Urocza ścieżka, ciągnąca się przez cały park. Co jakiś czas na jej uboczu znajdują się wygodne ławeczki, na których można przysiąść, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i posłuchać radosnych treli ptaków. Nie brakuje tu roju bzyczków, much siatłoskrzydłych, pary zakochanych memortków czy na krańcu parku drzewa opanowanego przez chochliki kornwalijskie. Uwaga też na niuchacze, podobno gdzieś nieopodal znajduje się ich nora.
ozdabianie ścieżki:
Ozdabianie głównej ścieżki
Kwiaty, wianki i girlandy, majowe bukiety i miniaturki wiklinowych kukieł, to wszystko czeka, żeby zostać rozwieszone wzdłuż całej głównej ścieżki! Czas udekorować park tak, by nawet leśne istoty widziały z daleka, że czarodzieje obchodzą Beltane!
Przez całą długość tej alejki porozstawiane są kosze z najróżniejszymi ozdobami. Uliczni muzycy przygrywają celtyckie rytmy, wróżki latają rozwieszając kwiaty na lampach, ławkach i wszystkim, co może zostać ozdobione. Oczywiście każdego przechodnia też zaciągają do pomocy! Chce się mieć piękne Beltane? Trzeba je sobie przygotować!
Rzut k6 na ozdabianie:
1 Magiczna drabina wydawała się dobrym pomysłem, wydłuża się i chodzi tam, gdzie akurat chcesz coś powiesić. Tylko że ta twoja jest fanką wyścigów i mocnych wrażeń, co chwila gdzieś cię ponosząc lub wystrzeliwując zbyt gwałtownie i wysoko.
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - gratulacje! Choć to nie było łatwe przy jej najnowszym wybryku, udaje ci się utrzymać! Nieparzysta - niestety, ten trick wziął cię z zaskoczenia i spadasz z drabiny! Nie, drabinie wcale nie jest przykro.
2 Jeżeli wianki są magiczne, powinni o tym wcześniej ostrzegać, prawda? Cóż, nie zrobili tego... I ta magia jak widać cię dotknęła. Z twoich paznokci wyrastają kwiaty, a wszystko co chcesz łapać czy podnieść jest nimi oplatane. Jeżeli przedmiot jest zbyt ciężki, żeby utrzymać się na łodygach, upada, wyrywając za sobą kwiatki. Tak, boli to jak wyrwanie paznokcia! 3 Wśród wszystkich ozdób dostrzegasz jajeczną pozytywkę! Skoro ktoś ją tu zostawił, znaczy, że już jej nie potrzebował, prawda? Możesz zatrzymać przedmiot! Koniecznie upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! 4 Wróżki szaleją wszędzie! Tym razem jednak ich psoty całkiem ci pomogły, chyba musiały wziąć bardzo na poważnie to przystrajanie, bo wyczarowały ci skrzydła! I to nie byle jakie! Z twoich pleców wyrastają skrzydełka jak u hipnotyki mesmeri ze wszystkimi ich właściwościami. Możesz spróbować zahipnotyzować kogoś: Wraz z hipnotyzowaną osobą rzucacie 2k6, osoba o wyższym wyniku wygrywa. Jeżeli hipnotyzujący wygrał - osoba hipnotyzowana jest pod wpływem hipnotyzującego przez jedną swoją kolejkę. Hipnotyzujący może w następnej spróbować po raz kolejny ją zahipnotyzować. Jeżeli osoba hipnotyzowana wygrała - opiera się hipnozie i, co więcej, nie da się jej już zahipnotyzować! 5 Spośród kwietnych ozdób wyskoczył na ciebie maratus!
Rzut k6, by zobaczyć co się stało:
Parzysta - Maratus nie jest zachwycony, że grzebiesz w jego kwiatkach! Kąsa cię halucynogennym jadem i to kilka razy, przez co wszystko nabiera przesyconych barw i faluje! Nieparzysta - Maratus zdaje się akceptować twoje towarzystwo, a chyba nawet cię polubił! Wskakuje ci na ramię jak papuga i powtarza za tobą każde słowo!
6 Przypałętał się do ciebie całkiem przyjacielski żabert, który bardzo chce ci pomagać. Cóż, co cztery ręce to nie dwie, a on bardzo sprawnie porusza się po drzewach i wiesza razem z tobą girlandy! I tylko czasami za bardzo interesuje się twoją różdżką...
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - widzisz, że żabert zasadza się na twoją różdżkę i w porę jej dobywasz, żeby pokazać mu jakieś magiczne zaklęcie i na chwilę zaspokoić jego ciekawość. Nieparzysta - żabert nie tylko sprawnie wiesza girlandy, ale z równą wprawą wykrada różdżki! Właśnie udało mu się ją zabrać i teraz próbuje samodzielnie coś wyczarować, machając nią na prawo i lewo!
Obserwacja i analiza? A do niego ma pretensje? Co to za hipokryzja! Niech najpierw spojrzy na siebie a dopiero później ocenia jego osobę. Sama wcale nie jest od niego lepsza. Bo chyba nagle nie wycofa się z tego, co sama mówiła? Również poddawała ludzi jakimś badaniom, swoim własnym, te, które są jej potrzebne. Nie miała racji oceniając Anthonego, bo go nie znała. A nie znała go jedynie dlatego, że nawet tego nie chciała zrobić. Jeżeli się mylił, proszę, pokaż mi, że się w tym przypadku mylę. Czasem kubeł zimnej wody się przydaje. Jednak jeżeli to ja mam rację, a zapewne ją mam... Cóż. Bywa. -Takie jest po prostu życia i jak w końcu to do Ciebie dotrze, tym lepiej dla Ciebie samej.-Uniósł lekko brwi, to chyba nie było takie trudne, prawda? Była w Ravelnclawie, to powinna być ogarnięta i szybko łączyć ze sobą fakty. A może potrzebuje czasu... Niekiedy tego czasu wcale nie mamy,. -Nie wszystko układa się zawsze po naszej myśli.-Odpowiedział jej, wzruszając jeszcze ramionami,.-Przecież Ci powiedziałem! Czy Ty w ogóle mnie słuchasz?-Oj nie rób tego Roberts... Proszę. Schowaj swoje wilka gdzieś głęboko, nie pozwól mu podejść bliżej... Odsunął się od niej o krok... Czy ona siebie słuchała? Czy myślała zanim cokolwiek wyjdzie z jej ust? W tym momencie czuł, jakby zakręcił jakieś koło. Powtórka z rozrywki, hę? Patrzył na Grace a wyraz jego twarzy wyrażał niedowierzanie, pomieszane z czymś jeszcze. -Kurwa Grace. -Pokręcił głową. -Ty nic nie rozumiesz! Mówię do Ciebie a moje słowa kompletnie się od Ciebie odbijają!-Łohohohoh, chyba naprawdę się zirytował... I już nawet nie chciał trzymać niczego na wodzy. Proszę bardzo. -Poza tym. Nie zwalaj winy tylko na mnie. Gdybyś mi nie pozwoliła, do niczego takiego by nie doszło! Bo najlepiej jest zwalać winę na innych, prawda? Szczególnie na mnie, bo to kurwa takie proste! Bo go to nawet nie ruszy, jak się go obwini. Nikt się nie będzie pytał... Bo przecież to takie oczywiste, że to moja wina.-I w tym momencie znalazł się blisko niej, jakby ten dystans, który wcześniej między nimi wytworzył, miał teraz zniknąć.-Nie udawaj niewiniątka... Obydwoje doskonale wiemy, że wystawiamy siebie na próby... Poddajemy jakimś pieprzonym zadaniom. Obydwoje jesteśmy popierdoleni -Mruknął,. Chyba zapomniała, że tak było zawsze. Sprawdzali siebie nawzajem. Czy wcześniej, kiedy ich relacja sprowadzała się tylko do czystej nienawiści czy do momentu, w którym znalazła się w jego mieszkaniu.
Grace wypuściła powietrze z ust, jakby chciała wyrzucić z siebie wszystkie myśli. Nie znała Anthony'ego to racja. O nic go nigdy nie wypytywała. Czy było to snobistyczne? Czy czasami zamieniała się w ludzi, których nienawidziła? Nieświadomie mówiła tylko o sobie? Jakby dopiero zdając sobie tą sprawę błądziła wzrokiem gdzieś indziej. W tamtej chwili czuła się pusta. Najchętniej na jakiego pytanie odpowiedziałaby nie, ale po co się wysilać? Czy on myśli, że to tak łatwo wszystko spamiętać, połączyć fakty, ogarnąć kiedy ma się w głowie chaos? Spojrzała prosto na niego, na jego twarz i zbyła tą odpowiedź milczeniem. Po co znowu coś mówić? Po co miałaby się znów pogrążać? Gdyby wiedział co się dzieje w jej głowie...Może inaczej by na to spojrzał. Musiało to dziwnie wyglądać, bo zawsze odpowiadała. A teraz zamilkła, jakby coś w nią uderzyło, jakby coś sobie przypomniała czy coś w tym rodzaju. Ale ona nie wiedziała co powiedzieć, po prostu. Kurwa, Grace. - Dziewczyna zmarszczyła czoło. Nie podobały jej się te dwa wyrazy w jednym zdaniu. Uniosła głowę, biorąc głęboki wdech. - Myślisz, że się nie winie? - powiedziała, a jej ton głosu się zmienił. Był...gorzki. - Myślisz, że nie wiem, że to ja dałam wolną drogę? - pokręciła głową, a po chwili Anthony znalazł się blisko niej. - Wiem, że też ponoszę winę. Wiem, że to ja pozwoliłam na to. Przez moment wpatrywała się w jego twarz, a po chwili wcisnęła dłonie w kieszenie i spuściła wzrok na swoje buty. - A Ciebie to kręci, co? - parsknęła. - Wystawianie się na próby i tak dalej. A potem znowu zamilkła, a także znieruchomiała, jakby w oczekiwaniu. Czemu wszystko, wszyscy zaczęli wystawiać ją na próbę? Czemu akurat teraz? Zacisnęła usta w wąską kreskę.
