Urocza ścieżka, ciągnąca się przez cały park. Co jakiś czas na jej uboczu znajdują się wygodne ławeczki, na których można przysiąść, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i posłuchać radosnych treli ptaków. Nie brakuje tu roju bzyczków, much siatłoskrzydłych, pary zakochanych memortków czy na krańcu parku drzewa opanowanego przez chochliki kornwalijskie. Uwaga też na niuchacze, podobno gdzieś nieopodal znajduje się ich nora.
ozdabianie ścieżki:
Ozdabianie głównej ścieżki
Kwiaty, wianki i girlandy, majowe bukiety i miniaturki wiklinowych kukieł, to wszystko czeka, żeby zostać rozwieszone wzdłuż całej głównej ścieżki! Czas udekorować park tak, by nawet leśne istoty widziały z daleka, że czarodzieje obchodzą Beltane!
Przez całą długość tej alejki porozstawiane są kosze z najróżniejszymi ozdobami. Uliczni muzycy przygrywają celtyckie rytmy, wróżki latają rozwieszając kwiaty na lampach, ławkach i wszystkim, co może zostać ozdobione. Oczywiście każdego przechodnia też zaciągają do pomocy! Chce się mieć piękne Beltane? Trzeba je sobie przygotować!
Rzut k6 na ozdabianie:
1 Magiczna drabina wydawała się dobrym pomysłem, wydłuża się i chodzi tam, gdzie akurat chcesz coś powiesić. Tylko że ta twoja jest fanką wyścigów i mocnych wrażeń, co chwila gdzieś cię ponosząc lub wystrzeliwując zbyt gwałtownie i wysoko.
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - gratulacje! Choć to nie było łatwe przy jej najnowszym wybryku, udaje ci się utrzymać! Nieparzysta - niestety, ten trick wziął cię z zaskoczenia i spadasz z drabiny! Nie, drabinie wcale nie jest przykro.
2 Jeżeli wianki są magiczne, powinni o tym wcześniej ostrzegać, prawda? Cóż, nie zrobili tego... I ta magia jak widać cię dotknęła. Z twoich paznokci wyrastają kwiaty, a wszystko co chcesz łapać czy podnieść jest nimi oplatane. Jeżeli przedmiot jest zbyt ciężki, żeby utrzymać się na łodygach, upada, wyrywając za sobą kwiatki. Tak, boli to jak wyrwanie paznokcia! 3 Wśród wszystkich ozdób dostrzegasz jajeczną pozytywkę! Skoro ktoś ją tu zostawił, znaczy, że już jej nie potrzebował, prawda? Możesz zatrzymać przedmiot! Koniecznie upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! 4 Wróżki szaleją wszędzie! Tym razem jednak ich psoty całkiem ci pomogły, chyba musiały wziąć bardzo na poważnie to przystrajanie, bo wyczarowały ci skrzydła! I to nie byle jakie! Z twoich pleców wyrastają skrzydełka jak u hipnotyki mesmeri ze wszystkimi ich właściwościami. Możesz spróbować zahipnotyzować kogoś: Wraz z hipnotyzowaną osobą rzucacie 2k6, osoba o wyższym wyniku wygrywa. Jeżeli hipnotyzujący wygrał - osoba hipnotyzowana jest pod wpływem hipnotyzującego przez jedną swoją kolejkę. Hipnotyzujący może w następnej spróbować po raz kolejny ją zahipnotyzować. Jeżeli osoba hipnotyzowana wygrała - opiera się hipnozie i, co więcej, nie da się jej już zahipnotyzować! 5 Spośród kwietnych ozdób wyskoczył na ciebie maratus!
Rzut k6, by zobaczyć co się stało:
Parzysta - Maratus nie jest zachwycony, że grzebiesz w jego kwiatkach! Kąsa cię halucynogennym jadem i to kilka razy, przez co wszystko nabiera przesyconych barw i faluje! Nieparzysta - Maratus zdaje się akceptować twoje towarzystwo, a chyba nawet cię polubił! Wskakuje ci na ramię jak papuga i powtarza za tobą każde słowo!
6 Przypałętał się do ciebie całkiem przyjacielski żabert, który bardzo chce ci pomagać. Cóż, co cztery ręce to nie dwie, a on bardzo sprawnie porusza się po drzewach i wiesza razem z tobą girlandy! I tylko czasami za bardzo interesuje się twoją różdżką...
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - widzisz, że żabert zasadza się na twoją różdżkę i w porę jej dobywasz, żeby pokazać mu jakieś magiczne zaklęcie i na chwilę zaspokoić jego ciekawość. Nieparzysta - żabert nie tylko sprawnie wiesza girlandy, ale z równą wprawą wykrada różdżki! Właśnie udało mu się ją zabrać i teraz próbuje samodzielnie coś wyczarować, machając nią na prawo i lewo!
Nie ukrywając był zainteresowany jej osobą. Chciał się dowiedzieć co lubi, czego nie. Albo co najważniejsze czym się interesuje. W duszy miał nadzieję, że lubi Astronomię tak samo jak on sam. Nie mógł oderwać wzroku od jej oczy. Były nie za ciemne ani nie za jasne, a blask, który dawał im księżyc był powalający. -To w sumie dobrze, że nie znasz - zaśmiał się -Moja matka jest dość specyficzną osobą - uśmiechnął się do niej.Dlaczego specyficzna? Sam do końca nie wiedział czemu tak to ujął. Po prostu kobieta rzadko miała własne zdanie. Słuchała się tylko swego męża jakby on był jej panem i władcą. Jedyne co po chwili zrobił, to poprawił się na ławce lekko ocierając swe ramiona. W końcu został w samej białej koszulce, która nie ukrywając uwydatniała jego atuty. -Przewrażliwiona? -zapytał zaciekawiony -Jeżeli nie chcesz nie odpowiadaj. W końcu to nie jest moja sprawa - na jego twarzy pojawił się udawany uśmiech. W końcu chciał wiedzieć wszystko. A czemu? W sumie głupie pytanie. Obiecał swym rodzicom, że w najbliższy czasie odnajdzie swą narzeczoną i weźmie ją za żonę. Jej kolejne pytanie go z lekka uszczęśliwiło, bo mógł trochę opowiedzieć o swoich planach na następne zajęcia. -A owszem, mam - spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiły się chochliki -Mam w planach przedstawić Pas Oriona. W końcu jest najciekawszy gwiazdozbiorem co do wielkości konstelacja położona w obszarze równika niebieskiego.est jednym z najbardziej charakterystycznych gwiazdozbiorów nieba zimowego, łatwym do odnalezienia i zidentyfikowania. Wokół niego łatwo odszukać gwiazdozbiory Bliźniąt, Byka, Wielkiego Psa oraz... - umilkł, bo zauważył, że za dużo gada i nie wiedział czy czasami nie zanudza czarownicy.
