To pomieszczenie jest przesiąknięte magią związaną z żywiołami, ale również po dwakroć zabezpieczone przed rozprzestrzenieniem się efektów potencjalnie rzuconych tu zaklęć. Gdy za oknem panuje zima, w tym pomieszczeniu jest lato. Gdy na zewnątrz króluje wiosna, tu jesień - wszystko na odwrót. Można rozpalić tu ognisko (w odpowiednim czasie) albo rozstawić namiot.
Nieobowiązkowe kostki na potencjalny dodatek do wątku.
Spoiler:
1, 2 - z każdym Twoim krokiem liście/kwiaty/śnieg (w zależności od pogody) wzbijają się w powietrze i wirują w bezgłośnym tańcu. Mało tego, w trakcie lotu mienią się barwami i wirują tak przez dwa Twoje posty. Kwiaty/korony drzew pochylają się w Twoim kierunku niczym w pokłonie. Pokój zachowuje się tak, jakby czcił Twoją obecność.
3, 4- nadepnąłeś na jakąś gałązkę, z której wydostała się wiązka światła i trafiła Cię, wsiąkając w Twoje ubranie i skórę. Wspomnianą gałązką okazała się niczyja różdżka, która właśnie została bezpowrotnie zniszczona. Od tej pory czegokolwiek dotkniesz (przez dwa następne posty) zamienia się to w kamień. Uwaga! Jeśli dotkniesz żywej osoby, ta stopniowo połowicznie zamieni się w kamień - maksymalnie połowa ciała, najmniej połowa kończyny. Taka osoba musi zostać potraktowana dwunastokrotnym "Finite" albo wizytą w skrzydle szpitalnym.
5, 6 - gdy tylko wychodzisz zaczyna padać deszcz/śnieg/zrywa się wiatr. Cichnie, gdy zaczynasz mówić. Milkniesz - zrywa się wszystek na nowo i tak przez kilka Twoich postów. Gdy jednak zaśpiewasz - wychodzi słońce bez względu na porę roku.
Sala jak sala, nic specjalnego tutaj nie było, ale jedyne co było plusem, że nikt tutaj nie przychodził chyba. Gdyby tak było przez ich rozmowę przemknęłoby kilka uczniów, prawda? Doskonale wiedział jak nie ma pogody uczniowie nie wiedzą co ze sobą zrobić i szukają nie wiadomo czego. Patrząc nawet na Eric'a, gdyby miał co robić przyszedłby tu? Jednakże chciał tutaj wrócić z osobą, która będzie mu bliska i cokolwiek mu na ten temat powie. O kim pomyślał? Oczywiście o Brandonie. I dopiero teraz przypomniało mu się co się miał Adama zapytać, dlatego jak tylko zobaczył, że chłopak zaczął kierować się w stronę wyjścia założył swoje ręce na piersiach i przyglądał mu się. - Ty chyba jesteś w klasie z Brandonem, nie? - zapytał nie spuszczając chłopaka z oka. Na pewno nie będzie go zmuszał, azeby ten podał mu jakieś informacje na ten temat, o to na pewno nie. Nie będzie chciał powiedzieć to nie, znajdą się inne osoby, które dobrze chłopaka znają, przecież ma swoich przyjaciół tak? Być może Adam do nich należy? Jeżeli tak to Eric z pewnością ma o kogo być zazdrosny. - Wiesz pytam, bo Brandon był pierwszą osobą, którą poznałem w tej szkole. Oprowadził mnie po niej i tak naprawdę dzięki niemu wiem, że tutaj nie zginę. - mruknął do niego nawet się uśmiechając lekko. Eric na pewno nie należał do gburowatych osób. Owszem, zachowywał się może tak, ale tylko gdy kogoś nie znał, a Adama nie znał więc normalne, że nie rzuci mu się na szyję, prawda?
Kiedy usłyszał dość zimny głos chłopaka ponownie odwrócił się. Głos to jeszcze nic, postawa chłopaka dużo mówiła. Ręce na piersiach.. pozycja zamknięta, wrogo nastawiona, a jeszcze ten wzrok. Gdyby wzrokiem mógł zabić to już by padł trupem. Nigdy nie lubił o tym się uczyć, ale jednak się przydało. Jednak będzie zmuszony podziękować nauczycielce. Jednak.. co z tego? Postawa jak postawa. Wątpił by się na niego teraz rzucił. Co najwyżej będzie go próbował atakować psychicznie, chociaż to na niego zupełnie nie działało. I całe szczęście! Nie miał pojęcia dlaczego właśnie zapytał o Brandona. Pewnie zwykły przypadek. W sumie to go nie obchodziło. Jednak po chwili się dowiedział dlaczego pytał. Czy jemu się zdawało czy się tłumaczył? Nie ważne. - No cóż.- udał, że się namyśla- jesteśmy z tego samego roku i domu. Jak dotąd nawet nie wiedziałem kim jest. Plotki chodzą po ludziach, wiadomo. Fajnie w końcu było go poznać, chociażby przez przypadek. Fajnie by było mieć takiego kumpla, ale nic z tego- wzruszył ramionami. W głębi serca wątpił by się przyjaźnili tak na prawdę. - A poza tym, mamy kilku znajomych wspólnych. Hogwart nie jest aż taki wielki, niemalże każdy każdego zna- wyszeptał z obojętnością w głosie.Oprowadzał go? Cóż.. Brandon nie jest zły przecież. Może i Adam się go wystraszył na pierwszym spotkaniu, ale on już taki był. Najpierw się boi, a potem żałuje. - Myślałeś, że zginiesz? - zaśmiał się - A mi wmawiano, że to jest bezpieczne miejsce.- pokręcił głową z niedowierzaniem.
Eric przyjął pozycje atakującego czy jak to tam sobie Adam nazwał? On się tam na tym dosłownie nie znał. Może faktycznie słyszał o takiej metodzie, że można odczytać po ruchach człowieka co on sobie naprawdę myśli co tak naprawdę zrobi. Ale dla niego to była całkowita głupota. Eric nie miał zamiaru nic mu zrobić, bo niby co mógłby zrobić? Nie chciałby wylecieć ze studiów, a jeżeli pobiłby chłopaka? Owszem, różdżką to co innego, ale Adam jeszcze na to nie zasłużył, ale kto wie jak potoczą się losy oby dwóch w tej nieznajomej dla niego Sali Żywiołów. Hogwart nie jest taki malutki? Każdy każdego znał? No za bardzo mu się to nie widziało. Nie widział sobie Adama czy Brandona latającego z pierwszakami z innych domów. Sam dobrze wiedział po sobie, że jedynie zna się swój rocznik, bądź tych co są starsi, wiadomo zapoznawało się tak naprawdę dla szpanu, że ma kolegę z ostatniej klasy. Ale dałby głowę sobie uciąć, że Adam nawet nie zamienił słowa z dziewczynką z Hufflepuff z pierwszej klasy. No ale cóż. Możliwe, że tak było. Może Adam ich znał, Eric nigdy się tym zbytnio nie interesował, bo nie był zainteresowany dzieciakami z młodszych klas. - No pewnie, skoro jesteście na tym samym roku to dziwne, żebyście się nie znali. - powiedział do niego i postanowił jakby nadal się tłumaczyć no jednak skoro Adam tutaj jest chciałby się od niego czegoś dowiedzieć, to musiał nieco zdobyć jego zaufanie. - Wiesz przyjechałem tak naprawdę sam, moi przyjaciele zginęli w tym cholernym pożarze. Inni wyjechali do innych szkół, szukałem tutaj tak naprawdę kogoś na siłę, ażeby się zakolegować i zapoznać ze szkołą, trafił się Brandon, a on jest naprawdę super przyjacielem, jestem pewny, że również się przyjaźnicie... - powiedział do niego i poruszał lekko brwiami jakby oczekiwał już nie wiadomo jakiej odpowiedzi, a przecież i tak Adam mu nic jeszcze nie powie. Widać było, że pan Henderson należy do osób nieufnych z Eric'em mogliby sobie podać ręce. - No bezpieczne, wydaje mi się, że bardzo. Ale o Salem też miałem takie zdanie i co? - spojrzał na niego kiwając głową. Każdemu uczniowi każdej szkoły mówią to samo, że najlepsza, najbezpieczniejsza i takie tam, a tak naprawdę jak ma się coś stać to i tak się to stanie.
Adam starał się być aktywny. Dobrze mieć jest kogoś po swojej stronie z każdej klasy, z każdego domu. Czasami dawał się namawiać młodszym uczniom na szachy czarodziejów nawet. No ale racja, nie znał absolutnie wszystkich. Nie dane mu było poznać każdą osobę z osobna. Ale czasem go przedstawiano. Czasami zdarzało się młodsze rodzeństwo jakiegoś kumpla, albo kumpeli. Słuchał tego co mówił. Nawet o dziwo nie wydało mu się to żałosne. Chociaż nie wyglądało jakby mu się żalił, no może tylko trochę, ale to dla tego, że jego wyobraźnia jest zbyt szalona, wszystko wyolbrzymiał sobie. - Czy oby rozsądnie jest szukać na siłę przyjaciół? Zazwyczaj trafiają się fałszywi. - zaśmiał się. On już znał takie wypadki. Najpierw przyjaciele, a potem cierpienie. W takim przypadku jesteś nikim. No ale Eric miał szczęście, że trafił na odpowiednią osobę. Nawet wielkie szczęście. Nie każdy miewa takiego farta. Ale z takim wyglądem to było dość oczywiste przecież. Nikt by nie ważył się skrzywdzić go. Przynajmniej celowo. - Przykro mi z powodu bliskich. Na pewno teraz przechodzisz bardzo ciężki okres i brakuje ci ich- powiedział poważnie. Chociaż wiedział, że ten zaraz go wyśmieje, albo nawet pośle do diabła. Jego to nie obchodziło. Naprawdę było mu przykro i zasługiwał na przyjaciół. Zasługiwał nawet na to by zapomnieć, chociaż nie zaczynał życia od nowa. Niektórzy ludzie po prostu sprawiali, że zapomina się o starych znajomych. Czad leczy rany? Na pewno nie. - Można mieć nadzieję, że nic się nie stanie.
Czarodziejskie szachy, o tak to było coś. Eric uwielbiał tę grę czarodziejów, jeszcze za młodych czasów kiedy nie chodził do szkoły grywał nimi z dziadkiem, ten szkolił go na prawdziwego czarodzieja, nie chcieli w jego rodzinie, ażeby chłopak wraz z jego siostrą nie mieli pojęcia o tak znanej grze. Ich babcia była specyficznie do nich nastawiona, pochodziła z prawdziwego rodu czystokrwistych, nie mogła znieść, że jej wnuki nie są takie jak ona. Była dla nich naprawdę bardzo surowa. Olivia przy pomocy dziadka została animagiem, nawet to nie dało przekonać babki do zmiany o nich zdania. Uważała, że tylko prawdziwy, czystokrwisty czarodziej ma prawo do nauki czarów, że mają większą wartość, że potrafią przyswajać szybko i łatwo wiedzę. Czy to była prawda? Wcale. Babcia była dziwna, Eric kochał ją, ale jednak była dla nich bardzo złą babcią. Eric nigdy doskonale się nie uczył, nie był orłem. Jedynie bardzo dobrze radził sobie z eliksirów, w domu pełno czarodziejów, więc warzenie wywarów miał chyba we krwi, już jako mały chłopiec był do tego przygotowywany. Nigdy mu nie było dane sporządzić coś samemu, ponieważ było to niebezpieczne, ale jednak był widzem, a to już wiele pomagało i chyba dlatego tak ceni i lubi ten przedmiot. - Owszem, dobrze znam się na ludziach, uwierz mi. - powiedział do niego i poruszał delikatnie brwiami dając mu oznakę, że ma na niego oko. Być może Adam nie zrozumie tego gestu, ale Eric miał już swój plan w głowie ułożony. Na pewno nie będzie go śledził czy coś, bo on taki nie jest, ale lepiej, żeby nie spotkał go w jakieś dwuznacznej sytuacji z Brandonem. - No tak jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. Ale to jest świat magii wszystko jest niewytłumaczalne nawet dla niektórych czarodziejów. - mruknął przytakując głową. Nawet prawdziwi czarodzieje mają niekiedy problem przyznać rację tym co widzą.
