To pomieszczenie jest przesiąknięte magią związaną z żywiołami, ale również po dwakroć zabezpieczone przed rozprzestrzenieniem się efektów potencjalnie rzuconych tu zaklęć. Gdy za oknem panuje zima, w tym pomieszczeniu jest lato. Gdy na zewnątrz króluje wiosna, tu jesień - wszystko na odwrót. Można rozpalić tu ognisko (w odpowiednim czasie) albo rozstawić namiot.
Nieobowiązkowe kostki na potencjalny dodatek do wątku.
Spoiler:
1, 2 - z każdym Twoim krokiem liście/kwiaty/śnieg (w zależności od pogody) wzbijają się w powietrze i wirują w bezgłośnym tańcu. Mało tego, w trakcie lotu mienią się barwami i wirują tak przez dwa Twoje posty. Kwiaty/korony drzew pochylają się w Twoim kierunku niczym w pokłonie. Pokój zachowuje się tak, jakby czcił Twoją obecność.
3, 4- nadepnąłeś na jakąś gałązkę, z której wydostała się wiązka światła i trafiła Cię, wsiąkając w Twoje ubranie i skórę. Wspomnianą gałązką okazała się niczyja różdżka, która właśnie została bezpowrotnie zniszczona. Od tej pory czegokolwiek dotkniesz (przez dwa następne posty) zamienia się to w kamień. Uwaga! Jeśli dotkniesz żywej osoby, ta stopniowo połowicznie zamieni się w kamień - maksymalnie połowa ciała, najmniej połowa kończyny. Taka osoba musi zostać potraktowana dwunastokrotnym "Finite" albo wizytą w skrzydle szpitalnym.
5, 6 - gdy tylko wychodzisz zaczyna padać deszcz/śnieg/zrywa się wiatr. Cichnie, gdy zaczynasz mówić. Milkniesz - zrywa się wszystek na nowo i tak przez kilka Twoich postów. Gdy jednak zaśpiewasz - wychodzi słońce bez względu na porę roku.
Każde z nich miało drugie dno, odciętą grubą warstwą szkła od tego, co pokazywali światu. Fillin był znacznie bardziej pasujący do społeczeństwa, miał w sobie coś z duszy towarzystwa i Nessa szczerze wierzyła, że nie było osoby, której ślizgon nie byłby w stanie poprawić humoru. Był unikalny i nawet nie próbowała zrozumieć, jakim cudem ich więź zaciskała się w tak mocny sposób. Był obrazem wszystkiego, czego nigdy nie mogła zrozumieć, a ona pewnie miała irytujący, poważny charakter. Chodziło chyba bardziej o dopełnianie się niż wzajemne zrozumienie. Obserwowała rozbawioną twarz przyjaciela, sama śmiejąc się pod nosem, bo było to zaraźliwe. Był pełna podziwu dla jego relacji z gryfonem i chyba zawsze będzie. Męskie braterstwo było jednak tym, czego kobiety chyba nigdy nie będą w stanie zrozumieć. Gdyby mogła usłyszeć, o jakiej kompromitacji Boyda w oczach dziewczyny pomyślał, prychnęłaby z niedowierzaniem. - Tak. Każdego dnia zakochuje się w Tobie mocniej i mocniej, aż w końcu dojdzie do tragedii.- westchnęła teatralnie, rozkładając na boki ręce i na chwilę zostawiając jego włosy w spokoju. Sam prowokował ją do tej mało przekonującej gry aktorskiej swoimi uniesieniami brwi. Powaga jednak szybko uciekła z twarzy Nessy, gdy dźgnął ją palcem w bok i sprawił, że roześmiała się pod wpływem delikatnych łaskotek. Czy to już zakrawało na znęcanie się? Wrócił grzecznie na jej uda, wracając — miała nadzieję — do nauki transmutacji. Przez myśl jej przeszło, że z Fillinem nie musiała być taką przykładną i doskonałą nauczycielką, mogła właściwie odrobinę zmienić metodę i połączyć przyjemne z pożytecznym, mając okazję zadać mu jedno z pytań, które od dłuższego czasu chodziło jej po głowie. Wcześniej nie miała okazji. Przesunęła dłońmi po jego ramionach, stukając w nie paznokciami w zastanowieniu. Nie przerywała mu, gdy mówił, jednak ożywienie na buzi i błysk w oczach sugerowały, że odbije piłeczkę. - Czasem się poświęci, karma podobno wraca — więc może te kamyki za dobre uczynki. Dobrze, a jakie zaklęcie pozwala na zmianę wyglądu ubrania?Hmm... Urwała, zatrzymując też wcześniej poruszające się w rytmie jakieś brzmiącej w jej głowie muzyki palce. Brzmiał logicznie, rozsądnie. Jej ojciec też zawsze mówił, że w życiu nie ma nic znaczenia poza decyzjami, które się podejmuje, rzutującymi często na resztę naszych dni. Nawet te małe miały wpływ, konsekwencje czy to w otoczeniu, czy osobowości. Zawieszone wcześniej gdzieś w przestrzeni spojrzenie, przesunęło się w dół i przemknęło przez jego usta, nos — aż w końcu odnalazło orzechowe tęczówki. Pokręciła delikatnie głową, wprawiając w ruch gęstą kitkę na plecach. - Niby nie. Jednak z drugiej strony lubię wierzyć, że te czerwone nicie istnieją i nawet gdy wpadniesz w najgłębsze bagno, ktoś z drugiego końca Cię pociągnie. Moja stara znajoma mi zawsze mówiła, że nic się nie dzieje bez przyczyny i czasem spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy nie wyglądają, a mogą wszystko zmieniać. Nazywała to jednak inaczej niż przeznaczeniem. - przerwała swój nudnawy monolog, gdy przed oczyma stanęła jej drobna postać pewnej francuski o niebanalnym, romantycznym charakterze. Miała jednak w sobie też iskrę, która wyróżniała ją na tle innych. Nessa uśmiechnęła się, wracając do niego uwagą. - To byłoby głupie, gdyby ścieżka nas wybierała, a nie my ścieżkę i tak naprawdę całe nasze życie byłoby ustawione i zaplanowane. Gdzie magia chwili? Pytanie retoryczne rozbrzmiało echem w jej głowie, wywołując na jej twarzy prawdziwe rozbawienie. Hipokrytka. Sama przecież żyła w ten sam sposób, wszystko dopięte i zaplanowane na ostatni guzik, począwszy od domu w Hogwarcie poprzez datę ślubu czy wybór kwiatów na stół. Zrobiło się też jej trochę głupio i wstyd, że w ogóle takie błahostki mówiła — stąd też ślad rumieńca na polikach. Nie była specjalnie wylewna, nie uzewnętrzniała własnych przemyśleń, a już na pewno nie tych filozoficznych.- Jakie znasz zaklęcie z transmutacji elementarnej?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Może i byłem człowiekiem, którego trudno nie lubić mimo czasem gwałtownych zmian w zachowaniu, często pośpiesznych, nieprzemyślanych decyzji, bądź po prostu wrodzonej skłonności do robienia głupot. Ludzie lubią się czasem otaczać takim przyjaznym chaosem, który mnie charakteryzował. A jednak kiedy szukałem bratniej duszy nie idę najmniejszą linią oporu. W końcu mogłem otaczać się paczką wiernych znajomych, ja zaś wolałem ograniczyć się do niepokornego Gryfona, który swoim nadpobudliwym charakterem raczej odstraszał ziomków niż ich przyciągał, oraz zamkniętej w sobie pani prefekt, która udawała, że wszystko jest tak bardzo w porządku, że czasem do granic możliwości naginała swoją cierpliwość. Śmieję się dalej z tego co sobie plotkujemy i rozkładam ręce w geście bezradności. - Taki mój urok! Miejmy nadzieję, że wszystkie będą tak myśleć, kiedy mnie poznają tak jak ty - mówię wciąż ze śmiechem, chociaż odrobinę pół serio, bo przecież chyba tylko Ty wiesz jaki ze mnie wbrew moim śmieszkom typ niepokorny. Ze mną nigdy nie trzeba być przykładnym czy tak naprawdę pożytecznym. Uwielbiam oddawać się temu przeciwieństwom. - Mam nadzieję, że do mnie nie będzie wracać żadna karma - stwierdzam odrobinę krzywiąc się na taką myśl. Nie sądzę, że jestem szczególnie przykładny, czy że będzie to coś dobrego od tego lodu - karmy. - Secare? O to chodzi? - pytam, bo nie mogę skojarzyć żadnego lepszego czaru na ubranka. Widzisz brzmię jak ojciec, bo podobno wybiera się swoich wybranków właśnie, niechcący szukając kopii ojca! Oczywiście to jest kompletna bujda, gdybym szukał drugiej matki, musiałbym znaleźć jakąś niewierną kobietę, porzucającą dzieci, kiedy czuje się gorsza, a to pewnie byłoby trudne do wyszukania! Słucham co mówisz i wzruszam na to ramionami, może i masz rację, czasem zmieniam szybko zdanie, przez chwilę zgadzam się poniekąd z teorią Twojej koleżanki. - Ale to jednak ludzie to zauważają, nie pan przeznaczenie - stwierdzam jednak mimo wszystko, przekornie. Kiwam też głową na Twoje kolejne słowa. - No, to byłoby durne jakby wszystko tak naprawdę zależało od wróżb - dodaję uogólniając odrobinę to wszystko co mówimy. Wzdycham na powrót do transmutacji, chociaż rozważania filozoficzne też nie były dla mnie ciekawym tematem. - Fridigium Ignio - mówię i podnoszę się w końcu z Twoich kolan, by usiąść teraz naprzeciwko Ciebie. - I... - myślę przez chwilę, przymykając teatralnie jedno oko. - Nie wiem, Occidere? Glacium może być? Jakaś praktyka w końcu - proszę wzdychając i kładąc głowę na chwilę na Twoim ramieniu z jękiem.
