Nie, nie jest to pomieszczenie wypełnione światłem - wręcz przeciwnie. Panuje tutaj idealny mrok, rozświetlany... świetlikami, które latają pod sufitem, dając żółto-zielonkawe, punktowe oświetlenie. Zapewne stąd nazwa pokoju. Podłoga nie jest z kamienia - położony na niej parkiet jest wymarzonym do tańczenia. Pod ścianami ustawione są sofy, a obok nich, na środku, stoi mały, drewniany stolik. W rogu znajduje się gramofon, który sam gra i w którym nie da się zmienić płyty. Puszcza on muzykę w zależności od charakteru i nastroju osób w nim przebywających. Podsumowując - idealne miejsce na potańcówkę.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Kiedy wchodzisz do pomieszczenia, zauważasz świetliki, które rozświetlają mrok otulający całokształt pokoju. O dziwo te znajdują w Tobie idealnego towarzysza - starają się otulić w jakikolwiek sposób światełkiem, tym samym siadając na ramionach, rękach, nogach, nawet włosach. Co najśmieszniejsze - nie możesz w żaden sposób pozbyć się nieproszonych wówczas gości. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje trzy następne posty.
2 - Gdy wchodzisz do pokoju, gramofon nie wiadomo dlaczego cichnie, mimo że znajdująca się w nim płyta normalnie kręci się i nic nie wskazuje na to, by się zepsuł. Może twój dzisiejszy nastrój jest dla tego miejsca wyjątkowo nieodgadniony? Muzyka rozbrzmi ponownie dopiero po trzech twoich postach.
3 - Niezależnie od przyczyny, w wyniku której znalazłeś się w tymże pokoju, bawisz się co najmniej doskonale. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - w pewnym momencie zauważasz błysk na podłodze, a do Twojej kieszeni, kiedy to postanawiasz sprawdzić, co to jest dokładnie, wpływa wówczas suma dwudziestu galeonów!nieparzysta - nie zauważasz, kiedy to z kieszeni wysuwają Ci się monety, w związku z czym tracisz dwadzieścia galeonów. Odnotuj zmianę w odpowiednim temacie.
4 - Półmrok panujący w pomieszczeniu sprzyja psikusom. Ciężko stwierdzić, czy przysadzisty poltergeist wślizgnął się do pomieszczenia przed, czy po waszym przyjściu, lecz nadszedł moment, w którym postanowił uderzyć! Na szczęście nie miał przy sobie ani jednej łajnobomby... Najpierw twoje uszy przeszył piskliwy, irytujący śmiech, następnie zostałeś uderzony w głowę małą stopą Irytka, a na koniec pod twoimi nogami wylądował dźwięk niezgody, a poltergeist wyfrunął z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez następne dwa posty twoje rozmowy będą przerywane dźwiękami kłótni płynącymi z krążącej po pomieszczeniu bombki.
5 - płynąca z gramofonu muzyka pozytywnie wpływa na Twoje nerwy. W jakiś dziwny sposób wycisza Cię, uspokaja, relaksuje i sprawia... że przez swoje dwa najbliższe posty pragniesz mówić tylko prawdę. Czemu kłamstwo miałoby kalać to błogie uczucie relaksu? Uwaga - pojawia się jedynie pragnienie, to nie jest przymus.
6 - najwyraźniej wszystkie przedmioty martwe się dzisiaj na Ciebie "uwzięły". A to stolik znajduje się za blisko Twojej stopy przez co obijasz sobie mały palec, a to prawie się potknąłeś, bowiem nie zauważyłeś zwiniętego z tej strony dywanu. Zwieńczeniem tych drażniących nieszczęść jest fakt, że jakimś cudem - dowolny sposób - stłukłeś leżący na stoliku kubek, który dodatkowo poranił Ci dłoń. Piecze!
Prawdę mówiąc Maili nie potrafiła stwierdzić czy wierzy w te wszystkie wróżbiarskie rzeczy czy też nie. Zdawała sobie sprawę, że niektórzy faktycznie byli nadprzeciętnie uzdolnieni w tej dziedzinie, ale chodziło o przepowiadanie przyszłości. Jej najlepszy przyjaciel przecież potrafił to robić, a jego przepowiednie bywały naprawdę nieprzyjemne toteż nigdy nie zazdrościła tych umiejętności. Mowa jednak o magii liczb i dopasowywaniu do siebie osób i cech charakteru. Musiała przyznać, że rzadko jej się cokolwiek zgadzało, więc w głębi serca prychała, ale nigdy nie wyrażało swojego zdania na ten temat na głos – nie chciała nikogo urazić. Walentynki lubiła z jednego głównego powodu – każda rzecz, która przyczyniała się do celebrowania miłości była dobra, a przede wszystkim piękna. Może rozwieszanie serduszek było nieco głupie to ustalenie tego święta miało jakiś swój cel. Nakłaniało ludzi do spędzania ze sobą czasu, często w innych okolicznościach niż na co dzień co tylko sprawiało, że każdy powinien w jakimś stopniu je lubić. Co w tym było złego? Co było złego do dawania powodu dwójce ludzi, by okazywali sobie uczucie bardziej niż każdego innego dnia? Oczywiście Maili uważała, że emocje powinno się pokazywać nie tylko od święta, tak jak spędzać czas z rodziną nie tylko w Boże Narodzenie. A jednak zdawała sobie sprawę, że niektórzy potrzebowali do tego pewnego bodźca i jeśli Walentynki mogły być tym bodźcem, to Maili była jak najbardziej za. Lanceley przestała myśleć czy będzie odpowiadać swojej osobie towarzyszącej. Nie miała pojęcia kim on był, a nawet jeśli by to wiedziała nie zamierzała dostrajać się do jednej osoby. Nie kupowała tego, nie kupowała osób, które w każdym towarzystwie zachowywały się inaczej. Nie potrafiła wtedy stwierdzić z kim miała do czynienia, która twarz była prawdziwa. Dlatego ona sama zawsze była sobą. Bez względu na wszystko była tą samą rozgadaną i roześmiana Maili co zawsze. Nawet teraz, tkwiąc w całkowitej ciemności, będąc zestresowaną nie tylko konkursem, ale tą całą randką. Za wszelką cenę próbowała dopasować jakąkolwiek twarz do imienia. Coś z tyłu głowy jej świtało, była pewna, że nie raz mijała go na szkolnym korytarzu, nie raz widziała go na lekcjach. A jednak nie potrafiła dokładnie zobaczyć w głowie jego twarzy. Trudno, miała nadzieję, że niedługo zaświeci światło i wszystko stanie się jasne – dosłownie i w przenośni. - Naprawdę, w takim razie mam nadzieję, że szybko ta cała ciemność minie. To znaczy, to całkiem ciekawe doświadczenie, ale naprawdę irytuje mnie fakt, że cię nie widzę. – powiedziała. – Pewnie, usiądźmy. Usiadła na krześle, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że chłopak zaczął się rumienić. Nawet jeśli by go widziała nie skomentowałaby tego choćby słowem. Wiedziała, że niektórzy tak mieli. Ona sama rzadko się rumieniła. Nie miała pojęcia czy była to kwestia jej sposobu bycia, czasami sprawiała wrażenie jakby niczego się nie bała, żadnych kontaktów i niczego co robi. W każdym razie nawet jeśli rumieniła się nieco, fakt ten był ukryty przez liczne piegi na jej policzkach. - Jest... ciekawie. Właściwie to nie wiem co myśleć. Raczej lubię swój wzrok i teraz na pewno będę go jeszcze bardziej doceniać. – zaśmiała się. – Trochę mnie denerwuje. Lubię utrzymywać kontakt wzrokowy z osobą z którą rozmawiam. Nie lubię za to ciemności, powiedzmy, że mam z nią naprawdę złe wspomnienia, więc mimo wszystko mam nadzieję, że taki stan rzeczy jest tylko przejściowy... Cholera. Trzepnij mnie jak będę mówić za dużo, dobra? Lubię się rozgadywać.
Tutaj Max na pewno zgodziłby się z dziewczyną. Choć walentynki uważał za święto mocno komercyjne i przereklamowane, na którym zarabiają sprzedawcy serduszkowych pierdoł to mimo wszystko nawet lubił ten dzień. Szczególnie dziś, gdy miał go z kim spędzić. Celebrowanie miłości było piękne i faktycznie nadanie mu wyjątkowemu wyrazu z okazji takiego dnia - nie było niczym co należałoby traktować z pogardą; przeciwnie. - To chyba czujemy się podobnie. Choć mnie się podoba, nigdy nie poznawałem nikogo w ten sposób i coś czuję, że już nigdy nie poznam. I nie spodziewałem się, że obserwowanie reakcji rozmówcy może być tak cenne, w ciemnościach pozostaje jedynie niepewność i próby wyobrażenia sobie Twojej miny. Jaki jest kolor Twoich oczu? - rozgadał się jak na siebie, ale właściwie co w tym złego? Był w doskonałym humorze i mimo niepewności tlącej się w jego wnętrzu starał się przełamać i prowadzić zwyczajną konwersację. Pytanie mogło wydać się dziewczynie dziwne, bo w końcu kto pyta o kolor oczu, ale dla Ślizgona to miało znaczenie. Chłopak był zdania, że w oczach można zobaczyć bardzo, bardzo wiele i miał niezwykłą zdolność dostrzegania najdrobniejszych zmian nastroju właśnie w oparcie o kontakt wzrokowy z rozmówcą. - Nie szkodzi, ja lubię słuchać - roześmiał się usłyszawszy uwagę walentynki o gadulstwie. Musiał przyznać, że choć nie powiedziała nic bardzo konkretnego, to świetnie mu się słuchało. Miała pewnego rodzaju lekkość wypowiedzi i, choć nadal nie potrafił skojarzyć twarzy, dużo dziewczęcości. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Jak chcesz to mogę złapać Cię za rękę - zaproponował gdy zdradziła lęk przed ciemnością. Dopiero później mógł uznać, że Puchonka uzna to za gest zbytniej poufałości, ale serdeczna troska w jego głosie musiała pozbawić jej wątpliwości co do intencji Maxa. A poza tym - to przecież randka, przez trzymanie się za ręce jeszcze nikt nie poszedł do więzienia.
//wybacz, że niedługi ale nie umiem wykopać się z roboty :< czy Maili jest rodziną Luthien?
Jeden ze skrzatów upewnił się czy na pewno nie chcecie czegoś zjeść, po czym dał Wam do zrozumienia, że gdybyście potrzebowali czegoś wystarczy, że wypowiecie jego imię (kto normalny nazwał skrzata domowego Ptyś?), a on zaraz się pojawi. Skrzat zniknął, a Wy znowu zostaliście sam na sam ze sobą i egipskimi ciemnościami. Na szczęście powoli zbliżała się pora w której świetliki budziły się by rozjaśnić pomieszczenie lekko stłumionym blaskiem - na pewno mimo wyjątkowości Waszego spotkania oboje nie mogliście się doczekać by w końcu zobaczyć swoje twarze!
Każde z Was rzuca jedną kostką!
