Kiedy tylko wejdziesz do środka, od progu uderzy cię smakowity zapach pieczonego chleba i słodkich ciasteczek. Zaraz po tym dojrzysz przed sobą masę półek i lodówek z najróżniejszymi smakołykami - od zwykłej bułki przez słodycze dla dzieciaków aż po wykwintne torty na przyjęcia. Jeżeli postoisz jeszcze chwilkę, w mig dopadnie cię pani Chambers witając się z tobą jak ze starym, dobrym znajomym! Zapewne zapyta cię o samopoczucie i zaproponuje kilka produktów dnia. I nie zdziw się, kiedy zaprosi cię na pogawędkę do jednego ze stoliczków - to bardzo energiczna i przyjazna kobieta. Kiedy coś jej zostanie z dnia, część rozdaje najbliższym, a część zanosi biednym i potrzebującym. Ma tylko jedną wadę - straszna z niej plotkara! Dlatego nastawiaj uszu, kiedy siedzisz w tym przytulnym miejscu i zwierzasz się swojej przyjaciółce z problemów - kiedy pani Chambers pojawi się na horyzoncie, twoje sekrety mogą polecieć dalej w świat!
Przez całą drogę z ławeczki do piekarni, Cedrikowi dopisywał dobry humor. Jak się okazało, Amelia interesowała się eliksirami, zupełnie tak jak on! No nie ma zmiłuj, krukoni to jednak łebscy ludzie... znaczy nie wszyscy, wiadomka, taki Shiver to trafił do Ravenclaw tylko i wyłącznie z powodu wątpliwej trzeźwości tiary. W każdym razie, Amelia i Cedric na pewno mieli o czym rozmawiać, a dodatkowo chłopak nawijał jej o swoich ulubionych rodzajach smoków i przygodach, których nigdy nie przeżył i raczej nie zapowiadało się na to, żeby kiedyś miał, ale who cares, ważne, że jej nie zanudził. Chyba. - Tak jakby zeżarłem ci połowę pestek, więc śmiało, koszta naszej wizyty tutaj możesz zrzucić na mnie, wybierz dynie, albo... w sumie co chcesz! - ależ się z niego dżentelmen zrobił uhuhu, czyżby Pana Bennetta sumienie ruszyło? Cóż, to było raczej wątpliwe. Bardziej prawdopodobne było to, że podziałała sama sympatia do Panny Wotery. W każdym razie, był gotów na pokutę za swoje dyniowe grzechy, jakkolwiek to brzmi!
Ostatnio zmieniony przez Cedric C. Bennett dnia Pią 29 Mar 2013 - 14:52, w całości zmieniany 1 raz
Gdy weszli do cukierni, musieli przestać rozmawiać tak głośno, jak robili to przez całą drogę. Śmiali się i darli jak nienormalni, gdyby usłyszał ich ktoś z boku, cóż.. nie wyglądali na zdrowych psychicznie. Co chwilę przekrzykiwali się jakimiś nazwami eliksirów albo kłócili o to, że Cedric nie mógł przeżyć tego, o czym opowiada. W każdym razie, gdy weszli do cukierni, nagle ucichli automatycznie. - Właściwie, nie mam ochoty, żebyś za mnie płacił.. - uśmiechnęła się lekko. Miała swoje pieniądze, więc niby dlaczego miałby to robić? Przecież sama poczęstowała go pestkami, pomimo tego, że nie chciała tego na początku zrobić. - Masz na coś konkretnego ochotę? - ona zjadłaby najchętniej WSZYSTKO z tej cukierni. Ciasta pachniały tak smakowicie, że nie sposób było się im oprzeć. Nie wiedziała na co się zdecydować, więc stanęła z otwartą buzią i czekała, aż Cedric coś powie.
Zapach tych wszystkich słodkości działał na Cedrika bardzo podobnie. Stał sobie na środku z bardzo inteligentnym wyrazem twarzy, czekając aż Amelia poczyni jakiś krok i zdecyduje się na jedną z tych pyszności... cóż za szkoda, a ona czekała na niego! Kiedy wreszcie zdołał otrząsnąć się z tego niewątpliwie ogromnego szoku, postanowił poczynić jakieś kroki w kierunku wyboru słodyczy do kupienia, bo skończy się na tym, że Pani Chambers będzie już chciała zamykać, a dwójka krukonów w dalszym ciągu będzie sobie stała z otwartymi buźkami, nie mogąc się zdecydować. - Eeee - no tak, to już coś, ale ciastka o nazwie "eeee" niestety nie ma, ojej - Lepiej byłoby zapytać, czy na coś nie mam ochoty - zaśmiał się pod nosem z następnego żarciku i podszedł do lady, aby uważnym spojrzeniem przewiercić drożdżówki, które się na niej znajdowały. Ach, jak one pachniały! - Ja chyba najpierw spróbuję tych drożdżówek... - podrapał się po brodzie, jakby to miało mu pomóc w podjęciu decyzji. - a Ty?