Głupoty, które robił, należały do tych, które się wybaczało. Całą swoją osobą był ujmujący i absorbujący na tyle, że nawet ona szybko zapominała. Nie potrafiłaby żyć tak lekko, jak on. Nie umiała przestać myśleć i gdybać nad konsekwencjami, co wpajano jej od małego — zazdrościła intensywności, z którą przeżywał swoje życie. Oddawania każdej emocji. Nessa może i była szczera i bezpośrednia, jednak z ich dwoje to Fillin był człowiekiem autentycznym z całą swoją gammą wad i zalet, tworzył piękny obraz, doskonałą melodię. Były chwile, że miała go dość, chciałaby go zabić i byłoby jej zdecydowanie łatwiej bez niego obok, to jednak znacznie więcej było tych momentów, w których nie wyobrażała sobie nikogo innego obok. Lubił dziwnych ludzi, otaczał się samymi skomplikowanymi przypadkami i właściwie je jednoczył, był spoiwem. Boyd ani Lance tego nie umieli. Znów pomyślała o tym głupim porównaniu, że to on był sercem, gryfon siłą, a ruda miała ten swój mózg. Wciąż była jednak pewna, że Ó Cealláchain wykończy ją nerwowo prędzej czy później. Uśmiechnęła się na jego słowa, kiwając głową i przesuwając spojrzeniem po jego buzi, całkiem uciekła ze świata własnych myśli, powracając do barokowej sali żywiołów. Zerknęła na okno. Za brudną szybą wciąż czaiły się promienie słońca, obłoki leniwie mknęły pchane marcowym wiatrem. Czy było już czuć wiosnę? - Jestem pewna, że jak im na to pozwolisz, to każda będzie tak myśleć. Mhm. Ubrania możesz też modyfikować Exemplar'em czy Sumptuariae leges. A właściwie, co jest złego w karmie? Przytaknęła w związku z zaklęciem, miło zaskoczona jego wiedzą. Starał się, chociaż usilnie próbował tego nie pokazywać, tak jakby zależało mu na utrzymaniu tego wrażenia, że wszystko jest zabawne i nie trzeba traktować tego poważnie. Pokręciła jednak głową, przecinając powietrze dłonią ostentacyjnie, że wcale nie musiał na to ostatnie pytanie odpowiadać. Przesunęła palcami po jego włosach, zsuwając nimi na ucho i górną część szyi. Nie miała pojęcia, dlaczego ją to tak uspokajało. Gdyby ją zapytać, podobnie jak Fillin z matką, ona nigdy nie mogłaby być z kimś takim, jak jej ojciec, chociaż podobno byli całkiem podobni, co ją w większości oburzało, bo miała wrażenie, że był znacznie trudniejszym człowiekiem, niż ona. Jak to w ogóle się stało, że nigdy nie poruszali tematów swoich rodzin, a jednocześnie wiedzieli, że nie było aż tak kolorowo, jak mogli to inni postrzegać. Wystarczyłaby odrobina więcej uwagi i serca, a mniej nauki, a już byłaby inną dziewczyną. - Chyba tak. Pan przeznaczenie i jego czerwone nitki mogą jednak mieszać. - odparła rozbawiona tym, że ciągle się z nią droczył. Miał chyba taki nawyk, jakby podświadomie próbował uczyć ją dobrego humoru. Zastygła jednak w bezruchu oraz w milczeniu, chociaż jego głos wciąż rozbrzmiewał w jej głowie. Cofnęła dłonie, gdy wstawał, przesuwając nimi po zagniecionym materiale spódnicy, prostując ją na rozgrzanych udach. Wyprostowała głowę w momencie, gdy teatralnie przymknął oko i poprosił o praktykę. Westchnęła, kiwając głową i pozwalając, aby ruda kitka spłynęła jej do przodu, tocząc się po ramieniu w dół. Drugie z kolei on zajął, przebijając się przez koszulę ciepłem oddechu. Na chwilę zacisnęła palce na materiale dolnej części mundurka. - Okey. Praktyka. Nie wiem, chcesz to Glacium, co to może być czy może wolisz pokazać, jak przerobić mundurek lub dodać mu wzór? Zapytała, sama zaskoczona, jak cicho mówiła. Uniosła dłoń, łapiąc za jego podbródek palcami i zmuszając go praktycznie, żeby na nią spojrzał. Przez chwilę spoglądała w te ciemne, orzechowe ślepia szukając jakiejkolwiek wskazówki czy deski ratunku, jednak na próżno. Palcami powiodła po rozgrzanej skórze, zatrzymując się na policzku i przymknęła powieki, przysuwając się i dając mu krótkiego całusa. I jeszcze jednego. Przy trzecim dłoń z twarzy sunęła się niżej, łapiąc na chwilę za jego koszulę na wysokości kieszonki. I co ona właściwie chciała tym osiągnąć? Zacisnęła palce na materiale, poddając się w poszukiwaniu logiki.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Zauważyłem, że ostatnio jest mi odrobinę więcej wybaczane niż zwykle. Sol w przeciągu kilku minut przestała być na mnie zła za nieodzywanie się dłuższy czas; Ty zaś prawie nigdy nie byłaś na mnie zła. Tylko Boyd wydawał się być czasem odporny na moje wdzięki, ale ponieważ miał pamięć kurczaka i był równie głupi co ja to też mi przebaczał wszelki głupie żarty, którymi go hojnie obdarowywałem. Nie wiem czy faktycznie byłem aż tak skomplikowanym przypadkiem za jaki mnie miałaś, raczej zawsze myślałem, że prosty ze mnie chłopak; patriota, ani zbyt odważny, ani super mądry, z pewnością nie pracowity. Lubiący wypić piwerko wieczorem z ziomkiem i zajmować się głupotami. Może to jednak po części miłe, że dostrzegasz we mnie coś więcej. - Ależ ja pozwalam wszystkim myśleć o mnie z jak najlepszej strony! - oznajmiam wesoło, pyrgając Cię lekko w ramię. - Okej, no tak - mówię na te zaklęcia, przez chwilę milcząc, by przypomnieć sobie ruch różdżką, który muszę wykonać przy tych konkretnie czarach i nawet delikatnie macham kawałkiem drewna, który wcześniej niby niefrasobliwie obracam w rękach, w ten sposób jak miałoby działać zaklęcie. - Karma, która wraca zawsze jest zła - stwierdzam pesymistycznie ze wzruszeniem ramion. Przy tym głupim powiedzeniu zawsze sprawdza się ta gorsza strona. Jeszcze nie słyszałem o przypadku w którym ktoś kto poświęcił życie na ratowanie mugolskich sierot nagle wygrał tysiąc galeonów. Pozwalam Ci głaskać się dalej po włosach, na szczęście nie rozmyślając o swojej matce, czy Twoim ojcu, który chyba też nie byłby pod szczególnym wrażeniem widzą jak mnie traktujesz; chyba jestem zdecydowanie na niższym szczeblu niż wymarzona partia, której miałaś oddać swoją cnotę czy coś. Przestaję się jednak uprzejmie z Tobą droczyć i zajmuję się pokładaniem na ramieniu, bylebyś tylko nie zamęczała mnie pytaniami o teorii, pragnąc transmutacji w prawdziwym wydaniu, a nie gadaniu bzdur. Nagle mówisz jakoś strasznie cicho, na co przekrzywiam lekko głowę, żeby usłyszeć co mruczysz pod nosem. Jeśli Ty jesteś zaskoczona to co robisz, co dopiero można powiedzieć o mnie, skoro nie mam pojęcia co się dzieje. Nie wiem dlaczego zasłużyłem dziś sobie na takie pocałunki, ale nie mam co narzekać, oddaje je najpierw niemrawo, a potem ambitniej, kiedy tylko orientuję się w sytuacji; zgarniam Cię bliżej, pośpiesznym objęciem, nie mogąc Ci odmówić mojego atrakcyjnego ciała. Co Cię naszło nie mam pojęcia, ale między naszą dwójką to Ty miałaś być przecież rozsądniejsza, ja się poddam wszystkiemu co będziesz chciała żebym robił. Mimo to odrywam się od Ciebie i wskazuję w Ciebie różdżką. Na pewno wiesz co zrobię, nie powinno być to dla Ciebie zaskakujące. - Secare - mówię tworząc Ci na mundurku gigantyczny dekolt. Co prawda jest całkiem ładnie wcięty, z całkiem fajnymi ozdobami. Ale uśmiecham się głupawo na mój niesamowity czar.
Nessa bardzo rzadko odczuwała złość, rzadko się gniewała. Już dawno wmówiła sobie, że emocje uniemożliwiają obiektywną ocenę sytuacji, która była przecież tak ważna w podejmowaniu decyzji. Spaczone myślenie. Zaśmiała się bez cienia zwątpienia w jego słowa, bo przecież to tak bardzo do niego pasowało. I w żaden sposób nie było sztuczne, irytujące lub natchnione egoizmem. - Nie wątpię Fillin, przecież to cały Ty. - odparła ze wzruszeniem ramion, kręcąc głową z rozbawieniem na delikatne szturchnięcie w ramię. Pomimo braku większej koncentracji, starał się słuchać i przyjmować do wiadomości rzucane przez nią informację o transmutacji, odpowiadać na pytania z nią związane. Na szczęście nie był idiotą, miał dużą wiedzę i chęci, które ograniczało tylko jego własne lenistwo. Obserwowała ruch jego dłoni.- Wygodniej Ci będzie z chwytem beta przy tym czarze, on świetnie sprawdza się przy transmutacji, a alfa w zaklęciach. Tak mi się wydaje. Dodała z odrobiną tylko przekonania, bo nawet jeśli miała rację, były to tylko wnioski poparte jej własnymi obserwacjami i doświadczeniem. Dawała sporo korepetycji. Nie znaczyło to jednak, że rudzielec miał rację i mogło to być wielkie odkrycie w świecie magicznym. - Czy ja wiem, skoro ma być niby po równo, czasem musi trafić się ta dobra. Jak to było z tymi karami od losu? Czy przez swoje występki i przekraczanie granic ich też spotka coś złego? Może nigdy nie powinni byli dopuścić do tego, co się stało. Nessa zawsze wierzyła, że jest mądrą dziewczyną, a przy Irlandczyku ten rozsądek gdzieś uciekał. Zarażał ją swoją lekkością i nawet jeśli próbowała z tym walczyć, odnosiła spektakularną porażkę. Analizowała wszystko tak dużo razy, szukała plusów i minusów, zrzucała nawet na alkohol i emocje, potrzebę bycia czasem blisko drugiej osoby, którą miał każdy człowiek i której nie dało się tak całkowicie wytępić, nawet jej — chociaż próbowała. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, szukając pomysłu, bo gdy jakoś tak przypadkiem utkwiła spojrzenie w jego ustach, nie mogła pozbyć się z głowy podszeptów i pytań. Musiała sprawdzić, pogodzić się ewentualnie z własną ułomnością i brakiem konsekwencji. Na szczęście nie mogła wiedzieć, że cenną teorię nazywa bzdurą. Jej ręce samoistnie drgnęły, jedna czmychnęła w stronę jego twarzy i nim zdążyła zareagować, dała mu całusa. Ot tak, prosty gest, oznakę sympatii, przyjaźni, może czegoś więcej. Nie wiedziała. Nie znajdując niczego, dała drugiego. Nie chodziło o to, czy dobrze spisał się na korepetycjach, czy na nie w jakiś sposób zasłużył, bo w ogóle nie potrafiła na ich relację patrzeć pod takim kątem. Jakiś impuls, mała iskierka pchnęła ją do naruszenia granic, których zawsze tak przestrzegała. Przy trzecim buziaku się już nie odsunęła, pozwalając mu się przerodzić w coś intensywniejszego, czując, jak jego dłonie wędrują na jej talię i przyciągają do siebie, rozluźniła nieco uścisk dłoni na koszuli, oplatając dłońmi jego szyję i przez chwilę równie intensywnie myślała, co go całowała. I wcale nie podobała się jej ta cisza, którą zastała zamiast krzyków logiki i rozsądku. Uniosła powieki, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy i łapiąc oddech, zwilżyła usta, nie zwracając nawet uwagi na wycelowaną w nią różdżkę. Bo to nie tak, że chciał ją crucio potraktować. Dreszcz ją przebiegł po skórze, gdy fala zimnego powietrza dotknęła wrażliwej skóry w okolicach piersi, więc zerknęła w tamtą stronę, dostrzegając jego dzieło i przyczynę uśmiechu. Materiał białego, koronkowego stanika delikatnie wystawał spod przerobionej koszuli, a krawat całkiem gdzieś przepadł. Bezmyślnie uniosła dłoń, dając mu delikatnego pstryczka w czoło i znów spojrzała na niego z odrobiną niedowierzania. - No tak, to tez praktyka. Przynajmniej zostawiłeś mi bluzkę. - zauważyła, wywracając oczyma i wciąż patrzyła, odszukując jego brązowych oczu. Nie, żeby w jego towarzystwie dekolt jej przeszkadzał, widział ją bardziej, a nawet całkiem odkrytą. No i byli tu sami.