Przepiękny park znajdujący się w samym centrum Alei Amortencji, dzięki czemu każdy z mieszkańców ma do niego blisko. Jest dosyć duży, porośnięty bujną roślinnością, która jest magiczna - drzewa nigdy nie gubią liści, a jedynie zmieniają barwę jesienią, kwiaty zaś i krzewy nigdy nie więdną. Znajdują się tutaj ławki oraz magiczne lampiony oświetlające park nocą. W samiuteńkim jego sercu jest niewielki most, na którym lubią przebywać zakochani. Plotki głoszą, iż to w tym miejscu Harry Potter oświadczył się niegdyś Ginny Weasley. Czy to prawda? Nie wiadomo. Czemu Rubeusa Hagrida? Można tu czasem dojrzeć naprawdę niezwykłe stworzenia...
Była świadoma szufladkowania względem swojej osoby, jednak przyzwyczajenie i wygoda sprawiały, że drobna ślizgonka nic z tym nie robiła. Raz, że miała święty spokój, a większość uczniów odczuwała przed nią swego rodzaju strach, gwarantując posłuch i szacunek — a dwa — nie zamierzała się więcej angażować w relacje towarzyskie, bo niestety, ale wychodziła na nich tragicznie. Miała ważniejsze sprawy, a przynajmniej tak sobie wmawiała podczas długich konsternacji na temat przyszłości, a raczej najlepszej z dróg, którą mogłaby w jej stronę pójść. Nie była jednak potworem, wciąż gdzieś wewnątrz kryła się ta optymistyczna, pełna energii i chęci do zabawy dziewczyna, która nie mogła zareagować inaczej na zaistniałą sytuację, niż śmiechem. W pewnej chwili nawet nie wiedziała, czy zabawniejsze było oberwanie śnieżką po tylu latach, czy może wyraz twarzy bruneta, zakrawający nieco o filmowe zdziwienie z nutą przerażenia. Wciąż chichrając się, przyjęła jego pomoc i złapała mocno za dłoń bruneta, wstając z chodnika. Przyglądając mu się z uśmiechem, otrzepała płaszcz i dostrzegła, jak duża dzieli ich różnica wzrostu — aż głowę musiała zadzierać, by dostrzec schowane w cieniu grzywki błyszczące od śmiechu oczy. Na jego słowa — dość wulgarne, kiwnęła głową. - Sama przyznałabym sobie ze dwadzieścia punktów, gdybym mogła! -zgodziła się, pozbywając się resztek śniegu z rajstop, podczas gdy gryfon zaczął zbierać jej zakupy. Uśmiechnęła się raz jeszcze pod nosem, zabierając się zaraz do tego, aby mu pomóc.- Ah tak? A myślałam, że to taki zimowy flirt! Nie dziwie się, mało jest dziewczyn o naturalnie rudych włosach, a do tego mam wzrost drugoklasistki, więc.. Nie mogę Cię winić. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, dorzucając do torby jedno z nowych piór, które kupiła. Wzięła od niego sprawunki, dziękując kiwnięciem głowy i już myślała, że na tym ich rozmowa się skończy, kiedy zaproponował rewanż. - Masz rację, należy wielkoludzie. Z Twoimi gabarytami to nawet ktoś o mojej 'sile' trafi. -odparła, puszczając mu oczko. Rozejrzała się, stwierdzając z zadowoleniem, że w tej alejce są sami i nie braknie im śniegu, nie trafią też przypadkowego czarodzieja. - Położę tylko rzeczy, a Ty szykuj się na spektakularną porażkę! A tak właściwie, to jestem Nessa. Rzuciła jeszcze w jego stronę, przedstawiając się i podchodząc do sąsiedniej ławki, gdzie położyła mokre od śniegu rzeczy. Zakasała rękawy, wyjmując z kieszeni czarne rękawiczki i nakładając je na dłonie, odszukała go spojrzeniem. Znów się zaśmiała na jego gotowość, wywracając teatralnie oczyma i schylając się po śnieg. - Uważaj, o co prosisz, bo się jeszcze spełni! W pozornie niewinnym tonie kryła się nuta złośliwości, a rudzielec ubił pokaźną śnieżkę, która zaraz poleciała w jego stronę. A potem jeszcze jedna — nawet nie wiedziała, czy trafia, jednak miała taką nadzieję. Małe gabaryty pozwalały jej żwawo zmieniać położenie, aby uniknąć kolejnego uderzenia tyłkiem o ziemię. Skryła się więc nieco za ławką, obserwując go uważnie, przygotowując kolejną kulę ze śniegu. Niczym dziecko, całkiem oddała się zimowej przyjemności.
Słysząc jej słowa o zimowym flircie, zaśmiał się jeszcze bardziej, bo w końcu tak często bywali z Fillinem w pubach, próbując podrywać dziewczęta, a jakoś nigdy nie pomyśleli, że zimą zamiast np. zwyczajnie je zagadywać tudzież ratować z opresji w postaci towarzyszącego im natrętnego ghula, mogli po prostu atakować je śnieżkami. Niezawodny sposób na to, żeby dosłownie powalić kobietę na ziemię. - A wiesz, na to nie wpadłem – przyznał, ubawiony, i dodał, udając powagę: - Ale skoro już wspomniałaś… Myślisz, że to skuteczna taktyka? Czujesz się na tyle ogłuszona tym ciosem śnieżką, żeby moje szanse znacząco wzrosły czy następnym razem mam wziąć większy zamach? Wysłuchał z ulgą, jak dziewczyna przyznaje, że naprawdę nie chowa urazy za tą fatalną pomyłkę i najwyraźniej nie ma zamiaru w nic okropnego go transmutować ani się awanturować, ba, nawet sama żartowała ze swojego mało imponującego wzrostu (poprawił ją jeszcze mimochodem, że nie jest tak źle, że spokojnie załapałaby się do trzeciej klasy, bo właśnie do tej uczęszczała pomylona z Nessą siostra); był coraz bardziej zaintrygowany tym, jak zupełnie inna i sympatyczniejsza, niż myślał, okazała się być. I w dodatku prawie tak bojowa jak on, no proszę! - Chuja mi zrobisz, jestem zwinny. I gibki – oznajmił, chociaż wcale tak nie było i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pod względem gabarytów jest na przegranej pozycji; postanowił jednak zdać się na swoje wprawne oko i cel pałkarza i na tej podstawie oszacował, że ma całkiem spore szanse, o ile uda mu się zachować równowagę na śliskiej nawierzchni. – Boyd – odparł, odpuszczając sobie ceregiele typu „miło cię poznać” i takie tam, bo chciał się już naparzać śnieżkami, a nie tracić czas na grzeczności; zanim zaczęli, pospieszył jeszcze do ławki po drugiej stronie alejki, by tam pozostawić porzucony wcześniej na śniegu słoik z przekąskami dla ghula, o którym na chwilę zupełnie zapomniał. - Nie gadaj tyle, tylko pokaż, co potrafisz! – zawołał, słysząc kolejną przechwałkę, a gdy tylko skończył mówić, oberwał niemalże dwoma kulkami naraz. Nie zwlekając ani chwili, sam zaczął przygotowywać swoje pociski, które równie szybko i sprawnie poszybowały w stronę czającej się za ławką Nessy. Gdyby ktoś mu rano tego samego dnia powiedział, że za parę godzin będzie się tak pysznie bawił w towarzystwie mało przyjemnej prefekt naczelnej ze Slytherinu, stwierdziłby, że owa osoba majaczy, bo to niemożliwe. Zabawa była jednak naprawdę przednia, a jego wewnętrzny dzieciak, będący fanatykiem takich prostych rozrywek, cieszył się niezmiernie; walka, choć zażarta i oficjalnie na śmierć i życie była okraszona wesołymi uśmiechami i raz po raz salwami śmiechu, kiedy któreś z nich oberwało prosto w twarz albo wywinęło wyjątkowo brawurowego orła. Mimo dobrej kondycji, zmęczył się porządnie tą gonitwą i zgrzał tak, że jego szalik wylądował niedbale rzucony na oparciu jednej z ławek. Nie mogli rozstrzygnąć, kto prowadzi, a Nessa była równie zacięta co on i nie zamierzała odpuszczać; postanowił zatem, że sam zarządzi o wyniku, który w jego mniemaniu był równy. Nie zważając na konwenanse, w ramach ostatecznego starcia, które miało z pierdolnięciem zakończyć pojedynek, szybko dogonił dziewczynę i, korzystając z tego, że niczego się nie spodziewała, porwał z ziemi, odnosząc wrażenie, że jest chyba lżejsza niż jego miotła quidditchowa, by oczywiście zaraz wrzucić ją w pobliską gargantuiczną zaspę. Żeby jednak było sprawiedliwie, sam ze sobą zrobił to samo i hyc! wylądował obok niej w śniegu. - OGŁASZAM REMIS – oznajmił, usiłując złapać oddech po tej szalonej gonitwie i zaśmiewaniu się do rozpuku, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem - I pomyśleć, że zawsze mi się wydawało, że jesteś pindą, a z ciebie taka spoko dziewczyna – palnął, w ogóle nie przemyślawszy tego, jak owe słowa mogą zostać odebrane; ale mówił je z szerokim uśmiechem, sugerującym, że to szczery, choć niefortunnie ujęty, komplement.
Przyjaźniła się z Filinem, ale nie miała pojęcia, że on tak blisko trzyma się z tajemniczym, wysokim gryfonem. Sama przed sobą musiała przyznać, że chłopak był właścicielem niezwykle zaraźliwego uśmiechu, niemalże prowokując do śmiania się. Pomimo komizmu całej sytuacji, był dla niej miłym zaskoczeniem od tego, co prezentowali są chłopaki z Hogwartu na co dzień. Wielu zdawało się wierzyć, że liczy się tylko dominacja oraz patrzenie z góry, a śmiech nie ma już żadnego znaczenia. Uśmiechnęła się triumfalnie, zaraz jednak wzruszając ramionami ze skromnością, łapiąc swoim spojrzenie to należące do chłopaka. - Nie musisz mi dziękować za ten cudowny pomysł! -odparła, grając w jego grę i nawet uniosła dłoń, przykładając palec do ust. Wyglądała, jakby bardzo głęboko się nad czymś zastanawiała. Wbiła nawet ślepia w jedną z tutejszych, wielkich zasp śniegu powstałych poprzez odpady i odśnieżanie alejek. - Wiesz, gdyby nie to, że trafiłeś prosto w nos i się wywaliłam, to nawet bym się z Tobą umówiła. Przy następnej próbie celuj w ramiona czy nogi, a może będziesz miał rozgrzewające spotkanie wieczorem! Zakończyła pewnym siebie głosem, kiwając jeszcze dodatkowo głową na potwierdzenie swoich słów. Miała sporo dystansu do siebie, więc robienie awantury z tego powodu lub obronne zamienienie go w fotel nie miało sensu. Swoją drogą, musiał mieć w tej formie naprawdę imponujące oparcie. Uśmiechnęła się w podziękowaniu nieco ironicznie, w gruncie rzeczy jednak traktując klasę wyżej, jak komplement. Cały czas dziwiło ją zaskoczenie wymalowane na buzi chłopaka, jednak nie skomentowała tego na głos. Miała aż tak złą opinię, nudną? Prychnęła, przyjmując wyzwanie, ignorując jego niebanalne słownictwo. - Ohohoho, ktoś Tu jest nazbyt pewny siebie i chyba dawno nie patrzył w lustro! Jesteś niczym tarcza z rozrysowanymi polami do trafiania na szczudłach! -zauważyła pewnie, lustrując go wzrokiem z zaczepnym, wciąż rozbawionym uśmiechem. Nie mówiła oczywiście tego złośliwie. Zostawiła rzeczy, Boyd — bo tak się przedstawił — zrobił to samo i już obydwoje byli gotowi do prawdziwej bitwy, od której zależeć miały dalsze losy ich godności. Cóż, Nessa trochę swojej z tym upadkiem na tyłek straciła, ale kto by się przejmował szczegółami? Formowanie kulek szło jej zgrabnie, podobnie jak celowanie — najgorzej było z siłą uderzenia, bo sporo śnieżek nawet do niego nie dolatywało. Jednocześnie sama musiała uważać, bo przypuścił atak i był znacznie szybszy, niż sądziła. Kolejne płatki śniegu z pocisków przylepiały się jej do czarnego materiału płaszcz, a ona, biegając jak dziecko i próbując go trafiać, śmiała się jak dziecko. Już nawet nie liczyła, ile razy się spektakularnie wywalił i jak mocno miała mokre nogi. Poczuła niepokój, gdy szalik został na ławce, a on niczym łapiący złodzieja gliniarz, ruszył jej stronę. Czując, jak nagle odrywa się od ziemi, stłumiła pisk i śmiech, które mieszały się ze sobą, machając rękoma i próbując złapać się jego ręki, aby powstrzymać ten straszny zamiar, który miał. Pojawił się w jej głowie, gdy tylko dostrzegła przed sobą zaspę. Zacisnęła powieki, lecąc i zaraz poczuła zimno i wilgoć. Upadek jednak wcale nie bolał, śnieg to złagodził. Wybuchnęła znów śmiechem, nabierając śniegu w dłoń, a gdy tylko wylądował obok, uniosła się na rękach i nachyliła nad nim, patrząc mu w oczy, aby następnie z błogim uśmiechem, wetrzeć mu biały puch w buzię. - Ty paskudny kanciarzu! Co to za wykorzystywanie wzrostu i robienie ze mnie kafla? -rzuciła z udawanym uprzedzeniem, co jednak średnio jej wyszło. Zbyt dobrze się bawiła, za mocno chciało się jej śmiać.- Masz szczęście, że jesteś honorowy, bo musiałbyś ponieść straszliwą karę za to, Boyd. Dodała jeszcze zaczepnie, wciąż nad nim pochylona i uśmiechnęła się niewinnie, aby zaraz podnieść się do pozycji siedzącej i rozejrzeć dookoła. Zrobili niezły bałagan. - Niech będzie remis. - zgodziła się, również łapiąc oddech. Zgarnęła wilgotne, proste już włosy na plecy, zerkając w jego stronę, widocznie zaintrygowana jego słowami. Co właściwie miało znaczyć to, że była pindą? Wpatrywała się w niego nieco zdezorientowana, wyjątkowo z góry, bo gryfon wciąż leżał wygodnie w miękkiej zaspie, odpoczywając po małej wojnie. - Okey, to dziwny komplement i na to nie wyrwiesz dziewczyny. Co to znaczy w ogóle, że niby pindą? Przerwała na chwilę, mrugając chwilę po tym, jak to słowo wyszło z jej ust. Brzmiało dziwnie i nienaturalnie. Zaraz jednak pokręciła głową, wzruszając delikatnie ramionami i sugerując mu, że nic się nie stało. Nie była zła, raczej do tego przyzwyczajona. Ludzie zawsze oceniali ją z góry, głównie przez pryzmat dobrych ocen i odznaki prefekta. - To normalne, przywykłam. Wiesz.. Dzięki. Ty też jesteś spoko tak właściwie. Masz te swoje unikalne metody i słowa. Kontynuowała jeszcze z uśmiechem, wstając i otrzepując się ze śniegu. Robiło się coraz później, a temperatura spadała. Wyciągnęła więc dłoń w jego stronę, podobnie jak on wcześniej. - No chodź, bo się przeziębisz, a musimy jeszcze postawić śnieżną twierdzę albo bałwana, żeby uczcić bitwę pod starym klonem!
