Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Autor
Wiadomość
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Podniosłam wzrok i patrzyłam mu w oczy biorąc każde jego okropne, bolesne słowo na klatę. Każdą bolesną łzę natychmiast ocierałam nie spuszczając wzroku. Zasłużyłam na każde słowo, które rzucał w moją stronę - byłam okropna. Wyciągnęłam z torby dwie identyczne fiolki - jedna była pusta, druga po brzegi wypełniona płynem. Podeszłam do niego i położyłam je koło niego. - Było ciemno, pomyliłam je. - powiedziałam opuszczając oczy, by po chwili znów na niego spojrzeć i krzyknąć ze złością - Wiem, że mi nie wierzysz, ale kurwa mać, pomyliłam je. Wzięłam głęboki wdech. - Mam to wypić? - wskazałam na buteleczkę z Veritaserum - Czy może wolisz rzucić na mnie zaklęcie? Nie ma sprawy, ja nie mam nic do ukrycia Kłamałam, tak okropnie kłamałam. Oczywiście, że chciałam przed nim ukryć, że zależy mi na nim aż tak bardzo, z drugiej jednak strony byłam gotowa zdradzić mu nawet to - tylko po to, żeby w końcu mi uwierzył. Mógł mnie znienawidzić, mógł dopilnować, żeby wydalono mnie ze szkoły albo żeby wszyscy o mnie plotkowali - nie ma sprawy. Chciałam tylko, żeby mi uwierzył. Usiadłam z powrotem na brzegu odwracając wzrok. - Powinnam stamtąd spieprzyć, gdy tylko zorientowałam się, że się pomyliłam. Byłam głupia, nie umiałam Ci odmówić. Masz sto procent racji. - wydukałam krztusząc się swoimi łzami. Otarłam twarz i zwróciłam głowę w jego stronę. - Gdybym mogła cofnąć czas to zrobiłabym to. - powiedziałam niemal spokojnie, nieustępliwie spoglądając mu w oczy. Było za późno na robienie z siebie ofiary, więc postanowiłam wszystko wziąć na klatę - I gdybym mogła Ci to wynagrodzić też bym to zrobiła. Ale nie mogę, więc jeśli chcesz się odegrać - proszę bardzo, zasłużyłam. Westchnęłam i sięgnęłam do torby po papierosa ponownie patrząc w dal.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
To były jakieś żarty. Nie miałem ochoty na te gierki, nie obchodziło mnie to, jak chce mi to udowodnić. Myślała, że jestem debilem? Przecież wiedziałem, że je pomyliła skoro ją przeleciałem pod wpływem amortencji... Musiałem głęboko oddychać, żeby nie wybuchnąć, ale moje emocje powoli przejmowały nade mną kontrolę. – Jesteś pewna, że wszystkie trybiki w głowie dobrze chodzą? Wiem Lotta, kurwa, że pomyliłaś fiolki, nie jestem kretynem. – odparłem. Kiedy patrzyła mi w oczy, wiedziałem, że moje spojrzenie jest intensywne. Nie spuszczałem z niej wzroku badając każdy, nawet najmniejszy ruch. Nie interesowało mnie to, że mogłem ją przytłaczać. Dajmy spokój, otruła mnie i się ze mną pieprzyła, to nie czas na kulenie się w kącie. Przestałem nad sobą panować, kontrolę zastąpił gniew. W głębi serca miałem nadzieję, że Lotcie uda się mnie chociaż trochę opanować. – Cholera jasna! Nie masz nic pić i nic mi udowadniać! Już pokazałaś na co cię stać! – wykrzyczałem jej prosto w twarz. Właśnie tego się obawiałem, że zostanę wyprowadzony z równowagi. Zrzuciłem obie fiolki z wieży. Nie patrzyłem jak spadają tylko w jej oczy. Jej łzy działały na mnie jak płachta na byka. Przecież sama sobie taki los zgotowała. Co miałem niby teraz zrobić? Zacząć jej dziękować, kupić kwiatki i zacząć prawić same komplementy? Nie, koniec kropka. Mógłbym ją teraz zmieszać z błotem, sprawić że będzie ryczała przez kolejne tygodnie, ale niech by to szlag, mimo oślepiającej złości, gdzieś w głębi coś mnie powstrzymało. Ta dziewczyna doprowadzała mnie do szału. – Nie Lotta, nie musisz mi niczego udowadniać, niczego wynagradzać, a ja nie mam zamiaru się na tobie odgrywać... Chcę wiedzieć tylko jedno, dlaczego!? Co cię podkusiło dziewczyno żeby podawać mi jakikolwiek eliksir! Nawet jeśli to miało być pierdolone Veritaserum! Znasz takie słowo jak „prywatność”?! – zapytałem kompletnie tracąc panowanie. To było tak bardzo pojebane, że sam się gubiłem. Spojrzałem na papierosa w jej dłoni i bezczelnie jej go odebrałem i sam zacząłem palić. Gdybym tego nie zrobił rozniosłoby mnie.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wciąż zachowywał się jakbym zrobiła to specjalnie - pomylenie fiolek nie było wynikiem mojej premedycji, a on chyba tak to odbierał. Znowu mnie zjechał, a ja po raz kolejny mu nie odpyskowałam - nie miałam zamiaru go wyprowadzać z równowagi jeszcze bardziej, bo miałam świadomość, że zasłużyłam na każde wypowiedziane przez niego słowo. Zdążyłam zauważyć, że moje łzy jeszcze bardziej go wkurwiają, więc po raz kolejny otarłam oczy tym razem całą siłą woli powstrzmując się od płaczu. Nie spojrzałam za lecącymi fiolkami - nie zależało mi na nich, a to veritaserum jedynie przypominało mi o tym jak bardzo skończoną idiotką byłam. Zignorowałam fakt, że zabrał mi papierosa - zirytowało mnie to, ale nie zamierzałam okazywać już więcej słabości. Musiałam chociaż udawać, że jestem silna, nie chciałam by znał moje słabości - chociaż i tak czułam, że zbyt dobrze wie co siedzi w mojej głowie. Wyciągnęłam kolejnego papierosa z paczki, odpaliłam go i zaciągnęłam się dymem. Byłam na skraju wytrzymałości, miałam ochotę jebnąć to wszystko i nigdy nie wracać. - Ty próbujesz mi mówić o poszanowaniu prywatności? Wolne żarty - rzuciłam sarkastycznie. Chłopak grzebał mi w głowie i podjrzewałam, że robił to już wcześniej aczkolwiek w nieco subtelniejszy sposób. Czułam się z tym piekielnie źle - oszukałam go i zachowałam się okropnie, ale czy on był wobec mnie fair? Wzięłam głeboki oddech i tym razem spokojnie i cicho powiedziałam: - Po sytuacji w łazience unikałam Cię. Użyłam eliksiri bo chciałam wiedzieć dlaczego pojawiasz się tam gdzie ja i po co w ogóle ze mną gadasz, zamiast po ludzku dać mi spokój Zaciągnęłam się papierosem. - Przyciągałeś mnie i odpychałeś równocześnie. Nie rozumiałam tego, chciałam - westchnęłam - Zrozumieć dlaczego.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
