Urocza ścieżka, ciągnąca się przez cały park. Co jakiś czas na jej uboczu znajdują się wygodne ławeczki, na których można przysiąść, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i posłuchać radosnych treli ptaków. Nie brakuje tu roju bzyczków, much siatłoskrzydłych, pary zakochanych memortków czy na krańcu parku drzewa opanowanego przez chochliki kornwalijskie. Uwaga też na niuchacze, podobno gdzieś nieopodal znajduje się ich nora.
ozdabianie ścieżki:
Ozdabianie głównej ścieżki
Kwiaty, wianki i girlandy, majowe bukiety i miniaturki wiklinowych kukieł, to wszystko czeka, żeby zostać rozwieszone wzdłuż całej głównej ścieżki! Czas udekorować park tak, by nawet leśne istoty widziały z daleka, że czarodzieje obchodzą Beltane!
Przez całą długość tej alejki porozstawiane są kosze z najróżniejszymi ozdobami. Uliczni muzycy przygrywają celtyckie rytmy, wróżki latają rozwieszając kwiaty na lampach, ławkach i wszystkim, co może zostać ozdobione. Oczywiście każdego przechodnia też zaciągają do pomocy! Chce się mieć piękne Beltane? Trzeba je sobie przygotować!
Rzut k6 na ozdabianie:
1 Magiczna drabina wydawała się dobrym pomysłem, wydłuża się i chodzi tam, gdzie akurat chcesz coś powiesić. Tylko że ta twoja jest fanką wyścigów i mocnych wrażeń, co chwila gdzieś cię ponosząc lub wystrzeliwując zbyt gwałtownie i wysoko.
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - gratulacje! Choć to nie było łatwe przy jej najnowszym wybryku, udaje ci się utrzymać! Nieparzysta - niestety, ten trick wziął cię z zaskoczenia i spadasz z drabiny! Nie, drabinie wcale nie jest przykro.
2 Jeżeli wianki są magiczne, powinni o tym wcześniej ostrzegać, prawda? Cóż, nie zrobili tego... I ta magia jak widać cię dotknęła. Z twoich paznokci wyrastają kwiaty, a wszystko co chcesz łapać czy podnieść jest nimi oplatane. Jeżeli przedmiot jest zbyt ciężki, żeby utrzymać się na łodygach, upada, wyrywając za sobą kwiatki. Tak, boli to jak wyrwanie paznokcia! 3 Wśród wszystkich ozdób dostrzegasz jajeczną pozytywkę! Skoro ktoś ją tu zostawił, znaczy, że już jej nie potrzebował, prawda? Możesz zatrzymać przedmiot! Koniecznie upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! 4 Wróżki szaleją wszędzie! Tym razem jednak ich psoty całkiem ci pomogły, chyba musiały wziąć bardzo na poważnie to przystrajanie, bo wyczarowały ci skrzydła! I to nie byle jakie! Z twoich pleców wyrastają skrzydełka jak u hipnotyki mesmeri ze wszystkimi ich właściwościami. Możesz spróbować zahipnotyzować kogoś: Wraz z hipnotyzowaną osobą rzucacie 2k6, osoba o wyższym wyniku wygrywa. Jeżeli hipnotyzujący wygrał - osoba hipnotyzowana jest pod wpływem hipnotyzującego przez jedną swoją kolejkę. Hipnotyzujący może w następnej spróbować po raz kolejny ją zahipnotyzować. Jeżeli osoba hipnotyzowana wygrała - opiera się hipnozie i, co więcej, nie da się jej już zahipnotyzować! 5 Spośród kwietnych ozdób wyskoczył na ciebie maratus!
Rzut k6, by zobaczyć co się stało:
Parzysta - Maratus nie jest zachwycony, że grzebiesz w jego kwiatkach! Kąsa cię halucynogennym jadem i to kilka razy, przez co wszystko nabiera przesyconych barw i faluje! Nieparzysta - Maratus zdaje się akceptować twoje towarzystwo, a chyba nawet cię polubił! Wskakuje ci na ramię jak papuga i powtarza za tobą każde słowo!
6 Przypałętał się do ciebie całkiem przyjacielski żabert, który bardzo chce ci pomagać. Cóż, co cztery ręce to nie dwie, a on bardzo sprawnie porusza się po drzewach i wiesza razem z tobą girlandy! I tylko czasami za bardzo interesuje się twoją różdżką...
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - widzisz, że żabert zasadza się na twoją różdżkę i w porę jej dobywasz, żeby pokazać mu jakieś magiczne zaklęcie i na chwilę zaspokoić jego ciekawość. Nieparzysta - żabert nie tylko sprawnie wiesza girlandy, ale z równą wprawą wykrada różdżki! Właśnie udało mu się ją zabrać i teraz próbuje samodzielnie coś wyczarować, machając nią na prawo i lewo!
Szarość, szarość jak okiem sięgnąć – spełzała z chmur na ziemię. Chłód skuwał czarodzieja do samych trzewi, brnąć po kostki w stronę zamku, przypominał mokre, nastroszone ptaszysko. Kamienne stopnie były śliskie, a cały gmach własnego domostwa, wydawał się dzisiaj odrzucający bardziej, niż zwykle. Bardziej, niż zawsze. Wspinał się, unosząc zmoknięte połacie peleryny, kaptur opadł na sczerniałe oczy. Ruszył prężnym krokiem do sieni, w blade palce ujął drewnianą skrzynkę. "Cztery. Brakuje akonitu." Zmarszczył brwi. Nie zamierzał odpuszczać, nie z tak błahego powodu. Zagarnął ramieniem wszystkie pergaminy, zaś ona wbiły się w powietrze i osypały powoli na podłogę jak jesienne liście. Pyk, szarpnięcie w okolicach pępka – już go nie było. Hogsmeade przywitało słońcem. Ciepłymi promykami stulało czarodzieja. To była dobra odmiana dla wiecznie szarych, wiecznie deszczowych wrzosowisk. Prędkim krokiem udał się do Derwisza i Bangesa, zakupił, co miał zakupić i z powrotem wypadł na ulicę. Już zamykał oczy, już miał się teleportować, gdy coś, ktoś wpadło na niego, a że utrzymywał ciało lekkim, na potrzeby magicznej podróży, jako że, ten ktoś, coś wytrąciło mu laskę z rąk – Morpheus upadł. Tak klasycznie, na tyłek. Merlinie, kiedy on ostatnio w ten sposób witał się z podłogą? Oprzytomniał bólem w kościach. Zamrugał powiekami, nie rozumiejąc przeniósł zwęglone spojrzenie na chłopaka, niestarego, niemłodego – ucznia, jak się patrzy. Merlinie, nie uwierzysz, na domiar złego chłystek ten, rąk nie umiejąc pohamować, spróbował wysupłać dłoń Stenharda. Niedobrze, pomyślał sobie. Niedobrze dla chłopaka. - Ależ skąd. – odrzekł Morpheus, podźwigając się z pomocą laski. Kaleka noga rwała tępym bólem. – Młodość ma te swoje prawa, prawda? Uśmiech, który złożył usta w przymilnym wyrazie, nie sięgnął węgielek.