Jak chłopak się nauczył grać w szachy czarodziejów? Jak dla niego to było naprawdę późno, ponieważ dopiero na pierwszym roku. Pamiętał jak bardzo pragnął wygrać chociaż raz. Grał z niemal z wszystkimi. Ze starszymi, z młodszymi. Nawet z przyjaciółmi. Wiele razy grał z Christą, która ciągle go ogrywała. Jednak nie poddawał się. Niemal nigdy się nie poddawał, ale dał radę. Nawet po pewnym czasie wiele razy wygrał. Pamiętał ten dzień kiedy wygrał. co czuł? Radość? To mało powiedziany. Skakał jak szalony. Pierwszy raz wygrał z kimś starszym od siebie. Udowodnił, że da radę chociaż wszyscy w niego zwątpili. no prawie. Adam może nie był orłem z eliksirów, ale lubił je. Nie tak jak transmutacje, ale lekcje były naprawdę w porządku. Chociaż zamiast lekcji wolałby oczywiście pograć sobie na gitarze lub napisać nową piosenkę. Chłopak miał się nie spotykać z Brandonem w dwuznacznej sytuacji? To znacznie trudniejsze niż się zdaje. Starał się rozgryźć krukona. Starał się go nie być, chociaż to było trudne. Chciał się z nim zaprzyjaźnić i swobodnie się przy nim czuć tak jak przy pozostałych ludziach. Adam zupełnie nic do niego nie czuł, możecie mieć pewność. - To jest nasz świat- mruknął pod nosem, ale patrząc na niego pokręcił głową - przykro mi, ale wątpię bym ci zaufał i z wzajemnością. Przecież nie potrafiłbyś - i on mówił mu o zaufaniu kiedy sam mu nie ufał? Był naprawdę szalony.
Eric może był uczony od małego grania w szachy czarodziejów, ale czy był mistrzem? Oj na pewno nie. Uwielbiał tę grę, ale czy ją uwielbiał to znaczy że ma grać jak zawodowiec? Nie przykuwał szczególnej uwagi na naukę tej gry. Grał, bo lubił. Raz wygrywał, a raz przegrywał. Jednakże salemczyk należy do tego grona uczniów, że nie poddaje się, walczy do końca, a przegraną przyjmuję i wcale nad tym nie ubolewa. Przecież nie gra o życie, tak? Wiadomo jeżeli jest jakiś tam zakład wtedy można nieco nad tym ubolewać, ale w innych przypadkach nie. Ciekawe czy Bradon potrafi grać w szachy czarodziejów. Od kiedy przyjechał tutaj nie miał za bardzo z kim grać, a jego szachy schowane są pewnie już zakurzone w kuferku. Jednakże tę grę się nie zapomina jak jazdę rowerem. Przynajmniej w jego przypadku, mogliby go nawet obudzić w środku nocy, a on siądzie i będzie grać. Czy czuł czy nie tego Eric nie wiedział. Ba! Eric nie miał zielonego pojęcia w jakim stopniu oni się przyjaźnią. Czy Adam jest biseksualny, czy homoseksualny. Może jest hetero i jedynie z Brandonem się zwyczajnie przyjaźnią. Przecież tego nie może mu zabronić. Nie, nie. Eric nie będzie się wtrącał w jego relacje z innymi uczniami, jeżeli chodzi o te zwyczajne relacje. - Owszem, nie znam Cię więc jak mogę Ci zaufać? - spojrzał na niego z podniesionymi brwiami. Jednak po chwili lekko się do niego uśmiechnął. Chyba jednak dzisiaj nie da rady nic na temat Brandona wyciągnąć, ale może być pewny, że będzie mu się przyglądał, a zwłaszcza jemu i Brandonowi.
Jak to się stało, że @Lacey E. W. Dawn znalazła się akurat tutaj? Być może chciała pozwiedzać ogromny Hogwart, może szukała łazienki... Grunt, że zaplątała się aż pod drzwi sali żywiołów, do której weszła. Było tu cicho, ale miejsce znacząco się zmieniło... Zazwyczaj dość puste, teraz było wręcz zagracone. Głównie meblami, ale dostrzegłaś wiele innych drobnych przemiotów, jakiś wielki kufer - wszystko w nieładzie. Coś mignęło w kącie. Czy to możliwe, że ktoś tu był? Owszem, zaszył się tu złośliwy duch gnębiący Hogwart od jakiegoś czasu. @Rasheed Sharker zapewne pamiętał ostatnie spotkanie z poltergeistem... Tym razem miał szansę się odegrać i przegnać ducha. Tylko czy nie będzie to kolejna porażka? Kiedy wszedł do sali, rozległ się ni to śpiew, ni to wycie, a zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna mogli wysłuchać słów zjawy. - Odejdźcie stąd w pośpiechu Albo nie będzie wam do śmiechu! Nie zwykłem rozmawiać z wami Prymitywnymi śmiertelnikami Ale potraktujcie to jak ostrzeżenie, Zanim dopadnie was przeznaczenie... - wycie ucichło, ale zaraz powietrze przeciął świst. Duch najwyraźniej postanowił nieco rozproszyć was tą śpiewką, która dobiegała z końca pomieszczenia. Tymczasem zagrożenie pojawiło się za waszymi plecami. Fragmenty połamanych mebli płonęły i mknęły w waszą stronę z przerażającą szybkością. Najwyraźniej duch-trubadur był wyjątkowo dobrze przygotowany na ewentualne starcie. Ale coś w tym w tym pośpiechu świadczyło o tym, że chciał załatwić sprawę jak najszybciej. Może też już miał dość tej pogoni?
Każde z was rzuca jedną kostką. RASHEED: 1,6 - Och, zawiódł cię refleks i poznasz tego nieprzyjemne skutki. Noga stołu uderzyła w twoją pierś, niemalże pozbawiając cię oddechu. Naturalnie, zwaliło cię to z nóg, a dzięki temu przynajmniej reszta przeleciała nad tobą... Gorzej, że twoja szata zajęła się ogniem - musisz coś z tym zrobić, ale pamiętaj, że zaklęcia działają w tej sali wolniej. Na razie jesteś tylko nieco poparzony. 2,3 - Zdążyłeś się uchylić, opadając na kolana. Niestety, odłamek drewna uderzył prosto w okno za tobą. Szkło roztrzaskało się na drobne kawałki i poraniło twoją skórę. Nie jest to nic głębokiego, ale z pewnością nieco krwawisz. 4,5 - Świetnie, nie tylko uniknąłeś ran, ale też posłałeś zaklęcie w stronę ducha. Musiał ukryć się pod innymi meblami, więc tracisz go na moment z oczu. Ale wydaje się, że będzie teraz zmuszony do zmiany planu swojego ataku.
LACEY: 1,6 - Twoją pierwszą reakcją jest wyciągnięcie różdżki, żeby odepchnąć pędzące w waszym kierunku przedmioty. Niestety, zakłócenia działają na twoją niekorzyść. Czujesz, jak mocno wyrzuca cię w powietrze. Po przeleceniu paru metrów uderzasz głową o ścianę i tracisz na moment przytomność. 2,4 - Cóż, uniknęłaś obrażeń być może kryjąc się bardziej za Rasheedem, ale opada na ciebie mnóstwo kurzu, śmieci i brudu ze starych mebli i pustych doniczek. Oprócz tego, że wyglądasz, jakbyś przeczołgała się kilka razy przez komin i po wysypisk śmieci, nic ci nie jest. Ukryj się lepiej za jakąś kolumną! 3,5 - Trafia cię parę odłamków drewna, ale są na tyle małe, że mogą spowodować jedynie siniaki. Nie zauważasz jednak, że razem z nimi w twoją stronę poleciała fiolka eliksiru! Ochlapuje cię i niebawem okazuje się, co to takiego. Rzuć w temacie losowań, wybierając "eliksiry" zamiast "kostki", żeby sprawdzić, co w ciebie uderzyło. Efekt utrzyma się przez dwa posty.
To wasz wybór czy zamierzacie reagować pokojowo czy walczyć! Zgadzacie się na lekkie rany i być może te cięższe, biorąc udział w tej sesji. Miłej zabawy. Napiszcie post i poczekajcie na mnie.
______________________
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ten cholerny duch pozostawał wciąż żywy w pamięci Rasheeda. Zadanie, jakie powierzyła mu Ursulla, było zdecydowanie efektem jakiejś nieogarniętej umysłem, kobiecej złośliwości. Do takich starć wysyła się ludzi, którzy o przeganianiu duchów mają jakiekolwiek pojęcie. Cóż, to że on jakoś tak zapomniał się przyznać do swojego braku doświadczenia wcale nie sprawiało, iż dzięki temu stawał się kandydatem idealnym. Bennett, uważając inaczej, co prawda nie wyciągnęła ogromnych konsekwencji z pierwszego spotkania Sharkera z duchem, a jednak jej życzenie, aby pozbyć się poltergeista wciąż było aktualne. Mściwy Ślizgon nie mógł sobie odpuścić okazji do zrewanżowania się za to połamane ramię. Pomimo interwencji pielęgniarki, wciąż czuł, że jest ono jakieś takie delikatne, a jednak miał na tyle mało rozsądku, aby poszukać psotnika i podążyć za nim aż do sali żywiołów. Wkroczył do niej, natychmiast natykając się na Lacey odrobinę zaskoczony nie tyle zagraceniem pomieszczenia, co ciszą jaka w nim panowała. Już miał się odezwać, zapytać czy nie rzucił jej się w oczy jakiś siejący zamęt i zniszczenie duch, kiedy ich uszy otulił jazgot poszukiwanej zjawy. Rash natychmiast zesztywniał, trzymając różdżkę w pogotowiu i skierował się w stronę dziewczyny. Niespecjalnie przejąłby się ewentualną krzywdą, jakiej mogłaby tutaj doznać, gdyby mimowolnie nie znalazła się pod jego opieką, skoro był tutaj asystentem nauczyciela. Powinien ją osłaniać od zagrożenia tak długo, aż go nie zlikwiduje, także chcąc nie chcąc, zamierzał tak uczynić. Kłopot w tym, że skurczybyk zaatakował z zaskoczenia. Nie zauważył jak zapłonęły meble za jego plecami, zanadto skupiony na tych, które leciały wprost na niego. - Padnij! - Warknął na Lacey, ciągnąć ją za szatę, jakby chciał ją zmusić do pocałowania podłogi. Dosłyszał trzask tłuczonej szyby, ale na szczęście nie zdążył się odwrócić. Ostre odłamki posypały się na niego niczym śnieg w majówkę Boże Narodzenie, rozcinając mu nie tylko policzek czy brodę, ale także robiąc z szaty prawdziwy ser szwajcarski. Dźwignął się z kolan i prostując się, zacisnął mocniej palce na różdżce. - Wyłaź, załatwmy to raz na zawsze. - Jak powiedział, tak skłonny był czynić. Miał dość użerania się i ganiania po całej szkole za byle zjawą, nawet (a może zwłaszcza?) tak niebezpieczną jak ta tutaj.
