Przepiękny park znajdujący się w samym centrum Alei Amortencji, dzięki czemu każdy z mieszkańców ma do niego blisko. Jest dosyć duży, porośnięty bujną roślinnością, która jest magiczna - drzewa nigdy nie gubią liści, a jedynie zmieniają barwę jesienią, kwiaty zaś i krzewy nigdy nie więdną. Znajdują się tutaj ławki oraz magiczne lampiony oświetlające park nocą. W samiuteńkim jego sercu jest niewielki most, na którym lubią przebywać zakochani. Plotki głoszą, iż to w tym miejscu Harry Potter oświadczył się niegdyś Ginny Weasley. Czy to prawda? Nie wiadomo. Czemu Rubeusa Hagrida? Można tu czasem dojrzeć naprawdę niezwykłe stworzenia...
Nie miał pojęcia czemu wyciągnął ją z Wrzeszczącej Chaty, ale na pewno powodów znalazłoby się kilka! Chociażby ten, że atmosfera w chacie była pełna grozy i przede wszystkim kurzu plus nie sprzyjała żadnym rozmowom, a raczej piętrzyła między nimi problemy, które chyba były nie do zatrzymania. Nawet, jak dla Villiers'a, który mówił, że każde miejsce jest dobre na seks, to Wrzeszcząca Chata wydawała się czymś odległym i totalnie zrujnowanym. Choć wspaniale było tam uciec. Tam nikt nikogo nie szukał, przede wszystkim dlatego, że nie chciało się tam nikogo znaleźć. Dlatego poprawił kurtkę, którą ją okrył tak, aby nie zsuwała się z ramion i znów ścisnął jej dłoń prowadząc powoli w dół skarpy... A to wszystko po to, aby po jakimś czasie marszu w ciszy znaleźć się parku Rubeusa Hagrid'a, gdzie... Uwaga... Po raz pierwszy całował się z dziewczyną. Ile miał lat? Dwanaście? A może to już jedenastka była? Całkiem możliwe! Przynajmniej pierwszy raz robił to świadomie, bo pocałunki z wieku jeden - trzy nie interesowały go zupełnie. Były przepełnione chęciom zrobienia zdjęcia przez rodziców niżeli tym czym powinny być przepełnione... Pożądaniem. A czego pożądało dwuletnie dziecko? Jedzenia, spania, ulubionej zabawki. To i tak szeroka paleta rzeczy do wyboru. A teraz to wszystko tak padło... Uśmiechnął się do niej lekko i zatrzymał się na moście, gdzie wszystko wydawało się trochę spokojniejsze. - Myślę Mandy, że po prostu musisz się odciąć od Scarlett. - Powiedział całkowicie poważnie po czym schylił się po jeden z kamyczków i po prostu rzucił go w wodę... A potem następny... Po drodze gryzł się w język wiele razy, jakby próbował zatrzymać słowa, które miał ochotę wykrzyczeć. - Domyślam się, że obie macie nieprzychylne zdanie o mnie, ale to Ty powinnaś je sobie wyrobić o mnie, a nie za pomocą siostry, która zwyczajnie jest zazdrosna. Wiesz, że SMS lubi mieć wszystko. - Tak jakbyś Ty Villiers nie miał takich potrzeb! Ty hipokryto! - krzyczała podświadomość tupiąc nogami i przewracając się pod nawałem "prawdy", która dotyczyła w równym stopniu jego, jak i bliźniaczek Saunders, a przynajmniej jednej z nich. - Chyba warto czasem dać się ponieść. - Wzruszył ramionami i przez chwilę zastanawiał się nad sensem tego, co właściwie liczyło się, a nie powinno. Kto by pomyślał, że takie słowa padną z ust Villiers'a... Nikt.
Odciąć od siostry bliźniaczki? No cóż, może i Scarlett była trochę brzydsza i głupsza, ale w końcu u nich rodzinne było "to coś". Odciąć się to najgorsze, a zarazem najtrudniejsze wyjście z tej całej sytuacji. Ale było to też chyba jedyne rozwiązanie. Pierwszy raz w życiu Mandy posłucha jakiegoś ślizgona, naprawdę! W ogóle, Casper nie wydawał się jej nigdy być takim kimś. "Takim", w sęsie, pozytywnie zaskoczył ją poziomem swojej jako- takiej inteligencji. Może dla niej alfons hogwartu podrywacz się zmieni? Albo zmienił! - MOŻE i masz rację - odparła, klepiąc bruneta po ramieniu. Naprawdę dzisiaj był jakoś zaskakująco spokojny! A myślała, że ją ktoś wykorzysta. A on nie chciał. To teraz ona ma chcice! Tak to jest z kobietami... Właściwie. W końcu MMS też lubiała mieć wszystko. Tylko, jakim kosztem? Teraz czekała na to, czym się ponieść. Hihihihihihihi.
To było bardzo proste. Nie zamierzał się pchać w kolejny seks, dzięki któremu potem dziewczyna poleci i będzie krzyczała, że ją wykorzystał. Źle się stało, że Cedrik jest ze Scarlett. Nie dlatego, że Villiers jest zazdrosny, ale bardziej dlatego, że Cedrik miał dla niej za dobry charakter. Sam Casper był zdania, że ludzie od niego powinni się trzymać z daleka i nawet nie próbować poznać. Był błędem. Może SMS jeszcze nie zrozumiała, że niesie dla niego destrukcję? A Mandy? Czy one w ogóle były porównywalne... Nie znał MMS, a chciał poznać. Jednocześnie gubił się w tym, co inni mogą znowu jej nagdakać. Ale skoro nie rzucił się na nią to może choć trochę zapunktował? Tylko, że teraz to ona wydawała się rozochocona... Nie chciał udawać niedostępnego i nagle moralnego wzoru, którym na pewno nigdy nie będzie/nie był. Ot zagwozdka. Nawet w teraźniejszości stanowił błędny system wartości, który atakował niewinnych ludzi. A teraz stał w parku i patrzył na Saunders, jak na lody waniliowe, które naprawdę uwielbiał. I nie było w tym krzty niezrozumienia. To było jednoznaczne i normalne. Naturalne przede wszystkim. - Myślę, że ją mam... Po prostu to jest ten moment, kiedy musisz spróbować. - Rzucił coś, czego sam jeszcze nie ogarniał. Ale co tam!!!
Mandy jest zwykła dziewczyną. Co prawda tą najładniejszą, najmądrzejszą, najseksowniejszą, najbardziej pociągającą, ale równocześnie można powiedzieć przeciętną. Kiedy mówi, że nie chce to chce, a kiedy, że chce to też chce. To znaczy... Jeśli Casper pokaże, że nie chce tak spędzać czasu z MMS, ona się obrazi. Wszystkie, ale nie ona? Hm? Czego ona nie ma, a inne mają? A może jest z zawysokiej półki? W ogóle... Dlaczego oni tak często gadają o Scarlett? To jest chyba ich jedyny temat. Może jednak nie powinni ze sobą przebywać? Szkodzi im to? Nie, już za późno. - A ty, ty nie chcesz próbować? - spytała, poprawiając poraz kolejny włosy. Usiadła na ławce, w końcu trudno jest chodzić na wysokim obcasie cały dzień, prawda? Zaczęło robić się zimno, a miała na sobie tylko białą mugolską koszulkę z krótkim rękawem wsadzoną w jasnoróżową spódniczkę przed kolana. Zaczęło jej się robić zimno; słońce zaszło, a oni spędzali czas na dworze. Coś się dzisiaj w ogóle wydarzy? - Zrób to, po co tu przyszedłeś.