No tak, pogoda dzisiejszego dnia naprawdę powalała na kolana, od dawna już chyba tak nie było. Bo nieczęsto w Anglii takie meteorologiczne wybryki się odbywają, normalną pogodą dla tego środowiska jest szarość i tak chyba musi pozostać, przynajmniej od początku roku szkolnego. Ręka Logana chyba nie była mu potrzebna, ale on po prostu chciał go tylko podnieść, no ale jeśli sam sobie poradził z małą pomocą laski, to Logan od razu swoją rękę cofnął. - Uff, to dobrze. - uśmiechnął się w jego kierunku, zabiegany był i po prostu nie zauważył nadchodzącego mężczyzny, proste i logiczne, chyba... - Jaka młodość? Po prostu Pana nie zauważyłem. - popatrzył na niego poważnie, bo w sumie nie wiedział o co mu chodzi, co młodość ma z tą sytuacją wspólnego?
- Młodości wolno nie zauważać. – odrzekł, łypiąc na Logana spod rzęs, analitycznie. – Wpadać na ludzi, bo w głowach hormony, prawda. Miłostki. Wygłupy. Ależ był niego wiedźmak. Wyjęty gdzieś z pierwszych stron czasów, choć w istocie przecież - wcale nie taki stary. Stetryczały i marudny, zrzędliwy. Otaksowywał Logana od stóp do głów i z powrotem. Węgielki bacznie przyglądały się młodzieńczej twarzy, a węgielki wzdychały w zmęczeniu, że z o takimi, od września przyjdzie mu się zmagać. Aż wargi odpowiedziały tej myśli skrzywieniem - Morpheus Stenhard. – czarodziej opuścił jedną dłonią laskę i wysunął ją, bladą i podłużną w stronę chłopaka. Nazwisko nic nie powinno mu powiedzieć, wszakże ugadali się z dyrektorem dopiero kilka dni temu. Na temat jego pracy. W Hogwarcie, Merlinie, któż by się spodziewał?
Kompletnie nie wiedział o co mu chodzi, przecież tylko na niego wpadł, a ten wygaduje o jakichś miłostkach i hormonach, okres dojrzewania ma już za sobą, teraz pozostało tylko szybkie odmierzanie czasu do starości. - No dobra, niech będzie tak jak Pan mówi. - już się z nim zgodził, bo pewnie nadal by nawijał o tym, jak to dobrze być młodym albo coś w tym stylu. - Logan Valley. - oczywiście odwzajemnił uścisk dłoni, nie kojarzył tego staruszka, bo w sumie po raz pierwszy w życiu Logan został na dłużej w Hogsmeade, teraz ma tu nawet mieszkanie, ale jeszcze nigdy nie wiedział twarzyczki Morpheusa wcześniej. - Ma Pan coś wspólnego z Hogwartem? - zapytał tak czysto profilaktycznie, bo może to jakiś nauczyciel albo pracownik, który niedawno dostał pracę i w nowym roku zasili szeregi grona pedagogicznego?
Uśmiech był paskudny. Skrzywił blade wargi Morpheusa, obnażając rządek zębisk, rozkazał zapaść się punktowo policzkom. - Nowy nauczyciel run. – skinął głową, a nawet na rzęsach igrało rozbawienie, podrygiwało. Założył, że jeśli przedstawi się młodziakowi, odwdzięczy się on tym samym, Morph pozna nazwisko i będzie mógł tępić chłopaka w nastającym roku szkolnym. To takie w jego stylu, mieć za pewnik rozrywkę, rozrywka wszakże być musi. Stagnacja to najgorsze, co może nas spotkać. Chyba, że Logan okaże się w porządku. Nie żeby Morph mu to ułatwiał, of kors.
wybacz poślizg, długość i w ogóle jakość. kackackackac
Pogoda może nie jest najpiękniejsza, a kałuże pokrywają niemal całą powierzchnię ścieżek, ale to nie przeszkodziło Melody w wybraniu się na spacer podczas czasu wolnego od nauki. Trzeci rok to nie przelewki i wypadało się zacząć uczyć, ale przecież chwila oddechu również jest potrzebna do funkcjonowania. Uwagę dziewczyny przykuły dwie czarownice, kłócące się o coś pod jednym z drzew i nie zauważyła błota, na którym poślizgnęła się, wywracając wprost na mokrą od deszczu ziemię. Całą tą sytuację spostrzegł profesor Russeau i zmartwiony stanem jednej ze swoich uczennic postanowił jej pomóc.