No tak, zaczynali mieć mały problem, bo stali już tam dobre dziesięć minut, nie wiedząc od czego zacząć swoje zakupy. Problemem był także fakt, że gdyby zjadła wszystko na co ma ochotę z tego sklepu, cóż, zwymiotowałaby na pewno po takiej ilości jedzenia. Nie chciała tak skończyć. - Bardzo mądrze.. - zaśmiała się, słysząc zająknięcie się Cedrica, który najwyraźniej aż zaniemówił z wrażenia. - Miło było Cię posłuchać. Podeszła za chłopakiem do lady, jej wzrok jednak nie przykuły drożdżówki, ale.. piękne pączki, ociekające wręcz lukrem. W dodatku napis na nich głosił "z najlepszą czekoladą na świecie", a Amelia wręcz kochała czekoladę! Poczuła się jak w niebie. - Myślę, że ja rozpocznę moją ucztę od tych pączków - wyszczerzyła się do chłopaka, jednocześnie prawie pożerając wzrokiem pączki.
Spojrzał na wskazane pączki z miną al'a Cedric approves, dodatkowo kiwając głową. Taki z niego wielki koneser był, huhuhu! - Tak, to dobry wybór - orzekł, zwracając się do Amelii - I wieesz, w sumie to też się skuszę, raz czarodziejowi śmierć, najwyżej jeśli się napcham do nieprzytomności, zawleczesz mnie do skrzydła szpitalnego - i kiedy podzielił się z krukonką tą radosną wizją, przeszukał kieszenie spodni, a żeby znaleźć jakieś drobniaki. Kiedy zakończył tę fascynującą czynność, potrząsnął dłonią, a zamknięte w niej galeony zabrzęczały. Teraz tylko czekać, aż dziewczyna się zdecyduje i mogą iść do kasy, o. I wreszcie spróbować tych pyszności, mmm. Takie pestki dyni to nic w porównaniu do tych wszystkich rzeczy tutaj, przykro mi! - Jemy tutaj, czy idziemy się gdzieś przejść? - zapytał, rozbieganym wzrokiem wciąż próbując ogarnąć zawartość tych koszyczków na ladzie. Ugh, im dłużej tak stał, tym większą miał ochotę na... calutki asortyment.
Amelia stała jeszcze dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co ma wybrać dodatkowo. W końcu zdecydowała się na rurki z bitą śmietaną. Uwielbiała takie słodkości. Nie jadała ich często, ponieważ jej metabolizm średnio jej na to pozwalał, ale gdy już miała okazję i ogromną ochotę, opychała się słodyczami do przesady. No, a później katowała się bieganiem lub innymi ćwiczeniami, za karę. - Nie licz na to, ja raczej pierwsza stracę przytomność - uśmiechnęła się wesoło do chłopaka. - Powinniśmy przenieś się gdzieś bliżej skrzydła szpitalnego, może wróćmy gdzieś na błonia? - spytała, uśmiechając się szeroko i także szukając pieniędzy po kieszeniach. Po chwili, gdy znalazła pieniądze podeszła do lady i zapłaciła za swoją część. Nie chciała, żeby chłopak ją wyprzedził, bo nadal była przekonana, że gdyby tylko mu pozwoliła, zapłaciłby i za jej jedzenie, a tego z pewnością nie chciała. Ona kupuje, ona płaci, proste. Ma ochotę objeść się słodyczami, to przynajmniej bez wyrzutów sumienia i za swoje pieniądze. - A więc prowadź, mój mistrzu - wyszczerzyła zęby, wiedząc, że zaraz naje się pysznych pączków i rurek z bitą śmietaną. Sklep był ogromny. Gdybym tutaj pracowała, nie zmieściłabym się w drzwiach.
Jeszcze przez moment Cedric mierzył Amelię niezbyt przychylnym spojrzeniem, oczywiście z powodu, że to ona zapłaciła, ignorując jego super propozycję. Ech, tak trudno jest być dżentelmenem! Jednakże już po chwili i on podszedł do kasy, płacąc za swoje słodycze. Cóż, nie zwykł przejmować się... w zasadzie niewiele było rzeczy, którymi naprawdę by się przejmował, więc i tym razem szybko odpuścił. No nic, widocznie dziewczyny w Hogwarcie nie były zbyt przychylne ratującym je przed złowrogim Shiverem bohaterom, bądź chociażby bohaterom, którzy chcieliby za nie zwyczajnie zapłacić w kawiarni! - To jest dobry plan, może jest szansa, że jak będziemy już konać, jakiś pielęgniarz zauważy nas z okna! - przyznał jej rację i kiwając główką, zapakował swoją drożdżówkę oraz pączka do jednego z papierowych opakowań (taaaakiego ładnego, z cupcake'iem!), które leżały na ladzie, po czym razem z Amelią wyszedł z piekarni, aby udać się gdzieś tam na błonia, skąd kadra skrzydła szpitalnego będzie miała na nich dobry widok.
Tak dobrze słyszała o tym niezwykłym miejscu. Uwielbiała zapach świeżego chleba czy dobrze spieczonej bułeczki, zauważyła także milutką panią Chambers, która się do niej uśmiechnęła. Podeszła do lady i zastanowiła się co wybrać. Tutaj także były słodycze i też niezwykłe jak i w Miodowym Królestwie więc może skusi się na coś słodkiego? Stwierdziła iż zamówi jedynie ciepłą herbatę i dwie bułeczki z słonecznikiem, oj tak ona bardzo to lubiła. Zapłaciła, wzięła swoje i znalazła miejsce obok okna. Przez chwilę wpatrywała się w herbatę.
