Nie, nie jest to pomieszczenie wypełnione światłem - wręcz przeciwnie. Panuje tutaj idealny mrok, rozświetlany... świetlikami, które latają pod sufitem, dając żółto-zielonkawe, punktowe oświetlenie. Zapewne stąd nazwa pokoju. Podłoga nie jest z kamienia - położony na niej parkiet jest wymarzonym do tańczenia. Pod ścianami ustawione są sofy, a obok nich, na środku, stoi mały, drewniany stolik. W rogu znajduje się gramofon, który sam gra i w którym nie da się zmienić płyty. Puszcza on muzykę w zależności od charakteru i nastroju osób w nim przebywających. Podsumowując - idealne miejsce na potańcówkę.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Kiedy wchodzisz do pomieszczenia, zauważasz świetliki, które rozświetlają mrok otulający całokształt pokoju. O dziwo te znajdują w Tobie idealnego towarzysza - starają się otulić w jakikolwiek sposób światełkiem, tym samym siadając na ramionach, rękach, nogach, nawet włosach. Co najśmieszniejsze - nie możesz w żaden sposób pozbyć się nieproszonych wówczas gości. Efekt ten będzie utrzymywał się przez Twoje trzy następne posty.
2 - Gdy wchodzisz do pokoju, gramofon nie wiadomo dlaczego cichnie, mimo że znajdująca się w nim płyta normalnie kręci się i nic nie wskazuje na to, by się zepsuł. Może twój dzisiejszy nastrój jest dla tego miejsca wyjątkowo nieodgadniony? Muzyka rozbrzmi ponownie dopiero po trzech twoich postach.
3 - Niezależnie od przyczyny, w wyniku której znalazłeś się w tymże pokoju, bawisz się co najmniej doskonale. Rzuć jeszcze raz kostką: parzysta - w pewnym momencie zauważasz błysk na podłodze, a do Twojej kieszeni, kiedy to postanawiasz sprawdzić, co to jest dokładnie, wpływa wówczas suma dwudziestu galeonów!nieparzysta - nie zauważasz, kiedy to z kieszeni wysuwają Ci się monety, w związku z czym tracisz dwadzieścia galeonów. Odnotuj zmianę w odpowiednim temacie.
4 - Półmrok panujący w pomieszczeniu sprzyja psikusom. Ciężko stwierdzić, czy przysadzisty poltergeist wślizgnął się do pomieszczenia przed, czy po waszym przyjściu, lecz nadszedł moment, w którym postanowił uderzyć! Na szczęście nie miał przy sobie ani jednej łajnobomby... Najpierw twoje uszy przeszył piskliwy, irytujący śmiech, następnie zostałeś uderzony w głowę małą stopą Irytka, a na koniec pod twoimi nogami wylądował dźwięk niezgody, a poltergeist wyfrunął z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przez następne dwa posty twoje rozmowy będą przerywane dźwiękami kłótni płynącymi z krążącej po pomieszczeniu bombki.
5 - płynąca z gramofonu muzyka pozytywnie wpływa na Twoje nerwy. W jakiś dziwny sposób wycisza Cię, uspokaja, relaksuje i sprawia... że przez swoje dwa najbliższe posty pragniesz mówić tylko prawdę. Czemu kłamstwo miałoby kalać to błogie uczucie relaksu? Uwaga - pojawia się jedynie pragnienie, to nie jest przymus.
6 - najwyraźniej wszystkie przedmioty martwe się dzisiaj na Ciebie "uwzięły". A to stolik znajduje się za blisko Twojej stopy przez co obijasz sobie mały palec, a to prawie się potknąłeś, bowiem nie zauważyłeś zwiniętego z tej strony dywanu. Zwieńczeniem tych drażniących nieszczęść jest fakt, że jakimś cudem - dowolny sposób - stłukłeś leżący na stoliku kubek, który dodatkowo poranił Ci dłoń. Piecze!
Autor
Wiadomość
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Jeszcze kilka takich przygód i ktoś mógłby spisać ich historię w ładnych słowach i wydać jako zabawną książkę przygodową dla młodych czarodziejów. Przyciągali nieszczęścia niczym magnes i jakimś cudem za każdym razem potrafili obrócić to w żart i dobrze się bawić. Chyba że jedno z nich miało braki w pamięci... Ale w tym konkretnym przypadku to chyba nawet lepiej... - Coś ty, Whitehorn na pewno ma mnóstwo ważniejszych rzeczy na głowie, niż moje koszmary. - lekceważącym machnięciem ręki oznajmiła, że nie ma takiej opcji, żeby poszła do kogokolwiek ze swoim problemem. Już samo to, że przyznała się Maxowi było poważnym posunięciem z jej strony, zazwyczaj unikała dzielenia się takimi sprawami, ale przy Brewerze czuła się już niczym przy własnym bracie. Wspólne przygody budowały zaufanie i z każdą kolejną czuła się coraz swobodniej. - No... Lepiej bym tego nie ujęła... - przyznała, a jej policzki powędrowały w górę kiedy jej myśli powędrowały w kierunku wakacyjnych wspomnień. Jak na zawołanie przed oczami pojawił jej się obraz latarni morskiej i w tym samym momencie poczuła, że robi jej się cieplej w okolicach policzków. Odchrząknęła, by sprowadzić się z powrotem na ziemię. Chciała jeszcze popytać o wakacje, o to dlaczego Gryfona nie było na rozpoczęciu roku, ale nie dane im było normalnie porozmawiać. Nic nowego. Uciekające niuchacze, chochliki, które już kombinowały jak im uprzykrzyć wieczór, Irytek rzucający przedmiotami, krzycząca kula, a pośrodku tego zamieszania Brewer i Williams, którzy nawet nie wydawali się specjalnie zdziwieni całą sytuacją. - Z tobą nie da się odbyć jakiegoś normalnego, spokojnego spotkania Max... Nie spodziewałam się niczego innego... - przyznała, kręcąc głową z niedowierzaniem, a chwilę później zanurkowała w dół, by złapać pierwszego niuchacza, który właśnie upychał w kieszeni jakieś błyskotki. Wzrokiem zlokalizowała jakąś niedużą skrzynkę i podeszła do niej, by ostrożnie umieścić zwierzaka w środku i później przetransportować go do Swanna. - Mam nadzieję, że przewidują jakieś nagrody za uganianie się za nimi... - dodała jeszcze, rozglądając się za kolejnymi uciekinierami.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Powiedzieć, że Max nie był zadowolony z tego podejścia do sprawy, to jak nie powiedzieć nic, ale nie był zdecydowanie w nastroju do tego, żeby się kłócić, pomyślał jednak, że może pomóc Nancy i po prostu dowiedzieć się czegoś, sprawdzić, czy z medycznego punktu widzenia będzie w stanie coś dla niej zrobić, a jeśli nie, zawsze pozostawała jeszcze całkiem zwykła rozmowa, jak w tej chwili. Nie mógł powiedzieć, żeby znali się jak łyse konie, bo na to było zdecydowanie za wczas, ale naprawdę czuł się przy niej świetnie i traktował ją jak kolejną siostrę, spodziewał się zatem, że prędzej czy później faktycznie zaczną po prostu rozmawiać ze sobą całkiem szczerze, co pewnie i jemu nieco by się przydało, bo ostatnimi czasy nie wychodziło mu to najlepiej i nawet jego pieprzone lustro nie do końca wiedziało, co siedzi w jego pojebanej głowie i dlaczego się tam tak właściwie ukrywa. - Jeśli chciałaś spotkać się z kimś nudnym, musiałabyś poszukać gdzie indziej. Nie wiem, zaprosić na randkę jakiegoś skończonego nudziarza albo sprawdzić, czy może Craine nie jest wolny - stwierdził, parsknąwszy, zaraz po tym, jak zaczął rozglądać się po okolicy, mając wrażenie, że weszli w sam środek szalonego burdelu, z którego absolutnie nic nie wynikało, ale w jakimś sensie go to bawiło, więc zaczął się po prostu śmiać, zastanawiając się, czy oni kiedykolwiek będą mieć jakieś normalne warunki do rozmowy, bo jak na razie - nie wydawało mu się. Spojrzał na Irytka, który właśnie zaczął zajmować się bandą chochlików i machnął na tego zjebańca ręką, żeby zaraz spróbować złapać niuchacza, ale oczywiście był pizdą w krzakach, jeśli chodzi o zajmowanie się zwierzętami, więc stworzenie nie tylko mu spierdoliło, ale jeszcze zostawiło przyjemne pamiątki na jego palcach, na co aż wywrócił oczami. - Pewnie dostaniesz order z buraka, czy co one tam jedzą - stwierdził jeszcze, a potem spróbował raz jeszcze złapać niuchacza, ale nic z tego nie wyszło i stworzenie po prostu spierdoliło do jakiegoś nieznanego mu kąta, by tam zaszyć się z własnymi skarbami, zaś Irytek postanowił się nimi zainteresować i zaczął wyśpiewywać jakieś mało zabawne piosenki, na które Max jedynie ziewnął i wyciągnął różdżkę, by zrobić coś z własnymi dłońmi, po czym spojrzał na poltergeista, który chyba nie był zbyt uradowany faktem, że Brewer na niego nie reaguje. - Stary, te śpiewki były modne w zeszłym roku, może pora zmienić ten pieprzony repertuar? - rzucił do ducha, unosząc przy okazji brwi i licząc się z tym, że za chwilę po prostu czymś mu się dostanie, to jednak zdecydowanie była ostatnia rzecz, jaką by się przejmował. Przypomniał sobie zaraz o innym szalonym nieżywym istnieniu, które spotkał. - Ej, nie wolałbyś skoczyć do miasteczka? Siedzi tam taka pojebana dziewczyna, która chce żeby grać z nią w gargulki, ma całą masę pluszowych zwierzątek i jest równie trzaśnięta, jak ty. Williams, nie polecam ci tam chodzić, straszna dziura, nomen omen, w dziurze, nudno jak cholera - dodał zaraz.
______________________
Never love
a wild thing
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Już nawet ona sama miała dość unikania rozmów na temat swoich problemów, które ostatnio tylko się mnożyły. Do słuchania była pierwsza, ale nie potrafiła stanąć po tej drugiej stronie. Jednak nagromadzenie się wszystkiego na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy zaczynało już jej ciążyć i czuła, że jeszcze trochę i to wszystko się z niej wyleje w jakiś niekontrolowany sposób. Być może wystarczyłoby posadzić ją w jakimś przyjemnym miejscu i nieco pociągnąć za język i chociaż jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, to Max był idealnym kandydatem do tego typu rozmów. Był dobrym słuchaczem, a jednocześnie jednym zdaniem potrafił ją doprowadzić do śmiechu, na przykład insynuując, że powinna umówić się z nauczycielem transmutacji. - Niestety, tym razem jestem skazana na ciebie. - westchnęła teatralnie, ale zaraz wybuchnęła śmiechem, tracąc resztki powagi. Ciężko byłoby ją zachować w otaczającym ich chaosie. Rozejrzała się dookoła, analizując sytuację i chociaż już kilka razy uczestniczyła w łapaniu niuchaczy, to właśnie znajdowali się w sytuacji beznadziejnej. Niuchacze to jedno, chochliki to drugie, ale jeśli dodać do tego jeszcze Irytka to był to mieszanka wybuchowa. Z rozbawieniem, ale i lekkim niepokojem przyglądała się wymianie zdań między poltergeistem, a Brewerem i już wiedziała, że nic z tego nie wyjdzie. - Jakiego miasteczka? - zapytała nieco zbita z tropu, zaintrygowana historią z gargulkami i tajemniczą dziewczynką, zaraz jednak stwierdziła, że to chyba nieodpowiedni czas i miejsce na zagłębianie się w szczegóły tej historii, bo napastnik już się zaczął odgrażać, wykrzykując jakieś głupoty. - Wiesz co, chyba mi nie zależy na tym orderze buraka, może znajdziemy jakieś spokojniejsze miejsce? - zaproponowała, wycofując się powoli do tyłu, w obawie, że Irytek odpowie na zaczepki Maxa łajnobombą, albo czymś jeszcze mniej przyjemnym. Czy oni nie mogli chociaż jeden raz spędzić czasu jakoś normalnie? Bez duchów, zmian płci albo wieku i innych tego typu przygód?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ich problem był, tak po prawdzie, dokładnie taki sam. Max potrafił świetnie słuchać, być może z powodu tego, iż miał dwójkę przyłatanego rodzeństwa, dla którego zawsze był skłonny na pewne poświęcenia i chciał z nimi spędzać czas, jednocześnie, o ile to możliwe, służąc swoją radą. Może działo się tak dlatego, że właściwie całe życie to on słuchał, a nie słuchano jego, więc wiele rzeczy zaczął tłumić w sobie, ukrywać je, nie pokazywał światu, bo i tak przecież nie były ważne. Ciężary stawały się jednak coraz większe i chociaż próbował być dokładnie taki, jak zawsze, bo przecież nie mógł odpierdalać nie wiadomo czego, to jednak jego zaczepki były jakieś marne, a i atmosfera nie do końca taka, jak być powinna. Były rzeczy, jakie gryzły go uparcie, gorzej nawet od tych niuchaczy, czy czegokolwiek innego i zdecydowanie Nancy miała rację - powinni znaleźć sobie spokojniejsze miejsce, w którym mogliby po prostu porozmawiać. - Opowiem ci, jeśli chcesz, jak utknąłem w piwnicy z nieprzytomną dziewczyną i popieprzonym duchem, który chciał grać w gargulki - powiedział, nim ostatecznie złapał dziewczynę za rękę, by faktycznie wycofać się prędko przed Irytkiem. Ten na całe szczęście zdawał się dalej zajęty swoim koncertem, chochlikami, czy ogólnym bałaganem, jaki panował w pomieszczeniu i chyba sprawiał mu niesamowitą wręcz przyjemność, więc ucieczka spod jego wejrzenia okazała się być dość łatwa. Zadziwiająco łatwa, jak stwierdził Brewer, ale może znaczyło to tylko tyle, że naprawdę należała się im chwila jakiegoś pieprzonego wytchnienia, z dala od całego bałaganu, jaki wiecznie na siebie ściągali, czasami nawet dla nich jednak burdel to było za dużo, jak widać i powinni coś z tym zrobić. - Coś cię trapi, dziecino? - spytał w końcu, kiedy mieli już możliwość faktycznie pomówić na spokojnie, zostawiając za sobą ten cały pierdolnik. W międzyczasie wyciągnął różdżkę, żeby pozbyć się zadrapań, jakie zostawił mu niuchacz i upewnił się, że i Nancy jest cała i zdrowa, w razie czego był skłonny składać ją do kupy, a teraz po prostu zaszył się razem z nią tak, żeby inni ich nie znaleźli. Chuja go też obchodziło, co inni mogliby sobie o nich pomyśleć, gdyby znaleźli ich zaczajonych w jakimś kącie, ale, prawdę mówiąc, to Max nigdy sobie dużo nie robił z opinii innych, po prostu wychodząc z założenia, że nie powinni się wpierdalać i trzeba przyznać, że akurat pod tym jednym względem dzięki temu żyło mu się lepiej.