- Rozumiem, że jesteś zachwycony swoim efektownym czarem, ale powiedz mi Fillin, bo nie rozumiem jednego. I nie jest to oczywiście transmutacja. Zamilkła na chwilę, szukając odpowiednich słów. Uniosła dłonie, poprawiając długą, rudą kitę i mocniej zaciskając na włosach gumkę, pozwoliła jej opaść do przodu, aby zakryć odkrytą skórę i ułatwić mu koncentrację. Nawet nie zwróciła uwagi, że odrobinę się zarumieniła, zrzucając to zmianę temperatury w otoczeniu. - Dlaczego mi tak na wszystko pozwalasz? Mogę Cię całować, gdy chcę, mogę z Tobą spać, mogę nawet łapać Cię za rękę, co ma całkiem inny wydźwięk, niż wcześniej. A do tego może przysporzyć Ci problemów na tle innych relacji. Nie lubię, gdy masz przeze mnie kłopoty, a gdy będziesz tak robił, to się przyzwyczaję. To konsekwencja. Wiedziała o jego fanklubie, a jednocześnie wiedziała, że ją traktował na całkiem innej płaszczyźnie i nie potrafiła sobie tego ładnie, jasno określić. Wciąż to wszystko, co dla niego było znane i oczywiste, dla niej stanowiło trudną do przejścia mgłę. Uniosła dłoń, zgarniając my ciemny lok z twarzy i przekręciła głowę w bok. - Zrób mi wzór na koszuli odpowiednim zaklęciem. To wciąż nauka.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Na szczęście ja się emocjonuje za naszą dwójkę, z najbłahszego powodu robiąc niepotrzebne zamieszania, burczenia i obrażania się. Może to nie jest jak Boyd, który reagował prędko agresją, ja raczej lekko dziecinnym rozpaczaniem nad wizją naszego okropnego świata, jęcząc dopóki nie zmęczę siebie, bądź innych. Zazwyczaj oczywiście to drugie. Ale obecnie uśmiecham się radośnie kiedy o tym mówisz. Bo pomimo moich narzekań na byle co, zazwyczaj starałem się sprawiać przyjemne wrażenie, nieważne jak to mi ostatnio szło. I jakie lenistwo, nie można przecież mi zarzucić takich głupot! Poprawiam ten chwyt w taki sposób jaki mówi mi Nessa pokazując jej jeszcze czy o to jej chodzi i podsuwając nadgarstek, żeby sama mnie ułożyła tak jak jej zdaniem będzie lepiej. Ufam radom dziewczyny. Patrzę jednak z powątpiewaniem, kiedy uważasz, że karma bywa pozytywna, ja osobiście wcale tego nie doświadczyłem. Ale może robiłem zbyt mało dobrych uczynków, żeby wracała ta lepsza? Nie to, że jakoś narzekam na swoje życie, gdzie bym śmiał. Po prostu jakoś spektakularnych wygranych to nie miałem. A po chwili sama zapominasz o nauce, wcale przecież nie z mojej winy, bo ja tutaj nie próbowałem Cię rozpraszać moimi ustami, czy dłońmi, a przynajmniej nie do końca celowo; po prostu lubiłem Twoją bliskość w tym wypadku, ale nie miałem nic przeciwko dalszym pocałunkom. Oddawałem je z lekką zachłannością, dopóki nie oddaliłaś się ode mnie, na co zacmokałem z niezadowoleniem. Już myślałem, że zarządzasz jakiś koniec nauki, ale na szczęście zamiast tego mogłem zrobić swój doskonały żart, który na pewno musiałaś przewidzieć i zrobiłaś to z pełną premedytacją. - Masz rację, nie mam pojęcia czemu ją zostawiłem - oznajmiam szczerze zdziwiony tym, że sam na to nie wpadłem i kręcę głową z dezaprobatą dla siebie. Całuję Cię lekko po podbródku i idę powoli ustami wzdłuż Twojej szczęki, podnosząc rękę, by wpleść je w Twoje loki, ale okazuje się, że to wcale nie czas na figle, tylko zadajesz mi jakieś pytania, chyba jeszcze gorsze niż teoria transmutacji. Jeszcze rzucasz kitką na mój pięknie zrobiony dekolt, a ja odrywam się od Ciebie, wywracając oczami na te durne zabiegi. Patrzę przez chwilę zaskoczony lekko takim obrotem sytuacji a to jak to ułożyłaś nie jestem pewien jak to rozumieć. Zakładam, że przykrywasz to co mówisz jakimiś rzeczami, które sam powinienem się domyślić, ale nie potrafię. - Mam tego nie robić? - zgaduję na początek, chociaż nie wyobrażam sobie póki co, że znienacka odpycham Nessę na jej jakieś pocałunki. Przez chwilę szczerze zastanawiam się nad pytaniem, które mi zadałaś. - To nie wiem... nie rób tego przy nich? - mówię powoli, krzywiąc się jednak na to jak arogancko to brzmi, ale to przez to jak wcześniej sformułowałaś pytanie! - Eeee, sorry, nie wiem co powiedzieć. Jeśli obiecam którejś wierność i stały związek to dam ci znać, co? A póki co mogę robić co chcę - stwierdzam w końcu ze wzruszeniem ramion i mam nadzieję, że to koniec tych głupich pytań, bo aż odrobinę zsuwam Cię z siebie czując się niekomfortowo w tej rozmowie. Trochę mi się odechciało aż dekoltu zmieniać tak jak sobie wymyśliłem, bo teraz to czuję się faktycznie jak jakiś palant, kiedy myślę o tym, że może dziewczyny nie postrzegają tego tak jak ja. Ale ile mogę się starać je zrozumieć! Jedna biega za mną, a potem zostawia, ta się złości, ta niby uprzejma i fajna, ale wydaje się, że nie chce mnie poznać. Sam nie wiem co o tym myśleć. Dlatego zamiast zrobić przezroczystą bluzkę, tak jak wcześniej sobie zaplanowałem, macham różdżką używając tego samego, niewerbalnego zaklęcia co jakiś czas temu; na eleganckiej bluzeczce pojawiają się zbereźne obrazki ludzi w różnych pozach.
Każda chwila spędzona w towarzystwie Fillina uczyła ją czegoś nowego. Zawsze był inny od tego, jakim zapamiętała go poprzedniego dnia. Gdy ona tonęła w stabilności, powtarzalnych reakcjach i zachowaniach, on był kolorowym kalejdoskopem. I chociaż z początku niesamowicie ją to irytowało przez brak świadomości i umiejętności odpowiedniego reagowania, teraz nawet sama nie wiedziała, w jaką pułapkę wpadła, przywiązując się tak mocno. Chociaż chciał ją nauczyć — a przynajmniej takie miała wrażenie — tych iskierek, to wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie do końca spełnić oczekiwań i ich zapamiętać. Więc zostanie im kontrastowanie ze sobą, jego marudzenie i jej pytania, jego szybka zmiana nastrojów i jej chłodny spokój. Uśmiechnęła się pomimo wszystko pod nosem, unosząc kąciki ust ku górze. To chyba lubiła w ich przyjaźni najbardziej. Bo chociaż obydwoje byli beznadziejni w mówieniu o tym, co ważne i na czym im zależy, to jedno dla drugiego potrafiło się przełamać. Nic dziwnego, że ta pokrętna relacja stała się niezastąpioną w jej życiu. Poprawiła mu palce na różdżce, przyglądając się ze spokojem kawałkowi drewna będącemu w stanie nadać kształtu ich mocy. Musiało mu się udać, to była jej jakaś misja. Rudy kosmyk uciekł z kitki, spływając w dół i zahaczył o szyję, kontrastując intensywnym kolorem z bladą skórą. Sama nie wiedziała, czy w to wierzyła, ale jednak stwierdzenie, że w życiu musi być zachowana równowaga, do niej przemawiało. Więc za złe rzeczy wracała ta karma ciemna, a za dobre — jasna. Pewnie były to tylko głupoty, którymi przekonywała się, że potrafi myśleć na innych płaszczyznach, niż tych suchych, pełnych faktów. Że ma jakąś duszę czy coś, bo podobno rudzi tego nie mieli. Nie liczyły się wygrane wielkich bitew, ważne był te małe i systematyczne sukcesy, bo wnosiły znacznie więcej do życia. Nie miała pojęcia, dlaczego ochota na pocałowanie go była tak silna i nie mogła stłumić towarzyszącej temu ciekawości, ekscytacji. Czy wtedy to był tylko ten burbon i wódka, czy może ona sama? Nessa była na tyle durna, że musiała znaleźć, odpowiedzieć za pomocą wszelkich dostępnych metod. Miękkie usta ślizgona niewiele jej powiedziały, jednak doszła do wniosku, że gdy on był obok, to było całkiem w porządku, normalnie. Może nawet trochę tak, jak powinno. I pewnie uległaby jego zachłanności, przypominając sobie jednak o korepetycjach, więc niezbyt chętnie odsunęła się, muskając jeszcze jego usta w krótkim buziaku, zanim przesunęła karmelowymi ślepiami po jego bladej buzi. Zaśmiała się na jego komentarz. - Bo jesteśmy w szkole, a nie na Twoim materacu? Zapytała właściwie retorycznie, unosząc brew i ruchem głowy wskazując na tkwiącą na piersi odznakę prefekta, która poniekąd zobowiązywała ją do przestrzegania regulaminu. Przymknęła oczy, przesuwając palcami po jego karku, zaczepnie zawadzając o materiał ubrania, ulegając, jak zwykle zresztą i wciąż zadając sobie setki pytań w głowie. Musiała zapytać, chociaż nie była zbyt dobra w tych sprawach i zapewne źle dobrała słowa, czując, jak się odsuwa. Uniosła powieki na dźwięk jego głosu, wbijając w niego spojrzenie. Z początku charakterystyczne dla siebie — spokojne i dość poważne, poświęcające mu całą uwagę — zaraz jednak pojawiła się w nim iskra zaskoczenia. Milczała dłuższą chwilę, przyswajając informacje, a gdy ją z siebie zsunął, bezczelnie złapała go za rękę, kręcąc głową. - Nie. To nie tak. -zaczęła w końcu ze spokojem, drugą dłonią łapiąc za jego podbródek i zmuszając go, aby na nią spojrzał. - Gdybyś miał tego nie robić, to sama bym tego nie robiła Fillin. Musisz mi wybaczyć, że pytam i czasem pewnie źle, sprawiając Ci przykrość. Nie chcę sprawić Ci kłopotu, to wszystko. Naprawdę się na tym nie znam, to wszystko jest... nowe. - przerwała, wzdychając i przesuwając dłoń na jego policzek, żeby pogładzić go delikatnie. - Wiem, że dasz mi znać. Nie okłamiesz mnie tak, nie umiałbyś. Dlatego właśnie Cię tak uwielbiam. Nie jesteś idealny, ja też nie. Jednak to w porządku, bo nie wyobrażam sobie Ciebie innego. Zakończyła, wzruszając delikatnie ramionami i ściskając jego dłoń, a gdy rzucił czar, spojrzała na obrazki na swojej bluzce z olbrzymim dekoltem. Zamrugała zaskoczona, puszczając jego dłoń i palcem przesuwając po kolejnych pozycjach, unosząc brew, aby zaraz posłać mu odrobinę figlarne, rozbawione spojrzenie. - To jakaś aluzja, że masz dość transmutacji i chcesz coś innego ćwiczyć?? Nadal w ramach korepetycji — będziesz musiał przywrócić mi klasyczną koszulę. Zarządziła, unosząc dłoń i przesuwając palcami po swojej kitce, zgarnęła ją na plecy i poprawiła trzymającą ją frotkę, przestając wiercić wzrokiem w jego oczach. Wszystko to było zagmatwane, jednak nie mogła nazwać tego złym czy niepotrzebnym. - Może na następnych zajęciach poćwiczymy transmutację elementarną lub zaklęcie, które cofnie ze mnie animaga? Chciałeś praktykę.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Myśli o karmie czy o naturze naszej przyjaźni już dawno odeszły na dalszy plan, bo póki co jestem bardzo poważnie zajęty Twoimi ustami, które właśnie postanowiły do mnie przywędrować. Gestami i wargami próbuję namówić Cię do definitywnego przerwania korków jakimiś pocałunkami; ale niestety zamiast tego tu wracasz do transmutacji, tu zadajesz niewygodne pytania i na dodatek nie podoba Ci się, że jesteśmy na materacu. Cóż to za różnica! Plątam się i miotam przy odpowiedzi na to pytanie, wyraźnie będąc niezadowolony. Ty zaś łapiesz mnie za rękę, prędko na co odwracam do Ciebie z powrotem niechętnie wzrok, by wysłuchać co masz do powiedzenia. I chociaż Twoje słowa są bardzo przyjemne i czułe, uśmiecham się więc na nie blado, to wciąż czuję jakiś niepokój który jakoś zasiałaś we mnie swoimi poprzednimi słowami. - Wiesz, nie jestem aż takim durniem, wiem że powinienem ustalić co robię i z kim... ale ja jakoś sam nie wiem, robię jak mi wygodnie, bo w sumie nikt mi nie mówi co powinienem. Wydaje mi się... że póki nam to odpowiada może tak zostać jak jest? - mam mętne wytłumaczenia i na siebie i na to co jest między nami; jednak może lepsze takie niż żadne. Śmieję się jednak wesoło na moje świetne żarty, jak to zwykle ze mną bywa popadając w dość skrajne emocje. - Na pewno? Moim zdaniem tak wygląda znacznie lepiej - mówię zaczepnie, ale mimo tego podnoszę różdżkę, by przywrócić materiał do poprzedniego, jakże teraz nudnego, stanu. - Jasne, zdaję się na Ciebie - mówię podnosząc do góry ręce, w geście poddania. Sięgam po podręcznik, który porzuciłem gdzieś obok i otwieram go leniwie. By jeszczs na koniec poczytać trochę tej durnej, niepotrzebnej jakże teorii i poczytać raz jeszcze o tym ile trzrba sie narobić (i narzuć liści), by w końcu zostać animagiem. Po 30 minutach czytania książki, wstaję z zimnej ziemi, wyciągając dłoń w Twoim kierunku, byśmy mogli wyruszyć dalej w drogę poćwiczyć transmutację, czy inne rzeczy.