Najlepiej by było gdyby obydwoje odwrócili się do siebie plecami, odliczyli do dziesięciu i ruszyli w kierunkach, do których byli zwróceni. Tak byłoby najlepiej. Tak powinni zrobić, jeżeli mają jeszcze za grosz rozsądku w tych swoich głowach. Nienawidziła go? O to tutaj chodziło? I pozwoliła mu na to wszystko, mimo, że tak miała wyglądać ich relacja? Kiedy z jej strony tak naprawdę nic się nie zmieniło. Nie, nie rozumiał. Może nie chciał, może był za głupi albo to ta cholerna kobieca logika. Tego nigdy nie zrozumiesz, one zapewne też nie ale o co je tutaj winić? Tak! To cholernie łatwe! Trzeba nauczyć się szybko reagować, szybko łączyć fakty. Dlaczego? Bo nigdy nie wiesz kiedy atak przyjdzie, kiedy twoja nieuwaga zostanie wykorzystana przeciwko tobie. I myśli, że tylko ona ma chaos w głowie? Ty ONA ma prawo do tego aby się pogubić? Tylko JEJ osoba była przytłumiona przez myśli? Może się zdziwi, ale wiele ludzi tak ma. On też. Jednak umie sobie z tym poradzić, umie oddzielić te dwie rzeczy. I w tym sęk. Jej milczenie było dla nich zbawieniem. Gdyby się odezwała, nie ręczyłby za siebie. Pytania, na które tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi. Był zmęczony, musiał się uspokoić, jakoś ogarnąć się i poskładać do kupy. W końcu zawsze był oazą spokoju i ciszy, a teraz? Byle baba zakłóca mu ten mały porządek, który sobie zbudował. Nie trzeba było wychodzić ze swojej jaskini chłopie. -Takie właśnie dajesz wrażenie. Naskakujesz na mnie, wyrzucasz mi błędy a sama nawet nie spojrzysz w lustro.-Powiedział i skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej. Lepiej aby je schował, naprawdę nie odpowiadał za to, co mógłby w jakimś dziwnym napadzie zrobić. Nie ufał sobie w tym momencie.-Ja wiem kim jestem. Wiem do czego jestem zdolny. -Powiedział. I w pierwszym zdaniu nie miał na myśli jedynie tego, że zna swoje imię i miejsce na ziemi. Naprawdę wiedział. Nikt więc nie musiał mu udowadniać, jakim to podłym człowiekiem potrafił być. Potworem. Każdy go w sobie ma, jednak on nawet się go nie wstydzi. W tym tkwiła różnica między nim a innymi. Nie oszukiwał siebie, nie wmawiał sobie, że jest lepszy ponad wszystko. Nie wystawiał jej teraz na próbę. Nie dzisiaj, nie w tym momencie. Nie zauważyła tego? W końcu ostatnio doskonale wyczuła, że coś zdecydowanie nie gra. Wtedy? Owszem, bawili się w to grę we dwójkę. Teraz? NIE. -Tak. Lubię znać swoje granicę i przekraczać je. Lubię żyć, czuć to w całym ciele. Czy to takie złe? Niepoprawne?-Uniósł lekko brwi i wzruszył ramionami. I nie oczekiwał odpowiedzi. Mogła sobie nawet jego słowa schować w głębokim poważaniu. Bo tak serio, czy kiedykolwiek brała go na poważnie?
Grace nie miała zamiaru się wycofać albo zakończyć tej rozmowy. Nie była typem dziewczyny, która obraża się o byle gówno i odchodzi w stronę zachodzącego słońca. Zapewne rozdzielenie się tej dwójki byłoby najlepszym rozwiązaniem, bo może obeszłoby się bez jakichś durnych słów albo dialogów, które i tak niczego dobrego by nie wprowadzały. Dziewczyna nie nienawidziła go, ale nie darzyła też sympatią. Może wyglądało to jakby nie cierpiała go, ale... Tolerowała. Chociaż nie, to nie było dobre określenie, żeby nazwać uczucie, którym go darzyła. Sama nie wiedziała czemu mu na to wszystko pozwalała. Może przy nim chciała się poczuć inaczej niż normalnie? A może myślała, że nie musi udawać dziewczyny wykutej z kamienia? Może miała nadzieję, że mimo tego, iż nie mają najlepszego kontaktu to może czasem oderwać się od tej pustki z którą zmierza się codziennie. No bo niby ciągle wszystko gra, nic się nie dzieje, a jednak jej to nie pasuje. Ma wybór, może zmienić swoje myślenie, swoje życie. Jednak trudno przestawić jej się na to, żeby spróbować łatwiej żyć. Ona nie chciała czuć pustki, obojętności. Dziewczyna spojrzała w jego twarz, nie wypowiadając ani słowa. Nie widziała sensu w dalszym denerwowaniu go. Gdyby sama nie była w tej chwili znerwicowana, zapewne widok Anthony'ego wyrwanego z jego spokoju, byłby dla niej frajdą. Chwilowa cisza pozwoliła Grace zebrać myśli albo oddzielić je od siebie, by nie zacząć wrzeszczeć albo przesadnie się nad tym rozczulać. Westchnęła cicho, jakby nie chcąc dłużej ciągnąć tego milczenia. Ona mówi. Często. Nie jest osobą, która jest nieśmiała. - Najlepiej obrócić kota ogonem i zacząć mnie wpędzać w jakieś dziwne poczucie winy czy coś co sprawi że odczepie się od Ciebie? - powiedziała spokojnie, patrząc prosto na niego. Odsunęła się, nie będąc pewna co zrobi czy coś w tym rodzaju. Dziewczyna starała się być opanowana, bo dlaczego miałaby się przez niego spinać? Sugerujesz ze nie znam samej siebie? - spytała, unosząc brew ku górze. Grace nie uważała się za lepszą od innych, a także wiedziała, że w każdej osobie jest potwór, który w ostateczności ujawnia się, wychodzi na zewnątrz. Ona nie chciała dopuśić do tego, żeby ten potwór z niej wyskoczył. Robiła co w jej mocy, bo jakim by była wtedy człowiekiem? Nie chciała, żeby on ją zastąpił, żeby z niej wyszedł. Starała się go ujarzmiać. Wzruszyła lekko ramionami. - Nic takiego nie powiedziałam. - wymamrotała, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek. -Znaczy, że to źle. Nie wiedziała co ma mu jeszcze odpowiedzieć. Kwestia upodobań, przecież ona mu nie zabrania testować swoich granic.
