Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Co tu dużo mówić. Wszystko to, co się działo między nimi nie wymagało słów. W jego głowie nic, co by powiedziało nie miało znaczenia. Dlatego nie pozwalał jej na to. Za każdym razem, kiedy zauważył, że chce się odezwać przerywał jej. I co byś mu chciała dać do zrozumienia? Że nie chcesz? Przecież doskonale widział, że chcesz Eleno. Widział to po sposobie w jaki się poruszałaś. Widział to w mimice twarzy. W pewien sposób mógł mówić, że go do tego zmusiłaś. Pokazałaś mu, że może. Że nie będziesz w tym działaniu stanowić dla niego żadnej przeszkody. Jego wargi naciskały na nią tak mocno, że gdyby teraz myślał zastanawiał się, czy nie zrobi jej krzywdy. Całkiem jednak wyłączył wszelką logikę. Było tylko tu i teraz. On i ona. Sami w tej plątaninie jej emocji i jego niepohamowania. Całował ją jak zwierze, które po raz pierwszy od dawna doświadczyło zdobyczy. A ona go tylko zachęcała. Czy i jej odebrało nagle rozum? - Cicho bądź – Mruknął tylko gdy wymówiła jego imię. Nie zamierzał kończyć, ale to nie było dobre miejsce. Złapał ją za nadgarstek i wyciągnął w stronę wyjścia.
Życie zaskakiwało nas wszystkich. Czy było się mugolem, czy też czarodziejem z dobrego rodu. Trzeba przyznać, że Atrii nie w smak było przeniesienie się do Hogwartu własnie teraz. Właściwie nigdy byłoby lepszym określeniem, pasowało idealnie. Była już przyzwyczajona do swojej szkoły pełnej blondynów i blondynek. Miała tam nawet kilku znajomych. A tutaj? Szkoda gadać. Jedynymi osobami które znała był jej brat i jego przyjaciel. Żałosne. Co prawda poznała kilka osób na zajęciach, ale jej chęć poznawania kogoś była bliska zeru. Dlatego też dzisiaj zadanie z astronomii odrabiała sama. Nie potrzebowała nikogo. Już dawno wiedziała więcej niż oni. Dzisiejsze opisanie ruchu gwiazd i koniugacji między Marsem a księżycem było bułką z masłem i nie zajęło jej więcej niż dwadzieścia minut. Nie musiała się nawet posiłkować książkami, wiele razy robiła już takie obliczenia i opisy, uczono ich ją już w wieku dziewięciu lat. Dlatego też na wieżę poza teleskopem wzięła cały swój sprzęt, który w sumie ograniczał się do butelki wody i magicznego radia. Był to jeden z tych wieczorów, które miała luźniejsze, zdążyła już poćwiczyć animagię, ale jej próby jak zwykle nie posunęły się zbytnio do przodu, odrobiła zadania domowe i nauczyła się nowego zaklęcia. Miała chwilę dla siebie. Pogoda zaś był zachęcająca. Mroźny wiatr owiewał ją, ale wiedziała, że za chwilę będzie idealnym ukojeniem dla jej rozgrzanego ciała. Rzuciła z siebie kurtkę i położyła koło teleskopu. Uniosła dłonie i rude włosy splotła na czubku głowy w kok. Na sobie miała rozciągnięte dresowe spodnie Edwarda i luźną koszulkę, również jego. Rozciągnęła się, po czym machnięciem różdżki włączyła radio. Z głośników poleciała energiczna muzyka, a ona zaczęła tańczyć. Nie miała nigdy dość i zawsze świetnie się przy tym bawiła. Umiała to robić, a nauki ze sztuk walki pozwalały na połączenie jednego z drugim, co dawało wręcz piorunujący efekt. Była sama, owiewał ją lekki wiatr. W końcu czuła się wolna.
Ach, Norwegia, słodka Norwegia. I Norweżki. Śliczne dziewczyny o złotych włosach, jasnej nieskazitelnej cerze i... wszystkie takie same. Właśnie. To dziwne, że starszy o trzy lata chłopak przyczepił się do bogu ducha winnej krukonki, prawda? Ale może wypadałoby zadać sobie pytanie - dlaczego. Co takiego w niej było wyjątkowego, czego nie mogły mu zaoferować inne kobiety? Włosy. Charakter. Uśmiech. I te słodkie piegi. W Atrii wszystko było idealne i niestety nieosiągalne dla Tristana. Na razie. Kiedy zauważył, że lubi Atrię? Tak w zasadzie zawsze go bawiła. Kiedy były dziećmi ona i tak była poważna, wiecznie obrażona, kiedy tylko na horyzoncie pojawiał się Tristan. Początkowo nawet się chowała, uciekała w bezpieczne progi pokoju, gdzie przecież Hauge wejść bez zaproszenia nie mógł. Jako siedmiolatkowie niezbyt za sobą przepadali, Atria chyba wcześnie zaczęła dorastać, a on cały czas widział tylko te wszystkie chłopięce zabawki, którymi bawił się razem z Edwardem. Potem, kiedy już uczyli się w Stavefjord, często przynosił jej cukierki i lizaki. I tak naprawdę wcale nie chciał jej dokuczać słowami "Nie jedz ich, bo zgrubniesz". Atria zawsze była śliczna i lubił patrzeć jak zajada się tymi słodyczami, chociaż według niej nikt tego nie widział. Tristan znał jej kryjówki w Oslo, z resztą dobrze znał samą Ashworth. Kiedyś była zdecydowanie milsza, teraz się jakieś takie wredne to to zrobiło. Ale czas mija, Tristan też już dorasta. W sumie niezbyt szybko, ale nareszcie stał się trochę mniej dziecinny i trochę bardziej poważny. Nadal jest zabawny i lubi wyciągać koleżanki na ognistą, ale chyba znowu zaczął przykładać się do nauki. Chyba. Nie ma co zapeszać. Co go przygnało na wieżę? Może chęć odpoczęcia, może chęć zaznania chwili samotności. Po otrzymaniu niezbyt przyjaznych listów od Atrii nie robił sobie zbytnich nadziei na spotkanie, poza tym ona zawsze traktowała go jak kumpla starszego brata. I dobrze, bo on widział w niej zabawną młodszą dziewczynę, która przez pomyłkę zamiast do Slytherinu została wysłana do domu Roveny. Śmieszne, bo z jej charakterkiem idealnie wpasowałaby się między zielonych. Ale racja - nauka. I książki. To zdecydowanie to, co ją pociągało. Dziwne, bo kobiety w jej wieku powinny oglądać się za chłopakami i umawiać się na randki, a nie siedzieć z nosem w książkach i próbować osiągnąć odległy cel. Była mądra, to oczywiste. Tylko że jak na siedemnastolatkę zwyczajnie zbyt poważna i zdaniem Tristana marnowała najlepsze lata swojego życia. Dlatego też dla jej dobra postawił on sobie za cel nieco ją rozerwać. Zdaje się, że dzisiaj będzie miał taką możliwość. Kiedy wszedł na wieżę, usłyszał melodię. Wśród kamiennych ścian roznosiła się zdecydowanie za głośno, chociaż Tristan był na samym dole krętych schodów. Pokonał je po dwa, trzy na raz, jak zwykle goniony ciekawością. Na samej górze nieco zwolnił, żeby nie przestraszyć osoby, która coś tam robiła. A może osób. Jakieś kółeczka muzyczne, czy coś w ten deseń. Jednak kilka razy muzyka się zacięła, co zdecydowanie świadczyło o tym, że jest puszczona z radia. Zaintrygowany Tristan wszedł cicho do głównej sali na czubku wieży i wytrzeszczył oczy. To zdecydowanie był niecodzienny widok. No kto by pomyślał, że poważna i stanowcza Atria Ashworth w wolnych chwilach lubi sobie zwyczajnie powywijać bioderkami. Co prawda wyglądało to bardziej jak ćwiczenia karate przy rytmicznej muzyce, ale nie zmienia to faktu, że teraz wyglądała tak... zwyczajnie. Tristan oparł się o ścianę splótł dłonie na klatce piersiowej. Nie. Zdecydowanie nie wyglądała zwyczajnie. Rude włosy powiewające przy każdym ruchu, nawet te za duże ubrania - wszystko to sprawiało, że Tristana obejmowała jakaś taka braterska troska. Dlatego też kiedy muzyka się skończyła chrząknął znacząco i klasnął kilka razy w dłonie. -Dlaczego nigdy wcześniej tego nie widziałem, Ashworth? Nie podejrzewałbym cię o takie zainteresowania, naprawdę. -Uśmiechnął się krzywo, unosząc tylko prawy kącik ust. Wsunął dłonie w kieszenie i pokonał te kilkanaście kroków dzielących go od rudej. -Co prawda nie wyglądamy odpowiednio, ale jeśli chcesz, mogę cię nauczyć tańca towarzyskiego. -Wyszczerzył się słodko, chwytając Atrię w pasie. Koszulka dziewczyny lekko się przy tym zawinęła, przez co musnął palcami jej gołe plecy. Och, jakie to urocze. Domyślił się jednak, że dziewczynie ten dotyk może się nie spodobać - w końcu przesadną sympatią nigdy go nie darzyła, toteż przesunął dłoń wyżej i uniósł jedną brew. -To jak będzie, pączuszku? Zatańczysz ze mną?
Atri nigdy nie przeszkadzała Norwegia. Właściwie, można by powiedzieć, że nawet wręcz przeciwnie. Wyjazd był dla niej smutną koniecznością. Nie róbmy z niej znów panienki przywiązanej do miejsca i osób, już dawno rodzina nauczyła ją, że przywiązanie jest słabością. Że uczucia są słabością. Dlatego też brak uczuć, nie pozwalał, by ktoś cię skrzywdził. To nie tak, że Ahworth chodziła w Norwegii po szkole sama jak palec. Miała tam koleżanki, a nawet i jedną przyjaciółkę. Ale to by było tyle. I tak nie miała czasu na jakieś poszerzanie społecznych granic. Miała co robić i czego się uczyć, jej postępy w kwestii animagii nadal były godne pożałowania. Właściwie nie ruszała się z miejsca. Musiała znaleźć kogoś, kto tą sztukę opanował, albo wiedział jak się do tego zabrać. Inaczej nie było opcji, by to zrobiła. Choć nie lubiła tego przyznawać, sama nie była w stanie nauczyć się animagii. Nie całkowicie, częściową przemianę miała opanowaną, ale co jej po niej? Może kogoś co najwyżej podrapać pazurami zwierzęcia z rodziny kotowatych, nawet nie wiedziała w co się będzie zmieniać. Czuła frustracje, a frustracje najlepiej się wyładowywało ćwicząc, przynajmniej jej. Mogła się wyżyć na jakimś pierwszaku, albo kimkolwiek, ale jaki to miało sens? Lepiej było przekształcić frustrację w coś innego. Dla Atki był tym taniec. Taniec, który ćwiczyła tylko na własną rękę i mimo, że czasem przeplatały się w nim różne sztuki walki był naprawdę ujmujący dla innych, a przed wszystkim wyzwalający dla niej. Dlatego też można wyobrazić sobie jej zdziwienie, gdy usłyszała klaskanie gdy tylko muzyka w radio ucichła. Była pewna, że jest sama, tańcem wyrażała siebie, to co ją boli i przytłacza, to czego nie umie powiedzieć słowami, był dla niej intymnym wyrazem siebie i nagle okazało się, że wtargnął do jej świata intruz. Odwróciła się, w stronę z której dobiegał dźwięk i zamarła. Tristan. Tylko jego jej tu brakowało. Na chwilę, całkiem długą straciła swój rezon. Nie wiedziała co powiedzieć, ani co zrobić. Normalnie pewnie już dawno rzuciłaby jakimś uszczypliwym komentarzem. Dzisiaj natomiast stała, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Policzki mieniły jej się czerwienią, która oznajmiała wysiłek. Nie zmieniało to jednak faktu, że milczała. Pewnie dlatego udało mu się bez większych problemów podejść i objąć ją. Poczuła ciepłą dłoń na swoich plecach gdy łapał ją w pasie. Zniknęła jednak równie szybko, jak się pojawiła. Atria zaskoczona w tak intymnym dla niej momencie ogłupiała, kompletnie nie wiedząc co zrobić. -Jak..- zająknęła się w jego ramionach, nadal nie ruszywszy się ani na milimetr - Jak.. Jak śmiałeś. - skończyła w końcu, ale bardziej przerażona chyba, niż oburzona. To musiał być niezły widok. Astria Ashworth, która nie wiedziała co zrobić. Po prostu była. Tkwiła w uścisku chłopaka, gdzieś w chwili słabości zauważając, że jest nawet przyjemny. Powoli jednak wzbierała się w niej złość, co mógł wyczuć w jej napiętej sylwetce.
Oj, to nie tak, że Tristan tęskni za Norwegią. A skąd. Tam każda baba wyglądała tak samo, a faceci różnili się tylko charakterem i poziomem egoizmu. Bo w Norwegii wszystko jest nudne i monotonne, serio. A przynajmniej tam, gdzie mieszkali Ashworthowie i rodzina Tristana. Oslo. Piękne miasto, prawda? A jednak z jakiegoś powodu oni wszyscy je opuścili. Tristan chciał się rozwijać, pragnął założyć własną restaurację i skończyć studia. A potem się zobaczy. Ale oni? Po jasną cholerę Ashworthowie przyjechali do Hogwartu? Bo to mało tam szkół, w okolicy Norwegii? Z resztą nieważne. Bo Atria zdecydowanie wypiękniała. Kiedy jeszcze byli dziećmi, piegi zakrywały jej okrągłą twarzyczkę, a rude włosy tak bardzo się wyróżniały, że w zasadzie była niczym więcej jak obiektem kpin. A potem zauroczenia. Teraz? Nie mam pojęcia. Trudno jest odgarnąć, o czym w danej chwili rozmyśla facet, albo co sądzi o jakiejś osobie. Nieprzeniknione umysły, można rzec. Tristanowi zdecydowanie lepiej się powodziło niż Atrii, jeśli chodzi o towarzystwo. Nie mógł narzekać na małe zainteresowanie ze strony płci przeciwnej, znajdowali się nawet mężczyźni zainteresowani Tristanem. Tylko Ashwrthowa zawsze się opierała. To zabawne, skoro znali się w zasadzie od zawsze i zdążyła już przekonać się, że nie jest złym człowiekiem. Ta cała animagia Atrii i jej ciągłe siedzenie przy książkach działały już Tristanowi na nerwy. Nie dało się jej wyciągnąć na żadne spotkanie, nie chciała też umawiać się na ognistą. Nawet w listach pisała jakoś tak nienaturalnie, używając zwrotów zaczerpniętych z głupich podręczników. No i po co? Na nim to nie robiło wrażenia, nawet mu przeszkadzało. A jeśli chciała go wyprowadzić z równowagi to jakoś jej nie wychodziło. Bo przecież wcale nie może naprawdę chcieć, żeby się od niej odczepił, no skąd, nie, ona tylko zgrywa taką niedostępną. Ten sam dzieciak co kiedyś, tylko większy i ładniejszy, no naprawdę. -Jeżeli masz zamiar mnie uderzyć to wal w lewy lewy policzek, dobra? -Uniósł brew raz jeszcze, krzywiąc usta w zawadiackim uśmiechu. Co jej przeszkadzało w tym, że ją objął? Chciał zatańczyć, więc niby czemu nie? Przecież, z tego co widział, Atria lubi to robić i nieźle jej to wychodzi. Ba, gdyby tak zatańczyła w bieliźnie, zamiast chować ciało pod rozciągniętymi ubraniami to na pewno efekt byłby lepszy. I wątpię w to, że w takim wypadku Tristan obejmowałby ją tak naturalnie. Lubi jej dokuczać, jasne, ale nigdy przez myśl by mu nie przeszła półnaga Atria. W życiu. Jakoś tak chyba nie miał powodu, by patrzeć na nią jak na kobietę. Była siostrą jego przyjaciela, a relacje, które ich łączyły, były raczej trudne. Co za głupie pytanie - jak śmiał. Przecież tylko przejechał palcami po jej plecach, no błagam. Chyba nie oskarży go od razu o molestowanie ani nie powali jednym z tych swoich ciosów karate, mam rację? Teraz, kiedy tak stali blisko siebie, Tristan dostrzegł jak drobna jest Ashworth. Nie sięgała mu nawet do brody, więc musiał mocno spuścić wzrok, żeby na nią spojrzeć. Taki słodki maluch, zaczerwieniony od treningu (i trzeba mieć nadzieję, że również przez Hauge'a - z resztą świadczyło o tym jej jąkanie). Gdyby jej to przeszkadzało, to przecież już dawno by się wyrwała, zaczęła mocno gestykulować i krzyczeć. A przecież stała i prawie się do niego przytulała. Tristan nic sobie nie robiąc z napięcia, które powoli oganiało jej ciało, uśmiechnął się szerzej i objął dziewczynę dwoma rękami w pasie. Uniósł ją lekko i zakręcił. Postawił ją na ziemi, kiedy znaleźli się na środku pomieszczenia. Wyjął zza paska różdżkę i machnął w stronę radia, nie odwracając wzroku od oczu Atrii. Delikatna melodia zdecydowanie działała uspokajająco - przyda się jej na zszargane nerwy. Tristan delikatnie objął dziewczynę w pasie jedną dłonią, a drugą powoli odnalazł palce lewej ręki dziewczyny. -Nie podepczesz mnie, co, mała?