To nie tak, że się zgubiła. Znowu. Po prostu organizowanie sobie czasu wolnego sprawiało dziewczynie trudność w ostatnich dniach. Tak jakby cała wena wyparowała a pozostawało tylko i wyłącznie znudzenie spowodowane monotonicznością. Może nadszedł czas, żeby ogarnąć sobie jakieś inne hobby niż tylko sprawianie kłopotów? Tak. To była bardzo konkretna myśl która nie wiadomo jak się rozwinie. Studentka przemieszczała się korytarzami zupełnie jak ninja coby móc odnaleźć jakieś ustronne miejsce do ewentualnej nauki - już nie wspominając o ewentualnym skombinowaniu butelki ognistej po znalezieniu miejscówki. Szczerze to nie spodziewała się, że tak szybko odnajdzie miejsce w którym mogłaby odpocząć. Chwilowa cisza jaka tu panowała zachęciła dziewczynę do wykonaniu paru kroków w przód. Panował tu niezwykły chaos nie wiedzieć czemu. Ot zwyczajnie jakby ktoś zapomniał posprzątać lub po prostu chciał coś tutaj ukryć. Apropo ukrycia to ten wielki kufer stojący samotnie wśród mebli wyglądał bardzo interesująco. Dawn nadal pamiętała zaklęcie alohomory które w tym przypadku mogłoby się bardzo przydać i naprawdę - podeszłaby do tego kufra gdyby jej coś szybciutko nie mignęło przed oczami. Aż spłoszona dziewczyna się rozejrzała starając się wsłuchać w każde skrzypnięcie lub ewentualny oddech. Jeśli ktoś tu jest, to przecież nie pokusi się na otwarcie w kufra, natomiast wyobrażenie skarbu jaki się w niej znajdował robiło same za siebie. Zwilżyła językiem dolną wargę i wtem dostrzegła mężczyznę. Nie przypominała go sobie (chyba, że w tym przypadku jej pamięć zawodzi bo sie starzeje) jednak wydawał się na poddenerwowanego. Wszystko stało się jasne w momencie, kiedy do jej uszu doszło wycie. Rozejrzała się jeszcze gwałtowniej wyciągając dyskretnie różdżkę, po czym odwróciła się do płonących mebli pędzących z niesamowitą prędkością w stronę czarnowłosej. Jak reakcja Rasheed'a była błyskawiczna tak Lacey zareagowała zdecydowanie za późno. Pchnięta na ziemię byłaby bezpieczna aczkolwiek i tak rzuciła zaklęcie które zaburzone odrzuciło ją na drugi koniec pokoju uderzając głową o ścianę. Masz Ci los, Laczku Ty sieroto.
Zerknęła na zegarek, przyśpieszając kroku. Nessa bardzo rzadko się spóźniała, jednak wyjątkowo przeciągnęły się jej korepetycje z jednym gryfonem z szóstego roku, któremu pomagała z zaklęciami. Miała zwolnić z braniem nowych podopiecznych, ale że Eliza radziła sobie coraz lepiej i przyjaciel poprosił, a Fillinowi przecież nie mogła i nawet nie chciała odmówić — wpadła do sali, łapiąc oddech — zwarta i gotowa do dalszej nauki. Zwłaszcza że oczekiwał czegoś wyjątkowo wymagającego, trudnego. Lanceley musiała się osobiście upewnić, że będzie gotowy, a jego świadomość konsekwencji w przypadku niepowodzenia i znajomość transmutacji jest wystarczająca. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby go nie dopilnowała. Zamknęła za sobą drzwi, poprawiając ruchem ramienia plecak i ruszyła w jego stronę z uśmiechem. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, zatrzymując się w końcu na brązowych oczach na dłużej. - Wybacz spóźnienie, aquamenti bywa jednak problematyczne. Cześć słońce. Wytłumaczyła, unosząc na chwilę brwi i zaciskając usta. Zwykle witała się z nim w jakiś bardziej wylewny sposób, jednak teraz nie miała pojęcia, co powinna, a czego nie powinna, więc zagryzła na chwilę dolną wargę, przechodząc obok niego i kierując się w głąb sali. Obserwowała barokowe zdobienia, wyblakłe ściany, czując na plecach dreszcz wywołany dziwną aurą tego pomieszczenia. Wyciągnęła ręce, zaciskając mocniej frotkę na grubych, rudych pasmach włosów, które tkwiły uwięzione w kucyka. Była surową i okropną nauczycielką, a jeśli chodziło o przygotowanie go do podjęcia próby związanej z uzyskaniem animagii — musiała być bardziej wymagająca. Odetchnęła więc głośniej, zrzucając niewielki plecak z książkami na podłogę po wyjęciu z niego małej figurki przedstawiającej drewnianego wilka. Położyła go pomiędzy nimi, krzyżując ręce na piersiach.- Powiększ go i zmień w inny, dowolny przedmiot. Zaczęła bezgłośnie przechadzać się, przyglądając się — jak łapał różdżkę, jaki ruch wykonywał, jak brzmiały wypowiadane przez niego inkantacje. Była ze starej szkoły, wierząc, że klucz do sukcesu tkwił w doskonałym opanowaniu podstaw oraz systematycznej, ciężkiej pracy.- Powiedz mi.. Czym właściwie jest transmutacja? Czym charakteryzuje się ta sztuka i przede wszystkim, jak Ty sam ją postrzegasz. To nie był zwykłe korepetycje, to było bardziej skomplikowane. Musiała wiedzieć, że czuję tę dziedzinę w ten sam sposób, o którym opowiadał jej Liam. Którego jej uczył. To musiała być pasja, bo lubić to można było wiele przedmiotów i osiągać w nich jakieś sukcesy. Zmiana własnej formy wymagała jednak znacznie więcej serca, chęć musiała zmienić się w marzenie i cel, zapuścić w człowieku korzenie. Podeszła do niego, stając obok i przesuwając spojrzeniem po jego twarzy, uśmiechnęła się delikatnie. - Od kiedy się nią interesujesz?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Planowałem po prostu, żebyśmy uczyli się w naszym mieszkaniu, byłoby łatwiej i przystępniej. Ale wszystko było tam według mnie zbyt rozpraszające. W salonie co raz pojawiał się Boyd, albo zwyczajnie nęciła kuchnia, by pójść coś zjeść; na dodatek wszędzie szwenda się nasz ghul, a jak zamkniemy się w pokoju sami to albo i tak się dobija, chcąc przebywać w towarzystwie, a w końcu nawet materac był rozpraszający. Dlatego ustaliliśmy pouczyć się w Hogwarcie, jak na uczniów przystało. Idę do sali do której wysłała mnie Nessa i rzucam na sam środek moją czarną torbę, która ślizga się po podłodze. Ku zdziwieniu stwierdzam, że jestem pierwszy, więc zamiast usiąść i porobić coś mądrego, kładę się na ziemi, z torba pod głową i z nudów przeglądam Wizza. Dopóki nie przychodzi moja przyjaciółka, tłumacząc się z lekkiego spóźnienia, którego nawet nie zauważam pochłonięty przeglądaniem fotek ledwo znajomych ludzi. - Hejka - witam się z ziemi, kiedy ta lekko zasapana przybiega do mnie. Zanim zdążę jeszcze rzucić jakimś świetnym żartem już przechodzisz do konkretów, wyciągając wilka i wydając rozkazy na które z ociąganiem zamykam Wizza, szukam różdżki po kieszeniach; a kiedy jej tam nie ma rozglądam się też po torbie. W końcu z łatwością powiększam niewerbalnym Engorgio niewielką figurkę w znacznie większą. Na początku planuję ją zmienić po prostu w byle co, ale prędko zmieniam zdanie i mruczę Priopriari. Było to odrobinę trudniejsze zaklęcie,które jedynie niektóre elementy zmienia i wymaga większej precyzji. Dlatego przez chwilę milczę, a ty możesz zobaczyć jak zmieniają się delikatne rzeźbienia sierści zwierzęcia, powiększa ogon, lekko spłaszcza pysk, pewnie nawet nie potrzeba rudawej barwy z idealnie dobranymi kolorami, którą mimo wszystko robię, żebyś nie wiedziała, że oto wilk zamienia się w jedynego rysia, którego kiedykolwiek widziałem. Uśmiecham się do Ciebie radośnie z Twoją animagiczną formą u boku. Ale po chwili zadajesz mi jakieś głupie pytanie na które krzywię się lekko. - To dla mnie zamienianie przedmiotów w coś innego niż są. Charakteryzuje się zamienianiem przedmiotów w coś innego niż są i postrzegam to jako zamienianie przedmiotów w co innego niż czym są. Albo istot oczywiście - mówię elokwentnie, odrobinę lekceważąc Twoje moim zdaniem bezsensowne pytania. Ale za to odpowiadam z większym zaangażowaniem na drugie. - Jest duch w moim domu, od dziecka, bardzo stary, druidka. Która mówi staro irlandzkim, ledwo ją rozumiem. Ale z największą czułością opowiada o tym jak była kiedyś ptakiem... często wznosi się jako duch w przestworza, ale mówi, że to nigdy nie jest to samo... nie da się poczuć nic bardziej niesamowitego - mówię szczerze i obracam w dłoniach różdżkę, by udawać nieporuszonego, nawet tonem szczególnie się nie zdradzając. Przyznawać się do jęczenia nad błahostkami jest spoko, ale takie zachwycanie się prawdziwymi rzeczami wprost to coś czego nie lubię robić.
