Urocza ścieżka, ciągnąca się przez cały park. Co jakiś czas na jej uboczu znajdują się wygodne ławeczki, na których można przysiąść, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu i posłuchać radosnych treli ptaków. Nie brakuje tu roju bzyczków, much siatłoskrzydłych, pary zakochanych memortków czy na krańcu parku drzewa opanowanego przez chochliki kornwalijskie. Uwaga też na niuchacze, podobno gdzieś nieopodal znajduje się ich nora.
ozdabianie ścieżki:
Ozdabianie głównej ścieżki
Kwiaty, wianki i girlandy, majowe bukiety i miniaturki wiklinowych kukieł, to wszystko czeka, żeby zostać rozwieszone wzdłuż całej głównej ścieżki! Czas udekorować park tak, by nawet leśne istoty widziały z daleka, że czarodzieje obchodzą Beltane!
Przez całą długość tej alejki porozstawiane są kosze z najróżniejszymi ozdobami. Uliczni muzycy przygrywają celtyckie rytmy, wróżki latają rozwieszając kwiaty na lampach, ławkach i wszystkim, co może zostać ozdobione. Oczywiście każdego przechodnia też zaciągają do pomocy! Chce się mieć piękne Beltane? Trzeba je sobie przygotować!
Rzut k6 na ozdabianie:
1 Magiczna drabina wydawała się dobrym pomysłem, wydłuża się i chodzi tam, gdzie akurat chcesz coś powiesić. Tylko że ta twoja jest fanką wyścigów i mocnych wrażeń, co chwila gdzieś cię ponosząc lub wystrzeliwując zbyt gwałtownie i wysoko.
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - gratulacje! Choć to nie było łatwe przy jej najnowszym wybryku, udaje ci się utrzymać! Nieparzysta - niestety, ten trick wziął cię z zaskoczenia i spadasz z drabiny! Nie, drabinie wcale nie jest przykro.
2 Jeżeli wianki są magiczne, powinni o tym wcześniej ostrzegać, prawda? Cóż, nie zrobili tego... I ta magia jak widać cię dotknęła. Z twoich paznokci wyrastają kwiaty, a wszystko co chcesz łapać czy podnieść jest nimi oplatane. Jeżeli przedmiot jest zbyt ciężki, żeby utrzymać się na łodygach, upada, wyrywając za sobą kwiatki. Tak, boli to jak wyrwanie paznokcia! 3 Wśród wszystkich ozdób dostrzegasz jajeczną pozytywkę! Skoro ktoś ją tu zostawił, znaczy, że już jej nie potrzebował, prawda? Możesz zatrzymać przedmiot! Koniecznie upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie! 4 Wróżki szaleją wszędzie! Tym razem jednak ich psoty całkiem ci pomogły, chyba musiały wziąć bardzo na poważnie to przystrajanie, bo wyczarowały ci skrzydła! I to nie byle jakie! Z twoich pleców wyrastają skrzydełka jak u hipnotyki mesmeri ze wszystkimi ich właściwościami. Możesz spróbować zahipnotyzować kogoś: Wraz z hipnotyzowaną osobą rzucacie 2k6, osoba o wyższym wyniku wygrywa. Jeżeli hipnotyzujący wygrał - osoba hipnotyzowana jest pod wpływem hipnotyzującego przez jedną swoją kolejkę. Hipnotyzujący może w następnej spróbować po raz kolejny ją zahipnotyzować. Jeżeli osoba hipnotyzowana wygrała - opiera się hipnozie i, co więcej, nie da się jej już zahipnotyzować! 5 Spośród kwietnych ozdób wyskoczył na ciebie maratus!
Rzut k6, by zobaczyć co się stało:
Parzysta - Maratus nie jest zachwycony, że grzebiesz w jego kwiatkach! Kąsa cię halucynogennym jadem i to kilka razy, przez co wszystko nabiera przesyconych barw i faluje! Nieparzysta - Maratus zdaje się akceptować twoje towarzystwo, a chyba nawet cię polubił! Wskakuje ci na ramię jak papuga i powtarza za tobą każde słowo!
6 Przypałętał się do ciebie całkiem przyjacielski żabert, który bardzo chce ci pomagać. Cóż, co cztery ręce to nie dwie, a on bardzo sprawnie porusza się po drzewach i wiesza razem z tobą girlandy! I tylko czasami za bardzo interesuje się twoją różdżką...
Rzut k6 co kolejkę:
Parzysta - widzisz, że żabert zasadza się na twoją różdżkę i w porę jej dobywasz, żeby pokazać mu jakieś magiczne zaklęcie i na chwilę zaspokoić jego ciekawość. Nieparzysta - żabert nie tylko sprawnie wiesza girlandy, ale z równą wprawą wykrada różdżki! Właśnie udało mu się ją zabrać i teraz próbuje samodzielnie coś wyczarować, machając nią na prawo i lewo!
Na twoje pytanie wokół rozbrzmiał zaraźliwy śmiech, któremu trudno było nie wtórować. Czyjeś dłonie zaczęły tobą obracać w powietrzu, ciągnąc za twoje szaty. Wyraźnie ktoś miał ubaw, bawiąc się tobą w ten sposób, choć teoretycznie nie robił ci nic złego. W końcu to tylko śmiech, lewitowanie i obroty, prawda? A jednak radość jest zaraźliwa i choć twój rozsądek zwracał uwagę, że nie wszystko jest takie, jak powinno, czy naprawdę chciałeś się z tego wyrywać? Kiedy tak swobodnie się czułeś, a wokół otaczała cię piękna przyroda, w cudownie soczystych barwach. - Jak to nie wiesz jaki bal? Jak możesz nie wiedzieć? Głuptasie… Już, już, trzeba być gotowym, więc śmiej się śmiej - głos znów rozbrzmiał obok ciebie, a za nim rozbrzmiał śmiech i poczułeś, jak ktoś popycha cię w przód. Uważaj, żeby się nie przewrócić koziołkując w powietrzu.
Rzuć literą na to, czy udaje ci się opanować śmiech i zatrzymać w powietrzu - samogłoska oznacza powodzenie, spółgłoska oznacza bolesne, acz nieszkodliwe zderzenie z drzewem
Śmiech, śmiechem, ale to, że głosy ewidentnie się z niego nabijały, już nie było takie fajne. Nie, żeby Tim nie umiał śmiać się z siebie, bo miał sporo dystansu do własnej osoby, tylko że w połączeniu z tym, że nawet nie widział, kto się nim bawi, sprawiało, że ochota na śmiech mu przechodziła. Do tego został popchnięty i zaczął koziołkować, a to obudziło instynkt surfera, bo w wodzie utrata orientacji w przestrzeni mogła oznaczać śmierć. Kiedy starał się zapanować nad lotem i jednocześnie ustalić swoje położenie, poczuł, że przywalił w coś twardego, zapewne drzewo. Ból wzmocnił głos rozsądku, który nadal próbował go przywołać do rzeczywistości.
