Korytarz tak został nazwany przez samego sir Galahada... a raczej jego zbroi, która stoi w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Nie rdzewieje, ale też nie da się jej przesunąć, a więc nawet jeśli na nią wpadniesz to nie przewrócisz jej, a jedynie nabijesz sobie guza. Jej faktura jest bardzo zimna, a plotki mówią, że przyłbica wydaje z siebie słowa w dawnym dialekcie, jednak w większości czasu zbroja zachowuje się jak typowe, niemagiczne opancerzenie.
/Pokój Życzeń/ Wyszedł z pokoju, a drzwi zniknęły zaraz za nim. Szedł oglądając swoje zapiski i myśląc czy dobrze robi, w końcu magia podręczna niezbyt przydaje się w walce. Szedł wzdłuż ściany zaczytany. Nie docierał do niego cały świat. Jedynie zaklęcia się teraz dla niego liczyły, co było z jednej strony dobrze. Stanął na chwilę: "Gdzie do diabła poszła Connie?" zapytał sam siebie, ale odpowiedź nie przychodziła. Szedł dalej przeglądając dokładniej notatki które sporządził. Zaciekawiło go to, co napisał o zaklęciu Lumos Solem. "Diabelskie Ziele boi się słońca... Używać tego zaklęcia na nim"... - Aha, dobrze wiedzieć, teraz nic, tylko iść do zakazanego lasu - pomyślał i zaśmiał się w duchu...
Lukas bieg przez korytarz nie patrząc się przed siebie tylko za siebie i wpadł na jednego z uczniów.-Sorki.Przeprosił go i podniósł różdżkę.Ciągle jej się przyglądał nie zwracając uwagi na nic. W końcu powiedział.-Jestem Lucas a ty? Wyciągnął nie śmiało do niego rękę uśmiechając się.I zaczął się w niego wpatrywać.
Brian mało nie upadł na ziemię. Zmierzył ucznia od góry do dołu. Założył ręce na pierwsi patrząc na niego, w końcu usłyszał przeprosiny i jakoś się rozchmurzył. - Nic nie szkodzi. - bąknął. - Jestem Brian. - powiedział podając mu rękę. Co się z nim dzieje?! Kiedyś by cisnął w niego ciurkiem klątw. - Wiesz, ciesz się, że mam lepszy dzień, bo w innym wypadku byś był już na skrzydle szpitalnym z zagrożeniem życia. - powiedział śmiejąc się. - Na szczęście Twoje i innych mam dzisiaj dobry humor. - powiedział puszczając "oko". - Od dawna jesteś w Hogwarcie? - zapytał kładąc swoje notatki na piersiach i zakładając rękę na rękę.
-Tak szczerze to przeniosłem się z innej szkoły.Zaciekawił mnie Hogwart.Tyle w nim rzeczy jeszcze nawet połowy nie zwiedziłem. Przestraszył się trochę jak powiedział że będzie w skrzydle szpitalnym.Lekko przestraszony ciągle się na niego patrzył.
- Z jakiej? Czyżby z Durmstrangu? - powiedział widząc Jego reakcję uśmiechnął się, aby chłopak się trochę rozluźnił. Brian, Ty idioto, zamiast szukać nowych czarnych charakterów, to Ty potencjalne zło straszysz. - Hej, rozluźnij się, nie martw się moimi słowami. - powiedział uśmiechając się. Po chwili przypomniało mu się o zaklęciach. - Masz ochotę poćwiczyć rzucanie zaklęć? - zapytał się uśmiechając z nutką delikatnej tajemnicy.
Również się uśmiechnął i i rozluźnił.-Dobra to gdzie poćwiczymy? Lucas wyjął swoją różdżkę z kieszeni i znów zaczął ją oglądać.Czy to jakiś nawyk czy co? Kto to wie... Obym niczego nie zepsuł jak zawsze.Albo mi się wydaje albo za dużo myślę.Nie tylko mi się tak wydaje.Dobra koniec myślenia!