Kątem oka obserwowała jak ociera swoje ramiona, chcąc zapewne je rozgrzać. Nie musiał przecież dawać jej swojej kurtki. Jakoś by sobie poradziła. Mężczyźni to jednak potrafili ją jeszcze zadziwić. Woleli zaimponować za wszelką cenę i ... Chwila! Jakie zaimponować? Przecież on był jej nauczycielem. Nie mogła sobie pozwolić na coś takiego. Z drugiej strony przecież był jeszcze Lucas. Drugi raz by mu tego nie zrobiła. Westchnęła cicho i ponownie skupiła się na rozmowie. Była to dla niej poniekąd nowość. Zazwyczaj nie miała okazji aby spotkać jakiegoś nauczyciela poza Hogwartem i z nim porozmawiać. Gdyby tak jednak zagłębić się bardziej w jej wspomnieniach była taka sytuacja. W siódmej klasie. Romans z jednym nauczycielem... Było minęło, nie ma co do tego wracać. - Nie tylko osoby bardziej doświadczone mają problemy ze swoim życiem. - zażartowała dając tym samym mu do zrozumienia, że uważa ten temat za zakończony. Nie chciała o tym rozmawiać, a na pewno już z nauczycielem Astronomii. Jego kolejnych słów słuchała z czystą ciekawością. Uwielbiała Astronomię. Kochała patrzeć w gwiazdy jak i szukać konstelacji o różnych porach roku jak i nocy. było to pasjonujące i pozwalało oderwać się od rzeczywistości. A czasami było to potrzebne. - Nie musi Pan przerywać. - zaśmiała, wiedząc doskonale czemu to zrobił. Nie była w końcu głupia. - Jest to bardzo ciekawe. Sama mam hopla na punkcie gwiazd... Czasem żałuję, że nie widać ich w dzień. I muszę przyznać rację Panu, Pas Oriona jest bardzo ciekawy. - tym bardziej, że strasznie przypominał jej imię. Uniosła głowę do góry wpatrując się w jedną z jaśniejszych gwiazd. Była naprawdę piękna i światłem dotrzymywała kroku księżycowi. Wręcz można było je pomylić. - Kiedyś chciałam zostać nauczycielką Astronomii Jednak z wiekiem plany się zmieniają. - A dość często ktoś w tym pomaga. Odetchnęła głęboko spoglądając na mężczyznę.
Sama mam hopla na punkcie gwiazd. Te słowa obijały mu się w głowię. Na Merlina! Czy Ty to słyszysz??? Można by rzec, że kobieta idealna. Ładna, widać,że nie głupia i na dodatek to. Wise normalnie oszalał. Tak uciekał od swojego przeznaczenia, a tu taka partia. Zaczął z lekka żałować, że sprzeciwiał się rodzicom.. Ale skąd w sumie mógł wiedzieć, że jego wybranka serca będzie tak idealna dla niego. No ale gdybać to sobie mógł wiele. Najważniejsze było teraz dla niego zdobyć jej serce. W końcu od tej chwili sam chciał by została jego żoną. -Możliwe, że Orion jest piękny. Ale Ty Rio jeszcze piękniejsza - powiedział to szczerze spoglądając jej prosto w źrenice. Były takie ogromne i ciekawe. Jednak nie umiał odczytać co takiego w nich siedzi. Kiedyś chciałam zostać nauczycielką Astronomii . Te słowa go zbiły z nóg. Miał ochotę klęknąć i krzyczeć w podziękowaniu. Jednak po chwili się otrząsnął. Nie wiedział czy to zagranie jest specjalne. Może ona doskonale wie kto jest jej narzeczonym i robi sobie jaja? W sumie wszystko było możliwe. Ale Christian chciał zaryzykować. Miał nadzieję, że to nie jest prawda i są to tylko obawy. -Powiem Ci szczerze, że nie można porzucać swoich marzeń. Gdyby się nie stawił swym rodzicom nie osiąknął bym tego. Nie byłbym kim właśnie jestem moja droga. Nie warto patrzeć na to co nie pozwala ich nam spełniać, bo kiedyś przez takie ryzyko będziemy szczęśliwi i pewni swojej wartości - W sumie mówił samą prawdę. Sprzeciwienie się ojcu dało mu wiele radości i pełni życia. A teraz? Robi to co kocha i jest szczęśliwy.Nagle wpadł na pewien pomysł. -Zostań moją stażystką - zaproponował po czym spojrzał na Oriane. Nie wiedząc czemu przybliżył się do niej i po woli złapał dłońmi jej twarz -Jesteś taka piękna - wymamrotał po czym położył delikatnie swoje usta na jej. Nie wiedział sam dlaczego tak się zachował. Ale przecież miał prawo do niej od dwudziestu lat! Jednak po chwili się otrząsnął. -Wybacz. Ja.. Ja nie wiem co we mnie wstąpiło - oznajmił i szybko odsunął się od kobiet na bezpieczną odległość.
Zatkało ją. Dosłownie. Nie spodziewałaby się nigdy, że Profesor, jakikolwiek, powie jej, że jest piękna. Owszem, słyszała to wiele razy jednak nigdy nie przywiązywała do tego szczególnej uwagi. Teraz było inaczej. Poczuła jak jej policzki robią się gorące. W tym momencie naprawdę się cieszyła, że jest ciemno i mężczyzna nie będzie w stanie tego dostrzec. Jednak wypadało coś odpowiedzieć na to. W końcu była Ślizgonką. Nie mogła pozwolić aby ktoś ją zawstydził. - Dziękuję bardzo za to, jednak piękno księżyca musiało wpłynąć na Pana postrzeganie piękna. - uśmiechnęła się krzywo pod nosem. Miała nadzieję, że nie obrazi go tym. A może jednak troszkę chciała ? Kto wie... Te słowa dały jej trochę do myślenia. Może powinna wziąć życie w swoje ręce i powiedzieć ojcu, że nie ma zamiaru wychodzić za jego wybranka za mąż. W końcu kochała Lucasa i to z nim chciała spędzić resztę życia. Nawet jeśli wiązałoby się to z przeróżnymi konsekwencjami. Wydziedziczenie z rodu jakoś jej nie interesowało, bo od dłuższego czasu zarabiała sama na siebie i posiadała własne mieszkanie na Pokątnej. Czy coś więcej było potrzeba jej do życia? - Ma Profesor rację, jednak niektóre sytuacje są bardziej skomplikowane i wymagają... Powiedzmy, że nie da się ich rozwiązać od razu. Nawet jeśli nam one przeszkadzają bądź nie odpowiadają. - zamyśliła się chwilę nad swoimi słowami. Jej wyłączenie się spotęgowały jego słowa odnośnie stażystki. Oczywiście, że chciałaby nią zostać! Może to właśnie przez to nie zarejestrowała momentu w którym Christian przybliżył się do niej i złączył ich usta w pocałunku. Z zaskoczenia wstrzymała oddech, a jej oczy stały się większe. Był to dla niej szok. Nie zdążyła nawet zareagować, a mężczyzna odsunął się od niej i zaczął przepraszać. Już chciała powiedzieć, że nie ma za co jednak ugryzła się w język. Oczywiście, że miał za co! Jej oczy przeszły nagłą zmianę Widać w nich było złość. - Też tego nie wiem. Jednak mam nadzieję, że nie powtórzy się to więcej. - wstała z ławki z zamiarem odejścia. Zanim jednak to zrobiła ściągnęła ze swoich ramion jego kurtkę, wręcz rzucając nią w niego.
