Każdy kto chce tu przyjść, musi pokonać około pięciuset schodków. Jest to z pewnością wysiłek warty zachodu, bowiem rozciąga się tu wspaniały widok na błonia oraz większą część zamku. Warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale.
Otworzyła usta, ale po chwili je zamknęła. Nie mogła mu zaprzeczyć, ale troche bała się powiedzieć prawdę. - Czuję się... -odparła powoli- Jestem.... Wydaje mi się....-wzięła głęboki wdech - Czuje się bardzo samotna. Ja... nie rozmawiam z nikim. Ani w dormitorium, ani wogóle. Jestem w tej szkole od 4 lat i nikogo nie znam. I tu nie chodzi tylko o włosy. -choć gdyby były czarne, albo bronzowe, byłoby mi znacznie łatwiej -ale też o to, że ludzi są podli. Nie wszyscy. Ale jak natrafisz na paru podłych, nie masz ohoty szukać tych w porządku. To co powiedziała nie było pdo końca prawdą, ale nie było też kłamstwem. Miała nadzieje, że chłopak choć trochę ją zrozumie.
Mike nie bardzo wiedział co powiedzieć. Po chwili oznajmił - Mam nadzieję że już nie będziesz tak samotna- powiedział i uśmiechną się do dziewczyny. Było mu jej trochę szkoda. ;Przez cztery lata była samotna !" Mike nie mógł tego sobie wyobrazić. Dlaczego nikt się nią nie zainteresował a nie zagadał ? Przecież to bardzo miła dziewczyna. Mike naprawdę nie rozumiał ludzi.
Uśmiechnęła się do niego. - Ja też mam taką nadzieje -powiedziała i uśmwiadomiła sobie coś, o czym powinna była pomyśleć, gdy zaczęła się zwierzać. CO JA NAJLEPSZEGO WYPRAWIAM ?! - pomyślała. W życiu nikomu nie powiedziała co czuje, jak bardzo jest samotna. Boże...a co jeśli on jest taki jak wszyscy ?!....Nagle zaobaczyła to, jakby wydarzyło się przed nią.... Mike'a, który stoi na korytarzu w gronie swoich kumpli i krzyczy : O ja rudowłosy dziwoląg. Jestem taka samotna ! Hahaha. Łzy napłynęły jej do oczu. - Późno już. Powinniśmy wracać -powiedziała tak cicho, że nie była pewna czy chłopak to usłyszał. Odwróciła się i ruszyła w kierunku schodów, myśląc jak była głupia, by zaufać komuś kogo nie znała. Z drugiej strony, ona tu nikogo nie znała, więc komu miałaby ufać ?
-Dobra to cześć, do miłego.- pożegnał się Mike. Odwrócił się i patrzył chwile na gwiazdy. Miło tak sobie pogadać, miał nadzieje że Jane znajdzie prawdziwych przyjaciół. Mike ciągle myślał o jej włosach "Przecież są bardzo ładne". Uśmiechną się sam do siebie i poszedł do dormitorium.
Carmen zmierzała ku szczytu wierzy. Miał się tu spotkać z Margaret. Uwielbiała tą rudą osóbkę. A teraz przez jej listy pulsowało szczęście a Carmen chciała się dowiedzieć co jest tego przyczyną. Weszła na szczyt i musiał an chwile przystanąć aby odsapnąć. Naprawdę wysoko pomyślała
Margaret jak zwykle prawie biegła na miejsce spotkania. Była teraz jednak trochę bardziej spokojna, bo ostrzegła Carmen przed swoim spóźnieniem. Dobiegła już prawie zziajana. Zobaczyła Carmen i tylko lekko się do niej uśmiechnęła pochylając się w przód i ciężko oddychając. - Cholera, kto wymyślił wieże tak wysoko. - Pokręciła głową, mówiąc jakby sama do siebie, ale też tak, żeby Puchonka mogła ją usłyszeć.
Usłyszała jak ktoś bieganinie i błyskawicznie się wyprostowała oddychając spokojnie. Zobaczyła Margaret i uśmiechnęła się delikatnie. -Cześć-powitała koleżankę-mogli by zamontować windę -zaśmiałą się cichutko.