Nie miała problemu z przebywaniem z nim sam na sam, jednak począwszy od kochanego Boyda, poprzez ghula i ciągłe spacery do lodówki, nauka w domu faktycznie nie miała sensu. Nie lubiła marnować czasu, wymagając zarówno od ślizgona, jak i od siebie pełnego zaangażowania. Zwłaszcza że czuła się tak niesamowicie za to odpowiedzialna. Sala, którą wybrała do nauki, nie cieszyła się wielką popularnością, uczniowie wręcz o niej zapomnieli, a ona wpadła tu podczas jednego z patroli. Była olbrzymia, pełna przestrzeni i niewykorzystanego potencjału. Można było tu nawet tańczyć! Zdobienia rozciągały się pod sam sufit, kusząc złotem i tańczącymi refleksami, które wywoływało wpadające przez wysokie okna światło. Zamknęła drzwi z cichym skrzypnięciem, a to rozniosło się z echem, podobnie jak każdy jej krok. Zauważył, że była nieco zdezorientowana, jak się zachowywać? Nie miała pojęcia. Przeszła więc do trybu nauczyciela, w czym była dobra przez konieczność pozbycia się emocji oraz bycia obiektywną. Wydała proste polecenia, mające na celu sprawdzenie podstaw i najważniejszych z zaklęć i chociaż próbowała zachować powagę, nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu na widok tego, co powstało z wilka. Miał poprawny chwyt, podobnie było z płynnością ruchów — był dobry, bo magia niewerbalna wyszła mu doskonale. Spojrzała na rudego kota z odrobiną nostalgii, aby zaraz odwzajemnić spojrzenie i uśmiech chłopaka, kiwając głową z uznaniem. Wiedziała, że dobór pytań go zirytuje i nie dostrzeże w nich sensu, bo ona miała podobnie na samym początku drogi. Trzeba było zmieniać podejście małymi kroczkami, aby te innowacyjne myśli zrozumieć, nadać im uczuć, aby był prawdziwym pragnieniem, a nie tylko fasadą. Strzepała z krótkich, czerwonych szortów niewidzialny kurz, wywracając oczyma i wzdychając ciężko. Oparła dłonie na biodrach, robiąc kilka kroków w jego stronę, pozwalając, aby obcasy rozniosły swój stukot z pomocą echa, wypełniając komnatę. - Głupek! No tak, to nie zostaniesz animagiem. -zaczęła, podchodząc już na tyle blisko, że gdy wyciągnęła dłoń, wbiła mu delikatnie palec w brzuch za karę. Przesunęła spojrzenie na swoje dłonie, zbierając myśli do kupy. Inaczej było uczyć kogoś obcego formułki, a inaczej przekazywać komuś bliskiemu tajniki transmutacji zaawansowanej, która miała go zabrać do zmiany formy. Nieprzygotowanie mogło skończyć się tragedią, a do tego nie mogła dopuścić. - Transmutacja to nie jest tylko zmiana przedmiotów i istot. To cała plejada nadania kształtu własnego wyobrażenia, indywidualnego poglądu. To magia prawie nieograniczona, mająca jedynie cztery zasady znane naszemu światu. Mówisz o tym jak o regułce z zaklęć Fillin. Jeśli naprawdę chcesz próbować, daj jej więcej miłości. Nie miała nawet pojęcia, czy rozumiał, ale dawała z siebie wszystko. Zgarnęła palcami rude włosy na plecy, słuchając z uwagą jego kolejnej odpowiedzi, która swoim brzmieniem zaskoczyła rudzielca na tyle, aby przez chwilę wpatrywał się w niego z rozchylonymi wargami. Nie często tak robił, przekazywał szczery zachwyt — ale była to doskonała podstawa. Iskra, którą trzeba było rozpalić. Nawet nie zauważyła, że położyła dłoń na jego, zaciskając delikatnie palce. Miała w oczach błysk sugerujący o tym, że wpadła na pomysł. - Rozumiem. Cudownie. Spróbujmy inaczej. Ufasz mi? - zapytała cicho z uśmiechem, patrząc mu w oczy i czekając na nieme przyzwolenie, że mogła stosować wszystkie metody. Kiwnięcie głową sprawiło, że złapała za różdżkę, wyciągając ją gwałtownym ruchem z tylnej kieszeni spodni.- Poczuj się jak ten duch. Bo widzisz, animagia to coś absolutnie wyjątkowego. Całkiem inna płaszczyzna doznań. Niewerbalnie rzuciła zaklęcie, puszczając go i cofając się, aby ludzka forma pod wpływem magii przybrała ptasią formę. Czarne zwierze o pięknych, błyszczących piórach patrzyło na nią bystrym wzrokiem, a ona uniosła ręce, wskazując przestrzeń dookoła. - No spróbuj. Zobacz, czy się w tym zakochasz. Masz tu dużo miejsca. - zachęciła go do próby lotu, kierując się w stronę okna. Oparła dłoń na szybę, przymykając na chwilę oczy. Dając mu czas na dostrzeżenie świata zmysłami tak wyostrzonymi, że serce stawało w piersi. Pamiętała to uczucie, gdy jej wewnętrzne zwierzę po raz pierwszy użyczyło jej swojej formy. Odwróciła się, trzymając różdżkę w pogotowiu i patrząc na przyjaciela, przywarła plecami do szyby. Gdy wrócił, cofnęła czar, obracając magiczny kij w dłoniach. - Możesz mieć zawroty przez chwilę, zawsze są. Jednak zapewniam Cię, że zmiana wymuszona zaklęciem i narzucone zwierzę nawet w połowie nie odzwierciedla tego, co dają Ci możliwości tego, co w Tobie drzemie. Gdy masz to poczucie wolności, że w dowolnej chwili możesz przedostać się do całkiem innego świata. I odkrywasz go powoli, na nowo. Stopniowo rozbudzasz wszystkie cechy zwierzęcia, mając przy tym swój umysł. Jak się w tym nie zakochasz, jak nie będziesz czuł.. Nie wiem, ekscytacji, pragnienia, uczucia, że musisz to złapać. -wyciągnęła dłoń, kładąc ją na jego torsie tam, gdzie miał serce. Karmelowe tęczówki wpatrywały się w materiał odzienia łagodnie, aby zaraz powędrować do brązowych oczu Irlandczyka.- To tego nie obudzisz. Liam mi zawsze to powtarzał, że czasem nawet pomimo chęci i nauki, nie dając przy tym siebie — nigdy się nie zmienisz. Pewnie brzmię jak wariatka, co? Zaśmiała się, cofając dłoń i zgarniając rudy kosmyk włosów za ucho, skrzyżowała ręce na biuście i obróciła głowę w prawą stronę, lustrując wzrokiem widok rozprzestrzeniający się za szybą. Na błonia powoli wkraczała wiosna, a jej było tak niebywale głupio o tym mówić.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Może i zauważam, że jesteś odrobinę zestresowana, ale nawet jeśli tak jest, wolę udawać sprytnie, że wcale tak nie jest, dając Ci czas na podejście i ustosunkowanie się do sytuacji, podczas gdy ja sięgam po Wizza. Szybko jednak przystępujemy do nauki. Ja robię elegancko wszystko co kazała mi Nessa, bo co jak co, ale zaklęcia są spoko, gorzej jednak z mówieniem głupot, które niby mają mi pomóc. Obruszam się na to co mówisz i marszczę brwi ze wzruszeniem ramion. Patrzę z lekkim znudzeniem kiedy mówisz co trzeba, wygłaszając wszystkie potrzebne formułki. - No dobra, to że się coś bardzo lubi nie oznacza, że lubi się mówić o tym jak bardzo się coś lubi - odpowiadam w końcu niechętnie, z lekkim grymasem, kiedy stwierdzasz, że nie nauczę się animagii tylko dlatego, że moje zdolności oratorskie w Twojej opinii są niewystarczające. Do tego ubieram to w taki sposób, że zaraz sama nie będziesz wiedziała o czym dokładnie mówię i może dasz mi spokój z teorią. Mimo tego kiwam głową na to czy Ci ufam, słuchając dalej Twoich słów, chociaż jestem przekonany, że moje uczucie do transmutacji jest już wystraczające, bo prostu nie lubię rozmawiać o ważnych w tematach. A po chwili Ty... cóż w mojej opinii nadużywasz mojego zaufania. Zamieniam swoją formę, zanim nie zdążę cokolwiek powiedzieć i przez chwilę... cóż, po prostu stoję w miejscu, średnio mogąc poradzić sobie ze złością połączoną z moją sytuacją, rozglądając się na wszystko stronu, czując różnicę wynikającą z mojej nowej formy. Próbuję wzbić się w powietrze, dość nieudolnie przystosowując się do umysły ptaka, którym się stałem. I idzie mi coraz lepiej, zbliżam się do Nessy chcąc zacząć dziobać rude loki, ale w tym momencie staję się na powrót człowiekiem, nieporadnie upadając na ziemię, z której obolały wstaję bardzo powoli. W głowie mi się kręci, a ja muszę podpierać się raz czy dwa zanim staję na nogi oddychając ciężko. Kładziesz mi rękę na piersi. Kiedy kończysz pytanie łapię Twoją rękę i dopiero teraz podnoszę na Ciebie wzrok. Widziałaś ostatnio wiele moich oblicz. Teraz możesz zobaczyć czystą furię. - Nigdy więcej tak nie rób - mówię i oddalam się od Ciebie o kilka kroków. - To była moja przemiana. A ty mi ją zabrałaś, bez pytania. Jak mogłaś. Myślisz że wiesz wszystko lepiej niż inni? - kontynuuję rozgoryczony i podnoszę różdżkę, która gdzieś upadła mi podczas przemiany. Odwracam się i celuję ją w Twoją zaklęciem Duro, ponownie niewerbalnie, by nie ostrzec Cię przed tym co robię. Twoja różdżka zamienia się w cięższy kamień. - Masz teraz sobie spróbuj robić wszystko na co masz ochotę - mówię wściekły i kopię swoją własną torbę, którą właśnie znalazłem pod nogami.
Jedną z wielu wad Lance była nieumiejętność przekazywania wiedzy w sposób, jaki miała większość nauczycieli. Prosty, omijając zasady pisane w opasłych księgach. Lubiła, gdy wszystko było tak, jak należy i w odpowiedni sposób. Zapał i ambicja sprawiały, że zwykle starała się niczego nie zapominać, skupiając się na teorii, bez której próżno było szukać całkowitego sukcesu w praktyce. Jak się na coś uparła, czegoś mocno chciała — była gotowa poruszyć niebo i ziemię, aby to otrzymać, a jednocześnie porzucała wewnętrzny luz, traciła pewną część miękkości w charakterze, jakaś iskierka umierała. Przypominała robota tak skupionego na drodze do pokonania, że na nic innego nie zwracała uwagi. Już nie raz to słyszała. Westchnęła, starając się zrozumieć jego obruszenie, jednak zwyczajnie była widocznie zbyt dużą deską emocjonalną, aby pojąć. Czasem zapominała, że na płaszczyźnie edukacji byli całkiem różni. Wcale nie chodziło jej o to, aby o tym mówił — aby pokazywał to w praktyce, której tak chciał. Przez bladą buzię przemknęło drobne zdziwienie, gdy po piórach nie został nawet ślad. I chociaż słuchała tego ,co mówił, większość jej uwagi pochłonęła to przepełnione złością. Widziała takie wcześniej w odcieniach błękitu, zieleni czy nawet brązu. Jak wiele razy? W podobny sposób spoglądał na nią Holden podczas jednej z ich sprzeczek — na szczęście poza zamkiem, pozbawionej świadków. Nie była wtedy dumna ze swojej reakcji. Pierwszy i ostatni raz dała się ponieść emocjom, nauczona później, aby trzymać je zamknięte. Spojrzała na swoje palce, niezbyt rozumiejąc jego oburzenie, zaciskając jednak usta niezadowolona z faktu, że nie skupił się na tym, na czym powinien. Przymknęła na chwilę powieki, kiwając jedynie głową. Nie była człowiekiem kłótni, jej twarz zwykle w takich sytuacjach przybierała kamienną maskę. Jednak.. Dlaczego skupił się na takiej błahostce? Gdy ją Liam pierwszy raz zmienił, aby zrozumiała — odebrała to całkiem inaczej, chcąc więcej, mocniej. Zamykając oczy, wracały do niej te wszystkie obrazy i uczucia, nie mogła myśleć o niczym innym. Było to tak silnym paliwem do działa dla dzieciaka, że przez pierwszy tydzień nie mogli odciągnąć jej od książek. Podrzuciła delikatnie kamień w dłoni, unosząc brew. Nie była zła, rozczarowana. Raczej zaskoczona. Spojrzała na kopnięty plecak. - To nie była przemiana Fillin. To była fasada, nieoddająca nawet fragmentu tego, czym przemiana związana z animagią jest. Namiastka. Jak sobie życzysz. - odparła w końcu, znacznie spokojniej niż brzmiało to w jej głowie. Odbiła się od okna, ruszając leniwie do przodu. Nie była kimś, kto chwalił się swoją wiedzą i czuł się lepszy od innych, oceniał. Rywalizacja tego typu, porównywanie — wyniszczało. Nie, skupiała się na sobie i swoich umiejętnościach. W tym jednak przypadku — wiedziała lepiej. Noce bez godziny snu, długie godziny praktyk, rozmów, przepisywania notatek. Praktykowanie szybkiej zmiany formy, kilka podejść do liścia. Nie wspomniała jednak o tym słowem, nie widząc najmniejszego sensu, bo każdy miał swoje metody do osiągnięcia sukcesu. Ona miała po prostu obsesję, a być może Fillin traktował to znacznie lżej i rozważniej. Nie negowała tego pomimo braku zrozumienia, wiedząc jednak, że ciągnięcie tematu w nerwach nie miało żadnego sensu. Kucnęła przy swoim plecaku, tkwiącym na środku sali i uniosła go, grzebiąc wewnątrz. Niezbyt często używała drugiej różdżki, bo ta zakupiona u Fairwrynów znacznie lepiej nadawała magii kształtu, była kompatybilna z zaklęciami. Pozbawiony rdzenia ze żmijoptaka, jednak również wykonany z czarnego orzecha magiczny patyk służył jej głównie do tego, czym zajmowała się poza murami zamku i poza oczyma innych. Cofnęła czar, wrzucając obydwie do plecaka i zamykając go, przesunęła palcami po materiale. Przeniosła wzrok na tkwiącego na środku rysia, uśmiechając się mimowolnie pod nosem. Nie potrafiła też zrozumieć tego dziwnego uczucia, roznoszącego się po jej piersi z każdym oddechem, niezbyt przyjemnego. Wstała z cichym strzyknięciem kolan, niczym taki wybrakowany towar pozbawiony oliwy, przesunęła palcami po przetransmutowanej przez niego figurce. W drugiej dłoni niedbale trzymała plecak. - Pie.. - przerwała, przymykając oczy i uśmiechając się pod nosem, kręcąc głową. Nieważne, nie miało to znaczenia. Zamiast tego spojrzała na niego, spychając na bok wszystkie przemyślenia i wspomnienia, które krążyły jej po głowie. Cokolwiek sobie myślała, nie chciała sprawić mu przykrości, co z łatwością dało usłyszeć się w brzmieniu jej głosu.