Korytarz tak został nazwany przez samego sir Galahada... a raczej jego zbroi, która stoi w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Nie rdzewieje, ale też nie da się jej przesunąć, a więc nawet jeśli na nią wpadniesz to nie przewrócisz jej, a jedynie nabijesz sobie guza. Jej faktura jest bardzo zimna, a plotki mówią, że przyłbica wydaje z siebie słowa w dawnym dialekcie, jednak w większości czasu zbroja zachowuje się jak typowe, niemagiczne opancerzenie.
Autor
Wiadomość
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Nie spodziewała się tego, że w tym roku zostanie wytypowana do tego, aby piastować stanowisko prefekta. Zgodziła się w zasadzie głównie dlatego, że nie widziała przeciwwskazań czemu miałaby tego nie robić. Nic nie stało na przeszkodzie, by zajmowała się podobnymi rzeczami. Szybko jednak zorientowała się w tym, że robota ta była często czasochłonna i niezwykle męcząca, bo nie mogła po prostu siedzieć w dormitorium, a w jej obowiązkach znalazło się patrolowanie szkolnych korytarzy, co było zdaniem niezwykle nużącym. Właśnie po raz kolejny przemierzała zamek, wzdychając ciężko. W ręku trzymała kubek z parującą miętową herbatą, która chyba jako jedyna dodawała jej chęci do życia i energii do tego, aby stawiać krok za krokiem. Jeszcze raz: czemu właściwie zgodziła się na to, aby zostać prefektem? Zdecydowanie więcej było z tym zachodu niż było to warte. Jeszcze jakby faktycznie miała jakieś przywileje poza fancy łazienką. Siorbnęła łyk napoju, który rozszedł się przyjemną falą ciepła po całym organizmie, kojąc nerwy i orzeźwiając smakiem. I wtedy też do jej uszu dotarł harmider dobiegający z jednego z korytarzy. Wydała z siebie zbolałe jęknięcie i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał hałas. Tak jak mogła się spodziewać zwiastował on jedynie kłopoty. Nie spodziewała się jednak natrafić na środek bójki pomiędzy dwoma debilami, którzy byli dodatkowo zachęcani przez Irytka do tego, aby się napieprzać zaklęciami. Nim jednak zdołała w jakikolwiek sposób zareagować jeden z uczniów cisnął w drugiego zaklęciem, które przemieniło go w fotel. Nie pisała się na to. Czemu też Merlin ją tak pokarał? - Irytek? Znasz wężomowę? - zapytała polterigeista, wyraźnie zrezygnowana. - Nie, a co chcesz mi przekazać? - zapytał duch, unosząc się w powietrzu i spoglądając na Ślizgonkę z zaciekawieniem. - Ssssspierdalaj - syknęła w jego stronę dosyć wyraźnie, a Irytek zaniósł się gromkim śmiechem nim finalnie zadowolony z rozegranego starcia szóstoklasistów zniknął gdzieś za pobliską ścianą, zostawiając Hawthorne samą z rozrabiakami. I co niby ona miała teraz zrobić skoro nie była mistrzynią transmutacji? Mogła jedynie polegać na zdolnościach innych. Dlatego też wskazała na niekwestionowanego zwycięzcę pojedynku, aby wydać mu polecenie. - Ty. Rzuć zaklęcie lewitujące na swojego fotelowego kolegę. Pójdziesz ze mną do profesora Crane'a, który odczaruje go z powrotem w człowieka. Będziecie się przed nim tłumaczyć i to on wymierzy wam karę - zakomenderowała, bo ukaranie tak poważnego występku znajdowało się raczej poza jej jurysdykcją. Wolała, aby to członek kadry zajął się niepokornymi szóstoklasistami. Odczekała jeszcze, aż transmutacyjny cwaniaczek spełni jej polecenie i poprowadziła go w kierunku gabinetu zajmowanego przez Pattona.
z|t
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Rok szkolny rozpoczął się na dobre, a wraz z nim lekcje, treningi, prace domowe i…kółka pozalekcyjne. Choć oficjalnie należał do kilku studenckich ugrupowań, szczególnie zależało mu na jednym, skupiającym się wokół jego ulubionej dziedziny. Dowiedziawszy się, jakie zadanie na „dzień dobry” wymyśliła im nowa opiekunka, profesor Papadakis, Terry nie mógł pohamować zadowolenia, a kreatywne trybiki w mózgu Puchona poczęły obracać się nieco szybciej. W gruncie rzeczy pozostawiono im wolną rękę, a takie zadania chłopak lubił najbardziej. Powoli formułował w myślach plan działania, ale nim przystąpi do jego realizacji, będzie musiał poćwiczyć kilka zaklęć. Czas naglił, Terry postanowił więc wykorzystać każdą możliwą chwilę na przygotowanie. W piątek, po ostatniej odbytej lekcji, zamiast udać się ze wszystkimi nad jezioro albo do pokoju wspólnego, Puchon skierował swoje kroki w kierunku głównej klatki schodowej. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, musiał znaleźć miejsce rzadko uczęszczane, wdrapał się zatem aż na siódme piętro, gdzie rozłożył się na jednym z kamiennych parapetów. Gdy podciągnął nogi, stał się niewidoczny dla oczu osób pośpiesznie przemierzających klatkę schodową – żeby go dostrzec, ktoś musiałby wejść w korytarz, a to wydawało się mało prawdopodobne, zważywszy na porę dnia i piękną pogodę za oknem. Wyglądając przez szybę, Terry był w stanie objąć wzrokiem całe przylegające do zamku błonia, aż po Zakazany Las i dalej, w głąb ciemnego boru. Wow, robi wrażenie. No ale nie przyszedł tu dla widoków. Wyciągnął z torby różdżkę i puste opakowanie po czekoladowej żabie. Potrzebował przedmiotu, którego nie będzie mu szkoda, jeżeli przypadkiem ulegnie uszkodzeniu podczas ćwiczeń, a kartonowe pudełko nadawało się do tego jak znalazł. Wycelował różdżką w sam środek opakowania i mruknął: „Absorptio”, a zaraz potem „Lumos”. Pudełko rozjarzyło się bladym światłem, które jednak po kilku sekundach zgasło. Nie najgorzej jak na pierwszą próbę, ale będzie musiał popracować nad mocą zaklęcia. Zależało mu, żeby efekt utrzymał się docelowo nawet do godziny, a do tego jeszcze daleka droga. Nie tracił jednak zapału – do tej pory nie miał zbyt wielu sposobności, by wykorzystać zaklęcie, nic więc dziwnego, że nie wyszło od razu tak, jakby sobie tego życzył. Niezrażony, powtórzył zaklęcie kilka razy, zwracając szczególną uwagę na ruch nadgarstkiem w końcowej fazie rzucania czaru. Po kilku próbach efekt utrzymywał się na przedmiocie już dobre dziesięć minut. Spędził tak może z kolejne pół godziny, celując teraz na zmianę w pudełko po czekoladowej żabie, zapasowe pióro i żołędzia, którego znalazł w torbie, uważnie notując, przez jaki czas utrzymują się efekty na poszczególnych