Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Dostała ten dziwny list i kompletnie nie wiedziała o co w nim chodzi. To znaczy, domyśliła się, że to musiało dotyczyć Złotego Feniksa, tylko tam mogli pisać takimi zagadkami, ale i tak nie miała pojęcia co ona może oznaczać i gdzie właściwie ma pójść. Głupio by było odpaść tak od razu... w tak śmieszny sposób, nie potrafią nawet znaleźć miejsce wykonania zadania. W końcu jednak, po przeanalizowaniu zdań chyba ze sto razy, pomyślała, że to musi mieć związek z gwiazdami, tak jej się kojarzyły te galileuszowe, okręgi i horyzont. Więc co, gwiazdy? Szukanie ich? To musiało być to, bo przecież grupa w której była specjalizowała się również w Astronomii i Wróżbiarstwie, w przeciwieństwie do samej Laury. Już wchodząc wieczorem po schodach wieży czuła, że to będzie trudne zadanie. Ubrała się cieplutko, wystarczyło jej, że od jakiegoś czasu męczył ją katar i upór do niepicia okropnego eliksiru pieprzowego. Na szczycie było pięknie, gwiazdy na niebie wyglądały niezwykle zachęcająco i przez chwilę Laura poczuła, że na pewno się uda. Pełna optymizmu wzięła swój teleskop i wtedy optymizm zniknął bo okazało się, że głupie urządzenie wcale nie chce pracować. Męczyła się z nim chyba z godzinę, międzyczasie widziała jak inni ludzie przychodzili i też coś tam robili, ale jej nawet nie udało się ustawić teleskopu, żeby spojrzeć na gwiazdy. Zła na cały świat wreszcie zrezygnowała i wróciła kolejnego dnia, tym razem ze sprawnym sprzętem. Przypatrywała się gwiazdom bardzo długo i dokładnie, musiała przyznać, że były ładne, ale jakoś nie mogła w tym całym zbiorowisku znaleźć nic ciekawego. Chyba niedostatecznie uważała na zajęciach Astronomii w młodszych klasach. Patrzyła tak i patrzyła, aż wreszcie powieki zaczęły ciążyć i usnęła na zimnym murku. Obudziła się gwałtownie, przez chwilę nie mając pojęcia co się dzieje i gdzie jest. Po chwili przyszło przypomnienie, ale niebo już do niczego się nie nadawało. Zła tak samo jak poprzedniego wieczora, zeszła na dół i udała się prosto do dormitorium, żeby jeszcze pospać trochę.
To było dla niej upokarzające, tak pogubić śrubki od teleskopu i musieć za nimi gonić po wieży. Na szczęście, bądź właśnie na jej nieszczęście, Toby pomógł jej je zebrać, co w sumie skończyło się tak, że wrzucił je w jej rękę i odszedł, naburmuszony tak, jakby go co najmniej zmusiła do patrzenia się za nią w jej zacięty teleskop. Złożyła go, wsuwając znowu śrubki na odpowiednie miejsca, ale chyba zrobiła coś nie tak, bo nie mogła dać sobie rady z jego przesunięciem. Była tym bardziej wkurzona na obecną sytuację, zwłaszcza, że wciąż miała przed oczami swojego eks chłopaka. Jak tylko go widziała, to miała ochotę uderzyć go w twarz, nic nie mówiąc już o tym, aby podziękować mu za pomoc. Po prostu go zignorowała i odeszła, aby następnego dnia tutaj wrócić i znowu wypatrywać czegoś na niebie. W każdym razie chyba niezbyt była zainteresowana tym co się działo w jej teleskopie, bo wyglądała na taką, która aż rwie się do pomocy innym. Jeśli tylko, któreś z nich powiedziałoby, że potrzebuje pomocy… Nie wnikała jednak dłużej, widząc, że nikt jej nie potrzebuje i po prostu wzięła się do pracy. Po dłuższej chwili udało jej się odnaleźć księżyce Saturna. To musiało być to.
[3…] [zt] Edytuje, bo mądra ja nie doczytała zadania i sobie czekam na zbawienie chyba 3
Ostatnio zmieniony przez Sheila Violence Villadsen dnia Pon 28 Kwi - 21:14, w całości zmieniany 1 raz
Tanner dostał list u już wiedział, dokąd ma się udać. Na jego nieszczęście, zadanie to miało jakiś dziwny związek z astronomią, a on, biedaczek, nie był w tym najlepszy. Niestety, oprócz tego, że udało mu się trafić od razu w miejsce docelowe, nic więcej tego wieczoru chłopakowi nie wyszło. Westchnął ciężko, gdy męcząc się z teleskopem przeklinał głośno pod nosem, ponieważ ten nie chciał kompletnie mu z niczym pomóc - ani odrobinkę, wyobrażacie to sobie? Po chwili stwierdził, że jest już tak strasznie późno, że wróci następnego dnia. Wyszedł zrezygnowany z postanowieniem, że może poszuka woźnego, który pomoże mu w wykonaniu tego zadania?