I tym razem zdecydowanie rozsądek wygrał. Kiedy ból przedarł się przez halucynacje, łatwiej było zorientować się w przestrzeni. Okazało się, że znacznie oddaliłeś się od głównej ścieżki i miejsca, w którym zostałeś potrącony. Czy kobieta na motocyklu wciąż tam było? Tego nie sposób było stwierdzić, z miejsca, w którym się znajdowałeś. Na ścieżce powstało małe zamieszanie i jakiś starszy czarodziej zbliżył się do ciebie, żeby upewnić się, że nie potrzebujesz dodatkowej pomocy. To był ten moment, w którym do twojej świadomości dociera, że ból, jaki czułeś, to ból głowy, a jeśli przyłożysz do niej dłoń, wyczujesz niewielkie rozcięcie. Nic poważnego, coś, co samo zdoła się zagoić, o ile wrócisz do domu i oczyścisz ranę na skroni. Jednak halucynacje i to, co czułeś przez czas ich trwania, zdecydowanie nie było przyjemne. Wciąż jeszcze słyszysz wokół siebie czyjś śmiech, ale nic już cię więcej nie niepokoi. Być może warto byłoby o tym komuś powiedzieć? Jeśli zdecydujesz się przyjąć pomoc od obcego, ten zaleczy twoją ranę prostym zaklęciem i wręczy cytrynowego dropsa na poprawę humoru. Jeśli zamierzasz sam poradzić sobie z bólem, jeszcze przez wątek czujesz ból przy każdym ruchu głową, ale nic poważnego się nie dzieje.
To zdecydowanie nie było fajne. Może na początku było nawet trochę zabawne i tajemnicze, ale kiedy stracił kontrole nad własnym ciałem, zrobiło się bardzo niemiło. Na szczęście jakoś udało mu się wrócić do rzeczywistości. Najwyraźniej narobił zamieszania, bo ktoś zaoferował pomoc. Ale przecież nic mu nie było, to tylko halucynacje. Ledwo to pomyślał, a dotarło do niego, że boli go głowa w miejscu, którym przywalił w drzewo. To już było niepokojące. Halucynacje nie rozcinają głowy, prawda? Uśmiechnął się zakłopotany do starszego czarodzieja. - Bardzo panu dziękuje. Musiałem w coś przyłożyć, kiedy wpadłem pod motocykl. - Podziękował za udzieloną pomoc, która okazała się zbawienna, kiedy ból głowy zniknął. I jeszcze dostał cukierka, co go rozbawiło, ale też rozczuliło. Starsi ludzie postrzegali wszystkich młodszych jak dzieci, nieważne czy mieli pięć, czy dwadzieścia pięć lat. Będzie musiał pogadać o tym z Nico, kto jak kto, ale starszy kuzyn mógł pomóc wyjaśnić to zdarzenie.
//ZT
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Dzięki uczynności skrzatki domowej należącej do jej rodziców, Merkury mógł być z nią w Hogsmeade. Psiak był wciąż szczeniakiem lecz jak na swój wiek - całkiem dobrze wyuczonym. Sam fakt, że nie wyrywał się przed Iris mówił jasno, że dużo z nim spacerowała i zwracała uwagę na każde jego zachowanie. Żałowała, że nie może mieć go ze sobą w Hogwarcie. Kochała tego szczeniaka, gotowa była oddać mu całe serce byleby był najszczęśliwszym psiakiem na świecie. Nic dziwnego, że gdy tylko coś mu dolegało, stawała na rzęsach aby mu pomóc. Zaobserwowała u niego dziwne zachowanie, a z racji, że najbliższy termin u magicznego weterynarza oscylował dopiero na początku października, postanowiła poprosić o konsultację nauczyciela ONMS... i to jakiego! Na każdych zajęciach z profesorem potrafiła gubić język i płonąć rumieńcem od roztaczanego przezeń uroku. Mimo wszystko potrafiła porozmawiać z nim bez głupkowatego uśmiechania się. Ba, starała się do niego nie wzdychać, a uczyć się z tego, co pokazywał na zajęciach. Leniwym krokiem spacerowała z Merkurym główną ścieżką. Pozwalała mu niuchać co tylko chciał, pilnowała aby przesadnie nie zaczepiał przechodniów ani tym bardziej nie skakał za przelatującymi nad jej głową użytkownikami mioteł. Z racji, że przebywała poza zamkiem nie miała na sobie szkolnego mundurka, a zwykły strój. Dopiero gdy Merkury zaczął wpatrywać się, merdać ogonkiem i spoglądać w konkretną stronę, dostrzegła zbliżającego się nauczyciela, który oczywiście zabrał ze sobą swojego zwierzaka. Uśmiechnęła się na widok mężczyzny i nie dociekała czy to od jego wilowego spojrzenia czy ulgi, że potraktował ją poważnie. - Dzień dobry, profesorze. Ten ciekawski maluch to Merkury. - jedną komendą nakazała psu usiąść i czekać między jej stopami na zgodę do zapoznania się z nowo przybyłymi. - Dziękuję, że profesor poświęca wolny czas. Nie spodziewałam się, że zechce pan profesor go nawet zobaczyć. To bardzo miłe. - podkreślała wdzięczność za to, że nauczyciel robił coś spoza programu nauczania i wyciągał pomocną dłoń do jednej z setek uczennic.
Atlas zawsze wyglądał odrobinę bardziej elegancko, niż powinien, choć to nie miało większego znaczenia - zazwyczaj i tak zwracał na siebie uwagę ludzi, niezależnie od tego, czy ubrany był pięknie, czy w dziurawe dresy (oczywiście nigdy by nie wyszedł z domu w dziurawych dresach!). Czym innym była jednak jego szata nauczycielska, w której zazwyczaj kręcił się po Hogwarcie, a czym innym ubrania, które nosił w czasie wolnym. Wychodząc zza zakrętu na parkową alejkę nic dziwnego, że wyróżniał się na tle otoczenia, w luźnej, lnianej koszuli w kwitnące czerwone maki i wąskich spodniach, za towarzysza mając luźno truchtającego przy nodze hahałka elżbietańskiego. - Dzień dobry, Iris. - przywitał się z nią uśmiechem, spoglądając na pieska, który wyglądał na dobrze wyszkolonego, siadając grzecznie koło stopy swojej właścicielki, co wprowadziło Atlasa w początkową zadumę, w jakim celu rzeczywiście się spotkali, skoro nie w celu treningu? Piasek swobodnie wyciągnął swój okrągły łeb, żeby obwąchać jej kolana jak i małego psidwaka, zanim nie poszedł obczajać innych otaczających ich krzaczków i wysokiej trawy. - Chciałem przyjść z Hator, ale... cóż, nie mogłem jej znaleźć. - przyznał, śmiejąc się pięknie. Jego charjuki patrolowały całe terytorium rancza, nie zawsze miał je na oku - Dlatego dołączył do mnie dziś Piasek. - kiedy wymówił imię psa, ten podniósł łeb i spojrzał w stronę Rosy, wyczekując informacji, co ma zrobić, ale nie otrzymawszy żadnego konkretnego sygnału, wrócił do swoich psich biznesów. - To żaden problem, Iris. Może Cię to zaskoczy, ale lubię zwierzęta. - puścił jej oko - Opowiadaj, chętnie go poznam. - zaproponował, wskazując głową, by ruszyli dalej. W końcu miał to być spacer.