Ee.. To może.. – mówił do siebie, stojąc przed ladą i patrząc na wszystkie pyszności, które tylko czekały, aż je kupi. Za dużo. Zdecydowanie było ich za dużo. Tak, że nie wiedział co wybrać. Nie lubił przesytu. Zwłaszcza w sklepach. Był.. męczący? No i tak działał na człowieka. Że chciał kupić wszystko. Pechowo on nie miał zbytniej ochoty na jedzenie, ale uznał, że zamówienie samej herbaty może stanowić swoisty nietakt. Tak więc, Krukon rozmyślał, nad tym co by tu zamówić. Stał tak i zamawiał ku uciesze innych klientów i samej gospodyni, która pewnie wyrzuciłaby chłopaka, ale nie mogła sobie na to pozwolić w obawie przed utratą renomy i temu podobnych pierdół.. W końcu zdecydował się na ciastko francuskie i wielką czekoladową Muffinę. Do tego oczywiście biała kawa. Tak. Teraz pozostał tylko problem ze znalezieniem stolika. Wszystkie „fajne” były bowiem pozajmowane, no a on nie chciał siedzieć byle gdzie. Chciał mieć widok na Panią Chambers, ladę, produkty, gości i całą tą kolejkę. Dlaczego? Ponieważ był tu nie tak dawno temu i stwierdził, iż to wspaniałe miejsce nadaje się do uwiecznienia w Szkicowniku. Tak więc, koniec końców usiadł przy stoliku, który niekoniecznie chciał zająć. Wkoło niego siedzieli ludzie. Widok nie był zbyt wspaniały, ale zawsze jakiś. Na pewno miał szerszy horyzont niż w przypadku pozostałych. Rozejrzał się jeszcze. Żadnej znajomej twarzy. Nie ma do kogo się dosiąść. – Ech Ty nędzo ludzka – pomyślał, czekając na swoje zamówienie.
Ona piła spokojnie herbatę. Widać było iż ludzie lubili je miejsce skoro non stop ktoś tutaj przychodził lub wychodził. Całkiem smaczne jedzenie tutaj mają i jej to posmakowało, ale następnym razem spróbuje jakiś słodyczy. Zauważyła iż jakiś mężczyzna próbował sobie znaleźć miejsce, bardzo zasmuciło go, że nie mógł odnaleźć żadnej znajomej twarzy choć ona również go nie znała tak na prawdę. Zrobiło jej się go żal więc postanowiła mu udostępnić miejsce wolne, które było na przeciwko jej. - Jeżeli masz ochotę to możesz się przysiąść do mnie - odezwała się do niego troszkę po cichu - Nie gryzę - uśmiechnęła się.
Wyfrunął jak na skrzydłach. Przez chwilę nawet obawiał się, że naprawdę wstanie. – Poważnie? – zapytał łamiącym się głosem. – Mogę? – wolał spytać drugi raz, tym razem nieco precyzyjniej. Szczęście się do niego uśmiechnęło! Chociaż. Jeśli się dosiądzie, to będzie musiał rozmawiać. A jeśli będzie musiał rozmawiać, to nie będzie mógł rysować. Że też nigdy nie mógł nauczyć się robienia tych dwóch jakże skomplikowanych czynności w jednym czasie. Może dlatego, iż był mężczyzną? Jak usłyszał niegdyś od jednej koleżanki „faceci są strasznie prości i głupi. Cud, że nie zapowietrzają się podczas myślenia”. Uśmiechnął się na wspomnienie tych słów, jakże krzywdzących jego ale i całą . męską część populacji. Jednak on nie szukał w tym usprawiedliwienia braku tej wyjątkowej umiejętności. Chodziło o uwagę. Podczas dialogu całą ją, a przynajmniej 99% oddawał swojemu rozmówcy. Podczas rysowania podobnie. Cóż zrobić, jak mawia jego tata „Piątki tak mają”. Widząc, że dziewczyna potakuje głową w sposób wyrażający zgodę, nie czekając długo zabrał torbę i zajął miejsce naprzeciw jej. – Bardzo przepraszam za kłopot. – powiedział, podchodząc do stolika – Ja. Tylko na chwilkę. Zjem, zrobię co mam zrobić i zostawię Cię samą - dodał z uśmiechem na twarzy. Jakże szczerym. I jakże szerokim. Niespotykane, biorąc pod uwagę nerwy jakie towarzyszyły mu przy kupnie mieszkania.
