Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Dojście na ten egzamin przyszło jej z wielkim trudem. Musiała opuścić wieżę Ravenclawu i jak tylko znalazła się na siódmym piętrze, kolejny raz trzba było drałowac do góry, tym razem do sali atronomicznej. Wieża, gzie znajdowały się przyrządy astronomiczne należała chyba od najwyższych w Hogwarcie, nic dziwnego, ze trawiona chorobą D’Angelo miała problem z dojściem tam jednym ciągiem. W trakcie drogi musiała dwa razy się zatrzymać, opierając się o ścianę, łapiąc kilka głębszych oddechów. Za drugi razem zrobiło jej się do tego stopnia słabo, ze musiała oprzeć się na kolanach, pochylając głowę do dołu. Powinna była zmusić Halvorsena, żeby ją tu doniósł. Ostatnio wspinanie się po schodach do drzwi z kołatką z nią na rękach szło mu całkiem nieźle. Nie pomagała jej pora, która odznaczała się na ciemnym już niebie. Kiedy tylko przyszedł wieczór, poczuła znacznie zintensyfikowany ból gardła i głowy. Miała szczęście, że pytanie teoretyczne jakie jej się trafiło, była w stanie z miejsca wyklepać bez zastanowienia. Omówiła wszystkie konstelacje i dodała kilka informacji od siebie, dokładnie znając wszystkie historie, byłaby w stanie znaleźć jeszcze kilka ciekawostek, gdyby nie sprowadził ją na ziemię wzrok profesora i pogarszający się stan zdrowia. Jej forma spadała, nic więc dziwnego, ze kiedy przyszło do drugiego zadania, mimo jej szczerych, dobrych chęci na wykonanie go perfekcyjnie, nie dość, że nie pomyślała o przeliczeniu wyniku na inne jednostki, podała go w błędnej, tracąc na tym najpewniej całkiem sporo punktów. Można jednak wierzyć, że jakkolwiek Shenae zwykle przejmowała się nauką, w tym momencie była całkiem zrezygnowana. Do tego stopnia, że wynik z testu był jej zupełnie obojętny. Chciała tylko jak najszybciej opuścić salę. Nie wiedziała jakim cudem dotarla z powrotem do Wieży Ravenclawu, ale była pewna, że niemalże natychmiast zasnęła, w ciuchach, w jakich tu przyszła. Został jej następnego dnia tylko jeden test magiczny. Czy to było możliwe? Przetrwała te kilka dni? Jak…? Bo miała wrażenie, z umiera.
Być może tak było, nie rozumiał i nigdy nie będzie wstanie zrozumieć. Bo w sumie, co może wiedzieć taki szaraczek o kimś kto posiada taką moc, prawda? Nie, nie w tym tkwił problem. On po prostu nie potrafiłby wejść w jej skórę, nigdy nie poczułby jak to jest... Odczuwać bardziej i mocniej, być narażonym na wszelkiego rodzaju emocje, stany. Wszystko na nią wpływało, wszystko mogło zmienić jej nastrój w jednym momencie. Jedna chwila mogła wszystko zmienić, wszystko zniszczyć. On potrafił oddzielić swoje emocje, starannie wszystko sobie poukładał. Każda rzecz, każda osoba miała swoje własne miejsce. Nawet w stosunku do niej miał już pewne schematy, pewne odpowiedzi, pewne zdecydowane ruchy. Wolał być przygotowany na każdą ewentualność... Choć liczył się z tym, że nieprzewidywalność w jej przypadku dosięgnie i jego osoby. Ciągła niepewność, ciągłe oglądanie się przez ramię. Nigdy nie sprawiało mu to przyjemności. Jednak wszystko to, czego nie był pewien i z czym jeszcze nie potrafił się pogodzić, wynagradzał jej uśmiech. Ten delikatny, ukryty za kaskadą gęstych włosów. Już nie jednokrotnie go widział. Zawsze go ukrywała, w momentach, w których myślała, że nikt nie patrzy. Jakby wstydziła się swojej delikatności, tej innej natury, jednej z wielu twarzy. Potrafiła? Pomimo swojej powściągliwości i zdystansowania, chciał, bardzo chciał aby zrzuciła na niego ciężar uczuć, których sama nie była wstanie udźwignąć. Nie, kiedy spoglądał na jej wątłe ramiona, zmęczony wyraz twarzy. Dziwna fala ciepła zalała jego ciało. Tak odrętwiałe i zmarznięte... Niemalże czuł jej pragnienie, jakby wyczytał z jej wyrazu twarzy czego by chciała. Czego chciała od niego. Oczy, które lustrowały jego postać, na nowo i na nowo. Racja, wyrósł, zmężniał... Choć do sylwetki atlety wiele mu brakowało. Jakikolwiek przejaw muskulatury zawdzięcza dźwiganiu książek czy bieganiu po wieżach. Jego twarz w okolicach ust i brody stała się twardsza, może nawet szorstka. Było można wyczuć pewne wyrachowanie w jego postawie i mowie. Cała matka. Pragnął aby wszystko było łatwiejsze, aby nie stali teraz tutaj niepewni swojej przyszłości. Tego, co miało stać się za pięć minut. Uwielbiał ją, tę niewinną dziewczynkę, która kochała życie oraz tę nową, kobietę, niepewną, piękną i silną. Chciał być jej przyjacielem, powiernikiem, kochankiem, szaleństwem, marzeniem, koszmarem, miłością, ramieniem do wypłakania, kotwicą... Chciał aby go potrzebowała. Chciał czuć się potrzebny. Przez lata chodził po szkolnych korytarzach jak cień, nie zwracał na siebie uwagi, skupiał się na tym, co uważał za najważniejsze. Jadł, spadł, uczył się i ewentualnie odpowiadał za zadane mu pytania. Zawsze mu czegoś brakowało, zawsze uważał, że zbyt bliskie kontakty do niczego nie są mu potrzebne. Owszem, nie potrzebował ich. Czuł się lepiej w swoim własnym towarzystwie, bo jeszcze nikt nie sprawił aby czuł się dobrze, komfortowo i bezpiecznie. Zawsze szybciej poznawał pewnie odpowiedzi, wiedział szybciej co nastąpi później... Nie wnosił w swoje życie niczego ekscytującego a ludzi trzymał na dystans bo wiedział, że nikt nie zajmie JEJ miejsca, nie wypełni luki, dziury, która powstała wraz z utraceniem jedynej sensownej rzeczy w jego życiu. Nie szukał zrozumienia w tym, co się z nim działo. Z własną rodziną nie posiadał takiego kontaktu jak z nią. Nikt nie patrzył na niego w ten specyficzny sposób. Żadna dziewczyna nie sprawia, że jego dłonie stają się ciepłe, nie miesza mu w umyśle... Dlaczego tylko przy niej stara się zachować twarz czy powagę. Nie potrafi być wobec niej obojętny. Po prostu. I to było jego zgubą. Ona. Miała twarz, imię, ciało. Już nie była tylko koszmarem. Nie rozumiał. Dlaczego się odsuwała? Dlaczego sprawiła, że zakiełkowała w nim nadzieja? Czemu jej na to pozwolił? Nie patrzyła mu w oczy, uciekała od niego specjalnie, tak aby nie poznał prawda, racja? Nie chciała aby zobaczył rezygnację, odmowę, milczenie, które między nimi zawisło. Atmosfera stała się ciężka i gęsta, bo w pewnym momencie naprawdę uznał, że z nim skończyła. Wycofała się. I za tę niepewność, te wszystkie przyspieszone bicia serca, nienawidził siebie tak bardzo. Nie chciała się nim bawić, a jednak to robiła. Nieumyślnie, całkowicie szczerze. Nie mógł jej za to obwiniać, tylko siebie... Pozwalał jej zawładnąć każdą częścią jego ciała, chciał aby miała go w posiadaniu. Szukał swojego miejsca, swojego domu... Już wiedział, czego szukał, czego mu brakowało i kto tak naprawdę jest jego domem. Miejscem, do którego zawsze może wrócić. To wszystko prawda. Jednak co z tego? Co z jego roztropności, powagi, wiedzy i umiejętności odnajdywania prawdy. I kiedy tak się od niego odsuwała i kierowała ku schodom, myślał, że to ich ostatnie spotkanie. A nawet, że to kolejny wymysł jego wyobraźni. Ułuda. Proszę, jak szybko i łatwo daje sobą manipulować. Wystarczyła chwila, moment aby uwierzył, że na tym poprzestaną. Jej dotyk był subtelny i delikatny, prawie niewyczuwalny. Jakby miał to być ich ostatni. Zapamiętaj to R. Tym razem zapamiętał, szczelnie zamknij a potem pozbądź się. Bo ile jeszcze zniesiesz? Przymknął powieki, godząc się z prawdą, z faktem. Nigdy nie był marzycielem. Potem niespodziewanie przyciągnęła go do siebie, a jego ciało jakby bezwładne przyległo do niej. Musiał oprzeć się łokciem o ścianę, tak, aby wciąż zachować rozsądny odstęp od dziewczyny. Bum... Bum... BUM. BUM. BUM. Jego źrenice lekko się rozszerzyły, wpatrując się w jej postać. Zdziwiony? Zszokowany? Jak na przekór jemu, lgnęła do niego. A powiew jej ciepłego oddechu na skórze sprawiła, że wszelkie hamulce po prostu puściły. Już nawet nie przejmował się krzykiem, który w nim wrzał. Objął ją, a uścisk wydawał się niemal niedźwiedzi choć w rzeczywistości wyglądało to nieco inaczej. Jego ramiona lekko opadły, oddech się wyrównał a podbródek wylądował na czubku jej głowy. Tak, jakby w każdej chwili miał zacząć ją kołysać i przemawiać spokojnie, jak do dziecka. -Już dobrze.