Jeśli suma kostek wyniesie 6 lub mniej - jesteście skazani na jeszcze chwilę w tym mroku. Mimo wszystko to całkiem niezła szansa, żeby poznać się bez powierzchownego oceniania! Mimo wszystko lepiej byłoby gdyby @Maximilian Blackburn poczekał jeszcze trochę z podarowaniem @Maili Lanceley róży. Jeśli suma kostek wyniesie więcej niż 6 - świetliki powoli budzą się ze snu i w pomieszczeniu pojawia się lekkie, przytłumione światło. Możecie w końcu spojrzeć sobie w oczy, ruszyć się bez ryzykowania zdrowia albo zawołać skrzata by dostarczył Wam posiłek.
Ta cała ciemność zaczynała ją przytłaczać. Czuła się jak ślepiec i można by pomyśleć, że jej inne zmysły stały się wyostrzone. Bynajmniej nie. Nieustannie myślała o tym kiedy to minie, chciała zobaczyć swojego towarzysza, bo mimo, że się starała nie potrafiła przywołać jego twarzy w swojej głowie. Doskwierało jej to tak bardzo, że lekko przyśpieszył je oddech, prawie niezauważalnie, ale jednak. Niby niesamowite doświadczenie, ale gdzieś z tyłu głowy brzęczało jej, że ciemność może wywołać atak, a to zepsułoby randkę na każdy możliwy sposób. Atak paniki był ostatnią rzeczą, której chciała. Nieważnie kiedy, nigdy nie było dobrego czasu, ale na pewno nie w tej chwili. Zamknęła na kilka sekund oddech, mimo panujących ciemności, to pomogło jej się uspokoić i skupić na głosie swojego rozmówcy. Maili nie znała się na mowie ciała. Wiedziała kilka rzeczy, ale nigdy nie zwracała na to aż takiej uwagi. Skupiała się na kontakcie wzrokowym, bo tak została nauczona. Słyszała niezliczenie wiele razy, że nie patrzenie na rozmówcę w trakcie rozmowy było po prostu niegrzeczne. Tak więc przyzwyczajona do tego czuła się w ciemności trochę niekomfortowo. Nie dość, że nie wiedziała z kim w ogóle rozmawia, to jeszcze nie miała pojęcia gdzie patrzeć. Cóż, uciążliwa sytuacja. Pytanie chłopaka ją zaskoczyło. Nie miała pojęcia co jej kolor oczu miał do rzeczy, ale odpowiedziała. - Właściwie to nijakie, brązowe, więc nic nadzwyczajnego. – odparła i wzruszyła ramionami, mimo że chłopak i tak nie mógł tego zobaczyć. Uśmiechnęła się na wzmiankę o tym, że lubił słuchać. To dobrze, bo Maili dużo mówiła. Obawiała się jednak, że może poczuć się czasem nieco przytłoczony jej gadulstwem. Milczenie złotem, Maili chyba nie lubiła złota. - To chyba dobrze. To znaczy ja czasami naprawdę za dużo mówię, więc jak coś mi po prostu przerwij. Czasem sama powinnam przestać mówić, ale nigdy nie wiem kiedy skończyć. – powiedziała. Słysząc jego kolejne słowa lekko się uśmiechnęła, ale też nie wiedziała co zrobić. Poczuła się trochę zmieszana, a to nie zdarzało się zbyt często. Zgarnęła rudy kosmyk długich włosów za ucho i trochę spuściła wzrok, zastanawiając się co powiedzieć – kolejna anomalia. Nie chciała żeby chłopak źle się poczuł w związku z jej odmową. Maili po prostu nie bardzo wiedziała jak się zachować. Nie to, że go nie lubiła, ale właśnie w tym tkwiło sedno. Nie znała go, nie miała pojęcia kim jest, nawet go nie widziała! - Dzięki, jakbym miała uciec to dam znać. Po prostu.. – na ułamek sekundy przerwała. – Po prostu kiedyś przebywanie w ciemności sprawiło, że teraz miewam ataki paniki. – przed powiedzeniem więcej powstrzymał ją domowy skrzat. Uśmiechnęła się do niego w podzięce, mimo że ten i tak nie mógł tego zobaczyć. Wzięła łyk wody, czekając na reakcję Maxa po tym co przed chwila powiedziała.
Teoretycznie, ale Luthien jest adoptowana, więc w praktyce nie bardzo. Ogólnie mają negatyw jak coś. Kostka: 1 XD
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Choćby po tysiąckroć obszedł zamek to zawsze znajdzie coś nowego, coś ciekawego, czego wcześniej tutaj nie było. Doszły go słuchy o istnieniu umagicznionego pokoju, którego wyposażenie zachowuje się adekwatnie do nastroju osób w nim przebywającym. Z racji, że miał humor całkiem dobry postanowił sprawdzić na własnej skórze co to za miejsce. Absolutnie nie wziął pod uwagę, że w takich rejonach można się połamać czy natknąć się na coś, na co się natknąć nie wypada. Dunbar był niepoprawnym optymistą - przynajmniej w niektórych sytuacjach. Wsunął różdżkę za lewe ucho i żwawym krokiem wspinał się po schodach. W dłoni trzymał kartkę papieru, na której próbował coś naskrobać, bo rzecz jasna zapomniał zaopatrzyć się w samopiszące pióro. Przystanął na schodku, oparł papier o kolano i napisał kilka słów. Oczywiście po drodze schody zmieniły swój tor i chciały go wypuścić na piąte piętro. Zmuszony do cierpliwego poczekania na zmianę ich ułożenia zagadał sobie do portretu Jonasza Ogromnego na temat poszukiwanego pokoju. Został tam odpowiednio pokierowany, za co podziękował uniesieniem ręki. Znalazłszy się przed tajemniczymi drzwiami ochoczo nacisnął klamkę. - Pokaż kotku co masz w środku. - mruknął sam do siebie i wszedł do środka. Nie zamknął za sobą drzwi - zwyczajnie zapomniał. Wszedł w mrok... to go zdziwiło, bowiem humor miał przystępny, a atmosfera miejsca przypominała raczej stypę niźli coś ciekawszego. Zrobił parę kroków i nagle na coś wpadł. - Cholera. - rzucił w chwili, kiedy wpadł na stolik. - Agresywne meble, eh. - zastanawiał się czy dobrze jest mówić samemu do siebie, ale skoro był tu sam... o ile był tu sam! Wysunął różdżkę zza ucha i szepnął standardowe - Lumos - co poskutkowało pojawieniem się jedynego źródła światła. Nie dało mu to zbyt wiele, magia była tutaj jakby przytłumiona. Nadstawił uszu słysząc w okolicy czyjeś kroki. Oho, czyżby miał spotkać gospodarza pokoju? Wydawało mu się, że zasłyszane plotki to bujda. - Cokolwiek tu lezie to informuję, że jestem niestrawny. - poinformował głośniej niezidentyfikowaną zbliżającą się ku niemu jednostkę. Uniósł wyżej podbródek i próbował wytężyć wzrok, by zobaczyć w tym mroku cokolwiek.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Uczyła się tu dopiero od kilku miesięcy i jej znajomość zamku nadal była na poziomie podstawowym. Właściwie znała go nawet lepiej niż ci, co uczyli się w Hogwarcie od pierwszej klasy; jednak nadal skrywał on wszelakie tajemnice i miejsca, o których Eliza nie miała najmniejszego pojęcia. Ostatnio często przebywała bliżej gryffońskiego stołu niż powinna, dlatego, kiedy usłyszała, że niejaki Jeremy Dunbar ma zamiar wybrać się do świetlistego pokoju, od razu obudziła się w niej ta krukońska ciekawość, a z braku zajęć i zwyczajnej nudy postanowiła się po prostu przejść. Pokój jakby na nią czekał. Nawet sam się otworzył, chociaż bardziej podejrzewała, że ten, kto tam wszedł, zapomniał po prostu zamknąć drzwi, a może było zdecydowanie za ciemno, żeby je zamknąć. Zajrzała do środka, nie widząc praktycznie nic. Oczy starały się przyzwyczaić do panującego tu mroku, gdzieś z oddali wychwyciła słabe światło Lumos. Jeremy Dunbar nie musiał wytężać wzroku, aby zobaczyć, kto właśnie szedł. Na pewno Cortez nie zamierzała zjeść chłopaka, chociaż gustowała w gryffonach, a właściwie w gryffonce i to jednej, na którą wołali Fire. Kiedy tylko o niej myślała, czuła coś na zasadzie motyli w żołądku, chyba tak to nazywali. Realnie zapewne byłoby to paskudne doświadczenie. - Oj... Co się dzieje? - Powiedziała bardziej do siebie niż do głosu, który padł z ciemności. Światełka zbliżyły się do niej i zaczęły ją otulać. Położyły się na jej włosach, rękach, nogach... Wyglądała jak wielki mugolski neon. Starała się poruszyć tak, aby je z siebie zrzucić, ale bez szkody dla nich — nic z tego. Zainteresowała się tak świetlikami, aż całkowicie zapomniała, że nie jest tu sama.
Odpowiedzią nie był ryk ani żaden inny dźwięk mający go uprzedzić przed pożarciem. To pokój nagle się rozświetlił, jak na zawołanie, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - z pewnością nie jego. Zaklęcie Lumos wyglądało bardzo blado w porównaniu z zielono-żółtymi punkcikami, które jednocześnie zaświeciły. Jeremy musiał mieć naprawdę zaskoczoną minę, bowiem nie od razu wpadł na pomysł odwrócenia się za siebie. Zbyt oszołomiony widokiem przemieszczających się owadów z opóźnieniem zrozumiał, że właśnie usłyszał damski głos. Zamrugał, zamknął paszczę, by wyglądać cokolwiek bardziej inteligentnie i podążył wzrokiem za świetlikami. Te obsiadły... dziewczynę. Skąd się tutaj wzięła? Co ona tutaj robiła i dlaczego świetliki postanowiły zamienić się w lśniący żywy płaszcz, którym otuliły jej ciało? Mimowolnie szczęka mu znów opadła. Po pierwsze - poczuł rozczarowanie, że został zlekceważony przez te piękne owady, po drugie - raczej nie planowały się ukazywać skoro tutaj był i po trzecie - obsiadły dziewczynę, a więc musiały mieć słabość do płci pięknej. No naprawdę? Nawet robaki nie chcą tykać się płci brzydkiej? Przez ich liczną obecność nie mógł dowiedzieć się, z którego dziewczyna pochodzi domu - a to mogło dosyć sporo powiedzieć o drugiej osobie. Po chwili na jego usta wpełzł szeroki uśmiech odsłaniający wszystkie zęby. - Wygląda to fenonemalnie. - skomentował. Powinien rzucić się jej na pomoc? Ta próbowała się spod nich wyswobodzić lecz bezskutecznie. - Owady na ciebie lecą. Wybacz, że nie ja. - zaśmiał się rozkładając ręce na boki w geście bezradności. Zakończył działanie swojego zaklęcia, ponownie wsunął różdżkę za ucho i bez oglądania się po oświetlonym pokoju, podszedł ostrożnie w kierunku dziewczyny. Skoro jego "nie chcą", to może wtedy zostawią dziewczynę w spokoju? Sięgnął ręką do jej włosów, wyciągnął spomiędzy ciemnych kosmyków świetlika i wypuścił go parę metrów od jej głowy. Nic z tego, ten wrócił niczym magnes na swoje miejsce. - Dobra, mam cię rozebrać ze świetlików czy usiądziemy sobie i poczekamy aż mój urok na nie podziała i odlecą? - zapytał wciąż z szerokim uśmiechem zdobiącym prawie połowę jego twarzy. - Nawet nie wiem czy cię znam, bo tak cię oblazły. Powinnaś czuć się chyba wybrana, bo mnie olały. - teraz zerknął za siebie i jego oczom ukazał się przytulny pokoik z gramofonem i ... parkietem do tańca. Mimo wszystko te elementy nie robiły takiego wrażenia jak dziewczyna, która stała się nagle źródłem zainteresowania wszystkich żywych i obecnych tu istot. Szczęście czy nieszczęście?