- Wybacz, to był błąd, skoro to było dla Ciebie takie ważne. Przygotuje Ci notatki. Opisałam tam wszystko po kolei, będzie Ci łatwiej. Mam też książki, jeśli chcesz.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Umiem świetnie opowiadać żarty, żenujące historie Boyda, zaczepki do ładnych dziewczyn, komentować wyniki meczyków; ale zwyczajnie to wszystko jest czymś innym niż dzielenie się moją pasją. Nawet swojemu gryfońskiemu bratu bardzo rzadko o tym wspominam. A Ty najwyraźniej wierzysz, że to co mówię jest właśnie tym co czuję. Dlatego mnie każesz, zabierając mi przyjemność z czegoś do czego miałem dojść sam. Na dodatek odbierając wizję zwierzęcia, którym to mógłbym być. Teraz jestem przekonany, że będę tym czym byłem dzisiejszego dnia. Najwyraźniej nie jesteśmy podobni w tej kwestii. Chciałem po prostu prostego pytania, propozycji. Pewnie bym musiał chwilę pomyśleć, kilka dni wahałbym się nad tym, aż w końcu może i pozwoliłbym Ci mnie zmienić. A nie tak odbierając mi moje kilka dni niepewności i podejmowania decyzji, zmieniając zdanie raz za razem, co tak bardzo lubię robić. Całe szczęście, że nie wiem jak teraz porównujesz mój uzasadniony wybuch złości do jakiegoś Twojego Holdena, który najwyraźniej kłócił się z Tobą o każdą kanapkę, która wydawała mu się kiepsko przyrządzona. - Świetnie, to zmienia postać rzeczy, możesz mnie teraz zmienić w ślimaka, może się nauczę cierpliwości, próbując się przemieszczać - mówię kąśliwie po Twoich słowach. Może i traktowałem to w inny sposób niż Ty i inaczej o tym myślałem, ale w tej chwili, i chyba jeszcze trochę mogłoby to potrwać, nie miałem ochoty Ci się zwierzać z tak ważnych dla mnie rzeczy. Denerwuje mnie jeszcze bardziej, że masz jakąś zapasową różdżkę i tylko zaciskam długie malce mocniej na swojej, powstrzymując się od połamania obydwu. Może wtedy byś przynajmniej zareagowała na mój gniew odpowiednio. A Ty? Cóż, najwyraźniej postanawiasz się dać mi notatki i sobie iść! Już założyłaś sobie torbę na ramię. Patrzę teraz na Ciebie z jeszcze większym niedowierzaniem i złością. Macham różdżką ze złością, przypadkowo cofając zaklęcie i figurka na którą się gapisz z powrotem staje się mniejszą, kieszonkową wersją; wciąż pozostając eleganckim rysiem. - Super, super ekstra, daj mi notatki i książki i sam sobie poradzę - mówię jawnie obrażonym tonem i kopię swoją torbę na koniec sali. - I dzięki za wybranie miejsca, gdzie mogę usiąść - dodaję złośliwie i rozglądam się za czymkolwiek co może być moim fotelem. W końcu biorę jakąś dużą, pustą doniczkę i stawiam ją pod ścianą. Ignoruję Ciebie, moją złość, celuję różdżką w donicę i rzucam Furnise, które również ostatnio pilnie ćwiczyłem. Gapię się beznamiętnie na przedmiot; całkowicie skupiony na zadaniu, starając odgrodzić się od wszelkich emocji, wywołane przed chwilą. Waza pęczniała i rosła, zamieniając się w kamienną kanapę, która jeszcze po chwili zamieniła się w przyjemny materiał taki sam jak ma kocykową narzuta na leżance Boyda. Rzucam się na nowy, przydatny mebel i wyjmuję najpierw sam swoją książkę na temat transmutacji animagów, dopóki nie podasz mi notateczek przed wyjściem.
Kompletnie nie rozumiała przyczyny jego oburzenia i łapała się na tym, że ta ułomność wewnętrzna zaczyna ją irytować. Nie wiedziała, co ma zrobić. Łatwiej było w takich sytuacjach z kimś obcym, bo kiedy w głowie pojawiały się emocje i uczucia, których nie rozumiała.. Skąd miała wiedzieć? Westchnęła bezgłośnie, przypominając sobie, dlaczego tak odcięła się od zażyłych relacji i dlaczego nie chciała nikogo do siebie dopuszczać: bo nie potrafiła się odnaleźć. Poczuła, jak palce zaciskają się jej w pięść na luźną myśl, która rozlała się po jej umyśle, niosąc za sobą dreszcz i gęsią skórkę. A jeśli to był błąd? To wszystko. Wcześniej, przed feriami ich relacja była łatwiejsza i stabilniejsza, nie przekraczali pewnych granic, tkwili w rolach dobrych znajomych. Od tej bańki wszystko się komplikowało i było dla niej nowe, a teraz jeszcze dodając ostatnie, całkowite szaleństwo i dewastację zasad? Zacisnęła usta, wstrzymując oddech, przerażona w jakiś sposób tą myślą, próbując się jej pozbyć. Podniosła spojrzenie na ślizgona, przesuwając brązowymi ślepiami po jego twarzy — byli całkiem różni, dlaczego wcześniej tego nie widziała? Miała wrażenie, że ogarnia ją jakaś nieuzasadniona panika. Zależało jej na tym. Zależało jej na nim i to mogło być najgorsze, co ją spotkało, bo przecież tak dobrze wiedziała, że to bezsensu. Nigdy nie powinna widzieć tak wielu odcieni Cealláchaina. Obrażał się jak dziecko, dąsał, a ona nie wiedziała, jak zareagować i poprawić mu humor. Źle zrobiła, ale czy on tego nie wyolbrzymiał? Nie potrafiła oceniać, bo przecież jej postrzeganie przyswajania transmutacji było tak odmienne. Nigdy nie porównałaby go do nikogo, zbyt mocno odcisnął na jej duszy palce. Przerażające. Przełknęła ślinę, zgarniając nerwowo kosmyk włosów za ucho. - Przepraszam, że nie umiem w lepszy i inny sposób przekazać wiedzy. - odparła na ślimaka cicho, bo nic innego jej nie przyszło do głowy. Pokręciła nią delikatnie, przymykając oczy i łapiąc głębszy oddech.A może powinna przeprosić za rozczarowanie? Skup się Nessa, uciekniesz od tego później. Dotrzymasz obietnicy, a potem wymyślisz jakiś plan — powtarzała sobie w myślach, zdając sobie sprawę, że nie jest dobrym towarzystwem dla nikogo. Poprawiła plecak na ramionach, czując na sobie jego chłodne i oskarżycielskie spojrzenie. Schyliła się, podnosząc małego rysia i przygryzła dolną wargę. Nie bez powodu to właśnie ten kot był jej zwierzęcym opiekunem. Indywidualista, samotnik, nieumiejący nawiązywać relacji i samotnie dążący do celu. Zacisnęła mocniej palce, zaciskając powieki na odgłos kopnięcia. Odwróciła się przodem do niego, pozwalając, aby rudy kucyk przeciął powietrze ze świstem. Obserwowała, jak wyczarowuje fotel i rozsiada się, sięgając po książkę. Idiota. Raz jeszcze spojrzała na figurkę, przyjmując charakterystyczną dla siebie, kamienną twarz i podeszła do mebla, opadając przy jednym z jego oparć na kolana i siadając w ten sposób na ziemi. Położyła kawałek dalej figurkę — znów na ziemi, kładąc sobie plecak na kolana. Nie wiedziała, co ma zrobić i co powiedzieć, ale wiedziała, że teraz te wszystkie myśli nie miały znaczenia, bo musiała zrealizować cel. Położyła plecak na kolanach, grzebiąc w nim w poszukiwaniu czegoś. Przez spokojny wyraz twarzy przebijała się jednak momentami konsternacja, bo cały czas próbowała zrozumieć. - Rusz się, nie nauczysz się w ten sposób i nie zostaniesz animagiem. Zmień go w inne zwierzęta, pięć różnych i pamiętaj o prawie jednolitości transmutacji. Zastosuj zmianę materiału. -coś w jej głosie się zmieniło, a schylona głowa sprawiała, że była bezpieczna od jego wzroku. Wyjęła opasłe, stare tomisko i położyła sobie na nogach, przesuwając palcem po granatowej okładce. Była to zmaltretowana, bardzo stara księga. Stuknęła paznokciami w okładkę, myśląc nad właściwą stroną, po czym zaczęła jej szukać. - Powiększ go znów, spróbuj przekształcić w kamiennego smoka. Dodała jeszcze, łapiąc się na głośniejszym wdechu i subtelnym drżeniu rąk, jednak niczego nie dała po sobie poznać. Emocje były tragiczne, wszystko komplikowały. Była zła, smutna, rozczarowana.. Sama nie potrafiła dokładnie określić, jednak irytacja wydawała się górować nad tym wszystkim. Nie powinna sobie na to pozwolić. Uniosła dłoń, przecierając oczy — miała wrażenie, że coś do nich wpadło. - Próbujesz czy szukasz innego nauczyciela?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
No cóż, trochę się zdenerwowałem, w sposób moim zdaniem całkiem uzasadniony; oraz nagły i gwałtowny tak jak ja to czasem robiłem. Nie wiem czemu się tak dziwisz, widziałaś mnie na pewno jak na lekcjach irytowałem się szybko kiedy coś nie szło mi tak jak powinno. A Ty we wszystkim przesadzasz. Jeden błąd i panikujesz. Zwykła kłótnia, a Ty zaczynasz poddawać wątpliwościom wszystkie nasze spotkania i relacje. Gdybym to słyszał puknąłbym Cię w pustą głowę, jeszcze bardziej zdenerwowany, że nawet człowiek nie może spokojnie się pozłościć, bo już wysuwasz jakieś durne wnioski. Ale nie wiem o czym myślisz więc prycham na Twoją odpowiedź użalającą się nad sobą i macham ręką, by przejść do dobrze mi znanego zaklęcia, którym przynajmniej mogę sobie odreagować. Zalegam na mojej nowiutkiej kanapie, gotowy na boczenie się przez wieczność jeśli teraz sobie pójdziesz. Otwieram podręcznik i czytam zdanie za zdaniem. Kilka razy to samo i mam wrażenie, że zapamiętuję już na pamięć fragment dotyczący niebezpieczeństw przy zbyt wczesnej transmutacji. Cudowny temat sobie znalazłem, na czytanie po wielokroć. Słyszę jednak, że wracasz do mnie i wciąż nie podnoszę wzroku na Ciebie, pozwalając Ci jednak opaść gdzieś obok mnie na ziemi, nie wyganiając Cię z miejsca. Podsłuchuję jak grzebiesz w torbie kątem oka zerkam co tam robisz. Zerkam raz, a potem znowu; widzę że głowę masz pochyloną tak, że niemalże wchodzisz do swojego plecaka, a Twój ton głosu jest jakiś inny niż wcześniej. Już kompletnie przestaję czytać książkę, bo niespokojnie próbuję dojrzeć Twój wyraz twarzy, który ty próbujesz zakryć się włosami. Dopiero teraz się zastanawiam czy aż tak mogłaś się przejąć moim oburzeniem i poniekąd postanawiam, że jednak Ci wybaczę trochę szybciej niż planowałem. Słucham Twoich rozkazów i może Tobie wydaje się, że świetnie maskujesz swoje oddechy i drżenia dłoni, ale ja już dawno odłożyłem książkę i gapię się na Ciebie z góry, w mojej pozycji leżącej. Kiedy przecierasz nagle oczy, a ja nie mogę zobaczyć Twojej twarzy, jestem już przekonany, że doprowadzam Cię do płaczu! Mimo to jęczę na Twoje słowa, ale po chwili dosłownie turlam się z kanapy prosto na posadzkę z lekkim hukiem; dość niska jest na szczęście, więc tylko chwilę posyczałem po czym turlam się jeszcze raz i zwalam po drodze ręką torbę i książkę z Twoich kolan. By zamiast tego użyć ich do ułożenia na nich swojej pięknej główki twarzą do dołu, więc teraz mój kolejny jęk zostaje stłumiony przez Twoją spódniczkę. Zmęczony odwracam głowę w kierunku rysia i łapię figurkę, zamiast zamieniać ją w coś innego. - Nie masz innej figurki? Tak ładnie mi wyszedł - pytam obracając go w dłoniach, po czym podnosząc rękę wyżej, by po paru nieudolnych dźgnięciach rysiem w Twój nos i policzek, znajduje Twoje usta, a ja imituję cmoknięcia, jakby ryś właśnie składał Ci pocałunki. Cóż może wprost nie wypowiadam wprost swoje winy, ale przecież nie mogę pozwolić na to byś się przeze mnie smuciła. Odkładam rysia na bok i wyciągam ręce, by objąć się jeszcze w talii i cmoknąć cię w udo, na którym też po chwili z czułością udaję pierdnięcie, na pewno równie zabawnie co zawsze kiedy to robię.