Wiedział doskonale, że źle zrobił. No ale.. No dobra nie ma wytumaczenia. Zachowa się po prostu jak dupek. Nie był zdziwiony gdy dziewczyna wstała i "oddała" okrycie. -Wybacz - powtórzył -Nie chciałem Cię urazić. Ale... - zaciął się. Przecież nie chciał od razu walić prosto z mostu, że to on był jej pisany od samego początku. Jednak po chwili namysłu zapropoował jej coś na zgodę. -Uznajmy to za nie porozumienie i może udajmy się do kawiarni - o tak, tam nawet byłoby lepiej opowiedzieć jej o wszystkim. W końcu będą znajdowali się śród ludzi i nie będzie mogła się drzeć czy też uciec. -Ja oczywiście stawiam i nie mam zamiaru słyszeć odmowy - wstał z ławki i nie czekając na reakcję kobiety udał się powoli do miasteczka. Wiedział doskonale, że kobieta mu nie odmówi.
@Bethany Cyler ten dzień urozmaicała sobie bieganiem. Piękna pogoda, ptaszki ćwierkają, ludzie wychodzą z Psidwakami na spacery. Po prostu sielanka. Nic dziwnego, że było to dziś na prawdę bardzo przyjemne. Szkoda tylko, że los ma zawsze dla nas kompletnie inny plan i choć Beth liczyła na to, że po krótkiej przebieżce wróci do domu napotkała na niezbyt przyjemną sytuację. Jedno z dzieci okolicznych matek (preferujących bezstresowe wychowanie) praktycznie wbiegło jej pod nogi! Bethany żeby je ominąć musiała w skręcić przez co zdecydowanie źle stanęła na jedną z nóg i upadła. Gówniarz pognał dalej zostawiając kobietę z najprawdopodobniej skręconą kostką. Ale spokojnie! Na ławce kawałek dalej siedzi @Helen Royce! Uzdrowicielka na pewno nie będzie patrzeć na to z założonymi rękami!
Helen siedziała na ławce w parku i czytała nową powieść, którą pożyczyła od koleżanki z pracy. Dzisiaj była tak piękna pogoda, że aż żal było siedzieć w domu. Początkowo miała zabrać do parku trochę papierów z pracy, ale ostatecznie stwierdziła, że musi na chwilę zapomnieć o swoich pacjentach. Zazwyczaj przychodziło jej to z trudem, ale na szczęście książka okazała się być naprawdę ciekawa i Helen szybko zapomniała o bożym świecie. Nie słyszała krzyczących dzieci, nie zauważała biegających psidwaków. Była tylko ona i bohater książki, który właśnie stawał przed naprawdę ważnym wyborem. Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego myślała, omijając co dłuższe opisy, żeby w końcu się przekonać czy jej bohater podjął dobrą decyzję. Z tych emocji wyrwał ją odgłos, który zwiastował upadek, a na takie Helen była wyczulona. Niechętnie uniosła głowę znad książki i zaczęła się rozglądać aż zauważyła młodą kobietę. Od razu odłożyła książkę i podbiegła do poszkodowanej. - To twój szczęśliwy dzień. Jestem uzdrowicielką. Coś się boli? - Uśmiechnęła się lekko, żeby zrobić na dziewczynie wrażenie pogodnej osoby, zresztą Helen zazwyczaj właśnie taka była. - Mogę zerknąć? - Zapytała, wskazując na jej kostkę. Dyplom ukończenia studiów medycznych nie był jednoznaczny ze zgodą na obmacywanie cudzych części ciała. Jednak nie wzięłaś pracy do parku, więc praca przyszła do ciebie pomyślała z lekka rozbawiona.
Spacer był napradwę dobrym pomysłem! Hope zdecydowanie potrzebowała trochę świeżego powietrza. Założyła białą zwiewną sukienkę. A skoro już zamierzała się wybrać na spacer czemu by nie skorzystać z kojącej ciszy, która zazwyczaj panuje w parkach, wziąść kartkę papieru i jakąś pierwszą lepszą książkę z półki, książkę otwierała na losowej stronie i zakrywała jedną ze stron kartką. Nie zamierzała czytać. Książka raczej pełniła funkcję kamuflażu. Tak właśnie robiła gdy postanawiała coś napisać. Chociaż w parku pewnie nie będzie wielu ludzie, Hope jednak przyzwyczaiła się do takiej metody. Pisząc całkowicie zapominała o istnieniu świata. Wszystko wtedy staje się takie odległe. Liczy się tylko kartka oraz słowa. Oj nie raz właśnie przez to staranowała jakiegoś przechodnia czy ucznia w Hogwarcie. W końcu nigdy nie wiadomo gdzie i kiedy dopadnie cię wena! Wiersze są w różnej tematyce. Hope pisze i o miłości, o której w sumie nie ma pojęcia, lecz zazwyczaj kieruje się tu tęsknotą do matki, jak też może zafascynować ją spadający listek. Te wiersze odzwierciedlają jej wrażliwą stronę, która kryje się za maską twardzielki. Dlatego nikomu nie pozwala ich czytać. Może i przesadza, w końcu to tylko wiersze, lecz traktuje je jak sekrety. Szła i w skupieniu wpatrywała się w jeszcze białą kartkę. Wyjęła długopis i zaczęła pisać. Wiersze zawsze pisała długopisem. I tak minęło dobre pół godziny.
chciałabym cię zobaczyć raz jeszcze raz jeszcze przed wieczorem
chciałabym przeżyć jeszcze jedno lub nawet dwa życia żeby móc cię zobaczyć
i tamten ból który mnie wyniósł na rozżarzony piasek
Kartka była upaćkana tuszem, nie obyło się bez licznych skreśleń, ale udało się. Zadowolona westchęła. Właśnie tak osdawała tęsknotę matce. Poprzez swoje wiersze, których i tak nigdy nie przeczyta. Zapomniało o jeszcze jednym! Długopisem nsrysowała połowę serduszka, o wielkości podobnej do jej tatuażu na nadgarstku. Nie podpisywała się na wierszach, rysowała właśnie takie połówki serc. Tylko ona znała ich znaczenie. Bum. Hope zachwiała się i upadła do tyłu. Co tym razem? Człowiek? Drzewo? Podniosła po chwilii głowę. Człowiek. Chłopak. Podczas upadku z książki wyślizgnął się wiersz, upadł tuż pod jego buty. Książka upadła, długopis zniknął gdzieś w trawie.
Nie mogąc dłużej usiedzieć w pustym mieszkaniu wuja, gdzie złe wspomnienia i depresja mogły znów go dopaść i zakleszczyć w swoich szponach, postanowił wybrać się do parku w Hogsmeade. Z domu zabrał tylko notatnik, długopis i słuchawki podłączone do telefonu - prezent za zdanie na studia. Długopis sam zaczął latać po papierze, jakby delikatne dźwięki pianina i wspomnienie o Harley magicznie go ruszyło. Ach, Harley... Przez ostatni rok piosenki Leviego były tylko o niej, na wszystko co go spotykało patrzył, jakby było sprawką blondynki. Fakt, tęsknił za nią. Cholernie tęsknił. Ale mimo upływu czasu, Har nadal oddziaływała na niego. Wszystkie spotykane dziewczęta porównywał do niej. Po części mogło wyglądać to tak, jakby nie potrafił się od niej uwolnić. Ale była różnica - on po prostu NIE CHCIAŁ uwolnić się spod jej wpływu. Obawiał się, że jeśli przestanie o niej tak często myśleć, to prędzej czy później o niej zapomni. A zapomnienie jest najgorszym, co mogło ją spotkać.