-Mruknął cicho, szepcząc w jej włosy. Chłonął jej zapach, czekał na jakikolwiek ruch, sugestię. Przyswajał informacje, analizując i próbując wszystko sobie poukładać. Jak to się stało, że obydwoje do siebie pisali i nigdy nie dostali ów listów? To było niemożliwe. Podejrzane. I coś powoli zaczynało świtać w jego głowie. Plan, intencja, pomysł. Kto zawsze go powstrzymywał przed wychodzeniem z domu? Przez wspomnieniami o Francji? O ukochanej przyjaciółce? Kto wmawiał mu jak złe, podłe i brudne potrafią być panny z rodu rudowłosej... -Nie bądź nierozsądna. Nie przepraszaj.-Powiedział i lekko zmarszczył brwi.-Nie przepraszaj za coś, na co nie miałaś wpływu. Za naszych rodziców. Za to, że urodziłaś się z genem, którego niekoniecznie chcesz.-Delikatnie się odsunął, jedynie po to aby spojrzeć na Cher. Jego uścisk stał się mocniejszy, pewniejszy, jakby chciał powstrzymać jej drżenie. Albo aby dała upust swoim emocjom, pozwoliła sobie na głębokie odetchnięcie i uwolnienie się od ciężaru. Nie wiedział co miał myśleć o tym iż wstydziła się swoich listów. Co takiego w nich było, ? Dlaczego teraz mu o tym wspomniała? Nie lepiej byłoby zachować to w tajemnicy? Wiele informacji krążyło mu po głowie i bardzo chciał znaleźć na wszystko miejsce. Znaleźć odpowiedzi... A teraz jego ciekawość wzrosła i napierała. -Cherisee, co się w nich znajdowało? Jaka prawda, jakie przesłanie? Czego dotyczyły? Być może nigdy ich nie przeczytam, jednak chce wiedzieć. -Powiedział. Spokojnie, choć z nutką pewnej powagi i ostrości. Nie powinna była o nich wspominać... A może to i lepiej? Jaki sens jest w kłamstwach i ukrywaniu?-Przeproś mnie wtedy, kiedy będę czuł iż potrzebuje tych słów. W tym momencie nie wiem nawet co one znaczą.-Dodał. Jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej pleców, jakby chcąc w ten sposób ją uspokoić. Palce drugiej ręki lekko uniosły jej podbródek, a jego wzrok o sekundę za długo skupił swoją uwagę na jej ustach. Żadna dziewczyna nie sprawiła, że chciał spróbować smaku jej ust. -Za długo milczeliśmy. Zbyt długo żyliśmy w niewiedzy i niepewności. Chcę wiedzieć wszystko. Każdy szczęśliwy, zły, wzburzony czy niesamowity moment w Twoim życiu. Chcę choć w opowieściach, spróbować stać się częścią tego co mnie ominęło. Nie rozumiesz? -Pokręcił lekko głową. Jakby i jemu nie mieściło się to w głowie. -Zostaniesz tu.-Powiedział krótko i twardo. Był pewien swoich słów, a jego pewność siebie miała chociaż trochę przysłużyć się jej osobie. Nie mogła wyjechać, nie mogła ponownie go zostawić. A nawet gdyby, czemu nie miałby pojechać za nią? Co stało mu na przeszkodzie aby stać się częścią jej życia? -Nie. Nie będziesz chodziła tymi samymi korytarzami co ja. -Spojrzał na nią a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, a przynajmniej jego wzór. Coś co spróbował wygrzebać z pamięci i zademonstrować. Jednak był szczery, choć bardzo nieudany.-Będziesz kroczyła nimi wraz ze mną.-Boże.
Rozpoczął się nowy rok szkolny jakieś parę dni temu. Zaczęła się nauka, w sumie to nic strasznego jak dla Elizy, ona lubi się uczyć. W sumie nic innego jej nie pozostało. Choć w tym roku może jednak sie z kimś zaprzyjaźni,w końcu są przyjezdni z Salem. Trzeba mieć wiarę. Z delikatnym uśmiechem na twarzy postanowiła wybrać się na daleki spacer, musi pokonać około pięciuset schodków, aby dostać się na Szczyt Wież.Jednak uważała że jest to z pewnością wysiłek warty zachodu. Przecież dla tak pięknego widoku trzeba się poświeci no i oczywiście warto zostać tu do nocy, szczególnie gdy nie ma lekcji i poobserwować nocne niebo, które widać stąd wspaniale. A że panna Benoit kochała takie widok, nie miała nic przeciw temu aby się tutaj wdrapać. W sumie wchodzenie na wieże mogło być dobrym sposobem na zgubienie wagi. Chociaż Liz nie miała co gubić, ale można komuś podsunąć taki pomysł. Stanęła przy barierce i wychyliła sie delikatnie, było wysoko. BAARDZO wysoko. Zamknęła oczy i zaraz potem je otwarła i przeniosła wzrok na piękne niebo.
Cisza nocna już trwała, to fakt, ale czy kiedykolwiek to powstrzymało Exodus? Właśnie. W ogóle idea ciszy nocnej była... Chociaż nie, miała sens. Pod warunkiem, że to po prostu wszyscy mieli być cicho, a ona mogła się zachwycać i robić wszystko, co jej się chciało robić. Ale jeśli ją też miało to ograniczać, to zdecydowanie była przeciwko. Chociaż w zasadzie... Gdyby ktoś ją zapytał, czym właściwie jest cisza nocna, w jakich godzinach trwa i co się z nią wiąże, nie miałaby pojęcia. Sky is the limit. Czy jakoś tak. Tak czy inaczej noc była piękna. I nie było to zależne od pogody, bo Exodus generalnie uważała noce za piękne, wszystko jedno, czy było widać wszystkie gwiazdy, czy też przez ulewę nie było widać niczego na metr. Noce są piękne. Koniec. Ostatnio była na błoniach, teraz więc miała ochotę zostać w zamku, ale tak nie do końca. A gdzie można najlepiej połączyć bycie w zamku i bycie na zewnątrz? No przecież, że na szczycie wieży astronomicznej! Więc tam właśnie się skierowała. Tyle że to było daleko. Wysoko. Miliony schodów, a jej się znudziło już w połowie. Znaczy może nie znudziło, ale średnio podobało jej się samej. Chciała ludzi, towarzystwa, bliskości, czegokolwiek. Siostry pewnie już spały, zresztą i tak teraz by nie poszła do żadnej z nich. Wychodziło na to, że musi radzić sobie bez nich. Jakoś. Ale szczęście najwyraźniej się do niej uśmiechało. Kiedy wreszcie doczłapała się na samą górę (zadyszana niemożliwie, ale to nic), zobaczyła kogoś, kto jak nic wyglądał na istotę ludzką. Płci żeńskiej, a to fajnie. Z kolorowymi włosami, a to ją czyniło charakterystyczną, więc ją kojarzyła. Dziewczyna, chociaż jej imię pozostawało tajemnicą, była z tego samego domu, co Genesis! A to wystarczyło, żeby była jak swoja. - Czeeeeść! - szepnęła entuzjastycznie, nie chcąc się drzeć w nocy, żeby nie spłoszyć żadnych nocnych zwierząt. Zanim tamta zdążyła jej odpowiedzieć, Exodus podbiegła do niej i mocno ją przytuliła. - Przytulaski! Ha, super, że tu jesteś. Co tam? Jak masz na imię, tak właściwie?
No tak noc jest piękna, w każdym stopniu. Jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, na którą można się gapić codziennie godzinami i nigdy to się nie nudzi. A najlepiej jeszcze jak księżyc jest w pełni. Uśmiechnęła się sama do siebie na samą myśl i rozkoszowała się ciszą, jaka panowała tutaj na górze. Nikt nie przeszkadzał, było tylko słychać delikatny szum wiatru i odgłosy zwierzyny zdali.Gdyby miała talent to rysowania na pewno narysowałaby widok z wieży. Był po prostu przepiękny, mogłaby tak oni opowiadać godzinami tak samo jak o nocy. Przeczesała swoje różowe włosy dłonią i westchnęła cicho. Chyba czas na zmianę kolory, już za długo ma ten różowy na swojej głowie.A ojciec i rodzeństwo i tak nie zwraca na nią uwagi, więc może robić sobie co chce. Nawet gdyby po szkole nie wróciła do domu, nawet by się tym nie przejęli. Może to lepiej ? Może powinna po prostu iść dalej i rzucić wszystko za siebie. Odczepić sie od rodziny. Byłoby inaczej gdyby ona (czyt.mama) jeszcze żyłą. Ale niestety już jej nie było. A ona musiała iść dalej do przodu. Tylko samemu jest trudno. Przegryzła wargę i westchnęła cicho do siebie. Stała tak z zamkniętymi oczami i rozmyślała nad swoim marnym życiem, gdy usłyszała za sobą cichy szept. Wystraszyła się jak to ona. Podskoczyła do góry i pisnęła cicho, zakrywając sobie przy tym usta, aby uciszyć pisk. Spojrzała się na dziewczynę i zaczęła głębiej oddychać. Okey panika już jej minęła. Nie zdążyła nawet jej odpowiedzieć a dziewczyna już ją do siebie tuliła. Cóż za miłe powitanie, bardzo przyjemne. Chodź dziwne. Nikt tak jej nie witaj, a na pewno nie nieznajoma osoba. Ale nie przeszkadzało jej to. Uśmiechnęła się delikatnie. -Hey, wiedzę że nie tylko ja wybrałam się na spacer.Tak właściwie to Elizabeth ale mów jak chcesz- Dodała z uśmiechem i zerknęła jeszcze raz na nią. Nie za bardzo ją kojarzyła ale cóż, szkoła jest duża no i przyjechali uczniowie z Salem. Więc było ich tutaj sporo.-I wszystko dobrze a u Ciebie ?I jak Ci na imię?- Zapytała się nieznajomej jeszcze dziewczyny z imienia.