I widzicie? To nie jego wina, że był taki zajebisty, że przyciągał kobiety, a one bezczelnie mu się oddawały. Tylko, żeby potem płaczu nie było, że on zły, że on niedobry. Że on dupa nie chłop. A właśnie chłop. Bo z krwi i kości, bo seks. Bo seks chciały z nim uprawiać, a nie z jakimś pedałem ziemniaki w ogródku... Najwidoczniej miał wszystko, co chciały dostać, a on był tak utalentowany, że mógł im to dać... Z przyjemnością... Noooo... Najwidoczniej to była jedna z jego zalet, które w sobie pieczołowicie pielęgnował. Zdolniacha z niego! Szał na mieście! Uśmiechnął się lekko do MMS, kiedy rzuciła tekst, żeby wreszcie zrobił to po co tu przyszedł. Przecież on chciał się tylko zakolegować i stać za nią murem, jak coś. A ona mu proponowała seks? Seks mu? Jeszcze godzinę temu o tym by nie pomyślała, a raczej nawet zapewne opierałaby się i wyzywała go od posranych pomidorów, bo ona nie może, bo nie ta pogoda, bo SMS i okres i w ogóle przekwitanie. A teraz takie szatańskie rzeczy? Uśmiechnął się przebiegle. - Serio? Za takiego mnie masz? Myślisz, że jedyną rzeczą, po którą tu przyszedłem jest przelotny seks, którego oboje nie będziemy pamiętać? - Może nazbyt chłodno. Może nieco źle, jakby poczuł się urażony i chciał teraz wszystko oddać i trzasnąć drzwiami. Z tym, że byli w parku i zbytnio chyba nie było warunków do odegrania dramatycznej sceny. Co prawda pokładał nadzieję, że może ktoś, coś pomoże. O Boże! Co z niego za szalony krejzol! No nic! Uśmiechnął się zwycięsko... - MMS, masz mnie za pojebanego pokurwieńca, który ma Ciebie tylko za dmuchaną lalę? - Ostatnie pytanie i przyciągnięcie jej do siebie, po czym oparcie jej o najbliższe drzewo. Przygwoździł ją do niego, coby nie mogła zbiec z miejsca zdarzenia. Wsunął dłoń pod jej bluzkę i chłodną dłonią zaczął tam zataczać koła. - Powiedz to. Chcę to usłyszeć Mandy. - Rozkazał? Poprosił? Chuj go wie, mówiąc wulgarnie, ale jego oczy przestały być normalne. Zaczęły świecić przerażający zwariowaniem.. Psychozą.
Ten park był miejscem wyjątkowym. Pozwalał odpocząć zarówno ciału jak i psychice. Można było swobodnie myśleć o wszystkim, ale piękno tego miejsca nie dawało możliwości myślenia o tych złych rzeczach. To się teraz bardzo przydało. Po tym, co stało się w ekspresie do Hogwartu byłoby okropną rzeczą po raz kolejny mieć te obrazy w swojej głowie. Dobrze, że wszystko co złe jest szybko wypierane przez jej mózg. Przez to nie uczy się na błędach – bo po prostu nie pamięta tego, dopóki ktoś jej nie wspomni o tym konkretnym wydarzeniu. Jedyne, co mogło ją stale męczyć to likanizm, ale i ten fakt stawał się mniej istotny, kiedy szła przez tą piękną okolicę ubrana w czysto białą sukienkę, którą rozwiewało przy mocniejszym podmuchu wiatru. Czuła się lekka jak powietrze. I niewidzialna jak powietrze, bo nie zdawało się, żeby ktokolwiek miał na nią zwrócić jakąkolwiek uwagę. Było tu prawie pusto. Czyżby ludzie bali się stworzeń, które mogą tu napotkać?
O tak, Maxowi na pewno bardzo się przyda odpoczynek, a przede wszystkim ten psychiczny. Chłopak ostatnimi czasy przeżywał jakiś dramat w swoim życiu. Zachowywał się ostatnio bardzo nieobecny, chodził po kątach jak jakiś komar, który jedynie poszukiwał ofiary, a dzisiejszą jego ofiarą była Corin. Koleżanka, a nawet przyjaciółka z roku. Znali się jeszcze z Japoni gdzie to się trochę do siebie otworzyli i wiele sobie powiedzieli. Poznali się o wiele bardziej niż dotychczas, szkoda, że nie wiedział, że ta jest wilkołakiem, chyba inaczej by to jakoś przyjął niżeli teraz by mu to powiedziała. Ale to już jest tylko i wyłącznie jej sprawa, a więc on nie miał za bardzo nic do powiedzenia w tej kwestii. To jest jej życie i niech sobie robi co chce, tylko niech to dobrze przemyśli, żeby potem tego nie żałowała. Hogsmeade, dość wiele czasu tutaj spędzał, ale tylko i wyłącznie dlatego, że miał zamiar wynająć sobie jakieś mieszkanie tylko i wyłącznie dla siebie. Był już dorosly i chciał mieć je tylko i wyłącznie dla siebie. - Cześć piękna. - przywitał się z dziewczyną. Przy okazji ją spotkał, nie żeby się tutaj umawiali, ale ostatnio dość często na siebie wpadali, oczywiście Max nie miał nic przeciwko wręcz przeciwnie.
Myślałam zawsze, że Cornelia jest raczej jak jakaś modliszka – to ona szuka ofiar, a nie sama się nią staje. Ale najwyraźniej zawsze musi być ktoś, kto będzie polował właśnie na nią. Teraz to ona zostanie antylopką? Ło matko, musi sobie kupić rogi! A tak poważnie, to akurat jego ofiarą mogła być. Naprawdę ostatnio dobrze się z nim dogadywała. Puchon, ale nie był takim zwykłym ciotowatym chłopczykiem, z którymi nie chciała mieć nic wspólnego. Potrafił ją zaskoczyć. Potrafił rozbawić. I cieszyła się, że w Japonii poznali się lepiej. Że dowiedziała się o nim czegoś więcej, a on o niej. Chociaż oczywiście to, co najgorsze pozostawało w sferze mroku – tam, gdzie powinno zostać. Nic więc dziwnego, że słysząc jego głos od razy odwróciła się i najzwyczajniej w świecie skoczyła na chłopaka w taki sposób, że zawisła rękami na jego szyi, a nogami w pasie. Jeśli zaskoczył go ten ruch, to musiał upaść – siła razy masa i w ogóle. Jeśli jednak spodziewał się, że dziewczyna może w jakiś sposób go staranować, to była szansa, że ustał. Tak czy siak przytulała się do niego w tym momencie najwyraźniej bardzo się ciesząc z obecności chłopaka... Do czasu, aż odsunęła się trochę i jedną ręką walnęła go w łeb. - Czy tak trudno jest dać znak życia? Człowieku szukam Cię i szukam. I się zastanawiam, czy Cię w tym pieprzonym ekspresie do Hogwartu nie zamordowali, a ty co?! BAŁWAN! - Nie ma to jak ochrzan na dobry początek dnia.