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Gdyby były to jakieś inne owady, które tak ślicznie nie świecą, na pewno by się wydarła. Teraz przyglądała się swojemu ciału, zastanawiając się, dlaczego to na nią wlazły niemal wszystkie żyjące lampeczki z sali. Czuła się wyjątkowo. Może to te nowe perfumy? Bo na pewno nie krukońska szata. Nie oceniała przez pryzmat domów. Sama miała siostrę w Slytherine, a wydawała się naprawdę opiekuńczą osobą, wobec Elizy, mimo że ostatnio ze sobą w ogóle nie rozmawiały. Spojrzała w stronę mroku, nie widząc zupełnie nic przez to, że sama była chodzącym światłem. Za to jednak słyszała dość ciekawy, męski głos. - Też tak sądzę. - Nie mówił on jej zupełnie nic, ale wydawał się sympatyczny, nie mniej nie wiedziała, jak ma rozumieć, że na nią nie leci. - A co nie podobam Ci się w owadach? Mam chyba u nich jakieś specjalne względy. Na pewno, jeśliby poprosiłabym świetliki, zostawiłyby trochę miejsca dla Ciebie. - Odpowiedziała również śmiechem. Uważnie przyglądała się, jak gryffon dotyka jej włosów i zdejmuje z nich robaczka, a następnie wypuszcza go kilka metrów dalej, ale ten ponownie wrócił na swoje miejsce. - Nie za szybko na rozbieranie? Nawet nie znam Twojego imienia? - Usiadła sobie chyba na stoliku. - Poczekamy. Myślę, że Twój urok szybko na nich zadziała. - Odsłoniła ładny uśmiech, którego i tak nie mogła ukryć. - Nie sądzę. Nie jestem stąd, jak można usłyszeć. - Kiedy mówiła, słychać było ten hiszpański czy może raczej zagraniczny akcent. - Elizabeth. - Przedstawiła się pełnym imieniem. - Eliza, Lizzy, Eli, Beth, Elizabeth, mów jak chcesz. - Przyzwyczaiła się już do każdego skrótu i przekrętu jej imienia, a także każde na swój sposób lubiła.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Korzystając szczodrze ze świecących odwłoków, pokazał się w ich świetle, a wyglądał całkowicie nieszkodliwie. Po chwili namysłu stwierdził, że niekoniecznie zazdrości dziewczynie takiej atencji, wszak była oblepiona robactwem. Z drugiej strony miała już jego uznanie, że nie rozwrzeszczała się jak szalona jak tylko je zobaczyła. Nic bardziej by mu nie popsuło humoru, gdyby miał rzucać się na ratunek spanikowanej dziewczynie - nie dzisiaj, nie w tej sytuacji. - Sęk w tym, że nie lubię się dzielić, jeśli już mam kogoś macać czy rozbierać, a te tutaj mają przewagę liczebną. - odpowiedział z rozbrajająco udawaną skruchą, którą dało się z łatwością przejrzeć w szerokim uśmiechu, jakim się hojnie dzielił. Często suszył zęby, to była jego cecha charakterystyczna i dominująca. - Wiesz, chciałem cię rozebrać ze świetlików, ale skoro wolisz robactwo od przystojniaka to twoja wola, twój gust. - rozłożył ręce w geście bezradności, a z jego oczu biło autentyczne rozbawienie. Przysiadł sobie pośladkami na stoliku, o który się niedawno uderzył. Skoro mają poczekać aż jego urok zadziała, to wypadałoby nie stać jak kołek. A co, jeśli to potrwa kilka godzin? - Magią można zmienić sobie głos, wygląd, kolor skóry więc nic mnie już nie zdziwi. Jak to jesteś nie stąd? - uniósł brwi i popatrzył na nią pytająco. Wyglądała komicznie oklejona świetlikami. Żywa pochodnia, w dodatku zielono-żółta. Po chwili namysłu stwierdził, że nie pasuje jej ten kolor. Nie do tych oczu i tej karnacji. - To wybieram Liz, skoro mogę chcieć. - zakomunikował. - Ja to Jeremy i jak najbardziej całkowicie stąd. O, jesteś Krukonką, ten zielony odwłok odsunął ci się z cycków. - i nagle zdał sobie sprawę, że właśnie się wydał, że na nie przelotnie i całkowicie przypadkowo zerknął. Nie dawał po sobie nic poznać, bo przecież mówił o herbie Ravenclawu, prawda? Oczywiście, że tak. Mimo wszystko na jego usta cisnął się znów tego samego rodzaju szeroki wyszczerz, który z trudem powstrzymywał.
Elizabeth L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Tatuaż przy prawej łopatce, będący anielskim skrzydłem. Blizna na wewnętrznej stronie prawej dłoni. Lekki akcent hiszpański.
Właściwie Eliza nie należała do panikar. Raczej jej opanowanie i spokój, mogły być przykładem dla wielu starszych od niej ludzi. Chociaż jak każda szanująca się kobieta, kochająca woń kwiatów i zwolenniczka cudownych ubrań, nie była zagorzałą fanką żadnego robactwa, ale świetliki wydawały się naprawdę słodkie. Oczywiście Cortez miała lekkiego bzika na punkcie porządku i czystości, więc zdawała sobie sprawę, że te ich odnóża przylegające do jej ciała na pewno nie są zdezynfekowane — na szczęście nie była pedantką, chyba. Na pewno po tym całym incydencie weźmie długi, gorący prysznic z dużą ilością pięknych zapachów i drogich kosmetyków. - Jak mówiłeś, mają przewagę liczebną. Nie chciałabym, żeby coś Ci się stało. Dlatego wole poczekać. - Naprawdę pierwsze wrażenie, jakie robił Jeremy Dunbar było dobre, bardzo dobre. Najlepiej właśnie odbierała te jego suszenie zębów — idealnie ten gest do niego pasował. - Z Alacant, na pewno nic Ci to nie mówi. Po prostu jestem z Hiszpanii. Uczyłam się wcześniej w Calpiatto. - Na pewno nie jest z pozaziemskiej cywilizacji, mimo że jej karnacja i zielono-żółte światło robaczków mówiły co innego. Wypowiedź gryffona o magi w tak prosty i oczywisty sposób była dla niej czymś obcym, czego nie słuchała na co dzień, przebywając wśród swojej czystej krwi rodziny. Cortez nie miała w zwyczaju oceniać ani być negatywnie nastawiona do mugoli, jednak wiedziała, że prędzej czy później ojciec będzie chciał, aby w więzach jej krwi nie było żadnych domieszek brudnej krwi. Taki ród z tradycjami, co zrobić? Na szczęście na razie to jej starsza siostra musiała się tym martwić, dla Elizabeth jeszcze nie szykowano sukni ślubnej i chwała Merlinowi za to! Zwłaszcza że Cortezówna miała już plany wobec pewnej dziewczyny z gryffindoru. - Więc Jeremy... - Zerknęła na niego, całkowicie świadoma, że jego wzrok spadł na jej piersi. - Ten Twój zabójczy uśmiech, który kierujesz na moje cycki to dlatego, że nigdy takich nie widziałeś, czy może godło Ravenclawu wygląda dość zabawnie? - Uśmiechnęła się i lekko poruszyła dłonią kilka ciemnych kosmyków, które wleciały na jej twarz. Świetliki chyba powoli z niej schodziły albo jej się wydawało. W tle zaczęła grać jakaś przyjemna melodia, odpowiednia do ich pikantnego humoru.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Ooo, chcesz mnie obronić własną piersią przed tymi krwiożerczymi romantycznymi robaczkami? - od razu się ożywił i jeszcze szerzej wyszczerzył - czy da się bardziej? On cały był jednym wielkim rozbrajającym uśmiechem, a jego ciemne oczy aż iskrzyły z autentycznego rozbawienia i zainteresowania. Stosunkowo łatwo sprowadzili się do kontemplacji nad kobiecymi piersiami. Kim jest ta dziewczyna i czemu spotkał ją dopiero teraz? Skoro jeszcze go nie zatłukła za chwilowe i przypadkowe wgapianie się w jej dekolt, to chyba trzeba poinformować o tym odpowiednie osoby, że pewna Krukonka pozwala na jawne komplementowanie kobiecych walorów. - Ej no, to byłby obciach. To ja powinienem szykować się do ratowania twojego życia i zdrowia, a ty potem w ramach wdzięczności i zachwytu zgodzisz się zaprosić na piwo. - węszył interes i potencjalne możliwości. Mówił bezpośrednio i to, co przyszło mu na myśl. Nie zastanawiał się czy wypada, czy może Liz jest z kimś w związku - skoro miał okoliczności to zamierzał je wykorzystać w każdy sposób jaki przyjdzie mu do głowy. - E, poczekajcie! - poderwał się do pionu widząc, że robaki postanowiły już się odkleić od Krukonki. Skoro próbował ją zaprosić na piwo to powinien zasłużyć poprzez faktyczne rozbieranie jej ze świetlików. Tak też uczynił, podchodząc całkiem blisko, naprzeciw niej. Udawał, że odrywanie robaków z jej ubrań i skóry to wyczyn naprawdę trudny i niebezpieczny - mimika Jeremy'ego była jedną wielką ekspresją: a to unosił brwi, potem je groźnie marszczył, spinał usta, zaciskał zęby a i udawał, że naprawdę musi włożyć sporo skupienia w odrywanie od niej robactwa. Co rusz wyrzucał kolejne przez swoje ramię nie patrząc jakoś specjalnie czy te dały radę unieść się w locie i nie spaść z krwawym plaskiem na podłogę. Tak naprawdę to nie wpadł na to, że mógł im zrobić przez to krzywdę. Jego uwaga została skoncentrowana na dziewczynie, która odkopywana z robaków okazywała się naprawdę ładną studentką. Miał farta. - Tak na dobrą sprawę nie wiem jakie masz cycki, więc trudno mi stwierdzić czy takie już widziałem. - posłał jej zawadiacki uśmieszek i zaśmiał się gardłowo. - Ale akurat teraz wpatrywałem się w ten elegancki herb. A to, że masz go tak blisko serca to już nie moja wina. - nie zwrócił uwagi na muzykę. Odrywał cierpliwie świetliki mimo, że te same chętnie i coraz gęściej się od niej odczepiały. - Widzisz, mój urok zadziałał.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zmarszczyła znacznie nos po raz setny przyglądając się tajemniczemu listowi, który otrzymała podczas śniadania, a który był dla niej na tyle zaskakujący, że budził zarówno ekscytacje, jak i zdenerwowanie. W dłoniach wiele razy obracała białą kartkę pergaminu szukając w niej… właściwie sama nie wiedziała czego. Pismo, którym kreślone były litery nie było jej znane, nie przypominało, żadnego z tych które przez lata dane było jej poznać, czy to dziadków, rodziców, wujostwa, czy kuzynów, ni jak nawet nie pasowało do pisma Juliana, choć przez chwilę przez umysł blondynki przemknął pomysł, iż może postanowił on wyjaśnić swoje zachowanie. Myliła się w tej myśli bardzo, co jednocześnie ją cieszyło i smuciło. Sam pergamin również nie był wyjątkowy, ot w zwykłym kolorze, nie znaczącym nic, jednak sama treść pisana czarnym pergaminem była zadziwiająca. Miała mieszane odczucia, czy aby powinna przyjąć wyzwanie rzucone jej przez nieznajomego, lecz czy byłaby sobą odrzucając je? Już pół godziny przed 19 gotowa była udać się do świetlistego pokoju. Nigdy wcześniej - przez te wszystkie lata nauki - nie miała okazji tam być, więc nawet jeżeli ów nieznajomy okaże się tchórzem Gabrielle nie będzie zbyt stratna. Ubrana w prosty biały t-shirt oraz jeansowe spodenki ruszyła ku schodom, stawiając z wolna kroki, które znikały pośród gwaru, jaki panował wokół. Kiedy była już na odpowiednim piętrze prawie łamiąc nogę, w momencie, gdy jeden ze schodków nagle znikł spod jej stopy nabrała pędu, równo o 19 otwierając drzwi pomieszczenia. Mimo nazwy, w pokoju panował idealny mrok rozświetlany latającymi pod sufitem świetlikami, podłoga wyłożona parkietem, poza tym mała ilość obiektów, które w jakiś sposób mogłyby zagracać przestrzeń tu panującą. W lekkim zaskoczeniu rozchyliła różowe usta wstrzymując na chwilę oddech. –Halooo – zawołała lekko zachrypniętym głosem. Czuła jak z każdą sekundą rodzą się w niej sprzeczne emocje, pośród których najbardziej wyraziste były strach oraz podekscytowanie. -Jest tu ktoś?- zapytała wchodząc bardziej do wnętrza, podskoczyła z cichym piskiem, kiedy drzwi zamknęły się z trzaskiem. Przyłożyła dłoń do serca. -Spokojnie Gab – powiedziała do samej siebie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
