W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Mogli więc sobie ręce podać, bo i sama Daenerys nie miała pojęcia co się dzieje w zamku, co mogłoby się dziać, kto jest przyjezdny, a kto nie i gdzie tutaj najkrótszą drogą gdzieś trafić. W przeciwieństwie do osób z Kanady i Australii ona miała zostać tutaj już do końca studiów. Dlaczego? Nikt jej tego nie wytłumaczył. Od śmierci jej ojca nic jej nie mówiono, o niczym jej nie informowano, tylko stawiano ją przed faktem dokonanym. Pojedziesz do Francji, przeniesiesz się do Hogwartu. Żadnego proszę, albo, "czy masz ochotę" Nie, po prostu rób co mówimy i nie marudź. Daenerys uznała jednak, że nie ma sensu się z nimi kłócić. Bo tak właściwie co ją trzymało w Rumunii poza smokami i wujkiem Lucasem? A ten drugi i tak miał własne problemy, by przejmować się nią jeszcze na dokładkę. Z drugiej strony, Hogwart wcale nie prezentował się tak źle i może w niedługim okresie czasu i tutaj poczuje się jak w domu. Tak zamyślona pochyliła się nad Delą, by przywiązać jej list do nogi i w tej chwili właśnie ktoś za jej plecami odezwał się. Poderwała się do góry jak oparzona, przy okazji uderzając głową w belkę nad sobą. To znów spowodowało, że siedzące i śpiące tam sowy poderwały się. W sowiarni zapanował istny harmider, właściwie nie do osiągnięcia. Daenerys wyprostowała się, odwracając w stronę głosu i dopiero teraz zauważając chłopaka. Złapała się za głowę i pomasowała bolące miejsce. -Przestlaszyleś mnie. - pożaliła się chłopakowi, jednocześnie lekko się uśmiechając, wszak nie jego winą było to całe zamieszanie. Dodajmy, że dziewczyna krzyknęła, bo sowy nadal robiły harmider. -Jeślji wysylanie list jest czyjmś złym, to chyba muszę Cię supărat*. - powiedziała, jeszcze raz się do niego uśmiechając. Teraz mogła sobie pozwolić na normalne w miarę mówienie, bez krzyczenia, bo większość sów zajęła już swoje miejsca. *zasmucić
Elliott uważnie przypatrzył się dziewczynie, która wywarła na nim ogromne wrażenie. Taki był odważny, gdy się do niej odezwał! Niestety, teraz cała jego odwaga wyparowała, a może raczej odleciała razem z rozbudzonymi sowami, wszakże harmider jaki zapanował, przeraził go na moment. W jednej sekundzie stracił całą swoją odwagę i męskość. No dobrze, kipiącym testosteronem raczej nigdy nie był, ale ostatnio stał się jakby trochę pewniejszy siebie. - Nie, wysyłanie listów nie jest złe, skąd ci to przyszło do głowy?! No chyba, że do koperty włożyłaś łajnobomby - oczywiście trzeba rozważyć wszystkie opcje, bo i tak dziewczyna mogła zrobić! Długo ze sobą walczył, ale w końcu zrobił pierwszy krok. Podszedł do niej i wyciągnął rękę. - Elliott jestem, miło mi! Nawet rozgadany był jak na ten pierwszy raz, to znaczy jak na pierwszą rozmowę. Dziewczyna miała w sobie coś przerażającego, w dodatku ten dziwny akcent... Może to jedna z tych dzikich przyjezdnych, oni też mieli taki charakterystyczny sposób mówienia! No i to jedno słowo, biedaczek nie wiedział, co znaczy. Mimo wszystko usilnie sobie wmawiał, że jest sympatyczna i jeśli nie nakrzyczała na niego, kiedy w sowiarni zapanował harmider, to z pewnością nie miała w zamiarach nic złego. Zresztą daleko z prawdą to się raczej nie mijało. - Kiedy byłem w pierwszej klasie to myślałem, że te wszystkie sowy w Hogsie mają gniazda w Zakazanym Lesie albo są zamykane w klatkach, kiedy nie dostarczają listów. Gdybym był sową, wolałbym już chyba to, niż spanie w takim brudzie i smrodzie! Mógłby tutaj ktoś od czasu do czasu posprzątać, nie sądzisz? - w swoim roztargnieniu wrócił myślami do pierwszych lat w zamku, kiedy był jeszcze młody i głupi. Nie wiedział, że świat jest taki ogromny, więc nie miał ochoty zwiedzić go całego. Nie wiedział także, jak ważna jest ekologia! Rzucał papierki gdzie popadnie, a na to wspomnienie pokręcił głową, jakby chciał to jakoś usprawiedliwić, choć Daenerys pewnie mogła nie mieć pojęcia, o co chodzi. Ach, ten Elliott! Ciągle sam ze swoimi myślami i marzeniami.
Harmider ani trochę nie przeszkadzał Deny, jednak nie spodziewała się spotkać nikogo w sowiarni i nie oszukujmy się, gdy ten oto młody człowiek się do niej odezwał nieźle się przeraziła. Wszak nie był przygotowana na spotkanie kogoś. Nie to, że nie lubiła poznawać ludzi. Wręcz przeciwnie, lubiła poszerzać grono swoich znajomych, bo zawsze można było poznać kogoś nowego. Co liczyło się dla niej niezmiernie, bo lubiła mieć nowych rozmówców i konfrontować z nimi swoje przekonania i opinie. -To był żalt - powiedziała. Nie spodziewała się, że chłopak nie zrozumie, czy też nie usłyszy lekkiego rozbawianie w jej głosie, gdy to mówiła. Może winnym był jej akcent i niezrozumiała pewnie dla niego słowo na końcu wyrazu. Starała się jak mogła wybyć używania rumuńskich słów w swoim słownictwie, ale nie raz brakowało jej po prostu słowa w języku angielskim i szła po mniejszej linii oporu mówiąc po rumuńsku nie zdając sobie sprawy, że może zostać niezrozumiała. -Daenerys - przedstawiła się, łapiąc za dłoń chłopaka i posyłając do niego uśmiech. Ona przerażająca. Na siedem smoków, jak ona mogła być przerażająca to ja nie mam pojęcia. Co do chłopaka, wydawał się bardzo sympatyczny i uprzejmy, tak więc DNA uznała, że można z nim poprowadzić dłuższą historię. Słysząc jego następne zdanie rozejrzała się i przez chwilę zastanowiła. W obu szkołach w których była znajdowały się sowiarnie, nie wydawało jej się to niczym dziwnym. Chociaż jedno wspomnienie utkwiło jej w głowie od czasu jej pierwszego spotkania z sowami. -Pamijetam pierwsi raz jak zobaczyłam wszystkie sowy flatujace w zamku w Rumunii. -odpowiedziała na chwilę zapatrując się na sowy, musiała przyznać, że było ich tutaj więcej, tak samo zresztą jak cały zamek był większy - Chyba im spszątają tutaj co jakiś czas. -dodała, spuszczając wzrok na chłopaka i wzruszając lekko ramionami, co ona mogła wiedzieć?
Elliott mknął swoimi myślami tak bardzo do przodu, że kiedy uzyskał odpowiedź na pytanie dotyczące słów, nie rozumiał o co chodzi. O czym oni właściwie rozmawiali? A tak, już pamięta! Otrząsnął głowę jak pies, co w jego wykonaniu wyglądało dość komicznie. - Przepraszam, trochę się zamyśliłem - dopiero potem jego mózg wychwycił słowo "Rumunia". Ten wyraz zawsze wydawał się mu śmieszny i choć nie miał zielonego pojęcia, gdzie owe miejsce się znajduje, czasem nazywał różnych ludzi, najczęściej tych zbyt mocno opalonych, rumunami. To chyba nic złego, prawda? - Pochodzisz z Rumunii? To stąd ten akcent? Jak tam jest, no jak? Chodziłaś tam do szkoły? Opowiedz mi coś o niej! Gadał jak najęty, cały rozentuzjazmowany pochodzeniem nowej znajomej. Nie nadążał prawie za kolejnymi słowami i z jego wypowiedzi wyszedł jeden wielki słowotok. Natychmiast Daenerys wydała mu się bardzo ciekawą i barwną postacią, w jednym momencie zadał jej szereg pytań, choć pewnie zamknąłby się już po kilku zdaniach, gdyby nie domyślił się, gdzie ona była. Gdzie była, bo przecież nie wiedział, czy tamtędy przejeżdżała, czy mieszkała przez jakiś czas, czy od urodzenia, a może miała tam jakiegoś znajomego? Och, nie mógł doczekać się, kiedy tego wszystkiego się dowie! Może kiedyś, podczas swojej podróży dookoła świata, uda mu się odwiedzić to miejsce? Byłoby wspaniale, wysłałby pocztówki swoim braciom. Chciał usiąść na podłodze, bo już trochę bolały go nogi, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu. Choć na co dzień nie przejmuje się takim czymś jak ptasie odchody, teraz jakoś nie było mu to obojętne. Po krótkiej chwili namysłu stwierdził, że przecież pomieszczenie jest brudne tylko gdzieniegdzie, poza tym jest w miarę czysto. Ha, wymyśla cuda z tą swoją higieną! Zaraz usiadł gdzieś na środku sowiarni, poklepując miejsce obok siebie, dając tym samym puchonce znak, aby się do niego przyłączyła. O jejku, fenomen. Ktoś spoza Anglii.