Niech jednak nic sobie nie kupuje, bo chłopak i tak ją znajdzie jak będzie chciał i tak. Oczywiście nie chciał się narzucać jej swoją obecnością, ale Corin była na tyle szczera, że po prostu by mu powiedziała, że nie życzy sobie jego towarzystwa, chłopak oczywiście by to zrozumiał, bo nie lubił się narzucać, a jeszcze jakby mu to ktoś powiedziała prosto w twarz na pewno by się odczepił. Oczywiście normalne, że chłopak chciałby się dowiedzieć o tym jej sekrecie, ale najwyraźniej nie zaufała mu na tyle, aby mu to powiedzieć, tym bardziej, że to była taka sobie zwykła tajemnica na przykład o wzdychaniu do kogoś, albo coś w tym stylu. To była bardzo poważna tajemnica, nawet przez nią mógł ktoś zginąć. Jednak Max i tak chciałby się o tym dowiedziec, ale nic nie podejrzewał, pewnie jak będą się ze sobą dalej spotykać i to dosyć często w końcu dziewczyna pęknie i mu to powie, albo po prostu sam się jakoś o tym dowie. Jeszcze nie wiedział jak. A czuł, ze dziewczyna coś przed nim ukrywa, wcześniej jak byli tylko kolegami z roku zawsze była uśmiechnięta i pełna życia, a teraz wydawała się być inna, może po prostu dlatego, że ludzie się zmieniają. Może przeszło jej to, kto to wiedział. Zaskoczył go fakt, że ta się na niego rzuciła i dlatego też chłopak zachwiał się na jednej nodze i po prostu upadł na plecy. Zaśmiał się, ale zaraz poczuł niesamowity ból w plecach. Matko, starość nie radość. - Kobieto chcesz mnie zabić.? - spojrzał na nią z udawanymi pretensjami. - Nie jechałem ekspresem do szkoły. Ojciec mnie przywiózł tym razem, a co się stało? - zapytał patrząc na nią. Jeśli dziewczyna nie wstała to nadal znajdowali się w dość dziwnej pozycji i dla oka mogło się wydawać, że nie jest to koleżeńskie przywitanie.
Nie tylko szczera, ale ma rację – była na tyle bezpośrednia, że od razu by mu powiedziała „Idź człowieku mam Cię dość”. Ale nawet raz jej jak na razie do nie przyszło do głowy. Jak wspomniałam wcześniej – bardzo lubiła z nim przebywać i zdecydowanie nie odmówiłaby sobie jego towarzystwa nawet z powodu jakiegoś niedorzecznego kaprysu. Nikomu nie zaufała w Hogwarcie na tyle, by tak po prostu o tym powiedzieć. Wiedziały o tym osoby, które albo wyciągnęły to z niej podstępem, albo usłyszeli to właśnie od ów osób. Poza tym dyrektor, kilkoro nauczycieli przede wszystkim zajmujących się eliksirami – składniki na eliksir tojadowy to trudne do zdobycia przedmioty. W każdym razie już dość długo była potworem i jestem pewna, że nie pęknie. Nie powie mu tego, a jeśli sam się dowie... Będzie musiał zostać potraktowany zaklęciem obliviate, a ona więcej nie będzie się z nim spotykać. Taka była naturalna kolej rzeczy. Wiedziała, że coś takiego musiałaby zrobić. Więc im dłużej nie wie, tym lepiej. I lepiej, żeby nie zwracał uwagi na to, że czasem chodzi po Hogwarcie wykończona jakby pracowała cały tydzień na kopalni i nosiła jakiś węgiel. - Tak! - Krzyknęła wpatrując się w niego ze sztucznym mordem w oczach. Jak udawać, to udawać. Ale nie wytrzymała długo i zaśmiała się cicho. Szczególnie, że chłopak wyjaśnił, dlaczego też nie dał jej szybko znaku życia. On naprawdę nie miał pojęcia... - Chwała losowi. Zdecydowani nie było bezpiecznie. Ktoś zaatakował ekspres – Wyjaśniła mu nie wstając, bo jakoś nie pomyślała, że dla postronnych obserwatorów to może wyglądać trochę dziwacznie... Zresztą, nikogo tu nie było poza leśnymi stworzonkami.
Max również z dziewczyną bardzo lubił przebywać, dlatego też na każde spotkanie szedł z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, czy miał coś do niej, czy spotykał się z nią jako z koleżanką, na razie nie chciał o tym myśleć. Za krótki czas od kiedy przestał się spotykać z Gwen, aby o tym jeszcze myśleć, pewnie przyjdzie odpowiednia pora kiedy takie myśli nadejdą, ale na pewno jeszcze nie teraz. Oczywiście cieszyłby się i to niezmiernie gdyby Corin mu na tyle zaufała, aby powiedzieć mu o tym. Ale nie oczekiwał tego od niej. Oczywiście chciał jak najszybciej zdobyć jej zaufanie, ale wiedział, że to nie jest aż takie szybkie do zrealizowania. Czy chodzi wykończona czy nie do tego jeszcze chłopak nie doszedł. Wcale mu nie przeszkadzało to czy dziewczyna miała podkrążone oczy czy nie. Nie miał zamiaru o to wypytywać. Jemu się wiele razy zdarzało mieć oczy podkrążone po prostu z nieprzespanych nocy. Każdemu się to zdarza, więc uważał, że i ona mogła mieć taki problem. - O matko aż się boję... - powiedział do niej i uśmiechnąl się lekko. Oczywiście sobie teraz żartowali, dobrze że nie wiedzial kim tak na prawdę jest, bo wtedy mógłby sobie to inaczej zrozumieć. - Kto? - spojrzał na nią pytająco. No teraz to już zaczął żałować, że przeszla koło niego taka okazja na wyżycie się na kimś. Na prawdę od jakiegoś czasu mial wielką ochotę się na kimś wyżyć, ale na razie nikt taki nie pojawił się na horyzoncie.
W jej głowie na razie nie pojawiały się jakiekolwiek insynuacje na temat tego, że Max mógłby być dla niej kimś więcej. Ogólnie nie chciała myśleć o takich sprawach skoro za każdym razem wszystko się sypało. Po Aaronie coś w niej pękło i od tego czasu jeśli już patrzyła na jakiegoś mężczyznę, to widziała w nim albo kolegę, albo obiekt seksualny. I jej zdaniem tak było odpowiednio. Nie musiała się pakować w zobowiązania z nikim. W sumie racja – każdego mogły męczyć paskudne koszmary. Akurat jej się to nie zdarzało jakoś super często. Większe problemy miała z samym zaśnięciem. Gdy w noc nagle wszystko zdawało się skrzypieć i przyprawiać o zawał. Mimo zapalonego światełka rozglądała się i myślała tylko o tym, że coś jest nie tak... Tam ktoś stał!... Innymi słowem, koszmary na jawie. Charakterystyczne dla każdego, który boi się ciemności. - Mógłbyś być bardziej przekonujący w tym baniu się – Powiedziała po czym odwróciła twarz w bok fukając na niego. Jak obrażona kotka. Nadal w żartach, bo wszyscy wiedzieli, że Corin nie potrafi się na człowieka obrazić. Mogła kogoś znienawidzić i przestać mieć z nim jakikolwiek kontakt. Ale jeśli kogoś lubiła to tak zwany „foch” był możliwy tylko na maksymalnie godzinkę czy dwie. - Dyrektor mówił o jakimś ugrupowaniu. O Lunarnych. W pociągu były zamaskowane postacie i... - Przełknęła ślinę. Powoli z niego wstała jakby chcąc odwlec moment powiedzenia tego jednego, jedynego słowa - … wilkołaki.