Też ją czasem nachodziła myśl, że ładne rzeczy mogłaby narysować. W końcu z tego, co mgliście pamiętała, jej rodzice byli artystami. Skończyli jakąś szkołę nawet czy coś. Ale że potem wpadli w drzewo, to ich talent umarł wraz z nimi. Ona jakoś nigdy za specjalnie nie próbowała ćwiczyć, tym bardziej, że jak zbliżyła się bardziej do zwierząt, to przepadła i żadne rysowanie już nie miało najmniejszego znaczenia. A teraz nie było już po co próbować. Za mało czasu, za dużo pomysłów na życie. Zresztą przy jakiejś mocno naciąganej teorii, rysowanie zabijało ludzi. Jak jej rodziców. Proste, nie? Przytulanie ludzi ją uspokajało. Miała wrażenie, że tą dziewczynę tutaj też uspokoiło, ale istniało ryzyko, że wcale nie trzeba by było jej uspokajać, gdyby jej wcześniej nie przestraszyła. Cóż. To przynajmniej był dowód na to, że chociaż zwykle chrzaniła rzeczy, to raz na jakiś czas jednak udawało jej się coś naprawić - i to samodzielnie! Taka mała, dumna Exodus, a co. - Elizabeth. Beth. Liz. - Przekrzywiła głowę, myśląc, która opcja pasuje jej najbardziej. - Nah, nie wiem. Zdecyduję potem. A ja jestem Exodus. Znasz moją siostrę, Genesis. Musisz znać, bo jest z Twojego domu i jest prefektem - ostatnie słowo w jej ustach urosło do rangi bohatera narodowego, ale to nic dziwnego, bo ona podziwiała swoją najstarszą siostrę bardzo mocno, więc co się miała nie chwalić. - Co tu robisz? Poróbmy coś!
Ale czy nie jest tak że utalentowani ludzie w życiu mieli lepiej ?. Niektórzy potrafili pięknie śpiewać, bardzo dobrze tańczyć, rysować, malować itd. I mieli w życiu lepiej, mieli wszystko czego chcieli. A takie szare myszki,musiała o wszystko walczyć. Życie jest po prostu niesprawiedliwe. Ale cóż , nie będzie się nad tym rozczulać. Przecież każdy mówi że trzeba cieszyć się życiem, a nie użalać się nad sobą. Co jest trudną sztuką, ale wykonalną. Przytulania jest uspakajające. Nie da się tego ukryć. No bo kto nie lubi się przytulać ?! Tylko po prostu dziewczyna, również zaskoczyła Liz tym że od tak ją przytuliła. Ale każdy ma swoje zobaczenia, może po prostu Exodus uwielbiała przytulać nieznajome osoby ? Każdy robi to co lubi. Np różowo włosa lubi pisać opowiadania fantastyczne. -Większość osób mówi po prostu Liz - Puściła do niej oczko i uśmiechnęła sie delikatne, pokazując przy tym dołeczki w policzkach.Miło mi Ciebie poznać Exodus. Genesis , ahh tak kojarzę -Pokiwała głową z uśmiechem. Bo jak można nie znać prefekta swojego domu ? Po prostu nie można ! Taką osobę znają przecież wszyscy. Autorytet każdego krukona. -W sumie to podziwiam noc -Oparła i momentalnie przeniosła wzrok na niebo -I rozmyślałam. A ciebie co tutaj przywiało ? A co byś miała ochotę porobić ? Bo ja w sumie jestem nudną dziewczyną Parsknęła delikatnym śmiechem.Czyż była po prostu szczera. Jedyną szaloną rzeczą jaką zrobiła w swoim życiu to jej tatuaże.
Exodus uważała, że ma w życiu talent. Mnóstwo talentów. Może niekoniecznie takich, z których da się wyżyć, ale w końcu talent to talent. Biorąc jednak pod uwagę, co się z nią w życiu działo, nie powiedziałaby, że ma wszystko, czego chce. Na przykład teraz bardzo chciałaby żelki, a ich nie ma - i co? Zresztą to dobrze, że nie ma, bo po żelkach ją brzuch bolał. Nieważne. Ludzi, którzy nie lubią się przytulać, mogłaby wymienić z miejsca co najmniej kilkoro. Nie żeby się tym przejmowała. Na przykład Genesis z reguły nie przepadała za przytulaniem, ale ani trochę jej to nie powstrzymywało. W końcu to siostra, tak? A siostry muszą się kochać i tulać, taka ich rola, no co zrobisz. Bardzo jej to odpowiadało, więc nie zrobisz nic, nawet nie próbuj. - Liz, powiadasz? - zamyśliła się. Zmrużyła jedno oko i zmierzyła ją wzrokiem. - Nie. Nie do końca. Będziesz Lizzie. Możesz być Lizzie? Tak. Odpowiadanie samej sobie na pytanie może nie było jakieś wybitnie grzeczne, ale z drugiej strony to nie do końca było pytanie wymagające odpowiedzi. Bardziej myślenie na głos, a przecież myśli nie wymagają potwierdzenia z zewnątrz, prawda? No, prawdopodobnie. Exodus raczej nie konsultowała swoich myśli z innymi, ale też nie zastanawiała się, czy powinna, więc to pozostanie kwestią nierozstrzygniętą. Święcie wierzyła w to, że Genesis jest autorytetem wszystkich. Nie tylko Krukonów, zdecydowanie nie. Taka osoba jak ona powinna być guru tego świata, ale może nie wszyscy ją jeszcze znają. Na wszystko jednak przyjdzie czas i pora. Już ona o to zadba. Z drugiej strony nie byłoby dobrze, gdyby przez to ona coś straciła, nie? Na przykład uwagę siostrzyczki. O, co to, to nie. Już na to nie pozwoli na pewno. - Podziwiasz. E tam, to mało energiczne jest, trzeba coś innego. Ja... Nie wiem. Jeszcze nic. Ale chcę. I mam pomysł. Ale taki pomysł, że padniesz. Nieno, totalnie. Nudna, też mi coś. Głupoty gadasz. Słuchaj, chodź. Pójdziemy... - wyciągnęła rękę przed siebie, błądząc wyprostowanym palcem wskazującym gdzieś w przestrzeni - tu. - Gdyby tak przedłużyć jej palec, zdecydowanie dźgałaby nim właśnie jedno z drzew w Zakazanym Lesie. Tak. To był cel ich wyprawy.
Możliwe że Liz też ma jakieś talenty, jeszcze nie odkryte. Lub może jej talentem było pisanie tych fantastycznych opowiadań ? Możliwe cóż nie ważne. I tak ich by nikomu nie pokazała, za bardzo wstydziła się tego że komuś może to się nie spodobać, lub że ktoś ją wyśmieje. No tak dziewczyna nie ma zbyt dużego mieniania o sobie, co zrobisz. Jeszcze nikt jej nie przestawił jej myślenia na dobry tor. Zdarza się i tak.. Siostry muszą się kochać i tulić ?Tsaa. Może i tak powinno być. Ale zdradzę wam sekret, wszędzie to tak nie jest. Nie w każdej rodzinie się tulą i kochają. Gdyby tak Exodus mogła zmienić myślenie jej rodziny, byłaby jej dozgonnie wdzięczna. Tylko czy takich ludzi można jeszcze zmienić ? Niektórych po prostu się nie da i już. Takie życie, nic nie zrobisz. Mogłaby jej odpowiedzieć na to pytanie, ale właściwie to nie musiała. Dziewczyna najwyraźniej nie potrzebowała odpowiedzi. Cóż Lizz to nie przeszkadzało, nawet ładnie brzmi to Lizzie. Tak słodko i niewinnie, podobało jej się to. Nie wiadomo czemu Lizzie bardzo dobrze czuła się w towarzystwie znajomo nieznajomej dziewczynie. Jest taka tryskająca energią, miła i zabawna. Bardzo przyjemna odmiana. W sumie to na Szczycie Wieży Astronomicznej spotkały się dwa żywioły. Spokojna oaza i energiczny ocean. Bo tak w oczach Benoit, wyglądała właśnie Exodus, jak energiczny ocean. No cóż siostra energicznego oceanu na pewno była autorytetem Lizzie. Zawsze jest taka taktowana, inteligentna, wszystko miała pod kontrolą. Choć wydawała jej się czasem dość chłodna i zbyt formalna. Ale słyszała że gdy lepiej się ją pozna jest inna. Nie wydaje się już taka chłodna. No i oczywiście słyszała coś o nieopanowanej furii dziewczyny, ale nic o tym jej nie wiadomo. Nigdy nie widziała jej w takim stanie. Dziewczyna totalnie żyła w swoim świecie, Lizzie miała wrażenie że może coś. No wiecie może coś ćpała przed tym jak tu przyszła ? Niee pewnie nie. Pewnie to po prostu taki temperament. Uśmiechnęła się delikatnie i powędrowała wzrokiem za jej palcem.-Do zakazanego lasu ? W nocy ?Pisnęła zdziwiona i zszokowana. -Oszalałaś ?- Spojrzała się na nią swoimi dużymi, szerokimi, zielonymi oczami. Dziewczyna chyba upadła na głowę. Liz pokręciła głową i zamyśliła spie przez chwilę. Chociaż może, może.. to nie jest aż taki zły pomysł ? Chyba mogłaby się przejść. W końcu co im może się stać? Dużo mogło się stać ! Ale to zawsze jakaś rozrywka, zagryzła delikatnie wargę. -Chociaż może, w sumie nigdy tam nie byłam
Jeśli nikt jeszcze nie przestawił jej myślenia na właściwe tory, to pewnie w końcu ktoś taki się znajdzie. Mało takich ludzi chodziło po świecie? Takich, którzy czuli się lepiej ze sobą, jeśli dzięki nim ktoś inny się uśmiechnął? Pełno. Exodus mogłaby z miejsca wymienić... Ee... No, może kiedyś kogoś. Na pewno. Po prostu nie musiała się nad tym wcześniej zastanawiać, bo jej nie trzeba było słów podnoszących na duchu, wystarczyła uwaga jej poświęcana, a to było łatwiej znaleźć. Ale ktoś się znajdzie na pewno. Owszem, istniało ryzyko, że inne rodziny nie były tak wyjątkowe, jak ta jej - właściwie jej obie rodziny - ale było to dla Exodus zbyt abstrakcyjne. Tak naprawdę, mimo całej jej sympatii do ludzi, empatii i wszystkiego, ciężko było jej sięgnąć wyobraźnią do sytuacji, z którymi nigdy nie miała do czynienia. To utrudniało pewne rzeczy - na przykład współczucie i zrozumienie. Ale da się z tym żyć. Tak czy inaczej, nawet jeśli nie ogarniała, to i tak była pewna, że gdyby się zawzięła, ale tak naprawdę mocno, to zmieniłaby świat. W tym dowolną rodzinę. Co to dla niej. Chyba. Tak, Exodus żyła w swoim świecie, w którym innym ciężko było się odnaleźć, ale o nielegalne substancje nie było co jej podejrzewać. Nie to, że nigdy nie próbowała, pewne tradycje rodzinne nawet sugerowały takie działanie, ale rzadko kiedy w szkole i właściwie nigdy sama, wyłącznie z siostrami. Dlatego nie było możliwości, żeby teraz była pod wpływem czegoś dodatkowego. Nie. To tylko jej zwyczajowy bieg myśli i energia, której nie umiała pohamować. Pokiwała energicznie głową. - Jasne, że tak! Nocą jest pięknie. Totalnie, wszędzie. Zresztą sama mówiłaś. No tak czy nie? No. A Zakazany Las w ogóle jest świetny, więc skoro nocą wszystko wygląda piękniej, to on też. Tak? To żelazna logika, przyznasz. - Była pewna swego, łącznie z tym, że prędzej czy później przekona Lizzie do swojego pomysłu. I to raczej prędzej. Słysząc jej słowa otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Nigdy tam nie byłaś? Serio? Ale tak nigdy, nigdy? No co ty! Ej, nie, idziemy, totalnie, zobaczysz, spodoba ci się! Złapała rękę i popędziła w dół schodów, ciągnąć Krukonkę za sobą. Siła nie do powstrzymania.
