Kiedy tylko wejdziesz do środka, od progu uderzy cię smakowity zapach pieczonego chleba i słodkich ciasteczek. Zaraz po tym dojrzysz przed sobą masę półek i lodówek z najróżniejszymi smakołykami - od zwykłej bułki przez słodycze dla dzieciaków aż po wykwintne torty na przyjęcia. Jeżeli postoisz jeszcze chwilkę, w mig dopadnie cię pani Chambers witając się z tobą jak ze starym, dobrym znajomym! Zapewne zapyta cię o samopoczucie i zaproponuje kilka produktów dnia. I nie zdziw się, kiedy zaprosi cię na pogawędkę do jednego ze stoliczków - to bardzo energiczna i przyjazna kobieta. Kiedy coś jej zostanie z dnia, część rozdaje najbliższym, a część zanosi biednym i potrzebującym. Ma tylko jedną wadę - straszna z niej plotkara! Dlatego nastawiaj uszu, kiedy siedzisz w tym przytulnym miejscu i zwierzasz się swojej przyjaciółce z problemów - kiedy pani Chambers pojawi się na horyzoncie, twoje sekrety mogą polecieć dalej w świat!
Kolejna cecha wspólna! Może coś jeszcze ich połączy? Nick pochłaniał ogromne ilości jedzenia. Choć Chris z pewnością nie była lubiana przez koleżanki które katując się dietami nie były w stanie osiągnąć jej figury. Filigranowa, niziutka i szczupła, zapewne nie mogła narzekać na brak adoratorów. Jak na razie, w pierwszym dniu pracy, Finleyowi dopisywało szczęście. Z resztą... ono zawsze mu dopisywało. Dziadek los, jak zwał tak zwał, zawsze wobec niego wyjątkowo przychylny – w dzieciństwie to Lucas obrywał za niego, w szkole to przeważnie Nickowi udawało się uciec z miejsca zbrodni, czego nie można było powiedzieć o bracie – niejednokrotnie odrabiał szlabany za siebie i Nicholasa właśnie. Jego życiem rządził szczęśliwy przypadek, może między innymi to był powód częściowego egoizmu, jaki bił od Gryfona? Choć Nicholas nieraz starał się zburzyć mury nieśmiałości zamkniętych w sobie dziewcząt, najczęściej cenił otwartość, naturalne działania popychające ludzi do zwykłej rozmowy, a do tejże Christophe miała dużą łatwość. Życie staje się prostsze gdy nie stresuje cię konieczność odezwania się do obcej osoby, spytania o drogę lub godzinę, czy, jak teraz, pogadania w piekarni. A ile można zyskać! - Wyjątkowi klienci zasługują na wyjątkową obsługę - odparł ściszonym głosem, nie będąc pewnym jak zareagowałaby pracodawczyni. Choć bywał tu kilka razy, nie zaobserwował podejścia kobiety do młodszych pracowników, sama chętnie podsłuchiwała plotek, ale czy miała coś przeciwko spoufalania się z klientami? Cóż, zapewne przekona się już niedługo. Jej radość wywołała na twarzy Nicholasa szczery, czysty uśmiech. Ta praca jest jednak satysfakcjonująca! - przeszło mu przez myśl, tak, rekinie biznesu, dopłacaj do interesu chcąc oglądać piękne uśmiechy. Ich spojrzenia się spotkały i wesołe iskierki w oczach Krukonki wprawiły Finleya w jeszcze lepszy nastrój. - Nicholas - odparł krótko i ująwszy jej drobną dłoń pocałował jej wierzch z ukłonem, jak prawdziwy gentelman - Bardzo mi miło - dodał ukazując rząd białych zębów w czarującym uśmiechu. Oj, pani Chambers może zacząć tworzyć listę jego uchybień od normy, liczył na jej wyrozumiałość! Choć o poranku była zauroczona pracowitym młodzieńcem, sądził więc że uda mu się zbajerować ją również wieczorem - Bon Appétit - pozwolił sobie dodać, w nawiązaniu do pochodzenia rogalika zamówionego przez Chritophe.
Narzekać na brak adoratorów? Nigdy jakoś szczególnie na to nie zwróciła uwagi, była raczej osobą otwartą. Wiecznie uśmiechniętą i nie ograniczała się do jednego grona znajomych, choć tych bliskich miała zdecydowanie mniej. W jej przypadku stosunki damsko-męskie kończyły się tragedią, czego osobiście nigdy nie była wstanie zrozumieć. Najwidoczniej jest z nią coś nie tak. Mogłaby spokojnie rzecz, że mu zazdrościła(o ile wiedziałaby, że miał brata... I nieistotne w jakich stosunkach żyli) Zawsze była sama, ojciec był jedynie przechodniem w domu, a dziadek wiecznie zajęty był swoim warsztatem i maszynami. Musiała więc robić to co oni, aby w jakikolwiek sposób do nich pasować. Tak, choć wydawać się mogła chodzącą indywidualnością, bardzo łatwo przystosowywała się do otoczenia. Jeżeli jej to pasuje. Nie widziała przeszkód, dla których miałaby nie odezwać się do chłopaka. Czy kogokolwiek. Rozmowa była potrzebna, tak samo jak kontakt z drugim człowiekiem. Owszem, każdy ceni sobie swoją samotnię, a czasem nawet rozmowy nie powinny być oparte na bezsensownym marnowaniu słów... Jednak czy tego chcemy czy nie, potrzebujemy tego. Zapewne dawno by zwariowała... Zaśmiała się cicho, gdyż zauważyła jak chłopak zerkał w kierunku lady, za którą gdzieś pewnie szycha szefowa. Spojrzała na chłopaka i zrobiła swoją minę numer 10, która była tą z rodzaju przepraszających choć nie do końca czuła te przeprosiny. W końcu jak mogłaby żałować rozmowy z nim?-Nie chcę narobić Ci kłopotów.-Powiedziała cicho, choć oczy były poważne na wargach dziewczyny błądził delikatny uśmieszek. Przekrzywiła delikatnie głowę, przyglądając się temu jak ujmuje jej dłoń i podnosi do ust. Dawno nie spotkała się z takiego typu przywitaniem, szczególnie kiedy jest zwykłym klientem. Uśmiechnęła się lekko, choć wcale nie zakłopotana. Ostatnim co można ujrzeć na jej twarzy to zaróżowione policzki z zawstydzenia. To Chris wprowadzała ludzi w taki stan. Uniosła jedną babeczkę w geście podziękowania.-Dziękuje.-Powiedziała, drugą ręką wyciągając książkę z torby. Pogoda była okropna, dlatego zamierzała ją przeczekać. A może będzie jej dane przeprowadzić ciekawą rozmowę z Nicholas'em? O ile zakończy swoją pracę, choć wątpiła aby pogoda była jej tak przychylna.
Nicholas zdecydowanie nie uważał, żeby z Christophe cokolwiek było nie tak. Była czarująca, rozmowna, zabawna i normalna. W świecie odchyleń od normy, indywidualności, normalność stawała się rzadkością. Cóż, Finley nie mógł narzekać na życie rodzinne - niczego nigdy mu nie brakowało, zarówno z Lucasem, jak i z Marią miał dobry kontakt. Jasne, każde z nich było inne i starszy brat nie przebierał w słowach komentując styl życia Nicka, ale trzymali sztamę i potrafili się wspierać. Z rodzicami utrzymywał kontakt, czasami wracał do Edynburga, czasami zapraszał ich do siebie. Zwykła rodzina, bez szału, ale w obliczu trudnych sytuacji z którymi boryka się sporo osób - można było nazwać Nicholasa szczęściarzem. - Żaden kłopot, to mój pierwszy dzień i od razu mi raźniej - puścił jej oko opierając się o krzesło. Chętnie spędziłby w towarzystwie Christophe jeszcze kilka chwil, ale chrząknięcie pani Chambers przywołało go do porządku. Posłał klientce wesoły uśmiech, a w jego oczach tańczyły radosne ogniki i udał się za kontuar. Kobieta znalazła dla niego rolę w kuchni, a sama zajęła miejsce za ladą. Na pożegnanie Nicholas puścił do Krukonki oko w geście przepraszającym, choć właściwie nie wiedział, czy pragnęła jego towarzystwa. Pozostał mu ciężki los człowieka pracującego, ale nie tracił humoru, zyskał przecież nową znajomą, dotychczas jedynie kojarzyli się z korytarza. Lepiąc ślimaczki z ciasta drożdżowego rozmyślał o szczęściu, jakie ma w życiu i napawał się przyjemnym zapachem wydobywającym się z pieca.