Max na pewno nie szuka dziewczyny na siłę, bo niby po co mu taka? Jeśli na prawdę się zakocha to wtedy będzie można myśleć o czymś więcej, na razie w jego głowie nadal gdzieś tam świtała Gwen. Nie raz myślał, żeby poprosić kogokolwiek, aby rzucił na niego zaklęcie zapomnienia, ale to byłoby tchórzostwo. Na prawdę. Większym tchórzem nie mógłby się okazać. Musi to jakoś wytrzymać, a myślał, że na prawdę da radę. Przed Gwen miał sporo luzu, nie miał żadnej dziewczyny przez pół roku czasu, a więc nieco się wyszalał i pewnie dlatego też był z Gwen w poważniejszym związku, bo tego zaczynało mu brakować. A teraz to już z pewnością mu tego brakuje. Każdy się kiedyś wyszumi w młodości, a potem przychodzi taki moment, że potrzebuje się drugiej połówki i jak na razie Max powoli to odczuwał, powoli zaczynało mu brakować drugiej połówki, ale co mial na to poradzić. - Dobrze, przepraszam. Na przyszłość będę o tym pamiętal. - mruknął do niej i wyszczerzył ząbki. Przy niej jakoś wszystkie te paskudne myśli odchodziły od niego, zobaczymy na jak długo czy one potem wrócą? Z pewnością, a więc Corin nie miała innego wyjścia jak zostać z nim na wieczność! - Wilkołaki w pociągu?! Szkoda, że mnie tam nie było... - powiedział i lekko pokręcił głową. No co, jak tylko pojawia sie jakaś fajna akcja to Maxa jak zwykle wtedy nie ma. I gdzie tu jest sprawiedliwość?
Czasem zaklęcie zapomnienia jest jedyną ewentualnością... Ale ma rację. Użycie czegoś takiego oznacza niemożność zmierzenia się z problemem. Już to kiedyś poznała. Kiedy pewien gnój, który z nią był najpierw ją zostawił... Potem zapomniał. Potem zamordował jej przyjaciółkę i siedzi w Azkabanie, ale to już inna sprawa, na temat której Corin by się raczej nie chwaliła. Corin wyszumiała się już dawno temu. Właściwie nigdy nie potrzebowała tak naprawdę aż tyle szaleństwa, ile dało jej życie. Wolałaby znaleźć chłopaka nawet we wczesnym wieku i długo, długo z nim być. Potem tak po prostu wyjść za mąż i mieć trójkę ślicznych dzieci i mugolskiego, zwykłego pieska. Takie życie uznawała za idealne, za piękne. Niestety nie zawsze można mieć to, czego się chce. - No ja mam nadzieję – Skomentowała jeszcze w pełni obrażenia, ale już chwilę później uśmiechała się tak, jak to zawsze miała w zwyczaju. Poniekąd dlatego, że dobrze wiedziała, że dodaje jej to uroku, a przecież każdej kobiecie o to chodzi – żeby nie ważne gdzie wyglądać zawsze jak najlepiej. Dla siebie i dla przyjemnych komplementów. - Szkoda? - Chłopak został zdzielony przez łeb tylko tym razem porządnie – Czy ty słyszysz jakie ty durnoty gadasz? Wiele osób jest rannych. Kilka porwanych... Dwie nie żyją – Fajna akcja... No gdyby przeczytała jego myśli, to nie skończyłoby się na nagłym przejściu na zimny ton. Wydarłaby się po nim i zostawiła samego ze swoimi myślami. Dla wielu to było najgorsze przeżycie na świecie! Ciekawe, co by powiedział gdyby to jej się stała krzywda. Ale ona czuła się bezpieczna. Bo jest inna. Bo sama jest potworem.
Wiele jest wspomnień w głowie Maxa z jego dotychczasowego życia z których nie chciałby się chwalić i które tylko jak wspomni uśmiech schodzi mu z twarzy. Owszem, pewnie nie były one aż tak dragiczne jak w przypadku gryfonki, ale jednak coś tam w jego sercu się pozmieniało i miał ochotę zakochać się na nowo, ale tak prawdziwie, bez żadnych przekrętów. Teraz wie, że to jest możliwe, wcześniej gdy był jeszcze z Gwen wszystko wydawało się inne. Jeszcze nie był aż tak bardzo stanowczy w tym co robił, aby być jej wiernym. Owszem to nie działo się niewiadomo jak dawno, ale nie kiedy człowiekowi wystarczy godzina, aby przemyśleć to wszystko i zastanowić sie poważnie nad własnym życiem i właśnie Max niedawno dostał takiego natchnienia, aby nad swoim życiem się zastanowić i doszedł do zupełnie innych wniosków kiedy jeszcze był z Gwen. Często o niej myśli, ale to jednak nie były już takie myśli przez ktore chłopak nie wychodzi z pokoju. Było minęło, miłość nie kiedy jest bardzo okrutna, tym bardziej ta pierwsza, a z tego co Gwen mu mówiła to Max był właśnie jej pierwszym chłopakiem. Również marzył o takim życiu. Marzył o takiej prawdziwej miłości ktora nigdy nie przeminie. Myślal tak właśnie gdy był z Gwen, że to ta jedyna, ale jednak coś tam brakowało, że chłopak musiał przejść na inny tor. - No to miej, miej ja będe się przynajmniej starał. - wystawił jej język. Gdy Corin się tak pięknie uśmiechnęła, Maxowi aż nogi się ugięły. Była na prawdę śliczną dziewczyną, ale czy odpowiednią dla niego? Albo czy Max jest odpowiedni dla niej? Zawsze przychodzą takie myśli, już raz dziewczynę zranił, nie wiadomo ile Gwen będzie się z tym męczyła, ale nie kiedy ją widywał i w towarzystwie innych nie zachowywała się inaczej. To była jej pierwsza miłość, pierwszy chłopak więc takie rozstanie na pewno zapamięta na długo. - Nie żyją? - spojrzał na nią nieco zszokowany. O cholera. Wiele myśli w tym momencie przemknęło mu przez głowę, a przede wszystkim jego przyjaciele, którzy nie wiadomo czy uszli z tego cało.
- Jakie to romantyczne, że tak się dla mnie starasz! - Krzyknęła, po czym rzuciła się na niego po raz kolejny dogniatając do ziemi. Przytulając się pomachała tyłkiem prawo lewo prawo lewo przez chwilkę. Potem znów się podniosła i wystawiła mu język. W tym krzyku było tyle słodkości, że szkoda gadać. Jakby się wsypało całą cukierniczkę do malutkiej herbatki! Oczywiście zabieg zamierzony. Aczkolwiek wolałaby to powiedzieć na poważnie podczas jakiejś romantycznej kolacji, ale cóż... Podania o faceta jakoś do niej nie napływają. Ogólnie wszystko się teraz przystopowało. Ciekawe dlaczego.... Może coś jednak było z nią nie tak? Szkoda, że tak wesoły temat chwilę później musiał się zamienić w paskudną sprawę. Teraz miała twarz odwróconą w bok i sznurowała wargi nie wiedząc co ona właściwie ma mu powiedzieć. Boże jak dobrze, że go tam nie było. Że jemu się nic nie stało. Że nic się nie stało Nikoli, Naokiemu, Robertowi. Chwała bogu. - Pielęgniarka i jakaś przyjezdna – Skomentowała widząc, że chłopak zaczął się już martwić o swoich. Miała nadzieję, że ta Australijka czy kto to tam był nie był mu jakoś super bliska. Trudno byłoby się dowiedzieć z opóźnieniem, że nie dość, że stało się coś takiego to jeszcze przyjaciel nie żyje.