Nie zwracała uwagi wcześniej aż tak bardzo na jego zmiany humorów niczym u Heaven w ciąży, trzymając dystans i bezpieczną odległość. Widziała poirytowanie, nie reagując na nie chyba dlatego, że nie było skierowane bezpośrednio do niej i sama zajęta była lekcjami. Miała złe doświadczenia z ludźmi, których wrzuciła do tego specjalnego miejsca w swoim sercu. Fillin przy tym wszystkim był jak jakaś tęcza i burza z piorunami jak lato. Zmieniał się, przekazywał sobą wszystkie emocje w każdy możliwy sposób — od wyrazu oczu, poprzez gesty czy słowa. Był płynnym chaosem niepojętych dla niej uczuć. Jej czarno-biały świat niezwykle leniwie dopuszczał go do siebie. Nessa była silna i pewna siebie, dopóki miała kontrolę i czuła się stabilnie w sytuacji. A więc czy nie lepszym stwierdzeniem było to, czy to ona była gotowa na niego z takim wpływem na swoją idealnie zaplanowaną codzienność, a nie on na nią? Sam jej powiedział, że przesadnie analizowała i dobierała słowa, była szczera i dyplomatyczna — podczas gdy on był sercem, po prostu. Nie znała dokładnej instrukcji ślizgona, skąd miała wiedzieć, co robić? Zwilżyła usta, ruchem głowy zgarniając kucyka na plecy. Długie, ciągnące się pomimo wysokiego związania pasma włosów, kołysały się leniwie i ciągnęły aż do pasa. Czy samoświadomość i znanie własnych wad było użaleniem się? Nigdy tego tak nie odbierała, uznając po prostu je za fakty oraz starając się znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji. Prychnięcie niczego jej nie ułatwiało. Powinna wyjść, ale nie mogła. Tylko czy aby na pewno jedynym powodem była obietnica nauki? A co z tą złością i smutkiem, dla którego nie potrafiła odnaleźć logicznego uzasadnienia? Posadzka była chłodna, drażniła odkryte nogi i pozwalała skupić się jej na swoim celu, a nie na skomplikowanej osobowości studenta, jego milionie barw. Którą metodę powinna wykorzystać, skoro ta z kubłem wody nie działała? Powinna powtórzyć z nim wszystkie podręczniki od pierwszej klasy, przerabiając kolejne zaklęcia i przede wszystkim prawa, czy zacząć go uczyć tych zaklęć, których nie znał? Aby transmutacja była kompletna, musiał być przygotowany. Uzyskanie formy mieszającej ze sobą gatunek ludzki i zwierzęcego opiekuna nie było trudne w przeciwieństwie do pozbycia się jej i odzyskania siebie. Ignorowała jego spojrzenie, ignorowała wszystkie bodźce poza edukacyjnymi. Przerastało ją to wszystko, co ostatnio w sobie odkrywała i wpychała to do klatek. Dlaczego się nagle tak zaczęła przejmować? Nic się między nimi miało nie zmieniać, a ostatni miesiąc był jakąś chorą karuzelą. Brzmiała zawodowo, dosadnie. Miała oczekiwania, powinien więc je spełnić i zająć się zmianami, o które prosiła. Nie słysząc jednak niczego poza jękiem, uniosła brew znad spisu treści, przecierając następnie oczy. Pewnie za długo w nocy czytała lub latał tu kurz. - Zaraz naprawdę zmienię Cię w ślimaka albo sobie pójdę, jak nie ruszysz tyłka z tego fotela i... Fillin? Fillin, czy Ty udajesz — nie wiem, kota? Zapytała z niedowierzaniem, prostując głowę na huk i patrząc na niego z kompletnym brakiem zrozumienia w oczach. Co teraz? Już nie był zły, obrażony i nieszczęśliwy? Odprowadziła wzrokiem spadającą z kolan książkę i plecak, biorąc ręce do góry i z rozdziawionymi ustami patrzyła po prostu na jego głowę, która tonęła na jej udach i w materiale spódnicy. Chaos. Szaleniec. Wariat. Gorące powietrze przemknęło przez materiał i dotknęło ud, sprawiając, że drgnęła mimowolnie. Był tak zły, że najchętniej by ją zabił i wrzucił na zjedzenie ośmiornicy, a teraz zebrało mu się na czułości? Niepojęte. Zacisnęła powieki, czując na twarzy dotyk drewnianej figurki, którą niczym dziecko złapał i wyciągnął w jej stronę, robiąc z niej broń. Po ataku na nos oraz policzki skupił się jednak na buziakach. - Wzięłam tylko wil.. rysia już teraz. Miałeś go zmieniać, a nie.. - zamilkła, czując objęcie w talii i niewinnego całusa na jednym ze swoich ud, a następnie dmuchnięcie, wywołujące odgłos pierdzenia. Ręce wcześniej trzymane w górze opadły jej w kompletnej bezradności, układając się na jego plecach, aby zaraz jedna z nich przemknęła ku górze, wplątując się w ciemne loki. Miała jakiś dziwny nawyk. Zamknęła oczy z głośnym westchnięciem, kręcąc delikatnie głową. I tak to miało teraz wyglądać? Nawet nie mogła dokładnie przeanalizować jednej, konkretnej emocji, bo zaraz wybierał sobie inną, zanim zdążyła poznać mechanizmy działania i wpływu na Fillina poprzedniej. - Zwariuję przez Ciebie albo Ty zabijesz mnie. Nie wiem, który scenariusz ma większe prawdopodobieństwo sukcesu. Rzuciła z cichym oburzeniem, odchylając głowę do tyłu, patrząc na zdobiony sufit. Wszędzie były ślady wyblakłego złota. Na jasnych policzkach wciąż błądził delikatny rumieniec wywołany drobną, niewiele znaczącą pieszczotą. Teraz już była pewna, że nie powinna martwić się o niego, a o siebie. Wykończy ją nerwowo, wprowadzi w alkoholizm i większą bezsenność, wprowadzi w jej życie rodzaj chaosu i pożądanie, którego nie będzie umieć okiełznać. Zburzy cały ład i porządek, który przez te lata zbudowała, a potem jak gdyby nigdy nic, przestawi kolor ze złego fioletu na słoneczny żółty i nawet nie będzie miała, jak go za to obwiniać. Przechyliła głowę tak, aby utkwić spojrzenie w tyle jego głowy. We wszystkich swoich wadach i chaosie, miał naprawdę dużo cierpliwości i nie mogła mu tego odmówić, bo wydawać się mogło, że robiła wszystko odwrotnie od tego, co chciał. - Przepraszam.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Nie wiem jak mogłaś nie zwracać uwagi na moje zmiany humorów, musiałaś bardzo mało się mną przejmować. Albo nie uważałaś wtedy tego za taki problem, kiedy mogłaś to po prostu ignorować. Mimo wszystko idę dalej się boczyć, pozostawiając Ci przemyślenia i postanowienia co zamierzasz teraz zrobić. Nie myślałem o kolorach, rozsądku, czy niczym takim. Po prostu postanowiłem zgodnie z sobą pójść boczyć się na kanapę. Oczywiście dopóki nie jestem przekonany, że zaraz się rozszlochasz za moje buczenie na Ciebie. Dlatego zwalam się na siebie, robiąc chaos wokół nas i w Twojej głowie. Przed chwilą miałem całkiem ochotę Cię zamordować, ale teraz już musiałem odłożyć na bok moje fuczenie i prychanie, bo przecież nie mogłem być powodem dla którego płaczesz. Czy tam wydłubujesz kurze z oka. Dlatego rozpraszam Cię moim chuchaniem, zabawą rysiem, która na pewno bardzo przypominała te małych dzieci, kiedy każą całować zabaweczki rodzicom, udając całuski. Ignoruję groźby i w zasadzie wszystko co próbujesz mi przekazać, bo jestem zbyt zajęty rozpraszaniem Cię od poprzedniej sytuacji. I wydaje mi się, że całkiem mi się to udaje, słysząc Twój zirytowany ton. Podnoszę lekko głowę z kolan, kiedy czuję jak pokornie już głaszczsz mnie po włosach; ale nie widzę Twojego wyrazu twarzy, bo właśnie podnosisz głowę patrząc się w sufit z westchnieniem. Wydaje się jednak, że już nie jesteś zła, a raczej zasmucona moim zachowaniem, więc uznaję, że udaje mi się osiągnąć to co chciałem na swój pokrętny sposób, którego nie możesz zrozumieć. Ja sam mam czasem z tym problemy, więc co dopiero Tobie! - Ja Cię zabiję. We śnie - oznajmiam mój niecny plan, dźgając Cię w bok szybkimi ruchami, jakbym właśnie szlachtował Cię nożem, czy mordował w jakiś inny dramatyczny, mugolski sposób. Dobrze wiesz, że ja tu Cię ochronię od alkoholizmu tak naprawdę, ukoję nerwy, podaruję ramiona do spania, a chaos i pożądanie to sama przyjemność. Nie możesz wiecznie znać tylko kilku, żałosnych kolorów. Musisz wraz ze mną odkryć każdy fragment tęczy, który mogę Ci podarować. Przekręcam się na plecy i przyglądam się rysiowi; ledwo zauważalnie kiwam głową. Dobrze że mnie przeprosiłaś, na to właśnie czekałem; teraz mogę spokojnie nie wracać więcej do tematu i kontynuować lekcję. - No dobra - mówię z żalem stawiając rysia trochę dalej i przygotowując różdżkę. - Najwyżej potem go zmienię z powrotem - stwierdzam i patrzę na figurkę, wpierw powiększając ją z powrotem, a potem powoli transmutując ją w coś innego, ale coś mi kiepsko idzie i prędko orientuję się dlaczego. - Weź te łapska, skupiam się nie na tym co trzeba - mówię opryskliwie i przekładam Twoje dłonie z mojej głowy na posadzkę. Teraz od razu lepiej. Ryś zamienia się smoka, ten w pingwina, a potem wielką muchę. Cały czas skupiam się tylko na figurce, ignorując już wszelkie wcześniejsze bodźce i uczucia, skupiając się tylko i wyłącznie na sztuce transmutacji. Na koniec zamieniam figurkę w ghula, co zajmuje mi odrobinę więcej czasu, bo chcę przecież zrobić podobiznę kogoś kogo dobrze znamy. I przypominając sobie, że o coś mnie prosiłaś jeszcze, FUJ zamienia się w swoją pluszową wersję. Trochę to wszystko trwa, bo przy Priopriari muszę mocno się skupić przy każdej drobnostce, zamiast zgrabnie zmieniać całość. Ale patrzę z zadowoleniem na pluszowego ghula, biorę go do ręki i znowu całuskuję nim Nessę, tak jak wcześniej to robiłem rysiem.