Błogi uśmiech Nessy wrzuconej w zaspę przez sekundę zupełnie uśpiły jego czujność i utwierdziły w przekonaniu, że walka dobiegła końca; zupełnie nie wziął pod uwagę tego, że to tylko sprytna zmyłka ze strony dziewczyny, i ze zaraz zostanie cały wysmarowany śniegiem. Powstrzymał się przed odruchowym wykrzyknięciem kolejnego szpetnego słowa, których to zasób miał przecież bogaty, i zamiast tego dołączył do jej wesołego śmiechu. No, musiał przyznać, mimo wszystko należało mu się, a przeciwniczka doskonale wykorzystała jego chwilę nieuwagi na zemstę. I groźbę! - Straszliwą karę? – powtórzył końcówkę jej wypowiedzi, trochę zaciekawiony, cóż takiego mogłaby mu zaproponować w tej kwestii, bo jej zaczepny ton bynajmniej nie brzmiał groźnie, raczej zachęcająco – Odjęłabyś mi punkty, transmutowała w chusteczkę do nosa czy masz jakieś gorsze sposoby na karanie wybitnych złoczyńców? – wyszczerzył się, bo o ile na początku faktycznie miał takie obawy, tak teraz był już przekonany, że ze strony pani Prefekt Naczelnej nic takiego mu nie grozi (chyba.) i liczył na to, że teraz wykaże się ona kreatywnością i zaskoczy go po raz kolejny. Tymczasem po reakcji Nessy na próbę komplementu zorientował się, że próbując wyrazić dla niej uznanie, palnął gafę, bo rzeczywiście, dobór słownictwa po raz kolejny nie był najwyższych lotów. Palnął się otwartą dłonią w czoło, wyrażając tym samym dezaprobatę dla tego, co sobą reprezentuje, a słysząc jej złotą radę, zaśmiał się. - Dobrze, nie nazywać dziewczyn pindami i nie celować śnieżkami w twarz, chyba zacznę sobie notować, podaj pióro – oznajmił, siląc się na powagę – Czuję, że z twoimi poradami matrymonialnymi to w kolejnym roku stanę na ślubnym kobiercu. Dziękuję – dodał żartobliwie, a jak już przestał sobie imaginować absurdalną wizję wchodzenia z kimś w związek, to rzeczywiście spoważniał i postanowił jej wyjaśnić, że nie miał złych intencji, traktując ją tak niewybrednym określeniem. - Miałem na myśli, że tak z boku stwarzasz mniej pozytywne wrażenie niż e… w bezpośredniej rozmowie – wydusił w końcu, lawirując między słowami tak, by unikać takich wyrażeń jak „myślałem że jesteś wredna” albo „miałem cię za sztywniarę”, bo tym razem z grubsza przemyślał wypowiedź. Wyszło mu to chyba całkiem zgrabnie, bo rozmówczyni odwdzięczyła się, chwaląc jego UNIKALNE poczynania. - Bardzo dyplomatycznie ujęte, dzięki – skomentował, a gdy już oboje zgodnie uznali, że wszyscy tu zgromadzeni należą do spoko osób, Boyd postanowił wstać i skorzystał z wyciągniętej w pomocnym geście dłoni Nessy, choć nie polegał całkowicie na jej sile podczas podnoszenia się z zaspy, bo gdyby tak było, pewnie runęliby oboje z powrotem w śnieg. Przyklasnął z entuzjazmem na jej propozycję kontynuowania śnieżnej imprezy, bo naprawdę nie miał ochoty jeszcze wracać, mimo tego, że miał całkiem przyjemną perspektywę spędzenia wieczoru. - Budujemy pomnik zwycięzców bitwy – zarządził tonem Kierownika Projektu, otrzepując się pobieżnie ze śniegu – Ja twój, a ty mój, w skali 1:1 – dodał, śmiejąc się złowieszczo, bo tak sprytnie wmanewrował Nessę w większą robotę, co było jego małą zemstą za śnieg na całej twarzy; nie czekając na jej (dez)aprobatę, od razu zabrał się do pracy, nie marnując ani chwili, bo choć uturlanie półtora metra bałwana nie powinno stanowić dużego problemu, to już doklejenie mu charakterystycznej, płomiennoczerwonej czupryny ze śniegu mogło mu zająć więcej czasu, wszak mistrzem transmutacji nie był, a bardzo chciał, by zaprezentowany przez niego bałwan POSĄG był imponujący i lepszy niż ten w wykonaniu panny Lanceley. Nie żeby oficjalnie odbywał się tu teraz jakiś konkurs, ale wiecie, jak się jest stereotypowym Gryfonem, to każda okazja jest dobra, żeby wygrać, nawet jak nie ma żadnej rywalizacji.
To zawsze działało. Ludzie tak łatwo tracili czujność przez uśmiech, wpadali w pułapkę, często bez wyjścia, brnąć w relacje. One lubiły się intensywnie rozwijać. Też taka była, zanim doszła do wniosku, że każde spotkanie z człowiekiem jest przypadkowe i należy je rozsądnie dawkować. Zabawa na śniegu z gryfonem dawała jej jednak trochę optymizmu. Naprawdę było fajnie, krzyki w głowie chociaż na chwilę zostały zagłuszone. A jak cudownie smakowała satysfakcja nachyleni się nad wielkoludem, odcięcia go burzą rudych od świata i potraktowanie jego twarzy śniegiem. Spodziewała się nawet jakiegoś komentarza w iście Boydowym stylu, jednak zdawał się dzielnie to znosić. Parsknęła śmiechem na widok jego miny, kręcąc delikatnie głową. - Po co lepić bałwana, jak Ty wyglądasz teraz jak śniegowy olbrzym? Zobacz, jaka oszczędność czasu! -zauważyła optymistycznie, odsuwając się po chwili i siadając, aby zgarnąć miedziane kosmyki na plecy. Odetchnęła, wciąż z rozbawieniem na buzi, zatrzymując spojrzenie gdzieś na wprost siebie. Zrobiła całkiem poważną minę, taką w stylu złego prefekta i kiwnęła głową, kątem oka zerkając w stronę chłopaka. - Straszną. Gorszą, niż możesz sobie wyobrazić! Punkty czy zostanie chusteczką to niewiele, także uważaj. Zakończyła ciszej, unosząc brwi w akcie ostrzeżenia przed prawdziwym niebezpieczeństwem, po czym uśmiechnęła się niewinnie, jak gdyby nigdy nic. Nie mogła zdradzać swoich wszystkich kart, ale ludzie mogli widzieć, że ostatnio była bardziej natrętna i nachalna z regulaminem, niż wcześniej. Zupełnie, jakby korzystając z odznaki, pozbywała się stresu. Był naprawdę dziwnym chłopakiem, którego języka i zachowania nie potrafiła jeszcze zrozumieć. Indywidualizm był teraz jednak w cenie. - Tak, zapamiętaj. A pióra zostały na ławce, nie chce mi się. Nie martw się, mogę wysłać Ci przypomnienie sową. -odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, bo przecież była pomocnym rudzielcem. Prawda była jednak taka, że Nessa miała żałosne doświadczenie w związkach i w nawiązywaniu zdrowych relacji damsko-męskich, a teraz już w ogóle jakichkolwiek. Tak bardzo wierzyła, że widzą się i rozmawiają pierwszy, ostatni raz. Stąd też pozwalała sobie na odrobinę swobody. - Pamiętaj, że chcę zaproszenie. Zaznaczyła z uniesioną brwią, nie mogąc sobie jednak Boyda i jego wszystkich pind i innych, dziwnych zwrotów wyobrazić przed ołtarzem z jakąś elegancką czarownicą. Milczała, gdy zaczął mówić. W skupieniu go obserwowała, kiwając głową. Wcale nie była zła. - Dlatego jestem naczelnym. Respekt, mają się bać podobno. - westchnęła z uśmiechem, przyzwyczajona do mało pochlebnych opinii na swój temat. Zwłaszcza że ona wcale tych konwersacji nie chciała ostatnio nawiązywać.- Mam nadzieję, że nie powiesz nikomu, że jest inaczej! Niech to będzie nasz sekret. Dodała pośpiesznie, wbijając mu karmelowe ślepia prosto w twarz, aby odszukać jego oczu. Wystarczyła jej odrobina zapewnienia, aby uzyskać spokój i brak myśli o jakiś natrętnych idiotach. Kiwnęła głową, przyjmując jego podziękowania za swoją obiektywną i konstruktywną opinię. Naprawdę tak sądziła, Lance praktycznie nigdy nie kłamała. Skorzystał z pomocy, chociaż wcale jej nie potrzebował. Z jej brakami w centymetrach i mięśniach najpewniej poturlaliby się dalej w zaspę, ginąc gdzieś w białym puchu, a i tak już byli przemoknięci. Zacisnęła szczelniej płaszcz, czując chłód wdzierający się przez wilgotne rajstopy na nogach. To jednak nie miało jej powstrzymać, zwłaszcza przez okazany entuzjazm gryfona. Cieszył się jak dziecko. Prychnęła z oburzeniem na jego słowa, pokazując palcem w jego stronę. - To nie fair! Jestem dużo mniejsza i łatwiej mnie zbudować! -zauważyła, marszcząc na chwilę nos i brwi. Zaraz jednak bezradnie rozłożyła ręce, odprowadzając go wzrokiem. Jak mogła mu odmówić? Oparła dłoń na biodrze, rozglądając się, zastanawiając się, czy może zwyczajnie machnąć różdżką. Nie była dobra w lepieniu ze śniegu, dłońmi tego w jej rodzinie chyba nigdy nie robiono, okazjonalnie za dzieciaka bawiła się z Dearami. Dochodząc do wniosku, że nie da rady odzwierciedlić go jeden do jednego, dała się ponieść wizji artystycznej. Kucnęła pod klonem, gromadząc śnieg i tworząc coś na wzór tajemniczego stworzenia magicznego lub zwierzęcia, uśmiechając się z zadowoleniem pod nosem. Liczyła się sztuka! - A gdybyś tak miał uszy, to jakie.. - mówiła cicho pod nosem, zerkając w jego stronę z zainteresowaniem, cały czas rękoma mieszając w śniegu. Czy przypominał jej może pingwina, czy miśka koalę? A może był niczym jakaś odmiana kota? To był naprawdę trudny wybór! Ślizgonka zacisnęła usta, przyglądając się swojemu nabierającemu kształtów, dziełu. Wybrała Alpakę lub lamę, ciężko było stwierdzić.
Zaśmiał się po jej odpowiedzi i wymuszeniu zaproszenia na przyszłą, wyimaginowaną na razie, ceremonię, i pokiwał głową, robiąc zupełnie poważną minę. - Oczywiście. Będziesz gościem honorowym, a jak jakaś pinda za bardzo się wystroi i przyćmi mi pannę młodą, to jej transmutujesz kieckę na worek po ziemniakach, dobra? – zaproponował konspiracyjnym tonem. Jemu to było wszystko jedno, jak kto wyglądał, ale jako posiadacz licznej rodziny i częsty bywalec na takich uroczystościach z doświadczenia wiedział, że niestosowny strój któregoś z gości może wywołać prawdziwy skandal i sprawić, że wszystkie rozemocjonowane ciotki i podpici wujkowie będą dysputować tylko o tym, że jakaś małpa ubrała się na biało albo za bardzo świeci cyckami, co strasznie go irytowało, dlatego znalazł właśnie genialne rozwiązanie jak tego uniknąć na swojej własnej imprezie. - Spoko, będę każdemu opowiadał, jak z ciebie groźna wiedźma – zapewnił z mrugnięciem oka, przypieczętowując ich układ uściskiem dłoni. Jeśli tylko Nessie zależało na zachowaniu mniej przyjaznego wizerunku, to nie ma sprawy, mimo tego że nawet gdy robiła poważną minę prefekta-służbisty, zdolnego do obcinania palców niesfornym uczniom, w jego oczach była już tylko miłą koleżanką, biegającą ze śmiechem po śniegu z zaróżowionymi policzkami. Zabawne, jak szybko można zmienić o kimś zdanie, bo przecież jeszcze kilka godzin temu myślał o niej zgoła co innego i byłby skłonny bez wahania uwierzyć w to, że rzeczywiście jest nieprzyjemna. Nie wiedział co prawda na ile jego nowe wrażenie o dziewczynie było adekwatne: może bardzo, może wcale, może to wredna pinda była złudzeniem, a może to przyjemniejsze oblicze stanowiło maskę. Za krótko się przecież znali, by mógł to dobrze ocenić, nie wiedział też, czy to spotkanie to tylko jeden przypadkowy incydent i skończą kiwając sobie na powitanie, gdy będą mijać się na korytarzach, czy może to początek pięknej, acz nietypowej przyjaźni. Nigdy nie wiadomo, dlatego też nie ma co za dużo rozmyślać, trzeba wracać do zabawy! - Życie nie jest fair, Nessa! – odparł w odpowiedzi na jej oburzenie z podziału ról, który zarządził; słowa może i były trochę gorzkie, ale mówił je dziarskim tonem, bo zdążył się już z tym przykrym faktem pogodzić, więc taka refleksja nie zrobiła na nim dużego wrażenia. Pracował nad swoim bałwanem w pocie czoła i to, co dał radę, ulepił ręcznie, resztę zaś usiłował stuningowac zaklęciami, co niestety było dość tragiczne w skutkach i mimo najszczerszych chęci, gdy już skończył, jego śnieżna rzeźba panny Lanceley przypominała bardziej postać z mugolskiego filmu Laleczka Chucky, który widział kiedyś u jednego z niemagicznych kuzynów. Poddał się w końcu, stwierdziwszy, że już nic lepszego nie stworzy i zaciekawiony podszedł do towarzyszki, by przyjrzeć się jej dziełu. Wybrała nietypowe, kreatywne rozwiązanie, które oczywiście wzbudziło tylko jeszcze większą wesołość. - Ej, sama jesteś lama! – zawołał z udawanym oburzeniem i dał jej kumpelskiego kuksańca, pilnując, żeby potraktować ją przy tym jeszcze delikatniej niż Fillina, który przy niej był przecież olbrzymem – Zaczaruj ją, żeby pluła ludzi śniegiem, a potem skoczymy do Felix Felicis, dobra? Odkupię ci piwo za tą rozlaną kawę. Nessa przystała na jego propozycję, a że zaczynało się robić coraz ciemniej i zimniej, bo słońce już znikało za horyzontem, niezwłocznie zaczęli się zbierać do opuszczenia parku; zgarnęli swoje manatki rozłożone na ławkach, poprawili kurtki i szaliki, po czym ruszyli dziarskim krokiem w stronę pubu.