W jednej chwili uważał się za geniusza, w drugiej natomiast zastanawiał się czy aby nie upadł na głowę. Pełno było w nim niepewności, na każdym kroku wahał się i zastanawiał, i nie potrafił dojść do wniosku czy to co robi jest słuszne. Jak duże było prawdopodobieństwo, że ten krok nie był największym błędem jego życia? Kiedy dostał przepełniony goryczą list od Abeille, coś ostatecznie w nim pękło. W pierwszej chwili poczuł, że przegrał, że własnoręcznie zniszczył szansę na coś wyjątkowego, a zrobił to, jak sama zresztą napisała, z czystego tchórzostwa. Żył – a może raczej egzystował? – ale nie dostrzegał w tym większego sensu. Starał się przywrócić światu barwy, lecz nie potrafił tego dokonać mimo wielu desperackich prób. Na własne życzenie miał złamane serce, a ilekroć widział ją na szkolnym korytarzu, czuł że rozpada się ono bardziej i bardziej. Wyraźnie powiedziała, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, prosiła go o to, by dał jej spokój, choć nawet nie wiedziała z kim ma do czynienia. Czy gdyby była tego świadoma, cokolwiek by to zmieniło? Szczerze w to wątpił, świadomość tylko pogorszyłaby całą sytuację. Przegrał; zranił i siebie, i ją, doprowadził ją do łez. Karą miało być zaś przyglądanie jej się ze świadomością, że nie dane mu będzie mieć ją dla siebie. Dopiero z czasem zrozumiał, że nie może na to pozwolić. Nie mógł spełnić jej prośby, nie tym razem. Musiał uczynić cokolwiek, bo gdyby pogrążył się w bierności, nigdy by sobie nie wybaczył. Nie potrafił znieść myśli, że mógłby nigdy nie przekonać się czy aby nie miał do czynienia z miłością swojego życia. Brzmiało to być może strasznie oklepanie, lecz nie zwracał na to uwagi – taki już był; był romantykiem w najgorszym tego słowa znaczeniu, choć nie przyznawał się do tego byle komu. Jeśli przez niego płakała, jego zadaniem nie było unikanie jej aby nigdy więcej się do tego nie przyczynić, a zatarcie każdej pojedynczej łzy uśmiechem – najlepiej kierowanym do niego. Pod drzwiami do komnaty był już długo przed czasem, oddalił się jednak i usiadł na parapecie, aby móc obserwować wejście, jednocześnie pozostając niezauważonym. Był ciekaw czy przyjdzie i wcale nie zdziwiłby się gdyby jednak się tu nie pojawiła... choć znał jej ciekawską naturę i zgadywał, ze trudno będzie jej się oprzeć. Gdyby nie przyszła, nie przejąłby się wcale – zamierzał próbować aż do skutku, bo wiedział, że nie będzie to takie łatwe. Kiedy ją zobaczył, poczuł się niesamowicie – w sercu miał mieszankę strachu, ekscytacji i radości. Kolor jego włosów przeszedł w złocisty blond, czego nie był nawet do końca świadom. Zeskoczył z parapetu i poprawił mankiety podwiniętej do łokci białej koszuli. Wyglądał nienagannie, choć starał się nie przesadzać – chciał pozostać w miarę możliwości naturalny, zupełnie taki, jaki był w listach. Upewnił się też, że w kieszeni koszuli wciąż spoczywa mały skarb, który tam schował. Potem cicho podszedł do drzwi, otworzył je najciszej jak potrafił i wsunął się przez nie ostrożnie, by wpuścić do środka jak najmniej zdradzieckiego światła. Dobrze wiedział jak wygląda ta komnata, ze względu na parkiet i magiczny gramofon bywał tutaj od czasu do czasu, dlatego półmrok panujący wewnątrz nie był dla niego zaskoczeniem. Gabrielle stała plecami do drzwi i najwyraźniej jeszcze go nie zauważyła. Wstrzymał oddech, chyba nie będąc tego do końca świadomym i skrócił panujący między nimi dystans – przynajmniej ten fizyczny. Serce waliło mu jak młotem i nie potrafił określić czy to efekt zdenerwowania, czy uczuć, jakie wciąż bez wątpienia żywił wobec osoby, którą poznał w listach. Pokój jakby zareagował na jego obecność, gdyż grająca do tej pory muzyka stopniowo cichła, aby potem zmienić się na inną, która chodziła mu właśnie po głowie. Zatrzymał się pół kroku za nią i cicho odchrząknął; kiedy (jeśli) Gabrielle się odwróciła, mogła ujrzeć skłonionego Elijaha z wyciągniętą ku niej ręką, podniesionym wprost na nią spojrzeniem i delikatnym uśmiechem błąkającym się na wargach. W jasnobłękitnych tęczówkach odbijał się blask krążących ponad nimi świetlików. – Zatańczymy? – zapytał cicho, bo podniesiony głos nie pasował do magicznej atmosfery tego miejsca. – Nie daj się prosić. – dodał na wszelki wypadek. Nie prostował się jednak, trwał tak dopóki nie zrobiła czegokolwiek.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ostatnie dni zdawały się być dla Gabrielle lepsze, powoli godziła się z tym, co wydarzyło się ponad dwa tygodnie temu, zaś list wysłany do Juliana pomógł jej osiągać względny spokój. Miała ogromną nadzieję, że chłopak uszanuje jej prośbę, która biorąc pod uwagę to ile o sobie wiedzieli, jak dużo wiedział o niej on była wręcz irracjonalna. Gabrielle uporczywie trzymała się myśli, że tak bardziej lepiej dla nich, łatwiej, chociaż uczucia nie zniknęły starała się o nich nie myśleć skupiając energię oraz myśli na codziennych czynnościach i obowiązkach jakie na niej spoczywały. Wychodziła do ludzi, poznawała nowe osoby byleby tylko nie zostać sam na sam z własnym umysłem i sercem, które uparcie wędrowały ku Julianowi. Dziwny dreszcz przeszył ciało dziewczyny wywołując gęsią skórkę. Mimochodem spięła mięśnie zaciskając drobne dłonie w piąstki, zupełnie nie miała pojęcia czego może spodziewać się po tym miejscu, a dodatkowo jej umysł nurtowała myśl, kim jest tajemniczy nadawca listu. Obudziło się w niej dziwne uczucie, jakby mówiące iż nie jest tu już sama, serce w piersi dziewczyny biło coraz to szybciej, zupełnie jakby miało zaraz zmiażdżyć żebra. Poziom adrenaliny we krwi znacznie wzrósł zmuszając umysł do intensywniejszego myślenia. Nieświadomie wstrzymała oddech nasłuchując dźwięków, które mogłyby wskazać na ewentualnego intruza, lecz poza dźwiękami gramofonu nie usłyszała nic. Podskoczyła delikatnie kiedy nagle grana piosenka zmieniła się, wtedy kątem oka dostrzegła ruch, mimowolnie odwróciła się kierując dłoń i zaciskając ją na drewnianej różdżce, gotowa odeprzeć ewentualny atak. Nagle zamarła. W półmroku dostrzegła postać, tak dobrze jej znaną, która za każdym razem wywoływała wiele negatywnych emocji, że ciężko było zatrzymać gorzkie słowa cisnące się na usta. Przez dłuższą chwilę twarz dziewczyny była czystym wyrazem zaskoczenia malującym się również w zielonych tęczówkach, które w chwili gdy Gabrielle uświadomiła sobie z kim ma do czynienia powoli zaczynały wyrażać niechęć. Patrzył na nią z delikatnym uśmiechem na ustach, który był tak odmienny od miny, którą dane było widzieć jej podczas ich ostatniego spotkania. Później skutecznie go unikała, nie chcąc by widział, jak cierpi. Nie chciała pokazać mu, że miał rację, że nawet Julian, który przez wiele miesięcy wmawiał jej, że nie jest potworem ostatecznie zmienił zdanie, tchórząc. Strach, zmieszanie, złość i smutek wszystkie te uczucia można było wyczytać z niej niczym z otwartej księgi. Przygryzła dolną wargę, ponieważ muzyka grana w tle zupełnie niczego nie ułatwiała. Czyżby to Elijah był tajemniczym nieznajomym? Tylko czego właściwie od niej chciał? Zabawić się nią po raz kolejny, tym razem próbując innych sztuczek? Myślał może, że naiwna Gabrielle się na to nabierze? Niedoczekanie! pomyślała. W jednej chwili ogarnęła ją chęć zemsty… czystej zemsty, która mogła a nie musiała przynieść ukojenie zranionemu sercu. Postawa blondynki zmieniła się, niczego nieświadomy Swansea wciąż czekał z wyciągniętą ku niej dłonią. Tylko czy ona znajdzie w sobie tyle odwagi? Czy będzie gotowa odsłonić przed swoim wrogiem tą część natury, której sama się obawiała? Chciała zemsty. Za słowa które wypowiedział wtedy pod dębem i za to, że się sprawdziły. Chciała zemsty. Mimo wszystko niepewnie podała mu swoją dłoń, która pomimo spokoju jaki chciała zachować drżała. Kiedy skóra dziewczyny dotknęła jego, na ułamek sekundy Gabrielle pozbawiona została oddechu. Poczuła, jakby miliony drobnych wyładowań elektrycznych rozeszło się po jej ciele poczynając od zetkniętych ze sobą dłoni. Zmarszczyła delikatnie czoło patrząc na Elijaha pytająco, czy on czuł to samo? Czy może to wyobraźnia płata jej figle? Nie spodziewała się tego, mimowolnie chcąc zabrać dłoń, lecz było to już niemożliwe. - Dlaczego właśnie ty? List, to miejsce, dlaczego ty i dlaczego właśnie ja? - zapytała zachrypniętym głosem.