//wybacz, że kończę, ale nie umiem wygrzebać się z zaczętych wątków, a obowiązki gonią :<
Od tamtej lekcji nie potrafił pozbyć się widoku Bridget. Dosłownie. Każdą anpotkaną kobietę porównywał z nią, śnił o niej, przy scenach całowanych wyobrażał sobie, że to nie aktorka lecz puchonka jest całowaną przez niego osobą. Czy to podchodziło pod szaleństwo? Jeszcze nigdy nie był w kimś aż tak strasznie... No właśnie. Rozmawiał z nią tylko przez pół godziny, praktycznie jej nie zna, a zachowuje się jak zakochany nastolatek. Masz trzydzieści dwa lata Basil, najwyższa pora dorosnąć. Jednak jeśli dorastanie miało wiązać się z jakimkolwiek stopniu utratą Hudsonówny... Na zawsze chciał pozostać tym zakochanym do szaleństwa nastolatkiem. Był załatwiony na amen, żadna kobieta nie była taka jak Bridget. Trafiła go jakaś cholerna strzała Amora, a on nie potrafił jej w żaden sposób wyciągnąć. W związku z tym, raczej logicznym do wytłumaczenia był jego pobyt w Hogsmeade - a nóż na nią trafi. Zobaczy ją z okna, siedzącą przy kawie ze znajomymi i uśmiechającą się w ten swój niepowtarzalny sposób. No i to miasteczko nosiło ze sobą wiele dobrych wspomnień z jego okresu nauki. To było dziesięć lat temu, a kompletnie nic się tutaj nie zmieniło. Tak samo jak cudowne zapachy z tej piekarni, do której Francuz właśnie wchodził, przyciągnięty nęcącym aromatem. Z lady uśmiechały się do niego różnego rodzaju wypieki, wręcz błagając o kupno. Ten raz chyba może im ulec, co?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Z Bridget było bardzo, ale to bardzo podobnie. Dziewczyna zauważyła dużą korelację w tym, że im częściej przywoływała na myśl postać swojego nauczyciela francuskiego, tym gorzej skupiała się na czynnościach dnia codziennego i, co gorsza, na nauce. Oczywiście mam na myśli naukę związaną z hogwarckimi przedmiotami, bowiem nad francuskim pochylała się każdego wieczora. Wydawać by się mogło, że zrobiła otrzymane od Basila zadania już po trzy razy, z utęsknieniem wypatrując sowy mogącej przynieść jej list od mężczyzny z możliwą datą i godziną kolejnej lekcji. Wyczekiwała jej ze zniecierpliwieniem... Tylko dlaczego? Aż tak bardzo interesowała ją nauka języka, czy może po prostu stęskniła się już za widokiem Basila? Wszystko to było trochę niedorzeczne, wszak dopiero co się poznali i nie wiedzieli o sobie niczego, a Bridget z dnia na dzień łapała się na tym, że nieustannie ma przed oczami jego twarz, szeroki uśmiech. Czasem wyobrażała sobie, jak zwraca się do niej po imieniu z tym swoim francuskim akcentem, by po chwili karcić się za podobne wymysły. I co by jej to miało dać? Równie szybko przypominała sobie obopólną konsternację w związku z pieguskami, które niewątpliwie zostały wcześniej naszpikowane jakimś magicznym specyfikiem. No tak, może dlatego tak zwlekał z wyborem terminu? Lub może inna kobieta zajmowała mu czas? Pogrążona w myślach szła do piekarni po jakieś bułki i może coś słodkiego, jako że chyba zamierzała sprosić na wieczór koleżanki do mieszkania. Ubrana w płaszcz, skórzane kozaki i owinięta szalikiem szła ulicą, przecierając zmęczone oczy. Pchnęła drzwi, przekraczając próg i od razu do jej noska dotarł miły zapach wypieków. Ale to inne ciasteczko przykuło jej uwagę. - Basil?
Słysząc ten słodki głos, który praktycznie codziennie nawiedzał go w snach, dosłownie zatrzymał się na środku sklepu. O cholera... Nie spodziewał się, że serio ją tutaj spotka. Serce koľtało mu w piersi i zupełnie nie przypominało to tej dającej kopniaka do działania adrenaliny. Był to raczej unieruchamiający stres, przy którym język nie był w stanie wypowiedzieć chociażby najprostszego słowa, nogi miękły a dłonie zaczynały się pocić. Nie, musi się ogarnąć. Wdech i wydech. Wdech i wydech... Uśmiechnął się szeroko i taki właśnie odwrócił głowę w stronę puchonki. Miał wrażenie że wyładniała... Chociaż te lekkie cienie pod oczami mówiły o kilku zarwanych nockach. Czyżby wysłał jej za dużo ćwiczeń? Odłożył trzymaną przez folię drożdżówkę i pomachał do dziewczyny. - Bonjour Birgitte! - Zawołał, wsuwając lekko drżące dłonie do kieszeni i podchodząc do brunetki. Jak on się strasznie za nią stęsknił, to jest wręcz nie do wyobrażenia. Chciał ją objąć, przytulić, pocałować, cokolwiek... Ale przecież Bri może tego nie chcieć. A on nie może być egoistą, inaczj nie będzie miał żadnych szans a zdobycie serca tej dziewczyny. Skłonił się lekko i pocałował jej dłoń na przywitanie, by po chwili się wyprostować. Szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Jak tam? Nie wysłałem ci zbyt trudnych tych ćwiczeń?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget też skamieniała, dosłownie w połowie ruchu, z ręką nienaturalnie zastygniętą w powietrzu. Początkowo miała zmierzać do włosów, lecz gdy tylko oczy Bridget natknęły się na łudząco znajomą sylwetkę, chyba zapomniała, którą drogą miała podążyć. Dziewczyna w jednej chwili poczuła wybuchową mieszankę emocji. Podniecenie i radość w związku z tym, że Basil znajdował się w Hogsmeade i los sprawił, że ich ścieżki ponownie się przecięły, ale także zawód, że musiał ją oglądać w takim stanie. Przytłoczona męczącą codziennością i wieloma obowiązkami nawet nie próbowała doprowadzić się do porządku, nie malowała się, nie dbała o równo spięte czy splecione włosy, ani o ubiór - wyszła tylko do sklepu, prawda? Jego oczom chciała się jawić nieco inaczej... Niemniej jednak przybrała szeroki, ciepły uśmiech, cudem utrzymując się na drżących kolanach, gdy po raz kolejny usłyszała, jak pięknie brzmi jej imię w jego ustach. - Bonjour - odparła, o dziwo nie zająknąwszy się. Zżerał ją ogromny stres, a serce waliło tak mocno - była niemal pewna, że gdyby Basil popatrzył nieco niżej, widziałby jak wybija się z jej klatki piersiowej. - W porządku, dziękuję - odparła na pytanie o to, jak jej mija, cudem powstrzymując się od stwierdzenia, że odkąd ponownie go zobaczyła, miewa się doprawdy genialnie. - Nie, nie były aż tak trudne. Usiadłam i wydaje mi się, że wszystko rozumiem - powiedziała jeszcze, odgarniając w międzyczasie niesforny kosmyk włosów z twarzy. Basil z powodzeniem mógł dostrzec drżenie dłoni, wcale nie wywołane panującą na zewnątrz czy wewnątrz temperaturą. - Co tu robisz? - zapytała, choć może niezbyt mądrze. No bo co można robić w cukierni?