Tried to walk together But the night was growing dark Thought you were beside me But I reached and you were gone Sometimes I hear you calling From some lost and distant shore I hear you crying softly for the way it was before
Where are you now? Are you lost? Will I find you again? Are you alone? Are you afraid? Are you searching for me? Why did you go? I had to stay Now I’m reaching for you Will you wait? Will you wait? Will I see you again? *
Spojrzał na tekst. Całkiem nieźle, jak na początek. Rozejrzał się wokoło, niezbyt rozpoznając miejsce. Ach, no tak. Początek parku. Idąc coraz dalej, napotykał więcej zakochanych par. Coś tam w środku go ukłuło, jedna myśl - że oni też tak kiedyś wyglądali. A teraz jej nie ma. I nie wróci. Szybko odgonił tę myśl, zanurzając się w tekście.
You took it with you when you left These scars are just a trace Now it wanders lost and wounded This heart that I misplaced
Where are you now? Are you lost? Will I find you again?
W tym momencie wpadł na coś. A raczej na kogoś. Notatnik upadł obok ręki dziewczyny, w środku leżał długopis na niedokończonej piosence. Podniósł wzrok, aby przeprosić, jednak na jej widok zamurowało go. Naprawdę, nie mógł z siebie wydusić żadnego słowa, po prostu siedział i się gapił. Ale jakim cudem?... Przecież był na jej pogrzebie, widział jak trumnę z jej ciałem zasypują ziemią. A teraz była przed nim, cała i zdrowa. - Harley... Matko boska, Harley, ty żyjesz... - Przyciągnął ją do siebie, pokrywając całą jej śliczną twarzyczkę pocałunkami, zamykając ją w swoim uścisku, aby nigdy jej znów nie wypuścić. Jego słodka Harley wróciła...
Spodziewała się krzyku, marudzenia o tym jak bardzo nie patrzy pod nogi. Ale to? To zupełnie ją zszokowało. Tkwiła w ramionach nieznajomego, nic nie mówiąc. Po paru minutach całkowitej ciszy, lekko odsunęła się od chłopaka. Spojrzała mu prosto w oczy. Czy to szczęście? Ale dlaczego? Wpatrywała się w niego. Teraz mogła wyraźniej mu się przyjrzeć. Trzeba było przyznać, był atrakcyjny. Westchnęła. -Chyba mnie z kimś pomyliłeś.-rzuciła tym swoim bezbarwnym tonem, odwróciła wzrok i skupiła się na notatniku, który leżał przy jej dłoni. Z jednej strony z chęcią zajrzałaby do środka, lecz obecność chłopaka to uniemożliwiała. Może również zapisuje tam swoje sekrety? Nigdy nie wiadomo, prawda? Wzięła notatnik do dłoni i podała mu. -Proszę, to twoje. Przepraszam, że w ciebie wpadłam, ja...-wybełkotała-Zdarza mi się być dość zamyśloną, przez co nie kontaktuję z rzeczywistością. Tak w ogóle, Hope jestem.-posłała mu wymuszony uśmiech i wstała. Zupełnie zapomniała o swoim wierszu. Chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca, od tego chłopaka. Jednak nie mogła tak po prostu wycofać się i zacząść biec. Wyglądałoby to z pewnością komicznie. Czemu nazwał ją Harley? Może to jakiś wariat? Spojrzała nerwowo na nieznajomego. Raczej nie wyglądał na wariata. Jednak jego zachowanie było dość...dziwne? Z pewnością nie była to normalna reakcja na zderzenie się z kimś obcym. Postanowiła jednak zostać i wysłuchać chłopaka. Może dowie się czemu nazwał ją Harley? Czemu tak emocjonalnie zareagował? Chciała to wiedzieć.
Przez chwilę znów ją miał. Tą cholerną chwilę, która nigdy nie powinna nastąpić! Bo gdy dziewczę się odezwało, on jakby dostał mocnego kopniaka w brzuch. Może go po prostu nie pamiętała, albo był to kolejny żart! Delikatnie przejechał kciukiem po jej prawym policzku. To nie ona. Harley pod grubą warstwą makijażu miałaby tam czerwono-czarne serduszko. To nie była jego Harley... Gwałtownie się podniósł, niebezpiecznie bliski płaczu. Przez ten rok żył z nadzieją, że to tylko jej głupi kawał, że pewnego dnia dostanie wiadomość, że tak naprawdę żyje, ma się dobrze... A teraz nawet to było mu odebrane. Ostatnia deska ratunku, która jakoś pozwalała mu się trzymać, zniknęła. Przybity podał jej kartkę. - Wybacz mi, ja... Znaczy ty.. Przypomniałaś mi kogoś, kto wiele dla mnie znaczył. Myślałem, że może jednak to ona... Co najśmieszniejsze, pomyliłem cię z martwą dziewczyną - Bredził, nie mogąc odnaleźć odpowiednich słów. Dlaczego nie mógł o niej tak po prostu zapomnieć, jakby nigdy nie istniała?... Nie miał siły z tym dłużej żyć. Dobijało go to wszystko. Przejechał dłonią po twarzy, mamrocąc Brawo Levi, nastraszyłeś niewinną dziewczynę. Jesteś z siebie dumny? Wstał powoli, jakby szybszy ruch mógł go zabić. W tym momencie, nie miałby nic przeciwko umieraniu. Włożył notatnik wraz ze słuchawkami do torby i zaśmiał się smutno, gdy usłyszał jej imię. Co za ironia... - Nie masz za co przepraszać, ja też powinienem uważać. Jestem Levi. - Wyciągnął dłoń w stronę Hope. - Pewnie masz mnie za wariata, co?
Gdy chłopak przejechał kciukiem po jej prawym policzku, na twarzy Hope pojawił się wielki rumieniec. Nie była przyzwyczajona do czegoś takiego. Również wstała. Tak więc, na wszelkie czułości reagowała ze zdwojoną siłą. Dlatego łatwiej było założyć maskę i zaznaczyć granicę, której nie pozwalała przekraczać. Jednak on zdążył już złamać owe 'zasady'. Co za...Czuła, że coraz bardziej się pogrąża. A może by tak szybko chwycić kartkę i zacząć biec? Poświęci w ten sposób książkę i długopis, ale cóż. Sięgnęła po wiersz. Jednak kiedy się odezwał, zrezygnowała z planu ucieczki. -Rozumiem, ale...-spojrzała na niego. Na jego twarzy bardzo dobrze było widać smutek. Bardzo dużo smutku. -Ale jeśli ona nie żyje, czemu...-przybrała jak najbardziej łagodniejszy ton, czegoś tu nie zrozumiała-Czemu więc założyłeś, że nią jestem?-. Może nie powinna wypytywać? Może niedawno co ją stracił? Taka jednak już była. Wiecznie chcąca znać odpowiedź. Pewnie chłopak nie mógł pogodzić się z jej śmiercią, w końcu była dla niego ważna. O ważnych osobach pamięta się po kres swoich dni. Albo nadal jest dla niego ważna? Przypomniało to Hope zniknięcie jej matki. Ucieczka a śmierć to dwie inne sytuacje, lecz dostrzegła tu podobieństwo. Dla niej również matka nadal jest ważna. Hope nadal trwi w przekonaniu, że ona gdzieś tam jest. Że o niej myśli. Ale z czasem zrozumiała. Zrozumiała, że tak naprawdę już nigdy jej nie zobaczy. Taka była prawda. -Miło mi.-ścisnęła swoją lodowatą dłonią dłoń Levi'ego-Nie sądzę tak...-tak, myślałam, że jesteś wariatem.-Po prostu, zaskoczyłeś mnie swoją reakcją. Levi. Oryginalne imię.