/zt x2
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie było tak źle jak się spodziewał. Wyczerpał chyba ilość narzekań, jęczeń i żalu nad sobą, teraz zwyczajnie przyjmując taktykę szerokiego łuku, ilekroć tylko temat schodził na uczucia, związki, Finna, Makaroniarza albo w ogóle Szwecji, zaklęć, gitary, brakującego szalika czy zegarka, a nawet niesłodzonej kawy lub transmutacji. Tak - tematów tabu było dużo, ale systematycznie bronił się przed nimi, budując wokół siebie złudne wrażenie stabilności, spokoju i szczęścia. Bo, na Władcę Kajzerek, naprawdę wydawało mu się, że gdzieś w tej swobodzie, wypełnianych sumienie obowiązkach, niezobowiązujących zbliżeniach i wolnych wieczorach odnalazł w swej pełnej, puchoniej naiwności szczęście, nie myśląc o tym, jak błyskawicznie to złudne wrażenie potrafił zburzyć chociażby Needle, zaledwie kilkoma odpowiednio dobranymi słowami i silniejszymi pchnięciami. I co innego, jeżeli nie kompletny spokój, czuł teraz? Mogąc swobodnie rozchodzić spięte od wielogodzinnej pracy mięśnie, z błekitnym dymem rozkosznie łaskoczącym płuca, każdym krokiem zmniejszając dystans dzielący go od miękkiego łóżka, wykorzystując ten spacer jako trening kontrolowania negatywnych myśli, by powstrzymać je przed napływaniem ilekroć tylko zostanie sam. Ścisnął w dłoni papierową torebkę z resztkami nasion i okruszków, które poodpadały ze sprzedanych kajzerek i oparł się przedramionami o barierkę mostu, przechylając się, by spojrzeć w granatową od panującego półmroku taflę rzeczki. Zaciągnął się głęboko i obrócił dłoń, pozwalając jadalnemu konfetti wysypać się z torby, naiwnie wierząc, że jakieś wodne zwierzątka w końcu je odnajdą i będę mogły się pożywić.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wieczorny spacer po Hogsmeade nie był niczym niezwykłym dla Cassiusa. Kiedy słońce gasło, budziły się stare przyzwyczajenia. Potrzeba ruchu, niezaspokojona podczas zimowych wspinaczek i nieustannych starć na polu o nazwie Harlow wymagała interwencji. Kimże on był, aby opierać się jej zbyt długo? Wyruszył więc nie tyle na przechadzkę, a na trening. Ubierając się bardzo nie jak on, czuł się jednak w stu procentach sobą. Luźne dresy trzymały mu się na biodrach wyłącznie dzięki mocno zawiązanej gumce. Na górze miał cienką koszulkę z oddychającego materiału i rozpiętą, czarną bluzę z pionowymi odblaskami, z pewnością dzieło jakiegoś mugola. Czarodzieje zwykle takowych nie potrzebowali. Swansea jednak nigdy nie zwracał uwagi na to jak bardzo szlamowaty jest jego ubiór, co zawsze dziwiło Charliego. Miał kilka zwyczajów, które pielęgnował w sobie niezwykle zaciekle, a jednym z nich było ubieranie się u zaprzyjaźnionych sprzedających w mugolskiej części Londynu. Drugim, wieczorne bieganie. Wskaźnik na jego zegarku już dawno sygnalizował zgubienie tempa, ale Swansea jedynie wyciszał go zaklęciem. Po niemalże półtorej godziny nieustannego truchtania przez lasy był już wilgotny od potu i nieomal czuł jak drżą mu łydki. Zaniedbał się przez wizyty za granicą, alkoholizm i papierosy. Oddychał ciężko, więc maszerował leniwie, zapinając w końcu bluzę i zaczesując w tył wilgotne włosy. Prostym czarem odświeżył się szybko, aby nie śmierdzieć jakby umarł i zmartwychwstał. Na co najmniej pół godziny miał swój smród z głowy. Zdąży dojść do łazienek w Hogwarcie zanim ponownie odczuje konsekwencję dbania o formę. Zanim jednak zawrócił w stronę domu czy szkoły, napatoczył się na jakiegoś chłopaka wysypującego okruszki. Jednak nie to zwróciło jego uwagę. Wpatrzył się w długi, cienki przedmiot, który ściskał wargami. Podszedł do Skylera jeszcze zanim poznał, że to on. - Pożycz fajkę. - Zażądał, ale wcale nie „żądającym tonem”. Po prostu zgubił gdzieś grzecznościowe „proszę”, chociaż jego ton ewidentnie wskazywał, że poprosić zamierzał. Nie wyglądał jednak dziś jak ktoś, kto ma ochotę się spierać. Czy Schuester zamierzał to uszanować? Cholera wie, Swansea nie znał go na tyle dobrze, aby jakkolwiek móc przewidywać jego reakcje. Znał za to swoje własne. Kiedy już zobaczył papierosa to musiał zapalić, zwłaszcza teraz.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Z szelestem zgniótł w dłoni papierową torbę, właściwie czysto odruchowo wciskając ją do kieszeni kurtki i zaraz uwolnioną dłonią złapał za papierosa, by strzepnąć z niego popiół, by po chwili znów móc uspokajać się miękkością filtra między wargami, przyjemnie znajomą niebieską mgłą i nikotyną leniwie krążącą po ciele. Palił powoli, oszczędnie, napawając się każdym zaciągnięciem, zupełnie jakby wypalał właśnie najdroższe zioło świata, a nie zwykłe Błękitne Gryfy. Ktoś, komu zawsze brakuje galeonów na nową paczkę, liczy każdy wdech. I gdy tylko jego głowa wykręciła się w bok, by unieść wzrok z sylwetki na oczy, których wyrazistość trudno było zignorować, przemknęło mu przez myśl, że ten Swansea nigdy tego nie zrozumie. Wyprostował się odruchowo, by instynktownie zniwelować chociaż trochę różnicę wzrostu i przebiegł spojrzeniem po wilgotnych kosmykach. - To ostatni - skłamał z zaskakującą samego siebie naturalnością, choć nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, by powody same zaczęły się piętrzyć, choć nie potrafiły przybrać konkretnych argumentów, a jedynie nakładały się na jakiś dziwaczny kolaż imion, podświadomych lęków, niewypowiedzianych żali i zazdrości. A jego samego w tym wszystkim nawet nigdy nie było. Wiecznie nieobecny Swansea, a jednak tyle nitek prowadziło właśnie do niego. I tylko jedna jedyna nitka, opatrzona imieniem Elaine, rozbudziła w nim puchoński odruch, który nie pozwalał mu odmówić Cassiusowi pomocy w jakiejkolwiek formie, głośno przypominając sumieniu, że ten przecież nigdy nic mu nie zrobił. Nie może go obwiniać za to, że zwyczajnie był od niego lepszy. Wtedy musiałby skreślić prawie każdego w Hogwarcie. Trwając jednak w swoim kłamstwie, sięgnął dłonią do ust, zaciągając się po raz ostatni i wydychając dym nosem wyprostował rękę, celując do połowy wypalonym papierosem w pierś Ślizgona. - Ale pożyczam - mruknął, odchylając się w tył, by oprzeć się o barierkę, mimowolnie prezentując jeden ze swoich wyuczonych uśmiechów, gdy uniósł brew w oczekiwaniu czy szlachetny Swansea zniży się do dzielenia się jednym Gryfem z pospólstwem.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Ściągnął wargi, ewidentnie niezadowolony z zaserwowanej odpowiedzi. Nawet nie dlatego, że faktycznie mogłoby mu tego papierosa zabraknąć, z tym jakoś miał sobie poradzić, a jakby z pewnym niepozytywnym podziwem dla tego, że ktoś kto kiedykolwiek wpadł w nałóg faktycznie mógłby doprowadzić się do tego stanu, w którym nie miał przy sobie więcej. Nawet Swansea, który starał się ograniczyć palenie zwykle nosił przy sobie co najmniej dwie paczki, bardzo dobrze znając swoje możliwości, gdy był wkurzony czy przygnębiony. Nie do końca panował jeszcze nad „zapalaniem” emocji. Teraz jednak to był zwykły głód nikotyny, a Skyler był po prostu pierwszą osobą, która mu się napatoczyła. Byłby w stanie nawet mu zapłacić za resztkę paczki, no cokolwiek, byleby tylko móc się zaciągnąć, zamiast wdychać drażniący dym, ulatniający się z wypalonego do połowy Błękitnego Gryfa. Zabawne jednak było to jak ich myśli wpadły nagle na ten sam tor. Zaoferowano mu podzielenie się papierosem akurat w tym momencie, w którym przez myśl mu przemknęło to, aby po prostu samemu go sobie wziąć. Na dwa buchy, nic więcej, ale i nie mniej. Potrzeba zagarnięcia dla siebie coraz to więcej i mocniej była w nim tak głęboko zakorzeniona, że nikt pewnie nie zdziwiłby się jakby bez pytania wziął i po prostu sobie poszedł. Czy miał zaskoczyć Skylera swoją reakcją? Szczerze mówiąc i cytując „w dupie to miał”. Nie miał z nim jakichś wyjątkowych, ciepłych ani w żadnym stopniu ważnych relacji, aby się tym chociaż w najmniejszym stopniu przejmować. Czy by mu podziękował czy wyzwał od najgorszych, na nim samym nie zrobiłoby to pewnie najmniejszego wrażenia. Wyciągnął jednak rękę przed siebie, bo oto dokładnie dostał to, czego chciał, żądał i potrzebował. Nawet nie dotykając dłoni Sky’a przejął od niego papierosa i wsunął go pomiędzy blade od zimna wargi. Zaciągając się zmrużył wyraźnie oczy, dokładnie tak jak przystało na palacza, którego potrzeba ściskała w dołku już ponad wszelką miarę. Potem ponownie zassał trujący dym w płuca, nim po raz kolejny wyprostował bladą dłoń, oddając mu Błękitnego Gryfa. - Dzięki - odezwał się, przecząc tym samym wszelkim pogłoskom na temat tego, że ten Swansea nie potrafił się nigdy zachować. Dusił w sobie dym tak długo jak tylko mógł. Potem wypuścił go powoli, nieomal wyraźnie uspokojony tym drobnym gestem oraz odrobiną nikotyny. Zamiast jednak pójść dalej, oparł dłoń o barierkę obok Puchona, obrzucając jego sylwetkę uważnym spojrzeniem ciemnych w półmroku oczu. - Ciężki dzień? - Zapytał, nie powstrzymując kącikowego uśmiechu, który wpełzł mu na twarz. Widać, że nie tylko chciało mu się palić. Pogadać też najwyraźniej chciał.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie był wcale zbyt bystry, domysły nie były jego mocną stroną, a nawet gdy już się na nie porywał, to zazwyczaj trafiał zdecydowanie zbyt daleko od celu. Musiał brak inteligencji nadrabiać wiedzą przez obserwację, więc i teraz przesuwał wzrokiem po załamaniach jego skóry przy mrużących się oczach, by zaraz po układzie warg mimowolnie wyliczyć dwa pożyczone wdechy, choć pogodził się z myślą, że odda mu ich znacznie więcej. Nieświadomie w tym swoim oparciu o barierkę ściągał łopatki w tył, prostując się niczym walczący o swoją pozycję młody kogucik, nie mogąc wyzbyć się drażniącego wspomnienia Ezry, porównującego ich ze sobą, jakby sama świadomość bycia "po" ćwierćolbrzymie i tak nie stresowała go wtedy wystarczająco. Wyciągnął dłoń, by nieco zaskoczony przejąć z powrotem papierosa, robiąc to ze zdecydowanie mniejszym wyczuciem i gracją, prawie wytrącając Gryfa na ziemię, po czym, by ukryć zakłopotanie tym faktem, od razu wsunął go między wargi i zaciągnął się płytko, chcąc po prostu zakryć twarz dymem. Zmarnowany raz. - Dzień. Miesiąc. Rok. Życie - wyliczył powoli, nieco niewyraźnie przez trzymanego w ustach papierosa i uśmiechnął się gorzko, zaraz ukrywając to za kolejnym, tym razem dużo głębszym zaciągnięciem się, przypominając sobie słowa Diny. Małostkowa pizda. Tak, zdecydowanie tak właśnie się poczuł, wywlekając na wierzch swoje rozmemłanie, zamiast jakoś standardowo odpowiedzieć na ten smalltalk, którego powodu zaistnienia nie za bardzo rozumiał. I oczywiście, że idąc ścieżką hipokryzji, zaszufladkował go już zupełnie i założył, że jakieś intencje musi w tym mieć. W końcu nie mieli powodu do rozmowy, nie mieli wspólnych tematów, łączących i relacji, poza tym, że kilku Swansea miało mniejszą lub większą rolę w jego życiu. On nie miał przecież żadnej w ich. Chyba, że można by w to wliczyć stworzenie i rozprzestrzenianie plotki o rzekomym homoseksualizmie Elijaha. Przesunął językiem po wnętrzu policzka, namyślając się nad tym, że też powinien jakoś wykorzystać tę rozmowę na swoją korzyść, więc odchrząknął, w próbie pozbycia się i tak zadomowionej już w jego głosie chrypki. - Czy... - urwał, prawie w tej samej chwili, w której oderwał od ust filtr i zastukał nim w dolną wargę, jakby miało to przyspieszyć poszukiwaniu odpowiednich słów. - Pewnie nie kojarzysz, by Celest coś o mnie mówiła? - rzucił ostrożnie, zbyt równomiernym tonem, by uznać to za pytanie, a jednak zbyt niepewnie, by miało nim nie być, jednocześnie palcami wolnej dłoni oplatając jeden z prętów mostu, za swoimi plecami. - Próbowałem ją przeprosić ciastami, ale mi nie wyszło. Chyba dlatego, że nawet nie wiem za co - doprecyzował, chcąc wyraźnie nakreślić jakiego charakteru informacji zwrotnej oczekuje, naiwnie zakładając, że skoro Cassius czegoś od niego chce, to udzieli mu jakiejś pomocnej odpowiedzi. A na pewno czegoś chciał. Bo po co w innym wypadku miałby marnować tak czas, prawda?