Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Natomiast Winter uwielbiała odmawiać. Uwielbiała czuć władzę. Uwielbiała ludzi, którzy są jej ulegli, bo przecież mogli jej to dać, prawda? Dlaczego by nie… Miała pieniądze, mogła ich rozstawiać po kątach jak jej się żywnie podobało, o ile oczywiście ktoś nie był nazbyt inteligentny i wcześniej nie zaszła tej osobie za skórę, prawda? Tego, który tutaj przyszedł… Cóż, nawet nie kojarzyła ze szkolnego korytarza, dzięki czemu nie miała pojęcia, że cokolwiek, kiedykolwiek łączyło go z Mandy. Całe szczęście, wszak sama Teixeira ostatnio nie żyła najlepiej. Zresztą… Jakie to miało znaczenie kiedy dziewczę niekoniecznie skupiało się na przyjaźniach, które być może się skończyły… Jednak teraz była wściekła. Nie chciała żadnego towarzystwa. Kochała samotność. Uwielbiała ten moment kiedy w ciszy mogła oddać się swojej pasji, ale ta cisza właśnie w tym momencie została potwornie zakłócona, co nie przyszło jej z łatwością. To było oczywiste, że wyjdzie z tego awantura, w każdym razie czy była im potrzebna? Tak, była. Przekroczył granicę, której przekraczać nie powinien. Z łatwością wywinęła się z jego objęcia i stanęła na wprost chłopaka. Była od niego dużo niższa i drobniejsza, ale nie musiała pytać o jakiekolwiek pozwolenie i po prostu wymierzyła mu siarczysty policzek, przypadkiem zupełnym rozcinając jego naskórek tuż pod okiem, długimi paznokciami. -Dziwki szukaj gdzie indziej, najlepiej w jakimś Londyńskim burdelu, o ile którakolwiek spojrzałaby na takie nędzne zero jak Ty… - Ton głosu dziewczęcia nie był ani odrobinę podobny do tego słodkiego głosiku, który mogła zapamiętać chociażby Scarlett czy Rasheed. Była przesiąknięta złością, żalem i… Irytacją. Nie mogła opanować tego napięcia, które narastało w jej ciele i jedyne czego się nie spodziewała to, to że podpisała na siebie wyrok. Może i była zbyt gwałtowna. Może nie zawsze potrafiła przemyśleć swoje decyzje. I może nie zawsze jakoś to się wszystko układało tak jak powinno. Jednak teraz prawdopodobnie zadarła z kimś niewłaściwym, bo zachowała się nazbyt pochopnie walcząc o swoje wymuskane ciało. Nie. On nie miał prawa jej dotykać, dlatego Winter pospiesznie zaczęła zbierać swoje książki i pakować do torebki bez dna i chciała odejść, wszak na niczym innym jej nie zależało w tej chwili. Ciszy dzisiejszego dnia już nie osiągnie.
Och, jak on uwielbiał te chwile, w których to ludzie popełniali błędy! Nie było nic piękniejszego niż ta chwila, w której uświadamiają sobie własną nieostrożność i to, że dopiero co włożyli rękę wprost do paszczy krokodyla, a on właśnie zaciska szczęki. Może, gdyby po prostu go wyminęła i uciekła lub zachowała się niczym niewinna, żelazna dziewica to by jej odpuścił. Wszak nie był aż tak stuknięty żeby gonić ją po całym zamku, ale to było niemożliwe. Spotkał Winter, a ona nie dawała sobie w kaszę dmuchać, szkoda jedynie, że Seth również. Kiedy już obrał sobie kogoś na cel to nie było mowy o tym, aby mógł tak nagle zrezygnować. Obraziła go i zagrała na ambicji, a mimo tego on wciąż się uśmiechał. Ba, on się nawet z tego cieszył! Bo przecież co to była za satysfakcja jeśli wyciągał ręce i już wszystko miał? Teixeira była mu potrzebna, nawet bardzo, a on zdał sobie z tego sprawę dokładnie wtedy, kiedy to uderzyła go w twarz. Nie żeby go zmartwiło, że po raz kolejny otrzymał policzek od kobiety, oj niee. To zadziałało wręcz odwrotnie, a fakt, że dodatkowo przecięła jego skórę, sprawiając, że popłynęła z niej strużka krwi jedynie zwielokrotnił doznania. Odetchnął głęboko, przymrużając oczy, które pociemniały z pożądania. Nic tak bardzo go nie podniecało jak właśnie ból i trzaśnięcie skóry o skórę. Ugryzienia i ciosy. Zasysanie aż do boleści i upokarzanie. Dominacja. Może i by udało się jej uciec, wszak dość szybko zbierała swoją własność z zamiarem wyniesienia się, ale on jej na to nie pozwolił. Wyzwolił się z kajdan otępienia jakie chwilowo go ogarnęło i wyciągnął do niej rękę, kładąc ją na ramieniu i zaciskając na niej palce tak mocno, że na pewno zostanie jej po tym ślad. - Uwielbiam takie jak Ty - syknął przez zęby i odwracając ją w swoją stronę jednym, szybkim ruchem. Przez moment wyglądał jakby zamierzał ją uderzyć, wszak nawet jego prawa dłoń zacisnęła się w pięść, jednakże nic takiego nie nastąpiło. Uśmiechnął się jedynie, w sposób całkowicie pozbawiony wesołości, a pełen przerażającego pragnienia i chęci posiadania. Popchnął ją mocno i zupełnie niespodziewanie, tak aby wylądowała na plecach i niemalże natychmiast doskoczył do niej, przygważdżając ją do desek. Znów zbliżył głowę do jej ciała, tym razem przesuwając twarzą pomiędzy wzgórkami tworzącymi biust, a zatrzymując się przy jej obojczyku. - Będziesz moja - powiedział tonem, który nie znosił sprzeciwu, a w między czasie jego palce zdążyły zacisnąć się na jej młodych piersiach.
Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W porządku. Nie wyglądał na normalnego i bynajmniej normalnie się nie zachowywał, ale to co w tym momencie zrobił, było totalnie bez sensowne. Nie wiedział z kim zadarł, a bynajmniej Teixeira nie słynęła z wyrozumiałości. Miała ochotę zacząć krzyczeć i wymierzyć mu cios chociaż jeszcze raz, by się opamiętał, ale jak widać – nie było możliwości, by to naprawdę nastąpiło, dlatego też jedynie na co się zdecydowało, to jeden krok w tył, wszak.. Była optymistką, i dla niej to cha-cha, a nie popełnianie błędu, ale kto co lubi. I dalszy obrót spraw wyglądał zupełnie inaczej niż to zaplanowała. Nawet nie zdążyła zareagować, a już była przygwożdżona do desek, które niemiłosiernie wbijały się w jej drobne, zbyt mocno wystające łopatki. Jęknęła cicho z bólu, może też odrobinę ze strachu, ale przecież Winter nie słynęła ze zbyt łatwego poddawania się, dlatego też kiedy nieznajomy chłopak zbliżył się do niej i zaczął szeptać w lubieżny sposób, że chce ją uczynić swoją – spanikowała. Dopiero gdy jego dłonie przesunęły się na jej piersi postanowiła walczyć na tyle, na ile pozwalało jej drobne ciało. Wbiła paznokcie więc w jego ramiona, próbując wyrwać się z jego objęć, które były gorsze niż diabelskie sidła. -Puszczaj mnie, psycholu! – Szarpnęła się raz, potem drugi i trzeci. Czuła jak obija swoja ramiona i barki, ale nie mogła przestać. Nie wiedziała jeszcze do końca jak się jej to udało, ale najlepszą obroną jest ponoć atak, dlatego niewiele myśląc ugryzła go w szyje, gdy znalazła do tego idealną sposobność. Nie wiedziała jak mocno to zrobiła, ale widocznie na tyle, że poluzował ucisk na jej ciele, przez co zdążyła się dość zręcznie wyślizgnąć. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni sukienki, która była idealnie skryta pod fałdami materiału. -Drętwota! – Wycelowała w chłopaka, a po chwili widziała jak promień uderza go po czym całe ciało drętwieje. Miała teraz sporo czasu, żeby uciec. Miała sporo czasu żeby po prostu uwolnić się od czegoś co od samego początku było abstrakcją. Byleby się w tym szaleńczym pędzie nie zabić na schodach, ściągnęła wysokie szpilki i mając nadzieję, że nie zmarznie nazbyt mocno, po prostu zaczęła zbiegać ze schodów, na którymś piętrze się zatrzyma by się ogarnąć… Teraz musiała jak najszybciej zniknąć.