Leah nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się tak szybko. Tak niedawno się zgłosiła, a teraz już trzymała w dłoniach list i myślała nad tym co oznacza. Mimo, że planety i tego typu sprawy w ogóle nie znajdowały w jej głowie dla siebie miejsca to drogą dedukcji wywnioskowała co robić. Dobrze, że chociaż tyle potrafiła. Radośnie zmierzyła na szczyt wieży, że spróbować swoich sił. Niebo było piękne z błyszczącymi gwiazdami na sobie. Rzadko miała czas, aby przyglądać się temu co jest za murami (a nawet oknem) Szło jej... cóż zależy jak na spojrzeć. W sumie dopiero 4 raz w życiu stała przy czymś takim jak teleskop, a udało jej się odnaleźć księżyce saturna (z czego była niesamowicie dumna). Z drugiej jednak strony zabrało jej to trochę czasu, bo rozpoznanie czegokolwiek na niebie było dla niej kompletną nowością. W tamtej jednak chwili ona nie przejmowała się tym. Wzięła udział w projekcie żeby udowodnić sobie jak wiele jest w stanie zrobić. Ile może dać z siebie i jak zostanie to przyjętę. Od dłuższego czasu wiele rzeczy szło jej bardzo źle, więc była to miła odmiana podnosząca na duchu. Było jej zimno, ale została na wieży chcąc pomóc tym, którzy sobie nie poradzili. Dobrze zna uczucie towarzyszące okropnej bezradności gdy wiemy, że potrafimy coś zrobić, a mimo to nam nie wychodzi. Jej serce choć czasami może wydawać się kamienne jest pełne różności i to ono sprawiło, że teraz stoi oddalona od sprzętu i czeka podziwiając widok uświadamiając sobie, że chyba pierwszy raz jest w tym miejscu, aż tak długo i nie ma ochoty go opuszczać. Było to miejsce małego zwycięstwa. Udało jej się zrobić coś trudnego w jeden dzień! Co z tego, że jutro będzie nie wyspana skoro dziś jest tak bardzo szczęśliwa? Po pewnym czasie zauważyla jednak, ze wszyscy jakoś sobie radzą, więc z pewnym smutkiem odeszła z tamtego miejsca zastanawiając się czy prędko tam wróci. [3]
Ps. Jeśli jakaś osoba z dwójką chcę to chętnie pomogę.
Ostatnio zmieniony przez Leah Aristow dnia Nie 11 Maj - 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Gdy słońce skończy swój taniec na horyzoncie odnajdziesz drogi. Piąty okrąg, a wokół niego ponad sześćdziesiąt mniejszych. Galileuszowe wyłap, będą twą mapą – czytała po raz kolejny list ze wskazówkami, odczuwając odrobinę stresu i podekscytowania równocześnie. Oczywiście musiało mieć to związek z astronomią, ten Galileusz był hasłem kluczowym. Jackie gorąco liczyła, że pierwsze zadanie będzie tyczyć się eliksirów, ale była przecież doskonale przygotowana i na taki obrót spraw. Zmartwiona, czy aby nie za późno odczytała list, pochwyciła kurtkę i apaszkę, którą pospiesznie zamotała wokół szyi, i opuściła dormitorium Gryfonek, zmierzając, jak miała nadzieję, w kierunku Wieży Astronomicznej. W ostatnich dniach wspaniałomyślnie postanowiła przestudiować rozkład sali i wszelkich pomieszczeń w Hogwarcie, więc poruszała się po szkole zdecydowanie pewniej i sprawniej. Już wkrótce Braxton wspinała się po schodkach na szczyt wieży, zastanawiając, z czym tez przyjdzie jej się zmierzyć. Zadanie pewnie nie będzie należało do łatwych, w końcu to był Złoty Sfinks. Gdy tylko dotarła na górę, od razu wzięła się do pracy. Ustawiła odpowiednio teleskop i rozpoczęła poszukiwania planety, o której mówiła zagadka. Z godziny na godzinę jej optymizm malał. Dobrze, że przynajmniej ciepło się ubrała. Usadowiła się wygodniej, podpierając o murek, i błądziła dalej po gwiazdach, konstelacjach i wszelkich ciałach niebieskich. Ani śladu tej jedynej planety, której odnalezienie było jej zadaniem. Coraz ciężej patrzyło się jej na niebo. Miała wrażenie, że gdzieś powolutku opada, zapada się w błogości, znika i… zasnęła. No cholera, zasnęła! Promienie słoneczne grzały jej skórę, gdy już powróciła na jawę, kompletnie osamotniona na wieży. Chyba za dużo wczoraj poświęciła czasu na lekturę o eliksirach. Zła na siebie i zirytowana głupim zmęczeniem, jakie dopadło ją w nocy, opuściła wieżę. W świetle dnia i tak nic nie zdziała.
Tanner co prawda nie przygotowywał się za bardzo na powrót na wieżę i nawet nie spróbował szukać woźnego, który mógł być wszędzie w tym wielkim zamku. Cały dzień spędził w sali pojedynków z dwójką Ślizgonów, którzy ze sobą walczyli. Cóż za ogromy pech. Zbliżał się moment jego wielkiego kryzysu, ponieważ nie spał już prawie dobę, a jak wiadomo, organizm potrzebuje sporo snu, żeby czuć się lepiej. Tak więc, tak samo jak wczoraj, dzisiaj mikroskop nie działał równie dobrze. Co za cholerstwo. Tanner męczył się z nim prawie do godziny 4 nad ranem, gdy zaczęło już się robić jasno. Należałoby iść do dormitorium i się przespać, jednak.. może faktycznie poszuka tego woźnego? Z takim właśnie postanowieniem opuścił nad ranem szczyt wieży.
Drugi dzień i druga próba. Achilles był strasznie sfrustrowany, że nie udało mu się rozwiązań zagadki za pierwszym razem i to przez ten głupi teleskop! Tym razem upewnił się, że jest z nim wszystko w porządku i dopiero wtedy udał się na szczyt wieży astronomicznej. Po jakiś pół godzinach dostrzegł na niebie coś sensownego, pewnie zaczął notować, a po kolejnej pół godzinie mógł już spokojnie wrócić do dormitorium Gryffindoru. Wręcz skakał z radości, bo oto mógł stawić czoło dalszym wyzwaniom. Soł eksajting!