Nikt nie spodziewał się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym Caelestine Swansea zacznie mówić dokładnie to co myśli na głos. Wiedząc bardzo dobrze, że ma na to wpływ jakaś dziwna magia, walczyła ze sobą długo, próbując przełamać potrzebę przebywania w centrum uwagi z ludźmi w Wielkiej Sali. W końcu, kiedy kolejnej przypadkowej osobie, wbrew temu, że sama się wszystkim narzucała, powiedziała bardzo dobitnie: "Won", z czego nie wszystkie epitety były tak bliskie dobremu wychowaniu... czas był zniknąć. Do Sali Żywiołów wbiegła, ciskając z niepodobną do siebie energia torbę w róg pomieszczenia i zsunęła się po ścianie, zaciskając dłoń na piersi, gdzie wyraźnie wyczuwalne pod palcami, dudniło jej szybko serce. Zmęczona szybkim sprintem i zaskoczona tym, co dzisiaj się z nią dzieje, warknęła niespodziewanie nawet dla samej siebie: — Arghhh! Co do kurwy nędzy? Pomijając jak zachowywała się do obcych i średnio bliskich znajomych, nie do pomyślenia było jaki otwarty, lekkomyślnie napisany list posłała bratu. Siadając pod ścianą, ciasno objęła rękoma kolana, a łzy wstydu, wściekłości i rozgoryczenia spłynęły jej gęstą falą po policzkach, a przecież nie pamiętała nawet kiedy ostatni raz pozwalała sobie na tak otwarte ujście emocji... Płacz. Czy ona naprawdę potrafiła płakać, jak inni i czuć otoczenie, jak powinna zdrowa nastolatka? — Tłusta Helgo! Miej żesz litość! Chowając twarz w kolanach, oddychała głęboko, nie czując się dzisiaj ani trochę sobą. Nie znając żadnego z tej gamy odczuć, jakie teraz pulsuwało jej w głowie i niekontrolowanie wyrywało słowa z ust, których na co dzień z pewnością nie powiedziałaby nikomu. Nawet przed sobą nie zwykła się przyznawać do wszystkich negatywnych rozważań, jakie tłumiła bardzo głęboko w podświadomości. Popadała właśnie w coraz większy obłęd własnych zachowań, kiedy ni stąd ni zowąd w drzwiach pojawił się cień czyjejś sylwetki. Nie widziała go wyraźnie. Jedynie zarysy przez mgłę niewyraźnego obrazu, jaki miała przed oczami. Nie potrafiła zidentyfikować go przez łzy i płacz, ale była pewna, że nie chce teraz nikogo widzieć. — Wyjdź! Przepadnij! Zgiń! Niech Cię rogogon połknie i wysra drugą stroną! Nie widzisz, że zajęte?! Cała sala. Tylko dla niej. Rościła sobie do niej prawa. Właśnie dzisiaj, bo czuła, że dzisiaj właśnie może.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Drugi dzień, gdy zachowywał się jak wymuskany jełop i sam siebie nie mógł znieść. Drugi dzień, gdy wybrał zamiast wygodnego dresu lakierki oraz elegancką koszulę, wkładając na nos zerówki — czyniące z niego jeszcze większego plastusia. Nic nie mógł zrobić z tym, jak stał przed lustrem i oglądał swoje odbicie z mieszanką dziwnych uczuć, kontemplując nad odcieniem własnych włosów. Wsunął na siebie sweter, wysuwając spod niego kołnierz oraz rękawy czarnego materiału na wierzch, wygładzając niebieski materiał swetra palcami, strzepując z niego niewidzialne drobinki kurzu. Zarzucił na ramię czarną listonoszkę i z egzemplarzem "Magicznej i Romantycznej" oraz "Zaczarowanej Poezji z dawnych lat.." wyszedł z pokoju wspólnego, chcąc pomyśleć nad życiem w jednej z zacisznych komnat zamku. Najpierw poszedł do biblioteki, jednak tam było zbyt wiele ludzi na jego ust i poczuł się niekomfortowo, bo okazało się, że stał się aspołecznym Rowle'm. Podreptał więc dalej, trafiając na nieznane sobie drzwi i jednym szarpnięciem klamki uchylił je, wchodząc do środka i zamykając za sobą. Omiótł spojrzeniem piękne, barkowe wnętrze. Zapierające dech w piersiach zdobienia mieniły się złotem w blasku wpadających przez okna promieni słonecznych, na które wcześniej pewnie nie zwróciłby uwagi. Wtedy też usłyszał szloch, brzydkie słowa — które jemu z pewnością przez gardło by nie przeszły — i drobną, śliczną dziewczynę o rudych włosach. Charles aż podskoczył, zakrywając usta dłonią i poprawiając okulary. - Ojej, Celesitne! Jak Ty mówisz! - rzucił nieśmiało, rumieniąc się i zaraz do niej w tych swoich lakierach podchodząc. Kucnął przejęty jej łzami i złością, wyciągnął dłonie — aby zawisły w powietrzu, bo zawstydził się tak pod wpływem jej spojrzenia, że nie mógł jej rąk złapać. Książki oczywiście odłożył na bok. Zachowywał się jak cwel, przeklął w myślach. Cieszył się jednak, że ją widzi- w głowie wciąż miał tamten list, polubił ją i trochę martwił się jej nieobecnością. Chrząknął, siadając naprzeciw, przestając narzucać się jej przestrzeni osobistej i wbił spojrzenie we własne nogi, przejeżdżając dłonią po ogolonym policzku. - Co się stało? Skąd w Tobie tyle złości? To takie przykre, głębokie uczucia. Wolę, jak się uśmiechasz. Powiedziawszy to, zakrył usta dłonią, wzdychając ciężko i zamykając powieki, całkiem załamany sobą i mający chęć skoczenia z wierzy zegarowej Hogwartu. Jak nie umrze od upadku, to umrze ze wstydu. Żeby on - książę Slytherinu, samiec alfa nie umiał z babą rozmawiać.
Nic nie widziała przez łzy, taflą pokrywającą jej zielone oczy. Niewiedza z kim rozmawia i skąd ten ktoś zna jej imię, wprawiła ją w jeszcze większe rozgoryczenie. Pomimo, że poznała ten głos, gdzieś w podświadomości przypisując sobie do niego imię, jej zinwersowana osobowość nie potrafiła tak wprawnie korzystać ze zdrowego rozsądku i zdolności obserwacji, jak to robiła na co dzień. Dlatego zmuszona była przetrzeć oczy rękawem koszuli, pozostawiając na nim pokaźną plamę z krokodylich łez. — A jak ty wyglądasz! — odparowała od razu, kiedy w końcu z niewyraźnych kształtów wyłoniła się męska sylwetka. Charlie, ubrany idealnie aż po sam kołnierzyk nie był codziennym widokiem, więc powstrzymała swoją frustrację przez chwilę, kiedy go obserwowała, ocierając twarz z kapiących łez cały czas, dopóki chłopak nie zmniejszył między nimi drastycznie dystansu. Mogła nie być sobą, mogła działać wbrew swoim zwyczajnym zachowaniom, ale nawet w tej swojej odsłonie, pomimo dziwnie odkrytej w sobie atencyjności, bała się bliskości chłopaka. Dlatego chwyciła torbę rzuconą w kąt, bez namyślenia bijąc nią Charlesa po głowie. — Co ty robisz? Dlaczego tu siedzisz? Idź sobie skąd przyszedłeś! Dlaczego mnie wiecznie prześladujesz? Ja chcę do Cassiusa. Wyładowując złe emocje uderzyła go drugi raz, trzeci, czwarty, przy piątym dopiero się zastanawiając, czy nie przesadziła, ale dla pewności musiała uderzyć go jeszcze po raz ostatni, żeby nie mieć co do tego żadnej wątpliwości. Tak... zachowała się trochę nadgorliwie. — Wszystko jest nie tak. Od miesięcy boli mnie głowa. Cassius już się mną nie zajmuje tak jak kiedyś. Pan profesor Sharker wyjechał, bo go zdenerwowałam, a Ty...! TY! Dlaczego wyglądasz w końcu jak człowiek?! Niepodobna do niej wylewność graniczyła nie tylko z bezpośredniością i otwartością, ale również niewyjaśnionymi pokładami energii i otwartej nienawiści do świata. Zwykle była spokojna, cicha. Dziś jednak była dokładnym przeciwieństwem opanowania.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nie potrafił sobie nawet wcześniej wyobrazić spokojnej, zrównoważonej Celestine w takim stanie, w który jawiła się teraz. Była usposobieniem jakiegoś chaosu, a w wypełnionych łzami oczach, których kolor przypominał alpejskie pastwiska, tlił się smutek i żal. Był to widok ujmujący za serce, a gdyby przyszedł tu z tym porzucającym ludzi Cassiusem — jego z pewnością pękłoby z trzaskiem! Ślizgon zmarszczył na chwilę brwi, przerażony tokiem swojego myślenia, sięgającemu w strefy, które zwykle się nie zapuszczał, bo wierzył, że nic dobrego nie mogły przynieść. Podszedł jednak do niej ciągnięty nieznaną siłą, która kazała mu się wyjątkowo ładować z lakierkami w jej życie. Musiał pomóc jej załatać pękniętą tamę wewnętrznego nieszczęścia. I chciało mu się przy tym na siebie rzygać, gdy kątem oka dostrzegł mankiety od koszuli przy tym niepoprawnie dopasowanym swetrze. Może jednak ktoś mu coś dosypał do papierosów lub jedzenia, bo z całą pewnością Rowle nie zachowywał się normalnie. Ładniejsza Swansea też nie. Kucnął więc przed nią, cały zarumieniony i przejęty jej histerią. - Nie tonę w lazurowej otchłani łez, nie szlocham w sali o sklepieniu barokowym, która złotem oraz bielą przyprawia o zawrót głowy. - odparł poetycko, zaraz gryząc się w wewnętrzną stronę policzka. Zupełnie, jakby ktoś rzucił jedną z zakazanych klątw i wyprał mu mózg, zmuszając do rzeczy, o których chłopak nie miał pojęcia. Okazjonalnie przełamywała się przez te dziwne zwyczaje jego normalność, tak, jak teraz chciał nawiązać kontakt fizyczny pomimo błyszczących oczu i pokrytych różem polików. Wyglądał pedalsko, tęsknił bardzo za swoim dresem i adidasami, które dawały mu niezastąpione uczucie komfortu. Na próbę pocieszenie nie zareagowała jednak jak dama, jak bohaterka tych durnych książek, którymi się zadręczał od dobrej doby i miał odruch wymiotny przy tych chaotycznych uczuciach bohaterek i nazwach kolorów, o których istnieniu nie miał pojęcia. - Ała! Ała! Za co to? Celestine! Przecież próbuję otrzeć Twoje łzy! Ał! Zasłaniał się rękoma, mrużąc oczy — dawał jednak się okładać, jeśli miało to jej ulżyć. Wrażliwość na kobiece łzy była bardzo silną cechą w jego charakterze i nawet te okropne zachowania nie mogły tego zmienić. Nie mógł patrzeć, jak kryształowe krople spływały po bladych, zaróżowionych polikach. - Bo płaczesz! Przecież Cię nie zostawię! - odparł pomiędzy uderzeniami, wzdrygając się nieco na dźwięk imienia przyjaciela i jeszcze do tego wzmiankę o tym, że ją prześladował, co go trochę uraziło. Nie musiała czuć się przecież zagrożona, nic by jej nie zrobił. Jego policzki pokryły się większym rumieńcem, a brązowe włosy roztrzepane uderzaniem spłynęły mu na czoło. Ledwo też nie spadły mu z nosa zerówki. - Wcale Cię nie prześladuję, przecież Twój brat by mi nogi z dupy powyrywał. Jak chcesz, to sobie pójdę. - fuknął jeszcze obrażony, odganiając się rękoma od torby niczym od jakieś muchy, cofając się nieco. Na szczęście posadzka była ślizga i delikatnie mógł się odepchnąć nogami. Spojrzał na nią jednym okiem, bo drugie wciąż tkwiło zamknięte, a palcami gładził się po obolałej głowie. Takie małe, a taki tupet i siłę miało. Brew mu drgnęła na powody jej rozpaczy, parskając na wzmiankę o tym, że wyglądał, jak człowiek. - Chyba jak upośledzony! - odparł pewnie, krzyżując ręce na torsie, co w połączeniu ze sweterkiem nie wyglądało tak męsko, jak sobie wyobrażał. Tęskniła za bratem — to się przebijało przez całą resztę i mógł to zrozumieć. Faktycznie, jego przyjaciel był ostatnio dość zajęty, a dodatkowa wyprowadzka z Hogwartu.. Zacisnął usta, poruszając szczęką i wbił w nią wzrok. - Jak chcesz, to możesz mnie przytulić, jeśli zrobi Ci się lepiej. Byłaś u lekarza z tymi bólami głowy? Sharker wyjechał, bo dostał lepszą ofertę pracy. Odparł w końcu, poprawiając się i siadając po turecku, gotowy na kolejne uderzenia lub na ewentualne przytulenie, jeśli dramatycznej księżniczce miało to poprawić humor. Miał z takimi doświadczenie, bo do królowej Emily wciąż było jej daleko. Do tego był trochę obrażony, bardzo rozczarowany sobą i czuł dziwne uścisku w brzuchu, wywołane zawstydzeniem. Komediodramat — był pewien, że rzuci się do jeziora, gdy odzyska kontrolę nad swoim mózgiem. Byle przestała ryczeć.