Cornelia jeszcze przed powrotem do zamku wpadła na jakże dojrzały pomysł, aby kupić sobie coś mocniejszego do picia. Ot, takie tam zrelaksowanie się po rodzinnym wytknięciu sobie wszystkich najgorszych wad i bijatyce brata z ojcem. Nie no, ale byli przecież normalną rodziną, hehe! Tak więc, jak postanowiła tak zrobiła i w jakimś przydrożnym sklepiku nabyła butelkę ognistej, jakąś podróbkę zresztą, bo za dużo forsy to też biedaczka nie miała. Spacer z wioski do Hogwartu nie trwał długo, więc zdążyła opróżnić może jedną trzecią butelki. Swój rozum też oczywiście miała, bo nie chciała skończyć słaniając się na nogach gdzieś na błoniach. Więc na razie powiedziała sobie "stop". Może znajdzie kogoś, kogo mogłaby z miłą chęcią poczęstować i poużalać się nad jakże idiotycznym życiem! Wcześniej jednak pomyślała, że z tego jej ojca to niezły tchórz jest. Zostawił ją tak po tym jak pokazał, na co naprawdę go stać, bez żadnego przepraszam, ani chociażby zwykłego "do widzenia". A tym bardziej, że była troszkę podbuzowana przez wypity alkohol, stwierdziła, że powinna sobie wyjaśnić ze staruszkiem parę spraw. Udała się tak więc do sowiarni i szybko odnalazła swoją sowę. Nie posiadała jednak kartki ani tym bardziej atramentu, żeby coś naskrobać. Chyba miała szczęście, bo na podłodze w kącie zauważyła średniej wielkości skrawek pergaminu i cały ekwipunek do pisania. Pewnie ktoś zapomniał wziąć, pomyślała. Wzięła rzeczy ze sobą i usiadła na schodkach na zewnątrz pomieszczenia, bo zapach ptasich odchodów i mokrych piór zwyczajnie ją odrzucał. No to teraz tylko myśleć, co chce mu przekazać! Byleby jej nikt w tej jakże ważnej chwili nie przeszkodził, bo szczerze mówiąc wyglądała dość... dziwnie. Z ognistą obok, potarganą kartką i dalej trzęsącymi się rękami ktoś mógłby uznać ją za uciekinierkę z najbliższego szpitala psychiatrycznego. Chociaż, jak tak dalej wszystko się będzie cudownie układać, pewnie tam za niedługo wyląduje!
Casper był pijany. I to ostro. Dokładnie dwie godziny temu udało mu się wrócić do zamku... Jakoś. Do tego od razu wylądował w Skrzydle Szpitalnym, gdzie ta debilka próbowała opatrzyć mu dłoń, ale że to kurwa nic nie dało, to sam zwinął jakieś leki co przywróciły mu możliwość chodzenia równym torem i jeszcze owinął zakrwawioną dłoń bandażem. Teraz mógł kurwa iść na koniec świata. Żart... Jedyne co by tam zrobił to ponownie się napruł. Boże co za syf. Kto to wymyślił? Kto wymyślił rodzinę i te inne dodatki w postaci siostry? Po co mu ona? W sumie od jakiejś koleżanki dowiedział się, że Villiersowa polazła sobie do sowiarni... Zajebiście. On też tam pójdzie. Może wyśle jakiś list do psychiatry z Munga, żeby się zajął nią, bo już żal ściska serce, że ona nie chce dać mu spokoju... Wcisnął się na górę, po drodze potykając się o kolejne schody, które wzmocniły ból. Zatem kiedy przylazł na górę wyglądał, jak jedna z tych postaci, co grają główne role w horrorach i pojawiają się nagle... Wtedy złe wspomnienia się mnożą... Jeszcze przez chwile klnął, kiedy udało mu się wejść do środka... Przykładał zabandażowaną dłoń do ust czując chemiczny smak krwi... Nie mógłby być wampirem. Z jego bladą cerą i tym wylewem krwi można było sądzić, że przyszedł tu umrzeć. Ale był większym bohaterem. Wybrałby sobie na tę ostatnią drogę Wieżę Astronomiczną. Ale sowiarnia też nie byłaby zła. Zawodzenie sów, które nosiły jego zboczone listy, byłoby jak miód dla tych wszystkich debilek, które przeleciał. Tym jedynie mógł się pochwalić. Robił to wzorowo. Teraz stał przy drzwiach i patrzył na Cornelię Villiers. Nie miał pojęcia czego od niej chce, ale kurwa nudziło go to wszystko. Zatem kurwa zebrał się w sobie właśnie po to, aby wszystko powiedzieć na raz zatoczyć koło i wyjść nie pytając oto czy rzeczywiście może to zrobić. - Mam kurwa prośbę. - Zaczął całkiem kulturalnie. - Po prostu musisz się odpierdolić, bo więcej tego nie zniosę. Wyjadę... Niekoniecznie kurwa za granicę. - Chodziło mu chyba też o cmentarz. W sumie miał w tej chwili tak przejebaną sytuację, że trumna to mogłoby być wrota do spokoju, o którym chyba cicho marzył. - Nigdy nie będziemy rodzeństwem, przyjaciółmi, kolegami, ani kurwa wrogami. Bo dla mnie kurwa jesteś nikim. - Powiedział czując, że ból kładzie go na ziemię. Że nadchodzą łzy spowodowane falą bólu, który miażdży czaszkę i sięga po najgorsze wspomnienia. Osunął się powoli na podłogę i tam zaklął ponownie. Krwawiąca dłoń trzęsła się jeszcze bardziej niż przedtem. Villiers poczuł, jakby przegrywał walkę sam ze sobą. A może przegrał już dawno temu.
Trzęsącą rękę już po raz któryś zamaczała pióro w kałamarzu z atramentem, jednak za każdym razem musiała robić to znowu, bo kompletnie nie wiedziała co chciałaby ojcu przekazać. Że się zawiodła? Że nie powinien tak potraktować Caspra? Może gdy wytrzeźwieje będzie w stanie sklecić coś konkretnego, co miało by jakikolwiek sens w świetle wydarzeń z dnia dzisiejszego. Pewnie myślałaby tak jeszcze długo, gdyby nie zbliżająca się z oddali męska sylwetka. Od razu rozpoznała w niej sylwetkę swojego brata. Choć czy mogła go teraz tak nazwać? Więzy krwi będą istnieć zawsze, ale w gruncie rzeczy, ta dwójka chyba nigdy rodzeństwem nazwać się nie mogła. Podarła pergamin na kilkanaście małych skrawków i jakoś zupełnie beznamiętnie czekała, aż dotoczy się do miejsca, w którym siedziała. Był o wiele bardziej pijany od niej. Ba, ledwo co szedł! Aż się zdziwiła, że zdania, którego wypowiadał, były mniej więcej zrozumiałe. Nie, nie będzie się przed nim słaniać, przepraszać czy coś. Tym razem była pewna, że pierwsza do niego ręki nie wyciągnie, na pewno. Podniosła głowę, patrząc na niego zupełnie bezpretensjonalnie. Nie, teraz się go nie bała. Był... żałosny, po prostu. I nawet jeśli darzyła go zdecydowanie większymi uczuciami, albo lepiej: sentymentem, to nie zamierza go o nic prosić. Nie tym razem. - To wyjeżdżaj. Nikt cię tu nie trzyma. Przynajmniej nie ja, nie myśl, że jesteś tak wysoko w mojej hierarchii, abym się miała tym przejąć. I tak udajemy, że się nie znamy, więc nie widzę większej różnicy - powiedziała. I wiecie co? Miała ochotę się zaśmiać! Zawsze tak miała, gdy była pod wpływem czegoś mocniejszego. - Ale zapomniałam, sorki! Trzyma cię bachor, a przecież nie będziesz takim ojczulkiem jak nasz, jak to powiedziałeś. - dokończyła, przenosząc wzrok gdzieś w punkt na horyzoncie. Może gdyby była lepszą osobą, lepszą siostrą po prostu nie doszłoby do tego, że siedziałby teraz tak blisko niej z zakrwawioną ręką, a ona zupełnie na ten widok nie reagowała. Lecz jeśli ona miałaby być lepszą siostrą, on musiałby być lepszym bratem. Vice versa, a jakże. - Mówiłeś już, zrozumiałam. - odpowiedziała, uśmiechając się całkiem... pogodnie. Uwierzcie, wszyscy Villiersowie byli zwyczajnie psychiczni. - Spoko, naprawdę! Dla mnie nie jesteś nikim. Nie da się być obojętnym dla takich... śmieci, po prostu. Traktujesz ludzi jak szmaty, nawet własną rodzinę, a potem jeszcze będziesz oczekiwał, że ktoś się nad Tobą zlituje i obarczysz winą mnie czy kogoś innego. Dalej, leć do zamku. Jestem pewna, że znajdzie się jeszcze parę głupich, które cię pocieszą w rozpaczy, hahaha. - dodała, wywracając oczami. Jaki z niego był idiota! Nic nie doceniał, kompletnie. Zdążyła się już przyzwyczaić, ale czasami nadal nie rozumiała pobudek jego działań, naprawdę.
