Nie, nie jest to pomieszczenie wypełnione światłem - wręcz przeciwnie. Panuje tutaj idealny mrok, rozświetlany... świetlikami, które latają pod sufitem, dając żółto-zielonkawe, punktowe oświetlenie. Zapewne stąd nazwa pokoju. Podłoga nie jest z kamienia - położony na niej parkiet jest wymarzonym do tańczenia. Pod ścianami ustawione są sofy, a obok nich, na środku, stoi mały, drewniany stolik. W rogu znajduje się gramofon, który sam gra i w którym nie da się zmienić płyty. Puszcza on muzykę w zależności od charakteru i nastroju osób w nim przebywających. Podsumowując - idealne miejsce na potańcówkę.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Kiedy wchodzisz do pomieszczenia, zauważasz świetliki, które rozświetlają mrok otulający całokształt pokoju. O dziwo te znajdują w Tobie idealnego towarzysza - starają się otulić w jakikolwiek sposób światełkiem, tym samym siadając na ramionach, rękach, nogach, nawet włosach. Co najśmieszniejsze - nie możesz w żaden sposób pozbyć się nieproszonych wówczas gości. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje trzy następne posty.
2 - Gdy wchodzisz do pokoju, gramofon nie wiadomo dlaczego cichnie, mimo że znajdująca się w nim płyta normalnie kręci się i nic nie wskazuje na to, by się zepsuł. Może twój dzisiejszy nastrój jest dla tego miejsca wyjątkowo nieodgadniony? Muzyka rozbrzmi ponownie dopiero po trzech twoich postach.
3 - Niezależnie od przyczyny, w wyniku której znalazłeś się w tymże pokoju, bawisz się co najmniej doskonale. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - w pewnym momencie zauważasz błysk na podłodze, a do Twojej kieszeni, kiedy to postanawiasz sprawdzić, co to jest dokładnie, wpływa wówczas suma dwudziestu galeonów!nieparzysta - nie zauważasz, kiedy to z kieszeni wysuwają Ci się monety, w związku z czym tracisz dwadzieścia galeonów. Odnotuj zmianę w odpowiednim temacie.
4 - Półmrok panujący w pomieszczeniu sprzyja psikusom. Ciężko stwierdzić, czy przysadzisty poltergeist wślizgnął się do pomieszczenia przed, czy po waszym przyjściu, lecz nadszedł moment, w którym postanowił uderzyć! Na szczęście nie miał przy sobie ani jednej łajnobomby... Najpierw twoje uszy przeszył piskliwy, irytujący śmiech, następnie zostałeś uderzony w głowę małą stopą Irytka, a na koniec pod twoimi nogami wylądował dźwięk niezgody, a poltergeist wyfrunął z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez następne dwa posty twoje rozmowy będą przerywane dźwiękami kłótni płynącymi z krążącej po pomieszczeniu bombki.
5 - płynąca z gramofonu muzyka pozytywnie wpływa na Twoje nerwy. W jakiś dziwny sposób wycisza Cię, uspokaja, relaksuje i sprawia... że przez swoje dwa najbliższe posty pragniesz mówić tylko prawdę. Czemu kłamstwo miałoby kalać to błogie uczucie relaksu? Uwaga - pojawia się jedynie pragnienie, to nie jest przymus.
6 - najwyraźniej wszystkie przedmioty martwe się dzisiaj na Ciebie "uwzięły". A to stolik znajduje się za blisko Twojej stopy przez co obijasz sobie mały palec, a to prawie się potknąłeś, bowiem nie zauważyłeś zwiniętego z tej strony dywanu. Zwieńczeniem tych drażniących nieszczęść jest fakt, że jakimś cudem - dowolny sposób - stłukłeś leżący na stoliku kubek, który dodatkowo poranił Ci dłoń. Piecze!
Delikatnie dotknęła palcami wianka na swojej głowie. - Mówisz? - Spytała zadziornie, posyłając mu znaczące spojrzenie. - Widzę, że nie żałowałeś brokatu. - Dodała patrząc na swoje palce, które mieniły się teraz setkami malutkich drobinek. Najwyraźniej @Joshua Mistaen odczuł to jeszcze lepeij, gdyż po chwili nie mógł się opanować od kichania. Zaśmiała się cicho, wyglądał całkiem zabawnie w tym różowym wianku. Na chwilę, zapomniała o tym wszystkim co ją trapiło przez ostatnie dni. Była szczęśliwa, tutaj, z nim, teraz. Naprawdę dobrze było wrócić, dobrze było być znów przy nim. Ktoś kiedyś powiedział “Maybe home is nothing but two arms holding you tight when you’re at your worst.” i teraz, kiedy znalazła się w tej chorej sytuacji, czuła że "ten ktoś" miał cholerną rację. Gdyby nie Josh, prawdopodobnie już dawno rozpadłaby się na kawałki. Stała tak chwilę, pochłonięta własnymi myślami a kiedy wróciła "na ziemię", posłała mu ciepły uśmiech i niemal natychmiast przylgnęła do niego, ściskając go z całej siły. - Tęskniłam za Tobą. - Szepnęła, przymykając na chwilę oczy. Co z tego, że było tu pełno ludzi. Każdy z nich był zajęty swoimi sprawami a nawet jeśli ktoś na nich patrzył to co z tego? Przecież to nic wstydliwego ani nienormalnego. Dwoje ludzi którzy się kochają to chyba nic niezwykłego, prawda? Poza tym to tylko przytulenie. - Co robiłeś, kiedy mnie nie było? - Spytała kiedy w końcu uwolniła go z uścisku. - Jak przebudowa Hogs? Ten projekt który mi pokazywałeś, uważam że będzie wyglądać świetnie. - Dodała, uśmiechając się do niego. Była z niego dumna. To jak sobie radził, widać było, że jest z nim już lepiej. Nie chciała więc zalewać go własnymi problemami.. Chociaż o Ojcu i tak będzie mu musiała powiedzieć, w końcu zniknęła na te kilka dni bez większych wyjaśnień.. Ale to nie jest odpowiednia chwila, nie będzie im psuć zabawy. Nagle poczuła jak jej różdżka samoistnie opuszcza jej kieszeń i w kierunku innych, które już już leżały na podłodze. Poczuła się przy tym dosyć dziwnie, nie bardzo rozumiała co się właśnie stało
Zupełnie nie zauważyła, że @Oliver Denley był taki poszkodowany! Ono jakoś niespecjalnie odczuła jakikolwiek ból, może dlatego, że była do tego poniekąd przygotowana... i jakoś tam przyzwyczajona. Co te igły robią z człowiekiem. Kiedy już trochę się pośmiała, podniosła się odrobinę, opierając się na łokciu i zerkając na Olivera. Pogładziła wianek wolną ręką, żeby sprawdzić czy wszystko z nim dobrze, ale chyba był dosyć wytrzymały. Ani jeden kwiatek... czy też może jedna z tych rzeczy co w nim były, nie wyleciały. Posłała swemu partnerowi śliczny uśmiech. - Wszystko w porządku? - spytała wspaniałomyślnie, bo chyba miał jakąś nietęgą minę. Nie miała pojęcia dlaczego... ale jej myśli nie krążyły długo wokół tych spraw, bo kątem oka zobaczyła unosząc się, kolorowe chmurki z eliksirów. Och, jeszcze tyle wróżb do spróbowania... Jakoś wtedy zaczęło się układanie różdżek i Daisy pozwoliła swojej polecieć i dołączyć do reszty, a tymczasem bardziej skupiła się na innych atrakcjach. - Idziemy do oparów? - zadała pytanie chyba tylko z uprzejmości, bo przecież to było oczywiste, że idą. Pozbierali się jakoś z tej ziemi, bo to pewnie było super trudne. W końcu musieli wstać dokładnie w tym samym momencie! Daisy pierwsza wrzuciła swój włos do kociołka. Dziwnej barwy ciecz nagle zrobiła się złota i w powietrze wystrzeliły opary w kształcie galeonów. Uśmiechnęła się do tego obrazu i nawet chciała je wziąć... a wyszło z tego tyle, że jakimś cudem (znowu) straciła równowagę i zsunęła się z poduszki na której siedziała. Oczywiście pociągając za sobą Olivera. Ile razy to się jeszcze dzisiaj zdarzy? - Coś mnie dziś ciągnie do ziemi - powiedziała do chłopaka, kiedy próbowali wstać. Kątem oka zauważyła błyszczące, dziesięć galeonów na których zaraz zacisnęła łapkę.