/zt, 3
Silas Clark
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 189
C. szczególne : Długie dredy często wiązane na czubku głowy
Silas po otrzymaniu listu od razu wywnioskował, że jego zadanie raczej nie miało nic wspólnego z eliksirami. Nie mógł się doczekać kiedy otrzyma zadanie, gdzie będzie mógł się wykazać akurat swoimi umiejętnościami , a nie próbować czegoś innego. Zaopatrzył się w jedną z lepszych ksiażek o astronomii i z nią udał się na sam szczyt wieży. Trochę wiało, ale on na szczęście to przewidział więc ubrał się odrobinę cieplej na tę okazję. Po drodze przestudiował budowę teleskopu, było to bowiem zaraz w pierwszym rozdziale, toteż tu na miejscu szybko sobie poradził z owym urządzeniem. Był ścisłym mózgowcem, więc uczenie się czegoś nowego nie sprawiało mu zazwyczaj problemu. Później przyglądał się już czystemu rozgwieżdżonemu niebu. Troszkę zerkał też do książki by dowiedzieć się z niej jakie to planety powinien wypatrzyć dokładnie. Może gdyby był ten orłem z wróżbiarstwa,a nie tylko głównie z eliksirów to szybciej by odnalazł te ksieżyce Saturna, a tak niestety zajęło mu to trochę czasu. Zajęło mu to trzy godziny, ale było warto. Widoki zaś był dla niego niesamowite. Od raz zabrał się też za napisanie i wysłanie listu do organizatorów, że już wykonał swoje zadanie.
Solveig tak naprawdę nie miała wiele do roboty tego dnia oprócz szczotkowania swoich długich, blond włosów. Jej reakcja na dziwny list była dosyć prosta. Rzuciła szczotkę w kąt, zalożyła na swój koscisty tyłek krótkie, poszarpane szorty, nie bawiąc się nawet w zakładanie stanika, narzuciła na ciało t-shirt z wdzięcznym zdjęciem Dudniących Kelpii, a na to skórzaną ramoneskę, tak na wszelki wypadek żeby jej za chłodno nie było. Na stópki wcisnęła czarne, szerokie botki za kostkę, na masywnym, rownie szerokim obcasie i pognała sobie pląsając niczym jej ulubione zwierzątko Ferni. Trochę czasu zajęlo jej odnalezienie Wieży Astronomicznej, bo mimo że wieże były dosyć łatwe do odnalezienia w zasięgu wzroku, to jednakowoż dosyc ciężko było do nich dotrzeć. Sol niestety miała słabe poczucie orientacji w terenie, toteż przynajmniej godzinę błądziła, snując się po korytarzach, a jej głupia duma nie pozwalała jej podejść do kogoś i przyznać się że od dłuższego czasu błądzi jak debilka. Na szczęście udało jej się przyczaić jakiegoś ucznia, z którym była na obozie i sprytnie stwierdzila, że po prostu pójdzie sobie za nim w odstępie kilku kroków. Udało się! Dotarła w końcu tam gdzie miała dotrzeć i od razu przykleiła sie do teleskopu. Uwielbiała godzinami wpatrywać się w gwiazdy i wypatrywać w swojej Finlandii w wolnym czasie planet toteż nie poszlo jej najgorzej. Co prawda zajęło jej to kilka żmudnych godzin, ale w końcu udalo jej się dostrzec to czego szukała. Rozpierana satysfakcją, rozejrzała się dookoła i widząc kilka blędnych wzroków stwierdziła, że będzie na tyle miła i łaskawa, że poczeka w razie jakby przydalaby sie komuś jej pomoc!
To była już (a może dopiero?) trzecia noc poszukiwań i Laura miała bardzo, ale to bardzo dość. Już wspinając się na wieżę teleskop paskudnie ciążył, cały czas zastanawiała się jak niby ma znaleźć jakąś planetę, gwiazdę, gwiazdozbiór skoro nawet nie wie o czym mowa w liście. Dlatego też trochę czasu poprzedniego dnia spędziła w bibliotece, żeby znowu nie iść na wieżę i bez sensu nie wpatrywać się w niebo. Udało się. Wiedziała już czego szuka, wiedziała, że planetę - tak, wiedziała też, że to planeta - otaczają księżyce i w zasadzie nie było to takie trudne, bo wystarczyło znaleźć czym właściwie są te galieuszowe. Kiedy już się dowiedziała, bez problem znalazła Jowisza (czy też Saturna, hehs) na mapie nieba. Zabrała ją dzisiaj ze sobą i kiedy wreszcie wdrapała się na szczyt, znalezienie planety wcale nie zajęło jej dużo czasu.
Tanner kolejny dzień z rzędu zarywał nockę. Kolejny dzień przychodził tu zaraz po kolacji, nie mając nawet odrobiny czasu na sen. Nie zapominajmy jeszcze, że w ciągu dnia także nie odpoczywał, a po prostu chodził na zajęcia, żeby nie mieć zaległości. Nie przypuszczał, że udział w Złotym Sfinksie będzie także próbą ich wytrzymałości fizycznej. Wiedział, że sprawdzana jest tam wiedza i umiejętności, ale odporność na stres? Na to nikt go nie uczulił. Był Ślizgonem, więc większość rzeczy po prostu puszczał obok, nie zastanawiając się dlaczego tak a nie inaczej, jednak siedzenie tutaj TRZECIĄ NOC Z RZĘDU sprawiało, że kiedyś wreszcie musiał się załamać. Dzisiaj przynajmniej udało mu się rozstawić teleskop tak, że mógł obserwować niebo. Robił to jednak tak powoli i w tak wygodnej pozycji, że w pewnym momencie.. po prostu odpłynął. Obudził się zły i zdenerwowany, że nie wychodzi mu nic w tym okropnym projekcie. Wstał i opuścił wieżę, wiedząc, że i tak wróci tu wieczorem. Przynajmniej się odrobinę wyspał. Może następnym razem pójdzie lepiej?