Wygrali. Wygrali Puchar, naprawdę im się to udało. Filip wciąż jeszcze w to nie wierzył, choć przecież wszystkim powtarzał, że właśnie tak się stanie. W końcu po to tu przyjechali, a on nigdy nie wątpił w swoich kolegów z drużyny. Żałował jedynie, że nie mógł bezpośrednio uczestniczyć w tym wydarzeniu, bo jednak obserwowanie i kibicowanie im z ławki rezerwowych to nie było to, o czym marzył. Zdecydowanie bardziej wolałby być tam, na boisku, wraz z nimi i tłuc innych. Do tego Rasheed... był taki rozdarty. W sensie Filip. Bo przecież teraz Rekin był jego... chłopakiem? Sam nie wiedział, jak ma nazwać ich relacje, ale odkąd wyznali sobie uczucia prawie w ogóle nie rozmawiali. Jakieś kilka listów, które być może ze sobą wymienili i krótkie pogawędki na korytarzach między lekcjami to nawet nie był rozmowy! Stone nie miał więc pojęcia, o co chodzi i gubił się w tym, bo czy teraz nie powinni spotykać się częściej? Jeśli tak miał wyglądać ich "związek" to Filip wolał wrócić do poprzedniego układu. Wtedy przynajmniej rozmawiali i spotykali się dużo częściej. Co jeśli Ślizgon żałuje swoich słów? I w ogóle chce to wszystko cofnąć? Wtedy decyzja Filipa co do wyjazdu byłaby dużo prostsza. Spakowałby manatki i wróciłby do Kanady w glorii chwały, znalazły dziewczynę, zapomniał o Sharkerze, o Laili, o tych wszystkich chorych dramach w tym popieprzonym Hogwarcie i byłby szczęśliwy. A tak? Tak to żal mu było opuszczać Zamek, bo już się przywiązał. Raczej do ludzi niż do miejsca, ale jak Ślizgon mu powie, że ma go w dupie i może jechać to... pojedzie. Ale wtedy będzie trochę smutek. Tak więc, by być pewnym na czym stoi (jaaaasne!) postanowił w końcu do niego skrobnąć, a okazja nadarzyła się idealna. Mogliby oblać zwycięstwo Kanady... gdyby Hogwart nie przegrał. Ale o tym pomyślał za późno i wyszło, jak wyszło. Cud, że Rasheed zgodził się na to spotkanie. Filip wniósł więc swoje cztery litery na szczyt wieży, już żałując, że wybrał takie, a nie inne miejsce spotkania. Zero formy, zero! Może i lepiej, że nie grał bo by jeszcze przegrał. Oparł się o barierkę tyłem do wejścia, tak, że Rekin mógłby słodko go od tyłu zaskoczyć, ale pewnie tego nie zrobi, więc jeszcze większy smutek. Gryzł chłopak z nerwów wargi, bo tak się stresował!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Był wściekły tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Grało im się zajebiście! Serio! Pałował sobie tak, jak jeszcze nigdy wcześniej, żadnego ataku tłuczkiem nie spudłował, chociaż nie wszystkie pozbawiały ofiary kafla, ale ogólnie rzecz ujmując z siebie był cholernie zadowolony. Tak samo sprawa miała się z Julką, która fenomenalnie broniła i z She, której mimo, że nie lubił, to nadrabiała celnością i ciągłym zamierzaniem się na pętle Reemów. Casper to Casper, jemu tracenie kafla mógł wybaczyć, bo i przecież nie grał z nimi wcześniej w takim składzie, a trochę czasu minęło zanim chociażby on dotarł się z Julią, jakkolwiek by to nie brzmiało przy pałkarzu i obrońcy. Tymczasem drugi pałkarz i ich świetny szukający dali prawdziwy popis, nie wspominając już o Rodwick, która minęła mu tylko przez sekundę, pięknie tracąc piłkę. ŻEBY ŚCIGAJĄCA ZŁAPAŁA ZNICZA? To było zbyt wiele nawet dla niego, a warto pamiętać, że Sharker to był człowiek tak pełen absurdów, że aż wątpliwościom można było poddawać fakt, że istniał. Nie wiedział czemu zgodził się na to spotkanie, serio. Był tak wściekły, że najpewniej to będzie koniec tego, co zrodziło się między nim a Filipem. Znikacze przegrali, a Ci wszyscy Kanadyjczycy puszyli się teraz tak, że miał ochotę zabrać ich wszystkich w pęczek, wieszając do góry nogami i wpuszczając do jeziora. Nienawidził ich tak szczerze, że aż go ręce świerzbiły, gdy tylko mignęła mu znajoma z meczu twarz. Być może właśnie dlatego jego uczucia były poddawane przez niego aż takim wątpliwościom? Nie miał najmniejszych, że coś do niego czuł, to było pewne, ale dobrze wiedział, że jego aktualne nastroje mają zbyt duży wpływ na to co było między nimi. Był rozdarty w sobie, a przez to… jeszcze bardziej wściekły i w ten sposób dochodzimy do punktu wyjścia. Wspinał się bez trudu na szczyt wieży, wszak dopiero co odbębnił wszystkie treningi Quidditcha przez meczem, to i w formie był całkiem niezłej. Jakżeby mogły pokonać go głupie schody? Oczywiście, że go nie zaskoczył, bo coś co wiązało się ze słowem słodkie było tak dalekie od tego co w tym momencie do niego pasowało, że… ach, aż szkoda gadać! W każdym razie, gdy tylko go ujrzał, zmarszczył nieco brwi, ściągając przez moment twarz w jakieś dziwnej, nieokreślonej emocji. Nieważne jednak jakiej, bo zaraz na jego twarz wpełzła maska. Oj, dzisiaj nie porozmawiają normalnie, zwłaszcza, że jego powitanie było tak chłodne, jakby dopiero co spotkali się na Alasce. Ot jedno, proste słowo, któremu towarzyszyło dystansujące skrzyżowanie ramion na piersi. - Cześć.
To dobrze, że jeszcze coś do niego czuł! Gorzej, że był taki... no, taki jaki był. Filip wolałby, by zaczął mu dogryzać, jak to Sharker miał w zwyczaju. Teraz jedyne, co czuł to ten cholernie długi dystans, jaki ich dzielił, mimo, że stali przecież obok siebie. Filip w każdej chwili mógł go przecież dotknąć lub pocałować, ale bał się, że gdy tylko tego spróbuje Rekin odsunie się jeszcze bardziej. Albo, że zamiast ciepłej skóry chłopaka poczuje taflę lodu. -Cześć- mimo wszystko uśmiechnął się szeroko i szczerze, bo przecież nie potrafił inaczej. Zwłaszcza, gdy przebywał z tym Ślizgonem. Sharker, mimo iż potrafił doprowadzić go do szału i sprawić, że płakał to jednocześnie miał w sobie coś, co po prostu nie pozwalało Filipowi się nie uśmiechnąć. Miłość robi głupie rzeczy z ludźmi. -Wiesz, skoro Kanada wygrała rozgrywki, nawet gdybyśmy przegrali w sumie, to musimy zadecydować, co dalej. Czy wracamy, no wiesz, do siebie... Większość drużyny zapewne zostanie, bo myślę, że polubiliśmy tą waszą pogodę i wszystko- uśmiechnął się, tym razem nieco mizerniej, bledziej. -Madison pewnie zostanie, River, Marcelina i reszta. A ja też chciałbym zostać. Tylko no...- wytarł mokre od potu dłonie (taki nerwowy) o spodnie i znów oparł się o barierkę brzuchem. Splótł dłonie przed sobą, wpatrując się niewidzącym wzrokiem gdzieś przed siebie, po czym zamknął oczy i potrząsnął łbem. Obrócił się do niego gwałtownie. -Jesteś na MNIE zły? Że co, przegraliście? Ja pierdole, będziesz miał jeszcze milion okazji, by zagrać i wygrać niejeden Puchar. Nie wyżywaj się na mnie- warknął, mimo iż przecież Rekin wcale się na nim nie wyżywał. No, jeszcze. Bo chyba Stone był na dobrej drodze ku temu, by tak się stało. Ale nic na to nie mógł poradzić; tak czuł! Czuł, że Rasheed jest na niego zły, bo przegrał. -Chciałbym zostać tu dla CIEBIE. Chciałbym, żebyś ty też tego chciał. Ale chyba się przeliczyłem- syknął, robiąc przy tym kwaśną minę i znów się obrócił, chowając twarz w ramionach.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Na widok jego uśmiechu, jego złość powoli zaczynała topnieć, sprawiając, że i tafla lodu, która pokrywała jego sczerniałe, ślizgońskie serducho, pękła, ale i nie opuściła go całkowicie. Widział w nim teraz kogoś, kto należał do drużyny, która pozbawiła ich zwycięstwa na ich własnym terytorium i nie mógł się wręcz powstrzymać od tego, aby być złym również na Filipa. Cóż on mógł na to poradzić, że był teraz w okropnym humorze i po prostu nie był w nastroju na jakieś poważne rozmowy, a taką najwyraźniej zamierzał przeprowadzić jego towarzysz, kolega, a może chłopak? Ciężko było jednoznacznie stwierdzić kim dla siebie byli, a przynajmniej było to trudne właśnie dla Sharkera. Być może właśnie ze względu na to coś co ich łączyło nie zaczął na niego wrzeszczeć już od wejścia, ale ktoś tutaj musiał to wszystko zepsuć! Paplał, jak zwykle zresztą, ale tym razem z sensem, a Ślizgon słuchał go z niewzruszonym wyrazem twarzy, zastanawiając się dokąd to wszystko zmierza. To nie była jego sprawa i absolutnie nie zamierzał Stone’owi pomagać w jakiejkolwiek decyzji. To, czy on uzna ich, hmm, związek za coś co mogłoby go zatrzymać w Hogwarcie to świetnie, niechże zostanie, jednak Rasheed aż za dobrze pamiętał jak ważna jest dla niego rodzina. Czyż nie chciałby do nich wrócić? Chociaż raz nie chciał być egoistą, a Filip to wszystko spierdolił tym jednym wybuchem złości, sprawiając, że i Sharker nagle eksplodował, z tym, że jego wściekłość była nieporównywalnie większa od tej Filipowej. Spojrzał na niego tak, jakby tylko zakazy Ministerstwa chroniły jego nędzą skórę i wydarł się, co było zresztą do przewidzenia po tak paskudnym, werbalnym ataku na jego rekinowatość. - Nie jestem zły na Ciebie - wyrzucił z siebie, zaciskając dłonie w pięści i mimowolnie uderzając nimi o uda. Jak dobrze, że mimo wszystko nie ruszył się z miejsca, bo mogłoby być groźnie. W ten sposób mógł sobie machać łapkami z daleka od jego twarzy i było względnie spokojnie jak na kłótnie z Sharkerem. - Jestem wkurwiony, bo moja drużyna dała dupy - powiedział, niemalże spokojnie, chociaż jego oczy, w kolorze zachmurzonego nieba, ciskały właśnie błyskawice. Ton głosu, wraz z wypowiadanymi słowami zdążył przejść już niemalże w krzyk. Proszę bardzo, sam się o to prosił! - Oczekujesz, że będę się cieszył jak głupi do sera, bo Kanada wygrała? Mam gdzieś Twoją drużynę! Mam gdzieś ten pierdolony puchar! Zdążyłem się tylko przywitać, a Ty już mi robisz sceny? PIERDOLE TAKI UKŁAD! Chcesz dla mnie zostać, kurwa, zaraz się rozpłaczę ze wzruszenia.