Uśmiechnął się delikatnie, widząc rumieniec na twarzy Hope. Był świadom tego, że wiele dziewczyn uważało go za "atrakcyjnego". Niestety, tylko pod względem wyglądu, bo gdyby poznały jego wnętrze, uznałyby go za zwykłego wariata. Dlatego nie zadawał się z dziewczynami. Po co robić sobie tyle kłopotu? - Harley zawsze ukrywała tutaj tatuaż. Przepraszam, musiałem sprawdzić... Nie chciałem, żebyś poczuła się niekomfortowo. - Przeczesał dłonią włosy, uważnie wpatrując się w blondynkę. Dlaczego musiała być do niej tak podobna? Westchnął, odpędzając od siebie kolejne bolesne wspomnienia, które na chama wdzierały się za każdym razem, gdy spoglądał na dziewczę stojące przed nim. Jesteś totalnym idiotą, Leviu Carvey. Jakby wcześniej tego nie zauważył. Po raz pierwszy nie wiedział, jak ma odpowiedzieć. Przerażało go to. Co ta blondyna z nim wyprawiała? Tyle myśli związanych z tą jedyną, wywołanych przez obcą babę. - Często lubiła znikać. Czasem potrafiła się nie odzywać przez cały rok szkolny, a ostatniego dnia dostawałem od niej list. I naprawdę nie potrzebuję litości. Podobno czas leczy rany, a oto minął już prawie rok od momentu śmierci Har. A boli bardziej niż na początku. - Kiedy Lev zaczynał wygłaszać swoje filozoficzne brednie oznaczało to, że jest w naprawdę dużym dołku. Z którego naprawdę ciężko wyjść, a było już lepiej... Ścisnął delikatnie jej zimną, drobną dłoń, śmiejąc się cicho. Chociaż ze śmiechem nadal czuł się niekomfortowo, jakby to nadal nie było mu dozwolone. Jakby nadal oficjalnie przeżywał żałobę. A wracając do tematu... Hope na pewno wzięła go za jakiegoś szaleńca, który właśnie uciekł z oddziału zamkniętego. No bo w końcu kto normalny widzi w obcym człowieku swoją zmarłą partnerkę? - Chyba każdy zareagowałby tak samo, droga Hope. Czekaj, czy mogłabyś rzucić na to okiem? - Wygrzebał notatnik, szybko dopisał końcówkę refrenu i podał ślizgonce.
-No widzisz. A tak się poczułam.-burknęła. Rumieniec nadal widniał na jej twarzy, lecz był już mniej widoczny. Na szczęście. Poczuła się nawet dziwnie. W końcu on widzi w niej swoją zmarłą znajomą. Najwyraźniej dobrą znajomą. Wystarczyło zapewne jedno spojrzenie by chłopak dostarczył sobie nową dawkę starych wspomnień. To przerażające. Z jakiegoś powodu chciała zasłonić twarz. To dość niestandardowa sytuacja. Ale ma go przepraszać za to, że taka się urodziła? Że tak wygląda? Przykre jest to, że znają się zaledwie od paru minut a ona już zdążyła wywołać u tego chłopaka smutek. Swoim wyglądem. Tylko tyle wystarczyło, jedno spojrzenie, by Levi Carvey na nowo doświadczył bolesnych wspomnień. -Usiądziemy? Bo tak głupio stać jak słupy. Jeśli oczywiście chcesz i masz czas...- w końcu nie była w stanie przewidzieć czy chłopak właśnie gdzieś szedł. Nie była również przekonana czy będzie chciał spędzić z nią trochę czasu. Przecież sprawiała mu ból zaledwie niewinnym spojrzeniem. Jednak ruszyła w kierunek pobliskiej ławki a on wraz z nią. Usiedli. Raz jeszcze spojrzała na jego twarz. Teraz dość niepewnie, jakby zastanawiała się czy może. -Rzeczywiście czas leczy rany, ale wiesz co?-ściszyła głos-Rana nigdy się nie zagoi jeśli ciągle będziesz ją rozdrapywać. Miałam trochę podobną sytuację. Z początku ciągle płakałam i wmawiałam sobie, że ona wróci, że tak naprawdę mnie nie zostawiła. Ale nie wróciła. Zostawiła mnie. Lepiej zapomnieć, mniej bólu to sprawia...-czuła jak łamie jej się głos, oho, zaraz będzie ryczeć. Nie wolno ci płakać, mówiła w myślach, nie wolno. W końcu nikt nie widział żeby Hope Zelmerlöw ściągała swoją maskę twardzielki. Tą pierwszą osobą ma być jakiś nieznajomy koleś z parku? Oczy jej się zeszkliły. Levi zdecydowanie na nią patrzył. Wszystko doskonale widział. Role się odwracają, teraz to ona jest wariatką. Postanowiła jednak kontynuować. Musi przetrwać tą ciszę, musi pokazać, że wszystko jest dobrze. -Ale boimy się zapomnienia, prawda? Pewnie boisz się tak jak ja, że tą osobę zastąpi ktoś inny, że zapomnimy o jej istnieniu. Stanie się jedynie marnym wspomnieniem. Tak jest lepiej, wolę...-i właśnie w tym momencie coś w niej pękło. Zaczęła nerwowo gnieść wiersz. Zszokowana była swoją wypowiedzią. Tym, że właśnie stoi przed zupełnie nieznajomym chłopakiem, że płacze. On to widzi. Widzi ją bez maski, bez czegoś z czymś Hope nigdy się nie rozstawała. Tak bardzo wstydziła się swoich łez. Beczy siedząc w parku obok człowieka, którego ledwo zna. Nikt nie widział, tylko on. Właśnie on. Po co w ogóle zaczęła rozmawiać o matce. Sądziła, że nie wywołuje to u niej takich emocji jak kiedyś. Ona też nie chciała zapomnieć. Ale po co żyć w ciągłym cierpieniu, bólu i tęsknocie? Oczywiście, że łatwiej jest zapomnieć. Hope akurat nie miała z tym większego problemu. Zapomniała tak szybko jak matka o niej. Po jej policzkach spływały łzy. A głos zamienił się w cichy szloch. Ile to by dała by teraz znaleźć się w swoim pokoju. Mając nadzieję, że chłopak zbytnio nie przerazi się tym nagłym wybuchem płaczu , wzięła od niego notatnik i otworzyła go na stronie gdzie widniał dość długi tekst. Przez łzy wydawał się trochę rozmazany, więc Hope szybko wytarła oczy. Tu nic się nie działo. Nic nie widziałeś. Już dość pogniecione wiersz odłożyła na ławkę i wzięła się za czytanie tekstu z notatnika Levi'ego.
Tried to walk together But the night was growing dark Thought you were beside me But I reached and you were gone Sometimes I hear you calling From some lost and distant shore I hear you crying softly for the way it was before
Where are you now? Are you lost? Will I find you again? Are you alone? Are you afraid? Are you searching for me? Why did you go? I had to stay Now I’m reaching for you Will you wait? Will you wait? Will I see you again?
You took it with you when you left These scars are just a trace Now it wanders lost and wounded This heart that I misplaced
Where are you now? Are you lost? Will I find you again?
Łzy same zaczęły kapać na kartkę z piosenką. Lekko go nawet rozmazały. Nie wiedziała co do cholery robi. Ryczy, tak po prostu. Levi nie musiał wiedzieć dlaczego. Bała się jedynie tego, że właśnie on jest tego świadkiem. -Bardzo...ładna piosenka. Dla niej, prawda?