- Winda... Jakie to wspaniałe urządzenie! - Krzyknęła, gdy już złapała oddechu na tyle, aby mówić normalnie. - Tak w ogóle to cześć. - Zaśmiała się i podeszła do Carmen, żeby ją przytulić. Kiedy już ją złapała to ścisnęła mocniej i podniosła do góry. - Wybacz mam dziś nadmiar energii i bardzo dobry humor. To wszystko przez to. - Powiedziała przepraszającym i smutnym głosem.
Zaiste wspaniałe.-uśmiechnęła się. Gdy Margaret ją przytuliła nabrała powietrza. Przytulanie nie kojarzyło się jej za dobrze... ale nie narzekając poczekała aż skończy. Carmen uśmiechnęła się i pomyślała Na szczęście nie zauważyłaCarmen nie miała już rudej czupryny tylko długie brązowe włosy i sporego sinika pod okiem. stało się to przez jakieś dwie dziewczyny z starszej klasy. Złapały ja od tyłu czymś odurzyły i Carmen zemdlała jak się obudziła jej piękne rude włosy przybrały kolor kory a miejsce pod okiem pulsowało. Carmen starła się odwrócić zaklęcie lecz nic to nie dało a sinik? zamaskowała go fluidem ale nie była zbyt dobra w te klocki więc i tka rzucał się w oczy na jej bladej cerze
Margaret zauważyła zmieniony kolor włosów Carmen, ale nie zamierzała o nic pytać. Gdyby chciała to sama by mi powiedziała. - Co tam u ciebie słychać, co? Bo nie wyglądasz za dobrze.
Margaret przeraziła się na słowa Carmen. Widziała, że jest źle, ale nie, że aż tak. - Bardzo chętnie, musisz mi wszystko opowiedzieć. Ale mam nadzieję, że nie stało się nic bardzo strasznego. - Mówiła ze smutkiem i przejęciem w głosie. Chodźmy może przejść się na błonia?
Katherine wcale się tak nie zmęczyła, zmierzając z błoni aż do Wieży Astronomicznej. Wręcz przeciwnie - uwielbiała wystawiać swoje patykowate nogi, jak i wysokie obcasy na próbę. Przy wejściu od razu dostrzegła widok, jaki można zauważyć z wieży. Niestety, Kath miała lekki lęk wysokości. Mimo tego uwielbiała ryzyko, i tak było tym razem. Podeszła na sam koniec wieży, wystawiła głowę i nie wahając się ani razu - spojrzała w dół. Po chwili odwróciła głowę, gdyż coś się jej przypomniało. - Ah! - Wymknęło się jej. - Margaret! - krzyknęła. Zapewne jeszcze idzie po schodach, pomyślała szybko. Wróciła do drzwi wejściowych, oparła się o nie nonszalancko i czekała na dziewczynę.
Margaret z wielką zadyszką doczłapała się na szczyt o wiele później niż Ślizgonka. Chociaż to ona szła w butach na szpilkach, a Margaret w zwykłych trampkach. Miała jednak beznadziejna kondycję fizyczną. Usłyszała po drodze, że Katherine coś krzyczała. Wyłapała jedynie swoje imię. - Co się stało? - Wysapała.
Gdy tak stała, nagle zobaczyła, że Margaret już do niej dołączyła. Była przerażona. Dlaczego? Tego Katherine nie wiedziała. Zdążyła tylko wyłapać "co się stało?!", z zadyszanych ust dziewczyny. - Nic. - Powiedziała do kompanki. - Po prostu myślałam, że już nie dojdziesz na górę, lub, że cię ktoś po drodze porwał i teraz byłaś przywiązana do jednej z kolumn na samej górze zamku, gdzieś w sowiarni. - zaśmiała się. Nie czekając na odpowiedź dziewczyny podeszła do murku, gdzie znajdowało się zakończenie "balkonu" i usiadła na nim. Było już dość ciemno, więc można było dostrzec gwiazdy. Katherine przyglądała im się zaciekawiona, a po chwili mruknęła. - Nigdy im się tak nie przyglądałam. Oczywiście pomijając lekcje Astoromii. - Dodała szybko. Popatrzyła na swoją kompankę, a potem gestem dłoni pokazała jej by usiadła obok.