Spojrzał na Niego. - Nie wiem, może na błoniach? - zapytał się, uśmiechając się, po czym ruszył do przodu. - Idziesz? - zapytał się po czym ruszył dalej oglądając się za chłopakiem i dając znak żeby poszedł za nim. Wreszcie poćwiczy zaklęcia. - Poćwiczymy zaklęcia do pojedynków i zaklęcia podręczne. - powiedział i spojrzał na Niego. - Mam nadzieję że nie będziesz się nudził. - powiedział prawie jak nauczyciel, po czym ruszył w kierunku błoni. /Błonie/
Ruszył za nim oglądając się w około i wspomniał mu się jego brat i znów zaczął myśleć o swoim bracie. [i] Ciekawe co się stało z moim starszym bratem czy chodził tędy?Może tak a może nie.Dokładnie nie wiem gdzie teraz jest ale bym bardzo chciał go odnaleźć i zobaczyć jak wygląda. -Tak,tak... /Błonie/
Tak, wątek Lacey i Samaela zdecydowanie należał do a) bardziej intrygujących i b) bardziej wkurzających - no bo ileż można czekać, aż te dwie cholery wreszcie przestaną sobie nawzajem dogryzać i pozwolą swojej miłości rozkwitnąć pełnią uczucia niczym zabłąkana lilia wodna, niczym namiętna czerwona róża...? Ok, w porządku, chyba zrobiło się ociupinkę zbyt ładnie i poetycko; przecież w owej chwili bohaterką jest zgorzkniała, obojętna Żak, a nie jakaś rozświergolona nastolatka, kibicująca nieszczęśliwie zakochanej parze z całego serca, mhm. Zapomnijmy zatem o tych bredniach i wróćmy do prawidłowego wątku, tzn. perypetii Cirilli S. i Jacqueline M., które ruszają właśnie na podbój zamku, gotowe przeżyć wiele porywających przygód i emocjonujących momentów. Podrapała się po grzywce, bo nie miała żadnego planu. Humm. - Szczerze mówiąc, liczyłam na twoją kreatywną inwencję - przyznała.
Autorka postaci Cirilli lubiła posty napisane ładnie i poetycko (choć sama nie potrafiła takich pisać, he he), jednak sama sądzi, że do postaci jakże zacnej Żaklinki takie posty nie pasują, na co wskazuje choćby jej charakter i cięty języczek, o! Choć czasem jej takie ładne wychodzą (jak choćby ten o płonącym feniksie, tak, tak, autorka postaci Cir pamięta, jak się jej podobał i jak się z niego śmiała (no co?!), aż dodała go do śmiesznych tekstów). No ale dosyć tego gadania o dupie Maryni, czas przejść do konkretów. - No wiesz co? - spojrzała na nią spode łba, opierając swe ręce na biodrach - jak możesz tak żerować na mnie, hm? Powinnaś się cieszyć, że się w ogóle zgodziłam, przecież wiesz, jak mam napięty grafik - odparła pretensjonalnie. I co z tego, że wcale nie miała kalendarza wypełnionego zapiskami po brzegi? - A ty jeszcze zmuszasz mnie do myślenia, co mamy robić, hm. Nieładnie, moja droga, nieładnie.
- Nie zawiedziesz się... - Obiecała trochę przedwcześnie, uśmiechając się pod nosem łobuzersko. Nie była pewna, czy po raz drugi uda jej się znaleźć ten pokój, ale wiedziała jedno... NAMI MA KAPITALNE POŚLADKI! Westchnęła tęsknie, po czym podeszła do niego i pociągnęła na dwie nogi, próbując się nieco uspokoić. Jej myśli i jakże nieokrzesana wyobraźnia, z pewnością wyprzedzały poziom ich znajomości. Bez chwili zwłoki przekroczyli framugę drzwi i ruszyli żwawo przez korytarz, rozglądając się uważnie na boki. Wprawdzie ich podróż musiała wyglądać dość... komicznie. Dziewczyna praktycznie wlokła go za sobą. Jednakże jej temperament, zaangażowanie i małe możliwości jeżeli chodzi o rozszczepienie swojej uwagi, nie pozwalały na skupieniu się na dwóch rzeczach naraz. Nie potrafiła błądzić pamięcią po korytarzach, analizować i przetwarzać najróżniejsze minione, czy odkryte fakty, które pomogły, pomagają bądź pomogą w ich poszukiwaniach i konwersować z Namidą jednocześnie. Co to, to nie! Wkrótce dotarli na siódme piętro, gdzie dziewczyna powoli zaczynała tracić wiarę w to, że zdołają odnaleźć cel swojej podróży. Westchnęła ze zrezygnowaniem, po czym oparła się o ścianę i zwiesiła głowę w geście bezradności. - Nie znajdziemy tego... - Wydukała i westchnęła ciężko, po czym zerknęła na niego przepraszająco.