Pomiędzy jednym, a drugim łupnięciem torby, zawiesiła się, patrząc na jego twarz, całą czerwoną, z jakiegoś powodu. Aż jej samej od tego widoku zrobiło się gorąco. Fala ciepła spływająca na nią niespodziewanie i niechcianie, zainicjowała następne słowa puchonki. Przez chwilę, kiedy przestała krzyczeć, jeszcze przez momencik przypominała starą, dobrą Caelestine. Niepozorną, sprawiającą niewinne wrażenie, bo kiedy się nie odzywała, jej łagodna twarz, buzia i pełne usta wyrażały dokładnie to – zwykłą czystość. Która prysnęła jak tylko odezwała się, swoim zwykłym, miękkim głosem, ale za to o bardzo nieprzychylnej treści. — Zrób coś z tą twarzą. Wyglądasz, jakbyś trzymał ją za blisko ognia. Cały się czerwienisz. Co ty, baba? Nikt by nie pomyślał, nawet Caelestine, że potrafiłaby tak niezgrabnie, nieładnie dobierać słowa brzmiąc nietaktownie, zupełnie sprzecznie ze swoim wizerunkiem. Nadęła przy tym zaraz policzki, niepewna co więcej chciała dodać, ale zdecydowanie coś niemiłego. Jak tylko sobie przypomniała co, musiała się tym podzielić: — Ty to mógłbyś w końcu chociaż raz poprawnie wymówić moje imię. C-A-E-L-E-S-T-I-N-E! To nie takie trudne, jak nad tym chwilę pomyśleć, a przecież nie rozmawiasz ze mną po raz pierwszy. Cymbał… Po ostatnim słowie oparła policzek na swoich kolanach. Trudno powiedzieć, czy tak myślała, czy po prostu klepała trzy po trzy zupełnie bez zastanowienia, bo ten kontrast dla jej zwykłej osobowości zdawał się tak samo skomplikowany jak Ces w swoim zwykłym wydaniu. Zamrugała oczami, pomagając spłynąć kolejnym łzom z powiek, żeby już w końcu przestało z niej cieknąć jak z fontanny i pociągnęła żałośnie nosem. Szybko od tego płaczu znów rozbolała ją głowa, choć w sposób zupełnie inny niż to znała. Ten był mniej przewiercający, nie tak intensywny. Całkiem znośny. Na tyle, że mogła go zignorować. I wydawałoby się, że jest już spokojna, kiedy się już pogodziła ze swoim losem, kiedy Charlie wspomniał jej brata, na co znów się zagotowała. Podniosła się, patrząc na niego wyraźnie nienawistnym spojrzeniem, gotowa mu jeszcze raz przyłożyć torbą, ale z tego wysiłku zdążyła się zmęczyć. Oddech miała przyśpieszony, nieprzyzwyczajona do takiego ruchu, więc sztormowała go tylko spojrzeniem. — Skończ już z tym Cassiusem! Wiesz. Bez niego też jestem całkowicie zdrową na umyśle, zdolną do podejmowania własnych decyzji osobą! Nie muszę robić wszystkiego, co mi powie, chociaż chcę, bo zwykle się z nim zgadzam, więc jeśli by ci nogi powyrywał to dlatego, że ja chętnie też bym to zrobiła, tylko nie mam tyle siły co on, więc jestem mu wdzięczna, że mi w tym pomoże! Fuknęła na niego na koniec i zagryzła wargę aż do krwi, bo tak właśnie mocno była wyprowadzona z równowagi. Przymknęła całkiem powieki i objęła się ciaśniej rękoma w kolanach, opierając na nich podbródek. Ona też machnęła jedną dłonią na oślep, jakby odganiała muchę, ale wyjatkowo dużą, uczęszczającą do Slytherinu. — Nie chcę się tulić do obcego faceta, nawet jeśli to po… — urwała w jednym momencie bardziej zainteresowana, spoglądając na niego otwarcie, z wyraźną uwagą, co było do niej niepodobne, bo nigdy jej w ten sposób, bez skrępowania nie okazywała — Lepszą pracę? Jesteś pewien? Odetchnęła z ulgą, bo naprawdę była pewna, że ona go czymś zdenerwowała i czując się zobligowany do uczenia jej w dziedzinie, do której już się zobowiązał, wyjechał, żeby nie musieć dopełniać nigdy niewypowiedzianej obietnicy. Na tą myśl zrobiło się jej przykro, dlatego chociaż nie skorzystała z propozycji objęcia Charliego, przechyliła się na bok, jak klocek uderzając swoim ramieniem o jego ramię, a głowę opierając na jego barku mruknęła posępnie: — Tylko sobie nic nie myśl. Nie jestem zainteresowana.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nie podejrzewałby jej o taką krzepę w tych chudych rękach, bo zawsze kojarzyła się bardziej z porcelanową lalką czy Calineczką, niż męskim bokserem, którym się okazała. Wierzył, że brzydziła się przemocą, więc nawet przez chwilę mu przeszło przez ten durny łeb, że ktoś może jej czegoś dosypał — tak jak jemu, po czym jednak stwierdził, że ona pewnie nie pije, ani nie pali. Może odpoczynek uwolnił w niej skrywane wcześniej pokłady dzikości? Pasowałoby to do jej rudawo-brązowych (nie wiedział dokładnie) kosmyków. I znów — jego myśli popłynęły na nieznane wody wyobraźni, gdzie pukle porównywał do lisiego futra na zboczach wysokich gór skalistych. Odetchnął cicho, nadymając policzki na jej mało taktowny komentarz, unosząc jedną z brwi ku górze. Gdy milczała, to była naprawdę śliczna i przypominała dawną siebie — a dokładnie z balu ją pamiętał, w tej pięknej sukience. Przesunął dłonią po swoim policzku, prychając i odwracając spojrzenie od jej buzi zakłopotany, a ciepło rozniosło się po ciele młodego mężczyzny, jakby ktoś do krwiobiegu wrzucił mu rozgrzane kamyczki. - To nie patrz, jak Ci się nie podoba, głupia! - odparł z obrażonym brzmieniem, posyłając jej krótkie spojrzenie, bo przecież jak mogła nie rozumieć jego wrażliwego wnętrza i napadów nieśmiałości, wywołanych jej osobą. Gdy tak się zachowywała, robiła się podobnie wyszczekana, co jej brat — tylko on aż tak szczery to nie był. Miała w sobie iskrę i cokolwiek jej nie wywołało, Rowle wiedział, że o tym nie zapomni. Znów westchnął, przymykając oczy z zażenowaniem, zaciskając usta. Co miał zrobić, skoro bystre spojrzenie szmaragdowych oczu wdzierało się w jego duszę, sięgało głęboko i budziło tyle emocji? Czy to trzepotanie w brzuchu, to były motylki czy tylko reakcja obronna organizmu na festiwal zażenowania odbywający się dobrych dwóch dni? Wywrócił teatralnie oczyma, machając na nią ostentacyjnie dłonią i poprawiając kołnierzyk. Znów się tego czepiała. Nie wpadła, że celowo tak mówił, żeby go zapamiętała? Głupia. - Jesteś dla mnie Celestyną, a nie Caelestine, wybacz. - oznajmił uparcie, nico dumnie może i spojrzał jej krótko w oczy, jakby podkreślić świadomość swoich słów. Mogła nazywać go cymbałem, chociaż wyjątkowo wrażliwe serduszko Charliego nieco pękło na wydźwięk tego słowa z jej ładnych, kształtnych warg o kolorze słodkich owoców.- Cymbałka! Odparł niezbyt elokwentnie, wzruszając ramionami, chyba zbyt urażony już całą tą sytuacją. Obciągnął więc sweter raz jeszcze, palcem przesuwając po lakierku — aby wciąż tak ładnie błyszczał. Rozejrzał się po sali, chcąc jej dać ochłonąć po ostatnich słowach — które jednak wywołały w niej furię po raz kolejny. Baby były okropne! Na Merlinia! W takim tempie zostanie aseksualny lub będzie gejem, bo jak miał znosić te wszystkie wahania nastrojów i kaprysy! Co one sobie wyobrażały? Przesunął po dziewczynie niezadowolonym spojrzeniem, znów prychając pod nosem i poprawiając okulary na nosie, przeczesał brązowe włosy. Znów jej łzy poleciały, głupia. Serce zabiło mu mocniej, palce zacisnęły się w pięść. Czemu do kurwy nędzy one wszystkie ciągle płakały? Jakaś zmowa? Spisek? Głupia Emily im wypaplała? Sam już nie wiedział. To spojrzenie mogłoby zabić i alpejskich pastwisk już nie przypominało, bo aż się zatrząsł wewnętrznie. - Przecież... Na kolie Morgany, nieważne! - fuknął tylko, już całkiem myśląc, że zwariowała i rozkładając ręce na te szaleństwa małego łabędzia w wielkiej sali o barokowych zdobieniach. Co miał niby z nią zrobić? Zostawić ją samą, żeby jeszcze kogoś zabiła? Wzbudzała w nim do tego tak wielkie emocje, że ledwo je dźwigał i brakowało mu epitetów. - To po co ze mną rozmawiasz, jak chcesz mi nogi z dupy wyrwać? Pójdę sobie, zostać sama, samiusieńka i toń we własnej rozpaczy, bo widocznie mojej dłoni nie chcesz. Skwitował tylko, krzyżując ręce na torsie i oplątując dłońmi ramiona, odwrócił głowę w bok, wściekły jak osa. Co ona sobie w ogóle wyobrażała? Ich relacja z Cassiusem była tak pokręcona, że jej nawet nigdy nie komentował, bo była ponad jego możliwości rozumienia sytuacji. A jednak Charlie nie wyszedł, tkwił w miejscu, znosząc jej kaprysy i swoją irytację na trzepotanie wewnętrzne. Była paskudną dziewczyną. Powtarzał to sobie niczym mantrę, a jednak nie wierzył kompletnie sam sobie, zmęczony już tym wszystkim. - No tak, bo znasz mnie dziesięć minut i wcale nie jestem przyjacielem Twojego brata. - prychnął teatralnie, teraz już dosłownie rozkładając ręce w powietrze, ukazując jej powagę sytuacji i swoją bezradność na te ekscesy, a ciemnozielone tęczówki chłopaka przesunęły po jej twarzy. Zmarszczył brwi, gubiąc się w natłoku uczuć. Była mała, okropna, paskudna, słodka, miała ładne oczy, była nieznośna. Dlaczego to wszystko zlewało się w całość? Mucha ze Slytherinu kiwnęła głową, patrząc na swoje poharatane, pełne blizn i zasinień dłonie. - Tak, nie okłamałbym Cię. Pamiętał, jak tego nauczyciela lubiła i nie chciał łamać jej serca. Każdy mówił, że zapłacili mu w jednej ze szkół dwa razy więcej, niż tutaj. Nic dziwnego, że wyjechał — tam miał większe szanse na rozwój czy awans. Niespodziewanie drgnęła, a jemu złość przeszła. Obrócił głowę w jej stronę, lustrując uważnie spojrzeniem jej głowę opartą o jego bark, czując jej drobne ramię przy sobie. Zapach wdzierał się do nosa, oddech zdawał się przedzierać przez jego ubranie i docierać do samego serca. Zrobiło mu się ciepło, nawet się uśmiechnął na jej słowa, udobruchany i rozbawiony. - Wiem, nie jestem z Twojej ligi. - odparł ze spokojem, opierając swoją głowę o jej i przymknął oczy, nic więcej nie robiąc. Nie obejmując jej, nie naruszając jej przestrzeni osobistej. Odpoczywał i to było miłe. - Ja też nie jestem zainteresowany, więc sobie nic nie myśl.
