Korytarz tak został nazwany przez samego sir Galahada... a raczej jego zbroi, która stoi w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Nie rdzewieje, ale też nie da się jej przesunąć, a więc nawet jeśli na nią wpadniesz to nie przewrócisz jej, a jedynie nabijesz sobie guza. Jej faktura jest bardzo zimna, a plotki mówią, że przyłbica wydaje z siebie słowa w dawnym dialekcie, jednak w większości czasu zbroja zachowuje się jak typowe, niemagiczne opancerzenie.
Wpatrywała się w blondynkę, próbując sobie wytłumaczyć co też je rozdzieliło. Dawniej były nierozłączne, uciekały razem z poważnych rodzinnych obiadów, a potem wspólnie pokutowały udając, że jest im niezmiernie przykro, sratata. Gdzie podziały się te wszystkie myśli, słowa, gesty, szepty i obietnice, że zrobią każdą rzecz razem, że będą w Hogwarcie pielęgnowały przyjaźń, że przecież będzie dobrze, bo jakby miało być inaczej, skoro mogą liczyć na wsparcie drugiej? Zniknęły, rozpłynęły się albo ukryły, zagłuszone przez ambicje, wewnętrzne metamorfozy. Nie mogła uwierzyć, że nawet teraz nie mają sobie nic do powiedzenia, żadnych przeprosin, spojrzeń błagających o wybaczenie, uścisków. Ja ci oddam swoje ciepło, a ty mi uśmiech słów zapewniających, że tym razem już się uda. Ale po co? Obie zawaliły, nie udało się, dorosły, zmieniły się, myślą inaczej, zupełnie inne poglądy, różnice we wszystkim. - Każda z nas ma teraz swoje słońce - odparła, jeszcze bardziej kurczowo ściskając materiał czarnego swetra. Choć siedziała skulona, Hayley bez problemu mogła zauważyć, że Kath jest cała spięta i sztywna. - A więc dlaczego nadal nam zimno? - spytała, spuszczając wzrok na trampki. Nie mogła już dłużej wpatrywać się w bladą twarz Splend, tak smutną, znajomą i bliską, a zarazem obcą. - Jagody smakują teraz inaczej - powiedziała z ledwo wyczuwalną melancholią. Wskazała palcem na swoje buty, które były w kolorze owoców, jakie zjadały na podwieczorek, dodatkowo udekorowane bitą śmietaną i cukrem. Kiedy to było? Dawno. Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami. Wtedy, gdy jeszcze życie było przepiękną bajką, a każda chwila emanowała pozytywną energią i przeogromnym szczęściem. Bomba optymizmu. Teraz wojna w sercu, toczona z własnym ja.
Być może to jednak Hayley pierwsza zaczęła tracić tę przyjaźń, tak, jak od pamiętnego letniego popołudnia traciła po kolei wszystko. Być może nawet podświadomie dążyła do tego. Może specjalnie unikała, może specjalnie przestała wierzyć, przestała ufać, przestała wiązać cokolwiek z Kathleen. Przecież kiedy na nią patrzyła, w myślach miała tylko ich wspólne podkradanie rzeczy Tyrona z jego pokoju, kopanie go na przemian pod stołem przy obiedzie i udawanie, że żadna nie ma z tym nic wspólnego. Przecież obie słuchały jego opowieści o Hogwarcie i nauczycielach. Bo oni oboje, i Kath, i Tyron, byli symbolami jej dzieciństwa. Pewnie prędzej czy później doszłoby do tego. Hay straciła brata, Gardner zyskała. To byłoby zbyt trudne dla Splend. Nie dałaby rady, tak czy siak. Nie da rady nawet teraz, jeśli się o tym dowie. Bo przecież nie utrzymywały kontaktu, nie może mieć więc o tym pojęcia. Zawsze się różniły. Ale kiedyś to je tylko spajało. Teraz działało to odwrotnie, poszerzało odległość, jaka je dzieliła, kiedy mosty już się spaliły. - Bo teraz są mniejsze i niewiele im brakuje do zgaśnięcia - mruknęła blondynka, uporczywie wodząc wzrokiem po ścianie naprzeciwko i podłodze, w myślach licząc ich elementy. - Mojemu brakuje. Czy ono na pewno nadal istnieje, Splned? Może zgasło już dawno? Może idziesz po omacku w ciemnościach, nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Wzięłaś to pod uwagę, Splend? - Chciałabym wrócić do tych czasów - szepnęła Hayley, zaskakując tym samą siebie. Niemożliwym byłoby, gdyby następstwem tych słów nie były łzy, które, mimo tego, że niechciane, powoli osnuwały oczy dziewczyny. Walczyła z nimi, oddychając głęboko i w końcu wygrała, bo chociaż wciąż zdradzały się połyskiem, nie potoczyły się po policzkach. Ale mimo ich obecności, uśmiechnęła się lekko, drżąco i szczerze. Bo przecież dzieciństwo to szczęśliwy czas. Bo przecież było im tak dobrze, gdy spędzały razem całe dnie. Dlaczego nie można jeszcze raz, chociaż na moment, zatracić się w tym szczęściu, które chociaż dawne, wciąż pozostawiało żywe wspomnienia? Gdyby na kilka chwil spróbować żyć przeszłością? Na kilka minut, przecież nic się nie stanie, prawda? Nic jej nie ominie, nic się nie zmieni. A może ona się zmieni. W gruncie rzeczy i tak żyła przeszłością. Nigdy nie pogodziła się ze swoją stratą, była już zbyt duża, gdy wszystko zaczęła się dziać. Ale może czas spojrzeć na to z uśmiechem, zamiast wciąż rozpaczać w duchu? Może czas zwrócić Tyronowi prawdziwą pamięć?