Przepraszam za błędy, bo na pewno jakieś są, ale nie mam już siły sprawdzać.
Nie możesz usłyszeć, że płaczę, Zobaczyć, jak moje marzenia umierają Jest mi tak zimno...
Zimno. Trwał w nim tak długo, że zdążył się przyzwyczaić do wiecznego wrażenia chłodu. Otaczał go z każdej strony. Świat nie był taki kolorowy... Ale nie szukał ciepła, czuł, że nikomu nie uda się go wyciągnąć z tego stanu. Pierwsze spojrzenie na Hope wystarczyło, aby po jego ciele rozlało się dawno zapomniane ciepło, aby po chwili owionął go ziąb jeszcze gorszy niż ten poprzedni. Bez słowa usiadł na ławce, starając się na nią nie patrzeć. Mimo wszystko, nie przypominała mu tylko tego jednego strasznego momentu, w którym jego plany i marzenia przestały istnieć, ale również te chwile, gdy one powstawały. Przejechał dłonią po twarzy. Wciąż zimno. - Tak, masz rację, Hope. Zapomnienie jest najgorsze. Nikt nie chce zapomnieć, z drugiej strony marzy o tym, by normalnie żyć. Żeby nie pamiętać. - Zetknął jej przez ramię, gdy czytała jego tekst. Nie spodziewał się takiej reakcji, naprawdę. Podał jej paczkę chusteczek, lekko odbierając notatnik i wkładając go do torby. - Tak dla niej. Jak reszta piosenek. I przestań płakać. Możesz je zatrzymać. - Zdmuchnął niesforny kosmyk z czoła i oparł się, odwracając głowę w stronę słońca. Co za pokręcony dzień...
Dziewczyno, ogarnij się! Wzięła głęboki wdech, poprawiła włosy i spojrzała uważnie na chłopaka. Miała ochotę teraz wsadzić swoją głowę w torbę. -Ja jednak... wolałabym zapomnieć.-powiedziała cichutko, tak, że może nawet Levi tego nie usłyszał. Miał racje, zapomnienie jest najgorsze, ale... ile można myśleć o czymś co nigdy nie wróci? Albo o kimś, kto nigdy już nie wróci. Strata czasu. Z drugiej jednak strony... ludzki umysł jest okropny i będzie do końca życia przypominał nam o stracie. To bez sensu! Wzięła paczkę chusteczek i wytarła policzki oraz miejsca pod oczami. O cholera. Odwróciła się w jego stronę i tyknęła go delikatnie w ramię. -Wyglądam teraz jak panda, prawda?-zapytała lekko się uśmiechając. Rozmazany tusz zapewne wyglądał komicznie, w dodatku rozmazała go po twarzy chusteczką. Brawo Hope, dwa razy zrobiłaś z siebie idiotkę! Westchnęła, rozsiadła się i wygładziła sukienkę. -Dużo piszesz?...-wzrokiem powędrowała na swój wierszyk, który leżał na skraju ławeczki.
Czy oboje spisujemy swoją rozpacz na papierze?
Sytuacja była dość zwariowana. Przypominała mu zmarłą dziewczynę. Super, tak właśnie zaczyna się nowe znajomości! Założyła nogę na nogę i po raz drugi wygładziła nieistniejące fałdki na sukience.
Doskonale ją rozumiał. Sam wiele razy obudził się z nadzieją, że może zapomni. Że będzie normalnie żył, jak typowy student... Wieczorem siedział opatulony JEJ kocem z JEJ kubkiem pełnym herbaty w dłoniach i przeglądał ich zdjęcia. Aby tylko pamięć o niej się nie zatarła. To dlatego zrobił ten tatuaż. By za każdym razem gdy na niego spojrzy, przypominał ją sobie. Leviu Carvey, jesteś wariatem. Spojrzał na nią i wybuchnął śmiechem. Chwila moment. Wow. Wow. Wow. Levi Irwin Carvey ZAŚMIAŁ SIĘ. I to przy INNEJ DZIEWCZYNIE. Ale przy Hope to było takie... Naturalne. - Tak, wyglądasz jak taka mała urocza blond panda. Od dzisiaj oficjalnie jesteś Nadzieją Pand. - Uśmiechnął się lekko. Czy dużo pisze?... No tak trochę... Troszeczkę... Bardzo dużo. Pokiwał głową i westchnął. - Może zagramy w taką jedną grę? Chciałbym dowiedzieć się więcej o tobie. Polega na zadawaniu pytań, a ty bez względu na wszystko, masz odpowiedzieć. To może ja zacznę... Masz jakiś tatuaż? Jeśli tak to go pokarz i wytłumacz, co miał oznaczać. I czy żałujesz, że go zrobiłaś? - Spojrzał na nią zaciekawiony. Grał w to z wujem, aby lepiej się poznać. Raczej nie polepszyło to ich relacji, ale wiedzieli o sobie wszystko. Chyba.
Zaskoczyło ją to, że się zaśmiał. Spodziewała się... właśnie. Czego się spodziewała? Raczej, że przewróci oczami albo prychnie. Patrzyła na niego z otwartymi ustami. Może wydawać się, iż on w ogóle nigdy się nie uśmiecha ani nie śmieje, co za niespodzianka! A jego śmiech... Hope zrobiło się cieplej gdy go usłyszała. Dziwne. Cieszyła się, że udało jej się rozśmieszyć chłopaka. -I pewnie będę musiała wrócić jako Nadzieja Pand do dominatorium..-westchnęła i uśmiechnęła się lekko. Na pewno będzie to dziwny widok. Ludzie pomyślą, że jest pewnie po jakiejś porządnej kłótni z chłopakiem. Hope w poważnym związku? Hahaha. Jakoś mało obchodziło ją to co pomyślą, lecz bardzo dobrze wiedziała, iż wygląda po prostu idiotycznie. -Czy mam tatuaż... mam!-pokazała mu nadgarstek, tatuaż przedstawiał połowę serduszka. -Może i wydaje się to idiotyczne, ale... dla mnie to dużo znaczy.-urwała na chwilę i wzięła głęboki wdech-Gdy się zakocham, chciałabym zrobić drugą połówkę. Nie chodzi mi o taką krótkotrwałą miłość, lecz... o miłość na całe życie.-przejechała palcem po tatuażu. Ciekawe czy w ogóle wytatuuje sobie brakującą część. Czy może zawsze zostanie ona jedynie odłamkiem? Od razu pomyślała o Aaronie. Nie są już razem, ale kochała go. I w sumie zepsuła ten związek, godząc się na głupi zakład. Myślała nawet, wtedy gdy byli w związku, o dokończeniu tatuażu, ale... wolała poczekać. Chciała mieć pewność, że to będzie on. I skończyło się. Teraz jest zupełnie sama. No, może nie zupełnie sama, ale czasami brakuje jej osoby, która ją przytuli, bez pytania czy coś się stało, po prostu przytuli. Bez zadawania jakichkolwiek pytań. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Tak bardzo chciała obudzić się kiedyś i spojrzeć na nadgarstek gdzie widnieje całe serduszko. Bez brakującej części. Otrząsnęła się z zamyślenia, czuła, że Levi na nią patrzy. -A...wiem, że to mało oryginalne, ale też chciałabym wiedzieć czy masz jakiś tatuaż-powiedziała spoglądając na niego.-I chcę jeszcze wiedzieć...ile masz lat?-znów się lekko uśmiechnęła. Był zdecydowanie starszy, tylko ile?