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Kiedy po wstrzymanym rytmie oddechu zaczerpnął znów powietrza, przesycone ono było słodką, lecz nieprzytłaczającą wonią, która przyprawiła go o delikatne drżenie głosu. Wyglądała na porządnie wystraszoną i przez chwilę obawiał się, że lada moment ciśnie w niego jakimś zaklęciem – czy to w ramach samoobrony, czy po prostu dlatego, że go nie lubiła. Coś ją jednak powstrzymywało; choć na twarzy wymalowane miała całe multum silnych, a przy tym poniekąd sprzecznych emocji, ostatecznie nie sięgnęła po dzierżoną w ręce broń. Czy to oznaczało, że dostał swoją szansę? Milcząc, czekał tak długo, aż w końcu sama podała mu dłoń. Miękka, zaskakująco ciepła skóra zetknęła się z jego dłonią, która mimo że była – jak na artystę przystało – delikatna, przy jej zgrabnych palcach zdawała się być szorstka i bezkształtna. Nieidealna. Czuł jej wahanie i czuł także coś jeszcze – gęsią skórkę występującą na odsłoniętych przedramionach, wspinającą się po barkach, sięgającą karku; splótł ich palce i wyciągnął ich ręce ku boku. W chwili gdy zadała swoje pytanie, zajrzał w pociemniałe w półmroku pokoju, choć wciąż wyraźnie zielone oczy i przysunął się bliżej niej, kładąc dłoń na jej ramieniu. Przesunął po gładkiej, chłodnej skórze aż do łokcia i skłonił ją do jej uniesienia – wówczas wkradł się niemalże w jej objęcia, złożył rozgrzaną dłoń na wysokości jej łopatki i utworzył niezachwianą ramę. Przymknął powieki, aby wyczuć rytm melodii i w odpowiednim momencie poruszył się do przodu, starając się dać jej czas na wyczucie jaki powinna zrobić ruch. Wiedział przecież, że nie potrafiła tańczyć. Zdawać by się mogło, że zignorował jej pytanie, kiedy z przymkniętymi powiekami, zupełnie jakby usilnie chwytał ulotne wspomnienie, przesuwał się po parkiecie, stawiając kolejne kroki – spokojne i powolne, choć niewątpliwie niepozbawione rytmu. – Nigdy nie dokończyliśmy naszej lekcji... – wyjaśnił, otwierając jednocześnie oczy. Uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu. – Ale przede wszystkim mamy do wyjaśnienia jedną kwestię. – wspólnie zawirowali w obrocie, a potem ze sztywnej ramy przeszedł do luźniejszego chwytu, zostawiając jej nieco więcej przestrzeni dzielącej od siebie ich sylwetki. Nie na długo – po kilku krokach uniósł rękę, by mogła się obrócić, a potem ujął ją znów w swoje ramiona, ponownie odnajdując ciepłą przestrzeń na jej plecach. Miejsce, które zdawało się być stworzone dla jego dłoni... pasowała tam idealnie. Z bliska spojrzał znów w jej oczy, po czym przystanął, nie wypuszczając ją z ramy swoich rąk; dopiero wówczas odezwał się ponownie. – Dlaczego nie przyszłaś do pokoju czterech pór roku w ubiegłe walentynki? Wysłałem Ci list. – zapytał nieco drżącym głosem. Wiedział już, że nie była to jej wina, że obwiniali się nawzajem, choć prawda była taka, że żadne z nich nie wystawiło drugiego do wiatru. Potrzebował jednak usłyszeć to z jej ust, dostrzec prawdę na jej twarzy. I przede wszystkim poznać wreszcie przyczynę.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Przez ułamek sekundy umysł dziewczyny wypełniła myśl, aby przeciwko nielubianemu Krukonowi użyć różdżki, która była właściwie na wyciągnięcie jej drobnej dłoni, lecz ciekawość była znacznie silniejsza. Na dno świadomości zepchnęła niechęć, którą ewidentnie od ponad roku darzyła Elijaha, nie szczędząc mu przy tym gorzkich słów. Tylko w ostatnim czasie miała wrażenie, że coś uległo zmianie, czy to w niej, czy w nim, to nie miało znaczenia. W ostatnim czasie patrzyła na niego tak, jakby wpatrywały się w blondyna dwie osoby; analizowała jego gesty i mimikę twarzy miast słowa opuszczające usta. Gabrielle obecnie ciężko było przyznać, przede wszystkim przed samą sobą, że ogromną rolę w sposobie patrzenia na Swansea odegrał Julian. Samo wspomnienie imienia chłopaka sprawiało, że w gardle dziewczyny pojawiała się trudna do przełknięcia gula. Zawzięcie oraz cierpliwość, jakimi wykazał się chłopak były godne podziwu, zaś wspomniana wcześniej ciekawość, ale również chęć zemsty, która obudziła się w Gabrielle niczym demon zbudzony ze snu o północy zmusiły ją do tego, by zostać zamiast uciec. Skóra dłoni Elijaha wydawała się niezwykle delikatna, a mimo to nieco zbyt szorstka by nazwać ją idealną, niemniej nie to wywołało u dziewczyny największe zaskoczenie. Było nim to dziwne uczucie rozlewające się po jej ciele, wypełniające każdy atom, z których była zbudowana, zupełnie jakby zetknięcie ich dłoni wprawiało je w ruch, zmuszając do osiągnięcia szybkości o jakie nikt ich nie podejrzewał, tym samym budząc w niej uczucie rozlewającego się ciepła. Nie miała pewności, czy i on poczuł to samo. Nie była również do końca pewna, czy chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie. Mimowolnie wstrzymała oddech, a życiodajny tlen wypełnił jej płuca wypinając klatkę piersiową ku przodowi, kiedy ich palce zostały splecione. Raz po raz błądziła wzrokiem to na ich dłonie, to w niebieskie niczym płatki niezapominajek oczy Swanea, nie mogąc zapanować ani nad własnymi myślami, ani nad własnym ciałem, które całkowicie mu się poddało. Zupełnie jakby rzucił na nią urok, któremu nie mogła się oprzeć. Zielone spojrzenie Gabrielle śledziło każdy jego ruch, nie wyrażając nawet najmniejszego sprzeciwu. Było to dla niej niebywałym zjawiskiem patrząc przez pryzmat ich wszystkich spotkań poprzedzających tą chwilę. Nie odpowiedział. Zezłościło ją to, lecz nim podjęła jakąkolwiek próbę, aby dać mu to jasno do rozumienia, on położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Kiedy zaczął sunąć nią po gładkiej skórze panienka Levasseur mimochodem spięła mięśnie, a spomiędzy jej lekko rozchylonych warg wydobył się ledwo słyszalny jęk. Jego dotyk był tak niezwykle przyjemnością; elektryzujący, mamił zmysły, pozbawiał ją logicznego myślenia, a jednocześnie sprawiał wręcz fizyczny ból. Budził w niej pożądanie, którego nie powinien, o czym doskonale wiedziała, lecz nie potrafiła się temu przeciwstawić. Bez najmniejszego wahania wykonywała jego polecenia, a w chwili, kiedy znalazł się tak blisko, że wręcz mogła poczuć bijące od niego ciepło oraz ten mamiący zapach, przymknęła oczy, chłonąc z tego, jak najwięcej tylko mogła. To była chwila ich słabości, oboje byli słabi. Dopiero teraz to do niej dotarło, dopiero w momencie, gdy znalazła się w jego objęciach. Była słabsza niż przypuszczała, była słabsza niż on myślał, ale czy była tchórzem? Wszakże każdy ma przecież jakieś słabości, tylko dlaczego jej musiał być właśnie Elijah? A co z Julianem? Czy ona będąc po części magicznym stworzeniem mogła mieć więcej niż jedną słabość? Poruszył się do przodu, poczuła delikatny napór, jaki jego ciało wywarło na jej własne, wykonała podobny do niego ruch, choć ze znacznym opóźnieniem, zupełnie nie trafiając w rytm wygrywanej melodii. Mimo wszystko on nie spieszył się, dawał jej czas kolejne kroki również wykonując powoli, doskonale wiedział, że nie potrafi tańczyć. Spojrzała na niego otwierając usta, kiedy w końcu udzielił odpowiedzi na zadane, jakby wieczność temu pytanie. -To prawda, ale… – zaczęła, lecz umilkła sekundę później. Jedną kwestię, jaką kwestię?! spojrzała na niego przerażona, gorączkowo myśląc, co może mieć przez to na myśli. Zamarła w miejscu, dopiero czując mocniejsze szarpnięcie ruszyła z niego, ponownie znajdując się w ramionach chłopaka. Bała się, serce w piersi blondynki biło w szalonym tempie, a ona sama gotowa była za chwilę uciec z tego miejsca, którego powietrze było wręcz przesiąknięte emocjami. Nieświadomie zrobiła krok w tył, kiedy pytanie padło z jego ust. Musiała dać sobie dłuższą, aby sens jego słów w całości do niej dotarł, a kiedy tak się stało – zmarszczyła zaskoczona czoło. Wezbrała w niej złość. -O czym ty mówisz?! – zapytała zachrypniętym, ale dość ostrym w brzmieniu głosem, nawet jeśli próbowała oddalić się od niego o kolejne kilka centymetrów, Elijah nie pozwolił na to. Czuła jego opór. -Nie dostałam żadnego listu… nie napisałeś żadnego listu… nie napisałeś nic! – warknęła, zarzucając mu kłamstwo. –Jak idiotka czekałam do północy, aż w końcu się odezwiesz, ale nie… wielki, przystojny Elijah Swansea gdzieś miał zwykłą nastolatkę!!! – była wręcz wściekła, dlaczego poruszał ten temat? Dlaczego zwyczajnie nie dał jej o sobie zapomnieć? Chciał, by ponownie przeżywała to, co czuła wtedy? Wchodziło mu to niezwykle dobrze. Poczuła jakby po raz kolejny dostała w twarz, zupełnie, jak tamtej nocy, kiedy wyczekiwana odpowiedź nigdy nie nadeszła. -Potraktowałeś mnie… potraktowałeś… złamałeś mi wtedy serce. – wyznała i choć furia powoli wyciągała po nią swoje czarne szpony, ostatecznie jej głos załamał się, przepełniony ogromem żalu oraz smutku. Nieprzerwanie wpatrywała się w błękitne oczy chłopaka… niezapominajki. -Później zacząłeś traktować, jak zło konieczne, jak COŚ, czego nawet kijem być nie dotknął… potem powiedziałeś, że kryje się we mnie pustka i… I miałeś rację, a teraz mnie puść. – próbowała wyrwać się z jego objęć, nie chciała tu być, nie z nim.