Katherine właśnie poprawiała swój wianek na głowie i już miała odpowiedzieć Elizabeth, gdy nagle podszedł do nich @Casey Arterbury. Widocznie nie był jeszcze tak pijany jak Ślizgonka ponieważ powiedział coś niezwykle złośliwego. -Książę, wypij z nami ognistej bo zaczynasz do cholery gwiazdorzyć- burknęła po czym przycisnęła go do siebie by poczochrać mu włosy i potem podsunąć butelkę z ognistą whiskey. -Pij dokupi jestem dobra i daję swój alkohol- rozkazała uśmiechając się przy tym nadzwyczaj szeroko. Poczekała aż Casey się poczęstuje a potem odsunęła butelkę, również upijając łyk i chowając butelkę do torby. - Powiedz książę, masz tu jakąś parę? Jeśli nie to dzisiaj zostaniesz moją parą. Będziemy buntownikami na tym balu. Nie ma to jak impreza dla singli prawda?- zapytała z uśmiechem na twarzy podrygując w miejscu jakby miała jakieś owsiki albo gdyby w najgorszym wypadku płonęły jej stopy. -El, twój wianek jest idealny. Masz rację powinni dać też do wyboru czarne kwiaty, na przykład róże- powiedziała po czym rzuciła czar na wianek dziewczyny. Pojawiło się tam kilka kwiatów w kolorze idealnej wzorcowej czerni. Potem okręciła się w miejscu i nagle jej różdżka jakby uciekła ustawiając się w rzędzie w kierunku drzwi. No tak, mugole podobno układali buty, a czarodzieje, tak już było, że ich różdżki układały się w rzędzie aż do samych drzwi. Nie poczuła ani łaskotania, ani też zawrotów głowy. Jej różdżka niczego nie odczuła łącząc się z różdżką innego czarodzieja. Wzruszyła ramionami. -Kto kocha Kath?- zapytała w przestrzeń swoich przyjaciół oczywiście znając odpowiedź doskonale na to pytanie, no bo przecież kto w jej otoczeniu jej nie kochał, mógł ją tylko nienawidzieć ale wtedy kopał sobie praktycznie już własnoręcznie grób.
Kategoria: dziewczęta Suma długości: 63 i 3/4 Długość różdżki: 8 i 3/4j Rdzeń różdżki: ślina bazyliszka Drewno różdżki: dziki bez
twoja różdżka przekracza próg! dziewczęta już nie układają różdżek, czekamy na chłopców
@Casey Arterbury, ach jak brakowało tej osoby tutaj. Elizabeth słysząc jego słowa tylko wysunęła zgrabnie końcówkę swojego języka. Taki gest jest już wystarczająco nieelegancki, a ona sama przecież nie pokaże całego, jak jakaś wieśniaczka. Co to, to nie, matka właściwie nauczyła ją manier. Jednakże gdyby kochana rodzicielka to zobaczyła, chociaż tak ugrzeczniony gest, i tak by otrzymała reprymendę. Takie zachowanie nie przystoi damie. - Kath, która jest dobra... - rzekła drwiąco - Jeszcze trochę, a Puchonom będziesz buziaki rozdawać. - mówiąc ujęła swymi dłońmi skrytymi w czarnych rękawiczkach bladą twarz, po czym zaczęła posyłać w przestrzeń całusy. Na zapytanie dziewczyny odnośnie partnerki przestała rozsyłać jakże cenny gest i spojrzała na dłoń chłopaka. Nie widziała żadnej linki, czy czegoś takiego, co by łączyło go z jakąś osobą, tak jak niektórych w tym pomieszczeniu. Chyba, że się umówił z kimś. Ale po cóż, skoro miał takie niesamowite osobliwości przy sobie? Szybko rozejrzała się po sali, wykonując przy tym obrót wokół własnej osi. Nie dostrzegła nikogo innego bardziej godnego uwagi niż Russeau i May. No może jeszcze by się znalazła jedna osoba, którą była Fyodorova, ale ona była związana z jakimś gburem, który chyba nie znał kulturalnego języka. Z ich strony jedynie słychać było wulgaryzmy. On chyba taki był, a Ślizgonka, no cóż, sama panna May, chyba by posłużyła się takim okropnym słownictwem, gdyby była związana z kimś takim. Gdy Ella przestała się kręcić, w tym momencie właśnie jej wianek został trafiony zaklęciem przez Katherine. Ściągnęła go by przyjrzeć się zmianom. - Teraz lepiej. - skomentowała kiwając głową i włożyła go z powrotem. Różdżki zaczęły "latać" po pomieszczeniu aż dziw był, że jej jeszcze spokojnie była na swoim miejscu. Chyba instynktownie wyczuwała beznadzieję. Ale, ale... Po tym jak i Kath różdżka wyleciała z ręki, Elizabeth poczuła delikatne drgania swojej, która była przymocowana do jej łydki, w końcu gdzie miała schować ją, jak torebek nosić nie lubiła, a w tej sukni, którą miała na sobie inaczej się nie dało? Przez łaskotanie aż podskoczyła piszcząc przy czym wpadła na Arterbury'ego. Straciła równowagę i odruchowo złapała się chłopaka. No pięknie, jeszcze tego brakowało, by się na kogoś rzucała.
Dokładnie TAK! Seth właśnie zdobył milion punktów popisując się znajomością mugolskiej bajki. Trochę ją uprościł, jednak najważniejsze fakty były. W sumie jeśli dziewczyna miałaby być super szczera to nie za bardzo za nią przepadała. Jednak Seth wcale nie musiał o tym wiedzieć. Uśmiechnęła się szerzej kiedy wrzucał do wywaru swój włos. -W sumie całkiem do twarzy ci w tym futrze! - dodała ze śmiechem wyobrażając sobie chłopaka w całości w futerku. Jaką byłby świetną przytulanką. Musiała go chyba kiedyś w takim względzie wykorzystać. White była zmarzluchem, więc... futrzany kolega byłby jak najlepszy prezent na święta! Chyba zbyt szybko pomyślała o prezencie na święta, bo nie spostrzegła kiedy znalazła się na parkiecie. Wybuchła gromkim śmiechem kiedy z Sethem zaczęli wykonywać dzikie wygibasy. Tutaj noga w prawo, ręka w lewo. Teraz młynek rączkami... pech, że w ogóle nie pasowało to do muzyki... W każdym bądź razie musiała przyznać, że chłopak i do rozmowy, do tańca. Cieszyła się, że poznała kogoś takiego. Zabawy, gdzie losowo dostajesz partnera są świetne! Przynajmniej ona miała takie odczucia, ze swojego towarzysza była bardzo zadowolona!
Uśmiechnął się tylko na wzmiankę o futrze. Miał nadzieję że szybko mu ten efekt przejdzie, naprawdę czuł się niekomfortowo. Do tego te tańce po eliksirowych oparach, co prawda chłopak wprost uwielbiał tańczyć ale w taki sposób... Czuł że się zbłaźnił przed ludźmi no ale kurczę, nie miał na to wpływu większego, opary z kociołka zrobiły swoje. Ale na szczęście ten koszmar (tak, dla kogoś kto potrafił tańczyć i to całkiem nieźle było to koszmarem) już się skończył, więc tym razem to on postanowił nakłonić Christę do wzięcia udziału w kolejnej zabawie. No dobra, może nie była to typowo andrzejkowa zabawa jak lanie wosku czy odurzanie się oparami, ale... Kwiaty są takie kolorowe! Tym bardziej, że jakoś w pewnej chwili blondynowi lekko zakręciło się w głowie i wszystko wokół stało się jakby wyraźniejsze - to zapewne przez to, że jego różdżka postanowiła sobie uciec do tego węża. Wiedział co to polepszenie ostrości kolorów oznaczało - @Ettore Halvorsen również miał sekwoję. - Chodź na wianki - rzucił rozbawiony w sumie wszystkim co do tej pory zdarzyło mu się na tej imprezie ciągnąc swoją partnerkę w stronę stołów obłożonymi kwiatami. I to jakimi kwiatami. Sethowi dosłownie mieniło się w oczach od ilości kolorów i rodzajów kwiatów. Jakiś czas zastanawiał się jakie kolory najbardziej pasowałyby do Christy, aż w końcu po chwili zamyślenia zaczął robić tęczowy wianek. Jak się okazało nie tylko kolory dobrze dobierał, ale także same rośliny. Po skończonej robocie nałożył wianek na głowę panny White i przyjrzał jej się. - Pasuje jak ulał - wyszczerzył się radośnie do dziewczęcia.