Melody rzuca kostką, która powie o jej stanie: parzysta – skręcona kostka nieparzysta – jedynie obicia, wszystko jest w porządku
Melody nie była przystosowana do ciągłego przesiadywania wewnątrz murów ogromnego zamku. Zdawała sobie sprawę z tego, iż będąc w trzeciej klasie powinna dostosować się do tego trybu życia, w końcu od tych dodatkowych kilku godzin mogła zależeć jej przyszłość, ale czuła także doskonale, że jeszcze chwila i zacznie na oślep rzucać zaklęciami. To przeważyło, a dziewczyna zdecydowała, że trochę czasu wolnego jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Melody nie była jedną z tych delikatnych dziewczynek, więc nawet nieciekawa pogoda i liczne kałuże nie mogły jej zniechęcić. Ubrała się ciepło, a na miejsce swojego spaceru wybrała ścieżkę w parku. Choć wzrok miała nieco rozmyty, szła bardzo ostrożnie i starała się zwracać uwagę na otoczenie. Z tego lekkiego zamyślenia wyrwały ją wreszcie dwie kłócące się o coś czarownice. Blackthorne uniosła wzrok, a na jej czole uformowała się zmarszczka konsternacji. Nie zamierzała jednak wtrącać się w nie swoje sprawy i chciała po prostu pójść dalej. I wystarczyła ta jedna chwila, aby dziewczyna nastąpiła na śliską powierzchnię błota i boleśnie wylądowała na ziemi. Z gardła Krukonki wydobyło się głuchę jęknięcie, a pod powiekami zgromadziła się warstwa łez. Złapała się za pulsującą bólem kostkę. Chyba się pomyliła, trochę czasu wolnego może poważnie zaszkodzić.
6, czyli parzysta, a to znaczy, że mam skręconą kostkę :c
Zapach deszczu, wciąż wyczuwalny w powietrzu. Wilgoć, gęstniejąca w atmosferze. I... kałuże. Kałuże, które skutecznie ściągnęły go do parku przed powrotem do zamku. Gdyby był o te dwadzieścia lat młodszy to pewnie bez namysłu wskoczyłby do jednej z nich, dla samej radości ochlapania kogoś idącego obok. Zmrużył oczy, zastanawiając się nad tą myślą. Nie żeby jakoś specjalnie wydoroślał od tamtego czasu... Mógłby... Czysto teoretycznie... Ochlapać kogoś... Rozejrzał się dyskretnie, ale niestety nie dostrzegł nikogo kogo by specjalnie nie lubił, poza tym no przecież dorosły, nauczyciel, odpowiedzialny, poważny - takie głupie przymioty i cechy, które inni ludzie odruchowo przyklejali mu do szat. Zupełnie błędnie. Zachowuj się jak należy, dorośnij, ofuknął by go ojciec. Od kiedy pamiętał miał wielką trudność z przyswajaniem sobie mądrości tegoż właśnie ojca. Przystanął na ścieżce, kontemplując te dające do myślenia kałuże. Nawet założył dłonie za plecami, sprawiając pozory skupionego na czymś wielce istotnym. A tu proszę, w mózgu jedynie możliwości wykorzystania takich oto wodnych pułapek. Niektórzy nigdy nie dorastali i z każdego najdrobniejszego czynu potrafili czerpać radość. Z zamyślenia wyrwał go gwałtowny ruch, na samym krańcu jego pola widzenia, oraz następujący zaraz po nim sygnał dźwiękowy oznaczający czyjąś krzywdę. Odwrócił głowę w ową stronę, a widząc na ziemi Krukonkę, ruszył w jej stronę. Pierw parę kroków wolnych, ale widząc że się nie podnosi, ruszył szybkim truchtem. Ostrożnie. Sam nie miał ochoty sprawdzać z bliska stanu parkowych alejek, a zbytni animusz mógłby go bardzo szybko do nich zbliżyć. Będąc blisko zwolnił, zważając by jeszcze dziewczyny przypadkiem nie ochlapać. O ironio. Zbliżał się do Melody z jej lewej strony, więc z pewnością mogła go dostrzec nawet ze spuszczoną głową. Kucnął przy niej, niespecjalnie zważając na fakt że jego czarna szata zaraz od kolan w dół będzie mokra i w piachu. Gdyby zależało mu na higienicznej czystości to wcale by jej nie nosił na karku. - Jesteś cała? - Spytał, a w pytaniu owym zaplątała się jaka troska. Zaraz jednak spuścił błękitne wejrzenie na kostkę Krukonki, otuloną palcami jej dłoni. Głupie pytanie. Przeniósł na moment wzrok na otoczenie, nim ponownie skupił go na niej. Całkiem blisko mieli jedną ławeczkę. Zawsze to lepiej niż ziemia. - Pomóc Ci wstać?
Choć koordynacja ruchowa Mel dawała o sobie znać w dość przykry sposób już od lat dziecięcych, los bardzo sporadycznie karał ją w bolesny sposób. Ale kiedy już jej się to przytrafiało, zaczynała reagować przesadnie emocjonalnie, nie potrafiła patrzeć na sytuację z innego punktu widzenia niż jej własne, co skutkowało spięciami na linii Melody - owa pomocna osoba. I po tym mało efektownym upadku, racjonalny umysł Blackthorne zrobił więcej miejsca głupim uczuciom, usprawiedliwiając się przed jego właścicielką przepracowaniem. Tak czy inaczej, ból kostki był na tyle potężny, że przysłonił jej świadomość tego, iż jest czarownicą. Uniosła wzrok, dostrzegając zmierzającego w jej stronę profesora, który był świadkiem jej przegranej z błotem. Wiedziała, że jej wygląd musi wzbudzać litość. Duże oczy szkliły się powstrzymywanymi łzami, włosy kleiły do zmarzniętych policzków, a kostka przekręcona była chyba w nie do końca właściwym kącie. Takie trochę siedem nieszczęść. - Zrobiłam sobie coś w kostkę, tylko to - potwierdziła, ignorując fakt, że było to trochę głupie pytanie, zważywszy na okoliczności. Podążyła za wzrokiem profesora. Faktycznie ławka nie znajdowała się daleko, a bez wątpienia była wygodniejsza niż ziemia. A już z pewnością mniej mokra. Skinęła głową, w myślach postanawiając sobie, że nieważne od tego, jak silnego dozna bólu, dokuśtyka do ławki. Nie przewidywała innej opcji. - Byłabym wdzięczna, profesorze.