Wpatrywałem się uważnie w nadgarstek dziewczyny, starając się przetworzyć jej słowa. Niby ma siedemnaście lat, a zachowuje się jak ktoś o wiele dojrzalszy od osób w jej wieku. Zastanawiam się, jak do tego momentu potoczyło się jej życie, jednak ten smutny wzrok... Sprawia, że czuję się za nią odpowiedzialny; że nie mogę do niej dopuścić więcej smutków, a tylko same szczęśliwe chwile. Cholera, co ona ze mną wyprawia?! Ze wszystkich sił powstrzymując się od przytulenia jej, oderwałem wzrok od jej tatuażu i ściągnąłem ramoneskę. - Stuknęło już dziewiętnaście wiosen, moja droga. Chwila. Od kiedy ja się tak zwracam do nowopoznanych osób? Ta blondynka serio źle na mnie działa. - Tatuaże mam trzy. Tutaj, tutaj i tu. - Wskazywałem po kolei nadgarstek, ramię i lewą stronę klatki piersiowej. - Ten na nadgarstku był pierwszy, nie oznacza nic. Chciałem po prostu zobaczyć, jak to jest. Ten na ramieniu jest bardziej skomplikowany... W ogromnym skrócie, mocno przemawiają do mnie idee "Zwiadowców". Jak będziesz chciała bardziej wgryźć się w temat, pożyczę ci mangi... A ten trzeci... To długa historia. - Z powrotem założyłem kurtkę, odwracając wzrok. Przez jedną cudowną chwilę udało mi się oderwać myśli od NIEJ, a tu temat znowu niebezpiecznie zahacza o nią. Westchnąłem w duchu, spoglądając na moją rozmówczynię. - Gdybyś mogła cofnąć się w czasie i naprawić jedną rzecz, to co to by było?
Wybacz mi, że tak długo czekałaś... I testuję perspektywę pierwszoosobową. Przepraaaszam ;-;
No wreszcie się doczekałam, leniu! *-* -Cóż-w tym właśnie momencie stwierdziłam, że będę naśladować jego ton głosu.-Mój drogi, myślałam, że jesteś młodszy.-uśmiechnęłam się. Nie miałam pojęcia czy chłopak teraz sobie drwi czy stara się być bardziej sympatyczniejszy. Jednak... to miłe. -Czytałam, kapralu.-powiedziałam cicho z lekkim uśmiechem na twarzyczce.-Jednak nigdzie nie mogę znaleźć tomu ósmego.-zaczęłam pocierać dłonie. Ale zimno. -O rany...-westchnęłam. Tyle tego było. Zimno. Najchętniej teraz wślizgnęłabym się pod kocyk z ciepłą herbatką. Lecz z drugiej strony nie chciałam przerywać rozmowy z nim. Coś jest nie tak. Otrząsnęłam się z chwilowego zamyślenia. -Chciałabym odnowić znajomość z...-Coś kapnęło na moje ramię. Kropla deszczu. Deszcz. I zaczęło lać.
Trzydzieści godzin bez snu robi swoje, dzisiaj wypił już chyba trzy kawy i dosyć mozolnie płynął mu czas. Alkohol był jednym z rozwiązań które sprawiały że jakoś normalnie funkcjonował, była to dobra odskocznia. Był raczej typem faceta co potrafił dużo wypić i zachowywać się jakoś normalnie, gdzie na imprezach zostawał jednym z ostatnich. W dłoniach trzymał kubek z już nieco letnią kawą, od czasu do czasu brał drobnego łyka. Droga przez park była jedną z krótszych, mógł iść jeszcze uliczkami Hogs przez dwie dzielnice mieszkalne ale szczerze mówiąc nie chciał spotkać kogoś znajomego. Jeszcze mu brakowało tego by ktoś go pouczał co ma ze sobą zrobić. To co teraz sądził o swoich znajomych pozostawiało wiele do życzenia, chciał pogadać raz z Alice ale zwierzanie się tej dziewczynie mogło spowodować więcej problemów. Skrócił w tym momencie trasę schodząc na boczną ścieżkę parku, gdzieś w oddali była ławka, ogółem wzrok płatał mu tej nocy figle. O tej godzinie wydawało mu się że co chwilę kogoś widzi w oddali, jednak nie było to istotne. Byle do baru, tak sobie powtarzał dopijając do końca kawę. Rzucił gdzieś za siebie kubek i zsunął z dłoni pierścionek który zakupił dla siebie i Oriane. Szedł tylko przed siebie nie patrząc teraz na drogę, tylko na niego i na to co było napisane na odwrocie. Skrzywił się delikatnie i zacisnął szczękę zaciskając pięść razem z małym, srebrnym kółeczkiem. Forma przynależności, wspólnych przeżyć.. kłamstwa. Miał ochotę cisnąć po prostu w niego bombardą, byłoby efektownie i pewnie by nigdy już go nie znalazł.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Była wściekła całą sytuacją, która nastąpiła w Podwodnej Sali. Szczeniak myślał, że wyrwie starszą studentkę i będzie miał czym się potem chwalić w Pokoju Wspólnym Puchonów. Nie znosiła tego domu, ci ludzie byli beznadziejni. Tylko Slytherin miał dla niej jakąś wartość. Łyknęła chyba z trzy tabletki chcąc się szybko uspokoić, a potem sięgnęła głupio po alkohol. Nie miała pojęcia, albo też nie dopuszczała do siebie myśli, że ostatnio dopadające ją stany lękowe, senność i myśli samobójcze są spowodowane właśnie przez te mieszanki, których nie powinna w żadnym wypadku łączyć. Tym razem nie miała ochoty pić w zamku bo może złotowłosy Puchon zapragnie jej poszukać i gdy będzie w nieświadomości rozebrać i wykorzystać. Chciała udać się do Hogsmeade, stracić gdzieś w parku przytomność i nigdy się nie obudzić. Wyglądała fatalnie. Nic w niej nie było z królowej szkoły, prędzej wyglądała teraz jak królowa rynsztoka. Doszczętnie zniszczona. W jednej ręce butelka ognistej,a w drugiej jej sztylet. Wiedziała, że różdżka w żaden sposób jej nie pomoże bo w tym stanie nie będzie mogła rzucić zaklęcia, ale zawsze mogła się tym nożem zaciąć albo przypadkiem na niego nadziać. Traciła trochę już kontakt z rzeczywistością, a butelka w 1/3 była opróżniona. Nie spodziewała się nikogo spotkać. Idąc nie widziała Lucasa, który też raczej nie patrzył przed siebie. Nóż, który trzymała w ręce ostrzem przejechał po jego ramieniu zostawiając ślad. Katherine odbiła się od masywnego i silnego ciała upadając na ziemię. Butelka trafiając na twardą nawierzchnię, jaką była kostka brukowa, rozbiła się na mnóstwo małych, szklanych kawałeczków. Nie miała chyba pojęcia ponieważ jej oczy błądziły dziko w tej ciemności. -Kim jesteś?! Odsuń się ode mnie bo cię zabiję! - warknęła wściekle, trochę jak obłąkana.