przedmiotach. Testował różne kombinacje – rzucanie Lumos od razu po Absorptio, robienie dłuższej przerwy między zaklęciami, wkładanie mocy po kolei w jedno, w drugie lub w oba czary. Chciał w miarę możliwości spróbować wszystkiego, by dowiedzieć się o działaniu zaklęcia jak najwięcej. Nie miał jeszcze pewności, jak dokładnie wykorzysta je podczas realizacji zadania dla profesor Papadakis, dlatego każdy strzępek wiedzy mógł się okazać kluczowy. Po pewnym czasie postanowił wypróbować działanie Absorptio w kombinacji z innymi prostymi zaklęciami – Fovere, Aquamenti, Fumos. Rzucając zaklęcie chyba trzydziesty raz tego dnia, zauważył, że czar utrzymuje się znacznie dłużej, jeżeli zamierzony efekt wchłanianego uroku jest słabszy, a dużo krócej, jeżeli zależy mu na wydatnym rezultacie. Dobrze wiedzieć, będzie to miał na uwadze. Po niemal trzech godzinach spędzonych na kamiennym gzymsie, był wreszcie zadowolony z osiąganych wyników – dalsze ćwiczenia nie miały sensu, gdyż efekt rzucanych zaklęć utrzymywał się na tyle długo, że Terry musiał własnoręcznie kończyć je za pomocą różdżki. Spakował przybory i zeskoczył na posadzkę. Oddalając się w kierunku schodów i dalej, w stronę pokoju wspólnego, przyszedł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Uśmiechnął się zadziornie i skierował różdżkę w stronę stojących na korytarzu zbroi. -Absorptio! Carpe Retractum! – rzucił, po czym szybko ulotnił się z korytarza, nim zaczarowane opancerzenie przyciągnie do siebie i jego rzeczy. Gryfoni wracający do wieży będą mieli niemałą niespodziankę…
Właściwie nie miały żadnego celu swojej wędrówki, ot, wyszły z sali po zajęciach, rozmawiając o sprawach związanych z pracą, dyskutując o możliwych zmianach, o najróżniejszych planach na przyszłość, a Victoria wspomniała mimochodem, że zaczęła się właśnie zajmować dwoma projektami, które nie były miotłami. Jeden z nich był zdecydowanie związany z transportem i bardzo, ale to bardzo limitowany, przygotowywany specjalnie na zamówienie Irvette, która doskonale wiedziała, czego oczekuje od życia, co chciała osiągać, jak chciała się tutaj rozwinąć. Ich współpraca dawała przyszłość nie tylko szklarniom dziewczyny, ale również biznesowi Brandonów i Victoria zdecydowanie to doceniała. To zaś oznaczało, że zamierzała przyłożyć się do pracy, jaka została jej powierzona, choć prawdę mówiąc, nikt zapewne nie wierzył w to, że na cokolwiek, kiedykolwiek, machnęłaby ręką. - Nie mam pojęcia, jak wiele zajmie mi to czasu. To wielkie przedsięwzięcie, które wymaga ode mnie nie tylko pracy, ale licznych testów i dodatkowych kursów, które pomogą mi zrozumieć, jak dokładnie powinnam zbudować i transportować te skrzynie. Nie wiem, jakie ograniczenia napotkam, ale jestem skłonna walczyć z nimi do upadłego - powiedziała, uśmiechając się lekko, gdy przystanęła na Wielkich Schodach, kiwając do samej siebie głową, zastanawiając się nad tym, od czego powinna zacząć. Pomijając oczywiście naukę zielarstwa, którą niewątpliwie miała przed sobą, żeby lepiej zrozumieć wszystko to, o czym miała mówić jej Irvette. Potrzebowała również szkiców skrzyń, opracowania ich wielkości, wyboru drewna, które byłoby najwłaściwsze do wykorzystania przy ich tworzeniu. I pewnie dalej by o tym mówiła, gdyby nie krzyk, jaki nagle do nich dotarł. - Mam nadzieję, że to nie Irytek, już wczoraj kazałam odkleić mu wszystkie gumy, którymi oblepił ramy portretów na trzecim piętrze - powiedziała, wzdychając przy tej okazji ciężko, mając wrażenie, że na jej barki opadł jakiś ciężar, a ona tak naprawdę poczuła się niesamowicie zmęczona na myśl, że znowu będzie musiała ustawić kogoś do pionu. Jeszcze nie wyleczyła się z czkawki, jaką załatwił jej profesor Craine w bibliotece, a tutaj już pojawiły się kolejne problemy.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Była kobietą, która nie znosiła działania, dla samego działania, robienia czegoś, jeżeli nie miało to swojego konkretnego celu, ustalonego biegu zdarzeń z dokładnie przewidzianą metą, która miała przynieść jej konkretne korzyści. Tym właśnie żyła, konkretami i sukcesami. Istniały jednak wyjątki od tej reguły, do których zaliczał się wspólny czas z rodziną. Rodzina bowiem była jedną z niewielu rzeczy, które traktowała jako wartość samą w sobie, które kochała ponad życie i od których niczego nie oczekiwała. Z Victorią mogła siedzieć nad miotłami, ćwiczyć transmutacje, opanowywać nowe zaklęcia, ale taką samą przyjemność sprawiał jej po prostu spacer z rozmową. Tak jak teraz, kiedy lekki uśmiech na jej twarzy nie był oznaką wyższości, a zwyczajnym oddaniem tego, że wspólnie spędzany czas po zajęciach sprawiał jej radość. Nawet zaśmiała się delikatnie, oczywiście zasłaniając usta dłonią, na wspomnienie o Irvette - z czystą uprzejmością o pojawieniu się tematu przyjaciółki - od razu poprosiła, by Victoria ją pozdrowiła. - Dodatkowych kursów? - uniosła na nią brew, ledwie powstrzymując się od wiedzącego uśmieszku, gdy przez myśl przebiegły jej dość jasne skojarzenia, których zdecydowanie nie zamierzała zatrzymywać tylko dla siebie. - Myślę, że najpierw możesz porozmawiać z Larkinem - zauważyła bardzo logicznie, prosto i bez zbędnych zboczeń z tematu, przedstawiając prosty fakt, że przecież on się na tym z ich znajomych znał najlepiej. To, że była w tym ukryta agenta… Cóż, Swansea mógł się cieszyć z tej drobnej przysługi. - Na pewno podpowiedziałby ci od czego powinnaś zacząć. Może też znać odpowiednie kursy, albo nawet właściwych nauczycieli, skoro mówiłaś, że dużo tworzy w drewnie - pokiwała głową, kątem oka przyglądając się jej reakcji. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej nie insteresowała. Niestety, spokojne i przyjemne rozważania przerwał czyiś krzyk, na który tylko westchnęła, wywracając oczami. Wciąż nie rozumiała jakim cudem została prefektem, skoro nawet nie wróciła na pełen semestr w zeszłym roku akademickim do Hogwartu, ale poczucie obowiązku nie dało jej tak po prostu ignorować czegoś, co potencjalnie było zagrożeniem. - Jeżeli to irytek, to odkleję nim te gumy - powiedziała beznamiętnie, ruszając do źródła krzyku.