Mając wrodzone (czy może przysposobione?) pokłady empatii nie zamierzał pozostawić pokrzywdzonej uczennicy samej sobie. Inna rzecz, że ta opiekuńczość była wyjątkowo wybiórcza - jednocześnie miał obowiązek udzielenia pomocy i... czasem ten obowiązek dla wygody omijał. Typowo ślizgońskie podejście, jeśli chodziło o bilans ewentualnych zysków i strat. Nie raz przymykał oko na cudzą krzywdę, jeśli tylko mógł dzięki niej coś otrzymać. Okrutne? Rzec by się chciało, że praktyczne. Od kiedy jednak przyjął pozycję nauczyciela sytuacja trochę się komplikowała. Komplikowała się również udzielana pomoc. Elijah klęknął na jednym kolanie, by mieć lepszy punkt podparcia. Przemknęło mu przez myśl, że równie dobrze mógł jednak pójść z tymi kuropatwami do hipogryfów. Na pewno nie ubrudziłyby go w większym stopniu niż on siebie teraz, a wszystko i tak pod koniec dnia miało pójść do czyszczenia. Człowiek się uczy całe życie. W każdym jednak razie - klęknął i objął jej plecy prawym ramieniem, czekając grzecznie aż ona się go pewnie chwyci. Trochę głupio by wyglądał, gdyby mu się wyślizgnęła. - Zaraz zobaczymy co da się z tym zrobić. - I tu właśnie zaczynała się ta zabawna część, w której każdy interpretuje słowa jak mu się żywnie podoba. Ewentualnie zupełnie ignoruje ich sens, bo przecież wypowiedział je z grzeczności, a chodziło mu o coś zupełnie innego. Przechodząc zaś do konkretów - z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy, lewą rękę wsunął jej pod kolana i wstał, mając dziewczynę na rękach. Trzymał ją pewnie, że nawet gdyby się szarpnęła, to spokojnie by ją utrzymał. No bo przecież skacząc na jednej nodze mogłaby sobie zrobić krzywdę albo nawet znowu poślizgnąć i wtedy miałby trochę większy problem z utrzymaniem jej w pionie. A tak, proszę - 10 punktów dla Slyt... kadry nauczycielskiej. Zdecydowanie powinni mieć własny kubek na punkty, czy inne napiwki. Do ławki było tylko parę kroków, a siedem nieszczęść jakkolwiek grzeszyło urodą, to wagą już nie. Mogło jednak wykazywać wolę walki... Wykazywało?
Melody nie chciała myśleć, z jakiego powodu profesor postanowił jej pomóc. Może był to poryw dobroci serca, może poczucie obowiązku... Czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Najważniejszym i niezaprzeczalnym faktem było to, iż mężczyzna nie zostawił jej samej sobie, kiedy została przymusowo uzależniona od osoby trzeciej. Wciąż siedząc w błocie i starając się robić dobrą minę do złej gry, Blackthorne obserwowała poczynania profesora spod lekko przymrużonych powiek. Okey, kompletnie nie podobała jej się zaistniała sytuacja. Ugh, bezsilność to taka beznadziejna sprawa! Mocno chwyciła się profesora, chcąc nieco ułatwić mu podniesienie jej do pionu. Bo przecież nie oczekiwała niczego ponadto. O ile w takiej sytuacji potrafiła przełknąć dumę i poprosić o pomoc... To bynajmniej nie lubiła nieporozumień wynikających z niedomówień. Albo złego doboru słów. Pomóc ci wstać? nie wskazywało na to, że jej wybawiciel postanowi cokolwiek innego niż... Pomóc jej wstać? Pisnęła głosem o ton wyższym niż normalnie, co miało być oznaką protestu, kiedy profesor tak po prostu bez uprzedzenia wziął ją na ręce. No chyba jednak nie! Krukonka szarpnęła się i to z dość dużą siłą, jak na taką małą, pokrzywdzoną istotkę. Gotowa była zaryzykować większe zranienie kostki, byle tylko wydostać się z tej uwłaczającej jej sytuacji. Ale nie! Raczej nie mogła spodziewać się, że siłą fizyczną przebije dorosłego mężczyzne, który ponad to chyba przygotowany był na takie wyskoki. To boleśnie ukuło uparte i samodzielne serce Melody. - Niech mnie pan natychmiast postawi na ziemię - zaprotestowała gniewnym głosem, mocniej wbijając paznokcie w ramię "wybawiciela" i starając się odnaleźć słabszy punkt chwytu. Musiał takowy istnieć!
Stał, jakby trochę rozdarty pomiędzy własną wersją wydarzeń, a jej. Spotkali się, dwójka upartych i samodzielnych stworzeń w jednym parku i przy jednej sytuacji. Żeby się tylko nie pogryźli. - Pozwól mi na krótką chwilę dedukcji - zaczął spokojnie, powstrzymując się od zirytowanego syku gdy wbiła mu paznokcie w ramię. Ależ te baby miały pazury! Bolało go, to jasne, ale poza lekkim grymasem na twarzy wcale nie miał ochoty dawać po sobie znać, jak niekomfortowo się poczuł. - Postawię Cię, zgodnie z wymienionym życzeniem, i znów wylądujesz na ziemi. Po pierwsze jest mokro, po drugie ścieżka nie jest ubita, po trzecie - co zresztą wynika z pierwszego i drugiego punktu - pełno tu kałuż. Jeśli poślizgniesz się, skacząc, to nawet podparta na moim ramieniu możesz wrócić do pierwotnej sytuacji. Tylko tym razem ja do Ciebie dołączę. I wtedy dopiero będzie dużo mamrotania, czerwonych uszu i udawania, że taka sytuacja wcale nie miała miejsca, a błoto na nas obojgu to się tam znalazło magicznie i przypadkowo. Pozwolił sobie na załączenie do swojego głosu irytacji, gdy ostatnie zdania opuściły jego gardziel. Zaraz po tym jednak umilkł, spoglądając na studentkę i szukając w jej oczach zrozumienia dla ich wyboistej sytuacji. - Nie warto być dumnym, kruku, gdy się przez to można rozbić na ziemi. Nie jesteś Ślizgonką, która by się doczołgała do tej ławki nawet na samych zębach, żeby tylko nie pozwolić sobie w żaden sposób pomóc. - Nie jesteś mną, przemknęło mu przez myśl. Bo on by się oczywiście wyrywał i gryzł nawet, gdyby go ktoś tak potraktował, jak on ją. Miał swój głupi upór i równie głupie poczucie, że co - ON TAM NIE DOJDZIE? Na starość mu trochę przeszło, ale nadal łatwo dawał się wpędzać w sytuacje, gdy musiał coś udowadniać drugiej stronie. A nie lubił. Zbyt leniwy bywał. - Ani to dobre, ani higieniczne, więc przestań się szarpać. Bo postawić Cię na ziemi mogę, ale konsekwencja tego będzie losowa. Znów cisza z jego strony, cicha świadomość że chyba miał w bucie kamyk i że niedaleko świergotały ptaki. Zupełnie abstrakcyjne i nie mające nic wspólnego z sytuacją, z jaką się tu zmagali. - To jak będzie, panno...? - Nie spamiętał jeszcze nazwisk większości swoich uczniów, zresztą póki się nie wyróżnili jakoś to wcale ich nie kojarzył poza twarzami. Błąd świeżej krwi.