Pewnie, że tęsknił za rodziną i było to tak silne, że przecież nie raz chciał wrócić. Ale teraz miał tu dla kogo zostać; Rekina pokochał, jak członka swojej rodziny, był dla niego równie ważny, co rodzice, czy bracia i tak samo mu na nim zależało. Chciał się o niego troszczyć, chronić go i spędzić już resztę życia. Tyle, że same chęci nie wystarczyły i fajnie by było, jakby Rekin czuł podobnie. Skąd miał wiedzieć, że wszystko spierdolił? A jednak! Wiedział. Tylko ogarnął ten fakt dopiero po chwili, kiedy było już za późno i Rekin był wściekły. Chciał wszystko jakoś odkręcić, cofnąć, no bo... no bo przecież to nie mogło się tak zakończyć! Nie i tyle. -Rasheed...- szepnął tylko, sam zaciskając dłonie w pięści. Ale on zrobił to tyle dlatego, że za bardzo mu drżały, by móc inaczej je opanować. Nie miał zamiaru się do niego obracać, nie teraz, bo jeszcze chwila, a się rozpłacze i to nie będzie zabawne. -Jesteś tutaj moim jedynym przyjacielem. Jedynym, który ze mną wytrzymał, dlatego tak się boję. Dlatego tak mi zależy. Bo za bardzo cię lubię, by pozwolić ci odejść. Ale czasami czuję, że jedynym sposobem, by cię przy sobie zatrzymać jest darcie mordy. Bo ty zawsze mówisz, że tylko to potrafisz. Że nie wiesz, czym jest miłość, czy coś w tym stylu- przełknął ślinę, zaciskając palce na barierce. -A ja jak głupi podałem ci swoje serce na tacy, byś mógł je pożreć, a potem wypluć. Myślisz, że mnie TAKI UKŁAD odpowiada?- dopiero teraz się do niego odwrócił, a na jego twarzy- zamiast spodziewanej złości- malował się raczej głęboki smutek. Jakby to wszystko się w nim skumulowało -Sharker, weź odpowiedzialność za to, że ktoś może cię kochać. Że ktoś może się o ciebie zatroszczyć. JA będę cię kochał. I będę się o ciebie troszczył. Aż będziesz rzygał tęczą i miłością. I naleśnikami. I wszystkim, co słodkie i kolorowe- chwycił go pod brodę i spojrzał w oczy wyzywająco, po czym zwyczajnie puścił. -Palant- mruknął, ale przez jego twarz przemknął cień uśmieszku. Osunął się po ścianie w dół i siadł na zimnej podłodze. Wilka dostanie i nie będzie mógł sikać, ale co tam.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nienawidził tego. Przywiązanie psychiczne było dla niego tak obrzydliwe, że rzyganie tęczą to on już praktykował od dawna, a teraz jeszcze dodatkowo pluł kolorowymi motylkami. Nie chciał się wiązać z nikim, bo wiedział jak to się skończy. Może i miał jakieś tam wyższe uczucia i był zdolny do okazywania emocji innych niż nienawiść czy złość, ale wszystko tak czy siak zawsze kończyło się w ten sam sposób. Nie potrafił zaakceptować swojej nowej, tak nieznanej nawet jemu strony i szlag go trafiał, że czuł ten dziwny ucisk w piersi. Nie chciał tego, odrzucał to, krzywdził, obdzierał z niewinności i jakichkolwiek pozytywnych aspektów znajomości. Filip mógł mówić co tylko chciał, ale Rasheed i tak znał prawdę, która była niezmienna od lat. Zmieniała się jedynie tabliczka, na której raz widniało „jestem niebezpieczny”, a potem z kolei „jestem frajerem”. Spojrzał na niego tak, jakby właśnie ktoś go skonfundował. Diametralna zmiana nastroju sprawiła, że poczuł się osaczony, a to z kolei sprawiało, iż miał ochotę na ucieczkę w trybie natychmiastowym, hen hen w siną dal. Czuł, że to jest ten moment, w którym musi się zastanowić nad tym czego chce, a problem był taki, że wcale tego nie chciał. Tymi rękoma, którymi go dotykał, był w stanie pobić Watson tak, że wylądowała w szpitalu. Tymi ustami upokarzał każdego, kto nie odpowiadał jego standardom. Tymi oczami rzucał pogardliwe spojrzenia tak długo, że zapomniały one jak nie oceniać. Wtedy to poczuł. Kiedy on wyznawał mu jak wiele dla niego znaczy, Sharker czuł, że mu się wymyka i ucieka od teraźniejszości, od odpowiedzialności. - Skoro Ci nie odpowiada to odejdź - powiedział zaczepnie, wręcz wyzywająco, spoglądając na niego z niesłabnącą złością, chociaż czuł się jak ostatni dupek. Nie chciał tego robić, więc dlaczego do cholery miał zamiar go krzywdzić? Może uznał, że raz, a dobrze jest lepsze od powolnego pastwienia się nad nim? Oni nie pasowali to siebie i wszyscy to widzieli, nawet sam Ślizgon. Jak sam Filip stwierdził: był na dobrej drodze do przeżucia jego serca, wyplucia, a potem zdeptania. Nie dał się wprowadzić w lepszy nastrój, a było wręcz wprost przeciwnie. Niczym zaszczute zwierze, stawał się coraz bardziej nerwowy i miał ochotę zniknąć, a kiedy Rash miał na coś ochotę to… no cóż, robił wszystko aby zaspokajać swoje zachcianki. - Bo tak jest. Udowodniłem Ci wiele razy, że nie zasługuje na to co chcesz mi dać. Spakuj serce w pudełko i podaruj komuś kto przyjmie je jako najcenniejszy dar, a nie tak jak ja… Dobrze wiesz, że nie jestem odpowiedzialny. No i to był koniec. Przesunął dłonią po jego ramieniu, a w oczach zalśnił mu dziwny smutek. Nie potrafił inaczej i miał nadzieję, że Filip kiedyś mu to wybaczy. Oto znowu uciekł jak najgorszy z tchórzy.