Z zadowoleniem stwierdził, że Bridget naprawdę musiała ćwiczyć, bo odpowiedziała bez praktycznie żadnego zająknięcia. Dzięki temu jeszcze bardziej u niego zaplusowała: Basil bardzo cenił sobie ludzi, którzy uczą się i chcą się uczyć jego języka. A Bri... Była praktycznie idealna. Odetchnął z ulgą - może troszeczkę ptzesadzoną, ale jednak ulgą - gdy dziewczyna zakomunikowała, że nie wysłał jejtrudnych ćwiczeń, bo w sumie tego się najbardziej obawiał. Że da jej zbyt trudny materiał i bang!: przestanie chcieć się uczyć, co było równoznaczne ze straceniem jej. A tego by już nie wytrzymał, tych kilkanaście dni ciągnęły mu się niczym lata bez niej. Naprawdę nie wyobrażał sobie już życia bez tej kobietki... Czy to mogła być ta "miłość od pierwszego wejrzenia", o której tak strasznie paplały jego siostry? Miał nadzieję. Ale była jeszcze jedna kwestia... Czy i on podobał się Bri? I nie chodziło tutaj o kwiestię fizyczności, lecz bardziej o to, czy byłaby w stanie z nim wytrzymać. Będąc szczerym, Basil jednak nie miał łatwego charakterku. No i co na to jej rodzice? Między nimi jest czternaście lat różnicy, dla niektórych to może być spora liczba. Delikatnie puścił jej drżącą dłoń (ciekawe od czego. Chyba nie denerwuje się jego towarzystwem?) - Chciałem sprawdzić, czy nadal są tutaj tak pyszne wypieki jak te dziesięć lat temu - No i w jakiś sposób chciałem być bliżej ciebie, moj droga - Dodał w myślach, uśmiechając się. Tak strasznie chciał powiedzieć to na głos. - Bri, posłuchaj... Kiepsko wyglądasz. Na pewno dobrze się czujesz? Nie przemęczasz się zbytnio?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, jeśli już się za coś zabierała, zazwyczaj się tego trzymała. Może momentami przejawiała słomiany zapał, lecz większość jej zainteresowań trwało latami i dziewczyna z powodzeniem egzekwowała od siebie siły i chęci na ich rozwijanie i dalszą naukę. Jedynie z tańcem jej nie wyszło, ponieważ potrzebowała jednak jakiegoś trenera, by szlifować technikę. Teraz natomiast posiadając takiego nauczyciela grzechem byłoby się nie chcieć uczyć... Ćwiczenia, które wysłał, zrobiła tak naprawdę pierwszego dnia, jeszcze pobudzona i nakręcona po pierwszym spotkaniu z Basilem, a każdego kolejnego chociaż raz dziennie na nie zerkała, ćwicząc wymowę i pisownię wyrazów, próbując prowadzić sama ze sobą rozmowy i niezwykle denerwując przy tym swoje koleżanki. Na pewno nie można było powiedzieć, że nudził ją ten francuski. "Jak te dziesięć lat temu" było dla niej niemal policzkiem, przez który zamrugała gwałtownie. Swoje chwilowe zaskoczenie zamaskowała ciepłym uśmiechem, chociaż może w ogóle nie powinna się dziwić? Przecież miała oczy, doskonale wiedziała, że miała do czynienia ze starszym od siebie mężczyzną - ile? Nie wiedziała. Skoro jednak wspominał cukiernię aż dziesięć lat wstecz, różnica między nimi mogła być naprawdę spora. Tylko dlaczego jakoś jej to nie odstraszało? - Mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziony - skomentowała, zaśmiawszy się krótko. - Ja bardzo lubię tutejsze słodycze. Ale chyba już wiesz, że mam do nich słabość - powiedziała, zanim zdążyła się powstrzymać i jej policzki wręcz zaskrzyły się intensywnym rumieńcem. Jednak bardzo szybko zbladła, w zasadzie zaraz po jego kolejnych słowach. Och, więc wyglądała aż tak źle? Kolejny uśmiech, był trochę krzywy, ale Bridget pozostała wyrozumiała względem jego słów. Poza tym w istocie miała dość pokręcone życie ostatnimi czasy. Postanowiła być szczera. - Czuję się dobrze, może trochę zmęczona, ale chyba się nie przemęczam. Po prostu mam na głowie trochę spraw rodzinnych, to wszystko - odparła, po czym wzruszyła delikatnie ramionami.
Uśmiechnął się pod nosem. No tak, przecież nie podał jej najważniejszych faktów o sobie... Zaśmiał się cicho, spoglądając na jej twarz. Próbuje zatuszować zawstydzenie... Hah. - Kończę w tym roku trzydzieści trzy lata, kochana. Jakoś umknęło mi to przy naszym pierwszym spotkaniu, wybacz - Wzruszył niewinnie ramionami. Miał nadzieję, że jego wiek właśnie nie przekreślił jego starań o serduszko tej młodej kobietki (Och Basil, gdybyś ty tylko wiedział, jak niewiele ci potrzeba do osiągnięcia celu). Słysząc wzmiankę o rodzinnych problemach Bridget , mocno zmarkotniał. W sumie sam doskonale wiedział jak to jest: głos ojca podczas kłótni nadal dudnił mu w uszach, wrył się w głowę i nie chciał wyjść, niczym wbity mocno gwóźdź. Do tej pory nie odwiedził grobu ojca. Nie miał siły sam tam stawać... Bał się, że dopadną go straszne wyrzuty sumienia i już nie będzie taki jak przedtem. Że jego dotychczas niemalże idealnie poukładane życie rozwali się, a on już nie będzie w stanie znów tego pozbierać do kupy. - Rozumiem aż zbyt dobrze... Chcesz o tym porozmawiać? Będzie ci na pewno lepiej. - Mówiąc to wskazał głową na jeden z wolnych stoliczków. Może będzie mógł wspomóc ją jakąś radą, wesprzeć duchowo. No i przy okazji dowiedzieć się o niej czegokolwiek. - No nie daj się prosić
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, gdy poznała Basila, po prostu wiedziała, że jest od niej starszy i nie skupiała się na konkretnych liczbach. W relacji uczennica-nauczyciel wiek nie miał zbyt wiele do czynienia, o ile ten drugi potrafił dobrze przekazywać wiedzę tej pierwszej. Jednak skoro mężczyzna zaczął gościć w jej myślach nieco częściej, zaczynała się nad tym zastanawiać. Myślała, że kiedyś tam się dowie, w swoim czasie, może wypyta przy okazji uczenia się na francuskim dat czy też rozmawianiu na temat świętowania urodzin, czy inne takie - wcale nie musiała się prosić ani długo czekać, aby ową informację uzyskać. Gdy z jego ust padła owa liczba, na ten moment wydająca się niezwykle dużą, może nawet zbyt dużą, nie udało jej się powstrzymać przed chwilowym rozdziawieniem ust. - Kiedy? - zapytała, choć głos jej nieco zadrżał. Czy ona do reszty zwariowała? Czemu jej serce nadal biło w tym szaleńczym tempie? - Ja skończę dziewiętnaście. Przez moment czułam się dorosła, ale jakoś mi przeszło - starała się zażartować, w myślach wykonując "szybką" matematykę. Czternaście lat. Spojrzała na swoje dłonie, trochę unikając jego wzroku, aby nie dostrzegł zakłopotania w jej oczach. Przeniosła wzrok na stolik, w kierunku którego skinął i na moment się zawahała. Czy powinna? Tak wiele pytań szarżowało jej w głowie, tak niewiele odpowiedzi przychodziło na myśl. Pozostawała jedynie przemożna ochota skradnięcia odrobiny z jego cennego czasu. Kiwnęła głową i ruszyła przed siebie, by ostatecznie zająć miejsce przy wcześniej wspomnianym stoliku. - Nie wiem, czy powinnam Cię zadręczać takimi rzeczami - zaczęła, uśmiechając się nieco krzywo. - Martwię się trochę o siostrę, to wszystko. Niedawno urodziła syna i jakoś tak... Chyba sobie z tym nie radzi, a przynajmniej takie wrażenie odnoszę - wyrzuciła z siebie, po czym zamilkła. Czuła się trochę dziwnie z faktem, że właśnie powierzała swojemu nauczycielowi prywatne sprawy, lecz wraz z chwilą, gdy słowa opuściły jej usta, poczuła ulgę.