Nie spodziewał się na kogoś natknąć i to był chyba największy błąd jaki dziś popełnił. Podniósł głowę dosłownie w tym samym momencie kiedy zderzył się z nieco mniejszą od siebie postacią. W pierwszej chwili poczuł tylko uderzenie, w drugiej natomiast jak piekło go niesamowicie ramię. Olał nieco temat ramienia nie przyglądając mu się i po prostu odpowiedział kobiecemu głosowi wydobywającemu się z dołu. Nie poznał od razu głosu Katherine, jednak sądził że Ona znała jego głos bardzo dobrze i zdawała sobie sprawę z kim rozmawia.- Hej.. spokojnie, nic Ci przecież nie zrobię. Lucas, chodzę do Hogwartu. - Podszedł do niej powoli, zauważył że trzymała coś w dłoni, czyżby była to różdżka jakby Ślizgon chciał zrobić coś złego? Uklęknął przy niej i wyciągnął do niej dłoń by się podniosła, dopiero teraz dojrzał z kim ma do czynienia. W pierwszej chwili zamarł bo dojrzał też co dziewczyna posiada w dłoni, a także słyszał co nieco na jej temat i domyślał się czemu nie było jej w Hogwarcie. Jej stan też pozostawiał wiele do życzenia, w tym momencie zerknął na nieco zakrwawioną bluzę na ramieniu, nie była to najbrzydsza rana. Należała raczej do tych płytszych jednak jakaś krew się polała. Chłopak w jednym momencie po prostu złapał jej rękę z nożem w nadgarstku i syknął zły patrząc jej w oczy. - Puść to, teraz. - Jego zła twarz mówiła sama za siebie, jeszcze tego mu brakowało żeby zrobiła mu większą krzywdę niż to ramie. Lekko ją ścisnął ją żeby puściła ten cholerny nożyk.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Czy ten pieprzony Kray musiał wszędzie zgrywac bohatera? Nie miała pojęcia, że drasnęła go swoim sztyletem. Dopiero w momencie gdy latarnia blisko nich znowu się zapaliła dostrzegła znajomą ale rozmazana twarz. Nie lubiła tego człowieka. W tej chwili zachowywała się trochę jak w amoku. Była palkarzem w drużynie więc nie tak łatwo puściła nóż. Zobaczyła krew na nożu, a jej oczy zrobiły się wielkie jak pięć złotych. Wtedy jej dłoń się lekko rozluźniła, więc chłopak mógł to narzędzie zbrodni od niej zabrać. Myśląc, że zrobiła sobie krzywdę wstała gwałtownie z ziemi i weszła na ławkę podciągając kolana pod brodę. W momencie podnoszenia ręką zgniotła ostry fragment szkła. Czuła rwanie, a krew zalewała jej dłoń i kapała teraz na ławkę. Schowała głowę między kolana. -kimkolwiek jesteś Lukas, kojarzę twój głos. Odejdź, nie krzywdź mnie- powiedziała z przerażeniem w głosie. Wyglądała tak jakby nic nie kontaktowała albo była nacpana. W każdym bądź razie bała się tego chłopaka. Czuła jak szczypie ją ręka ale nie miała nawet ochoty się zająć tym bólem. Krew płynie a potem przestanie. Patrzyła się teraz tępo przed siebie w przestrzeń.
Sięgnął po nóż i po prostu wbił go w ziemię ostrzem tak, by nikt się nim już nie skaleczył. Zerknął na swój bark oraz na idącą w stronę ławki Kath. Odetchnął ciężko, sądził że była tylko pijana i dlatego się tak zachowywała jednak dalsze słowa nieco go przerażały. Ta Ślizgonka nigdy się tak nie zachowywała, a w dodatku jej ruchy były jakieś mozolniejsze. Sięgnął po różdżkę i przystawił ją do swojej rany, cicho szepnął. - Haemorrhagia iturus. - Rana przestała krwawić, chociaż tyle dobrego. Podszedł do dziewczyny, zauważył że zrobiła sobie coś z ręką więc postanowił zainterweniować. Ujął jej dłoń w nadgarstku i wyprostował powoli palce, użył tego samego zaklęcia mówiąc. - Chcę pomóc, nie krzywdzić. - Zaraz po chwili wpadł na pewien pomysł, wycelował w nią różdżką i rzekł nieco głośniej. - Stoxe.. Katherine, kontaktujesz.. mów co jest grane. - Zaklęcie miało na celu wyleczyć efekt upojenia alkoholowego, może to się stało jednak mieszanka zdążyła wniknąć do krwi stąd to dziwne zachowanie. Na sam koniec użył zaklęcia "Vulnus alere" by zaleczyć jej ranę, oraz swoją po czym po prostu dodał. - Możesz wstać? Nie czas na głupie wspomnienia o przeszłości, pytam o dosyć poważne rzeczy. Czy wszystko z Tobą w porządku? - Wystawił ku niej dłoń by pomóc jej wstać. Gdyby była sobą to pewnie ten sztylet zamiast go drasnąć, znalazłby się w co najmniej połowie swojej długości w jego barku. Ślizgonka chyba nie była w stanie sięgnąć po narkotyki, chociaż.. kto wie w tym momencie co chodzi jej po głowie po ostatnich wydarzeniach.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Ta Ślizgonka po prostu od momentu złamania serca, straciła jakiekolwiek chęci do życia. Praktycznie pragnęła o tym by je sobie odebrać i często wpadała w stany depresyjne. Nieświadomie przesunęła ręką po policzku i włosach, które teraz będą się lepić od jej krwi. Czuła jak chwyta jej dłoń i rozprostowuje delikatnie jej palce. Rana była głęboka od szkła, ale Kath nie czuła teraz praktycznie bólu poza delikatnym szczypaniem. -Zostaw, to nie boli, tylko delikatnie szczypie, zaraz przejdzie- powiedziała starając się wyrwać mu dłoń. Nie chciała żadnej pomocy. W pewnym sensie nie do końca kontaktowała nawet z kim rozmawia. Dopiero gdy rzucił na nią zaklęcie odrobinę ją na moment otrzeźwiło, ale to nie było wiele ponieważ to co zażyła już zdążyło przeniknąć do jej krwi. Zakręciło jej się w głowie obróciła głowę w stronę chłopaka i po prostu zwymiotowała mu pod nogi. Chwilę jej zajęło nim ogarnęła co się dzieje. Na szczęście ona sama nie była we własnych wymiocinach. -Katherine, tak , to ja, chyba ja- powiedziała odrobinę nieprzytomnym głosem, mówiąc jakby od niechcenia. Zupełnie tak jakby w ogóle nie miała ochoty rozmawiać. Potem dopiero otworzyła oczy i uśmiechnęła się krzywo, ale chcąc nie chcąc dziwnie to wyszło. -Mogę wstać, zaraz sobie stąd pójdę. Tak, w porządku. Nie, nie, nic nie jest w porządku. To twoja wina! - powiedziała niezadowolonym tonem. Motała się we własnych wyznaniach nie wiedząc co mówić. Trzęsła się jakby miała dreszcze z tego wszystkiego. -Ani mi się waż informować o całym zajściu mojego ojca, znowu mnie zamknie w tym ośrodku bez słońca i ludzi. To nie moja wina- prawie wykrzyczała po czym próbowała wstać, ale z powrotem opadła na ławkę, widocznie to jeszcze nie była ta pora. Znowu zwymiotowała przed siebie przy ławce. Lucas doskonale znał Kath, wiedział, że gdyby chciała to wbiłaby mu ten sztylet głęboko, byle go to zabolało.