Victoria skinęła głową, kiedy tylko kuzynka wspomniała o tym, żeby pozdrowiła Irvette, przyjmując to, jak coś naturalnego. Za równie zwyczajne uważała również to, że obie uznawały de Guise za swoją przyjaciółkę, w końcu były do siebie podobne, poruszały się przez życie z tą samą gracą, z tymi samymi zasadami i poczuciem, że sukces jest czymś, do czego się urodziły. Pracowały na niego na każdym możliwym kroku, nie zatrzymując się nawet na chwilę, zawsze idąc przed siebie, bez najmniejszego zawahania. Nic zatem dziwnego, że kiedy Charlotte powtórzyła za nią uwagę dotyczącą kursów, skinęła głową z zadowoleniem i miała już udzielić odpowiedzi, kiedy druga dziewczyna wspomniała o Larkinie, przywołując go nieco jak królika z kapelusza. - Cóż, sądzę, że z całą pewnością może mi pomóc, ale w tym akurat wypadku nie potrzebuję aż tak bardzo jego wyczucia smaku i dobrego gustu. Będę potrzebowała wiedzy z zakresu zielarstwa, być może eliksirów użytkowych, a przede wszystkim muszę odbyć kurs na twórcę świstoklików. Postanowiłam, że skrzynie, które przygotuję, będą mogły przemieszczać się we wskazane lokacje. Muszę nad tym popracować, ale żeby to osiągnąć, najpierw muszę skończyć kurs – powiedziała, po tym, jak uniosła brwi w uprzejmym zdziwieniu i skinęła głową na znak, że owszem, zgadzała się z tym, że Larkin mógł jej pomóc, mógł jej pewne rzeczy podpowiedzieć, ale też nie do końca wierzyła w to, że miał pojęcie o dziedzinach zupełnie innych od tych, jakimi normalnie się zajmował. Nie miała jednak czasu tego rozważać, bo zaraz pozostało im wspinać się po schodach. Wprost na scenę zbrodni. I Irytka. I fotel. Zaklęcie zdawało się jeszcze unosić w powietrzu, drżąc w nim, dokładnie tak samo, jak okrzyki, które roznosiły się po korytarzu, wskazując na to, że trwająca tutaj bójka była właściwie czymś niesamowicie ważnym. Jakimś pojedynkiem, którego nie była w stanie zrozumieć, ale to było coś, co jej nie interesowało. Poczuła, jak w momencie rozbolała ją głowa i aż złapała głębszy oddech. - Wystarczy – powiedziała lodowato, ale na tyle głośno, żeby zebrani zwrócili na nią uwagę, orientując się, że najwyraźniej doprowadzenie tego bałaganu do końca i zaprowadzenie tutaj porządku, będzie nie lada wyzwaniem. – Doceniam zdolności transmutacyjne, zapewne profesorowie Craine i Whitelight będą dumni, ale proponuję jednak odczarować kolegę – dodała, przedzierając się przez zgiełk.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Nie było dziwnym, że się przyjaźniły. Cała ich trójka miała zbliżone priorytety, cele i spojrzenie na świat. Dzieliły ze sobą te cechy kobiet sukcesu, każda definiując je z trochę innym, różniącym się i bezkompromisowym smakiem, a jednak z pełnym szacunkiem do działań reszty. Charlotte szanowała prostolinijność Victorii, samej woląc dążyć do swego bardziej zawiłymi, sprytnymi ścieżkami, podobnie jak de Guise, która to z kolei obierała te ścieżki po nieco innych torach niż ona sama. Właściwie, te różnice mogły je nawet tym bardziej zbliżać, zostawiając w ich przyjaźni miejsce na tak potrzebną im indywidualność i samodzielność w podejmowaniu decyzji. Były swoimi własnymi damami i nie potrzebowały aprobaty nikogo innego poza swoją własną. Kącik ust Charlotte uniósł się lekko, widząc to zdziwienie. Faktycznie wyciągnęła temat mężczyzny dość niespodziewanie, chociaż wcale nie przypadkowo. - Może nie wyczucia smaku, ale na pewno zna najlepszych specjalistów od takich kursów, chyba że nie chcesz bardziej zgłębiać samej obróbki drewna. Chociaż wydaje mi się, że ta też by się przydała, żeby zapewnić takiej skrzyni trwałość w transporcie - wytłumaczyła sprawnie, bez wzruszenia tłumacząc w ten sposób, skąd wziął się tutaj Swansea. Reszty powodów, cóż, zdradzać nie zamierzała. - Będziesz chciała, żeby skrzynia była świstoklikiem, czy czymś osobnym, na wzór świstoklika? - zainteresowała się jeszcze bardziej. To był coraz ciekawszy koncept i oprócz przyniesienia zysków samej Irvette, gdyby taki pomysł dopracować, mógłby zostać wprowadzony do obiegu pod logo ich firmy. A to z kolei był czysty zysk. Na większe rozmowy biznesowe nie było jednak czasy. Ruszyła zaraz za Victorią po schodach, stąpając po nich dumnie, jeszcze z ukrywaną złością, którą dało się wyczuć tylko w jej stukocie obcasów - damę bowiem zawsze powinno się słyszeć, gdy nadchodziła. A teraz nadchodziła z ogromną dezaprobatą. Może nawet zaśmiałaby się złośliwie na to zamienienie w fotel, przyklasnęła kreatywnemu uczniowi i zapytała się, za co taka piękna zemsta, jednak z plakietką prefekta nie mogła się tym widokiem cieszyć tak, jakby chciała. Doprawdy, ani pół przyjemności z tych obowiązków. Stanęła dumnie obok Victorii, unosząc głowę z wyższością i patrząc z góry na uczniów karcącym spojrzeniem. W przeciwieństwie jednak do kuzynki jej wyraz nie był lodowaty, tliło się w niej coś niebezpiecznego. Posłała też krótkie, znaczące spojrzenie Victorii. Skoro miały ich ukarać, dać im swego rodzaju nauczkę, lepiej, żeby mieli pełną świadomość, że kolejny taki występek skończyłby się dla nich dużo gorzej. - Ależ nie, nie, czemu już kończyć? - uniosła nieznacznie brew, a jej prawy kącik ust ułożył się w groźnym półuśmiechu. - Skoro wykazuje aż takie zdolności, czemu nie dać wykazać mu się bardziej? - przeszła się z głośnym stukotem z jednej strony kuzynki, na drugą, cały czas śledząc przymrużonym spojrzeniem winnego ucznia, jak drapieżnik, szykujący się do ataku. - Może warto zobaczyć jak tak zdolny adept transmutacji poradziłby sobie z odczarowaniem samego siebie?