Dzisiaj, właśnie dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym Tanner'owi musiało się wreszcie poszczęścić. Może to dlatego, że wreszcie był wyspany? Wczorajszą noc zmarnował właśnie na sen, do tego nie w swoim łóżku, a tu, na szczycie wieży, podparty o teleskop. Westchnął ciężko, gdy wreszcie udało mu się wejść na sam szczyt wieży. Dzisiaj jednak był przygotowany. Obcykał sobie wcześniej budowę teleskopu i rozłożeni go zajęło mu tylko pięć minut. Właściwe ustawienie? Dzisiaj, po kilkudniowym zmaganiu z tą przeklętą maszyną, było pestką. Po godzinie wyszedł, szczęśliwy, że znalazł wreszcie planetę, której szukał.
To był trzeci raz, jak przychodziła na szczyt tej przeklętej wieży, by stoczyć pojedynek z niebem w poszukiwaniu rozwiązania zadania. Tym razem zadbała o to, by być rozbudzoną i pełną energii. Była gotowa na całonocny pobyt, dlatego ubrała się ciepło i już siedziała przy swoim teleskopie, maksymalnie skoncentrowana. Wiedziała, że jak tylko uda jej się dobrnąć do końca tego etapu projektu, poprosi kogoś o korki z astronomii, bo przecież polepszenie umiejętności w przyszłości może jej się bardzo opłacić. Tymczasem tkwiła przy znienawidzonym już sprzęcie, zastanawiając się, czy aby na pewno obrała właściwy kierunek. Poszukiwania dogodnego i odpowiedniego ułożenia zajęły jej naprawdę szmat czasu. I miała już ochotę rozwalić coś ze zdenerwowania i frustracji, gdy nagle coś na niebie się pojawiło. Księżyce. Czytała książki, przygotowała się i wiedziała doskonale, że to księżyce Saturna. Tak, to musi być cel zadania – właśnie ta planeta! Niewiarygodnie szczęśliwa, nakreśliła mapę i opuściła wieżę, by prędko poinformować komisję.
Winter? Cóż. To dość zabawne. Nie obchodziło ją kompletnie nic. Nie miało znaczenia to, że ludzie przychodzili i znikali. Była do tego przyzwyczajona. Podobnie jak do tego, że po prostu lawirowała pomiędzy chęcią do czegoś, a niechęcią do... Hipokryzji. Ta szerzyła się w zastraszającym tempie, a jedyne na co w tej chwili miała ochotę to spalić, zniszczyć, zajebać - każdego - k a ż d e g o - kto wbił do jej życia, nie pytając o pozwolenie. Nie potrzebowała ludzi zbędnych, a za takich uważała przyjaciół, którzy tak naprawdę nigdy nie byli przyjaciółmi. Co prawda nie miała też nikogo konkretnego na myśli. Równie dobrze mogła mówić o Olivii z Kajman, albo o Nicholasie z Niemiec. Dlaczego miała odpowiadać na zadane pytania? Nie musiała. Nikt jej nie mógł do tego zmusić. Zwłaszcza teraz. List do Theodora sprawił ją cholerną satysfakcję, a co za tym idzie, spodziewała się takiej odpowiedzi jaką ją uraczył. Zabawnym jest to, że mężczyzna chyba doprawdy uwierzył w jej teoretyczną "zdradę". Od ponad miesiąca nikt jej nie miał, a co za tym szło - bardzo ubolewała z tego powodu. Nie musiała analizować czegokolwiek jednak, bo Blaise podjął decyzję. On po prostu chciał ją zobaczyć. Dać nauczkę. Ta gra była bardzo niegrzeczna, mało tego Winter powinna ponieść karę, ale przecież nie poniesie. Była oczkiem w głowie Theodora. On nigdy nie zrobiłby jej krzywdy, prawda? I tak o to ubrana w sukienkę od DKNY oraz szpilki od YSL wędrowała przez całą szkołę. Kochała ten moment gdy wzrok ludzi jest skupiony na niej, a ona niczym gwiazda przemierza kolejne schodki, a frajerzy robią jej miejsce. Od kilku dni była także prefektem. Plotka głosi, że tatuś kupił, a czy Winter to przeszkadzało? Skąd! Była pusta, a przynajmniej na taką się kierowała, ale teraz? Teraz tkwiła tutaj. Na szczycie wieży astronomicznej, bo tutaj kazał jej być. Tutaj miała siedzieć. Tutaj miała zastanawiać się nad tym, czy Blaise przyjdzie. Właściwie Blaise gryffoński zawsze przychodził, tylko dlaczego teraz to ona czekała jak suka na swojego właściciela? Nie był nim przecież.