Jasne, że wszyscy byli ostro popieprzeni. Przedstawiać ich nie było potrzeby. Wystarczyło szybkie prychnięcie za pomocą ich nazwiska i w głowie nie powstawała definicja, ale seria wydarzeń, które układały się w niekończącą się opowieść. I jak w tym toksycznym czymś oni oboje mogli dorastać? Nie mógł jej zaproponować braterskiego uczucia, gdyż zwyczajnie zawsze musiała pieprzyć głupoty. Takie życie starszego dzieciaka. Ale no nic. Ich rodzina nie była normalna. A on pijany nie miał ochoty na przytulanki i dalsze rozwijanie tej patologii. - NIC NIE ROZUMIESZ. ILE RAZY CI TO MÓWIŁEM? ZA KAŻDYM RAZEM ZNOWU TO ROBISZ. WPYCHASZ SIĘ... ROBISZ Z SIEBIE DZIECIĘ ŻAŁOŚCI. OCZEKUJESZ TEGO, ŻE BĘDZIE MNIE TO BOLAŁO. ALE WIESZ CO KURWA BOLI? ŻE JESTEŚ PŁYTKA I ŻE KURWA NIE JESTEŚ W ŻADNYM STOPNIU PODOBNA DO MATKI... MASZ PO NIEJ TYLKO NAIWNOŚĆ. - Oh. Był szczery do bólu. Serio zrobił sobie postanowienie, że zapomni o ich rodzinnych kłótniach i ogólnie zostawi ją w spokoju, ale ona śmiała się z dziewczyn, które z nim kręciły, a sama do niego lgnęła. Bo brat Villiers to jakiś znak rozpoznawczy, bo czemu wszyscy z nim rozmawiają normalnie, albo i nienormalnie, a ja w ogóle nie mogę? Jeśli taki sposób myślenia obrała Cornelia to i szybko mógł po raz kolejny wyrecytować odpowiedź. Może to on był żałosny i dziecinny. Jakaś w tym prawda była, ale nigdy nie chciał czyjegoś cierpienia zbyt wielkiego. On może i ranił, wyśmiewał, ale to był on. A ona z premedytacją próbowała go zniszczyć w oczach rodziców i samej dopchać się do tego świata. Nie rozumiał tego zachowania. Nienawidził wręcz tego. Obawiał się każdej godziny, która zbliżała go do tkwienia w tym syfie. Pokręcił głową zanosząc się teraz piskiem spowodowanym przez rozdzierając go ból dłoni... Po raz pierwszy w życiu o mało co nie płakał z bólu. To było normalne? Tamta stoi nad nim i się śmieje... On leży i wije się we własnej krwi rzucając, jakby klątwę... Gotów złożyć przysięgę wieczysta, że zabije ją, kiedy się pozbiera z tego czegoś, co nazywano nietrzeźwością. Boże, jak on naprawdę teraz wychodził z siebie... Jedną dłoń trzymał zaciśniętą w pięść. Zamknięte miał również oczy... Oczy, które być może świeciły teraz jeszcze większym zwariowaniem i pustką niż zwykle... Ból.
Jak podczas rozmowy z ojcem, Casper robił na niej jakieś wrażenie, to teraz zwyczajnie ją irytował. Nieee, to za słabe słowo! On ją po prostu wkurwiał. Tą swoją buntowniczością za grosze, stylem bad boya i w ogóle wszystkim. Hipokrytka Kornelka jakoś nigdy nie wzięła pod uwagę, że gdyby on nie był jej bratem, to wcale by się z niego nie śmiała, tylko raczej była z jedną z tych, które skrycie do Villiersa wzdychają, bo jakoś zawsze bardziej kręcili ją nie ci grzeczni, a raczej przeciwnie. Choć nie ma co stwierdzać, bo w życiu zwykle bywa tak, że jak ktoś woli ciemnookich brunetów, to na końcu ląduje z niebieskookim blondynem! Los młodszego z rodzeństwa też nie był łatwy. W sumie to były zalety i jednego stanowiska i drugiego, ale w rodzinie Villiersów to w gruncie zawsze będziesz miał przechlapane. - Jejku Casper, jak ty idiotycznie myślisz. Wiesz po co powiedziałam to ojcu? Żeby ci kurwa zrobić na złość. Tylko po to! Nie dopisuj sobie jakiś historyjek o tym, że robię z siebie dziecię żałości, bo totalnie ci to nie wychodzi. – odpowiedziała na jego komentarz, o wiele spokojniejszym tonem. Choć pewnie jak dalej wszystko się tak potoczy, zaraz zaczną na siebie wrzeszczeć jak opętani, co może byłoby nawet lepsze? Nie od dziś wiadomo, że tak łatwiej wyrazić całą swoją złość i nerwy. Hm, może było trochę racji w tym lgnięciu do Caspra. Oczywiście Cornelii nigdy by przez myśl to nie przeszło, to znaczy tak dosłownie, ale ta koncepcja zwyczajnie była blisko prawdy. Gdyby tak naprawdę nie chciała mieć z nim nic wspólnego, to po prostu udawałaby, że nie zna gościa i tyle. A tak to zawsze wchodzili sobie w drogę. No ale jej brat też miał sobie wiele do zarzucenia! Wiecznie chciał pokazać, jaki to nie jest zajebisty i kochany przez wszystkich. A tak naprawdę, dla części uczniów był pośmiewiskiem. Takie życie. - Po co matkę przywołujesz? Nie porównuj mnie do niej. Sam raczej przyjrzyj się niebywałym podobieństwom między tobą a ojcem. Mam zacząć wymieniać? – powiedziała, już całkiem głośno. Nie będzie sobie pozwalał na taką bezczelność, na pewno. Spojrzała na niego zupełnie jakby był jakiś nienormalny, gdy pisnął z bólu. Nigdy nie była świadkiem, aby jakkolwiek okazywał swoje negatywne fizyczne odczucia. - Do końca cię już popieprzyło?
Oboje chyba nie ogarniali tego ile ich łączy. A można wymieniać godzinami... Wspólny dom, w którym zostali wychowani, wspólni rodzice, wspólne nazwisko, te same inicjały (ozgrozo), wspólny charakter, w którym nie uwzględniają litości dla innych, wyśmiewają innych, są skorzy do walki, ale nie skorzy do pomocy dla siebie, dla innych... Hm. Uparci... Cholernie kłótliwi. A to wszystko dlatego, że ? Dlatego, że moi drodzy państwo komuś się w dupie poprzewracało, kto by pomyślał, że małe zawiniątko leżące w szpitalu będzie wrednym sukinsynem, który doprowadzi do takiego kataklizmu... A ta dziewczyna? Czy oby nie powinna być niewinną kobietką pragnącą ładnych perfum i kwiatów? W między czasie powinna cicho szeptać imię jakiegoś chłopaka, którego kocha, kochała, albo zamierza kochać. I to koniecznie powinien być kumpel Kacperka, coby on mógł zgrywać dobrego brata i opiekować sie Cornelką i ją przytulać i obiecywać spuszczenie prawdziwego wpierdolu komuś, kto ją skrzywdził. Co prawda mógłby się pokusić o komplement dla siebie, że rzeczywiście taka sytuacja miała kiedyś miejsce, ale to już było z obowiązku, z poczucia takiego, że naprawdę nikt nie miał prawa zrobić czegoś takiego żadnej dziewczynie, a jednak przeważył argument o wspólnych więzach krwi, więc rzucił się na pomoc. No nic. Takie tam. Podany wyżej rysunek, chyba nie określa relacji Villiersów. To wymyślona bajeczka, gdzie oni jako bohaterowie by się nie sprawdzili, chociazby dlatego, że ich osoby budzą zupełnie inne skojarzenia. Smutne, że żadne z nich nie ma na kogo liczyć, do kogo napisać, to smutne, że mając rodziców praktycznie nigdy ich nie mieli. To smutne, że przez to wszystko przechodzą sami podkładając sobie dodatkowe kłody pod nogi. To smutne... To cholernie obrzydliwie nieakceptowalne, że to wszystko akurat los zrzucił na nich. Ale to nic. poradzą sobie drąc mordy. Tak jak teraz, kiedy krwawiący Kacperek ma ochotę wyzionąć ducha, a ta laska obok, która podaje się za jego siostrę tak naprawdę za bardzo nie przypomina siostry,a raczej dziewczynkę, którą przeleciał i teraz ta dostała jakiegoś ataku. no nic. To wszystko się zdarza. To wszystko ma tu miejsce. To wszystko budzi obrzydzenie. - Um. MIĘDZY MNĄ, A OJCEM NIE MA ŻADNEGO PODOBIEŃSTWA. TO CHUJ. ON NIE WIERZY, ON NIE ISTNIEJE, JAK GO KURWA ZABIJĘ. - I właśnie w tym momencie zaczął podnosić się z podłogi ledwo wspierając się o ścianę, zataczając sie... Ale kierując się do drzwi, jakby za chwilę rzeczywiście zamierzał się teleportować i zabić starca, którego nienawidzil. ktowie... Może głównie oto teraz chodzi.