Atria wiedziała, po co przybyli do Londynu. Wiedziała to cała ich rodzina. Ale raczej nie należeli do tych, co z ochotą chodzą i gadaja każdemu o sobie. Wręcz przeciwnie dużo rzeczy, a właściwie większość zachowywali dla siebie. Alexander był widmem, każdy, kto znał ich wystarczająco długo wiedział, że był. Pewnego dnia znikł, a oni mieli wypuszczać z swoich ust tylko tyle, że pojechał do rodziny pobierać nauki w innym kraju, o którym im nie powiedziano. Prawda była inna, nikt nie wiedział gdzie Alex zniknął. Aż do teraz, kiedy to rodzice skądś wytrzasnęli informacje o tym, że przebywa tutaj. I tak, nagle, w środku roku przeprowadzka do Londynu. Z pozoru niewinna, miała na celu odnalezienie brata, którego tak bardzo Ashowrth'owie potrzebowali. Po co? Atria nie miała pojęcia, nikt jakoś nie kwapił się, by wprowadzić ją w cokolwiek. Była bezużyteczna. A to ją tylko frustrowało. Co do Tristana, dla Atri był tylko irytującym przyjacielem jej brata. Nikim więcej. Wychowana w tej rodzinie myśl o miłości, czy związu była pogrzebana tak daleko, że ruda nigdy nawet nie rozważała kogokolwiek kandydatury. Zazwyczaj z wyższością mierzyła wzrokiem gościa, który odważył się jej zaproponować randkę, a potem odwracała się i odchodziła bez słowa. Coś takiego jak wygląd traktowała jako rzecz drugorzędną. Ładna twarz nie mogła nikomu pomóc w kontaktach z nią. I to nie tak, że była nieczuła. Potrafiła docenić urodę i piękno, ale nie uważała to za konieczne. Nie zastanawiała się, czy kogoś oczy są błękitne jak ocean, czy może usta mają kolor świeżych malin. Zdecydowanie szkoda jej było na to myśli. Nie oburzyła się o dotknięcie, czy o propozycję tańca. Oburzyła się wcześniej. Oburzył ją fakt, że wszedł tutaj, że patrzył na nią nie przyznając się do swojej obecności. Była tak zła, tak sfrustrowana, że ledwo co poczuła jego dotyk. Chociaż fakt posunięcia koszulki sprawił, że poczuła na plecach dreszcze. Prawdopodobnie spowodowane powiewem wiatru. Przecież nie dostawało się dreszczy od kogoś dotyku. Kompletnie idiotyczna myśl. -Idjiota - wycedziła cicho i dokładnie można było usłyszeć to "i", które w tym słowie normanie nie występuje. Cóż, Atka miała taką magiczną zdolność, że to jedno słowo brzmiało u niej jak swoje własne. Możliwe, że specjalnie zarezerwowane dla Tristana. Był od niej wyższy i większy, o prawie pół metra. Dobra niby to było tylko trzydzieści sześć centymetrów, ale pomimo całego swojego przeszkolenia, gdy tak obejmował ją ręką czuła się jak krasnal. Musiała naprawdę mocno zadzierać głowę, by na niego spojrzeć, a nawet tego nie chciała. Czuła jednak coś jeszcze, ale sama nie potrafiła określić tego uczucia. Nie teraz, nie jeszcze. Nie czuła tego wcześniej. Może po prostu łapała ją choroba? I nagle jej dłonie oderwały się od podłożona, a ona naprawdę się przestraszyła. Oczywiście tylko na kilka sekund, bo gdy uświadomiła sobie, że to Tristan coś wyczynia tylko zgryzła zęby i postanowiła przeczekać to. Gdy w końcu jej stopy dotknęły ziemi czuła, jak zaczyna rodzić się w niej furia. Co ten blond idiota sobie myślał? Że może, ot tak, po prostu jej dotykać i robić co chce. A żeby tego było mało nagle poczuła ja jego lewa dłoń dobiera się do jej dłoni, ale nie zdążyła zaprotestować a w tyle leciała jakaś muzyka. -Nie wiem, co myślisz, że robisz. Ale masz dosłownie, trzy sekundy, żeby przestać. - powiedziała do niego stonowanym głosem, choć w środku niej wrzało.I tak miał szczęście, że dostał najpierw ostrzeżenie. Stała sztywno, wpatrując się hardo w jego oczy. Miał przestać, bo sobie tego życzyła. Jeśli jej prośba nie zostanie spełniona, sama do tego doprowadzi, ale naprawdę, nie powinien na to pozwalać dla własnego dobra.
Ach, Norwegia, słodka Norwegia. I Norweżki. Śliczne dziewczyny o złotych włosach, jasnej nieskazitelnej cerze i... wszystkie takie same. Właśnie. To dziwne, że starszy o trzy lata chłopak przyczepił się do bogu ducha winnej krukonki, prawda? Ale może wypadałoby zadać sobie pytanie - dlaczego. Co takiego w niej było wyjątkowego, czego nie mogły mu zaoferować inne kobiety? Włosy. Charakter. Uśmiech. I te słodkie piegi. W Atrii wszystko było idealne i niestety nieosiągalne dla Tristana. Na razie. Kiedy zauważył, że lubi Atrię? Tak w zasadzie zawsze go bawiła. Kiedy były dziećmi ona i tak była poważna, wiecznie obrażona, kiedy tylko na horyzoncie pojawiał się Tristan. Początkowo nawet się chowała, uciekała w bezpieczne progi pokoju, gdzie przecież Hauge wejść bez zaproszenia nie mógł. Jako siedmiolatkowie byli już przystosowani do życia w społeczeństwie, toteż nawet takie dzieci znały zasady dobrego wychowania. Później było tak samo. Tristana zawsze ograniczała Atria i to ona pokazywała mu na co sobie może pozwolić, a na co nie. Do czasu. Każdy dorasta. Dojrzałości nie określa wiek, tylko podejście do pewnych spraw. Czyli... no cóż, Tristan nadal jest dzieckiem. A jednak Hogwart go zmienił - nawet bardzo. Przez te dwa i pół roku dużo się wydarzyło, on zmienił swoje podejście do ludzi - na pewno stracił typowy dla jego rodziny wrodzony egoizm i zastąpiony on został charyzmą i pewną delikatnością, przejawiającą się w kontaktach z ludźmi. No chyba, że chodzi o Atrię. Przy niej był tylko zabawny. I nieco dokuczliwy, tu akurat trzeba dziewczynie przyznać rację. Ale czy to oznacza, że nie był uroczy? Niech kto spróbuje powiedzieć, że nie był! Kim właściwie była dla niego Atria? Z pewnością młodszą koleżanką, ale też uroczym stworzonkiem, które tak śmiesznie się denerwowało. Tristan kilka razy mógł poczuć jaka siła kryje się w tym drobnym ciele - nie zmienia to jednak faktu, że cały czas tylko ją podjudzał. Z młodą Ashworthówną było jak z bezpańskim psem. Może cię pogryźć jeśli zrobisz coś, na co nie jest gotowy, albo podziękować za okazane serce. Tylko że Atria albo nie robiła tego drugiego, albo robiła to w głębi duszy, bo za wszystkie lizaki w jej krótkim życiu, które dostała od Tristana, nie podziękowała nawet uśmiechem. Niemiło. Jednakże don't worry! Teraz to Tristan sprawował nad wszystkim kontrolę. Tak mu się przynajmniej wydawało. Trzymanie Atrii w powietrzu było przyjemne. Starał się delikatnie stawiać ją na ziemi, bo takie chucherko mogło mu się w rękach rozlecieć. Och, mi też przykro, że Tristan przerwał jej trening. Wyglądała całkiem seksownie, więc pewnie popatrzyłby na nią dłużej, ale chyba lepiej było jakoś zwrócić na siebie jej uwagę niż siedzieć cicho i być potem oskarżonym o podglądanie bogu ducha winnej krukonki. Fakt, była młoda, dużo młodsza od niego. Jednak nadal była kobietą, prawda? A Hauge zdecydowanie gustował w wyróżniających się kobietach. Te włosy. Kiedy chłopak (a w zasadzie już mężczyzna, ciekawe kiedy Atria sobie to uświadomi) zakręcił się, trzymając dziewczynę na wyciągniętych w górę rękach, kilka kosmyków rudych włosów wydostało się z misternego koku, co tylko dodało jej uroku i niewinności. Które, swoją drogą, nie pasowały do obelgi wysłanej w stronę Hauge'a. -Taka ładna dziewczynka, a tak brzydko się wyraża... -Przekrzywił głowę, wypowiadając dokładnie te same słowa, które usłyszała od niego za pierwszym razem, gdy zdarzyło jej się przekląć. Działania wykonywane przez dziewczynę w celu możliwości patrzenia na Tristana były zabawne i... na swój sposób słodkie. Zadarta główka, lekko rozchylone usta, chłodne spojrzenie - a jednak w oczach chłopaka nadal była tylko wstrętnym, acz pięknym dzieckiem. Wzrost nie miał tu nic do rzeczy. Oni po prostu się różnili. Ona gotowa była zabić, on zawsze wolał radzić sobie z problemami na nieco mniej drastyczne sposoby. Trzy sekundy to naprawdę niewiele, jednak byłby to odpowiedni czas do puszczenia jej, odsunięcia się i przeproszenia. A mimo to Tristan po prostu stał i patrzył. Kosmyki, które wydostały się ze związanych włosów opadały na jej śliczną twarz, dlatego Hauge, nadal trzymając ją blisko siebie, odgarnął je za delikatne uszko, muskając palcami zarumieniony policzek dziewczyny. -Minęło już pięć sekund, Ashworth. -Zauważył. Czyżby liczył? Nie, po prostu doprowadzanie jej do szału było jego profesją. Poza tym co takiego może mu zrobić mała dziewczynka? Ugryzie go? A może zacznie krzyczeć? To by było ciekawe...
Atria nie kochała Norwegii, nie nauczyła się miłości do kraju, czy też miejsca. Uważano, że nie jest jej ono potrzebne. Że nie należy przywiązywać się do ludzi, czy też miejsc. Kto wie, może nie znała wcale uczucia miłości. Może nie wiedziała jak to jest kochać. Nie wiedziała nawet, czy kocha rodziców. Czuła wobec nich obowiązek i lojalność, ale to chyba były wszystkie uczucia, które potrafiła wymienić pod ich adresem. Nigdy nie uważała się też za piękna. Wiedziała się codziennie w lustrze. Daleko jej było do brata, czy matki, którzy byli potomkami Willi. Znów ojciec i drugi brat mogli zmieniać wygląd dowolnie. Cała zaś Norwegia usłana była wręcz urodziwymi blondynkami. A ona, jak ten odmieniec łaziła z rdzą na głowie. Co do Tristania. Powiedzieć wam kim był dla Atki Tristan Cornelius Hauge? Właściwie to nikim. No, może nie nikim. Bardziej irytującym olbrzymem, który pojawiał się w jej domu nieproszony i wparowywał w jej świat, gdy wcale tego nie chciała, ani nie potrzebowało. Irytował ją. Przyprowadzał o szybciej krążącą krew. Oczywiście, z wściekłości. I co z tego, że miał ślicznie lśniące złociste włosy, gdy te jego uśmiechnięte wargi działały na nią normalnie jak płachta na byka. I jeszcze przyrównywać ją do bezpańskiego psa. O jakby się dowiedziała, to pewnie zostałby pozbawiony życia już dawno temu. Okręcał ją, bawić się w jakieś cholerne tańce, podpatrzone od niewiadomo kogo. Nie miała na to ochoty. Nie miała w ogóle ochoty z nim przebywać. A jednak, zamiast zareagować od razu, wyswobodzić się, zebrać sprzęt i pójść nadal z nim rozmawiała. Dlaczego? Nie skomentowała jego pierwszego komentarza. Mógł ją nazywać jak chciał. Nie miała zamiaru pozwolić, by emocje wzięły nad nią górę. Nie powinna na to pozwolić. Godziny treningów poszłyby na marne, gdyby okazało się, że udało się ją wyprowadzić z równowagi jakiemuś młokosowi, bo nazwał ją dziewczynką. Czuła jednak jak ogień rozdrażnienia rośnie w niej z chwili na chwilę. Atria sama nie wiedziała, czemu jeszcze nie zaatakowała. Być może miała do niego jakiś sentyment. A może z dnia na dzień, robiła się wrażliwsza. Okropieństwo. Postanowiła jednak trzymać się tego, co powiedziała. Dała mu chwilę, by zaprzestał wszystkiego i wycofał się jak mężczyzna. Ten zamiast tego powinien pogłębić ich kontakt cielesny i założył jej za ucho kilka kosmyków, które wyplątały się z koka, który miała na głowie. Na chwilę zamarła. Podobał jej sie ten gest, ten dotyk, a jednocześnie rozwścieczył ją tak bardzo. Jak mógł?! Jak śmiał?! Dotykać jej w taki sposób, jakby byłą jakąś podrzędną dziewuchą? Bardzo zły wybór jak dla niego.
kosteczki:
1,4 - Jej dłoń długo nie pozostała w spoczynku, poszybowała w powietrzu w kierunku twarzy chłopaka. parzysta - już po chwili usłyszeć można było jak jej dłoń zderza się z jego twarzą; nieparzyste - jakimś cudem Tristanowi udaje się zablokować cios. 2,5 - Atria nie wie co zrobić. Naprawdę nie wie. Czuje, że ogarnia ją szał, ale jednocześnie jakby zapomniała jak właściwie się broni. Postanawia skorzystać z jedynego co przychodzi jej do głowy. Wlepia w niego brązowe oczęta i prawie szeptem mówi. - Proszę, przestań. - tak Tristan, dobrze słyszałeś, Ashworth właśnie o coś Cię prosi 3,6 - Przegiąłeś i t bardzo. Atria nie ma już więcej cierpliwości. Najpierw dostajesz niezbyt mocnego gonga w twarz i gdy cieszysz się, że nie bolało za bardzo nie zauważasz najważniejszej rzeczy. Atak zaskoczył Cię, rozluźniłeś swój uścisk. To pozwoliło rudej wykonać jedną z podstawowych technik samoobrony, a dokładniej technikę dźwigni(50 sekunda). Nim się Tristan zorientował był już na kolanach. Atra trzymała go pewnie, a każdy jego ruch sprawiał mu ból, była tego pewna. -Nie warto mnie drażnić. - powiedziała mu do ucha, gdy się na chyliła, a potem puściła cofając się kilka kroków i zakładając dłonie na piersi.
