Wpada tu bardzo dużo słońca, a co za tym idzie kafelki tutaj są bardzo nagrzane. Jeśli szukasz odosobnionego miejsca to jest właśnie ono dla Ciebie, jeśli tylko pokonasz sto osiemnaście kamiennych schodków prowadzących do tej izdebki.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Astronomia
Wchodzisz na szczyt wieży, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Jest wieczór. To jedyny egzamin, który odbywa się tak późno. Wybrałeś Astronomię. Dobrze. Stajesz więc na samej górze, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany ci Griffin Robertson oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Souhvězdí. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Pierwszym zadaniem jest bez użycia mapy nieba rozpoznać jak najwięcej gwiazdozbiorów znajdujących się na widnokręgu. Oczywiście gwiazdozbiory zawierające się w innych też są liczone, więc masz spore pole do popisu. Drugie zadanie dotyczy jest już nieco bardzie skomplikowane, komisja bowiem wybrała noc, w czasie której widać po świcie da się zauważyć Jowisz za pomocą zwykłej lupy. Zadaniem zdającego jest obliczyć odległość od ziemi Jowisza za pomocą znanych mu sposobów oraz podać datę kolejnego pojawienia się tej planty na widnokręgu.
Zasady: Rzucasz dwiema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z astronomii i wróżbierstwa można dodać +1 do punktów.
Opis wyników:
zadanie nr 1:
wynik:
1 – Udało ci się odnaleźć wielką niedźwiedzice i nic poza tym. Niebo o tej porze roku najwyraźniej sprawiło ci figla. A może po prostu niedokładnie znasz mapę nieba? W każdym bądź razie to zadanie na pewno nie poszło ci dobrze. 2 – Znalazłeś gwiazdę polarną? Taki zuch z ciebie! Parę najbliższych gwiazdozbiorów też znasz, a co z resztą tych sezonowych? Tu już umarł w butach. Rzucasz komisji nazwami, których nie widzisz, ale kojarzysz, ze mogą teraz występować, Jak nie trudno się domyślić to wcale nie pomaga. 3 – Znasz mniej więcej połowę gwiazdozbiorów, które tej decydującej nocy znajdują się na niebie. Fakt, resztę też widzisz, jednak za wszelkie skarby świata nie możesz sobie przypomnieć ich nazw. Pokazujesz je jednak komisji. Miejmy nadzieje, że to cos pomoże. 4 – Poszło ci całkiem nieźle, wymieniłeś większość nazw bez większych problemów, resztę po dłuższym namyśle. Eh, niestety te nazwy to sprawa, której trzeba się wyuczyć. Czujesz, że twoje jąkanie się, nie zrobiło dobrego wrażenia. Najważniejsze jednak, ze wszystko powiedziałeś, nie? 5 – Rozpoznanie gwiazdozbiorów nie sprawiło ci najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach mówiłeś kolejne nazwy, po czym za pomocą poziomic określałeś ich położenie. Na pewno ci się to opłaci! 6 – Takie egzaminy to bułka z masłem. O każdym z gwiazdozbiorów powiedziałeś nawet parę zdań, przytoczyłeś legendę lub nazwisko człowieka, który określił dany gwiazdozbiór. Niech wiedzą, że masz nietuzinkową wiedzę.