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie byli jeszcze idealnie dopasowani, ale był przekonany, że to zaledwie kwestia ćwiczeń – mimo że nie znali swoich zachowań na parkiecie, a do tego Gabrielle nieszczególnie potrafiła poruszać się w sposób wykraczający poza klasyczne imprezy, udało im się nie podeptać nawzajem; było to spore osiągnięcie i dawało dobre rokowania na przyszłość. Prowadził ją, a ona dopasowywała się do jego ruchów na tyle, na ile potrafiła. Ważniejsza jednak niż same kroki była bliskość, jaką pierwszy raz odkąd tylko pamiętał udało mu się z nią nawiązać. Świadomość, że trzyma w ramionach Abeille, skłaniała jego serce do wybijania szaleńczego rytmu. Nie spodziewał się, że przyjmie to dobrze... on sam miał przecież dużo czasu na przemyślenia, a i tak wciąż zdarzało mu się gubić w tym wszystkim, jakby tyle co o wszystkim się dowiedział. To, co właśnie jej powiedział musiało być szokujące, burzyło wszak wszystko co wyrobili w swojej wzajemnej, niestety wrogiej relacji przez ostatni rok. Wszedł z butami w jej życie i po raz pierwszy robił to świadomie... i jakkolwiek chciałby oszczędzić jej złości i smutku, tak wiedział, że lepszy sposób zwyczajnie nie istnieje. Pozwalał jej na złość, na uniesiony ton głosu i gniewne warknięcia, na słowa, które były dlań nieprzyjemne; jedyne czego z całą stanowczością jej odmawiał to uwolnienie się z jego ramion – nie mógł na to pozwolić, bo czuł, że jeśli pozwoli jej teraz odejść, straci ją już na zawsze. Powoli pokręcił głową, nie przerywając wzrokowego kontaktu. – Czekałem na Ciebie półtorej godziny, ale do mnie nie przyszłaś. To był trudny czas, zaufałem Ci wtedy i... – westchnął, bo w jego głosie rozbrzmiała gorycz, której sobie tu nie życzył. Merlinie, przerabiał temat tamtych walentynek setki razy, dlaczego wciąż tak silnie to w nim siedziało? Dostał kosza od Esther, a zaledwie tydzień później dała mu go Gabrielle; długo nie potrafił się wtedy pozbierać, lecz zdawałoby się, że w końcu mu się to udało. Urwał i wziął głęboki, uspokajający wdech. – to nieporozumienie, nie rozumiesz? Nie wiem co stało się z listem, moja sowa musiała coś spieprzyć, zresztą nie pierwszy raz. Przesunął końcówką języka po wargach, słuchając jej i jednocześnie dobierając odpowiednie słowa. To, co powiedziała, sprawiło mu swego rodzaju ból – okropnie żałował wypowiedzianych pod dębem słów, wstydził się tego w jaki sposób się wtedy zachował... nie powinien być takim chamem wobec jakiejkolwiek kobiety, bez względu na to, czy była jego przyjaciółką, czy największym wrogiem. – Nie jestem święty, popełniam błędy, ale staram się nad nimi pracować... i właśnie dlatego Cię nie puszczę... do licha ciężkiego! Nie! Nie miałem racji – choć nie podniósł głosu, wypowiedział te słowa normalnie, co wobec wcześniejszego cichego tonu rozbrzmiało ze zdumiewającą siłą. Zsunął dłoń z jej pleców, puścił również jej palce, ale zrobił to tylko po to, by umiejscowić obie dłonie na jej ramionach. Zacisnął na nich palce, starając się przy tym uważać, aby nie sprawić jej bólu. Nachylił się nad nią, równając ze sobą ich twarze. – Nie jesteś pusta, jesteś piękna. Piękna wewnątrz. Żałuję, że przez tyle czasu byłem zbyt ślepy, żeby móc to dostrzec. Powiedziałaś, że ucieczka nie jest rozwiązaniem, ale daje trochę czasu, by dowiedzieć się, przed czym uciekamy... ja powiedziałem, że możesz uciekać w nieskończoność, ale wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie Cię życie. Wciąż tak uważam, a Ty? Zmieniłaś już zdanie? – cytował treść pierwszych listów, które ze sobą wymienili... znał je na pamięć, nie potrafiłby zliczyć ile razy przesuwał wzrokiem po linii kreślonych jej ręką liter, ile razy trzymał w palcach cienką kartkę, która była dla niego tak istotna. Słowa te wypowiedział szybko, gorączkowo, tak żeby nie była w stanie przeszkodzić mu w ich wypowiedzeniu.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie byli idealni, nie byli do siebie tak dopasowani, jakby może tego oczekiwali, a jednak stawiając niepewne, pełne zwątpienia kroki Gabrielle była tak blisko Krukona, jak nigdy wcześniej. Blondynkę przerażała myśl, że mimo całej niechęci jaką wobec niego odczuwała w jego ramionach czuła się niezwykle dobrze i o zgrozo - bezpiecznie. Świadomość własnych myśli uderzyła w nią ze znaczną siłą, zaś w zielonych tęczówkach pojawił się strach, który chcąc ukryć opuściła delikatnie głowę patrząc na ich porywające się stopy. Nie powinna w jego obecności czuć tych wszystkich emocji, które teraz niczym górska lawina niszczyły wszystko na swojej drodze doprowadzając do zachwiania rzeczywistości w jakiej dotąd żyli. Teoretycznie dziewczynie łatwiej było go nienawidzić niż ponownie obdarzyć jakimkolwiek pozytywnym uczuciem, zwłaszcza z jej ciałem wyrabiał co chciał, budząc uczucia, mamiąc zmysły, nie chciała tego. Była tylko jedna osoba, której obecność powinna tak na nią działać. Była tylko jedna osoba przy której powinna czuć się w taki sposób, lecz owa osoba mimo, że istniała nigdy się przy niej nie pojawiła. Zaciągając się powietrzem wypełnionym jego zapachem uświadomiła sobie, że mógłby to być zapach Juliana. Niepowtarzalna, zupełnie jak on sam mieszanka perfum i osobliwego zapachu skóry. Mimo wszystko Julian nie był Elijahem, zaś Elijah nie mógł być Julianem, powinna o tym pamiętać, naiwnie nie zdając sobie sprawy w jak okrutny sposób los zakpił z ich obojga. Nie miała pojęcia, jakie powody kierują Krukonem, jaki w tym wszystkim co działo się właśnie teraz ukryty był cel. Nawet przez myśl jej nie przyszło, że lada chwila pozna prawdę o swoim ukochanym. Pozwalał jej na wszystko, nawet na złość która była aż nazbyt oczywista w jej głosie i postawie. Po raz kolejny wykazał się spokojem i cierpliwością, których próżno było szukać u panienki Levasseur. Każde kolejne słowo wypowiedziane przez blondyna sprawiało, że na czole Gabrielle pojawiła się kolejna zmarszczka będąca wyrazem zwątpienia. Tylko czy dotyczyło ono wydarzeń z poprzedniego roku czy może słów, które wypowiadał Swansea? - Nie rozumiem, nie widzę… Co za różnica? - zapytała nadal nie mając pojęcia do czego, całym swoim wywodem chłopak zmierza. -To niczego nie zmienia. To już przeszłość, coś co się stało i nie dostanie - oznajmiła, choć wątpliwości które się w niej zrodziły były trudne do przełknięcia. A może rzeczywiście los dał im szansę by naprawić przeszłość? Potrząsnęła przecząco głową na niedorzeczność owych myśli, już nic nie mogli zmienić, w każdym razie nie było to takie łatwe jak Elijah myślał. Nawet jeśli mogli mieć szansę, to dawno już została przekreśla, wszakże swoje uczucia Gabrielle ulokowała w kimś innym, tak niepodobnym do Elijaha, że ciężko byłoby przebić to uczucie. Lawirowali między sprzecznymi uczuciami, budziły się w niej, wybuchły niczym wulkan by po chwili się uspokoić. Ciężko było odnaleźć to, które górowało ponad wszystkimi, to które wybijałoby się. Nie skomentowała jego kolejnych słów, zwyczajnie nie chciała tego robić, gdyż nawet zaprzeczenie wywoływało u niej ból, zwłaszcza po nieudanym spotkaniu z Julianem. Spojrzała na niego pytająco, kiedy położył dłonie na jej ramionach zaciskając na nich swoje długie palce. Jego twarz znajdowała się zbyt blisko, w momencie gdy obniżył się do jej poziomu. Nie była na to gotowa. Nie była gotowa w nawet najmniejszym stopniu by usłyszeć właśnie te słowa z ust Elijaha. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego. Moc owych słów sprawiła, że kolana się pod nią ugięły i gdyby nie silny uchwyt chłopaka Gabrielle osunęłaby się drewniany parkiet. Odebrał jej oddech, odebrał jej wszystkie pokłady siły jakie w sobie na co dzień miała, a potrzeba ucieczki stała się jeszcze większą niż kilka sekund temu. Znała te słowa na pamięć, wryły się w jej podświadomość niczym tatuaż zmuszając często do zmiany działania. - Aleee… A… Ale jak… ty - nie była w stanie sklecić chociażby jednego sensownego zdania. Czuła się, jakby osoba Elijaha otaczała ją ze wszystkich stron odcinając każdą drogę ucieczki. Zamilkła, przymknęła powieki by gorączkowe myśli zalały umysł. Niebieskie oczy, siostra. Jestem podobny. Przeżyłem coś podobnego. dopiero teraz wszystko zaczęło jej się układać w całość. Był tam, Elijah był wtedy w knajpce gdzie umówiona była z Julianem. Wtedy też on ją wstawił uciekając niczym tchórz,teraz wiedziała dlaczego. - Julian - wyszeptała, nie otwierając oczu, bojąc się tego kogo może przed sobą ujrzeć. Elijah to Julian. powiedziała do siebie w myślach. Mimowolnie poczuła jeszcze większe przerażenie, bo jeśli to była prawda, to Krukon wiedział o niej wszystko, wiedział kim, czym jest, wiedział, że jest potworem. Otworzyła powieki, zieleń jej oczu była tak hipnotyzująca, wręcz nienaturalna, nieporównywalna do żadnego koloru znanego ludzkości. Myśl ta przyszła nagle, pojawiła się znikąd, zawładnęła jej umysłem, a serce bijące w klatce piersiowej blondynki swoimi rytmicznymi uderzeniami wtórowało jej. Zupełnie jakby pierwszy raz od ponad roku ono i rozum tworzyły jedność, pierwszy raz były zgodne w pojmowania Jul… Elijaha Swansea. Ponad wszystko, ponad strach jaki odczuwała wybijało się inne uczucie; niezrozumiałe, budzące lęk, a jednocześnie ekscytujące. Był na wyciągnięcie ręki, musiała tylko go pochwycić, zamknąć w szczelnym uścisku i nie pozwolić, by uciekł chociaż przez tą jedną, nic nieznacząca w morzu innych sekundę. Przygryzła dolną wargę, niepewna swojej decyzji, tak szalonej, irracjonalnej, że wręcz wątpiła, ażeby mogła przyjść jej do głowy w szarej, pełnej sprzeczności oraz otwartej wojny okraszonej rozdzierającymi duszę słowami rzeczywistości. Zrobiła krok w jego stronę, z wahaniem który do niej nie pasował, zdała sobie z niego sprawę dopiero kiedy podeszła jej butów dotknęła twardego drewna. Twarz miała spokojną, można doszukać się na niej było nawet delikatnego uśmiechu, choć w zielonych tęczówkach dojrzeć można było przebłysk strachu. Przyglądała mu się badawczo błądząc spojrzeniem od jego oczu to miękkich ust. Chciała sprawdzić ich fakturę, przekonać się jakie są. Z każdą sekundą była coraz bliżej, w powietrzu wyczuć można było tą magnetyczną siłę, która ich do siebie przyciągała. Jego twarz była na wysokości jej, jednak zamiast zasmakować w jego ustach, złożyła delikatny, niczym muśnięcie skrzydeł motyla pocałunek na jego policzku. - Ja już zawsze będę uciekać. Nie zmienisz tego - wyszeptała robiąc krok w tył, na który zbyt zaskoczony zachowaniem dziewczyny pozwolił. Nie było to w żadnym wypadku zagranie, lecz naturalna reakcja, wskazująca na niepewność którą wciąż w sobie miała. Odkrycie prawdziwej tożsamości Juliana… Zdawało się że przyjęła to nad wyraz dobrze, choć rzeczywistość była inna, ona sama nie była gotowa by pokazać prawdę Elijahowi. Mimo wypowiedzianych słów pozostała w miejscu, zupełnie jakby czekała na ruch chłopaka i w rzeczy samej tak było. Blondynka świadomie oddała mu prawo wyboru ich dalszej drogi, nawet jeśli jej różowe wargi wciąż mówiły o ucieczce.