Konflikt wisiał w powietrzu i nie trzeba było być szczególnie inteligentnym, aby to zauważyć. Tak to już jest w przyrodzie, że konfrontacja między dwoma silnymi charakterami nigdy nie wychodzi na dobre. Dziewczyna, czująca w tej chwili ukłucie złośliwej satysfakcji z powodu lekkiego grymasu na twarzy niedoszłego wybawiciela, z znieruchomiała na kilka chwil, aby wysłuchać wywodu zaserwowanego jej przez profesora. I naprawdę brała pod uwagę jego słowa, tylko że... ona już była takim stworzeniem, że trzeba było mieć mocne argumenty, aby ją do czegoś przekonać. I tak, mógł sobie przybierać ten rozsądny ton, jakim dorośli starali się wyperswadować wyjątkowo krnąbrnemu dziecku głupie pomysły. Mógł się irytować, złorzeczyć i argumentować swoje czyny. Melody zdecydowanie nie była stworzona do ugody. Fakt faktem, gdyby któraś ze stron ustąpiła prawdopodobnie bez konsekwencji dotarliby do ławki, a Krukonka mogłaby się już zastanawiać, czy kostka na jakiś czas zmusi ją do przystopowania z pędem życia. - Blackthorne - dopowiedziała uprzejmie, choć jej oczy krzyczały zupełnie coś innego. - Może niech pan teraz posłucha, co ja mam do powiedzenia. Nie zaprzeczę, że pomoc mi się przyda, bo nie jestem aż tak głupia, jak może się panu teraz wydawać. Ale jeśli ma to wyglądać w ten sposób, nawet teraz niech pan posadzi mnie na ziemi i idzie zajmować własnymi sprawami, a ja sama sobie z pewnością poradzę. W końcu nie jest pan ostatnim człowiekiem, który przejdzie dziś tą ścieżką. Przez Melody przemawiały uczucia i nie było co do tego wątpliwości. Pokłady złości gromadzące się w niej od pewnego czasu znajdowały ujście. Była zirytowana sposobem w jaki została potraktowana. I choć gdzieś w zakamarkach umysłu zdawała sobie sprawę, że rozsądek przemawia za profesorem, nie zamierzała oddać mu głosu. - Chcę, żeby pozwolił mi pan iść - zażądała. Reszta leżała w rękach profesora Russeau. W końcu Blackthorne siłą z nim nie wygra, a wszystko zostało już powiedziane, przynajmniej z jej strony.
- Narazie moja przyszłość jest jasna tylko do tego jednego momentu.
- Cieszysz się, że masz tak zaplanowaną przyszłość? - Zagadnęłam dopiero, kiedy wyszliśmy z baru. Wcześnie bardziej zaaferowana byłam rachunkiem, ubraniem się. W tym czasie zastanawiało mnie jak to jest, kiedy wszystko się ma tak perfekcyjnie poukładane. Sky już wie, co będzie robił za dziesięć lat pewnie. Co ze mną? Podejrzewam, że wiele się nie zmieni. Od kilku lat już stoję w miejscu. Chyba potrzebuję porządnego kopa by coś zrobić ze swoim życiem. Tymczasem jednak przyjemnie słucha mi się planów innych i dopytuje o nie. Dlatego liczyłam na to, że chłopak jeszcze coś mi opowie na ten temat.
- To wtedy moi rodzice mieli by problem
- Przyprowadziłbyś do domu taką pierwszą damę i by Cie razem ze mną wyrzucili – Zaśmiałam się cicho wyobrażając sobie jak by to musiało wyglądać. Przed oczami stanęła mi również jakaś wizja jego rodziny – Pozwól mi zgadnąć znowu. Na pewno nie masz rodzeństwa, skoro jesteś pewien swojej pozycji w firmie. Twoja mama... Pewnie jest wysoką blondynką o ostrym spojrzeniu i mocnej urodzie. Ojciec natomiast to wysoki, przysadzisty brunet, który zawsze jest poważny i nosi tylko garnitury - Zapewne ta wizja jest skrajnie sprzeczna z prawdą, ale dobrze się bawiłam wymyślając kolejne cechy i obserwując jego minę z nadzieją, że na coś jeszcze mnie naprowadzi. Gdy skończyłam mówić zaglądałam na niego z nadzieją, że nie chybiłam aż tak bardzo. Jednocześnie doszliśmy już do parku. Rozejrzałam się po tym miejscu. O tej porze roku jest naprawdę piękne. Zima ma to do siebie, że przeszkadza mi w niej wszystko – poza wyglądem. Właśnie, zapomniałabym. Gdy tylko stanęliśmy niedaleko jakiegoś drzewa gwizdnęłam głośno czekając przez chwilę. Nie minęły dwie minuty, a na drzewie obok nas wylądowała Loki, która widząc nową osobę najpierw się napuszyła, a zaraz potem rzuciła „Dzień dobry”.