Był po prostu cholernie zmęczony. Czemu nie mogło być jak dawniej? Szczerze? Już bardziej bawiły go te jej mordercze spojrzenia, które mu posyłała. Naprawdę sprawiała mu tym frajdę... Od tak, po prostu. Bo było to zupełnie inne spojrzenie od tego, z którym spotyka się na co dzień. Przecież zawsze mogła być przy nim sobą! Jeszcze do to niej nie dotarło? Przecież pozwalał jej na to a nawet ułatwiał całą sprawę. Chciał aby nie musiała chodzić jak na szpilkach, uważając na to co mówi. Bo mogła. Zwyczajnie w świecie mogła, bo on już ją znał. I nie, nie dlatego, że ją analizował, poddawał badaniom. W tym temacie cholernie się myliła. Ale przecież nie da się jej tego powiedzieć, bo wszystko co ona mówi musi być prawdą, racja? Bo w końcu to ona widzi tę prawdę przejawiającą się w jego zachowaniu. Gówno prawda. Nie widziała tego, co tak starannie chciał jej pokazać. A nawet powiedzieć. Wiele razy o tym wspominali, ba, nawet ona sama w pewnym momencie doszła do tego odpowiedniego punktu. Jednak nie dopuszczała do siebie wiadomości, że tak może być naprawdę. Jakby on, był jednym, wielkim żartem. Jaki sens był w staniu tutaj i w gapieniu się na siebie? Nie było go. Jednak dalej to robili. Powiedzieli sobie wiele, a chyba jednym dobrym wyjściem byłoby odejścia. W ten sposób mogliby na to spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Jakoś to ogarnąć, na spokojnie. -Mówię to co myślę, Grace. Nie będę udawał, że tak nie jest.-Powiedział spokojnie, zaciskając palce w kieszeniach spodni. Usiadł na ławce i wyciągnął zapalniczkę, której ogień zawsze dziwnie go uspokajał. Jakby patrzenie się w niego, naprawdę potrafiło sprawić, że czas na moment się zatrzymuje a on w końcu może odetchnąć pełną piersią. -Myślę, że czasem po prostu się gubisz. Jak każdy człowiek masz do tego prawo.-Wzruszył ramionami i spojrzał na nią.-I nie jest to nic strasznego. -Dodał, wciąż patrząc na ten niewielki płomyk. Na moment przymknął powieki. On nie bał się swojego potwora. Zaakceptował go, co już czyni go bardziej wolnym od innych ludzi. Nie posiada ciężaru, który sugeruje, że ma coś do odkrycia. Bo w końcu, tacy jesteśmy, to po co na siłę to zmieniać czy ukrywać? I to tak strasznie go irytowało. To iż starała się ukryć to, co głęboko w niej drzemało. I dlatego miał rację, że ona nie wie kim jest. Sama to przed chwilą potwierdziła. Strach, że ją opanuje? Przypominam, że to Twoje życia, Twoje ciało, Twój potwór. Ty posiadasz władzę nad nim, nie on nad tobą. -Źle?-Pokręcił głową i zaśmiał się gorzko, wręcz z politowaniem dla niej. Skoro uważała za złe, że chce żyć i czuć... Proszę bardzo. Jednak czy sama tego nie chciała? Nie wspominała, że nie chce być zobojętniała? Nie chcę czuć pustki i obojętności. Jej słowa... A czy nie o to chodziło mu w jego zdaniu? O to. Zamknął wieczko zapalniczki i powoli wstał. A cały ten spokój i ciepło wyparowało. Jednak coś się w nim zmieniło. Dlatego do niej podszedł, dlatego nachylił się nad nią i złożył w kącikach jej ust lekko pocałunek. Uniósł lekko brwi, a odległość między ich ustami wynosiła dobre trzy centymetry. -Dobrze.-Mruknął cicho i spojrzał na nią. Jakby za tym jednym słowem kryło się wiele innych. Jakaś kapitulacja, zgoda, lekkie zmęczenie i chęć skończenia z tym. Nie chciał tego. Nie chciał widzieć jej podminowanej. Czy chciała aby teraz zniknął? Niech powie tylko słowa i zniknie. I to kryło się za tym jednym słowem. Ma zniknąć? Raz na zawsze? Choć czy by potrafił?
Mordercze spojrzenia rzucane przez Grace w stronę Anthony'ego nie skończyły się. O to nie musi się martwić, bo zapewne nie raz uraczy go wzrokiem, który będzie ciskał piorunami. Tego niestety nie dało się uniknąć, dziewczyna za bardzo przyzwyczaiła się do takiego charakteru spojrzeń. Nie, jeszcze to do niej nie dotarło. Nie mogła pojąć tego, że w kogokolwiek towarzystwie mogła zachować się naturalnie. Być sobą. Gdyby była pewna w stu procentach, że może być sobą i nie bać się, iż coś pójdzie nie tak jak chciała to mogłaby być przy Anthony'm sobą. Bo co niby stało na przeszkodzie? Jednak ludzie nie pozwolili jej pokazywać siebie, więc nie. Nie mogło do niej dotrzeć to, że przy nim może być prawdziwą Grace. Oni chyba zawsze robili wszystko na odwrót? Zamiast odejść, nadal stali w jednym punkcie. A na pewno bezpieczniej byłoby się rozdzielić. Dla obojga, bo Blakely gdy czuła się zagrożona, umiała pokazać pazurki. Dziewczyna powędrowała wzrokiem za chłopakiem. Sama nie ruszała się przez długi czas z jednego miejsca. Gubiła się? Tak i to często. Było to prawdą i nie mogła zaprzeczyć, choć bardzo chciała, więc zacisnęła usta w wąską kreskę. - A Ty się nie gubisz? - wymamrotała tylko cicho. Miała wrażenie, że zaraz wybuchną z niej wszelkie emocje nagromadzone tego dnia. Grace posiadała władzę nad swoim potworem, ale nie pozwalała mu wyjść na zewnątrz, bo najzwyczajniej w świecie nie chciała. Nie mogła go zaakceptować i pozwolić, żeby wyszedł na światło dzienne. Westchnęła cicho, jakby z bezsilności. Po chwili Anthony do niej podszedł i nachylił się, a Grace niepewna co się stanie, poczuła jak głośno i mocno bije jej serce. Boże, dziwię się, że on tego nie słyszy. Nachylił się i pocałował ją w kącik ust. - Dobrze? - wyszeptała. Nie odsuwając się. Przygryzła wargę, aby w zastanowieniu przyjrzeć się jego twarzy, a potem przenieść wzrok na coś innego. - Dziękuję. - powiedziała na końcu. Usłyszał to pierwszy raz? Być może ostatni. Za tym słowem kryło się między innymi rozmowa, dzięki której trochę pomógł Grace.
A może po prostu on nie był godny tego, aby spojrzała na niego inaczej? I co? Teraz chciał wrócić do punktu, w którym znaleźli się na początku? Czy nie łatwiej by było, gdyby jedyne co ich łączyło to... No właśnie, NIC? Anthony był dziwnym człowiekiem, wręcz takim, którego nie sposób jest zrozumieć idąc ogólnie przyjętymi zasadami czy normami. Dlatego z jednej strony chce a z drugiej odciąga od siebie? Jest to jakaś kara wymierzona w jego kierunku? On również nie mógł do tego przywyknąć. W jego życiu pojawiło się kilka osób, których liczbę policzyłby na palcach jednej ręki, jednak zawsze... Poznał to uczucie. Wiedział, jak to jest. Choć skoro cały czas jest sobą, to czy może być nim jeszcze bardziej? Mhm. W końcu przez bardzo długi czas pozwalał ludziom zaglądać w głąb siebie, jakby dzielenie się sobą było czymś całkowicie naturalnym. Dopiero później do niego doszło, że nikt nawet tego nie widzi. Strach przed tym co się stanie kiedy otworzymy wszystkie karty, to jedynie słaba wymówka. Życie jest pełne niespodzianek, a jego nieprzewidywalność mimo przerażającej zapowiedzi jest po prostu piękna. Bo po co znać cały scenariusz? Anthony nigdy nie należał do osób, które od tak odpuszczają. Tak właściwie, mimo swojego całego powierzchownego egoizmu, potrafił wytrwać przy czymś. Nawet jeżeli nie idzie to w parze z jego interesem. Jak już sobie postanowił, że spieprzy życie innej osobie, a przy okazji i sobie, to tego się trzymał. Najwyraźniej tego obydwoje chcieli. Wzajemnej destrukcji. Przegryzł mocno wargę... Czy się gubił? Mówisz, o tych najgłębszych czeluściach jego podświadomości? A może duszy... W której istnienie wątpił. Nie tylko swojej. Spojrzał na nią, a jego twarz wyrażała jedynie głębokie zastanowienie. -Wiem czego chcę. A to jest najważniejsze.-Powiedział spokojnie. Tak, wiedząc do czego dąży i czego chce, znając wszystkie swoje ciemne i jasne strony... Zgubienie się to jedynie pojęcie względne. Skoro znał te wszystkie rzeczy, wiedział dokładnie w którym kierunku ma iść. Jednak się bała, prawda? Bała się tego, że on wyjdzie i nią zawładnie. Dlaczego? On karmi się słabościami i wykorzystuje je. Brak akceptacji równa się z strachem, a co za tym idzie? Brakiem przysłownej kontroli. To jedynie pozór tego, czym chciałaby aby to wyglądało. Niestety. A po co bawić się w pozory, jak może żyć naprawdę? Uśmiechnął się pod nosem, nie odsuwając się od niej. Zrozumiała? Miał taką cichą nadzieję, bo naprawdę nie chciał się stąd ruszać... A walka z samym sobą nigdy nie kończy się dobrze, przynajmniej nie w jego przypadku. Pokiwał lekko głową. Jak miał zrozumieć jej postawę? Chyba tak, że miał tu zostać. Dziękuje. Te słowa zawsze niosły ze sobą wiele obietnic, ciężar, któremu on nie potrafiłby sprostać. Dlatego ich nie lubił i sam nie używał... Mimo, że w mniemaniu innych byłyby całkowicie na miejscu. On nie uważa, że zrobił coś dobrego.. On po prostu... Jednak nic nie powiedział a jego skrzywienie trwało dosłownie sekundy, których nie mogła zauważyć odwrócona. Uniósł delikatnie jej podbródek, dwoma palcami. Na jego wargach wypłynął dziwny uśmiech.-A więc rozejm?-Mruknął i spojrzał na nią. Troszkę rozbawiony, troszkę poważny.