A może by tak skupić się na tym, co w ich życiu było pozytywnego? Ale kurde, chyba nie będzie tego za wiele. Nie wspominała dobrze żadnych świąt, żadnych wakacji. Choć… tak, może coś by się znalazło. Kiedyś latała z Casprem na miotle w przydomowym ogródku, to pamiętała bardzo dobrze. Miała może z pięć lat, on był rok starszy. Całkiem dobrze się bawili. Nawet coś jej się kojarzy, że udało się jej wtedy celnie go trafić! Zaraz potem musieli wrócić do domu, bo ojciec coś wykrzykiwał, ale i tak było fajnie. Potem, hm… jeździli razem do babci. Tam też było całkiem sielankowo, bo oczywiście byli z dala od rodziców. Pewnie takich epizodów było trochę więcej, ale na chwilę obecną trudno byłoby jej sobie to przypomnieć. Zwłaszcza, że odkąd oboje zaczęli uczęszczać do Hogwartu, te ich i tak niekoniecznie mocne kontakty osłabiły się jeszcze bardziej. Z roku na rok było coraz gorzej, aż wreszcie doszli do tego stanu, w którym trwali obecnie. Czy mogło być jeszcze tragiczniej? Teraz, moim zdaniem przynajmniej, znajdowali się w punkcie kulminacyjnym tego całego popieprzenia. Albo coś się polepszy, albo już totalnie zerwą ze sobą wszystkie relacje. Staną się całkowicie obcymi sobie ludźmi, nawet nie wrogami. Może to było lepsze wyjście? A może powinni się ogarnąć i wreszcie skumać, że poza znajomymi i przyjaciółmi, rodzina też ma jakieś miejsce w hierarchii wartości tej dwójki nastolatków? Pewnie gdyby wszystko było tak, jak to zostało opisane w Kacperkowym poście, wcale nie mieliby tylu problemów. Mogliby na sobie polegać, mieć poczucie, że ktoś w tej ich familii jest jednak normalny i nie uległ toksycznemu wpływowi ojca. Matki w sumie też, bo ta jej naiwność mogła być zwyczajnie zaraźliwa. A tak to sami wszystko komplikowali jeszcze bardziej, dokładając do i tak pokaźnej sterty kolejne problemy i konflikty. Coś jednak zawsze ich dzieliło. Czy był to zbyt buntowniczy charakter Caspra, czy za duża podatność Cornelii na ojca, trudno powiedzieć. Najlepiej to by było, gdyby każde z nich się zmieniło. Jestem wręcz pewna, że wtedy by się dogadali. Cornelia dobrze widziała, że jej starszy brat jej w stanie, ekhm, tragicznym. Nie był wstawiony tak jak ona, był wyraźnie narąbany i ledwo stał na nogach. Poza tym ta cała krew, która spływała po jego dłoni, jeszcze bardziej potęgowała jego żałosny wizerunek. Ale żałosny tym razem w innym znaczeniu, tym bardziej współczującym. Na tamten moment jednakże bardzo trudno byłoby w pannie Villiers obudzić takie uczucia. Była przecież tak bardzo na niego zła! - JESTEŚ IDENTYCZNY, KURWA, IDENTYCZNY. I NIE MÓW TAK, NIE MOŻESZ TAK NA NIEGO MÓWIĆ. KAŻDY MA SWOJE WADY, ZROZUM. – jakoś nieudolnie próbowała bronić tego swojego staruszka, choć czasami już sama nie wiedziała w jakim celu to robi. Zwłaszcza, jak przed kilkoma godzinami w Hogsmeade stracił nad sobą panowanie i w szale rzucił się na swojego syna. Nie był przecież taki. Kiedy Casper zaczął podnosić się z podłogi, podniosła spojrzenie swoich zielonych oczu na jego sylwetkę i wręcz momentalnie zaprotestowała: - Chcesz w takim stanie iść po tych schodach? Zabijesz się. – powiedziała beznamiętnym tonem, choć jeśli mam być szczera, na pewno nie chciałaby, gdyby tak stało mu się coś poważnego. Aż tak bezduszna nie była.
No mniejsza z tym, gdzie on chciał iść i co teraz chciał zrobić. Po prostu przerastała go ilość pretensji i jadu, który dostawał od ludzi, którzy powinni być najbliżsi, a byli najdalsi. Więcej wiedziało o nim pół Hogwartu niż Ci, których w jakiś sposób powinny zmuszać koligacje. Ale wiecie... Najlepsze jest to, że on mógł to skomentować, a właściwie lepszy nie był. Chyba tak zwykle było, że dostrzegaliśmy wady innych, a ze swoimi było gorzej. Nie wiadomo, jak to potraktować, ale trzeba przypasować Kacperka do ślepej większości naszego społeczeństwa. Uśmiechnął się ironicznie, choć w jego głowie nie rodziła się odpowiedź na to, co próbowała mu powiedzieć. Raczej przypominał sobie czasy wczesnego dzieciństwa, kiedy ktoś już zadał mu te pytanie: " Chcesz w takim stanie iść po schodach?". Wtedy jednak chodziło raczej o milion torebek z prezentami, które chciał zanieść do swojego pokoju w obawie, że święty Mikołaj zabierze je ze strychu i nie pojawią się pod choinką. Pamiętał, że rzeczywiście udało mu się jakoś dobrnąć do połowy schodów, ale zobaczyła go wtedy Julie i na początku zdenerwowała się zabierając mu wszystkie dobry po kolei krzycząc coś do niego. Jacoba wtedy w domu nie było... A przynajmniej tak pamiętał to Kacperek. Cornelia też z domu wyparowała, więc obyło się bez zbędnych awantur, ale... Ale nie mógł zapomnieć wyrazu twarzy matki, który z grymasu przerodził się w szeroki uśmiech nazywając Kacperka detektywem... Ups. Czyżby nasz Villiers stał się sentymentalny? Oczywiście pamiętał te wszystkie chwile, które Cornelia tu wspominała. Ale na początku najzwyczajniej w świecie stał się zazdrosny oto, że ojciec ją faworyzuje, a potem w Hogwarcie inni zaczęli go buntować przeciwko rodzinie... Czuł się jeszcze gorzej, kiedy zaczął dowiadywać się jaki naprawdę jest Jacob, a te dwie kobiety do niego brnęły. Nie mógł zatrzymać ich... Nie mógł zażądać od Julie, aby zostawiła ojca, gdyż nie miał żadnego alternatywnego rozwiązania dla niej, a Cornelia? "Nie rozmawiaj z ojcem, to ważne." - to byłoby chyba żałosne. Zatem inteligencja rodziny Villiers'ów wyszła z założenia, że co ma wszystko tłumaczyć to szybciej będzie odciąć się od siostry definitywnie. Pomogły w tym wszystkim kolejne plotki o niej, które nie były zbyt pochlebne. Casper nawet nie brał pod uwagę, że łatkę, która jej przypadła mogła zyskać przez niego... W końcu rodzeństwo. Przygryzł dolną wargę i pchnął drzwi lekko do przodu nawet nie patrząc w dół. -To chodź za mną. Zobaczysz, jak spadam. - Z pewnością dziewczyna z tego skorzysta. W końcu będzie mogła go zepchnąć czy coś, albo jakoś uwiecznić i wrzucić na wizza. Ech tam. - Nie jestem taki jak on. - Zaczął powtarzać cicho pod nosem. Podobno kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą.
Cornelia, gdyby na przykład była świadkiem wydarzeń, które obecnie działy się w mieszkaniu jakże uroczej wybranki Ślizgona, Cassandry też zapewne zmieniłaby o nim zdanie. Nie znała go ze strony uczuciowego i zdolnego do poświęceń chłopaka. Ale czy ktokolwiek go od tej strony znał? Nie, to niemożliwe. To do niego przylgnęła łatka, która dla panny Villiers była śmieszna i wręcz niedorzeczna. Don Juan, nie szanujący dziewczyn i stosujący wszelkie taktyki, aby zaliczyć co lepszą panienkę. Pewnie nawet nie wybierał sobie jakiś ładniejszych, tylko próbował z każdą po kolei. W gruncie rzeczy przez takie jego podboje zyskała paru nowych wrogów, bo nigdy nie potrafiła opanować się przed krytyką i niemiłymi słowami w kierunku tych wszystkich naiwnych dziewczyn. Jej zdaniem były tak szalenie głupie, że aż ciężko było jej to pojąć. Jak można być tak cholernie łatwowiernym w stosunku do takiej osoby, jaką był jej brat? No jak, powiedzcie mi?! Hehe, hipokryzja się szerzy, bo przecież sama Cornelia zwłaszcza co do ojca była naiwna. Choć coś czuję, że jeszcze to niedługo potrwa, bo może wreszcie przejrzy na oczy i stworzy z Kacperkiem jakąś koalicję. To w ogóle będzie możliwe? Nie wiem, ale zawsze warto spróbować! Poza tym, musieliby chyba zacząć jako obcy sobie ludzie, żeby poznać się od podstaw. Nie oceniać się, nie krzyczeć, ani nie obrażać. To takie skomplikowane. Plotki o Cornelii? Większość zdecydowanie wyszła od niego. Nie była aż tak zdemoralizowaną dziewczyną, żeby ludzie mieli o niej złe zdanie. Czasami wręcz przeciwnie. Nie puszczała się po kątach, dość dobrze się uczyła, miała swoich znajomych. Coś w tym dziwnego? Myślę, że nie, ale faktycznie Villiers w tej całej opinii mógł mieć swój udział. W końcu tak bardzo jej nienawidził. Widziała, że najbardziej rusza go to porównywanie do ojca. Nie chciał być taki jak Jacob najbardziej na świecie. Nie chciał być tyranem, który manipuluje całą swoją rodziną. Może był nawet od niego lepszy? Tylko niech to, do cholery, ta nasza Kornelka wreszcie zrozumie. Może to TEN moment? - Przestań Casper, kuźwa PRZESTAŃ! - krzyknęła, wstając z miejsca i podchodząc do niego. Chwyciła go za ramiona i zaczęła jakoś nieudolnie potrząsać, co w jej wykonaniu mogło wyglądać co najwyżej śmiesznie. - Nie widzisz tego, jak bardzo wszystko komplikujesz? Niszczysz życie mi, ojcu, matce, SOBIE SAMEMU i nie chcesz przestać. Nie pomyślałeś jakby to było, gdybyś raz był dla mnie miły? A nie wyzywał od szmat i puszczalskich? Zastanów się, co jest dla Ciebie ważne. Czy kolejne naiwne panienki, czy rodzina. I nie chodzi mi o Cassandrę i dziecko, które notabene za niedługo też będą NASZĄ rodziną. Właśnie, NASZĄ. Naprawdę podobałoby się jej to, że w familii jej "ukochanego" panują takie, a nie inne relacje? Zastanów się nad tym wreszcie. - mówiła szybko i głośno. Co za drama!