To wszystko było tak intensywne, że praktycznie zapierało dech w piersi. Każde nasze słowo raniło drugą osobę, a i tak żadne z nas nie przestanie. Ja byłem zaślepiony gniewem, co kierowało Lottą? Nie miałem pojęcia. Przy mnie była oazą spokoju. Ze wszystkich sił starałem się opanować, ale nawet papieros nie pomagał, może był po prostu zbyt słaby. Owszem, mogłem mówić o poszanowaniu prywatności. Parę razy zdarzyło mi się użyć zaklęcia i naprawdę poszwendać się w głowie innej osoby, ale głównie opierałem się na powierzchownych uczuciach i oklumencji. Miałem wielu wrogów, niekoniecznie nieszkodliwych. Zdjąłem pierścień z palca i zacząłem go obracać w dłoni jak to miałem w zwyczaju gdy się denerwowałem. - Nie Hudson, nie grzebię ci w głowie w wolnych chwilach, nie bądź aż taka głupia, potrzebowałbym zaklęcia. Nie mogłem wyjawić jej prawdy. Nikt o tym nie wiedział, wyjątkiem był Theo. Jednak mówi się, że wyjątek potwierdza regułę. Nagle doszedłem do wniosku,że lepiej się stało, że dziewczyna pomyliła te nieszczęsne eliksiry. Byłem pewien, że zdenerwowanie głównie brało się ze świadomości, że mogła się wszystkiego dowiedzieć. Czasem miałem ochotę pieprznąć wszystko i jej powiedzieć każdy szczegół, ale to nie było możliwe. - Nie płacz, jak sobie pościeliłaś, tak się wyśpisz. Czułem się jakbym był najgorszym człowiekiem na świecie. Sam miałem ochotę zrzucić się z tej cholernej wieży. Przejechałem dłonią po twarzy jakby to miało mi coś dać. - Cóż, chyba nigdy się nie dowiesz, skoro tak podchodzisz do rzeczy. - odparłem. - Chociaż muszę przyznać, schlebia mi to, że skradłem serce świętej Lotcie. Moje słowa były bardziej spokojne, ale opanowaniem nie można było tego nazwać.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Moje słowa był wredne, ale były spowodowane przybraniem przeze mnie pozycji obronnej - chroniłam się przed jego atakiem, który chociaż był zasłużony dotykał mnie tak mocno, że miałam wybór - albo się popłakać albo odegrać. - Obraziłeś moją inteligencję już tyle razy, że dotarłoby do mnie nawet gdybym była na poziomie intelektualnym gumochłona. - powiedziałam chłodno - Nie musisz już tego powtarzać, zrozumiałam. Zaczęłam chodzić w kółko usiłując uspokoić skołatane nerwy. Hudson, cholera jasna, po co to zrobiłaś? Dlaczego wlałaś mu ten pieprzony eliksir? Dlaczego nie powiedziałaś wtedy, przy murze, ze nie chcesz go znać? Dlaczego polazłaś z nim do tamtej łazienki? Dlaczego w ogóle zaproponowałaś mu wspólne picie?- powtarzałam sobie w myślach. Byłam totalnie skończoną idiotką. - Nie płaczę - krzyknęłam niemalże zgodnie z prawdą. Te kilka pojedynczych łez, które wypłynęło ze mnie na początku tej rozmowy zdążyło już wyschnąć, a pozostałe, które gotowały się w moich oczach udawało mi się jakimś cudem powstrzymać. Rozgryzł mnie nazywając emocje, których ja sama nie potrafiłam opisać. Skradł mi serce? Kurwa, tego jeszcze brakowało - wiedział o tym co do niego czułam. Nie mogłam powiedzieć prawdy - bo brzmiała zbyt niedorzecznie, nie mogłam też skłamać - wyczułby to. Oparłam się o mur i gasząc papierosa przymknęłam oczy. - Jedno serce kolejnej idiotki chyba nie robi Ci zbyt wielkiej różnicy - wyszeptałam. Gdybym wiedziała co siedzi mu w głowie nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego - chociaż w gruncie rzeczy mówiąc te słowa poniekąd wyznałam mu swoje uczucia to brzmiało to zwyczajnie podle. Schowałam twarz w dłoniach za wszelką cenę starając się nie rozpłakać.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie tylko mi puszczały nerwy. Cała ta sytuacja była tak bardzo pierdolnięta, że żadne z nas nie wiedziało jak sobie z nią poradzić. Każdy otoczył się banką, która pozwalała jakoś to znieść. Ja zagłuszałem uczucia. Pozwoliłem, by przejęła nade mną kontrolę nienawiść. Jednakże miłość i nienawiści dzieli bardzo cienka granica, którą przekraczałem? Nie. To nie było możliwe. Albo raczej nie mogłem na to pozwolić. Wolałem być zaślepiony złością, niż bezradnie starać się nie utonąć w uczuciu, które nigdy nie powinno się zrodzić. Krzyk Lotty działał na mnie niczym kubeł z zimną wodą. Kiedy była opanowana odczułem mocniej jak bardzo tracę panowanie. Patrzyłem na nią, a w moich oczach mieszały się emocje. Każda z nich była tak cholernie silna. Stałem w miejscu, bo wiedziałem, że mój ruch nie będzie kontrolowany. Żałuję zbyt wielu rzeczy, by żałować kolejnej. Słowa dziewczyny były jak siarczysty policzek. Wiedziałem za kogo mnie mają. Do tego przecież nieustannie dążyłem, więc dlaczego teraz tak źle się poczułem. Powoli do mnie docierało, że nie chodziło o głupi eliksir. Tamte chwile były cudowne, ale były iluzją. Chodziło mi o to, że bałem się, że nigdy nie będę w stanie zachowywać się tak jak pod wpływem amortencji.. Will, kurwa, nie możesz się zakochać, zrozum to. Toczyłem w głowie walkę, nie wiedziałem co mam zrobić. - Tak, Hudson, wiem co czujesz. - bo czuję to samo. Dokończyłem w myślach. Nie byłem w stanie powiedzieć tego na głos. Nie dopuszczałem do siebie takiej możliwości. Nie mogłem, po prostu nie mogłem. - Niech to szlag! - krzyknąłem i uderzyłem pięścią w mur wieży.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nie wiedziałam co siedzi w jego głowie - sądziłam, że jestem jego kolejną ofiarą, która naiwnie dała się złapać w jego sidła. Nie miałam pojęcia, że za jego zachowaniem kryje się coś więcej - w obecnej chwili wydawało mi się, że dobra twarz Willa, którą udało poznać mi się w łazience była jedynie iluzją, którą chłopak wykorzystał przeciwko mnie. Z drugiej strony nie potrafiłam się z tym pogodzić - to nie mogła być prawda. William nie był złym człowiekiem, nie był nawet dupkiem - to wszystko co robił było jedynie maską, próbą ochrony przed.. no właśnie. Przed czym Krukon się tak usilnie bronił? Walczyłam z moimi uczuciami kryjąc twarz w dłoniach. Nie płacz, Hudson - powtarzałam sobie usilnie tłumiąc wszystkie emocje. Odpychałam uczucie jakim darzyłam Krukona, walczyłam z nich zaciekle, ale ono było nieustępliwe - nie miałam z nim żadnych szans. Twierdził, że wie co ja czuję? Absurd. Nie miał o niczym pojęcia. Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego gniewnie. - Walker.. - wycedziłam przez zęby rozmyślając nad jakąś dosadną odpowiedzią, lecz patrząc na niego nie byłam w stanie dłużej się gniewać. Ogarnęła mnie rozpacz, a oczy zaszły mi łzami. - Jakie to ma znaczenie co ja czuję? - szepnęłam. Zignorowałam jego nieuzasadnione (przynajmniej w moim mniemaniu) przekleństwo. Poderwałam się z ziemi, założyłam na ramię torbę i powoli poszłam w stronę schodów.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Walczyłem sam z sobą. To nawet nie była walka z Lottą, a niby wszystko na to wskazywało. Czułem, że równam siebie z ziemią, to było chore. Zacząłem poważnie rozważać nad zrzuceniem się z tej wieży. Miałem dość. Mogłem antagonizować większość osób, ale cholera, Lotta nie była wiąkszością. Patrzyłem na nią i już nic nie mówiłem. Mimo, że miałem tyle do powiedzenia. Żadne słowo nie przechodziło mi przez gardło. To nonsens, nic do niej nie czułem. Była tylko kolejną dziewczyną, którą po prostu zaliczyłem, nic nadzwyczajnego. Merlinie, nawet siebie musiałem oszukiwać? Nie docierało to do mnie. Nie mogłem do niej żywić żadnego uczucia, wyjątkiem była nienawiśc. Koniec, tak musiało być. Patrzyłem za nią jak odchodzi. Powinienem ją chwycić, zatrzymać. Może nawet przeprosić. Lecz ja tylko patrzyłem i nie wykonałem żadnego ruchu. Drgnąłem na jej słowa. Byłem zły i rozpaczony jednocześnie. To była praktycznie sama rozpacz. Nie potrafiłem się zebrać i ogarnąć. Powinienem jej wszystko powiedzieć, wyjaśnić. Jednak nie potrafiłem się na to zdobyć. Gdy schodziła po schodach, zjechałem plecami po ścianie. Brawo chłopie, zjebałeś po całości. Czułem się paskudnie. Jeszcze gorzej niż przed tą rozmową. Może ona nigdy nie powinna mieć miejsca. Jedno wiedziałem na pewno, głebokie uczucie, które żywiłem do Hudson nigdy nie powinno mieć miejsca. Powoli do mnie dochodziło, że nie jestem w stanie z nim walczyć. Byłem przerażony, nie mogłem! Nie ja za to zapłacę, dla Lotty może to skończyć się tragicznie. Może najlepszym wyjściem będzie wyjawienie jej prawdy. Kiedy się o tym dowie, nie będzie chciała mieć ze mną nic do czynienia. z/t x2
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Świst wiatru. Głośny i chaotyczny, nieobliczalny. Tutaj jeszcze bardziej go słychać i można się w nim zakochać. W tym chłodzie przepływającym przez skórę, dźwiękiem zagłuszającym uszy, tak że nic innego nie musiało istnieć… było to ekscytujące. Tak bardzo, że na chwile Shawn całkowicie zapomniał o tym po co tu jest, czy ma jakikolwiek cel, zmartwienia. Po prostu chciał tu zostać i stać tak w zasięgu rażenia wiatru. Dopiero po pięciu minutach otworzył oczy i zdecydował, że chyba pora stąd wracać. Szybko zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę wyjścia. Nie spodziewał się tu żadnych gości, a tym bardziej takich, którzy stali w drzwiach, jakby nie wiedząc w którą stronę się udać. Shawn od razu rozpoznał tą dziewczynę. Uśmiechnął się do niej szeroko, lecz nie był to uśmiech szczery. - Witam panno Dear. Jedna z wielu, niczym się nie wyróżniająca wśród zbyt licznej rodziny, prawda? Co cię tu sprowadza? Chociaż nie mogę dysponować tym miejscem jak swoim gabinetem. To tylko wieża astronomiczna. Nikt Ci nie zabrania tu być. Tym bardziej, że jesteś zasranym prefektem. – Podkreślił ostatnie słowa, gdyż nie chciał wyjść zbyt sztucznie, niepasująco do niego. Ton doniosły był dobry tylko w niektórych sytuacjach i też nie w pełnej mierze. Shawn cofnął się dłonią pokazując ostatnie piętro wieży astronomicznej. - Na pewno przybyłaś tu w określonym celu, więc wchodź, jeśli musisz. A musisz. – Jego ton lekko ochłódł, z jego twarzy zniknął uśmiech. Przez chwilę ukazał się prawdziwy Reed, którego dziewczyna nie znała. Korespondencja listowa między tą dwójką była coraz dłuższa i dostarczali sobie wiele cennych informacji w tych listach (kogo ja oszukuje), ale przynajmniej się poznawali. Chociaż trochę. Shawn nie chciał dopuszczać do jakiejkolwiek bliższej relacji, bądź ujawniać czegokolwiek. Ale na pewno coś musiało się chować w wyobraźni Blaithin o Shawnie, co z pewnością było prawdą. Nie odzywał się ani słowem, spoglądał w przestrzeń. Nagła zmiana w zachowaniu Reeda była zauważalna, lecz niewytłumaczalna. Nastąpiła bez powodu, a na pewno nikomu znanego powodu. Tak o. Dopiero po dłuższej ciszy przeniósł wzrok na Gryfonke i uniósł brwi, jakby w ten sposób chcąc jej dać pole do rozpoczęcia konwersacji. Milczenie i czekanie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire bardzo twardo stąpała po ziemi i rzadko pozwalała sobie na momenty uniesienia czy zatracenia w myślach. Całe życie uczona była, żeby zawsze zachowywać czujność. Wyłącznie przy skrzypcach mogła się zrelaksować i rozluźnić wiecznie spięte mięśnie. Mniej zaskoczyłby ją widok walijskiego zielonego na szczycie wieży niż Shawna. Mimo to tylko przez chwilę można było to wyczytać z twarzy rudowłosej. Szybko zmusiła się do obojętnego wyrazu twarzy, marszcząc brwi, gdy patrzyła na Shawna. Nie opuszczała różdżki, wyczuwając, że za wszelką cenę nie mogła mu ufać. Poza tym, co robił w Hogwarcie? - Reed. - wymówiła miękko nazwisko mężczyzny, chociaż w środku poczuła ukłucie wściekłości. Z pewnością nie uważała się za jedną z wielu Dearów. Nie zamierzała jednak ciskać w niego zaklęciami tylko dlatego, że uraził jej dumę... do czasu. - Chciałam pooglądać sobie widoczki. Można się