Były do siebie podobne, a drobne różnice faktycznie sprawiały, że potrafiły dogadywać się jeszcze lepiej. Odnajdywały to, co było dla nich ważne, próbowały się nad tym pochylić, walczyły o to, by ich dobre imię było znane nie tylko teraz, ale również później, robiły wiele rzeczy, które postronnym mogły wydawać się dziwne, ale po prostu były dumnymi kobietami sukcesu i nic nie mogło tego zmienić. Robiły to, co robić chciały i w pełni im to odpowiadało, o tym Victoria była przekonana. Cieszyła się również, że jej tata jako głowa rodu, nie miał szalonych pomysłów z jakimiś aranżowanymi małżeństwami i innymi bzdurami, których pewnie by nie przeżyła. Ale nie to się teraz liczyło. Więc jedynie skinęła z namysłem głową na uwagę Charlotte, mając świadomość, że miała rację. Nie mogła w końcu pozwolić sobie na to, żeby skrzynie uległy rozpadowi, gdy będzie je transportowała. - Nie jestem pewna, czy posiada potrzebną mi wiedzę, ale masz rację, zna na pewno więcej osób, niż ja, które mogą mi pomóc – przyznała prosto, z cieniem wdzięczności, nie wiedząc, że jej kuzynka tak naprawdę miała w tym wszystkim również jakiś cichy, ukryty cel, którego nie była w stanie do końca pojąć. Właściwie jak wielu rzeczy, ale to nie miało w tej chwili znaczenia, bo doprowadziłoby zapewne jedynie do czegoś gorszego i całkowicie niepotrzebnego. A ważniejsi jednak byli uczniowie, którzy wyraźnie nie wiedzieli, jak powinni się zachowywać, więc wszystkie kwestie dotyczące świstoklików i obróbki drewna musiały zejść na dalszy plan. Widziała, jak uczniowie na nią patrzą, widziała również Irytka, który zaczął chichotać za ich plecami i zastanawiała się, czy byłaby w stanie przyspawać go do najbliższej ściany, żeby został tam już na zawsze, żeby się stamtąd nie ruszał i po prostu siedział na miejscu. Wiedziała, że to było właściwie niemożliwe, tak samo, jak wysłuchanie wyjaśnień skłóconych uczniów, którzy nagle postanowili wybuchnąć i mówić jeden przez drugiego, jakby to miało w czymś pomóc, jakby to miało coś zmienić albo poprawić. Zerknęła na Charlotte, kiedy ta zasugerowała inne rozwiązanie, zdając sobie sprawę z tego, że o dziwo to ona miała tutaj grać rolę tego dobrego aurora. - Obawiam się, że nie starczyłoby nam wtedy łóżek w Skrzydle Szpitalnym – powiedziała, wzdychając cicho, widząc, jak chłopak nie wie, co zrobić, podobnie, jak reszta zebranych. – Niech zgadnę, to Irytek podpowiedział wam, że zamienianie się w fotele na szkolnych korytarzach to najlepsza zabawa na świecie i spłynie na was chwała aż po kres waszej edukacji? – zapytała, z rozbawieniem patrząc, jak zebrani to potwierdzają.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Charlotte często miała w swoich działaniach i zamiarach ukrytą agendę, to co było dużo rzadziej spotykane, to fakt, że ta agenda była na stronę jej rozmówcy. Nigdy nie zrobiłaby czegoś na niekorzyść Victorii, a takie drobne podsunięcie tematu Larkina pozwalało jej nie tylko przyjrzeć się jej, jak na niego reagowała, ale także dać pewnego rodzaju pretekst do rozmowy o nim i spotkania się z nim. W tym pierwszym niestety przerwał im Irytek i jego własne machlojki, za które najchętniej Ślizgonka powiesiłaby go na żyrandolu i tak już zostawiła. Miała znacznie ciekawsze tematy do rozmów, biznes rodzinny i znacznie bardziej prywatne sprawy Brandonów, jak chociażby fascynacja blondynki pewnym Swansea. Prefekcka odznaka naprawdę czasami dobitnie ją denerwowała, choć musiała przyznać, że spektakl przed nią i to, jak miały go poprowadzić, wydawał jej się przynajmniej satysfakcjonującym zadośćuczynieniem za przerwany temat. Uśmiechnęła się przelotnie, wiedząco i z błyskiem w oku, gdy Victoria podłapała temat odgrywania tutaj dwóch aurorów. Upomnienie uczniów to jedno, a danie im porządnej nauczki lub chociaż stracha, żeby następnym razem pięć razu się zastanowili, zanim zrobią coś głupiego, to drugie. - Połowa może leżeć na fotelach - prychnęła, unosząc wyżej nosek i zerkając kątem oka w groźnym sposób na ucznia. Błysk w jej ciemnym spojrzeniu wyraźnie zdradzał, że to, co knuła, nie mogło się dobrze dla niego skończyć. Oczywiście nie zmieniłaby tak jawnie i na oczach świadków ucznia w fotel, jednak oni nie musieli o tym wiedzieć. Z wyczuciem złapała za swoją różdżkę i zaczęła odliczać nią uczniów, jakby cały czas rozważała, czy jednak ich nie zaczarować. - Chwała edukacji wciąż może na nich przecież spłynąć. Nasi studenci uzdrawiania na pewno chętnie przyjmą nowe egzemplarze do nauki - zaśmiała się złośliwie. Jednocześnie jednak, w parze z dobrą zabawą, obserwowała Irytka, którego też będą musiały sprowadzić do porządku. - Na pewno przysłużą się lepiej, niż słuchając rad Irytka. Jakby kazał im skoczyć z wieży, to też by skoczyli? - ciągnęła tę sztukę, licząc na to że kupiony im w ten sposób czas pozwoli zaplanować co zrobić z nieznośnym Irytkiem.