Soreczka, ale Kacperek miał bardzo dobry gust jeśli chodzi o kobietki i tylko te ładne mogły się poszczycić dobrym seksem. Niestety, inne pozostawały w sferze nie do użytku. Przynajmniej według Villiersa. Bo w sumie to wszystko jest dość kontrowersyjne i przerażające, ale co tam... Nikt nie uznawał, że miał taki sposób bycia? Zresztą czemu to tylko jego wina? Jeśli z tych dziewczyn byłyby takie cnotki, jak zakładały różne opowieści z Nibylandii to raczej unikałby bandytów w stylu Kacperka i dałyby sobie spokój, ale najwidoczniej swego do swojego ciągnie... A Kacperek miał pewien dodatek magiczny,który odpowiadał za to, że wszyscy podążali za nim sznurem. Może sam nie był tego świadom, ale doskonale potrafił manipulować ludźmi. Nauczyciel, który go nienawidził po godzinie zmieniał zdanie widząc w nim wspaniałego chłopca z niegasnącymi ambicjami do wszystkiego. W to chcieli wierzyć. Nauczyciele musieli, bo jakże inaczej by stawiali mu te Nędzne na świadectwie? Lepsza podpórka, że leń, ale jakby chciał to umiał, niżeli idiota, któremu stawiają oceny za uśmiech. No bo tak... On w sumie nigdy nie zniżył się do poziomu seksu z nauczycielką. W sumie raz... Ale tylko dla zakładu, więc się nie liczy, bo to nie była jego inicjatywa. W sumie z tego co się orientował to teraz baby za to wywalali z zamku, że aż im miło się robiło. Czyż nie? Nie mniej jednak idąc do jakiejś konkluzji muszę powiedzieć, że Kacperek naprawdę dobry gust miał, więc niech Kornelka już go nie obraża. Dobrze? Młody Villiers w tym żałosnym stanie rzeczywiście wyglądał, jak zwierzę gotowe do ostatniego ataku. Jak słusznie zauważyła jego kochana siostrzyczka, on potrafił być opiekuńczy... Ale czy to wszystko było prawdziwe to okaże się w przyszłości. Zresztą czy dla każdego musi być miły, jak baranek? Z jakiej paki?! Ludzie byli wredni, byli szujami, które pragnęły iść po trupach do celu. Kacperkowi nie zależało na celu... On chciał tylko czerpać jak najwięcej korzyści dopóki mógł... A teraz już nie mógł. W tym wczesnym stadium zdał chyba sobie sprawę, że jeśli na świat przyjdzie jego potomek to chyba trzeba się modlić, aby genów nie dziedziczono co drugie pokolenie, bo już żal ściska serce, że po domu chodziłby mały Jacob. Ble... Okropieństwo same... Obleśne myśli. On na pewno będzie ładny, jak rodzice i inteligentny, jak oni. Dziecko ideał... Z tym, że jeśli odziedziczy nienawiść Kacperka do świata, to możemy popaść we własną pułapkę. Ups. Uśmiechnął się niby to do siebie, niby to do niej, niby to do obserwatora, który mógł gdzieś czyhać. Ona do niego mówiła.. I to bardzo konkretnie. Choć Villiers w tej chwili nawet nie wyobrażał sobie, jak mogłaby wyglądać ich koalicja, to wow... To mogłoby być całkiem niezłe doświadczenie. I to wcale nie było tak, że on twierdził, że Kornelka jest rozwiązła... No dobra. W sumie tak mówił i może to przez niego wszystko tak się potoczyło, ale coś te koło napędziło. Jacob przede wszystkim, a zdarzenia w zamku tylko podsyciły reakcję. Kiedy położyła mu ręce na ramiona chyba zadrżał, aczkolwiek nie miał siły by się odsunąć z impetem, bo gdyby to zrobił to ewidentnie by wylądował na schodach i zwalił się z nich bardzo efektownie, a więc musiał poświęcić chwilę uwagi temu co mówiła. On dla niej miły? Przecież kilka razy próbował. A że nie wyszło, no to inna bajka. Jakoś nigdy mu nie przyszło do głowy, aby próbować do skutku. Hm... Może trzeba go przekonać? Noi jeszcze wspomniała o tym, że Cassandra będzie ich rodziną, a nie tylko jego... Oh. To mogła być prawda, ale czasami zdarza się tak, że ktoś się odetnie i nie ma. I Kacperek chciał to zrobić, ale chyba właśnie teraz dostrzegł pewne światełko w tunelu. Dziewczyna, która przed nim stała była mu najdalsza, a i najbliższa. Czy to nie ten człowiek próbował go szantażować zdjęciami, kiedy miał roczek, a tam jego tyłek w całej okazałości z charakterystycznym znamieniem? A kiedy przyjechała do Hogwartu to nawet jej jeszcze 'cześć' na korytarzu mówił. A wszystko się potem rozpadło. Nie mogli znaleźć wspólnego języka. Kacperek chyba spełnił swój cel. Zniszczył pogląd Cornelii o Villiersie starym... Bo dostrzegł młody, że dziewczyna nie próbuje go atakować, a odnaleźć wspólny język... Jakby naprawdę chciała go poznać. Obcego, a jednocześnie bliskiego człowieka. Pytanie którędy mieliby iść? A czy Cassandra dumna by była z tego jakie relacje panują u Kacperka? Z pewnością nie. Ale gdyby opowiedział jej kiedyś o relacjach matki i ojca... O tym, jak rzeczywiście ukochał matkę to byłoby coś niesamowitego. Mało kto wiedział, że Julie każdego roku dostawała od syna różę na dzień matki... Może nie przyniesioną osobiście, ale zawsze. O tym jednym święcie pamiętał. A teraz przeniósł zamyślony wzrok na Cornelię i zmarszczył brwi w charakterystyczny dla niego sposób. No cóż. Chwila na uruchomienie mózgu. - Nie. - Odparł krótko ochrypłym już głosem, jakby te "nie" było odpowiedzią na wszystko. - Cassandra się nigdy nie dowie. - Powiedział cicho mając nadzieję, ze rzeczywiście nikt jej nie wyjawi tajnych opowieści z rodziny Villiers'ów... Przecież to nie musi być sławne... A potem zrobił coś, na co nie zdobył się nigdy wcześniej. Powoli wyciągnął zakrwawioną dłoń i położył ją na ramieniu Cornelii jeszcze przez chwilę zachowując się, jak dzieciak, aby spróbować cofnąć rękę, ale jednak dotarł do tego punktu, że teraz z powodzeniem ktoś mógł powiedzieć, że składają przysięgę wieczystą. - Corni... Jest za późno, żebyśmy byli rodziną. - Powiedział cicho... Używając skrótu imienia, którym nigdy się nie posługiwał.