Wyrzuty sumienia, że wszedł w jej grę gdzieś zniknęły. Smak tamtej nocy ulotnił się wraz z pierwszym machnięciem skrzydła tej jebanej sowy, która przyniosła mu listo od Winter. Wściekł się niewyobrażalnie. Rozpierdolił sobie kłykcie o najbliższą ścianę. Pienił się i wkurwiał. Nic, ale to nic nie wkurwiłoby go tak jak to co zrobiła. I chuj, że kłamała. Mogłaby kurwa pieprzyć cały garnizon wojska, wszystkich pedałów w Hogwarcie i innych magicznych szkołach. Ale Victor był czymś. Tak, czymś, czego nienawidził najbardziej na świecie. Gdyby tylko mógł rozjebałby jego łeb o najbliższą ścianę, raz na zawsze. Co robił bardzo często, ale bez skutków śmiertelnych. Dlaczego więc po tym, jak zapragnęła go mieć. Mieć w tak kurewsko popierdolony sposób, przespała się z jego największym wrogiem? Przecież to ona zaczęła grać, więc za co go karała? Zrobił to co chciała. Spełnił jej zachciankę. Kochał się z Nią, tak jak tego żądała. Czcił ją i pieścił tak, jak zawsze tego pragnął. A teraz nie pozostało już nic po tym zdarzeniu. Wszystkie wspomnienia wymazane. Pozostała tylko wściekłość, która gnała go na Wieże Astronomiczną, po tych jebanych stromych schodach. Wpadł tam z miną mówiącą wszystko i nic. Stała sobie taka piękna i beztroska. Biła od niej taka pustka. Była taką pustą lalką. Nigdy tak o niej nie myślał, ale ona robiła wszytko, aby jego opinia uległa zmianie. Chcę Ci wpierdolić. Chce Cię ukarać. Chce, żebyś popamiętała to jak mnie zraniłaś. Chce żebyś pluła w swoje odbicie. Chcę, żebyś nienawidziła siebie jeszcze bardziej. Chce, żebyś czuła się tak jak teraz czuje się ja. Podszedł do niej. Milczał. Dyszał tylko głośniej. Zmęczenie, czy wkurwienie? Opanowywał oddech. Krążył wokół Niej, mierzył ją z góry na dół. Milczał. Lustrował każdy centymetr jej ciała. Podszedł jeszcze bliżej. Stanął z Nią twarzą w twarz. Patrzył i milczał wciąż. W ręku trzymał pomięty skrawek pergaminu, mięty i rozwijany chyba z milion razy. Jakby z każdym nowym przeczytaniem od niej listu, miałoby się cokolwiek w nim zmienić.
Winter pojmowała to wszystko inaczej. Nigdy nie przejmowała się zdaniem ludzi, którzy o niej gadali. Jakby nie patrzeć od tego właśnie byli ludzie. Żeby gadać. Nie ważne co, niech po prostu gadają. Teixeira nie dbała o to by ktokolwiek nazywał ją dziwką. Szmatą. Kurwą... Czy tylko i wyłącznie pustą laleczką. To dość zabawne, ze tego typu epitetów używali ci, którzy kiedyś dla młodej dziedziczki znaczyli wiele, ale teraz? Teraz ze spokojem mogła stwierdzić, że gdyby kilka tygodni temu dała sobie obciąć rękę za swoich pseudo p r z y j a c i ó ł - to w tym momencie chodziłaby bez ręki i nie miała nikogo wartego złamanego galeona. Na samą tę myśl uśmiechała sie szerzej, wszak jedyne pytanie jakie mogła zadawać w odwołaniu do tej sytuacji to... Jak żyć panie ministrze w świecie hipokryzji? Ostatni czas pokazał też coś więcej niż tylko zawód z powodu zawieranych przyjaźni. Hogwart sam oferował jej osoby, które były intrygujące, a przeszłość? Patrz. Biorę gumkę do mazania i ścieram Cię ze swojego umysłu jak nic nie znaczący ślad po ołówku na białej kartce. To jest wygodne i lepsze. Zwlaszcza dla mnie. Theodorze... Nawet nie przypuszczasz, że mogłam kłamać. Nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie wiesz, że każde słowo spisane w tym liście jest pierdolonym kłamstwem. Potrafisz wyimaginować sobie to jak Victor mnie pieprzył na biurku w pustej klasie, ale nie masz świadomości, że to tylko puste klamstwo. Tak samo puste jak mój obraz teraz. -Jakim prawem zwracasz się do mnie jak do suki, która ma być na każde Twoje zawołanie? Nie wiesz kto stoi przed Tobą? Dla zasady rżniesz idiotę czy weszło Ci to w nawyk? - Tak. Tego Winter nienawidziła najbardziej. Nikt nie miał prawa traktować jej jak rzeczy. Jak porcelanowej lalki, którą można przynieść. Zmienić półkę. Przebrać w ładniejsze ciuszki. Ona wykreowała się na kogos pozbawionego uczuć wyższych, ale to tylko przez to, że musiała odpocząć od drazniacych emocji, które potrafily rozerwać jej drobne ciałko. -Wkurwia Cię to, że Victor mnie pieprzył? Och... Daj spokój. Nie jestem Twoją własnością. Mogę wszystko. Nie należę do Ciebie ani do kogokolwiek innego. Nigdy nie oddam ciała w ręce jednego. Dość szybko sie się nudzę... - Uśmiechnęła się podle, a po chwili zrobiła krok w przód. Chciała patrzeć na jego złość - jednak była tak bardzo nieświadoma tego co mógłby z nia zrobić. Rozerwać na milion małych kawałeczków? A może po prostu zepchnąć z wieży? Och na Boga... Nie bądź tchórzem. Ukarz ją. Była doprawdy niegrzeczną dziewczynką, a to jak z Tobą igrała zasługiwało na najwyższą karę.