- Przykro mi iż zostawisz mnie samą. Sądzę iż porozmawiamy. Wydajesz mi się takim miłym człowiekiem i to bez żadnych ograniczeń - powiedziała spokojnie i zadowoliło ją to, że ten młody mężczyzna usiadł obok niej. - Mamy wspólną pasję. Wyczułam to. Nie ona nie ma daru jasnowidzenia, ale po prostu to zgadła. Lubiła takich ludzi podobnych do niej bo byli inni i mogła jakoś z nimi porozmawiać, ci co mieli inną pasję całkiem czasami ją olewali: woleli się zalewać w trupa i mieć na uwadze kogoś niż ją co bardzo ją bolało. Gdy jest w objęciach Huana naprawdę zapomina o tym. Teraz ma okazję do pokazania swoich dzieł, aby się wykazać. - Gdybym miała farby wtedy byłoby lepiej... - powiedziała - ... ale w szkole musi mi wystarczać jedynie ołówek czy też zwykłe pióro. Czasem się i tym zadowalam. Zwykle rysuję piórem portrety, ale nie martw się: nie łamie ich. ''Za chwile on sobie pomyśli, że zwariowałam. Na pewno uzna mnie za kogoś... nie ważnego.'' Postanowiła wyciągnąć z torby szkolnej parę szkiców; przedstawiały one krajobrazy, ale też są związane martwą naturą. Uśmiechnęła się do niego. - Proszę zobacz moje prace i oceń. Nie jestem jakąś tam specjalną artystką, ale wierzę iż wkrótce się nią stanę. Niektóre są rysowane piórem, a zwłaszcza portrety przeróżnych osób z Hogwartu. Niektórzy nie wiedzą, że ich rysuję. Być może odnajdziesz jakiegoś swojego znajomego. Podała dość spory stos papieru. Na nim znajdowały się przeróżne krajobrazy, martwa natura czy uczniowie z Hogwartu. Niektórzy się całowali, a jeszcze inni trzymali się za ręce. Byli też samotnicy co spacerowali na krużgankach. Każdy szczegół był dopracowany, nic nie ominięte, a twarze wydawały się jakby były żywe i miały zaraz do ciebie przemówić. - To nie jest kłopot, że tu siedzisz. Nie lubię samotności, ale nie wiem jak Ty... - napiła się herbaty i ugryzła bułkę z słonecznikiem. Oczekiwała jego oceny na temat swoich dokładnych prac.
Jeszcze na dobre nie dosiadł się do dziewczyny, a już nie mógł połapać się o co chodzi. Gadała o wszystkim. Dosłownie. I to bez jakiegoś ładu i składu. Nie łapał się w treści jej monologu. Za to już wzbudziła w nim pewne kontrowersje. Skąd ona kurwa wiedziała, że malował? Znali się skądś? Nie. Przecież sama powiedziała, że „miała przeczucie”. Mimo to uśmiechnął się na samą myśl, iż spotkał w jakiś sposób bratnią duszę. Przynajmniej pod względem zamiłowań. Tak. Dwóch artystów zawsze się znajdzie i porozumie. Zakładając, że ona rzeczywiście nią była. Ale. O czym on myślał. Przecież sam był zdania, że prawdziwym artystom jest ten człowiek, który czerpie ze swojego fachu wiele radości, wkładając przy tym całe swoje serce. - Maluje piórem? – pomyślał. No, ciekawe. On sam stosował i preferował z resztą ołówek. Tudzież pastele, no i farby oczywiście. Powoli przyswajał wypowiedzi rozmówczyni, kiedy wyciągnęła nagle swoje rysunki. Miał je sprawdzić? – Wiesz.. Chyba nie jestem kompetentną osobą.. – powiedział zakłopotany, śląc dziewczynie szeroki uśmiech. Też rysowała innych uczniów. Zatem łączyło ich więcej, niż myślał. I z tego, co wywnioskował, robiła to z ukrycia. Podobnie do niego. Zazwyczaj też bez zgody oraz nierzadko wiedzy modela. Wszystko dlatego, że były to wizerunki ludzi, którzy zapadli w jego pamięci, albo zwyczajnie ładnie w danej chwili wyglądali. - Wiesz. To jest naprawdę.. – przerwał. Akurat jego zamówienie nadeszło. Chwycił filiżankę i upił łyk ciepłego kofeinowego wywaru. – Naprawdę dobre. – skończył, popijając kawę. – Bardzo się cieszę. Jeszcze raz dziękuje. I nie, nie przepadam za samotnością. Widzisz, po prostu.. Spodobało mi się to miejsce. Natchnęło mnie do nowej pracy.– krótka wypowiedź, zajęła jednak więcej czasu, niż się tego spodziewał. Zajadał wszak swoją Muffinę. Przełknął jednak, po czym lekko podniósł swój zadek do góry, wyciągnął rękę w kierunku "gospodyni" przy tym stoliku i przedstawił, uśmiechając się.
Ona z radością wzięła jego obydwie ręce, uścisnęła je bardzo mocno i uśmiechnęła się. Jej oczy błyszczały się aż z radości bo znalazła bratnią duszę. Nie przypuszczała iż to będzie ktoś z Ravenclawu. Wiedziała doskonale iż go też kiedyś narysuje z najbliższej przyszłości, idealnie nadawał się na modela. Może on mógłby by naprawdę zostać jej takim modelem? - Mam na imię Marigold - powiedziała radośnie - Tak się cieszę, że wreszcie Cię znalazłam! Wiedziałam, że istniejesz! Moja bratnia duszo! Parę osób spojrzało w ich stronę z ciekawością o czym też tak gadają i czym są zachwyceni, jedni coś mruknęli, a inni chwilę potem wrócili do swoich spraw. - Przepraszam... Jestem po prostu zachwycona tym wszystkim, a zwłaszcza Tobą. Wcześniej już Cię widziałam, ale bałam się podejść, porozmawiać, zawsze cię otaczał wianuszek kobiet... nawet tam w Japonii... - wyszeptała - Niestety Twojego imienia nie zdążyłam zapamiętać, ale kojarzyłam Cię... dlatego byłam pewna, że istniejesz. Usiadła na swoje miejsce. Dotknęła ciepłej filiżanki z herbatą, nie zdążyła szybko całej wypić, jeszcze trochę zostało i jedna bułka. Jak jej się nie znudzi i zje to wszystko to jeszcze zamówi sobie coś słodkiego, taką miała ochotę, o.