Miłość do Norwegii? Patriotyzm? To równie duża głupota co miłość od pierwszego wejrzenia. No bo błagam, jak można pokochać kogoś tylko za wygląd? Przecież to takie narcystyczne, egoistyczne i w ogóle. Jasne, Tristan lubi piękno, każdy człowiek je lubi. Nie postępuje jednak w sposób krzywdzący - nie bawi się uczuciami tylko po to, by kogoś wykorzystać. Bo sam czuje - i to naprawdę dużo. Szczególnie przy Atrii. Trudno mi powiedzieć, co to jest, bo Tristan nie doświadczył czegoś takiego nigdy wcześniej. Kurwa, w tej drobnej rudej istotce było coś magicznego, czego Tristan nie potrafił ubrać w słowa. Była tak blisko, a jednocześnie odgradzała się od niego potężnym murem, co niekoniecznie mu się podobało. Dlaczego? Cholera wie, rudych kobiet w Hogwarcie jest mnóstwo, a jednak nie tylko to pociągało w niej Tristana. Ta groźna mina, chęć rozwiązywania wszystkiego siłą, agresja, którą jednak potrafił stłumić. Jak to możliwe, że jeden mężczyzna wywoływał w dziewczynie tyle sprzecznych emocji? Przecież tak naprawdę powinien być jej obojętny. Dlaczego obchodzi ją co czuje, co myśli, co sądzi na jej temat? Dlaczego tak bardzo denerwuje ją jego bliskość? Przecież do tej pory nigdy nie zrobił jej krzywdy, nigdy jej nie wykorzystał i nie zranił. To jakieś uprzedzenie do niego tylko dlatego, że przyjaźni się z jej bratem? Rili? Była piękna. Była tak cholernie piękna. Nie chodzi już o same włosy, ale też o jej oczy, piękne ciemne oczy, w które Tristan tak bardzo lubił patrzeć. I te piegi, które złagadzały zawziętość w rysach twarzy, czerwone usta, zupełnie niepasujące do niewinnego wyglądu. Nawet ze wzrostu była idealna. Tylko ten okropny charakter... Założenie jej włosów za ucho było tylko niepożądaną chwilą, kiedy Tristan poddał się emocją. Chciał widzieć jej urodziwą twarz, a poza tym dawno nie czuł w dłoniach miękkości jej włosów. To chyba jakiś fetysz, jeśli kręcą go tylko rude dziewczyny, co? Ale nie wszystkie. Tak naprawdę lubił przebywać w ich towarzystwie, ale żadna z nich nie była odpowiednia do związku. A może on nie był gotowy. W każdym razie to, co zrobiła Atria chwilę później było tylko dowodem na jej niedojrzałość. Podniosła swoją śliczną, drobną rączkę i jak gdyby nigdy nic próbowała uderzyć Tristana. Jasne, mogła stanąć na palcach i wyciągnąć rękę do góry, żeby sięgnąć jego twarzy, nie zmienia to jednak faktu, że nadal była tylko dzieciakiem zamkniętym w silnych męskich ramionach. Tristan zauważył ten zgrabny ruch dłoni i chwycił ją za nadgarstek dosłownie kilkanaście centymetrów od jego twarzy. Posłał dziewczynie przekorny uśmiech i chwycił ją za drugi nadgarstek. Po chwili rudzielec mógł poczuć za plecami chłód ściany, a jej dłonie zostały sprawnie unieruchomione nad głową. -Nie podnoś na mnie ręki, Ashworth. -Powiedział cichym, mrukliwym głosem. Mimo wszystko trzymał się na dystans - wystarczy, że ją trzyma, po co jeszcze wchodzić w jej prywatną przestrzeń. -Brat ci nie mówił, że nie można wszystkiego załatwić siłą?
Czy Atria coś lubiła? Chyba tylko książki i ćwiczenia. To dwie rzeczy były z nią od zawsze i nigdy same nie postanowią jej opuścić. Oczywiście, lubiła jakieś konkretne jedzenie, czy słodycze, ale to były rzeczy mniejszej wagi. Lubienie w stosunku do ludzi, czy też miejsc raczej jej nie dotyczyło. Nie pozwalała sobie na taki przywilej. Zazwyczaj kogoś po prostu tolerowała i i tak powinien ten ktoś być z tego powodu dumny. Ba, nawet czuć się w jakiś sposób wyróżniony. Czy był przystojny. Jak jasna cholera. To, że nie pozawalała sobie na przywilej lubienia kogoś, nie znaczy, że nie miała oczu i poczucia estetyki. Blond loczki z finezją opadały mu na czoło, nie zasłaniały jednak przyjemnych i zadawać by się mogło wiecznie uśmiechniętych oczy. Budowa ciała zaś zachowała swoje naturalne proporcje, a zmysł Atki podpowiadał jej, że pod ubraniami czai się całkiem apetyczne ciało. No i co z tego? Nie miała zamiaru robić z niego użytku. Znaczy z jego ciała. Pod tą piękną kopułą krył się irytujący szczęśliwy skowronek, który strasznie działaj Ashowrt na nerwy. No bo przecież nie można być cały czas takim szczęśliwym i to bez konkretnego powodu, prawda? Całe szczęście, że ta wszechogarniająca go radość nie była zaraźliwa, wtedy mogłoby być źle. Zaś co do związków, to to, czy Atria była do jakiegokolwiek gotowa, czy też nie, nie miał żadnego znaczenia. Bo główna zainteresowana żadnego związku nie pragnęła. A jej ciężki charakter nie przysparzał jej zbyt wielu absztyfikantów. Czasem późno w nocy marzyła o wielkiej miłości i wyśnionym z bajki pierwszym pocałunku, szybko jednak do pionu sprowadzał jej rozum, uświadamiając ją, że ma ważniejsze sprawy do roboty niż jakieś mrzonki o czymś, co nie istnieje, a nawet jeśli istnieje, to nie jest jej potrzebne. Irytował ją, doprowadzał do granic wytrzymałości, sprawiał, że sama nie wiedziała co i jak zrobić. Gdy w końcu podejmowała decyzję, okazywała się ona tą złą. Tak jak w tym przypadku. Zamiast zastosować znaną i wyuczoną do perfekcji metodę dźwigni postanowiła jak pierwsza lepsza baba podarować mu siarczystego plaskacza w policzek. I wszystko poszłoby okej, gdyby poszło. Na jej nie szczęście wszystko poszło nie tak i Tristanowi udało się zablokować cios. Co gorsze, udało mu się też pochwycić jej drugi nadgarstek i podprowadzić do ściany. -Tristan. - warknęła ostrzegawczo, gdy prowadził ją gdzieś trzymając tak nadgarstki w żelaznym uścisku. Chwilę później czuła już pod plecami zimną ścianę, o którą ją oparł. Dłonie zaś unieruchomił jej nad głową, nadal pewnie trzymając. Wiedziała jak się wyswobodzić z takiej sytuacji. Była pewna, że wiedziała, ale miała wrażenie, że widza to wyparowała z niej jak za dotknięciem różdźki, albo jakiegoś zaklęcia które wymazywało pamięć. Zlękniona przeszukiwała segregatory wiedzy znajdujące się w jej mózgu, ale nie potrafiła znaleźć w tej chwili nic, co by było w stanie jej jakkolwiek pomóc. Tristan odezwał się i zwróciła na niego nienawistne spojrzenie rozjuszonego kociaka. Naprawdę zalazł jej dzisiaj za skórę. Wychyliła brodę do przodu, jak zawsze dumnie uniesioną i warknęła mu prosto w twarz. - uznałam, że przyda Ci się trochę fioletu na twarzy. Potem uśmiechnęła się, ale zdecydowanie uśmiech ten nie należał do przyjemnych. Był raczej zapowiedzą tych wszystkich okropnych rzeczy, które mu zrobi, a które właśnie sobie wyobrażała. Musiała się tylko najpierw jakoś oswobodzić. Tylko jak? Hauge jakby wiedział, jak ją podejść. Jak sprawić, by straciła kontrolę i przestała logicznie myśleć. Robił to specjalnie, czy może nawet nie wiedział jak bardzo alergiczną reakcję w niej wywołuje. -Jesteś trupem. -dodała jeszcze i szarpnęła się, sprawdzając, czy może tym razem uda jej się oswobodzić.
Czy ktoś z was, kiedykolwiek, wlókł się na szczyt tej wspaniałej wieży nie wiedząc, co go czeka na końcu schodów? Otóż to jedno z tych miejsc, gdzie nieliczni zaliczają swoje pierwsze, miłosne schadzki, a inni poszukują prawdy patrząc w bezkres widoczny jedynie dzięki teleskopom. Niemniej jednak to nie one są dzisiejszym wyzwaniem. Wszystkie astronomiczne urządzenia zostały zniesione niżej, aby na szczycie móc postawić niewielki stoliczek z talią kart na boku. Już wiecie, jakie jest zadanie. Tarot przemówił Kołem Fortuny, odwróconym Rydwanem oraz Umiarkowaniem. Miej świadomość, że każda następna karta w tym zwodniczym układzie może przynieść ci szczęście, jak i sprowadzić na ciebie zgubę. Strzeż się!
Informacje: – rzucasz kartami tarota w tym temacie – próg punktowy do przerzutu to minimum 14 punktów z Wróżbiarstwa i Astronomii – możesz dokonać tylko jednego przerzutu dziennie
(0)Głupiec - Wyłożenie tej karty na stolik nigdy nikomu nie wyszło na dobre, a może znasz choć jedną osobę, której się poszczęściło? Niestety, jej znaczenie w otoczeniu pozostałych niewiele ci mówi, a na dodatek jakieś dziwne wydarzenie sprawia, iż nie pamiętasz, co tutaj właściwie robisz. Spróbuj ponownie jutro. (1)Mag - Prawdziwa esencja czarów! Magiczna moc wirująca wokół ciebie nie pozwala na wykonanie najmniejszego ruchu. Zostałeś skazany na trwanie niczym magiczny posąg, lecz to nie koniec. Gwałtowny podmuch wiatru odwrócił Rydwan oraz Umiarkowanie, wywołując kolejne dziwne zjawisko. Czujesz w sobie przypływ siły, jednak nie możesz nic z tym zrobić. Ciało coraz bardziej zastyga i już prawie umiera, kiedy miraż znika, a ty leżysz bez ruchu na zimnym szczycie. Nie wiadomo, ile to trwało, ale wywarło na tobie wystarczająco złe wrażenie, przez które nie zdołałeś uzyskać odpowiedzi i konieczna jest ponowna wizyta jutro. (2)Kapłanka - Wsłuchaj się w swój głos. Co ci powiedział? Co mówi twoja intuicja? Że nie warto? Że to koniec? Totalne bzdury! Ułożenie kart na stoliku ma zdecydowanie inne zdanie, a wizerunek Kapłanki kręcący Kołem Fortuny przed twoimi oczami tylko do potwierdza. Nie wiesz do końca, co znajduje się na poszczególnych fragmentach koła, ale wewnętrzne przerzucie podpowiada, że to zadanie nie będzie stracone. Wirujący pierścień wprowadza cię w swoisty rodzaj transu, w którym kolejna Kapłanka mówi o czymś, co zrobiłeś w przeszłości. Już wiesz, co masz robić. (3)Cesarzowa - Piękna pani z tej karty obrzuca cię chłodnym wzrokiem, gdyż przyszło jej stanąć obok odwróconego Rydwanu. Chyba nie zaskarbiłeś sobie jej przyjaźni tym czynem, ale też skąd mogłeś wiedzieć o takiej niechęci, czy wręcz nienawiści, płynącej z obu stron. Zapewne mógłbyś jeszcze coś robić, lecz wszystko zostało wprawione w ruch. Mściwość Cesarzowej nie pozwoli ci odejść z tego miejsca, dopóki nie zostaniesz ukarany. Nad twoją głową pojawiła się wielka chmura, a nagły opad deszczu przemoczył cię do suchej nitki. Musisz spróbować jutro, gdy już wyschniesz i nie nabawisz się przeziębienia. (4)Cesarz - Królewska karta, można by rzec, ale czy aby na pewno? Nie wszyscy potrafią poczuć siłę prawdziwego Cesarza pędzącego na swym Rydwanie. Ty jednak jesteś wyjątkiem od reguły i wiesz, że Tarot przekazuje ci właśnie odpowiedź. Po zwycięstwo! Prosto do Sali Przyszłości! (5)Kapłan - Wielogodzinne modły nad kartami? To z pewnością zajęcie nie dla ciebie, jednak jest równoznaczne z odpadnięciem z projektu. Zmuszony do siedzenia przy stoliku czujesz tylko uciążliwy ból pleców, spowodowany ciągłym nachyleniem nad wyjątkowo dziwnym układem, i - prawdę mówiąc - zdołasz osiągnąć tylko to. Spróbuj ponownie jutro, być może otrzymasz szczęśliwszą kartę. (6)Kochankowie - Miłosne uniesienia. To chyba najważniejsze przesłanie tej karty, lecz nie wolno ci ulec złudzeniom. Kochankowie od zawsze stanowili spory problem, nawet dla najbardziej doświadczonych tarocistów, więc nie powinieneś być zdziwiony, że właśnie ta karta sprawia ci niebywałe trudności w takim układzie. Coś zdecydowanie jest nie tak, skoro nie pojawia się żaden dziwny efekt ani iluzja. Czyżby wszystko miało wyglądać właśnie w ten sposób? Niemożliwe, ale prawdziwe. Zostajesz z niczym, nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi. Podejdź do zadania jutro, może będziesz miał więcej szczęścia. (7)Rydwan - O nie! Dwa przeciwstawne do siebie Rydwany w jednym układzie? To na pewno nie zwiastuje niczego dobrego, a najbliższe kilka minut wyczekiwania na odpowiedź jest dla ciebie istną katorgą. Wkrótce jednak dostrzegasz pierwsze oznaki zbliżającej się katastrofą, jaką okazuje się być spopielenie całej talii kart! Nikt wcześniej tego nie dokonał, a tobie się to udało, przez co tracisz dwa punkty w ogólnym rankingu Złotego Sfinksa oraz musisz podejść do zadania jutro. (8)Moc - Siła bijąca z tej karty przechodzi przez całe twoje ciało w postaci ciepła oraz jakiejś niespotykanej pewności siebie. Czujesz, że to zadanie wykonasz z łatwością. Rzecz jasna nadmiar odwagi nigdy nie jest wskazany, bowiem traktowany jest jako najczystsza głupota, ale tutaj nie ma racji bytu. Umiarkowanie idealnie równoważy proporcje, pozwalając ci w ciągu kilku minut odczytać przesłanie ukryte za całym układem. Przeszłość, twoje myśli zamknięte w komnacie wspomnień. (9)Pustelnik - Samotność raz