- Noo, spokojnie... - sam śmiał się z siebie i z tego, jak muszą wyglądać, kiedy Francesca tak go ciągnie przez korytarze. W końcu jedna dotarli na 7 piętro szkoły... Namida wiedział, że Pokój Życzeń gdzieś tu jest, ale sam nie pamiętał, gdzie... - To nic. - powiedział szybko, widząc jej zawiedzioną minę - Nie przejmuj się, wcale nie musimy tak koniecznie tam iść. Możemy chociażby posiedzieć tutaj. - poprowadził dziewczynę do okna, samemu przez nie zerkając - Błonia wyglądają pięknie w zimie, prawda? Gdyby nie fakt, że nie cierpię zimna, już dawno bym tam był. To trochę śmieszne, bo urodziłem się niemalże w środku zimy, ale nigdy nie lubiłem tego klimatu... - rozgadał sie, chcąc jakoś zmienić temat i poprawić dziewczynie humor.
Uśmiechnęła się szeroko, bez problemu dostrzegając jego starania. O tak, mimo, że była świadoma jego zamiaru, udało mu się odwrócić jej uwagę. Oparła się bokiem o ścianę, czytając każde słowo z jego pełnych warg. Nie miała jednak zamiaru przetwarzać ich sensu, ani wyjrzeć przez okno. Nie miała zamiaru chociażby odpowiedzieć. Skoro znalezienie Pokoju Życzeń jest tak mało prawdopodobne, muszą czymś to sobie wynagrodzić. Gdy zaczynał kolejne zdanie, dziewczyna przerwała mu wpół słowa, napierając nań swoimi wargami. - Nami... - Westchnęła cicho, uśmiechając się kusząco. - Wiesz, zimno mi jest. - Dodała przesadnie skrzywdzonym głosikiem, po czym uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Cóż, nie lubił, kiedy mu się przerywało... Lubił mówić, dużo, czasami przynudzał, czasami mówił nawet całkiem z sensem... Francesca mu przerwała, jednak w taki sposób, że nie potrafił być na nią zły... No, przynajmniej tym razem jej wybaczy. - Oh, na pewno coś na to poradzimy. - objął ją ramieniem, stawiając przed sobą, przodem do okna. Sam przytulił się delikatnie do jej pleców, kładąc jej głowę na ramieniu- co jak co, ale był dużo wyższy od niej. - Może tak lepiej? Zgarnął włosy z jej karku, składając na nim lekki pocałunek, zaraz szeroko się uśmiechając. Musiał przyznać, że puchonka bardzo go pociągała, podobał mu się jej kolor skóry, zapach, ona cała...