Tak. Tak. Istnieję.. – powtórzył nieco zakłopotany. Ludzie mało go obchodzili. Swoje pomyślą i wrócą do swoich spraw. Natomiast, słowa Marigold.. On bratnią duszą. Nie, to chyba niemożliwe. On nie nadawał się do takich rzeczy. W sumie sam nie wiedział, dlaczego ma tylu przyjaciół. Bo umiał dochować tajemnicy? To chyba trochę mało, prawda? Gdy w końcu usiedli, a dziewczyna puściła jego ręce uśmiechnął się. Mało nie zalała swoich rysunków. Na szczęście niewiele brakowało, a straciliby pacjenta. A szkoda byłoby, gdyż jego zdaniem były naprawdę warte uwagi. Szczególnie te, malowane piórem. Zaintrygowały go. Słyszał coś kiedyś, że w Japonii Mangacy stosują piór do tworzenia swoich dzieł. Nawet widział kilka w sklepie w Wiosce, ale jakoś tak nie mógł się zdobyć. Bał się? Zapewne. Wolał trzymać się tego, co sprawdzone, czego jego idole. - Mną? – zarumienił się. Matko. Nigdy nie słyszał, żeby ktoś był zachwycony jego obecnością. Nie licząc rodziców, kiedy wracał do domu na święta, albo wakacje. – Proszę Cię.. jaki wianuszek? Kiedy? – spytał, popijając kawę, by ukryć swoje.. zażenowanie? Nie, to nie było dobre słowo. Po prostu. Jakoś tak. Głupio mu się zrobiło. Zawsze marzył o wianuszku kobiet. Zwłaszcza pięknych. Zwłaszcza w swojej pracowni. – Co by nie było.. – zaczął nagle. – Grunt, że w końcu się poznaliśmy – uśmiechnął się do niej, zajadając muffinę. – Ale czy jesteś pewna, że z nikim mnie nie pomyliłaś? Nie zrozum mnie źle.. ja. No nie wiem, co powiedzieć. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie nazywał. To dlatego.. – zjadł całe swoje zamówienie. I wypił kawę. Kiedy? Wstał na chwilę od stolika, przepraszając i pytając, czy aby dziewczyna nie ma ochoty na coś jeszcze. W końcu trzeba było jakoś uczcić fakt ich spotkania, prawda?
- Rozumiem Cię. Bycie artystą nie jest proste prawda? Gdy pokazujesz im swoje dzieła często zwykli czarodzieje Cię wyśmiewają... Tak... Pamiętam... Mój pierwszy rysunek zniszczył nawet ojciec, ale to było minęło. Nie chciał abym była kimś takim, ukrywam to przed nim bo nie mam innego wyboru. Nie mylę się. To ty. Jej ręka zbliżyła się do jego lewej dłoni i dotknęła ją. Chciała poczuć to ciepło drugiego artysty, była nim zafascynowana. Pasował jej także na modela, ale zastanawiała się czy się go spytać. Jednak zaryzykuje, a co. - Czy chciałbyś zostać moim prywatnym modelem? Będziemy mogli spełniać nasze pasje wszędzie... Myślę, że mój narzeczony nie będzie miał nic przeciwko temu, ewentualnie może się o tym wcale nie dowiedzieć. Pozowanie nago też wchodzi w grę - wyszczerzyła wszystkie równiutkie, białe ząbki, miała śliczne - W takim razie jak? Może chcesz jakąś zapłatę za to? Ustal, a może się dogadamy... - wyszeptała i wypiła wszystko to co zostało w filiżance.