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Widok zrelaksowanego i wiecznie uśmiechniętego profesora jak zawsze budził wszędobylski zachwyt. Iris nie była wyjątkiem. Na moment wstrzymała oddech, wpatrzona w jego idealne rysy twarzy i na powabny, lekki chód. Choćby uczyła się sto lat, to nigdy nie osiągnie tego sposobu poruszania się co profesor Rosa. Przypomniała sobie jak łatwo czerwieniała w jego obecności, gdy broń Merlinie, uśmiechał się do niej czy opowiadał o czymś miękkim tonem. Zaschło jej w gardle i musiała przypomnieć sobie po co właściwie się spotkali. Odczuwała lekką niezręczność związaną z oglądaniem nauczyciela poza zamkiem i to w weekend lecz poradziła sobie z tym. - Och. Przez chwilę myślałam, że przyprowadził pan ze sobą najprawdziwszą hienę. Niesamowite umaszczenie, oj. - uśmiechała się widząc jego psa, jednak gdzieś w trzewiach mogłaby poczuć lęk gdyby pies postanowił wyszczerzyć zęby. Merkury zaś stroszył uszy i drżał z ekscytacji chcąc podejść, powąchać, zbadać. Lekko poluzowała smycz i pozwoliła mu na pierwsze zapoznanie, obserwując przy tym mowę jego ciała. Wszystko wydawało się być w porządku. - Czy dużo ma pan zwierząt pod opieką? - pozwoliła swojej ciekawości wybrzmieć skoro jej maluch wibrował za nowym towarzyszem. Ewidentnie chciał się z nim bawić i zaczepiał go lecz nie na tyle nachalnie jak szczeniak w jego wieku powinien. - Lubi pan zwierzęta? Och, dobrze wiedzieć. - zachichotała a potem zasłoniła usta zdając sobie sprawę jak przyjemnie czuła się przy jego wilowej aurze. Skinęła głową i ruszyła powolnym krokiem na spacer, a psiaki wokół nich. Dyskretnie dotknęła swojego policzka sprawdzając czy jest ciepły na tyle aby zdradzać rumieniec. Uch! - Mam pewien problem z Merkurym... mianowicie, od początku września dostaję z domu informacje, że notorycznie rozgryza całe napotkane w domu obuwie. Ba, on przeszukuje dom aby znaleźć jakiejkolwiek buty, nieistotne czy moje, rodzeństwa czy rodziców. Rozgryza je kawałek po kawałku lecz ich nie zjada. Oczywiście byłam u weterynarza i wykluczył podłoże zdrowotne. Zasugerował wizytę u behawiorysty a tak się składa, że ci londyńscy przyjmują tylko w dni robocze a ja wówczas jestem w szkole. - wyjaśniła spokojnym tonem, tłumacząc też dlaczego skierowała swoją prośbę o konsultację właśnie do profesora Rosa. Ostatni rok nauki podstawowej Hogwartu uniemożliwiał uzyskanie przepustki na wyjazd poza teren zamku, zwłaszcza jeśli nie chciała w to angażować rodziców. - Skrzatka domowa zdradziła mi, że też w nocy potrafi popiskiwać i drapać pazurami o swoje legowisko. Martwię się i nie wiem jak mu pomóc. - podniosła spojrzenie jasnych oczu na idealny profil profesora, jakby szukała tam odpowiedzi na wszystkie problemy psiego świata. Poluzowała smycz gdy Merkury zaczął krążyć wokół Piaska, cały czas próbując namówić go na wspólne zabawy. Teraz wydawał się naprawdę wesołym i beztroskim zwierzakiem.
Spotykanie nauczycieli poza szkołą zawsze stanowiło pewien ewenement. Czasami myślał, że uczniowie spodziewają się, że tak naprawdę to on jest hologramem, projektowanym na szkolnej łące, albo dmuchanym ludzikiem, który wychyla się spod biurka na czas zajęć, a po zajęciach składa się z powrotem do pudełka. Nie miał pretensji, reagował na swoich wykładowców podobnie, spotykając ich poza terenem szkoły. Za każdym razem był równie zaskoczony, jakby myśl o tym, że posiadali życie poza prowadzeniem lekcji, była niezwykle abstrakcyjna. - Piasek jest hahałkiem, taka ich uroda. - wyjaśnił, bo specyficzny wygląd psa był związany wyłącznie z jego genami. Rzeczony Piasek, widząc zainteresowanie łaciatego kolegi, wrócił do grona zebranych, by wymienić psie uprzejmości. Machał luźno ogonem i był całkowicie zrelaksowany, nie czując ani potrzeby obrony, ani szczególnego strachu. Wiedział, że jego właściciel jest z nim i polegał na nim jako swoim przewodniku stada. - Całkiem sporo. - przyznał lekkim tonem. Z każdą kolejną podróżą ranczo zdawało się wzbogacać o kolejne zwierzaki. Uśmiechnął się szerzej kiedy podłapała jego żart i skinął głową, gdy już ruszyli alejką. Piasek był zainteresowany kolegą, ale nie na tyle, by wprowadzać jakąś atmosferę przesadnej ekscytacji. Atlas słuchał z uwagą jej słów, kiwając głową, bo wydawało się, że nie pierwszy raz słyszy o tego typu przypadłości pośród piesków i to nie tylko młodych. Uśmiechnął się do Puchonki gestem wsparcia i obserwował chwilę Merkurego, który obecnie był niezwykle zadowolonym, merdającym ogonkiem psiakiem. - To Twój pies? Czy wasz wspólny? - zapytał, wracając spojrzeniem do jej młodzieńczej buźki. Bardzo słusznie zaczęła od wizyty u magiweterynarza, bo najważniejszym było wykluczyć jakiekolwiek potencjalne cierpienie fizyczne zwierzaka, zanim zacznie się szukać problemów w podłożu psychicznym kwestii zaburzeń behawioralnych. - Możesz mi opowiedzieć, jak wygląda jego tydzień, kiedy Ty jesteś w szkole? Bo rozumiem, że na weekendy wracasz do domu i wtedy tak się nie zachowuje? - pytał spokojnym tonem nacechowanym nutą ciekawości. Chciał poznać lepiej zarówno Iris jak i pieska, ale równie ważne było dla niego rozpoznanie jak wyglądała ich relacja i jaki Merkury był, kiedy jej nie było w pobliżu.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Niewątpliwie czuła się dziwnie w towarzystwie nauczyciela poza terenem zamku i to w ubraniach niezwiązanych z przynależnością do danej grupy. Nie ułatwiał tego jego naturalny urok, melodyjność głosu, błyszczące spojrzenie pełne uwagi... siedemnastoletnia dziewczyna nie miała lekko! Na tyle jednak była rozumna, aby nie wzdychać z rozmarzeniem ani tym bardziej nie świecić oczami w stronę starszego od siebie o dwanaście lat mężczyzny. Kierowała zatem wzrok na psiaki. Dostrzegała jakim opanowanym był Piasek, a jakim ciekawskim mały Merkury. Nie ciągnął smyczy więc mogli spacerować luźnym krokiem. Zwracała jedynie uwagę czy psiak nie próbował zjeść czegoś, czego nie powinien. - To mój pies, dostałam go osiem miesięcy temu. - nakreśliła potrzebne informacje. Rodzeństwo doskonale wiedziało co mogło ją ucieszyć w dniu pełnoletnich urodzin - maleńki szczeniak, który samym swoim spojrzeniem momentalnie skradł jej serce. Iris miała w sobie wiele czułości, na co dzień dawkowanej niezwykle ostrożnie. Wobec Merkurego w jej spojrzeniu co rusz znaleźć można było przywiązanie do tego małego czterołapa. - Póki jestem uczennicą to nie mogę przemieścić się dalej niż Hogsmeade. Jednak co weekend któreś z mojego rodzeństwa, albo i czasem skrzat domowy, przyprowadza go do mnie, właśnie tu na teren miasteczka i zabieram go ze sobą wszędzie, gdzie jest to możliwe. Jest to rozwiązanie póki nie pójdę na studia. - wyjaśniła z lekką nutą smutku w głosie. Wolałaby inny stan rzeczy jednakże nie od dziś wiadomo, że psidwaki nie znajdowały się na liście pupilów mogących przebywać na terenie zamku tak samo jak koty, sowy czy żaby. - W tym miesiącu na mój widok zaczął się nadmiernie ekscytować i potrzeba mu czasu aby opanować emocje. Potrafi na mnie skakać i biegać wokół moich nóg jak szalony, niekiedy oplatając mnie też smyczą. - wyczerpująco odpowiadała na temat, wierząc, że profesor Rosa dostrzeże w tym wszystkim przyczynę, jak i może udzieli jej porady? Popatrzyła na nauczyciela z nieukrywaną nadzieją i też niemaskowanym zmartwieniem. Przejmowała się najmniejszymi detalami związanymi z Merkurym. Mógł dostrzec w jej spojrzeniu jak bardzo była zaangażowana emocjonalnie w relację z pupilem.