Obie się bały. Chciały odnowić tę znajomość, ale tak cholernie się bały, że tym razem będzie jeszcze gorzej. Mogły zaryzykować, jednak po co, za dużo mają do stracenia. Albo i nie? Depresja wpisana jest w ich życie od momentu poczęcia, smutek, niezrozumienie, labirynt pełen uczuć. Przecież tyle razy prosiła bogów o odrobinę szczęścia. Wychwalała urodę Afrodyty i zapalała ogień ku czci Hery. Starała się, otwierała serce na płomień radości, ale jakaś złośliwa dusza znad Styksu otwarła również okno. Przeciąg. Wiatr zabrał całą radość. Nie mogła już dłużej wytrzymać. Ukryła twarz w trzęsących się dłoniach, a policzka zakryła oklapniętymi loczkami. Nie było rumieńca, błysk w czarnych węgielkach został spalony w kaflowym piecu. - Potrzebuję osoby, która by je ożywiła - mruknęła cichutko. Może gdzieś podświadomie chciała, aby była to Hayley, jednak nie potrafiła wypowiedzieć tej prośby na głos. Krzyczała, stojąc gdzieś nad drugim brzegiem jeziora do blondynki o pomoc. Bo tylko ona wiedziała, jak wyglądało jej życie zanim wszystko się spieprzyło. Nim powstał mur, a na miejsce uśmiechu wprowadził się ocean łez. Za to ona, Kathleen Tally Jo Gardner nie widziała, jak Splend walczy ze łzami i własną słabością. Ale to nic, to nawet lepiej, bo przecież i tak się domyślała, że nie jest dobrze, że obie tkwią w beznadziejnym położeniu tylko i wyłącznie przez siebie. - Ale czy wtedy powrót do rzeczywistości nie byłby jeszcze bardziej bolesny? Już i tak nie chcę się budzić, bo to jest tak cholernie trudne. Och, Hayls - szepnęła i przysunęła się do Gryfonki, a następnie zupełnie nie panując nad ruchami, wtuliła nos w jej ramię. - Nie sądziłam, że się tak pogubię, że aż tak mi się wszystko pozmienia. Straciłam niemal każdego, nie mam nic, ani szczęścia w miłości, ani w przyjaźni, wiem, że to tak żałośnie brzmi, ale.. To trudne. Chaos, pustka, brak odzewu na pomoc. Coraz rzadziej krzyczę i błagam o dłoń, która wyciągnęłaby mnie z tej pięknej, złotej klatki utworzonej ze skrajności. Rozumiesz? - spytała, wpatrując się w nią z nadzieją. Cichy szept, niemy krzyk, pulsujące sekundy. Przełom.
Hayley chciała się otworzyć na szczęście. Być może byłoby trochę lepiej, gdyby się do tego zmusiła. Ale bała się i nie potrafiła tego zrobić. Chciała powiedzieć, że też potrzebuje takiej osoby, ale miała zbyt ściśnięte gardło, by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Łzy od nowa zaczęły walkę i tym razem jedna zwyciężyła trud dziewczyny i przedostała się przez rzęsy na twarz. Nie uszła daleko, bo Hayley wytała ją gwałtownym ruchem ręki; mimo tej ostatniej porażki ta łza osłabiła defensywę dziewczyny. Oparła policzek o włosy Kath, któr teraz mogła poczuć, jak Hayley drży od powstrzymywanego płaczu. - Rozumiem. - Jedno, ciche, cichuteńskie słowo wydostało się z jej ust. Rozumiała ją jak nikt inny, bo przeżywała to samo, mimo że okoliczności się róźniły. I chociaż Hayley nie rozumiała samej siebie, to wiedziała doskonale, jak czuje się Gardner, zawsze wiedziała i widać ta umiejętność nie przepadła, czas jej nie wyczarpał. - Rozumiem, chociaż ja boję się zasypiać. W nocy wszystko wraca, od sześciu lat prawie każdej nocy śnię ten sam koszmar. Czasami zmieniają się szczegóły, ale zawsze wszystko kończy się tak samo. - Dłuższa walka przerosła ją. Dwie duże łzy przedarły się przez obronę i spłynęły ukośnie po jej policzkach; jedna skapnęła gdzieś z czubka nosa, druga zniknęła we włosach Kathleen. - Mam wrażenie, że się tracę. Znikam. - Głos załamał się przy ostatnim słowie, ale nie dzielnie powstrzymała szloch, chociaż łzy pojedynczo podążały drogą wyznaczoną przez swoja poprzedniczki. - Już nawet nie wiem, kim jestem. Wiedziała, że Kathleen wie, co ma na myśli. Ta świadomość pokrzepiała ją, sprawiała, że gdzieś pojawiło się ciepło, chociaż już prawie całkiem oziębła. Dzięki niemu nie przegra tak szybko, jak sądziła. Zawsze żałowała, że wtedy, kiedy cała ich rodzina pojechała z powrotem do Włoch, by tam pochować Tyrona, nie starała się podzielić czymkolwiek z Kath. Że pozwoliła, by zapadła między nimi pełna napięcia cisza. Nie starała się przekonać rodziców, by wrócili do domu, do Anglii na ostatni rok przed jej nauką w Hogwarcie. Wydłała zaledwie dwa zdawkowe listy, jeden we wrześniu, drugi w październiku, nawet nie informując o tym, co się stało. Zobaczyły się dopiero trzy lata później, gdy i Kath znalazła się w Hogwarcie. Wtedy już się nie znały. Kilka łez, które uroniła, pamiętało tylko to.