- Dobrze jest wiedzieć, co będzie się robić w przyszłości, która jest już tak niedaleko. - powiedział patrząc się w niebo. Tak, to prawda. Ta firma to jedyna rzecz, która mogła zapewnić mu byt w przyszłości. Bez tego mógłby zająć się co najwyżej muzyką, a i tam trzeba mieć jakieś znajomości. To wszystko jest takie skomplikowane. Żeby już teraz musiał martwić się przyszłością, która jest jeszcze trochę przed nim. - Moja matka jest z pochodzenia japonką i bardzo ją przypomina. Ma czarne włosy i do tego niemal brak charakteru. Natomiast mój ojciec jest blondynem z długimi włosami. Miał zostać kompozytorem i producentem, ale stworzył firmę i związał sie z firmą mojego dziadka. - odpowiedział śmiejąc się. Miło płynął mu z nią czas, gdyby można go tak zatrzymać. Była to jego pierwsza rozmowa od niepamiętnego czasu, w której czuł sie tak swobodnie. Mógłby rozmawiać tak wiekami. W pewnym momencie dziewczyna wywołała śnieżnobiałą papugę. Och, a więc to było jej "dziecko". Dość ciekawe. Skylar nigdy do tej pory nie spotkał się z takim ubarwieniem piór u papugi. A do tego gadała! Cholera jasna. Ale fajnie! - Cześć! - odpowiedział papudze. - Robisz takie samo niesamowite wrażenie jak twoja pabi - dopowiedział po chwili z uśmiechem. Ciekawe jak dziewczyna zareaguje?
- Dobrze jest wiedzieć, co będzie się robić w przyszłości, która jest już tak niedaleko.
- Zazdroszczę Ci tego – Przyznałam się w pełni zgadzając się z jego zdaniem. Na prawdę chciałabym móc teraz powiedzieć konkretnie: Zostanę sławny aurorem i będę łapać... Właściwie kogo? Śmierciożerców już dawno nie ma. Muszę znaleźć inny plan. Zostanę nauczycielką OPCM? Nigdy. Nienawidzę upierdliwych gówniarzy. Będę fatalną matką, już ostatnio do tego doszłam. Co dalej? Właściwie nie ma już nic więcej, co w jakikolwiek sposób pozostawałoby w moim kręgu zainteresowań. Mogę zawsze też wyjść spod prysznica i poudawać, że umiem zaśpiewać na wielkiej scenie. To jednak jest tylko podejrzenie, marzenia, głupi sen. Pozostawmy to w takim stanie, jak jest teraz.
- Moja matka jest z pochodzenia japonką i bardzo ją przypomina. Ma czarne włosy i do tego niemal brak charakteru. Natomiast mój ojciec jest blondynem z długimi włosami. Miał zostać kompozytorem i producentem, ale stworzył firmę i związał sie z firmą mojego dziadka.
- Niech to, byłam blisko – Mruknęłam pod nosem udając ogromne zasmucenie - Czyli tata zajmuje się firmą. Mama domem? - No tak, nie trudno było się zorientować, że jedno z jego rodziców będzie Azjatą. Mało z tego jednak przeszło na jego urodę. Może to i dobrze? Świetnie wyglądał tak, jak jest. Po co zmieniać coś, co już teraz jest doskonałe? Znaczy się, nie mówię, że jest idealny. Ideały nie istnieją. Po prostu... Oh, mam słabość do blondynów i tyle.
- Robisz takie samo niesamowite wrażenie jak twoja pani
- Loki... Robimy niesamowicie dobre, czy niesamowicie złe wrażenie? - Uśmiechnęłam się słysząc komentarz chłopaka. Gdy on był zajęty spoglądaniem na mojego pupilka (który na moje pytanie odpowiedział z niczym niezwiązane „Tak”, a potem „Daj buzi”) kucnęłam, żeby zebrać odrobinę śniegu. Podeszłam do niego słysząc ten wyszukany komplement i cmoknęłam go stojąc od tyłu w policzek... Jednocześnie wrzucając mu zimny puch za kołnierz. Chyba nie spodziewał się, że dostanie bezinteresownego buziaka? Chyba, że od Loki.
- Nikt się nie zajmuje domem. Mama jest przedstawicielką firmy w chinach, więc obecnie częściej jej nie ma niż jest. Cały dom jest obsługiwany przez trzy skrzaty domowe. Jeden od gotowania, jeden od sprzątania i jeden od opieki nad ogrodem. Tak to wygląda. - powiedział. Niestety, ale taka była smutna prawda jego życia. Nikt nigdy się nim nie opiekował. Od zawsze dbał sam o swoje potrzeby. Zresztą rodzice nie utrudniali mu nic z materialnych potrzeb. Dostawał zawsze, to co chciał i tyle. Choć z jednej strony jest to smutne, to właśnie tak wyglądają realia życia w arystokratycznej rodzinie. I kiedy tak rozmyślał, coś, a raczej ktoś go niesamowicie zaskoczył. Najpierw poczuł delikatny dotyk ust na swoim policzku, po czym zimny dresz za kołnierzem i w dół pleców. Dziewczyna wsypała mu śnieg. Chyba trzeba się zrewanżować. Natychmiast się odwrócił, po czym pochwycił dziewczynę i razem z nią wpadł w zaspę śniegu. On przyzwyczaił się do takiego zimna, bo nieraz zdarzało mu się spędzać zimę na zewnątrz na krótki rękaw; bo w młodości mógł robić co chciał. Nikt go nie zatrzymywał. Ciekawe jak ona zareaguje?
- Nikt się nie zajmuje domem. Mama jest przedstawicielką firmy w chinach, więc obecnie częściej jej nie ma niż jest. Cały dom jest obsługiwany przez trzy skrzaty domowe. Jeden od gotowania, jeden od sprzątania i jeden od opieki nad ogrodem. Tak to wygląda.