-Siedemnastego lipca. I ile bm oddał, by znów mieć te dziewiętanście lat... Ach - Zaśmiał się w duchu sam z siebie. Basil, igarnij się. Tracisz aktualnie swój nauczycielski autorytet... Ale jego to chyba niezbyt obchodziło. Chciał być dla Bri przyjacielem, kumplem, kimś, z kim można porozmawiać o praktycznie wszystkim. Bo to chyba oczywiste, że z całych sił pragnął, by była tylko jego. Ale te czternaście lat mogło puchonkę nieźle wystraszyć i wcale jej się nie dziwił. Mimo to nie potrafił się uspokoić, w jej towarzystwie wariował. Wewnętrze oczywiście, bo z zewnątrz przyjmował tą maskę ciepłego i spokojnego pana Basila. Z lekkimi podskokami doszedł do stolika i zajął miejsce naprzeciwko brunetki, uważnie słuchając tego, co ma do powiedzenia. Od razu zanotował sobie w myślach, że ma starszą siostrę... I siostrzeńca. Jak uroczo. Basil uwielbiał dzieciaki, gdy przyjeżdżał na wakacje do siostry pierwsze co zawsze robił to spędzał czas na zabawie z jej dziećmi. Te małe sreberka miały nigdy nie kończące się pokłady energii, a robienie sobie makijażu wojennego indańskiego plemiona to była chyba ich ulubiona rozrywka. No i jak był tu w Anglii, czasem zajmował się tą mała Anthony'ego. Też jest przekochana.. - Po pierwsze gratulacje dla twojej siostry z powodu narodzin dziecka. Ale... Czemu uważasz, że sobie nie radzi? Ojciec nie pomaga?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Zareagowała szczerym, szerokim uśmiechem na jego odpowiedź. - Och, to blisko moich urodzin. Ja obchodzę swoje dziesiątego lipca - oznajmiła, szczerząc ząbki. - Czy ja wiem, podobno głupi wiek - rzuciła jeszcze, wzruszając ramionami. Wielokrotnie nasłuchała się, że bycie nastolatkiem to najgorszy okres w życiu, jedna wielka burza hormonów, padół nieszczęść i wiszących nad głową egzaminów. - Ja z kolei chciałabym już być po szkole, ale jeszcze dwa lata, zanim skończę studia - dodała, po czym westchnęła króciutko i cichutko. Szkołę kochała, Hogwart był jej drugim domem, lecz mając tak dużo obowiązków i starając się utrzymać swoje wyniki na określonym poziomie, bywała już zmęczona całą tą nauką. - Studiowałeś w Hogwarcie? - zapytała zaraz, z czystej ciekawości. Ona też bardzo pragnęła dowiedzieć się o nim jak najwięcej, a jako że sam sprawiał wrażenie człowieka otwartego, gotowego na rozmowę i nie mającego problemów ze zbytnim "spoufalaniem się", Bridget bardzo szybko złapała przynętę i zaczęła się w jego towarzystwie rozluźniać. Na jej buzię ponownie wkroczył ciepły uśmiech, szeroko rozciągający jej pełne, okrągło wykrojone usta i obejmujący również czekoladowe oczy. Nie potrzebowała wiele, by pociągnąć temat jej siostry. Ciepło bijące z sylwetki tego mężczyzny sprawiało, że Bridget automatycznie wyluzowała i poczuła, że może mu zaufać. Dziewczyna nie słynęła z największej rozwagi, a nawet wręcz przeciwnie, była cholernie naiwna. Pozostawało liczyć, by Basil faktycznie okazał się być godnym zaufania przyjacielem. - Nie, nie w tym rzecz. Ojciec jest obecny, pomaga, tylko sęk w tym, że oni oboje są bardzo młodzi. Moi rodzice też nad nimi czuwają, ale moja siostra chyba niespecjalnie sobie radzi z faktem, że została uziemiona w domu, w połowie studiów, odcięta od pracy i tak dalej - wyjaśniła, nieco lakonicznie, ale też nie chciała go dogłębnie wprowadzać w problem. Sama nie wiedziała do końca, na czym stoi sprawa Lotty, bowiem dziewczyna niezbyt chciała o tym szczerze porozmawiać.
- No proszę... Musimy kiedyś zorganizować wspólną imprezę. I nie mów tak. W moim wieku będziesz marzyć, by znowu być tylko studentem. - Zaśmiał się, lustrując szybko wzrokiem sylwetkę Bri. Merlinie, jak ona to robiła, że nawet bez makijażu była taka prześliczna? A, no tak. To Bridget. Jej niewiele było trzeba do bycia najcudowniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek w życiu spotka. - Oui, wyprowadziłem się tuż po mojej wielkiej kłótni z ojcem. A że były wymiany międzyszkolne... - Wzruszył ramionami, marszcząc przy tym brwi. Niezbyt lubił wracać do wydarzeń z TAMTEGO lata. Mimo tych kilkunatu lat , nadal miał wrażenie, że to było ledwo wczoraj. I mimo, że cała złość i żałość z niego już wyparowała, nadal żywe w nim wsponienia zapłakanej twarzy matki i wręcz czerwonego ze zdenerwowania ojca. Że niby on nie jest prawdziwym mężczyzną? To chyba mieli na ten temat zupełnie odmienne zdanie... - Och, sądziłem, że jest już po studiach... A może niech wybierze się do psychologa? Z tego co mówisz, wygląda to trochę na depresję poporodową. Ale mówię, nie jestem lekarzem, nie znam się. - Uśmiechnął się do niej pociwszająco, łapiąc jej dłoń i delikatnie ją ściskając w ramach otuchy. Jego siostra była kiedyś w podobnej sytuacji, tylko ojciec dziecka nie chciał wziąć za nich odpowiedzialności. On by tak nie postąpił. W sumie już od dawna brakowało mu CZEGOŚ w jego życiu. Nie potrafił tego zdefiniować, ale wracanie do pustego domu było okropnie przygnębiające. Niby zawsze miał w planach ewentualne założenie rodziny, jednak był tak zaaferowany pracą, że jakoś nigdy nie potrzebował żony i gromadki maluchów, do których po męczących próbach mógłby wracać. Jednak ostatnio to dziwne uczucie pustki oraz osamotnienia zbyt mocno dawało mu się we znaki. A potem poznał Bridget.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Uśmiechnęła się szeroko po usłyszeniu jego słów. Na tamten moment urządzanie wspólnej imprezy z okazji urodzin w podobnym terminie wydawało jej się bardzo abstrakcyjne lub po prostu jawiło się jako fajny żart, który można rzucić w podobnej sytuacji. - Zawsze lepiej dmuchać balony we dwójkę niż samemu - odparła, śmiejąc się krótko, aczkolwiek musiała przyznać, że już nieługo po jego sugestii zaczęła na poważnie wyobrażać sobie, jakby to mogło wyglądać. Wizja wspólnych urodzin oczywiście była kusząca, jednak szybko się z tego otrząsnęła. Pokiwała z głową, wyczuwając, że temat studiowania w Hogwarcie i cała tego otoczka nie była dla niego przyjemnym tematem. Jakkolwiek chciałaby wiedzieć o nim możliwie jak najwięcej, postanowiła go nie kontynuować, a przynajmniej nie dopytywać stricte o sytuację z jego rodziną. Już z tych kilku słów i wymownej miny dowiedziała się, że miał chyba na pieńku z ojcem, a tego typu negatywne relacje z rodzicami nie były prostą sprawą. Uśmiechnęła się jedynie z lekkim współczuciem, po czym zapytała: - A jakie przedmioty kontynuowałeś na studiach? - Była głównie ciekawa kierunku, jaki obrał. Jeszcze nie zajęła się, o dziwo, dogłębnym obczajaniem jego wizbookowego profilu, toteż