Strach zawsze nas blokuje, mechanizmy obronne nie pozwalają się otworzyć na kogoś lub coś, co jest dla nas wbrew pozorom niezwykle ważne bądź niezbędne do normalnego funkcjonowania. Jak miała się zacząć uśmiechać, żyć jak każdy, skoro tak cholernie się bała, że znów wszystko pójdzie nie tak, będzie jeszcze gorzej, a cała ta sytuacja wzniesie się na poziom krytyczny i zniszczy ją zupełnie? Nigdy nie sądziła, że życie może być aż tak trudne i pełne wyborów mających wpływ na każdą drobnostkę czy też element przyszłości, zarówno tej dalekiej, jak i bliskiej. - Sądzę, że największą głupotą, jaką mogłybyśmy zrobić, byłoby poddanie się. Przegrana zawsze boli najbardziej. Czasami sobie myślę, że to wszystko przez moje cholerne usposobienie, skłonności do rozpaczania nad własną beznadziejnością i pragnienie bycia idealną. To jest niepojęte, wiesz? Z każdej strony napierają na mnie inne głosiki, które mówią co chwila co innego. Tu nic nie ma, tylko śmierć i usychanie tkanek. Mogłabym, naprawdę bym mogła coś ze sobą zrobić, ale nie umiem. Brakuje mi motywacji do dalszej egzystencji. Chyba wybrałam nie tą drogę, co trzeba - wyznała cicho. Sama się sobie zdziwiła, że zdołała wypowiedzieć tyle słów naraz, zdradzić Hayley po tylu latach co ją gryzie. A mimo wszystko czuła się z tym lepiej, teraz i Splend dźwigała ciężar jej istnienia. Rozpacz, że.. Nie kochasz mnie? - Chodźmy do sklepu. Po farbki. Jak dawniej, namalujemy jakieś abstrakcyjne dzieło, zniszczymy własny obłęd i pokolorujemy swoje wnętrze. Dodatkowo poprosimy kogoś w Hogsmeade o nitki i igłę, zszyjemy dziury w duszy i utkamy przepiękny gobelin ze wspomnień. Hm? - uśmiechnęła się delikatnie, kąciki ust minimalnie ruszyły w górę, błyskawicznie opadając. Gryfonka mogła tego nie widzieć, zresztą, nie była to rzecz istotna. Zdecydowanie potrzebowała teraz wsparcia i choć wiedziała, że ma je w Bakłażanie i Farmerze, to jednak dałaby wszystko za kogoś, z kim spędziła dzieciństwo i kto znał ją sprzed stanów depresyjnych oraz efektów ubocznych miłości. Dałaby wszystko za zaufanie Hayls. Znów. - Co takiego ci się śni, Hay? - spytała, zdając sobie sprawę, że tym pytaniem może całkowicie zburzyć pozorny spokój blondynki. Ale przecież.. mogła pomóc. Chciała, przede wszystkim.
Rozglądasz się czujnie. To było dla ciebie nie lada wyzwanie, by przytargać na siódme piętro dwie sklątki tylnowybuchowe nie zwracając na siebie uwagi uczniów i nauczycieli. Może dlatego, że wszyscy byli właśnie na kolacji? Nie ważne, prawda, Addie? Cieszysz się, że na nikogo się po drodze nie natknęłaś, tyle. Ale teraz problemem było coś innego - gdzie, do cholery, podziewała się Melanie? Te stworzenia rodem z piekła zaraz całkowicie spalą ci ubranie, a Thomason jak nie było, tak nie ma. Wredna małpa... Przeklinasz siarczyście pod nosem. A potem nerwowo spoglądasz na zegarek. Gdyby to była zwyczajna akcja, nie denerwowałabyś się tak, jak teraz. Nigdy przecież nie potrzebowałaś żywych stworzeń, by uprzykrzyć życie jakiemuś nauczycielowi. Zawsze łajnobomby i inne wynalazki Zonka wystarczały. Zamierasz, słysząc kroki. Rozglądasz się, gdzie mogłabyś ukryć sklątki, już prawie rzucasz na nie zaklęcie kameleona, gdy nagle kroki milkną. Oddalają się. Wydychasz powietrze z ulgą. I czekasz.