Zawsze dystansowała się od ludzi, nie wpuszczała ich do siebie i nie przyglądała się im bliżej, obawiając się poniekąd nawiązania większej relacji. Fillin zawsze był uśmiechniętym, wesołym chłopakiem — lekkomyślnym i pełnym entuzjazmu, udzielając sobą dobry humor innym. Kontrastował z nią tak mocno, że wydawało się jej to przerażające, łatwiej było udawać, że te jego przekazywanie siebie nie przedstawia się we wszystkich kolorach. A on i tak z nią rozmawiał — coraz częściej i częściej, chociaż z początku całkiem go zbywała, jak wszystkich poza rodziną Dearów i Caesarem. Powinien dać jej instrukcję obsługi w momencie, w którym zaprzyjaźnili się ze sobą i stopniowo ich relacja się nawarstwiała, znacznie komplikując. Cokolwiek by się jednak nie działo, Nessa wiedziała w głębi siebie, że nie mogłaby z niego zrezygnować, będąc w stanie nawet schować do kieszeni własną dumę. Zerknęła w stronę kanapy, szukając najlepszego rozwiązania. Zawsze dużo myślała i analizowała, teraz jednak przechodząc samą siebie. Był mistrzem w odwracaniu jej uwagi od dobrego tygodnia, pojawiając się w myślach w najmniej odpowiednich momentach. Zaburzał jej spokój, a ona, głupia i naiwna pozwalała mu na wszystko, tracąc umiejętność przejęcia kontroli. Bycie miękką Nessą było czymś absolutnie nowym, czego jeszcze w pełni nie opanowała. Nie mogła zakryć rozbawienia nawet oburzeniem godnym najstraszniejszego nauczyciela, uznając, że i tym razem po prostu wszystko powinno się dziać samoistnie. Przesunęła znów palcami po ciemnych lokach, przypominając sobie, że obiecała mu, chociaż próby rozmów i dzielenia się z tym, co chodziło po jej głowie. Nienawidziła tej obietnicy. Karmelowe tęczówki przesunęły się po suficie, czując wciąż gorący oddech i wargi chłopaka na swoich udach, łaskotane dodatkowo materiałem spódnicy. Zaśmiała się na jego wyznanie, prostując głowę, aby zaraz spojrzeć na niego z delikatnie uniesioną brwią. - Okey w takim razie powinnam przestać spać z Tobą w pokoju. U Boyda będzie bezpieczniej. Ciekawe, czy zabiera kołdrę? Przekręciła głowę na bok, zaczepnie formułując pytania, a kiedy oberwała w bok, parsknęła śmiechem, kolejny raz zastanawiając się, jak to możliwe, że wszystko wewnątrz niej traciło stabilność i zmieniało się jak w kalejdoskopie. Przez niego. Wszystko było jego winą. Kosmyki rudych włosów przesunęły jej po karku i spłynęły przy szyi na przód, kołysząc się na ramieniu i łaskocząc ją, wywołując dreszcz na skórze. Przesunęła spojrzeniem po twarzy Fillina, gdy ten się przekręcił. Oczywiście, że wiedziała i to chyba było najbardziej przerażające, bo pierwszy raz nie widziała żadnej szansy na rozpad ich przyjaźni, niezależnie na którą stronę będzie balansować. Zsunęła mu dłonie z głowy na ramiona,, układając je potem na jego torsie i splątując ze sobą palce. Zamierzał w końcu się uczyć? - Dobrze. Pokaż, co potrafisz, mistrzu. -brzmiała już na bardziej zadowoloną, mogąc pogodzić się ze stratą figurki na rzecz jego treningu. Naprawdę chciała, żeby mu się udało. Transmutacja była jednak wymagająca, musiał dać coś z siebie i być systematycznym. Miał pecha, bo mieszkali razem i już mógł oczekiwać losowych pytań w losowych momentach dnia. Wywróciła oczyma, cofając grzecznie dłonie i opierając się o posadzkę rękoma, przyglądała się jego czarom, dość zaskoczona dobrem kształtów. Zmieniał ładnie — miał talent, chociaż przy częstszej praktyce zaklęcia wychodziłyby mu dużo szybciej. Nie było to jednak nic, czego nie mógł nadrobić. Zerknęła na niego z góry — był naprawdę skupiony, ignorował wszystko dookoła, sprawnie brnąc do celu. Pluszowa maskotka przypominająca do złudzenia mieszkającego w wannie FUJa sprawiła, że uśmiechnęła się pod nosem, zaraz też mrużąc oczy od ataku pocałunków pluszowego ghula. Zasłoniła usta rękoma, łapiąc palcami za nadgarstek Fillina i odsuwając go na bok, spojrzała mu z góry w oczy z zaczepnym błyskiem w oczach.- Wysyłasz maskotkę, bo sam nie umiesz? A taki niby podrywacz. Rzuciła z odrobiną prowokacji, pozwalając, aby jej rudy kosmyk włosów spłynął mu na czoło. Nachyliła się tak, jakby sama chciała ukraść mu buziaka — a w rzeczywistości chciała po prostu zbliżyć się do jego ucha. - Dobrze. A teraz powiedz mi, na czym polegają prawa Gampa. Dmuchnęła w płatek, zostawiając jego nadgarstek i zgarniając kitkę na plecy, a drugą dłoń znów kładąc gdzieś na jego torsie. Wyprostowała się, patrząc na maskotkę z zadowoleniem — wybrał trudny sposób przekształcenia, drewno łatwiej było przeobrazić w stal, a nie materiał i watę. I te detale! Ciekawe, czy mógłby zrobić też pluszowego Boyda albo pluszową Sol? Miał dobrą pamięć.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Taka była zazwyczaj o mnie prawda, jednak jestem w pakiecie z bardzo szybko zmieniającymi się nastrojami, które tak naprawdę można też łatwo okiełznać, bo przecież skoro z taką prędkością mogę się zrobić wściekły, to równie szybko mogę się uspokoić. Nie mam niestety do tego żadnej instrukcji, a gdybym miał, sam bym z chęcią z niej skorzystał. Ale w tej chwili leżę na Twoich udach, obdarzając je uprzejmie czułościami, które Ty na szczęście nie odrzucasz mimo poprzedniego smutku z mojego powodu. A nawet śmiejesz się wesoło z moich słów. - Nie radzę. Boyd chrapie i pierdzi przez sen, odradzam Ci szczerze tych przyjemności - szkaluję mojego ziomka, mówiąc oczywiście szczerą prawdę o tym jak słodko sobie śpi mój najlepszy przyjaciel; ale co zrobić, taki już jest. A po chwili śmiejemy się znowu razem, bo nie mogę powstrzymać rechotu, kiedy zwijasz się przez moje łaskotki. Oczywiście, żeby po chwili przejść z powrotem do pilnej nauki, na którą reaguje znowu jęknięciem, bo przecież nie ucieknie mi to rzucanie zaklęć na zwykłą figurkę. Faktycznie, o ile kształty zmieniały się elegancko, mogłem to robić odrobinę szybciej, ale to musi przyjść z czasem. Ważne, że dostrzegałaś mój talent do tego przedmiotu, bo przecież interesowałem się tym od małego. A potem oczywiście znowu psocę, bo chcę pozaczepiać Ciebie, zamiast skupić się całkowicie na nauce. - Podrywacz? - pytam z parsknięciem śmiechem, bo co jak co, ale tak naprawdę wcale tak się nie postrzegam, bo przecież w moim mniemaniu niewiele mi wychodzi z tych podrywów. - Jak chcesz ode mnie nie ghula, wystarczy poprosić - oznajmiam znowu starając się zmienić temat, całkowicie nieskutecznie, bo własnie prosisz mnie o kolejną dawkę teorii, za którą niespecjalnie przepadam. - Pierwsze mówi, że można transmutować wszystko, każde ciało stałe, niestałe, mokre, suche - mówię swoim świetnym skrótem to co ode mnie wymagasz. - Drugie że można pomniejszać wszystko, powiększać, mnożyć - kontynuuję przymykając jedno oko, by przypomnieć sobie dalej. - Oprócz jedzonka i hajsu - dodaję jeszcze ładnie wyjątki i sprawdzam czy wszystko mówię dobrze, chociaż niezbyt elokwentnie. - Ani jakichś wartościowych rzeczy - mówię o metalach szlachetnych i chwilę patrzę na Ciebie w zastanowieniu. - Jeszcze coś głupiego zostało, co nie można robić - dodaję zapominając o tej próżni tylko dlatego, że jest to jakieś kompletnie nieprzydatne i nieżyciowe. Kto w ogóle przebywa w próżniach? Bardziej lubię skupiać się na tych detalach w transmutacji, które zauważasz, niż martwić się czy będę mógł coś zamienić, gdy ktoś mnie wyśle w kosmos.