Ignorowała wszystko wokół. Mimo, że przecież na co dzień obserwowała każdego z kolejna bardzo uważnie. Dziś nie miała ochoty się koncentrować. Dziś egoistycznie myślała tylko o sobie. Dlatego, tak, owszem, była zdziwiona, kiedy chłopak jego pokroju patrzył na nią cały zburaczony. Bo niby z jakiego powodu? Nie mogła tego wiedzieć. Uśmiechnęła się kwaśno, ścierając z ust metaliczny posmak krwi i przewróciła oczami, zupełnie nieprzejęta jak bardzo wyraźnie widać jej zażenowanie i niechęć do prowadzenia dalszej rozmowy. Mimo to, dalej w nią brnęła. Była głośna. Bardziej niż nieznośna. Był łaskawy, jeśli myślał o niej tak łagodnymi kategoriami. Była niewdzięczna, wulgarna, kapryśna i nie do przyjęcia irytująca. — A właśnie, że nie wybaczam — obruszyła się — bo mam na imię ładnie, a nie jakaś Celestyna. Tak pospolicie. Tylko z A w środku. Byłaby znów wybuchła płaczem, ale bardziej niż jej żałość, drażniło ją teraz rosnące tętno i policzki zachodzące czerwienią w jej złości. Przyłożyła do nich dłonie, nie próbując ukryć rumieńców, a jedynie skontrolować, jak bardzo czerwona już była i kipiała z rozgoryczenia. — Jesteś niemożliwy! — miała rzucić więcej epitetów, wszystkie bliższe absurdalnych oskarżeń i barwnych zwrotów rzadko padających z ust kobiet, ale kiedy już skupił jej uwagę tematem, którym się zainteresowała, na chwilę uśpił jej czujność. Odetchnęła, chłonąc w zastępstwie jego bliskość, bo chociaż nie był Cassiusem, ani ojcem, pachniał ładnie, świeżo wypranym swetrem i nigdy nienoszoną koszulą o dbałych mankietach. I o cóż mu w ogóle chodzilo z tymi ligami? Przymknęła jedno oko, ale brakowało jej koncentracji, żeby sobie to co powiedział przyswoić, więc nie pozostawało nic innego, jak tylko to skomentować i wymusić na nim wyjaśnienie. — Psujesz klimat — zamiast jednak tego, wyrzuciła z siebie zupełnie inne słowa, niepowiązane w żaden sposób z tajnymi planami wyłudzenia od niego odpowiedzi. Zmrużyła powieki, bo rozmowa była jakaś inna niż zwykle i szła w zupełnie innym kierunku, którego celu Caelestine nie znała. — Nie jesteś zainteresowany? A to czegoś mi brakuje?! Bardziej niż niezainteresowana powinna, obudziła się na tą wypowiedź, poruszając się gwałtownie. Chciała się wyprostować, ale tylko walnęła głową prosto w bok jego czaszki, aż i jej i jemu zadzwoniło w uszach i poczerniało. Jęknęła żałośnie, chwytając się za czubek głowy, masując obolałe miejsce. — To z Twojej winy. Kolejne niesprawiedliwe, nieprawdziwe oskarżenie.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nie był pewien, czy to on był dziś dziwniejszy, czy może ona. Chociaż nie mógł zapanować nad własnymi działaniami, targały nim niezrozumiałe emocje, to wiedział, że widoku takiej Caelestine Swansea nie zapomni. Jakby śmiał? I chociaż wolałby, aby ona zapomniała o nim w tym stanie, to wiedział, że dziewczyna mogłaby spokojnie to wykorzystać do przebiegłych manipulacji, w które jakoś po jej energicznym i szczerym, brutalnym sposobie bycia — nie mógł wyrzucić z głowy. No nic. Z ust ślizgona uciekło westchnięcie nad jej egoizmem i pięknem zielonych tęczówek. W całym tym obrazie pozostawała jednak dość słodka, nawet zdzierając go torbą po głowie, chociaż niestety nie groziło mu, aby od tego zmądrzał. - Dobrze, to gniewaj się do końca życia i świata, bo dla mnie zawsze będziesz moją Celestiną. - palnął bezmyślnie, niewzruszony jej zbulwersowaniem i również nieco obrażony, pozwalając sobie nawet na kolejne prychnięcie, mające zaakcentować powagę ich konwersacji. Miała śliczne imię, kojarzyło mu się z gwiazdami — jednak faktycznie z początku to przekręcał je notorycznie i tak mu już zostało. Nie wolał przynajmniej na nią "mała", za co jej puchońska przyjaciółka, która ostatnio zaskoczyła go wylewnością, miała ochotę go zabić. Na szczęście miał dołeczki, gdy się uśmiechał i jakoś mu uszło na sucho, więc i do siedzącej obok dziewczyny tak się promiennie uśmiechnął, licząc na dar od losu. Była czerwona od złości, a nie jak on z zawstydzenia, chociaż niczym głupi, recytując w głowie poezję o alpejskich pastwiskach znajdujących odzwierciedlenie w jej pięknych oczach, ciągle się łudził. Ręce mu opadły. - Wydaje Ci się! Jestem całkiem realny. To Ty jesteś absolutnie niemożliwa, fantazyjna trochę! - odparł w obronie własnej, wzruszając ramionami na potwierdzenie swoich szczerych oskarżonej, bo z ich dwójki, to jej zachowanie zdecydowanie było bardziej zaskakujące. Czyżby za złe miała cymbałkę? Przygryzł dolną wargę, przesuwając spojrzeniem po drobnej buzi swojej towarzyszki, uroczony kolejnym trzepotaniem skrzydełek w brzuchu. Łaskotały niemożliwie irytująco! Tak, że jej zachowanie pozostawało niczym, w porównaniu do tych małych ancymonów. Był ładnie pachnącym idiotą, bo Rowle ogólnie rzecz biorąc bardzo lubił czystość i zapach wypranej bawełny. Tkwili tak chwilę w bezruchu, najbliższej siebie, jak tylko byli w stanie i Charles czuł woń używanego przez nią szamponu w nosie, zapragnął też nagle poczuć skórę jej szyi, aby przekonać się, jakich perfum używała. Brnął jednak w nieznane, nie poznając siebie i słów, które wychodziły spomiędzy jego spierzchniętych warg. Jej zbulwersowanie sprawiło, że uniósł powieki, a potem wszystko potoczyło się szybko. Poczuł uderzenie, świst w uszach — jednak zamiast tradycyjnego zdenerwowania, tylko parsknął śmiechem, bo coś wyjątkowo go w tym rozbawiło. Przecierał szczękę dłonią, gdy odsunął się nieco i wręcz z czułością na nią spojrzał. - Głupek z Ciebie, Celestyno. - zaczął z powagą, bezczelnie się nachylając i dając jej całusa w głowę tam, gdzie powinno boleć, bo poniekąd czuł się winny. Wiedział jednak, że zaraz dostanie histerii, więc odsunął się i znów spojrzał w jej jasne ślepia, swoim mętnym wzrokiem. Pokręcił głową, chcąc kontynuować. - Nic Ci nie jest? Wiem, moja wina. Niczego Ci nie brakuje, jesteś prześliczna. Przypominasz Calineczkę, fiołka na łące, błękit górskiego strumienia. Dodał z głębokim westchnięciem, uśmiechając się z olbrzymią niewinnością i kolejną porcją rumieńców na policzkach. Przeczesał dłonią włosy, poprawiając się i siadając wygodnie, po turecku. Chrząknął, przesuwając palcami po swoich wargach w zamyśleniu, wbijając wzrok w nieopodal torbę. - Chcesz, to możesz się jeszcze oprzeć.
W tym właśnie momencie, w którym Charlie Rowle naruszył jej przestrzeń osobistą, świat powinien wybuchnąć, w swojej erupcji pochłaniając małą krainkę, w której znajdował się Hogwart. Zamiast tego, zamiast gwiazd spadających z nieba, zamiast szarańczy bahanek, z sufitu runął na nich porywisty cyklon, który prócz ich włosów, porwał także do życia rzęsisty deszcz. Dużymi kroplami, ten spadał teraz na ich twarze i dotychczas suche ubrania, które przemogły w przeciągu zaledwie kilkunastu sekund. Caelestine przysłoniła sobie twarz przedramieniem, mrużąc z niezadowolenia i szoku powieki. Po momencie stwierdzając z absolutną pewnością: — Właśnie. Dlatego. Charles. Nie-powinieneś-mnie-nigdy-całować. Bo jak widać naturze takie rzeczy się nie podobały. Natura odezwała się teraz w odpowiedzi bardzo dosadnie. Caelestine nie wierzyła w przypadki, natomiast… jak teraz mogłaby opierać się wyraźnym sygnałom, jakie dostawała od otoczenia? W swoim poirytowaniu i zażenowaniu uciekła w tył, przygładzając włosy po tym, jak je zbezcześcił swoimi wargami. Ślizgając się na podłodze, która szybko zaszła bezkresną kałużą. — A które to ten fiołek i calineczka? — na kwiatkach trochę się znała, ale bardziej tych czarodziejskich niż mugolskich, choć przez swoją wrażliwość artystyczną nie mogła nie ulec wrażeniu, że ta nazwa brzmi bardzo eterycznie, ulotnie, jak coś, co wydaje się piękne i mogłoby być warte uwagi czy przełożenia na płótno. Nic co tak ładnie się nazywa nie może być przecież brzydkie. Jak bengaliki czerwone, suchotki, lunaballe i krużganki. — Pozwalam ci być teraz odważnym rycerzem. Uratuj mi moją torbę — uderzyła ją nagła troska o zawartość tej właśnie, choć wcześniej się nią nie przejmowała, kiedy biła nią Charliego po głowie, teraz, kiedy naszła ją wizja, że mogłyby jej przemoknąć wszystkie książki, zakręciło jej się w głowie. Kiedy się odzywała, deszcz zdawał się nieznacznie maleć, dlatego spróbowała sprawdzić tą teorię, pośpieszając Charliego. — Panie starszy! To nie klub geriatryków. No już, rusz się, bo zaraz nas zaleje! Działało. Deszcz ustawał, kiedy się na niego wydzierała...