wzruszyć, prawda? - ironii nie dało się nie wyczuć. Poprawiła torbę na ramieniu, pozwalając sobie na opuszczenie różdżki powoli i wsunięcie jej z powrotem do rękawa szaty. Nie wiedziała, czemu po prostu nie odwróciła się, żeby wrócić do siebie. Może po prostu zaciekawiło ją, co robi w Hogwarcie człowiek parający się czarną magią. - Ranisz mnie... Nie jestem już słonkiem czy tam skarbem? - spytała, nie mogąc powstrzymać się od rozbawionego tonu. Myślała czasami o tym, dlaczego ciągną tę listowną rozmowę, która nie dotyczyła właściwie niczego. Za każdym razem kiedy Blaithin spotykała Shawna, ten zachowywał się inaczej, przez co nie umiała już jasno określić swojego stosunku do jego osoby. Oprócz tego, że był irytującym dupkiem, ale nie musiała go wcale znać, żeby móc to śmiało powiedzieć. Przeszła sztywnym krokiem parę metrów i skrzyżowała ramiona. Wiatr wył, a Szkotka wręcz czuła, jak wysoko się znajdują. Zdusiła w sobie strach - na pewno nie pokaże, że się boi. Nie przed Reedem. Wzrok wolała skupić na Shawnie, niż patrzeniu na balustradę. Ciekawe, ile osób skoczyło? - O jakim gabinecie mówiłeś? Chyba nie zostałeś nauczycielem - parsknęła śmiechem, patrząc na niego z ognikami w błękitnych oczach. - Strzelałabym, że już prędzej sprzątaczem, ale oni nie dostają gabinetów. Przechyliła nieco głowę w prawo, czekając na odpowiedź mężczyzny.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Czy on był jakkolwiek uczony? Nieświadomie. Rodzice mięli go zawsze w dupie, na drugim planie. Byli bogaci, więc mogli żyć szczęśliwie jednocześnie odstawiając syna na drugi plan, załatwiając mu "szczęśliwe" życie jako bogaty nastolatek. Niektóre cechy Shawna i Fire były do siebie zbliżone, on żeby się wyluzować grał na pianinie, bądź malował. Co było niepodobne do jego stylu życia. Wielu by powiedziało, że tam nie ma miejsca na takie czynności, na muzykę. Shawn przyglądał się jej ze spokojem, udając, że nie zwrócił uwagi na jej różdżkę. Nie bał się, że Blaithin go zaatakuje. Na razie wystarcza fakt, że jest zszokowana jego widokiem. A był pewien że jest, gdyż nigdzie jej nie poinformował, że znajduje się w Hogwarcie. - Miłe widoczki? To chodź tu do barierki, razem pooglądamy widok lasu, błoni. - Zaprosił ją do balustrady. Oczywiście nie wiedział o jej lęku, był to zbieg okoliczności. Sam zaś zignorował jej ironię, nie wysilając się odpowiedzieć podobnym. - Słonkiem? Zawsze nim będziesz, lecz jak słoneczko już zachodzi, więc nie chce cię urazić Blaithin. Czy tam skarbie, jak wolisz – rzucił nie odwracając się, stojąc do niej tyłem. Przypomniały mu się wszelkie listy, jakie do siebie wysłali. Czasem tak jak ona, zastanawiał się po co to robili. Czemu w pewnym momencie nie spalił tych listów i zostawił to w cholerę? Cóż, nie kierowała nim ani chęć poznania człowieka, ani ciekawość. Więc co? Odwrócił się, patrząc jej prosto w oczy. Ręką poprawił sobie włosy, które opadały mu na czoło. Oczywiście, że nie mówił o gabinecie w szkole. Nie miał takiego, asystenci nie otrzymują czegoś takiego. Mówił o pracy na Nokturnie i teraz chwilowo i niezauważalnie się zawahał. Dopiero po trzech sekundach zdecydował, że może już jej tylko trochę zdradzić to co robi. - Nie zostałem nauczycielem, miałabyś już ze mną lekcję przecież. Mówiłem o gabinecie w miejscu na Śmiertelnym Nokturnie. Czy tam sprzątam to już sama musiałabyś się dowiedzieć. – Uśmiechnął się drwiąco do niej i oparł się o balustradę. - Mimo wszystko, sprzątacz wciąż lepszy niż życie na łasce rodziców wielkiego rodu Dearów. Może jeszcze od jakiegoś braciszka hajs dostajesz? Za bycie „wspaniałą siostrzyczką”? – Zaśmiał się równie pogardliwie co ona przed chwilą. Wyciągnął papierosa i zapalił, wciąż wpatrując się w dziewczynę.
Na astronomii nie pojawiałam się zbyt często, a prawie w ogóle, więc nie zdziwiłabym się, gdybym nie zdała przez ten właśnie przedmiot. Lecz co się okazało później, nie było źle. Dostając kartkę z zadaniami, trochę się obawiałam, ale w sumie to miałam wywalone. Mogłam nie zdać, i tak idę na studia. Nie miałam pojęcia, kim chce być w przyszłości, więc dla mnie było to korzystne, miałam w dupie to i ten przedmiot. Tak jak się spodziewałam, na pierwsze pytanie zupełnie nie potrafiłam odpowiedzieć. Widziałam jakiś jeden gwiazdozbiór, lecz nawet nie potrafiłam go dobrze nazwać, więc z trudem dostałabym jeden punkt. Strzeliłam tą nazwę i wzięłam się za zadanie drugie, które dla niej wydawało się dużo łatwiejsze. Wielu by na nie narzekało, lecz jeśli chodzi o obliczenia i tym podobne, nie miała z tym problemów. Akurat sposoby obliczenia znała i też bardzo dobrze rozwiązałam to zadanie. Wyszłam, nie bojąc się już, że nie zdam z tego przedmiotu.
Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo: 0 Kostka - zad. 1: 1 Kostka - zad. 2: 6 Suma: 7 Ocena: Zadowalający Strona - losowania: http://czarodzieje.forumpolish.com/t8706p975-losowania-na-egzaminy-i-oceny#391473 (przedostatnie, dałem cztery kostki ale wykorzystuje dwie pierwsze)
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Zbladła, kiedy zobaczyła pierwsze zadanie. Była bardzo słaba z astronomii, więc coś tam przed egzaminem powtórzyła. Nie spodziewała się jednak, że będą pytać o teki banał jak konstelacje i w związku z tym olała przypominanie ich sobie. Tak, była aż tak słaba, że nawet tego nie umiała. Wszystkie te kopki wyglądały dla niej tak samo i potrafiła wskazać tylko jeden gwiazdozbiór. No i dupa… żegnajcie studia. Na szczęście było jeszcze drugie zadanie, do którego się przygotowała. Było jak dla niej piekielnie trudne, ale wszystko policzyła. Niestety w złej jednostce. No przecież nie byłaby sobą, gdyby czegoś nie zjebała. Ze wszystkich dotychczasowych egzaminów, ten poszedł jej zdecydowanie najgorzej i nie była pewna, czy udało jej się zaliczyć.