Gdyby nic ich nie łączyło, na pewno byłoby łatwiej dla obojga. Zdaje się jednak, że tego dnia, którego Anthony uratował skórę Grace ich powiązania się zmieniły. Nie ociepliły się. Grace nie chodziła za Roberstem starając się spłacić dług, ani nie błagając go o jakaś kawę albo inne czułości. Nie darzyła go jednak tak bardzo złym uczuciem jak kiedyś. To było dziwne. Ona była...dziwna. Blakely miała kiedyś osobę przy której mogła być prawdziwą sobą. Do dnia w którym zmarł jej ojciec, wiedziała, że przy Mark'u mogła być osobą, którą była. Dopiero potem dziewczyna nauczyła się, że niektórzy ludzie potrafią wykorzystywać Twoje słabości. Przez ten czas żałoby dostrzegła rzeczy na które normalnie nie zwracałaby uwagi. Śmierć ukochanej osoby potrafi zmienić całe Twoje życie i tok myślenia. Grace nie była jedną z tych osób, które szybko się poddają. Ona nie odwróci się i odejdzie w pokoju, raczej będzie walczyć do ostatniego tchu. Ona, choćby miała upaść, nigdy nie odpuści. Po prostu. Wzajemna destrukcja. Czy to nie brzmi ciekawie? Gdyby tak pomyśleć to te określenia idealnie pasuje jako opis ich relacji. Inaczej nie da się nazwać tego co ich łączy. Jakby oboje chcieli destrukcji. Widziała zastanowienie na jego twarzy, ale nic nie powiedziała na ten temat, tylko zmarszczyła czoło jakby sama uporczywie nad czymś rozmyślała. Dziewczyna nieukrywała, że zazdrościła mu tego, iż wiedział czego chce, bo ona była aż za bardzo zagubiona. Wydawało się nie raz, że sama nie jest pewna niczego co mówi i myśli. Była jednym małym kłębkiem nerwów, którego jak się dotknie, wybucha tysiącem słów i przekleństw. Była wybuchowa, ale tylko wtedy gdy ktoś trafi w ten zły, czuł punkt. Cały czas odkrywała siebie, mając nadzieję, że na to wszystko ma czas. Tak, Grace się go bała. Najwyczajniej w świecie nie chciała być osobą, którą zawłądnąłby ten potwór. Czy gdyby nagle znalazł się w jej życiu to stałaby się inna? Gorsza? A może była już tak zniszczona, że nic nie udałoby się uratować? Przygryzła mocno wargę, niemal czując metaliczny smak krwii. Wszystko wydawało się być takie skomplikowane w tym momencie. Zrozumiała. Przynajmniej taką miała nadzieję, bo nie miała zamiaru bić się z własnymi myślami albo kolejny raz czuć się ogłupiona. Jej serce biło w dziwnym tępie. Miała wrażenie, że wszyscy w okół je słyszą. Zapewne było to spowodowane jego bliskością. Walka z samym sobą prawie nigdy nie kończy się dobrze. Tak, miał tu zostać. Chciała, żeby został, choć zapewne nie powinna mieć tego pragnienia. Wiedziała jak zazwyczaj reaguje na słowo "dziękuję". Normalnie zapewne w ogóle nie użyłaby tego, ale tym razem naprawdę jej pomógł, więc czy tego chciał czy nie, należało mu się to. Może nie uważać, że zrobił coś dobrego, ale Grace spojrzała na sprawę jej rodzinki z innej strony, więc jednak było to coś. Nawet dodał jej troszkę siły do gnębienia matki, żeby powiedziała co się dzieje, a czuła, że coś jest nie tak jak powinno. Jej podbródek znalazł się między jego palcami. Miała ochotę wyrwać głowę, ale powstrzymała się, żeby nie wyszło, że się rzuca jak nienormalna. Uniosła brwi ku górze, a na jej twarz pojawił się ironiczny, ale rozbawiony uśmiech. - Jeśli mówiąc "rozejm" masz na myśli zawieszenie broni na kilka kolejnych godzin to jestem za. - parsknęła, patrząc się na twarz chłopaka.
Proszę, jak jeden uczynek potrafi zmienić zdanie, czy relacje, które wydawały się nie do polepszenia. A może to nawet nie chodziło o to? Czasem robił rzeczy, z których nie był dumny. Jednak chyba pomoc nie uznaje się za coś, z czego nie można być dumnym. On po prostu wiedział, że jak raz się wychylisz, to pozostaje tam na zawsze. Nie uciekniesz od tego. Nie zmienisz. Dokonało się. Nigdy nie powinno się polegać na ludziach, a przynajmniej nie całkowicie. Bo powiedz mi, jaki jest w tym cel? Pożytek? Ludzie jedynie zawodzą, prędzej czy później znajdziesz coś co będzie w nim przeszkadzało. I mówienie, aby akceptować nawet te złe rzeczy... Nie, zwykła bzdura. Nie będę akceptował czegoś, co mi nie pasuje... Może w jego mniemaniu destrukcja miała zupełnie inne znaczenie? Jest to pewnego rodzaju wyzwolenie, pozbycie się czegoś... Możliwość rozpoczęcia na nowo. Choć czy po destrukcji nastaje cokolwiek? Niech wierzy lub nie, ale wiedza o tym, czego się chce a czego nie... Nie wymaga wielkiego wysiłku. Wiesz to i już. Nie trzeba się nad tym długo zastanawiać. Po gdzieś głęboko w swojej podświadomości wiesz... Po prostu. Dlatego to takie proste. Jednak zaczynają się schody w momencie, kiedy tak naprawdę nie potrafisz zajrzeć do środka. Nie potrafisz słuchać siebie... I po prostu nie wiesz, kim jesteś. To może być jedynym problemem. Pytania... Pytania to nasz wróg. Bo im więcej ich masz, tym więcej pojawia się wątpliwości, nie mam racji? Choć z ogólnego punktu widzenia, powinny one nam pomóc. Mówił tak, jakby miał wszystko pod kontrolę. Jednak musi sobie zdać sprawę, że aby być w miejscu, w którym teraz stoi... Sam musiał przejść przez piekło. Wątpliwości, przeszkody... Nawet teraz na nie natrafia. Komplikacje. Potrafią być irytujące. I do tego mówią. Czasem pragniemy tego, czego nawet nie powinniśmy chcieć... Rozumiał ją. Boże... Nawet nie wiedziała jak bardzo. Nie zauważyłaś, że Anthony to dziwny człowiek? Nie reaguje, nie myśli jak przeciętny człowiek. Ma kompletnie inny pogląd na świat, na pewne zwyczaje... Bywa. Lubił ten błysk w jej oku za każdym razem kiedy podnosił jej podbródek. Sam nie wiedział czy dlatego, że zwyczajnie tego nie lubi... Czy może dlatego, że ON to robi... Czy z innych powodów.. Uśmiechnął się lekko słysząc jej odpowiedź. -Kilka godzin? Widzę mało pokładasz w nas wiary.-Powiedział.-Lepiej abym już poszedł. Kto wie czego bym się dopuścił.-Mruknął. W sumie to nie chciał iść. Jednak siła wyższa, prawda? Wyprostował się i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Puścił w jej kierunku perskie oczko i ruszył dalej, w bliżej nieokreślonym kierunku.
Mimo gorąca panującego na zewnątrz, Ariana Blackwood nie mogła odpuścić sobie biegania. Wybrała co prawda wieczorową porę, kiedy słońce już było schowane za drzewami, ale było jeszcze na tyle widno i ciepło, że sporo osób spacerowało po parku. Biegła już od jakiegoś czasu, aż wreszcie zabrakło jej siły. Poza tym miejsce w którym obecnie się znajdowała, było wręcz idealne na odpoczynek. Wolna ławka stała w cieniu drzewa, a z pobliskiej fontanny co jakiś czas unosiły się kropelki wody przywiane tutaj podmuchami wiatru. Tymczasem w pobliżu pojawiła się też Lilianne Eleanor O'Connor, chociaż raczej nie w celach rekreacyjnych. Już od paru dni nie mogła znaleźć kotki swojej siostry. Poszukiwań wcale nie ułatwiał fakt, że wciąż tak samo gubiła się w hogwarckich murach. Wreszcie, po pytaniu każdej możliwej osoby, dowiedziała się, że zwierzak prawdopodobnie widziany był niedawno gdzieś w parku. Wędrowała więc ścieżką, wypatrując kota, albo jakichś śladów. Akurat tak się złożyło, że pod ławką którą zajmowała Ariana, wyraźnie widoczne były kocie odciski łap. Było też trochę sierści, zupełnie jakby zwierzak spędził tu więcej czasu.