Odpisz tu i daj zt, następnego posta napiszę w Zakazanym ^^
Możliwe że taki ktoś się znajdzie i pewnie jest pełno takich osób na świecie. Ale pierw trzeba wyjść do tych ludzi, prawda ? Cóż nie ważne. Nie wiadomo jaki los ją czeka a gdybać nie będziemy tutaj. Będzie jak będzie.Okaże się pewnie za jakiś dalszy lub bliższy czas. Akurat Eliza nie miała problemu z wyobrażeniem sobie sytuacji w których nie była. Taki już jej dar. Głowa pełna wyobraźni. Potrafiła wyobrazić sobie wszystko i każdego. Czasem nawet tak bardzo pogrąża się w swoich fantazjach, że nie potrafi odróżnić co jest prawdą a co wytworem jej wyobraźni. A jeśli chodzi o współczucie i zrozumienie. Kto mógłby Ciebie lepiej zrozumieć jak nie panna Benoit ? Nikt. Zawsze jest wyrozumiała i potrafi pomóc każdemu (oprócz sobie). W sumie co się dziwić, każdy ma coś innego w głowie. I każdy jest inny. Exodus była po prostu energiczną dziewczyną z której energia tryskała na boki. A Eliza była bardziej cicha i przygaszona. Ale nie mozna powiedzieć o niej tego że stąpa mocno po ziemi. Na pewno nie, myślami jest prawie zawsze gdzie indziej. Nadal nie mogła zrozumieć że aż tak szybko sie zgodziła, na tą wycieczkę do Zakazanego Lasu. Ale kto wie może wyjdzie z tego jakieś nowe podrasowane opowiadanie ? Przeżyje jakąś przygodę z energetycznym oceanem i przeleje ją potem na papier.. Kto wie kto wie. Możliwe że Exodus będzie częścią jej fantastycznego świata, który zamyka w kufrze przed wszystkimi.To się okaże. Lizzie miała tylko nadzieje że przeżyję tą wycieczkę. -Mam nadzieje że wyjdziemy z tego cało - Pokręciła głową nie wierząc że właśnie wybiera się do Zakazanego Lasu. Wzięła głęboki oddech i dała się jej pociągnąć. Pewnie jakby starała się wyrwać to i tak nic by nie dało. Więc nawet nie próbowała.
Nie znał jej. Był tego pewien. Prawie jak tego, że jego życie ssie i już dawno powinno się zakończyć, ale to nie tak, że brakuje mu odwagi. To zupełnie inna kwestia, ale czy warto przesuwać mroczne karty nad tak piękne niebo, jak te dzisiejszego wieczoru? Nie. Zdecydowanie nie. To dlatego Villiers stara się być sobą, tym dawnym sobą. Nie zliczyłby ilu osobom dzisiaj podał rękę, ilu kumplom opowiedział jak to zajebiście jest grać w tamtej drużynie, jak to dobrze mieć coś przed sobą. Nikt nie zapytał przez ten czas o zmarłą żonę, syna, odeszłą Coco, ani Summer... Ani zmarłą Mini. Zupełnie jakby nigdy nie istniały. W porządku? Tak, to było nawet bardzo w porządku. Czuł się tak, jakby wszyscy nabrali wody w usta i chcieli nią plunąć mu w twarz, ale z jakiegoś pokręconego powodu przełykali ją mimo tego pierwszego odruchu, który bezczelnie chciał za nich zadecydować. Co teraz? Villiers zastanawia się kim tak naprawdę jest dziewczyna, którą poznał całkiem niedawno, którą przepuścił w drzwiach i życzył jej nawet miłego dnia, bez żadnego sprośnego żartu czy bezczelnej uwagi, która charakteryzowała go w tłumie ledwo co rozdziewiczonych chłopców. Był tym, którego się wszyscy obawiali, w końcu zalewał słowami wulgarnymi, które tworzyły najróżniejsze posągi wiązanek... Kwiatów, które przyjmowałaś nawet wtedy, gdy nie miałaś już wazonu, aby je tam ułożyć. Zdarza się. Tym razem jednak zabrało w ich rozmowie tego prostego "spierdalaj". Casper wyrafinowaniem ujął jej dłoń, przedstawił się jej. To ona podarowała mu podwójną dawkę uwagi, jakby go znała. Zaintrygowało go to na tyle, że chciał dowiedzieć się o niej więcej. Pozwolił jej na to, aby zajęła w jego głowie odrobinę więcej miejsca niż poranne śniadanie, niż wieczorny drink, niż jutrzejszy trening. Wygrała? Dopiero się o tym przekonamy. Otrzymawszy od niej list długo przyglądał się napisanym tam literom, jakby domyślał się, czy w ogóle możliwym jest to, aby kiedykolwiek je gdzieś widział. Bez dwóch zdań była nowa, nikt nie obarczał jej żadną plotką, co do tego, co zrobiła w wakacje lub w zeszłym roku. Zatem to był kolejny czynnik motywacyjny do tego, aby odpisał, że przybędzie, a również wybrał z szafki w miarę jednolity styl oczywiście zabierając ze sobą ulubioną kurtkę. Wbrew obietnicom, co do tego, że się spóźni pojawił się tu zdecydowanie wcześniej. Stanąwszy przy barierce oparł się o nią i zamknął na chwilę oczy. Pozwalał na to, aby wiatr smagał go po twarzy i bawił się krótkimi włosami, których pasma przeganiał z jednej strony na drugą. Nie miał nic przeciwko, a może po prostu jeszcze nie zarejestrował, że go to nie interesuje. W końcu słysząc czyjeś kroki powoli odwrócił się na pięcie pewnie zbyt wzrokiem wpatrując się w szczyt schodów... W jego oczach nie było jednak zniecierpliwienia, głodu... Panował w nich oceaniczny spokój, swoista głębia. Najwyraźniej nic nie zdążyło go dziś jeszcze poirytować.