Nie myli się to on. Właśnie poznał osobę, której był bratnią duszą. Dziwnie się z tym poczuł, ale mimo to uśmiechnął. Pamiętał, że czasem kiedy pytał mamy, jak poznali się z ojcem, to mówiła, że byli sobie przeznaczeni. Poza tym, jest jej bratnią duszą.. Czyli oni też byli sobie przeznaczeni? Roześmiał się na samą myśl. Nie, tu chodziło chyba o coś innego. Widząc minę dziewczyny, na jego niespodziewane parsknięcie przeprosił, tłumacząc się radością. A kiedy wspomniała o swoim ojcu. Posmutniał znacząco. W jak różnej znajdowali się sytuacji. Jego rodzice zawsze kibicowali mu, życzyli jak najlepiej. Z resztą to właśnie Ibrahim podsunął mu pomysł na zostanie w przyszłości architektem. Co z tego będzie? Nie wiadomo.. - Na bogów. Kim takim? – zapytał, wyraźnie rozgniewany zachowaniem ojca Mari. Co on wiedział o sztuce? Pewnie nic. Że co, że artyści mało zarabiają? Nie da się z tego wyżyć?! Cóż.. akurat w przypadku sztuk plastycznych istotnie mogło być trudno z pieniędzmi. Malarze byli w nieco gorszej sytuacji w dzisiejszych czasach, niż graficy, pisarze, poeci.. Ci zawsze mogli znaleźć robotę… Gdy usłyszał, że mógłby zostać modelem bardzo się speszył. Nie uważał się za dobry obiekt. A nago?! Już w ogóle. – Wiesz.. – zaczął, cały oblany rumieńcem. – Nie wydaje mi się, abym był dobrym modelem.. Ale jeśli chcesz, to bardzo chętnie. Co się zaś tyczy pozowania nago. Do tego kompletnie się nie nadaje. Wiesz, to ciało musi jakoś wyglądać, mieć jakieś mięśnie.. Nie mówię, że tylko modele o budowie „Dawida” – miał nadzieję, że dziewczyna zna te rzeźbę – się nadają. Tylko po prostu. Nie czułbym się komfortowo. Nie chodzi tu o Ciebie. Tylko o mnie.. – tak. Ambroge wstydził się swojego ciała. Zawsze powtarzał, że nieco ćwiczeń mu nie zaszkodzi. Niestety nie mógł się jakoś nigdy za to zabrać. Ale nie był gruby, czy coś. Przeciwnie był chudy. Wręcz za chudy.. – A twój narzeczony. Czułbym się bezpieczniej, gdyby jednak wiedział. – posłał jej uśmiech. Dopiero po chwili uświadomił sobie, co właśnie powiedziała. Miała narzeczonego?! To ile ona miała lat? – Em.. Przepraszam. Ty.. w tym wieku wiesz, kto będzie twoim mężem? – zapytał nieco zdziwiony.
Słuchała jego słów bardzo uważnie. Rozumiała go idealnie. Ona też się bała na początku nawet wszystkiego, a zwłaszcza tego, aby wyznać ukochanemu swoją, wieczną miłość. Nie myliła się co do tego, że to jest jej bratnia dusza bo w głębi serca to czuła. Ich znajomość na początku będzie oschła, zimna, a potem coraz cieplejsza, aż w końcu się zaprzyjaźnią jeżeli on będzie tego chciał. - Huan Bedau - odpowiedziała po chwili namysłu i skończyła swoje bułeczki - Taki jeden, wspaniały Puchon z magicznego świata. Po obejrzeniu wszystkich dzieł panny Griffiths wzięła je i schowała znów do torby. Schowała je tak starannie, aby się nie pogięły. Widać, że wszystko szanowała. - Rozumiem Cię doskonale, ale wiedz, że uważam iż każde ciało jest piękne. Zwłaszcza te męskie co ma niepowtarzalną odwagę w sobie i zdolne jest nawet zabić same bóstwo... - nie będzie nalegała do rozbierania nago, najwyżej wystarczy jej to co ma - Zostańmy przyjaciółmi - zaproponowała i uśmiechnęła się szczerze do niego, znów wzięła jego dłoń i mocno ścisnęła.
„Huan Bedau – wspaniały Puchon z magicznego świata”.. Że też o nim nikt nigdy nie powiedział takich rzeczy.. Na przykład „ Ambroge Friday – najwspanialszy artysta w Hogwarcie”. Nie, nie pogniewałby się.. Cóż, widać nie znalazł jeszcze swojej pierwszej fanki. Dziwił go fakt, iż dziewczyna jest już zaręczona. Przecież była w jego wieku, znaczy tak myślał, a na pewno w podobnym. Nie wiedział co miał o tym sądzić. Z jednej strony wydawało mu się to dziwne, ale z drugiej.. Piątek marzył o znalezieniu swojej drugiej połówki. Jednak, czy gdyby już się taka osoba znalazła, oświadczyłby się? Pewnie nie, lecz co on wiedział, przecież Mari mogła znać się z tym całym Huanem od dziecka. Albo pochodzić z arystokratycznej rodziny, w której te dawne tradycje nadal trwały. Życie pisze różne scenariusze, nie? - Nie, źle mnie zrozumiałaś.. Nie o to mi chodziło. Po prostu, nie wiem, czy naprawdę chciałabyś żebym pozował nago.. Wiesz, moje ciało to naprawdę nic szczególnego.. – Czemu on się jej z tego tłumaczył? Czemu w ogóle nie przemilczał prośby dziewczyny?! I czemu tak swobodnie rozmawiało mu się z nią o własnych kompleksach? Chyba faktycznie była jego „bratnią duszą”.. Z zamyślenia w zasadzie, wyrwała go Mari, sprowadzając go do na ziemie z powrotem, chwytając go za ręce. Chciała, by zostali przyjaciółmi. Kurwa, znali się jakieś… dziesięć minut? Normalnie uprzejmie wspomniałby Marigold, iż przyjaźń buduje się latami i takie tam. Teraz jednak posłał jej ciepły uśmiech. Po chwili wstał, poprosił ją by poczekała, po czym udał się w stronę kasy. Ku uciesze wszystkich w kolejce i tutejszej obsługi, wiedział dokładnie co zamówić. Wziął mały torcik czekoladowy. Po chwili wrócił, uśmiechnięty. Dziewczyna rzuciła mu pytające spojrzenie. – Trzeba jakoś to uczcić. A okazji jest bez liku. Znalazłem bratnią duszę, nową przyjaciółkę, która jest zaręczona – tak to też trzeba było uczcić. Jak się bawić to się bawić. – No i.. Zostałem dziś modelem.. – uśmiechnął się, nakładając po kawałeczku na małe talerzyki, a następnie stawiając jeden przed nią i sobą.