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie potrafił przewidzieć w jaki sposób zareaguje; ba, nie wiedział nawet, czy mówienie jej o wszystkim już teraz jest dobrym pomysłem. Jego plan kończył się na zwabieniu jej tutaj i rozpoczęciu rozmowy, teraz musiał zaś działać po omacku, nie mając żadnej pewności, że nie postawi fałszywego kroku. Robił i mówił to co uważał za słuszne, a szczerość wydała mu się w tym momencie najlepszym możliwym rozwiązaniem. Zasługiwała na nią, do licha ciężkiego – nawet jeśli po wszystkim nie będzie chciała go znać, zwróci jej to, czego pozbawił jej ostatnim razem... odsłoni się przed nią, tak jak i ona odsłoniła się przed nim ostatnim razem. Skrycie liczył, że nie zrani go z równą co on sam mocą, lecz wiedział, że gdyby jednak to uczyniła, po stokroć sobie na to zasłużył. Poczuł jak słabnie w jego ramionach i odruchowo wzmocnił uścisk, nie pozwalając jej osunąć się na ziemię. Zwalczył w sobie odruch przytulenia jej do siebie, czując, że nie byłoby to wobec niej w porządku – nie chciał wykorzystywać chwili jej słabości, nawet jeśli miał na myśli jedynie okazanie jej wsparcia. Chwytał wzrokiem każdą emocję wyrysowaną na jej twarzy, bezskutecznie próbując rozgryźć co czuje w tym momencie. Pociły mu się dłonie i czuł, że stres zaczyna spinać kolejne jego mięśnie do tego stopnia, że nawet regulowany oddech nie był w stanie przywrócić mu namiastki spokoju. Wyszeptała tak dobrze znane im obojgu imię, a on nie wiedział kim wolał być w tym momencie; żaden z nich... żadna wersja jego samego nie była idealna i obie miały już splamiony honor. Zyskał szansę, w pewnym sensie dał życie Julianowi, a jednak nawet dysponując tak dużą mocą sprawczą, skrzywdził ją pod każdą postacią. Nie tak miało być. Rozchylił wargi, ale słowa nie nadeszły; nie ugrzęzły nawet w jego gardle, zwyczajnie wcale nie pojawiły się w jego głowie. Nie wiedział co miałby powiedzieć, aby jakkolwiek naprawić swoją sytuację. Od zawsze lepiej niż mówienie wychodziła mu cisza. Więc milczał. Nie z uporu, a konieczności i może też po to, żeby niczego nie zniszczyć, zwłaszcza że po chwili słabości, Abeil... Gabrielle zdawała się... uśmiechać? Czas zadawał się zwalniać, każdy ułamek sekundy trwał coraz dłużej i dłużej, aż w końcu zbliżyła się doń na tyle, by móc musnąć jego policzek. Potem wszystko przyspieszyło, sprawiając, że rzeczywistość zdała mu się nagle tak gwałtowna, że nie potrafił się w niej odnaleźć. Nim pojął w pełni co się właśnie stało, ona już cofnęła się o krok. Kiedy wypuścił ją ze swoich ramion? Nie wiedział. Zmarszczył brwi, śląc jej pytające spojrzenie; czy w coś właśnie grała? Czy rzeczywiście była tak spokojna, na jaką wyglądała? Nie umiał zrozumieć jakim cudem trzymała emocje na wodzy, skoro nawet jemu, osobie uchodzącej za opanowaną, nie udało się to w najmniejszym stopniu. Był wtedy zdruzgotany, a tymczasem ona... stała przed nim, tak po prostu, jak gdyby nigdy nic. Przełknął ślinę, wprawiając w ruch jabłko Adama i wsunął palce do usytuowanej na piersi kieszeni kieszeni, po krótkiej chwili jej przeszukiwania wyjmując mały skrawek pergaminu, nie większy niż długość jednego palca i szerokość dwóch. Przyczepiona była do niego zasuszona niezapominajka pozbawiona jednego płatka oraz ów płatek doklejony w rogu. Widać było, że idealnie wpasowuje się w kształt delikatnego kwiatu. – Więc pozwól mi uciekać z Tobą. – powiedział, odnajdując w sobie niespodziewane pokłady pewności siebie. Nie zadrżał mu głos, nie zabrakło mu słów... łagodny ton rozbrzmiał wyraźnie i nie był bynajmniej cichy. Jednocześnie ze słowami postąpił krok naprzód, wyciągając ku niej pergamin z niezapominajką. Nie miał bukietu i to musiało mu wystarczyć.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Twarz dziewczyny wydawała się być zbyt spokojna, można by rzec, iż jej reakcja była zaskakująca, wręcz nieprawdopodobna i nieadekwatna do sytuacji. Właśnie odkryła, że oto przed nią stoi jej najzacieklejszy wróg oraz ukochany w jednej postaci. Widząc przed sobą twarz Elijaha, nie dała po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnęła nią ta informacja, powoli zatracała się w myśli, że świat jej zwyczajnie nienawidzi, a los obrał sobie ją za cel, chcąc udowodnić…, tylko co właściwie? Powoli traciła pewność, że ich przypadkowe spotkania, takie właśnie są. Czyżby przewrtone fatum chciała im dać coś do zrozumienia, jednak oni pełni dumy wciąż podążają niewłaściwą ścieżką? Prawda; od zawsze wolała ją dużo bardziej niż najpiękniejsze kłamstwo, jednak w obliczu owej prawdy, która właśnie przewracała jej życie do góry nogami, miała zgoła odmienne zdanie. Czy wolała żyć w kłamstwie, nieświadoma kim tak naprawdę jest Julian? Czy wolała mieć złamane serce przez nieznajomego? Właściwie pogodziła się z tym, a przynajmniej tak się jej zdawało. Tymczasem stał przed nią Julian; czuły, troskliwy oraz pełen zrozumienia chłopak w postaci Elijaha – najbardziej nieczułego i bezczelnego. Miała ogromny mętlik w głowie, zbyt wiele sprzecznych emocji budziło się w sercu Gabrielle, aby mogła pośród nich odnaleźć te właściwe. Czuła się słaba, zbyt słaba by podjąć jakąkolwiek decyzję; chciała uciekać i zostać, chciała znaleźć się w jego ramionach i stać najdalej jak tylko jest to możliwe, chciała patrzeć w jego niebieskie oczy, a jednocześnie uciekać spojrzeniem. Nie radziła sobie z tą prawdą, będąc jednocześnie pod wrażeniem szczerości, na którą zdobył się Krukon. Skąd wziął siłę na to, by dokonać czegoś takiego? Gabrielle nie była pewna czy będąc na jego miejscu zdobyłaby się na coś podobnego. Nie była również pewna tego, jakimi uczuciami go teraz darzy. Kocha czy nienawidzi? A może jedno i drugie? Po chwili zapadła między nimi cisza, niczym niezmącona, pośród której poza ich oddechami nie można było usłyszeć zupełnie nic. Nawet muzyka, która jeszcze niedawno rozbrzmiewała nadając rytm ich krokom umilkła. Elijah milczał, wpatrując się w nią z wyrazem twarzy, którego do tej pory nie dane było jej oglądać; pozbawiony był on jawnej niechęci oraz wrogości, które sprawiały, że niebieskie oczy pochmurniały przypominając barwą burzowe chmury, miast niebieskich płatków niezapominajki. Uważnie obserwowała każdy wykonany przez blondyna gest, zastanawiając się czy nie jest to jego kolejna gra, czy może Julian nie był grą. Ale przecież stał tu przed nią, obnażając się jak nigdy dotąd, ukazując swoje drugie oblicze, które – o ironio- doskonale znała. Nawet przez sekundę nie dopuszczała do siebie myśli, że Elio może być Julianem, w jej mniemaniu byli zupełnie inni, byli przeciwieństwami, ale czy Elijah nie mógł powiedzieć o niej i Abeille tego samego? Sięgnął do kieszeni, więc mimowolnie zrobiła pół kroku w tył. Po chwili wyjął z niej mały skrawek pergaminu, ciężko było dostrzec co też on ze sobą niesie. Otworzyła szerzej oczy zaskoczona wypowiadanymi słowami, wyciągnęła przed sobie drżącą dłoń, na której ułożył on kawałek pergaminu z przyklejonym do niego kwiatem niezapominajki, pozbawiony płatku, który znajdował się poniżej. Moment, w którym dodarło do niej skąd ów płatek ma był zaskakujący, jednak większym zaskoczeniem było zdanie przez niego wypowiadane. Uniosła wzrok napotykając spojrzenie Swansea i nie ważne, jak bardzo chciała wyrazić zgodę na to, by uciekali razem – nie potrafiła tego zrobić. Wszystko było dla niej zbyt skomplikowane, zbyt zagmatwane. Kim była dla Elijaha? Doskonale wiedziała kim jest dla Juliana, wszakże jego ostatnie listy były aż nazbyt oczywiste, zawierały słowa tak doskonale oddające jej uczucia, jednak czy tymi samymi uczuciami mogła darzyć Krukona? -Ja… ja… wybacz – odparła wciąż nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów, wciąż nie będąc pewną… niczego, jednocześnie zamknęła w swojej drobnej dłoni kawałek pergaminu muskając skórę chłopaka. Czuła wręcz palącą potrzebę znalezienia się blisko niego, jednak nie wykonała ku temu żadnego kroku. Wyraz twarzy blondynki zmienił się, zaskoczenie ustąpiło, a miast niego pojawił się dziwny, niezrozumiały grymas. Gabrielle balansowała między uczuciami a zdrowym rozsądkiem, który dziwnym trafem brzmiał w jej głowie, jak głos bliźniaczki Elijaha. -Mam kogoś- wypaliła nagle, zmuszając się do kłamstwa, z którego nie była dumna. Po raz pierwszy w życiu okłamała kogoś, kto był dla niej szalenie ważny, z uporem maniaka wmawiając sobie, że tak będzie lepiej. Słowa wypowiedziała z niebywałą trudnością, prawie się nimi dławiąc. Chciała chronić blondyna przed samą sobą, nie powinien był wyznawać prawdy, powinien zapomnieć o niej, tak jak prosiła w ostatnim liście. Dlaczego to zignorował?