Zwiedzania ciąg dalszy, Preston nie miał co robić, a chciał zobaczyć jak najwięcej żeby później nie zgubić się tak jak ostatnio. Ej serio to był wielki zamek i cholercia wychodząc do łazienki trzeba sobie rozwijać sznurek, żeby trafić z powrotem do swojego dormitorium! Nie teraz nie miał sznurka choć tak naprawdę pomyślał o tym przez ułamek sekundy, ale są w tym zamku dowcipnisie również na takim poziomie jak on i mogli mu gdzieś ten sznureczek przełożyć i efekt mógł być taki że wszedłby do łazienki dziewcząt i trafiłby ze złamanym nosem do skrzydła szpitalnego, o ile w ogóle by tam trafił. Wiecie co? Przed wejściem do szkoły powinny być informatory z mapką jak dotrzeć do danego miejsca, może jak znajdzie czas to przygotuje taki patent i rozkręci własny biznes. Informator Prestona, dobra nazwa już jest. Nim się zorientował doszedł do jednej z wież, wsunął dłonie głęboko do kieszeni i zaczął wchodzić po schodach. Kilka razy zatrzymał się przy okiennicach przez które mógł zorientować się na jakiej wysokości obecnie się znajduje. Zatrzymał się też kilka razy żeby zawiązać buta, ej! On wcale się nie zmęczył i nie potrzebował przystanków żeby złapać trochę oddechu! W kieszeni bluzy znalazł draże (to była taka paczka na czarną godzinę gdyby poszedł gdzieś dalej i musiał koczować w krzakach) Otworzył opakowanie i zaczął powoli zjadać zawartość. Po kilku minutach wszedł na górę, widok był naprawdę niesamowity, podszedł do jednej z barierek, krajobraz rozprzestrzeniający się zapierał dech w piersi. Ej może tutaj się przepisze? Będzie słał rodzicom kartki z zaczarowanym obrazem, żeby mogli zobaczyć to co on właśnie widzi. W Argentynie też jest spoko, ale znał już każdy zakamarek i prawie nic nie mogło go już zaskoczyć. Oparty o barierkę tkwił tak kilka minut patrząc na widoki. Później zaczął chodzić po wieży, zatrzymując się od czasu do czasu przy ciekawych eksponatach. Później stanął przy drzwiach, spoglądając na jakiś herb.
Gdybym wiedziała, że w tym zamku jest tak łatwo się zgubić, chyba nie wyściubiałabym nosa z Oslo. No ale cóż, jak już się w to wpakowałam, nie było ucieczki. Postanowiłam, że pozwiedzam, chociaż pewnie i tak nie dotrę do nawet połowy miejsc w tej szkole. Ale spróbować trzeba! Tak więc ruszyłam na tour po zamku, dzielnie dzierżąc w prawej dłoni tom "Alicji w krainie czarów", a w lewej kartonik soku pomarańczowego. No normalnie napój bogów, naprawdę. Co prawda to nie to samo co wino, ale blisko. No, może nie do końca, ale jest wspaniały. Błądziłam po zamku, przesuwając wzrokiem po literkach nadrukowanych na papierze, i co chwilę potykając się o własne nogi. Kilka razy prawie straciłam życie, kiedy magiczne schody postanowiły urządzić sobie frygi drygi, jak to by powiedział Szalony Kapelusznik. Na szczęście uratowałam i siebie, i książkę, i, co najważniejsze, soczek. W końcu doszłam do chyba najbardziej wyczekiwanego miejsca- wieży! To tutaj właśnie będę przychodzić przez następny rok, w poszukiwaniu ciekawych konstelacji, z teleskopem pod pachą. To właśnie tutaj będę uciekać, kiedy potrzebna mi będzie chwila samotności. To właśnie tutaj będę mogła oddać się mojej pasji. Wlokłam się spokojnie po schodach, prowadzących w miejsce docelowe, nie odrywając wzroku od książki. Jesteś szalony, brak Ci piątej klepki, jesteś wariatem ale tylko wariaci naprawdę coś są warci. Zaśmiałam się pod nosem na ten cytat. Tak, uwaga, to właśnie ja, debil śmiejący się do książki. Byłam już na samej górze, właściwie nie wiedziałam gdzie idę. No i cóż, nie odnotowałam też jednego, dość istotnego, faktu- nie byłam tam sama. Ale teraz byłam w krainie czarów, co mnie obchodzą jakieś przyziemne sprawy. Niestety, takie myśli skutkują następującymi wydarzeniami: Nagle uderzyłam z całej siły w coś raczej twardego, a kartonik soku wyleciał mi z ręki. Zdezorientowana upuściłam książkę, odskoczyłam trochę do tyłu, unikając ochlapania napojem. Uniosłam wzrok na to coś, co zatarasowało mi drogę. Zaraz, chyba nie coś. Kogoś. Oh, cholera. - Ojej, strasznie cię przepraszam -wydukałam tylko, na widok chłopaka całego ubabranego w pomarańczowym soku. Przygryzłam wargę nie do końca wiedząc co zrobić w tej sytuacji. W końcu, po chwili tępego wgapiania się w twarz chłopaka, otrząsnęłam się z początkowego szoku i wyjęłam z torebki przewieszonej przez ramię paczkę chusteczek. Podałam ją chłopakowi, rumieniąc się lekko. Cofnęłam się krok do tyłu i uśmiechnęłam się niepewnie.- Jeszcze raz przepraszam...? -bardziej zapytałam, niż powiedziałam. Oby to nie był jakiś złośliwy Ślizgon, błagam. Nie widziało mi się lecieć do skrzydła szpitalnego z twarzą pokrytą bąblami, lub zębami dłuższymi niż szyja.
Stał i przyglądał się temu herbowi, ej serio ten był ciekawy, pewnie jakiegoś rodu szlacheckiego który chodził tutaj do szkoły i był jakąś szychą skoro powiesili tutaj akurat jego herb. A może on zbudował tą wieżę, albo dał pieniądze na jej wybudowanie, albo...nie mieli gdzie go powiesić i zrobili to tutaj. Już miał sobie odejść gdzieś dalej, kiedy to zobaczył otwierające się z impetem drzwi, odskoczył żeby nie być znokautowanym przez drewno, ale przed następnym atakiem nie udało mu się odskoczyć, bo pomarańczowa ciecz...nota bene, jeżeli dorównywał prawie winu swą dobrocią, to mógł postać otwarty przez kilka dni i skwaśniałby i byłby niczym wino! kolejny patent do zapisania w książeczce beznadziejnych pomysłów...no i nie odskoczył od soczku i był mokry. Nie to jednak go zezłościło, ktoś przeprowadził sabotaż na jego koszulkę, to największa zniewaga bo była to jego ulubiona koszulka! Szturmowiec z Gwiezdnych Wojen, zamiast być biały i wywoływać strach u rebeliantów, to był pomarańczowy i zamiast strachu co najwyżej mógłby wywołać śmiech. Kurw... Już chciał zbluzgać wchodzącą osobę, kiedy spostrzegł naprawdę ładną dziewczynę, pierwsza klasa! Wydał jedynie cichy pomruk kiedy ugryzł się sam w język i spojrzał na koszulkę bo zalał go delikatny rumieniec. Przez chwilę nie odzywał się wcale bo był skupiony na dwóch rzeczach: Pierwszą były bluzgi jakie rzucał w głowie, a drugą intensywne myślenie czy da się sprać to pomarańczowe cholerstwo. -Pewnie soczek był dobry...daj wycisnę ci jeszcze trochę do kartonika, albo wyjmij tą słomkę, to jeszcze sobie weźmiesz wyssiesz troszeczkę, moż nie straciło na mnie smaku. Pociągnął trochę do przodu białą koszulkę, zachęcając do wyciągnięcia słomeczki z kartonika. Naprawdę wszystko zniesie, jak ktoś podłoży mu poduszkę pierdzioszkę na zajęciach, gdyby wylała mu ten sok na głowę...chociaż nie bo kropelki mogłyby dostać się na koszulkę, ale nie na S Z T U R M O W C A! Okej na Dartha Vadera spoko bo by mogły mu się obwody przepalić, albo na Yode i miałby żółte włoski, ale nie na...dobra zostawmy to bo była słodka i robiła te oczy jak kot ze shreka. Sięgnął po chusteczki. -Wyobraź sobie, on był biały masz? Pokazał na koszulkę. -Mogłabyś się go bać no nie? A teraz jest żółty, znieważyłaś swoim soczkiem szturmowca. Mruknął wycierając swoją koszulkę, a raczej osuszając ją. Kleiła mu się do ciała, co powodowało dyskomfort dobrze że mógł zasunąć bluzę i nikt by się nie nabijał z niego.