sprzyja, raz zawadza. W twoim wypadku, właśnie w tym zadaniu, przebywanie samemu na szczycie jest niemalże zbawieniem. Samotna wędrówka przez pustynię do oazy pełnej wody jest marzeniem każdego eremity zostawionego na pastwę okrutnego losu. Także i ty jesteś jednym z nich, lecz twoje zadanie jest zupełnie inne, wszak zmierzasz po zwycięstwo czekające na ciebie w jednej z komnat tego zamku. (10)Koło Fortuny - Jedno Koło obok drugiego? Czy to nie przesada? Niestety nie masz czasu na zastanowienie, bowiem dwa wielkie odpowiedniki tej karty pojawiły się na horyzoncie i nawet siła kryjąca się w Umiarkowaniu nie zdołała powstrzymać ich zamiarów. Twoje szczęście przeminęło bezpowrotnie, zostawiając jedynie rozrzucone karty na stole oraz przerażenie wynikające z zaistniałej sytuacji(a może iluzji?). Spróbuj ponownie jutro. (11)Sprawiedliwość - Gdy tylko wyłożyłeś kartę na stół, przed twoimi oczami ukazała się wielka waga. Na jednej szali leżało pióro, natomiast na drugiej czarne paciorki, które z każdą sekundą dokładała twoja własna ręka. Znajomy motyw, nieprawdaż? Niemniej jednak Sprawiedliwości musi stać się zadość. Twoje myśli nie są czyste, choć między wierszami dostrzegasz jakieś namiastki swoich dalszych czynów. Wciąż nie masz pewności, co uczynić. Wspomnienie miesza się z marzeniem wysnutym w najpiękniejszych snach i z całą siłą wciąga cię w iluzję. Spędzasz w niej tak dużo czasu, iż budzisz się zmarznięty z głową na stoliku, z Umiarkowaniem przylepionym do czoła. Może wypadałoby skupić się na zadaniu, zamiast myśleć o niebieskich migdałach? Spróbuj ponownie jutro. (12)Wisielec - Trup? Tylko tyle oznacza ta karta? Nie do końca. Każdy podręcznik zawiera nieco sprzeczne informacje o Wisielcu, co nie jest ani trochę pomocne w tym zadaniu. Przez kilka godzin męczysz się nad odpowiedzią ukrytą za kartami wyłożonymi na stoliku, z każdą kolejną minutą czując coraz cięższy oddech, aż wreszcie padasz nieprzytomny. Tuż koło północy zostajesz zbudzony przez jednego z nauczycieli pilnujących zadań i odesłany do łóżka, aby spróbować ponownie podejść do tego etapu jutro. (13)Śmierć - Każdy z nas kiedyś opuści ten świat. Oczywiste, czyż nie? Nie trzeba długo zastanawiać się nad tym, co ta karta dokładnie oznacza. Postawienie Śmierci w odwróconym Rydwanie z pewnością doprowadziłoby do jakiejś katastrofy, lecz fortuna kołem się toczy, a ty najwyraźniej nie masz wystarczająco dużo szczęścia, bowiem w ostatecznym rozrachunku tego układu podaje ci odpowiedź. Sala Przyszłości stoi przed tobą otworem. (14)Umiarkowanie - Zbyt dużo powściągliwości w kartach jest niepokojące. Przez dobrą godzinę nic się nie dzieje. Nie otrzymujesz żadnego znaku, jaki jest twój następny krok, a to może oznaczać tylko jedno - musisz podejść do zadania jutro. (15)Diabeł - Piekielna postać spoglądająca na ciebie z karty przyprawia o dreszcze i niemiłe uczucie porażki. Nic bardziej mylnego, skoro Koło Fortuny nigdy nie współgrało z szatańskimi zapędami. Dzisiaj jednak szczęście stoi po twojej stronie. Gorąco bijące ze stolika wprawdzie nie ułatwia zastanawiania się nad właściwą odpowiedzią; pot spływający z czoła oraz zmęczenie ogarniające całe ciało jest zaledwie namiastką tego, co czeka cię przyszłości. Wpierw jednak rozpraw się ze swoją przeszłością, aby mieć czyste konto. (16)Wieża - Patrzenie w karty przez dłuższy czas nie przynosi spodziewanego skutku. Nie widzisz ani jednej wskazówki, która naprowadziłaby cię na odpowiedź, jak kontynuować zadanie, a co gorsza Umiarkowanie nagle zajęło się ogniem, który przeskoczył wprost na wyłożoną kilkanaście minut temu Wieżę. Całe twoje ciało trzęsie się pod wpływem obcego odczucia, którego źródłem jest wieża astronomiczna. Nie masz pojęcia, co się nagle stało, ale jedna myśl dotycząca śmierci w ruinach Hogwartu sprawiła, iż uciekłeś w najdalsze kąty zamku. Musisz koniecznie powtórzyć zadanie jutro. (17)Gwiazda - Maleńkie błyszczące punkciki migoczą nad ułożonymi kartami, zasłaniając wymalowane na nich wizerunki, jednocześnie pokazując wydarzenia, których w pierwszej chwili nie potrafisz rozpoznać. Nie wiesz, co mogą obrazować Gwiazdy pędzące po niebie, zataczające niepełny krąg, w którym najwyraźniej kryła się odpowiedź. Nieznane, to właśnie stało przed tobą. Wystarczyło porzucić przeszłość i wyśnione koszmary, by móc postawić pewny krok w przyszłości. (18)Księżyc - Piękno tej karty jest odpowiedzią na każde pytanie. Mimo to nie mówi zbyt wiele w świetle dnia i spędzasz cały dzień nad stolikiem, zanim zaczynasz dostrzegać właściwy kierunek. W świetle prawdziwego Księżyca czujesz, co powinieneś zrobić. Wprawdzie zmarnowałeś mnóstwo czasu, ale kto wie, może Fortuna wynagrodzi ci to w następnym etapie? Zmierzasz do Komnaty Wspomnień. (19)Słońce - Piękne i rażące w oczy promienie utrudniają ci odczytanie kart. Dosłownie. Blask Słońca na niebie jest nie do zniesienia i żadne środki nie są w stanie go zniwelować. Twoje oczy zaczynają łzawić, przez co masz jeszcze większe kłopoty z patrzeniem w układ, ale nie powinieneś się aż tak przejmować. Nie ty pierwszy i nie ostatni trafiłeś na Słońce w nieodpowiedniej porze. Spróbuj ponownie jutro. (20)Sąd Ostateczny - Położenie tej karty na stoliku wywołało dziwne zjawisko, przez które cała otaczająca cię przestrzeń nagle zwolniła. Zrobiło się nieco chłodniej i nagle przez twoimi oczami pojawił się twój największy strach z dzieciństwa. Przez kilka chwil jesteś sparaliżowany, lecz najwyraźniej układ kart ci sprzyja. Nie wiesz do końca, co widzisz, ale odpowiedź, co masz zrobić przychodzi sama. Przeszłość osądzi cię w swej komnacie. (21)Świat - Rozległy widok rozpościerający się z wieży jest tym, czego potrzebowałeś. Gdzieś między widokiem gór dostrzegasz kształt przypominający Rydwan. Po niebie sunie wolno chmura w kształcie Koła(Fortuny), a patrzenie w ten bezkres powoli zsyła na ciebie kolejne myśli. Po dłuższej chwili zastanowienia dochodzisz do wniosku, że to w Umiarkowaniu kryje się prawdziwa odpowiedź. Wystarczyło proste odwrócenie karty i już wiadomo, że twoim celem jest Sala Przyszłości.
Kod:
Kod:
<zg>Wylosowane karty tarota:</zg> wpisz wszystkie <zg>Ilość dni:</zg> wpisz
Wreszcie docierali powoli do końca całego tego projektu. Rains czuła w kościach, że zbliża się coś wielkiego i miała nadzieję, że tym wielkim czymś będzie wielka nagroda w jej rękach. Czy była dość gotowa? Merlin jeden raczył wiedzieć. O takie rzeczy należałoby chyba zapytać Allard. Czy to czyniło ją Merlinem? Och, chyba zaczynało jej odbijać. Nashword wiedziała, że może poszczycić się niespotykanym zapałem do wróżbiarstwa, ale nie miała zielonego pojęcia czy zapałowi towarzyszy również talent i chociaż bardzo chciała w to wierzyć, teraz, gdy wszystko dobiegało końca, jej pewność siebie przyklapła nieco, pozostawiając w sobie coś, czego Rains z taką mocno doświadczała niezwykle rzadko - nadzieję. Trzeba było dużo szczęścia, żeby wygrać w tym przeklętym rankingu, a nigdy nie udało jej się wskoczyć na pierwsze miejsce. Ettore zawsze był przed nią, za co miała ochotę ukręcić mu łeb. W końcu była Ślizgonką - eliminacja rywala w ten sposób nikogo by nie zdziwiła, prawda? Sęk w tym, że wtedy pokazałaby się wszystkim w dokładnie takiej odsłonie, w jakiej chcieli ją widzieć, a ona... Cóż, miała gdzieś ich pragnienia. Z mętlikiem w głowie dotarła na szczyt wieży astronomicznej, wsunęła się do środka przez klapę w podłodze i uśmiechnęła się półgębkiem, widząc jedynie stolik. Koło Fortuny, odwrócony Rydwan i Umiarkowanie leżały na nim niczym otwarta księga, z której wystarczyło jedynie wyczytać odpowiednie wersy. A ona doskonale wiedziała, jakie. Szczęście było po jej stronie, a odsłonięta Kapłanka pozwoliła jej zrozumieć całość. Przeszłość była na wyciągnięcie ręki i to za nią należało podążyć. Więc Rains pozwoliła się ponieść. Prosto do sali przeszłości.
Wylosowane karty tarota: koło fortuny --> przerzut na kapłankę Ilość dni: 1
Ostatnio dużo czasu poświęcała na naukę, bo wiedziała, że kolejne zadanie Złotego Sfinksa zbliża się wielkimi krokami. Chodziła nawet na wszystkie zajęcia z wróżbiarstwa, które niezmiennie uważała za głupie, tylko po to, żeby czuć się lepiej przygotowaną. Mimo wszystko wierzyła, że tym razem będzie mogła wykazać się swoimi prawdziwymi umiejętnościami, czyli warzeniem eliksirów. Bo jak tak patrzyła w tył to miała wrażenie, że zazwyczaj były to jakieś zabawy we wróżenie albo wypatrywanie gwiazd... i gdzie tu okazja na pokazanie prawdziwego talentu? Weszła na szczyt wieży i poczuła się okropnie rozczarowana. Żadnych kociołków ani składników. Tylko durny stolik, który tak bardzo kojarzył się z wróżeniem... i karty. Tarot. Och, pięknie, ćwiczyła czytanie przyszłości z ręki, fusy, znaczenie snów i mnóstwo innych rzeczy ale nie przyszło jej do głowy, żeby spróbować z tarotem. A wydawało się to teraz takie oczywiste. Za bardzo liczyła na te eliksiry, powołując się na logikę i rachunki prawdopodobieństwa. Była zła i nawet nie wiedziała co zrobiła, że cała talia kart poszła z dymem. Patrzył na to oniemiała i uciekła z miejsca wypadku, chociaż nie wątpiła, że jej się za to oberwie. Siedziała w bibliotece całą noc, próbując dojść o co właściwie chodzi. Był ciężko, ale tak się zawzięła, że wreszcie wymyśliła. I chociaż ja sama tak naprawdę nie wiem o co chodzi i jest to dla mnie tylko losowanie karty tarota, to Laura jakimś cudem wymyśliła. Książki pomogły. Następnego dnia szybko znalazła odpowiednie wskazówki w kartach i udała się do sali przyszłości.
Wylosowane karty tarota: rydwan, świat Ilość dni: 2
Co tu dużo pisać, nawet nie zauważył kiedy nadszedł finał Sfinksa, czyli to po co tutaj przyjechał, no między innymi. Przez ten rok udało mu się wyrwać w jak się okazało całkiem fajne miejsce, poznał tutaj nowych znajomych, a nawet brata, czemu miałby wracać do domu? Nawet udało mu się zagrać w meczu quidditcha, kiedy tak naprawdę nigdy wcześniej nie interesował się tym na tyle, żeby być w drużynie. Odpowiedź na pytanie co zrobi po Sfinksie była więc jasna. Niedługo będzie już tylko prawie typowym Gryfonem i liczył na to, że brat także postanowi zostać. Co prawda warunki pogodowe dla obu z nich były dużą odmianą, jednak on już się do tego przyzwyczaił, a nawet polubił deszcz, no i tak naprawdę nigdy nie było mu za ciepło. Z chęcią wybrał się na szczyt wieży, przychodził tu już wcześniej aby obserwować niebo i tym razem spodziewał się zadania z teleskopem. No i nieco się zdziwił gdy zobaczył tylko stolik z kartami do tarota, będzie musiał wróżyć? No nieee, tylko nie to, westchnął, a może będzie to coś na zasadzie durnia? Tylko ile będzie musiał tutaj stać aby wylosować coś dobrego i nie dostać jakimś piorunem albo innym takim... Nie zrażając się wziął pierwszą kartę - słońce, a dopiero myślał, że uniknie przegrzania. To postanowiło utrudnić mu widzenie i całkowicie przeszkodzić w zadaniu, a więc poczekajmy na następny dzień. Oto dzień w którym dosięgła go sprawiedliwość, dosłownie, na stole przed nim pojawiła się waga z piórkiem po jeden i paciorkami po drugiej stronie. Tego drugiego dziwnym sposobem dokładał sobie sam, nawet nie wiedział kiedy pogrążył się w dziwnych kontemplacjach od których nie mógł się uwolnić, na co dzień nie lubił jednak teraz... Co jest? Pomyślał przebudzając się jak uznał po dość długim czasie, było mu zimno i na dodatek do czoła przykleiła mu się karta, umiarkowanie? Chyba musi sobie odpuścić, przynajmniej na dziś. Trzeciego dnia gdy tylko się obudził znów pobiegł do wieży, nie rozmyślał zbyt wiele o wczorajszym dziwnym wydarzeniu, w końcu musiał się skupić aby w końcu przejść ten etap. Naprawdę miał potrzebę ukończenia tego właśnie dziś, wiedział, że gdy będzie tu się bawić zbyt długo szybko spadnie z pierwszego miejsca w Noctis. Szybko zgarnął kartę, a był to księżyc. Wcześniejszy pośpiech niestety i tak mu nie pomógł, bo rozmyślał nad kawałkiem papieru praktycznie przez cały dzień. Dopiero gdy na niebie pojawił się ten prawdziwy zobaczył co ma zrobić dalej, a więc do komnaty wspomnień.