To chyba było jedno z najbardziej lubianych przez Anthony'ego miejsc w całym hogwarcie. Można było spokojnie usiąść, pomyśleć, zastanowić się nad tym co było, jest i co wydarzyć się dopiero miało. A ostatnimi czasy Tony często to robił. Rozmyślał nad swoim życiem. Co mógłby w nim zmienić, gdyby miał ku temu sposobność oraz czego raczej nie powinien zmieniać. Od dawien dawna jego życie było zaplanowane i podążało utartym szlakiem, który został mu odgórnie narzucony. Nie był do końca zadowolony z tego faktu. Co prawda jego najbliżsi nie rozumieli świata w którym przyszło mu żyć, ale z całą pewnością chcieli aby on osiągnął sukces, tak jak i oni w swoim życiu to zrobili. Czy miał być przy tym szczęśliwy, to była trochę inna kwestia do rozważenia. Było ok godziny dziewiętnastej, gdy chłopak wdrapał się na szczyt wierzy. Na zewnątrz zrobiło się już niemal całkowicie ciemno. Ostatnie promienie słońca lizały leniwie horyzont, miały za chwilę całkowicie zniknąć i powrócić dopiero kolejnego dnia. Chłopak jednak się tym faktem nie przejmował i nieszczególnie zwrócił na niego uwagę. Chciał po prostu posiedzieć i pomyśleć. A że wieczór trafił się wyjątkowo pogodny i nie aż tak zimny, jak ostatnimi czasy, to miejsce nadawało się do jego celów idealnie. Wiedział, że o tej godzinie raczej nikogo tutaj nie zastanie i nikt nie będzie mu przeszkadzał. Dlatego rozsiadł się wygodnie na betonowej posadzce, odwrócony twarzą w kierunku włazu wejściowego, aby jak coś móc odpowiednio szybko zareagować. Chwilę później wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa i odpalił go za pomocą jednego zaklęcia. Po chwili zaciągnął się mocno i przymknął oczy rozkoszując się dymem rozchodzącym się po jego płucach. Tak, tego zdecydowanie było mu potrzeba w tym momencie. Chwili wytchnienia i chwili, aby pozbierać myśli.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine także lubiła w takie dni jak ten znaleźć się wysoko, wysoko i oglądać zachodzące słońce ze szczytu wieży zamkowej. Obiecała ojcu być grzeczną więc od dwóch tygodni nie wzięła udziału w żadnej szkolnej imprezie, nie tknęła niczego wyskokowego i trzymała się od wszystkiego co mogło oznaczać "kłopoty" , nawet jej rodzeństwo było w szoku. Prawda też jest taka, że znajomi się od niej odwrócili więc musiała sobie poszukać nowych. Mogła też w ogóle ich nie szukać, byli jej bowiem zbędni. Przyjaciele zaczęli by ją namawiać do złego i jej łatwiej byłoby im ulec. Założyła na siebie ciepły szmaragdowy sweter i chciała zawiązać włosy w koński ogon ale przypomniała sobie, że przed wyjściem do szkoły w domu ciachnęła je nożem. Była zła na cały świat i włosy też jej strasznie przeszkadzały we wszystkim co było starą Kath. Teraz wyglądała inaczej, ale rodzina zaakceptowała jej wybryk. Na sam szczyt wieży wbiegła dość szybko, wszak miało się tą kondycję. Jednakże gdy już gwałtownie otworzyła drzwi, nie zamykając ich wcale, to nawet nie zauważyła że ktoś tu może być. Stanęła przy miejscu widokowym by podziwiać nadchodzącą noc. Zamknęła oczy by oddać się ciszy, która tutaj panowała.
Niestety, ale to, co dobre, zdecydowanie zbyt szybko się kończyło. Tak samo było z samotnością Anthny'ego. Miał się cieszyć spokojem tego wieczoru i tym, że nikt mu nie będzie w niczym przeszkadzał, ale taki stan trwał może kilka minut. Na pewno na tyle długo, że chłopak nie zdążył jeszcze dopalić do końca papierosa. Widząc młodą dziewczynę, która pojawiła się na szczycie wierzy, w pierwszej chwili się zmartwił. W końcu w hogwarcie nie można było pić alkoholu czy palić papierosów, a jemu kłopoty nie były w ogóle potrzebne. Ale potem dopiero zorientował się, że to nie jest żaden prefekt, a tym bardziej nauczyciel. Bo tych kojarzył i na nich uważał. - Cóż sprowadza w to miejsce tak piękną kobietę o tak późnej porze? - rzucił w kierunku nieznajomej i ponownie zaciągnął się papierosem. Było go już na tyle mało, że z pewną dozą niedbałości odrzucił niedopałek gdzieś, byle dalej od niego. Podniósł się z ziemi, w końcu nie wypadało kontynuować rozmowy, gdy jedna z osób stała a druga siedziała i wykonał kilka kroków w kierunku dziewczyny. Zauważył, że była sporo niższa od niego i z pewnością śliczna. A krótkie włosy tylko dodawały jej uroku. Poprawił okulary, które jak zwykle zjechały mu na czubek nosa i uśmiechnął się w niedbały sposób. Nie wiedział jeszcze z kim ma do czynienia, więc nie zamierzał zachowywać się w taki sposób, aby później swojego zachowania żałować. - Myślałem, że tylko ja lubię obserwować tereny zamku o tej porze, w tym miejscu. - dodał po chwili i przeczesał dłonią włosy, ciekawy jakim zachowaniem objawi się nowa towarzyszka wieczoru.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Odpłynęła całkowicie w ciągu tej chwili, rozmyślając o tym co się działo w przeciągu ostatnich 4 miesięcy. Jej włosy były niedbale rozrzucone na całej jej głowie, zupełnie tak jakby dopiero co wstała z łóżka i nie zdążyła ich uczesać. Zero makijażu na twarzy ponieważ ostatnimi czasy w ogóle go nie znosiła. W dodatku opalona cera, no bo przecież ojciec skłamał że spędzała wakacje opalając się na plaży, a nie w pokoju bez klamki. Gdy usłyszała dźwięk męskiego głosu nie zareagowała od razu tylko z lekkim opóźnieniem. Zrobiła obrót, w tym momencie będąc plecami do widoku który wcześniej obserwowała. Oczy nerwowo szukały winowajcy. -To ty, myślałam że jestem tutaj sama- powiedziała dopiero po dłuższej chwili ciszy, gdy uspokoiła oddech. Ostatnimi czasy była bardzo nerwowa i niespokojna. Na wzmiankę o pięknej kobiecie mogła się tylko nieśmiało uśmiechnąć. -Chyba nie mówisz o mnie, przyszłam porozmyślać w samotności, ale ktoś chyba wpadł na ten sam pomysł co ja. Katherine, Katherine Russeau, a ty to kto?- zapytała, tym samym się przedstawiając. Gość wydawał się w porządku, a przy okazji urodą nie grzeszył.