Zmierzając do wieży astronomicznej notowałam sobie w umyśle jak zmienił się Hogwart. Było tego trochę, ale w głębi serca nadal pozostawał tem sam. Plącząc się korytarzami, między obrazami tak starymi, że mogły pamiętać mnie jeszcze sprzed lat, myślałam o wielu rzeczach. Nie interesują mnie ludzie, nie szczególnie. Zazwyczaj lubię się nimi bawić, wykorzystać, może pogadać. Potem mi się nudzą. W przeciągu od kilku sekund do kilkunastu godzin. Potem, cóż, widzę w nich tylko szare eminencje, moich drogich poddanych, gotowych na wszystko pod każdym moim skinieniem palca. Może o tym nie wiesz, Casperze, ale ty jesteś wyjątkowy. Zaprzątasz moją głowę już od wielu dni. Kim jesteś? Co sprawiło, że pojawiłeś się w moim życiu, znowu? Nie miałam pojęcia. Może wyglądam na głupią blondynkę, ale nią nie jestem. Nie lubię czegoś nie wiedzieć. A przecież nie wyśpiewasz mi wszystkich swoich sekretów, prawda? Nie od razu. To byłoby zwyczajnie nudne. Kiedy zbliżam się do wieży, słyszę stukanie moich butów o posadzkę. Mam na sobie sukienkę do kolan, wykonaną z białego materiału i malowaną w kwiaty. Chociaż nad Wielką Brytanią pojawiła się fala upałów wieczory bywają chłodne - nie mogłabym zatem wyjść nie zarzucając uprzednio swetra. Czy to w ogóle dozwolone? Szwędanie się po nocach? Nawet jeśli nie, nie obchodzi mnie to zbytnio. Ruszam dalej przed siebie, pokonując niezliczone stopnie. Czy będzies tam, czy może każesz mi na siebie czekać? Powiadają, że ile jest tych szczebli? Pięćset? Czy warto przejść pięćset stopni dla Ciebie, panie Villiers? Czy w ogóle robię to dla Ciebie, czy może z własnych pobudek? Skąd możesz wiedzieć? Nie znasz mnie. Tak jak ja nie znam Ciebie. A jednak kogoś mi przypominasz, kogoś z dawnych lat. Kogoś kto poruszył moje serce. I chociaż to wcale nie byłeś ty, nie mogę przestać myśleć ani o nim ani o Tobie. Kiedy wychodzę wreszcie na sam szczyt uderza mnie natychmiastowy powiew zimnego powietrza i widok nieba, pełnego gwiazd. Tylko ono przetrwało niszczycielski upływ czasu, tak mi się przynajmniej zdawało. Widok z tego miejsca rozpościera się prawie na całą szkołę, łącznie z błoniami. Kilka sekund potem mój wzrok padł na ciemną sylwetkę, młodzieńca opierającego się o barierkę. Ciemne włosy rwane przez wiatr, ciemne oczy, a w nich ten przerażający spokój. Uśmiechnęłam się promiennie, rozchylając usta czerwone niczym świeża krew i podchodzę bliżej. - Casperze - wypowiadam Twoje imię cicho, ostrożnie artykulując każdą głoskę, jakby było czymś więcej niż tylko wyrazem. Jakim cudem zyskałeś sobie moją uwagę? Rzecz tak niezwykle ciężką do zdobycia. Może kiedyś się dowiesz. Tym czasem jednak obdarzam Cię tajemniczym spojrzeniem moich szafirowych oczu. W blasku księżyca moja karnacja wydaje się być jeszcze bielsza, wręcz niezdrowo blada, jak u porcelanowej lalki. - Niezwykle cieszę się, że zaszczyciłeś mnie dziś swoją obecnością. Wybacz, że niepokoję Cię o takiej porze, ale kogo innego miałabym niepokoić? - pytam słodkim tonem, z lekkim rozbawieniem, uważnie dobierając słowa. Może wydaję się przesadnie eleokwentna, ale tak po prostu mówiono "za moich czasów". Będę musiała przyzwyczaić się do obowiązującego tu języka, nawet jeżeli wciąż był nim angielski.
Miała rację. Hogwart się zmienił. Ściany pamiętały nie jedno, sytuacje, które wielu chciałoby zapomnieć. Miłe, ale i złe chwile. To my, to naprawdę my, pośród tych wszystkich chwil, których nie ma już w pamięci tych, którzy wstąpili do zamku po nas. Casper miał wspomnienia ze wszystkich dziewięciu lat i szczerze mówiąc są takie, których może nie tyle co by się wyparł, ale po prostu z chęcią nigdy by nie przeżył. To chore? Nasuwa się znów eksperyment z niebieską tabletką, która gwarantuje Ci opcję cofnięcia się w przeszłość, a czerwoną, która daje Ci pieniądze... Nieokreślone ich złoża. Co robisz, którą wybierasz, skoro możesz wybrać tylko jedną. Czy za przyjęcie pieniędzy nie można by było naprawić wszystkiego? Zapłacić tym, którym wyrządziłeś krzywdy, by po prostu w jakiś sposób dać im choćby namiastkę rekompensaty w tej materialnej formie. To ważne, aby zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy mało idealni, popełniamy błędy... Znając jeden scenariusz swojego życia, który próbowaliśmy odwrócić, przesunęlibyśmy się do innego, zapewne równie mało zadowalającego... Ile niebieskich tabletek byśmy potrzebowali, by odnieść zwycięstwo, poznać smak satysfakcji? To my, mało idealni. Te mury pamiętają tych, którzy opuścili zamek z miłością swojego życia, złamanym sercem, uzależnieniem... Mapą do samobójstwa. Ile wcieleń naszych osobowości mogło tu być? Są to kwestie, których nie warto roztrząsać tak bardzo, jesteśmy zbyt mali, by to ogarnąć, mamy za mało czasu. Ale Viv? Ona ma czas, ma jego dużo. Może ona jest kluczem do odpowiedzi na wszystkie pytania, które poniekąd częsciowo obarczając Caspra? Chodź tu mała blondyneczko pozornie młodsza, ale starsza. Chodź i opowiedz w czym tkwi błąd, ta drzazga, która wszystko psuje i niczego nie pozwala naprawić. Villiers przygląda się Viv, ale nie doszukuje się w niej tego, co mogłoby ją zdradzić... Pokazać, że nie jest do końca tym, za którą on, obecnie ją uważa. Jest dla niego nieszkodliwa, fascynująca. Zdaje się być przy niej mniej wulgarny, bo nie paradoksalnie nie chce jej od siebie odepchnąć, gdy robi to ze wszystkimi innymi. Niedokładnie też wie dokąd zmierza chęć ciągnięcia tego spotkania, ale jest zainteresowany choć kwadransem. On nie wie, że ona ma w tym swój mały interes związany z przeszłością. Czy to źle, że masz coś z urody przodków? Oczywiście splamił swoje ciało tatuażami, których jego pradziad zapewne nie posiadał, lecz nadal miał w sobie nie tylko pierwiastek podobieństwa, ale też burzliwej osobowości, którą z pewnością nie obdarzyli go tylko rodzice, ale też przodkowie. Co to wszystko znaczy? Słysząc jej słowa uśmiecha się, tak dla zasady, mimowolnie. Nie odparowuje od razu stekiem słów, ale czeka. Milczy, napawa się jeszcze widokiem nieba. Nie zastanawia się czy dostaną szlaban. Są studentami, obowiązują ich nieco inne zasady i nie muszą pilnować się dwudziestej drugiej zbyt mocno. Także Casper nie czuje się speszony późną porą spotkania, ani przez ogólne zasady szkolne, ani też przez to, że jest tu z dziewczyną. Jego życie toczy się przez dwadzieścia cztery godziny, bo spać może również w dzień, tak samo jak w nocy może żyć np. teraz. - Viv, dla mnie takie spotkania są czystą przyjemnością. Dzięki nim nie siedzę sam w czterech ścianach własnego mieszkania, ale po prostu żyje. To dla mnie dość drogocenne. - odpowiada jej wreszcie choć nie do końca jest pewny czy wymiana tych uprzejmości jest szczera, czy wychodzi z niej zaledwie dla jakiejś zasady, dobrego ułożenia itp. - Kogóż innego... - powtarza za nią, a jego usta znów wyginają się w półuśmiechu. - Jest zapewne jeszcze parę osób, które jeśli nie Ty poprosiłabyś o spotkanie, to one Ciebie na pewno. - zwraca jej uwage, ale nie gani jej. Dzieli się z nią po prostu spostrzeżeżeniem, a zaraz potem dodaje: - Podoba Ci się ten zamek? Brakuje Ci tu czegoś? Dużo rzeczy dzieje się w Londynie, może tam powinnaś oprzeć swoje życie, bo w sumie studenci spędzają tu mało czasu. Zawsze byłem zdziwiony, że szkoła integruje studentów i uczniów. Wiesz, idziesz korytarzem, a tu piszcząca jedenastolatka. Niby są skrzydła itp. ale tego się nie da uniknąć. Renoma Hogwartu jest jednak tak duża, że nadal ukrywa to co dzieje się tu czasem naprawdę. - nie tłumaczy jednak już co ma na myśli. Oddala się jednak ku wspomnieniu opanowania biurka w klasie Adena Morrisa, gdzie spędził ze Scarlett dość upojne chwile albo dziedziniec... KIedy zmasakrował twarz Kaia Younga, ale już nie dla przyjemności. To był męski obowiązek. Walka o honor, którego tamten wtedy nie miał, zdecydowanie!
