były awantury, kłótnie. babcia miała okropny wpływ na mamę. W końcu się wyprowadziła i wszystko się uspokoiło. I potem, jak szłam do Hogwartu, urodził się Bill. Mogłam go zobaczyć dopiero w ferie zimowe, bo urodził się w październiku. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
Wysłuchałem jej ciekawych wspomnień z uśmiechem, po czym powiedziałem: -Pewnie nie mogłaś się doczekać by zobaczyć Billa, gdy dowiedziałaś się że się urodził, prawda? - Zapytałem retorycznie, bo przewidywałem że odpowiedzią będzie tak - Teraz ja opowiem. Od urodzenia mieszkałem w miasteczku Eton. Na szczęście, nikt nie mieszkał z nami w domu, tylko ja, mama, tata i brat. Gdy się urodziłem, mój brat, Kevin, miał 2 lata. Pamiętam ten dzień, w którym Kevin pierwszy raz pronem 9 i 3/4 jechał do Hogwaru. Beczałem, i prosiłem mamę, abym też mógł pojechać razem z Kevinem. - Zakończył Mark
- Nic dziwnego - powiedziała Lily.- Sama też się nie mogłam doczekać, kiedy pierwszy raz zobaczę Hogwart. Wyobrażałam go sobie... właśnie mniej więcej tak. Przed przybyciem, chyba z pięć razy przeczytałam Historię Hogwartu. To dziwne, ale historia mnie interesuje. Mimo to nie chodzę na historię Magii. Nie mogę w tym terminie, ale staram się sama pogłębiać swoją wiedzę, szperam w książkach i tak dalej. Cóż, w końcu jestem kujonką z Ravenclawu - uśmiechnęła się.
-Hmmm, widzę że nie przejmujesz się opiniami innych, gdy na praykład nazwą cię kujonką, skoro sama się tak nazywasz - Odparłem z uśmiechem. - Według mnie nie wszyscy z Ravenclawu to kujoni, po tobie też tego nie widać. Do Ravenclawu według mnie dostają się bardziej utalentowani w dziedzinie nauki.
- No tak, mniej więce. Ci bardziej inteligentni. Nie chcę cię obrażać - powiedziała i wyszczerzyła zęby. - Kujon to raczej osoba, która się wszystkiego uczy na pamięć, a my jesteśmy raczej z tych, którym łatwiej przychodzi nauka, i który ją rozumieją. Po prostu chcemy ją pogłębiać.
-Święte słowa. Oczywiście że mnie nie obraziłeś - Rzekł Mark, się uśmiechnął - Masz może pióro i tusz przy sobie? Chciałbym napisać list do rodziców z nowo zakupionej sowy. Białego puchacza. Miałem pieniądze więc kupiłem, a co mi tam.
- O - zaciekawiła się. - Który to? Wyciągnęła z torby pióro i pergamin. Torba była biała, już trochę pobrudzona od trzymania w niej atramentu, a rączka cieńsza, rozciągnęła się od używania. Nic dziwnego, była to wygodna torba i Lily lubiła jej używać. Popatrzyła na chłopaka i podała mu przybory.
-Dzięki - Odpowiedział i uśmiechnął się do Lily - A co do mojego puchacza... - Powiedział, i zaczął szukać wzrokiem po sowiarni. Po chyba znalazł odpowiedniego puchacza, który usadowił się w ,,Domku". Później poszedł w odpowiednie miejsce i go z niego wyjął. Gdy zszedł, powiedział do niej: -Chcesz go potrzymać?
Lily wyszczerzyła zęby (dla czego ona ciągle się uśmiecha!) i wzięła zwierzę "na rękę" (w sensie, że się na niej usadowiło). Pogłaskała go/ją i dała mu przysmak do dzioba. Sowa zamrugała i popatrzyła na Lily wyczekująco. - Niestety, nie mogę Ci dać, bo będziesz gruby. - Mark, to jest on, czy ona?
-On - Odparł dumnie. -Możesz się z nim pobawić, dopóki nie sokńczę pisać listu, jeśli chcesz - Powiedział jej Mark, po czym wyjął z kieszeni rolkę pergaminu i zaczął pisać. Może ma niezbyt piękny charakter pisma, lecz za to bujną wyobraźnię.
Zachichotała, jak mała dziewczynka. Pobawić, pomyślała, ile ona ma lat, kurde? Pogłaskała sowę i zaczęła jej tłumaczyć, jaką to ma sowę w domu. Nazywała się Filemon, choć była płci żeńskiej. - Jak się wabi... w sensie, jak się nazywa? - zapytała.
-Jeszcze nad tym nie myślałem. Wiem. Wpadłem na świetny pomysł. Jak brzmi imię Lily u chłopaka.? W sensie że np. U chłopaka Victor, u dziewczyny Victoria. Jest jakiś odmiennik męski imienia Lily? Nazwe ją na twoją cześć. - Powiedział nie przerywając pisania.