Oj, chłopak był chyba wyjątkowo przywiązany do tej bluzki. A ja naprawdę nie chciałam i kiedy widziała tą jego zrezygnowaną minę, pełną złości i smutku, to z jednej strony chciało mi się śmiać, a z drugiej było mi przykro. Przykro, bo nigdy nie lubiłam, jak ludzie się na mnie gniewali, albo jak coś spieprzyłam. Wesoło, bo gość najwyraźniej był jednym z tych nerdów, którzy sylwestra spędzają przed laptopem, z zaangażowaniem śledząc losy bohaterów Stark Treaka (nie do końca znam tę nazwę, cholera wie, co to za serial) i wcinają popcorn. No ale on na takiego nie wyglądał, bo zwykle kojarzyli mi się oni z pryszczatymi wymoczkami. A on STANOWCZO na takiego nie wyglądał. Oczywiście pomijając koszulkę ze szturmowcem. Uśmiechnęłam się najbardziej uroczo i uprzejmie jak potrafiłam, mając nadzieję, że to trochę złagodzi całą sytuację. Kot ze Shrek'a- mode on. - Naprawdę jeszcze raz cię strasznie przepraszam, nie chciałam. Po prostu zagapiłam się trochę i... No wiesz pewnie, jak wciągająca potrafi być "Alicja w krainie czarów" -powiedziałam skruszonym tonem i przybliżyłam się lekko, kiedy moje obawy o życie się nie potwierdziły. Wyjęłam jedną chusteczkę i zaczęłam spokojnie wycierać tę jego koszulkę, którą traktował, jakby to było całe jego życie. Nie mogłam powstrzymać cichego śmiechu na jego słowa.- Oh, tak, na pewno był przerażający -stwierdziłam, z rozbawieniem w głosie i lekkim uśmiechem na twarzy, który starałam się jakoś ukryć. Chłopak chyba traktował sprawę baaardzo poważnie. Biedny szturmowiec.- Co ja w ogóle robię -mruknęłam, sama do siebie, po czym westchnęłam. Pokręciłam głową z politowaniem i sięgnęłam do torby. Wyjęłam różdżkę i powiedziałam:- Chłoszczyć -na co koszulka znowu stała się biała i czyściutka. No i taaaka groźna. Uśmiechnęłam się znowu i odłożyłam magicznego badyla w poprzednie miejsce. Spojrzałam niepewnie na chłopaka.- Jeszcze raz przepraszam -podsumowałam to wszystko, a mój wzrok padł na książkę. Kucnęłam po nią. Biedna Alicja. Chociaż, cóż, ona przynajmniej uniknęła soczkowego napadu.
Star Trek wcale się nie równa Star Wars, gdyby wiedział o czym ona myśli to łzy napłynęłyby mu do oczu, a Yoda przewracałby się w grobie. Mógłby jeszcze więcej rzeczy wymieniać na ten temat, lecz to chyba nie był dobry pomysł, wtedy wyszedłby na stu procentowego nerda. Znał doskonale Nerdów którzy walczyli ze sobą który film jest lepszy. No ale przecież on nie wyglądał na Nerda i nie spędza całego życia przed laptopem a w sylwestra się upija dosyć mocno. Każdy ma jakieś hobby no nie? Albo każdy ucieka od codzienności życia, jedni zagłębiają się w książki, inni piją alkohol, a jeszcze inni czyli on oglądają filmy z superbohaterami. Tak właśnie radził sobie z przytłaczającymi go sprawami, dostrzegł że ona lubi czytać, jej ucieczką od codzienności była Alicja w krainie czarów, czytał, widział film nawet. No ale jak tutaj można się denerwować na dziewczynę która potrafi tak dosadnie wykorzystać oczy ala kot ze shreka? Szybko mu przeszło w dodatku gdy zaczęła sama ocierać mokrą koszulkę...Chyba na sekundę odleciał, która dla niego trwała wiecznie i pozwoliła analizować wszystko co tylko chciał, a więc zaczął od szamponu, podrażniał jego zmysły węchu delikatnym zapachem, plus perfumy które były idealnie dobrane do jej osobowości...tak tak nie można mówić o tym jeżeli nie pozna się człowieka, ale na pierwszy rzut oka była miła, a nie naskoczyła na niego w stylu "Co ty robisz za tymi drzwiami frajerze!"...delikatne i słodkie (zakładam że takie są), Preston uwielbiał delikatne perfumy. Zabawne jest to że na mieście nie oglądał się za super mega laskami, które miały wyzywające perfumy, a raczej za takimi które miały delikatne przyciągające perfumy. No ale dobra nie ważne, bo przecież go dotykała! Opamiętał się, otworzył oczy i oddał jej resztę chusteczek -Dzięki. Powiedział uśmiechając się i jego ton zupełnie sie zmienił, gdy wyciągnęła różdżkę, zrobiło mu się głupio, że chłopak który został wytypowany przez własną szkołę z zaklęć od tak nie pomyślał o tym by wyczyścić bluzkę właśnie tym zaklęciem. Szczerze powiedziawszy to zachował się na serio jak typowy Nerd, przez chwilę twarz zalały mu rumieńce. -Emmm teraz wyszedłem jak naprawdę jakiś fanatyk który poza swoją koszulką nie widzi nic innego. Jeżeli pozwolisz to zaczniemy jeszcze raz. Powiedział i odchrząknął, wyciągnął w jej kierunku dłoń. -Preston bardzo mi miło cię poznać. O widzę że czytasz Alicję w krainie czarów, bardzo ciekawa książka. Uśmiechnął się do niej, mając nadzieję że nowy start będzie znacznie lepszy. Może to świadomość że jego bluzka jest nienaruszona sprawiła że zaczął myśleć logicznie? A może uświadomił sobie że naprawdę zachował się jak kretyn? Z resztą nie fajnie jest w przeciągu pierwszych dni robić sobie wrogów, no bo przez cały rok będzie z nimi tutaj obcował, więc lepiej być z nimi na stopie koleżeńskiej. Warto mieć liczyć na czyjąś pomoc podczas tych wszystkich testów czy tam Bóg wie czego. -Mam nadzieję że lubisz frygidrygać? Uśmiechnął się raz jeszcze spoglądając na książkę, dopiero teraz sobie zdał sprawę że mogła zacząć dopiero ją czytać i nie dojść do tego momentu.
Jejku, czy on mnie wąchał? Serio? To z jednej strony bardzo peszące, a z drugiej... Miłe? Tak, miłe, w ten naprawdę pokręcony i specyficzny sposób. No bo przepraszam bardzo, jak to brzmi: To takie miłe, kiedy on mnie wącha! Na samą tą myśl nie mogłam powstrzymać uśmiechu. To naprawdę kretyńskie. Czemu niektóre słowa, brzmią tak głupio, chociaż są prawdą? No i dalej jak o tym myślę, to mi się chce śmiać. Mam wtedy przed oczami scenę z Vita Brevis, w której Floria Emilia opowiada, jak Aureliusz Augustyn chciał powąchać jej włosy. Tylko że ona potrafiła ująć to w dużo ładniejsze słowa. Hm, fanatyk, tak? Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Ciekawe, czy był przyjezdnym, czy może lokalesem. No ale zachowywał się jak taki trochę zafiksowany świr, tego nie można było mu odmówić. I ja nie zaliczałabym tego do wad, wręcz przeciwnie. Świry zwykle są inteligentne, a to się ceni. Podkreślam, zwykle. - E tam, lubię fanatyków. -Zaśmiałam się, przyglądając się jego rumieniącej się twarzy. Fajnie, że nie tylko ja robię się czerwona jak burak w takich sytuacjach. Świadomość tego sprawiała, że nie czułam się jak aż taki kretyn.- Maria Bjoern -przedstawiłam się, a słysząc jego imię, dodałam:- Przyjezdny? -W sumie na takiego wyglądał. Można by powiedzieć, że miał egzotyczną urodę.- Dość specyficzna. Chyba jedna z moich ulubionych -przyznałam, podnosząc książkę. Otrzepałam ją z nieistniejącego kurzu i schowałam do torby. Parsknęłam śmiechem na jego kolejne słowa i niepewnie przestąpiłam z nogi na nogę.- Kto nie lubi? Ale ja jestem w tym raczej kiepska. -Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się po pomieszczeniu. W sumie nie miałam zielonego pojęcia, gdzie ja do cholery jestem.- Nie wiesz przypadkiem, jak mogłabym się stąd wydostać na dziedziniec? Niezbyt orientuję się w zamku, dopiero co przyjechałam, a te schody są naprawę okropne, więc... -nie dokończyłam zdania, wymownie intonując ostatnią głoskę. Znaczyło to mniej więcej tyle, co: Więc jestem straszną fajtłapą i nie wiem jak wydostać się z wieży. Niczym królewna Fiona, jeśli już pozostajemy przy temacie Shreka.[/b][/b]
Łoł aż tak bardzo niuchał nosem, że usłyszała to? Przecież gdyby zwróciła mu uwagę, to pewnie by rzucił się z tej wieży, bo zapaść się pod ziemie nie można w takiej sytuacji. Ale co poradzić, gdy dziewczyna pachnie tak przepięknie? To jest niczym scena z tych romantycznych filmów,gdzie stoją blisko siebie przytuleni przy pięknym jasnym księżycu...ale to nie był film romantyczny, jedynie co mogło być to właśnie ten zapach, który cały czas dotykał jego zmysły węchu. Mimowolnie uśmiech pojawił się na jego twarzy gdy powiedziała że lubi fanatyków, teraz sam nie wiem co mam napisać, jakoś wena skończyła m się, a może po prostu te komplementy to za dużo. Taka romantyczna scena nie mogła za długo trwać, bo uznałaby go za jeszcze większego dziwaka. Odszedł więc w kierunku barierek przy których stał zanim prawie został znokautowany drzwiami. Usiadł na ziemi, mając za plecami ten ładny krajobraz. Ściągnął bluzę i położył ją koło siebie i poklepał zachęcając ją by usiadła na niej. No troszeczkę dżentelmeński gest, ale on odkąd pamiętał nie pozwalał by kobieta otwierała sama drzwi, sama odsuwała sobie krzesło, to chyba dobre nawyki które miał wyniesione z domu. -Tak, przyjezdny. A ty? Wnioskuję po nazwisku że też. Uśmiechnął się wyciągając draże i podjadając po jednej kuleczce, czego to ludzie nie wymyślą, takie małe słodycze posiadające kokosowy smak. Słyszał, że magiczne smakołyki mogą mieć najróżniejsze smaki, od warzywnych, po najsłodsze cukierki. Penie zdziwienie będzie wielkie, że mając tyle lat i uczęszczając do magicznej szkoły nie jadł słodkości pochodzących z magicznego świata, ale odpowiedź jest prosta, był tak przyzwyczajony do normalnych mugolskich łakoci że nie umiał się przełamać. Obiecywał sobie że spróbuje, no ale... -Argentyna... Zaczął cicho, ale spojrzał na dziewczynę. -Pochodzę z Argentyny, wiesz ta zajebista pogoda która w każdym regionie Argentyny jest inna, jednym słowem można dostać jebca. Chciał już coś więcej dopowiedzieć, ale przestąpienie z nogi na noge na tyle go rozbroiło że o mały włos nie zakrztusił się drażą. Czyli jednak czytała już książkę, wyczuwał pokrewne poczucie humoru i coś mu się zdawało że to nie będzie jednorazowe spotkanie. -CZYTAŁAŚ! Powiedział przez śmiech i otarł napływające łzy z oczu. Pytanie odnośnie wydostania się stąd nie było chyba skierowane do dobrej osoby, on miał ogromną nadzieję, że skoro tutaj przyszła to ona go wyprowadzi i wskaże drogę. Mówią że kobiety mają lepszą orientację w terenie, a tu proszę! Wydało się. -Oj moja droga Mario. Jeżeli potrafisz latać, to proponuję tutaj za mną zeskoczyć. Wskazał kciukiem za siebie. -A jeżeli chcesz w bardziej tradycyjny sposób, to sądzę że...że tutaj umrzemy, bo nie mam zielonego pojęcia jak trafić na dziedziniec a co dopiero do swojego dormitorium. Pokiwał głową zgadzając się ze swoimi słowami.