Wysłuchiwał z uwagą tego co mówiła i obserwował, jak zachowują się psy. Wiele umiał wyczytać z tego, jak jego własne psy zachowywały się przy innych. Piasek był psem na tyle stabilnym, że z samego jego zachowania mógł zakładać jakie emocje kierują drugim psem, czy jest zdenerwowany, czy przestraszony. Komunikacja między zwierzętami była znacznie łatwiejsza do analizy, szczególnie kiedy już znało się alfabet, jakim się one porozumiewały. To był też jeden z tych rzadkich momentów, kiedy Rosa nie skupiał stu procent swojej uwagi na osobie swojego rozmówcy, bo był poniekąd w pracy! - Rozumiem. - skinął głową, kiedy nakreślała mu sytuację i uśmiechnął się, gdy psiaki z ostrożną radością okazywały sobie zainteresowanie, a nawet chęć do zabawy. - Merkury jest młodym pieskiem, myślę, że nie dolega mu nic szczególnie tajemniczego. - uśmiechnął się do młodej puchonki - Po prostu się nudzi. I tęskni. Jest jeszcze młody, nie wie, czemu znikasz z jego życia i myśli, że już nigdy nie wrócisz. Przywołał zaklęciem kijek, który rzucił Piaskowi, a ten, rechocząc pod nosem jak najprawdziwsza hiena, pobiegł go aportować. - Niszczenie rzeczy jest zazwyczaj związane z frustracją, nieumiejętnością poradzenia sobie z emocjami. Psy potrzebują je z siebie wyrzucić, a gryzienie i rozszarpywanie zabawek daje upust stresom, które Merkury niewątpliwie ma, kiedy Cię długo nie ma w domu. - wyjaśnił - Podobnie z popiskiwaniem i kopaniem w legowisku, to wszystko kumulujące się z nim emocje. - pokiwał głową w zamyśleniu. Kiedy Piasek doniósł mu patyk, mężczyzna znów rzucił mu go, tym razem jeszcze nieco dalej. - Kto się nim zajmuje w ciągu dnia? W tygodniu, kiedy jesteś w szkole. Bo rozumiem, że na weekendy wracasz do domu i Ty się nim opiekujesz. - spojrzał na nią - Któryś ze skrzatów, czy ktoś z Twojego rodzeństwa? - miał nadzieję, że któraś z tych odpowiedzi jest trafna, bo najgorszym byłoby dowiedzieć się, że psem nie zajmuje się nikt zupełnie i jest w swoim stresie i strachu osamotniony.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Słuchała nauczyciela. Uśmiechnęła się z ulgą gdy okazało się, że psiakowi nie dolegało nic tajemniczego. Mina jednak jej rzedła gdy okazało się, że pies bardzo tęskni i nie radzi sobie z emocjami. Widząc, że na chodniku w zasięgu wzroku nie ma zbyt wiele przechodniów przywołała do siebie psa, pogłaskała go czule i dopiero wtedy odpięła smycz. Merkury pognał z dziką radością niuchać za szpiczakami i memortkami. Nie oddalał się za daleko bo jednak raz na jakiś czas odwracał łeb w ich stronę i sprawdzał czy są w zasięgu wzroku. Powoli zwijała smycz w dłoni i minę miała przygnębioną. - Merkury ma duży ogród. Tata obiecał, że będzie go zabierać na spacer po okolicy. Czasami też Isaac go wyręcza bo Merkury go lubi. Skrzatka domowa go karmi według rozpiski. Mnie w domu nie ma za często, nie mogę wyjeżdżać dalej niż Hogmseade. Więc wychodzi na to, że…- znacząco zwolniła kroku i autentycznie przejęta patrzyła na merdający rozwidlony ogonek psa. Oczy piekły od zbliżających się łez lecz nie należała do osób łatwo wybuchających płaczem więc powstrzymała dzielnie jawne ryzyko upuszczenia paru łez. Zaczerpnęła powietrza aby odzyskać władzę nad głosem. - Och nie. Podarowano mi go na siedemnaste urodziny a wychodzi na to, że nie jestem w stanie dać mu tyle uwagi ile potrzebuję. Muszę rozbijać to na innych członków rodziny.- wiedziała, że tata zapominał wychodzić z psem. Skrzatka akurat potrafiła jej wyjawić te niedoskonałości, gdy dostatecznie subtelnie się ją wypytało. Myślała, że pies nie będzie smutny gdy będzie mieć takie towarzystwo a okazuje się, że jednak to za mało. Nie podniosła wzroku na nauczyciela, mocno myśląc nad jego słowami. Kucnęła na jedno kolano gdy Merkury przywiózł jej gałąź… nie patyk, gałąź pełną liści i jarzębiny.
Uśmiechnął się, widząc, że pies naprawdę jest w nią wpatrzony. Przychodził na zawołanie, a dziewczyna wyraźnie okazywała mu wiele uwagi i uczucia - nie było więc dziwne, że się przywiązywał. Spojrzał na Iris z pewną troską w oczach. - To nie jest nic, co powinno Cię tak przygnębiać. To nie znaczy, że robisz coś złego, edukacja jest bardzo ważna. - przyznał - Jeśli zaplanujemy odpowiedni i Twoi domownicy zapewnią Merkuremu odpowiednio dużo zajęć, przywyknie. Nie znaczy to, że przestaniesz być dla niego ważna, po prostu zajmie czymś głowę i będzie mógł się emocjonalnie rozładować, kiedy Ciebie nie ma. - pocieszył ciepłym tonem. Nigdy nie oceniał ludzi i ich relacji z ich stworzeniami. Może czasem, w wyjątkowych przypadkach, kiedy widział wyraźnie, ze to nie są niedopatrzenia, a celowe działanie na szkodę swoich podopiecznych. Nie sądził, żeby puchonka miała w sobie choćby gram złych intencji, poza tym, widział, że zależało jej na psiaku choćby po tym, jak przejęły ją jego słowa. - Psy, szczególnie młode, a co dopiero psidwaki jako rasa, potrzebują solidnego treningu, pracy węchem, dużo ruchu i stymulacji umysłowej. To bardzo mądre zwierzęta, lubią myśleć, lubią ruch, szukać, tropić. - uśmiechnął się, kiedy psiak bez problemu przytargał gałąź drzewa, widząc, że Piasek już próbuje ją ciągać za drugi koniec w ramach zabawy. - Zwierze to zawsze odpowiedzialność, Iris. To kochane dostać je w prezencie, ale to powinien być zakup, bądź prezent podparty doedukowaniem się i świadomością, jakie będą potrzeby zwierzaka. - czy miał problem z tym, że ludzie kupowali sobie zwierzęta na urodziny czy gwiazdkę? Nie. Tak długo, jak ich obchodziły, a widział przecież, że Skylight bardzo zależy. - Możemy albo pomyśleć nad jakimiś zadaniami dla Merkurego, które będą mogli z nim robić członkowie Twojej rodziny w domu, albo szukać jakiegoś rozwiązania, byś Ty mogła spotykać się z nim częściej. - zauważył dwie opcje.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Poczuła na sobie zatroskane spojrzenie nauczyciela. To zwabiło jej wzrok więc przez moment mógł przyjrzeć się jej przejętemu wyrazie twarzy. Czując na sobie pełną uwagę nauczyciela ogarnęła ją lekkość i... ciepło, jakby swoją postawą, jak i nieludzką aurą, otulał ją przed mroźnym wiatrem. Przez kilka sekund jej wzrok wydawał się nieco rozmazany i niewyraźny, jakby miała poddać się jego urokowi lecz ruch Merkurego przywrócił ją do rzeczywistości. Zamrugała i potarła knykciem oko jakby nagle wpadł jej tam paproch. - Profesor ma na myśli coś w stylu mat węchowych czy ciekawszych psich zabawek z wyższej półki? - dopytała aby sprawdzić czy dobrze kierowała swoje myśli. Sposób w jaki pytała zdradzał jak głęboko brała do serca porady i uwagi nauczyciela. Uważała go za znawcę a z racji, że jej umiejętności nie były nadzwyczajne - kierowała się jedynie miłością i dobrem podopiecznego - wiedzę czerpała prosto ze źródła, którym był profesor Rosa. Na całe szczęście nie uśmiechał się promiennie więc mogła spokojnie poprowadzić z nim rozmowę a myśli nie uciekały w popłochu, gdy spoglądał w jej stronę dłużej niż kilka sekund. - A gdybym... znalazła dla niego towarzystwo? Inny, młodszy lecz starszy od niego pies? - zapytała ostrożnie bo nie wiedziała czy nie zostanie potępiona za ten plan. Wydawało się jej, że to mogłoby ucieszyć Merkurego, gdyby miał psiego przyjaciela. Mogliby razem się bawić, a w sercu Iris znajdzie się miejsce dla kolejnego zwierzęcia. Nieczęsto będzie mogła być w domu lecz jeśli wyciągnie od Ike lub Mimi obietnicę przyprowadzania ich do Hogsmeade w okresie weekendu, to powinna dać radę poświęcić im mnóstwo uwagi. Wyprostowała się z kucek gdy psy zaczęły gryźć i ciągnąć gałąź w dwie różne strony. Właśnie tak sobie to wyobrażała - dwa psiaki o dużych sercach, przyjaciele. To chyba ta sytuacja zainspirowała ją do tego pomysłu. - Mogę też poprosić babcię o uwagę dla Merkurego. To po niej mam chyba takie serce do zwierząt. - zastanawiała się na głos jak zwiększyć ilość zaangażowanych osób. Nieco mierziło ją, że musi prosić się o pomoc rodziny lecz dla dobra psidwaka musiała się dopuścić tej skazy na swojej dumie.