Nieznajoma wydawała się być przestraszona faktem, że ktoś w tym miejscu postanowił również przesiadywać wieczorami. W sumie nic w tym dziwnego, było to dosyć niespotykane miejsce na takie spotkania, ale jak wydać prawdopodobne. Widząc to, jaki niepokój Anthony swoją obecnością wywołał w kobiecie, poczuł się przez to nieswojo. Na pewno na tym mu nie zależało w tym momencie. Przywykł raczej do tego, że kobiety na jego widok się uśmiechały a nie dostawały apopleksji. Na szczęście ten przypadek nie był aż tak skrajny. -Wybacz, nie chciałem Cię przestraszyć. - powiedział cicho, pokonując kolejny krok w kierunku nieznajomej. Uśmiechnął się w ten uroczy sposób, który potrafił złamać nawet najgorsze lody w kierunku dziewczyny. - A o kim innym mógłbym mówić? Zresztą, przywykłem mówić to, co myślę, więc i teraz tak robię. - pokonał dzielącą ich odległość i wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Anthony Wilder, miło mi poznać Katherino. - miał nadzieję, że jego poczynania nie okażą się nazbyt śmiałe w stosunku do dziewczyny, z którą po raz pierwszy w życiu miał okazję rozmawiać. Ale hej, gdyby coś się jej nie spodobało, zawsze mogła odejść. On swojej miejscówki porzucić nie zamierzał. - Wydaję mi się, że w razie czego zmieścimy się oboje ze swoim dumaniem w tym miejscu. Obszar jest spory, a nas tylko dwoje. W najgorszym wypadku możemy usiąść w najbardziej oddalonych od siebie miejscach, coby sobie wzajemnie nie przeszkadzać. - wyszczerzył się w kierunku Katherine zastanawiając się jak ta obierze jego słowa. Może mogły one przełamać lody pierwszego spotkania?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine po prostu przechodziła ciężkie chwile. Wcześniej tak nie było. Wzięła głęboki wdech i wydech, poprawiła włosy praktycznie przeczesując je dłonią, co sprawiło że były jeszcze bardziej rozwichrzone na jej głowie. Uśmiechnęła się szeroko. Powinna przecież zachowywać się jak dawniej. Także na jej twarzy pojawił się uśmiech. -Wybacz, nie tak to miało wyglądać. Zwykle tak się nie zachowuję. Tony tak? Mogę ci tak mówić? Mi również miło cię poznać, już nie taki nieznajomy, bo znam twoje imię i nazwisko- powiedziała pewniejszym tonem niż ten który miała na samym początku. Przyjęła jego dłoń, uścisnąwszy ją lekko. Puści czy nie puści jego dłoni? Na razie trwała w tym tajemniczym uścisku dwójki szczerzących się studentów. -Widać nie tylko ty lubisz ciszę i spokój? Ja ostatnimi czasy nauczyłam się ją tolerować. Coś w tym jest jak całe dnie nie słyszysz nic poza biciem własnego serca, a pokój w którym przebywasz jest pusty, brak żywej duszy poza Tobą samym- powiedziała odrobinę niedbale. Jego pytania ją zastanowiły, więc zamilkła na moment po czym spojrzała mu głęboko w oczy. -Ty nie gryziesz, ja nie kąsam, więc myślę że możemy spokojnie razem pogadać w ten wieczór albo go przemilczeć siedząc z kolanami podciągniętymi pod brodę- powiedziała uśmiechając się również.
Obserwowanie zachowania nowej osoby zawsze było fascynującym zajęciem dla chłopaka. Uważał, że każdy miał jakieś własne, niepowtarzalne cechy, które to sprawiały, że stawał się takim, a nie innym człowiekiem. A on lubił je wyłapywać u obcych ludzi. Co więc mógł narazie powiedzieć o Katherine na podstawie kilku chwil, które spędził w jej towarzystwie? Niewiele, ale miał nadzieję, że za niedługo się to zmieni. W chwili obecnej, ośmieliłby się wysunąć teorię, że wyglądała jak ktoś, kto nie czuje się najlepiej we własnej skórze i chciałby to zmienić. Ale nie mógł mieć stu procentowej pewności, że jego spostrzeżenia są prawdziwe, zdradzać się z nimi narazie nie zamierzał. -Jeśli tak wolisz, to nie mam nic przeciwko. Każdy mówi, jak mu wygodniej, więc wolna wola. - przedłużony uścisk ich dłoni zdecydowanie nie był czymś, czego chłopak się spodziewał. Nie mniej, musiał przyznać, że napewno dobrze to zwiastowało. W końcu, zdecydował się puścić jej dłoń. Jakby od niechcenia oparł się plecami o kamienną balustradę w niedużej odległości od dziewczyny. Patrzył na nią zastanawiając się jak wiele tajemnic może skrywać. - Cisza potrafi być piękna. Niektórzy mówią, że wręcz zabójczo piękna. Problem polega na tym, aby umieć rozróżnić w którym momencie staje się niezdrowa dla normalnego człowieka. - wygłosił swoje zdanie na ten temat. Nie mniej, słowa dziewczyny z pewnością dały mu dużo do myślenia na temat tego, kim była. Bo w końcu nie każdy w taki sposób wyrażał się o ciszy. -Osobiście nie lubię milczenia, więc jeśli masz życzenie, możemy porozmawiać o czymkolwiek zechcesz. - spojrzał przed siebie po tym, jak powiedział słowa zgodne z prawdą. Dla niego rozmowa zawsze była jednym z najważniejszych sposobów komunikowania się, więc nie odmawiał sobie tej przyjemności.