Wianek:F jak Fantastycznie Ci Idzie
Kategoria: chłopcy Suma długości: 15 i 3/4 cali Długość różdżki: 8 i 3/4 cali Rdzeń różdżki: pióro feniksa Drewno różdżki: sekwoja
Ostatnio zmieniony przez Seth Quinn dnia Wto 22 Gru - 22:08, w całości zmieniany 1 raz
Impreza rozkręcała się naprawdę w szybkim tempie. Przed chwilą poznała dopiero tego blondyna, a tutaj już wędrowała do kolejnego zadania. Wianki... Uśmiechnęła się szeroko do Setha, uwielbiała rośliny. Właśnie z tego powodu była zadowolona. Obserwowała dokładnie każdy ruch chłopaka. Był w tym naprawdę dobry, dobierał kwiaty z wielką precyzją i dokładnością. Sama nie chciała być gorsza. Najpierw wyciągnęła ręce po frezje. Stwierdziła, że będą idealnie pasować dla Krukona. Będą symbolem radości i ogólnej atmosfery panującej na Andrzejkach. Dalej posanowiła dodać do tego konwalię. Wydawały jej się bardzo podobne do chłopaka, takie delikatne i pełne wrażliwości. Plotła wianek w skupieniu. Oczywiście jak na prawdziwych Krukonów przystało ich praca była naprawdę dokładna i bardzo ładna. -Dziękuję, jest genialny!- pochwaliła pracę kolegi. Naprawdę była pełna podziwu nad jego kunsztem. Po chwili skończyła swój i wręczyła mu. Nałożyła go na głowę, jakby był najcenniejszą koroną. Potem spojrzała na niego trochę sceptycznie.Może wianek dla Setha nie był tak kolorowy jak ten dla niej. Jednak bardzo się postarała i szczerze jej się podobał. -Co myślisz?- zapytała ze szczerym uśmiechem. Kiedy już oboje przystrojeni w kwietne wianki, zadowoleni skierowali się po napoje. Odetchnęli chwilę, gdy dziewczyna poprosiła chłopaka do tańca. Ostatnie wygibasy były świetne, bawiła się jak nigdy, jednak miała ochotę na NORMALNY TANIEC. Pociągnęła go na parkiet i zaczęli wirować!
Szczerze ucieszył się na słowa Christy o wianku który dla niej wyplótł. Nie za często miał okazję robić takie rzeczy dlatego też uznał to za wielki komplement. Gdy jego towarzyszka wieczoru również wzięła się za plecenie wianka zauważył że także ma do tego talent, ponadto bardzo podobały mu się kwiaty jakie wybrała dlatego też z szerokim uśmiechem na ustach lekko pochylił głowę aby ułatwić dziewczynie nakładanie mu wianka. - Jest śliczny, naprawdę - odpowiedział na zadane mu pytanie. - Dziękuję - dodał. Jak zwykle był szczery w tym co mówił. I nie miał żadnych pretensji o to, że wianek który otrzymał nie jest aż tak różnokolorowy, w końcu był jedyny w swoim rodzaju. Nie opierał się gdy po chwili spędzonej na piciu soku dyniowego został poproszony przez Christę do tańca. Tym razem jednak był to normalny, pasujący do muzyki taniec. - Co masz ochotę zrobić po balu? - spytał w trakcie spokojniejszych ruchów przy wolniejszej piosence. - Może wybierzemy się na wieczorny spacer po błoniach?
Sheila nie rozumiała jak można nie tolerować wróżbiarstwa, a jednocześnie interesować się gwiazdami. Zmarszczyła lekko czoło, jakby liczyła na to, że ten gest ją oświeci. Nic z tego. - Raczej, że są powiązane. - potwierdziła, chcąc w jakiś sposób opóźnić wydanie wyroku. - Trochę nie rozumiem jak możesz nie wierzyć we wróżby, skoro fascynujesz się obserwacją nieba. Wróżenie z gwiazd jest jednym z najbardziej znanych sposobów na rozwikływanie tajemnic przyszłości. Dorzuciła jeszcze, ale wcale nie napastliwym tonem. Wydawała się być po prostu zaciekawiona. Może w jakiś sposób chciałaby go przekonać do swoich racji, ale to jeszcze nie ten czas. Dopiero co się poznali, więc na pewno jeszcze znajdą chwilę na to, aby wrócić do tego tematu… no chyba, że Ettore nagle zapragnie uciec z Hogwartu. Wtedy pewnie się pogniewamy. - No, myślę, że to mogłoby pomóc. - stwierdziła ze śmiechem, kiedy Halvorsen przyznał się jej do niecodziennych namiętności do okupywania sadzawek. Przemarznięte nerki z pewnością mogą uprzykrzyć życie. - No i tak. Wróżbiarstwo z reguły charakteryzuje się pokrętną logiką. To sztuka dostrzegania nieoczywistego. Wyjaśniła jeszcze, a potem było już układanie różdżek. Sheila nie spodziewała się, że dziewczyny tak ochoczo zaczną dokładać swoje. Zanim się obejrzała, jakaś Ślizgonka już przekroczyła próg, a chłopcy… chłopcy byli w polu! Tak się zapatrzyła, że zupełnie zapomniała o obecności Ettore, który bardzo zaskoczył ją swoim komplementem. Uśmiechnęła się w ten swój specjalny, pokrętny sposób, zaczesując kilka zbłąkanych pasm włosów za ucho. - Dzięki, to pewnie przez ten wianek. - dzięki tym słowom powstrzymała się od trochę złośliwszej odpowiedzi, która najpewniej miałaby pokryć jej zażenowanie. Z reguły nie otrzymywała tego typu komplementów, także siłą rzeczy jej reakcja była dość prosta do przewidzenia.
Zastanawiałam się, czym właściwie był ten przedmiot. Zabrałam go z Salem, uciekając z płomieni. Nie mam zbyt przyjemnych wspomnień z tego dnia. A ta przeklęta rzecz tylko mi to przypomina. W każdym razie chciałam się dowiedzieć, jak ona działa i do czego służy. Pociągają mnie rzeczy niebezpieczne i tajemnicze, a ta konkretna zdecydowanie do nich należała. Dlatego postanowiłam się jej przyjrzeć. Instynktownie pomyślałam, że najlepiej będzie zbadać ją gdzieś na uboczu. Z jakiegoś powodu wydawała mi się wyjątkowa, inna i bardzo cenna. Wybrałam się do pomieszczenia, które od dłuższego czasu zdawało się świecić pustkami. Wyciągnęłam z kieszeni ów przedmiot. Zaczęłam mu się przyglądać po raz tysięczny. Nic się z nim nie działo. Nic specjalnego w każdym razie. Dało się jedynie zauważyć, że połyskuje pod odpowiednim kątem. Kiedyś zdarzyło się, że przyglądałam się mu na lekcji. Wówczas w czasie tego ułamku sekundy, kiedy widać było lekki przebłysk światła, zdawało mi się, że widzę najmniejsze włoski na nosie dziewczyny, która stała akurat obok mnie. Trzymając w dłoniach ten przedmiot, poczułam silny ból głowy. Odłożyłam przedmiot jak najszybciej do kieszeni, licząc że ból przejdzie. Ale nie przechodził. Trwał jeszcze dobrych parę dni po próbie wybadania przedmiotu. Mój zapał do sprawdzenia tej tajemniczej rzeczy nagle opadł. Kto wie, czy jeszcze spróbuję tego samego.
Nie wiem, co mi odbiło, że znów postanowiłam przyjrzeć się ów tajemniczej rzeczy, która leżała zwinięta w kawałek tkaniny pod moim łóżkiem w dormitorium. Oczywiście, nie wiem, czy to coś w ogóle ma jakieś działanie, ale ostatnie moje doświadczenia z nim dały mi do zrozumienia, że chyba musi coś robić. Salem było dziwną szkołą i dziwne rzeczy się w niej działy, a jeszcze dziwniejsze można było odnaleźć. Dlatego nie przyszłoby mi to z żadnym zaskoczeniem, gdyby ten tajemniczy przedmiot miał ogromną moc. Może nawet czarnomagiczną. Z tego co wiem nasz dyrektorek lubił takie klimaty. Gazety wręcz krzyczały na jego temat. Wyjęłam go spod łóżka po raz pierwszy od dobrych czterech miesięcy. Czemu? Właściwie nie wiem. Jakoś o nim zapomniałam. Ostatnie moje doświadczenie też mnie trochę zraziły. Ale pomyślałam, że może teraz coś się zmieniło. Jednak kiedy wyjęłam z kieszeni zawinięty pakunek i odkryłam tkaninę, ponownie pojawił się błysk i poczułam przenikliwy ból głowy. Odruchowo opuściłam przedmiot, bo, nie wiedzieć czemu, nie spodziewałam się takiego odczucia. Przecież powinnam wiedzieć, na co się piszę... Jak zwykle, jestem naiwna.