Pozostało jej ufać, że z upływem czasu nauczy się go lepiej rozumieć i powstrzymywać napływy negatywnych emocji, które pewnie sama często prowokowała. Mogła się wiele od niego nauczyć, chociaż nie była pewna czy ten niesamowity wachlarz uczuć by tylko nie skomplikował jej codzienności jeszcze mocniej. Utrzymywanie obojętności i nauczenie się ignorowania większości w otoczeniu miało niewątpliwie korzyści, chociaż nie było pewnie zdrowe. Na szczerą prawdę o Boydzie zaśmiała się, unosząc brwi, bo faktycznie zrujnował jej wizję słodko śpiącego gryfona.- Kurcze, to nie pośpimy razem z Boydzikiem, moje problemy ze snem są wystarczająco silne, nie potrzeba im jeszcze chrapania. Wzruszyła ramionami z udawanym smutkiem, jakby miała ominąć ją największa atrakcja na świecie. Przecież nie powie mu głośno, że przez ferie i przez to, że ją przygarnął zaraz po nich, przyzwyczaiła się do tego, że był obok. Śledziła ruchy jego różdżki, spojrzenie wlepione w zmieniającą się z olbrzymią dokładnością figurkę. Precyzja była ważniejsza, bo wypracowanie jej było znacznie cięższe niż zyskanie na szybkości, która właściwie przychodziła razem z doświadczeniem. Nie przeszkadzała mu, jednocześnie wcale nie bulwersując się, że czarował, leżąc i to na jej udach. Ruchem dłoni zgarnęła rudy pukiel na bok, przenosząc na niego spojrzenie, gdy przerwał swój trening i znów zaangażował się w rozmowę, zamiast transmutację. - No tak, jesteś całkiem popularny wśród dziewcząt. - zauważyła całkiem szczerze i poważnie, wzruszaj ramionami. Czy powinna się z tego cieszyć i mu gratulować? Pewnie tak, jednak spomiędzy warg żadne pochlebstwa nie chciały jej uciec. Zmarszczyła brwi w zaskoczeniu, przesuwając spojrzenie gdzieś na jego dłonie. - No tak, teraz będę wykorzystywać Twoje przyzwolenia i ciągle czegoś chcieć, tak się skończy. Chyba nie jesteś na to gotowy, ale maskotka jest cudna. Udając, że chce mu dać buziaka, wydała mu kolejne polecenie i wymuszała kontynuowanie korepetycji, które i tak już odbiegły od przewidzianego przez nią scenariusza. Wytrzeszczyła oczy na jego niedbale przekazywane prawa, będące podstawa trasnmutacji. - Gamp się w grobie przewraca, Fillin. - powiedziała śmiertelnie poważnie, przesuwając palcami w górę i mierzwiąc mu włosy z rezygnacją, wyciągnęła rękę po leżącą niedbale na podłodze książkę. Uniosła ją przed oczy, przerzucając strony i wciąż słuchając jego wypowiedzi, ukrywała odrobinę rozbawienia, ale i zmartwienia. Jak będzie tak robił, to na pewno zmieni się źle i nie będzie można go odczarować albo zwariuje. Wolną dłonią pogłaskała go po głowie. - Pomijając dobór słownictwa i przekaz, masz rację. Ostatnim wyjątkiem od prawa Gampa jest brak możliwości transmutacji — będąc w próżni. No to powiedz mi jeszcze słońce, o czym mówi nam pierwsze z praw Cristoffa oraz kim Ci dwaj panowie byli. Przysunęła książkę do piersi, zasłaniając literki tym samym i uniemożliwiając mu podglądanie, spojrzała w dół, wlepiając w niego karmelowe tęczówki. Teoria też była bardzo ważna, nawet jeśli preferował praktykę. Szybkością przemian się wcale nie martwiła, wystarczyło, że odrobi pracę domową, którą zamierzała mu zadać, a już powinny być postępy.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
W zasadzie ignorowanie otoczenia wcale nie jest takie złe, ja też często udaję, że wszystko jest w najlepszym porządku, jeśli mam jakieś poważniejsze problemy. Ważne, żeby później otwierać się przy bliskich osobach, co tłumaczyłem Ci tego pamiętnego dnia nad jeziorem. Cała reszta niech uważa, że jesteś królem życia. - I pierdzenia. Na dodatek potem zapomina wietrzyć - opowiadam dalej dość okrutne i równocześnie nieprawdziwe żarciki, chichocząc się jednak z nich wesoło. Co Boyd nie słyszy, to mu nie żal. Po chwili jednak skupiam się w całości na zadaniu, bawiąc się figurką. Dopiero kiedy kończę, faktycznie próbuję zaangażować kolejną rozmowę, żeby na chwilę zrobić małą przerwę w ćwiczeniach. Nie to, że jestem leniwy, czy niewystarczająco poważnie podchodzę do tematu. Po prostu taką mam przy Tobie metodę pracy. Kiedy jestem sam, skupiam się mocniej, bo nie jest mi głupio, że tak mi na czymś zależy. Nie wiem dlaczego tak mam, cóż poradzić. Śmieję się na Twoje słowa wesoło, że tak twierdzisz. Nie zauważam w tym nic szczególnie złego, że tak mówisz, chociaż teoretycznie mogłoby mi być odrobinę niezręcznie. - Wydaje ci się, jestem po prostu głośny wśród nich i takie odnosisz wrażenie - mówię przekonany, że tak jest, bo przecież żadna jeszcze nie zapraszała mnie do swojej alkowy, czy coś w tym stylu. No prawie. - Co? - pytam bo nie rozumiem o czym dokładnie do mnie mówisz, więc dźgam Cię palcem w ramię z niezrozumieniem. Szybko jednak wracasz do tematu transmutacji i mówię te prawa w swój luzacki sposób, może niespecjalnie Cię zadowalając, ale nie bełkocząc wbrew pozorom totalnych bzdur. Wzdycham na jeszcze więcej teorii z niezadowoleniem - Transmutacja jest tym bardziej złożona, im bardziej złożony jest subprodukt i produkt transmutacji - mówię niechętnie dokładną formułkę pierwszego prawa, bo nie chce mi się pajacować. Gampa pewnie też bym tak umiał, ale mi się nie chciało. - Czarodziejami. Co za różnica? - pytam na to kim w ogóle byli, ze wzruszeniem ramion. Przecież wiedza o nich nie pomoże mi w animagicznej przemianie.
Nessa zauważyła, że Fillin nie lubił dzielić się ważnymi rzeczami. Był otwarty, a jednocześnie strasznie zamknięty w sobie — dzieląc wszystko na dwie kategorie. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyła. Nie chciał dopuszczać do siebie ludzi od pewnego momentu, stawiając jasne granice i większość maskując wygłupami. Podobnie jak Lance, tylko ona używała obojętności. Każde z nich miało jednak swoje wyjątki, wpuszczone do całego świata — Boyd był dla ślizgona, jak brat, a Beatrice dla ślizgonki, jak siostra. W przeciwieństwie do chłopaków nie mogły widywać się codziennie, jednak nie miało to żadnego negatywnego wpływu na ich przyjaźń. Czy oni będą w stanie kiedyś całkiem się na siebie otworzyć? Wiedzieć wszystko? I tak przekroczyła z nim już więcej granic niż z kimkolwiek innym. - Ahh, więc to nie było zepsute jedzenie? - pokręciła głową z rozbawieniem, przypominając sobie jeden z poranków, kiedy to chciała przed szóstą wziąć sobie sok. Trochę ich rozpieszczała zakupami, bo nie chcieli wziąć od niej ani grosza na czynsz — więc poza sprzątaniem, zapełniała lodówkę i pomagała im z nauką, gdy tylko tego potrzebowali. A poza tym była tą samą Nessą, która uczyła się po nocach, gdy Fillin zasypiał i wychodziła raniutko, czasem wracała późno, a czasem znikała na noc w zakazanym lesie, ćwicząc animagie. Ciągle próbował zmieniać temat, rozpraszać ją i siebie, łączyć naukę z przyjemnością. Zmarszczyła brwi, zgarniając mu lok z czoła i westchnęła, kręcąc głową. Wiedziała, że chciał się tego nauczyć i że transmutacja była jego najmocniejszą dziedziną magiczną. Na jego śmiech, nie mogła jednak powstrzymać własnego, uśmiechając się krótko. Zawsze była szczera wobec niego, musiał żyć ze świadomością dziwnych stwierdzeń czy pytań padających z jej ust.[b] - Będziesz wolniej odnosił sukces, jak będziesz się tak rozpraszał. Skup się! A poza tym, to nie to. Nie chodzi o to, że jesteś głośny[/b]. Wyjaśniła krótko, nie zagłębiając się w szczegóły. Przesunęła spojrzeniem po jednej ze ścian sali, karmelowymi tęczówkami lustrując złote zdobienia. Na dźgnięcie zrobiła niewinną miną, przykładając palec do ust i sugerując mu, że to taka mała tajemnica. Zmieniając temat, wrócili do nauki. Nawet gdy tak się starał odwieść ją od zadawania skomplikowanych pytań, wybrał sobie naprawdę upartą nauczycielkę, chyba najgorszą z możliwych. Z drugiej jednak strony, nikt nie przygotuje go tak dobrze, jak Lance. - Gamp jest nazywany ojcem transmutacji, prawdopodobnie autorem pierwszego podręcznika. Wiele lat zajęło mu sprawdzenie swoich teorii i ustalenie praw, które znamy do dziś i które definiują naszą ulubioną dzidzię. Cristoff urodził się później, dopracował swoje dwa prawda — chociaż są mniej ważne, niż tego pierwszego. Tak, obydwoje są czarodziejami. - wytłumaczyła zapewne ku jego niezadowoleniu, odkładając wcześniej złapaną książkę na bok. Nie musiała jej czytać, znała treść praktycznie na pamięć. Przejechała palcami po chłodnej okładce, poprawiając się ostrożnie, aby nie zrzucić go z kolan. Znów przesunęła spojrzeniem na jego twarzy, wolną dłonią wracając do bawienia się jego włosami, czego wcześniej jej zabronił. Maskotka wciąż siedziała przy nich.- Pytałam się Ciebie kiedyś, czy wierzysz w przeznaczenie? Jaki czar zmienia obiekty w małe ptaki? Rzuciła, sprytnie wplątując odrobinę nauki w zwykłą, międzyludzką rozmowę. Była ciekawa, co sądził o zawiłym temacie, którym przeznaczenie i jego czerwone nici były. Czasem zastanawiała się, czy nie zesłało jej ślizgona do testowania jej cierpliwości i wydobycia z niej emocji, czy uczuć, w których była tak wybrakowana.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Widzisz, czyli tak naprawdę niewiele się od siebie różniliśmy. Tylko rodzaj muru mamy inny i mój jest wyraźniej bardziej przystępny, a równocześnie mniej widoczny niż Twój. Bo przecież wszystkim wydaje się, że jestem właśnie otwarty i pogodny. W zasadzie Ty też przez swój altruizm i miłe podejście do ludzi nie wydajesz się być do końca zamknięta. Więc można powiedzieć, że oboje poniekąd kryjemy się z tym, że nie jesteśmy tak otwarci na świat, jak może się wydawać. A co do nas. Czy sami w ogóle rozumieliśmy do końca siebie samych? Parskam głośnym śmiechem, powtarzając Nie kilka razy, nie mogąc się opanować przez dłuższy czas przy tym wybornym szkalowaniu mojego najlepszego przyjaciela. Miał szczęście, że przy Ali nie opowiadałem tego. Chociaż w sumie sam sobie dobrze radził w robieniu złego wrażenia, więc pewnie nie będę musiał mu w tym pomagać. To prawda, wolę zaczepiać, marudzić, coś tam mamrotać, pozornie byle nie musieć wracać do nauki, chociaż tak naprawdę całkiem gładko ją przyswajałem, kiedy faktycznie musiałem. Ignoruję pierwsze próby wyciszenia mnie i macham brwiami na Twoje słowa, podnosząc lekko głowę. - A o co chodzi? - pytam zaczepnie, wciąż uśmiechając się do Ciebie szeroko. - O to jak jestem atrakcyjny? I nie można mi się oprzeć? - pytam i jeszcze zaczepnie dźgam Cię ponownie w bok, że nie mówisz mi o co chodzi, tylko zawracasz głowę jakąś transmutacją. Jednak w końcu wracam na Twoje kolana i słucham uważnie co mówisz, udając, że niespecjalnie, bo równocześnie obracam różdżkę między palcami. Mruczę jakieś okej, czekając na dalsze instrukcje. Odrobinę się ożywiam kiedy, niczym małe dziecko, łączysz dla mnie naukę z zabawą. - Avis. Nie! Avifors. Prawie to samo. Avis to od kanarków. Avifors ćwiczyłem niedawno przy jakimś jeziorze gdzie dosłownie leżą kamienie szlachetne! Mówię ci czasem nie trzeba nawet nigdzie pracować... - mówię, kręcąc głową w zastanowieniu też nad drugim pytaniem. - Nie wierzę. Myślę, że nie ma nic oprócz nas i naszych decyzji - stwierdzam całkiem rzeczowo w sumie i wzruszam przy tym ramionami, patrząc na Ciebie pytająco z dołu i machając głową, byś Ty też na to odpowiedziała.