Margaret uśmiechnęła się na żart Katherine. - Nigdy nie byłam dobra w wchodzeniu po schodach, taaak. - Mówiąc to powlokła się na miejsce obok Ślizgonki. - Ja tez je uwielbiam. - Spojrzała w górę, w gwiazdy. - Mogłabym tak godzinami, tylko jakaś poduszeczka by się przydała, bo mi kark wysiądzie. - Zaśmiała się cicho.
Popatrzyła na dziewczynę, uśmiechając się do niej. Miło im się gawędziło, aż w końcu Katherine o czym pomyślała. To była pierwsza myśl, jaka w tym momencie przyszła jej do głowy. - Marg. - Zaczęła, zdrobniając imię towarzyszki, jak również czując się przy tym bardziej swobodnie, ciągnęła dalej. - Powiedz mi, czy ja jestem dziwna? - Zapytała, krzywiąc twarz, a po chwili zaczęła się histerycznie śmiać. - Nie, chodzi mi o to, czy jestem typową Ślizgonką? - Poprawiła się, strzepując spod oka łzę. Co ją tak naprawdę rozśmieszyło? Znała odpowiedź - ona naprawdę była trochę dziwna.
Margaret z początku skrzywiła się, bo nie wiedziała o co chodzi dziewczynie. Po małym wyjaśnieniu nie wiedziała ani odrobinę więcej, więc dalej jej twarz miała głupi, tępy wyraz. - Wszystko fajnie, pięknie ładnie, ale wytłumacz o co chodzi. - Lekko się uśmiechnęła, dodając Ślizgonce otuchy.
- Cóż... - zaczęła. - To, co przed chwilą ci zadałam już od dłuższego czasu w sobie tłumiłam. No bo, sama zobacz. - Wskazała na siebie palcem, a potem tuz nad głową zrobiła nim kilka kółek w powietrzu, tak, jakby robiła aureolkę. - Jestem dziwaczna. I to nie pod względem fizycznym, ale psychicznym. Często zastanawiam się, dlaczego nie potrafię znienawidzić Gryfonów tak jak cała reszta uczniów z domu węża. Może ja się tam nie nadaję? Może Tiara Przydziału źle mnie przydzieliła? - Powiedziała. Gdy prawie się jej głos załamał, dodała po chwili: - Owszem, mam kilka cech Slytherina, ale co mi to daje? - Ukryła twarz w dłoniach, nie dlatego, że nie chciała pokazywać swojej słabości i łez. Tak właściwie wcale nie płakała, ale tak jak zawsze, gdy się załamywała, okropnie bolała ją skroń. Zza rozchylonych palców spojrzała na otępiała Gryfonkę siedzącą obok, z coś nie tęgą miną. - Przepraszam. To nie w moim typie, że się komuś zwierzam, ale czasami po prostu dostaję przez to wszystko szału.
Margaret wpatrywała się z uwagą dziewczynie, która ciągle mówiła. - To w sumie dziwne u Ślizgonów. Chociaż nie, nie dziwne, raczej bardzo rzadko spotykane. Nie uważam, że powinnaś czuć się przez to jakoś inaczej. - Zamyśliła się na chwilę. - Może Tiara czasem się myli. Kto wie... Może pomyliła się w twoim przypadku. To nigdy nic nie wiadomo. - Uśmiechnęła się serdecznie do towarzyszki. - Uważam jednak, że nie powinnaś się tak tym stresować. Ktoś ci zwracał na to kiedyś uwagę? - Przepraszam. To nie w moim typie, że się komuś zwierzam, ale czasami po prostu dostaję przez to wszystko szału. - Mi możesz się zwierzać zawsze. Uwielbiam słuchać i pomagać ludziom. - Popatrzyła na nią ciepło. - Katherine... Jesteś super! - Objęła ją ramieniem, pomału. Bała się, że Ślizgonka może poczuć się źle i ją odrzucić.