______________________
Never love
a wild thing
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Rola starszego rodzeństwa - nawet takiego przyłatanego, bywała naprawdę obciążająca. Powodowała, że człowiek bardziej skupiał się na cudzych problemach, własne spychając na dalszy plan, a to nigdy nie kończyło się dobrze. Z pozoru diametralnie się różnili, a tak naprawdę mieli więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać i może to doświadczenie w słuchaniu i obserwowaniu mogłoby pomóc im się otworzyć i zrzucić nieco ze swoich barków. Z tym że w tych okolicznościach nie było nawet co marzyć o takim obrocie sprawy, dlatego bez wahania zacisnęła palce na dłoni Maxa, by dać się wyprowadzić z tego zamieszania i znaleźć spokojniejsze miejsce, o ile w ogóle to było możliwe. - Okej, czyli na pewno nie idziemy do piwnicy. - stwierdziła z rozbawieniem, a po chwili do jej świadomości dotarła dalsza część zdania. - Czekaj, co robiłeś w piwnicy z nieprzytomną dziewczyną? - zwolniła, by obrzucić Brewera podejrzliwym spojrzeniem, choć w kącikach jej ust czaił się wesoły uśmieszek. Nie podejrzewała go przecież o nic niewłaściwego. Mimo całej łobuzerskiej otoczki to był przecież dobry chłopak i nie miała co do tego wątpliwości. W końcu znaleźli jakiś zaciszny kącik, z dala od chochlików i Irytka (niuchacze aż tak bardzo jej nie przeszkadzały), w którym mogli sobie przycupnąć i pogadać o głupotach, powygłupiać się i pożartować. Tylko że jej przyjaciel zadał pytanie, ze zgoła innej kategorii, takie nad którym ciężko było jej przejść obojętnie. Błysk w oku nieco przygasł, a uśmiech minimalnie zelżał. Coś cię trapi, dziecino? Tak, bardzo wiele. Presja kapitaństwa, koszmary po Luizjanie, koniec szkoły, egzaminy, znalezienie pomysłu na siebie, a przede wszystkim Viola i ich pogmatwana relacja... - Mnie? Czemu? - odruchowo zaczęła odwracać kota ogonem, chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale zamarła na moment, uświadamiając sobie, że przecież przy nim nie musi nic udawać. Przeżyli razem tyle przygód, poznali się tak dobrze, że mogła pozwolić mu na trochę zmartwienia w stosunku do jej osoby. - Aż tak widać? - zapytała, wbijając spojrzenie w swoje buty i zagryzła wargę w zakłopotaniu. Takie pytania zawsze wprawiały ją w niezręczność, bo z jednej strony faktycznie chciała się wygadać, a z drugiej wciąż nie umiała się otworzyć.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Może Max jakoś rekompensował sobie tymi wszystkimi przybranymi braćmi i siostrami fakt, że jego przyrodnie rodzeństwo miało go po prostu w dupie? Trudno powiedzieć, jak sprawy się miały, ale faktycznie miał jakiś popieprzony syndrom opiekuńczości, brania odpowiedzialności za innych, co nie było zbyt dobrze widoczne na pierwszy rzut oka, skoro był, jaki był. Pozornie nie przejmował się niczym, wszystko miał w dupie, nie koncentrował się na tym, co go otaczało, zajmował się chuj wie czym i tak jakoś to życie się toczyło, szło sobie naprzód i chuj, i tyle, ale jednak uważnie obserwował osoby, które w jakiś sposób uważał za bliskie sobie. Jak choćby teraz Nancy, która zdecydowanie wyglądała, jakby potrzebowała wsparcia, a on zamierzał go jej udzielić, chociaż może nie był najlepszą do tego osobą, chociaż może nie był idealny, jeśli chodzi o to, co mógł zrobić, ale jednak... jednak próbował. Na razie jedynie parsknął ubawiony na jej pytanie i posłał jej uśmiech, który wyglądał, jakby na moment zamienił się w wilka, po czym wywrócił oczami. - Wleciała przez klapę w podłodze do jakiejś pieprzonej piwnicy, tam przy tych zniszczonych budynkach w miasteczku. To polazłem ją wyciągnąć, ale okazało się, że tak łatwo nie ma, wpadliśmy na jakiegoś poltergeista, który chciał grać z nami w gargulki, a laska zemdlała, więc musiałem ją stamtąd wynieść, kiedy jakimś cudem udało mi się wygrać z tym pojebanym duchem. Ot, cała historia - stwierdził, bo nie było w tym nic, co chciałby ukrywać. Nie było to nawet nieprzyzwoite, chociaż faktycznie brzmiało, jakby zrobił chuj wie co i chuj wie jak się zachował. Zdawał sobie z tego sprawę i z jakiegoś powodu jedynie mocniej go to bawiło, chociaż z całą pewnością nie powinno tak być, to nie powinno być coś, na co powinien parskać z ubawienia, bo jeszcze ktoś mógł go źle zrozumieć. Zaraz jednak porzucił zupełnie te kwestie, przyglądając się uważnie Nancy, by wywrócić oczami, a następnie sięgnąć po papierosy i nie przejmując się tym, gdzie są, zapalić. - No nie wiem, ja widzę, a trochę ze mnie gruboskórny troll, więc podejrzewam, że inni też widzą, dziecino - powiedział, kiedy się zaciągnął, a później położył po prostu dłoń na dłoni dziewczyny i ostrożnie przesunął po niej kciukiem. - Porzygasz się, jak dalej będziesz to w sobie dusić. Możesz mi powiedzieć, nie polecę zaraz wszystkim wygadać - dodał jeszcze, siadając nieco wygodniej, ale nie odpierdalał żadnych dodatkowych przemówień, czy czegoś podobnego, bo to nie było im do niczego potrzebne. Po prostu rzucił swoją propozycję, to co Nancy z tym zrobi, było już tylko i wyłączenie jej wolą, tak więc spokojnie czekał na ruch z jej strony.
Po tylu latach w hogwarcie takie historie jak ta chyba powinny przestać ją dziwić, a jednak z każdym wypowiedzianym przez Maxa słowem jej brwi wędrowały odrobinę wyżej, a uśmiech delikatnie się poszerzał. Zdecydowanie będzie jej brakować tego typu przygód, kiedy już przyjdzie czas opuścić mury zamku. I na tę myśl lekko posmutniała, co nie umknęło uwadze przyjaciela. Ciężko było się przełamać i zacząć mówić, w końcu tak bardzo przywykła do roli słuchacza. Wiedziała, że rozmowa z pewnością przyniesie jej ulgę, nawet jeśli nie podsunie żadnych sensownych rozwiązań, a jednak słowa nie chciały przejść przez zaciśnięte gardło. Od zawsze musiała być twarda, skupiając się na problemach młodszego rodzeństwa, rodziny, swoich przyjaciół, dlatego kompletnie nie umiała się odnaleźć w odwrotnej sytuacji. Jej własne zmartwienia zawsze był na drugim planie. - No nie wiem, raczej daleko ci do trolla. - mruknęła, starając się jeszcze jakoś zażartować, ale ostatecznie westchnęła ciężko i bez pytania sięgnęła do Maxowej paczki papierosów, by się poczęstować. Jak to się działo, że paliła niemal wyłącznie w jego towarzystwie? Ten prosty gest, dotyk dłoni, jakoś ją uspokoił, do tego dym przyjemnie łaskoczący gardło pomógł się rozluźnić i nagle słowa przestały być aż tak trudne do wypowiedzenia. - Wiem, ale... To nie jest takie proste. Zazwyczaj to ta jestem po drugiej stronie. - wzruszyła delikatnie ramionami, uciekając nieco spojrzeniem od oczu swojego rozmówcy. Wciąż czuła się niekomfortowo w tej sytuacji, choć naprawdę chciała się wygadać. - Ten rok był chyba zbyt... Intensywny? - zaczęła, szukając odpowiednich słów, bo tak naprawdę nawet nie wiedziała, co dokładnie chciałaby powiedzieć. - Za dużo nowych doświadczeń, nowych obowiązków, nowych oczekiwań, nowych emocji, uczuć. Coraz ciężej mi to wszystko nieść. - przyznała w końcu, dość ogólnie, ale nawet takie z pozoru nic nieznaczące wyznanie kosztowało ją wiele. Czy każdy miał takie problemy podczas rozmowy o emocjach? Czy to tylko dla niej była to przeszkoda niemal nie do przeskoczenia? Czuła się źle, przyznając się do tego, że trochę jej ciężko, bo przecież tak naprawdę nic poważnego się nie działo. Nie powinna narzekać na swoje życie, przecież wiodło jej się dobrze, była zdrowa, otoczona rodziną i przyjaciółmi, ileż ludzi znajdowało się w gorszej sytuacji i nie narzekało! Chyba do listy zmartwień powinna dodać trawiące od środka, nieuzasadnione wyrzuty sumienia.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Parsknął cicho na jej uwagę, ale w żaden sposób jej nie komentował. Mimo wszystko nie należał do osób, którym łatwo szło wspieranie innych, byli na pewno tacy, którzy powiedzieliby mu, żeby się pierdolił i właściwie wcale się tym nie przejmował, więc spokojnie mógł uchodzić za jakiegoś zjebanego trolla. Mimo wszystko zamierzał jej jednak wysłuchać, nawet jakby mieli siedzieć tutaj do rana i robić nie wiadomo co, nawet jakby mieli wypowiadać jedno zdanie na godzinę, był na to w pełni przygotowany, a jakiekolwiek ujemne punkty nawet go nie obchodziły, bo to nie było coś, czym się w ogóle przejmował. - O, dziecino. Wygląda na to, że zapierdalamy z wysokiej góry na tym samym pieprzonym wózku - mruknął, kręcąc głową, a później zaciągnął się, pozwalając by dym przyjemnie podrażnił jego gardło. Potarł czoło wierzchem dłoni, ale nie zabierał się za opowiadanie o sobie, nie miał takiej potrzeby, pod tym względem był właściwie dokładnie taki sam, jak Nancy i miał problem, żeby mówić o tym, co dokładnie leżało mu na żołądku, musiał zaś przyznać, że nieoczekiwanie było tego w chuj dużo, co nie powinno go aż tak dziwić. Jego rok był równie intensywny, a teraz siedział w takim jebanym bagnie, że nawet nie wiedział, gdzie powinien zacząć, zdecydowanie więc wolał skoncentrować się na tym, co miała do powiedzenia dziewczyna, licząc na to, że jakimś cudem jej pomoże, że jakimś cudem zdoła ją nieco podnieść na duchu, bo wydawało mu się, że to będzie najlepsze, co będzie mógł zrobić. W końcu Nancy nie powinna zbyt długo być smutna, nie powinna być przygaszona, była niczym wesoły ognik, który należało podtrzymywać, któremu nie można było pozwolić nigdy zgasnąć, ale on za chuja pana nie wiedział, jak do tego doprowadzić. Wiedział jedynie, że potrafił słuchać, mimo wszystko, mimo tego, że był kurewsko durnym złamasem. - To, co chcesz omówić najpierw? Obowiązki, uczucia, wszystko na raz? - spytał prosto, siadając jak najwygodniej, żeby móc w spokoju wysłuchać tego, co dziewczyna miała do powiedzenia. Nie zamierzał na nią w żaden sposób naciskać, miała sama wybrać to, co zamierzała opowiedzieć, miała sama podjąć decyzję, co chce naprawdę poruszyć, a co jest dla niej jednak zbyt intymną, czy jakąś tam sprawą. Nie zamierzał wpierdalać się z butami w jej życie, żeby przypadkiem czegoś bardziej nie zjebać, więc po prostu czekał na jej ruch, spokojnie paląc dalej, domyślając się, że zanim skończą tę dyskusje, wypalą zapewne całą paczkę.