Max z chwilą na chwilę spędzoną z gryfonką zakochiwał się. Jednak jak na razie nie chciał o tym mówić, wolał zostawić to jedynie tylko sobie i nikomu innemu. Może jedynie Is cokolwiek powie. W końcu jest jego przyjaciółką, dość wiele sobie mówią, ale sam jeszcze nie był pewny swoich uczuć, one mieszały się jeszcze pomiędzy puchonką, a gryfonką, ale z pewnością dziewczyna mu się podobała, ale nie od teraz. Byli na tym samym roku dość wiele lat się znają, a ona zawsze była w towarzystwie chłopaków, a więc uważał, że nie ma nawet co o niej myśleć, ale teraz? Teraz już są dorosłymi ludźmi, prawie dorosłymi. Mogli na prawdę na poważnie o czymkolwiek myśleć, a nie jakieś dziecinne wygłupy. Z pewnością to już się skończyło u Maxa. Jeśli powstanie jakikolwiek związek będzie się o niego troszczył jak o najlepszego i najładniejszego pupila. Corin cokolwiek by powiedziała dostałaby to, ale nie o tym teraz. Na to jeszcze przyjdzie odpowiednia chwila. - Romantyczne? Nawet mi nie mów, że jestem romantyczny. Dziewczyny ode mnie uciekają jak muchy, a każdy związek kończy się przez moją głupotę, a więc o romantyczności nawet nie ma co mówić. - powiedział do niej. Przecież mówił prawdę. Owszem, potrafił kokietować kobiety, a wcześniej robił to po prostu na siłę, aby ją zdobyć jak mu się tylko podobała, ale teraz na pewno tak nie będzie. Owszem, parę komplementów się przyda, bo to się zawsze przydaje, ale trzeba też znać umiar. - Cholera... Masakra. - mruknął. Z przyjezdnych nikogo nie znał. Nie czuł potrzeby się z nimi zadawać, miał już wiele swoich znajomych i to mu z pewnością wystarczało.
Zawsze było jej trudno wiedząc, że przez stosunek jaki miała do przyjaciół prawie każdy powoli zaczyna czuć coś więcej. Nigdy nie chciała psuć takich kontaktów z ludźmi, bo o kochanka było łatwo, a o kogoś komu można powierzyć tajemnice i z kim wyskoczyć na dobrą ognistą wręcz przeciwnie. Miała naprawdę fajny charakter i dobrze o tym wiedziała, ale wolałaby już nigdy więcej nie zauroczyć nikogo za jego sprawą. Była niebezpieczna w każdym znaczeniu tego słowa. A z przyjaciółmi tym bardziej nie chciała czegokolwiek zmieniać. Przeżyła już moment, kiedy to jeden z najbliższych jej osób stał się kimś więcej. Przez następny rok mijali się na korytarzu. Teraz już go nie ma. Nigdy więcej się nie zobaczą. Więc nie wiem jak by zareagowała gdyby Max jej o czymkolwiek powiedział, nie ważne kiedy. - Wiesz co muchy lgną do wszystkiego, co źle pachnie... Więc jeśli od ciebie uciekają, to bardzo dobrze – Nie ma to jak przekształcić zwykłe powiedzenie w taki sposób, żeby wyszło na korzyść biedaka, który to taką krzywdę zrobił Gwen, że w sumie Corin tak naprawdę o niej nie wiedziała. Znała plotki, o szczegóły nie pytała. Nie chciała dowiedzieć się czegoś, przez co zmieni o nim zdanie. - Na szczęście w moim przedziale rzucono tylko kilka zaklęć i nic więcej się nie stało – Nie był to zdecydowani dobry temat, ale powinien wiedzieć co się stało. I tak cała szkoła żyła tym i pewnie jeszcze będzie przez dobry miesiąc. Nic dziwnego. Wiel
Na pewno to niesamowicie słodkie charaktery tej dwójki, sprawiły, że całkiem nieźle się dogadują i lubią spędzać ze sobą czas. A nawet uciekać razem potajemnie z imprezy. Ależ z nich bratnie dusze! Kiedy Riley paplał coś o tym, że słodkie dziewczynki zmiatają wszystkich na boisku, Ted chrząknęła znacząco patrząc na chłopaka i oczywiście myśląc o ostatnim meczu, który przegrali pomimo niby takich niesamowitych ściagających, którzy i tak nie dali im wystarczająco dużo punktów, żeby wygrać dzięki nim mecz. Plus kanadyjski szukający był o niebo lepszy. Ale nie chciała się już specjalnie spierać o to, która drużyna jest lepsza, bo wiadomo, że to byłaby jakaś niekończąca się opowieść, szczególnie jeśli przeciwko sobie będą zawzięta Teddra z maniakiem kłidicza. Ted zdziwiła się, że chłopaka faktycznie interesują takie sprawy jak jakieś napady agresji jednego z braci Weatherly, uniosła do góry brwi, wyrażając zdziwienie jego lekkim przejęciem i wzruszyła ramionami. - Obydwaj czasem przestają się kontrolować. Czasem spuszczają nam nawet manto w szatni, jak coś nie idzie po ich myśli – wyolbrzymiła wszystko Manseley z całkiem poważną miną. Swoją drogą była coraz bardziej przekonana, że to Cezar jest z nią na imprezie i obiecała sobie, że przy następnym ich spotkaniu wyciągnie z niego powód, dla którego ślini się do jakiś Australijek (pff, powinien za Kanadyjkami się tylko oglądać, zdrajca). Ale ponieważ Weatherly chyba nie słyszał jej telepatycznych odzewów dotyczących ganienia za podrywanie ich naturalnych wrogów, Ted uznała, że sama równie dobrze może się wymykać z Australijczykiem jak tak. Patrzyła rozbawiona jak Riley gorączkowo strzepuje okruszki babeczki i podnosi się z miejsca, wyraźnie zadowolony z jej pomysłu. Ted skierowała się za chłopakiem, rzucając Mathlide na pożegnanie milutki, złowrogie spojrzenie, które Manseley miała w zapasie i próbując obarczyć takim samym Cezara, ale nie wiedziała gdzie jest, smutek. Ted zaproponowała im pobliski park, bo nie chciało jej się za daleko chodzić, a i tak było pewnie stosunkowo chłodno. Wyjęła różdżkę i machnęła ręką, mamroczą accio. Po jakimś czasie dziewczyna już wyciągała dłoń łapiąc miotłą i zgrabnie na nią wskakując. - Ja jestem za bludgerem – powiedziała dzika fanka tej gry, poza tym były te całe nielegalne rozgrywki. Co prawda w tej chwili chyba nie wiedziała jeszcze, że wygra niedługo pierwszą rundę (ach ta bilokacja), ale co tam. Ponownie machnęła różdżką i przyleciała do niej pałka razem z tłuczkiem. Manseley miło poczekała aż Salinger wkitra się na swoją miotłę i będzie gotowy. I ogólnie właśnie teraz przerwałam posta, by rzucić kostką, mają nadzieję na jakąś grę trwającą chociaż odrobinę dłużej niż jej spotkanko z Sheri, ale oto ogromne rozczarowanie. Ledwo zarówno jedno jak i drugie znalazło się na miotłach, Ted zapytała uprzejmie czy mogą zaczynać i korzystając z tego, że jest damą (haha), jako pierwsza odbiła tłuczek. Niestety biedny Australijczyk nie mógł wiedzieć, że Teddra Manseley jest mistrzem bludgera, więc chyba trochę za późno się zorientował, że tłuczek trafia dokładnie w jego głowę. Ted zaszokowana patrzyła jak chłopak osuwa się z miotły i zawisła na chwilę w powietrzu nie ruszając się z przerażeniem na twarzy. Polecam, randki z Teddrą Manseley.