Przyszedł tutaj w dość niespodziewanych okolicznościach. Otóż pewna znajoma puchonka poprosiła o lekcje szermierki. Nie bardzo to widział, po pierwsze raczej był zakaz wnoszenia broni do zamku a po drugie nie przychodziło mu do głowy odpowiednie miejsce, ale jakoś rozwiązał obydwa problemy. Przemycił dwa żelazne miecze w pokrowcu od gitary i wybrał jedno z najrzadziej odwiedzanych miejsc w Hogwarcie. Można by się zapytać co ma taniec do walki mieczem. Odpowiedź brzmi: wszystko. Cairndow był bardzo ciekawy jaką muzykę puści gramofon kiedy zaczną bojowy taniec. Był to drugi powód dla którego wybrał tą salę, dodatkowo parkiet i nawet dużo miejsca były kolejnymi plusami. Czekając na swoją "uczennicę" wyciągnął miecz i nieco go wypolerował. Broń była oczywiście stępiona, siniaki po uderzeniach łatwo się wyleczy podstawowymi zaklęciami i nikt się o niczym nie dowie. No chyba, że @Alice Månen-Findabair wykona życiową szarżę i nabije gryfona na miecz jak na pal. Tą jakże optymistyczną myślą rozpoczynam igrzyska śmierci. To znaczy trening dla początkujących.
Dziewczyna była podekscytowana. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła walczących rycerzy, od razu wiedziała, że będzie chciała się nauczyć fechtunku. Jednak życie stawiało jej kłody pod nogi niezależnie od tego jak duże miała chęci. Była delikatna, na wiele sposobów. Równocześnie była zahartowana i miała w sobie pewnego rodzaju siłę. Pewną determinację. Żyła na ulicy, leżała w śpiączce, odzyskała dawną sprawność. Nie umiała się poddać. Teraz będzie tak samo, nieważne jak będzie poobijana i posiniaczona, to i tak będzie walczyć! Może to naiwne zachowanie, poświęcać się takiej głupotce. Przecież to nie było nic ważnego, nic do czego można byłoby podchodzić poważnie… prawda? Alice szła przed siebie z, o dziwo, stoickim spokojem. Nie rozglądała się na boki i nawet nie szczerzyła się do każdego przechodnia, jak to miała w zwyczaju. Zatrzymała się przed świetlistym pokojem i złapała w dłonie kryształową broszkę, którą trzymała na łańcuszku. Dodawała jej otuchy w każdej możliwej sytuacji, a tutaj potrzebowała dużo siły. Po dwóch pomocniczych wdechach weszła do środka i przywitała Valeriana delikatnym uśmiechem. - Hej – powiedziała zamykając za sobą wrota i podchodząc do chłopaka pewnym krokiem. Była tak podekscytowana, że nie umiała wyjść ze skupienia, była gotowa na wszystko – nawet nie wiesz, jak się ekscytuje – powiedziała, a jej głos w ogóle tego nie ukazywał, całe zachowanie było jakieś dziwne. Skoro spotkał się z nią wcześniej, to wiedział, że ta dziewczyna potrafiła być głośna i nieprzewidywalna w swoim zachowaniu, cieszyła się z byle czego i ekscytowała się byle czym, ale nie w taki sposób, a teraz? Może to nie było ważne, ale teraz zachowywała powagę. Za niedługo wybiera się do zakazanego lasu, a nóż zapamięta coś i jej to pomoże? Marzenie ściętej głowy, zbyt optymistycznie podchodziła to pierwszych zajęć. Przecież nie od razu Rzym zbudowano, czyż nie?
Siedział na piętach naprzeciwko drzwi żeby nie dać się zaskoczyć. Nie spodziewał się patrolu nauczycieli czy czegoś w tym rodzaju, ale wolał nie zostać przyłapany z bronią w ręku przez pierwszą lepszą osobę. Kiedy drzwi się otworzyły włożył szybko miecz do futerału na gitarę leżącego obok i wstrzymał oddech. Kiedy jego oczom ukazała się puchonka odetchnął i zaczął ją bacznie obserwować. Kiedy Alice podeszła bliżej złapał miecz i rzucił go w jej kierunku. Już na dzień dobry miała popisać się zręcznością i złapać broń. Nie spodziewał się sukcesu, ale może akurat. Kiedy już Alice znalazła się przed nim z mieczem w ręku chwycił za drugi miecz i wstał. Obszedł dziewczynę dookoła i ponownie stał przed nią. -To bardzo źle. Zapamiętaj, jedynym uczuciem które możesz czuć podczas walki jest gniew. Musisz zaprzyjaźnić się ze swoją złością, zapanować nad nią i uwalniać kiedy atakujesz. Nie daj się jednak zawładnąć, bo wtedy zginiesz marnie. Po tym jakże miłym przywitaniu cofnął się trzy kroki, złapał miecz oburącz przed siebie i wykonał ukłon. Starał się wykonywać wszystko po kolei tak jak nauczył go ojciec. Wiadome było, że w normalnych warunkach nie było czasu na grzeczności, ale teraz wypadało. Następnie Valerian przyjął pozycję bojową:nogi ugięte, prawa delikatnie z przodu a lewa stopa odwrócona tak by całość tworzyła trójką prosty. Ręce zgięte w łokciach i uniesione do góry, miecz trzymany oburącz ostrzem zwrócony w stronę Alice. -Przyjmij pozycję taką jak ja i mnie zaatakuj. Zobaczymy na co Cię stać.
Urozmaicenie:
Żeby sesja była ciekawsza postanowiłem dodać rzuty kostką. Są one następujące:
Na złapanie miecza: parzysta - Udało Ci się złapać broń nieparzysta -miecz przeleciał obok Ciebie i wylądował na ziemi.
Na atak: 1 - Udało Ci się przyjąć poprawnie pozycję i zaatakować. 2, 4 - Miałaś problem z przyjęciem postawy ale udało Ci się poprawnie zaatakować. 3, 5 - Stanęłaś i nie wiedząc co ze sobą zrobić patrzyłaś się na Valeriana. 6 - Wszystko szło dobrze aż do momentu ataku. Trzymałaś miecz tak niepewnie, że Valerian postanowił Ciebie rozbroić i odrzucić miecz na bok.
Jako, że to pierwsza próba Valerian broni się w każdej sytuacji.
Nawet nie zorientowała się, kiedy miecz pofrunął w jej kierunku. Wystawiła ręce z próbą złapania, ale po pomieszczeniu rozległ się głuchy trzask opadającego żelaza. Uderzał w jej głowie ten dźwięk nasilając się z każdą chwilą. Było jej głupio, że nie dała rady go złapać, ale nie pozostawiła go na ziemi zbyt długo. Praktycznie natychmiast doskoczyła do niego i uniosła go w górę. A raczej spróbowała. Jedną ręką nie da rady. Zaczął jej ciążyć i wykrzywił się w dziwny sposób. Pocieszyła się w myślach i wspomogła się drugą ręką. Uniosła wzrok i utkwiła go w chłopaku. Nigdy nie spodziewała się, że to gniew powinien być jej wyznacznikiem. Dłonie zacisnęły się w niepokoju na broni i po raz pierwszy opuściła wzrok. Złość. To uczucie było jej najbardziej obce ze wszystkich. Nigdy się nie złościła, bo uznała to niegdyś za idiotyzm, za utrudnianie sobie życia. No cóż, spróbować mogła. Widząc, jak chłopak się kłania, rozluźniła się i spróbowała powtórzyć ten ruch. To nie tak, że od razu będziecie walczyć Alice. Musisz się nauczyć wielu rzeczy. Wyprostowała się i obserwując uważnie pozycję Valeriana, przyjęła podobną… chyba jej się udało. Tak, udało jej się stanąć poprawnie. Kiedy tylko chłopak zaczął mówić i wypowiedział słowo „zaatakuj”, Alice ruszyła w jego stronę i uniosła miecz nad sobą. Dobrze, że przestała myśleć w tym momencie, bo by się przestraszyła, że jej to wypadnie. Nie było takie lekkie! Do jej uszu dobiegł tylko dźwięk zderzających się (podejrzewam, że obronił się mieczem, jeżeli w inny sposób, to dźwięk przecinanego powietrza, czy coś), który wybudził ją z tego skupienia. Automatycznie zrobiła trzy kroki w tył, jakby w samoobronie, no ale… zachwiała się pod koniec i prawie upadla na tyłek. Zaśmiała się zakłopotana z tego niezgrabnego tańca. - I jak? – wydukała z delikatnym uśmiechem – Czeka mnie dużo pracy – nawet nie czekała na jego odpowiedź i uniosła ponownie miecz, próbując wrócić do poprzedniej pozycji.