Rzucił czymś. Czymkolwiek co siedziało w jego kieszeniach. Widział jak niewielki punkt został zniesiony przez wiatr, w zupełnie innym kierunku. Jakby nie chciał znaleźć się tam, gdzie go początkowo wyrzucił. Nawet nie wiedział, że to zrobił, dopóki tego nie zobaczył. To nie miało żadnego sensu. Milczenie Alexis zaraz po wyjściu z Munga. Czy naprawdę aż tak go nienawidziła? Wyobraziła sobie, że to właśnie przez niego ich ojciec tam leżał? Nieważne, że jego stan z dnia na dzień się polepszał... Wiedziała o tym? Rzucił kolejny raz, tym razem coś, co leżało przy jego nogach. Również nie wiedział co to... W tym momencie mało go to obchodziło, poza tym, zapewne nikt się nie pogniewa. Usiadł przy barierce i opuścił za nią nogi, czuł jak wiatr nimi porusza... Robi z nimi to, co tylko mu się żywnie podoba, a Blase nagle stwierdził, że chciałby poczuć, jakie jest to uczucie. W całym ciele... Położył się, z nogami wciąż wiszącymi poza barierkę i oparł głowę na rękach. Był zmęczony. Tak bardzo, że powieki same mu się zamykały. Jak na rozkaz, szkoda tylko, że nie jego. Tak to się kończy, kiedy w ciągu dnia nie śpisz, a w nocy suniesz się po korytarzach, bo wtedy nikogo tam nie ma. Jest cicho, słyszysz tylko własny oddech i kroki, które stawiasz. Nic innego nie ma większego znaczenia, bo liczysz się tylko ty i to, co otacza cię w tym konkretnym momencie. Czemu czuł, że może więcej i lepiej, kiedy nikogo nie ma w pobliżu? Odcinał się nawet od tych, który powinni trwać przy jego boku bez względu na wszystko. Rodziny się nie wybiera, ale ona podobno jest tą przeznaczoną dla nich. Bzdura. Jego oddech stał się płytki, a klatka piersiowa opadła coraz wolniej. Pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia, odsunięcia od siebie tego całego gówna, którym było życie innych, a z którym musiał żyć... Bo cóż, bo był, jaki był. Kiedyś sam powiedział, że nigdy pewnych osób nie zostawi. Bo gdyby nie on, co by się stało z Lex? Lub z nim? Nienawidził tego cholernego przywiązania.
Nie znosiła błąkać się po szkole, gdy powoli zbliżał się wieczór, zaś ona powinna od dawna tkwić w czterech ścianach domku w Dolinie Godryka. Hogwart coraz bardziej odbierał jej oddech, przytłaczał i stwarzał perspektywy do ucieczki, z której skorzystałaby z rozkoszą bez słowa, bo komu miała się tłumaczyć? Nie znała tu nikogo dostatecznie dobrze; większości osób nie traktowała nawet jako bliskich znajomych, bo ci nie byliby w stanie zrozumieć, dokładnie tak samo jak Sanne, która z precyzją wymierzyła ostatnim razem dotkliwy cios. To było jednak już nieistotne. W całej Anglii nie istniał bowiem człowiek, któremu mogłaby zawierzyć wszelkie zmartwienia, bo te nadal pozostawały jedynie ulotnymi frazami, okraszonymi nutą pięknych słów, dalekich w swej strukturze od ideału. Przeczucie jasno sugerowało, by znalazła się jak najszybciej na szczycie wieży - kto wie - może w całej karierze szanownej dyrektorki nie było jeszcze studenta bądź studentki (nawet ucznia), który postanowił rzucić się w przepaść? Najlepszy sposób, by się przekonać - to podjąć się irracjonalnej próby. Tak, dusiła się sama ze sobą. - Co tutaj robisz? - jęknęła ledwie słyszalnie, kiedy wzrok dziewczęcia powędrował na znajomą sylwetkę krukona. Złapała się na tym, że coraz częściej wpadali na siebie z przypadku, choć dzisiejszy dzień nie był najlepszym do tego, by w ogóle zamienili ze sobą choćby jedną sentencje. Lawirowała na pograniczu chęci ucieczki i zostanie na parę chwil; zapewne powinna odczuć też strach, gdy spostrzegła jak wisi na barierce, ale będąc tak wypraną z wszelkiej emocjonalności - nie była w stanie. Oparła się jedynie o ścianę, która dawała pozorny chłód wypełniający jej kanaliki nerwowe, a im dłużej to trwało, tym bardziej tonęła w przyjemnym powiewie chłodu i swoistego rodzaju ciszy, spokoju. Błądziła co jakiś czas tęczówkami po pomieszczeniu, ale ani razu nie zawiesiła błękitnego spojrzenia na Blasie, jakby obawiając się, co po tym nastąpi. Ciekawość wydawała się w tej chwili idiotyczną zachcianką.
Dobrze, skoro tak właśnie wygląda prawda, to przyjmie ją jako swoją. Podniósł się niespodziewanie słysząc głos, który najwidoczniej był skierowany do jego osoby. Przeczesał włosy, powodując, że ich końcówki naszły mu na zaspane powieki. Cholera, cholera. Zasnął? Jak to w ogóle było możliwe? Blase nie zasypia w takich miejscach, szczególnie, że ostatnio kiedy udaje mu się spokojnie przymknąć powieki i oddać się Morfeuszowi. Odwrócił się w kierunku dziewczyny, która stała jeszcze przy schodach. Uniósł wysoko brwi i wzruszył ramionami. Nie chcą nawet jej odpowiadać. Nie chcąc słyszeć swojego głosu, który mógłby w tym momencie zdradzić zbyt wiele, rzeczy, których nie chciał przyznawać sam przed sobą. Najwidoczniej obydwoje mieli problemy, których nie potrafiły zrozumieć osoby postronne. Najlepiej jest je skumulować i stłamsić gdzieś w trzewiach. Odwrócił wzrok, widząc jak bardzo starała się nie spojrzeć na jego osobę. Dobrze. Chwycił się barierki i podciągnął się do góry, nie chcąc aby chłód posadzki wdzierał się do jego kości ani minuty dłużej. Odwrócił się do niej, tkwiąc spojrzeniem w jej twarzy. Próbując doszukać się czegokolwiek.-Jeżeli przeszkadzam, zaraz znajdę sobie inną wieżę i tam będę podziwiał widoki oraz powiew wieczornego powietrza.-Powiedział spokojnie, trochę bez emocji. Potrafił to robić, potrafił odciąć się całkowicie co go otacza i mieć w dupie to, co się działo. Jego twarz mogła być posągiem, przez który nie przebije się nikt. Bo taki był. Bo to lubił. A przecież nie zmieni tego, kim jest. Balansowanie nad tą przepaścią było niewiarygodnie łatwe. Spoglądanie w dół również było łatwe. Mogła tego spróbować, jak on jeszcze chwilę temu. Czy zdawał sobie sprawę, że gdyby ruszył się podczas snu, spadłby? Owszem. Kusząca propozycja. Odwrócił się i oparł o barierkę, unosząc głowę do góry.