/pozwoliłam sobie rzucić pierwsza i wyrzuciłam 6, pozdrawiam :')
No pewnie, że napady agresji bliźniaków Weatherly stanowiły dla niego interesującą sprawę! W razie czego musiał przecież wiedzieć, kogo unikać przed meczem, żeby nie dostać niespodzianki w postaci wpierdolu i wylądować w skrzydle szpitalnym tuż przed samymi rozgrywkami, bo i takie sytuacje się zdarzają. Przynajmniej on był o tym święcie przekonany, na szczęście wiedział również, że bliźniacy to dobre ziomeczki i wątpił, aby kiedykolwiek mieli taki napad przy nim. Wzruszył więc na to ramionami, postanawiając, że później będzie zaprzątał sobie tym głowę. - Niech będzie - zgodził się z uśmieszkiem, kiedy dotarli już na miejsce, chętnie przyjmując wybór bludgera. On sam lubił go o wiele bardziej niż wyścigi. Wyścigi są dla mięczaków, którzy obrywają w nich tylko dlatego, że nie potrafią omijać przeszkód. Wbrew pozorom to nie takie łatwe, takie omijanie konarów drzew, ale to go kompletnie nie obchodziło, on i tak wiedział swoje, hehs. - Obiecuję, że w razie czego cię opatrzę! - dodał wesolutko, szczerząc ząbki. Co prawda Teddra wcale nie wyglądała jakby się bała, że oberwie, a Riley pozostawi ją na pastwę losu, ale w razie gdyby jednak skrywała swoje lęki, ten wolał zapewnić ją, że zajmie się nią należycie. Przywołał swoją miotełkę zaklęciem, a kiedy ta już przyleciała, pogłaskał ją pieszczotliwie po rączce. Zaraz wzbijemy się w powietrze i rozgromimy Teda na kwaśne jabłko! No, bo co taka drobniutka dziewczyna mogła potrafić? Zwłaszcza w porównaniu z Rileyem, który był na pewno o wiele mniej podatny na ból! Owszem, może super gra na boisku, ale w tak brutalnym sporcie jak bludger pewnie szybko z nią skończy. I w chwilę później Salinger dowiedział się, jak bardzo się mylił. Ledwie zdążył wzbić się w powietrze i wznieść na wysokość kilkunastu stóp, ledwie się uśmiechnął sam do siebie, już poczuł potworny ból w głowie i wypuścił miotłę z ucisku. Swoją drogą, to musiało wyglądać naprawdę epicko - leci sobie wesolutki i nagle dostaje tłuczkiem w łeb. Zaczął spadać, a oczy mu się zamgliły. W przeciągu kilku milisekund poczuł bolesny upadek. I na chwilkę zapanowała ciemność, a potem ocknął się i jęknął. Skronie mu pulsowały, a głowa wydawała się być jak z ołowiu. - Powaliło cię? - zapytał, bo tylko na tyle było go stać. Ehehe, no dobra, Teddry wcale nie powaliło, ale biedaczek był taki obolały, że musiał to wyrazić w tych dwóch słowach! Jeszcze nie wiedział, że wkrótce nadejdzie pocieszenie w postaci wygranej pierwszej rozgrywki w supertajnych mistrzostwach, ale kiedyś na pewno zrewanżuje się Manseley za tę dzisiejszą grę. - Nienawidzę spadać z mioteł. Japierdole, ale mnie głowa boli! - odruchowo się za nią złapał i zaraz dodał, podśmiewując się z tego, jak absurdalne było tak szybkie zwycięstwo: - Dziewczyno, ty to umiesz przywalić. A później znowu jęknął z bólu. Nawet nie zdążył dobrze oderwać się od ziemi, a już z powrotem na niej był. Kręciło mu się w głowie i nie bardzo wiedział, co mówi. Dobrze, że nie zemdlał teraz czy coś, bo wystarczy, że już wcześniej stracił na krótką chwilę przytomność! Teraz będzie wiedział na własnej skórze, że Kanadyjczykom to jednak dopisuje szczęście, przynajmniej jeśli chodzi o quiddicha.
Koniecznie niech unika i się ich boi. Ted chyba zacznie rozpowiadać jakąś legendę o złowieszczych bliźniakach Weatherly, którzy spuszczają wpierdol bez powodu i często chodzą poturbować przeciwników Kanady. Co prawda i tak ich kraj jest chyba wystarczająco uznawany za dzikusów, ale skoro tak, niech zwiększają wizję groźnych przedstawicieli dumnego narodu północnej Ameryki. Świetnie, więc i jedno i drugie wolało bludgera od tych wyścigów dla mięczaków. To wszystko zależało od tego jakiego kto ma farta, miotłę i ewentualnego rozstawienia konarów. A w bludgerze liczyły się głównie niesamowite zdolności do machania pałą (hehe), a wkrótce się dowiemy, że Salinger jest w tym średnio sprawny (hehehe). - Kamień spadł mi z serca – powiedziała ironicznie Teddra, odrobinę szpanersko podrzucając pałkę i łapiąc ją zgrabnie w powietrzu, nie mogła się powstrzymać, hehs. W końcu niedługo odkrytym talentem Manseley będzie wybijanie sprytne ludzi z Australii. I okaże się, że wcześniej zarówno pierwszy przeciwnik, jak i drugi nie doceniali jej na początku rozgrywki. Proszę jak to kobiety w tych czasach muszą udowadniać swoje racje! Ted założyła, że on musi być godnym przeciwnikiem, biorąc pod uwagę jak zapalonym zawodnikiem jest. Pamiętała jak podejrzliwy był nawet w czasie ich pierwszego spotkania, kiedy smarowali się brokatami. Ted niestety dla niego, stety dla niej, wcale nie była drobniutką, słabą dziewczyną. Swoją drogą szkoda, że akurat skupiła się na odbiciu i nie zauważyła jak zadowoloną minę miał Salinger zaledwie sekundę przed dostaniem w głowę. Właśnie mi się przypomniało, że w tamtym semestrze pokonała w bludgera Lawrence’a, więc jednak znokautowała już trójkę osób z australijskiej drużyno. Brawo dla niej! Teddra była serio przerażona kiedy ten leżał przez chwilę nieprzytomny na ziemi. Kiedy w końcu udało jej się wyjść z otępienia, podleciała do niego, zeskoczyła zgrabnie z miotły, niespecjalnie elegancko rzucając ją na ziemię. - Riley?- zapytała dość cicho klękając obok niego i kładąc dłoń na jego ramieniu. Wtedy ten jęknął, od razu na początku wyrzucił z siebie nieprzyjemne słowa, na które ona prychnęła niezadowolona. – Przepraszam, następnym razem będę cię ostrzegać, że potrafię grać w quiddicha i lewitowanie w miejscu nie sprawi, że unikniesz tłuczka, kiedy go odbijam – powiedziała oburzona jego zachowaniem, ale po chwili przypomniała sobie, że to on biedny leży skrzywdzony przez nią i jęczy a propo swojej głowy, więc przybrała zatroskany wyraz twarzy. Uśmiechnęła się blado, kiedy powiedział coś na temat siły jej przywalenia, ale szybko syknęła przestraszona, kiedy zobaczyła, że nie może się podnieść i przysunęła się do chłopaka. Ostrożnie podniosła jego głowę, by położyć ją na swoich kolankach. - Widzisz wszystko normalnie? Myślisz, że możesz mieć wstrząs mózgu? Zabrać cię gdzieś do pielęgniarki? W końcu ja nie obiecywałam, że cię będę opatrywać – zasypała go pytaniami, żartując sobie na koniec. Pochyliła się nad nim i zaczęła delikatnie przesuwać palcami po włosach chłopaka, gdzieś gdzie jej zdaniem trafiła tłuczkiem, w poszukiwaniu guza, czy, nie daj boże, krwi.