Wylosowane karty tarota: sprawiedliwość przerzucona na słońce, wisielec na sprawiedliwość, cesarzowa na księżyc Ilość dni: 3
Podeszła do stolika z kartami, wpatrując się w nie przez chwilę w milczeniu. Tarot? Nie wiedziała nawet jak powinna zabrać się za zadanie. Przerzuciła kilka kart w szczupłych palcach, szukając celu w jednym z finałowych zadań. Jej piękna facjata błyszczała w blasku księżyca, kiedy pochylała się nad talią. Ujęła w palce w końcu jedną z kartonowych karteczek, wpatrując się w figurę na jej odwrocie. Nie potrafiła stwierdzić, czy ona miała stanowić dla niej wskazówkę co do dalszego przebiegu zadania. Jednak świadomość, że wyciągnęła ją jako pierwszą obudziła w niej poczucie obowiązku odnalezienia pewnego sensu dla tej karty. Wpatrywała się w zarys niesympatycznego, niezadowolonego z życia człowieka, nie widząc w nim nic pięknego. Co mogło być wspaniałego w odbieraniu sobie życia? Nie była pewna. Nie mogła jednak nie ulec wrażeniu, ze z każdą minutą obserwacji, czuła coraz większy wtręt dla mężczyzny przedstawionego na jej karcie. Wisielec… nie miała szacunku dla ludzi, którzy odbierają sobie szansę na życie. Nie potrafiła tego zrozumieć. Wraz z kolejnymi sekundami jej oddech stawał się głębszy. Potrzebowała coraz większych dawek powietrza, żeby zapełnić nim płuca. W końcu rytm oddychania był płytki. Brała szybkie, urywane oddechy, nie odrywając spojrzenia z dotychczasowego punktu patrzenia. Po kilku minutach jej rumiane usta rozchyliły się, kiedy zaczerpnęła gwałtownie tchu, chwilę przed tym, jak jej drobne ciało opadło na posadzkę. Nie czuła tego, jak powoli osuwa się na zimną ziemię. Dopiero obudzona z rana przez nauczyciela odczuła na sobie efekty omdlenia. Nieładne zasinienie oszpeciło jej perliste ramię. Dlatego właśnie z obrzydzeniem i niechęcią dla tego miejsca, opuściła je, wracając do ciepłego dormitorium, gdzie czekało na nią miękkie łóżko z liczną ilością poduszek i aksamitnej pościeli, wyścielającej jej miejsce do snu. Wypoczęta, z niechęcią i nieukrywanym sceptycyzmem wróciła na szczyt wieży, tego dnia zdeterminowana na szybsze znalezienie odpowiedzi na dalszy przebieg zadania. W drzwiach minęła jednego z uczestników, odsuwając się do tyłu. Jej szata zafalowała w powietrzu, kiedy przysunęła się do zimnego muru, przywierając do niego w osłonie przed rozentuzjazmowanym, znającym swój cel Halvorsenem. Prychnęła za jego plecami, dopiero kiedy zniknął z zasięgu jej wzroku i sama weszła do pomieszczenia. Nie była pewna w jaki sposób karta pomogła jej zinterpretować treść zadania, ale zarówno ona, jak i długi czas, w jakim przypatrywała się otoczeniu, sięgając wzrokiem daleko na widok rozpościerający się z wieży, pomogła jej zrozumieć, w jakim kierunku teraz powinna zmierzać. Pozwoliła sobie jeszcze chwilę z przymkniętymi oczyma kompletować powiew wiatru na twarzy, rozsiewający lawendowy zapach jej szamponu wokół i dopiero wtedy z ciężkim westchnieniem ruszyła do Sali Przyszłości. Spodziewając się, że tam będzie mogła kontynuować dalsze etapy Złotego Sfinksa.
Wylosowane karty tarota: cesarzowa/wisielec --> świat Ilość dni: 2
Jego życie było całkiem proste. Jasno wyznaczone cele, podążanie ścieżką, którą sam sobie z góry narzucił. Nigdy nie zbaczał z drogi, nigdy nie oglądał się za siebie, jakby przeszłość wcale nie miała znaczenia. Tak to wyglądało kiedy ponownie stał się dzieciakiem bez duszy, kiedy wyjechał z rodzinnego miasta i zamieszkał w obcym, kompletnie innym i nieprzyjaznym. Ale czy dom TAM i dom TU różnił się od siebie aż tak bardzo? Nigdy nie chodziło o miejsce, lecz o ludzi. Swoje miejsce na ziemi posiadał jedynie w pewnym okresie swojego życia. Był to moment, a gdy do niego wraca wydaje mu się, że jakby nigdy on nie istniał. Jakby był to wytwór jego wyobraźni. I na to liczył. Na to, że dał ponieść się ułudzie, marzeniu. A te kręcone rude włosy były jedynie jego iluzją. Dlaczego na to liczył? Co się stało przez te lata, że wolał myśleć o najlepszym okresie w swoim życiu, jak o czymś co nigdy nie istniało? Pogodził się z faktem, że musiał wyjechać. Z tym, że ojciec zdradził matkę a później zniknął z jego życia. Nigdy jednak nie potrafił dojść do porozumienia w kwestii, która została poruszona jakieś dwie godziny temu. Kiedy to studiował jedną z wielu książek do nadrobienia. Niespodziewany stukot w okno i list, który od razu wydał mu się znajomy. Kiedyś wyobrażał sobie ten moment, tę chwilę, która miała na moment zatrzymać bicie jego serca. Dlaczego wtedy jego pierwszą reakcją była kpina? Przez fakt, że uznał dawne czasy za iluzję? Pragnienie, które wciąż pozostaje jedynie pragnieniem? Jego dłonie stały się dziwnie lepkie, co zdecydowanie go nie uszczęśliwiło. Czy po tych wszystkich latach, ilości zakopanych uczuć... Wciąż? Był typem człowieka, który nie kieruje się uczuciami. Jasno spogląda na świat, wszystko widzi w czarnych lub białych kolorach. Nigdy nie stawia na kompromis, nie szuka złotego środka. Był uparty, co nigdy jeszcze nie wyszło mu na złe. Bo wiedział. On po prostu czuł, co jest poprawne a co nie. Teraz nie odczuwał niczego. Milion pytań, milion odpowiedzi, milion scenariuszy. Jego idealny porządek został zakłócony, co zdecydowanie nie było jego broszką. Nie był dobry w niewiedzy. Oparł się o barierkę i czekał. Skrzyżowane dłonie na klatce piersiowej pomagały mu myśleć. Jak? Co? Czemu? Odpuszczenie sobie dawnych czasów było najgorszą i jak uważał, niemożliwą rzeczą do zrobienia. Bo niby jak? Jak mógłby zapomnieć o kimś, kto uszczęśliwiał go jednym uśmiechem? Nie czuł się skrępowany, tak jak w domu, kiedy rodzice spoglądali na swoje nazbyt dojrzałe dziecko. Nie czuł się tak, jak wśród rówieśników, którzy wytykali go palcami za jego inność. Wynikająca jedynie z innego spojrzenia na świat. Postawa sprzeczna. Z jednej strony pragnął spotkania, z drugiej, wciąż zachowywał ten zimny dystans. Oj, zdecydowanie nie pasuje mu rola, w której nie zna ani tekstu ani scenariusza.
Nikt nigdy w jej życiu nie potraktował jej tak, jak on to zrobił. Nawet nie matka, która w wieku dojrzewania swoich córek, jedyne co miała im do powiedzenia to: „bądźcie dobrymi wilami, dzieci”, co zresztą nawet nie przekazywała w bezpośrednim komentarzu. Trzeba jednak zaznaczyć, że kobieta upewniła się, że córki zrozumieją, że w tym przypadku bycie dobrą, znaczy bycie złą. Tą, która manipuluje, zwodzi, wykorzystuje, oszukuje, mami. Cheri nigdy nie mogłaby uwierzyć, że stanie się jedną z tych osób. Miała pewną barierę, która przypominała jej, że nie musi być tą właśnie osobą. Niezależnie od genów, przyzwyczajeń, wychowania, miała drogę wyboru. Przy nim. Była zawsze sobą. Nie tą, którą chciano od niej żeby była. Była stuprocentową Cherisee. Przypadkowo rudowłosą, młodą dziewczynką, wierną swojemu przyjacielowi i lojalną jego opiniom. Bo było coś niezwykłego w tym, jak zawsze miał rację. Uwielbiała go słuchać. I uwielbiała się z nim droczyć, ze tego nie robi, chociaż z zafascynowaniem zawsze podążała za jego słowem, a później i za tonem, bo był już wtedy mężczyzną, kiedy ona była jeszcze dzieckiem. Dojrzałym chłopcem, przy którym czuła się naprawdę bezpiecznie. Oddawała mu powoli siebie… a on bestialsko zabrał jej ją samą, wraz ze swoim wyjazdem. Zupełnie bez żalu, bo nie dał żadnego znaku, że mogło być inaczej. Żadnej odpowiedzi, na żaden z listów. Przez ckliwe pożegnania przyjaciela po szczere wyznania miłości, żadne z nich, tych listów, go nie obchodziło. Myślała, że umarł, a wraz z brakiem wieści od niego jej pamięć o nim. Ale tak nie mogło być. Był dalej tam, w jej głowie, zajmując wysoki piedestał, tam, gdzie nie powinien, w jej sercu i w duszy, bo czuła go jeszcze bliżej, kiedy nie było go obok. Doświadczała jego braku, a to był najgorszy z możliwych testów sprawdzających jej uzależnienie do jego osoby. Przegrała. A teraz był tu, bardziej realny niż wcześniej, bardziej niż w jej wspomnieniach i bardziej niż w fantazjach, jakie czasami, ostatnio, rzadko, o nim miewała. Przymknęła oczy, przystając na schodach kierujących ją na szczyt wierzy. Przytrzymała szczupłą dłoń na barierce oddychając miarowo. Nie był już jej Remym. Był kimś, kto nawet nie zauważył jej obecnośći, a przecież kręciła się tu już od niespełna roku. Włóczyła się po zamku, szukając swojego domu, tam, gdzie nigdy nie potrafiłaby go znaleźć. Odetchnęła. To tylko chłopiec – upomniała się. Jeden z wielu. Ruszyła przed siebie, zgrabnym, pewnym krokiem, przystając dopiero w drzwiach. Zaczesała włosy na jedno ramię, przypatrując się jego facjacie w blasku księżyca, chylącego się ku wieży, jakby niesfornie chciał wpuścić więcej światła do pomieszczenia. Nie wiedziała, że jest tak późno. Przegapiła moment, w którym jasny nieboskłon ustąpił miejsca ciemnej kurtynie nocy. Podeszła bez słowa do okna wieży, przystając obok niego, przy jego ramieniu, wpatrując się w gwiazdy. Z wieży astronomicznej, jak zauważyła, był najlepszy widok. To była tylko jedna rzecz, jakiej nie uświadczyłaby w Beauxbatons. I był jeszcze tylko jeden osobnik, którego tam nie było. Zawiesiła na nim wzrok, choć nie dało się wyczuć w nim żadnej ckliwości, czy utęsknienia. Patrzyła zimno, niczym lodowa figura, jaką pewnie chciałby żeby była. Łatwo było ją wtedy nienawidzić, prawda? — Zmieniłeś się — zauważyła, lustrując uważnie jego twarz, pierwszy raz z bliska, a przecież pamiętała każdy najmniejszy szczegół. Nie potrafiła sobie odmówić objęcia jego twarzy uważniejszym spojrzeniem. Przygryzła wargę, wyciągając nawet dłoń, żeby sprawdzić, czy faktura jego skóry, wyglądała na faktycznie bardziej szorstką, zwłaszcza w okolicach brody, niż to zapamiętała. Miękkie, delikatne policzki, które lubiła brudzić wykwintnymi deserami, żeby sprawdzić, czy ta poważna twarz mogła wykrzywić się w prostym uśmiechu. Zawiesiła jednak dłoń w powietrzu, a na jej twarzy wykwitł uśmiech jakiego zwykle się nie widziało, bo nie chciała, żeby ktokolwiek go widział. Cyniczny grymas. Z jakiegoś powodu chciała, żeby uznał jej odruch za świadomy, niedokończony przesycony zgryźliwością gest. Opuściła rękę, patrząc w jego tęczówki bez skrępowania. — Jest tyle rzeczy, które chciałam Ci powiedzieć, Remy Xavier… a teraz, kiedy stoję przed Tobą, dochodzę do wniosku, że wcale nie chcę z Tobą rozmawiać. Jej wypowiedź zakrawała o odrobinę złośliwości, choć prawda była taka, że, owszem, łapała się na tym, ze wcale nie chciała z nim rozmawiać. Najchętniej zamknęłaby go w tęsknym uścisku i wybaczyłaby mu wszystkie jego winy, które wyrządziły jej tyle zła, od razu. Bez rozmowy. Gdyby to tylko było możliwe… ale nie było.
Był okropnym człowiekiem. Zostawił ją, co z pewnością zrobił specjalnie. Bo przecież nie ma innego wytłumaczenia, prawda? Żadnego rozsądnego, poważnego problemu, który wpłynął na decyzję o wyprowadzce. Był samolubnym dzieciakiem, który w dupie miał uczucia osoby, która była dla niego najważniejsza. Taka prawda. Nikt się nie liczył. Nie matka, która myślała jedynie o sobie i o opinii innych. Nie ojciec, który nigdy nie wiedział czego chciał a w ostateczności zaginął. Nawet nie dziadek, który stał mu się bliższy przez te kilka ostatnich lat. Podaj mi powód, dla którego zrobił to co zrobił... Przecież nigdy nie podważali swoich uczuć wobec siebie... Czy w ogóle mogli zdawać sobie sprawę z tego, kim dla siebie byli? On zdał sobie z tego sprawę kiedy odszedł. Kiedy matka spakowała go w nocy bez słowa wyjaśnienia. Kiedy pisał listy, kiedy szedł w kierunku skrzynki... Tylko ona była poszkodowana? Tak bardzo skupiała się na sobie, że całkowicie zapomniała o tym, co mógł czuć on. Z góry go osądziła i uznała, że zrobił to specjalnie, iż uznał ich znajomość za żart. To był znak, że wcale mu nie wierzyła. W jego oddanie i przywiązanie. To przykre, po prostu przykre. On nigdy jej nie obwiniał. Nie obarczył swoją złością czy nienawiścią. Po prostu nie pisała. Miała powód, dla którego nie chciała się z nim kontaktować. Być może było to za trudne? Kto wie. Bleau żył w kłamstwie, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. A może coś podejrzewał? W końcu nigdy do końca nie wierzył w to, że Cher zapomniała o nim. Nie mogła. Nie chciał jej na to pozwolić. Nie potrafił o niej zapomnieć, o cieple z jakim go przyjęła, o rzeczach, które poznał tylko dzięki niej. Zabawne, miała rację co do niesprawiedliwości świata. Znajdowali się pod jednym dachem a nigdy na siebie nie "wpadli". R. rzadko kiedy można spotkać na szkolnych korytarzach. Był cieniem, który przemieszcza się po hogwardzkich murach... O ile wyjdzie z dormitorium, zza sterty książek i pergaminów. Odkąd tutaj przyjechał, wieża była jego ulubionym miejscem. Sam nie wiedział dlaczego, tak po prostu. Może z powodu widoku? Nie tylko na cały teren szkoły, ale w szczególności na niebo. Miało to związek z przeszłością ale i z wieczorami, które spędzał w posiadłości w Anglii. Kiedy podczas długich wieczorów siedział z dziadkiem na tarasie i po prostu oglądał niebo. Pomimo swojej oziębłości i dystansu, był człowiekiem. Prawdopodobnie, ktoś w to jeszcze wierzy? Poczuł jej obecność dopiero w momencie kiedy zrównała się z nim ramieniem. Chciał odwrócić się i spokojnie zlustrować jej postać. Przyjrzeć się, sprawdzić jak wiele go ominęło. Jednak nie zrobił niczego, co mogłoby sugerować zmianę w jego nastroju czy tęsknotę, która wciąż w nim tkwiła. Dawno temu obiecał sobie, że nie będzie rozpamiętywał przeszłości. Nie chciał czuć, nie chciał aby jego własne widzi-misie sprawiło, że straci czujność. Ruch jej dłoni sprawił, że na moment odwrócił wzrok. Odruchem dla niego było chwycenie jej dłoni w połowie drogi. I tak zrobił. Chwycił jej drobną dłoń, a jego kciuk, jakby w naturalnym geście pogłaskał wierzch jej dłoni. Było to dziwnie przejmujące uczucie, znajome a jednak było w nim coś obcego. Jej skóra. Nie była taka jak to pamiętał, była równie delikatna i miękka, jednak bardziej koścista. Piegi znajdowały się na tym samym miejscu a w jej oczach widział te same maleńkie plamki, których obecność widać jedynie z bliska. -To zrozumiałe, minęło kilka lat, prawda?-Skomentował krótko jej słowa i spojrzał w punkt gdzieś ponad jej głową. Tak, jakby kompletnie go to nie wzruszyło, jakby nie miało wielkiego znaczenia to co powie. Był tą samą osobą. Czy tego chciała czy nie. Z wiekiem kształtuje się charakter i osobowość człowieka. A wpływ na nie ma wiele różnych czynników, przeżytych doświadczeń. Z nim było inaczej. Jakby z góry zostało osądzone kim jest i ma być. Nie przeszkadzało mu to bo idealnie to niego pasowało. Po chwili zabrał dłoń i schował je do kieszeni spodni, tam gdzie powinno być ich miejsce. Jego nienagannie wyprostowana postać spojrzała na błonia i zawiesiła na moment głowę. Jakby się nad czymś zastanawiał. -Nie chcesz a jednak wciąż tu stoisz. Przyszłaś tutaj w jakimś celu. Nawet jeżeli była to zwykła ciekawość, chęć zobaczenia mnie, sprawdzenia czy nie jestem wymysłem Twojej wyobraźni.-Kącik jego warg lekko drgnął.-O cokolwiek Ci chodzi, dostaniesz to.-Teraz spojrzał na dziewczynę, jakby dopiero teraz ją zauważył. Czy było to zbyt trudne? Nie zawiódł się widząc ja dzisiaj. Była dokładnie taka jak to sobie wyobraził, a może nawet i lepsza. Sam jednak nie przyzna przed sobą, że coś w nim drgnęło. Czekał na ten moment bardzo długo, chciał dowiedzieć się dlaczego nie odpisała na jego listy. Dlaczego nie spróbowała innej formy kontaktu. Jednak bardziej obchodziło go, co się działo z nią samą. Jakie przygody ją spotkały, kogo poznała, w kim się zakochała, komu zniszczyła życie... Nie obchodziło go już, "dlaczego", "po co"... Było między nimi wiele niedomówień, które narastały z chwili na chwilę. Kolejna rzecz, która mu nie pasowała.