Nie spodziewała się, że to spotkanie będzie tak wyglądać. Gdyby wiedziała, pewnie stchórzyłaby, wymyśliła jaką wymówkę i nie przyszła, sparaliżowana samą myślą, że miałaby mówić na głos o tym, co jej leży na sercu. Zdawała sobie sprawę, że rozmowa potrafiła przynieść ulgę, przecież tyle razy tego doświadczała. Tylko że zawsze siedziała po tej drugie stronie, a wizja swoich własnych zwierzeń dotychczas ją paraliżowała. Tymczasem siedziała obok Maxa, z papierosem w dłoni, zastanawiając się, od czego zacząć. Być może wyrażanie swoich myśli nie było aż takie trudne, jak jej się wydawało, a wymagało jedynie odpowiedniego miejsca, czasu oraz rozmówcy? Może to był ten idealny moment, a lepszy miał już nie nadejść? Przez dłuższą chwilę patrzyła się w czubki swoich butów, próbując zmusić słowa do przeciśnięcia się przez gardło. Odrobina popiołu z papierosa spadła na posadzkę. - Zapierdalać z wysokiej góry na wózku, to tylko z tobą. - stwierdziła, próbując jeszcze żartem jakoś rozluźnić atmosferę, która nagle zrobiła się wyjątkowo ciężka, ale zaraz potem westchnęła i zaciągnęła się dymem z papierosa. Żałowała, że nie ma ze sobą czegoś mocniejszego - alkoholu, albo liści oprylaka, które mogłyby nieco ułatwić ten trudny proces artykułowania słów. Musiała sobie radzić z tym co miała. - Ja... Nie chcę cię zanudzać moimi bzdurnymi problemami, naprawdę. Wiesz, to w zasadzie nic poważnego... - Walczyła ze sobą. Z jednej strony chciała się wygadać, z drugiej wciąż uparcie trzymała się tej myśl, że nikogo przecież nie interesują jej rozterki i szkoda na nie marnować cudzy czas. Ludzie mieli w życiu zdecydowanie gorzej niż ona, a przez to głupio jej było skarżyć się na tak trywialne problemy. - Nie wiem, czy chcesz tego słuchać. W sumie to trochę żałosne. - dodała wyraźnie przygnębiona, rozcierając butem popiół na podłodze. Dopiero po chwili odważyła się spojrzeć na przyjaciela oczami pełnymi wątpliwości. Nie wiedziała nawet, od czego miałaby zacząć. Od tego, że jest kapitanem drużyny bez knuta pewności siebie, czy od tego, że mając ponad dwadzieścia lat na karku, nie potrafiła stwierdzić, czy jest już w pierwszym związku, czy wciąż jeszcze nie? I który z tych faktów był bardziej przygnębiający? - Dobra, muszę to wszystko z siebie wyrzucić. - Zdecydowała po chwili ciszy. - Ale nie tutaj. Chodź. - Szkolne korytarze nie sprzyjały takim rozmowom, nie chciała, żeby ktoś poza Maxem usłyszał cokolwiek z tej rozmowy, dlatego złapała przyjaciela za rękę i razem poszli do Puchońskiej Komuny, by tam, zakopana w swój ulubiony koc, mogła się ze wszystkiego wygadać.
Sam nie wiedział, z jakich powodów musiał znaleźć się w tymże miejscu. Niemniej jednak, odpieczętowanie paczki, jaką to dostał od Juliusa, wiązało się z dość nieprzyjemnymi konsekwencjami. Magia, z którą miał do czynienia, przyczyniła się jednocześnie do zmiany jego wyglądu na węża. Nim się obejrzał, a świat stał się zaskakująco duży, natomiast poruszanie... utrudnione. Przynajmniej w początkowej fazie, gdy to starał się pełzać, lecz nie szło mu to za dobrze. Nim zdołał cokolwiek zrozumieć, kiedy to prześlizgnął się z pomieszczenia do pomieszczenia, stał się niezłą atrakcją dla dzieciaków, które to zaczęły go gonić. Nie tylko okazały się być wyjątkowo perfidne w swoich poczynaniach, wszak spotkał się z wodą obtaczającą w dziwny sposób jego łuski, lecz także licznymi żartami, podczas których to obrywał mniejszymi lub większymi przedmiotami. Nie było to w ogóle przyjemne, a Lowell, nie wiedząc, co ma w ogóle zrobić, postanowił przedostać się w jakieś bezpieczne miejsce - w niezbyt ciekawym stanie - byleby uciec od zgrai gnębicieli zwierząt, która uważała to za niezłą zabawę. Dla niego to jednak nie była w żaden sposób zabawa; musiał poszukać jakiegoś tymczasowego schronu, zanim to ktoś nie wpadnie na plan wyrzucenia go ze szóstego piętra. Pełzał zatem, poruszając się w dość specyficzny sposób, kiedy to czekoladowe ślepia, jedyna oznaka jego człowieczeństwa, starały się odpowiednio zidentyfikować lekko uchylone drzwi. Nie wiedział, do czego one prowadzą - nie wiedział nic, oprócz ciemności, w której częściowo się zatopił, kiedy to zasyczał, jak to przystało na gada. Powoli, subtelnie, obserwując znajdujące się dookoła świetliki, które najwidoczniej nie chciały zrobić mu żadnej krzywdy. Jakby iskierka nadziei, która drzemała w jego małym sercu. Mimo to, kiedy zauważył sylwetkę - znajomą, zresztą, poczuł się potencjalnie znów zagrożony. Przystanął, nie do końca przyjmując pozycję gotową do ataku, lecz prędzej... gotową do wycofania się. Ślepia doskonale obserwowały delikwenta, którego to kojarzył - ponownie. Jakby los chciał go wpędzić z powrotem w kłopoty, na drodze stał, a jak żeby inaczej, Max. Wszędzie rozpoznałby tę wysoką, trochę zmarkotniałą postawę ciała, czuprynę włosów, zielone tęczówki okalające źrenice. Tylko... no właśnie. Tylko on jest wężem. Jak miał zatem się przywitać? Mimowolnie przekrzywił (na miarę własnych możliwości) łeb, jakoby zastanawiając się nad tym, do czego to wszystko poprowadzi. Nie przejmował się już powyrywanymi lub poobijanymi w niektórych miejscach łuskami. Interesował go teraz tylko i wyłącznie Solberg, do którego to nieznacznie się zbliżył.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Naprawdę kończyły mu się już pomysły spędzania nadmiaru czasu, jaki cudowny dyrektor Gareth mu zagwarantował. Jak zwykle obudził się praktycznie o świcie, nie mogąc spać ani minuty dłużej i skierował kroki do kuchni, gdzie zazwyczaj układał nad kubkiem kawy plan dnia. Nie miał dzisiaj zbytnio ochoty ślęczeć nad kociołkiem, bo potrzebował najpierw kilku teoretycznych informacji, a jakoś wizja ślęczenia w bibliotece też niezbyt mu odpowiadała. W końcu błądząc myślami po przeróżnych zakamarkach umysłu przypomniał sobie o wygranym na jarmarku pierścieniu, który leżał w jego kufrze. Już dawno chciał wypróbować możliwości tej błyskotki, ale nie widział nigdzie Shawna, by poprosić go o użyczenie swojego węża do ćwiczeń. Postanowił jednak załatwić sprawę inaczej. Cofnął się do dormitorium po pierścień Shide i wraz z nim udał się w poszukiwaniu wolnego pomieszczenia. Potrzebował spokoju, a o to w tym zamku nie było najłatwiej. W końcu trafił na szóste piętro, gdzie nie dość dokładnie zamykając drzwi, ulokował się w pokoju pełnym świetlików. Gdy tylko przekroczył próg usłyszał dźwięki dobywające się z ulokowanego przy ścianie magnetofonu. Poczuł, jak ogarnia go nienaturalny, acz niesamowicie przyjemny spokój, zalewający jego umysł. Nie miałby nic przeciwko znajdowania się w takim stanie wciąż. Przez chwilę rozkoszował się tym uczuciem, po czym stanął w głębi sali i uniósł rożdżkę. -Serpensortia! - Wykonał odpowiedni gest i patrzył, jak materializuje się przed nim najprawdziwszy wąż. Poczuł, jak przez dłoń, na której widniał pierścień Shide, przepływa magia. Spojrzał w pionowe źrenice gada i skupił się na wyczuciu jego emocji. Początkowo nie potrafił odczytać nic, lecz z upływem czasu zdawało się, że powoli wyodrębniał jakieś uczucia. Wąż wydawał się być poddenerwowany, lecz nie agresywny. Uważnie obserwował ślizgona, który nie wykonywał żadnych ruchów w jego kierunku, a po prostu tam stał i się na niego gapił. Max zaczął wyczuwać dezorientację u zwierzaka, która już chwilę później przerodziła się w coś dużo mniej spokojnego. Gad spojrzał w stronę drzwi i Solberg odruchowo zrobił to samo. Zobaczył sunącą po podłodze sylwetkę, powoli zbliżającą się w jego stronę. Nowoprzybyły wąż miał w sobie coś znajomego. Możliwe, że była to zasługa pierścienia, spoczywającego na palcu ślizgona, ale Max czuł, że nie zostanie zaatakowany. Było zbyt ciemno, by Solberg mógł dostrzec wszystkie szczegóły jednak widział oczy gada, a jego mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Wszędzie rozpoznałby tę głęboką barwę czekolady, skrywającą za sobą wiecznie cząstkę pewnej melancholii. - Feli? - Zapytał sam nie wiedząc czemu, szeptem. Może był to ten ogarniający go spokój, a może czuł się bezpieczniej nie ryzykując prowokacji zwierzęcia gdyby jednak się pomylił. Drugi gad wił się niespokojnie u nóg Maxa, lecz ten zdawał się chwilowo o nim zpaomnieć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Stał w miejscu - przyglądał się uważnie, kiedy to źrenice, całkowicie ludzkie, pozostawały takie same. Spokojne. Z dozą harmonii, aczkolwiek przesiąkniętej poniekąd smutkiem. Spoglądanie miało w sobie rzeczywiście pewną nutkę melancholii. Trochę, po tym, co się stało, miał dość przebywania w skórze węża. Czuł się wyjątkowo nieswojo, jakoby ruchy, z którymi miał do czynienia, pozostawały czymś w rodzaju ciężaru znajdującego się na jego własnej duszy. Julius potraktował go dość perfidnie w ten sposób, ale nie mógł go, koniec końców, za to wszystko winić. Nie bez powodu zatem, kiedy to znalazł pewnego rodzaju azyl, jakoby umożliwiający mu pobyt tymczasowy, mógł odczuć ulgę. Ale czuł też dziwne skrępowanie, kiedy to Max, posiadając przy sobie drugiego węża, na którego spojrzał z należytą ostrożnością, zwrócił się wprost w jego stronę. Wiedział, że nadmiar czasu może przyczyniać się do wielu pomysłów, ale nie wiedział, czy gad wijący się nieopodal jego nóg będzie przyjaźnie nastawiony do kolejnego, wężowego obywatela komnaty świetlików. Cicho by westchnął, ale zamiast tego jedynie wydostał się syk, łagodny, pozbawiony agresji, prędzej wynikający z wymiany powietrza w swoich niewielkich organach do tego służących. Powoli, spokojnie, na swoim łuskowatym brzuchu, gdzie to posiadał w sumie dość sporo blizn na własnych fragmentach charakterystycznej skóry, przybliżył się nieznacznie do Maximiliana, jakoby nie chcąc tym samym go przestraszyć. Wiedział, że mimo wszystko i wbrew wszystkiemu ten może go nie skojarzyć, kiedy to skąpana w półmroku sylwetka gada przemieszczała się raz po raz, szukając jakiejkolwiek dozy wyjścia z tej niezbyt przyjemnej sytuacji. Nie był nigdy w skórze takiego zwierzęcia. Raz trafił mu się lis i było znacznie łatwiej. Teraz przypominał prędzej duszę zaklętą w nie tym ciele, co trzeba. Dokładnie obserwując poczynania obu osobników, Maximiliana i węża wijącego się tuż nieopodal, naprawdę zastanawiał się, czy jest sens. Czy, kiedy to skierował własne ślepia raz jeszcze, prosto w jego oczy, ten będzie w stanie odkryć w jakikolwiek sposób to, że ma do czynienia z ludzkim istnieniem. Z ludzką świadomością, z ludzkimi emocjami. Nie bez powodu zatem, kiedy to usłyszał pytanie, odwrócił mimowolnie wzrok, jakoby okazując wstyd ze stanu, w jakim się obecnie znajdował. Nie chciał, by ten go w takiej postaci musiał obserwować. Mimo to zgadł - czego, kiedy rozejrzał się po jego sylwetce, było w większości zasługą pierścienia Sidhe, takiego samego, który to dzierżył, lecz działającego tylko na kruki. Jak miał mu powiedzieć, że tak, to jest on? Chciał się przybliżyć, ale nadal, nie był pewien - chciał, by ten wystawił rękę w jego stronę, by na nią wszedł i tym samym udowodnił, że nie ma złych zamiarów. Mimo to bał się, wszak znacznie trudniej było mu w pełni zapanować nad własnymi instynktami w tej postaci. Dlatego nieśmiało, niepewnie podszedł w stronę przyjaciela, uważając, by przypadkiem wąż, który to znajdował się tuż nieopodal niego, nie postanowił na niego skoczyć. Kiedy ten postanowił przybliżyć dłoń, on się na nią wspiął poprzez proste owijanie, aczkolwiek obarczone wieloma błędami. Jeżeli tego nie zrobił - czekał.