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Skyler powinien spodziewać się reakcji Cassiusa. Poznanie się na tej powierzchownej części jego osobowości nie było przecież takie trudne, skoro z pełną świadomością konsekwencji objaśniał zawsze każdemu jaki jest. A nietaktowny i samolubny to tylko wierzchołek na górze lodowej jego rozlicznych wad, które równoważyły zalety znane wyłącznie nielicznym. Uśmiechnął się więc ponownie, tym razem szczerzej, nie pozostawiając nawet pola manewru co do jego obecnego podejścia do Sky’a. Potrafiłby przeskoczyć nad tym co działo się między nim, Finnem, a Diną, gdyby po drodze nie miał okazji poznać treści niektórych listów, jakie między sobą wymieniali i prawdę mówiąc, wcale nie przeszła mu szczera ochota na strzelenie go za każde złe słowo prosto w ryj. Póki co był jednak zaskakująco spokojny, chociaż ironia aż wypływała mu uszami. - Bardzo mi przykro - odpowiedział, czując jak jego palce mimowolnie zwijają się w pięść. Dla niepoznaki oparł tę rękę o swoje biodro, wsuwając kciuk za gumkę dresów. Szykował się do poruszenia jakiegoś tematu, kiedy słowa Skylera kompletnie wybiły mu je z głowy. Nie powstrzymał reakcji swojego ciała. Jego brwi natychmiast zbiegły się ze sobą z niechęcią, kiedy śmiał wspomnieć o Caelestine. - Nie schlebiaj sobie - odparł i nawet jego szczęka przy tym zesztywniała, gdy gniew ponownie rozniecił w nim niewielkie ognisko, do którego odtąd będzie musiał miarowo dorzucać drew. Nie wyjaśniał tego dalej. Co to w ogóle było za pytanie? Powinna mu o nim mówić? Za kogo on siebie miał, skoro sądził, że znalazł sobie w myślach jego siostry jakiekolwiek miejsce? - Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że już nigdy nie będę musiał usłyszeć o tobie z czyichkolwiek ust. - Dodał, zbliżając się o jeszcze jeden mały krok i wyciągając dłoń, aby położyć ją na jego barku. Ścisnął go pomiędzy palcami zdecydowanie zbyt mocno, aby móc chociaż udawać, że nie zrobił tego wyłącznie po to, aby sprawić mu ból. Miał w tym jeszcze jedną ukrytą intencję. Starając się złapać z nim kontakt wzrokowy, wsunął pomiędzy nich odrobinę hipnotycznego czaru. Pod jego wpływem jego błękitne tęczówki zdawały się otrzymać kompletnie nowe, drugie dno. Zatopiwszy się w jego głębi, wydawały się wręcz wirować w półmroku, gdy koncentrował intensywne spojrzenie na twarzy Puchona. - Powiedz mi, jak to jest być tak samolubnym? Jak to jest z pełną świadomością odpuszczać sobie kogoś, dla kogo było się całym życiem? I jeszcze, kurwa, móc po tym spojrzeć w lustro?! - Uniósł głos, wręcz warcząc na niego tymi słowami, gdy wreszcie szarpnął go za ramię, aby spleść palce na materiale okrywającym jego klatkę piersiową. Pociągnął go w górę, jednocześnie wpychając jego plecy w barierkę na moście.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zacisnął palce mocniej na metalowym pręcie, krzywiąc się mimowolnie od usłyszanych słów. Przesunął językiem po tylnych zębach, zastanawiając się czy powinien to w jakikolwiek sposób skomentować, czy to już wymagało odpyskowania? Zdecydowanie nie brzmiało zbyt miło, ale czy faktycznie miał siłę zawalczyć o jakieś swoje poczucie godności i to zwłaszcza w sytuacji, gdy zabierał je właśnie Cassius Swansea, który potrafił robić to nawet przez pośrednictwo innych? Zresztą... czy nie miał racji? To Caelestine łaskawie zaprosiła go na spotkanie i wtedy był czas, by się zgodzić. Schlebiał sobie myśląc, że może jej zaproponować to samo, po tym jak jej odmówił. Ale najwidoczniej nie był nawet godny tego, by osobiście chciała dla siebie od niego ciasto, zamiast tego chcąc jedno dla swojego brata. A teraz dostał wyraźny sygnał, że nawet jeśli mu je przekazała, to bez żadnego choćby słowa o piekarzu. Tyle był dla niej wart, że zerwanie z nim znajomości przyszło jej z taką łatwością, jak wyrwanie kartki ze szkicownika. Tak samo jak dla Finna. - Hm? - mruknął zdezorientowany, zresztą niezbyt też inteligentnie podnosząc wzrok na Ślizgona, nie za bardzo rozumiejąc z czyich ust mógł słyszeć cokolwiek, co go dotyczyło, skoro właśnie ukrócił jego nadzieję, że Celest cokolwiek mu o nim powiedziała. Zmarszczył brwi, odruchowo poruszając barkiem w celu niezbyt udanej próby subtelnego wyswobodzenia się z uścisku i puścił nagrzany ciepłem ciała metal, by zamknąć palce wokół Ślizgońskiego nadgarstka. Liczył, że jakikolwiek napór tego gestu da wyraźny znak, że nie jest mu z tym komfortowo i gdyby nie barierka za plecami, to z pewnością zrobiłby krok w tył, choć chyba wszyscy w Hogwarcie zdążyli już zauważyć, że od dotyku nie stroni. Zapewne ktoś by mu powiedział, że mógł się tego spodziewać, a po wrześniowym spotkaniu z Neirinem powinien też stronić od włóczenia się po parkach po zmroku, a jednak.. nie spodziewał się, zwyczajnie nie potrafiąc ogarnąć swoim umysłem jak można tak gwałtownie poddawać się złości. Tym bardziej złości, której powodu sam nie dostrzegał. Dlatego też w pierwszej chwili skulił się w sobie, nie mogąc oderwać wzroku od intensywnego spojrzenia, nie potrafiąc wyrwać się z tej sytuacji, czując jak ta psychiczna niemoc obezwładnia i ciało. - Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą, gubiąc gdzieś chaotycznie niedopalonego papierosa, by w czystym instynkcie oprzeć rękę na jego barku w próbie odsunięcia go od siebie - Nigdy nim dla nikogo nie byłem - wyrzucił, nawet nie podnosząc głosu, gdzieś pomiędzy chęcią skłamania a zadania pytania, a jednak wybierając tłumaczenie, choć sam jakiegoś potrzebował. - Kurwa, Cassius - warknął wyjątkowo, bardziej ze strachu, niż faktycznej złości, gdy zaciskające się przy klatce palce boleśnie przywołały wspomnienie, jak podobna scena potoczyła się dalej i tylko ból wżynającej się w plecy barierki trzymał go wciąż myślami przy ciśniętych w jego stronę pytaniach. Oczywiście, że nie wiedział o co pyta, dopiero prowadzony za rękę przez poczucie winy wpadł w pierwszej kolejności na Finna i zaraz szarpnął się w poczuciu, że Ślizgon nie ma prawa o tym wiedzieć. A już na pewno nie ma prawa go oceniać, burzyć przez miesiąc skrupulatnie układanych myśli. Ledwie przecież zalał fundamenty, a znów ktoś próbuje wydeptać w nich ścieżkę buciorami. Spiął się, ściągając w irytacji brwi, naiwnie kierowany wspomnieniem Diny u jego boku, by potwierdzić w sobie te wersję, gotów skłamać jakkolwiek, byle tylko wypuścił go z tej niewygodnej pozycji pytań, a jednak usta same rozchylały się już same, gotowe do dalszych słów. - Co niby miałem zrobić? Spędzić noc na jego wycieraczce? - podjął, pierwszy raz pozwalając, by złość zbierana na Finna, na siebie, na Dinę, w końcu znalazła ujście, w końcu przestając żałośnie odciągać jego ręce od siebie, a wręcz prowokacyjnie wyprostował się, by ten napór się zwiększył, jakby chciał pokazać, że nie robi to na nim wrażenia. - Jestem samolubny bo co? Bo nie poleciałem za nim do Szwecji? Bo rzuciłem się odreagować na innych? Że śmiem być szczęśliwy, gdy on... - urwał, dopiero tą nieco za głośną wyliczanką zdając sobie sprawę, że tak, naprawdę czuję się przez to wszystko winny, więc tors zapadł mu się z bolesnego braku tchu i zaraz wykrzywił się, zamykając całą pogardę do samego siebie w tym jednym grymasie. - I co Ciebie to w ogóle obchodzi? - warknął, próbując zakryć panicznie przyspieszający oddech gwałtowniejszą próbą odepchnięcia Swansea od siebie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie potrafił odczytywać skruchy. Jeżeli życie nauczyło go jakiegokolwiek rozumienia ludzkich emocji, to z pewnością zapomniało pouczyć go na temat tych, które brały się ze słabości ciała oraz umysłu. Nie poznałby bólu u Skylera nawet wówczas, gdyby ten odpowiadał mu tak, jak chciałby żeby to zrobił - przyznając się do tego, że zawalił na ostatniej prostej. Poznałby, że robi mu krzywdę pewnie dopiero wtedy, gdyby zobaczył na jego twarzy łzy, ale czy to w jakikolwiek sposób mogłoby go zatrzymać? Schuester nie był dla niego nikim ważnym. Odkąd zaś dość powierzchownie poznał jego udział w życiu Finna poczuł, że może go oceniać. Taki był, po prostu. Wydając wyrok na jego życie sądził, że ma do tego niezaprzeczalne prawo, bo sam zaczął poznawać czym jest przywiązanie oraz jak smakuje pierwsze realne uczucie. Dlatego słysząc tak okropne w odbiorze słowa zaciskał mocno zęby, wpychając jego plecy w barierkę jeszcze mocniej. Wypełniała go ślepa furia, szepcząca mu do ucha, że krzywda jest jedynym wyjściem z sytuacji. Skrzywdził Fina, należała mu się równowartość tego bólu. Problem jednak był taki, że ze Swansea byłby zwyczajnie beznadziejny kat. Rozdający kary przewyższające wielokrotnie wartość przewinienia, dociskający świadomie do samej granicy, niszczący wszystko to, czego się dotknął. Zasługiwałby bardziej na miano egzekutora, ale nie potrafił nad tym panować. Po tym jakiego Garda zastał w jego dymiącym domu oraz po beztroskich, pozbawionych skruchy listach jakie czytał potrafił przekonać siebie, że to jest wyjście, którego potrzebuje, aby zapomnieć. Zapomnieć o szoku na twarzy Szweda oraz o pasji w jakiej się wtedy znajdował. - Czy ty o nic nigdy nie walczysz? Kiedy grunt ci się pali, spierdalasz jak panienka. - Warknął, zbliżając twarz do jego twarzy i kompletnie nie czując, że Skyler próbuje chwytać go za ręce i odpychać. Napędzony ślepą wściekłością potrafił to ignorować z doskonałym skutkiem zwłaszcza, że teraz bardzo powstrzymywał się przed popchnięciem go jeszcze bardziej i wypchnięciem za barierkę. Skrupuły przyjdą później, tak samo było z Diną. Nie zrozumiał co się stało, kiedy złamał jej palec. Potrzebował kilku minut, żeby pojąć, że zrobił jej krzywdę i podobnie byłoby teraz. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że to, o co oskarża Sky’a to tak naprawdę odbicie jego pojmowania samego siebie, a przynajmniej w pewnym zakresie. On również nie walczył o uczucie, ale w jego przypadku te uczucia zawsze zagłuszane były przez inne. Nie rozumiał, że jest zdolny do czegoś więcej, nie znał tych emocji. Tego strachu, że druga osoba osiągnie kraniec wytrzymałości i odejdzie, zostawiając cię z pustką w trzewiach. To to tak bardzo go drażniło. Kiedy on zrozumiał co się z nim dzieje, przestał uciekać, zaakceptował to. Wypowiedział na głos słowo na „k”, które - jak sądził - zabiłoby go, gdyby Harlow nim wzgardziła. Dlatego mając tylko szczątki informacji, gardził Schuesterem aż po sam nieboskłon. - Buduj szczęście, ty pierdolony egoisto. W końcu co cię obchodzi ktoś, kto nie potrafi sobie poradzić ze swoimi problemami. Zamknij oczy, pasożytuj. Zniszcz kolejnego, który cię pokocha. - W jego oczach lśniło najprawdziwsze szaleństwo. Do tej pory jednak był w stanie warczeć na niego i trzymać go za materiał ubrania bez dalszych konsekwencji. Kiedy jednak jego kręgosłup się wyprostował, rąbiąc w Swansea dumą (jak sądził), osiągnął swój limit. Puścił jego ubranie. Kompletnie nagle, pozwalając jego stopom uderzyć o ziemię, ale tylko po to, aby w odpowiedzi móc wziąć zamach. Zwijając palce w pięść, skupił cios w okolicach jego nosa chcąc po prostu go rozbić, zmyć mu z twarzy ten fałszywy grymas. - Nie mów mi co ma mnie obchodzić - odpowiedział, łapiąc go ponownie za ubranie, aby szarpnąć nim w bok, a potem od siebie odepchnąć. Nie baczył na to czy go tym przewróci, ale włożył w to zdecydowanie zbyt dużo siły, aby podświadomie na to nie liczyć. Można jedynie mieć nadzieję, że w odpowiedzi nie sięgnie po różdżkę. Brakowało mu bardzo niewiele, aby wreszcie nauczyć się jak rzuca się crucio.