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Darryl Kersey oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Spojrzała na jego rękę, utkwioną na jej własnej i wysnuła ją z pod jego uścisku. Okrążyła go dookoła, stając po drugiej jego stronie. Oparła się o barierkę z jego prawej strony i wychyliła do przodu, pozwalając rudym pasmom włosów spłynąć z jej ramion na klatkę piersiową. Spojrzała w dół, udając zainteresowanie, czymkolwiek, poza nim. On na nią nie patrzył. W odwecie, nie poświęcała mu już żadnej uwagi. Przynajmniej póki nie było to konieczne. W końcu, bezgłośnie wzdychając, podniosła spojrzenie wyżej, na gwiazdy i tam zawiesiła wzrok, zaczesując włosy za ucho. Objęła się ramionami, chroniąc się przed chłodem na szczycie wieży i uniosła kąciki ust w lekkim uśmiechu. Jakby niewzruszona w żaden sposób tym co powiedział. Grała. Grała tak, jak grać przy nim nigdy nie chciała, ale sam niemo ją o to prosił swoją postawą. Słowami, jasno sugerującymi jak wielka powstała między nimi przepaść przez te lata. — Zmieniłeś się nie tylko fizycznie. Patrzysz na mnie zupełnie inaczej. Odwróciła się tyłem do barierki, opierając się o nią pośladkami i wsunęła się na nią, siadając niebezpiecznie na krawędzi. Przodem do chłopaka, wpatrując się w niego przez chwilę z góry, dopóki nie pochyliła się, przesuwając się zręcznie na bok, dokładnie naprzeciwko niego. Przerzuciła ręce przez jego szyję, zmniejszając między nimi dystans. Weszła w swoją grę. Chciał, żeby taka była. Jeśli poprawnie interpretowała jego milczenie, uległ plotkom, jakoby była tylko zwykłą, wykorzystującą go dziewczyną, gorzej, wilą, one nie miały w tej kwestii poczucia wstydu. Właśnie tak sądziła, ze o niej myślał. Dawała mu dokładnie to, czego chciał. Jej zdaniem. — Tak bardzo Cię obrzydzam, Remy? — szepnęła mu na ucho, przez chwilę sama ulegając swoim genetycznym instynktom. Zacisnęła zęby, nieznacznie oblizując wargi, wypuszczając ciepłe powietrze na jego szyję chwilę później. Kontrola… Nie mogła sobie pozwolić, żeby rozmowę rozproszyły jej geny. Nie chciała ich używać przeciw niemu. Była ciekawa, czego w niej nie lubił. Jej samej, tej naturalnej, niedoprawionej mistyczną magią, czy jej odziedziczonej natury? — Dlatego się nie odzywałeś? — cofnęła się, prostując plecy i wychylając się bardziej, niebezpiecznie do tyłu — Chcę… — zawiesiła ton, patrząc mu wprost w tęczówki i dodała trochę zbyt zmysłowo, żeby naprawdę znając ją kiedyś uwierzył, że to był jej pierwotny ton — … sam mi powiedz. Czego twoim zdaniem chcę?
Czekał na coś? Aż sobie pójdzie? Aż znowu będzie mógł wybudować mur, którym szczelnie się opatulił? Przez lata przyzwyczaił się do komfortu, jakim była jego samotnia. Wraz z listem od Cher... Nie, wraz z zobaczeniem jej tutaj, dobre pięć minut temu, mur znikł i został tylko on. Nigdy nie przejmował się tym, że może zostać niezaakceptowany, ludzie w jego mniemaniu nie byli nikim ważnym, nie wnosili do jego życia nowości. Przecież ta dziewczyna nigdy nie rządziła się tymi prawami, ustalała własne, które mimo wszystko stały się kompatybilne z jego. Za to uwielbiał ich kontakt, za to myślał o niej każdego dnia od przeprowadzki. Za różnice, które zamiast ich dzielić, łączyły. Oczywiście, że ją obserwował, chciał zapamiętać każdy jej ruch, każdy gest, każdy wdech, który lekko unosił jej klatkę piersiową. Widział ją, a jednak coś wciąż przysłaniało mu widok. Nie chciał aby emocje wzięły górą, już zapomniał jakie to uczucie... Stać obok niej, oglądać z nią niebo, obok siebie, niemalże ramię w ramię. Jednak mimo, że byli tutaj razem... On ich odgradzał. Nie potrafił ponownie się do niej uśmiechnąć. Nie dlatego, że nie chciał ale dlatego, że bał się... Zawodu? A jeżeli okaże się inny niżeliby chciała? Niżeli pamiętała? Jego rozsądek mówi "minęły lata, człowiek się zmienia, czego się spodziewała"... Kierowanie się uczuciami to nie jego domena, nie jego rewir, czuł się tam jak ryba bez wody, bez drogi ucieczki, kręcił się bez sensu, nie wiedząc co dalej. Czy patrzył na nią inaczej? Tak. Oznaczało to coś dobrego, czy niekoniecznie. Między jego brwiami pojawiła się lekka bruzda. Rozum mówił "opanuj się", a pewna część jego chciała krzyczeć i po prostu ją przytulić... To ten chłopiec, który znikł wraz z wyjazdem do Anglii. Przyglądał się spokojnie jej poczynaniom, choć wewnątrz palił się aby nie skarcić jej za bezmyślność i nieuwagę. Mogła spaść, mogła się poślizgnąć, jedno przesunięcie, jedno pochylenie się w nieodpowiednim kierunku... Oh, R. Plotkom? Gdyby jeszcze o nich słyszał. Nic z rodzinnej okolicy do niego nie dochodziło gdyż matka odcięła ich od tego miejsca, a tutaj? Tutaj dopiero niedawno dowiedział się o jej istnieniu. O tym, że kroczyła tymi samymi korytarzami, jadła z tych samych talerzy. Bzdura. Jego brwi mocniej się zmarszczyły, jakby czymś go uraziła. Bo tak było. Jego spojrzenie było twarde, zimne i chowało urazę. Jakby swoim zachowaniem naprawdę go dotknęła, może to był błąd, może powinien być tym samym R., którego znali tutaj. Jednak był jej Remim, czy tego chciał czy nie. Jego dłonie wylądowały po obu jej stronach, trzymając się mocno barierki. Skłoniło go to do przysunięcia się, czego chyba nie zrobił umyślnie. Choć kto wie? Chciał aby poczuła bijącą od niego odrazę. Nie w stosunku do niej ale do całego świata, do ograniczenia jakim kierowała się ona. Bycie wilą to nie wszystko, czym była. -Tak bardzo upadłem w Twoich oczach?-Wyprostował się i spojrzał ponad jej głową, aby po sekundzie ponownie utkwić spojrzenie w jej oczach. Wiedział co robiła, wiedział do czego zmierzała. I nie był kolejną zabawką, nie był jej fanem, nie był kochankiem, który zaraz miał zostać zmieniony. Wiedział, że to spotkanie nie było dla niej łatwe, widział co wywołał. A to wszystko przez jej ruchy, przez jej zachowanie i słowa. Jeżeli myślała, że ma go w garści, to popełniła największy błąd swojego życia. Dlaczego, dlaczego, dlaczego. W jego głowie pojawił się obraz chłopca, który stał pod mosiężną bramą, wysoką na dwa metry.... W deszczu, w śniegu... Czekając na głupiego listonosza, na jakąkolwiek paczkę. Na chłopca, w którego oczach nadzieja nie chciała zniknąć. Jego uśmiech stał się dziwny, może dlatego, że dotychczas zaciśnięte w wąską linię wargi zmieniły swoją pozycję. -Chcesz odpowiedzi. Chcesz wiedzieć, kim naprawdę jesteś. Chcesz wiedzieć, kim wciąż jesteś dla mnie-Powiedział spokojnie. Czy trafił? Czy była to prawda? Za dużo znaków zapytania a za mało tych cholernych odpowiedzi. -Nie będą się z Tobą sprzeczał. Nie będę wciskał Ci kitów, uwierzysz w co będziesz chciała. Co będzie wygodniejsze dla Ciebie.-Powoli przesunął po niej wzrokiem. Uważnym, dokładnym.-Jednak nawet wtedy będziesz wiedziała, co jest prawdą.-Powiedział. Bleau nie miał powodu do kłamstw. Zawsze mówił prawdę, nawet tę najbardziej okrutną czy oczywistą. To się nie zmieniło i nie zmieni.
Jakież to było ironiczne. Była przecież wilą, a przy nim czuła się, jakby to on rzucił na nią jakiś czar. Czy było to w ogóle możliwe? Kiedyś, to właśni dziwne poczucie przypominało jej, że była zdolna do kochania. Nie tylko do ranienia. Podświadomego uwodzenia mężczyzn. Świadomie wykorzystywała ich znacznie później, a może po prostu szukała ukojenia po stracie najbliższego przyjaciela? Tylko żaden z tych mężczyzn nie równał się Remiemu. Chyba, że… próbowała się oszukiwać. Kiedyś i teraz, kiedy by tu obok niej, z powrotem tkała sobie te same naiwne kłamstewka, jakoby miała nie być taka jak matka. Coraz bardziej ją przypominała. Bezwzględną manipulantkę. Obecność jej Bleau, ściągała ją na ziemię, pozwalała myśleć, że istniała dla niej inna przyszłość od tej, do której zobowiązywała ją rodzina. Chociaż przecież nie wszyscy. Cinny była czysta… może ona też mogła być? Zamilkła, przypominając sobie o smutnym, melancholijnym liście od siostry. Wpatrywała się w tęczówki oczu chłopaka, myślami krążąc gdzieś daleko, analizując swoją naturę, rodowód, jego obecność, prawdę w świecie. Od dawna była nikim innym jak tylko pogubioną małą dziewczynką, taką, jaką zostawił ją we Francji, samemu wyjeżdżając na wyspę. Dlatego właśnie, przez chwilę miała ochotę z tym skończyć. Nie była pewna, kim teraz dla niej był Remy. Niespełnioną miłością, utraconym przyjacielem, wrogiem? Które z nich było aktualne, które prawdziwe, a co było wymówką, jaką znajdowała dla siebie i swojej natury? Może wmówiła sobie, ze go kocha? Nie była w stanie tego stwierdzić. Pamiętała go przez pryzmat obrazu, jaki wytworzyła sobie o nim jako młoda dziewczyna. Ale nie byli już dziećmi. Coś musiało się zmienić. Nie wiedziała jak odbudować relacje, które budowała z dziecięcych klocków. Burząc je? Układając od nowa? A może wyrosła już z tego zestawu do gier? Z Remy’ego? — To wrogie spojrzenie… — mruknęła poprawiając ręce na jego karku, powoli przyswajając sobie pewną myśl. Jego towarzystwo, w gruncie rzeczy rujnowało skrupulatnie tworzoną przez lata osobowość. Ranił ją tym. Zrywaniem ochronnej powłoczki, jaką na siebie narzuciła, nie chcąc pozwolić żadnemu innemu facetowi skrzywdzić ją w ten sam sposób w jaki on to zrobił. Jej Remy, po którym spodziewała się wielkich czynów, którego nie chciała posądzać o takie krzywdy. I teraz znów był tu przed nią i znów zachowywał się tak, jakby nie był zdolny do nieczystych zagrań. Łamania serc. Ale przecież już raz to zrobił. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? — Powinnam reagować inaczej na pełen odrazy wzrok, którym na mnie spoglądasz? Nie potrafię udawać, że go nie widzę. I nie potrafiła sprowokować go, żeby powiedział jej co naprawdę się tutaj między nimi działo. Te iskry, które gotowały im krew w żyłach, czym były? Bo łapała się na tym, że dalej szukała dla niego usprawiedliwień. Mimo tego, jak milczał. Dalej starała się podświadomie wyjaśnić sobie, ze jej Remy nie był zdolny do takiej beznamiętności. Bezpodstawnego skreślania ludzi i patrzenia na kogoś ze wstrętem. Musiała dla tego zachowania znaleźć wytłumaczenie. —Więc kim dla Ciebie jestem? — spytała w końcu szeptem. Musiała w końcu przełamać ten sposób rozmowy, w którym żadne z nich wygodnie pomijało pewne kwestie, którymi chcieli się podzielić, a przecież każde z nich miało do siebie pewnie dużo pytań. Ona miała. Byłe tyle rzeczy, których nie rozumiała. Ale nie chciała już pytać o przeszłość. Jej nie mogła cofnąć. Chciała pytać o dzisiaj. Jakie mieli szanse na naprawienie ich wspólnej rzeczywistości. Czy w ogóle jeszcze jakąś mieli? — Remy, widzisz we mnie co chcesz widzieć — mruknęła przeciągając dłonią po jego policzku, przytrzymując ją przy nim — a ja zadaję Ci proste pytania. Próbuję dowiedzieć się, co myślisz. Udowodniłeś mi, ze uważasz, ze Ci uwłaszczam. Dlaczego? Chcesz wiedzieć, co myślę naprawdę? — zsunęła się z barierki, teraz już niemalże opierając się o jego pierś, skoro zamykał ją po obu stronach między ramionami. Zadarła głowę, ściągając ręce z jego szyi i puściła je wolno wzdłuż swojego ciała.