Zamrugał zdezorientowany - nie wiedział, czy spowodował to jej wyraz twarzy, czy może kropla na nosie. Jedna, druga, trzecia. Brunet przesunął palcami po włosach, zastanawiając się, co takiego zrobił. Przecież zawsze całował Emily w ten sposób, jak ją bolało. Na próżno było w tym szukać płaszczyzny romantycznej lub nie daj boże chęci nawiązania kontaktu fizycznego. Niezależnie, jak śliczna była Calineczka, Cassius wyraził się na ten temat jasno i Charles zawsze miał to z tyłu głowy. Pokręcił łbem, marszcząc brwi, lustrując jej twarz ciemnozielonymi tęczówkami. - Przecież Celestyno, ja Cię wcale nie pocałowałem. Nie tak, jak facet powinien całować tak piękną dziewczynę. - zauważył dyplomatycznie, czując, jak znów się rumieni i musiał aż odwrócić wzrok, chociaż to, że odsunęła się od niego, jakby był trędowaty, nie było miłe. Może wolała dziewczyny? Prychnął pod nosem do swoich niedorzecznych insynuacji, bo przecież to wcale nie powinno Charliego obchodzić. Zrobiło mu się smutno, chociaż wewnętrzny Charlie rechotał w rozbawieniu i niedowierzaniu. Miała charakterek. Faktycznie, posadzka sali żywiołów była coraz bardziej ślizga, sam przesunął po niej dłonią i o mało nie wylądował na ziemi całkiem. Przesunął spojrzeniem po coraz to ciemniejszym ubraniu, nabierającym wilgoci i przylegającym do ciała, coraz to cięższym. Pytanie puchonki skwitował wzruszeniem ramion. - Nie wiem, nie znam się na kwiatkach wcale. Brzmią ładnie, pasują Ci. Tak czuję. Odparł niby to luzacko, wysilając się nawet na wzruszenie ramionami, żeby sobie nie pomyślała, że za często o niej rozmyśla. Nie miał pojęcia, skąd nagle w jego głowie te wszystkie porównania, ale miał cały wachlarz dziwnych, natchnionych romantyzmem i poezją komplementów, które cisnęły się na język i Charlie z trudem powstrzymywał się od mówienia, chcąc uniknąć dalszej kompromitacji. Krople deszczu padały i padały, ciekły mu po policzkach i nosie, nabłyszczały i wygładzały włosy, więc na pewno już wyglądał bardzo niemęsko. Gdy wspomniała o torbie, rozejrzał się i kiwnął posłusznie głową, porywając pełen skarbów tobołek w ramiona, przytulając do torsu - chociaż chyba przyjemność jej sprawiało rządzenie, bo strasznie go poganiała. - Coś jeszcze, księżniczko?- zapytał teatralnie, wstając i kłaniając się, niczym taki rycerz na dworze, bo przypomniało mu się romantyczne opowiadanie, które czytał o poranku. Ślizgał się jednak w tych lakierkach strasznie, więc wyszło mu to dość komicznie, ale przynajmniej się starał. No i poza rumieńcem, na buzi pojawiał się łagodny uśmiech, gdy spoglądał raz za razem w jej stronę. Ostatecznie znów opadł na tyłek, siadając naprzeciw niej i pilnując torby, co mu zresztą poleciła. Wpadł na genialny pomysł ściągnięcia swetra, którym zakrył tobołek i sam został w białej, gładkiej koszulce na krótki rękaw. - Teraz na pewno zostanie sucha. Masz tam coś wyjątkowego? Przesunął dłońmi po materiale, zanim zakrył go swoim ubraniem. Wolną dłonią przeczesał dłonią włosy, pozbywając się z nich nadmiaru kropel wody. Były już zbyt długie, potrzebował w najbliższym czasie umówić się na wizytę do magicznego fryzjera.
Nie wiedziała, czy z niej kpił czy mówił poważnie. Niemozliwym było, żeby ktoś, kto mówi tyle komplementów, tak bardzo często i bez konkretnej przyczyny, nie miał w tym żadnego interesu. Patrzyła na niego podejrzliwie, chociaż normalnie, zachowałaby się zupełnie inaczej. Zdystansowanie. Nie okazałaby swojej podejrzliwości. Teraz jednak można było z niej czytać jak z otwartej księgi. Splotła ręce na piersi, patrząc na niego z pozycji z góry, bo przecież zdążyła już wstać. Nie. Mógł. Być. Po. Prostu. Szczery. Nie wierzyła w to. Czegoś oczekiwał. Albo, jak mówił, spełnienia, jakie zawsze między kobietą, a nim zdobywał. W porozumieniu. Albo… nie wiedziała czego. Może po prostu lubił z niej drwić? Moze czekał na jej reakcję. Może poruszał takie struny, żeby sobie zrobić z niej żarty? Przymknęła powieki, zmęczona tym zastanawianiem się i zaniepokojona narastającym deszczem, kiedy milczała. Jej ubrania też szybko przemokły, a jedyne co zasłaniało teraz prześwitujący materiał koszuli szkolnej to szeroka kokarda, jaka opadła wstążkami na tkaninę. — Czego ty tak naprawdę ode mnie oczekujesz, Charlie? W sensie, co ci sie rodzi w Twojej głowie? Czemu jej księżniczkował na przykład? Czemu mieszała się w nim grzeczność i komplementowanie z tym luzackim, swobodnym podejściem i zobojętnieniem? Nie rozumiała. A jak nie rozumiała, zaczynała się denerwować. Kucnęła przed nim, obejmując rękoma kolana i zaczęła wpatrywac się w jego twarz bardzo intensywnie. Zupełnie nie po cysiowemu, ani na chwilę nie uciekając spojrzeniem. — To nic nie zmienia, Charles. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie całuj mnie jakbyśmy byli. Jesteś przyjacielem mojego brata, co lubisz mi często przypominać. Nie moim. Więc bądź mu przyjacielem i nie tykaj mnie, jakbym była Twoją siostrą, a nie jego! Jej złość w tym momencie akurat była zupełnie bezpodstawna. Jak wiele, co dzisiaj powiedziała. — I nie chcę być Twoją księżniczką. Nie wiem czy czyjąkolwiek. W ogóle. I… pomyślałeś, że ja moze chcę, żeby mnie całował chłopak. Żeby chociaż udawał, że jestem dziewczyną, a nie małą dziewczynką. Najlepiej tak, zebym nie wiedziała. Ale ja wiem wszystko. Dlatego chłopacy są beznadziejni. Powiedziała to wszystko na jednym tchu i aż jej zabrakło powietrza, żeby dokończyć, bo jeszcze miała co nieco w pamięci żeby dopowiedzieć, ale ostatecznie machnęła ręką odpuszczając już sobie. — I w ogóle to… przestań z tymi rękoma. Bo miała ochotę to namalować, a był to duży dyzonans, jej twórcza wena, z tym, jak się teraz czuła i jak była zła na niego.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Charlie był widocznie wyjątkiem. On zwyczajnie lubił ten wyraz twarzy, mieszające się zakłopotanie z zawstydzeniem – które pojawiało się na twarzach komplementowanych przez niego osób. Gdy chciał nawiązać jakąś inną relację, wejść w inny układ to informował o tym wprost. Gdy coś było ładne, to należało to pochwalić i nie widział w tym nic złego, nawet gdy puchonka spoglądała na niego w tak podejrzliwy sposób. Nie oczekiwał jednak tego, że ktokolwiek mu uwierzy, bo nie szukał poklasku i akceptacji w opinii innych ludzi, chociaż cieszył się popularnością i nie narzekał na brak towarzystwa, nigdy nie musiał się specjalnie o to starać. Ludzie lubili bezpośrednich, otwartych błaznów. Obserwował ją w milczeniu, śledząc jej ruchy ciemnozielonymi tęczówkami, mając subtelnie zarumienione policzki, chociaż wcale nie czuł się zawstydzony – wręcz przeciwnie, zażenowany swoim okropnie pedalskim zachowaniem, lakierkami i sweterkiem, którego przecież tak szczerze nie znosił. Gdyby tylko wiedział, jak niedorzeczne myśli krążą w jej głowie i w jaki sposób na niego patrzy, parsknąłby pewnie śmiechem z niedowierzaniem, że tak inteligentna i bystra dziewczyna może być jednocześnie takim głupkiem, szukając dziury tam, gdzie jej nie było. Zwyczajnie go nie znała lub nie była przyzwyczajona do ludzi o takim sposobie bycia, który reprezentował sobą ślizgon. - Nie rozumiem. - odparł zdezorientowany jej pytaniem, przekręcając głowę w bok. Dostrzegając mokre ubranie u dziewczyny, wyjął różdżkę i szybkim zaklęciem osuszył materiał tak, aby nie czuła już chłodu i żeby nie musiała czuć się skrępowana przylegającym strojem, być może odsłaniającym zbyt wiele. Nie spojrzał jednak nigdzie indziej, niż poza jej twarz – zawstydzony i zdezorientowany, susząc następnie siebie ciuchy, wciąż nie wiedząc, o co jej chodziło. - Niczego? Rozmawiamy przecież tylko. A Ty? Czego Ty ode mnie oczekujesz? Dopytał na wszelki wypadek, poruszając ramionami w nonszalancji, unosząc dłoń i przesuwając dłonią po włosach, pozbył się z nich kilku kropel wody. Cofnął się nieco, gdy tak nagle kucnęła. Wbił w nią wzrok, zaskoczony śmiałym zachowaniem Calineczki, patrząc gdzieś na swoje dłonie. Serce zabiło mu mocniej, jakieś ciepło rozlało się po ciele. Miała w swoich oczach jakąś taką siłę, przytłaczającą go moc, której wcześniej nie miała. Zabawne, jak ta drobna i krucha istota trzymała w ryzach rosłego chłopa. Słuchał jej w milczeniu, decydując się jedynie na kiwnięcie głową, przyjmując jej żądania bez negocjacji. Poruszył się, wstając z miejsca. Otrzepał spodnie, pozbył się z nich kurzu. Podniósł też rzeczy, patrząc na dziewczynę krótko. - Rozumiem. W porządku. Westchnął tylko, poprawiając jeszcze dla pewności swój sweter. Cofnął się o krok, przesuwając tym razem wzrokiem po zdobieniach wewnątrz sali, zatrzymując się nieco dłużej na złotych ramach, które pięknie mieniły się w promieniach słonecznego słońca, wpadającego tu przez wysokie okna. - To nie będziesz. I nie wiem skąd ten głupi pomysł, że nie uważam Cię za dziewczynę. Jesteś czasem naprawdę dziwna, ale ma to swój urok. Trzymaj się, Celestyno. Rzucił w jej stronę, posyłając jeszcze krótki uśmiech, rumieniąc się delikatnie. Nie chciał jej przecież bardziej sobą denerwować, widocznie nie lubiła jego towarzystwa, skoro nawet ręce były nie tak. Nie miał jej za złe, był gorszy na siebie, że się tym przejął, bo on przecież nie miał problemów z opinią innych, niezależnie, jakoby ona nie była. Machnął jeszcze dłonią w jej stronę, kierując się do wyjścia. Cóż za dziwaczne popołudnie! A co gorsza, natchnionych jej oczyma, kosmykami włosów – miał ochotę wrócić do czytanej przez siebie poezji.