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max był nieźle skonfundowany nie tylko tym, że nagle znalazł się w towarzystwie dwóch węży, które gdyby chciały z łatwością mogły posłać go prosto do Munga, ale przede wszystkim dlatego, że odczuwał nie tylko własne emocje ale i te, które zalegały w sercach gadów. Nie był jeszcze oswojony z podobnymi odczuciami i nie wiedział z całą pewnością, jak ma je czytać, ale zdecydowanie czuł. Patrzył jak drugi wąż powoli pełza w jego kierunku i powstrzymał się od zrobienia kilku kroków w tył. Wrażenie, że już wcześniej spotkał tę istotę w połączeniu z otaczającym ślzigona spokojem i poczuciem pewnego rodzaju obrony ze strony węża, którego sam powołał do życia pomogły mu pozostać w miejscu. Syk, który dobył się z gardła nieznanego węża, nie powiedział mu zbyt wiele. W końcu miał tylko pierścień, a nie magiczne zdolności bycia wężoustym. Bacznie obserwował obce zwierzę, starając się przygotować na każdy możliwy ruch z jego strony. Dopiero tak znajome tęczówki sprawiły, że jego mózg zaczął coś trybić. Gdy tylko wypowiedział na głos swoje pytanie wiedział już, że ma rację. Odwrócony wzrok niezbyt pasował mu do gada, ale z całą pewnością był reakcją, którą zastosowałby jego przyjaciel. Pod kopułą czaszki Maxa kłębiło się wiele pytań i już otwierał usta, by je zadać pełzącemu w jego stronę Felko-wężowi, gdy zaczął czuć coraz większy mętlik. Nie opanował jeszcze mocy pierścienia, a kumulacja dwóch istot zaczęła przyprawiać go o migrenę. -Vipera Evanesca! - Wycelował w stworzonego wcześniej przez siebie węża i patrzył jak ten zamienia się w popiół. Dopiero wtedy zniżył się ku podłodze, wyciągając rękę w stronę łuskowatego ciała puchona. Poczuł jak ten oplata się wokół niej i odetchnął z ulgą. -Kurwa, Felczi co się stało? Kto...? - Wyczuł nieco wybrakowaną strukturę jego ciała i pokiwał z niezadowoleniem głową. Rozłożył się po turecku na panelach i wyciągnął rękę, by dać przyjacielowi znak, że ma zleźć z jego ciała. - Czekaj, spróbuję Cię odczarować. - Ponownie uniósł swój magiczny patyczek licząc, że jego rdzeń stworzony do wzmacniania transmutacji, zdziała cuda. Skupił się jak tylko mógł, rzucając proste Finite. Miał nadzieję, że to zadziała. W razie gdyby jednak tak nie było, był gotów podjąć się kolejnej, bardziej złożonej próby przywrócenia Lowella o jego ludzkiej postaci.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Podejrzewał, że przyjaciel nie będzie z tego wszystkiego zadowolony, wszak posiadanie przy sobie dwóch węży jednocześnie nie jest marzeniem żadnego człowieka (a przynajmniej tego normalnego), ale mimo to liczył na jego pomoc. Kiedy to poruszał się swobodnie po podłodze, mimo iż parkiet nieprzyjemnie drażnił jego podbrzusze, jakoby nie był przystosowany do takiego poruszania się, niemniej jednak powoli działał. Subtelnie wykonywał kolejne kroki, a raczej subtelnie pełzał dalej, w stronę Maximiliana, jakoby chcąc tym samym poprosić go o pomocną dłoń. O odczarowanie, którego to potrzebował, a na które to (może) akurat nie zasługiwał. Nie bez powodu zachowywał należyty spokój, chcąc przekazać jak najbardziej to, że ma do czynienia tak naprawdę z człowiekiem, a nie istotą, która w jednym szale byłaby w stanie posłać go do Świętego Munga, gdyby tylko tego chciał. Raz po raz gubił uszkodzone łuski, co nie należało do zbyt przyjemnych rzeczy, aczkolwiek nie zaprzestawał; spoglądał, ślepia wbijał z łagodnością w stronę Ślizgona, a sam zdawał się być jakoś spokojniejszy. Cieszył się, że to akurat jego spotkał. Nie wiedział, że kontakt z dwoma stworzeniami jednocześnie może przysparzać jakiekolwiek problemy. Sam, ćwicząc z Equinoxem, miał zazwyczaj jedną sylwetkę, która go intrygowała i na której to korzystał z mocy pierścienia Sidhe. Mimo to, kiedy zauważył, jak wąż zostaje spalony, poczuł ulgę, mimowolne westchnięcie, które to przerodziło się w dziwny, melodyjny syk. Nie panował nad tym ewidentnie; nie bez powodu poczuł się głupio, kiedy to wiedział, iż sytuacja tak naprawdę zakrawa o absurd. Nie czuł się na siłach, by jakkolwiek to udowadniać, by podejmować się jakichś specyficznych akcji, dlatego po prostu spoglądał w stronę przyjaciela, jakoby licząc, iż to zdziała wiele. I rzeczywiście zdziałało, bo usłyszał pytanie, na które to nie mógł odpowiedzieć. Jedynie ponownie wydobył z siebie cichy syk, jakoby zastanawiając się nad tym, co będzie musiał powiedzieć, niemniej jednak oplot wokół kończyny powodował, iż działał spokojniej. Znajomy zapach przeszywał jego nozdrza jeszcze bardziej, w związku z czym czuł prędzej zachodzącą równowagę. Kiedy kumpel usiadł na panelach, nie bez powodu ten zszedł z nich, by tym samym pozwolić na działania ze strony Solberga. Liczył na to, że wystarczy proste zaklęcie. I najwidoczniej zadziałało, bo machnięcie różdżką, kiedy to odsunął się, czekając na jakiekolwiek działania, przywróciło go do pierwotnego stanu. Może nie był to zbyt przyjemny proces, kiedy to leżał na podłodze, półprzytomny, zaciskając zęby wraz z powiekami i biorąc tym samym głębokie wdechy. Ciuchy pozostały, mógł się cieszyć tym samym z takiego zbiegu okoliczności. Rany niestety też - może gdyby był w tej postaci, rzut prostym przedmiotem nie stanowiłby problemu, ale nadal, działo się to wszystko w postaci gada. Liczne obtarcia zdobiły jego ręce, dłonie, jak również odrobinę twarz, kiedy to dzieciaki postanowiły się na nim wyżyć. Bolała go perfidnie głowa, a kompletnie inne bodźce bombardowały jego kopułę czaszki, nie dając spokoju. Musiał chwilę odpocząć, zanim to nie otworzył ust. — D... dzięki. I... hej, w ogóle. — mruknął, powoli starając się powrócić do rzeczywistości, zanim to nie usiadł na własnych czterech literach, przecierając oczy. Jezu, wszystko się tak diametralnie różniło, każdy bodziec raził, a liczne struktury jego umysłu - działały ponownie inaczej. Zacisnął jeszcze raz parę razy powieki, spoglądając tymi samymi, czekoladowymi tęczówkami w stronę przyjaciela. Nadal czuł się otępiały, ale nie na tyle, by nie powiedzieć dwóch słów. — Psikus transmutacyjny. — odpowiedział, zanim to się ponownie nie rozłożył na ziemi, spoglądając tym samym na jasne punkty, do których to z czasem się przyzwyczajał. Ich sylwetka pozostawała taka sama, niemniej jednak... miała swój specyficzny urok. Przedzierając się przez odmęty mroku, nie bez powodu Felinus wystawił ostrożnie na niewielką odległość rękę, czując, jak jeden ze świetlików muska jego kończynę, zajmując miejsce na poranionej skórze. Miłe. Przyjemne. Napawające pewną radością na duszy, która to znajdowała się teraz w odpowiednim naczyniu. — Co... co to za miejsce? — zapytanie opuściło jego usta, kiedy to napawał się tym wszystkim powoli, w subtelny sposób. Nie czuł się na razie aż tak dobrze, by móc wstać, niemniej jednak dawał sobie tym samym czas w celu odzyskania w pełni własnych zdolności.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Całe szczęście Max nie bał się węży. Co prawda zdawał sobie sprawę, jak niebezpieczne potrafią być, ale w końcu bycie ślizgonem zobowiązywało i gdyby nie totalny rozgardiasz, jaki czuł przez przepływającą przez niego moc pierścienia, zapewne inaczej podszedłby do tej konfrontacji. Choć ciężko było mu nie zdziwić się na widok obcego węża w Hogwarcie. Raczej nie spotykało się tych zwierząt na korytarzach, pełzających sobie luźno bez opieki właściciela. Mało kto w ogóle decydował się na posiadanie akurat takiego pupila w szkole, a przynajmniej Solberg wiedział tylko o jednym przypadku. Kolejny syk rozbrzmiał w komnacie, ledwo przedostając się przez spokojne dźwięki gramofonu. Solberg cieszył się, że spalił wyczarowanego przez siebie węża, bo od razu poczuł się lżej i był w stanie jaśniej określić całą tę sytuację. Pozwolił wężowi opleść się wokół swojego ramienia, ryzykując zaufaniem mu. W końcu pierścień mógł go oszukać. Nic takiego się jednak nie stało, choć uczucie łuskowatego ciała na własnej ręce nie było jednym z najprzyjemniejszych. Postanowił nie czekać zbyt długo i pomóc przyjacielowi, choć nie wiedział czy wie, jak to zrobić. W końcu z zaklęć nie był mistrzem, ale liczył, że prosta inkantacja kończąca załatwi sprawę. Na szczęście się nie pomylił i już chwilę później na podłodze przed nim leżał Felek. Nie wyglądał dobrze. Ślizgon lustrował wzrokiem nowe, widoczne rany dając puchonowi chwilę, by ten doszedł do siebie nim powie cokolwiek. Wydobywające się z gramofonu dźwięki zdecydowanie pomagały mu zachować spokój. - Kto Cię tak urządził? - Zapytał w końcu, gdy Lowell pierwszy zabrał głos. Miał na myśli nie tylko całą transformację ale i ubytki na ciele przyjaciela. Widząc, że ten nie podejmuje żadnych działań, Max sam uniósł różdżkę, by spróbować przywrócić go lekko do porządku. Zaczął od prostego Rennervarte, które miał nadzieję, że pomoże puchonowi wyjść nieco z tego stanu otępienia, a następnie zajął się opatrywaniem niektórych ran w miarę swoich możliwości. - Nie mam pojęcia. Pierwszy raz tu jestem, ale podoba mi się.