Obserwował ją chwilę. Z natury i z charakteru zawsze poświęcał całą swoją uwagę swojemu rozmówcy, więc i Iris została nią obdarowywana przez każdą minutę ich spotkania. Uśmiechnął się i skinął głową. - Jak najbardziej. Ale są też metody nie wymagające kupowania zabawek. Piasek na przykład nauczył się znajdować torebki od herbaty. Z czasem nauczył się rozpoznawać różne, owocowe i ziołowe. Potem zacząłem chować torebki po domu i za każdym razem jak jakąś przynosił, dawałem mu nagrodę. Taka nasza mała zabawa, a bardzo stymulująca zmysł węchu. - było wiele metod zapewniających psom odpowiedni wysiłek psychiczny jak i fizyczny i nie każdy wymagał nakładów finansowych. Każdy jednak wymagał zainwestowania czasu.- Mam kilka fajnych książek o noseworku. Mogę Ci je podrzucić w szkole, to poczytasz jakie ćwiczenia można robić samemu. - jego biblioteczka miała kilka ciekawych pozycji, które już miały okazję pomóc nowym właścicielom i przyszłym hodowcom, a Atlas cieszył się, że może użyczyć takich małych skarbnic wiedzy. - Jeśli myślisz o drugim psie, jest to jakieś rozwiązanie. Musiałby to jednak być pies stabilny i spokojny, taki, który pokaże Merkuremu, że nie musi się stresować i że spokój jest wskazany. - była to pewna metoda wychowawcza, jednak...- Ale też to Cię nie zastąpi. Bo wtedy oba będą potrzebowały uwagi. - dodał jakoś ostrożnie. Nie chciał, by poczuła, że odrzuca jej idee, bo kombinowała dobrze i widać było, że miała dobre intencje. Nie zawsze jednak wszystko można przekazać innym, odpowiedzialność, obowiązki, zabawę, naukę. Bycie właścicielem, opiekunem, wiązało się z obowiązkami i koniecznością szukania rozwiązań takich, by brać pod uwagę komfort swojego podopiecznego. Obserwował razem z nią, jak psy figlują i zamyślił się w poszukiwaniu dobrego rozwiązania. Nie chciał jej mówić, że to nie była odpowiedzialna decyzja posiadać psa, którym nie ma się możliwości zajmować, bo pies już był w jej życiu i należało szukać możliwości ułatwienia im tego okresu przejściowego. Poza tym - dziewczyna wyraźnie kochała swojego podopiecznego. - A babcia da sobie radę z psidwakiem? Nie umniejszam babci - zaśmiał się pięknie - ale to dość energiczne psiaki, jak sama wiesz.
Iris Skylight
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 163,5 cm
C. szczególne : filigranowa postura, pieprzyki rozsiane po ciele, kilka piegów na twarzy, skromna biżuteria; zapach fiołków;
Wypowiadane przez profesora słowa zapisywała w pamięci. Wiedziała już, że wystarczy poprosić skrzata domowego o odświeżanie mat węchowych w tygodniu. Umysł Puchonki pracował i widać było, że układa to sobie w taki sposób, aby wyciągnąć z porad maksimum. Kiwała głową gdy profesor doradzał. - Rozumiem. Zamiast piszczącej piłki znaleźć zajęcie opierające się na eksploracji zmysłowej. - zatem nie będzie go traktować jako zwykłego szczeniaka, którym wszak nie był, postanowiła popatrzeć na czterołapa jak na psiego geniusza. Wystarczy dobrze nim pokierować aby stał się jeszcze lepszym psem. - Chętnie, profesorze. W księgarni jest mnóstwo książek o psidwakach lecz nie wszystkie są spójne w ogółach przekazywanych informacji. Nie potrafię nawet wybrać dobrego autora. - skoro jednak profesor postanowił podzielić się własnymi zasobami bibliotecznymi, gotowa była przyjąć wszystko z zamkniętymi oczami. - Ten pies musiałby być starszy, już trochę odchowany. Myślę, że w schroniskach znajdzie się paru kandydatów. - o ile Merkury należał z legalnej i porządnej hodowli, tak nie odrzucała też psów zamieszkujących schroniska. Podarowanie któremuś ciepłego domu i przyjaciela wydawało się jej czymś właściwym. - Wystarczy tylko ten rok a później będę mogła być z psiakami codziennie, a nie raz w tygodniu. Czy profesor mógłby... przepraszam, że tak pana zajmuję, ale wydaje mi się, że gdyby pomógł mi pan w potencjalnym wyborze psiaka ze schroniska, który, pana zdaniem byłby idealnym towarzyszem dla Merkurego... - urwała aby zaczerpnąć dech i zrozumieć, że nie wiedziała gdzie podziać oczy. - Obawiam się, że łatwo zachwycę się psem i zamiast wybierać rozumem, będę wybierać sercem. - wyjaśniła a jej policzki zaczerwieniały. Poczuła wstyd wywołany swoją śmiałością proszenia nauczyciela o coś jeszcze, co już wiązało się jednak z konkretną wizytą w konkretnym miejscu. Mogła poprosić o wsparcie rodziców (ha, nigdy w życiu) lub rodzeństwo (co oni mogli o tym wiedzieć?) a bez głębszego zastanowienia prosiła profesora Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Wspomnienie o babci nieco ostudziło temperaturę jej policzków. Uśmiechnęła się z rozbawieniem. - Jedne babcie chodzą o lasce a moja babcia to cały czas lata na miotle i z powietrza podlewa ogródek. Myślę, że jest twardą zawodniczką. - przypomniała sobie bardzo ożywione spojrzenie starszej czarownicy, która jak to rzecze, nie wybiera się w zaświaty przynajmniej przez najbliższe dziesięciolecie.