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Skrzywił się, sam nie do końca wiedząc czy z bólu wciskania w barierkę czy raczej z narastającego ucisku za mostkiem, który przecież zdawał się opuścić go już na dobre, a teraz wracał nawoływany przez Swansea, by na powrót zwinąć się w kłębek w czekającym na niego legowisku. Instynktownie cofnął głowę w tył, by chociaż odrobinę zwiększyć dystans między ich twarzami, w popłochu uciekając w bok wzrokiem, nie mogąc znieść na sobie tego oskarżycielskiego spojrzenia. Usta zadrgały mu do kolejnych słów, ale tylko pokręcił głową nie potrafiąc zdobyć się na jakąkolwiek wypowiedź, nie chcąc wcale słyszeć odpowiedzi. Tak samo jak nie chciał jej od Diny, ale też nie chciał jej wcale od Flory ani od kogokolwiek innego, kto byłby w swojej opinii stronniczy. Listy od Finna go uspokajały, pozwalały poczuć, że problem był gdzieś pomiędzy i wcale nie chodziło o to, że to on sam wszystko koncertowo zjebał. Przecież walczył. Zawsze walczył, póki było o co, a teraz wyraźnie usłyszał, że nie ma. Że nie będzie. Że go nigdy nie pokocha i najwyraźniej nie zasługiwał nawet na rozmowę, bo Finn podjął decyzję za ich obu. Mógł przecież walczyć, kochać go bez wzajemności kolejne miesiące, może nawet lata, ale jaki to by miało sens, gdy zabrano mu nawet najmniejszą nadzieję? I co Swansea mógł o tym wiedzieć? Ściągnął brwi i pokręcił głową, szukając w niej słów, by spróbować chociaż wyjaśnić, że to nie on jest tym, którego Finn kocha(ł?). To nie on go zostawił, dał pogrążyć się problemom i zniszczył go zupełnie, pozostawiającego niezdolnego do życia. To Marlow, jebany promyczek radości. Pierdolony, niczego nieświadomy Makaroniarz. - To nie jest... - zaczął w końcu, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, zdziwiony nagłym wycofaniem się Ślizgona, z opóźnieniem rozumiejąc, że odzyskanie gruntu pod nogami, wcale nie oznaczało poprawy jego sytuacji. Drgnął tylko niespokojnie, w próbie spóźnionej ucieczki, ale nic wcale nie było jak na filmach. Czas wcale nie zwolnił, a pięść Cassiusa nie zatopiła się gładko w jego twarzy z płaskim dźwiękiem uderzenia, lecz odbiła się z trzaskiem tak krótkim i ulotnym jak sekunda tego zdarzenia. Zawiesił się gdzieś w tej chwili, nie mogąc powrócić do pełnego wymiaru rzeczywistości, przez moment tkwiąc w tępym bólu, który nie był zupełnie wart nawet jęku, a jednak nie wiedział czy tamować dłonią słoną wilgoć z oczu, czy jednak zająć się gęstą, lepką słodyczą. Zamroczony wsparł się łokciem o barierkę mostku, odruchowo prychnięciem wypuszczając rozgrzane powietrze z ust, by przegonić ściekające tam metaliczne krople i mruknął coś niezrozumiale w próbie nakreślenia jakichś słów uspokojenia, w efekcie chyba jedynie powtarzając dwukrotnie imię Ślizgona. Naiwnie myślał, że oto dostał już to, na co sobie zasłużył za ostatni tydzień swojej beztroski i przymknął oczy, chcąc przyspieszyć dojście do siebie, zupełnie nie spodziewając się nadchodzącego szarpnięcia. Nie tylko nie był gotów na żaden stawienie oporu, ale nawet na najmniejszą choćby próbę złapania równowagi bez oparcia, więc nogi odmówiły mu posłuszeństwa już przy pierwszym kroku, by przy drugim opaść tyłem twardo na ziemię. Dopiero teraz serce zabiło mu panicznie, zbyt silnie przypominając o układzie sił, z poprzedniego starcia tego typu i instynktownie wyciągnął dłoń w jego stronę, jakby ten gest faktycznie miał go zatrzymać w miejscu i uniemożliwić zgniecenie go jak robala. - Poczekaj - jęknął niewyraźnie, pochylając głowę w bok, by ciężkie, ciemne krople odznaczył się na szarości przejścia, przestając ginąć w ślizgońskich barwach szalika. -Poczekaj - powtórzył, głosem drżącym nieco od błagalnej nuty, czując, że myśli rozpadają mu się przy każdej próbie złożenia ich w logiczny ciąg.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Cassius nic już nie był w stanie złożyć do kupy. Jego myśli przypominały w tym momencie nurt rzeki. Obmywając krawędzie jego percepcji, szarpały wściekle tym, co powinien uważać za właściwe i zmieniały to w coś kompletnie innego. Bezpłciowo wymiętego i poddanego nieludzkiemu dzieleniu na części. Nie rzucał już nawet monetą, aby wybrać półświadomie jedną z dwóch wersji podsuwanych mu przez podświadomość. Teraz został mu już tylko instynkt. To on nakazał mu powalić go na łopatki. To on również podszepnął mu, że tak, będzie świetnie, jeżeli dołączy do Skylera na ziemi. Opadł na kolana, wpadając na niego okrakiem i przygważdżając go do ziemi, jakby brali udział w jakichś pokręconych zapasach, a Cassius, chociaż stosunkowo szczupły, był na tyle wysoki, aby nie ważyć tyle co przeciętny kogut, a może nieco więcej. Para jaką miał, gdy się wściekał chyba również była wystarczająca, aby rozdawać hojnie ból, pot i łzy. Nie słyszał jego jęków, po prostu uderzał, lecz nie zawsze w twarz. Rąbał w ramiona oraz klatkę piersiową, chcąc boleśnie stłuc mu obojczyki, ale oczywiście, że i nie ominął łuku brwiowego czy krzywizn wyznaczanych przez linię jego warg. Chciał je roztrzaskać, jak dwa dojrzałe owoce i wkrótce tego dokonał. Krew zalała mu pięści, a smród strachu wymieszał się z nią w najostrzejszy rodzaj perfum bitewnych, jaka od wieków wpędzała mężczyzn w szał. Jakby był na rauszu. Zacisnął palce na jego ubraniu i pociągnął go do siebie tylko po to by zaraz opuścić go na ziemię, pomagając mu w tym całym ciężarem własnego ciała i nie patrzył na nic. Nie zauważał czy jest przytomny, jak bardzo krwawi czy może się osłania. To po prostu się działo, jakby zepchnąć maleńką śnieżkę z samego szczytu góry. U jej podnóża była już po prostu lawiną. Skóra na jego dłoniach także wreszcie puściła, dając żywy przykład tego, że nawet Swansea są tylko zwykłymi ludźmi i nie jadają na srebrnych talerzach. Tak samo czerwona i równie wartko płynąca krew wsiąkała chętnie w materiał jego bluzy. Zatrzymał się, biorąc porządny wdech i orientując się, że do tej pory dychał spazmatycznie pomiędzy jednym ciosem, a następnym. Kompletnie nie słyszał kroków za swoimi plecami. Chciał wziąć kolejny zamach, wspierając go tym razem ruchem całego tułowia. Uderzenie jednak nie dosięgło celu.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Pobiegać. Kiedy się biega to się myśli, ale tak naprawdę się nie myśli. Biec tak długo i tak szybko, żeby w mięśniach zamieszkał ogień, a potem? Potem biec jeszcze dłużej. Z językiem na brodzie, płuca palacza ciągnąć za sobą jak dwa ścierwa na sznurku - wypadł z domu jak szaleniec, gnany wspomnieniem koszmarnych snów, które towarzyszyły mu w nocy czuł ich lepką obecność cały dzień, próbował się ich pozbyć szermierką, gotowaniem, próbował zasnąć i niczego nie śnić, aż w końcu na skraju wyczerpania psychicznego włożył dresy i puścił się truchtem po ulicach Doliny Godryka. Skręciwszy w alejki parku Rubeusa nie spodziewał się w sumie niczego, ale gdyby coś mu świtało jako wieczorna przygoda podczas joggingu na pewno nie przyszłoby mu do głowy, że zobaczy uliczną bójkę. Zwolnił nawet kroku, zapalony fan zapasów, by popatrzeć kto wygrywa, kto przegrywa, wodze fantazji puścić i zgadywać czy to walka kochanków, czy zazdrosnych amantów, o co się biją, o pieniądze? Honor? Miłość? Przeszedłszy do marszu zrównał się z betonową trasą mostu i niczym zaskoczony czymś kuriozalnym psiak, przekrzywił głowę marszcząc brwi. Zdawało mu się bowiem, że znał tego wymoczka i ten dresik też mu wyglądał znajomo. W całym rozmachu machania łapami i głuchych stęknięć przyozdobionych feerią tańczących, czerwonych kropelek dodanie jednego do drugiego zajęło mu tyle, co skrzesanie iskry o kamień. Wyskoczył przez barierkę rzucając się w stronę kotłującej się dwójki, choć trudno to było nazywać walką, Cassius dominował biedaka, z którego robiła się bardziej papka niż puchon (choć oba zaczynają się na "p" i są zasadniczo wyrazami bliskoznacznymi). Miał to szczęście, czy nieszczęście napierdalać się z tym chudym szatanem dla rozrywki, a choć gabarytowo przerastał Cassiusa o dobrych kilka kilogramów, to jednak nawet dla niego - chłopca, który bił się o przetrwanie od małego bejbika - Swansea, który wpadł do swojej czerwonej strefy stanowił wyzwanie. Nie posilił się więc nawet na jakiś okrzyk, który zazwyczaj poleca się by wykonać rozdzielając szczepione w walce psy by je rozproszyć z transu bojowego. Złapał ślizgona pod pachy i szarpnięciem poderwał z ziemi odciągając od jęczącego i osłaniającego nieporadnie człowieka, z którego zrobił sobie worek treningowy. Nie umiał jednoznacznie rozpoznać twarzy ofiary, upstrzonej we krwi niczym obraz Pollock'a. - Swansea, kurwa. - strząchnął przyjacielem chcąc, by ten się ocknął z tego szaleństwa, w które się na pewno niechcący ześlizgnął, a upewniwszy się, że ten już się nie wyrywa by dopełnić swego dzieła, zew krwi człowieka pierwotnego, puścił go i spojrzał mu w oczy kontrolnie. Potem podszedł do obitego człowieka i ukucnął przyglądając się rozległości obrażeń- No. Na kwaśne jabłko. - rzeczowa ocena specjalisty. Podniósł wzrok na Cassa.- I co teraz, zakopać zwłoki? - na szczęście ofiara wydała z siebie wtedy charczący krwią wydech, co zasugerowało, że jednak to jeszcze człowiek-aua, a nie zwłoki.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
"Porozmawiajmy" To było słowo, którego szukał, próbując wybudzić się z szoku pierwszego uderzenia i właśnie jego kształt został zmyty z puchonich warg pięścią kolejnego ciosu, przypieczętowany ciężarem Ślizgona dociskającego go do ziemi. W pierwszej chwili zawrzała w nim fala złości, wybuchając soczystym przekleństwem, gdy ręce odruchowo spróbowały zamknąć w palcach pięści, nadgarstki, przedramiona czy łokcie kata, a w efekcie nie robiąc nic, tylko uginając się pod siłą zamachnięć, pozwalając pokrywać twarz kawałek po kawałku, jakby Swansea obrał sobie za cel naznaczyć pulsującym bólem każdy skrawek jego ciała. Pierwsze uderzenia czuł wyraźnie, równie wyraźnie protestując, walcząc o wolność ze skutecznością motyla zamkniętego w dłoniach, przy każdym ruchu zmniejszając tylko swoje szanse, przez łamanie nadziei na ucieczkę, tak jak i motyl naruszał słabe skrzydła. Aż w końcu nie mógł nimi nieudolnie trzepotać, zbyt słaby psychicznie, by skorzystać z fizyczności, nie rozróżniając już jednego ciosu od kolejnego, czując się jakby każdy z nich zawieszony był w momencie zderzenia i rozgrywał się od początku przy każdym następnym. Swansea zapanował w całości nad jego życiem i zmysłami. Przejął władzę nad wzrokiem, bo pod jego wpływem obraz ciemniał, zalewał się czerwienia i kurczył się od opuchnięć, każąc mu patrzeć na siebie, jakby w tej jednej chwili był całym istniejącym światem. Był pewien, że króluje też nad dźwiękiem, wygrywając w jego umyśle piszczącą melodię, która zagłuszyć była w stanie wszystko, poza głuchymi uderzeniami i trzaśnięciami z wnętrza ciała. Niezaprzeczalnie jednak zapanował nad głosem, ściskając go i bez pomocy palców, odbierając zdolność błagań, w które układały się usta, pozwalając na wydostanie się jedynie gardłowych, bezkształtnych jęków, które i tak niezdolne były ogarnąć sobą fal gorąca i mdłości spływających wgłąb gardła. I poddał się zupełnie, pokazując dobitnie jak bardzo Swansea miał racje. Nie potrafił zawalczyć, woląc osuwać się z miękką ciemność nieobecności, zrobić krok wstecz, byle nie czuć zbyt wiele i po prostu czekać, aż ktoś to wszystko zakończy za niego, nawet nie chcąc podważać tej decyzji. W tej chwili należał już do niego i gotów był przyjąć choćby i śmierć spod tego gradu pięści, uznając, że zasłuży na każdy wyrok, jaki Swansea na nim postawi. Było zupełnie tak, jak te kilka lat temu, gdy wypadł z łodzi. Panika, pogarszające wszystko szarpanie się i nagłe pogodzenie z ściągającą go w dół, ociężałą myślą, by zanurzać się w tej przyjemnej, błogiej ciemności, aż ktoś brutalnie nie wyciągnął go na brzeg, zmuszając do bolesnego wyzbycia się z płuc wody, tak jak i teraz dławiącym kaszlem wypluwał ciemne plamy na chodnik, gubiąc się już które krople pochodzą skąd, skupiając się jedynie na próbie złapania mniej wilgotnego desperackiego oddechu. "Lyall", wybełkotał niewyraźnie, właściwie gubiąc przy tym więcej lepkiej czerwieni niż dźwięków, a jednak nawet w przebarwionym, rozmazanym obrazie nie potrafiąc nie rozpoznać oczu, w których głąb raz się już zanurzył. Z opóźnieniem dotarł do niego sens pytania, w pierwszej chwili w puchatej naiwności nie podważając jego trafności, a stwierdzając posłusznie: martwy, dopiero po kolejnej desperackiej próbie złapania oddechu, boleśnie przypominającej o wciąż trwającej walce o życie, uruchomił dziko dudniące z paniki serce i przymknął to oko, które zdolne było jeszcze się otworzyć. Palce się poluźniły, rozwarły, wpuszczając światło do tej pułapki, dając mu uciec, wylecieć, ale tylko jeśli zdąży odpowiednio szybko skorzystać z nadłamanych, wątłych skrzydełek. Więc skorzystał, pozwalając sobie na tę odrobinę instynktu, chęci przeżycia, zupełnie nie rozumiejąc co i dlaczego miało miejsce na mostku w parku, a choć na chwilę, skupiając się na jednej myśli, która wraz zaciskającymi się na różdżce palcami, pozwoliła mu uciec żałośnie z trzaskiem. Byle nie być tutaj. Przeżyć.
| zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Potrzeba działania zaślepiła mu wszystko inne. Nieodpowiedzialna, niby rdza na tępym ostrzu wdarła się tam nieproszona, napastując go nieco za mocno, za bardzo. Wszystko było „zbyt”. Zbyt wyraziste jak jego namacalny szał, chociaż jednocześnie mgliste jak wspomnienia tego, że powinien się opanować. Wbijał sobie to w głowę, ale równie dobrze mógłby walić samego siebie tą pięścią i to prosto w czoło, zapewne znowu bez efektu. Lyall pojawił się naprawdę znikąd, niby jakiś anioł zemsty, mający ocenić czy cassiusowy samosąd wart jest efektu końcowego ku któremu ten dążył. Nie był, na pewno po prostu nie mogło być to rozwiązanie, ale Swansea nie był w stanie nawet zwrócić uwagi na fakt, że spuszczanie lania na środku parku to dość niecodzienny sposób załatwiania konfliktów ze znajomymi znajomego swojej… żony… dziewczyny? Kogo tak w sumie? Co za paradoks, że to właśnie myśl o Dinie sprawiła, że nie zapragnął przetrącić kręgosłupa także i Lyallowi. W tej chwili zupełnie nie odróżniał sojusznika od wroga. Kiedy ten go odepchnął, z początku Cass naprężył wyraźnie mięśnie i spiął ramiona, gotowiąc się już do (za przeproszeniem) pierdolnięcia mu w zęby. Chciał patrzeć jak co najmniej kilka mu wyfrunie z jamy ustnej, jak lśniący szkarłat zaplami ponownie jego ciemne ubranie. Poruszył nozdrzami niby jakiś pies tropiący, czując smród krwi i słysząc wciąż jak krew szumi mu w uszach. Dopiero znajomy głos trochę go ocucił, a przynajmniej wybił z chwilowego braku panowania nad samym sobą, w którym się znalazł. Cassius jednak nie zdołał do końca wyhamować odruchu obronnego, bo zanim Morris zapragnął sprawdzić czy Skyler jeszcze dycha, przytrzymał go za ramiona, wbijając szczupłe palce w jego skórę zdecydowanie zbyt mocno, aby było to komfortowe. Jednakże kiedy iskierka zrozumienia zabarwiła jego niebieskie spojrzenie, cofnął się niby o krok ledwo powstrzymując niemalże komiksowe przełknięcie śliny. Szał od tej pory zaczął tracić na sile. Jego puls wciąż szaleńczo gonił upływające sekundy, ale zaczęło docierać do niego kilka nowych bodźców. Ból w dłoniach i w jednym z ramion (jakby coś sobie naciągnął). Wyprostował palce, biorąc głębszy wdech i zdając się na ocenę Krukona. Wychylając się przez ramię, splunął na ziemię jakby sama myśl o zakopywaniu Schestera budziła w nim głęboką odrazę, ale nie odpowiedział. Nie był w stanie na trzeźwe ocenienie sytuacji i sam też wyglądał jakby przypadkiem dostał obuchem w głowę. Otarł własne nadgarstki i palce z krwi, przesuwając je po materiale czarnej bluzy, którą i tak będzie musiał wyrzucić. Trzask teleportacji jakby coś przestawił mu we łbie. Zacisnął zęby na własnej wardze, gdy uruchomiła się w nim paniczna potrzeba gonienia Skylera i dokończenia tego co Lyall mu przerwał. Odetchnął głębiej i szybciej, jakby z irytacją parskał nosem. - Pierdolony śmieć. Czego żeś go, kurwa, w mordę nie kopnął, żeby zdechł wreszcie? - Ucieczka ofiary jeszcze pogłębiła bezład negatywnych emocji jakie odczuwał względem Sky’a. Przesunął wewnętrzną częścią dłoni po skroniach, aby odegnać tępe pulsowanie ciśnienia, ale niewiele to dało. Nie obwiniał się, na to było za wcześnie, o ile w ogóle zamierzał. Był za to w zbyt dużym szoku, aby w jakiś racjonalny sposób ułożyć to sobie w głowie, dlatego też stanął tak nad resztkami krwi i spojrzał na Morrisa. - A ty co? Obrońca złamasów? - Nie zapanował nad oskarżeniem wibrującym w tym pytaniu.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Morris miał tę wątpliwą przyjemność w życiu kopać dół na zwłoki. Pozbawiony różdżki, zaopatrzony w szpadel, w głębokiej leśnej głuszy, za towarzysza mając jakiegoś mugolskiego chłystka z przetrąconym karkiem. Jego przesympatyczny i troskliwy wujek Olaf w bardzo rzeczowy sposób tłumaczył nastoletniemu Lujkowi co się dzieje z niegrzecznymi chłopcami, którzy nie słuchają wujków i nie chodzą do szkoły. Później, kiedy już miał do użytku różdżkę okazało się, że jest wiele wygodniejszych sposobów pozbycia się ciała - po dziś dzień jednak pamiętał, jak godzinami kopał i kopał w czarnej ziemi o intensywnym zapachu torfu, a usiane siatką czerwonych żył, czekoladowe oczy mugolskiego chłopca patrzyły na niego z wyrzutem, jakby mówił z każdą kolejną przerzuconą łopatą ziemi "Za płytki, za płytki, wciąż za płytki". No zdrowym będzie założyć, że wolałby tego nie robić, nie kopać, nie pozbywać się ciał - i tak zostało mu już ile, raptem dwa? Trzy miesiące wolności? Wcale nie musiał sprawy przyspieszać. Kiedy puchon się deportował Lyall natychmiast spojrzał na Cassiusa wzrokiem pełnym uwagi, spojrzeniem tak trzeźwym i skupionym jak nigdy. Podniósł się z kucków przyglądając twarzy przyjaciela - Morris na co dzień miał zblazowaną minę dupka, taką tendencję do płynięcia przez dni na tej luźnej myśli, że nic nie ma znaczenia. Bardzo trudno było wyrwać go z tego hedonistycznego poczucia doświadczania wszystkiego, tego wrażenia, że on to tak poświęca Ci uwagę na siedemdziesiąt procent może i wzbudzić w nim iskrę skupienia, a teraz, w tej chwili, pojawiła się ona gwałtownie niczym błyskawica rozświetlająca niebo. Wpatrywał się w Swansea jakby mierzył w jakim jest stanie, uważny niczym pies myśliwski, reagował na najmniejszy nawet gest ślizgona jakby był gotów zaraz za nim w tę deportacyjną pogoń ruszyć. Absurd. - Jak to czemu. - mlasnął teatralnie - Mam nowe buty, szkoda mi ich tak żeś go przemaglował, że by mi całe uświnił. - uniósł brwi. Choć żartował w jego oczach kryła się powaga i czujność- No, szczególnie takiego jednego, co to bym go nie chciał widzieć w celi obok za dwa miesiące za masakrowanie chłystków w parku. Oczywiście mógłby pytać o co poszło, jednakże nie widział potrzeby. Ze swojego doświadczenia wiedział, że jeśli szło o coś konkretnego Cassius Swansea pozostawał chłodnym, kalkulacyjnym i bezwzględnie skutecznym katem. To co widział tutaj i dzisiaj to był chaos sprowokowany tym, tamtym, niczym i wszystkim, kto wie, czy sam oprawca wiedział co było powodem. Podszedł bliżej bruneta, by mu się przyjrzeć - nie zakładał, że Skyler był w stanie przy takim ataku się bronić sukcesywnie, a już tym bardziej skrzywdzić Casa w jakikolwiek sposób, kontrolnie jednak prześledził ciągłość skóry twarzy Swansea w poszukiwaniu otarć, bruzd czy uszkodzeń. Ubranie miał całe usrane, ale chyba nic z tego nie było jego własną krwią. - Jeśli myślisz, że wejdziesz w takim stanie do domu - blondyn uniósł brwi - to Cię chyba głowa piecze. Rozbierasz się na progu. - klepnął go ponaglająco, by skierować go w stronę ich domu. Nie ma co stać nad rozlanym mlekiem, a już z pewnością nad rozlaną krwią puchona.
2 x zt
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Używki były i dalej są bardzo ważną częścią mojego życia. Już pomijając wspomniany punkt z całkowitą zmianą usposobienia, większe znaczenie miały na moje podejście do samego życia, moje przemyślenia pod ich wpływem, wywarte uczucia. Nie zgodziłbym się z częstym przytykiem, jakoby te emocje były sztucznie wykreowane, właśnie przez dany środek – w mojej opinii to, co brałem jedynie je wywoływała, albo podkreślała, nie tworzyła z niczego – one już były, bardziej ukryte i uśpione, ale nie pojawiły się znikąd. Bliskość między nami była wyjątkowo naturalna i jedyne czego się bałem, to że jest ona wypadkową magicznego wpływu czegoś, co dane było nam zjeść czy wypić. To znaczy, miałem tę świadomość, że właśnie tak było, chodziło mi w tym wszystkim bardziej o sam pytanie, czy kiedykolwiek między nami byłoby podobnie bez całej masy dodatkowych efektów, które nami dzisiaj kierowały. Było to dość luźne przemyślenie, któremu się poddałem, zadając sobie następnie pytanie czy naprawdę właśnie tej bliskości potrzebowałem. Tak czy nie? Zagłębiając się w multum przemyśleń, różnych scenariuszy ostatecznie podkręciłem przecząco głową do siebie, podchodząc do Gabrielle na innej płaszczyźnie – była moją przyjaciółką, z którą całkowicie zrestartowałem znajomość i teraz poznawaliśmy się na nowo. Wystarczyło mi jej ciche westchnienie, słowa układające się w szyk zdań, bym czuł się w pełni spełniony, szczęśliwy. Cała ta bliskość była zjawiskowa, acz nie była niezbędna, a prędzej bardzo ciekawym dodatkiem do całości. Zdecydowanie nie fundamentem, a opcjonalnym elementem, który dodawał pewnego uroku. Jej dalsze pytania o spektakl wciąż mnie intrygowały, nie spodziewałem się jej zaciekawienia tym tematem. Przełknąłem powietrze i machnąłem ręką. - Zbrodnia wynikała z nieporozumienia, oczywiście z perspektywy skazanego, nie mamy pewności, czy mówi prawdę. W jego wersji, znalazł trzy martwe dziewczynki na brzegu rzeki, a że był z niego niezwykle uzdolniony magomedyk, tak ruszył, spróbować swoich sił. Niefortunny los sprawił, że złapano go w takiej pozycji, z krwią na rękach dziewczynek. W dalszym śledztwie nie było innych podejrzanych, dlatego skazano go za gwałt i morderstwo. Nic tu wysublimowanego, acz bardzo uderzające przeciętnego widza. – Wzruszyłem ramionami, nie takie już zbrodnie zobaczywszy w teatrze. Popatrzyłem na nią pytająco, kiedy zwróciła moją uwagę swoim nagłym przemyśleniem i wysłuchałem jej uważnie, zastanawiając się nad całym sensem. Doprawdy imponujące było, jak Gabrielle doszukiwała się pewnych detali. Sam nie myślałem o tym spektaklu w kontekście wojny czarodziejów, co jeszcze bardziej spotęgowało efekt. W ogóle takie podejście do tematu bardzo mi zaimponowało, co było nawet widoczne, gdyż nie ukrywałem swojego zachwytu i aprobaty wymalowanych na twarzy. - Bardzo ciekawie kombinujesz. Pierwowzór powstał mniej więcej właśnie w tamtym okresie, więc nie wykluczam tej opcji. Dałaś mi do przemyślenia, Gabrielle, wow – uniosłem brwi i pokiwałem głową w pełnym uznaniu i jakoś tak samoistnie moja dłoń znalazła jej i ścisnąłem ją delikatnie, uśmiechając się szelmowsko. - Nie, nie jest głupie Gabrielle, sam nigdy bym na to nie wpadł. Może to ty powinnaś zostać scenarzystką spektakli, co? – Uśmiechnąłem się i uszczypnąłem ją w fraktalny policzek, na którego rumieniec był uroczo zarysowany. Czerwień na jej alabastrowej skórze w moich oczach przekształcała się w czerwonego smoka, który sunął leniwie po jej policzku, ale szybko odsunąłem tę myśl, ponownie nie chcąc się dać złapać w głębokie przemyślenia, zapominając gdzie byłem. Wzruszyłem ramionami, jakby symbolizując „a może jednak?”, po słowach o irracjonalności mojej teorii spiskowej. Na jej złość podniosłem ręce w podkreśleniu swojej niewinności, śmiejąc się z jej wyrazu twarzy. - Zabawnie wyglądasz z złością wymalowaną na twarzy, Gabrielle. No okej, chciałem tylko podkreślić, że w razie czego nie krępuj się tylko podbijaj do kogoś. Zapaliłem papierosa, lekko się otumaniając, czując kręcenie głowy, co w połączeniu z całą tą fazą, jaką miałem, stworzyła się halucynacja, jakbym nagle wpadł w wir powietrzny, pełen jaskrawych kolorów, zaczynających się na czerwieni, przechodząc przez wszystkie barwy tęczy. Zamknąłem oczy i potrzebowałem chwili, by wrócić do optymalnego stanu. Dawno mnie tak nie wybiło z butów, przynajmniej pod wpływem różnych wizji, które tak naprawdę nie miały miejsca. Byłem zaskoczony, że byłem w stanie normalnie i składnie rozmawiać, co nieczęsto się zdarzało po tego typie używki. Od razu, gdy wróciłem na ziemię i mogłem otworzyć oczy, nie bojąc się, że zobaczę na niebie tysiące tańczących ze sobą smoków i Merlin wie co jeszcze, Gabrielle niezwykle poważnie zaproponowała mu zwinięcie stąd, na co skinąłem nieco obojętnie głową, prosząc ją tylko, by dała mi dopalić. W tym czasie Puchonka gdzieś zniknęła, ja zaś przyspieszyłem tempa, pod koniec lekko się krztusząc, ale chwile później byliśmy już poza domem, udając się w kierunku parku. Ubrałem się, czując, że ochota do rozbierania się odeszła w zapomnienie, podobnie jak łuski na moim ciele. Odetchnąłem z ulgą, nie musząc bić się już z własnymi myślami, które za wszelką cenę chciały mnie przekonać, że rozebranie się do naga było najlepszą do podjęcia decyzją mojego życia. Kosztując ciastko, spojrzałem pytająco na partnerkę, nie będąc do końca świadom, skąd ta decyzja. - Co cię tak naszło, żeby zwijać stamtąd? Ktoś ci się nie spodobał? – Zapytałem bez żadnego żartobliwego ubarwienia, będąc normalnie ciekawy. Zjadłszy całe ciasto, efekty były natychmiastowe i bez zastanowienia chwyciłem Gab za rękę, kierując się w stronę najbliższego parku. Czułem się tak swobodnie, powoli opadająca faza halucynacje zamieniła na różne efekty świetlne, przez co światło z latarni wyglądało teraz jakoś intensywniej i też na przykład włosy Gabrielle w ich świetle błyszczały, niczym gwiazdy na niebie. Wtedy do mnie dotarło jak wielu musiało być potencjalnych ludzi, którzy nie mogli oprzeć się nadzwyczajnej aparycji dziewczyny. Westchnąłem cicho i wolną ręką wyciągając papierosa z paczki schowanej w tylnej kieszeni spodni, zapaliłem, wypuszczając dym po przeciwnej stronie od Gabrielle.
Zgrabne wyjście z imprezy, ale mamy ciastka [url=https://www.czarodzieje.org/t18821p572-kostki#542731] 5 Efekt: Ledwo zdążyłeś skończyć swoje ciastko, a wszystko nagle staje się zadziwiająco wręcz zabawne i zwyczajnie nie możesz przestać chichrać się z byle powodu, nie mówiąc już nawet o dzikiej pokusie łapania ludzi za nosy i tym nagłym skoku energii.