No nie wiem, czy ktokolwiek załapałby się na taką bajeczkę. Kanada postrachem innych? Już prędzej pozostali złączyliby siły i spuściliby Kanadyjczykom taki wpierdol, że odechciałoby im się znęcania zarówno nad przeciwnikami, jak i nad członkami własnej drużyny. Australia team nie pozwoli sobie dmuchać w kaszę! No i tak, Salinger nie był najlepszy w machaniu pałą, to trzeba akurat przyznać. Za to, jak widać, Teddra była w tym niesamowita! Musiała przedtem trenować (heheh). Inni mogliby się od niej uczyć! Porażka w bludgerze na pewno sprawi, że Riley będzie jeszcze bardziej podejrzliwy i ostrożny, przynajmniej kiedy przyjdzie mu ponownie zmierzyć się z Teddrą, bo poza quiddichem była oczywiście bardzo fajnym ziomeczkiem. Jeszcze o tym nie wiedział, ale nawet jeśli jej nie wyzwie, to przecież wielce możliwym jest, że będą musieli grać między sobą w kolejnym etapie tajnych rozgrywek! Wtedy odwdzięczy się Teddrze za dziś, zobaczycie. Oczywiście nie poturbuje jej tak bestialsko, jak zrobiła to ona, wygra delikatnie i subtelnie (na pewno!). W międzyczasie jeszcze doszkoli się w, jak to pięknie ujęła Ted, machaniu pałą. Poza tym, w jego założeniu raz popełnionych błędów się nie powtarza. Więc kiedy już oberwał jeden raz, to drugiego będzie się wystrzegał, a jeśli już się zdarzy, to przynajmniej będzie go opatrywać fantastyczna dziewczyna. Biedni Kanadyjczycy, po tylu odniesionych zwycięstwach powinni zorientować się, że coś jest nie tak i za łatwo im idzie. W przekonaniu większości drużyny Ognistych Krabów, oni po prostu dawali im fory albo ci Kanadyjczycy mieli zwykłego farta. Ale ileż można wygrywać! Jestem pewna, że niebawem wszystko obróci się przeciwko nim. I w mniemaniu Rileya każda dziewczyna była drobniutka i słabiutka, no chyba, że to była gruba baba po czterdziestce, ale taka to nawet na miotłę by się nie wślizgnęła. A jeśli już, to szybko by ją złamała i nici z jej lotu. W każdym razie Manseley udowodniła mu, że drzemie w niej quiddichowa bestia! Może to za sprawą tego znęcania się bliźniaków? Trzeba będzie z nimi poważnie pogadać, bo niedługo obie drużyny zaczną naparzać się miotłami, oprócz zwykłych pojedynków. Właściwie to Riley nie miałby nic przeciwko, ale jednak lepiej nie próbować. - No dobra już, masz rację, taka kolej rzeczy - przyznał równie zirytowanym głosem, dopiero przy ostatnich słowach uspokajając się. Zdał sobie sprawę, że ona naprawdę ma rację. I kiedy Teddra położyła jego głowę na swoich kolanach, poczuł się o niebo lepiej; zdawało mu się nawet, że boli go trochę mniej, ale było to oczywiście złudne uczucie. W jego mniemaniu kontuzja nie może się przydarzyć, więc zaraz pewnie stwierdzi, że jest całkiem zdrów i może iść, ale najpierw chwilkę poudaje. I oczywiście, że widział wszystko normalnie, w końcu nie był naćpany ziółkami, a upadł z miotły! Początkowo tylko wszystko było zamglone, ale z czasem obraz robił się coraz wyraźniejszy. - No co ty, poradzimy sobie sami, obejdzie się bez skrzydła szpitalnego! Poza tym ta cholerna pielęgniarka zacznie coś podejrzewać, bo z tego co słyszałem, to przyszło już kilkoro idiotów z podobnymi obrażeniami - powiedział z trudem, ignorując pulsujący ból głowy i innych partii ciała, ostatecznie próbując się podnieść. Nie wyszło mu to zbyt dobrze, bo wydał tylko kolejny jęk i przymknął oczy czując, że ma niewyobrażalnie ciężkie powieki. Adrenalina wciąż pulsowała mu w żyłach i sprawiała wrażenie, jakby ból był mniejszy, niż był w rzeczywistości. Miejmy nadzieję, że Ted jednak nie spanikuje ani nie pozostawi samego sobie, bo on jest menskim menszczyzno i w życiu nie przyzna się, że potrzebuje do tego cholernego skrzydła, w którym tak bardzo nienawidził wszechobecnej bieli i zapachu lekarstw!