zadanie nr 2:
wynik:
1 – Całkowicie nie wyszły ci obliczenia, ponieważ z góry założyłeś, że znasz tę wartość i do niej układałeś wzór. Co się okazało, twoje wyliczenia były dostosowane do odległości Jowisza od Słońca, przez co nawet stała Planka była nie realna. Wielka szkoda! 2 – Zaczynasz liczyć, zaznaczając różdżką w powietrz charakterystyczne punkty, jednak wynik podajesz w złej jednostce. Co nóż, nawet najlepszym zdarzają się takie błędy. 3 – Masz wrażenie, że wszystko poszło z godnie z planem, jednak tak nie jest. Przybliżyłeś wynik do tak małej liczby, że wynik stracił sens. Ty jednak zadowolony z siebie, tłumaczysz komisji każdy krok. Może przynajmniej za uśmiech zdasz? 4 – Pogmatwałeś się w obliczenia, jednak wynik wyszedł dobry. Nietypowy sposób nie zawsze oznacza najprostszy, zapamiętaj to na przyszłość. 5 – Obliczyłeś odległość ze wzoru bez większych problemów, prawie jak robot, których oczywiście czarodzieje nie znają. Nie zmienia to faktu, ze komisja jak najbardziej przychylnie patrzy na twoje wyliczenia. 6 – To było tak proste, że gdy skończyłeś wyliczenia, zacząłeś opowiadać historie jak starożytni wpadli na wyliczanie tak dalekich odległości i od kiedy używa się jednostki astronomicznej do ich określania. Brawa dla ciebie!
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - astrologia i wróżbiarstwo:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Kostka - zad. 1:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Kostka - zad. 2:</retroinfo> wpisz kostkę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek za zadania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Zazwyczaj nie lubiła wchodzić na tak wysokie punkty. Schody są przecież jej największym wrogiem i tego się będzie trzymała do końca życia. Jednakże kiedy tak sobie myślała ostatnio – jeśli pojawiłaby się sytuacja każąca jej uciekać, to łatwiej jest schodami w dół do dormitorium niż w górę, prawda? Szczególnie, jeśli ktoś ma bardzo słabą kondycję. Pięćset schodów zdawały się mordować wręcz, ale widok był tego warty. Gdy wieczór rozciągał się wokół Hogwartu i zatapiał w sobie wszystkie pobliskie tereny, ten lekki półmrok unoszący się zza pięknych krajobrazów... To wszystko było takie spokojne. Takie przeciwne do jej ostatnich przeżyć, które wywoływały w niej wiecznie rozemocjonowanie tak, jakby cały czas miała okres... Zabawne, że mówię o tym akurat teraz. Kiedy to ma się spotkać z Finnem. Oparła się plecami o jedną z barierek uparcie wpatrując się w wejście na wierzę. Ubrana wyłącznie w jakąś skromną, czarną sukienkę na ramiączkach ze spokojem przyjmowała ciepły wiatr uderzający o jej ciało i rozwiewający długie włosy. Dobrze, że było już blisko do lata. Dzięki temu nie marzły jej nogi odziane wyłącznie w krótkie, czarne stopki. Czekała w zniecierpliwieniu. Powie, co ma powiedzieć i stąd pójdzie. To najlepsze rozwiązanie.
Jezioro? No niech jej będzie, skoro obiecała, że się nie utopi. Choć oczywiście Elliott wolałby bardziej bezpieczne miejsce, najlepiej skrzydło szpitalne. Pomoc na miejscu, hehehe. Nawet, jeśli próbowałaby się tam zabić, pielęgniarka przybyłaby w ekspresowym tempie i Brittany wcale nie zdążyłaby umrzeć! Dobrze to obmyślił, bystrzak z niego, prawda? No, ale skoro wolała jezioro... - Dobra, ale ostrzegam, zbyt dobrym pływakiem nie jestem, więc w razie czego wtedy już cię nie uratuję! - mimo wszystko Elliott wolał przestrzec dziewczynę, gdyby wpadł jej jakiś durny pomysł do głowy. Nie miał ochoty maczać się w wodzie tym bardziej, że nawet taki bohater jak on, miewał załamania psychiczne i zapewne by się trząsł ze strachu. W końcu tam różne stworzenia żyją, kałamarnice i inne takie! Wzdrygnął się na samą myśl o tym, ale dzielnie skierował się w stronę wyjścia. Po drodze obrócił się jeszcze sprawdzić, czy puchonka za nim idzie, a potem uśmiechnął się wesoło i wziął ją za rękę (całkowicie aseksualnie, nie trzeba się martwić, podryw to zupełnie nie jego działka), po czym w podskokach udał się na błonia z nową koleżanką!