Wieści, które przyniosła ze sobą pachnąca bzami ulotka, rozniosły Malanie na kawałki - na tyle, że była jeszcze bardziej zdeterminowana, by razem z Addie trochę namieszać. Miała ochotę coś zniszczyć lub z kimś się pokłócić, a wpuszczenie sklątek tylnowybuchowych do gabinetu nauczycielki mogły przynajmniej w małej części tę potrzebę zaspokoić. Już sama wizja była odrobinę kojąca. Tylko dlatego Melanie nie spóźniła się jeszcze bardziej - chociaż w jej mniemaniu pojęcue "pora kolacji" było bardzo ogólnikowe i o spóźnieniu nie mogło być mowy. Tak czy inaczej, kiedy już dotarła na siódme piętro, dostrzegła Addie. Po sklątkach nie było śladu, a dziewczyna wydawała się być podenerwowana. - Gdzie one są? - zapytała Thomason, gdy znalazła się w zasięgu słuchu Monroe, nie siląc się nawet na szept. Co tam, we wszystkim najlepsza była właśnie adrenalina, czyż nie? A jak nauczyciel ich przyłapie... to w sumie co?
Z ulgą przyjmujesz pojawienie się Melanie. Wyginasz wargi w lekkim uśmiechu, a gdy słyszysz pytanie, na twojej twarzy pojawia się złowroga mina. - Tutaj - odpowiadasz. A potem kolejnym machnięciem różdżki sprawiasz, że zaklęcie kameleona znika ze sklątek. Unosisz je zaklęciem w górę, nie mając zamiaru ponownie się z nimi szarpać i kierujesz się w stronę gabinetu kochanej profesor Betty. Zatrzymujesz się pod drzwiami, oglądasz na Melanie, wołasz dziewczynę lekkim machnięciem głowy. - Zaczynajmy - mówisz tylko i ostrożnie naciskasz na klamkę. Jak przypuszczałaś - zamknięte. Wyjmujesz z kieszeni magiczny scyzoryk otwierający każde drzwi i wsuwasz go między drewno a framugę. Przesuwasz kilka razy w górę i w dół, aż wreszcie "wrota do królestwa" nauczycielki otworzyły się przed wami z cichym skrzypnięciem.
Wyraz twarzy Adelaide sprawił, że Melanie odzyskała na chwilę utraconą(!) pewność co do tego, czy to faktycznie dobry pomysł. Gdy spojrzała na sklątki, po których widać było emanujące niezadowolenie, w oczach nawet pojawił się dawny figlarny błysk. Gdy zamek w drzwiach puścił, Melanie pchnęła drzwi, wychylając się przed Addie i weszła do pomieszczenia, rozglądając się i przyglądając pozostawionym przedmiotom. Dziwnie było znajdować się w tym gabinecie, chociaż niby dziewczyna obejrzała już każdy trylion razy. Może była to kwestia punktu widzenia, który zmienił się znacznie w ostatnim czasie. - Po prostu je tak zostawimy, żeby sobie pożerowały? - zapytała powoli, z zamyśleniem gładząc się po brodzie i rozglądając uważnie, po każdym meblu prześlizgując się wzrokiem bardzo powoli, jakby dokładnie studiowała jego budowę, w rzeczywistości prawie go nie dostrzegając.
Wystarczyło więc unieść ów kawałek nim cokolwiek zauważył i... CIACH. W rękach mu została spora ilość włosów, w drugą wbity był odłamek szkła i to dość głęboko, a ona z kosmykami opadającymi zaledwie do ramion wybiegła jak najszybciej na korytarz. Już kiedyś obcięła je sobie tylko po to, żeby uciec i wiedziała, że pewne eliksiry pomogą w ich odrośnięciu. Olała to, że nie ma różdżki. Zostawiła tam swoją jedyną broń i wybiegła. Dobrze, że wcześniej się ubrała, choć tyle szczęścia w nieszczęściu. Ale znając jej fart coś musiało się nie powieść. A co konkretnie? Się biedaczyna potknęła o własne nogi i przewróciła. Przez chwilę obraz się jej zaćmił, by kilka sekund później usiąść i spojrzeć, czy aby Daniel nie dobiegł już do niej. Właściwie, ona ma fatalną kondycję i strasznie wolno biega, więc to nie jest nic trudnego. Jej oczy się trzęsły, a jedyna reakcja, która przyszła jej do głowy to krótki krzyk odziany w jedno słowo. „FINN!”
Daniel wybiegł z Pokoju Życzeń i rozejrzał się szybko. Zobaczył sylwetkę Corin potykającą się o coś tam. Upadła, a Daniel zrobił szyderczą minę. -Wracaj tu suko! Warknął w jej kierunku i ruszył biegiem, by ją dopaść. Ciekawe, dlaczego tu było tak cicho... Dobiegł do Corin i chwycił mocno za kark dziewczyny. Podniósł ją i przyparł do ściany. Chwycił za gardło i lekko ścisnął. W ten sposób dziewczyna mogła poczuć się trochę słabo, ale nie dusiła się. Jeszcze nie...