Gdzie tkwi błąd? Błąd tkwi już w moim istnieniu, panie Villiers. Mam ponad sto pięćdziesiąt lat, urodziłam się w innej epoce, a jednak stoję tu teraz. Stoję obok Ciebie. Wyglądam może i młodo, ale moje oczy widziały więcej niż możesz sobie wyobrazić. W tym oczy tak bardzo podobne do Twoich. Jestem mało idealna, nie ważne jak idealna się wydaję. Ciągle gonię za swoją przeszłością, nie potrafię się z nią pogodzić. Dlaczego zatem nie jestem gdzieś indziej, czemu wpatruję się w gwiazdy nad Hogwartem? Czemu tak bardzo mnie interesujesz, Casperze? Nie wiem. Nie potrafię tego powstrzymać. Chociaż nie jesteś zapewne tym, za kogo Cię z początku uważałam, wiem, że jest między nami jakaś nić połączenia. Lustrujesz mnie wzrokiem i szukasz pierwszego elementu układanki, chociażby cienia zwątpienia, że nie jestem tym za kogo się podaję. Ale ja jestem wprawną aktorką i wszystkie podejrzenia zbywam najsłodszym z uśmiechów, perlistym, niewinnym. Milczysz, nie odpowiadając od razu, a ja czuję coś w powietrzu. Powiedzieć by można było, że słyszę ciszę, lecz czy to możliwe? Kiedy odzywasz się, czuję jak moje serce najpierw zaczyna bić nieco szybciej, a potem pęka na miliony kawałków, niczym tłuczone szkło. Nawet głos masz tak podobny do niego. - Nawet jeżeli ktoś zgodziłby się oddać mi trochę swojego czasu, lecz czy ja cieszyłabym się z jego towarzystwa? Cóż, być może - mówię tajemniczo, głosem dźwięcznym i czystym. Oddać czas, czy to możliwe? Skoro mogłam przeskoczyć parę dekad, wylądować w zupełnie innym miejscu? - Zamek, jest doprawdy piękny - zaczynam, starając się nie popełnić żadnej wpadki - Londyn to ciekawa propozycja, ale nie wiem czy jestem na nią gotowa. Minęło… Dobrych parę lat, od kiedy żyłam w tak zatłoczonym mieście. Próbują integrować uczniów ze studentami, zdecydowanie na siłę, ale co poradzisz? I tak mam wrażenie, że ostatnio dość krucho z latającymi po korytarzach jedenastolatkami, lecz może to ja zwyczajnie ich nie dostrzegam. Patrzę raz jeszcze na nocne niebo, prosto w oczy księżyca. Ileż to już podobnych rozmów doświadczył? Czy uwierzyłbyś, panie Villiers, że ponad wiek temu i jego obliczu ukazywała się podobna scena? I ja stałam tam z kimś tak niezwykle podobnym do Ciebie, że wyglądasz niemal jak jego lustrzane odbicie. Kilka tatuaży nie robi różnicy. Przeniosłam wzrok z firmamentu nieco niżej, spoglądając prosto w Twoje oczy. Czy dostrzeżesz w moim spojrzeniu coś szczególnego? Czy zaczniesz zastanawiać się, czy spotkaliśmy się już kiedyś? Bo najwyraźniej tak było. Byłeś kimś innym, lecz to samo tyczyło się mnie. - Ostrzegasz mnie szczególnie przed jakimiś nauczycielami? - pytam, nieco ironicznie, posyłając Ci kolejny szelmowski uśmieszek.
Nić porozumienia to coś, czego Casper nie posiadał, nie miał komu jej dać, a też miał nigdy jej nie otrzymać. Był przeklęty pod względem relacji, ufania innym, oddawania kawałków siebie, które zawierają wszystko to, co mogło tworzyć kiedyś dobrego człowieka. Przecież urodził się czysty. Jego karta lśniła bielą, choć zaraz miała zostać splamiona pierwszymi dźwiękami kłótni rodziców. Nikt nic nie mówił o kobiecie podróżującej w przyszłość, nigdy nie słyszał nic o takich cudach. Istniał w swoim kawałku świata i sądził, że to wszystko. Ten wąski podgląd tworzył go, kiedy dostrzegał jak jego ojciec bije matkę, jak ona nie wstaje lub wierci się na podłodze zarabiając tym samym na jeszcze dwa uderzenia. Widział jak ją zbiera z podłogi, jak mówi do niej słodkim językiem. Czy jego też Viv uznałaby za podobnego do tego przodka? Oby nie. Oby nie przyszło jej to do głowy nigdy, nawet w skojarzeniach. Casper wyrzekał się go na tyle sposobów, że byłby gotów podciąć sobie nawet tętnicę, jeśli to miałoby go uwolnić od faktu, że jego ojcem był Jacob Villiers. A chociaż ich ród był szanowany, a rodzina ułożona, to w ich domu tego zabrakło. Casper chciałby mieć ten dar, tę gwiazdę czasu i uciec. Tak po prostu w przyszłość, ale nie żeby uratować siebie starszego czy może córkę. Uciekłyby od tak, sam, bez walizki i bez żadnego biletu. Może to tego podświadomie szukał w jej towarzystwie, choć teraz? Teraz była jedynie śliczną kompanką, która tworzyła aurę tej nocy. Wydawał się bardziej skupiony, ciekawy tego, co ma do powiedzenia. Nie podejrzewał jej o podeszły wiek, ani oto, że na początku spotkania należało się skłonić i ucałować jej dłoń. W końcu bierze głęboki oddech i uśmiecha się, choć dziewczyna ma prawo tego nie dostrzec, bo przecież robi się już tu całkiem ciemno. Giniemy w tej powłoce? Casper jest w stanie się w niej doskonale odnaleźć, wystarczy mu dotyk. Zmysł, który opanował do perfekcji. - Integracja uczniów i studentów, to błąd. Masz rację, ale sądzę, że ten problem już mnie nie dotyczy. Nie chciałem kontynuować trzeciego roku studiów, zamierzałem zrezygnować. Z tym, że gdybym zrezygnował nie dostałbym dofinansowania na młodego zawodnika. Już i tak mam miejsce w drużynie... Cieszę się, że oddałem Slytherin w zeszłym roku. Podzielili Hogwart na dwie drużyny i na Salem... Myślisz, że to ma sens? Podcinanie skrzydeł tradycji i sobie? Hogwart się wyniszczy sam, choć rzekomo to naukowa potęga. - tak uważał, był zły za te reformy naukowe i zabawy. Kolejny powód, aby Summer Villiers wylądowała w szkole innej niż ta, przesiąknięta chorą potrzebą integracji uczniów i studentów, magików i cyrkowców, idiotów... I mało odważnych pizdeczek, które częściej chowają głowę w piasek niż decydują się podnieść wzrok na linię Twoich oczu. Boją się. Drżą. A przecież śmierć spotka nas wszystkich, więc czy ten strach ma znaczenie? Jedynie Viv może się oprzeć o ucieczkę, w końcu ma władzę nad czasem. - Nie znam ich, rada pedagogiczna się zmienia tu szybciej niż prezerwatywy u kapitanów Gryffindoru na sprzęcie w spodniach w zeszłym roku. Nie należy na nich zwracać uwagi, są po prostu chwilowo tu zaczepieni niczym kasjerzy w mugolskich sklepach. - znów ten uśmiech pełen pogardy skierowany w stronę dwudziestego opiekuna domu? Który to już za jego kadencji? - Czemu mam wrażenie, że Cię znam? - pyta w końcu ignorując swoje poprzednie bezczelności, które mogły rozproszyć jej uwagę.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Trzeba było się zebrać w sobie. Owutemy to coś, co zdaje się raz w życiu. Są okropnie ważne i tak dalej. Wpłyną na to, kim będziesz, gdzie się dostaniesz do pracy. Po prostu od początku nauki powtarza się to młodym czarodziejom. Naeris zdawała sobie sprawę z wagi Owutemów i do tej pory przykładała się do nich jak najmocniej. Dopiero w ostatnim czasie przestało jej aż tak zależeć. Choć oczywiście dalej wiedziała, że musi się postarać. Ubrała się odpowiednio, w eleganckie szaty i czekała niecierpliwie na wieczór. Usiadła przy oknie i patrzyła na wolno pojawiające się gwiazdy. Czy sobie poradzi? Wierzyła, że tak. Nie na darmo tyle nauki, nie na darmo noce spędzone nad książkami, nie na darmo to wszystko. Naeris wspięła się na szczyt wieży, gdzie już na nią czekano. Powstrzymała szybko walące serce i weszła do środka pomieszczenia, w którym miał się odbyć egzamin. Pierwsze zadanie wydało jej się banalne, miała po prostu wymieniać gwiazdozbiory. Przyjrzała się niebu uważnie i zaczęła wymawiać nazwy poszczególnych skupisk gwiazd. I nawet powiedziała więcej, dodając czasem parę informacji na temat choćby Wielkiego Wozu. Stres jej przeszedł, bo wiedziała, że dzisiaj ma dobry dzień. Drugie zadanie było trudniejsze, polegało głównie na liczeniu. Do tego jednak najmocniej przykładała się Naeris i na szczęście pamiętała wszystkie wzory. Zastosowała je szybko i okazało się, że poprawnie. Ostatecznie na jej twarzy wykwitł uśmiech. Ten egzamin nawet nie był taki męczący i mogła wyjść z sali spokojna. Wiedziała, że dostanie dobrą ocenę.
Że Courtney była urodzona pod szczęśliwą gwiazdą, to było wiadome nie od dziś, więc astronomia powinna stanowić dla niej pestkę. Dziś wszystko szło gładko, z wyjątkiem może jednego egzaminu, którego wynikiem nie była zachwycona, pocieszała się jednak, że to czysty przypadek. Na sprawdzian wiedzy z astronomii przyszła całkiem wyluzowana, podniesiona na duchu przez wcześniejsze dobre wyniki. Po standardowej formułce - przywitaniu i przedstawieniu się komisji - wylosowała zadanie, szybko je przeczytała i stwierdziła, że lepiej nie mogła trafić. Wiedzę na temat gwiazdozbiorów miała nieprzeciętną, dlatego bez problemu pochwaliła się nią przed egzaminatorami. Dodała co tylko pamiętała, to znaczy nazwiska, daty, szczegółowe informacje. Banał! Z drugim zadaniem nie poszło jej tak wspaniale, zdecydowanie pod względem obliczeń była przeciętna. Za bardzo zaokrągliła wynik, więc nie dało się nic z tego wyciągnąć, jednak ratując swój tyłek zaczęła tłumaczyć się komisji. W końcu takiemu urokowi osobistemu jaki ona prezentuje ciężko się oprzeć (na pewno), miała więc nadzieję, że i egzaminatorzy na to pójdą.
Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo: 0 Kostka - zad. 1: 6 Kostka - zad. 2: 3 Suma: 9 Ocena: Powyżej Oczekiwań Strona - losowania: tutaj
Nadszedł wielki dzień dla jej kujońskiej duszy strony, Owutemy! Na pierwszy strzał poszła astronomia. Wspinała się twardo na wieżę, próbując powstzymać drżenie rąk. Będzie dobrze, umiesz to wszystko. Przywitała się uprzejmie z profesorami, którzy patrzyli na nią z obojętnością. HMMM... no dobra, trudno. Zadania brzmiały nawet nieźle, chociaż nie była dobra z niczego, co wiądało się choćby z odrobiną matematyki. Z dumą nazywała kolejne gwiazdozbiory, po jakimś czasie nawet przestała liczyć, ile ich już wymieniła, a odległość obliczała za pomocą poziomic. Podobało jej się to! Jeżeli chodzi o obliczanie odległości Jowisza i te sprawy... cóż, tu poszło już trochę gorzej, ale w końcu udało jej się podać wynik! Komisja co prawda patrzyła na nia bez wiary w oczach, ale była w siebie zadowolona i pokazała po kolei wszystkie kroki, które podjęła, po czym uśmiechnęła się do komisji. Wiedziała, że zdała... pytanie tylko, na ile. Wyszła z sali zadowolona. Może nie na 100%, ale tak na 70%, więc nie jest źle.
Cassandra krążyła gdzieś między jawą,a snem. Między bytem, a niebytem. Idealny moment na dosyć mocną chwilę zapomnienia i dość ciekawe miejsce, żeby ona nastąpiła. Wieczór był już dosyć mroźny, więc kiedy tylko zrzuciła z siebie ten niesamowicie niepraktyczny i niesamowicie nietwarzowy stój do Quiddicha przywdziała na siebie zdecydowanie zbyt dużą i troche zbyt krótką koszulę w kolorze karmelu, która prawdopodobnie miała pełnić funkcję sukienki i grube wełniane rajtuzy. Boże ile się idzie na szczyt tej wieży. Głupiutkie dziewczę założyło obcasy i dziwi się, że wolno idzie. No cóż, co nie dogram w Quiddicha to dowyglądam. Bo umówmy się, chociaż Cassandra niesamowicie się starała to jednak brak jej doświadczenia w starciu z dużo bardziej doświadczonymi graczami. Już w pierwszych minutach ta drewniana piłka z jej rąk gwałtownie, niezauważalnie znalazła się w ręce Ślizgona. Co za kpina! Ale o czym ja tu w ogóle dywaguje. Dziewczęta znalazły bardzo ustronne miejsce, żeby absolutnie nikt ich nie znalazł! Wszyscy świętowali w Wielkiej Sali, a ona już razem z Lacey chowając w torbie butelkę cherry, a pod pazuchą blanty zwiały czym prędzej do tak zwanej przez nie świątyni zjarania. Czyż to nie piekna nazwa? Wymyślona na totalnym haju, więc może dzisiaj przyjdzie im do głowy jeszcze lepsze nazewnictwo. Założyła na jasną główkę ciemny kapelusz, myśląc, że wygląda bardzo tajnie i krokiem w ogóle nie wzbudzającym tajemnic wyślizgnęła się z sali. W końcu była zawodnikiem to nikt nie podejrzewał, że już raczej nie pojawi się na uczcie. - W sumie nie wiem od czego wacząć - zagadnęła kiedy tylko znalazły się na górze. W jednej ręce trzymała karmazynową butelkę, a w drugiej skręconego wcześniej bolka. Patrząc kuszącym wzrokiem na Lacey na zmianę podnosiła jedno narzędzie zła, a potem drugie, zupełnie jakby była w mugolskim teleturnieju.- Dzisiaj o wygraną waaaaalczą butelka Cherry ukradziona z barku rodziców jeszcze przed wyjazdem, oraaaaz blant, który sowa przyniosła prosto z Holandii- niesamowicie prezenterski głos. Chyba wypiła już coś wcześniej. -Cóż za ciężka decyzja -westchnęła teatralnie, a na jej twarzy zagościł bardzo chochlikowy uśmiech. Wieczór nie skończy się szybko, a z taką dwójką to zapewne i niezbyt grzecznie.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Powrót do szkoły można było uznać za coś wielkiego i przełomowego i takie też było dla Shawna. Nie przepadał za młodzieżą, która w tym czasie uczyła się w zamku, lecz nie wiadomo czemu, ale motywowało to go do działań, które by jakoś wpłynęły na psychikę i zachowanie tych... dzieci. Nie mógł siebie uważać za wielkiego dorosłego, ledwo miał 25 lat, co czyni go wciąż młodym człowiekiem. Skąd więc ta jego walka z głupim zachowaniem uczniaków, którzy powinni go obchodzić tyle co zeszłe lato? Nie potrafił sam sobie tego określić, miał z tym problemy. Po prostu tak czuł i tyle. Nic więcej do wyjaśnienia nie było. Będąc ponownie w starych, lekko przegniłych kamiennych ścianach, nie spodziewał się ciepłego przywitania. Po podpisaniu papierów, dyrektor przedstawił go nauczycielom po kolei, a szczególnie pannie Cortez, której miał asystować. Spodobała mu się. I nie chodziło tu o wygląd zewnętrzny, na który nie patrzył, lecz na wnętrze, które aż emanowało od tej kobiety pełną surowością i srogością. Jeszcze nie było lekcji, na której mógłby pomóc, tak więc w tym czasie miał możliwość zwiedzenia całego zamku na nowo. Mógł ten czas przeznaczyć na siedzenie w Borginie, lecz jako właściciel lokalu nie miał takiego obowiązku - był sprzedawca, który wystarczał na chwilę obecną, żeby sprzedać pożądany przedmiot. Znalazłszy się na czwartym piętrze,rzucił okiem na korytarz i nie widząc niczego ciemawego, ruszył w zupełnie inną stronę, w kierunku wieży astronomicznej. Szukał teraz spokoju, który zazwyczaj panował na jej szczycie, niewielu uczniów lubi tam przychodzić. Jemu zaś zła pogoda nie przeszkadzało. Wszedł na szczyt wieży, który był dość obszerny, a jedynym odgłosem jaki był tu słyszalny to świst wiatru. W Wieży Astronomicznej nie znajdowało się tak liczne grono uczniów, co przy ruchomych schodach, tak więc nie dziwna była panująca tu cisza nie licząc licznych szeptów wiatru w swoim dziwnym języku. Cisza nie zaskakująca, lecz pożądana przez Shawna, dlatego mężczyzna został na szczycie, rozkoszując się muzyką komponowaną przez naturę.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie sądziła, że dzieciaki będą na tyle nieodpowiedzialne, żeby wzbudzać jakieś fałszywe alarmy i zrywać na nogi prefektów. Najgorsze, że zbadanie sprawy na czwartym piętrze spadło na Gryfonkę. Nie pomogło nawet pyskowanie i odgrażania się rzuceniem odznaki w kąt. Dosłownie wypchnięto ją na korytarz. Bo podobno jakiś bachor bawił się w tworzenie eliksirów bombowych czy coś takiego. Blaithin przeklinała pod nosem na cały świat, kiedy zaglądała do różnych klas. Wieży bardzo nie lubiła. Nie dość, że bardzo wysoko się znajdowała i nigdy nie odważyła się na zerknięcie w dół, to wiatr lubił przerazić nagłym wyciem. Szła więc z niechęcią, z różdżką wyciągniętą przed siebie, myśląc o tym, jaki sens ma to wszystko. Na ramieniu miała zawieszoną czarną torbę z notatkami na temat topków z ostatniego ONMSu, który wspominała niemiło. Ogólnie życie ostatnio dawało potężnego kopniaka Fire, a pech zdawał się nie zostawiać dziewczyny w spokoju. Sypianie z różdżką w dłoni stało się rzeczywistością. Przynajmniej nie miewała koszmarów od kiedy nauczyła się kontrolować sen. Najchętniej poszłaby teraz do kuchni, żeby skraść parę przysmaków i zabrać je do dormitorium, gdzie zaszyłaby się w kocyku. Ale niestety musiała iść długim, chłodnym korytarzem w poszukiwaniu jakichś urwisów. Spędziła tak dobre kilkanaście minut, ale w końcu poszła do wieży astronomicznej. Wcześniej widywała jeszcze pojedynczych uczniów, ale tutaj świeciło pustkami. - Zajebiście - mruknęła cicho, licząc schody ciągnące się w nieskończoność. Dotarła do drzwi, które uchyliła najciszej jak mogła - na całe szczęście nie skrzypiały, a nawet jeśli to łoskot wiatru dużo zagłuszał. Może ktoś tu się jednak krył? Gotowa na spotkanie z jakimś intruzem w postaci łamiącego regulamin nastolatka, pchnęła drzwi tak, żeby przez nie przejść. I cały czas czujnie unosiła swoją czarną, lśniącą różdżkę.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Ukrywanie się przed Calumem poszło mi tragicznie bo w końcu pokonał mnie moją własną bronią - żeby mnie znaleźć użył podarowanego przeze mnie kompasu. Pozostało mi jeszcze ukrywanie się przed Willem. Nie ukrywam, że stawało się to coraz bardziej upierdliwe i poważnie rozważałam rzucenie studiów - w gruncie rzeczy miałam już odpowiednie wykształcenie, żeby zdobyć wymarzoną pracę, więc nic mnie tutaj nie trzymało. Miałam niestety problem zupełnie innej natury - w gruncie rzeczy z każdym dniem czułam, że coraz mocniej za nim tęsknię i coraz bardziej żałowałam tamtej nocy. Jesli mam być szczera to zupełnie nie żałowałam tego, że się z nim przespałam (trudno ukryć - było cudownie, chociaż przez kilka następnych dni chodzenie nie było zbyt przyjemne), a jedynie tego w jak okropny sposób się to stało. Dlaczego byłam tak głupia by skrzywdzić kogoś na kim tak bardzo mi zależało? Nie miałam pomysłu gdzie spędzić popołudnie tak by nie spotkać chłopaka. W końcu zdecydowałam się na wieżę astronomiczną - nikt normalny nie przychodził tutaj gdy nie było zajęć dlatego uznałam, ze to będzie całkiem przyzwoite miejsce. Po przejściu kilkuset schodów troszkę zmieniłam zdanie - byłam wykończona, a na dodatek na górze wieży z racji tego, że była odkryta było dość chłodno. Mimo to nie miałam ochoty przesiedzieć kolejnego popołudnia w kiblu, więc zostałam tutaj. Chwilę poczytałam i zaczęłam palić. W ostatnich dniach niemal nic nie jadłam co znacznie wpłynęło na moją sylwetkę (schudłam kilka kilo), a na dodatek zaczęłam palić. Papierosy, którymi wcześniej odrobinę pogardzałam teraz dawały dziwne poczucie ulgi. Trwało ono zaledwie kilka sekund, bo ciągle wracały skołatane nerwy i cierpiące serce, ale mimo to wypalanie papierosów pozwalało mi przynajmniej czymś zająć ręce. Po mniej więcej godzinie zapaliłam dwunastego papierosa i usiadłam na samej krawędzi wieży. Dyndałam nogami i powoli łykałam papierosowy dym nawet nie czując, że po policzkach płyną mi łzy. Ciekawe ile sekund bym stąd spadała - pomyślałam.