Za Cornelią chyba nikt nie podążał sznurem. Nigdy nie podlizywała się nauczycielom, nie zdobywała przyjaciół ani chłopaków przez jakieś intrygi czy udawanie kogoś, kim w rzeczywistości nie była. Starała się być fair wobec innych, choć szczerze mówiąc, nie zawsze jej to wychodziło. Dużo różniło ją od Caspra, to pewne. On... on miał na wszystko wyjebane. Nie obchodziło go to, co myślą o nim inni i jak go postrzegają. Miał w dupie, czy ktoś ma go za marnego podrywacza czy tam jeszcze kogoś innego, tak przynajmniej na wywnioskowałam. Za to Kornelka nie potrafiła tak po prostu olać tego, co ludzie o niej mówili. Przejmowała się wszystkim tak mocno, jak mocno to ukrywała. Bo przecież nie może pokazać światu, że jest słaba. Nie może pokazać, że jej życie nie jest tak idealne, jak często chciała to udowodnić. Nie miała prawdziwej rodziny, nic nie miała. Może i zdążyła się już z tym pogodzić, ale właśnie w takich chwilach jak ta, ten ból i rozgoryczenie przychodziło ze zdwojoną siłą. Ileż problemów by jej odeszło, gdyby teraz, na przykład, mogła spokojnie przytulić się do brata i powiedzieć mu, żeby nie martwił się przyszłością. Żeby nie przejmował się tym, czy podoła roli ojca, bo ma w niej wsparcie. To jednak nie nastąpi. Przynajmniej w najbliższej przyszłości. To nie tak, że nawet jeśli się pogodzą, to od razu padną sobie w ramiona. Tu trzeba dużo czasu, dużo rozmów, dużo wzajemnego poznawania się od nowa. Czy podołają? Nie wiem. Ale na razie to w ogóle musi do tego historycznego pojednania dojść. I faktycznie, lepiej żeby mały Villiers nie był podobny do ojca. To byłoby co najmniej straszne. Jestem jednak wręcz pewna, że będzie najsłodszy i najcudowniejszy na świecie i będę go uwielbiała najbardziej na świecie, och ach. Tylko jeszcze przydałoby się bardziej poznać Cassandrę, bo akurat o niej nie wiedziała nic poza tym, że była prefektem Hufflepuffu i została zastąpiona przez Lailę. Cóż, może akurat teraz polubi wybrankę brata, zobaczymy! Na razie skupmy się jednak nad tym, co działo się w głowie młodej Ślizgonki w sowiarni, gdzie przecież działy się TAKIE DRAMTYCZNE wydarzenia. Casper się od niej nie odsunął, a to był już jakiegoś rodzaju sukces. Nie powiedział, że jest szmatą i ma w dupie jej słowa. Tak, to jakiś postęp. Miała nie dać mu satysfakcji z tego, że znowu ją złamał, ale trudno było jej opanować te wszystkie emocje. Czy faktycznie zniszczył jej pogląd na ojca? Na Merlina, trudno to powiedzieć, ale coś się zmieniało. Zwłaszcza po tym, jak Jacob naskoczył na Caspra na ścieżce w parku. To był przełomowy moment, tak myślę. W głowie Cornelii panował tak okropny rozgardiasz, że trudno było jej wszystko poskładać w całość. A jeśli ona nie miała wszystkiego pod staranną kontrolą, to działy się z nią niefajne rzeczy. Nie chciała płakać, nie chciała krzyczeć. To drugie już nastąpiło, a to pierwsze... cóż, on tego na pewno nie dostrzegł, ale jej zielone oczy powoli stawały się coraz bardziej wilgotne. No nie wierzę. Ona też nie wiedziała, że Casper wysyła co roku matce róże z okazji Dnia Matki. Sama nie obchodziła takich świąt w ogóle i czasami nawet zapominała o wysłaniu zwykłych życzeń. Czy to znaczyło, że była złą córką? Myślę, że nie. Stary Villiers i tak miał ją tak owiniętą wokół palca, że nie potrzebował szczególnych dowodów na uczucie córki. Teraz jednak coś się zmieniało. Na lepsze. Kiedy usłyszała, jak brat, JEJ WŁASNY BRAT, zwrócił się do niej zdrobnieniem imienia Cornelia, coś w niej pękło. Ludzie, pomóżcie! Kto jest dobry, kto jest zły? Po której stronie ma stać? To było zbyt skomplikowane. Totalnie nie panowała nad łzami, jakie spływały po jej policzkach. - Dlaczego wszyscy mnie okłamujecie? Jestem ofiarą waszych chorych relacji, was wszystkich. Nie wiem, kogo się trzymać. Ojciec... ojciec myśli, że zrobię dla niego wszystko, ty masz mnie za dziwkę. Nie mam już nikogo, rozumiesz? - mówiła, a wypity wcześniej alkohol potęgował moc słów, jakie wypowiadała. Może gdyby była całkowicie trzeźwa, zachowałaby się zupełnie inaczej. Ale to dobrze. Ach, no i jeszcze oczywiście nie skończyła. - Za późno? Ty możesz się wyrwać z tej całej patologii, założysz sobie własny dom i zapomnisz. A co ze mną? Co kurwa ze mną? Casper, ja już nie daję rady. - zawodziła, pociągając nosem. On nigdy nie widział jej w takim stanie, to pewne. Co jeśli znowu to wykorzysta i rozpowie w szkole, jakim jest słabym mięczakiem? Nie wybaczyłaby mu tego. Choć jeśli chce, żeby wreszcie ogarnęła, że w tym Villiersowym sporze to on ma racje, nie powinien teraz odwracać się do niej plecami.
To wszystko było odrobinę bardziej popieprzone niż widać na załączonym obrazku. On Kacper Villiers w roli starszego brata? Nie. Nie pasuje. Jeśli już coś do niego trzeba koniecznie dopisać to będzie bardziej oscylowało wokół czegoś, co kojarzy się z hm... No cóż. Z niczym dobrym. Ale to już wszyscy wiemy. Wiemy o nim tyle ile chcemy. A jeśli i nie chcemy to i tak znajdzie się ktoś, kto przypadkiem coś komuś powie. Niestety usłyszysz i wzbogacisz swoją wiedzę o te parę zdań o kim tak nieznaczącym, jak Kacper. I skoro jest nieznaczący to z łatwością jest dojść do wniosku, że zapewne nie jest dla nikogo ważny. Nikt go nie szuka, nikt nie oczekuje, że może się odezwie. No bo z powodzeniem można podzielić na jego relacje na: seks i coś z seksem, ale hejterstwem. Niestety... Ale ku zaskoczeniu wszystkich z tych grup wyłania się właśnie Julie, która na swój sposób może jest jedyną pierwszą i ostatnią kobietą, która właściwie go w jakiś sposób tam kochała. Powtarzała mu, że jest przystojny, że to, że tamto, że znajdzie kogoś sobie, kto doceni to kim jest naprawdę. Julie zawsze widziała w Casprze niespełnionego muzyka. Chłopak nigdy nie próbował rozwijać swoich zainteresowań, gdyż zawsze było coś, co temu przeszkadzało. Zazwyczaj sznur imprez z rzędem panienek, które przewijały się przez łóżko chłopaka. To źle? Chyba źle... Ale no Julie wierzyła, że Kacper kiedyś zmieni zdanie i podejmie jakiekolwiek kroki. Nie podjął. I Kacper wiedział, że ją zwiódł po całości, że jednak nie tego oczekiwała od syna, a co za tym idzie... Mogła go znienawidzić, ale nie zrobiła tego. To właśnie jedna z osób, która coś w nim widziała. Teraz Cassandra. To prawda, że spał z nią dokładnie jeden raz i wcale jej nie znał... Rzecz jasna to mu nie przeszkadzało w mugolskiej sali na łóżku. Zupełnie nie! Wręcz przeciwnie! Przynajmniej nie mieli żadnych oczekiwań, obeszło się bez rozczarowań. No i w tym wszystkim była jeszcze Cornelia, która najwidoczniej rzeczywiście była w głupiej pułapce... Bo jeśli było tak, jak przedstawiła to teraz to Casper chyba woli przeniósł na nią wzrok pełen już nie pustki, ani nienawiści, ale zupełnie nowego uczucia, którego nikt nie umiałby nazwać. Nie był to szok, ani troska, ani preludium do czegoś, co rozpęta zaraz piekło, to było takie plastyczne, dopasowujące się do tego co działo się obok, nieznane dla nikogo. Z jej perspektywy miota przez ojca mogła być jego marionetką zawsze. A mogło to też wynikać z tego, że mężczyzna rzeczywiście kochał ją... No w końcu to był ojciec. Nie musiał być tylko manipulatorem. Chyba na darmo Kacperek robił sobie nadzieje, że jest adoptowany. Już nawet kiedyś pytał matki czy nie był przypadkiem wynikiem jakiegoś romansu z kimś tam i gdzieś tam, ale kobieta kategorycznie zaprzeczyła, a nawet skrzyczała go za takie myśli. Podobnie było z tematem Cornelii, tam też zaczęła się drzeć, że jakby skały się rozpadały to zawsze będą rodzeństwem i niech przestaną toczyć wojnę i jakieś podchody, bo nie dość, że ma problemy w pracy i w domu, to jeszcze ich ma na głowie. No tak... Największym prezentem byłoby dla Julie to, że jej dzieci się dogadują. Ale czy mogli jej to zapewnić? Cornelia miotana pomiędzy poglądami ojca i niebezpiecznym światem dorosłych, w którym rzeczywiście nie było miejsca dla słabeuszy, a z plakietką siostry takiego kogoś jak on... To już rzeczywiście przerypane. Spojrzał na nią niepewien tego, co powinien zrobić. Zadał sobie w głowie pytanie, co zrobiłby człowiek, którym on zawsze chciał być, ale problem polegał na tym, że nigdy nie zastanawiał się nad tym jaki powinien być wobec siostry, a więc teraz zakłopotanie sięgało z zenitu. Rzeczywiście wyglądała na poszkodowaną. Jakby rzucała mu pewien problem, którego sama nie ogarniała. Bo niby jak go miała zrozumieć? Była młodsza... Niewiele niby było tej różnicy wieku, ale zawsze... Mrugnął oczami, jakby nagle był pełen zrozumienia dlatego co powiedziała. Uśmiechnął się, ale ten uśmiech był taki smutny i jednocześnie gorzki, że nie wiadomo co mógłby podejrzewać potencjalny widz. Kacper ostatkiem sił ściągnął z siebie kurtkę czując, jak zakrwawiona dłoń pulsuje co raz bardziej, jak krew tańczy na jego skórze. To wszystko nic... Przez chwilę nie był zdecydowany, ale... Ale okrył dziewczynę kurtką, jakby bał się, że może być jej zimno... Ale rzeczywiście trzęsąca się Kornelia podczas płaczu to chyba było coś, co jednocześnie przypominało mu człowieka, któremu jest zimno... Hm... Dopiero teraz niezdarnie objął ją ramionami delikatnie przysuwając ją do siebie, uważał też, aby nie zrobić jakiegoś drastycznego ruchu swoją dłonią, ale rzeczywiście ją przytulił. Z jego piersi wyrwało się krótkie westchnięcie... - Nie płacz. - Wyrzucił z siebie, jakby to rzeczywiście teraz mogło coś pomóc. I pewnie powiedziałby coś o tym, żeby się nie przejmowała... Ale obejmował swoją siostrę pierwszy raz od kilkunastu lat i czuł się, jak ktoś kto wdziera się na obcy teren... Jakby uczył się chodzić... Chociaż nie wiem czy to dobre porównanie.