Było wiele ciekawszych rzeczy do omówienia, niż Irytek i jego kolejny pomysł uprzykrzania wszystkim życia. On bawił się doskonale i można było podejrzewać, że niektórzy uczniowie razem z nim, ale prawdę mówiąc, Victoria była daleka od zachwytu. Owszem, sama również trenowała różne rzeczy, różne zaklęcia, które nie zawsze były piękne, wspaniałe i chwalebne, również zamieniała swoich znajomych w fotele, ale to następowało za ich zgodą, a nie w jakiejś idiotycznej bójce, która nawet nie była pojedynkiem. I zdaje się, że właśnie myśl o tym ostatnim spowodowała, że Victoria nie tylko uśmiechnęła się lekko, ale ledwie dostrzegalnie skinęła do siebie głową. - Z całą pewnością, Charlotte, aczkolwiek sądzę, że mają poważniejsze zajęcia, niż zajmowanie się uczniami, którzy nie wiedzą, że równie dobrze mogliby zabrać się za Klub Pojedynków, a nie obrzucać się byle jak zaklęciami na szkolnych korytarzach. Ciekawa jestem, czy ktokolwiek pomyślał o tym, co by się stało, gdyby to zaklęcie dosięgnęło na ten przykład pana wicedyrektora - stwierdziła lodowato, wywołując u Irytka śmiech, który nasilił się jedynie, kiedy tylko Charlotte wspomniała o skakaniu z wieży, bo najwyraźniej było to coś, co wielce ducha bawiło i powodowało, że aż nie umiał się w miejscu zatrzymać. I znowu, właśnie to podsunęło Victorii pewną myśl, jaką zamierzała pociągnąć. - Zgaduję, Irytku, że to wszystko było twoim wspaniałym pomysłem. Chylę czoła. Ciekawa jednak jestem, czy pokazałbyś nam tę wspaniałą sztukę skakania z wieży, żeby inni również mogli ją podziwiać i, kto wie, być może czegoś się nauczyć - powiedziała, przekrzywiając lekko głowę, ze spokojem przyjmując wszystkie jego obelgi, które dotyczyły spadania z wieży na miotle, nudy, aż w końcu zignorowała to, że pokazywał jej język i robił inne, równie dojrzałe i równie mądre rzeczy. Widać było jednak, że zaczynał odczuwać, że nie ma już co tutaj robić, bo nie miał kogo tak naprawdę namawiać na coś bardzo złego. A to dla niego było po prostu beznadziejne i zupełnie nieopłacalne.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Irytek doskonale bawił się w ich towarzystwie, słuchając tej całej tyrady na dobrego i złego aurora, jak widać uprzykrzanie innym życia w tym momencie mu się opłacało, choć Charlotte miała nadzieję, że zaraz z tego śmiechu przygryzie sobie język, a najlepiej go odgryzie. Chociaż tego akurat na głos powiedzieć nie zamierzała, nie dając mu tej satysfakcji, że ją zdenerwował, szczególnie, że w najgorszym razie po prostu odwlekł naprawdę przyjemną i rozwijającą rozmowę, ta jednak nie zając - nie uciekłaby im. To z kolei, co uciec chciało, to chyba uczniowie, którzy gromieni na dwa różne sposoby chyba coraz bardziej lękali się połączonej, Brandonowej siły. Już nawet nie próbowali się wykłócać, tylko milczeli, jakby się zastanawiali, czy zostaną w te fotele zmienieni. - Z niechęcią przyznam ci rację, Victorio - bardzo powoli schowała różdżkę, jednak ten niebezpieczny uśmieszek i błyszczące spojrzenie wciąż miała zawieszone na nierozsądnych zaklęciarzach. - Chętnie przywitałabym ich w Klubie Pojedynków, myślę, że mogłabyś im tam pokazać znacznie ciekawsze zaklęcia… Albo nawet je przetestować - zachichotała złośliwie i samą siebie powstrzymała przed jakąkolwiek większą reakcją niż satysfakcja w oczach na wspomnienie o pewnym nauczycielu transmutacji. - A to jednak jest szkoda, ostatnio gumochłony zbyt szybko są zjadane, przydałyby nam się nowe - i nie było to od tak rzucone ostrzeżenie na wiatr, bo gdyby ktoś Craine’a zamienił w fotel, Charlotte naprawdę nie liczyłaby na jego dobry humor czy łaskawą reakcję. - Zdecydowanie musisz zaprezentować nam te techniki - podłapała, zakładając ręce na biodrach i uśmiechając się lekko. - Na pewno każdy tutaj chciałby zobaczyć, jak skacze się na główkę - i wyzwiska, które pojawiły się po tym ze strony Irytka były naprawdę tak oczywiste i nudne, że nawet nie było co wchodzić z nim w rozmowy, bo to byłaby dla ich dwójki zwyczajna strata czasu. Mogła się kłócić i dyskutować, ale nie ze stworzeniem, które jako największą obrazę dla tłumu uważa wystawienie języka. Gdy zniknął, nie mogąc już tu nic więcej zdziałać, obróciła się do Victorii. - Który następny w skokach na główkę? - spytała się jej, zerkając kątem oka na uczniów, jakby naprawdę rozważała podobnie wygórowaną karę. - O, tamten - kiwnęła na delikwenta z różdżką. - Wygląda, jakby nawet miał się nad tym nie zastanawiać.
- A gdyby już szanowni państwo poznali ich działanie na samych sobie, może zastanowiliby się nad tym, czy to takie bezpieczne miotać na korytarzu czymś, co wyda się wam odpowiednio zabawne - powiedziała spokojnie, nie zamierzając nawet wymieniać zaklęć, jakie miała na myśli. Po rekonstrukcji nie obawiała się już jednak po nie sięgać, kule ognia, potężne węże, czy nawet ostrza nie wydawały się jej tak straszne, jak jeszcze kiedyś. były niebezpieczne, mogły zrobić krzywdę, ale istniały takie sytuacje, kiedy nie można było jedynie bronić się przez najłatwiejsze zaklęcia. A ich poznanie i wyszklenie w warunkach do tego sprzyjających, było o wiele ważniejsze, niż jakieś idiotyczne miotanie w siebie zaklęciami na korytarzu, zapewne nie do końca wiedząc, jak je cofnąć. - Myślę, Charlotte, że wystarczyło nam na dzisiaj to, że Irytek postanowił sobie polatać gdzie indziej. Zastanawiam się tylko, jakim cudem po tylu latach wciąż znajduje chętnych do słuchania jego podszeptów - stwierdziła, wchodząc ponownie w rolę dobrego aurora, który musiał nieco temperować swojego towarzysze, żeby ten przypadkiem nie zrobił czegoś, czego później by żałował. Chociaż prawda była taka, że Victoria z czystą przyjemnością zamieniłaby pozostałych uczniów w fotele, żeby czegoś ich nauczyć, żeby dowiedzieli się, jak to jest, kiedy zostanie się trafionym takim zaklęciem. Nie było to co prawda straszne, ani tak groźne, jak wtedy kiedy skórę rozcinały człowiekowi rozpędzone ostrza, ale na pewno było to coś, o czym warto było pamiętać, o czym warto było mówić, żeby żadnym żartownisiom nic podobnego nie przychodziło do głowy. - Dobrze, czy ktoś z was wie, jak odczarować kolegę, czy naprawdę rzucacie w siebie czym popadnie, bo to takie zabawne? - zapytała wzdychając, najwyraźniej zmęczona tym, co się właśnie stało, zamierzając to zakończyć i pozwalając na to, żeby Charlotte wybrała rodzaj kary. Bo ta na pewno nie będzie zbyt miła i może coś wbije tym dzieciakom do głowy.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
- Proponuje już teraz. Brakuje mi ostatnio dobrej rozrywki - uśmiechnęła się niebezpieczne, z tym błyskiem w oczach, który nie zapowiadał niczego dobrego. Szczerze, jeżeli mogłaby ot tak sobie na to pozwolić, wszystkich ich ustawiłaby w kolejce do sparingu z Victorią i radośnie, z kieliszkiem wina w dłoni, oglądała jak jeden za drugim zdawał sobie sprawę, jak bardzo spierdolił. - Może zaczniemy od waszych nazwisk? - zaklęciem uniosła pióro i notatnik, by zacząć ruchem różdżki zapisywać domy i imiona. Nie żartowała i jej ton stracił na ten moment na jakiejkolwiek lekkości. - Obowiązkowe stawienie się na najbliższym sparingu to tylko początek. Mam jeszcze kilka pomysłów jak kreatywnie użyć tych waszych zdolności - i jeżeli jakikolwiek uczeń jeszcze wahał się, czy to prawda, uniosła na nich brwi w wyrazie “czekam” i nie był to ani trochę cierpliwy gest. - Na dzisiaj tak - zgodziła się, kiwając głową gdy miała już wszystkie imiona. Nie tylko dwójki walczących, ale wszystkich zgromadzonych, którzy nie wpadli na pomysł, by może przerwać walkę. - Macie dwa wyjścia co do kolegi - wskazała ruchem głowy na fotel. - Albo go odmieniacie, albo zaciągacie do skrzydła szpitalnego i tam tłumaczycie się ze wszystkiego. Profesor Blanc na pewno chętnie da wam jeszcze jeden szlaban - uniosła kąciki ust w prześmiewczym uśmieszku, gdy tylko zobaczyła ich miny. - Oh, bo chyba nie myśleliście, że u nas się wywiniecie? Skoro macie aż taką pasję do dekorowania wnętrz, może powinnyśmy wysłać was na coś rozwijającego was w tym kierunku. Jest was całkiem dużo, nie powinniście mieć problemów z czyszczeniem składu na nieużywane meble? Przyda im się czyszczenie i przegląd, nie sądzisz Victorio? - zerknęła na kuzynkę, całkiem usatysfakcjonowana z tego pomysłu. - Oczywiście bez różdżek - jakby jednak śmieli pomyśleć, że chłoszczyść im coś pomoże.