Posiadał uczucia, potrafił docenić, potrafił żartować, potrafił tęsknić. Myślisz, że to było takie łatwe? Dla człowieka, który kieruje się rozumem i czystym rozsądkiem trudno pojąć coś, czego nawet nie potrafi wytłumaczyć. Teraz wie, że był cholernie naiwny. Przez to, że otworzył się na nią stał się podatny na zranienie. A może jako dziecko nie potrafił jeszcze tego oddzielić? Może to dlatego, że nie wpadł na pomysł, że to jego własna matka zatruje mu życie? Nie minie sporo czasu zanim zorientuje się jaka jest prawda. W końcu złoży części układanki a wszystko sprowadzi się do ojca, jego matki i jej matki. Do faktu iż Pani Bleau karząc męża, ukarała syna. Zabrała mu najlepszą część jego samego. Zadecydowała za niego. Miała prawo? Miała prawo zabierać wszystkie listy i chować je do szuflady, która według małego R. uznana była za nieistniejącą? Widziała się jako wilę, jako manipulantkę i robiła dokładnie to, co sama sobie wymyśliła. Prawda jest taka, że Cher kreuje się na osobę, którą starannie nie chce być. Czy jest w tym jakaś logika? Czy sens ma robienie czegoś, czego tak naprawdę nie chcemy? Czy to tylko nasza słabość i beznadziejność powoduje wybranie drogi, która jest najmniejszą siłą oporu. Ile razy ma sprowadzać ją na ziemię, ile razy ma być głosem jej rozsądku. On pozwalał twardo stąpać jej po ziemi a ona nauczyła go żyć. Nigdy jej za to nie podziękował, nigdy nie wyznał jej tego, co tak naprawdę czuje. Zawsze uważał, że nie potrzebowali słów. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej kierunku. A wiedział. Nawet po tylu latach, bo tylu dniach spędzonych osobno. Jej twarz była znajoma i obca. Uwielbiał ją za to kim była, pomimo, że musi poznać ją na nowo. I to była jego decyzja, którą podjął dawno temu, jednak dopiero teraz był w stanie do tego się przyznać. Chciał jej. I nie w tym prymitywnym tego słowa znaczeniu. Nie chciał jej jak każdy facet, który pożąda kobiety. Chciał jej głosu, chciał jej śmiechu. Czegoś prostego, niewyszukanego, naturalnego,prawdziwego. Poznał ją jako dziewczynkę i pokochał ją za jej niewinność. Czuwał nad nią tak, aby nie wiedziała iż robi to nawet kiedy nie ma go przy niej. Mógł udawać, że wymazał wspomnienia. Udawanie wychodziło mu doskonale. Gorzej było kiedy przyszedł czas na rozmowę z samym sobą. Może za szybko się poddał. Czemu nie potrafi spokojnie ustać w miejscu, czemu jego palce coraz bardziej zaciskają się na barierce. Czemu przez jego kręgosłup przechodzi dziwny prąd kiedy jej palce stykają się z jego skórą. Nie wiedział. Nie wiedział nawet czy chciał poznać odpowiedzi. Nienawidził uczucia, że posiadała nad nim władzę. A fakt, że była nieświadoma tego faktu jeszcze bardziej go irytowała.Jednak czy tak łatwo złamać chłopaka? Wystarczyła jedna osóbka aby choć na moment otworzył drzwi na świat? Jedna wielka niepewność. Jeden wielki znak zapytania, który wisi nad nim i czeka. Niespodzianki, niewiadome. To wszystko idealnie do niej pasowało. Zawsze obtaczała się tą lekką aurą tajemnicy. Tylko on widział, że pod nią kryje się coś jeszcze. Był samolubny, egoistyczny, arogancki. Zdawał sobie sprawę, że ją zranił a jednak wciąż... Czy nie było to łatwiejsze? Ranienie zamiast odbudowy, zamiast tych wszystkich przeszkód. Ponownego narażenia się. Jednak nie pozwoli aby to strach kierował nim i jego czynami. Zawsze stał z boku, gotowy aby jej pomóc. Aby być opoką dla złamanego serca, aby sprawić aby ujrzała prawdę, która kryje się gdzieś między wierszami. Ilekroć widział ją bawiącą się z innymi, czuł ukłucie zazdrości. Kiedy widział roześmiane miny chłopców wiedział, jak bardzo będzie oblegana przez nich w przyszłości. A on po prostu był obok niej. Czujny i gotowy. Nigdy nie przekładający uczucia nad rozsądek. Uznał, że swoją miłość pokaże jej w inny sposób. Bo ten, który z czasem się w nim zrodził, na ten, nigdy nie był wystarczająco godzien. -Nie odczuwam odrazy wobec Ciebie. -Powiedział spokojnie, powoli, uważnie dobierając słowa. Choć jego powaga, zdystansowanie i całe opanowanie chyba szlag dawno trafił.-Raczej wobec tego, że mogłabyś pomyśleć, że tak właśnie... Czuję.-Mruknął.-Fakt iż uważasz mnie za jednego z mężczyzn, którzy dają omamić się ułudzie... Porównanie mnie do nich i próba użycia swojego czaru ubliża mi. Kim dla Ciebie jestem Cher?-Uniósł lekko jedną brew a za tym pytaniem kryło się znacznie więcej. Trudno było mu spokojnie na nią patrzeć. Nie dlatego, że napawała go negatywnymi emocjami ale dlatego, że nie chciał przestać... Bo. Bo czy ona zaraz nie zniknie? Spojrzał na nią. I przez chwilę można by pomyśleć, że jej nie odpowie. Iż odejdzie odwrócony na pięcie a pytania będą tak wisieć w powietrzu. Jego klatka piersiowa pierwszy raz uniosła się wyżej niżeli dotychczas. Jakby potrzebował więcej powietrza. Nie potrzebował za to otuchy. Mógł w tej chwili powiedzieć jej wszystko. Powiedzieć o odrętwieniu, o godzinach spędzonych na marzeniach i koszmarach z jej udziałem. O bezsensownym staniu przed domem szarej posiadłości. Ucisk na barierce zelżał a jego dłonie przesunęły się w górę, ku jej policzkom, ku wystającym kościom. Kciukiem przejechał powoli po jej skórze, jakby sprawdzając jej prawdziwość. Każdy jego gest był uważny, delikatny a może nawet troszkę wycofany. Jakby w każdej chwili był gotów się cofnąć. Wystarczyło coś powiedzieć, drgnąć... -Byłaś mi marzeniem i koszmarem. Myślałem, że sobie Ciebie uroiłem. Zwykła wyobraźnia chłopca, który pragnął kogoś mieć. Kogoś, przy kim będzie sobą, do kogo zawsze będzie mógł wrócić.-Wreszcie na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Było to miłe czy raczej zabawne wspomnienie? -Widzę w Tobie to kim jesteś. Dostrzegam to, czego Ty nie widzisz. Widzę w Twoich wrak człowieka. I nie wiem tylko, czy jest to moje odbicie czy to Ty. Straciłem część siebie, może to właśnie to teraz oglądam. Zabrałaś mi coś. I chce abyś wiedziała, że zawsze z Tobą byłem...-Zmarszczył brwi, lekko oblizując dolną wargę, jakby tym nadmiernym mówieniem się wysuszyła. Cholera. Zrobił coś, czego nie powinien robić... Cholera, cholera, cholera. Ponownie się przed nią otworzył... Wystawił wszystko co miał i jej ofiarował. Jak kilka lat temu. Chwytając go za rękę, zabrała go ze sobą. Nie tylko w dosłownym znaczeniu. -Chce.-Powiedział cicho. I brzmiało to jak wyznanie lub obietnica.
Odetchnęła. Sprawiał, że nie była pewna jak powinna się przy nim zachować. Nigdy się and tym nie zastanawiała. Nie czuła potrzeby kontrolowania swoich zachowań. Czy były one bardziej czy mniej egoistyczne, nie rozckliwiała się nad swoimi działaniami, tylko dlatego, ze pod koniec dnia zawsze miała czyste sumienie. Wiedziała, że nigdy nikogo nie oszukiwała. Nie dawała ludziom złudnej nadziei na coś, czego nie mogła dać. Tylko od nich zależało, w jakim stopniu próbowała się przed nimi wykazać i jaką cząstką siebie potrafiła się podzielić. Z Remym nie chciała podejmować pół-środków. Mogła go albo uwielbiać i ufać mu, jak kiedyś i być przy nim kimkolwiek chciała być – sobą, albo nie mogła mu dać niczego innego. Nie chciała przed nim grać, udostępniać małych cząsteczek swojego jestestwa, tak, jak robiła to z innymi. On znał ją kiedyś za dobrze, żeby teraz mogła mu pozwalać stopniowo poznawać się na nowo, tylko po to, żeby w pewnym momencie skończyć znajomość. Tego by dla nich nie chciała. Mogli trwać w tym zastałym stanie urwanego kontaktu, bądź odbudować to, co mieli. Nie sądziła by istniały dla nich inne drogi, którymi byliby się w stanie zadowolić. — Nigdy Cię nie oszukiwałam, Remy. Nie stosuję na Tobie żadnej magii. Jeśli nie lubisz osoby, która teraz przed Tobą stoi, to tak naprawdę nie lubisz mnie. Nie mogę Ci zaoferować niczego więcej, bo niczego więcej nie ma. To, co widzisz, to naprawdę ja. To co robię to nie żadne magiczne zagrywki. To moja osobowość. Taka teraz jestem. Odruchem zaczesała pasma włosów za ucho, Jej tęczówki oczu delikatnie drżały, kiedy badała spojrzeniem każdy szczegół jego twarzy, przeciągając wzrokiem po szczegółach na jego facjacie. Nie potrafiła mu odpowiedzieć na pytanie, kim dla niej był. Musiał prosić o tak wiele? Nie było jednej odpowiedzi. Był dla niej obcym człowiekiem i jednocześnie kimś, kto ukształtował jej życie. Był jej ratunkiem i przekleństwem. Jej miłością i zawodem. Przyjacielem, atrakcyjnym mężczyzną, dręczycielem, jej prośbą, zniewoleniem. Mogła wymieniać w nieskończoność, a i tak nie potrafiłaby powiedzieć, kim koniec końców go to czyniło. — Jeszcze tego nie wiem… Próbuję to określić. Jesteś kimś od kogo zależy, kim będziesz. Jego słowa były tak szczere, przepełnione delikatnością i bezpośredniością, bolesne i kojące jednocześnie. A jego gest był tak samo prawidłowy, jak niepoprawny. Przymknęła na chwilę powieki, czując jak jego opuszki przesuwają się subtelnie po jej skórze. — Chciałabym Ci wierzyć. Bardzo chcę Ci wierzyć, ale oszukałeś mnie i okłamujesz mnie. Nie byłeś przy mnie. Zabrakło Ciebie. Wyjechałeś. Zapomniałeś o mnie. Ja o Tobie nigdy nie zapomniałam. Próbowałam, ale to nie mogło się udać. Dlatego tu jestem. Bo nie zapomniałam. Ale gdybyś mi pomógł… pozwolił zapomnieć. Wtedy przestałabym się łudzić, że wszystko to, co między nami się wydarzyło było tak prawdziwe, że żadne z nas nie chciałoby z tego rezygnować. Zrezygnowaliśmy oboje. Nie wiem, w którym momencie i jaki był powód, ale daliśmy sobie spokój. Przestałam Cię szukać, Remy. Wiesz dlaczego? Bo w każdym człowieku we Francji widziałam Ciebie, nawet kiedy dowiedziałam się, że już tam nie mieszkasz, za każdym razem łudziłam się, że to ty, przyjechałeś, żeby mi powiedzieć, że to tylko zły sen. Ale to była prawda. Nie mogłam spać, bo czekałam aż zapukasz, do drzwi, albo do okna. Przeprowadziłam się do pokoju na parterze, żeby było prościej. Ale nie przychodziłeś. Nie mogłam się skupić w ciągu dnia, bo koncentrowałam się na poczcie, cały czas czekając na list od Ciebie. To musiało się skończyć. Musiałam ruszyć do przodu. Chociaż nieważne, jak bardzo się starałam, nie potrafiłam zapomnieć, o… Urwała. Spojrzała na jego dłoń, łapiąc się na tym, że to było niemożliwe, żeby nie pamiętać o miłości do niego. Nawet teraz, kiedy nie była jej pewna, co teraz czuje, wiedziała, że pamiętając o tym co, wydawało jej się, że czuła, nigdy nie pozwoliła żadnemu mężczyźnie rozpalić w niej tych samych uczuć. — Ale byłam tylko dzieckiem. Mogłam się mylić — zakończyła bardziej dla siebie, niż dla niego. — Nie wiedziałam, że życie bez Ciebie jest tylko wegetacją, dopóki nie dowiedziałam się, że jesteś tu, w Hogwarcie. Ale bycie tu teraz razem z Tobą jest jeszcze trudniejsze i bardziej przykre.