nie wiedziała zbyt wiele o jego życiowej profesji poza tym, że udzielał korepetycji z języka francuskiego. Również interesowało ją, czy może dzielą jakieś zainteresowania, o których mogliby rozmawiać w przerwach między ćwiczeniami z francuskiego. Lub w takich chwilach jak ta teraz. Westchnęła lekko, a ułamek sekundy później wszystkie jej mięśnie spięły się, gdy poczuła dotyk jego skóry na swojej. Ponownie chwycił jej małą dłoń w swoją, a w brzuchu Bridget obudziło się całe stado łaskoczących motyli. Jej buzia rozjaśniła się w uśmiechu. On, sam z siebie, chwycił ją za rękę. Nie pod wpływem jakichś piegusków i eliksirów, tylko z własnej, niczym nieprzymuszonej woli. Ten jeden mały gest sprawił, że cała się rozpromieniła. Niestety nieszczególnie pasowało to do całej reszty tej sceny, w której Basil poruszał temat depresji poporodowej, co dotarło do Bridget z dużym opóźnieniem. Speszyła się nieco i uśmiech zniknął, ustępując nieco krzywej minie. - Ja sama nie wiem, nie znam się na tym. Mogę zaproponować, ale wątpię, żeby mnie posłuchała. Ona bywa bardzo niezależna - odpowiedziała. - No ale to moje problemy, nie musiałam Ci tego mówić i Cię nimi zadręczać. Wybacz - dodała.
- Głównie zajęcia artystyczne. Od dziesięciu lat pałam się aktorstwem w New Magical Theatre Powiedział cicho, spuszczając wzrok. Nie wstydził się tego, wręcz przeciwnie: był dumny z tego, ile bez niczyjej pomocy osiągnął. Ale to przecież właśnie o to tak się pokłócili. O to, że chciał robić w życiu to, co kocha najbardziej na świecie. No, teraz to Bridget jest w centrum jego świata. Ups? Pokiwał głową, kręcąc delikatne kółeczka kciukiem na jasnej skórze puchonki. Nie chciał jej martwić stanem siostry... No, na pewno nie miał tego w intencji! - Rozumiem cię doskonale. Jedna z moich starszych sióstr kilka lat temu również wpadła, tylko ojciec jej dziecka po prostu zwiał. Po porodzie przez kilka dni nie była w stanie nawet spojrzeć na to maleństwo... Ojciec łaził wściekły, ja wtedy zaczynałem się wyrywać spod jego dyscypliny. Bo widzisz, ojciec bardzo chciał mieć syna, który przedłuży jego nazwisko i nie przyniesie mu wstydu. Od najmlodszych lat trzymał mmie krótko, a ja zawsze byłem nie taki, jak sobie wymarzył. I nastąpiła tamta kłótnia, powiedziałem mu, że chcę być aktorem, on zaczął wrzeszczeć... - Głos lekko mu zadrżał na wspomnienie wściekłości w oczach ojca, dźwięk tłuczonych za jego plecami talerzy niebiezpiecznie odbijał się echem w jego głowie. Tak naprawdę jeszcze nikomu tego nie opowiadał... Ale naprawdę poczuł się lepiej. Wziął kilka głębszych wdechów i ze spokojem spojrzał na twarz studentki. - Od pięciu lat nie żyje, a nie dość, że się z nim nie pogodziłem, to jeszcze nie jestem w stanie pojechać na cmentarz i go pożegnać.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Nieczęsto opuszczał Hogwart. Nawet swojego gabinetu przeważnie nie opuszczał. Praca pochłaniała go zupełnie, a jego dziedzina miała to do siebie, że albo jeździło się po świecie, albo siedziało z nosem w papierach, przy czym od diagnozy jemu zostawała już tylko jedna opcja. W Hogsmaede nie był chyba od przerwy Świątecznej. Zresztą nieważne - nie liczył. Tym razem musiał wybrać się do sklepu po kałamarz. Zwykle miał zapas i zamawiał pocztowo kolejny wystarczająco wcześnie, ale Irytek polubił ostatnio jego gabinet, a przez zakłócenia magiczne trzymanie go z daleka było utrudnione. Tym razem upierdliwy duch wytłukł mu wszystkie buteleczki atramentu. Nie udało mu się jednak znaleźć sklepu z artykułami papierniczymi, bo w połowie drogi zaskoczyła go prawdziwa ulewa. Może była to kwestia nadchodzącej wiosny, może kolejny skutek zakłóceń. Merlin jedne wiedział. Przesiąkł wodą tak szybko, że zdecydował się wejść do najbliższego lokalu, którym okazał się być cukiernia. Cóż, skoro już tu trafił mógł napić się herbaty, szczególnie, że był cały przemoczony. Zamówił zwykłą czarną herbatę co okazało się nie lada wyzwaniem, bo właścicielka była natrętną starą babą, usiłującą za wszelką cenę wcisnąć mu jakieś ciastka i z ulgą odszedł od lady szukając jakiegoś pustego i umiejscowionego jak najdalej od pozostałych klientów stolika.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zamrugała szybko, gdy jej powiedział, czym się zajmuje. Był aktorem? Z takim stażem? Merlinie, czyżby Bridget siedziała właśnie z kimś sławnym? Taka możliwość sprawiła, że rozdziawiła buzię w geście niepojętego zdumienia. Niestety nie znała się za dobrze na teatrze, co nieco widziała, jednak nie była to jej pasja ani nawet główne zainteresowanie, toteż niespecjalnie wiedziała, jak pociągnąć temat. - Wow - skomentowała tylko, kręcąc głową i wyrażając swoją miną prawdziwy podziw dla niego. - Musisz być bardzo odważny, aktorstwo chyba tego wymaga. No i założę się, że świetnie tańczysz lub śpiewasz - dodała, uśmiechając się szeroko. - Ja bym się nie nadawała, kiepsko udaję cokolwiek - stwierdziła, wzruszając ramionami. Z jednej strony żałowała, ponieważ podobne umiejętności pozwoliłyby jej schować niektóre emocje, których nie chciałaby unaoczniać, z drugiej jednak świadczyło o tym, że dziewczyna była bardzo szczera w tym, co czuła i myślała. Nieumiejętność kłamania wydawała się płynąć jej we krwi. Nie spodziewała się, że Basil sam z siebie postanowi aż tak rozwinąć wątek i zagłębi ją w swoją historię. Bridget słuchała jego opowieści ze zmartwioną miną. Współczuła jego siostrze, która została sama z macierzyństwem. Współczuła też jemu, że tak mocno pokłócił się z ojcem o to, kim był i kim chciał zostać. Dziewczyna niezbyt była w stanie pojąć takie podejście rodziców do własnych dzieci, osobiście nie doświadczyła nigdy takiego traktowania i od dziecka serwowano jej jedynie poczucie, że jej życie to jej sprawa i jej decyzje powinny je kształtować. Było jej przykro, że Basil doświadczył takiej przykrości w młodości. Wyciągnęła na blat drugą dłoń, którą położyła na wierzchu jego, uśmiechając się pocieszająco. - Może kiedyś... - Zaczęła mówić, lecz nie skończyła, ponieważ jej wzrok przebiegł po twarzy Basila i wylądował na postaci, która dopiero co odeszła od lady. Serce opadło jej do kolan. Otworzyła usta, niezdolna od powiedzenia czegokolwiek, gdy tuż przed nią stał Edgar Fairwyn. Niemal natychmiast puściła rękę Basila, ukrywając twarz w dłoniach i wykręcając się trochę w swoim krześle, by przypadkiem nauczyciel jej nie poznał. - O mój Merlinie... - wymamrotała, rzucając ukradkowe spojrzenie na z pewnością zdezorientowanego Basila. Dlaczego jej się to przytrafiało?