/zt x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Głowa stała się wyjątkowo lekka. Nie wiedział, dlaczego. Wiedział zwyczajnie, że tak jest i raczej musi być. Początkowe otumanienie zmieniło się na razie w obojętność wobec każdego, kto obok niego przechodził. Jak to było... no tak. Umówił się z Maximilianem na przygotowywanie prezentacji w jednej ze sal... Gdyby tylko pamiętał, gdzie ta sala była. Z każdą godziną zdawał się być bardziej pod wpływem nieznanego środka, jakoby ktoś mu coś zwyczajnie podał. Nieee. Nie mogło tak być. Przecież pilnował swojego jedzenia i picia, poza tym mało jadł. Dlaczego zatem kończyny zdawały się nie wykonywać jego rozkazów, pędząc tam, gdzie tak naprawdę nie powinny pędzić? Wziął parę głębszych wdechów, gdy wszedł do sali i zawitał w niej niczym król. Niestety - nie był do końca czymś, co zwiastowało samo dobro. Kiedy to stawiał własne kroki, w sali zaczęła panować paskudna pogoda, powodując głównie wzmocnienie się nadchodzącego wiatru, jaki to okalał jego skórę. Czasami zaczynało padać, ale ostatecznie na tyle mało, iż tego nie odczuł. Idealne oddanie jego wewnętrznej natury, która jest spokojna tylko wtedy, gdy ma pewność, iż każdy ruch jest czymś pewnym - a życie stanowiło poniekąd namiastkę niewiadomego. Chwiejnym krokiem dotarł na jedno z dostępnych krzeseł, opierając się całą górną częścią ciała o stół. Nie wiedział, co go tak chwyciło, ale też nie powinien w takim stanie przedostawać się przez korytarze. Jeszcze ktoś by go nakrył, ale przecież niczego nie pił. Niczego nie ćpał. Niczego nie palił. Kto miałby mu udowodnić korzystanie z nielegalnych używek, skoro żadna z nich nie znajdowała się w jego krwi? Nie wiedział. Chwycił się sam za włosy, powoli zasypiając i oddając w ramiona Morfeusza.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lubił uczęszczać na spotkania kółek, ale zadania, które czasem dostawali dodatkowo nie zawsze był już takie przyjemne. Tym razem mieli przygotować dla pierwszaczków prezentację o pierwszej pomocy, ze względu na nadchodzące wakacje. Max raczej nie miał nic przeciwko samej tematyce, ale patrząc na zbliżające się egzaminy najzwyczajniej w świecie nie chciało mu się za to zabierać. Miał już wystarczająco na głowie, żeby jeszcze dokładać sobie taką pierdołę. Skoro jednak Felek chciał z nim współpracować postanowił spiąć dupę i się za to zabrać. Liczył, że we dwójkę sprawniej i zabawniej im to chociaż pójdzie. Umówili się w sali żywiołów i tam właśnie skierował dzisiaj swoje kroki. Gdy dotarł na miejsce jego współtowarzysz niedoli już na niego czekał. A raczej zasnął znudzony czekaniem. -Gotowy na ponowną pracę ze mną? - Zapytał radośnie podchodząc do niego i kładąc mu lekko rękę na ramieniu licząc, że to go wybudzi. -Czyżby kolejna nieprzespana nocka? - Niedawno Felinus przyznał mu się, że słabo sypia i Max był pewien, że to jest właśnie powodem jego dzisiejszego zmęczenia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ach, egzaminy. Gdyby przykładał do nich jakikolwiek zalążek uwagi, być może szłoby mu lepiej, niż obecnie. Musiał się zrehabilitować po tym, jak został nakryty na sprzedawaniu prac domowych, dlatego zdecydował się na taki proceder. Dla niego coś wręcz banalnego, jednak dla innych, nieobeznanych w temacie - coś znajdującego się poza zasięgiem dłoni. Brązowa grzywka przykrywała mu czekoladowe oczy podczas oczekiwania na przybycie znajomego, z którym łączyła go historia w postaci utraty pamięci. No cóż. Tak czasami bywa, tak czasami los wybiera, a on z losem nie mógł walczyć, a co najwyżej z nim po prostu iść. Nawet, jeżeli ten wbije ostrą krawędź noża prosto w plecy, wywołując zalanie się krwią narządów, jakie narzędzie po drodze napotkało. Niemniej jednak był pod wpływem czegoś. Nie wiedział, czego dokładnie, jak również nie mógł powiązać tego wraz ze wcześniejszymi zajęciami z Maximilianem. Przeczuwał, że zaklęcie poszło dobrze, co nie zmienia faktu, iż obecnie miał problem z komunikowaniem się z zewnętrznym światem. Szala goryczy i obojętności przelewała się z bezmyślnością i brakiem poszanowania - jakiegokolwiek. — Po... powiedziałbym, że... średnio. — wyprostował się, uśmiechając się wyjątkowo nietypowo. Mina była niemrawa, natomiast ruchy praktycznie niekontrolowane - w pewnym momencie chciał się przywitać z Maximilianem, ale niesfornie upadł na ziemię, o mało co nie rozbijając sobie tej parszywej twarzy. No cóż. — Oh... staryyy... eeeh. — zaśmiał się, przytulając się jednocześnie do zimnej podłogi, która na razie stanowiła jego jedyną partnerkę. — Nawet... nawet nie wiesz... — zaśmiał się, kładąc dłoń na twarz i coraz mniej komunikując z rzeczywistością. Był w stanie beztroski oraz pewnej rodzaju melancholii - gotowy na jakiekolwiek wyznania, odczuwał w swoim sercu żal do samego siebie. — Jaaa...jakim to ja jestem... skurwysynem. — odwrócił się na plecy, zginając jedno kolano. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że gołą skórą dotykał cholernie lodowatego podłoża. Uśmiech momentalnie zniknął, śmiechy także, a na miejsce tego nastąpiła błoga cisza.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
D - chochliki ciągną Cię za ubranie, drapią gdzie popadnie, rozrywają gdzieniegdzie Twoje ubranie zanosząc się przy tym przeraźliwie denerwującym śmiechem. Musisz co rusz się od nich odganiać bowiem ciągną Cię na wszystkie strony jakby próbując Cię oderwać od ziemi i nauczyć niekontrolowanej lewitacji. Niuchacze nie czekają na atencję, rozpierzchają się na wszystkie strony. Co za prędkość… musisz się sporo nabiegać, namachać i zmęczyć aby złapać chociaż jednego złodzieja. Są bardzo zwinny, młode i krnąbrne. Dopiero pod koniec swojego wątku złapiesz jakiekolwiek niuchacza.
Kolejna inwazja chochlików i niuchaczy tym razem nawiedziła salę żywiołów. Max został poproszony o ogarnięcie tematu, więc chcąc nie chcąc zakasał rękawy i przybiegł na miejsce. A raczej przyczłapał się. Wiedział z czym się to miejsce wiąże i raczej nie był szczęśliwy, że akurat tutaj przyszło mu łapać zwierzynę. Na szczęście ostatnio nie do końca miał problemy żeby spakować te małe gamonie do wora, więc liczył, że i dzisiaj pójdzie mu sprawnie. Gdy wszedł na miejsce zbrodni nie poczuł żadnej zmiany. Zamiast tego usłyszał pod stopą trzask, a gdy spojrzał w dół okazało się, że właśnie rozwalił komuś różdżkę. W nadziei, że właściciel nie będzie jej szukał postanowił podnieść patyk i go ukryć. Gdy tylko jednak dotknął różdżki, ta zamieniła się natychmiast w kamień. -Świetnie. Czyli dzisiaj zbieram figurki. - Mruknął zastanawiając się, jak ma wpakować niuchacze skoro te od razu przemienią się w skały.
A - takiego bałaganu w lokacji dawno nie widziałeś. Wszystko, co stało na swoim miejscu zostało wywrócone do góry nogami. Widzisz wyniesione z zamku zbroje, czyjeś kufry, plecaki a ze środka wylatuje zawartość: zeszyty, atramenty, a nawet gryzące firsbee - chochliki rzucają wszystkim gdzie podpadnie, znajdzie się tam nawet zardzewiały kufer/stalowy transporter, który minął Twoją głowę o dosłownie jeden cel. A niuchacze? Niestety w trakcie chaosu niuchacze rzucają się na Ciebie przez co zostałeś okradziony z przedmiotu bądź czegokolwiek błyszczącego o równowartości 30 galeonów (np. kolczyki, pierścionek, zegarek). Mechanicznie proszę zgłosić utratę 30 galeonów zaś fabularnie dowolnie rozegrać proces okradzenia przez niuchacza. Zamiennie możesz utracić jeden dowolny wybrany przez siebie przedmiot z kuferka.
Chyba nie było takiej okazji, żeby Bird odmówiła pomocy, a więc i tym razem, zawołana do ratowania sali żywiołów, pognała tam żwawo, chociaż szczerze mówiąc – średnią miała ochotę na konfrontację z chochlikami po tym, jak o mało nie straciła życia. Ale zacisnęła mocno zęby, zakasała rękawy i ruszyła do dzieła. Gdy tylko przekroczyła próg, usłyszała pod nogą chrzęst, a ją przeniknął strumień światła. Odskoczyła z okrzykiem zaskoczenia, pod swoją stopą odkrywając – teraz już zepsutą – różdżkę. Ktoś chyba spieprzał stąd w podskokach, skoro zostały porzucone aż dwie różdżki? Nie poczuła się jakoś dziwnie, chyba nic jej się nie stało przez ten strumień światła? Nie pojawiły się żadne fizyczne objawy, a nie miała czasu tego roztrząsać, bo szczęka jej opadła, kiedy zobaczyła pobojowisko rozgrywające się w środku. – Jak takie małe istotki są w stanie zrobić taki ogromny bajzel? – zapytała Maxa, szczerze zafascynowana tym zjawiskiem. Jakiś chochlik podleciał w jej stronę, próbując dosięgnąć jej włosów. Bird pacnęła go ręką, żeby go odgonić, a ten... z łupnięciem uderzył o ziemię, zamieniony w kamień. – Myślisz, że nie żyje? – zapytała piskliwie, absolutnie przerażona możliwością, że pozbawiła go życia – nawet jeśli był złośliwym cwaniakiem, który uprzykrzał życie wszystkim w zamku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam również zastanawiał się, co tu się musiało odwalać, że ktoś uciekł zostawiając za sobą różdżkę. Doszedł jednak do wniosku, że czasami lepiej nie wiedzieć wszystkiego i wolał skupić się na tym, by nie zamienić samego siebie w kamień. -Wybacz, nie podam ręki bo zostaniesz tu na zawsze, jako piękny pomnik. - Przywitał się z Bird uśmiechem, a wtedy to puchonka miała pecha złamać kolejny magiczny kijek. -Oj uwierz mi, że widziałem już ich dzieła i to wcale nie jest najgorsze. - W sali faktycznie panował niesamowity bajzel, a ich zadaniem było to pobojowisko jakoś ogarnąć. -Można spróbować go później odczarować, ale na ten moment uważam, że znalazłaś świetny sposób na zapewnienie sobie spokojnych warunków pracy. - Powiedziawszy to, sam złapał jednego z chochlików, który od razu runął na ziemię zmieniając kolor i konsystencję. Szczęśliwszy Solberg w tej chwili być nie mógł, skoro to małe kurwiszony chwilowo miały mu nie przeszkadzać. -Ale co zrobimy z niuchaczami? - Zapytał dzieląc się swoimi wątpliwościami co do wykonania powierzonego im zadania.