Przyglądała się sylwetce Blace'a, ale tylko kątem oka, by czasem nie dostrzegł, że na niego patrzy. Robiła to niezwykle często; kiedy mijali się w pokoju wspólnym, na lekcjach czy nawet korytarzach; dzisiaj wszystko byłe inne. Bała się przełamać, wszak szukała spokoju, ciszy i onirycznego otoczenia, w którym w pełni utonie, a tutaj? Znajdował się o n. Wypuściła powietrze ze świstem, kiedy ich tęczówki skrzyżowały się na raptem chwilę, a zaraz potem wsparła się o ścianę, zaś chłód przebiegł wzdłuż kręgosłupa Marceline. Spojrzała do góry i oczekiwała czegoś, co zapewne było nierealne, choć nie potrafiła ubrać własnych pragnień w słowa, tak proste. Odczuwała swoistego rodzaju niepokój, a klatka piersiowa dziewczęcia zapadała się pod wpływem każdego oddechu. Świst powietrza przeciął iluzoryczną ciszę, a zaraz potem fraza, która uleciała spomiędzy warg Blase'a. - To raczej ja jestem intruzem - odparła bez zastanowienia. Tak właśnie myślała, skoro pojawiła się w zajętej wieży. Sądziła, że zazna tutaj odrobiny swobody, ale widocznie nie było jej to pisane. Drugą zaś stroną medalu był fakt, że nie zamierzała dłużej męczyć swoją osobą Shercliffe'a, dlatego nie odezwała się już choćby słówkiem. Wolała kiedy między nimi przepływały nuty ciszy, dzięki czemu nie musieli odsłaniać się z głęboko zakorzenionych emocji. Może tak było lepiej? Tylko - dla kogo. Błękitne tęczówki przesuwały się po wyżłobieniach na ceglanej ścianie, podobnie jak po chmurach, które było widać na nieboskłonie, rzadko natomiast osiadały na twarzy krukonka. Dopiero po czasie zrobiła to raz jeszcze, kiedy zbliżył się do barierki, a ona wykonała dwa kroki w przód, choć nie na tyle, by przełamać czyjąkolwiek strefę komfortu. Najważniejsze było bezpieczeństwo, które musiało dudnić pod membraną skóry, nadając tym samym złudne poczucie komfortu.
Gdyby wiedział, zapewne mocno by się zdziwił. Bowiem dawała wrażenie, jakby naprawdę nie chciała przebywać w jego towarzystwie. Jakby w jakiś sposób się jej narzucał, mimo tego, że ich spotkania często wypadały kompletnie spontanicznie. Może nie powinien wtedy do niej pisać? Niepotrzebnie wypowiedział tyle słów, który najwidoczniej uleciały gdzieś w powietrze. Niczego nie zmieniły, niczego jej nie pokazały. Skoro chciała się ukryć, znaleźć się gdzieś indziej. Proszę bardzo. Nie będzie jej zatrzymywał. A chciał? Była kobietą, która otaczała się wianuszkiem tajemnicy i dziwnej niepewności. Chciał, jednak nie wiedział czy powinien się w to zagłębiać. Życie było łatwiejsze kiedy nie widział jej na szkolnych korytarzach, kiedy każda miedzianowłosa nie przypominała mu boleśnie o jej osobie. Czemu boleśnie? Nic sobie nie obiecywali... Praktycznie ze sobą nie rozmawiali, jakby było to zbyt trudne lub zwyczajnie obawiali się tego co może stamtąd wyjść. A jeżeli po prostu pragnęli tylko takiej relacji? Milczącej z narastającą liczbą pytań i braków odpowiedzi. -Tak? Nie wiem czemu czuję, jakbym w czymś Ci przeszkodził.-Wzruszył ramionami, nie odwracając się i nie spoglądając na nią. Jakby ciemność zza wieży była łatwiejszym widokiem do oglądania. Nie wiedział dla kogo niby mogłoby to być dobre. Czuł tę swobodę w nie-rozmowie z nią. Mógłby nawet rzecz, że praktycznie nie czuł jej obecności w tym pomieszczeniu. Jednak chciał usłyszeć jej głos i to, co miała do powiedzenia. Chciał poznać ją bardziej, a czuł, że tylko dzięki temu dowie się czegoś więcej. Może nie chodziło o słowa, a o dźwięk. Może chciał, aby go tym ukoiła... Choć... Nie rozumiał dlaczego. Dopiero słysząc szelest jej kroków odwrócił się i utkwił w niej uważne spojrzenie. -Boisz się?-Przez jego twarz nie przeszedł ani jeden cień emocji. Poznanie odpowiedzi było kluczowym elementem tej gry. Odwrócił się teraz całym ciałem i oparł się jedynie dolną częścią pleców o barierkę. Skrzyżował dłonie na wysokości klarki piersiowej. Balansowanie na krawędzi to coś, z czym mógł żyć.
Jeśli tak było, gdyby posiadała choć szczątkową wiedzę na temat dylematów Blase'a związanych z jej osobą, tego co naprawdę czuje i myśli, zapewne szybko rozwiałaby jego wątpliwości. Nie uciekała wszak przed nim, nadal tkwiąc w jednym miejscu, podobnie jak nie wycofała się, gdy zaproponował nietypowe spotkanie na polanie czy kiedy wpadli na siebie nad strumieniem. Absurdalne; dwa żywioły, przeciwstawne bieguny, które lawirowały na pograniczu niejasnych przeczuć, utkanych scenariuszy przez podświadomą obawę, słuszną? Mogła oddejść, nie miał na nią żadnego wpływu, ale czy doprawdy tego oczekiwał? Chciał? Kochała ciszę, była od niej uzależniona, podobnie jak od samotności, która niejednokrotnie przynosiła iluzoryczne katharsis. Niezrozumiałe zachowania, milczenie i spojrzenia okraszone emocjami skąpanymi pod osłoną błękitnej kurtyny, ukryte w głębi duszy otulonej przez żebra. Ileż zatem dostrzegał Shercliffe, który niejednokrotnie spoglądał w jej tęczówki? Czy potrafił widzieć coś więcej niż tylko delikatną powłokę bladej skóry? Nie wiedziała, ale nie zamierzała też dociekać. - Nie, po prostu chciałam odpocząć od hałasu odbijającego się od ścian korytarzy - wydukała na jednym wydechu i wzruszyła lekko ramionami. Nie do końca była pewna - dlaczego to powiedziała, bo choć był w tym zalążek prawdy, tak sam krukon nie miał szans na poznanie realnej odpowiedzi; rozważała odejście, a to tylko przez natłok uczuć, tak bardzo odległość od dotychczasowych. Popełniała zapewne błąd, ale była tylko kobietą, ledwie dziewczyną, która potrzebowała możliwości otworzenia się niczym księga, by wreszcie świat ujrzał skąpane w mroku onirycznych historii emocje. Krótki, stonowany uśmiech przyozdobił zarumienione lice Holmes. - Ciebie? - powinna się lękać? Spojrzenie wielkich oczu osiadło na postaci bruneta, zaś figlarnie wygięte wargi nie chowały nuty rozbawienia pod postacią dystansu. Nie znała argumentu, dla którego zdecydował się ją w ten sposób zaskoczyć, ale to nie graniczyło ze złą perspektywą na dalszy rozwój tego spotkania. Zwykła gra niedomówień.