Nie spodziewała się tego iż mężczyzna przyniesie jej coś słodkiego. To było naprawdę urocze z jego strony, prawdziwy dżentelmen. - Dziękuję, ale nie trzeba było - uśmiechnęła się - Naprawdę to miłe z Twojej strony. Rudzielec przysunął talerzyk w swoją stronę. Zastanawiała się czy naprawdę musiała wszystko mówić Huanowi, chyba on nie chce, aby jej zabrano wolność, nie musi mu się usprawiedliwiać jak małe dziecko, ale skoro ''jej model'' tego zachciał to cóż... Musi powiedzieć. Najwyżej wytłumaczy mu w liście gdyż tak będzie lepiej. - Jesteś niezwykły tak jak ja. Nie wiedziałam, że w Hogwarcie kogoś takiego znajdę... - wyznała - Wiesz naprawdę jestem chyba samotnikiem pomimo tego całego tłumu to jakoś nie potrafię się w nim odnaleźć. Dla mnie to jest wtedy jakbym została wciągnięta przez jakąś wielką, magiczną dziurę, która bardzo powoli mnie niszczy... I bardzo rzadko z kimś rozmawiam na temat właśnie malarstwa. Większość uczniów unika tego tematu jak ognia nie wiem czy właśnie to zauważyłeś... - westchnęła - Strasznie tu gorąco. Zauważyła dziewczyna i po chwili rozpięła trzy guziczki od niebieskiego sweterka. Zjadła kawałek tortu czekoladowego, a usta delikatnie, lubieżnie oblizała. Smakowało jej. - Wyborne. Naprawdę jesteś niesamowity.
Jedz, nie gadaj – zarządził, słysząc podziękowania dziewczyny. Niech się cieszy. Normalnie poczęstowałby ją dobrym winem, dla uczczenia znajomości. Niestety, z racji obecnej sytuacji, nie miał go pod ręką.. Na kolejny komplement zarumienił się. Mało nie zakrztusił. Wszystkich tak chwaliła? Niespożyta wiara w ludzi, co? Skąd on to znał.. - Uwierz mi, nie jestem tak niezwykły, jak ci się wydaje. Co najwyżej mam trochę niespotykane zainteresowania.. Jednak nic poza tym.. – uśmiechnął się, po czym wrócił do pałaszowania swojego kawałka tortu. Wyborny. Prawie taki, jaki robiła jego mama. Z tym, że ten był lepszy, ale do tego oczywiście nie mógł się przyznać, choć tak naprawdę była to tylko kwestia doboru składników. No i jakiegoś takiego, ogólnego wizerunku.. A gdy dziewczyna rozpięła swoje guziczki, pozostał niewzruszony. Ot ciepły dzionek był, gorąco jej się zrobiło, zrozumiałe. A gdy wreszcie usiadła, Ambroge gestem wezwał do stolika kelnerkę. – Zatem, czego się napijesz? – zapytał Mari, samemu zastanawiając się, czy ma ochotę na drugą kawę? W sumie, nie zaszkodziłaby, wręcz przeciwnie. Tak. Chłopak był uzależniony od kofeiny, wręcz. A kiedy zobaczył, iż na talerzu dziewczyny nie było ani śladu po torcie, nałożył jej kolejny kawałek. Jemu samemu zostało raczej mniej niż więcej.
- Nie mogę już. Proszę zjedz za mnie, a pić tez nie mam ochoty. Dziękuję, ale nie. Naprawdę nie mogła. Była już dosłownie zapchana od środka i wiedziała, że już nic nie przełknie. Nie zje nawet kolacji tylko gdy wróci to szybki prysznic i pójdzie spać. - Jeżeli chcesz to ja mogę pierwsza pozować. Obojętnie czy z ubraniem czy bez, nie boję się niczego. - powiedziała. W sumie zawsze chciała zobaczyć jak to jest gdy człowiek ogląda Twoje ciało, a potem uwiecznia je na obrazie. Wydawało się jej to fascynujące, nadzwyczajne, po prostu inne. Żałowała jedynie iż Huan jej nigdy nie narysuje, za tego powodu jest jej przykro, ale i kiedyś ona będzie rysowała portery swojej przyszłe rodziny wtedy będzie nade wszystko szczęśliwa. - To kiedy się umawiamy na pierwsze malowanie? Nie mogę się doczekać... to jest fascynujące - powiedziała. Naprawdę chciała to zrobić. Już sobie powoli będzie wyobrażać jak on będzie ją malować... Będzie to niezwykłe, zapamięta to do końca swojego życia.