Dziewczyna chodziła po Hogwarcie wpół przytomna. Obudziła się niedawno i wyruszyła na poszukiwania. Nie brała ze sobą nic, bo czuła się bezpieczna. Jednak nagle stało się coś dziwnego. Przed oczami dziewczyny zaczęły pojawiać się obrazy, przedziwne rzeczy związane, z jej przyjaciółką. Co się działo? Nie miała zielonego pojęcia. Znowu wyobraźnia płata jej figla? Może lepiej to sprawdzić? Ruszyła wolnym krokiem w stronę korytarza na siódmym piętrze. Każdy kolejny krok stawał się coraz szybszy, aż w końcu zamienił się w bieg. Usłyszała to, krzyk Cornelii, tak jak w wizji. Kiedy dobiegła dostrzegła Cornelię opierającą się o ścianę, była ona przygwożdżona przez chłopaka. Od razu wiedziała kto to jest. Dlaczego ona w takich momentach nie miała przy sobie różdżki? Zdenerwowana ruszyła biegiem na chłopaka. Nie wiedząc co ma zrobić po prostu rzuciła się na niego. Wykorzystała jeden chwyt, który znała doskonale, by powalić Daniela na ziemię. Już nie wisiał nad Corin, a ona? Pfff wolę nie mówić, to zderzenie było tak mocne, że próbowała wstać z ziemi oszołomiona. Teraz trzeba uciekać! Pierwszy raz w jej życiu najpierw robiła. Nie wymyśliła żadnego planu. Odruchowo zasłoniła Cornelię chcąc dać jej jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Beznadziejne odruchy… będzie musiała się tego oduczyć.
Słysząc jego głos momentalnie się skuliła. To na pewno źle się skończy. Na sto procent tym razem ją zabije z tej wściekłości. I miała wrażenie, że myśląc tak w ogóle się nie myli, kiedy nagle poczuła, że przypiera ją do ściany, a wszystkie siły zaczynają z niej odchodzić. Nie dusiła się, ale mimo wszystko oddech miała dużo cięży i trudno łapała nowe powietrze. Zamknęła oczy starając się cokolwiek wymyślić, ale nie była w stanie. Chyba, że... Różdżka... On ją ma w kieszeni. Gdyby tylko dała radę dosięgnąć. Wystawiła lekko rękę i w tym momencie... Lilly? Opadła na ziemię kaszląc i łapiąc usilnie powietrze do płuc. Co tu robi Gryffonka? Spojrzała na nią zszokowana. Przecież Lil nie mogła wiedzieć o niczym. Cor nie powiedziała jej, że to Daniel. Nie powiedziała jej gdzie będą. Nic... Czyżby krzyknęła aż tak głośno, że usłyszała ją będąc daleko? A może była blisko? W każdym razie nigdy nie pomyślałaby, że przeżyła wizję. - Lil... - Szepnęła cicho. Pomagała jej narażając siebie...- Abunai... - Poprosiła siedząc nadal na ziemi i obserwując tę dwójkę.
Hmm... Hmm... Hmm... Daniel z początku trzymał Corn przy ścianie, gdy nagle wleciała na niego jakaś skośnooka z impetem. -Co do... Warknął zdezorientowany. Najwyraźniej ta mała za punkt honoru wzięła sobie obronę Corn. Daniel chlasnął jej zewnętrzną stroną dłoni w twarz. Na nieszczęście Lill na tej dłoni miał sygnet ojca. Twarzyczka azjatki została przyozdobiona szramą z której na dodatek zaczęła lecieć krew. Daniel wyciągnął różdżkę i skierował ją ku Lil. -Levicorpus Wymówił zaklęcie ze spokojem. Był od nich starszy o dwa lata, w przypadku Corn o 3 nawet. Bynajmniej celność miał lepszą, ale czy trafił to już niech zależy od autorki Lil, by było w miarę fair bez użycia kostek.
To uderzenie było niespodziewane, a zarazem takie przewidywalne. Kiedy mężczyzna – o ile można tak nazwać tego bydlaka – uderzył ją jej twarz ‘odleciała’ w bok. Poczuła silne pieczenie w okolicach prawego oka, dodatkowo czuła ciepłą ciecz spływającą po zdrowym już policzku. Ledwo wyleczyła swoje rany, to dostała nową. Nie otwierała swojego prawego oka. Wiedziała, że jak to zrobi, poczuje silny ból. Spojrzała więc na Ślizgona zasłaniając twarz. Kątem oka spojrzała w stronę Cornelii, a ta co?! Czeka na zaproszenie?! Co ona tam robi?! Mogłaby uciec teraz, a tak musi tu siedzieć. Corin dlaczego ty chociaż raz nie pomyślisz? Sam fakt, że swoim aktualnie jedynym sprawnym okiem skupiła się na Corin mówił o tym, że nie będzie w stanie odeprzeć zaklęcia. Gdyby nie było tu Corin, może inaczej, by to wyglądało. Jednakże, ona za bardzo martwiła się o przyjaciółkę. Zawisła w powietrzu. Zaklęcie trzymało ją za kostkę, więc musiała wisieć do góry nogami. Czuła jak ciepła ciecz spływa jej po czole, a później skleja jej włosy. - Puszczaj mnie dupku! – krzyknęła rozwścieczona – Zostaw Cornelię w świętym spokoju! – dodała nadal martwiąc się o przyjaciółkę.