- Wyznał szczerze, bo rozświetlana owadami ciemność wraz z dźwiękami gramofonu tworzyła naprawdę wyjątkową atmosferę. - Szukałem po prostu chwili spokoju i trafiłem idealnie. Ten zamek chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. - Uniósł nieco kąciki ust ku górze, przypominając sobie przeróżne specyficzne miejsca na jakie udał mu się już w tej szkole natrafić. Nadal nie potrafił zrozumieć, czemu ktoś stworzył tu boginownię, gdzie bez większego problemu słabsze duszyczki mogły zejść na zawał serca. Choć niektórzy na pewno byli w stanie podjąć to ryzyko, by dostać się do komnaty z magicznym zwierciadłem. -Od dawna pełzałeś po korytarzach? - Nie mógł się powstrzymać przed zadaniem kolejnego pytania. W końcu nie codziennie widuje się kumpla w skórze węża. Max musiał przyznać jednak, że gdyby nie pierścień, może nie zrozumiałby tak łatwo, z kim ma do czynienia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell na szczęście też nie bał się jakoś szczególnie węży - całe szczęście, bo by się przestraszył w przeciwnym przypadku samego siebie, gdyby postanowił mimo wszystko i wbrew wszystkiemu przyglądnąć się samemu sobie w lustrze. Niestety - ryzyko też było spore, w związku z czym, nie bez powodu, zyskał trochę obrażeń w wyniku bycia gnębionym przez dzieciaki. Bo te, widząc snującą się istotę, która wcale ich nie atakowała, pozostawały tak podekscytowane nowym obiektem zabaw, iż okazało się, że ta pasywność wcale nie była taka dobra. Nie bez powodu zatem pojawił się w komnacie świetlików, gdzie bodźce zdawały się pozostawać nadal wyostrzone. Światła świetlików posiadały w sobie nutę tajemniczości, tudzież enigmy rozchodzącej się przyjemnie po ciele - nawet jeżeli reprezentował stworzenie, za którym większość czarodziejów nie przepada i z którym to wiąże się zazwyczaj obślizgły charakter. Zatem, zgodnie z poleceniem przyjaciela, kiedy to udało mu się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, pojawił się przed nim, ześlizgując się za pomocą dziwnych mięśni, których to jeszcze nie opanował. I całe szczęście, wszak wcale tej umiejętności nie potrzebował. Nim się obejrzał, a umiejętności Maximiliana przywróciły go do pełnej, aczkolwiek częściowo pokiereszowanej postaci, co może nie widziało się najlepiej, wszak przedmioty, które w niego leciały, w postaci ludzkiej nie przyczyniłyby się do żadnej większej krzywdy. No cóż. Na szczęście aż tak tego nie odczuwał - miał inne, ważniejsze rzeczy. Między innymi to, gdzie jest i dlaczego znowu trafił na Solberga. Jakby los się z niego zaśmiał, podsuwając okazję do kolejnego ośmieszenia się w wyniku zrządzenia, z jakim to miał obecnie do czynienia; leżenie było całkiem przyjemne. Do czasu, gdy nie usłyszał pytania, na które przekrzywił usta w niezadowoleniu, wszak nie chciał nasyłać z czystego przypadku kumpla na drugiego kumpla. Mimo to postawił na szczerość - w szczególności wtedy, gdy zaklęcie Rennervate zaczęło działać, pobudzając jego umysł do myślenia. - Kumpel. Spokojnie, pewnie nie miał niczego złego na myśli. - uśmiechnął się naturalnie i przede wszystkim szczerze, bo nie zamierzał go okłamywać. Rauch zapewne nie podejrzewał, iż zamiana w węża będzie skutkowała byciem wężem do zabawy, w związku z czym nie odczuwał do niego złości. Ani agresji. Ani niczego negatywnego. Oparłszy się o własne kolana, kiedy to usiadł po turecku, a kiedy to zauważył, jak Max podejmuje się leczenia, posłał mu ciepłe podniesienie kącików ust do góry. Nadal był otępiały i zapewne, gdyby był w pełni świadom własnych czynów, zacząłby narzekać. A może to po prostu klimat miejsca, w którym to się znajdowali? Nie czuł takiego stresu? Rozluźnienie? - A te rany to... jakieś dzieciaki. Wiesz, najmłodsze. Tu pociągną, tam pociągną, a jeszcze indziej kałamarzem rzucą... - zaśmiał się, kiedy to zauważał postępy w leczeniu, a kiedy to przeniósł te same, charakterystyczne tęczówki w stronę gramofonu, z którego wydobywała się spokojna muzyka, na chwilę przystanął z tłumaczeniami, zamykając oczy. Miejsce rzeczywiście mu się podobało. Było takie spokojne, napawające poniekąd harmonią, której potrzebował. Po chwili ponownie otworzył powieki, napawając się widokiem sali. Owady poruszały się mimowolnie w powietrzu, niosąc ze sobą nikłe, zielonkawe światełko. Czuł się trochę tak, jakby chodził po lesie, a do tego dźwięki wydobywające się z gramofonu... - Jest ciekawe. I nie wiem, napaja takim dziwnym spokojem. - dodał od siebie, kręcąc tym samym głową, by odpowiedzieć na następne słowa, które wypowiedział przyjaciel. Grobowiec świetlików. - Ciekawe, ile jest w zamku takich pomieszczeń... ta muzyka z gramofonu, ona automatycznie działa? Czy masz tam określony winyl? - zapytał się, wszak go to mocno interesowało, a ciągłe przemienianie kolejnych, ogromnych i ciężkich nośników mogło być poniekąd katorgą. Ładne miejsce. Naprawdę mu się podobało; nie bez powodu jego tęczówki z czasem łagodniały, jakoby sam czuł się lepiej. Jakby dusza w naczyniu przechodziła coś, przez co mogła na chwilę odciążyć się od ciągłego zamartwiania. Pierwotne instynkty? - Nie wiem, może tak od godziny, dwóch? - zaśmiał się, bo nie miał zegarka przy sobie, w związku z czym nie mógł określić idealnie godziny, jaka to mijała podczas przemiany w węża. Sam zaczął się powoli ogarniać, machając własną różdżką, kiedy to ścisnął ją mocniej, jakoby w zastanowieniu. Dopiero potem wstał, rozglądając się dokładniej dookoła. - Parkiet do tańczenia? - powiedziawszy, stuknął parę razy podeszwą własnych butów, wszak właśnie to najbardziej go drażniło, gdy znajdował się w ciele węża. Zastanawiało go to, dlaczego komnata została obarczona świetlikami, gramofonem i odpowiednią ku temu powierzchnią.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg ostatnimi czasy dość mocno poszerzył swoją wiedzę z transmutacji i mimo, że zawsze wydawała mu się ona raczej dziedziną idealną do żartów, teraz zdawał sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna może być, gdy użyta nieprawidłowo. W końcu sam pracował nad tym, by nie zabić kogoś przy częściowej przemianie w zupełnie inny gatunek i co rusz napotykał jakieś przeszkody. Nie bez powodu więc nie do końca uspokoił się słysząc, że Feli padł ofiarą żartu transmutacyjnego, choć zdecydowanie było to lepsze niż celowa zamiana w węża, czy inne stworzenie. Taką zdecydowanie trudniej byłoby cofnąć i Solberg nie był pewien, czy sam by sobie z nią poradził. Na szczęście nie musiał tego sprawdzać. - Nie posądzam nikogo o to. Nie takie rzeczy się odkurwiało dla zabawy. - Powiedział lekko, bo był świadom jakie pomysły pojawiały się w głowach uczniów tej szkoły. Sam był tego idealnym przykładem, a gdyby wiedział, że to Julius jest powodem całego zamieszania, tym bardziej machnąłby na to ręką. Nie podejrzewał krukona o niecne zamiary względem kogokolwiek. Bardziej martwiły go obrażenia na ciele przyjaciela, bo nie wyglądały jak coś, z czym mierzy się każdy wąż. -Co za paskudy. Nawet pochillować w wężowej skórze nie dadzą. - Pokręcił głową, raz po raz rzucając nowe zaklęcia lecznicze. Sam nie wiedział, czy to znajomość z Felkiem, czy własny pech do robienia sobie krzywdy przy oddychaniu sprawił, że jego zdolności w tym zakresie znacząco się poprawiły, ale widział tę zmianę i bardzo go cieszyła. Przynajmniej mógł oddalić siebie, lub kogoś innego trochę od wizyty w szpitalu. - Zdecydowanie. Muszę tu częściej bywać. Łatwo pozbierać myśli w takim otoczeniu. - Przyznał puchonowi rację, a gdy ten zapytał o muzykę, mimowolnie skierował swój wzrok na gramofon. - Nic nie tykałem. Samo zaczęło grać jak się pojawiłem. - Wzruszył ramionami, bo jakoś nie był typem, który łaził po zamku z winylami pod pachą w nadziei, że trafi na jakiś nośnik. Wiedział, że w mugolskim pokoju może posłuchać muzyki z tego nośnika, ale po pierwsze nie przetrzymywał płyt w zamku, a po drugie tamto pomieszczenie nie było jego dzisiejszym celem. Skinął tylko głową na odpowiedź kumpla. Tyle dobrze, że nie musiał się męczyć w tym ciele zbyt długo. Szczególnie, jeżeli spotykał się z taką reakcją otoczenia, a nie inną. Max nie zdawał sobie sprawy, jak ciężkie było życie gada w murach tej szkoły. - Możliwe. Pokój wydaje się do tego idealny. - Również zauważył ten nietypowy wybór podłogi, która tak różniła się od obecnego wszędzie kamienia. W oczach ślizgona nagle pojawił się błysk, który mógł oznaczać tylko jedno - miał pomysł. - Chcesz wypróbować? - Poruszył charakterystycznie brwiami, a na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Okazja była, a Max dawno nie rozprostowywał swoich kości. Przynajmniej nie w ten sposób.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell natomiast pod tym względem stał w miejscu. Transmutacja nigdy nie stanowiła dla niego idealnego przedmiotu, co, zresztą, okazało się podczas lekcji z Pattonem, podczas której zbytnio nie mógł się pochwalić własnymi umiejętnościami. Ewidentnie interesowały go inne dziedziny, aczkolwiek, nawet jeżeli zauważał te słabości, nie był w stanie ich przeskoczyć. Nikt od niego nie wymagał, by był perfekcyjny w każdym z przedmiotów, który to wchodzi w podstawę edukacyjną. Owszem, może udawać, ale czy to ma jakikolwiek sens? Nie wiedział, kiedy to jeszcze urzędował na podłodze, zastanawiając się nad tym, jak dziwne jest to wszystko, co go otacza. Ewidentnie trochę dłużej potrwa powracanie do pełnego stanu sprzed przemiany, co można było zauważyć poprzez otępione spojrzenie, które z czasem zanikało. Inna równowaga, inne poruszanie się - potrzebował przede wszystkim, a jak żeby inaczej, odpowiedniego czasu, by tym samym móc cieszyć się w pełni z tego, że stał się ponownie tym, czym powinien być - człowiekiem. - Wiadomo. - uśmiechnął się niemrawo, kiedy to wiedział, że wypadki się zdarzają po ludziach, a trzymanie w sobie jakiejkolwiek urazy nie jest idealnym rozwiązaniem w celu znalezienia odpowiedzi na nutrujące jego głowę pytania. Zastanawiał się, co tak strzeliło go głowy kumplowi, by posyłać mu transmutacyjny psikus, aczkolwiek zapyta o to kiedy indziej - nie w takim stanie. Żeby się nie zastanawiał, czy to przypadkiem powstało wszystko z jego winy. Niestety, nie było mu dane móc wyluzować się w skórze węża, dlatego cicho zastanawiał się nad tym, dlaczego nieszczęścia się go trzymają. - No niestety, smutne życie węża. - zaśmiał się, bo mimo to miał do tego w miarę luźne podejście, dlatego nie osądzał nikogo. Dziwne doświadczenie, może nie do końca przyjemne, ale też, dzieci nie mają tego wyszczególnienia na to, co jest dobre, a co jest złe. Czego należy unikać, a co można robić. Nie zamierzał ich za to wszystko ścigać, tym bardziej że mógł się sam ogarnąć. Mimo to pomagał mu Max, który podszkolił się nieźle z zaklęć Uzdrawiających, w związku z czym mógł skorzystać z jego pomocy. Z upływem czasu zaczął wyglądać znacznie lepiej. - Teoretycznie w pokoju życzeń też można coś takiego stworzyć. - zastanowił się, przykładając palce do własnego podbródka, jakoby w zastanowieniu, a lampka miała się pojawić w charakterystycznym dymku, typowo komiksowym. Mimo to zbyt długo nad tym nie roztrząsał, kiedy to udawało mu się wstać i utrzymać tym samym równowagę. Kolejne słowa go zastanowiły, coś tam mruknął pod nosem, kiedy to spojrzał jeszcze raz w stronę gramofonu własnymi, czekoladowymi oczami, w widocznym natłoku własnych myśli. Znając ludzi, którzy kolekcjonują winyle (dość drogie, zresztą), być może Solberg ukrywał przed nim bycie winylomaniakiem? Najwidoczniej nie, skoro przyznał, iż urządzenie samo zaczęło grać poszczególną muzykę; mógł odetchnąć, zanim to nie spojrzał w stronę ziemi, która nie była kamieniem, a po prostu parkietem do tańczenia. Coś go zastanawiało, wszak świetliki powodowały błogi spokój, a obecność drugiej osoby - dziwne poczucie bezpieczeństwa. Raz tupnął podeszwą w parkiet, który to zdawał się być czymś w rodzaju idealnej powierzchni do tańczenia. - A to prawda. - powiedział, kierując ciemne obrączki źrenic, będących ukrytym zwierciadłem jego duszy, w stronę przyjaciela. Który to znalazł najwidoczniej niezły sposób spędzenia czasu, aczkolwiek on nie był co do tego aż tak przekonany. Owszem, mogli wypróbować, lecz on sam nie widział siebie tańczącego - w szczególności z nim. Nie, nie, nie. Ewidentnie nie powinien, dlatego nie bez powodu początkowo podjął się prób przerwania tego ciągu dziwnych zdarzeń. - Ja nie potrafię tańczyć. Chłopie, widziałeś, żebym kiedykolwiek miał jakiekolwiek poczucie rytmu? - zapytał się, zakładając ręce na piersi, by potem jednak zrezygnować z tej zamkniętej postawy i się rozluźnić. Rozprostowanie kości w ten sposób mogło być ciekawe, ale nadal, Lowell nie był aż tak przekonany do tego pomysłu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg nie zadowalał się półśrodkami i jeżeli już się za coś brał, to robił to na poważnie, a ostatnie pół roku obrał sobie na cel właśnie transmutację wiedząc, jak wielkie braki w niej posiadał. Skutki widać było gołym okiem i nawet potrafił pomóc Darrenowi w wypracowaniu dla Patola mimo, że krukon był przecież od niego starszy i Craine wymagał od studentów trochę innej, poszerzonej wiedzy z zakresu tej właśnie magii. Nie oznaczało to jednak, że odsunął eliksiry na bok. Nawet Lucas zauważył, że Max stał się swojego rodzaju pracoholikiem, co nie brzmiało może obiecująco, ale nie potrafił nic na to poradzić, że to go uspokajało. Szczególnie w tej chwili, gdy bał się zostawać sam ze swoimi myślami. - Dobrze, że trafiłeś na ślizgona. Żmija dogada się z każdym wężem. - Puścił mu rozbawione oczko i zaczął odruchowo obracać w palcach pierścień Sidhe, który był dzisiaj nieodzowny. Jakie szczęście musieli mieć, że akurat tego dnia, gdy miał go na sobie, Felka zaczarowało w gadzinę. - Tam to można wszystko. No prawie.