A czy ona pasowała do roli idealnej, młodszej siostrzyczki? Takiej, która dawałaby się obronić starszemu bratu, zadawać się z jego kumplami i w ogóle wszystko tak jak w tych głupich serialach czy innych badziewiach? Nie, raczej nie. Podczas swojego siedemnastoletniego życia nabrała już tyle samodzielności i pewnego rodzaju indywidualności, że nie potrzebowała tego, aby łaził za nią krok w krok i pilnował jak małego dziecka. I hola, przecież to, że była młodsza, nie oznacza to, że mniej rozumiała. Choć faktycznie Casper był patrzeć na nią z takiej perspektywy. Perspektywy kogoś bardziej doświadczonego i dojrzalszego, choć w tej ich całej patologii można by się było kłócić, czy ktokolwiek mógłby zostać nazwany osobą dojrzałą. Oni sami czasami zachowywali się jak dzieci. Takie, które to znajdą choćby najbardziej idiotyczny i najgłupszy powód, żeby zacząć kłótnię o bzdurę. Albo ciągłe przegadywanie się, kogo rodzice bardziej kochają. Ech, trzeba jak najprędzej tych biednych Villiersów ogarnąć, bo ciężko z nimi. Ale jak na razie wszystko szło w dobrą stronę. Bardzo dobrą. A plakietka siostry Kacperka? Cóż, nie odczuwała tego jakoś specjalnie, bo raczej większość ich znajomych wiedziała, że ich kontakty są w stanie tragicznym. Do tej pory przynajmniej. Ona sama unikała tematu swojej rodziny jak ognia, zresztą on pewnie też. Choć trudno zaprzeczyć temu, że jakieś jego byłe dziewczyny, które przed epizodem z Casprem jej nie znały, raczej z rezerwą podchodziły do siostry kogoś takiego jak on. No właśnie? Jaki on naprawdę był? Czy taki wredny, cyniczny i pełny nienawiści, jak pokazywał do tej pory czy właśnie taki jak teraz był w stosunku do Cassandry, matki i... do Cornelii. Bo zupełnie nie spodziewała się, że zdobędzie się na okrycie ją swoją kurtką, na PRZYTULENIE jej. To, co działo się teraz w sowiarnii było co najmniej chwilą historyczną. Przełomową. Niesamowitą. Ich zachowanie było tak okropnie nienaturalne, tak dziwne, jednak napełniało ją... spokojem? Tak, to dobre słowo. Czuła się bezpieczna, jakby przytulał ją ktoś, kto byłby w stanie zrobić dla niej wszystko. A czy tak było, to już nie mi oceniać. Uniosła lekko głowę, próbując opanować swoje jakże żałosne pochlipywanie. - Ja... ja... ja nie płaczę przecież. - powiedziała, próbując wysilić się na jakiś blady uśmiech, który niekoniecznie jej wyszedł. W głębi duszy czuła się jednak pozytywnie, to mogę zapewnić. Jakby w geście odwzajemnienia tego uścisku, sama bardziej się w niego wtuliła, chociaż trwało to zaledwie chwilę. W końcu nie może być aż tak cukierkowo. Spojrzała na niego poważnie. - Nie oczekuję, że od teraz padniemy sobie w ramiona i będziemy super fajnym rodzeństwem, ale... możemy zakończyć te bezsensowne kłótnie? Tak wiesz, oficjalnie. - zapytała cicho. Toż to niesłychane rzeczy się dzieją, no nie wierzę!
Sam nie wiedział, co się działo teraz w jego głowie. Dążył do zniszczenia wszystkiego... Dokładnie wszystkiego. Nie chciał widzieć tego świata, który jest zły. Mało osób wiedziało o tym, że złożył papiery do Riverside na wydział sportowy i niekoniecznie chciał przebywać tu na studiach we wrześniu... Ale wszystko się zmieniło. Miał być ojcem, a tamci... Tamci proponowali nawet stypendium. Przecież był kapitanem drużyny quidditch'a. Właśnie teraz powinien przeglądać propozycje kolejnych uczniów, którzy chcieli być jego następcami. Od miesięcy planował sto tysięcy prób, które doprowadzą ich do płaczu. Wszyscy na posyłki, bo Villiers dokładnie tego chce... Czyjejś porażki. A teraz? Teraz próby w łeb wzięły, bo zostanie. Zostanie, bo za kilka miesięcy urodzi się dziecko, które będzie nosiło jego nazwisko. Jego żona ma przecież zamiar tu pracować, a jego siostra... Jego siostra chyba o zgrozo... Jego potrzebuje. To straszne mieć świadomość, że ludzie są od Ciebie zależni i potrzebują Cię. W żadnym wypadku się tego nie spodziewał, nie chciał. Wyrzekał się wszelkich więzów. W najgorszych snach nie przewidywał posiadania dziecka... Ale teraz. Teraz zdał sobie sprawę, że chciałby mieć syna. Tak... Takiego, który byłby jego opoką. Takiego, którego mógłby nosić na barana i zabierać na mecze. A potem uczyć latać, potem uczyć wyrywać dziewczyny... A przede wszystkim takiego, który miałby go na wyłączność. Bez uprzedzeń. On przecież nie będzie starym Villiersem. On będzie wiecznie młody i pokaże temu dziecku prawdziwy świat. Wcześniej nie spodziewał się też, że w wieku osiemnastu lat będzie miał żonę. Czas pokazał jaki los potrafi być przewrotny i zaprowadził go do ślubnego kobierca prędzej niżeli się spodziewał. To było na swój sposób straszne. Jaki był? Jaki był prawdziwy Kacper? Czy ten nieczuły, który wykorzystywał cały Hogwart? To było bardzo dobre pytanie. I powinniśmy je zadać publiczności. On... On miał wrażenie, że w każdej z tych skór jest sobą. Na długo nie da rady być motherfuckerem, bo jednak... Bo jednak męczy ciągłe kombinowanie komu dopiec. Zdecydowanie. Ale też dobra twarz męczyła... Po co ciągle się do każdego uśmiechać? Wąskie grono zasługujące na jego uwagę właśnie się poszerzyło o dwa i pół miejsca, więc... Więc wystarczy. Odciągnął się od siostry i popatrzył na nią poważnym wzrokiem. Poprosiła go o coś strasznie ciężkiego do zrealizowania, ale skoro już zrobili pierwszy krok... - Tak. Myślę, że możesz opowiadać ludziom, że jestem wspaniałym bratem. Muah. - Spróbował obrócić to w żart i nie zabrał jej kurtki, co graniczyło z cudem, bo to jego ulubiona skóra. Uśmiechnął się delikatnie po drodze uważając aby się nie potknąć i zaczął powoli schodzić na dół po drodze coś jej mówiąc. Nie wiadomo o co chodziło, bo tego już nikt nie słyszał.
Przychodzi taki moment w życiu człowieka, kiedy ogarnia go ogromny smutek, bo przecież wakacje się skończyły. Życie zaczyna być nużące, a wszelkie myślenie o tym, że piekło zaraz się zacznie po prostu przeraża... Ale uczniowie Hogwartu przecież kochają swoją placówkę i z chęcią tu wracają! No przecież nie inaczej! Także kiedy wszyscy już dotarli tu po feralnych zdarzeniach w pociągu, uczniowie mogli się rozpakować i odrobinę zaszaleć. Oczywiście w graniach rozsądku, patrole nauczycieli wydawały się teraz mnożyć w oczach i nie można już było tak sobie luzować jak wcześniej. Odrabianki w Wielkiej Sali, chyba wreszcie zaczęły służyć do odrabiania lekcji! Ale cóż. Gdy zajęcia się kończą, a nauczyciel się spieszy to nie pozostaje nic innego, jak tylko poprosić o coś swoich ulubionych uczniaków. Dlatego pewna urocza pani profesor poprosiła oto Tiffany Keppoch oraz Amelię Wortery, żeby wzięły od niej kilka paczek i około dziesięciu listów po czym wysłały je prosto z sowiarni na adresy spisane na paczkach. Oczywiscie miały użyć sów szkolnych, wszak nie ma co swoich przemęczać! Zatem dziewczęta żwawo ruszyły ze swoją przepustką do sowiarni, aby dumnie wykonać swoje zadanie.
Amelia wraz z Tiffany, z którą już zdążyły się "zapoznać" i nie przypaść sobie do gustu - cóż, może to przez to, że wykonują razem zadanie dla jakiejś pokręconej nauczycielki - weszły do sowiarni, obładowane paczkami i listami. Każda miała po trzy paczki, do tego listami podzieliły się także po połowie. - Świetnie, co my mamy z tym teraz zrobić? - spytała z rezygnacją dziewczyna, rzucając paczki na parapet. Jedna z nich ważyła zdecydowanie za dużo, żeby nieść ją przez cały Hogwart. - Przecież nie znajdziemy tu tylu szkolnych sów - zażartowała, rozglądając się dookoła siebie. Postanowiła nie odzywać się już więcej. Po co tyle gadać? Szczególnie, że nie są jakoś specjalnie zaprzyjaźnione z dziewczyną, którą poproszono o pomoc Amelii. Zrezygnowana powoli podniosła najcięższą paczkę i rozglądała się za sową o odpowiednich rozmiarach, żeby ta zdołała donieść ją do celu. Przy okazji zawołała także swoją sowę i wysłała odpowiedź na list Wave'a. Tak długo już się nie widzieli, chłopak nie odzywał się przez całe wakacje, a teraz, tak nagle, proponuje spotkanie. Amelia musiała się dowiedzieć gdzie dokładnie mają się spotkać. Szykowała im się poważna rozmowa, nie można TAK PO PROSTU nie odzywać się przez dwa miesiące. Faceci chyba jednak nigdy tego nie zrozumieją. Można jednak próbować im o tym powiedzieć, nie gwarantując dobrego skutku.