Zaśmiał się cicho. Oczywiście schlebiało mu to, jak bardzo zrobiło to na panience Hudson wrażenie - w końcu ti Bri, tak? - Oj tam, już tak mnie nie wychwalaj. Odważnym jak idważnym, wystarczy znaleźć swoją technikę na opanowanie stresu, to wszystko... I nieskromnie powiem, że tak, całkiem nieźlę i tańczę i śpiewam. Chociaż wolę to drugie. Jak chcesz, możesz kiedyś waść posłuchać. - Puścił jej oczko. Nie planował aż tak bardzo wgłębiać brunetki w to, jak wyglądało jego życie przed przyjazdem do Anglii, jednak... Czuł, że może jej zaufać. Że nie oleje jego lęków i koszmarów, a postara się pomóc. Och, jak dawno nie miał przy sobie nikogo tak bliskiego, kto by pocieszył, utulił jego skołatane nerwy i przywrócił do normalnego jak na niego działania w społeczeństwie. Ciążyła już mu ta maska wiecznie uśmiechniętego wujka Basila. Chciał mieć się przed kim otworzyć, kogoś do zwykłego wysłuchania o jego problemach i głupotach, jakie spotkały go w ciągu dnia. Miał te cholerne ponad trzydzieści lat, a nadal nie znalazł sobie nikogo takiego... Chociaż kto wie, może właśnie ta osoba siedzi przed nim? Z całego serca życzył sobie, żeby tak było. Praktycznie od razu zauważył zmianę w nastroju Bri. Jego dłoń bez tej delikatniejszej odpowiedniczki wydawała się pusta i zimna, a jego niepokój spotęgowało jej zakrywanie się. Nie wiedział o co chodzi, ale jak najszybciej chciał ją wyciągnąć z tej niekomortowrj dla nich sytuacji. Ostrożnie chwycił nadgarstek dziewczyny i wstał, po czym zaczął prowadzić ją do wyjścia. - Postaraj się zachowywać naturalnie. Złap mnie za ramię, jakbyśmy dobrze się znali i w spokoju gawędzili - Wymamrotał w jej stronę, przechodząc przez drzwi przed sklep.
Czasami trafiają się takie dni, w które nie można nawet na chwilę przysiąść i odpocząć. W Hogsmeade niemal zawsze można było spotkać starszych lub młodszych uczniów, łasych na słodkości i chętnych do pozostawiania połyskujących galeonów w tych sympatyczniejszych lokalach, od których biła pozytywna energia. Piekarnia i cukiernia u Pani Chambers należała zwykle do miejsc obleganych, ale... Ale przecież trafiały się również te niesamowicie spokojne weekendy, podczas których ciężko było dostrzec żywą duszę. Jedynie stali klienci i najbardziej zagubieni spacerowicze wpadali do środka, a pani Chambers mogła odetchnąć od ploteczek i to samo polecić swoim pracownikom. Nie zmienia to faktu, że nawet podczas wyraźnego zmniejszenia ruchu nie można było tracić czasu na bezczynne siedzenie!
@Sophie A. Moore, rzuć kostką, aby sprawdzić jak przebiegł twój dzień: 1, 2 - Pani Chambers uznała, że to czas na upieczenie nowych muffinek. Zabiera się za pracę, jednak po chwili zauważa, że niesamowicie nudzisz się, bez żadnych klientów do obsłużenia. Zostajesz zgarnięta na kuchnię, gdzie pomagasz z babeczkami. Przyjemnie spędzasz czasu u boku sympatycznej kobiety, która zdradza tajniki swoich niezwykłych słodkości. Dzięki jej wskazówkom odnośnie dekorowania wypieków, zdobywasz 1 punkt z działalności artystycznej! 3, 4 - Niestety, przypada ci żmudne zadanie wysprzątania całej sali. Omijasz siorbiącego w kącie herbatę gościa. Zamiatasz podłogę, zmywasz ją, czyścisz stoliki i blaty, a później przenosisz się do kuchni. Znudzona i zmęczona nie zauważasz, że podłoga nie zdążyła wyschnąć. Tracisz równowagę na śliskiej powierzchni, przewracasz się i obijasz sobie mocno kość ogonową. Co gorsza, przy okazji strącasz całą blaszkę ciastek i musisz zostać po godzinach, żeby nadrobić straty. 5, 6 - Wdajesz się w luźną konwersację z klientem, który nie może zdecydować się na smak herbaty. Na całe szczęście, rozmawia się przyjemnie, a jego nierozgarnięcie w niczym ci nie przeszkadza. Być może to obecność pani Chambers sprawia, że pilnujesz swojej cierpliwości i nie pozwalasz, by emocje wzięły górę? Tak czy inaczej, zostajesz dość szybko wynagrodzona za swoje anielskie podejście. Czarodziej daje ci w podziękowaniu dwa bilety do teatru i zaprasza na sztukę "Zabójstwo w Dolinie", w której gra główną rolę. Niestety, w tym terminie masz lekcje (lub inną ważną sprawę, której nie możesz sobie darować). Możesz sprzedać bilety i otrzymać za nie 40 galeonów!