Kostki: 3, 1
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Dreama i Max pojawili się na miejscu jako pierwsi, głównie po to by chociaż w małym stopniu przygotować miejsce do imprezy. Ślizgonka postanowiła, że nie będzie się spinać o to kto ma przyjść i czy na pewno będzie znała każdego z członków potańcówki. Chciała by Hogwartczycy wspólnie po integrowali się przy muzyce i Ognistej Whisky. Narkotyków nie brała, szkołę i może niezbyt lubiła, ale chciała ukończyć siódmy rok bez większych ekscesów. Nie ozdabiała sali niczym dodatkowym, świetliki świeciły wyjątkowo jasno, a Drama stwierdziła, że nie należy zaburzać wyglądu pomieszczenia tandetnymi ozdóbkami - była młodą uczennicą i tylko na tyle byłą ją stać. Parę butelek ognistej wylądowało na małym stoliku, tak samo jak łakocie z Miodowego Królestwa, które udało jej się zakupić w Hogsmeade. Uśmiechnięta skupiła się na spokojnej, klubowej muzyce i ta zaczęła wydobywać się z gramofonu. Zaczęła odczuwać niewielki stres. Co jeśli nikt nie przyjdzie, co jeśli dojdzie do bójki i uczniowie zniszczą tą piękną sale? Wcześniej nie myślała o nieprzewidywalności niektórych uczestników balangi. Mocno zmarszczyła brwi, podeszła do stolika z Ognistą, wzięła w dłoń jedną z butelek i pociągnęła z niej porządny łyk. Zapiekło, a ona skrzywiła się delikatnie i podała ją Maxowi. - Sto lat dla mnie - odkaszlnęła cicho i przeszła się ostatni raz po pomieszczeniu, by upewnić się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Nie pozostało nic jak czekać na pierwszych gości.
Kto wbił jako pierwszy na imprezę Dreamy? Leo, oczywiście. Max się nie liczył, bo pomagał organizować. Brata za to Ślizgonka do tego nie dopuściła, ale może to i lepiej? Całkiem zaaferowany był tymi urodzinami i chciał, żeby wyszły idealnie. W końcu jego malutka siostrzyczka kończyła siedemnaście lat! Miejsce wybrała zdaniem chłopaka cudownie. W skrócie, szykowała się niezła impreza... Leonardo wbił do środka entuzjastycznie, z szerokim uśmiechem i średnich rozmiarów prezentem w jednym ręku i dodatkową butelką Ognistej w drugim. Odstawił wszystko na stolik (o mały włos nie zrzucając reszty stojących tam alkoholi), a potem pochwycił Dreamę w ramiona, przytulając ją z niedźwiedzią wręcz siłą. Meksykanka należała do tych wyjątkowo wysokich dziewcząt (ach, geny!) ale z bratem i tak nie mogła się równać, toteż zapewne straciła grunt pod nogami. Pozostawało jej chyba jedynie odwzajemnienia przytulasa... - Wszystkiego najlepszego, maleńka - mruknął. Dopiero po chwili odstawił dziewczynę z powrotem na podłogę, ale wtedy z kolei się pochylił i cmoknął ją czule w policzek. - Kompletnie nie umiem składać życzeń i doskonale o tym wiemy, ale no. Chyba dam radę zawrzeć wszystko w wybitnie tandetnym "spełnienia marzeń", bo w sumie to zależy mi głównie na tym, żebyś była szczęśliwa. Sto lat, siostrzyczko. Kiedy już skończył (chociaż zaraz znowu przytulił Ślizgonkę, tak na wszelki wypadek), przywitał się skinieniem głowy z Maxem. Humor Leo był tak wyśmienity, że chyba nic nie mogło go w tej chwili zdenerwować. Z ręką na sercu mógłby stwierdzić, że wolał urodziny Dramy od swoich własnych...
Prezenty! Magiczna koszulka quidditchowa, google quidditchowe, magiczne soczewki i pałeczki perkusyjne z ciemnego drewna, na których wyryte jest elegancką czcionką nazwisko Dreamy.
To nie tak, że Max jakoś pomagał Ślizgonce w organizowaniu urodzin, było wręcz przeciwnie. Fairwyn zdecydowanie dużo bardziej przeszkadzał i żartobliwie dokuczał Dreamie, kiedy starała się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Jego obecność wynikała tylko z tego, że spędzał z dziewczyną bardzo dużo czasu. Może nawet i zbyt dużo, jak na zwykłych znajomych. Z lekkim grymasem na twarzy odebrał butelkę z alkoholem i upił odrobinę. Skrzywił się okropnie – chyba pierwszy raz tak bardzo w towarzystwie ćwierć-olbrzymki. Nie miał w zwyczaju wybrzydzać, ale ognistej po prostu nie znosił, tym bardziej jeśli musiał pić ją z butelki. Przez myśl przeszedł mu nawet pomysł, by nie pić dziś za wiele. W końcu prędzej czy później ktoś będzie musiał ogarnąć całe towarzystwo. Poza tym martwił się o Ślizgonkę, nawet jeśli była wśród samych swoich. Skoro był to jej szczęśliwy dzień, to niech już takim pozostanie. -Weź nie strasz – odparł przywracając swoją twarz do normalności. –Kto by z Tobą tyle wytrzymał – dodał, wyszczerzając lekko zęby do dziewczyny. Nie, no nawet jeśli mówił takie rzeczy, to w głębi serca życzył jej wszystkiego co najlepsze, a może i nawet jeszcze więcej. Ani trochę się nie zdziwił, kiedy Leo jako pierwszy pojawił się na imprezie urodzinowej. Maxowi od razu włączyła się głupawka i miał ochotę roześmiać się, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie w Grecji. Gryfon tak łatwo napinał się o wszystko co tylko wyszło z ust Anglika. Było minęło i nie miał zamiaru do tego wracać. Bez słowa przywitał się z bratem koleżanki i pośladkami oparł o skraj stołu, czekając na pozostałych gości. Niespecjalnie liczył na to, że pojawią się bardziej znajome mu twarze.
To nie była pierwsza w życiu impreza z udziałem Pandory. Ba - to na pewno nie była pierwsza w tym roku impreza. Tych już nie liczyła, bo wszyscy doskonale wiemy, że zabrakłoby dziewczynie palców, by te ujednolicić. Wieczory w towarzystwie przyjaciół, dobrej muzyki i z alkoholem zdarzały się nadzwyczaj często - co nieszczególnie przeszkadzało Gryfonce. Nie oszukujmy się - wcale jej nie przeszkadzało, zważywszy na jej sposób prowadzenia się. Panna Maxwell nie odmawiała dobrej zabawy - a ewentualnie ograniczała ją na czas egzaminów i testów, bo mimo wszystko zależało jej na wykształceniu. Byłoby przykro gdyby zawaliła rok, studia, a rodzice spoglądaliby na nią z niezrozumieniem i wewnętrzną pogardą. Nie przejmując się jednak niczym - może ewentualnie brakiem wypasionego prezentu - Panda nigdy nie była dobra w kupowaniu czegokolwiek, dla kogokolwiek - wkroczyła do sali, w której miała rozpocząć się zabawa. Uśmiechnięta, od ucha do ucha i jeszcze - jeszcze trzeźwa zatrzymała się tuż przed drzwiami wejściowymi. Wyglądała schludnie, całkiem dziewczęco - nawet jak na nią - bo dzisiejszego wieczoru postanowiła przywdziać coś więcej niż wygodne dżinsy i ulubiony sweter. Nałożyła na siebie czarną sukienkę z dekoltem hiszpańskim, odsłaniającym obojczyki i ramiona, a sięgającą tuż przed kolano. Na stopach miała nieodłączne trampki, a pod pachą torbę wypchaną łakociami i butelkę dobrej, ognistej whisky. Standardowa paczka dla kobiety, młodej dziewczyny przed okresem czy trudną rozmową. Loki okalały jej buzię, gdy podchodziła do solenizantki, a grymas stawał się coraz bardziej sympatyczny. - Dramciu! - Zapiała chrapliwie - jak zresztą zwykle - i kompletnie ignorując osobników płci przeciwnej pochwyciła dziewczynę w ramiona i obdarzyła ją trzema soczystymi buziakami - ten ostatni wylądował na wargach czarnowłosej, co nie powinno być żadnym zaskoczeniem - Pandora była naprawdę serdeczną osobą, a w tym zachowaniu nie widziała niczego dziwnego czy chociażby zdrożnego. - Życzę Ci wszystkiego najlepszego - blablabla - zdania wszystkich egzaminów, dobrego chłopa… - Tutaj wydawać by się mogło, że jej spojrzenie na moment wylądowało na Maxie. -... pieniędzy i pociechy z życia. Bądź szczęśliwa. - Zakończywszy swoje marne przemówienie wcisnęła w jej dłonie paczkę z czekoladowymi łakociami i alkohol, mówiąc jeszcze po cichu, by wszystko to poszło jej w cycki. Po chwili zaraz się odsunęła i w zupełnie nowym wydaniu przyszła powitać resztę gości. - Leonardzie, Maximilianie. - Przywitała się oficjalnym niemal tonem, błyskając czekoladowymi tęczówkami, zanim nie przytuliła i ucałowała jednego i drugiego. Przy Leo chwilę się zatrzymała i patrząc na niego z dołu - co było niezwykle zabawne, bo sama do niskich dziewcząt nie należała i szepnęła rozbawiona. - Jakie to uczucie, gdy wiesz, że Twoja własna siostra robi się dorosła? - Szturchnęła go lekko pod żebro.