- To musi być niesamowite mieć tak na każde zawołanie służbę – Powiedziałam z niemałym podziwem. Jesteśmy na prawdę z dwóch różnych światów. Całe życie radzę sobie sama. Musiałam nauczyć się bardzo szybko wiązać buty, jeść wszystko co dostanę oraz oczywiście bić się. Na ten moment wydaje mi się, że większą krzywdę zrobiłabym komuś pięścią niż czarami mimo iż mam mało siły nawet jak na dziewczynę. Po prostu wiem gdzie uderzyć by komuś albo zrobić krzywdę, albo umożliwić sobie szansę na ucieczkę. Pielęgniarka w Hogwarcie nie przepada za mną odkąd któryś z mięczaków 'pochwalił' się kto mu rozbił nos. Trudno, płakać przez to nie będę. Najwyżej w końcu wyrzucą mnie ze szkoły. Nie spodziewałam się takiej reakcji! Nie zdążyłam nawet się zastanowić nad tym, co się dzieje, a już leżałam w zaspie. W pierwszym odruchu krzyknęłam, potem momentalnie poczęłam się wydostawać ze śniegu, ale jeszcze bardziej nas w nim zakochałam. - O cholera, jakie to jest zimne! Czy Ciebie już do końca... Aaaa, ty debilu! - Sama się dziwię, że w moim głosie nie było ani odrobiny wściekłości mimo iż wystarczy chwila, byśmy oboje przemokli. Ktoś tu będzie chory, to na pewno. Tak czy siak mówiłam raczej z wszechobecnym rozbawieniem. Na mojej twarzy pojawiło się naburmuszenie i postanowiłam jakoś mu się odpłacić. Po kilku próbach udało mi się z nim przekoziołkować tak, że siedziałam na Sky przyciskając go do ziemi. W mojej wyobraźni nie mógł się ruszyć, ale tak naprawdę wystarczyło lekko się podnieść bym ponownie zleciała na ziemię.
- Czyżby było Ci aż tak zimno? Przecież jest gorąco. - powiedział roześmiany Skylar, który pozwolił Vittori triumfować pomimo tego, że mógłby sie z łatwością wydostać. Chciał tak pobyć chwilę patrząc się na nią. To wszystko było takie nierealne. Przez ponad rok był samotny, a teraz wszystko do niego wraca. Oj, nie tak szybko paniczu! Nie znasz jeszcze dobrze tej dziewczyny! Nie daj się ponosić emocjom! Mówił pewien głos w jego głowie, ale kto by go tam słuchał? Liczyło się tu i teraz. Nie warto było zastanawiać się nad przyszłością w takiej sytuacji. Kurosaki spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy, jakby chciał za nimi coś zobaczyć. W końcu oczy to zwierciadło duszy. A tak przynajmniej chłopak słyszał. Gdyby takie chwile mogły trwać wieczbie.
- Czyżby było Ci aż tak zimno? Przecież jest gorąco.
- No oczywiście! Upał! - Fuknęłam pod nosem jak poirytowana kotka po czym wytknęłam lekko język w jego stronę. Następnie przyjęłam nagle bardzo poważną minę - Proponuję zacząć się opalać. Ściągaj spodnie... Gdybym wiedziała, że chłopak ma na mój temat takie myśli, to od razu bym się wycofała. Ja... Nie nadaję się do tego, by się we mnie zauroczyć, czy coś. Nie nadaje się do związków. Nigdy się jeszcze nie zakochałam. Chyba nie potrafię być wierna. Poza tym jaką można mieć przyszłość z kimś, kto nie zna swoich korzeni? Jestem pewna, ze kiedyś się o mnie upomną w najmniej odpowiednim momencie i nie chce wtedy nikogo zranić. Jest mi trudno tak na wszystko patrzeć, ale uważam, że tak będzie najlepiej. Mimo to jednak nie zeszłam z niego. Pozwoliłam mu się wpatrywać w swoje oczy jednocześnie topiąc się w jego spojrzeniu. Dawno nikt tak na mnie nie patrzył i to było zdecydowanie przyjemne. Może to właśnie dlatego zapomniałam się w chwili swojego tryumfu i schyliłam bardziej w jego stronę. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy zetknęliśmy się nosami. Czułam jego ciepły oddech na swoich wargach. - Jeśli będę chora, to będziesz biegał za mną z lekarstwami, słyszysz? Zrobię z ciebie mojego skrzata i będziesz mi usługiwał – Poinformowałam go nie zmniejszając już tej cienkiej przepaści, która nas dzieliła. Przymknęłam tylko powieki pozostając w tej pozycji jeszcze jakiś czas.
Nagle dziewczyna zaczęła się do niego niebezpiecznie zbliżać. Była niesamowicie blisko. Jego serce zaczęło mocniej bić. Na twarzy czuł jej nierównomierny oddech, a jej nos dotykał jego nosa. Wszystko działo się tak niesamowicie szybko. Można powiedzieć, że aż za szybko. Nie wiedział jakim cudem, ale wiedział już co zrobi. Nie miał żadnego planu. Wszystko od początku do końca było jedną wielką imorowizacją. I chyba takie już pozostanie. - Jasne proszę pani. Nie mogę się już doczekać. - powiedział do niej. Uśmiechając się. Śniadania do łóżka i tym podobne. Nidy tego nie robił. Ciekawe jakie to uczucie? Może kiedyś się przekona. Nie zważając już dłużej na nic objął dziewczynę i pocałował jej usta. Nie było sensu dłużej tego przeciągać. Nie oszukując się wszystkie czynności wykonane do tej pory miały to na celu. A on rozkoszował się w tym pocałunku. Nawet jeśli wszystko pozostanie nieodwzajemnione.
Reakcje organizmów były przesadzone. Chyba po prostu oboje dawno nie czuliśmy takiej bliskości drugiej osoby. Dla mnie to i tak nic nadzwyczajnego – miewam romanse, nawet całkiem często. Nie widzę w nich nic złego. Ja chyba po prostu nie wierzę w stałość. Muszę naprawdę się zakochać, żeby dać się uwiązać. Zbyt mocno przyzwyczajona jestem do ciągłych zmian ludzi wokół mnie, otoczenia, nawyków. Poza tym z nim to nie miało sensu. Żyje sobie jak panicz, podciera się pieniędzmi na złotym kiblu. Ma plany, których ja nie mam. Nie widzę tu przyszłości. Widzę teraźniejszość. I ta teraźniejszość bardzo mi się podoba. Kiedy mnie pocałował w pierwszej chwili wstrzymałam oddech. Owszem - dałam mu do tego dobry powód, ale nie spodziewałam się, że to zrobi. Kiedy życie daje Ci takiego cukiereczka, to trzeba go schrupać. Dlatego po kilku sekundach odwzajemniłam pocałunek jednocześnie przylegając do niego całym ciałem. Trze przyznać, że był w tym dobry. Nic dziwnego, że dość szybko przekształciłam ten niewinny całus w namiętne, pożądliwe działanie. I trwałam w tym do czasu, aż nagle moje ciało przeszyły dreszcze. Było mi jednocześnie gorąco i zimno, jednak to drugie postanowiła przeważyć przypominając mi, że leżymy w śniegu. Niechętnie odsunęłam się od niego. - Myślę, że powinniśmy wracać do domu – Wyszeptałam będąc zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Na prawdę nie chciałam się dalej odsuwać. W ogóle nie chciałam, ale nie chcę być chora skoro niedługo zaczynają się ferie.