Zaśmiała się i na jej policzki wpłynął delikatny rumieniec. - Hmm, Lilian? Nie wiem... a od Mark, to jakie żeńskie? Marka? - Lily, Lilyanne, Lilian - dziewczyna zamyśliła się i przez chwilę mruczała pod nosem jakieś słowa. Chwilę potem wyrzuciła rękę w górę w geście zwycięstwa. - Wiem! Lilo! Zaśmiała się.
Mark zaśmiał się, po czym powiedział. -Cudowne imię, i to jeszcze na twoją cześć. - Powiedział. W końcu skończył pisać list. Przywiązał go do nóżki Lila, i ten odleciał. -A pokażesz mi swoją sowę? - Zapytałem.
- O, niestety nie mam jej w szkole - powiedziała, patrząc na Lila. - To nasza sowa domowa, ale pewnie wróci z listem, bo właśnie wysłałam. - wytłumaczyła się. - Jak wróci, to Ci powiem. O, coś leci. Dziewczyna zobaczyła nadlatujący, ciemnobrązowy kształt. Niestety, nie był to Filemon. Była to mała sówka, o mądrej główce i krótkich nóżkach. Wleciała i szybko wyleciała z sowiarni, uderzając w ścianę głową. Otrząsnęła się i poleciała dalej. Lily się uśmiechnęła.
Mark zaczął się przyglądać nadlatującej sowie, świadom że Lily nic do niego nie mówi. Niestety nastała krępująca cisza. Mark próbował ją przerwać, szukając jakiegoś tematu, lecz nie wiedział co powiedzieć. Spojrzał błagalnie na Lily. Niezbyt lubi takie momenty, ponieważ ma skłonność do rumienienia się, lecz teraz ku jego zdumieniu nie zarumienił się.
- Hmm... - Lily odwróciła wzrok z nieistniejącej już w tym pomieszczeniu sowy i zwróciła go w stronę Mark(a) - Jedziesz gdzieś na wakacje? Wydawało jej się, że Mark trochę się krępuje. Ona, nie bardzo przejmowała się ciszą, ponieważ czasem lubiła nic nie słyszeć, słuchać oddechów i kroków trzy piętra niżej.
Mark poczuł ulgę gdy Lily przerwała ciszę. -Niewiem, na razie nie mam planów. - Odpowiedział na zadane przez nią pytanie. - A ty? - Zapytał. - Aha, i masz przybory - Powiedział, po czym podał jej tusz i pióro.
- Dzięki - powiedziała i schowała tusz, a pióro wetknęła sobie za ucho. - Hmm, nie wiem jeszcze. Bill chciał pojechać w góry, ale wątpię, żebyśmy tam pojechali, w końcu jest jeszcze mały, i tak nie będzie dużo chodził. Pewnie, jak co roku, do Grecji. Do rodziny. Poprawiła torbę na ramieniu. - Skończyłeś, idziemy? - spytała z uśmiechem.
Schował swoją rolkę pergaminu do torby. Poprawił sobie szybko włosy, poprawił torbę i powiedział. -Muszę przekonać rodziców abyśmy gdzieś pojechali. Niewiem, ja bym chętnie pojechał do Japoni. Nigdy tam nie byłem. Gdzie idziemy? - Zapytał, gdy byli już przy drzwiach.
- O matko! - ucieszyła się Lily. - Ja też zawsze chciałam pojechać do Japonii, strasznie mnie pociąga ich kultura i w ogóle... Speszyła się, uświadamiając sobie, że zignorowała pytanie Marka. - Hmm, no nie wiem, a gdzie byś chciał pójść?
-Tak? Mi także bardzo podoba mi się ich kultura i zwyczaje. Chętnie bym się też dowiedział jaki tam mają sposób nauczania magii - Powiedział Mark, po zcym dodał - Chętnie bym wyszedł na świeże powietrze. Chodźmy może do kamiennego kręgu, dawno tam byłem. - Powiedział, po czym razem z Lily wyszli z sowiarni.
Przeszła wiele piętr z Huffle na ramieniu, i wcale nie poczuła się zmęczona. Gdy wypuściła Huffle była nadal przy niej czekając na lit. - Dostarcz prosto do Doliny Godryka, na ulicę Strong 9, do mojego domu. Leć już Huffle- Powiedziała do sowy. Stała i patrzyła jak odlatywała, a potem wyszła z sowiarni.
Pisanie listu zajęło mu jakiś czas, szczególnie, że nie miał na to najmniejszej ochoty. Kiedy tylko skończył, odpoczął i nabrał sił wyszedł z dormitorium, przeszedł przez pokój wspólny i korytarzami udał się w odpowiednim kierunku. Wdrapał się do sowiarni i podszedł do pierwszej szkolnych sów, aby przywiązać jej list. Kiedy to zrobił podszedł do okna, zatrzymał się na chwilkę. Powiedział sówce adres i patrzył jak odlatuje, jeszcze nie zamierzał stąd odejść.