To był kolejny dzień w pracy. Mimo, że staż prazy tutaj miała dość krótki to zdążyła się już przyzwyczaić do nowego miejsca, lady, kuchni, gwaru odwiedzających cukiernię klientów i do miłej właścicielki. Nie ma problemu ze wstawaniem rano, więc praca od wczesnych godzin w ogóle jej nie przeszkadza. Tym bardziej jeśli może zacząć dzień od pieczenia. Właścicielka zatrudniła ją najpierw w charakterze sprzedawcy, ale po jakimś czasie dopuściła ją do kuchni i nie żałowała. Sophie uwielbia piec i mocno odciążyła panią Chambers, jeśli chodzi o najprostsze przepisy. Miała cierpliwość do klientów i nawet jeśli ktoś ją zdenerwował potrafiła stłumić złość i przejść przez cały proces przebywania danego delikwenta w cukierni bez problemów. Nie żałowała zatrudnienia się tutaj i była zadowolona, że pani Chambers szukała akurat kogoś do pomocy. Zwykle nie miała czasu, aby usiąść choć na chwilę albo zjeść w spokoju. Po prawdzie to cały dzień głodówki raczej jej nie przeszkadzał, rzadko odczuwała jakiś mocny głód. To kolejny argument za tym, że to idealna praca dla niej. Zwykle był taki ruch, że nie miałaby nawet czasu o tym pomyśleć, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy pod tym względem. Sophie sama nie wiedziała dlaczego, w końcu była sobota, więc ludzie powinni walić drzwiami i oknami. Może to kwestia padającego od rana deszczu? Ludziom może nie chciało się wychodzić z domów. Przez cały dzień wpadło tylko kilku stałych klientów, kupujących tu codziennie bułki i pączki. Przewinęło się też niewielu przypadkowych klientów, którzy spiesząc do domu zaszli na chwilę, aby kupić coś do jedzenia. Pani Chambers stwierdziła, że przydają się takie dni, aby odetchnąć i nabrać trochę energii przed następnymi ciężkimi dniami. Sophie nie do końca się z nią zgadzała, bo gdy nie było ruchu ani żadnych słodkości do upieczenia to czas zwalniał trzykrotnie. Snuła się po cukierni, szukając sobie czegoś do roboty. W końcu jednak bardzo powoli zbliżała się godzina zamknięcia piekarni. Przy stoliku siedział jedynie pan, popijający spokojnie herbatę. Wobec tego dostała zadanie wysprzątania całego lokalu. Początkowo ruszyła do tego zadania z ochotą, ale po kilku minutach żmudne sprzątanie nie do końca ją satysfakcjonowało. Wyczyściła witryny wystawowe, wytarła stoliki z okruchów i wymyła dokładnie pozostałości zaschniętej kawy czy lukru. Zamiotła i umyła podłogę, omijając na razie miejsce, gdzie siedział ostatni klient. W końcu i on wstał, zapłacił i wyszedł, więc Sophie ruszyła w stronę miejsca, które opuścił. Wytarła jego stolik i wyczyściła podłogę do końca. Wyprostowała się, po czym przechyliła się w tył, rozmasowując bolące plecy. Trochę znużyło ją to zadanie i miała ochotę tylko się położyć spać. Westchnęła cicho i przeszła w kierunku kuchni. Mimo że robiła to od dłuższego czasu to chyba zapomniała, że przed chwilą umyła podłogę, która nie zdążyła jeszcze wyschnąć i zrobiła zamaszysty krok, który niestety skończył się bolesnym upadkiem i blaszką ciastek na podłodze. Ból w kości ogonowej sparaliżował ją na kilka dobrych sekund. Starała się opanować, mimo łez cisnących się do oczu. Wzięła głęboko oddech i powoli wypuściła powietrze, powtarzając to kilkukrotnie. W tej chwili do sklepu wróciła pani Chambers i zastała Sophie w lekko opłakanym stanie. Dziewczyna od razu porzuciła grymas twarzy i z lekkim trudem powróciła do swojej standardowej miny i szybko wstała z podłogi. To znaczy, na tyle szybko, na ile pozwalała jej boląca kość. Przeprosiła właścicielkę za zaistniałą sytuację i obiecała zostać po godzinach, aby odrobić straty. Marzyła, żeby wrócić już do mieszkania, ale niestety nie mogli pozwolić sobie na stratę choć jednej blachy ciastek na następny dzień. Chcąc nie chcąc musiała zostać i wróciła do domu dużo później i dużo bardziej zmęczona.
Dzisiejszego dnia w cukierni panował prawdziwy szał. Z tego co dowiedziałaś się na wejściu, jakaś wyjątkowo ważna osobistość z Ministerstwa Magii zamówiła torty i ciasta na prywatne przyjęcie. Mnóstwo tortów i jeszcze więcej ciast. Nikt nie umiał ci wytłumaczyć czy szycha zamierza tego dnia jeść tylko i wyłącznie biszkopty i szarlotki czy po prostu ma dużą rodzinę. Zamiast tego wręczono ci fartuch i zagoniono do kuchni. Każda dodatkowa para rąk miała się przydać, nawet jeżeli nie miałaś o pieczeniu większego pojęcia.
1 i 2 - Zmuszona do pomocy jednocześnie nie jesteś dopuszczona do ambitniejszych zadań od podawania mąki czy odmierzania składników. Podaj cukier, rozpuść masło, nastaw piekarnik. Szybciej, wolniej, więcej. Masz już dosyć ciągłych rozkazów. Niemniej jednak, ta zmiana leci ci jak z bicza strzelił i chociaż pod koniec zmagań wszyscy wyglądacie jakbyście wyszli z fabryki kokainy młyna, widok wspaniale ozdobionych, parujących placków wzbudza w tobie dumę. Byłaś częścią drużyny, która stworzyła te pyszności. W nagrodę za pomoc, szefowa zmiany z uśmiechem wręcza Ci zapaskę kelnerską. "Abyś następnym razem nie musiała wytrząsać mąki nawet z uszu". Zgłoś się po nią tutaj. 3 i 4 - Pod czujnym okiem zawzięcie ucierających jajka z cukrem kobiet, udaje ci się pomóc w przygotowaniu półproduktów, które znacząco przyspieszają proces wypieków i składania tortów. Wszystkie osoby obecne na kuchni są ci wdzięczne za pomoc, gdyż dzięki tobie udaje się nie tylko zakończyć pracę na czas, a nawet wcześniej. Zdobywasz punkt kuferkowy z magicznego gotowania, o który możesz upomnieć się w tym temacie. 5 i 6 - Niestety, nie możesz odnaleźć się w zamieszaniu panującym na kuchni. Co rusz wydaje ci się, że tak naprawdę jesteś tam zbędna i nie wiesz w co masz włożyć ręce. Twój los zostaje przypieczętowany w chwili, w której udaje ci się zrzucić z lady świeżo upieczony biszkopt. Kucharki nie mają wyjścia i odsyłają cię z powrotem na sklep. Nie chcą tego mówić, jednak ty wiesz, że nie miały z ciebie większego pożytku. Do końca dnia będzie towarzyszył ci kiepski nastrój.
Dzisiejszego dnia Sophie czuła się niemal jak podczas świątecznej gorączki. Myślała, że po Nowym Roku będzie może trochę spokoju, ale niestety – kiedy tylko weszła do cukierni dowiedziała się, że jakaś wyjątkowo ważna osobistość z Ministerstwa Magii zamówiła mnóstwo tortów i ciast na przyjęcie. Kiedy Sophie zobaczyła listę wszystkiego, co trzeba przygotować na d z i s i a j to aż złapała się za głowę. - Nawet jeśli ta osoba ma ogromną rodzinę to chyba i tak będą to jeść przez tydzień – mruknęła pod nosem i to chyba jedyne zdanie niezwiązane bezpośrednio z bieżącą pracą, wypowiedziane tego dnia. Nie było czasu na oddech czy chwilę odpoczynku. Wszyscy zostali postawieni w stan gotowości i pracowali cały dzień na pełnych obrotach, aby wykonać to gigantyczne zamówienie. Ku jej radości dostała polecenie pomagania w kuchni. Mina jej trochę zrzedła, kiedy nie trafiło jej się żadne ambitniejsze zadanie, poza podawaniem składników, mieszaniem, przygotowywaniem piekarnika itd. Dodatkowo polecenia sypały się jedne za drugim i zaczynały ją trochę irytować. Nie dała tego jednak po sobie poznać, w końcu tak wyglądała praca w kuchni i może jak się sprawdzi w takiej roli to następnym razem będzie mogła wykonać główną część roboty, a nie tylko pośrednie. Pracowała cały dzień w pocie czoła, nie skarżąc się, a praca zaczęła dawać jej satysfakcję. Chyba była stworzona do takiej pracy na pełnych obrotach, w której ciągle się coś dzieje i nie ma czasu na myślenie o czymkolwiek innym. Zmiana minęła jej błyskawicznie, czas odmierzały tylko kolejne torty i ciasta, wychodzące spod wprawnych rąk kucharzy. W końcu całe zamówienie było gotowe. Zespół był wykończony, ale zdecydowanie zadowolony z siebie. Z dumą patrzyli na spakowane wypieki, nie wierząc do końca, że udało im się to wszystko ogarnąć w takim czasie. Na koniec wszyscy wyglądali jak duchy i to bynajmniej nie przez zmęczenie, ale przez mąkę, która osiadła cienką warstwą na każdym z nich. Pośmiali się trochę z siebie nawzajem, ale każdy marzył już, aby iść do domu, umyć się dokładnie i pogrążyć we śnie. Jednak zanim to mogło nastąpić Sophie czekała jeszcze jedna miła niespodzianka! Szefowa zmiany była bardzo zadowolona z jej pracy i w nagrodę wręczyła jej zapaskę kelnerską! Sophie z zadowoleniem przesuwała w dłoniach materiał prezentu. Dzięki niemu można uniknąć wielu przykrych dolegliwości związanych z pracą w kuchni, chociażby oparzeń. To bardzo przydatny dla kucharza przedmiot. Z poczuciem dobrze wykonanego zadania i zadowolenia z siebie Sophie zakończyła dzień pracy.