Wszystko działo się tak szybko. Lada chwila i w Lil zostało wycelowane zaklęcie. Biedna dziewczyna popełniła błąd przychodząc tutaj, ale tak czy siak Cor była jej wdzięczna nawet, jeśli źle skończą. Cała się trzęsła, ale mimo to postanowiła w jakiś sposób pomóc przyjaciółce. Może byłoby łatwiej gdyby nie to, że tutaj była... Krew. Krew lejąca się z ciała Lilly, Daniela. Przed oczami miała tylko tą czerwoną ciecz, której tak się bała. Jednak... To nie był strach porównywalny z tym, jaki czuła na widok ślizgona oraz w momencie, kiedy wiedziała, że Lil grozi niebezpieczeństwo. W jakimś sensie podświadomie przysunęła się trochę do Daniela, by zabrać mu swoją różdżkę. Udało jej się to, ale bez najmniejszego problemu mógł poczuć jej dotyk. Odsunęła się ponownie do ściany przytulając magiczny patyk do siebie. Cholera, tylko jakie zaklęcie? Jakie zaklęcie?! Nie miała pomysłu, ani siły żadnego wykonywać. Niech ktoś tu przyjdzie... Finn. Obiecałeś, że już jej się nic nie stanie?! Obiecałeś, że będziesz ją chronić?! Więc gdzie ty do cholery jesteś, kiedy ona cię tak strasznie potrzebuje?! Spoglądała na wiszącą pod sufitem przyjaciółkę. Przykro mi Lillyanne. Cornelia teraz nie jest w stanie trzeźwo myśleć. I podziwia cię, że ty potrafisz choć nigdy ci tego nie powie, szczególnie teraz. Przełknęła ślinę. Naprawdę nie była w stanie zrobić nic więcej niż jeszcze bardziej wtulić się w ścianę. Myślała tylko jedno. Przepraszam.... - Lil proszę cię... Nie rozjuszaj go... Nie powinnaś tu przyjść – Szepnęła cicho chcąc, żeby się uciszyła i nie sprowadzała na nie obie większych kłopotów.
Daniel uśmiechnął się szyderczo do Lil. -Mówisz i masz... Powiedział i przerwał zaklęcie. Nikt nie powiedział, że ma ją opuścić delikatnie na dół, więc wisiała pod sufitem i nagle nic ją już tam nie trzymało. Spojrzał na Corin i wycelował różdżkę w jej stronę. -Pertificus Totalus Rzucił w jej kierunku zaklęciem. Dokładnie tym samym, które ona rzuciła nieudolnie w jego stronę w Pokoju Życzeń. Był opanowany. Sprawiał wrażenie jakby to wszystko przewidział i teraz czuł się w swoim żywiole. Spojrzał w stronę Lil i wycelował w nią różdżkę. Czekał ze spokojem.
Dziewczyna spodziewała się jak to się skończy. Nie ma co, ale logicznie myślała nawet podczas takich walk. Zamknęła oczy kiedy zbliżyła się dostatecznie blisko do ziemi i… nie uderzyła w nią. Wyprostowała ręce i odbiła się na nich upadając na nogi. Proszę państwa! Nie zapominajmy, że dziewczyna ćwiczy sztuki walki! I dzięki temu takie omijanie obrażeń jest bardzo łatwe. Zresztą jakby spadła z takiej wysokości jak ja sobie to wyobrażam, to złamałaby kark! A tego to ja jeszcze nie chce! Znaczy się w ogóle nie chce! Lilly czuła bardzo silny ból w ramionach. Cały swój ciężar musiała na nie przenieść, więc zapewne przez kilka dni będzie ją bolało i to bardzo. Lillyanne spojrzała na Corin, zmienił swój obiekt zabawy ma teraz szansę. Pobiegła w stronę chłopaka, który nagle odwrócił się do niej. Złapała go za nadgarstek, ale zapewne nie zdążyła wyrwać różdżki. Na pewno nie dałaby rady wyrwać jej, zwłaszcza, jak wrócił do niej. Różdżka była teraz wykierowana prosto w jej klatkę piersiową… ups? Odskoczyła jak najszybciej mogła i w razie czego przygotowała się do uników. Do cholery jasnej! Czy nikt nie słyszy tego wszystkiego?!
Krzyknęła, kiedy Lillyanne upadła. Dziewczyna wiedziała, że tak się skończy zadzieranie z Danielem. Przecież obie nie znają się wcale tak doskonale na magi, były w klasie niżej. To wszystko składało się na jedno proste słowo: Porażka. Miała nadzieję, że Lil nie stała się zbyt duża krzywda, że sobie nic nie złamała, bo tego Cor nie mogłaby przeżyć. I tak już wystarczająco obwinia siebie o to wszystko. Widząc, że różdżka jest kierowana i w jej stronę momentalnie przesunęła się i to w ostatniej sekundzie, kiedy to zaklęcie świsnęło obok jej ucha. Pisnęła, by po chwili skulić się i starać się za wszelką cenę pozostać tą grzeczna niezauważalną i mieć chociaż odrobinę szansy na to, żeby jej się nie stałą krzywda, a żeby mogła za pomocą tego jakoś pomóc onee-chan. Onee-chan, która w tej chwili zachowywała się jak idiotka z ADHD nie rozumiejąca co robi. Cor starała się jej przekazać wzrokiem, żeby się uspokoiła, ale bezskutecznie. - Proszę cię.... Przestań... - Wydukała pod nosem wpatrując się ze ślizgona. Błagalny ton, który już wcześniej słyszał...
Daniel oczywiście, że nie dał sobie wyrwać swojej ukochanej różdżki młodszej i w dodatku dziewczynie. Wycelował szybko w Lil i wypowiedział zaklęcie. -Orbis W teorii powinien spętać świetlistymi promieniami, ale czy mu się udało to ja tam nie wiem. Nie wnikam w szczegóły. Dan usłyszał ten błagalny głos Corn. Spojrzał na nią i wycelował w nią różdżkę. -Obscuro Wymówił zaklęcie powodujące założenie czarnej opaski na oczy. Corn w ten sposób została pozbawiona widoków. Przynajmniej nie widziała co się dzieje. No i w ten sposób Dan ma przewagę. Chociaż... on i tak miał przewagę.