- Poprawił się od razu, bo przecież bardzo dobrze znali ograniczenia najbardziej magicznego pokoju w całym zamku. Problem polegał tylko na tym, że trzeba było dokładnie wiedzieć, czego się chciało, by pomieszczenie mogło to stworzyć. Na pewno była to dobra opcja na niecodzienną randkę. W Inverness posiadali kolekcję winyli, uzbieraną przez lata przez Nicka i Max lubił czasem puścić coś z tych starych nośników, ale osobiście nie wyobrażał sobie targać tego wszystkiego ze sobą. Dużo zachodu, mało okazji do wykorzystania. Jedyne co, to wiedział, że winyle znów były modne i można było zaszpanować przy jakiejś duperce. Próba wymigania się od tańca ze strony Felka może i była podjęta, ale czy zadziałała? Na Solberga trzeba było czegoś więcej niż tylko słabych wymówek. Ślizgon już postawił się do pionu i patrzył z góry na kumpla. - Nie widziałem, bo nigdy nie zwracałem uwagi. Weź nie pierdol tylko wstawaj, to Cię czegoś tam nauczę. Jak szkoła znowu zorganizuje bal nie będziesz podpierać ścian. Podstawy się zawsze przydają. - Powiedział, dając do zrozumienia, że nie odpuści mu tak łatwo. Poza tym wiedząc już to, co wiedział o upodobaniach kumpla, chciał mu pomóc, gdyby kiedyś miał ochotę wziąć kogoś w obroty.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus, poniekąd rezygnując ze swoich wcześniejszych postanowień, wiedział, że kiedyś wiedza z transmutacji może mu się naprawdę przydać. I to bez jakiegokolwiek zaprzeczenia, czego dowodem były słowa nauczyciela na lekcji, który oznajmił, że może to się przydać w celu uchronienia własnego zdrowia lub życia w przypadku sytuacji teoretycznie bez wyjścia. Sam pozostawał jednak wyjątkowo skrupulatny w nauce uzdrawiania, w związku z czym czuł się w tym temacie wyjątkowo swobodnie. Niczym ryba w wodzie - nie zastanawiał się, po prostu leczył. Pewne schematy pozostały w nim utkwione tak prosto, że nawet nie musiał myśleć podczas tego procesu. Bądź wypowiadać jakichkolwiek słów, dopóki nie chwytał się za specjalne zaklęcie, którego to nie mógł użyć bez odpowiedniego podejścia. Pewne ograniczenia, w wyniku stosowania potężnych czarów, mogły być frustrujące, aczkolwiek Lowell i tak luźno do nich podchodził, wiedząc doskonale o tym, że nie wszystko da się osiągnąć w wymagany przez siebie sposób. Nawet jeżeli chciałby tak naprawdę to zrobić - pewne rzeczy, nawet jeżeli zacznie o nie błagać bogów, nie staną się rzeczywistością. Pozostawał zatem świadom własnych słabości - chociaż ostatnio wyjątkowo mocno podszkolił się z zakresu zaklęć ofensywnych i defensywnych, w związku z czym nie czuł się aż tak źle, zapuszczając w miejsca, w których to nie powinno go w ogóle być. - Widać. Pierścień służy, co? - zaśmiał się, kiedy to już powracał w pełni do kontroli nad samym sobą, a ciało przestało być tak wyjątkowo ciężkie. Cieszył się, że Solberg miał okazję go zastosować, ale że padło akurat na ten dzień... czy naprawdę wszystko musiało się aż tak perfidnie łączyć? Student pokręcił głową z rozbawienia, kiedy to wiedział, że w ich przypadku zawsze wszystko działa w taki sposób, by udowodnić, że od siebie nie uciekną. Nawet nie spodziewał się, że przypadkowa znajomość, którą to uzyskał w wyniku poprawki, będzie mogła aż tak się rozwinąć. Na szczęście nie narzekał - przynajmniej do teraz, kiedy to wiedział, że mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie ucieknie od Solberga, na co ponownie wykonał ruch głową, aczkolwiek tym razem w zrezygnowaniu. Ciężki wdech przeszył jego płuca, dostarczając od nich dodatkową dawkę tlenu. Nadal dziwnie się oddychało w tej postaci. Mimo to nie chciał jakoś specjalnie tańczyć - w szczególności z nim. Po pierwsze, nie miał doświadczenia, po drugie, nie zamierzał się dzielić czymkolwiek lub jakkolwiek. I o ile umiejętność sprawnego poruszania ciałem po parkiecie mogłaby się przydać, o tyle jednak kolejne słowa pokazały mu, że ten nie zamierza odpuścić, na co, kiedy to wstał, otrzepał własne ubrania z potencjalnego kurzu. No tak, jak żeby inaczej - wszystko przeciwko niemu. Świetliki nie pomagały, ale sam, poprzez oklumencję, mógł tym samym wyczuć, jak stawiać bariery, by przypadkiem nie wydobyć z siebie czegoś więcej, niż zamierzał w rzeczywistości. - A może lubię podpierać ściany? Wiesz, trzeba jakiegoś bohatera, który będzie to robił. - wystawił język, zanim to nie pokręcił własnym oczami, wystawiając tym samym trochę niepewnie dłoń w jego stronę. Nie chciał, ale musiał. Poza tym, starał się podejść do tego w jak najbardziej zabawny sposób, dlatego nie bez powodu schował prawą rękę do tyłu; sam nieźle operował lewą, a mogło to pomóc Solbergowi. Jakby ponownie mieli udawać, jakby ponownie znajdowali się w miejscu, gdzie to doszło do chochlikowej masakry różdżką bombardowaną. - To co, zapraszam? - uśmiechnął się z dziwną pewnością w oczach i podniesieniem kącików ust do góry. Szykuje się niezły rozpierdol z jego własnymi umiejętnościami. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dążenie do perfekcji zazwyczaj nie przynosiło niczego dobrego, ale ślizgon w tym roku zupełnie mienił front i czuł, że po prostu musi wziąć się do roboty. Nie przeszkadzało mu, że opierdalał Lucasa za pracoholizm, a sam zachowywał się tak samo. W końcu Max miał w tym wszystkim bardzo ważny cel. Ucieczkę. Ostatnie miesiące tym bardziej wymagały od niego zajęcia i mimo, że kompletnie nie miał na to ochoty, oddawał się pracy. Wiedział, że powinien przygotowywać się do egzaminów semestralnych, ale wolał zamiast tego zagłębiać inne tematy. Miał wrażenie, że jakoś prześlizgnie się przez tę ostatnią klasę i pewnie zda te najważniejsze OWUTEMy, więc nagle przestał zawracać sobie nimi głowę. Sam siebie nie poznawał pod tym względem. -Pierwszy raz miałem okazję go wypróbować. Ciekawy artefakt, ale potrzebuję więcej czasu. No i nigdy więcej dwóch węży naraz. - Uśmiechnął się lekko. Zastanawiał się, jak dłuższe odczuwanie emocji kilku istot mogło na niego wpłynąć. Poniekąd miał ochotę przeprowadzić taki eksperyment. Spojrzał z niemym pytaniem w oczach na Felka, który widać prowadził jakiś wewnętrzny dialog. Max czasem wiele by dał, aby odkryć co kryje się w tej puchońskiej łepetynie. Mimo to nigdy nie pytał, szanując prywatność kumpla. Jak zwykle Max nie miał pojęcia jak jego propozycja wpływa na Lowella, więc uznał odmowę za przejaw wstydu, czy ki chuj. Sam jako dziecko dość sprawnie działał w grupie tanecznej i nawet ogarnął jakąś nagrodę za obracanie kilkunastoletnich dziewczynek, więc był pewien, że chociaż podstawy da radę Felkowi przekazać. -Czy ja Cię pytałem, czy lubisz? Dawaj, nie marudź. - Powiedział jeszcze, po czym kopnął lekko w ścianę. -Widzisz? Nie zawali się. Podnoś to dupsko. - Oczywiście gdyby Lowell zdecydowanie odmówił podając jakiś sensowny powód, Max nie namawiałby go dalej, ale widząc, że puchon wstaje jednak z parkietu, ponownie uśmiechnął się dumny ze swojego talentu negocjatora. -Czekaj sekundę... - Nim ujął dłoń puchona, zdjął przez głowę bluzę, która nieco krępowała jego ruchy. Dużo wygodniej czuł się w zwykłej koszulce, która może i uwydatniała mankamenty jego ciała w chwili obecnej, ale na pewno pozwalała lepiej kontrolować poszczególne gesty. Tak przyszykowany mógł rozpoczynać nauczanie.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W co on się wpakował... Nim się obejrzał, a Max zdjął bluzę, by tym samym pokazać mu parę kroków. I o ile początkowo przejawiał jakąkolwiek odwagę, tudzież postawność we własnej sylwetce, o tyle z czasem zaczęło go to wszystko trochę krępować. I o ile tego po sobie nie pokazywał, o tyle jednak możliwość spędzenia czasu z Maximilianem w takim otoczeniu, nawet jeżeli nie wyglądał zbyt dobrze, zdawało się być nieuchronną szansą od losu, jak również elementem spaczenia, z którym obecnie miał do czynienia. Sam zdjął z siebie przydługawą bluzę, pozwalając na to, by zielonkawe światło objawiało jego niezbyt ciekawe blizny, których to jednak się nie wstydził. Zaciągnięty do tańca, kiedy to okazało się, że ściana wcale nie wymaga jego pomocy, starał się powoli wszystko rozumieć. Powoli, subtelnie, nie zwracając uwagi na cokolwiek innego. Na szczęście był w stanie samego siebie nieźle kontrolować pod tym względem, niemniej jednak nadal, było to dość męczące mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Wzięty w obroty, pokręcił głową na to, że będzie musiał na jakiś czas uczyć się tańczyć jako kobieta - zresztą, pasował do tej roli. Średni wzrost, znacznie niższy od przyjaciela, mógł być w tym pierwszym momencie decydujący; ale też, wymagało to wszystko odpowiednich ruchów ciała. Starał się nie popełniać żadnych błędów, kiedy to rozpoczęli naukę walca; mimo starań czuł się jak jakiś debil z tego wszystkiego. Spokojne ruchy, które z czasem się rozluźniały, jak również odpowiedni rytm muzyki, która to została włączona za pomocą gramofonu i prawidłowy nastrój (niech Merlin ma go w opiece), zdawały się powoli przeszywać otoczenie. Świetliki krążyły w melancholijny sposób, oświetlając nieliczne struktury parkietu, na którym to się znajdowali. — Czemu tańczę jako baba? — zapytał szczerze, kiedy to położył prawą rękę na jego lewym ramieniu, jako że tak wypadało w choreografii. Wykonując trochę płynniejsze kroki, w rytm muzyki, starał się skupić głównie na niej, co nie było wcale takie proste. Wiele nieuchronnych zmiennych zdawało się obecnie wpływać na to, jak tańczył, w związku z czym wcale nie czuł się aż tak bezpiecznie. Musiał działać - nie mógł tak łatwo się poddać przecież, prawda? A taka wiedza mogłaby mu się naprawdę przydać, gdyby postanowił rzeczywiście wziąć w obroty potencjalnego partnera.