Ostatnio zmieniony przez Pandora Maxwell dnia Pon 18 Wrz - 23:44, w całości zmieniany 1 raz
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire była wyjątkowo zabiegana przed urodzinami Dramy. Ledwo miała okazję porozmawiać z Casprem przez lusterko dwukierunkowe, a to i tak grubo po północy. Nauka, prefektowanie, praca w sklepie, a jeszcze gdzieś musiała upchnąć czas spędzany z przyjaciółmi! Nic dziwnego, że mało sypiała. Przez szwankowanie różdżki nie mogła kontrolować swoich snów. Koszmary powróciły, a wraz z nimi rozdrażnienie dziewczyny. Co prawda, nie było to zbytnio zauważalne, biorąc pod uwagę ilość niemiłych słów jakie wyrzucały z siebie Fire na co dzień. Prezenty kupiła, wydając dosłownie wszystkie pieniądze, które miała. Zostało jej tylko parę galeonów na whisky, więc było krucho. Zabawne, że niektórzy dalej uważali, że skoro ma na nazwisko Dear stać ją na wszystko... Nie wahała się nad tym, co kupić, dlatego wszystko zapakowała w dość pokaźnej wielkości pudełko obwiązane zieloną tasiemką. Fire wzięła prezent i do tego zabrała też chwasta, którego znalazła na wyprzedaży, myśląc, że może Dramie się spodoba. Przeszła spokojnie korytarzami Hogwartu aż dotarła do Świetlistego Pokoju. Nic w nim fenomenalnego nie było, ale nie narzekała - już i tak miała średni humor, a na pewno Dramie go psuć nie chciała. To były jej urodziny, musiała bawić się świetnie i to właśnie miało zapewnić Ślizgonce towarzystwo. Z tym, że Fire czasami aż tak dobrą kompanką nie była to inna sprawa. Na ten wyjątkowy dzień założyła ciemne dżinsy i top na ramiączkach z długimi wycięciami po bokach, które ujawniały widok na czerwony biustonosz. Parę bransoletek, magiczny naszyjnik i starannie spleciony kok dopełniały całości. Weszła do środka cicho i rozejrzała się, dostrzegając od razu rudowłosą pannę w sukience, na której na chwilę zatrzymała wzrok. Dawno nie widziała Gryfonki w takim stroju, ale od razu uznała, że wygląda bardzo ładnie. Szczególnie Szkotce podobały się delikatnie kręcone włosy, uroczo kontrastujące z jej hardym spojrzeniem. Blaithin uśmiechnęła się delikatnie sama do siebie, chociaż zaraz zastąpiła to standardowo dość obojętną miną, kiedy wzrokiem przesunęła po Fairwynie. W ogóle mało ludzi było, ale to i lepiej dla Gryfonki. - Miejsce dla gościa specjalnego! - zawołała, wykrzesawszy z siebie więcej entuzjazmu i podeszła do Dramy. Noszenie tego prezentu i doniczki zrobiło się już niewygodne, dlatego odstawiła je gdzieś na bok, po czym skrzyżowała ramiona. Na wszelki wypadek uważnie obserwowała Ślizgonkę, żeby w porę uciec, gdyby zechciała w jakiś sposób się zbliżyć. No drugi raz zaskoczyć się, jak na zaklęciach, nie da. - Samych Wybitnych, świetnych imprez, prawdziwej miłości i ogólnie. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Drama wiedziała, że na zbyt wiele liczyć to tu się nie dało. Fire odsunęła się nieco na bok, żeby wyciągnąć paczkę i odpalić papierosa. Czekoladowy dym ukoił nieco nerwy Szkotki i rozluźnił jej mięśnie, przez co nie wyglądała już, jakby miała ugryźć kogoś, kto podejdzie, żeby porozmawiać. Parsknęła pod nosem, słysząc komentarz Pandory (jakimś cudem go wyłapała, ach te zmysły). - Dorosła? Umysłowo to dalej pięciolatka. - usiadła na jednej z kanap, rozwalając się tak, że zajęła prawie połowę. Wypuszczała małe kłęby dymu z ust, bawiąc się ich kształtami i formami. Zerknęła na Leo, jakby chciała mu przekazać niewerbalnie, żeby siadł obok. Prezenty: kask quidditchowy, ochraniacze sportowe, doniczka z aloesem uzbrojonym, koszulka
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Uśmiechnęła się uroczo, widząc grymas jaki pojawił się na twarzy Gryfona. W sumie to nie przemyślała sprawy z tej strony, bo przecież nie każdy lubił ognistą. Jej wszystko było obojętne, ważne, że sponiewierało. No i nie spodziewała się, że osobą, której picie alkoholu tego rodzaju będzie sprawiało trudność okaże się Max. Miała nadzieje, że może któryś z gości postanowi zabrać ze sobą coś lepszego. - Jak to kto, ty się będziesz męczył - stanęła z kolegą ramię w ramię - Jakbym wiedziała, że nie lubisz Ognistej to załatwiłabym coś specjalnego dla Ciebie - wzruszyła niewinnie ramionami i odwróciła twarz w jego kierunku. Dreamę całkowicie nie zdziwił fakt, że następną osobą, która pojawiła się na przyjęciu, był jej jedyny i najukochańszy brat, Leo. Strasznie podekscytowany wpadł do pomieszczenia i właściwie od razu przeszedł do tulenia... A raczej duszenia Ślizgonki, bo siła jaką w to wkładał była przeogromna. Dziewczyna uśmiechała się pomimo to, mocno odwzajemniając uścisk brata. Wszelkie troski, które dręczyły jeszcze tydzień temu zniknęły, bo niemożliwym było by meksykanka została całkowicie sama. Zawsze w jej życiu pozostałby Leo i tylko śmierć mogłaby ich rozłączyć, bo kłótnia w przypadku tej dwójki nie była w żadnym stopniu prawdopodobna. Być może nie było łez wzruszenia, jednak Dreama czuła się naprawdę szczęśliwa, wśród bliskich osób, w pięknie wyglądającym pokoju z perspektywą świetnie spędzonej nocy. - Leo, kochanie, dziękuje, dziękuje - spojrzała na brata z dołu, stanęła na palcach i poczochrała loczki chłopaka. Dziwnie jej było, przywykła do tego, że większość osób jest albo niższa albo taka sama, a tu przychodził taki Leo i całkowicie zaburzał poczucie jej percepcji. - A gdzie zgubiłeś swego kochasia, co? - zapytała ćwierć olbrzyma. Zaprosiła Ezrę to fakt, jednak gdyby się nie pojawił to nie miałaby mu tego za złe. Z tego co zrozumiała chłopak raczej nie lubił ludzi pijących alkohol, szczególnie w swoim otoczeniu, a Dreama dobrze wiedziała, że dnia dzisiejszego bez tego się nie obejdzie. Po co miał się stresować i wkurzać i przyglądać na pijaków skoro niezbyt lubił ich widok. Dopiero, gdy w drzwiach pojawił się drugi gość, Ślizgonka uświadomiła sobie, że na imprezie będą prawie sami gryfoni. Dreama raczej nie przebywała w towarzystwie ludzi z swojego domu, zapraszała Viv, ale ta nie miała czas - praca, dorosłość, inne takie duperele, a Lope? No właśnie, nie wiedziała za bardzo jak go traktować. Wydawało jej się, że są przyjaciółmi, a nawet myślała, że z ich relacje przejdzie na wyższy poziom, a pojawił się Max i Drama niezbyt wiele myślała o znajomymi hiszpanie. Zaproszenie wysłała, ale tego czy się pojawi nie mogła przewidzieć. Panda, Panda, Panda, tak całować to nie umiał nikt, a przynajmniej z obecnego na prywatce towarzystwa. Dreama roześmiała się wesoło czując pierwszy i drugi pocałunek, ale tego, że ostatni wyląduje tam, gdzie wylądował nie przeczuła. Ruda gryfonka dosłownie zatkała usta nastolatki mocnym cmoknięciem. - Jak mnie tak będziesz częściej całować to zacznę słuchać baby, a nie chłopa - puściła w stronę rudowłosej oczko i delikatnie przejechała po jej biodrze ręką. Oczywiście nie przywiązała uwagi do spojrzenia, które Pandora posłała w stronę Maxa. Uwagi ślizgonki raczej nie przyciągały takie drobne szczegóły, gesty - była za prosta w swoim byciu Dramą. I gdyby nie Aloes, który przyniosła następna osoba to najprawdopodobniej brunetka zmusiłaby ją do uścisków i całusów. Roślina była na tyle niebezpieczna, że Dreama zaczęła zastanawiać się nad tym czy Fire aby na pewno nie chce jej zabić. Spojrzała na koleżankę i delikatnie zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy Gryfonka wie co ze sobą przytachała. - Ukułaś się może w czasie transportowania tej roślinki? - zapytała zaciekawiona, odbierając kwiatka koleżance i odstawiając w miejsce, które było najbardziej bezpiecznym. Dla nich. - Ty wiesz, że to zabić może, nie? - zaczesała włosy do tyłu. Usłyszała jedynie słowa Fire, na które uśmiechnęła się wrednie i odpowiedziała. - Fire, nie pyskuj, bo Cię rozdepczę. - wyjęła z kieszeni paczkę mocno miętowych, czarodziejskich papierosów i zapaliła jedne z nich - Widzisz, ale przynajmniej nie palę już papierosków na nie legalu - wzruszyła ramionami. Przez chwile zastanawiała sie jeszcze czy może ktoś zaszczyci ich jeszcze swoją obecnością i po cichu na to liczyło. Imprezy w małym gronie były spoko, jednak jej brakowało tych tłumów fajnych, przypadkowych ludzi, których mogłaby poznawać całkowicie przypadkiem. No i możliwym było, że ktoś całkowicie nowy wbiłby się do ich towarzystwa.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Coś uderzyło mocno w drzwi, a z korytarza rozległo się przytłumione "Kurwa mać..." Po chwili ciszy, drzwi otworzyły się na zewnątrz, a za nimi stała kontemplująca zawiasy Gemma z basem w ręku. - 'Sup, biczyzzz! - przywitała się, widząc, że patrzą w jej kierunku - Z buta chciałam wbić, ale nie wiedziałam, że to się ciągnie - dla zasady kopnęła otwarte drzwi tak, że uderzyły w ścianę na korytarzu, po czym wskoczyła do pomieszczenia, zamykając je za sobą. - Cien años, Drama! - noga ją bolała i od razu wyczuła smród fajek, ale nie traciła entuzjazmu ze względu na solenizantkę. Rzuciła dziewczynie parę zielonych, świecących pałeczek perkusyjnych - Wyjmij to gówno z ryja i uderz w gary. Piosenkę Ci napisałam - zdjęła igłę z gramofonu i wskoczyła na stół, prawie zabijając się na paczce musów-świstusów - Możesz grać na głowie Fire. Fajnie rezonuje, odkąd się zblondziła... Panie i panowie! Przed państwem w swoim skromnym, ale wiernym składzie... Enema! I nie przedłużając bardziej zaczęła grać, a co więcej śpiewać, co robiła w sumie pierwszy raz publicznie. Publika była co prawda mała i w większości składała się z jej znajomych, ale i tak na wszelki wypadek miała ze sobą swoją perłę, przez którą prawie utonęła i która uniemożliwiała fałszowanie.
German, French, Mexican or Afghan Uber chic was that freakin' kaftan Pretty far out, maybe we could I know it's old, but it's all good It's all good
Tekst sprawiał wrażenie jakby napisany został na jakiś ciężkich drugach, ale mniej więcej tak na co dzień działał mózg Gemm. Nie zastanawiała się nigdy, tylko pisała wszystko tak jak leciało w jej głowie, podpasowując to tylko pod jakąś lecącą jej w głowie melodię i rymy. W efekcie często tylko ona rozumiała sens swoich tekstów. Mniej więcej.
Trading post to tropical punch shows Quite a pump at twelve cappouccinos It got away and so it should Prove your worth so it's all good
Ira opowiedział jej co spotkało jego i przede wszystkim Dramę w sowiarni. Gemma nie była pewna czy ludzie ostatnio powariowali, czy zawsze było z nimi coś nie tak, ale dopiero teraz zaczęli to okazywać. Puchonka teoretycznie wiedziała jak jej młodsza koleżanka mogła się czuć - sama przez większość życia była poniżana i gnębiona, chociaż z innych powodów - mimo to nie do końca wiedziała jak okazać jej wsparcie, bez sprawiania wrażenia, że się nad nią lituje. Jej osobistą obroną było udawanie, że wszystko jest dobrze.
This could be the end of an era I take doubt it could not be clearer Quit those cigs You know you should I know its hard, but it's all good
Oryginalnie druga połowa ostatniej zwrotki miała brzmieć trochę inaczej, ale zmieniła jedne wers, dopasowując go do sytuacji. Zeskoczyła ze stołu, potrącając jedną z butelek i znów prawie się zabijając, tym razem lądując krzywo na własnej nodze. Złapała równowagę w trosce o dobro basu i nie przestając grać i wyć "It's all good" w podskokach podeszła do Dramy. Pograły jeszcze chwilę improwizując, a kiedy im obu się znudziło, Gemm odłożyła bas i wyjęła z torby dwie paczki. - To jest niespodzianka - wręczyła jej pierwszą - A to - podała drugą - Też pałeczki, też zielone, ale te są organiczne - usiadła przyglądając się reszcie prezentów - O, do tego to Ci te drugie pały będą pasowały jak ulał - wskazała na koszulkę - To które z Was, pedały, jest weganem? - rzuciła żartem. Gemma - mistrzyni pierwszego wrażenia. Smród fajek naprawdę jej przeszkadzał. Nie ważnehehehe 3:>, że rzuciła prawie siedem lat temu. Nie chodziła już co prawda po ścianach, ale nadal czując dym, który swoją drogą uważała za ohydny, niemal każda jej komórka wołała o papierosa. Trzeba było wcześniej zacząć palić, psia mać... Normalnie zgnoiłaby i wyśmiała smarkule za te fajki, ale postanowiła zacisnąć zęby i wyjątkowo jej odpuścić z racji urodzin, chociaż jej samej było coraz gorzej. Żeby zająć czymś myśli, ręce i japę rzuciła się na jedzenie.
Prezenty! Paczka nr 1: winyl do przenośnego gramofonu Wilczych Głów i książka "Przypominajka"; paczka nr 2: dwa ugotowane szparagi
Wasze marzenie o randce w ciemno zostało potraktowane bardzo dosłownie - w pokoju, w którym ma miejsce Wasza randka panuje całkowity mrok, co wskazuje na to, że krążące tutaj na co dzień świetliki zapadły w głęboki sen - nie potrwa on cały wieczór, ale na razie jesteście skazani na posługiwanie się jednym zmysłem mniej. Bez obaw, każde z Was bez problemu dotrze na miejsce, gdyż za przewodników otrzymaliście skrzaty domowe, które doprowadzą każde z Waszej dwójki do stolika. Randkowanie z osobą, której się nie widzi może okazać się ciekawą przygodą! Ciemność sprawia, że Wasze zmysły są wyostrzone i większą przyjemność czerpiecie z delikatnej woni kadzidła oraz dźwięku rozbrzmiewającej w pomieszczeniu składanki złożonej z utworów Łez Feniksa, Druzgotka i Hildeberta Asmodeusa Wenzla. Jeśli macie ochotę możecie również przetestować jak w tych warunkach działa zmysł smaku - towarzyszące Wam skrzaty domowe z wielką chęcią podadzą wybrane przez Was dania.
Przed rozpoczęciem randki koniecznie zapoznajcie się z zasadami eventu, które znajdziecie tutaj!