Co to za głupoty, przecież nie od dziś wiadomo, że Kanada jest postrachem szkoły i kiedy oni idą korytarzami wszyscy Australijczycy i Anglicy rozstępują się z szacunkiem. Bo w końcu kto chciałby zmierzyć się z tym barbarzyńskim krajem. A Australia już dawno dała sobie dmuchać w kaszę, chociaż nie chcę zapeszać, bo tam gdzieś daleko trwają właśnie rozgrywki bludgera. I owszem Teddra sporo trenowała w machaniu pałą, szczególnie z Riverem (hehe). Jej przyjaciel wyjątkowo często katował ją tym szlachetnym sportem, dlatego pewnie tak nieźle jej szło. I faktycznie, Riley powinien mieć się na baczności, jeśli chodzi o Teda. Swoją drogą szkoda, że olałam meczyk, bo tak by sobie pograli, szczególnie, że są ścigającymi oboje chyba (?). Powinniśmy zorganizować może jakiś towarzyski, czy coś w tym stylu. Jeśli chodzi o granie w tajnych rozgrywkach, chyba najpierw jednak będą musieli jeszcze pobić obecnych przeciwników, żeby na siebie trafić. Nie ma nic innego jak trzymać za nich kciuki, żeby Riley mógł chociaż spróbować się zrewanżować. I Ted wcale bestialsko tego nie zrobiła! To on zbyt anemicznie podszedł do ich gierki. Ale opatrywanie przez fantastyczną dziewczynę, taką jak Manseley, na pewno jest jakaś zaletą tej całej porażki! Chyba jakaś pomyłka. To biedni Australijczycy powinni się zorientować po tylu przegranych, że coś jest z nimi nie tak i powinni się ogarnąć. Zacząć w końcu trenować, czy coś. Poprosić o radę Kanadyjczyków. Albo po prostu wrócić na swoją wielką wyspę i przestać robić z siebie pośmiewisko, hehe. Tak myślała sobie pewnie Teddra, ale na pewno nie powiedziałaby tego na głos. No dobra, nie powiedziałaby Riley’owi, inni Australijczycy i ich uczucia średnio ją interesowały. W końcu była qudditchową bestią! I nie, to raczej nie bliźniacy ją wytrenowali, prędzej Indianinie, z którymi często się zadawała. I Teddra też nie miałaby nic przeciwko naparzaniu się miotłami. Ted już nie kontynuowała kłótni, bo zajęła się swoimi średnio ogarniętymi ruchami medycznymi. Nie miała pojęcia co robić i nie znalazła żadnego guza, który pewnie co najwyżej w najbliższym czasie urośnie chłopakowi i całe szczęście, zero krwi. W każdym razie kontynuowała wobec tego głaskanie go po włosach, jakby to miało cokolwiek pomóc. Sprytna z niej pielęgniarka była, nie ma co. - Aha – powiedziała niemrawo na jego słowa, bo wcale nie pomogło jej to. Ogólnie pewnie by nalegała czy coś, ale niestety jej alter ego przebywało już w SS i na dodatek nie mogła go zaprosić do mieszkania, bo tam właśnie trwała impreza w innym świecie. No pięknie. - Dobra nie możemy tak leżeć na środku parku. Polećmy do Hogwartu. Co prawda to trochę bez sensu, że nie możemy pójść położyć cię do łóżka przez te głupie domy, do których należymy. Ale tam jest mnóstwo dziwnych pokoi, na pewno znajdziemy jakieś gdzie będziesz mógł leżeć i jęczeć. Chyba, że wolisz iść gdzieś tutaj ale nie mam pomysłu gdzie. Może do tej całej wrzeszczącej chaty? Jest bliżej niż zamek i znajdzie się może jakieś zdechłe łóżko – mówiła Teddra, zastanawiając się na głos i sięgając po pałkę leżącą trochę dalej i podając Riley’owi, żeby on obie trzymał.- I będziesz leciał ze mną, nie ma opcji, że sam teraz wsiądziesz na miotłę – dodała i bardzo delikatnie zaczęła zsuwać go ze swoich kolan. Zgrabnie wstała i złapała oba sprzęty do zamiatania, podając mu rękę, by pomóc mu wpakować się na jej miotełkę.
Może więc któregoś razu potrenują machanie pałą wspólnie, skoro Teddra jest w tym taka świetna, a już na pewno mogłaby Rileya wiele nauczyć. River najwyżej znajdzie inny obiekt, który potrzebuje douczenia, zresztą Salinger z pewnością okaże się lepszym nauczycielem i nieważne, że Ted lepiej sobie w tym radzi. Cały czas chodzi o machanie pałą, oczywiście, ale kiedy tak czytam to, co napisałyśmy, już sama się w tym gubię! I owszem, oboje grają na pozycji ścigających, więc pewnie trafi się jeszcze niejedna okazja do odegrania się za dzisiejszą porażkę. Taki towarzyski mecz, na przykład, to byłby naprawdę dobry pomysł, o ile oczywiście obie strony przedtem lub w trakcie nie pozabijają się. Jednak ostatni mecz, ten oficjalny, był względnie grzeczniutki, może to właśnie dlatego, że nie brała udziału w nim Teddra? Bądź co bądź, to chyba jedna z najbardziej barbarzyńskich kobiet w drużynie Reemów! Ale trzeba przyznać, jeśli chodzi o opatrywanie ran, to była całkiem milutka i mimo tego całego bólu, zajęła się Rileyem należycie. Choć może lepiej, żeby nigdy nie została pielęgniarką szkolną, czy kimś w tym rodzaju. W końcu wszyscy dobrze wiemy, że złagodniała i zajęła się swoim pierwszym (i zapewne ostatnim) pacjentem tylko dlatego, że był fajniutki, heh. W ogóle to takie słodkie, że Manseley interesowały uczucia Rileya! Na to wychodzi, bo przecież nie chciała powiedzieć mu, co sądziła o innych Australijczykach. Riley za to chętnie podzieliłby się swoją opinią na temat przeciwników, ale w gruncie rzeczy nie miał nic błyskotliwego do powiedzenia, toteż nie mówił. Zresztą to w tej chwili i tak było ostatnim, o czym zechciałby rozmawiać, jako że wszystko go bolało, a już znacznie nadwyrężył swoje siły na sklecenie długiego, w jego mniemaniu jakże treściwego, zdania. Jedyne, o czym w tej chwili marzył, to żeby znaleźć się w łóżku i żeby Ted nie przestawała go głaskać. - Gdziekolwiek, może być ta wrzeszcząca chata, choć nienawidzę zdechłych łóżek. Tak chyba będzie najlepiej - odparł cicho, bo głowa bolała go nawet od samego gadania. Chwycił obie pałki w dłoń (nieważne, jak dziwnie to brzmi), bo jeszcze nie było z nim tak źle, żeby robić z siebie ofiarę losu i nie móc ich nieść. - No dobra, ja nie mam nic przeciwko - uśmiechnął się na tyle, na ile był w stanie, bo faktycznie, wizja lotu z Teddrą na jednej miotle była bynajmniej o wiele ciekawsza, niż samotny lot. Teddra miała to szczęście, że była Teddrą, bo w przeciwnym razie ów propozycja nie wydałaby mu się pewnie tak interesująca. Z jej pomocą wstał, a gdy tylko stanął obiema nogami na ziemi, gwałtownie zakręciło mu się w głowie. W panice złapał Kanadyjkę za ramię, a później zamrugał kilka razy oczami i wpakował się na miotełkę dziewczyny, nie zwracając nawet uwagi na swoją własną. Później po nią wróci albo wymyślą inny sposób, żeby ją przetransportować, zresztą istniało na pewno wiele przydatnych zaklęć, o których nie był w stanie w tej chwili myśleć. Zajęłoby mu to kupę czasu, zanim któreś z nich sobie by przypomniał, a teraz potrzebował dalszej, wspaniałej opieki Teddry i wypoczynku, a że miejsce docelowe było niedaleko, toteż wspólnie wzbili się w powietrze, żeby jak najszybciej tam dotrzeć.
Miejscem spaceru Wave`a stał się park imienia Rubeusa Hagrida, niedaleko mieszkania Krukona. Ford sam w sobie rzadko odwiedzał ten zakątek zieleni. Nie dało się zaprzeczyć, że park ma w sobie jakiś urok, ale średnio on na chłopaka działał. Nie dało się ukryć, że wypady na dwór nie cieszyły się dużym powodzeniem u Wave`a. W każdym razie dało się już odczuć faktyczne odejście lata. A jesień bynajmniej nie nastrajała go optymistycznie. Po parku kręciło się parę osób, z czego większość to mieszkańcy alei Amortencji. Wstyd przyznać, ale Wave znał mało kogo. Jako, że nie był za towarzyski, to nie interesowali go sąsiedzi. Sam w sobie, Krukon nie wychodził z domu jeśli nie musiał. Zdecydowanie lepiej się czuł w swoich czterech ścianach. Ale ileż można siedzieć w mieszkaniu? No więc on nie za często wychodził, ale z przyzwyczajenia wybył na chwilę. Jeszcze, kiedy mieszał Manchesterze, mama na siłę wyciągała go chociaż na pół godziny na dwór, żeby się przewietrzył. Szału z pogodą nie było, więc chłopak założył kurtkę i zarzucił byle jak szal. Idąc przez alejki nie specjalnie spodziewał się kogoś spotkać. Nawet by się ucieszył, gdyby nie wpadł na inną osobę.