Kostki:
Rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, jak idzie tej fajtłapie w tańczeniu.
1, 6 — nie, nie, jeszcze raz nie! Nadepnięcie na podeszwę? Nie ma problemu? Potencjalne poślizgnięcie się, pomylenie kroków? Dziwne zakręcenie podczas obrotu? Proszę bardzo. Felinusowi idzie wyjątkowo tragicznie; może dlatego, bo jest spięty? Cholera wie, niemniej jednak ogarnij go, zanim zrobi sobie krzywdę; szkoda by było, by sobie coś skręcił lub nadwyrężył.
2, 5 — nie jest idealnie, ale też, nie jest jakoś specjalnie źle. Lowellowi idzie całkiem normalnie - gdzieś się pomyli, gdzieś jakoś dziwnie wywinie tą ręką, ale! Liczą się chęci, prawda? Lepiej się nie zrażać, bo szkoda marnować samego siebie w celu podpierania ściany na balu. Tańczcie dalej, a zobaczymy, co z tego wyjdzie.
3, 4 — cud boski? Kto to widział! Felinus rozluźnił się na razie do tego stopnia, iż nie są straszne mu w miarę płynne ruchy, którymi to zaczął powoli, aczkolwiek subtelnie przemieszczać się po parkiecie. Położenie dłoni na lewym ramieniu, tu obrót, prawidłowy i całkowicie poprawny... no, czy aby na pewno ten w ogóle nie tańczył w swoim życiu? Nie wygląda...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie miał zamiaru traktować Felka ulgowo, a że nie wiedział co tamten kryje w zakamarkach serca i umysłu, bez zbędnego pierdoleni położył pewnie swoją prawą dłoń w talii przyjaciela, a lewą chwycił za wyciągniętą rękę puchona, tym samym w pewien sposób nakierowując go na prawidłową pozycję. - Postaraj się wsłuchać w muzykę i wyczuć rytm. Jak będzie Ci łatwiej możesz zamknąć oczy. - Powiedział luźno, bardzo dobrze wiedząc od czego dzisiaj zacząć. Niższa postura Felka zdecydowanie ułatwiała robotę Maxowi, który przyzwyczajony był jednak do prowadzenia partnerek. Ślizgon wyczekał odpowiedni moment w muzyce i zaczął powoli stawiać pierwsze kroki. Nic skomplikowanego, by puchon mógł na spokojnie wczuć się w ogólny klimat tego, co tańczyli. Świetliki wraz z dobiegającymi z gramofonu dźwiękami zdecydowanie robiły atmosferę, choć Solberg obecnie nie skupiał się aż tak na otoczeniu. -Bo tak jest łatwiej Cię nauczyć. Jak załapiesz podstawy to się zamienimy. Zasada z facetami jest taka, że zazwyczaj prowadzi ten kto prosi. Nie pytaj, nie ja ustalałem. - Powiedział nie spuszczając wzroku z oczu Felka. Miał już ten gest tak zakodowany, że nie potrzebował rozglądać się na boki. Tańcząc z partnerkami nigdy nie było problemu w kwestii prowadzenia, jednak jeśli w grę wchodziła dwójka facetów to przepychanki o dominację nie były czymś niezwykłym. Max jednak w końcu dowiedział się o tej niepisanej zasadzie i sam chętnie się do niej stosował. Miało to jakiś określony sens w końcu. Lowellowi naprawdę nie szło źle jak na początek. Może i potrzebował chwili, by załapać rytm kroków ślizgona, ale zdecydowanie nie miażdżył mu stóp z każdym kolejnym ruchem. - Idzie Ci dobrze, ale staraj się patrzeć na mnie, nie na stopy. Wyobraź sobie kogo tam chcesz i udawaj, że świata poza mną nie widzisz. - Poinstruował, gdy podczas jednego z obrotów wzrok Felka ponownie uciekł w stronę jego stóp. Max wiedział, że nie jest to łatwe do opanowania, ale zdecydowanie była to ważna część całego rytuału. W końcu, jeżeli puchon naprawdę weźmie w obroty kogoś, kto mu się podobał nie będzie ryzykował zadeptaniem go na śmierć, bo będzie wiedział w jakiej odległości stawiać stopy. Sam Solberg przymknął na chwilę oczy, przypominając sobie kilka beztroskich tańców, które dzielił z różnymi osobami. Nigdy nie miał z tym problemu nawet, jeżeli brał kogoś w obroty publicznie i bez muzyki. Spontaniczny taniec często działał cuda, nie mówiąc już o tym, jak reagowały na niego niektóre laski.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trochę dziwnie się czuł, gdy dotyk pozostawał przyjemnym, niemniej jednak starał się nie zwracać na to żadnej, szczególnej uwagi, w związku z czym zachowywał początkowo spiętą postawę ciała - dopiero potem postanowił się w pełni skupić na tym, by nie robić żadnych błędów. Nie, tam nie ma Maximiliana, tam jest ktoś inny. Idealnie, oszukiwanie samego siebie pełną gębą. Szkoda tylko, że zapach pozostawał taki sam, a do tego, jak żeby było jeszcze gorzej, atmosfera wręcz była perfekcyjna do tego, by się wtulić i pokołysać na boki w spokojnym rytmie dźwięków wydobywających się z gramofonu. Chyba naprawdę zaczął się cieszyć, że nauka oklumencji przydawała mu się nie tylko do obrony własnego umysłu, lecz także jego całkowitej kontroli; tęczówki początkowo miał rozkojarzone, dopiero potem przeszły do normalnego stanu, jakoby wynikającego z powolnego przyzwyczajania się. Nakierowywany na prawidłową pozycję, starał się podążać za przyjacielem, co nie było wcale takie proste. Czasami kroki mu się naprawdę myliły, w związku z czym mógł poczuć się niczym największy idiota. Przynajmniej teraz, bo atmosfera była tak magiczna, że nie mógł jej odmówić widocznego, subtelnego uroku. — Mhm, postaram się. — mruknąwszy, na chwilę przymknął oczy, chowając czekoladowe tęczówki za powiekami. Być może nie powinien aż tak narzekać, bo, jak żeby nie było, jest to całkiem przydatne doświadczenie. Nawet jeżeli wiązało się z pewnymi rzeczami, które to kotłowały się pod kopułą jego czaszki, jako że nie potrafił działać inaczej. Dlaczego był taki słaby? Sam nie wiedział. Może rzeczywiście antidotum, uszkodzone, na amortencję, będzie idealnym rozwiązaniem? Przynajmniej zaoszczędzi problemów Maximilianowi, jak i sobie. Choć, podejrzewał, że gdyby ten się o tym dowiedział po fakcie, byłby wściekły. Nie bez powodu zatem czekał na rozwój wydarzeń, zastanawiając się nad tym, jak do tego wszystkiego podejść. Przegryzł mimowolnie wargę, smakując w niewielkiej ilości metalowej posoki. — Dobrze w takim razie. — westchnął, powoli analizując jego słowa, zanim to nie spojrzał w głębię zielonych tęczówek, które kryły w sobie coś więcej, niż tylko spokój. — A to nie ja cię zaprosiłem? — prychnąwszy, nie bez powodu jeszcze raz powrócił na widok podeszw butów. On to trochę wyczuwał. Zmęczenie? Mimowolnie uchodząca melancholia, która została wbita na siłę, trudna do wyjęcia? Tak wiele się zmieniło przez ten wypadek z Zakazanego Lasu. Gdyby tylko mogli cofnąć czas i nie popełniać tego samego błędu, może nie byłoby aż tak źle. Może wszystko toczyłoby się w normalnym rytmie - Solberg nie miałby zepsutej psychiki, natomiast Boyd mógłby się nadal cieszyć prawdziwym, ludzkim ramieniem. Nie wiedział, co się dokładnie kryło w tęczówkach, ale zauważał te drobne zmiany, przez które nie mógł się przebić. Mógł tylko podejrzewać, kiedy to zachowywał tak charakterystyczny pokój na swojej twarzy. — Staram się, ale to nie jest takie proste, halo. — zaśmiał się niepewnie, bo te słowa go dobiły bardziej, niż mógłby się tego spodziewać. Powrócił tym samym do tańca po obrocie, pozwalając na bycie prowadzonym, kiedy to prawa dłoń znajdowała się na jego lewym ramieniu, a sam czuł na swoim prawym, szczupłym biodrze tę należącą do przyjaciela. Ostrożnie, spokojnie, z należytą dozą wyczucia, wbił jeszcze raz czekoladowe tęczówki w stronę tych jasnych, jakoby chcąc znaleźć tam powód. Tyle dobrze, że Solberg nie wiedział nic o tym, kto tak naprawdę zaczął być w jego życiu ważniejszy, niż mógłby się tego w rzeczywistości spodziewać. Bezpiecznie, wiedząc, że mógłby wszystko zepsuć, nie przekraczał tej granicy. Wolał się dusić. Nie robić sobie nadziei. Zabijać ją w zarodku, chociaż czuł powiązany z tym ból. Kiedy ten zamknął własne, sam przyglądnął mu się z dozą zaciekawienia, trochę pewniej będąc tym samym prowadzonym. Jego kroki stały się trochę luźniejsze, kiedy to nie czuł konieczności utrzymywania kontaktu wzrokowego. — Wiele razy tańczyłeś? — zapytał, przerywając na chwilę ciszę. Wolał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie przejmować się tym wszystkim i po prostu iść dalej. Pytanie było dość głupie, ale intrygowało go to, zanim to jeden z owadów nie oświetlił dokładniej jego twarzy. Nikła, ludzka nadzieja.
Kostki:
Tańczycie - poniekąd rozluźnieni, poniekąd spokojni. Choć, pod kopułą czaszki mogą kłębić się najróżniejsze myśli. Rzuć literką na to, by się przekonać, jak poszedł taniec Lowellowi.
Spółgłoska — wszystko idzie w jak najbardziej należytym porządku. Niektóre błędy nadal występują, ale hej, nie jest aż tak źle. Z każdą minutą taniec wychodzi ciut lepiej, w związku z czym raczej możecie być z siebie dumni. A w szczególności Felinus, który to ma pierwszy raz okazję tańczyć.