" - Patrz Winter, spadająca gwiazda! Pomyślałaś sobie życzenie? Bo ja tak. Chcę abyś już zawsze przy mnie była i żebyśmy już zawsze mówili sobie prawdę. Nigdy mnie nie okłamiesz, co nie? Mam dość kłamców. W tym domu wariatów wszyscy to robią. Victor łże jak pies zawsze i w związku ze wszystkim. Wuj okłamuje ciotkę, gdy wraca późno. Gdy kręci jakieś machloje na boku. Laura byle coś uzyskać, byle coś mieć. Niegroźne, ale jednak. Ciotka okłamuje wujka jeśli tłuczemy się z Victorem, bo on zaczął. Woli mówić, że nic się nie stało. W dobrej wierze, ale jednak. A ja mam juz tego dosyć! " Tak łatwo zapominamy o rzeczach pozornie nieistotnych. Jasne Winter, weź tą pierdoloną gumkę do mazania i wymaż ze swojego życia Theodora. Trzeba było to kurva zrobić zanim znów zaczęłaś motać. Zachciało Ci się gry? Znudziłaś się swoimi markowymi ubrankami i zapragnęłaś poczuć to co kiedyś czułaś przy Blaisie? Tylko teraz zamiast cieszyć się, że może być jak dawniej próbujesz niszczyć, zmieniać i podporządkowywać co tylko spotkasz na swojej drodze. Nie przelicz się kochana, gdy efekty owych igraszek przerosną Twoje najśmielsze oczekiwania. Bowiem coś tu może pierdolnąć i co lepsze, nie będzie to Blaise. Gdybyś pamiętała kim byliśmy dla siebie, nigdy nie zapomniałabyś co mi obiecałaś. A ja uwierzyłem. Wierzę nadal, że nigdy mnie nie okłamiesz. Jeszcze chcesz coś dodać? Obiecałaś mi to. Przyrzekłaś. A ja wierzę wciąż Twoim słowom. Nie ważne jak bardzo ranią, wierzę. Wysłuchał wszystkich jej słów. Obelg, zaczepek i milczał. Zagryzał tylko dolną wargę przez cały ten czas. Gdy ją oswobodził, okazało się, że robił to tak mocno, aż zaczęła dość intensywnie krwawić. Oczy przybrały dziwną, nietypowo szaleńczą barwę. Kąciki ust powędrowały ku górze. Coś było nie tak. - Och Winter.. - powiedział na pozór spokojnie, a gdy ona zrobiła krok w przód, wtedy chwycił jej drobniutką buzinkę w mocny uścisk. Kciuk i wskazujący spoczywały na jej policzkach, a wewnętrzna strona dłoni pod jej brodą. Kilkoma pewnymi krokami sprawił, że natrafiła plecami na ścianę. Biedna, ledwo drobiła w tych szpileczkach. Przyparł ją do muru. Czekał na jeszcze jakieś słowo. Nie możesz mówić? Och.. - Zachowujesz się jak suka Winter i doskonale o tym wiesz. A rżnąć tutaj mogę co najwyżej Ciebie.. I wiedź jedno, jebie mnie to kogo pieprzy Victor. Boli mnie to, że to Ty pozwoliłaś mu się pieprzyć.. - mówił to, a uścisk się nasilał. Połamie jej kości policzkowe? Sialalalala.. - Przykre jest też to, że choć twierdzisz iż nie należysz do nikogo, to tak naprawdę jesteś wszystkich. A tak bardzo pragnąłem byś byłą tylko moja, tak bardzo..jak ja jestem tylko Twój.. Zaciskał mocniej, a jej stopy zaczęły odrywać się powoli od ziemi. Przyparta do muru, zawieszona bezwładnie. Chce Cię ukarać. Kurwa. Karzę tez siebie. Nie potrafię robić Ci krzywdy, nie robiąc jej także sobie. Kocham Cię. Kocham i nienawidzę.
Emilia była niezbyt przychylnie nastawiona do zadania, które znalazła w swojej poczcie. Niemniej jednak chciała od razu mieć je za sobą. Ubrała się cieplej niż zwykle (na szczycie wieży zawsze panowały niezbyt przychylne warunki), wzięła ze sobą zeszyt i spokojnym krokiem udała się w stronę wieży. Po ostatnich porażkach na starożytnych runach chciała, żeby chociaż to zadanie poszło jej szybko i sprawnie. Trochę się jednak przeliczyła. Było bardzo ciemno i dziewczyna chcąc odejść na bok bez oświetlenia sobie drogi różdżką potknęła się i upadła na ziemię nadwyrężając swój nadgarstek. - Kssss. – syknęła z bólu i ze złości, zabierając gwałtownie różdżkę i zeszyt i skierowała się w stronę skrzydła szpitalnego. Ale co to było dla Emilii – oczywiście wróciła tam ponownie następnej nocy. Miała małe wątpliwości, ale jej determinacja nie ustępowała rozsądkowi. Spędziła na wieży długie godziny, aż w końcu natrafiła na księżyce Saturna. To musiało być to! Na pewno! Nie czekając dłużej nakreśliła w zeszycie to co wyśledziła i opuściła wieżę. Nie czekała na to, czy może komuś pomóc, po prostu jej się nie chciało. Wolała szybko poinformować komisję.
- Co za pierdolone gówno! - to jedyne słowa jakie Zielińskiemu cisnęły się na usta w ciągu ostatnich kilku dni. Budził się z nimi, powtarzał w ciągu dnia niezliczoną ilość razy i zasypiał żegnając tak kolejny gówniany dzień. By wkurwiony. Na siebie, na Hogwart, na Sfinksa. Nigdy! Ale to nigdy nie miał problemów, aby ustawić sobie odpowiednio teleskop. Owszem początkowe lekcje nie należały do udanych, ale te lata już dawno miał za sobą. Dawno! Męczył się ze swoim wiele godzin, ale za nic nie mógł sobie poradzić. To takie upokarzające, że ani mu w głowie było proszenie o pomoc kogokolwiek. Następnego dnia spotkało go to samo. Próbował chyba wszystkiego, a kiedy już prawie mu się udało poluzować jakąś jedną upartą śrubkę, która była winna wszystkiemu to ręka zaczęła mu drżeć w ten niekontrolowany sposób. Kopnął ze złości w ścianę, porozrzucał pergaminy po wieży, ale nic nie przyniosło ukojenia. Zezłoszczony, z papierosem miedzy zębami, rękami mocno wepchniętymi w kieszenie opuścił pomieszczenie. Jutro też jest dzień, jest i noc. Przyszedł, bo nie mógł odpuścić. Bo odpuszczanie było złe. Bardzo nawet, ale to już wiedział. Poddał się kiedyś i do tej pory ciągnęło się to za nim. Dlatego tego nie zostawi. Choćby miał przychodzić tutaj miesiąc to i tak nie da sobie spokoju. Poszło lepiej. Przynajmniej ustawił teleskop prawidłowo, ale co z tego skoro jakiś kretyn obok nie umiał tego zrobić! Miał do przejścia kilka kroków, nie brał różdżki bo w linii prostej i po ciemku uznał, że przejdzie. Źle sądził, bo leżał po sekundzie na zimnej posadzce. Amortyzował upadek dłońmi. Tylko mu pogratulować, bo teraz nie mógł ruszyć ręką w nadgarstku. Przeklął jeszcze debila, który ustawił swój teleskop ma środku i niechętnie udał się do szkolnej pielęgniarki. Liczył, że jeszcze tej samej nocy będzie mógł tu wrócić. Nic z tego, zeszło mu się dłużej, a wychodząc ze Skrzydła Szpitalnego mógł podziwiać wschód słońce. Nie tak miało być. Kolejnego wieczoru siedział w wieży astronomicznej jeszcze zanim zaszło słońce. Bujał się na krześle, bawił się piórem. I to wtedy go olśniło. Spłynęło na niego. Znalezienie planety zajęło mu pół nocy. Niemniej z tym koniec. Wyszedł z wieży przeklinając hogwarckie teleskopy.