Victoria, w przeciwieństwie do Charlotte, która zdawała się całą swoją postawą pokazywać, jak bardzo była niezadowolona, a jednocześnie rozbawiona tym, co się wydarzyło, prezentowała sobą jedynie rozczarowanie. Głębokie, niesamowicie głębokie rozczarowanie, które po prostu było doskonale widoczne w jej postawie, kiedy kiwała do siebie samej głową, słuchając tego, co do powiedzenia miała jej kuzynka, oddając jej w tej chwili pałeczkę. Przyjęła postawę, która wskazywała na prawdziwe ubolewanie, by wszyscy winowajcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak nie należało postępować, jak nie należało się zachowywać, jeśli miało się chociaż resztki oleju w głowie. - Myślę, że kilka spotkań klubu magicznych wyzwań dobrze wam zrobi, skoro jesteście tacy chętni do rzucania różnych zaklęć. Nie wiem, czy słyszeliście, ale padła prośba o udekorowanie zamku w jesienne barwy, może to wam będzie bardziej odpowiadało? - zauważyła, unosząc lekko brwi, sprawiając wrażenie matki, która starała się skierować idiotyczne pomysły swoich dzieci na zdecydowanie właściwsze tory, pokazując im, że w ten sposób również można żyć, że można w ten sposób pracować i osiągać z tego całkiem spore korzyści, o czym najwyraźniej zebrani nie wiedzieli. - Zdecydowanie bez użycia zaklęć. Może to nauczy was, że swoje konflikty można rozwiązywać również słownie, a nie za pomocą pierwszego lepszego zaklęcia, jakie przyjdzie wam do głowy. Szorowanie mebli da wam dużo czasu na przemyślenia - powiedziała, spoglądając po nich, zerkając również w stronę jednego z uczniów, który nadal był fotelem i westchnęła ciężko. - Charlotte, jeszcze uszkodzą go w drodze i wtedy to my wykażemy się niekompetencją - powiedziała, kręcąc głową, by ostatecznie odczarować nieboraka i pokręcić głową. - Na przyszłość rzucajcie zaklęcia, które umiecie cofnąć, nie wiem, jak wytłumaczylibyście się z wielkiego węża albo czegoś podobnego.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Ostatnio zmieniony przez Victoria Brandon dnia Sob Paź 14 2023, 17:36, w całości zmieniany 1 raz
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Były zupełnie różne w swoich podejściach do tej sprawy, ale ta oddzielność sprawiała, że działały u swojego boku jeszcze skuteczniej, można by nawet zdecydować się na użycie słów jeszcze groźniej, niebezpieczniej. Bo było w nich coś dzikiego, na dwa różne sposoby i choć te postawy dziewczyn tak się różniły, jedno było pewne - zamierzały wyciągnąć konsekwencje. Ostry lód czy zadziorny uśmieszek, z obiema tymi rzeczami było im do twarzy i zdecydowanie nie do śmiechu uczniom. Co już samo w sobie wykorzystywały jako lekcję dla nich, przecież mało rzeczy dawało do myślenia tak dobrze, jak strach. - Udekorowanie zamku? - podłapała temat, przyglądając się niesfornym uczniom. - Może nauczą się jak korzystać nie tylko ze słów, ale i z drabiny. Taka mała lekcja mugoloznastwa przy okazji, w końcu o edukację naszych uczniów trzeba dbać - zaproponowała, całkiem usatysfakcjonowana wizją tych kilku pretendentów na nagrodę największego gumochłona próbujących poradzić sobie z rozwieszeniem ozdób. Na słowa Victorii o uczniu westchnęła ciężko, jakby naprawdę smuciła ją wizja, że muszą jakkolwiek maczać palce w ich wybrykach, jakby wygodniejszym dla niej było zostawienie ucznia jako fotel. Bo chociaż tak nie było i jednak na poważnie traktowała obowiązki prefekta, jakkolwiek nie po drodze by to jej nie było, to wcale nie musieli tego wiedzieć. - Niestety masz rację - pokręciła głową, dając kuzynce działać, a sama po kolei wypisywała imiona uczniów, ich domy, minusowe punkty i szlabany. - Nie wiem jak byście się wytłumaczyli, ale na pewno to sprawdzę, jak znów was zobaczymy - dodała ostro, zostawiając ich ze świstkami papierkologii.