Im dłużej nie spotykałem Lotty tym bardziej zdenerwowany byłem. Musiałem z nią porozmawiać czy jej się to podobało czy nie. Nie miałem zamiaru tego tak zostawić. Jakby nie patrzeć ją przeleciałem, w dodatku pod wpływem eliksiru miłosnego. Fakt, że mogłem ją wykorzystać już przy naszym pierwszym spotkaniu, a tego nie zrobiłem tylko bardziej mnie wkurwiał. Ja tutaj zachowałem przynajmniej jakieś pozory kultury, a ona postanowiła w ogóle pozbawić mnie woli. Jako legilimenta wiedziałem o tym co nieco. Musiałem wyrzucić z siebie emocje, to był mój główny cel. Postanowiłem pójść pobiegać. Mimo kiepskiej pogody wyszedłem i naliczałem sobie tylko kolejne kilometry. Z każdym krokiem wyobrażałem sobie, że napięcie ze mnie uchodzi, ale prawda była taka, że gówno to dawało. Nie wyluzuję dopóki z nią nie porozmawiam. Szczerze mówiąc, wątpliwe było to, że nawet wtedy mi ulży. Obawiałem się, że przestanę nad sobą panować. Niekoniecznie rozumiałem swoje uczucia, sądziłem nawet, że są one bardzo złe i niemożliwe. Nigdy nie powinny istnieć. Nie potrafiłem pojąć jakim cudem do tego wszystkiego doszło. Okej jedna sytuacja, w której przestałem nad sobą panować była, ale nie sądziłem, że następne rzeczy nie sprawiły, że jeszcze bardziej mnie polubiła. Przecież nie byłem nawet w ułamku sekundy dla niej potem miły. Na Merlina, to było takie chore, nienormalne, że aż sam się gubiłem w swoich myślach. Ruch mi nie pomógł, zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. Wróciłem do zamku i zacząłem się szwendać bez żadnego celu. Nie chciałem wracać do dormitorium, zresztą szansa na to, że spotkam tam Hudson była naprawdę niewielka. Mijałem uczniów i aż mnie korciło, by zacząć wlepiać szlabany za jakieś gówna, praktycznie za nic. Powstrzymałem się jednak i szedłem dalej. Spostrzegłem, że wylądowałem obok wieży astronomicznej. Niewiele się zastanawiając stwierdziłem, że wejdę na sam szczyt. Przynajmniej widok będzie ładny, a ja w ładnych rzeczach gustowałem. Pokonałem ten ogrom schodów i stanąłem jak wryty. Nie wierzyłem w to, ale moim oczom ukazała się postać Lotty. Nie uszło mojej uwadze to, że była w podłym nastroju. No, nie ty jedna, Lotta. Nagle wszystkie emocje z tamtej nocy wróciły i poczułem się jakby to było wczoraj. Cholera jasna, nie mogę tak się czuć. Przymknąłem na chwile oczy. Nie przypominałem sobie, żeby dziewczyna paliła. Może i zapaliła kilka papierosów, ale nie w ten sposób, bo teraz niemal równała się ze mną. Patrzyła w dół, a ja łatwo pojąłem o czym myślała. Po tym co się stało przestałem się powstrzymywać i szybko poznałem jej emocje. – Nie skoczysz. – powiedziałem i wyjąłem jej papierosa z dłoni. Zgasiłem go i zrzuciłem ze szczytu wieży.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Kurwa. Dlaczego znalazł mnie akurat tu - czy ten koleś zawsze musiał pojawiać się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. Zagryzłam wargę i przymknęłam oczy nawet na moment nie zwracając głowy w jego stronę. - Dla naszego wspólnego dobra lepiej byłoby żebyś mnie stąd zepchnął. - wycedziłam przez zęby. Zabrał mi papierosa, a ja w gruncie rzeczy miałam ochotę wziąć następnego, ale bałam się jego reakcji. Splotłam ręce dość mocno wbijając paznokcie w nadgarstki - szukałam w fizycznym bólu ukojenia dla moich zszarganych myśli. Miałam w głowie dziwne uczucie - czułam się tak jakby ktoś grzebał mi w umyśle. Słyszałam już o czymś takim - mogło się to zdarzać, gdy czyjeś myśli penetrował legilimenta. Po chwili odepchnęłam ten pomysł - Will był za młody, żeby opanować taką umiejętność, poza tym jedyne co miałam przed nim do ukrycia to moje prawdziwe uczucia względem jego osoby. Mimo to dziwne uczucie narastało i byłam niemal pewna jaka jest prawda. Nie za bardzo znałam się na oklumencji, więc prosto z mostu, wciąż na niego nie patrząc zapytałam: - Czego tam szukasz? - prychnęłam cicho z trudem powstrzymując łzy - Przecież już dawno mnie oceniłeś. Jesteś przekonany, że zrobiłam to w akcie desperacji i że jestem podłą szmatą. Byłam niemal pewna, że tak właśnie myśli i, że nie uwierzy mi jaka jest prawda, więc przymknęłam oczy i wyrzuciłam z siebie: - Zgłoś to do dyrekcji albo rozgadaj w szkole jaką jestem dziwką. Największą karę i tak już dostałam, gorzej nie będzie. W moim głosie można było wyczuć nutkę złości, żalu i mnóstwo smutku. Bałam się na niego spojrzeć, bałam się, że po ludzku tego nie wytrzymam, że gdy tylko to zrobię pęknie mi serce. Wpatrywałam się więc w dal, momentami spoglądając w dół wciąż zastanawiając się ile sekund bym spadała.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
W gruncie rzeczy nie spodziewałem się, że ją tutaj spotkam, ale byłem przekonany, że dobrze się stało. Jej słowa mnie wkurzyły. Przykro mi, ale sama się o to prosiła, nikt jej nie kazał podawać mi amortencji, więc nie rozumiałem w czym rzecz. – O tak, oczywiście. Może przedtem rzucę jeszcze Avadą... Albo nie! Wiem, myślę, że najlepiej będzie jak cię otruję. – powiedziałem, a moje słowa były jadowite. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że moje słowa ją zabolą. Była w nich jasna aluzja, która wyjaśniała co myślałem o podaniu mi eliksiru. Byłem pod wrażeniem tego jak szybko się domyśliła. Nie byłem ani trochę ostrożny przy tym co robiłem, ale bez zaklęcia też nie byłem znowu taki silny. Poznanie emocji było banalne, ale gdybym chciał dalej penetrować jej głowę musiałbym użyć różdżki. Nie chciałem tego robić, aż takim durniem nie byłem. – Wow, może jednak nie jesteś taką skończoną idiotką skoro zrozumiałaś do czego jestem zdolny... Ale powiedz mi Lotta, fajnie jest specjalnie pomylić eliksiry? – nie wierzyłem w jej czyste intencje, takich rzeczy się po prostu nie robi. Byłem okropny, byłem skończonym debilem. Powoli do mnie docierało to jak bardzo zależy mi na dziewczynie, a właśnie wszystko równałem z ziemią. Oparłem się o mur i głośno westchnąłem. Muszę się ogarnąć, nie mogłem tak jak teraz. Ile bym dał za to żeby teraz zapalić. Tak, byłem hipokrytą. Nie miałem jednak przy sobie papierosów. – Skoro sama się za nią uważasz, to może rzeczywiście tak jest? – spojrzałem na nią. – Myślałem, że twój pierwszy seks inaczej sobie wymarzyłaś. Nie potrafiłem tego zrozumieć, naprawdę. Od wielu dni tylko o tym myślałem i za cholerę nic nie wymyśliłem. Dobijał mnie ten fakt. Miałem zamiar wrócić do wykładania kart, teraz ja przejmowałem kontrolę i w najbliższym czasie nie zamierzałem jej oddać. – Kurwa dziewczyno, po co ty to zrobiłaś? Skoro tak bardzo chciałaś mnie przelecieć mogłaś to zrobić w inny sposób, naprawdę nie potrzebuję amortencji żebyś mnie pociągała.