Samogłoska — kto by się spodziewał, że parkiet będzie aż tak perfidny? A może to wina butów? Charakterystyczny pisk dociera to Waszych uszu, kiedy to Faolán traci na krótki moment równowagę. Najwidoczniej obuwie, z którym to przeszedł do lekcji tańca, nie było najlepsze. Może czas na zakup nowego?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spodziewał się, że Felek zacznie mu tu od razu wywijać jak mistrz parkietu. Nie bez powodu więc zaczęli powoli, od samych podstaw. Początkowo Max zapoznał Felka z klasycznym "kwadratem", który miał pokazać puchonowi cały zamysł i przede wszystkim ogólny rytm tańca. Gramofon jakby wyczuwał ich nastrój i mimo, że muzyka się zmieniała, wciąż pozostawała w niezmiennym klimacie. Nie wiedział, czy przymknięcie oczu pomoże, czy też jeszcze bardziej rozproszy Lowella, ale zaproponował mu to, by sam mógł przekonać się, jak łatwiej przebrnąć mu przez te początkowe fazy nauki. Cały trud polegał na wyczuciu muzyki i dostosowaniu ruchów swojego ciała do prowadzącego partnera. Nawet jeżeli tamten tańczył bez ładu i składu, grunt to zachować harmonię między dwoma ciałami. Nie miał pojęcia, że tak niewinną propozycją sprawia Felkowi ból i owszem, byłby wściekły. Wściekły, bo innego określenia prawdopodobnie by nie znalazł. Gdyby puchon postanowił celowo zranić się z takiego powodu i to jeszcze myśląc, że wyznanie Maxowi prawdy skrzywdziłoby młodszego z nich... Na pewno ślizgon nie przyjąłby tego na spokojnie. Na szczęście obecnie nie zawracał sobie tym głowy, żyjąc w błogiej nieświadomości. Zauważył przygryzienie wargi, lecz wziął to za oznakę skupienia. - Ale ja zaproponowałem. - Wystawił w stronę puchona język. - Poza tym, jak masz się nauczyć, to ciężko żebyś od razu prowadził, co nie? - Dodał już poważniej, bo osobiście widział w tym jakąś logikę. Choć niewiele to mówiło o stanie rzeczywistym. Zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie ukryć wszystkich zmian, jakie w nim zaszły, ale starał się. Nie chciał obarczać innych swoimi problemami, a do tego próbował jakkolwiek stwarzać pozory normalnego życia. Niektóre sytuacje ułatwiały mu taką postawę, jak chociażby wejście do tej sali, gdzie muzyka od razu uspokoiła jego serce i umysł. Wciąż pamiętał, co powiedział Boydowi i niestety ten stan rzeczy się nie zmienił. Wracał tam. Wbrew własnej woli, praktycznie nie było dnia by nie znalazł się choć na chwilę znów w tym przeklętym lesie. Zazwyczaj wtedy wlewał w siebie kolejne eliksiry, by uspokoić nerwową reakcję ciała. Już dawno zapomniał o radzie Beatrice, która mówiła mu, by nie zażywał więcej niż fiolki eliksiru spokoju dziennie. Był bardzo niesystematyczny w zażywaniu ich i widział, jak bardzo jego zachowanie i nastrój różni się w zależności od tego. Mimo wszystko nie potrafił jeszcze nad tym zapanować. - Przecież nie mówię, że masz to zrobić JUŻ TU I TERAZ, tylko się postarać. - Pokiwał lekko rozbawiony głową, po czym skupił się ponownie na muzyce nie zdając sobie sprawy, jak bardzo właśnie wbił igłę w serce Felinusa. Sam nie szukał niczego konkretnego w czekoladowych oczach przyjaciela, choć nie odwracał od nich spojrzenia. Wiele myśli przelatywało przez jego umysł, ale żadnej nie pozwolił zagościć na dłużej. Przymknął oczy, by się nieco wyciszyć i pozwolić wspomnieniom na chwilę przejąć kontrolę. Dopiero pytanie Felka wyrwało go z tego stanu. - Panie, Ty rozmawiasz z mistrzem dzieciaków w Inverness. - Uniósł jeden z kącików ust ku górze, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie sposób. Czy był z tego dumny? Może nie koniecznie, ale na pewno ta umiejętność nie raz już mu się przydała. Nie wyobrażał sobie nie posiadać tej umiejętności na dzień dzisiejszy. Uniósł ponownie lewe ramię, dając znak Felkowi by ten wykonał skromny obrót. Nic wielkiego, zwykłe cztery kroki, a jednak sprawiające problem. Widział, jak kumpel chwilowo traci równowagę. Wzmocnił więc uścisk dłoni, a drugą machinalnie podtrzymał jego talię, by nie upadł na tyłku. W końcu obiecał sobie, że choć raz nie wyjdą ze spotkania poobijani i miał zamiar tego dopilnować.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kwadrat. Raz, dwa, trzy. Powtarzane w kółko kroki, które to starał się opanować, wcale nie były takie trudne w początkowym zamyśle. Ot, przystosowanie ciała i mięśni do odpowiedniego rytmu, tudzież ich rozgrzanie przez znacznie cięższym wysiłkiem, wszak szkoda byłoby jednocześnie naciągnąć któryś z nich. Powoli to rozumiał, ale nadal, jakby nie było, potrzebował czasu i przystosowania się do tych wszystkich dziwnych, kocich ruchów. Może nie aż tak kocich, wszak sam uważał, że w jego przypadku wychodzą one wyjątkowo idiotycznie, wszak nie posiadał żadnego doświadczenia, niemniej jednak powoli zaczynał się tym samym rozluźniać. Stawianie kolejnych kroków nie stanowiło dla niego żadnego problemu, a sam powoli pojmował, jak to wszystko działa. Jeżeli rzeczywiście chciałby kogoś wziąć w obroty, podstawy należało ewidentnie opanować. A upływające minuty i tyknięcia wskazówek zegara ewidentnie wskazywały na to, jak wszystko mija; nieubłaganie. I chociaż mógłby się postarać, by nie marnować własnego czasu, nie uważał to za marnowanie. Uważał to przede wszystkim za ciekawą lekcję, z której zamierzał skorzystać; chwilowe zamknięcie oczu pomogło mu, ale nadal, nie było tym, co chciał osiągnąć w tym zakresie. Powoli, subtelnie, do celu. Nie bez powodu wszystko w sobie trzymał, wiedząc doskonale o tym, że tym krokiem mógłby zepsuć wiele. Duszenie się w tym wszystkim nie sprawiało mu najmniejszego problemu. Czuł się z tym nawet dobrze, chociaż coś go od środka rzeczywiście wyżerało. Coraz więcej osób to zauważało, a on sam nie potrafił ukryć, że coś jest nie tak. I o ile można było zwalić to wszystko na początek kolejnego roku w dziejach ludzkości, jak również zadania z kółek, z których to starał się wycisnąć coś najwięcej, nadal. Podłoże pozostawało całkowicie inne. I tego wolał się obecnie trzymać - ucieczka w stronę pracy i obowiązków dawała mu mniej czasu na przemyślenia, chociaż sam starał się obecnie podchodzić do tego jako do normalnej, ludzkiej zabawy. Ewidentnie musi przestawić swój tok myślenia; spowodować, żeby te ćwiczenia były przyjemne, nieobarczone brzemieniem, którego nie mógł trochę już przetrawić. — No tak, zapomniałbym. — również wystawił język, uśmiechając się subtelnie pod nosem. Nie przeszkadzało mu to aż tak, ale nadal, pewne struktury pozostawały niezmienne, w związku z czym czuł się jakoś zobowiązany do bycia osobą prowadzącą, aniżeli właśnie pełnienia roli osoby prowadzonej. Mimo to każdy musi zagrzewać własne miejsce i o ile mu się to na początku nie podobało, tak się powoli w tym odnajdywał. — No chyba że chcemy wyjść pokiereszowani jak po treningach z Antoshą... to tak. — zarzucił półżartem, czując powagę, jaka to płynęła z dodanych słów. Chyba trochę wolał jednak, żeby nauczył się na początku czegoś prostszego, aniżeli rwać się od razu na głęboką wodę. Podejrzewał, że sytuacja u Maximiliana nadal nie jest poprawna. Sytuacja, która miała miejsce, wpłynęła na bezpośrednie pęknięcie struktur, które to w sobie trzymał Ślizgon. Jakby nie było, to pamiętał doskonale pierwsze dni, kiedy miał do czynienia z przyjacielem. I nie był to przyjemny widok - gdyby tak go nazwał, mógłby również przyjąć etykietę sadysty. Cieszył się, że może być wsparciem i opiekować się nim poniekąd w tej niedoli, bo zależało mu tak naprawdę na tym, by ten powrócił do prawidłowego funkcjonowania. Mimo to... pewne rzeczy zostają obarczone piętnem trudnym do usunięcia. Zbyt trudnym; przynajmniej na samym początku. Sam niezbyt dobrze się czuł po oklumencie, ale też, trzymał się znacznie lepiej. Przynajmniej wyniósł z tego odpowiednie doświadczenie, a skrzywiona psychika pozostawała i tak już skrzywiona. Chociaż w niektórych sferach naprawdę nieźle naprawiona. Nie faszerował się eliksirami, a gdyby się dowiedział o praktykach kumpla, na pewno trzasnąłby go w łeb. — WIEM, postaram się zatem. — odpowiedział w podobny sposób, kiwając głową z widocznym niedowierzaniem. Mimo to skupił się na czynności patrzenia w jasne tęczówki przyjaciela, starając się podejść do tego wszystkiego z należytym wyczuciem. Kiedy raz kroki mu się pomyliły, zmrużył oczy i przeniósł na parę sekund ponownie wzrok w stronę butów. No tak, jak żeby inaczej; mimo to widok, który miał przed sobą, na pewno nie mógł nazwać nieprzyjemnym. Całkiem miło mu się patrzyło, a sam trochę zaczął lepiej tańczyć, kiedy to przyzwyczajał się do tego wszystkiego. I starał odgarnąć logiczne myśli od tych emocjonalnych, chociaż atmosfera wcale tak łatwo mu na to nie pozwalała. Liczne świetliki, które dodawały klimatu, powodowały, iż Lowell czuł dziwny spokój na duszy, ale też, miał ochotę przegryzać dolną wargę z delikatnego poddenerwowania. Z czasem nabierał pewności, której mu wcześniej brakowało - nie bał się złączyć palców, nie bał się położyć ręki na jego lewym ramieniu. Mięśnie miał znacznie bardziej rozluźnione, kiedy to dźwięki muzyki powoli przejmowały kontrolę nad jego ciałem, udowadniając, że bariera leżała właśnie w chęci całkowitego poskromienia całego siebie. Kiedy wydobywał z siebie należyte ciepło, tudzież miły uśmiech, zdejmując niektóre bariery, było znacznie łatwiej. — Mistrzem dzieciaków? — zapytał się, zaintrygowany. Mimo to nie miał obecnie czasu tego roztrząsać, choć taniec pozwalał im na spokojną konwersację. Zrozumiał gest, dlatego nie bez powodu starał się wykonać ten niewielki obrót jak najlepiej, aczkolwiek sam nie wiedział, na którym polu konkretnie zawidnił. Kiedy to trzymał się spokojnie dłoni, odruchowo zwiększając uścisk i tym samym wyciągając lewą rękę do przodu, by chwycić się talii partnera prowadzącego, żeby uniknąć tym samym potencjalnego upadku na cztery litery. Instynkt mu tak nakazywał - odruch bezwarunkowy pozostawał, w związku z czym wziął ciężki wdech, nie potrafiąc dowierzyć we własny brak kompetencji. Pokręcił jednocześnie głową. Może to wina wcześniejszej przemiany w węża? Nieprawidłowe obuwie? Nie wiedział, kiedy to powrócił do prawidłowego układu, pozwalając na to, by to Max go prowadził. — Oboże, co bym bez ciebie zrobił? Normalnie ulga że weź. — uśmiechnął się pod nosem, starając się rozluźnić po tej drobnej porażce. No i nawiązać do popkultury, bo kim byłby, gdyby tego nie zrobił?
Kostki:
Efekt końcowy! Zanim to się zamienicie, rzućcie oboje kostkami k6 i zsumujcie je, by sprawdzić, jak wyszedł cały taniec.
Za każde 10 pkt z Działalności Artystycznej można wykonać jeden przerzut.
2 - 4 - no nie jest nadal najlepiej. Lowell popełnia podstawowe błędy, w związku z czym Max może, ale nie musi, mieć wątpliwości co do tego, by dopuścić go do roli osoby prowadzącej. Pasmo porażek na tyle się utrzymuje, że pewnie nie skończy się to aż tak dobrze... Dupa a nie tancerz.
5 - 6 - nie jest źle, ale też, nie jest wybitnie dobrze. Musicie trochę więcej czasu poświęcić na opanowanie kroków, ale przynajmniej Lowell rozluźnił się do tego stopnia, że nie ma problemów z prawidłowym wyczuciem rytmu. Możecie być z tychże postępów dumni! No, nie do końca, ale też, lepszy rydz niż nic, prawda?
7 - 9 - hej, idzie Wam razem całkiem nieźle. Żaden z Was nie popełnia większych błędów, niemniej jednak, jeżeli te występują, to już bardziej po stronie Felinusa. Mimo to udaje Wam się całkiem nieźle zatańczyć walca, w związku z czym możecie chwilę odetchnąć. I być może dopuścić studenta do bycia osobą prowadzącą? Zdecydujcie sami!
10 - 12 — perfekcyjnie. O ile pierwsze błędy nie były zbyt przychylne, o tyle jednak, w połączeniu własnych sił, udaje Wam się idealnie zgrać. Ani kroki, ani rytm nie sprawiają Wam żadnego problemu. Ani Max, ani Felinus nie popełniają żadnych poważniejszych błędów, w związku z czym możecie tym samym spać spokojnie.