Wrzesień, wrzesień i po wrześniu. Nawet nie wiedziała, kiedy ten cały miesiąc zleciał, ale oto zaraz miał rozpocząć się październik, a ona nie wyrobiła jeszcze normy odjętych punktów! Musiała to nadrobić, a jako że nadszedł właśnie trzydziesty - trzydziesty! - to była ostatnia chwila na podbicie swoich wyników, które musiały się należycie prezentować. Jakież więc było jej rozczarowanie, kiedy niczym magipolicja patrolowała korytarze w całym zamku, chodząc od jednego skrzydła do drugiego i nie napotykając żadnych problemów. To było wręcz niewiarygodne. To nie był Hogwart, jaki znała. Nic się nie działo, brakowało jedynie kłębka tych śmiesznych zeschniętych krzaczków lecących przez środek jednego z korytarzy, przez które właśnie szła. Postanowiła sobie jednak umilić czas, śpiewając pod nosem "jaki tu spokój, na na na na". Zasłyszała to od jednego z kolegów i chociaż nie znała wiele więcej niż te trzy słowa, to kompletnie jej to nie przeszkadzało. Wpadało w ucho, a to było najważniejsze. Miała właśnie odwrócić się na pięcie i zrezygnować z patrolu, ale wtedy to usłyszała. Krzyk dochodzący gdzieś z góry, który echem poniósł się po schodach i odbił od jednej ze ścian, docierając do jej uszu. Nareszcie! Zerwała się z miejsca niemalże do biegu i tylko schody nieco ją spowolniły, bo nie była na tyle szurnięta, żeby próbować przeskoczyć nad przepaścią, nim połączyły się z pewnym gruntem. Znała jednak takich pajaców. Dotarła na siódme piętro później, niżby sobie tego życzyła, ale na czas, aby zobaczyć, jak uczniowie między sobą walczyli. W to wszystko oczywiście był zamieszany Irytek, bo jakże inaczej. - Stop! - krzyknęła, robiąc krok w ich kierunku wyraźnie wzburzona. Za późno. Dokładnie wtedy jeden z chłopaków przemienił drugiego w fotel za namową ducha, który zapewne był prowodyrem całego tego zajścia, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Gdzie był Irytek, tam były problemy. - Czyś ty oszalał?! Mam teraz ciebie zamienić w taki sam fotel? - spytała chłopaka, który rzucił zaklęcie transmutacyjne. Jej wzrok ciskał prawdziwe błyskawice, ale wysiliła się na jako taki spokój. Odwróciła się do poltergeista. - Niesamowicie zabawne, co nie? Zmiataj stąd, zanim zawiadomię twojego ulubionego profesora, co wyprawiasz. Mam wyjątkową ochotę też się pośmiać, więc radzę ci się sprężać - rzuciła w jego kierunku z wymuszonym, sarkastycznym uśmiechem. Doskonale wiedziała, który z nauczycieli był w stanie wygonić Irytka na drugi koniec zamku i wybić mu choć na chwilę figle z głowy, dlatego posunęła się do takiej swego rodzaju groźby, bo zwyczajnie chciała się go pozbyć. To był pierwszy krok do zaprowadzenia porządku. - A wy co sobie myśleliście, hm? Nie wiecie, że jemu nie wolno ulegać i wierzyć w cokolwiek, co wam powie? Po pierwsze, opuść różdżkę, nie chcę już widzieć żadnego rzucania zaklęć przez waszą dwójkę. A po drugie muszę iść po kogoś, kto bardziej zna się na transmutacji, żeby odczarować twojego kolegę. Jeśli się stąd ruszycie, będziecie mieć jeszcze większe problemy, dlatego polecam poczekać - powiedziała i posłała mu wysilony miły uśmiech, a następnie pospieszyła po kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Niestety jej zdolności w tej dziedzinie magii nie powalały, dlatego wolała zdać się na kogoś bardziej kompetentnego, kogo zresztą szybko znalazła i sytuacja została opanowana. Miała już jednak dość zabawy w patrol prefekta, dlatego udała się do pokoju wspólnego, nagle niesamowicie wręcz zmęczona.
| zt
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Bycie prefektem okazało się dla Anecczki dużo bardziej wymagającym zadaniem, niż jej się wcześniej wydawało. Zawsze wiedziała, że to poważna misja, odpowiedzialne zadanie, coś, czemu nie każdy jest w stanie podołać, ale nie sądziła, że pełnienie tej funkcji będzie na nią czyhało dosłownie w każdym kącie, na każdym piętrze, niemal każdego dnia. Niegdyś pewne sprawy by po prostu zignorowała i zostawiła problem do rozwiązania stosownym służbom, aaaale... Problem polegał na tym, że teraz to ona należała do tych stosownych służb. I jako prefekt nie mogła zignorować krzyków i odgłosów bójki, kore niosły się po całych Wielkich Schodach. Na domiar złego Poza uczniami ewidentnie w sprawę był zamieszany lokalny poltergeist, a to dodatkowo utrudniało rozwiązanie problemu. Panienka Brandon westchnęła ciężko, ale nie spieszyła się. Najważniejszą zasadą było to, by dbać o własne bezpieczeństwo, a przecież gdyby zaczęła wbiegać po tych schodach, to jeszcze podniosłoby się jej ciśnienie i zafundowałaby sobie zupełnie zbędny w tym momencie atak pressury, przez który nie dość, że nikomu by nie pomogła i nie zażegnałaby żadnego konfliktu, to jeszcze stworzyłaby sytuację groźną dla samej siebie, w której to ona wymagałaby pilnej pomocy. A na to przecież nie mogła sobie pozwolić. Dlatego słuchając spokojnie coraz głośniejszych wyzwisk i cięższych uroków krok za krokiem wspinała się po schodach, nie rozumiejąc czemu w Hogwarcie nie wprowadzono jeszcze tak doskonałego ułatwienia transportującego, jakim były mugolskie windy. Oczywiście nie w mugolskiej formie, bo w czarodziejskim świecie nie działała elektryczność, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, by wymyślić dla nich magiczny odpowiednik, prawda? Koniecznie musiała zgłosić ten pomysł Charlotte i Victorii, które tak intensywnie zajmowały się obecnie rodzinnym biznesem! Kiedy Ania dotarła na miejsce, jeden z uczniów był już zamieniony w fotel. No trudno! A może właśnie to idealnie, bo już nie istniała potrzeba rozdzielania walczących delikwentów. Ania nie była najlepsza w zaklęcia, a już w szczególności nie była dobra z transmutacji, dlatego taki układ całkiem jej odpowiadał. Przede wszystkim zarządziła spokój i odjęła punkty zwycięscy pojedynku, po czym wysłała jednego z gapiów po profesora Pattona. Zrobiła to z niemała satysfakcją, bo jakoś cieszyło ją, że nauczyciel, który tak podle potraktował na rozpoczęciu roku jej przyjaciółkę, będzie musiał pofatygować swoje szanowne, czarodziejskie cztery litery i zająć się problemem, który leżał w jego gestii. Następnie zaczęła porządkować miejsce, zabezpieczać teren, no i usadziła winowajcę zamieszania na fotelu. Oczywiście nie na tym, w który został zamieniony jeden z uczniów. To byłoby wybitnie niestosowne. Udzieliła reprymendy widowni, zebrała najbardziej wartościowych świadków do przesłuchania przez nauczyciela, a resztę rozgoniła, każąc im wrócić do bardziej produktywnych zajęć. Jedyny problem stanowił Irytek, z którym Aneczka nie do końca potrafiła sobie poradzić, ale wreszcie i on odpuścił rozrabianie i dał pani prefekt spokojnie wykonywać szalenie ważne zadanie.