Okej, w takim razie… - zaczął, przenosząc na chwilę uwagę na śliczną kelnerkę. – białą kawę poproszę – złożył te zamówienie, posyłając jej zalotny uśmiech. Jednak widząc minę swojej bratniej duszy wyraźnie zniesmaczonej jego zachowaniem, wbił wzrok w stolik, jakby na znak przeprosin. No co? On nie miał narzeczonego, albo narzeczonej?! A więc, wciąż był jeszcze w grze. Ale wracając do dziewczyny.. Jej śmiała propozycja. Śmiała? To chyba trochę za mało powiedziane, obawiam się. W każdym razie, jej propozycja. Mogłaby mu zapolować? No, w sumie, czemu nie? Ale nago.. ? Zaczął jej się przyglądać. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się malować kobiecego ciała.. z tego ujęcia. Tego „innego” ujęcia.. Nieco był tym faktem zakłopotany. – Wiesz.. Ty nie masz oporów. Ale nie wiem, jak na to zareaguje twój narzeczony? – No bo on sam byłby kurwa chyba zszedł na zawał, gdyby się dowiedział, że ktoś taki jak Friday maluje jego ukochaną. Zważywszy, iż Ambroge doskonale wiedział, co Friday robił z modelkami, gdy te pozowały ubrane. Strach pomyśleć, co też by było, gdyby dziewczyna rozebrała się.. Nie! Przecież nic by nie było! Mieli zostać przyjaciółmi, tak? A poza tym.. No, nawet jeśli była ładna, to przecież zaręczona. Inna sprawa, że na pewno nie chciałaby wdać się w „bliższą znajomość” z kimś, komu właśnie zaproponowała przyjaźń. No, a Elsie? Ej.. miała dziewczyna czym oddychać.. - A kiedy chcesz? – skontrował pytanie – Ale co ważniejsze gdzie? Przecież. Jeśli już mamy się już rozebrać.. – tak. Podjął decyzję. Właśnie w tym momencie ją o tym poinformował – to nie możemy tego zrobić w plenerze. Chyba, że prawo zmieniło się pod moją nieuwagę.. – posłał jej ciepły i serdeczny uśmiech. Nie mógł uwierzyć w to, że zgodziła się rozebrać przed kimś, kogo ledwie znała, tylko po to by ten ją namalował. Zaczynał tracić wiarę w swój profesjonalizm..
Widąc zrezygnowanie na twarzy młodego mężczyzny panna Griffiths trochę posmutniała. W takim razie strach nad nim zwyciężył, widać, że bał się Huana co na to powie, ale przecież on nic by mu nie zrobił,no, ale nigdy nie wiadomo. Zrozumiała iż panu Friday był potrzebny czas, jej także. Nie wiedzieć czemu poczuła się dziwnie gdy gapił się na tą kelnerkę, chciała, aby się na nią cały czas patrzył. Zaraz! Co ona wygaduje? Może on ma kogoś, a ona też ma. To nie wchodzi w grę, po co to wszystko? Co ona tak naprawdę robi? - Przepraszam jeżeli przeze mnie czujesz się źle - wreszcie się odezwała - Będę pozować w specjalnych swoich szatach. Myślę, że to będzie dobre rozwiązanie. Nie zmieniaj swojej decyzji przez wzgląd na moje chore ambicje. Z czasem się to wszystko zmieni, Am...- jęknęła - Ambroge... Jednak ona zwyciężyła. Bawiła się z jego uczuciami może tak wyglądać, ale tak naprawdę nie było. Nie chciała nikogo zranić. Nie była złą, wredną, perfidną suką tylko wychowaną, dojrzałą kobietą. Chciała, aby on to zauważył i docenił. I w tej chwili poczuła dziwne ''szarpnięcie'' w sercu. - Ty wybierz miejsce, zapłacimy i teleportujemy się.
Nie, nie czuje się źle. Spokojnie.. – uśmiechnął się ciepło, szczerze i serdecznie. Ujął jej rękę, spojrzał w oczy i wrócił do swojej wypowiedzi – Chodziło mi o to, że nie możemy ani Ty, a ni ja pozować nago w plenerze. Rozumiesz? Chyba, że chcemy mieć problemy w szkole.. – dodał. Mówił bardzo spokojnie. I bardzo mądrze. O dziwo! - I nie zmieniam decyzji. Chodzi mi o to, że po prostu powinniśmy to zrobić w jakimś bardziej „ustronnym” – zaakcentował to słowo – miejscu. – cały czas trzymał jej dłoń, tym razem oburącz, tak jak ona wcześniej jego. Nie wiedzieć czemu, ale osobowość dziewczyny jakoś mu się podobała. W ogóle cała jej postać. Miała może osiemnaście, dziewiętnaście lat. Znała swojego przyszłego męża. Wiedziała, że chce z nim spędzić życie. Nazywa obcą osobę, swoją bratnią duszą. No i gdzieś go już kiedyś widziała, ale bała się do niego podejść. No i ta niespotykana propozycja pozowania nago. Tylko czemu on się, na Merlina, zgodził?! - Co do miejsca.. Mieszkasz może sama? W Londynie, albo tutaj w Hogsmaede? Bo ja właśnie jestem na kupnie i nie bardzo mam warunki.. – spytał. To ostatnie dodał od niechcenia. Najchętniej bardzo chętnie zacząłby malowanie. Nawet dziś. Problemem pozostawało lokum..