Zanim cokolwiek się stało dziewczyna spojrzała na Cornelię. Uśmiechnęła się delikatnie i wydukała. - Powiedz mi, co by była ze mnie za przyjaciółka, jeżeli zostawiłabym Cię tutaj samą? Wystarczy, że do teraz byłam najgorszą przyjaciółką na świecie… Chociaż raz pozwól mi sobie pomóc- była zdenerwowana, zwłaszcza, że zostało w nią wycelowane zaklęcie. O dziwo coś chłopakowi nie wyszło. Odetchnęła z ulgą i spojrzała na niego zdenerwowana. Jeżeli tak dalej pójdzie, będą obie w nieciekawej sytuacji. Sam fakt, że ma ograniczone pole widzenia oraz pole ruchu jest dla nich niekorzystne. Kiedy usłyszała kolejne zaklęcie przeklęła pod nosem. No świetnie, teraz Cornelia nie będzie jeszcze nic widzieć. Najgorszy scenariusz jaki mógłby być. Błagam! Niech ktoś przyjdzie! Ktokolwiek. Od kiedy zaczęła się ta bitwa chłopak miał nad nimi znaczą przewagę. Dwie dziewczyny, znające mniejszą ilość zaklęć posiadające jedną różdżkę. Może gdyby Lilly miała owy patyczek od samego początku uciekłyby, ale nie miała. Później było coraz gorzej. Dziewczyna była wściekła, otarła prawy policzek ze strużki krwi, która już powoli wysychała. Ta rana robiła się coraz bardziej irytująca.
Daniel tylko się uśmiechnął na widok rozwścieczonej Lill. -Jeszcze ci mało? Mruknął do niej. Znowu wycelował w nią różdżkę. -Petrificus Totalus Wymówił zaklęcie celując w Lillyanne. W sumie to Finn mógłby już przyjść, bo wena mi się kończy, a tu trzeba zapełnić tego posta, bo inaczej upomnienie, że za mało zdań, albo, że nie rozbudowane. Daniel po prostu wyglądał na usatysfakcjonowanego i tyle.
Patrzyła na to z przerażeniem... Aż do momentu, kiedy nagle pojawiła się przed nią ciemność. Zemdlała? Skoro tak, to dlaczego nadal czuje ten sam strach, ból? Dotknęła opaski na oczach nawet się z nią nie szarpiąc. Nie było trudno zrozumieć, które zaklęcie zostało w nią wycelowane. Jednak to, że nie mogła patrzeć na to, co się dzieje zdecydowanie bardziej doprowadzało jej myśli do szaleństwa. - Baka... - Powiedziała tylko tyle na jej wcześniejsze słowa. Nie było sensu się rozwodzić. Przecież nie raz nie dwa powtarzała jej, że jest najlepszą przyjaciółką jaką można mieć i że nigdy w życiu nie marzyła o nikim lepszym. Że Lilly sprawiała, że każdy jej dzień jest piękniejszy i że tylko jej powierzyłaby sekrety, bo ona ją rozumie. Oraz to, że sama wstydzi się swojego zachowania, bo traktuje Lil czasem gorzej niż brudną, starą ścierkę, więc sama jest złą przyjaciółkę... Ale teraz nie było czasu na rozżalanie się nad sobą. W końcu Daniel naprawdę zrobił jej znaczną krzywdę. Boże, Cornelia czuła się taka głupia, taka słaba. Ale naprawdę nie umiała się ruszyć. Miała nadzieję, że Lil jej wybaczy...
Obiecał Corin, że będzie ją chronił i to właśnie zamierzał robić. Tylko, że... gdzieś ją zgubił. Miał nadzieję, że jej przyjaciele są w pobliżu, ale nie mógł wiecznie na kimś polegać. Tu chodziło o jego dziewczynę... o Corin, którą tak kochał, dla której zrobiłby wszystko i jeszcze więcej. Poza tym, co z niego byłby za chłopak, gdyby złamał dane jej słowo? Przemierzał nerwowo korytarze, zaglądając do każdej klasy. Wypytywał ludzi, czy jej nie widzieli i z każdą minutą wpadał w coraz większą złość. Był tak strasznie zły... zły głównie na siebie, że nie może wywiązać się z danej obietnicy. I wtedy ją zobaczył. Świat stanął w miejscu, ale on o dziwo był całkiem spokojny. Na chwilę obecną wyzbył się wszelkich emocji, by po cichutku zajść od tyłu Ślizgona. Miał tylko nadzieję, że Corin nie krzyknie, bo wtedy byłoby po wszystkim. Nie była jednak głupia, tak mu się przynajmniej wydawało. Jednym ruchem chwycił chłopaka pod szyją, drugą dłonią wyrywając jego różdżkę i łamiąc ją szybko. Resztki magicznego patyka rzucił na podłogę i ścisnął go mocniej, teraz chcąc także unieruchomić mu ręce. -Cześć- powiedział cicho, unosząc do góry kolano, które, mówiąc brzydko, wylądowało na tyłku Ślizgona i uniosło go do góry. Jeśli ktoś kiedykolwiek miał jakieś wątpliwości, że Finn umie się bić, to teraz już chyba je rozwiałam. Przerzucił chłopaka o 180 stopni, tak że ten wylądował na podłodze. Ciekawe, jak teraz nasz gwałciciel sobie poradzi; bez różdżki, na ziemi, zdany na łaskę i niełaskę Puchona. Finn błyskawicznie wylądował na chłopaku, nie dając mu nawet zbytnio czasu na reakcję. Udami unieruchomił jego biodra, na wszelki wypadek jedną ręką przytrzymując jego ramie. Ciosy szły raz za razem, lądując na pięknej buźce Ślizgona. -Krzycz, skurwysynie. Ponoć to lubisz- warknął, zaciskając palce na jego szyi, mocniej dociskając go do ziemi. Chciał, by chłopak błagał go o litość, chciał widzieć strach w jego oczach i... chciał go po prostu zabić. To wydawało mu się teraz tak łatwe... Kolejny cios, prosto w szczękę chłopaka. I znowu, jeszcze raz i tak bez przerwy.