Gabrielle nawet przez moment nie pomyślała, że ta naturalna bliskość, która nawiązała się między nimi była wynikiem czegokolwiek innego niż zatartych już wspomnień oraz uczuć które im wówczas towarzyszyły. W gruncie rzeczy blondynka mimo, iż była starsza o te kilkanaście lat, wcale tak bardzo się nie zmieniła, jej charakter ewoluował - nie można było temu zaprzeczyć - jednak gdyby bardziej się w niego zagłębić, Shawn dostrzec mógłby, że jest on niezwykle znajomy. Z Krukonem było inaczej, wszakże sam mówił, że jest typem samotnika, lecz to jak zachowywał się wobec obcych w ich przypadku nie miało racji bycia - Gab nie była obca. Niemniej ona sama nie dostrzegała w tej bliskości znamion romantyzmu, towarzyszyło jej wówczas wiele uczuć i emocji, których nie potrafiła ukryć wyrażając je w prostych aczkolwiek śmiałych gestach, jak chociażby złapanie chłopaka za rękę. Może gdyby poznali się w innym czasie, a jej serce - a pewnym stopniu - nie należało do Charliego, może wówczas ta relacja wskoczyć mógłby na zupełnie inne niż przyjacielskie tory, lecz teraz w odczuciu Puchonki było to mało możliwe. Zakochać się - nawet jeśli blondynka była bardzo romantyczną osobowością - nie było jej tak łatwo, a równie trudno było zapomnieć o uczuciach. W tym momencie Levasseur zapewne żałowała, że nigdy nie poświęciła zbyt dużej uwagi czytaniu w myślach, może wtedy wszystko byłoby prostsze, a już na pewno łatwiej byłoby jej rozszyfrować, jakie myśli krążą po głowie blondyna, gdy wpatrując się w nią milknie na trochę dłuższy czas niż powinien, odpływając. Z drugiej strony nie była pewna czy chciała wiedzieć, co siedzi w jego głowie, zawsze należała do osób które bardzo się wszystkim przejmowały, zaś to mogłoby negatywnie wpłynąć na ich relację, czego nie chciała. Powiadają, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, inni zaś doszukują się znamion tego przerażającego miejsca pełnego bólu i cierpienia na ziemi, dlatego Gab rzadko kiedy przejmowała się tym, że jeśli jakiś temat ją zainteresuje zadaje multum pytań, by posiąść jak najszerszą wiedzę. Nic więc dziwnego, że podjęła temat spektaklu - za sprawą piwa, snując swoje własne teorie. W ciszy, jednak z subtelnym przerażeniem malującym się w zielonych tęczówkach wysłuchała pełnej historii, otwierając usta, tylko po to, by sekundę później zamknąć je zaskoczona. - Dobra, w świecie mugoli może i łatwo byłoby skazać taką osobę, jednak w przypadku gdzie rzeczywistość przesiąknięta jest magią wydaje się wręcz nierealne. Myślę, że całe to przedstawienie ma ukryte drugie dno, a cała ta otoczka to tylko pozory. Bo przecież wystarczyło temu mężczyźnie podać eliksir prawdy, którego nie da się oszukać, by udowodnić jego niewinność. Może te trzy małe dziewczynki to naprawdę poglądy trzech najsilniejszych magów to jest Voldemorta, Grindelwald i Dumbledore, zbrukane i zabite przez kogoś lub coś, co działa poza naszą świadomością, a cierpią przy tym niewinni ludzie? - wyraziła kolejną ze swoich opinii, która wydawała się pasować do całości, jednak czy twórca przedstawienia mógłby ukryć w prostym przekazie tak wiele znaczeń i alegorii? - O! Jak na przykład anomalie magiczne. One pozbawiały nas magii, a wówczas skazanie niewinnej osoby było łatwiejsze - dodała, wyraźnie zaintrygowana całą sprawą, bo dopóki nie zaczęła układać tego w całość teorią, jaką wysnuła wydawała się jej głupia. - Muszę koniecznie obejrzeć gdzieś to przedstawienie - powiedziała, bardziej do siebie niż swojego towarzysza. Jeszcze bardziej w tym, że być może wszystko co mówi może być prawdą utwierdziła ją pochwała z ust Shawna, ald również ta widoczna na jego twarzy, którą skomentowała szerokim uśmiechem oraz rumieńcem na policzkach. Zacisnęła długie palce, gdy chłopak złączył ich dłonie i również obdarzyła go uśmiechem, jednak w jej przypadku był on połączeniem uroku i niewinności, którymi charakteryzował się wygląd dziewczyny. - Nieeee - odparła mimochodem na jego pytanie, kręcąc przy tym entuzjastycznie głową. - Ja nie nadaje się do takich rzeczy, nawet aktorka ze mnie marna - przyznała, przypominając sobie każdą próbę oszukania innych, byleby tylko nie pokazać prawdziwych uczuć - to zawsze kończyło się fiaskiem. - Ej - rzuciła, kiedy uszczypnął ją w policzek, dając mu kuksańca w bok, po czym roześmiała się głośno, nawet chyba za głośno, gdyż zwróciła tym uwagę dwóch osób, które znajdowały się najbliżej tarasu. Umilkła, patrząc na nich po czym niczym mała dziewczynka wystawiła im język, ponownie się śmiejąc. Chwilowe rozbawienie szybko jednak zostało zastąpione złością, której nie omieszkała pokazać. - Jeszcze nie wiesz, jak strasznie wyglądam ze złością na twarzy - powiedziała, uśmiechając się w dość przerażający sposób, lecz uśmiech ten trwał tak krótko, że Shawn równie dobrze mógł uznać, że był to jedynie wytwór jego wyobraźni. Nie znaczyło to, że Gab kłamała, wszakże płynąca w niej krew wili czasem powoływała do życia demona furii, który zmieniał jej twarz, w coś co mogło wzbudzić strach, dlaczego więc na Charlim nie zrobiło to wrażenia? Wiele razy próbowała znaleźć odpowiedź na to pytanie, jednak żadna nie przychodziła blondynce do głowy. Levasseur była osobą słynącą z niekonwencjonalnych pomysłów oraz szalonych działań, które najczęściej podejmowała pod wpływem chwili, impulsu, rzadko bacząc na późniejsze konsekwencje. Tak było i w tym przypadku, zdążyła jedynie rzucić pomysłem, a już kilka chwili później przeszła przez barierkę, że zeskakując z tarasu. Od razu ruszyli w kierunku parku, który swoim romantyczno-nocnym wyglądem zachęcał do wejścia; alejki oświetlone przez starodawne latanie wyglądały naprawdę pięknie. Bez wahania podała Shawnowi jedno z ciastek, które wzięła z imprezy, sama biorąc gryza własnego. Jego efekt był prawie natychmiastowy, Gab poczuła nagły przypływ energii, a nieokiełznana chęć złapania blondyna za nos rozlała się po całym jej ciele. - Nie, po prostu miałam ochotę na spacer - oznajmiła, podskakując radośnie niczym mała dziewczynka, po czym niespodziewanie chwyciła chłopaka za nos, śmiejąc się przy tym w głos. - Wybacz, to chyba to ciastko - rzuciła na swoje usprawiedliwienie, a wtedy on chwycił jej dłoń, jakby powstrzymując przez tym, aby zrobiła to po raz kolejny i choć przez ułamek sekundy było jej z tego powodu przykro, szybko zdała sobie sprawę, że gest ten był niezwykle uroczy. - Wydajesz się być czymś bardzo skonsternowany - zauważyła, patrząc na niego pytająco, a wtedy w głowie dziewczyny pojawiła się kolejna myśl. - Potrafisz grać? To znaczy być niczym aktor na scenie, udawać emocje w taki sposób, by ludzie uwierzyli, że to prawda? - pytanie za pytaniem opuszczało usta blondynki, jakby nawiązując do jej wcześniejszego oświadczenia, że ona sama jest słabą aktorką, jednak w tych pytaniach miała ona pewien cel, który zamierzała mu zdradzić, najpierw poznając odpowiedź.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Miłość jest uczuciem, które nie witało zbyt często moich progów. Mógłbym wręcz rzec, że prawie nigdy się to nie stało, nie byłem w związku, ani nie poczułem wyjątkowej więzi, różniącej się od wszystkich innych, do osoby spoza rodziny. Całe swoje doświadczenia na tej płaszczyźnie czerpałem z sztuk teatralnych i utworów literackich, w których ten motyw często występował. Bardzo często sobie jednak negowałem jakiekolwiek zalążki tego uczucia, początku, który mógłby rozkwitnąć w coś zbliżonego. Nie znałem nawet powodu mojej blokady, najczęściej można by powiedzieć, że brak mi trwałości i przywiązania do jednej osoby – mogło się okazać, że jedyne co do mnie pasowało to związki poliamoryczne, co miałoby sens, sam o tym wiele myślałem. Moje zamiłowanie do piękna nigdy nie ograniczało się do jednej osoby, mimo że czasem chciałem zamknąć się „dla jednej osoby”, by zniwelować tę różnicę, między mną a tym, co społeczeństwo uznawało za dobre i złe. - Przede wszystkim, eliksir prawdy można ominąć na różne sposoby, zresztą doszukujesz się już zbytnich detali, spektakl nie zawsze musi być dosłowny, co może wskazywać na to twoje drugie dno. Choć ta druga teoria już wychodzi poza ramy mojego rozumowania, ciężkie gówno – zaśmiałem się, żartobliwie podkreślając, że jej interpretacja pewnie była bardziej skomplikowana i wyrafinowana niż procesy myślowe twórcy w chwili tworzenia sztuki. - Anomalie magiczne niezbyt były powszechne i znane w tamtym okresie, kiedy cały spektakl napisano i wystawiono na deskach teatru, więc to mogłaby być spoko interpretacja, gdyby tylko przedstawienie zostało później napisane. – Poinformowałem, po czym wzruszyłem ramionami na jej wyrażenie chęci obejrzenia tego spektaklu. Dla mnie był to dobry, artystyczny guilty pleasure, ale może komuś nie tak związanemu ze sztuką bardziej będzie odpowiadał. - Jak będzie gdzieś wystawiany to będziesz pierwszą osobą, której to powiem – zapewniłem złotowłosą, uśmiechając się do niej nieznacznie, przyglądając się detalom jej twarzy. Bliskość jest dla mnie niezwykle magiczna, wtedy też można dowiedzieć się o drugiej osobie tylu rzeczy, o których sama nie chce powiedzieć, ale są one widoczne przy sprawnym badaniu każdego cala jej ciała. - Nie trzeba wyróżniać się umiejętnościami aktorskimi, by zdobyć miano dobrego scenarzysty, czy reżysera. Co prawda to na pewno pomaga czy pracy z aktorami, ale pisząc scenariusze, nie miałabyś tego kontaktu i wymyślałabyś tylko historię i dialogi. Tylko i aż. – Podkreśliłem jak łatwo brzmiało to w teorii, choć wcale takie nie było, zadania z tym związane były cholernie trudne, jeśli chce się reprezentować dobry poziom. Uśmiechnąłem się, widząc jak Gabrielle się dobrze bawiła, jednocześnie uzmysławiając sobie, że narkotyk przestał działać, nie widziałem już wszędzie abstrakcyjnych wzorów i postaci, co było dość dobrym na ten moment znakiem. Faza trwała niesłychanie długo, co już w tej chwili nie było dla mnie pożądane, chcąc bardziej skupić się na spędzaniu czasu z przyjaciółką, aniżeli wariować pod kątem widzianych przeze mnie rzeczy. Patrząc na nią, przez przebłysk chwili, zobaczyłem na jej twarzy przerażający obraz – rysy twarzy się pogłębiły, oczy zwęziły, na myśl przypominając mi połączenie piękności z najstraszniejszymi obrazami mugolskiego malarza Goyi. Trwało to ułamek sekundy, jednak to wystarczyło, bym spoważniał choć na chwile. Czyli może jednak wciąż widziałem halucynacje, a mi się tylko wydawało, że psychodelik ustał? Podrapałem się nad brwią, przenosząc wzrok na dróżkę przed nami, przypomniawszy sobie, że nie odpowiedziałem Gab, co mogło wydawać się odrobinę dziwne. - Jestem w stanie to sobie wyobrazić – potwierdziłem tylko, lekko zamyślony, analizując dogłębnie to, co właśnie zobaczyłem. A może nie zobaczyłem? Minęła krótka chwila, a już mój nos był uwięziony pod naciskiem dwóch palców dziewczyny, co spowodowało śmiech jej i mój, nie spodziewając się takiego zwrotu akcji. Zbliżyłem się jeszcze bardziej do dziewczyny, uważając teraz by iść prosto, aby na nią nie wpaść, cały czas napawając się bliskością Gabrielle. Nie sądziłem, że będę w stanie tak szybko stworzyć relacje niewątpliwie ważną i mocną, która zacieśniła więzi między nami, które całe te lata powoli zanikały w niepamięć, ostatecznie będąc jedynie reliktem przeszłości, nic nieznaczącej w alternatywnym życiu moim i Gabrielle. Stało się jednak inaczej i udało im się na siebie napotkać, co jednocześnie nie było jedynym moim zaskoczeniem – to, z jaką łatwością nam się porozumiewało, było dla mnie wręcz oszałamiające i magiczne same w sobie. Wróciłem jednak z głębokich odmętów własnej głowy wraz z uwagą dziewczyny, na którą uśmiechnąłem się nieznacznie i wzruszyłem ramionami. - Czasem tak mam, odcinam się myślami od wszystkiego i wszystkich i uświadamiając to sobie dopiero po fakcie, często nawet zapominając o czym myślałem. Coś jakbyś zasypiała na kilkadziesiąt sekund i przebudziwszy się, nie była w stanie stwierdzić co się właśnie stało i co zajmowało twoje myśli. – Tak też było, często mi się udawało zanurzyć w odmętach myśli. Jej następne pytanie nieco zbiło mnie z tropu, bowiem było zupełnie inne od tego poprzedniego, ale nie miałem trudności z odpowiedzeniem na nie. - Cóż, aktorstwo i sztuka to obecnie całe moje zainteresowanie, może prawie i życie. Aktorstwu oddaje się niemal codziennie, ćwicząc, by być coraz lepszym. Można już na tym etapie stwierdzić, że właśnie z tym łączę moją przyszłość. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, pozostawiając jeszcze pytające spojrzenie skierowane na dziewczynę, zastanawiając się, skąd naszło ją to pytanie.