Pod osłoną niewidzialności połorzył dziewczyne z domu Gryfa na ziemi w załomie korytarza i zdiął z niej i z siebie zaklęcia niewidzialności. Chyba zgubił kuzyna ale kto go tam wie... Puki była ogłuszona wyją jej kijek z ręki i schował do tylnej kieszeni spodni dziewczyny... - Enervate... Zdją z niej zaklęcie drętwoty i poczekał aż trochę dojdzie do siebie. - Jesteś cała? Posłuchaj nic nie widdziałaś i nie słyszałaś ten drugi jest cały i zdrowy a obu dziewczyną nic nie dolega. Rozumiesz? Nie pakuj się w to prosze tacy jak ja i on i tak się wywiniemy a wielu ludzi może zginąć albo wiele stracić a ja nie zdołam wszędzie być i wszystko zatrzymać. ( W jego zielonych smutnych oczach nie błyszczał już władczy blask a głos był conajwyrzej zmęczony i zatroskany) Unikaj go będzie chciał wymazać ci wspomniena walki ale to trudny i niebezpieczny czar możesz stracić dużo więcej wspomnień. Jeśli cie dorwie udawaj że go nie znasz. - Miłego dnia gryfku nie mieszaj się do wojny starych rodów
Dwie kwestie... a nie... właściwie trzy. Po pierwsze: Gdzie do cholery była? Po drugie: Czemu leżała? Po trzecie: Do kogo należał głos, który tak natarczywie odbijał się jej w głowie? Kiedy otworzyła wzrok, wszystko się wyjaśniło. Była na siódmym piętrze, leżała, bo... tego nie umiała do końca wyjaśnić. A głos należał do owego chłopaka z korytarza na pierwszym piętrze. Skąd on się tu wziął? I dlaczego był tak blisko? Jednym krokiem wstała na nogi i odsunęła się pod ścianę. Gdy usłyszała słowa chłopaka, w których wyraźnie wyczuła smutek i przygnębienie, w jej oczach pojawił się błysk zainteresowania. - Taa... można powiedzieć, że jestem cała. I nie martw się. Umiem się bronić. Może i jestem nieostrożna i nie zapobiegam niektórym rzeczom, ale w walce jestem niezła. I w tej bronią mugolską i w tej, w której jestem zdana wyłącznie na swoje ciało. Może i przemawiała przez nią duma, ale kto by na to patrzył. Taki nic nie znaczący szczegół. Oderwała się od ściany i usiadła na parapecie. Za oknem padał śnieg. Cudowny biały puch, który tak uwielbiała. - Powodzenia w tej swojej wojnie. A... i spróbuj oddychać ciszej. Strasznie sapiesz. - Uśmiechnęła się przyjaźnie, lecz w jej głosie dało się wyczuć nutkę upierdliwości.
Była w porządku ale nigdy nie przypuszczałem że polubię jakąś dziewczynę z domu gryfa a tu proszę. Była odważna i oddana a przede wszystkim zdolna walczyć za swoje ideały. Tak szanowałem ją ale mimo że miała niezłe odruchy brak jej było doświadczenia. - Jest zabójcą ... -płatnym mordercą który najprawdopodobniej przyjechał mnie zabić. Nie dasz rady w walce a jedyne narazisz siebie i innych.Chroni to to że w szkole ma związane ręce. No może to zbieg okoliczności że spotkaliśmy się w jednej szkole ale szansa jest raczej mała na taki fart losu. Uśmiechną się jeszcze raz smutno na przegnanie i odszedł w stronę schodów.
Zmarszczyła brwi. Zabójca? Tutaj? I do tego bezkarnie plątający się po szkole? To wydawało się nieprawdopodobne, ale ton chłopaka był poważny i szczery. Poczuła, że powinna mu zaufać. Przynajmniej w tej sprawie. - Niech ci będzie. Będę się pilnować. - Powiedziała pewnym głosem. - A... Mam na imię Elliott. - Wykrzyknęła jeszcze po chwili. Wbrew pierwszemu wrażeniu i temu, co stało się na korytarzu, polubiła tego Ślizgona. Sama się sobie dziwiła, ale cóż. Wpatrywała się w krajobraz rozciągający się za oknem. Tyle przeżyć w jeden dzień. To wszystko przypomniało jej śmierć mistrza. Jego nieruchome ciało znalezione pewnego dnia w lesie nieopodal jej domu. Ale najgorsze były jego puste oczy, które przenosiły tą pustkę do jej serca i duszy. Samotna łza spłynęła jej po policzku. Nie ścierała jej, nie było sensu. Zaraz za nią pójdą kolejne. Czuła to.
Constantine złapał Melanie za rękę, po czym szybkim marszem powędrował z dziewczyną na korytarz, znajdujący się na siódmym piętrze. Oczywiście musieli uważać na tace, ponieważ w dalszym ciągu mieściły się na niej kanapki. O kubkach lepiej nie wspominać, gdyż Kostek wylał połowę gorącej czekolady gdzieś na schodach, kiedy podwinęła mu się noga, co o mały włos spowodowałoby miejscowe poparzenie ud gryfona. Hmm... Trzymanie panny Thomason za dłoń też mogło się do tego przyczynić, aczkolwiek nie rezygnował z zakończenia tejże czynności ! - Moja wyobraźnia sięga dna, więc śmiało wymyślaj wygląd pokoju życzeń - powiedział, w dalszym ciągu przemierzając korytarze z cichym szuraniem czerwonych trampek. Co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby się bał, że ktoś go prześladuje. W końcu dwójka młodych stanęła przed odpowiednią ścianą, wgapiając się w nią pozornie bezcelowo. - A teraz... Mel, czego najbardziej pragniesz ? - zapytał, przechylając głowę z ciekawością, odrobinę na lewą stronę. On marzył tylko o kominku, bo szczerze mówiąc zrobiło mu się teraz trochę zimno pomimo dalszej, niesamowicie głębokiej ekscytacji, wypełniającej Browna od stóp, aż po czubek głowy.