Zgodził się z jej słowami, kiwając głową z uśmiechem. - Piszczące piłki są bardzo ekscytujące, przypominają coś, na co pies może polować. - zauważył - A my chcemy, żeby nie eskalował w ekscytacji, tylko myślał, wąchał, tropił. Inny rodzaj wysiłku. Dwadzieścia minut noseworku jest jak solidny, godzinny spacer szybkim tempem. - tak przynajmniej głosiły materiały behawiorystyczne. - Podrzucę Ci je na następną lekcję. Książek jest dużo, tak jak opinii, ale tak jest ze wszystkim. Najlepiej jest zapoznać się z kilkoma praktykami, spróbować, zobaczyć, co będzie najlepiej odpowiadało potrzebom Merkurego. Każdy pies jest inny, ma swój charakter, swoje upodobania. Podręczniki uśredniają rasy, a psidwak psidwakowi nierówny. - jak z każdym gatunkiem, każdym poradnikiem, każdym przypadkiem, wszystko wymagało pewnego indywidualnego podejścia. Przyglądał się jej chwilę i znów uśmiechnął: - Myślę, że to super pomysł. Piasek jest z przytuliska. -wskazał hahałka odruchowo brodą. Był bardzo krnąbrnym i łobuzującym łachudrą, a teraz? Wydawał się być nawet rozsądniejszy niż Horus i Hator, które przecież kupił z dobrej hodowli jako dwa, stabilne szczeniaki. - Możemy się kiedyś wybrać, tylko się upewnię z profesorem Walshem, czy mogę Cię zabrać ze szkoły poza godzinami zajęć. - zamyślił się. Przytulisko rodziny Pike wprawdzie pojawiało się w Hogsmeade, ale gdyby aktualnie nie prowadzili adopcji, może dobrym pomysłem będzie wybrać się do Doliny - Wszystko rozsądnie zaplanujemy. Z wesołym śmiechem wysłuchał historii o babci i pokiwał z uznaniem głową. Swojej babci nigdy nie miał okazji poznać, więc zawsze rozczulały go wizje starszych pań, niezależnie od ich kondycji fizycznej! Atlas zaprosił iris, by przeszli się jeszcze w głąb parku, gdzie była ogrodzona sekcja dla psów, by pokazać jej parę fajnych sztuczek, które mogła robić z Merkurym, a później dopilnował, by zarówno psiak został odstawiony do skrzata, a dziewczyna dotarła do szkoły.
2 x zt Rozliczenie wrześniowe +
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Max, słuchaj, mam dla ciebie niesamowicie ważne zadanie. Od tego wszystko się zaczęło, kiedy tylko Carly zdołała znaleźć Solberga. Wiedziała, że to, co zamierzała zrobić, było niesamowicie idiotyczne, ale doskonale bawiła się przygotowaniami do kulinarnego konkursu i chciała to poczuć. Jakoś inaczej, niż tylko bawiąc się w gotowanie, co robiła właściwie każdego dnia. Potrzebowała impulsu, potrzebowała czegoś dodatkowego, jakiegoś kopnięcia, jakie popchnęłoby ją naprzód, czegoś, co spowodowałoby, że poczułaby się jakaś pełniejsza. I właśnie z tego powodu w jej głowie narodził się naprawdę idiotyczny plan, jeden z tych, z których można było śmiać się w nieskończoność, a Ślizgon był wręcz idealnym partnerem do tej konkretnej zbrodni. Była przekonana, że Max nie zrobi jej przykrości i nie powie jej, że to, co planowała, było idiotyczne, widziała, że ostatnio nie czuł się najlepiej, ale jednocześnie zakładała, że wciągając go w takie szaleństwo, może da mu coś, co spowoduje, że nieco się rozerwie i uśmiechnie. Chociaż na chwilę, bo nie sądziła, żeby to miało trwać szczególnie długo, niestety. - Domyślasz się pewnie, że zamierzam wygrać ten cały konkurs kulinarny, ale żeby tego dokonać, to ja muszę wiedzieć, jak się czuje gwiazda, rozumiesz? Słuchaj, gdybym była prawdziwym kucharzem, takim wiesz, uznanym, a ty byłbyś moim fanem... to jakbyś się zachowywał? - rzuciła, pełna entuzjazmu, jakiego zdecydowanie nie dało się jej odmówić. Zdawało się, że wręcz promieniała, zupełnie, jakby znalazła właśnie coś, co podnosiło ją na duchu, co powodowało, że czuła się jak prawdziwy chochlik, który za nic w świecie nie umiał usiedzieć w miejscu. Czekała na jego reakcję, najwyraźniej zamierzając zamienić się w jakiegoś kucharza z wyższej półki, zwyczajnie próbując wczuć się w rolę, domyślając się, że na ostatniej prostej to będzie jej bardzo potrzebne. Umiała czarować ludzi, umiała na nich wpływać, ale mimo wszystko gwiazdą nie była, a to oznaczało, że musiała zdecydowanie poćwiczyć, by jury padło jej do stóp.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jeśli Carly miała do niego cokolwiek, to nie było miejsca na odmowę. Bez względu na to, jak się czuł, co miał na głowie i jak bardzo wypchany posiadał kalendarz. Istniały rzeczy ważne i ważniejsze, a szlajanie się z tym chochlikiem zdecydowanie należało do tej drugiej kategorii. -No to dawaj. - Odpowiedział, uśmiechając się do niej szeroko, niezależnie od tego, czy czuł się faktycznie tak radośnie. Dorwała go akurat, jak szedł sobie poprawić w pobliskim barze, ale w takich okolicznościach, procenty musiały poczekać. Wysłuchał tego, co miała do powiedzenia i już wiedział, że może na chwilę poudawać debila, co było jedną z tych rozrywek, które pozwalały jego głowie nieco się wyciszyć. -Jestem urażony, że jak dotąd nie uważasz mnie za swojego największego fana. - Chwycił się teatralnie za serduszko, ale zaraz faktycznie zaczął myśleć, jakby tu jej udowodnić, że jest najlepsza na świecie w inny sposób, niż robił to do tej pory. -No wiesz, na początek na pewno bym Cię nieziemsko stalkował. I piszczał na Twój widok, o tak. - W celach demonstracyjnych wydał z siebie niezwykle wysokiej częstotliwości dźwięk, uginając kolana i zaraz podskakując w miejscu nieco jak jakaś zakochana w idolu nastolatka, która zobaczyła go pierwszy raz na żywo. -O MÓJ BOŻE, CZY TO NAPRAWDĘ ONA. ZARAZ ZEMDLEJĘ. AAAAAAAAAAAAA!!!! - Wczuł się niesamowicie, ściągając na nich wzrok jakiejś matki z dziećmi, które usłyszały tę szopkę i widocznie przyspieszyły kroku, jakby obawiali się, że trafili na jakiś atak choroby psychicznej.