Dla Gabrielle urodziny zawsze były wydarzeniem szczególnym, nie ważne czy obchodziła je ona sama czy ktoś bliski jej sercu, celebrowanie tego święta sprawiło dziewczynie ogromną radość i zawsze wiązało się z wycieczką do piekarni. Miejsce to odwiedzała stosunkowo często, jednak na co dzień ograniczała się do kilku ciasteczek lub drożdżówki. Dzień urodzin był tym, w którym pozwalała sobie na większe szaleństwo. Pierwszy października pojawił się znacznie szybciej niż by się tego spodziewała. Oznaki nadchodzącej jesieni były aż nader widoczne; drzewa wokół Hogwartu zmieniły ubarwienie liści z zielonego na cieplejsze kolory, jednak panienka Levasseur nie zdawała sobie sprawy z uciekającego czasu, w takim stopniu, jakim powinna. Dopiero wyrwana kartka z kalendarza obwieszczająca blondynce, że oto mamy już październik uzmysłowiła jej, iż właśnie dziś stała się o rok starsza. Siedząc przed lustrem z uwagą przyglądała się swojej postaci, co kilka sekund patrząc na datę. Zielone oczy, trochę zbyt smutne, blond włosy spływające na plecy, pozostawione w nieładzie, pełne usta w naturalnym kolorze; ona, taka jak zawsze. Westchnęła cicho. - No, Levasseur. Weź się w garść. - powiedziała do swojego odbicia.
Droga do piekarni zajęła jej dużo więcej czasu niż zazwyczaj. Mimo niesprzyjającej pogody Gabrielle stawiała kroki wolno rozglądając się po okolicy, która doskonale znała. Drogą tą przechodziła kilkadziesiąt, jeśli nie więcej razy, a i tak jej wzrok potrafił wyłapać delikatne zmiany jakie zaszły wokół; ubytek w kostce brukowej, złamana gałąź, budynek, którego już prawie połowę elewacji stanowił bluszcz. Wszystko się zmieniało, było to czymś tak naturalnym, jak oddychanie i ona również miała prawo się zmienić. Wydarzenia minionych miesięcy wciąż odbijały się w jej zielonych oczach, choć na twarzy gościł znajomy uśmiech. Dzwoneczek zawieszony nad drzwiami dał znać, że ktoś właśnie przekroczył próg piekarni. Jego dźwięk sprawiał, że Gabrielle uśmiechała się, zaś słodki zapach wypełniający pomieszczenie wprawiał dziewczynę w lepszy nastrój. Pewnym krokiem podeszła do lady, wzrokiem wręcz pożerając znajdujące się za szybką przysmaki. Mimochodem oblizała usta, rozglądając się na starszą Panią, która w zwyczaju miała witać swoich klientów wesołym "Dzień dobry", tym razem jednak piekarnia wydawała się być pusta i tylko dźwięki dochodzące z zaplecza świadczyły o tym, że są w niej ludzie. - Haloooo, jest tu ktoś?! - zawołała przwciagając literę "o" pierwszego wypowiedzianego słowa.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zdecydowanie wolał pracować w swojej rodzinnej piekarni. Tamtejszy układ rzeczy wydawał mu się naturalnym i tym "właściwym", skoro przyzwyczajał się do niego od najmłodszego. Wciąż łapał się na tym, że sięgał do szafki po kolejny worek mąki, a wyciągał kilogram cukru. Przyzwyczaił się też do pracowania w mugolskich warunkach, bez magii, a więc też... powolniej, ale jak sam zawsze powtarzał, z sercem. Potrawy, które powstawały bez udziału własnych rąk zawsze wydawały mu się bez duszy, chociaż wyglądem i smakiem niby wcale nie odbiegały od tych mugolskich. Dziś Pani Chambers pracowała w skupieniu nad zamówionym tortem weselnym, nie ufając Skylerowi na tyle, aby powierzyć mu tak odpowiedzialne zadanie, ale powierzając mu opiekę nad sklepem. Przewrotne, prawda? Sam zaczął wypiekać trójkąty z ciasta francuskiego i zabrał się do rzucenia kilkukrotnie zaklęcia chłoszczyść, zapewne przez to nie słysząc dzwonka przy drzwiach. Wystraszył się więc nieco kobiecego głosu i szybko wyłonił z zaplecza. - Dzień dobry! - zawołał wesoło z uśmiechem, po czym rozluźnił się nieco, zauważając znajomą twarz. Wciąż uśmiechał się miło, jednak nie czuł już presji, aby wyszczerzać się jak do typowego klienta. - O, to ty, Gabrielle. Cześć. Dobrze trafiłaś - przywitał się, wskazując kciukiem za siebie - Akurat wstawiłem ciastka. Jak poczekasz dziesięć minut, to dostaniesz jeden trójkąt na mój koszt - dodał nie będąc pewnym czy dziewczyna przyszła jedynie na szybkie zakupy, czy może usiądzie i spokojnie wypije chociażby kawę. Często przychodzą tutaj uczniowie Hogwartu, jednak rzadko są to osoby, które Skyler faktycznie zna lepiej, niż tylko skojarzenie ich wyglądu z imieniem czy nazwiskiem. Puchonów zawsze przyjmował jak przyjaciół, nie potrafiąc odmówić sobie tej przyjemności poczęstowania ich czymś za darmo.
Ostatnio zmieniony przez Skyler Schuester dnia Czw 17 Paź 2019 - 18:05, w całości zmieniany 1 raz
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Piekarnia i cukiernia u Pani Chambers w swoim asortymencie miała niezliczoną ilość smakołyków, których sam zapach sprawiał, że do ust napływała ślinka, a słodki smak czuć było na koniuszku języka. Człowiek jeszcze nie zdążył zatopić zębów w słodkościach, a wyobraźnia już zmuszała do myślenia o tym, jak cudownie smakują. Minęło kilkanaście sekund zanim z zaplecza wyłoniła się postać, która nijak nie przypominała uśmiechniętej staruszki. Gabrielle uśmiechnęła się na widok dobrze znanego jej chłopaka, będąc jednocześnie zaskoczona. Uniosła do góry prawą brew przenosząc spojrzenie zielonych oczu z przysmaków na Skylera. -Cześć! – odparła radośnie, szeroko się przy tym uśmiechając. Humor, który jeszcze kilkanaście minut temu blondynka mogła nazwać ponurym szybko ulegał zmianie, z czego była zadowolona. Dzień urodziny powinien owocować w szeroki uśmiech oraz radość widoczną w oczach, a nie na smętnych rozmyślaniach o przeszłości. -Z czekoladą? – zapytała ostrożnie, miała na nią uczulenie, dlatego mimo wszystkich opowieści o tym, jak cudownie smakuje, nie odważyła się tknąć od kilkunastu lat. –Poza tym, chętnie, jeśli napijesz się ze mną kawy? – dodała i choć miała to być propozycja, słowa wypowiadane przez blondynkę brzmiały bardziej, jak pytanie. Nie była pewna czy w czasie pracy Puchon może pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przez ciągły ruch miał wiele pracy, a pani Chambers była wymagająca.