On czuł tę potrzebę. Nigdy nie robił czegoś, bez wcześniejszego zastanowienia się nad tym. Kontrolowanie swojego zachowania, swoich słów i działań była zapisana w jego genach. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby oddać się pełnej swobodzie. Nie był człowiekiem wolnym, choć żaden bodziec zewnętrzny nie stanowił dla niego ograniczenia. On sam był swoim ograniczeniem, barierą, więc jedyne co go powstrzymuje to on sam. Umysł, który wytworzył sobie pewne wzory i ściśle się nimi kierował. Nigdy mu to nie przeszkadzało, nigdy nie czuł iż jest to za mało. Teraz... Teraz nie był pewien niczego. Tego, co stanie się za pięć minut, tego co stanie się z nimi później, jaki będzie koniec tej rozmowy. Cherisee pojawiła się w jego życiu ponownie i tak jak wtedy, wywróciła je do góry nogami. Poukładany świat, gdzie każda rzecz ma swoje miejsce nagle legł. A najgorsze było to, że nie odczuwał wielkiej potrzeby uporządkowania tego syfu. Skoro nie chciała przed nim grać, to czego próbowała tego dosłownie chwilę temu? W jakim celu to zrobiła, do czego było jej to potrzebne. Kiedyś z rozbawieniem przyglądał się jak robiła to z innymi. Choć dobrze to ukrywał, a jej ukazywał jedynie dezaprobatę do złego wykorzystywania daru. Wtedy znał każdy jej ruch i wiedział co oznacza, jeszcze przed tym, nim delikwent zdał sobie sprawę, że wpadł jak śliwka w kompot. Powiedz mi, dlaczego zrobiłaś to przed chwilą? Przecież wiesz, że manipulacja nim z góry skazana jest na porażkę. -Wiesz co miałem na myśli.-Powiedział i spojrzał w punkt nad jej głową. Zapewne gdzieś na odległe tereny Hogwartu. Miejsca, które nigdy nie stało mu się bliskie. Nigdy nie czuł się do niego przywiązany, siedział tu bo musiał. Inaczej nie zdobyłby wykształcenia, które jest mu potrzebne aby dalej ruszyć z jego wielkim planem na przyszłość. Tak, kontrola i planowanie. On już wiedział co będzie robił... A teraz w jego umyśle pojawiła się dziura, która stała między teraźniejszością a przyszłością. Bo Cher była jedną wielką niewiadomą. -Przez te wszystkie lata nie zmieniłaś się bardzo, wiesz?-Jego usta na moment się rozchyliły, jakby chciał coś dodać a po chwili jednak się rozmyślił.-Zapomniałaś chyba jak szybko potrafię dojrzeć prawdę.-Jego spojrzenie przesunęło się po jej twarzy. Dlatego tutaj jeszcze stał. Chciał ją jeszcze raz poznać, jeszcze raz przekonać się jak bardzo bliscy potrafią sobie być. Bo nikt inny nie doszedł tak daleko jak ona. Nikt nie odznaczył się w jego życiu w ten sposób, iż przynajmniej jedna myśl dziennie dotyczy właśnie tej osoby. Od zawsze był typem samotnika, dopiero ona pozwoliła mu zobaczyć, że nie na tym polega życie. Choć sprawiła, że nie widział sensu dalszego życia bez niej u swojego boku. Nie był typowym dzieckiem, jego rodzice myśleli, że jest z nim coś grubo nie halo. Oczywiście, że było. Jak na dzieciaka, zbyt dużo wiedział, zachowywał się jak o wiele starsza osoba. Taki po prostu był, co niezmiernie przeszkadzało jego matce i rówieśnikom... Oprócz niej. Wystarczyłaby mu taka odpowiedz. Przynajmniej by coś miał, jakiś punkt zaczepienia, a tak? Dała mu jednak pełne pole do kontroli, w końcu jak sama powiedziała, od niego zależało, kim się stanie. Jej słowa w jego uszach brzmiały ostro i wrogo. Niemiłosiernie go kuły a na jego twarzy pojawił się grymas, niezadowolenia? Zawodu? Bólu? Tylko jej pozwalał czytać z swojej twarzy, tylko ona posiadała dostęp do jego uczuć. Jak powinien się zachowywać, co zrobić aby nie odczytała jego sygnałów sprzecznie. Aby nie wzięła go za popaprańca. Jego dotyk zelżał, aż ostatecznie jego dłonie całkowicie zsunęły się z jej policzków. Za to zawisły po obu stronach jego ciała i lekko zacisnęły się. Odetchnął lekko, tak aby zrównać oddech. Ponownie stać się tarczą. Musiał się przygotować na to, co za chwilę mogłoby nastąpić. Jeżeli zinterpretowałaby jego słowa źle... -Czy to ja muszę Ci tłumaczyć, że istnieje coś więcej poza cielesnością?-Mruknął. Pytanie retoryczne, wypowiedziane w powietrze. Zmarszczył lekko brwi.-Nie próbuj mi wmówić, że gówno mnie obchodzisz!-Ton jego głosu się lekko podwyższył, co NIGDY mu się nie zdarza. Czyżby aż tak władały nim emocje? Tyle lat je ukrywał, powstrzymywał... To chyba nie był dobry moment na wydostanie się ich.- Bo wiesz lepiej co czułem i o czym myślałem, będąc daleko, prawda? Bo widziałaś mnie, sterczącego jak idiota pod oknem, wyczekując niemożliwego. Czekając pod bramą na cholernego listonosza, który nigdy nie przyniósł listu. Bo widziałaś jak leżałem tysiąc razy w łóżku z powodu stania w deszczu czy śniegu.-Patrzył na jej drobną twarz, na jej niezliczoną ilość piegów, które kiedyś chciał zliczyć ale stracił poczucie czasu po godzinie liczenia. -Wiesz dlaczego wyjechałem?-Uniósł lekko brwi.-Moja matka dowiedziała się o romansie ojca... Z Twoją matką.-Powiedział spokojnie, ten fakt był dla niego tak normalny, że stał się aż obojętny. Nigdy nie miał pretensji wobec ojca, raczej wobec tego iż do tej pory nie daje znaku życia. Był jego synem... -I nie myśl, że pozwolę Ci zapomnieć... Nie kiedy mam okazję znowu z Tobą być. Nawet jeżeli oznaczałoby to wojnę, koniec, lepsze to niż niewiedza o Twoim istnieniu.-Mruknął i nieznacznie się do niej przysunął. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił, chyba nawet nie zdawał sobie sprawy iż to zrobił.-Pisałem do Ciebie codziennie... Bez końca, bez tchu... Nigdy nie dostawałem ich z powrotem więc uznałem, że jednak do Ciebie dotarły, że przeczytałaś je... I raz pojawiła się myśl, że czasem je czytasz... Kiedy chcesz się pośmiać z naiwnego chłopca, którego życiem stała się pewna dziewczynka.-Był wzburzony i chyba pierwszy raz w życiu w jego oczach było tyle emocji. Namiętność, złość, żal, smutek, radość, tęsknota... Jak miał sobie z tym poradzić? Czemu nie chciała od niego tego zabrać, proszę. Niech mu pomoże. -Jednak nie mogłem Cię oczernić, bo zawsze znałem prawdę. Nigdy byś mi tego nie zrobiła. Dlatego łatwiej było udawać, że jesteś moim wyobrażeniem. Moim cichym pragnieniem posiadania Cię.-Powiedział cicho i ponownie objął jej twarz, tym razem pewniej. Jakby był pewien, że tam jest miejsce jego dłoni. Tak, jakby doskonale wiedział czego chce. Ona była dzisiaj jedyną pewną rzeczą. Była prawdziwa i stała przed nim. A w jej słowach kryła się mała, skrzywdzona dziewczynka, którą znał. -Skoro wiedziałaś gdzie wyjechałem, czemu nie spróbowałaś mnie odwiedzić? Myślisz, że tylko Ty cierpiałaś? -Oparł swoje czoło o jej, lekko przymykając powieki. Jakby był zmęczony. Czym,?-Zajmujesz każdą moją myśl, nawet jeżeli tego nie chce, rozumiesz? Nie potrafiłbym żyć dalej tak jak wcześniej, wiedząc, że jesteś tutaj.-Powiedział cicho. Nie wiedział, że była w tej szkole razem z nim. Nie zdawał sobie sprawy, że został oszukany. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo za nią tęsknił, dopóki strach nie zawładnął całym jego ciałem. Nie mogła ponownie zniknąć. Nie pozwoli jej na to... Bo jeżeli to się stanie, co z niego zostanie? Chłopiec, który w nim żył zniknie na zawsze. I nie będzie już powrotu, nie będzie ratunku. Dla niego czy dla innych.
Nie rozumiał, tak bardzo nie rozumiał, co się z nią działo. Nie grała przed nim. Grała przed sobą, bo gdyby przestała, zbyt wiele rzeczy dotarłoby wprost do jej umysłu. Tyle informacji, tyle niewiadomych, tyle niezrozumienia, niepewności, żalu, tęsknoty, bólu, uzależnienia, więzi. Wszystkie emocje, których niegdyś przy nim doświadczała i uczucia, które dotykały ją każdego dnia z daleka od niego. Wszystko to naraz, skumulowane, uwięzione w jej wątłej sylwetce. I wszystko to nie potrafiłoby znaleźć ujścia. Odpowiedzi. Ba, pytań. Jakie mogła mieć do niego pytania? Skoro nie rozumiała słów, jakie do niej kierował. Nienawidziła go, potrzebowała go i kochała na setki różnych sposobów, tak samo jak kiedyś, jednocześnie. Nie wiedziała którym uczuciom ma ulegać. Nie była tego pewna. Ale wszystkie te uczucia, które jemu wydawały się trudne, w niej eksplodowały. Stawały się wyraziste, zintensyfikowane i godziły mocniej, bo odczuwała je silniej niż niegdyś. Teraz, kiedy coraz częściej ulegała swojemu pochodzeniu, swojej naturze i tej cząstce siebie, przez którą mogła nazywać się podstępną kreaturą, wszystko doświadczała wzmocnione. Radość, smutek, zdezorientowanie, złość, bezsilność, potrzeby, pragnienia. Wydawały się tak bardzo gęste, kiedy się im nie opierała. Obciążały ją. Natura wili wszystko wyostrzała. Dojrzewanie sprawiało, że wszystko stawało się bardziej skomplikowane. A chociaż wszystko się w niej zmieniło wizualnie. Nabrała pełnych kształtów, idealnego wcięcia w talii, Jej smukła twarz straciła swoją krągłość, wyostrzyła się i wyszczupliła. Skromne, nie za duże, ale miękkie, perfekcyjnie wykształcone piersi zastąpiły prostą płaszczyznę nad żebrami, plecy układały się w nienaganny łuk, pośladki doskonale przyciągały wzrok na siebie i pełniejsze, kobiece już biodra, gładkie uda, o delikatnej mlecznej skórze. Wszystko w niej wydoroślało. Dojrzało. Tylko nie ona. Nie mogła, bez niego. W głębi duszy, duchem, pozostawała dalej zagubioną istotką, jaką była kiedyś. Mogła udawać pewną siebie, niewinną, czy zmysłową Francuzkę, w zależności od nastrojów, kaprysu i człowieka, ale przy nim… Przy nim pozostawała tylko sobą. Tylko ona… była inna. Była mocno zniszczona. Niepewna. Nie wiedziała już, kim naprawdę była. To on ją kształcił, edukował, przygotowywał do życia. To jego zabrakło w jej życiu, żeby wypuścić ją w świat – swoją, taką jaką ją znał, gotową do życia w grupie. Teraz, otaczało ją wiele ludzi. Całe grona, tabuny mężczyzn, ale w gruncie rzeczy, była sama. Od długiego już czasu. Samemu nikt nie jest w stanie się uczłowieczyć, ucywilizować, wypracować charakteru. Dlatego właśnie przeskakiwała z emocji na emocję, z zachowania na zachowanie, z opinii na opinię, z decyzji, na decyzję, z zarzutu w nadzieję. I tak we wszystkim, zupełnie niezdecydowana. Słuchała go, słuchała go bardzo uważnie, pozwalając mu obejmować swoją twarz, denerwować się i mówić do niej tak, jakby była dziewczynką, jaką znał. Patrzyła w jego tęczówki oczu, nie wyrażając własnych emocji. Była Cheri. Cheri, która przybierała wiele masek, w zależności przy kim stała i co chciała osiągnąć. Nie próbowała go okłamywać. Jego nie dało się oszukać. Ona okłamywała sama siebie, udając, że wiedziała kim była prawdziwa Cherisee Lepeltier. Kiedy skończył, nie była tego pewna. Nie była nawet zdecydowana co do tego czy mówił o niej. Nie zasłużyła na te słowa. Prawie żadne z nich, pomijając momenty, w których krytykował ją, i miał za co. Spuściła spojrzenie, ściągając jego dłonie ze swojej twarzy. Cały czas milczała, cofnęła się, unosząc wzrok. Była tak bardzo mu odległa… tak bardzo ją wyprzedził. We wszystkim. Był taki roztropny, jak go zapamiętała. Poważny i dokładnie wiedział co powiedzieć. Nigdy się nie pogubił. Wiedział tak wiele rzeczy, których nie powinien wiedzieć. Powinien popełniać błędy. On nie czynił żadnych. Był idealny. Bezbłędny. W swoich analizach, w swoich poczynaniach, w myśleniu. Był jej Remym. Przypomniała sobie dokładnie wszystko, co o nim pamiętała. Nie wiedziała jak pachnie jego skóra, była za młoda, żeby sięgać po takie potrzeby jak zapamiętywanie jego zapachu, jego spojrzenia, kształtu jego ust. Kiedyś pragnęła go, ale pragnęła jego umysłu, jego obecności, jego przyjaźni i otaczających ją skrzydeł dających jej bezpieczeństwo. Teraz pragnęła go na większej ilości płaszczyzn. Pragnęła zasmakować jego ust, miękkich, ciepłych warg – była pewna, że takie są. Pragnęła rozkoszować się gorącem jego skóry, oddechu, męskich dłoni. Chciała poczuć oplatające ją ramiona, będąc pewna, że chociaż trzymał ją w nich setki razy, kolejny raz byłby zupełnie inny od poprzednich. Zaprawiony innymi wrażeniami. Pożądała więcej niż mogła prosić. I bała się swoich żądz. Wyminęła go, oglądając się ukradkiem na schody, kilka kroków od niej. Trzymała jego palce lekko między swoimi, bardzo ulotnie, jakby w każdym momencie ten uścisk mógł się łatwo przerwać. Kilka kolejnych kroków i stała już przy schodach. Wbrew temu, że jej palce się rozluźniły, a jego dłoń wysnuła się spomiędzy nich, chwilę potem, chwyciła go pewniej i przyciągnęła do siebie. Nie chciała uciekać. Uciekała za dużo lat, chciała wspiąć się jedną stopą na niski narożnik przy ścianie, nie chcąc go zmuszać do mocniejszego pochylania się do niej, kiedy objęła go za kark. Nie pamiętała żeby różnica wzrostu między nimi kiedyś sięgała 25 centymetrów. Jeśli już, skłonna by była nawet uwierzyć, że może raczej w drugą stronę; ona była wyższa od niego. Teraz, nawet wchodząc na kilkucentymetrowy narożnik, musiała wspiąć się na palce, żeby schować twarz w zagłębieniu jego szyi, ciasno oplatając rękoma jego szyję. — Przepraszam — szepnęła przy jego uchu — Przepraszam za moją mamę. Nie wiedziałam. Przepraszam za siebie, za wszystko. Za to, że nie postawiłam wszystkiego do góry nogami, żeby do Ciebie dotrzeć, ale nie dostałam żadnych listów. Sama wysyłałam Ci je miesiącami, ale nie otrzymywałam żadnej odpowiedzi. Drżała z emocji. Niektórzy myśleli, że bycie wilą zwalnia z obowiązku czucia. Nieprawda. Gdyby wiedzieli… gdyby wiedzieli, że nawet najmniejsza domieszka wilowatej krwi, zwiększa wszelkie doznania, wszelkie uczucia, a w szczególności wszystkie negatywne, które szargają człowiekiem, może przestaliby rzucać plotki, że wile nie miały serca. Nie były nikim więcej prócz manipulantek. Czuły więcej, dosadniej, agresywniej i gwałtowniej, jak cała ich natura. Dlatego mogła przeskakiwać z niepewności w bezgraniczne przywiązanie i potrzebę, silne pragnienie. Takich emocji nie jest w stanie się zapomnieć. — Wstydziłam się. Wstydziłam się tego, co napisałam, w którymś z listów. Ale musisz zrozumieć… musisz zrozumieć, Remy, że nie miałam tego na myśli. — chociaż teraz już wiedziała, że żaden z jej listów nie doszedł, nie zmniejszyło to jej poczucia wstydu. Cofnęła ręce, spuszczając głowę w dół, a potem w bok, nie patrząc nawet na przestrzeń poza wieżą. Samowolnie narzucając sobie karę. Zakaz spoglądania na wszystko, do czego ciągnęło jej wzrok. Do niego, do smolistego nieba, do gwiazd — gdybyś widział… wiedziałbyś dlaczego… po tym, byłam pewna, że masz prawo być zły. Milczeć. Nawet kiedy dowiedziałam się, już w Hogwarcie, że tu jesteś, nie chciałam Ci tego prawa zabierać. Ale zobaczenie Ciebie znów było zbyt wielką pokusą. Jak dobrze, że nie widziałeś tych listów… Remy, przepraszam Cię za nie. Zamilkła, cofając ręce z jego barków i przyłożyła je do swojej szyi łącząc razem łokcie przed sobą, pochylając się do przodu. Automatycznie czoło oparła o jego pierś, mówiąc do ziemi: — Niedługo kończy się rok szkolny. Czy jest jakiś powód… nie, czy jest szansa… w porządku, namiastka szansy. Czy jest jakiś ułamek prawdopodobieństwa, że znajdzie się dla mnie powód, żeby nie wyjeżdżać? — uniosła wzrok do jego oczu, patrząc w nie swoimi trochę pustymi już, kiedy wyzbyła się swojej aktorskiej pozy — Czy mógłbyś sobie wyobrazić, żebym została, chodziła znów po tych samych korytarzach szkoły co ty? — spytała wprost.