Maxine od zawsze uwielbiała wszelkie wieże i szczyty. Obserwowanie otoczenia z wysokiego punktu sprawiało jej nie lada przyjemność. Wszystko wydawało się takie malutkie, nic nieznaczące i proste. W obliczu wielu problemów mogło to stanowić jakieś pocieszenie. Idąc tym tropem, wspięła się po licznych schodkach i znalazła na szczycie Wieży Astronomicznej. Krajobraz był naprawdę ujmujący. Nawet szarość tego dnia nie mogła tego przykryć i zniszczyć. Przesiadywanie tutaj za pewne byłoby efektowniejsze nocą, ale teraźniejsze widoki też leczyły. Pani astronom ubrała pod szatę jeden ze swoich ulubionych, ciepłych swetrów, więc nie mogła narzekać na zło kapryśnej pogody panującej w Anglii. Przyzwyczaiła się do zimna i chłodu. Czasami nawet lubiła taką aurę, bo wówczas można było miło spędzić czas pod przyjemnym dla ciała kocykiem, z kubkiem herbaty w ręku i nastrojową muzyką. Pełen relaks. Tak, czy siak, dobrze przygotowana Max mogła przesiedzieć w tym miejscu choćby i z godzinę. W końcu nigdzie jej się nie spieszyło. Nie prowadziła teraz lekcji, sprawy związane z mieszkaniem ostatecznie załatwiła, dopięła swoje przedsięwzięcia na ostatni guzik. Pozostało jej tkwić w tym zamku pełnym wspomnień i czekać na odzew Ministerstwa. Naprawdę, miała dosyć tej bezczynności. Była aurorem, wspaniale wykwalifikowanym i przygotowanym. Nabyła mnóstwa doświadczenia, choć była jeszcze młodą kobietą. Ceniono jej umiejętności i osobę, a teraz nie mogła czynić poszukiwań zaginionych uczniów wraz z Brygadą Uderzeniową! Kazano jej zostać w Hogwarcie i dbać o bezpieczeństwo skupionych tu ludzi. Merlinie, takie zadania powierza się personom, które niechętnie stają się wojownikami, a wolą spokój i ciche zapewnianie ochrony. Max do nich nie należała. Jej gorące serce rwało się do walki i pragnęło wymierzyć sprawiedliwość. Kochała adrenalinę, ten dreszczyk emocji tuż przed akcją i napięcie podczas wykonywania niebezpiecznych poleceń szefa. Cholerni Lunarni. Ich działania przesączone były bezczelnością. Swoją drogą dziwne, że nie stają do walki z równymi sobie, a atakują dopiero wdrażanych w świat magii, bogu ducha winnych wychowanków szkoły. Patologia. Argeni powinni w końcu zebrać siły i stawić im opór. Brandon odsunęła się od „barierki” i usiadła pod ścianą , podwijając nogi pod brodę. Spod szaty wyciągnęła książkę i położyła ją sobie na udach, rozkładając na nowym rozdziale. Stwierdziła, że przeczyta go, a następnie przejdzie się po korytarzach szkoły, by sprawdzić, czy wszystko gra. Ucieczka w literaturę zawsze była w cenie.