Wiedziała, że coś z nim było nie tak i odnosiła wrażenie, że w ostatnim czasie czuła od niego również alkohol, chociaż zdawało się, że Max zarzucił już picie. Nie podobało jej się to, więc skoro miała okazję go złapać, na czym naprawdę jej zależało, nie zamierzała go nigdzie puszczać. Była przekonana, że poradzi sobie z tym, co właśnie się działo, była pewna, że zdoła uzyskać to, czego chciała, chociaż nie do końca wiedziała jeszcze, w jaki właściwie sposób mogła to zrobić. Poza tym idiotycznym pomysłem, jaki miała w głowie, a Solberg najwyraźniej postanowił go podłapać, pozwalając jej na to, żeby grała swoją rolę. Uśmiechnęła się do niego z cieniem politowania, jakby chciała mu powiedzieć, że może uwielbiał jej potrawy, że może pochłaniał to, co gotowała, ale jeśli miała zostać kimś niezwykłym, jak choćby ich niedawno nabyty profesor magicznego gotowania, to musiała się jeszcze bardziej postarać. Nie żeby zamierzała zostać jakimś Master Chiefem, przynajmniej nie po szkolnej edycji konkursu, ale naprawdę liczyła na to, że uda jej się osiągnąć zamierzony sukces, od jakiego nie chciała się wzbraniać. - No masz Merlinie placek! Musiałabym cię na pewno zgłosić do jakichś aurorów, żeby się tobą porządnie zajęli, ja nie wiem, co ty masz w głowie, naprawdę, co chciałbyś zobaczyć, moją kostkę, jak gotuję? - zapytała rozbawiona, nim Max przeszedł do odstawiania prawdziwej szopki, a ona ani trochę się nie speszyła. Nie była tym typem człowieka, który zacząłby go uciszać albo robić coś podobnego, wręcz przeciwnie, przyjęła to ze swoistą godnością i westchnęła teatralnie, uśmiechając się w sposób zdecydowanie zdawkowy. Przyłożyła nawet dłoń do piersi, jakby to miał być gest podziękowania, chociaż równie dobrze mogła w ten sposób pokazać, że ten wrzask mimo wszystko jej nie odpowiadał, a później pochyliła lekko głowę. - Och, niezmiernie mi miło, że ktoś mnie rozpoznał, chociaż przecież nie jest to takie łatwe, gdy akurat nie gotuję - stwierdziła, jakby zdziwiona tym faktem, zdając sobie sprawę z tego, że choć część ludzi uciekła, część wciąż znajdowała się w ich pobliżu. Dlatego też mówiła na tyle głośno, by inni zwrócili na nią uwagę, by zaczęli się, a jakże, głowić, z kim właściwie mają do czynienia.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie orientował się zupełnie w kulinarnym świecie i to, że mieli u siebie jakąś gwiazdę w szeregach kadry, przeszło gdzieś przez jego umysł niezanotowane. Doceniał dobrą kuchnię i uważał Carly za niezwykle utalentowaną w tej dziedzinie. Miał wrażenie, że ten cały kulinarny konkurs jest już przesądzony na starcie, choć mogła mieć pewną konkurencję w rodzinie Honeycott. Jakby nie było, zajmowali się tym od pokoleń i przez to pewną przewagę. Wierzył mimo wszystko, że Norwood nie będzie odstawać, a nawet poradzi sobie lepiej niż te słodkie pierdoły, jakkolwiek nie lubił Adeli oczywiście. Bez problemu wcielił się więc w rolę największego psychofana Scarlett, odstawiając szopkę na środku parku, specjalnie dla niej. -Za Twój jeden uśmiech dam się zamknąć choćby tu i teraz. - Wpatrywał się w nią jak w obrazek, wręcz wyglądał, jakby był na skraju płaczu, choć łzy Solberga widziało zaledwie parę osób w jego życiu. -Ucieszyłbym się nawet z kostki, choć te pracujące nadgarstki, gdy siekasz, albo mieszasz.... Ile bym dał żeby stać się chochlą w Twoich dłoniach... - Kontynuował, samemu się nakręcając i bez żadnego rozbiegu wchodząc w tę zabawę. Bawił się wyśmienicie i nie przejmował się tym, że zwracali na siebie coraz większą uwagę. W końcu świata poza puchonką nie widział. -Ten uśmiech i złociste jak miód włosy, rozpoznam wszędzie. Dałabyś mi ich kępkę? - Zapytał błagalnie, jakby od tej decyzji studentki zależało całe jego życie, a nie to, czy zamkną go w psychiatryku, czy też nie. Na szczęście był mistrzem ucieczek, więc raczej nie zabawiłby tam za długo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Adela była jej główną przeciwniczką, to nawet nie ulegało wątpliwości, ale tak się składało, że Carly była ostatnią osobą, która się poddawała. Jeśli coś sobie postanowiła, to nie było siły, żeby ją zatrzymać, nie było sposobu na to, by zawrócić ją z drogi, na jaką już weszła, zupełnie, jakby się do niej przykleiła. Toteż nie było najmniejszych nawet wątpliwości, że Puchonka zamęczy dosłownie każdego w swoim otoczeniu, żeby dostać to, czego chce - idealne dania, jakie będzie mogła zaprezentować jury, jakie będzie musiała podsunąć im pod nos i pokazać, że się do czegoś nadaje. To było fascynujące, równie pociągające, jak wszystko inne, co Norwood robiła, ale musiała przyznać, że nie spodziewała się po Solbergu aż takiego aktorstwa, które szczerze ją bawiło. Była jednak profesjonalistką w swoim fachu, więc jedynie zaśmiała się wdzięcznie. - Najważniejsze w tym wszystkim są tylko potrawy, a nie ten, kto je przygotowuje! Mam szczerą nadzieję, że to one cię tak zachwycają, że to za nie dałbyś się posiekać! Ot, za takie plumpki w sosie musztardowym na ten przykład, podane z pietruszką, to z całą pewnością byłby doskonały miód na twoje serce - zakomunikowała wielce łaskawie, zupełnie, jakby to miało wystarczyć wielkiemu fanowi, chociaż przecież wiedziała, że tak to nie działa. Westchnęła więc cicho, spoglądając na otaczających ich ludzi, jakby chciała zapytać, czy oni w ogóle widzieli to, co się działo, odnosząc wrażenie, że niektórzy zaczynali się zachowywać, jakby mieli uznać, że doskonale wiedzą, kim była. To było dopiero zabawne, a Carly miała wrażenie, że czuje się w tej zabawie, jak ryba w wodzie. - Pukle włosów to nic w zestawieniu z autografem, nie sądzisz? - zapytała rzeczowo, posyłając Maxowi kolejny z wyuczonych uśmiechów, robiąc to tak pięknie, jakby faktycznie była jakąś gwiazdą na czerwonym dywanie. Żałowała tylko, że nie było tutaj Jamiego, który mógłby w tym wszystkim robić za jej wielce niezadowolonego ochroniarza, to byłaby dopiero zabawa!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był bardzo dobrym aktorem, bo grał praktycznie każdego dnia swojego życia. Łatwo przychodziła mu szybka zmiana charakteru, co po części mieli ze sobą wspólnego. Carly również doskonale wiedziała, jak uzyskać to, czego akurat potrzebowała, a obecnie Max wykorzystywał swój talent, by jej to dać, choć wcale nie czuł się przez nią w nic wrobiony. Byli do siebie zbyt podobni, by jakieś byle uśmiechy, czy trzepotanie rzęsami podziałało na ich umysły, choć nie można było odebrać tym gestom ich uroku. -Mmmm... - Zamruczał na samą myśl o wspomnianych plumkach nawet, jeśli tak naprawdę wolałby jakiś dobry kawałek kebaba. -Twoje potrawy leczą serce i duszę człowieka. A to, co robią z żołądkiem.... - Westchnął rozmarzony. Przypomniał sobie tort, jaki Carly zrobiła na urodziny Harmony i faktycznie trochę ślinki mu się zebrało więcej. Gdyby wiedział, że przyjdzie mu dzisiaj grać taką rolę, to pewnie wziąłby ze sobą jakąś książkę kucharską, ale niestety, miał tylko paczkę fajek i sakiewkę z galeonami w kieszeni. -Naprawdę mogłabyś? - Aż wziął głębszy oddech, onieśmielony i zaskoczony tak łaskawą propozycją ze strony puchonki. Zaraz zaczął gorączkowo macać się po kieszeniach, by znaleźć coś, na czym mogłaby złożyć swój podpis, choć dobrze wiedział, że nic takiego mu w ręce nie wpadnie. -Jakbyś mogła, na przykład, o tu. - Wskazał w końcu na swój policzek i choć normalnie wybrałby klatę, to nie miał zamiaru świecić przed dziewczyną kolejnymi bliznami. A już tym bardziej nie chciał im pokazywać biednym gapiom, którzy coraz bardziej zastanawiali się, czy to jednak nie jest prawdziwe spotkanie fana z jego idolką.