Romantyczne sceny... Hm, może z jego punktu widzenia. Jak dla mnie była to po prostu uprzejmość, którą obdarzałam naprawdę wszystkich. I to, że był bardzo przystojny, bardzo miły i na swój sposób zabawny nic, kompletnie nic nie zmieniało. Prawda? Jeszcze zaraz się zapeszę i co będzie? Wtedy moje policzki znowu przybiorą barwę dojrzałej piwonii, a tego raczej nie chciałam. Ah, gdybym tylko miała wpływ na swoje naczynia krwionośne! Ale nieee, po co? No może po to, żeby nie robić z siebie kretyna przy fajnych facetach? Tak, to chyba to. Pokiwałam tylko głową na jego pytanie, przyglądając się z rozbawieniem jak wcina draże. Nie wolał może jakiś cukiereczków z Miodowego Królestwa, które są tak popularne wśród młodych anglików? Czekoladowe żaby, czy inne pyszności. No, zależy z jakiego punktu widzenia. Parsknęłam śmiechem na jego stwierdzenie o Argentynie i usiadłam swobodnie obok niego. - To i tak lepsze, od norweskiego klimatu. Oddech ci tam zamarza w powietrzu -powiedziałam, przewracając oczami na wspomnienie domu. Z moich ust jednak nie schodził delikatny uśmiech, mimo guli, która nagle pojawiła się w moim gardle. Dom. To słowo było równoznaczne z moim ojcem i siostrą. Ciekawe, jak sobie radzą. Czy Karin daje sobie radę w szkole? Dalej tak pięknie śpiewa? Na pewno śpiewa, przecież ma taki anielski głos. W przeciwieństwie do mnie, ma prawdziwy muzyczny talent. Ale tego oczywiście nikt nie dostrzega... Z zamyślenia wyrwał mnie śmiech Prestona. Zanim zrozumiałam, o co mu w ogóle chodzi, minęła dość długa chwila. Jednak zaraz też się zaśmiałam i pokiwałam głową. - Jak miałabym nie czytać? Proszę cię, to jest KLASYK! -odpowiedziałam mu, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Może i nie byłam bardzo obeznana w świecie mugoli, ale na ich literaturze i muzyce znałam się jak nikt. No, przynajmniej tak uważałam, ale to pewnie przecenianie samej siebie. Na jego słowa westchnęłam. No tak, on też był przyjezdnym, ale miałam nadzieję, że będzie choć troszkę bardziej zorientowany. Po chwili jednak uśmiechnęłam się delikatnie i bezczelnie podkradłam mu jednego draża. - Cóż, chyba jesteśmy na siebie skazani -powiedziałam ze śmiechem i wzruszyłam ramionami. Naprawdę nie miałam nic przeciwko takiemu potoczeniu się spraw.
Ona robi kretyna z siebie przed nim? A te różowe policzki które malowały się na jego twarzy przy niej? Ej fajnie się czerwienisz przy nowo poznanej dziewczynie! Serio Preston, wyglądasz zajebiście nie przejmuj się. Rodzina...najlepsze w tym wszystkim było to że jego rodzeństwo reprezentowało szkołę razem z nim. Heh po nim może tego nie widać, lecz jego siostry reprezentują naprawdę wysokie IQ, ale tak na marginesie lepiej być typowym kujonem z okularami na nosie czy luźnym gościem który w sytuacjach potrzebnych potrafi pokazać swój piękny umysł? Norwegia chyba jest i tak lepszym miejscem niż Argentyna w której albo jest gorąco jak w piekle w jednym rejonie państwa, albo jest mega mroźna zima...czajcie to! Wiadome że o tym wszystkim decyduje matka natura, ale chłopak zdecydowanie wolał gdy jest ciepło, wtedy musiał raz na jakiś czas skosić trawnik przed domem, a w zimie?! Musiał machać łopatą co drugi dzień jak nie codziennie...jeżeli nie najebało śniegu przez noc to czasem miał wolne nawet pięć dni! No aż pięć dni! -Napieprza tam śniegiem cały czas? To jest kluczowe pytanie, gdyż nie wiem czy mam się przeprowadzać...ale pewnie ty dajesz radę w odśnieżaniu więc możesz mnie przygarnąć. Przynajmniej klimat się nie zmienia tak diametralnie. Uśmiechnął się na chwilę i zapakował do ust kolejną kulkę draża, którą wcześniej obracał w palcach, pozostawiając na nich trochę czekolady, którą chwilę później dyskretnie zlizał. -Klasyk? To pewnie Hobbita, jak i Władcę pierścieni również czytałaś? Chyba że wolisz czytać coś co wywoła u ciebie śmiech? Spojrzał na nią gdy częstowała się drażami, o czyli pierwsze lody przełamane? Cieszyło go że dziewczyna zachowywała się na luzie, może przez to ani jedne ani drugie nie będzie musiało się już czerwienić. -Wiesz, jeżeli tutaj mamy spać...może być tu zimno...rozumiesz...emmm, podstawy surviwalu mówią żeby nie zamarznąć trzeba zrzucić ciuchy i leżeć przytulonym do siebie... Zaczął mówić poważnym głosem chcąc widzieć jej reakcję, po czym się roześmiał. Przecież gdyby miało do czegoś takiego dojść to by najpierw na zawał padł.
Szczerze mówiąc, rumieniący się facet, był wyjątkowo uroczy! Naprawdę, aż śmiać mi się śmiało. Takie to było kochane, kiedy taki przystojny chłopak oblewał się rumieńcem. Znaczy... Nie żeby Preston mi się podobał. No dobra, z wyglądu był naprawdę świetny, z charakteru też wydawał się być fajny, ale zaraz, przecież znaliśmy się zaledwie pół godziny! Nie ma co od razu gapić się na niego jak na tort czekoladowy! Jeśli chodzi o pogodę- przyzwyczaiłam się już dawno do niskich temperatur, jednak miło by było, móc ubrać się trochę inaczej, niż w wielką, puchową kurtkę. Tak, wyglądanie jak pluszowy miś wcale nie było fajne. Zaśmiałam się na jego słowa i popatrzyłam na niego z rozbawieniem. Chyba za mną flirtował. Znaczy tak mi się zdaje, nie znam się na tym kompletnie. Miałam chłopaków, fakt, ale no kurcze, to nie moja brożka. Zupełnie nie. - No nie wiem, czy mogłabym przygarnąć kogoś, kto nie umie machać łopatą. A ja... Wybacz, ja jestem damą. Ja tylko leżę i ładnie wyglądam -odparowałam, trzepocząc uroczo rzęsami, jakby dla podkreślenia tych słów. - No co ty, Hobbit i LOTR wymiata! -stwierdziłam i przybiłam mu piątkę.- Ja w sumie czytam wszystko. Komedie, fantasy, kryminały, dramy, romanse. -Z każdym wymienionym słowem odginałam jeden palec prawej dłoni. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy zaczął mówić o podstawach survivalu. - Chciałbyś -prychnęłam tylko z rozbawieniem. Wstałam i podeszłam do okna. Spojrzałam przez nie w dół, po czym znowu odwróciłam się znowu do Prestona.- Chyba mamy do wyboru tylko okno -powiedziałam z rezygnacją, jednak uśmiech nie schodził mi z twarz. No tak, świetnie, jak już umrzeć, to w dobrym towarzystwie.