Och nie. Melanie była zbyt odurzona, by być chociaż odrobinę kreatywna, więc spojrzała na Kostka karcąco, gdy zwalił najtrudniejszą robotę - myślenie - na nią. - Teraz? - Melanie spojrzała na ich splecione dłonie i lekko uścisnęła rękę gryfona. - Teraz już niczego specjalnego. Zadowolę się czymkolwiek. Jeszcze zanim skończyła mówić, zaczęła chodzić w kółko przed ścianą, wyobrażając sobie zwykły pokój, bardzo podobny do pokoju wspólnego, tyle tylko, że była jedna, szeroka kanapa z szarym obiciem. Przeszła trzy razy, cały czas ciągnąc za sobą Kostka; nie chciała go puszczać, miała wrażenie, że umrze bez fizycznego kontaktu z nim. Gdy otworzyła oczy, pojawiły się już drzwi. Otworzyła je; pokój był dokładnie taki, jaki chciała. Rzeczona kanapa stałą naprzeciwko kominka, w którym wesoło skakały płomienie. Obok niej stał jeden niski stolik. I trochę miejsca z tyłu. I tyle, nic specjalnego. - Zapraszam! - wykonała zapraszający gest ręką dzierżącą tacę.
No nie... ależ ona jest wygodnicka, co nie? Wybrała sobie miejsce, które było najbliżej Pokoju Wspólnego Gryfonów. Ot co! Przed chwilą stamtąd wyszła. Już stuprocentowo gotowa. W końcu... będzie przygotowywać dwie Krukonki na Bal. Sama przed sobą musiała przyznać, że wygląda cudownie. Gdyby założyła maskę, nikt nie poznałby owej energicznej chłopczycy będącej wiecznie w spodniach i luźnych koszulkach. Jedyne, czego jej brakowało do kompletu to buty, które miała jej przynieść jej przyjaciółka. W ręce trzymała torebkę z trzema maskami. Dla niej, Math i Jane. Sama je robiła! Haha. Taka jest zdolna, a co! Dobra, dobra... nie przechwalajmy się za bardzo. Chociaż... nie wyszły najgorzej. Tuptała niecierpliwie przed drzwiami do Pokoju Życzeń, w końcu jednak oparła się o ścianę i wpatrywała się w martwy punkt.
Jane nie umiała biegać w szpilkach. Ba, ona nawet chodzić w nich za bardzo nie umiała! Ale, pomijając fakt, że o mały włos nie zabiła się wchodząc po schodach, była nie do poznania. Nawet teraz, bez maski. Była ubrana w ową, jej zdaniem śliczną sukienkę, miała butki na obcasach i włoski ślicznie związane (zdj. bez tego kwiatka) . Tak w zasadzie, Ell miała jej pomóc wyłącznie z makijażem. Krukonka nie posiadała bowiem takich rzeczy jak błyszczy czy tusz do rzęs! W rękach trzymała dwie pary butów (nie wiedziała, które będą pasować Ell) a przez ramię miała przewieszoną torebeczkę. Gdy dotarła na miejsca, od razu rozpoznała znajomą czuprynę. - Hej. Zabije sie na tych butach – powiedziała wesoło. Mimo wszystko cieszyła się, że zdecydowała się na szpilki. Wreszcie była na tyle wysoka by spojrzeć przyjaciółce w twarz.