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Właściwie gdyby ktoś teraz na nich popatrzył, ktoś, kto ich znał, uznałby zapewne, że całkiem oszaleli albo też, co było całkiem prawdopodobne, przygotowując jeden ze swoich eliksirów, zrobili coś nie tak i pławili się w jego oparach. To była pewna możliwość, Carly nie mogła jej zaprzeczyć, ale jednocześnie wiedziała, że tak naprawdę szło im całkiem dobrze to odgrywanie ról, bo pozostali spacerowicze sprawiali wrażenie, jakby faktycznie byli coraz bardziej przekonani do sceny, jaka rozgrywała się na ich oczach. Oczywiście, część pewnie sądziła, że znalazła się w jakiejś ukrytej kamerze i nie miała im tego za złe, wiedząc, że brzmieli z Maxem, jakby się im coś pomieszało, ale jednocześnie się tym doskonale bawiła. - Mój słodki Merlinie, czy to znaczy, że byłeś na jednej z degustacji? - zapytała, jak przystało na wielką gwiazdę, która była pod wrażeniem poświęcenia, na jakie był gotowy jej fan. Zachowywała się, jakby była tą kwestią onieśmielona, a jednocześnie niesamowicie mile połechtana, jakby to było coś, co unosiło ją ponad ziemią, a nie tak skończona głupota, jaką właśnie z wielką przyjemnością prezentowała. Dlatego też, gdy padły słowa o autografach, gdy Max tak zapalił się do tego pomysłu, była przekonana, że za chwilę wzniosą się nie tylko na wyżyny absurdu, ale również zdołają osiągnąć dokładnie to, o co jej chodziło. Była pewna, że powinna ze wzruszeniem odgonić łzy z oczu, bo przecież rzadko kiedy spotyka się tak niesamowitego fana, rzadko kiedy ma się możliwość pomówienia z kimś, kto zdawał się zafascynowany... daniami, rzecz jasna, nie jej osobą. Carly próbowała bowiem tak sterować rozmową, żeby Max nie wyszedł na aż tak skończonego szaleńca, bo była pewna, że faktycznie ktoś wezwie tutaj aurorów za trzy minuty, a nie chciała musieć tłumaczyć własnemu ojcu, co właściwie wyprawiała i że Solberg był jej szalonym przyjacielem. - Ale wtedy wszystko się prędko zmyje... - zauważyła przejęta, zaraz zachowując się, jakby zaczęła szukać kartki, by wyciągnąć z kieszeni chusteczkę, z miną sugerującą prawdziwy triumf, jakby chciała wszystkim oznajmić, że co jak co, ale nie była aż tak szalona, by pisać po czyimś ciele. Była. Ale to już była zupełnie inna sprawa.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy spotykali się w dwójkę można było być pewnym, że coś się odjebie. Raz oznaczało to kłopoty, raz nie, ale zdecydowanie nudno nie było, a że nie bali się uwagi innych to też często ją na siebie zwracali, wymuszając jakąś reakcję otoczenia na ich dobrą zabawę. -Jednej? Chodzę na wszystkie od kiedy ciotka zabrała mnie na pierwszą, dwa lata temu. Twoja wariacja na temat rzepy do dzisiaj śni mi się po nocach. To jest dopiero prawdziwa magia, a nie te jakieś tam zaklęcia! - Ciągnął tę scenkę, wrzucając tę rzepę zupełnie z przypadku, ale jakimś cudem wszystkie inne składniki odżywcze nagle wypadły mu z głowy, a zawahanie mogłoby wzbudzić wątpliwości co do szczerości jego słów. Tak więc poszedł z flow dobrze wiedząc, że Carly zaraz coś z tego jeszcze ukręci. Gdyby role były odwrócone, a tematem głównym nie gotowanie, a eliksiry, sam nie miałby problemu dostosować się do każdej głupoty, którą by w niego rzucono. Na szaleńca wychodził i tak, a czy jakiekolwiek badania by to potwierdziły? Raczej dostałby na papierze inne rzeczy, których był mniej lub bardziej świadom. Dopóki jednak aurorów nie było w zasięgu wzroku, niespecjalnie się ograniczał, gotów wyciągnąć skądś pompony, gdyby trzeba było. -Prawda... - Udał smutno zaskoczonego, gdy Carly uświadomiła mu, że takie autografy nie należą do najbardziej trwałych. Zanim jednak zdążył coś więcej rzec, dziewczyna wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. -Helgo przenajświętsza. Wkleję ją do książki kucharskiej, żeby zawsze mnie inspirowała, jak będę gotował. - Obiecał od razu, choć ani nie posiadał takiego tomu, ani nie zamierzał sterczeć nad garami i oni o tym dobrze wiedzieli, ale już przechodnie zebrani wokół nich, niekoniecznie. -Nie mogę się doczekać Twojej najnowszej kolacji degustacyjnej. Udało mu się wykupić miejsce i codziennie odliczam dni. Możesz uchylić choć rąbka tajemnicy, co będzie głównym tematem? - Pociągnął jeszcze troszkę, bo bawił się naprawdę wyśmienicie, a przez to, że odgrywał aż taką radość, dużo łatwiej było mu zatrzymać w środku cisnący się na usta śmiech, powodowany absurdem całej tej sytuacji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- To wszystko zasługa smażonych pasków z szynki reema, nadają kremowi z rzepy odpowiednio wyrazisty smak, tak samo, jak uprażone nasiona dyni i gęsta śmietana – zapewniła, bez najmniejszego problemu dobierając w głowie składniki, z jakimi rzepa mogłaby się komponować, odrzucając od razu surówkę, bo ta była zdecydowanie zbyt prosta, dorzucając tam również ze śmiechem ociupinkę chilli, by zaraz przyłożyć dłonie do piersi, brnąc dalej w ten idiotyzm, jaki właśnie odstawiali, jednocześnie będąc niesamowicie zachwyconą tym, jak Max dał radę się z nią zgrać, jak łatwo wpadł na te wszystkie pomysły. Cudowne było również to, że po prostu sobie płynęli, bez zatrzymania i bez namysłu, zmierzając w strony, jakie im odpowiadały, coraz bardziej pociągając za sobą publiczność, co również było niespodziewane, bo Carly nie planowała być gwiazdą aż takiego formatu! - Chyba powinnam podziękować tej cioci – powiedziała, śmiejąc się ciepło, kiedy zaczęła gryzmolić coś na wyjętej chusteczce, starając się robić to z taką łatwością, jakby to było coś, czym zajmowała się po prostu każdego dnia, jakby zwyczajnie nie było to dla niej żadnym wyzwaniem. Zwłaszcza że w tym samym czasie rozmawiała dalej z Maxem, zapewniając go, że jeśli poczeka jeszcze trochę, to na pewno doczeka się podpisywania przez nią książek, jakie zamierzała wydać w najbliższym czasie, po czym zmrużyła groźnie oczy i pogroziła mu palcem. – Artysta musi mieć swoje tajemnice! – zawyrokowała, zupełnie jakby chciała powiedzieć mu, że mimo wszystko nawet uwielbienie miało swoje granice.