Zaczął się śmiać, gdy dziewczyna powiedziała że jest damą, nie wątpił w to, ale Preston nie lubił jak kobieta leżała i jak to ona powiedziała „ładnie wyglądała”. Nie to żeby był jakoś uprzedzony i uważał że miejsce kobiety jest tylko w kuchni i przy sprzątaniu. Co to, to nie, po prostu jeżeli już to w domu musi być równouprawnienie i wszyscy mają być na równych zasadach traktowani. Oczywiście, ciężkie roboty należą się mężczyzną, ale gdyby głowy rodziny nie było przez kilka dni w domu? To pewnie ładnie wyglądająca Pani nie wyszłaby z domu, bowiem napadałoby śniegu i wszystko byłoby zasypane tak? -Więc mówisz że mnie nie przyjmiesz? Jest mi przykro że nie chcesz mnie zaprosić do siebie by zwiedzać Norwegie. Powiedział z lekkim wyrzutem i się troszeczkę naburmuszył. Oczywiście wszystko było jednym wielkim żartem, nie znali się na tyle by wpraszał się do niej, możliwe że kiedyś, jak ta znajomość przetrwa i dostanie jej adres to zaskoczy ją stojąc pod drzwiami jej domu i wtedy będzie musiała mu zrobić miejsce gdzieś pod jakimś kartonem…fajnie by było jakby karton stał niedaleko jej domu, żeby jakiś pies go nie zjadł czy coś. Ej ale przecież takie są podstawy, trzeba jakoś utrzymywać ciepło, ale to również był żart, a gdy powiedziała „chciałbyś” to pokiwał tylko potwierdzająco głową już nic nie dodając więcej do tego. Rząd równych zębów wyłonił się spod uśmiechu co miało potwierdzić perwersyjną propozycję. Wstał z miejsce i również się wychylił za barierkę. Spojrzał w dół, potem na nią i znowu w dół. -Dobra będę kulturalny i… Czy tym samym zaprezentuje jej swoją odwagę i pokaże że zejdzie na dół oknem? -…i sądzę że możesz wyjść przez nie pierwsza, będę cię nadzorował i gdy tylko wylądujesz cało na ziemi i ocenię że mnie złapiesz to skoczę za tobą. Zaśmiał się i podparł się o parapecik spoglądając na Marie. Najlepszym rozwiązaniem była nitka o której była mowa na samym początku, mógł ją rozwijać i wtedy by wrócili pod same drzwi wejściowe. -Sądzę że wyjście drzwiami będzie bardziej bezpieczne.
Jeśli chodzi o leżenie i wyglądanie... Nie, to zupełnie nie tak! Przecież ja nigdy nie miałam postawy leżenia i pachnienia, czy też wyglądania. To zupełnie nie w moim stylu. Zawsze coś robiłam, byłam jak mrówka, która ma tyle do roboty. Kiedy tylko nie byłam w szkole, na zmianę zajmowałam się Karin, uczyłam, kłóciłam z matką, nieudolnie próbowałam nauczyć się od ojca grać na akordeonie, lub pisałam. Nigdy nie miałam czasu, żeby leżeć i wyglądać. I cholernie się z tego cieszę. Naprawdę, co by ze mnie wyrosło, gdybym nic nie robiła? Coś wyjątkowo leniwego, głupiego i irytującego. Jak połowa osób w tej szkole. - Nie chciałbyś jej zwiedzać -zażartowałam tylko, patrząc z rozbawieniem na jego minę. Dałam mu kuksańca w bok i uśmiechnęłam się delikatnie. Nie no, Norwegia, to naprawdę piękny kraj, ale pierońsko tam zimno. Preston by się tam chyba nie odnalazł. Przewróciłam oczami, kiedy kiwnął głową, jednak roześmiałam się na jego słowa. - No, prawdziwy dżentelmen! -powiedziałam ze śmiechem i niebezpiecznie wychyliłam się za barierkę.- Bezpieczniej, mówisz? -Zaśmiałam się znowu i wychyliłam jeszcze trochę. Byłam teraz tak zawieszona na barierce, że połową ciała byłam w wieży, a połową poza nią. Zamachałam wesoło nogami, wyciągając lewą rękę do przodu, balansując ciałem. Jeszcze troszkę i polecę na w dół, niczym pisklak wyrzucony z gniazda.- Pieprzyć bezpieczeństwo! -wykrzyknęłam ze śmiechem i spojrzałam w dół, a w głowie aż mi się zakręciło. Obraz trochę się rozmazał, balans lekko stracił. Oops, może coś było w tym soczku? Cholera wie, czy mi czegoś nie dosypali w pokoju wspólnym!
Wieża astronomiczna mieściła kilkanaście teleskopów w średnim stanie. Wieczorami, gdy słońce już zaszło za horyzontem, w miejscu tym wiał złowrogi wiatr utrudniając wykonanie powierzonego zadania. Lepiej by uczniowie ciepło się ubierali, nikt nie chciałby chorować w czasie tak ważnego przedsięwzięcia!
Gracze w odpowiednim temacie losują kostką. Tylko dwie na sześć kostek są pomyślne. Jeśli wylosujecie kostkę o wyniku negatywnym - musicie powtórzyć losowanie dopiero następnego dnia. Ma to na celu oddanie lepszego klimatu wielodniowych poszukiwań. Tyle ile wam dni zajmie wyrzucenie prawidłowej kostki - tyle waszym postaciom dni zajęło odnalezienie planet na niebie. Oczywiście nie musicie codziennie pisać fabularnego postu, wystarczy, jak w chwili, gdy uda się wam wylosować dobrą kostkę - w poście fabularnym zaznaczycie, ile zajęło to dni. Zachęcamy, aby w czasie całego tego eventu, który składać się będzie z trzech etapów - wspominać w pobocznych wątkach, o tym, że zadanie, które otrzymali, rzeczywiście wymaga od postaci wiele pracy, a niekiedy niemal spędza sen z powiek!
1. Szybko przeanalizowałeś swoje wiadomości na temat budowy teleskopów. I w godzinę udało Ci się go skręcić oraz ustawić tak by wskazywał na planetę, którą, jak wywnioskowałeś z listu, powinieneś zobaczyć. Jeśli masz minimum 7 punktów z wróżbiarstwa, możesz założyć, że zdołałeś wcześniej przewidzieć co będziesz musiał zrobić, dzięki temu naprawiłeś teleskop i znalazłeś planetę naprawdę bardzo szybko! 2. Masz problem ze swoim teleskopem. Zablokował się, a ty z całej siły próbowałeś go przekręcić w prawo. Pociągnąłeś za mocno w wyniku czego, parę śrubek wypadło. Nie możesz ich znaleźć. Możesz spróbować dogadać się z dowolnym graczem, aby Ci pomógł je znaleźć - acz musisz to uczynić fabularnie (po wyrzuceniu tej kostki możesz umówić się z dowolną osobą z twojej grupy, abyście rozegrali na wieży posty, iż on pomaga Ci odszukać zgubę - wystarczą dwa!). Wówczas możesz jeszcze tego samego dnia powtórzyć swój rzut. Jeśli rezygnujesz ze szukania sojusznika, jutro wrócisz w to samo miejsce by powtórzyć zadanie. 3. Miałeś wątpliwości w związku z planetą, którą powinieneś odszukać. Spędziłeś wiele długich godzin na wieży szukając odpowiedniego ułożenia. W końcu natrafiłeś na księżyce saturna, od razu zyskałeś pewność, że to jest to, czego miałeś szukać. (Jeśli twoja postać pomogła jakiejś postaci, która wyrzuciła dwa oczka i było to rozegrane fabularnie - możesz przyjąć iż znalazłeś planetę od razu). 4. Wieża astronomiczna nocą była naprawdę pogrążona w mroku. Chciałeś na moment odejść na bok, od swojego teleskopu, różdżkę zaś zostawiłeś przy nim. To był błąd. Nie mogąc oświetlić sobie drogi, wracając potknąłeś się o jedną z nóg teleskopu należącego do kogoś innego. Gwałtownie runąłeś na ziemię, nabawiając się kontuzji. Chyba musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. A na poszukiwania wrócisz jutro. 5. Twój teleskop zupełnie odmawia współpracy. Nie chce się przesunąć ani o centymetr, a ty nie znasz zaklęć dla małego majsterkowicza. Teraz jest tak późno, że musisz to zostawić na jutro. Znajdziesz odpowiednie zaklęcie, albo pożyczysz odpowiednie narzędzia od woźnego i spróbujesz kolejnego wieczoru. 6. Godzinami wpatrujesz się przez szkiełko teleskopu, wygodnie podparty o pobliski murek. Gwiazdy, gwiazdy, konstelacje, planety… czujesz, że ten widok działa na ciebie kojąco. Miałeś dziś wiele zajęć, zmęczenie daje się we znaki. Twoje powieki są coraz cięższe… aż w końcu zasypiasz. Co gorsza, kiedy się obudziłeś niebo już jest zbyt jasne, by dokończyć zadanie. Wrócisz tu jutro.