Ekhem... Jakim cudem dwa lata młodszy ma przewagę nad starszym? W dodatku jeżeli Dan nie był silniejszy to przynajmniej byli równie silni, więc sory gregory, ale nie ma wyrywania różdżki i lania po mordzie jak się żywnie podoba. Podniesienie ponad 80 kilo też raczej nie wchodziło w grę. Oczywiście, że Daniel był zaskoczony, że go biorą od tyłu. Jak to brzmi... W każdym bądź razie nie był taki głupi, by nie zareagować w odpowiednim momencie. Zanim żółtek próbował podnieść go Daniel wycelował łokciem prosto w jego brzuch. Tym sposobem zmniejszył ucisk na szyi i zdołał się uwolnić. Załóżmy już, że nie ma tego durnego drewienka. Bez niego świetnie sobie radzi. Nie jest z tych facetów co to się biją jak ci z Bridget Jones. Chodzili do szkoły wojskowej, a biją się gorzej niż baby. Daniel wymierzył prawego sierpowego i trzasnął prosto w twarz Finn'a. Niedoczekanie wasze jeśli chcieliście widzieć w jego oczach strach. Ze śmiercią miał już do czynienia, z bijatykami również... Obiema dłońmi walnął w uszy puchona, by go ogłuszyć i na samym końcu załadował wielkiego kopa w brzuch. Zignorował chwilowo obecność Corn, czy Lil. Zresztą... Jedna miała zawiązane oczy, więc niewiele mogła zrobić, a druga nie miała różdżki i była ranna...
Zgubił ją, bo zamierzała wszystkich zgubić. Tak po prostu wywinęła się wszystkim zaraz po tym, jak dostała list z miejscem spotkania z Danielem. Nie chciała w końcu, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Jedno niewłaściwie wypowiedziane słowo i cała szkoła miałaby pojęcie o tym, co się dzieje. Zresztą, jestem pewna, że takiej afery się nie da pominąć, a więc i tak lada chwila Hogwart będzie huczał od plotek. Dlaczego wszystkich musiało interesować to, że Lilly i Daniel walczyli na zaklęcia i nie tylko dlatego, że ten sukinsyn zgwałcił Corin? Cóż poradzić na to, że ludzie lubią sensację. Miała ochotę krzyczeć, wołać kogokolwiek. Ktoś musiał się tutaj w końcu pojawić. Przecież na tym piętrze nie było tylko jeden sali, prawda? Na sto procent ktoś musiał lada chwila tu przyjść! Czy naprawdę wszyscy się bali Daniela aż tak bardzo jak ona? Lilly się nie liczy, bo jest iście Gryffonką i ma tę swoją głupiutką odwagę. Nie spodziewała się, że jednak mimo wszystko nie skończy się to tak tragicznie. Nie była w stanie zauważyć Finna, no bo cóż – Opaska na oczach robiła swoje. Nie wiedziała co się dzieje, a jedyne co usłyszała to to jakże krótkie „Cześć”. Momentalnie jej twarz nabrała lekkich kolorków. Finn... Jednak jest. Jak obiecał. Mówił, że zawsze jej pomoże i przyszedł. Dziewczyna zacisnęła palce na różdżce i wycelowała w siebie mówiąc krótkie „Finite”. Opaska zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, a ona spojrzała przed siebie akurat w momencie, kiedy to jej puchon oberwał... Chwila, poczekaj niech ja cofnę. Czy ona powiedziała „Jej”? O boże Finn, coś ty jej kurcze zrobił tym swoim nowym mrocznym ja? Nie wiedziała, czy Finn się umie bić czy nie – W końcu wcześniej nie widziała jego jakże niesamowitej akcji. Znaczy się wierzyła, że tak, skoro się porwał na niego całkiem sam, ale z drugiej strony właśnie widziała, jak Daniel robi mu krzywdę. Przegryzła dolną wargę. Wstając z ziemi. Może ostatnimi czasy stała się taką... Osóbką, która nie jest w stanie nic sama zrobić, wiecznie się trzęsie. Ale przecież nie może tak po prostu patrzeć, jak jej chłopakowi dzieje się krzywda. - Daniel przestań! - Krzyknęła pozwalając, by głos odbił się echem od ścian. Sama jednakże ufała sile Finna, więc poleciała do Lil by w miarę możliwości zająć się jej ranami za pomocą zaklęcia „Ferula”.