Maximilianem targały sprzeczne uczucia gdy zmierzał do świetlistego pokoju. Z jednej strony chciał spędzić Walentynki na randce, odprężyć się, uspokoić, z drugiej - to Lúthien wciąż siedziała w jego głowie i choć czuł ogromne niezrozumienie wobec tego co wydarzyło się podczas ich ostatniego spotkania i jej późniejszego zniknięcia, to miał irracjonalne poczucie, że zachowuje się wobec niej nie w porządku. Przez jakiś czas miał nawet ochotę odpuścić sobie to spotkanie, może to byłoby słuszne? Jednak po głębszym przemyśleniu nie chciał wystawić dziewczyny, z którą przyjdzie mu spędzić dziś czas i uświadomił sobie, że nawet chciałby odmiany. Przecież to jedno spotkanie, a może właśnie w ten sposób spotka miłość życia? Ta myśl na ułamek sekundy przeleciała przez jego głowę, nie pielęgnował jej. Pełen ambiwalentnych odczuć włożył czarne, materiałowe spodnie i błękitną koszulę w mikrowzór, użył perfumu zakupionego niedawno w Hogsmede i zabrał bukiet kwiatów - czerwonych róż. Nie pójdzie przecież na randkę z pustymi rękami, a kwiaty wydały mu się bezpiecznym i dobrym prezentem. Nie kupi czekoladek, książki, perfum, czy czegokolwiek innego komuś, kogo nie zna, łatwo nie trafić w gust osoby obdarowywanej. Dotarł na szóste piętro chwilę przed czasem i wszedł do pokoju, jakież poczuł zdziwienie wchodząc w mrok. Mrok! Toż to prawdziwa ciemność, czerń, nie widział NIC. Momentalnie poczuł że jego dłoń ściska skrzat i prowadzi głębiej, wskazując, a właściwie sadzając Ślizgona przy stoliku. Zamienił z nim słowo, partnerka jeszcze się nie pojawiła. To dobrze, dziewczyna nie powinna czekać. Blackburna zaczął ogarniać stres. Kto się pojawi? Jak przebiegnie spotkanie? Formuła odpowiadała mu bardzo, dodawała tajemniczości, tworzyła klimat, w pomieszczeniu sączyła się przyjemna muzyka, w powietrzu unosił się przyjemny zapach kadzideł - chłopak nie należał do powierzchownie oceniających i nerwy mieszały się z coraz większą ciekawością spotkania z kimś, kogo nie ma szansy się zobaczyć.
Maili zwątpiła w słuszność tego pomysłu w kilka sekund po wysłaniu zgłoszenia. Nie dlatego, że była strachliwa i nieśmiała, wiedziała, że prawdopodobnie jeśli trafi na dobrego rozmówcę będzie się świetnie bawiła. Przynajmniej taką miała nadzieję. Nie oszukujmy się, Lanceley potrafiła się dostroić do towarzystwa, jedyne na czym naprawdę jej zależało, to żeby jej partner był rozmowny i... potrafił się przez nią przebić. Zdawała sobie sprawę, że bywała gadatliwa i potoki słów wylewały się z jej ust, ale nic na to nie mogła poradzić. Wątpliwości się jednak pojawiły ze względu na zbliżający się konkurs. Była okropnie zestresowana i bała się, że z tego względu popsuje sobie i przede wszystkim towarzyszowi wieczór, a tego by sobie nie wybaczyła. Nie miała już jednak wyboru, wysłała zgłoszenie pod chwilą impulsu, ale przecież ona zawsze tak działała. Zawsze najpierw robiła, potem myślała, nigdy odwrotnie. Tak więc przestała myśleć „a jeśli”, bo dopóki sama się nie przekona nie mogła nic wiedzieć. Maili uwielbiała walentynki. Mimo, że to nie było wcale prawdziwe święto to dziewczyna była romantyczką. Była wrażliwa na wszystkie te sercowe sprawy i mimo, że na numerologii średnio wyszła ona, to kompletnie się tym nie przejmowała. Lanceley nie specjalnie wierzyła w magię liczb, więc zbyła to wszystko wzruszeniem ramion i nie zaprzątała sobie słowami podręcznika głowy. Nie da się ukryć, że miała koszmarny problem z doborem ubrań. Nie za często chodziła na randki, a na spotkania z przyjaciółmi ubierała cokolwiek. Nie miała pojęcia kogo spotka, co ten ktoś lubi, w ogóle nie wiedziała kim on (bo zakładała, że to on) będzie. Dlatego więc ubrała to na co miała ochotę. Przed siedemnastą pojawił się skrzat, którego Maili przywitała tylko skinieniem głowy. Nie rozumiała zbędnych miłych słów, skrzaty były sługami. Nie zrozumcie mnie źle, Maili po prostu była przyzwyczajona do takiej myśli. W rezydencji Lanceley’ów kręciły się non stop, robiły posiłki, sprzątały. Tak więc puchonka nie została wychowana tak, by zachowywać się względem skrzatów jak do innych czarodziejów. Nie znaczyło to wcale, że traktowała je jak robaki i popychadła. Znała zasady szacunku, a że była wiecznie uśmiechniętą Maili - była też miła. Szła ubrana w sweterek i spódniczkę przez szkolne korytarze ze skrzatem u boku i ucięła sobie z nim krótką pogawędkę. Dowiedziała się, że druga osoba już na nią czekała, co sprawiło, że zaczęła się stresować. Nie chciała się spóźnić! Zerknęła na zegarek na lewym nadgarstku i stwierdziła, że miała jeszcze dwie minuty, więc nie była wcale taka spóźniona. Z każdym krokiem stawała się coraz bardziej spięta, aż uświadomiła sobie co robi. Niby czym się stresowała? Jeśli okaże się to spotkanie kompletną klapą – po prostu wyjdzie. Zaczęła być zwyczajnie ciekawa kogo zastanie. Przekroczyła próg pokoju, stanęła jak wryta i zabrakło jej słów (a to nie zdarza się zbyt często). Było ciemno, kompletnie ciemno, żadnych świateł, nawet świeczki, nie czego! Nie rozumiała tego. Co w tym miało być fajnego, lubiła widzieć i potrzebowała utrzymywać kontakt wzrokowy kiedy z kimś rozmawiała. Jak teraz miała zobaczyć z kim się spotkała? Wzięła głęboki oddech, przecież musiał w tym być jakiś cel. Właśnie tego się obawiała, że przez nie schodzący z niej stres konkursem nie będzie potrafiła się dobrze nastawić. Wypompowywał z niej całą dobrą energię, którą emanowała na co dzień. - E... Cześć! Nie wiem kim jesteś, nic nie widzę, ale na pewno będzie super. – wyrzuciła z siebie tuż po tym jak usiadła, chyba przy stole. – Przepraszam, jestem Maili. Puchonka z siódmego roku.
Być może Swatka wiedziała co robi parując dwie niepewne rzeczywistej chęci udziału w walentynkach osoby? Choć przecież, przynajmniej Max, nigdzie o tym nie wspomniał. Ślizgon kpił z rzekomego dopasowania na podstawie horoskopów, znaków zodiaku czy śmiesznych liczb wynikających z daty urodzenia, które ostatnio omawiali na numerologii, ale nie musiał wierzyć w takie cuda żeby pojawić się na zaplanowanym spotkaniu. Oczekiwanie, mimo że nie trwało długo, przeciągało mu się okropnie - w końcu nie miał nawet na czym zawiesić wzroku, trwał więc w ciemności coraz bardziej spięty. Czy spełni wymagania partnerki? Czy rozmowa będzie się "kleiła"? Pełen wątpliwości spoglądał w kierunku, z którego wydawało mu się że przyszedł, czyli gdzie powinny być drzwi, nieświadom faktu takiego zagospodarowania pokoju, by nie był w stanie dostrzec światła wpadającego do pomieszczenia podczas wejścia kolejnej osoby. Nie miał więc okazji zobaczyć kto wchodzi do pokoju, za to usłyszał wyraźnie otwieranie i zamykanie drzwi, a później kroki. Serce waliło mu jak młotem, choć nawet nie wiedział czemu - ot, zwykłe spotkanie, może w niezwykłej formie. W końcu skrzat przyprowadził dziewczynę i oddalił się, Max wstał, trzymając w dłoni bukiet, jak głupiec - Też Cię nie widzę, ale zgadzam się - odparł z uśmiechem który dało się usłyszeć w głowie Maxa - Max, Slytherin, też z siódmego - przedstawił się i błądząc ręką w ciemnościach próbował "znaleźć" dziewczynę, aż trafił na fragment gołego ciała... ramię? - Wybacz, chciałem Ci coś dać ale w tych warunkach może to niebezpieczne - zaniechał prób podania jej róż, na pewno niechcący zraniłby ją kolcami. Podaruje je nowej znajomej gdy wyjdą. Zaraz zaraz... Maili? Siódmy rok? Powinien zatem kojarzyć ją chociaż z twarzy, ale mimo szczerych chęci nie potrafił połączyć imienia z wyglądem - Usiądziemy? - zaproponował głupio i czuł, że jego twarz robi się czerwona. Jak zbawienny okazywał się właśnie brak światła! Ślizgon szczerze nienawidził tej tendencji, która choć dziewczętom dodaje uroku, z niego czyni idiotę z rumianą buzią. - I jak Ci się podoba ta forma? - zagaił gdy wydawało mu się, że oboje zajęli już miejsce przy stoliku. Był ciekaw pierwszego wrażenia Puchonki, bo sam Maximilian na razie nie potrafił się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Cały czas główkował intensywnie próbując przywołać w głowie twarzyczkę Maili, ale póki co jego wysiłki spełzały na niczym.