Lilith! Ta mała diablica! Od zawsze uwielbiała uciekać i chować się przed Luną, ale Lilianne sądziła, że była to wina głośnego, energicznego i wybuchowego temperamentu siostry. Gdy brała ją ze sobą do Hogwartu, była przekonana, że swoim spokojem i cichym usposobieniem skłoni kotkę do podobnego zachowania. Nic bardziej mylnego! Czarny kocur uciekł już kilka dni temu, a Lilianne wciąż nie mogła go znaleźć. Szukała już wszędzie i pytała każdego, ale niestety... Kilkukrotnie trafiła do łazienki Jęczącej Marty, kiedy indziej lądowała w znienawidzonej przez Lilith wieży dla sów, a raz czy dwa została wypchana jedzeniem po uszy przez skrzaty w kuchni. Miała już tego serdecznie dość, a kota jak nie było, tak nie ma. Gdzie to zwierzę mogło się schować? W końcu jakaś Puchini... Puchaczka... No, jak zwał, tak zwał! W każdym bądź razie stwierdziła, że kilka godzin temu widziała małego czarnego kota o jasnoniebieskich oczach przy ławce w parku. Niezwłocznie się tam udała. Ba, wręcz tam pobiegła! Niestety, za późno. Na ławce siedziała jakaś dziewczyna, ale ani śladu kota. Przykucnęła, by przyjrzeć się ziemi pod ławką, i zdała sobie sprawę, że Pu... ktoś miał rację. Wyraźnie widać tam było ślady łap. Zmrużyła oczy i dostrzegła... Kępki sierści. Przełknęła ślinę. Nie, nie, nie! Lilith nie mogło się nic stać! Lilianne Eleanor O'Connor, uspokój się! Uspokój się NATYCHMIAST!, zganiła się w duchu. Sierść nie musiała przecież świadczyć o tragedii, która się tutaj wydarzyła, a o tym, że kotka spędziła tu wiele czasu. Ponieważ uczennica twierdziła, że była tu jeszcze dzisiaj, nie mogła odejść za daleko. Rozejrzała się, ale ,,nie za daleko" oznaczało jednak troszkę większy dystans. Postanowiła zebrać się na odwagę i spytać o Lilith dziewczynę na ławce. Nie pamiętała jej z Salem, co oznaczało, że od zawsze chodziła do Hogwartu, więc zapewne nie była zbyt dobrze nastawiona do Amerykanów. Cóż, są sprawy ważne i ważniejsze... - Przepraszam - zaczęła niepewnie. - Nie widziałaś przypadkiem małego czarnego kota? Ma niebieskie oczy, bardzo zwracają uwagę. Powinien, a raczej powinna reagować na imię Lilith. Widziano ją tu kilka godzin temu i raczej nie odeszła zbyt dawno temu.
Aiko lubiła takie dni - chłodne, lecz na tyle jasne i przyjemne, by ludzie wylali się ze starych kamienic Hogsmade lub wyszli z zamku na spacer. I dzisiaj wyjątkowo nie padało, co stanowiło świetne okoliczności do zebrania trochę grosza. Dlatego też dziewczyna ubrała się ciepło - przywdziała nawet bokserki, aby jej chudy tyłek przypadkiem nie przymarzł jej do ławki; a do tego sprane dżinsy typu mom, sweter ukradziony z szafy Ambrożego (mogła to robić odkąd u niego mieszkała i nikt jej nie zabroni, o) i czarny beret. Zawiązała trapery, narzuciła futerał z gitarą na plecy i wyruszyła do Hogsmade, w drodze zaplatając włosy wystające spod beretu w dwa warkoczyki. Mijała uczniów, nauczycieli, typków spod ciemnej gwiazdy jak i zwykłą miejscową ludność, dopóki nie znalazła odpowiedniej ławki, na której się usadowiła. Po drodze urządziła sobie małe rozśpiewanie, nucąc piosenkę z harcerstwa, jeszcze z jej mugolskich czasów, a następnie rozłożyła futerał przed ławką, usiadła na niej po turecku i zaczęła śpiewać.. Ludzie co jakiś czas wrzucali jej do futerału monety, na co posyłała im uroczy uśmiech lub zaczepnie puszczała oczko.
Nie wiedziała co tym razem podkusiło ją, żeby wyszła na świeże powietrze. Pogoda była całkiem przyjemna, lecz mogłoby być trochę cieplej. Nie spodziewała się temperatur sięgających dwudziestu stopni, lecz z dwunastu by się ucieszyła. To chyba nie było aż tak dużo, prawda? Założyła jakieś brzoskwiniowe rurki, sweterek i czarny płaszcz. Założyła swoje ulubione martensy, oraz ciepłą czapkę z uszkami pandy. Nie malowała się, po co miałaby to robić? Naturalnie było najlepiej. Nie miała problemów z cerą, nie musiała niczego chować pod pudrem. Skóra dziewczyny w tym momencie była jeszcze bledsza. Wiadomo, pudry na ogół lekko przyciemniały, nawet te jasne. Dziewczyna szła przez Hogsmade, nie wiedząc tak naprawdę gdzie dokładnie idzie. Ot, szła przed siebie. Nie było tłumów, lecz co jakiś czas spotkała jakąś żywą duszę. Jedni się spieszyli, inni szli wolno tak jak Morti, ciesząc się dość ostrym, acz całkiem przyjemnym powietrzem. W taki właśnie sposób znalazła się w parku. Szła alejką, obserwując śpiący park. Żadnych ptaków, żadnego szumu liści. Zbliżała się zima. Przeszła obok jednej z ławek, na której siedziała jakaś żebraczka. Dopiero później, gdy przeszła kawałek dalej, znajdując się na przeciw Japonki, przystanęła z jedną ręką w kieszeni płaszcza, drugą zaś trzymała lizaka przy ustach. Odwróciła się przodem do Aiko, nie ukrywając zaskoczenia. - Nie jest Ci zimno? - Zagaiła, patrząc na dziewczynę. Prędzej by zamarzła, niż tu siedziała. Jak widać, dziewczynie nie przeszkadzał chłód, po prostu starała się zarobić.
Aiko akurat kończyła grać kawałek, kiedy podeszła do niej Morticia. Właściwie zauważyła ją już wcześniej, gdy przechodziła, jednak nie zwróciła na nią większej uwagi. Uczniowie chodzi tu i tam, a jako że nie były raczej w szczególnie poufałych stosunkach (ale Aiko jest zjebana społecznie, więc to akurat nikogo nie powinno dziwić) nie miała zamiaru do niej zagadywać. Jednakże Gryfonka miała chyba inne plany. Dlatego też Ika odegrała kilka ostatnich akordów, uśmiechnęła się do jakiegoś pierwszoklasisty, który zwiał jak tylko pochwycił spojrzenie Japonki, strzelając wyjątkowo intensywnego buraka, po czym odłożyła gitarę i uniosła wzrok na rudą. - Z czegoś trzeba żyć - stwierdziła, wzruszając ramionami. - Nie wszyscy dostają kieszonkowe od rodziców - dodała nieco naburmuszonym tonem, jednak chwilę potem skarciła samą siebie w myślach. Na Merlina, Aiko, nie bądź taką zdzirą na wstępie. Dziewczyna nic ci nie zrobiła. Już prędzej to ona powinna traktować cię jak intruza.. Dlatego też Ika zreflektowała się zaraz, posyłając Morticii przepraszający uśmiech. - Wybacz, czasem kawał ze mnie gbura. Chcesz się dosiąść? - spytała, odsuwając gitarę i wkładając ją do futerały, by zrobić miejsce Gryfonce. Uprzednio jednak wyjęła z niego pieniądze, przeliczyła je szybko i z westchnieniem włożyła do kieszeni czarnego płaszcza. Gdy już dziewczyna dosiadła się do niej, Aiko zaczęła rozpaczliwie poszukiwać jakiegoś wspólnego tematu. W sumie nigdy nie była dobra w obsłudze ludzi. Zawsze szukała instrukcji i dalej nie znalazła, nawet na targach w Londynie jej nie mają. Rozczarowujący fakt. Ika postanowiła więc uderzyć w jedyną wspólną nić, która je łączyła, chociaż nie była pewna, czy to dobry pomysł: - Więc - jak poznaliście się z Piątkiem? - spytała, uśmiechając się delikatnie i wyjmując z kieszeni dziecięcą gumę do żucia. Wyciągnęła ją w stronę Gryfonki zachęcającym gestem, jakby była to jakaś jebana fajka pokoju. Boże, czuła się jak dziecko panicznie bojące się stanąć na pęknięciu między płytkami chodnika.
Morticia musiała przyznać, że Japonka miała naprawdę dobry głos i ładnie grała na gitarze. Rudowłosa miała umiłowanie do tego instrumentu, w końcu sama na nim grała. Uniosła pytająco brew, gdy Aiko wspomniała o kieszonkowych. Wypuściła tylko powietrze i uśmiechnęła się delikatnie do krukonki. Włożyła ponownie dłoń do kieszeni, obserwując dziewczynę. - Nie, spokojnie. Nic się nie stało. Też nie dostaję kieszonkowych "ot tak", muszę na nie zasłużyć. - Odparła zgodnie z prawdą. Różnica jednak była taka, że Morticia musiała się po prostu grzecznie zachowywać i mieć dobre stopnie w szkole. To nie było jednak takie łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio jej stopnie znacznie się obniżyły, a z zachowaniem... Bywało różnie. Ika natomiast zarabiała swoim talentem, co za pewne było trudniejsze. - Jasne, chętnie się dosiądę. - Powiedziała, po czym usiadła obok, obserwując dziewczynę. Szkoda jej się zrobiło Iki, gdy westchnęła chowając zarobione pieniądze do płaszcza. W sumie Morticia miała przy sobie parę groszy. Zastanawiała się przez chwilę, czy dać jej te pieniądze - chociaż kto wie, może Aiko poczułaby sie wtedy dziwnie? Czy jak już porozmawiają to zabrać ją na ciepłą czekoladę i może coś do zjedzenia. W końcu musiała zmarznąć, siedząc tak tu i grając, a nieopodal były różne kawiarenki. Tak, to był dobry pomysł. Na szczęście Japonka trafiła na osobę, która lubiła dużo gadać. Nie musiała się nawet szczególnie znać na "obsłudze ludzi", bo Mort umiała nawiązać niemalże do każdego tematu, albo zacząć rozmowę od pytania. W sumie to bardzo spodobała jej się gitara, którą dziewczyna miała przy sobie. - Masz śliczną gitarę, co to za model? Mogę zobaczyć? - Zapytała, niemalże w tym samym czasie co Japonka spytała o Piątka. - Z Piątkiem? Poznaliśmy się w wakacje, na Atlantydzie. Na jednej z imprez, w sumie to nie pamiętam jak to się stało, że się mną zainteresował. Pamiętam, że narzekałam mu w kajucie na to, że nie wzięłam misia do przytulania. Ot, byłam pijana. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą, a gdy dziewczyna poczęstowała ją gumą, chętnie wzięła, dziękując jej miłym uśmiechem. - Zróbmy wymianę! Skoro Ty poczęstowałaś mnie gumą, to ja wręczę Ci lizaka, bo mam jeszcze jednego. Lubisz truskawki? - Zapytała, szukając po kieszeniach lizaka. W końcu go znalazła, pokazując dziewczynie. - O, proszę! A jak było w Twoim przypadku? Jak się poznaliście? - Zapytała. Ot, zwykła ciekawość. Przecież Morti to nie pewna ślizgonka, rzucająca się z pazurami na każdą dziewczynę, która wspomni o jej byłym. Oczywiście, z szacunkiem dla Kath.