Ostatnio zmieniony przez Maxine Francesca Brandon dnia Pon Wrz 02 2013, 13:58, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do szkoły.. Po roku przerwy w końcu wrócił do Hogwartu. Niestety nie był to już ten sam Hogwart… Ten, choć równie niebezpieczny, jak poprzedni, z czasów gdy był młodszy, zdawał się być nawet jeszcze gorszy. Może dlatego, że teraz nie było zagrożone jego dobre imię, ale życie? I to nie tylko jego, ale i w jakiś sposób bliskich mu osób. A sama myśl o tym, że taki Matt, albo Elsie mogliby stanowić potencjalny cel ataku Lunarnych.. Na szczęście podjął decyzję. Jedną z niewielu w swoim krótkim życiu, poważną decyzję. Postanowił, że gdy przyjdzie co do czego, będzie mocny. Będzie gotowy. Będzie znał zaklęcie. Choćby niewybaczalne.. Teraz tylko. Jak się dostać do Argenów? Ktoś na pewno się znajdzie. Liczył na nauczycieli. Oni na pewno coś mu w tej sprawie powiedzą. Ale nie dziś. Nie dziś.. Tego pochmurnego i chłodnego dnia, Ambroge udał się w jedno z najmniej uczęszczanych miejsc w szkole. Na Wieżę Astronomiczną. Jako uczniak często tu przebywał, zachwycając się dramatami Szekspira, albo powieściami Manna. Wspaniałe wspomnienia. Było też takie jedno, z którego był szczególnie dumny. Był to widok właśnie ze szczytu Wieży. Pewnej wiosennej nocy. Kiedy niebo pozostawało bezchmurne. Wspaniały obraz, który do dziś znajduje się w jego pracowni. Nie wiedzieć dlaczego, ale nie mógł nigdy znaleźć miejsca, w którym mógłby go powiesić. Tego pochmurnego dnia nie wybrał się tutaj w poszukiwaniu inspiracji. Chciał pobyć sam. Sam na sam, ze swoją harmonijką. Tak do wieczora mniej więcej. Nawet poczynił ku temu specjalne kroki – w jego plecaku znajdował się bowiem ciepły kocyk i termos z herbatą. Dawno razem nie rozmawiali. Miał nadzieję, że się na niego nie gniewała. Z resztą.. Wyciągnął ją, przebywając jeszcze na schodach. Kilka dźwięków, tak dla przypomnienia. Jakieś fragmenty melodii. Własna improwizacja. Dobra! Coś tam pamiętał. Nie było jeszcze tak źle. I nawet mu wychodziło. Czyżby też tęskniła? Zapewne. Podobnie, jak on zresztą. Gdy znalazł się na szczycie, zauważył, że to miejsce jest już przez kogoś okupowane. W dodatku była to kobieta. – Przepraszam. Nie sądziłem, że ktoś może tu być o tej porze.. – powiedział nieco zmieszany, gdy spostrzegł, iż niespodziewanym gościem okazała się być najwspanialsza, jego zdaniem, kobieta w Hogwarcie – Maxine. Witaj! – rzekł uradowany. – To.. to znaczy. Dzień dobry Pani Profesor.. – poprawił się, wyraźnie zmieszany i zły na siebie, za ten wybuch entuzjazmu.
Zatapiała się niespiesznie w każdym zdaniu swojej lektury, rozbierała na słowa, a te spokojnie ważyła, zastanawiając się nad ich znaczeniem. Książki pomagały jej zapomnieć. Zapomnieć o tym, co wciąż zatruwało jej głowę i błąkało się gdzieś po umyśle. A była to cała armia najprzeróżniejszych emocji i wspomnień. Znasz to uczucie, gdy wydaje ci się, że większej ilości myśli już nie zniesiesz? Nie potrafisz wówczas osiągnąć spokoju, marzysz o wytchnieniu i oczyszczeniu świadomości. Ta nieciekawa przypadłość od kilku dni męczyła Max, która miała wiele powodów do rozważań. Niemniej jednak teraz osiągnęła swój wytęskniony relaks i właśnie przewracała stronę książki, gdy usłyszała dźwięk harmonijki. Zaledwie kilka nut pozwoliło stwierdzić, że niedługo będzie miała gościa. Ktoś wspinał się po schodach na Wieżę Astronomiczną. Postać tej osoby szybko stała się jasna. Dłuższe, brązowe włosy, szczupła sylwetka, znamienita nonszalancja