Słysząc słowa dziewczyny naprawdę zrobiło jej się miło i ciepło w sercu. Przeraziły ją tylko słowa, że Tiara Przydziału mogła się pomylić co do przydzielenia jej. Przecież z tego, co wiedziała, Kath pragnęła od zawsze trafić do Slytherinu. Kiedy to się stało, w pierwszej klasie, dziewczyna była wniebowzięta. Miałaby teraz żałować? Przecież zrobiłaby niesamowity zawód swoim rodzicom, a tego by nie zniosła. Mogłaby wiecznie uszczęśliwiać swoich bliskich, nawet wtedy, kiedy miałaby unieszczęśliwić siebie. Kiedy Margaret objęła ją ramieniem, nie opierała się. Uśmiechnęła się do niej na znak, że nie odrzuci jej pomocy. - Dziękuję. - Mruknęła cicho. - Ty też. - Odpowiedziała, słysząc ostatnie słowa wypowiedziane z ust Gryfonki.
Kiedy Katherine przyjęła jej przyjacielski gest Margaret kamień spadł z serca. Obawiała się odrzucenia. Co prawda mówiła, że lubi Gryfonów, ale ze Ślizgonami niestety nigdy nic nie było wiadomo. - Dzięki. - Westchnęła. - Ja jestem bardzo... Oryginalna. - Zaśmiała się ze swoich słów. Wiedziała, że w oczach wszystkich jest strasznie dziwna.
Katherine od razu poprawił się humor. Zaśmiała się, słysząc jak dziewczyna o sobie mówi. Tak właściwie to jak na razie mało co o sobie wiedziały. Dlatego właśnie tutaj się zjawiły. Po to, aby się lepiej poznać. - To w takim razie opowiedz mi coś o swoim życiu. - powiedziała. - Przecież miałyśmy się lepiej poznać - dodała, żeby nie wyjść na wścibską.
Margaret przestała obejmować dziewczynę i zamyśliła się wpatrując w ścianę. - Hmm. Moje życie jest całkiem zwykłe i monotonne, dlatego ubarwiam je sobie moim dziwnym poczuciem humoru i zachowaniem. Ponoć wyglądam na nadpobudliwą. - Zaśmiała się. - Ludzie zazwyczaj nie lubią ze mną wychodzić w miejsca, gdzie znajduje się dużo ludzi. Robię cholernie dużo hałasu i szumu wokół siebie tak, żebym to JA była w centrum uwagi. Nie znoszę, jak ktoś jest bardziej zauważalny ode mnie. - Znów się zaśmiała na wspomnienia o swoim specjalnym głośnym mówieniu, śmianiu się tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę. Szczególnie jakichś przystojnych chłopaków. W końcu była śmiałą i otwartą dziewczyną. Nigdy nie uważała, że ma coś do stracenia. - Wyznaję zasadę: raz kozie śmierć. Albo mi się uda, albo nie. Jak mi się uda to cudownie, a jak nie no to truudno. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Bywa, że ja też robię wokół siebie niepotrzebny hałas. - Powiedziała jej ze śmiechem. - I to nas łączy. - Wyciągnęła przed siebie rękę i na dłoni zgięła wszystkie palce, zostawiając tylko jeden, kciuk. Wyliczała cechy je łączące. Było to dziwne, ale tak właśnie zrobiła. - A tak poza tym, jak to się stało że trafiłaś do Gryffindoru? I może opowiesz mi jak wygląda wasz Pokój Wspólny? - Znów się zaśmiała.
- W zasadzie do Gryffindoru przypuszczalnie trafiłam dlatego, że moi rodzice skończyli ten własnie dom. Poza tym chyba troszkę pasuję na Gryfona. - Wstała i udawała modelkę na wybiegu. - Nie sądzisz? - Zaśmiała się i usiadła z powrotem przy towarzyszce. Zamknęła oczy, żeby wyobrazić sobie ich Pokój Wspólny. - Jest tam bardzo przytulnie i ciepło... - Zaczęła. - Pomieszczenie jest okrągłe, króluje w nim czerwień i złoto. Mniej więcej na środku stoją kanapy i fotele, podłoga jest wyłożona miękkim, ciepłym dywanem. Dalej znajduje się kilka stołów z krzesłami do odrabiania lekcji. Na samym końcu pokoju jest para schodów prowadząca jedna do dormitorium chłopców, druga do dormitorium dziewcząt. W rogu w kominku zazwyczaj pali się wesoło ogień. - Uśmiechnęła się za samo wspomnienie tego miejsca.