Tiffany wraz z Amelią w końcu dotarły do Sowiarni. Amelia nie przypadła do gustu Tiffany i jak się domyśliła ona też nie przypadła do gustu Amelii. - To co się robi z paczkami i listami. Mamy je wysłać. - Dziewczyna wywróciła oczami. Podniosła jedną z cięższych paczek i podeszła do dużej szkolnej sowy śnieżnej. Przyczepiła paczkę do nogi sowy i odczytała do kogo dana paczka ma trafić. Wypuściła sowę. Kiedyś bardzo pragnęła mieć jedną, ale, gdy miała 10 lat uznała kota za lepszego towarzysza. Zawsze, gdy ma coś do wysłania to najczęściej pożycza sowę przyjaciółki. Zobaczyła ,że Krukonka przywiązuje chyba swój list do ja się domyśliła jej sowy. Nie chciała być wścibska, więc nie zapytała się do kogo go wysyła. Oj korci, korci, żeby zapytać co? Przestać! Jak można kłócić się z swoją własną głową?Jestem nienormalna. Po wysłaniu 3 listów i 2 paczek podeszła do "okna i przysiadła na nim. Naprawdę nie zamierzała spędzić reszty popołudnia wysyłając list i paczki. - Zostało jeszcze trochę. Nie mogła wysłać jakiś Puchonów? Zrobiliby to pewnie chętnie niż ja. - Niechętnie spojrzała na paczkę i siedem listów. Odwróciła głowę i popatrzyła na Amelię.
Prychnęła cicho. Pewnie, że nie mogła poprosić Puchonów. Była by to dla nich sama przyjemność, a one musiały odbyć karę, tylko szkoda, że nie wiedziały jeszcze za co. Westchnęła cicho i wysłała kolejną paczkę, wymawiając na głos adres. - To byłoby zbyt prosto - mruknęła do młodszej Ślizgonki. Widziała, jak ta obserwowała ją, gdy wysyłała swój prywatny list. Widziała też zaciekawienie na jej twarzy, którego nie zdołała chyba do końce ukryć. - Pisałam do przyjaciela. Amelia nie wiedziała po co to powiedziała, w końcu nie znały się prawie, a już na pewno nie były ze sobą na tyle blisko, żeby informować się do kogo wysyłają listy. Jednak coś kazało jej zaspokoić ciekawość Tiffany, która może w gruncie rzeczy nie była taka zła? Nie, wróć, to już trochę za dużo. Nie będzie teraz oceniać, dopóki bardziej się nie poznają. - Mówiła, że przyjdzie nas sprawdzić? - spytała, zrezygnowanym głosem, przywiązując ostatnią paczkę, która jej została do nóżki pięknej, wielkiej, brązowej sowy. Jeśli przyjdzie, trzeba się trochę pospieszyć, jeśli nie, można poleniuchować. Ciekawe, co odpowie jej Wave? Może poprosi o spotkanie, może przeprosi? Cóż, ciężko stwierdzić. Chociaż znali się tak długo, był dość nieprzewidywalny. Nie mogła przewidzieć, co zrobi, tak na sto procent. Dawała tylko dziewięćdziesiąt procent gwarancji, a to za mało, żeby być pewnym.
Tiffany powysyłała następne kilka listów. Po kolejnej wysłanej paczce usiadła zrezygnowana na murku. - A oczekujesz po tym zadaniu jakichś komplikacji? To tylko wysyłanie paczek i listów. No może się zdarzyć ,że w którejś z tych paczek jest jakaś łajnobomba a ja niechcący tą paczkę upuściłam, ale to są nikłe szanse. Bardzo nikłe. - Odpowiedziała sarkastycznie. Nie bardzo wiedziała czemu dziewczyna powiedziała do kogo wysyła swój prywatny list. - Nie słyszałam, żeby mówiła ,że przyjdzie nas sprawdzić. Na pewno nie uważa ,że jesteśmy tak głupie i nie umiemy wysłać listów. - Westchnęła. - Wiesz może czemu nam dała to zadanie? Nie zrobiłyśmy niczego złego, żeby zasłużyć na szlaban.
Spojrzała na Ślizgonkę, krzywiąc się lekko. Najwidoczniej źle odniosła jej słowa do swojej wypowiedzi i zrozumiała coś na opak. Nie chciało jej się jednak tłumaczyć jej, w jakim znaczeniu co wypowiedziała. I tak było to bez sensu, bo pewnie tamta tylko zdenerwowałaby się o zwrócenie jej uwagi. - Może chciała mieć pewność, że wszystkie paczki zostaną wysłane - wzruszyła lekko ramionami, przywiązując list do nóżki sowy i wypowiadając adres z koperty. - Gdyby dała to zadanie jakimś szóstoklasistom, połowa listów pewnie by nie przetrwała - dodała. Tak, wiedziała o tym doskonale. Raz, jeden jedyny raz poprosiła swoją młodszą koleżankę o wysłanie listu, ponieważ sama spieszyła się na zajęcia. Listu nigdy nie zobaczyła, koleżanki także, a jej znajomy nawet nie wiedział o tym, że próbowała się z nim skontaktować. - Korci mnie, żeby zobaczyć co może być w tych kopertach - westchnęła ciężko, patrząc na jeden z listów, który zaadresowany był do Ministerstwa Magii. Wiedziała, jak poważne byłyby konsekwencje, ale nigdy nikt nie musiałby się przecież dowiedzieć. Zerknęła na Ślizgonkę, unosząc lekko brew. W jej oczach zapalił się jeden z tych płomieni, które ukazywały się zawsze, gdy miała zrobić coś niezgodnego z prawem lub z jej własnym kodeksem wewnętrznym. Później żałowała tego zawsze tygodniami, jednak nie miała wątpliwości, że zrobiłaby to jeszcze raz, gdyby tylko nadarzyła się okazja. - Więc jak, chcemy się trochę rozerwać? - jeśli Ślizgnoce nie spodoba się ten pomysł, z pewnością uzna ją za wariatkę i więcej nie będą ze sobą rozmawiały. Jeśli jednak ma chociaż odrobinę odwagi i chęci przygody w sobie, zgodzi się i może to być jedna z najciekawszych rzeczy jakie się do dziś w Hogwarcie wydarzyły.
- Bardzo prawdopodobne. - Odpowiedziała starszej dziewczynie. Wiedziała ,że kazanie wysłania paczek szóstoklasistom czy piątoklasistom było, by raczej ryzykowne. Jednak kazanie zrobić to Tiffany i Amelii to inna sprawa. Są Studentkami więc zlecenie tego zadaniu im było bardziej skazane na powodzenie niż na niepowodzenie. Ale Tiff nie była bardzo pewna czy rzeczywiście będzie to skazane na powodzenie. - Z naszą dwójką tez pewnie dużo nie przetrwa. - Uśmiechnęła się a w jej oczach pojawiła się iskierka buntu. Chciała wiedziec co w tych paczkach jest. Bardzo, oj bardzo. Amelii też wydawało się to zagadką wartą jej uwagi. Miała dobre przeczucia. Krukonka krótko zaraz zapytała się w subtelny sposób czy by tych listów tak trochę nie przejrzeć. - Spodziewasz się ,że będę tu siedzieć i grzecznie wysyłać listy? - Uśmiechnęła się do Amelii. Coraz bardziej lubiła tą dziewczynę. - Przydałoby się tu trochę rozerwać. - Ziewnęła w teatralny sposób. I tak jakby "przypadkiem" napotkała dłonią kopertę. Jak już prawie nie umarła ze strachu przed wilkołakiem to teraz spokojnie może się bawić w Hogwarcie. Tiffany zawsze dziwiła się ,że dostawała mało szlabanów. W porównaniu z wszystkimi jej wykroczeniami to było o wiele za mało. Gdyby nauczyciele zawsze ją przyłapywali to dziewczyna cały rok odrabiała by swoje szlabany. Ale miała jakiś cudowny dar wyplątywania się z kłopotów i uciekania z kręgu podejrzanych.
Nie spodziewała się do końca takiej odpowiedzi, ale bardzo się z niej ucieszyła. Cóż, trzeba wprowadzić trochę radości i buntu na ten ostatni rok w Hogwarcie. Obiecała sobie, że w tym roku będzie robić wszystko, na co będzie miała okazję, nawet jeśli będzie to zakazane. Chciałaby zapamiętać ten rok tutaj na całe życie, może ma szanse sprawić, że tak się stanie właśnie teraz? - To co, do dzieła ferajno! - wyszczerzyła zęby w lekko złośliwym uśmiechu. Trochę się cieszyła, że zrobi tej nauczycielce na złość. Szkoda, że wszystkie paczki zostały już wysłane i zostały tylko te durne listy.. no, ale cóż, może tutaj akurat będzie coś istotnego? Paczki mogły być zwyczajne, a ten list do Ministerstwa Magii naprawdę ją kusił. - Mam tutaj list na adres Ministerstwa, reszta moich to jacyś prywatni ludzie - powiedziała, zerkając na Ślizgonkę kątem oka. Wiedziała, że zdecyduje się otworzyć coś ciekawszego, ale nie była pewna czy takowy, ciekawszy, list posiadają. - Masz coś lepszego? Ciekawe, jaką karę dostałyby za odpieczętowanie cudzej korespondencji, gdyby ktoś je przyłapał? Szlaban to na pewno - ciekawe na jak długo? Miesiąc sprzątania czegoś? Pomoc gajowemu? A zresztą, dlaczego myśli o tym akurat teraz? Będziesz się tym przejmować, jak do tego dojdzie - powiedział złośliwy głosik w głowie Amelii, co już całkowicie wyzbyło ją obaw i wyrzutów sumienia z tego, co zamierzała teraz zrobić.