Aiko nie mogła powstrzymać uśmiechu - wbrew pozorom nie złośliwego, po prostu uśmiechu. Boże, jak ona chciałaby móc sobie znowu zasługiwać na kieszonkowe. Z drugiej strony - lubiła tą swoją niezależność. Nikt nie zarzucał jej, że jest na jego utrzymaniu. I w razie czego mogła się po prostu spakować i wyjechać daleko. Poza tym teraz, gdy mieszkała u Piątka, oszczędzała dość dużo pieniędzy, nie wydając ich na jakiś absurdalny angielski czynsz. W Wietnamie można by wyżyć przez tydzień za jednego dolara, nie to co tutaj. ZA MOICH CZASÓW - Jezu, Aiko, przestań zrzędzić. W sumie dziewczyna sama nie zauważyła, kiedy nagle stała się dwudziestodwulatką. I tak patrzyła teraz na Morticię, zastanawiając się, jak to by było wrócić do siódmej klasy. Niby taka mała różnica wieku, a tak wiele może się przez te pięć lat zmienić. Morticia zadała pytanie praktycznie w tym samym momencie co ona. Cóż, przynajmniej wypowiedź Gryfonki była mniej zobowiązująca. Wow, Aiko, brawo, jesteś mistrzem niezręczności towarzyskich. - Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Ma już dobre piętnaście lat, jeszcze po moim ojcu - odpowiedziała na jej pytanie, rzucając gitarze czułe spojrzenie. Była jak jej dziecko i gdyby cokolwiek jej się stało, bez oporów wyrwałaby żyły sprawcy. Można ją samą oczerniać, można ją wyzywać, rzucać na nią zaklęcia, bić ją - ale gitary to Aiko dotknąć nie da. No tak, Ambroge podobno ładnie szalał w wakacje. Cóż, mogła się tego przecież spodziewać, chociaż nie znała go dobrze od tej strony. Przy niej był zawsze taki spokojny i odpowiedzialny, że sama czuła się dezerterem. - Tylko ludzie niegodni zaufania nie lubią truskawek - stwierdziła Ika ze śmiechem na propozycję Morticii, po czym podziękowała, biorąc lizaka. Wsadziła go bez precedensów do ust, wypychając nim swoje drobne policzki, po czym zastanowiła się chwilę nad pytaniem Gryfonki. Ika wyjęła lizaka z ust. - To było z półtorej roku temu. Rysował mnie, kiedy czytałam książkę. I palił. A ja byłam wtedy dość narwana, wiesz, złe doświadczenia z takimi bad boyami. Poza tym chodziły o nim plotki. No i zapomniałam zabrać książkę, bo nie ogarniam życia - serio. Napisał potem, że chce mi ją oddać. Potem jakoś wszystko samo się potoczyło, przeżyliśmy dość zabawny epizod z pewną Ślizgonką. - Aiko skrzywiła się z rozbawieniem i politowaniem. - No a potem wyjechałam. Boski plan, ha - dodała, po czym wzruszyła ramionami. Nie chciała przecież opowiadać jej całej historii. To byłoby dziwne, dopóki Morticia sama nie chciałaby jej poznać. A Aiko przedstawiła się już jako wystarczająco zdziwaczała osoba. - I wiesz, nie gniewaj się tak na niego. On potrzebuje dużo zrozumienia. Nawet jeśli wali tymi swoimi aluzjami, na które nikt akurat w tym momencie nie ma ochoty - parsknęła dziewczyna, przewracając oczami. Doprawdy, tamtego wieczoru miała ochotę jedynie walnąć się na kanapie i spać, a ten narzuca jej jakąś gierkę. Cały czas zapominał, że nie jest jedną z jego dziewczynek.
Na szczęście dziewczynko tylko przez pewien czas była jeszcze pod opieką rodziców. Miała już te swoje osiemnaście lat, była w ostatniej klasie. Czekała tylko na koniec roku szkolnego, a później? Goodbye, mamo i tato, było z Wami miło, ale to już za długo. Serio, chciała się usamodzielnić. Jak na razie, powoli się starała i szło jej całkiem nieźle. Co jakiś czas sobie dorobiła i mogła się cieszyć podwyższonymi kieszonkowymi. Wiadomo, może nie zarabiała jakoś dużo, ale było ją stać na małe przyjemności. Jakby się miała cofnąć pięć lat wstecz to na pewno zobaczyłaby ogromną różnicę w swoim zachowaniu i podejściu do rodziców. Nie mogła powiedzieć, że ich nie kochała, czy coś. Po prostu miała do nich żal, chciała ich zabić, lecz w sobie. A zwłaszcza ojca, on zawinił najwięcej. Mimo wszystko nauczyła się od niego dość dużo. A na pewno odziedziczyła po nim ten swój złośliwy charakterek. Może nie zwiedziła sama świata, lecz często podróżowali z rodzicami. Najmilej wspominała chyba Borneo i Seul, te dwa miejsca były magiczne. Rozkochały ją w sobie. Seul budynkami, kulturą, jedzeniem - a zwłaszcza mięsnymi bułeczkami na parze, mogłaby dla nich oddać życie. A Borneo? Najbardziej tymi tropikalnymi lasami, jedzenie było takie sobie. Nie musiała czekać długo na odpowiedź, pochyliła się lekko, przyglądając gitarze. Była naprawdę cudowna. - O, no proszę. Widzę, że ją kochasz i o nią dbasz. W sumie mam tak samo ze skrzypcami, które podarowali mi rodzice na ósme urodziny. Nie rozstaję się z nimi od dziesięciu lat, naprawdę je uwielbiam. - Powiedziała z uśmiechem. Dostała je na Boże Narodzenie, akurat rok po tym jak zakochała się w skrzypcach. Fakt faktem słuchała dość ciężkiej muzyki, lecz dźwięki skrzypiec po prostu ją w sobie rozkochały. Te delikatne melodie potrafiące stopić ludzkie serca. Naprawdę je kochała i bardzo o nie dbała. Jakby nie patrzeć jest to jedyny prezent prosto z serca, który dostała od obojga rodziców, a nie tylko jednego. Zaśmiała się na słowa Iki, dotyczące truskawek i puściła jej oczko. - Tak, masz rację! Widać, że swój człowiek. Smacznego. - Powiedziała wesoło, żując gumę, którą dostała od japonki. Słuchała jej uważnie, gdy opowiadała o tym w jaki sposób poznała Ambroge'a. - Ej, to słodkie. W sumie to wiesz, ja na początku nie byłam dla niego zbyt miła. Ot, byłam złośliwa. Wiesz, ogólnie jestem po nieco... Trudnych i nieprzyjemnych przejściach z mężczyznami, traktowałam ich bardziej jak zło absolutne, tak samo było z nim. Naprawdę mu się dziwię, że po tych fochach i wszystkim się do mnie odzywa. A co do tej Ślizgonki, to wiem o kim mówisz. Słyszałam tę historię. Znam Kath już długo, poznałam się na niej. Mam tylko nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy nic głupiego. Wiesz, na początku byłam do tego nastawiona negatywnie, ale teraz twierdzę, że znam tylko jej wersję, a Kath czasem potrafi przesadzić.. Chciałabym też poznać Twoją, jeśli nie masz nic przeciwko. Bo wiesz, w razie czego zawsze możemy zmienić temat, jest mnóóótwo rzeczy o których możemy rozmawiać. - Powiedziała z miłym uśmiechem. Ot, nie będzie jej namawiać. Przecież nie musiała się jej zwierzać, Morticia to zrozumie, jeśli japonka po prostu odmówi. Przecież nie były tu po to, żeby się spowiadać. Chwilę później popadła w lekkie zastanowienie, a dokładnie myślała nad słowami Aiko, które przed chwilą wypowiedziała. - Rozumiem. Powiem szczerze, że wtedy, w mieszkaniu gdy wyjechał z tą swoją aluzją to miałam takie "o rety...". Miała być wtedy jakaś impreza, której w końcu nie było, ale za to były rozmyślenia dotyczące "rzeźb". Naprawdę mnie tym zaskoczył. Wiesz, staram się być wyrozumiała, zauważyłam, że ma dość... Skomplikowany charakter, ale uważam, że z biegiem czasu przywyknę i w końcu zacznę go w pełni ogarniać. - Stwierdziła. No tak, po pierwsze to musiała opanować swoje cholerne emocje, a to nie było wcale takie proste. - Wiesz co? Mam pomysł! Robi się dość chłodno, więc.... Co Ty na to, żebyśmy skoczyły na gorącą czekoladę i coś ciepłego do zjedzenia? Ja postawię, w końcu to mój pomysł! - Niemalże zawołała energicznie, odwracając się bardziej w stronę dziewczyny i czekając na jej odpowiedź. W końcu nic nie rozgrzewa bardziej niż gorąca czekolada, no chyba, że Aiko wolała kawę - to dla niej będzie kawa.