Zajęcia związane z mechaniką, teleskopami i szukaniem planet to zdecydowanie nie była jej bajka dlatego też wykonanie tego zadania zajęło jej aż trzy dni, co aż ją przerażało gdyż ostatnio w ogóle się opuściła i zaczęła podejrzewać, że przestaje być genialna i straci jedyne co miała czyli lekkość z jaką podchodziła do większości zajęć. No ale winić można było również roztargnienie. Dowodem na to były dwa pierwsze dni kiedy odchodząc od teleskopu zostawiła przy nim różdżkę i przez te ciemności potknęła się o czyjś teleskop i runęła na ziemię. Pierwszego dnia po prostu zrezygnowana i obolała wróciła do swojego pokoju i sama prowizorycznie zaleczyła otarcia jakimiś maściami jednak drugiego dnia kiedy była na tyle głupia żeby nie uczyć się na błędach i stało się dokładnie to samo musiała już odwiedzić skrzydło szpitalne. Na szczęście nie stało się nic poważnego więc mogła wrócić do zadania trzeciego dnia. Tym razem starała się jak najbardziej skupić bo irytowało ją, że wiele osób już ukończyło zadanie tylko ona była jakaś taka nieudolna. Spędziła w wieży wiele godzin zanim znalazła właściwe ułożenie i w końcu natrafiła na księżyce Saturna! W samą porę gdyż chwilę później już zaczynało świtać. Zadowolona z siebie i nieziemsko zmęczona wróciła do swojego dormitorium.
Skaranie boskie z tym zamkiem. Człowiek chce wejść na jakieś tam piętro, oczywiście musi zaliczyć schody. Schody, które kierują go tam, gdzie chcą, niekoniecznie licząc się z tym, ze akurat ma zajęcia, czy coś w tym rodzaju. W dodatku był tak duży i nieznany. Tragedia. Soons właściwie przeklinając za pomocą wszelkich znanych sobie wulgaryzmów Hogwart, siedział teraz na szycie jednej z wież. Jednej z wież, która miała być sowiarnią, lecz niestety nie pykło. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i tak o to, korzystając z pięknej pogody, siedział tam, zaczytując się w jednej książce właściwie nowej publikacji zbierającej całą wiedzę na temat transmutacji, by odpowiedzieć na kilka ważnych zagadnień z tej dziedziny, a także jasno oddzielającej poszczególne fakty od mitów, tak popularnych w głowach laików oraz młodych adeptów tej jakże wspaniałej nauki. Siedział tak zatem i czytał, a właściwie pochłaniał, kolejne słowa, linijki, akapity, stronnice, rozdziały, co kilka, kilkanaście sekund paląc papierosa. Tak, to była najcudowniejsza czynność na świecie – uczyć się i palić. Jak palić nie lubił, tak w takich chwilach.. oj siadało, siadało. W każdym razie, Benjamin w spokoju oddawał się swoim przyjemnościom, będąc jednocześnie tak pochłoniętym, iż w zasadzie nie zauważył faktu pojawienia się w jego otoczeniu nowego i w sumie jedynego - nie licząc jego oczywiście – osobnika. Gdy już skminił co i jak, szybko zgasił papierosa, wyrzucił go za siebie, zamaszystym ruchem tak, że biedny niedopałek spadał wzdłuż wieży, po czym z anielskim uśmiechem, choć nadal nieco spłoszony, powiedział – Bardzo przepraszam. Te papierosy to nie ja. Nic nie widziałaś, dobrze? - rzucił, uśmiechając się nerwowo. – Bo w sumie i jakie papierosy. To znaczy, ja wiem, że nie wolno. Znaczy nie wiem. Ale wiesz, jak to jest. Człowiek czasem ma taką chęć zapalić, że nic go nie powstrzyma.. – powoli począł plątać się w zeznaniach, toteż szybko przestał. Przybrał na usta serdeczny uśmiech, wstał, kulturalnie przeprosił za swoje zachowanie z przed chwili, po czym przedstawił się ładnie, kłaniając.
Kiedy Chantel i Sara zostały wyproszone z sali, Krukonka wpadła na pomysł, żeby wybrać się do wieży astronomicznej, a konkretnie... Na jej szczyt. Dlaczego? Bo dziewczyna uwielbiała patrzeć w gwiazdy, a do tego ludzie nie przybywali tu tłumnie, a właściwie często nie było nikogo. Można więc spokojnie porozmawiać, nie obawiając się nieproszonych gości. No chyba, że akurat będą miały pecha.