W chwili, gdy wasza postać wylosuje odpowiednią kostkę, napiszecie post na wieży - możecie wysłać list na pocztę mistrza gry. Napiszcie w nim, iż wykonaliście zadanie. Po tym oczekujcie kolejnej wiadomości na swoich skrzynkach z dalszymi wskazówkami. Pamiętajcie aby w poście fabularnym wypisać na dole wszystkie wylosowane kostki oraz wspomnieć czy mieliście bonus na "szybkie znalezienie planety"!
Malakias większość nocy spędził na snach, w których przyglądał się przez teleskop czegoś usilnie szukając. W pewnym momencie czuł ogromną satysfakcję, a po chwili widział słodki uśmiech Nuki. Dlatego, kiedy zobaczył swoją sówkę, która dumnie trzymała w dziobie list z pieczęcią Złotego Feniksa czuł się dość pewnie i nie był specjalnie zaskoczony. Z ogromną ekscytacją podszedł do owego zadania. Przeczytał parę razy wskazówki, ale wciąż nie był przekonany, czego dokładnie powinien szukać. To naprawdę okropne, że wszyscy mogli zacząć zadanie już teraz, a on biedny musiał czekać do wieczora! Kiedy zobaczył zaledwie jedną gwiazdę już skierował się na wieżę astronomiczną, którą specjalnie znalazł wcześniej. Większość dnia nie mógł skupić się na lekcjach. Skrupulatnie zapamiętywał trasę do wieży i z powrotem, tym samym zapamiętując swoją pierwszą trasę w Hogwarcie. Jeśli schody go nie wyprowadzą w pole, będzie niedługo mógł tam trafiać z zamkniętymi oczami. W końcu przybył na szczyt wieży bardzo ciepło ubrany, na wszelki wypadek, bo w końcu nie wiedział ile tam będzie siedzieć! Zaczął przyglądać się gwiazdom na początku z entuzjazmem, a potem coraz większym znudzeniem. Wiatr paskudnie wiał, ręce mu drętwiały, niebieski szalik nie zakrywał już jedynie jasnych oczu Eskimosa. O której planecie mogła mówić zagadka. Niebo wcale nie wydawało się tak kochane i znajome jak zawsze. Nagle oko Malakiasa natrafiło na księżyce Saturna. To musiało być to! Egede poczuł tą samą satysfakcję, co parę godzin temu podczas spania i prędko nakreślił mapę nieba z tą planetą. Zadowolony wyszedł z wieży, mając nadzieję, że znajdzie Nukę, żeby pochwalić się swoim sprytem oraz dowiedzieć się czy jej poszło tak samo dobrze!
trójeczka <3 więc jak będziecie chcieli pomoc to piskać :c
Z samego rana dostała list. Otworzyła i przeczytała jego zawartość. Już czas, by zacząć pierwsze zadanie! Jednak nie mogła do końca rozszyfrować treści. O co tu chodziło? Gdy słońce skończy swój taniec na horyzoncie? Piąty okrąg, a wokół niego ponad sześćdziesiąt mniejszych?Galileuszowe wyłap, będą twą mapą? Coś tu nie gra. Dziewczyna przez ponad godzinę rozgryzała treść listu. Jednak udało jej się rozszyfrować treść. Chodzi o Wierzę Astronomiczną! W końcu ten zachód słońca no i oczywiście Galileusz. W dodatku nie tak dawno była na wycieczce po Hogwarcie organizowaną przez jednego z uczniów, warto było iść. W głowie dziewczyny dużo się działo, lecz połączyła wszystkie fakty ze sobą i tak oto uzyskała odpowiedź, tym samym szybko ruszyła w stronę wierzy. W końcu po kilkunastu minutach znalazła się w Wierzy Astronomicznej, zaś tam na nią czekało kolejne zadanie. Oczywiście spodziewała się, że to już koniec, jednak nie pomyślała, że poziom projektu jest bardzo wysoki i nie będzie żadnych ulg. Rozejrzała się po pomieszczeniu i od razu co jej na oczy się rzuciło było kilkanaście teleskopów, które były w średnim stanie. Dokładnie przeanalizowała każde zdanie w liście, a następnie po krótkim rozmyślaniu wzięła jeden z teleskopów i zaczęła go skręcać. Widać, że w projekcie liczą się także umiejętności praktyczne, zaś Bauregarda w skręcaniu i naprawianiu różnych rzeczy jest bardzo dobra, nauki ojca nie poszły w las! Niestety, warunki nie były sprzyjające. Było zimno, zaś ciepłe ubrania nieco przeszkadzały w konstruowaniu, a przynajmniej Beauregardzie. Z resztą nie chce być chora. Tak więc w ciągu trzech godzin skonstruowała teleskop. Nie powie, że nie było jej ciężko. Z astronomią miała mało do czynienia, wręcz przedmiot wydawał jej się obcy. Ale cóż, trzeba zrobić. Kilka godzin zajęło jej analizowanie, każde swoje przemyślenia dotyczące obecnego zadania zapisywała, coby lepiej orientować się. W końcu po paru godzinach udało jej się idealnie ustawić teleskop na księżyce Saturna, które były zawarte w liście. Była bardzo zadowolona ze swoich poczynań, udało jej się, chociaż zajęło jej to dość dużo czasu. W sumie mogła olać swoich konkurentów, taka z niej egoistka przecież jest. Jednak coś ruszyło ją na sumieniu, tak więc zamiast oznajmienia, że wykonała zadanie czekała, aż któryś z uczestników poprosi ją o pomoc.
wylosowałam trójeczkę, tak więc jeżeli komuś wypadły dwa oczka to Beauregarda może pomóc , piszcie, piszcie!
Sheila wybrała się na wieżę, aby wykonać zadanie, jakie powierzono jej listownie. Rozszyfrowanie tego, gdzie ma się udać i co ma zrobić było banalne, jeśli tylko skupiło się na tym po co tutaj przyjechała, wszak Villadsenówna dobrze wiedziała, że każdy list ma znaczenie i nie otrzymuje się ich z przypadku. Była astrologiem i wróżbitką, więc naturalnym było to, że miała udać się na wieżę, aby odnaleźć coś na niebie. Pojawiła się tam dość szybko i niemalże natychmiast rozpoczęła przeszukiwanie nieba, w poszukiwaniu tego co miała znaleźć. Dziwnie brzmi? No cóż, w gruncie rzeczy nie wiedziała czego konkretnie ma szukać, ale spoko, to się ogarnie. Sheila, tak zawsze przewrażliwiona na tym, aby być najlepszą, teraz w gruncie rzeczy podeszła do zadania na zbytnim luzie. Być może właśnie dlatego miała potem problem z tym, aby ogarnąć swój teleskop. Zablokował się i gdy próbowała przekręcić go w prawo, wypadło z niego kilka śrubek. Rzuciła się, żeby je pozbierać, ale nie mogła ich znaleźć.
Toby pojawił się znikąd! Supcio, nie? A tak poważnie to też był tutaj, by wykonać swoje zadanie. I był nim tak zafascynowany, że nawet nie zorientował się, kiedy na wieży pojawiła się Sheila. Taki gapcio! Mógł godzinami wpatrywać się w niebo, starać się wyczytać z niego przyszłość, wróżyć z gwiazd, układać je w przeróżne nowe konstelacje i wymyślać historie z nimi związane. To wyjątkowo go uspokajało. Teraz w pełni szczęścia przeszkadzał mu już tylko fakt, że jego teleskop w ogóle nie chciał z nim współpracować. Co za stary gniot! Bubel jakiś no. -Kurwa- przeklął pod nosem, kopiąc w nóżkę teleskopu, mając zamiar pójść utopić swe smutki i wielkie rozczarowanie pod kołdrą. Dzisiaj chyba wszystko było przeciwko niemu, bo omal nie wywalił się na schodach, próbując z nich zejść. -KURWA! Czyje to to jest?!- warknął rozzłoszczony, podnosząc podłużne coś i wymachując tym ręką. I wtedy ją zobaczył. -Twoje?- zapytał. Raczej burknął. Podszedł do niej, po drodze zbierając z ziemi jeszcze kilka małych i większych śrubek. -Mogłabyś uważać- dodał, wciskając jej metal w dłoń. Po jego ciele przeszły dreszcze i wszystkie włoski stanęły dęba, ale mina wciąż nie wyrażała żadnych innych emocji prócz rozdrażnieniem. A potem po prostu obrócił się i zbiegł po schodach. Jak najszybciej. Jak najdalej od niej.