[Proponuję zakończyć takim milusim akcentem wątek :) I spotkać się w pociągu skoro możesz już wyjść z przedziału w sumie, nie?]
Skylar poczuł się niesamowicie kiedy dziewczyna odwzajemniła się sprawiając, że pocałunek stał się wręcz niesamowicie namiętny. Niech żyje Vittoria! I choć nie znał jej ani trochę to wiedział, iż jedyne, czego chce to się nią opiekować najlepiej jak tylko potrafi. Co prawda nie znała swoich rodziców, ale wbrew pozorom on był w podobnej sytuacji. Może i znał swoją rodzinę, ale tak naprawdę nikt się nim nie zajmował. Wszyscy mieli konkretnie gdzieś, co robi. Ważne było tylko to, aby potrafił w przyszłości zająć się firmą, tak żeby nie umrzeć bez grosza przy duszy. Reszta była zupełnie nieważna. Po chwili ta magiczna chwila została przerwana. Usłyszał dziewczynę proponującą, aby pójść już do domu. Chyba miała rację. Zaczekał aż ona z niego wstanie, po czym otrzepał się ze śniegu. Poszedł razem z nią. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Do zobaczenia na fariach. - powiedział. Po czym odszedł w swoją stronę. Musiał jeszcze załatwić jedną sprawę.
Grace była leniuchem. Wiedzieli to wszystkie osoby, które ją znają. Dziewczyna mogłaby przeleżeć cały dzień w łóżku albo lepiej! Mogłaby przespać! Tak. To by jej się podobało. Uwielbiała spać, leżeć, jeść, obijać się i nie cierpiała się męczyć. Wysiłek fizyczny był jej zmorą. Ferie sprawiły, że zamiast leżeć któryś dzień z rzędu w domu postanowiła się przejść po parku. Wydawało się jej to lepszym pomysłem, niż kolejny raz oglądanie Szkoły Uczuć albo czekanie na sowę od Marka, którego wywiało w kosmos chyba. Blakely nie miała ze sobą nic, żadnej torebki (nie lubiła ich nosić), ani kluczy. Była ubrana w standardowy, mugolski strój. Szła wolno ścieżką w zamyśleniu kopiąc jakiś kamień czy coś co się jej napatoczyło. Wdychała świeże powietrze, mając gdzieś wszystko. To czym martwiła się rano zostawiła w domu. Czuła się niemal czysta, zapomniała o swojej czujności.
Co takie Roberts tutaj robił? Może wracał z jakiegoś pub'u? Choć to raczej za wczesna pora jak na wypad na piwo. Choć w jego przypadku wszystko jest możliwe. Ostatnio pewne rzeczy zaczęły mu się mieszać. Jedna rzecz zlewała się z drugą i tworzyły dziwny twór, którego nawet on nie potrafił zrozumieć. Musiał wyjść, musiał się dotlenić, bo coś czuł, że im dłużej przesiaduje u siebie... Tym gorzej to na niego wpływa... Dlatego poszedł na spacer? Kto wie. Nigdy nie był zwolennikiem zdrowego trybu życia, nie myślcie sobie, że robi to z myślą o swoim zdrowiu. Choć czy zdrowie psychiczne nie powinno się do tego zaliczać? Ajajaja, za dużo jak na dzisiaj... I kiedy tak spieszył się do kolejnej knajpy, gdzie tym razem mógłby zjeść coś zjadliwego, zauważył postać, która ostatnio pojawiała się w jego życiu niespodziewanie często. Było to coś dziwnego i już zacząłby się zastanawiać czy aby go kto nie śledzi... Gdy w jego głowie pojawił się plan. Bo czemu nie miałby wykorzystać tej chwili? To, że jego głowie nie dzieje się dobrze nie oznacza, że ma odpuścić sobie taki ubaw. Bo ostatnim razem zdecydowanie dobrze się bawił. Nie minęło wiele kiedy znalazł się za nią i bezceremonialnie nachylił się nad nią.-Cześć-Uśmiechnął się szeroko. Gotowy na jakiś szybki ruch, bo w końcu zaszedł dziewczynę od tyłu, nie dając wcześniej znaku życia. A ona wydawała się głęboko pochłonięta swoimi myślami. Tym lepiej dla niego...
Ostatnio w jej życiu działo się wiele. Nie mogła znieść myśli, że coś mogło się zmienić, że mogłaby coś stracić. Za dużo czasu spędzała w swoim pokoju, w rodzinnym domu, pochłonięta rozważaniami o tym co się dzieje. Ona tak nie mogła...Czuła jakby jej głowa miała wybuchnąć. Było zimno. Objęła się rękami, maszerując dzielnie ścieżką. Że jej się zachciało spacerków zimą! Dumnie szła przed siebie. Była niemal pewna, że jest sama, więc może dlatego pozwoliła sobie trochę odetchnąć i stracić uwagę. Grace słysząc głos za sobą od razu podskoczyła i odwróciła się by zamachnąć z całej siły. Jej zaciśnięta ręka powędrowała w stronę intruza. Odezwał się w niej refleks i niemal od razu stała się uważna. Cholera by to wzięła! - Chryste! - warknęła na "dzień dobry". - Chcesz, żebym zawału dostała? Nie ładnie tak zajść dziewczynę od tyłu.