Tak naprawdę Gabrielle też nie do końca wiedziała, co to znaczy miłość, jeszcze nikomu poza rodziną nie powiedziała słów "kocham cię", które były niezwykle dla niej ważne. Wiązały się ze swego rodzaju obietnicą, skryte było w nich znacznie więcej, choć wydawały się składać z prostych i pospolitych liter i choć tego, co czuła do Charliego była pewna, nie widziała, czy byłaby w stanie patrząc mu w oczy wypowiedzieć te dwa słowa. Było zbyt wcześniej, a ona wciąż była mieszanką niezrozumiałych uczuć, które nadal się jeszcze kształtowały. W gruncie rzeczy miłość wcale nie była taka prosta, stanowiła wypadkową wielu emocji oraz reakcji ludzkiego ciała przez co również ciężko było ją odróżnić od zwykłego zafascynowania drugą osobą czy też pożądania. Niemniej Gabrielle wierzyła, że w tym, co zapisane było w książkach, które dla Krukona stanowiły kompendium wiedzy było trochę prawdy. W przeciwieństwie do Shawna blondynka nie potrafiła dementować własnych uczuć, częściej zwyczajnie się im po prostu poddawała. Bo czy warto było walczyć z tym, co się w danym momencie czuje? Czy takiego zachowania nie można było określić mianem ścieżki wojennej z samym sobą? A przecież wojny nigdy nie kończyły się dobrze, zawsze niosły ze sobą ofiary. Oczywiście nie mogła negować zachowania przyjaciela, czasem tak było po prostu łatwiej, jej zapewne też by było. Dała sobie chwilę na zastanowienie nad tym, co powiedział i ciężko było jej nie przyznać chłopakowi racji. Być może zbyt mocno zagalopowała się w swoich rozważaniach, które podsycane ostatnimi kroplami piwa skłaniającego do teorii spiskowych krążącymi w żyłach brzmiały dość surrealistycznie, biorąc pod uwagę okres w którym dane przestawienie było pisane. - Zawsze mogło okazać się, że scenarzysta jest jasnowidzem - zauważyła, tym razem zwyczajnie się śmiejąc. Wciąż trzymając blondyna za rękę zrobiła kilka kroków do przodu, a następnie obróciła się wokół własnej osi, po czym wpadła ze śmiechem wprost w ramiona Shawna. - Wybacz - przeprosiła, dając mu całusa w policzek. Gab wydawała się być naprawdę wyluzowana, w dodatku rozpierała ją energia, do tego stopnia, że nie potrafiła ustać w miejscu. Pokiwała ochoczo twierdząco głową, słysząc jego zapewnienie, blond włosy dziewczyny pod wpływem tego gestu oraz nagłego podmuchu wiatru przysłoniły jej twarz, dlatego ruchem dłoni zebrała je z powrotem zagarniając do tyłu. - Teoretycznie masz rację, jednak jestem zdania, że aby móc wymagać czegoś od innych należałoby najpierw samemu mieć o tym jakieś pojęcie - odparła. Prawdą było, że gdyby zajęła się jedynie pisaniem nikt by pewnie nie miał jej tego za złe, jednak ona sama źle by się z tym czuła. Z resztą, nigdy też nie rozważała takiej drogi swojej kariery zawodowej, być może dlatego, że bardziej od spędzania czasu nad kartami pergaminu lubiła pakować się w kłopoty, brać udział w czymś ekscytującym, dzięki czemu w żyłach zaczynała krążyć adrenalina. Tym jednak nie podzieliła się z Krukonem, który uznać mógł ją po prostu za szaloną. Poza tym widziała, jak wielkie wrażenie robi na nim i jak bardzo interesuje go wszystko, co związane było z teatrem czy też aktorstwem. Dla Gabrielle również był to ciekawy temat, jednak ona w przeciwieństwie do chłopaka nie żyła tym tak bardzo. Dziewczyna wciąż pozbawiona była świadomości, że zgoła odważniejsze w relacjach z innymi zachowanie McKellena nie było jedynie wynikiem zjedzenia przez niego smakołyków naszpikowanych magicznymi efektami, ale również używkami, które zażył. Chłopak w oczach Gabrielle sprawiał wrażenie naprawdę spokojnego i ułożonego, dlatego ciężko było domyślić się, że coś bierze, zwłaszcza osobie, która nigdy nie miała styczności z tego typu rzeczami. Nie było pewności, co do tego jak zachowałaby się dziewczyna, jeśli wyjawiłby jej prawdę, reakcje blondynki często były odmienne od tych, które przyjęte były za normę. Potwierdzenie Shawna skomentowała jedynie szerokim uśmiechem, który wywoływał dołeczki w jej policzkach. Spędzając czas z chłopakiem, Gab miała wrażenie, że ich relacja trwa od zawsze, a te lata niezrozumiałej rozłąki zwyczajnie nie istniały, tak jakby był obecny w jej życiu przez cały ten czasu. I choć był starszy, ona potrafiła dostrzec w nim małego chłopca z którym wspinała się na wysokie drzewa czy pływała w oceanie. W tak beztroski sposób nie zachowywała się już dawno, a poczucie bezpieczeństwa skłaniała ją do śmielszych wyznań i gestów. Zadawała pytania na które chciała poznać odpowiedzieć i nie uciekała niczym tchórz póki ona nie padła. - Więc jesteś typem myśliciela? - zapytała dla pewności, choć i jej od czasu do czasu zdarzały się takie ucieczki w odmęty własnych myśli, zwłaszcza kiedy przestawała rozumieć targające nią uczucia. Przygryzła wargę, zastanawiając się przez chwilę i zanim Krukon zdołał odpowiedź zadała kolejne pytanie - A czy to przypadkiem nie jest związane z uczuciami? Takie uciekanie od rzeczywistości, żeby lepiej rozumieć, co dzieje się z tobą? Mimo słabego światła parkowych lamp dostrzegła malujące się na twarzy chłopaka zaskoczenie, dlatego przystanęła tym samym zmuszając go do zatrzymania się. - A czy nauczyłbyś mnie gry aktorskiej, tak bym była w stanie ukryć swoje prawdziwe uczucia przed drugą osobą? - popatrzyła na niego przekrzywiając głowę trochę w bok.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Słowa miały dla mnie dużo mniejsze znaczenie, także niektóre gesty nie były dla mnie w jakikolwiek sposób emocjonalne, wyuczywszy się tego grając w teatrze. Te słowa były niczym więcej niż każde inne, które mogłem komuś wcisnąć, oddając przy tym to tak realistycznie i przekonująco, że ciężko byłoby mnie oskarżyć o nieszczerość. Odwzajemniłem uśmiech związany z jej nową teorią, która również należała do tych tak absurdalnych, że aż zaczynasz je analizować pod kątek możliwości ich istnienia. Choć i w tej chwili nie było możliwości do odpłynięcia i analizy, bo nim się obejrzałem, Gabrielle znalazła się w moich ramionach. Wykorzystałem tę chwilę do przytulenia jej, czując jakby to była w pełni normalna reakcja, głaszcząc ją z tyłu głowy, następując z nogi na nogę w ciągłym uścisku. Spojrzałem na nią, niewerbalnie przekazując, że nie musiała wcale przepraszać, bo nie było za co. Jej swoboda działania była dla mnie oszałamiająca, gdzie całus w policzek jedynie spotęgował ten efekt. Była pierwszą osobą w moim życiu, która podjęła się takiej akcji, nie będąc jednocześnie członkiem mojej rodziny. Policzki mi zapłonęły, na co nawet nie miałem wpływu, choć o dziwo, nie zapeszyłem się, a wręcz odwrotnie, spodobało mi się ta chwila, w której tkwiliśmy. Z jej słowami mogliśmy zakończyć już ten temat, gdyż było w tym wiele prawdy – dużo lepiej mi się pracowało z aktorami, samemu nim będąc i znając różne zabiegi, których można użyć, by stać się jeszcze bardziej wiarygodnym. Tak naprawdę to tylko tak wygląda, że wystarczy przelać dialogi na papier i przedstawić swoją wizję przedstawienia, by ono było udane – nie, to był zdecydowanie bardziej skomplikowany proces, który wymagał wielkiego poświęcenia od każdego członka ekipy, która go przygotowywała. Nie zamierzałem wyjawiać Puchonce tego, co wpływało na całą tę otoczkę, która sprawiła, że byłem tego dnia taki, a nie inny, by nie psuć nastroju i pociągającej więzi tego wieczoru, która się wytworzyła między nami. To, że byłem pod wpływem różnych używek, mogło zostać odebrane w zły sposób, Gabrielle mogła się poczuć, jakby była z kimś, kto nie był sobą cały ten czas – a było wręcz odwrotnie, używki dawały mi pewne otwarcie, możliwość luźniejszych interakcji z całym otoczeniem, jednak wciąż pozostawałem sobą. Psychodeliki nie były alkoholem, pod których wpływem wygadywało się głupoty, czy rzeczy, których się nie myśli czy też nie chce się mówić. One bardziej otwierały percepcję i rzeczy, które się mówiło, były nawet szczególniej przemyślane niż normalnie. Patrząc tak na złotowłosą, zastanawiałem się czasem, czemu to właśnie mnie zaprosiła na imprezę, na pewno nie będąc jej jedyną opcją, a pewnie mogąc w nich wybierać do woli. Psychika większości miała to do siebie, że często ponadprzeciętny wygląd dużo mocniej skłaniał do nawiązania z taką osobą znajomości, a w jej przypadku nie kończyło się jedynie na wyglądzie, przy którym łapałem się, że niekiedy stałem wpatrzony, podziwiając jej perfekcję. W Gabrielle, jej charakter jest głównym aktorem, którego widz pokochiwał, nie mogąc o niej zapomnieć i nie chcąc. Podobnie było w moim przypadku, z tą różnicą, że miałem tę szczęście znać ją z przeszłości, będąc przyjaciółmi z dzieciństwa. Już miałem odpowiedzieć na jej pytanie, gdy zostałem zasypany kolejnymi pytaniami, nad których sensem musiałem się zastanowić. - Myślę, że jest to ciut bardziej złożony proces i nie da się go w pełni zdefiniować, nie pomijając przy tym któregoś istotnego elementu. – Odpowiedziałem, wzruszywszy ramionami, po czym dodając z pytaniem w głosie: - A ty? Jakim jesteś typem? – Ciekawiło mnie to, chcąc lepiej też poznać swoją dawną przyjaciółkę. Następne pytanie kompletnie zbiło mnie z tropu. Zmarszczyłem czoło, nie wiedząc chwile co odpowiedzieć, nie przez istotę pytania, co przez samo pytanie, którego się nie spodziewałem. - Mogę nauczyć cię gry aktorskiej, jej cel już jest twoją sprawą prywatną. Jeśli zaś tak się sprawy mają to owszem mogę i skupić się jedynie na tych elementach, które pomogą stworzyć ci fałszywy obraz ciebie i twoich uczuć, które dla kogoś obok byłyby żywe i wiarygodne. – Odpowiedziałem, zastanawiając się nad każdym wypowiedzianym słowem. - Od razu jednak może powiem. Takie ćwiczenia są bardzo… bliskie. – Zaznaczyłem, patrząc na nią lekko z ukosa, zastanawiając się nad jej celem. Nie mogłem jednak ukryć, że jeśli miałem nauczyć ją dobrze skrywać w sobie prawdziwe uczucia, na rzecz fałszywych, musielibyśmy przejść przez każde jej oddanie, co tyczy się również i tych intymnych, przeznaczonych tylko dla najbliższych osób. Wolałem więc to podkreślić już teraz.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gdyby się tak nad tym zastanowić, to nikogo nie powinien dziwić fakt, że tak zgoła odmienne osoby, jakimi byli Gabrielle i Shawn stanowiły piękny obraz przyjaźni. Mimo widocznych i oczywistych różnic, chociażby w zachowaniu, łączyło ich naprawdę wiele rzeczy, w tym również przedkładanie czynów nad puste słowa. Niemniej jednak ona nie potrafiłaby słów "kocham cię" powiedzieć byle komu, zwłaszcza jeśli dana osoba nie budziła w niej żadnych uczuć, blondynka przede wszystkim ceniła sobie szczerość; tą wobec innych, ale przede wszystkim chciała być szczera z samą sobą. Miała pewne wartości, które stanowiły fundamenty jej charakteru; niezachwiane, stałe. To dzięki nim wciąż pozostawała sobą, nawet jeśli cechy charakteru dziewczyny ewoluowały pod wpływem wydarzeń mających miejsce w jej życiu. Kiedy Shawn zamknął ją w swoich ramionach, zadarła do góry głowę patrząc na niego z mieszanka zaskoczenia i radości wymalowaną w zielonych tęczówkach. Obdarzyła go szerokim uśmiechem, pokazując wszystkie zęby, a podmuch wiatru sprawił, że włosy załaskotały ją - i chyba nie tylko - w policzki. Powietrze wypełnił słodki zapach truskawek, który był najbardziej rozpoznawalną cechą Puchonki, poza urodą oczywiście. Widząc, jak pod wpływem buziaka policzki Krukona zarumieniły się spojrzała na niego pełna rozczulenia. Pierwszy raz spotkała się z taką reakcją, Charliego rumieńców nie brała pod uwagę, gdyż Ślizgon nie był wówczas sobą. Mimowolnie położyła dłoń na różowej plamie czując bijące od niej ciepło, które mocno kontrastowało z chłodnymi dłońmi Gab. Nie wydawał się być speszony przez co blondynka nie wiedziała, jak powinna odebrać tą nietuzinkową reakcję, ostatecznie jednak wzruszyła jedynie ramionami. Chyba naprawdę przestała analizować, zwyczajnie ciesząc się daną im chwilą. Dlaczego takiego stanu nie była w stanie osiągnąć przy Rowle'u? Levasseur również nie podjęła się dalszej dyskusji dotyczącej pisania scenariuszy, zaś skinienie głowy blondyna jedynie utwierdzało ją w przekonaniu, że miała zwyczajnie rację, zaś jej podejście było bardzo sprawiedliwe i poprawne. W taki sam sposób - pozostawiając bez komentarza - zachowała się w stosunku do niuansów, które dostrzegła w zachowaniu swojego towarzysza już na początku imprezy. Nawet jeśli pewne rozwiązania przychodziły jej do głowy, po prostu milczała wychodząc z założenia, że gdy Shawn będzie gotowy to sam wyzna jej prawdę, zwłaszcza, że już podczas ich pierwszego spotkania przy huśtawce wyczuła, że palony przez niego papieros pachnie inaczej niż zwykły tytoń, choć wtedy zbyt mocno zaabsorbowana jego osobą zwyczajnie zapomniała o to zapytać. Odpowiedź na pytanie, które kotłowało się w głowie McKellena była banalnie prosta - Gab zwyczajnie chciała spędzać z nim jak najwięcej czasu, chcąc go dzięki temu lepiej poznać, a w dodatku chciała przedstawić go swoim znajomym, co znaczyło, że jest dla niej ważny. W gruncie rzeczy był to drugi chłopak z którym pojawiła się publicznie i to jeszcze wchodząc za rękę! Prawdą było, że Gabrielle miała powodzenie u płci przeciwnej, jednak do tej pory trafiła na dziwne przypadki, każdy miał jakiś defekt i nawet jeśli ona poniekąd oddała swoje serce to spotkało się to z odrzuceniem. Widocznie szczęście w miłości nie było jej pisane, niemniej jednak dziewczyna w towarzystwie Shawna wyglądała na szczęśliwą, co było naprawdę zaskakujące nawet dla niej samej. Przygryzła dolną wargę słysząc jego odpowiedź, w tym co mówił było dużo racji, ale ona zazwyczaj tego typu rozterki sprowadzała to mniej skomplikowanych procesów i może na tym polegał jej błąd? To było możliwe, patrząc na to w jakim miejscu akurat się znajdowała. - To dobre pytanie - przyznała, dając sobie dłuższą chwilę na zastanowienie, robiąc przy tym masę zabawnych min, będących wyrazem przerysowanego procesu myślowego. - Chyba zbyt bardzo i często wszystko analizuje - przyznała w końcu, przypominając sobie, jak za każdym razem Charlie jej to wypominał, a wraz z pojawieniem się jego postaci, w głowie blondwłosej czarownicy pojawiła się kolejna myśl, zaś usta mimowolnie opuściło pytanie. Słysząc potwierdzającą odpowiedź przyjaciela uśmiechnęła się, bo właśnie pojawiała się dla niej swego rodzaju nadzieja którą zachwiały kolejne słowa chłopaka. - Bliskie? Co masz na myśli? - zapytała marszcząc przy tym brwi. Nie do końca rozumiejąc do dokładnie ma przez to na myśli.