Sukienka Mathilde była różowa, jak większość jej ubrań. Była opięta koronkowym gorsetem na górze, uwydatniając jej niewielkie piersi, które tak upchnięte wydawały się być o co najmniej dwa rozmiary większe. Spódnica była rozkloszowana, pełna koronek i halek. Kończyła się ona tuż przed kolanami dziewczyny. Na stopach miała delikatne różowe satynowe pantofelki. W ręce miała troszkę ciemniejszą od reszty stroju kopertówkę, którą teraz nerwowo ściskała w dłoni. Nie przyniosła żadnych kosmetyków. Przecież Pokój Życzeń spełnia wszystkie życzenia, prawda? A jej życzeniem był w pełni wyposażony salon kosmetyczny. Mimo swojej przeraźliwej wręcz chudości, Math prezentowała się całkiem nieźle. Sukienka maskowała jej brak bioder i wystające kolana. Obojczyki też nie rzucały się tak w oczy. Sama już nie pamiętała na jaką okazję zakupiła to cudo. Pewnie któraś z jej licznych kuzynek brała ślub, lub coś podobnego. To było teraz zupełnie nieważne. Była zdziwiona, że uwinęła się w pięć minut, aby wcisnąć się w szatę i jeszcze przybiec na siódme piętro. - Elliott! - Mathilde krzyknęła na widok swojej nowej przyjaciółki – Pięknie wyglądasz! – pochwaliła Gryfonkę. – O, maski. – uśmiechnęła się z podziwem. Świetna robota, chciałoby się powiedzieć, ale Mathilde była zbyt podenerwowana, aby za dużo mówić. Spojrzała tylko na nie wymownie z pochwałą w oczach. Zauważyła też Jane, obie wyglądały olśniewająco. Uśmiechnęła się z podziwem.
Jej sukienka za to była w odcieniach fioletu. Kolor ściemniał się coraz bardziej tak, że na wysokości piersi był to delikatny wrzos, a na wysokości lekko powyżej kolan, gdzie kończyła się sukienka, wchodził już w ciemny fiolet. Podkreślała talię dziewczyny, gdyż iż miała pod biustem pas z tego samego materiału, co sukienka. Na całej długości "porozrzucane" były dmuchawce, również fioletowe, lecz zawsze o ton ciemniejsze od tła. Trzymała się na cienkich ramiączkach, potem rozchodziła się na trójkątny dekolt. Na szyi przewiesiła jasne, malutkie perełki, które stykały się ze sobą między piersiami. Z tyłu sukienki widniało rozcięcie pokaźnych rozmiarów. Z daleka upodabniało się do karo (Chodzi mi tu oczywiście o karo, jakie jest w kartach). Dzięki niemu widać było jej tatuaż, o którym nie wiedział właściwie nikt. Przedstawiał wyjącego do księżyca wilka i umiejscowiony był na prawej łopatce Elliott. Włosy spięła w luźny kok, z którego wystawały swobodnie loki. - No! W końcu jesteście! Ślicznie wyglądacie. - Wyszczerzyła się do dziewczyn. Chwyciła je za ręce i przeszła trzy razy przed ścianą, za którą ukryte były drzwi do PŻ, myśląc o pokoju idealnym do przygotowań do imprezy. Wpuściła Krukonki przodem.
// Sukienka to skrócona wersja tej kiecki z takim tyłem, oczywiście też skróconym. A tatuaż wygląda oto tak
Mathilde ze zdenerwowania gniotła przód swojej spódnicy. Nigdy tak naprawdę nie była na balu. Czy jej sukienka jest odpowiednia? Nikt jej nie wyśmieje? Zdąży się umalować? Weszła pełna rozterek do Pokoju Życzeń. I tam się widzimy, prawda?
Ciche kroki przeszyły korytarz i pojawiła się w nim Angie. Musiała przyznać, że spóźniła się dobrą chwilę, ale Bell nigdzie nie było widać. Miała nadzieję, że to nie z powodu, że już sobie poszła, a po prostu zawieruszyła się w tej kuchni. Odruchowo sięgnęła ręką do kieszeni, sprawdzając położenie papierosów, ale nie wyjęła ich. Musiała zacząć mniej palić... w sumie nie musiała, ani nie miała ochoty. Oparła się o ścianę i wbiła wzrok w sufit. Teraz zostało jej tylko czekać z nadzieją, że panna Rodwick się pokaże.