Z tą gitarą to w sumie zabawna historia, bo to nie tak, że ją dostała w prezencie - oj nie, to by poszło za łatwo. Po prostu pewnego dnia zeszła do piwnicy, gdy jej matka akurat zajmowała się gotowaniem obiadu i tam ją znalazła. Przemyciła ją do swojego pokoju, co oczywiście zaraz zostało odkryte, no bo, przepraszam bardzo - to gitara, nie ukryje się jej pod dywanem. Ale o dziwo matka pozwoliła jej zatrzymać instrument. To naprawdę dziwne, że Ika szybciej nauczyła się grać niż czytać. Może dlatego była taka zdziwaczała? Cóż, podobno rozwój dziecka w pierwszych latach wpływa na jego całe życie. Zresztą, nieistotne. - Grasz na skrzypcach? - spytała z zaskoczeniem. W sensie to nie tak, że miała Morticię za jakiegoś prostaka, ale nie wyglądała jej na osobę grającą na takim instrumencie jak skrzypce. Szczególnie, że Odagiri z autopsji wiedziała, jaki to skomplikowany mechanizm. - Masz jeszcze jakieś ukryte talenty? - Ika obrzuciła Gryfonkę rozbawionym spojrzeniem. Aiko uniosła delikatnie brew na słowa Morti. - Ten mężczyzna jest masochistą, przysięgam. Wiesz, ja też raczej początkowo nie grzeszyłam uprzejmością - Aiko westchnęła, zagarniając kosmyk włosów za ucho. Oh, a myślała, że jest taka wyjątkowa. Że tak się na nią uparł, że musiał ją poznać, bo jest wyjątkowa. Cóż za głupota. Nie ma ludzi wyjątkowych i niezastąpionych - są tylko ci, za którymi tęsknimy. Ika staksowała Morticię uważnym spojrzeniem, jakby badając, czy może jej zaufać. Jak na razie nic nie doprowadzało jej do innego wniosku, ale z drugiej strony mogła tego później pożałować. Chociaż... Miała zamiar powiedzieć samą prawdę, więc gdzie mógłby być problem? - To było tak, że spotykałam się z Piątkiem niedługo po tym, jak jego droga i droga Kath się rozeszły. No i doszło do takiej sytuacji, że nocowałam u niego, chociaż nic się między nami nie wydarzyło. Niemożliwe, co? - zaśmiała się. - W każdym bądź razie rano znalazłam u niego na półce damski naszyjnik, który Kath musiała wcześniej zostawić. Zabolało mnie to, bo poprzedni chłopak, w którym byłam zakochana, zdradził mnie z pewną Rosjanką. A przecież nie ufałam Ambrożemu jeszcze, tyle było o nim plotek! I wtedy się obudził, a ja pod wpływem impulsu wzięłam naszyjnik. Potem szybko wyszłam. Oczywiście chciałam go mu zwrócić - wiesz, jak dowód zbrodni. Tak też zrobiłam; Piątek wytłumaczył mi sytuację, pogodziliśmy się i umówiliśmy z Katherine by oddać naszyjnik. Oddaję go, mówię, że przepraszam, wyjaśniam sytuację, a ta smarkula zaczyna we mnie rzucać jakimiś chamskimi odzywkami, a następnie kompletnie mnie ignoruje i klei się do Ambrożego, wiesz? No to się wkurzyłam, bo nie dam się psia mać tak tłamsić i powiedziałam jej w kulturalny dość sposób, że mi się to nie podoba. A ta wariatka zaczęła mnie wyzywać i próbowała walnąć mnie zaklęciem. Nawet nie miałam przy sobie różdżki, dobrze, że Ambroge mnie obronił. - Aiko ściągnęła brwi w dawnym gniewie, zacisnęła usta. - I wtedy już przegięła. No to jako typowa prawie-szlama przyłożyłam jej prawym sierpowym i zaczęliśmy z Piątkiem zwiewać. - Tutaj dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie. - Fakt, nieczyste zagranie, ale to ona zaczęła. W sumie to była forma samoobrony. I wiesz, wtedy rzuciła na mnie jakieś zaklęcie i skończyłam z tatuażem na czole - zakończyła swoją opowieść, wzruszając ramionami, jakby to nie było nic takiego. - A jaką wersję wydarzeń przedstawiła nasza boska Katherine? Na propozycję Morticii Aiko pokiwała z ochotą głową i uśmiechnęła się szeroko do dziewczyny. Co prawda jeśli teraz wyda hajs na czekoladę jutro odsiedzi to popołudniu, ale w sumie warto.
Cóż można powiedzieć. Piękny wieczór. Tym bardziej, że młody profesor Astronomii w końcu ma wolny wieczór tylko dla siebie. Nie pamięta kiedy to nie siedział nad sprawdzaniem egzaminów, klasówek czy też planowaniem kolejnej ciekawej lekcji. No ale przecież nie można całe życie zajmować się tylko pracą. Postanowił więc wybrać się na mały spacer. Tym razem nie na błonia Hogwartu, a odwiedzić stare dobre Hogsmeade. Udał się szlakiem do parku. Ściażka, która podążał była długa i nie było widać końca. Usiadł na chwilę by podziwiać zachód słońca, który po woli się zaczynał. Spoglądał na niebo, które zmieniało kolory Na początku nieco pomarańczowe, a później ukazał piękny róż. Gdy już po woli znikało z horyzontu wstał i się przeciągnął. Po chwili ruszył dalej przed siebie jednak przez swoją nie uwagę kogoś potrącił.. A ty kimś była piękna młoda czarownica, o ciemnych oczach jak i brązowych włosach. Jej karnację oświetlał zanikający zachód co sprawiało, ze stawała się coraz piękniejsza. -Oh, wybacz! Zamyśliłem się! - uśmiechnął się szeroko do kobiety.
Ostatnie dni były dla niej istną imprezą której nie potrafiła przerwać. Częściej spotykała się z Lucasem, choć w sumie nie było w tym nic dziwnego skoro przebywał u niej w domu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy tylko się dowiedział, że Oriane mieszka sama, a do tego jej mieszkanie jest w stanie pomieścić jeszcze jedną osobę nie zastanawiał się długo. Postanowił z nią zostać. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, w końcu się jej oświadczył. Nocami jednak obawiała się gniewu swojego ojca i miała przez to koszmary. Wiedziała doskonale, że nie zgodzi się na to nigdy. Była przyrzeczona komuś zupełnie innemu. Lucas wiedział o tym. Może właśnie przez te myśli postanowiła przejść się po okolicach Hogsmead. Chciała na chwilę oczyścić umysł i pomyśleć o czymś zupełnie innym niż jej przyszłość. I pomyśleć, że kiedyś chciała zastosować na sobie zaklęcie Obliviate aby zapomnieć o Lucasie. Było to teraz tak głupie, że wręcz miała ochotę się z tego śmiać. Po chwili uniosła głowę do góry, ale było już za późno. Zderzyła się na drodze z jakimś mężczyzną. - Nie musi Pan przepraszać. To pewnie była moja wi.. - i dopiero teraz, gdy spojrzała na mężczyznę, a jego twarz oświetlił księżyc zrozumiała z kim ma odczynienia. - Profesor Wise? Co Pan tu robi? - czy aż tak było to dziwne, że starszy od niej mężczyzna spaceruje po parku? Tym bardziej Profesor. Jej pytanie zdecydowanie nie było na miejscu. - Przepraszam, nie powinnam była o to pytać. - otrzepała swój płaszcz z niewidzialnego kurzu i włożyła ręce do kieszeni. Może i był maj jednak noce nadal pozostawały zimne.
Gapa, gapa i jeszcze raz gapa. Mógł patrzeć przed siebie, a nie zerkać na głupi zachód, który mógł obserwować codziennie wieczorem. -Nie ma panienka za co przepraszać- oznajmił. Po czym uśmiechnął się dość nie pewnie. Twarz była mu... Znajoma? W sumie uczy wiele pięknych młodych kobiet. -Nie ma panienka... - nie znał imienia - No właśnie. Panienka? Spojrzał się na nią i zauważył, że jest jej zimno. Ściągną swoją kurtkę i opatulił ją nieznajomą kobietę. W końcu tak na dżentelmena przystało, a on niestety albo i stety nim był. -Nie powinnaś być w szkole? - zapytał w sumie zaciekawiony. Wyglądała młodo. Więc pewnie była jedną z uczennic Hogwartu.