Merlinie! Czemu to akurat ona jest skazana na notoryczne bieganie po schodach? Czemu to zawsze ją spotyka? Rzecz jasna gdy wygonili ją i Chant z kuchni, Sara jedynie wymruczała coś pod nosem i podniosła swój szanowny tyłek z miękkiej kanapy i raz dwa, czymchnęła z kuchni. W końcu lepiej nie denerwować Opiekuna gryfiaków, prawda? Dopiero gdy pokonała trzysta sześćdziesiąt cztery schodki w górę na tą przeklętą wieżę u boku Chant - Sara cała zgrzana i obolała, klapnęła sobie na zimną kamienną podłogę i oparła się plecami o ścianę. Nogi oczywiście wyprostowała przed siebie i krzyżując je w kostkach, cicho zawarczała. - Przysięgam na Kirke, że jak teraz ktoś mi będzie kazał z stąd schodzić to potraktuję tą osobę jakąś niemiłą klątwą. - odparła ze złością i buntowniczo skrzyżowała swoje ramiona na piersiach i uniosła wojowniczą brodę do góry. Pff.
Chantel także zdyszana weszła na szczyt wieży. Może nie aż tak zmęczona, jak Sara, gdyż miała pewną praktykę. Raz, że pokój wspólny Krukonów znajduje się w wieży, a dwa, że czasami wchodziła na jej szczyt ot tak. Popatrzeć, pomyśleć, odpocząć. - Nie martw się, tutaj na pewno nie będzie zajęć. - Chantel uśmiechnęła się, siadając obok Puchonki. - Coś mówiłaś o Twoim kocie, ale nie skupiłam się, wybacz. Panna Dwight zazwyczaj uważnie słuchała ludzi. Jednakże w kuchni, kiedy zobaczyła profesora zmierzającego w ich stronę, skupiła się na tym, że za chwilę Ravenclaw będzie miał na swoim koncie parę punktów mniej. Tak właśnie się stało. No ale cóż, bywa. Zapewne i tak nadrobi to aktywnością na lekcjach Transmutacji. Na tą myśl Chantel uśmiechęła się pod nosem.
- Oby bo nie mam siły dzisiaj już na nic. - jęknęła sama zainteresowana i potarła swoje blade policzki, próbując zarazem ukryć pierwsze oznaki senności. Starając się jednak skupić na słowach koleżanki, przygryzła wargę by móc sobie przypomnieć co wspominała o swoim głupim pupilu. Mówiła już jak nazwała swojego kocura? Hmm.. - Więc mam kocura. Czarnego. Głupiego. Złośliwego. Zjadającego moje składniki do eliksirów. W przypływie geniuszu wołam na niego „kot” a on jest tak mądry, że na to reaguje chociaż na mnie warczy. I znosi mi do łóżka martwe pająki jako dowód swojej wielkiej, kociej miłości za co jest przeze mnie namiętnie wyklinany. - paplała trzy po trzy i skrywała kolejne, dyskretne ziewnięcia w rękawie szkolnej szaty. Z powrotem podciągnęła swoje patyczkowate nogi pod brodę i zerknęła na Chantel przepraszająco. - Wybacz ale tak mnie te głupie schodki wykończyły na tą głupią wieżę, że ogarnia mnie głupia senność. - wymruczała i po chwili uśmiechnęła się do siebie krzywo gdy odnotowała w myślach, że coś za dużo tego „głupie” używa w jednej myśli. Pff. Liczy się to, że przynajmniej oddała esencję tego co chciała wyrazić! Pomacała się jedynie zza uchem w poszukiwaniu swojej ukochanej towarzyszki życia czyli różdżki i wyczuwając pod palcami chłód magicznego drewienka, zacisnęła na nim swoje smukłe palce i hyc. Schowała do kieszeni szaty byleby jej nie zgubić. Wbiła także swoje czekoladowe ślepia w nocne niebo gdy uniosła nieco buzię do góry i zmarszczyła wymownie czoło. - Nigdy nie odróżniam tych wszystkich gwiezdnych konstelacji. - wymruczała cicho. Prawda. Sara nigdy nie ogarniała co gdzie jest na niebie, to trzeba przyznać. Jednak to nie oznaczało, że ów dziewczę nie lubiło patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Niby to ma być takie romantic i bla bla bla ale Sara w gwiazdach widzi gwiazdy a nie jakieś utajone romantyczne podteksty. No chyba, że ktoś by kupił jej gwiazdę i nazwał jej imieniem. O! To byłoby coś fajnego.
- Proponowałabym, żebyś poszła spać, jak jesteś zmęczona. - Zaczęła Chantel. - Ale nie wiem, czy nie padniesz w drodze do dormitorium. - Skończyła pół żartem, pół serio. Krukonka słuchała opowieści Sary o kocie, śmiejąc się przy tym. Raz, że sama historia była zabawna, a dwa, że dziewczyna tak śmiesznie mówiła. Była już zmęczona - to słychać było nawet w głosie. A może tak się tylko wydawało? Kiedy Puchonka stwierdziła, że nie zna się na konstelacjach, a konkretnie, że ich nie rozróżnia, Chantel zaczęła wskazywać na poszczególne gwiazdozbiory i podawać ich nazwy. Oczywiście, nie wszystkie. Do tego etapu jeszcze nie doszła i zapewne szybko się to nie zdarzy, aczkolwiek część z nich znała. - Zobacz. - Powiedziała, wskazując na niebo. - Tam jest Wielki Wóz, widzisz? - Krukonka odczekała chwilę, zastanawiając się, czy dziewczyna go zauważy. W końcu nazwy gwiazdozbiorów często były zupełnie nieadekwatne do ich kształtu. Chociaż, akurat ten był chyba dość widoczny. Chyba. - A tam. - Chantel wskazała inne miejsce. - Jest Mała Niedźwiedzica. Spoglądanie w gwiazdy od zawsze było jednym z ulubionych zajęć panny Dwight.