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Odnajdywał swoją szansę w tym, że jeszcze stąd nie wyszła; gdyby nienawidziła go w jakimkolwiek stopniu i rzeczywiście chciała od niego uciec, już by to zrobiła – nie zatrzymywał jej przecież żadnym gestem, ani nie zagradzał jej drogi. Nie był aż tak zdesperowany... zresztą nawet jeśli, to zdecydowanie potrafił uszanować jej prawo wyboru i wolność, której nie miał prawa jej odbierać. Ani on, ani nikt inny. Widział, że nie była całkiem obojętna, czy to na sam gest, czy na niego samego. Obserwował ją czujnie i choć nie potrafił może wyciągać idealnie trafnych wniosków, dostrzegł, że szuka przypadkowego kontaktu, że nie boi się patrzeć mu w oczy... aż do momentu, gdy powiedziała, że kogoś ma. Wstrzymał oddech, początkowo wierząc w jej słowa. Poczuł, że coś w nim więdnie, usycha – umiera; dopiero po chwili zaczął układać elementy układanki w całość. Abeille, którą znał nie potrafiłaby tak szybko zmienić obiekt swoich uczuć. Wyciągając ten wniosek, musiał co prawda założyć, że poprzez listy poznał prawdziwą Gabrielle, nie wykreowany przez nią wizerunek... musiał zaufać, że nie jest taka, za jaką brała ją jego siostra, a w obliczu siły więzi łączącej go z bliźniaczką, nie było to proste. Dostrzegł brak kontaktu wzrokowego, dosłyszał trudność z jaką przyszło jej wypowiedzieć te słowa. Widział zmianę w wyrazie jej twarzy, choć nie potrafił określić na czym ona polegała. Gabrielle nie była dobrym kłamcą. – Kłamiesz – szepnął tak cicho, że byle szmer byłby w stanie go zagłuszyć – kłamiesz i nie mam pojęcia dlaczego to robisz. – dodał głośniej; w jego głosie słychać było napięcie powstałe wskutek jej słów. Zdążył się rozluźnić, uwierzyć, że będzie lepiej, a wtedy ona... Wsunąwszy ręce do kieszeni, westchnął ciężko. – Przecież Cię nie zmuszę – popatrzył na nią jeszcze przez moment, zaciskając wargi – czy to w złości, czy w smutku, czy ze zwykłej bezsilności – a potem odwrócił się na pięcie i ruszył ku wyjściu. Trzymając dłoń na klamce, zatrzymał się na moment. – Daj znać kiedy coś się zmieni – dodał i wyszedł, zostawiając ją w półmroku pomieszczenia. Nie poddał się, do cholery. Nie poddał się i nie podda. Przegrał bitwę, ale ta wojna miała trwać dalej.
| z/t
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie potrafiła zignorować budzących się w sercu obaw, nie potrafiła stłamsić w sobie strachu i nie potrafiła dać sobie szansy na miłość. Była tchórzem, uświadomiła sobie to w chwili kiedy jej usta opuściły okrutne słowa, usprawiedliwiała je troską o Elijaha, ale czy w rzeczywistości nie osiągnęła odwrotnego efektu? Czy nie raniła go, tak bardzo, jak raniła samą siebie? Znał ją, znał ją lepiej niż ktokolwiek inny, wszakże przed Julianem otworzyła się w pełni, wiedział on o niej wszystko, co było tylko możliwe. Elijah to wiedział, doskonale zdając sobie sprawę z tego, czym… kim jest, a jednak stał tu przed nią gotowy do walki o jej serce, które już posiadł. Wydawał się być nieświadomy tego, dzięki czemu mogą mieć nad nim chwilową przewagę, szybko ją tracąc, gdy zarzucił jej kłamstwo. Jak mogła być tak głupia i naiwna, że w nie uwierzy? Warknęła na siebie w myślach. Ostatnimi siłami powstrzymała dłoń, która mimowolnie drgnęła słysząc pełen napięcia głos Krukona. Nabrała powietrza w płuca kierując swoją twarz w bok, by nie musieć patrzeć w jego oczy. Bała się tego, co może w nich ujrzeć, serce w piersi dziewczyny biło, jak oszalałe. Chciała coś powiedzieć, chciała, by został, jednak zamiast coś zrobić po prostu stała w milczeniu. Zieleń jej oczu przysłoniły wzbierające w nich łzy. Nie chciała przy nim płakać, a on jakby czując to, obrócił się na pięcie i ruszył ku wyjściu. Nawet wtedy nie podniosła spojrzenia, przegrała. Właśnie była świadkiem własnego upadku, do którego mimochodem doprowadziła. Minęła sekunda; jedna, druga, trzecia, jej serce powoli zwalniało, lecz wciąż nie słyszała dźwięku zamykanych drzwi, niepewnie odgarnęła blond kosmyki z twarzy, a wtedy odezwał się. Wprawił jej serce w szybsze bicie, dając nadzieję. Teraz to od niej zależało, co będzie dalej. Szkoda, że sama tego nie potrafiła określić. Wojna trwała dalej, choć przybrała zaskakujący obrót.
Zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia posta Mistrza Gry do tej samej godziny 3 dni później (tudzież po prostu 72 godziny). W razie potrzeby pytania kierujcie do @Riley Fairwyn.
Killa zupełnie zapomniała o czymś takim jak Klub Durnia. Za dużo miała rzeczy na głowie, nowy niechciany narzeczony, zajęcia, prace domowe, tarcie ziół i tworzenie nowych maści, i jeszcze wiele, wiele innych rzeczy, co to całkowicie zabierały czas oraz wysysały z młodego czarodzieja siły witalne. W każdym razie dalej była pozytywnie nastawiona do całego przedsięwzięcia, a kiedy na tablicy ogłoszeń pojawiła się informacja o rozgrywkach to się zapisała, bo może jej się przyda ten chwilowy odpoczynek i socjalizowanie z jakimiś nieznanymi osobami, może akurat trafi na kogoś ciekawego z wymiany i będzie mogła wymienić z tą nieznajomą, nową osobą jakimiś ciekawostkami o świecie, nigdy nie wiadomo. Pojawiła się pierwsza oczywiście, siadła sobie w pięknym, świetlistym pokoju i kiedy jej gracze dołączyli do stanowiska, kiwnęła im jedynie głową, uśmiechając przesympatycznie. I szybko przeszła do rozgrywania, bo w końcu po to się tam spotkali, prawda?
Można powiedzieć, że brakowało jej w życiu rozrywki. Ostatnio właściwie biegała pomiędzy salami, nadrabiając zajęcia i w tym wszystkim gubiła gdzieś siebie, pomiędzy zapisanymi pergaminami, obwolutami ksiąg przykurzonych grubą warstwą pyłu i późnymi wieczorami spędzonymi w bibliotece. Ale, hej, kto powiedział, że będzie łatwo? Studiowanie wdawało się jej we znaki - chociaż jej wybujała ambicja wyła z radości, to Rowan stawała się coraz bardziej zmęczona. Snuła się posępna po zamku i całkowitym przypadkiem znalazła się przy tablicy z ogłoszeniami. - Cholera - mruknęła, kiedy jej wzrok padł na nieco pogniecioną kartkę o Durniu. Przesunęła wzrok na malutki dopisek "Rudy ze Slytherinu jest durniem", który krążył po kartce, prawdopodobnie zaczarowany zaklęciem umykającym. No tak, zapomniała o Klubie. Gdzieś jej umknęło, że dziś jej kolej, by rozegrać partyjkę z zupełnie nieznajomymi jej osobami. Jak ja uwielbiam poznawać ludzi. Wywróciła oczami i czym prędzej pobiegła do świetlistego pokoju, prawie gubiąc przy okazji krawat od szkolnego mundurka. Prawie westchnęła (prawie, bo nie pozwoliła sobie na taki otwarty podziw), na widok mroku rozświetlonego tysiącami fruwających światełek. Idealne miejsce na schadzkę. Kto wie, może dzisiejsza partyjka zakończy się czymś przyjemniejszym niż wygraną. Ślizgonka przeniosła spojrzenie na obecną w pokoju dziewczynę. - Umm... cześć. Wybacz za... spóźnienie? - Właściwie nie była pewna czy się spóźniła, bo widocznie brakowało im jeszcze trzeciej osoby. Świetnie, że był jeszcze ktoś, kto mniej przejmował się zasadami i zegarkiem. Nie odwracając twarzy od dziewczyny, Ro przysiadła na podłodze, przeszywając Killa Ó Ceithearnaigh wzrokiem. Wyglądała jak uczłowieczenie słońca, jak blask pośrodku niczego, ciepło aż od niej biło i zapraszało do interakcji. Ugh, okropne. Właściwie były teraz jak dwa przeciwieństwa, odległe sobie bieguny. Nie zastanawiając się dłużej, Rowan pośpiesznie rozegrała swój ruch, a palce zacisnęła na karcie, która jej przypadła. Mortem.