Panienka? Musiał być naprawdę stary, jednak wykluczało się to z jego wyglądem. Był naprawdę przystojnym mężczyzną. Aż miało się ochotę wpatrywać w jego twarz bez przerwy. Niestety nie mogła. Nie było to kulturalne. Otrząsnęła się z tego delikatnie kaszląc. Może tego nie zauważył. Gdy zwrócił się do niej wprost znów na niego spojrzała swoimi wielkimi oczyma. Czyżby nauczyciel nie pamiętał swoich uczniów? Głupia myśl. Pewnie miał ich tak dużo, że nie był w stanie zapamiętać każdego. - Oriane Carstairs. Większość jednak woła na nie Ria. - i po co to powiedziała. Naprawdę sądziła, że Profesor będzie do niej mówił jak wszyscy? Musiała być naprawę głupia bądź ten księżyc tak na nią działał. Nie powinna była wychodzić z domu. Mogła zostać z Lucasem i spędzić z nim miły wieczór. A znając Kraya byłby on baaardzo miły. Oj, chyba rozmarzyła się za bardzo. Zdziwiła się gdy okrył ją swoim płaszczem. Spojrzała na niego podejrzliwie, jednak nie protestowała. W końcu było jej zimno. Niby mogła urzyć jakiegoś zaklęcia rozgrzewającego, jednak zapomniała różdżki z domu. Zresztą, nie po raz pierwszy. Splotła ręce na piersiach spoglądając na niego jeszcze bardziej zdziwiona. Czy on uważał ją za dziecko? Nie miała już siedemnastu czy osiemnastu lat aby nie móc wyjść z Hogwartu. Była już pełnoletnią, niezależną osobą mogącą robić co tylko chciała. I z chęcią korzystała z tej możliwości. - Być może powinnam. - odparła dość zagadkowo unosząc brew do góry. - A Profesor nie powinien sprawdzać jakiś kartkówek bądź planować lekcji? - oj, od kiedy to Ria zrobiła się taka bezczelna? Wcześniej takie słowa nie przeszły by jej przez gardło.
Carstairs. To nazwisko zaczęło dudnić mu w głowie. Znał je. Doskonale je znał. Jednak nie miał pojęcia czy to prawda co siedzi w jego głowie czy tylko zbieg okoliczności. Sam nie wiedział. Spojrzał na kobietę i na chwilę zatoczył się we własnych myślach. -No widzę, że zmądrzałeś Christianie. - powiedział pan Wise - Mam nadzieję, że tym razem nas nie zawiedziesz - powtarzał jego ojciec za każdym razem gdy tylko mężczyzna zjawił się w mieszkaniu. -Tylko jest mały problem ojcze - wymamrotał chłopak - Nigdy nie zdradziliście mi jej nazwiska. -No tak. Nasz błąd - wtrąciła się matka - Ta młoda kobieta nosi nazwisko Carstairs. Oriane Leonie Carstairs - powiedziaa z wielkim uśmiechem Romary. Z jego przebłysków wspomnień wyrwał go głos dziewczyny. A może dokładniej jej wścibskość? Możliwe. -Może i powinienem panno Oriane. Ale również nauczycielowi należny się chwila odpoczynku i świerze powietrze - uśmiechnął się do niej. -Wybacz, że będę śmiały o to zapytać - spojrzał w jej wielkie brązowe oczy - Ale czy Twoją matką jest Mavis Carstairs? - z jednej strony miał nadzieję, ze czarownica odpowie mu, że nie i będzie mógł odetchnąć z ulgą, a z drugiej? Taka pięknom kobieta za narzeczoną? Och, tego to by się nie spodziewał.
Nie spodziewała się, że będzie tak miły wypowiadając swoją odpowiedź. Trochę ją to zaskoczyło. Prędzej spodziewała się, że naskoczy na nią za jej wścibskość. W końcu nie była to jej sprawa co też tutaj robił. Naprawdę zaczynała się już gubić w swoim życiu. W tym co czuła i jaka powinna być. Ostatnio czuła się jak nie ona. Jakby ktoś ukradł jej ciało i postanowił się zabawić jej kosztem. - Jeszcze raz przepraszam za to pytanie. - to wychodziło jej najlepiej: przepraszanie. Westchnęła cicho siadając na ławce. Całe szczęście, że stała ona dość blisko. Stanie i rozmawianie nie należało do przyjemnych czynności. I całe szczęście, że usiadła bo kolejne jego pytanie wytrąciło ją lekko z równowagi. Po jakie licho miała mu opowiadać swoje życie? Stop! Nie powinna być tak nie miła. Skoro pytał to musiał mieć powód. A może coś stało się matce i właśnie teraz przypomniał sobie, że powinien ją o tym poinformować ? O ojca pewnie aż tak bardzo by się nie martwiła, jednak matka... Ona była jej oparciem w trudnych czasach. Spojrzała na niego wystraszona. - Tak, to moja matka. Czy coś się stało z nią? - nie miała zamiaru ani na chwilę spuścić z niego swojego spojrzenia. Chciała aby odpowiedział na jej pytanie. - Jeśli tak jest to proszę aby Profesor mi o tym powiedział. - może gdyby nie blask księżyca padającego na jej twarz nie byłby tak bardzo blada jak teraz.
Cały czas myślał czy dobrze postąpił dając tak odważne pytanie o jej rodzinę. Ale w końcu mógł również ją znać? W końcu jest o parę dobrych at starszy od młodej czarownicy . -Nie masz za co przepraszać - od razu odpowiedział na słowa dziewczyny. Ale po chwili i tak powrócił do swoich rozmyślań. Nadszedł dzień jego dziewiątych urodzin. Rodzice od rana chodzili z wielkim uśmiechem na swych twarzach. Mały chłopiec ni wiedział o co może im właściwie chodzić. Na co dzień byli zajęci sobą i nie mieli zbyt wiele czasu dla własnego dziecka. -Kochanie ubieraj się szybciutko, bo mamy dla Ciebie niespodziankę - powiedziała matka, po czym kucnęła przed chłopcem i pomogła mu szybko ubrać buty. Nie wiedząc kiedy znaleźli się na jednej z ulic Londynu. Mały potomek Wise rozglądał się na około. W kocu nigdy tutaj jeszcze nie był. Nagle jego oczom ukazał się wielki dom. Weszli do środka. Przywitał ich mężczyzna, a po chwili byli już w salonie. Na kanapie siedziała kobieta i bujała lekko kołyskę stojąca obok. Rodzice powiedzieli, że ma podejść bliżej. A gdy tak zrobił powiedzieli : To jest twoja narzeczona. Pamiętaj o tym, że będziesz musiał jej kiedyś bronić i strzec. Pamiętał te słowa doskonale. Jak i reakcję dziecka. Podnosiło ręce do góry i i spoglądało na niego swymi wielkimi brązowymi oczyma. Z jego rozmyślań znów wyciągnęła go kobieta swą odpowiedzią. Gdy ona była pozytywna spojrzał na nią i po cichu przełknął ślinę. -Nie! Na brodę Merlina! - oburzył się lekko - Nic jej nie jest. Po prostu przypomniało mi się jej nazwisko, bo kiedyś przyjaźniła się z mą matką - uśmiechnął się dość nie pewnie. W końcu właśnie poznał swą narzeczoną, która była mu dana od wielu, wielu lat. -Mam nadzieję, że Cię nie uraziłem tym pytaniem - spojrzał na nią - I przepraszam, że cię przestraszyłem. Nie sądziłem, że będziesz się od raz tak martwić- zaczął się z lekka tłumaczyć.
Jego odpowiedź uspokoiła ją od razu. Ułożyła jedną z dłoni na swoim sercu uspokajając jego rytm. Pierwszy raz ktoś tak bardzo ją wystraszył. Gdyby została sama z ojcem i bratem z pewnością źle by skończyła. Na pewno wyszłaby za mąż za mężczyznę którego jej wybrał. Swoją drogą, dziwnym było, że nie chcieli jej powiedzieć nawet jego imienia. Czy naprawdę musiała być to aż tak wielka tajemnica? W końcu miała wyjść za niego! Chwila... Przecież ona nie wyjdzie za niego... Aaa! Już zaczynała wariować. Zbyt dużo myśli siedziało w jej głowie ostatnio. - Niestety nie znam wszystkich koleżanek swej matki. - spojrzała na niego z przeprosinami w oczach. Niestety, nie mogła powiedzieć, że kojarzyła jego nazwisko. Tym bardziej, że ich matki mogły się znać za czasów szkolnych kiedy to nosiła swoje panieńskie jeszcze. A może jej matka coś wspominała o tej kobiecie jednak Ria nie pamiętała. No cóż... - Nie przepraszaj. Moja wina. Jestem ostatnio zbyt przewrażliwiona. - potarła delikatnie skronie opuszkami palców. Miała nadzieję, że pomorze to w uporządkowaniu wszystkiego i odgonieniu niechcianych myśli. I wiecie co? Nie pomogło. A szkoda. Westchnęła zrezygnowana i uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. - Szykuje Pan może jakąś ciekawą lekcję na następne zajęcia? - pytanie idealne do wcześniejszej rozmowy. Skąd ona je brała, ja nie wiem.