ZT
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zwierzę:5 - custos Zachowanie:29 - zainteresowane i chcące się bawić
Szedł z Jamiem korytarzem, robiąc obchód siódmego piętra. Nastawiał się, że na bank coś się odjebie, bo siódme piętro było naznaczone bliskością pokoju wspólnego gryffindoru, a nie było żadną tajemnicą, że Swansea uważał gryfonów za półmózgie nasienie wszelkiego zła, więc spodziewał sie, że im bliżej ich gniazda, tym więcej wypadków. - ...i okazało się, że to pies. - kontynuował swoją opowieść - Kupiłem psa. Jak byłem najebany. I o tym zapomniałem, czaisz? - pokręcił głową, referując mu, jak to pewnego dnia obudziło go lizanie po mordzie, a on w sennym majaku nie był w stanie połączyć kropek i prawie sczezł na zawał, myśląc, że to Stachu wyszedł zza bojlera go lizać.- W każdym razie, doszły mnie słuchy, że Ty tam ogarniasz, co z psami się robi, nie? - spojrzał na niego, szukając po kieszeniach landrynek. Jakaś grupa drugorocznych minęła ich biegiem, na co Lockie już szykował się, by popierdzieć, że po korytarzach się nie biega, jak rasowy hogwarcki woźny, kiedy jego uwagę przykuł inny uczeń, gdzieś w oddali, trzymający dziwnie swoją torbę. Niby nic, ale trochę jakby coś..?
zadania prefektów - przemytnicy istot żywych zwierzę custos jak reaguje zwierzę85
W sposobie pojmowania Gryfonów Jamie nie różnił się od Lockiego, choć starał się nie mówić tego na głos. Jednak zawsze był przekonany, że gdyby była konieczność przetestować coś, nawet nie do końca bezpiecznego, można było zlecić to Gryfonom. Pewnie jeszcze podziękowaliby za możliwość. Szli dość spokojnie korytarzem, a Norwood słuchał historii drugiego Ślizgona, próbując jednocześnie zrozumieć, czy on mówił poważnie, czy jednak próbował go wrobić. Jak można było doprowadzać się świadomie do stanu, gdy... No dobra. Można było. Sam nie był święty. - Tyle że mam fogsa i kiedyś chcę mieć ich więcej... Treserem jeszcze nie jestem, więc zależy co potrzebujesz - powiedział prosto, spoglądając na niego uważnie, nie będąc pewnym, do czego Swansea zmierzał. Jednocześnie był w trakcie kursu na tresera, więc nie mógł powiedzieć, że był całkowicie zielony w tym temacie. O ile oczywiście o to chodziło, a nie szukał sposobu na pozbycie się nieoczekiwanego pupila. Kiedy dzieciaki ich minęły, Jamie wyjął różdżkę, aby zwyczajnie rzucić na nich zaklęcie spowalniające. Nie miał ochoty krzyczeć, a rzucone na krótko immobilus skutecznie zwracało uwagę, aby nie biegali. Odczekał chwilę, nim zakończył działanie zaklęcia i spojrzał uważnie na Lockiego, a później podążył za nim spojrzeniem do ucznia z torbą, który... No nie zachowywał się normalnie, to było wręcz jasne. - Albo ma nerwicę, albo coś ukrywa - powiedział prosto, starając się powstrzymać przed westchnieniem pełnym irytacji, że jednak nie mogli mieć spokojnego dyżuru. - Czyń honory - dodał jeszcze do Swansea, ciekaw, jak ten podejdzie do sprawy.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Ta subtelna różnica była granicą między śmiertelnikami i najwyraźniej prefektami a osobami o wysokiej kulturze i prefektami naczelnymi - Jamie miał wystarczająco samozachowawczości, by nie werbalizować swojej nietolerancji względem Gryffgangu. - A Fogs to nie pies? - wstrząsnęła nim ta informacja, ale jednocześnie akceptował, że jego wiedza z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami była minimalna, by nie powiedzieć - znikoma - Znaczy no, wiesz co, ja w ogóle się nie znam, ale pomyślałem, że skoro już jest, to może można by go nauczyć, żeby był przydatny. Mam w ogródku plagę gnomów... - zaczął sugerować, że chciałby wytrenować sobie psa do roli mordercy, by dokonać masowego gnomobójstwa na terenie swojej ziemi. Uśmiechnął się, widząc, jak gówniarze zwalniają pod wpływem magicznej siły i już by chciał kontynuować temat rzezi ogrodowych szkodników, kiedy obaj, wraz z Jamiem, skupili się na podejrzanie zachowującym się uczniu. Przechylił głowę, próbując wyczuć, w czym rzecz. Takie nerwowe rozglądanie kojarzyło mu się z dzieciakami na imprezach rejwowych, noszącymi narkotyki w nerce na brzuchu. - Oke. - kiwnął głową. Faktem było, że jak takie dwa konie jak Swansea i Norwood podchodziły z poważnymi minami do przypadkowego NPCa na korytarzu, to krew mogła odpłynąć z twarzy. - Cześć Krystian. - kiwnął głową do chłopaka, który najpewniej nie miał imię Krystian, ale Lockie tak go właśnie ochrzcił - Co tam masz? - kiwnął głową na torbę, którą chłopak próbował bezskutecznie unieruchomić, przyciskając jej klapę ręką.
Spojrzał na Lockiego, unosząc brew ku górze zastanawiając się przez moment czy naprawdę mówili o czym innym, nim odpuścił. - Fogs to pies, ale każda rasa różni się od siebie – powiedział w ramach wyjaśnienia, po chwili kiwając lekko głową. – Polowanie na gumochłony może nie być trudne, ale… Chcesz żeby się ich pozbywał, czy odstraszał? Mimo wszystko nie każdy pies nadaje się do zagryzania, nie każdy chce, gumochłony mogą być dla nich szkodliwe… – zaczął wymieniać tonem, który jasno wskazywał, że jest wiele zmiennych, ale może spróbować mu pomóc. Ostatecznie nie było to nic strasznego, ani szczególnie trudnego, a przynajmniej byłoby dla niego kolejnym wyzwaniem, jakie chciał podejmować. Temat niestety musiał przeminąć, zostać odłożonym na później, z uwagi na dzieciaka, którego zachowanie może nie było niepokojące, ale do normalnych też nie należało. Dał więc pole do popisu Swansea, samemu idąc pół kroku za nim i dobrze, że tak zrobił, ponieważ miał okazję częściowo schować się za nim, kiedy niemal parsknął śmiechem słysząc imię, jakiego użył drugi prefekt. Coś mu mówiło, że chłopak nie miał tak na imię, a potwierdzenie dostał w jego skonsternowanej twarzy. Próbował coś mówić, wyglądając, jakby szukał najlepszej wymówki, ale w obliczu dwóch prefektów, którzy do najniższych i najdrobniejszych nie należeli, wyraźnie nie wiedział, co ma zrobić. Ostatecznie zaczął mówić coś o pupilu, którego miał pilnować, ale nawet to nie brzmiało składnie. - Każdy może mieć jedno z dozwolonych zwierząt, więc jeśli to twój pupil, to nie rozumiem dlaczego próbujesz ukryć torbę. Jak tak dalej będziesz przytrzymywał torbę, zwierzę się udusi – powiedział prosto, całkowicie blefując. Ostatecznie torba nie wyglądała na niezwykle szczelną, a i chłopak nie przytrzymywał jej na tyle mocno, żeby naprawdę odciąć dopływ powietrza. To jednak wystarczyło, żeby chłopak poruszył się niespokojnie, chcąc sprawdzić, czy wszystko z gościem torby było w porządku.