w postawie i ten kolczyk w wardze.. - Ambroge! – uśmiechnęła się, widocznie rozbawiona jego zmieszaniem. Poznali się już spory czas temu, kiedy Brandon nie była jeszcze nauczycielką w Hogwarcie. Biedny student pewnie nie bardzo wiedział, jak ma się teraz do niej zwracać. Praktycznie rzecz biorąc, w szkole powinni być oficjalni, ale.. - Daj spokój, w obecnej sytuacji wystarczy Max. – mówiąc to, wstała i uścisnęła go krótko w ramach przywitania. W końcu nie był już dzieckiem, przeciwnie – był dorosły. Nie musiała traktować go z rezerwą. Oczywiście, wolałaby, żeby na jej lekcjach nie nazywał jej po imieniu, ale w takiej sytuacji wszystko było jak najbardziej na miejscu. - Nie wiem, czy Ci wspominałam, ale nie lubię brzmienia mojego pełnego imienia. – dodała, bo „Maxine” nie było godnością jej marzeń. Oczywiście nie omieszkała wspomnieć o tym kilka razy rodzicom. Czy może prędzej wypomnieć. Tak, czy inaczej, państwo Brandon nie bardzo przejmowali się niechęcią swojej córki i upierali się, że to taaakie piękne imię. Brunetka odgarnęła włosy na plecy, bo tańczyły dosłownie na jej twarzy, lekko poruszone wiatrem. - Co Cię tu sprowadza? – spytała łagodnie, autentycznie ciekawa odpowiedzi. Dawno nie miała okazji porozmawiać z Piątkiem. A szkoda, bo jego osobowość bardzo jej odpowiada. Przede wszystkim ma tak artystyczną duszę, jak mało kto. Jest wrażliwy na sztukę, co Brandon od zawsze docenia w ludziach. W dodatku stanowi jedną z najbardziej życzliwych osób, jaką miała przyjemność poznać. I to do tego stopnia, że jeszcze nigdy nie obdarzyła go swoją złośliwością, czy cynizmem. A to jest prawdziwe osiągnięcie. Ambroge mógł być dumny.
Ucieszył się bardzo, widząc iż nauczycielka nie bardzo życzy sobie w obecnej sytuacji, by zwracać się do niej, jak do nauczyciela. Fakt, trochę się już znali. Niejedną butelkę whisky wypili. I nie jedną noc zerwali na rozmowy o.. wszystkim. I to bardzo sobie w niej cenił. Oczywiście zaczęło się od sztuki, bowiem oboje mieli w sobie ten „pierwiastek boży”, który skłaniał ich w stronę sztuki. No, ale szybko okazało się, że na tym wspólne tematy się nie kończą. Ech.. Wspaniałe czasy. I potem ten jakże drastyczny powrót na ziemię, taki lewy sierpowy, dosłownie, kiedy okazało się, że ta wspaniała kobieta, która z resztą spodobała mu się (odkąd się poznali sporządził już kilka szkiców z jej podobizną) pojawiła się na Ceremonii Rozpoczęcia Roku w Hogwarcie. Nie mógł w to uwierzyć. Widząc ją jednak i to z jakim impetem zmierzała w kierunku dyrektora, wolał się z nią nie witać. Jak później dane było mu się dowiedzieć, dobrze zrobił. Od jednego z Prefektów bowiem dowiedział się, że MAXINE MA ZOSTAĆ NOWĄ NAUCZYCIELKĄ W HOGWARCIE! Szczęka mało nie spadła mu do ziemi. Teraz, niby już przywykł, mimo to i tak nie mógł w jakiś sposób pozbyć się tego głupiego uczucia. Uwagę kobiety o właściwym wymawianiu jej imienia przyjął spokojnie, tylko przytakując. Już miał coś powiedzieć, ale w porę się zatrzymał. Widząc minę swojej rozmówczyni poczuł się w obowiązku wyjaśnić to, co miał powiedzieć. – Już miałem przepraszać, ale w obecnej sytuacji, lepiej nie przepraszać głupio, albo z poczucia obowiązku, al tylko wyciągnąć naukę na przyszłość. – posłał jej ciepły i pełen serdeczności uśmiech. – Tak więc Max. Przepraszam i obiecuje poprawę.. – skłonił się, na wzór japoński, poznany na obozie. - Co mnie tu sprowadza? To samo co Ciebie.. – odparł, wskazując dłonią na książkę, którą z pewnością musiała czytać Max. – Jeśli to nie tajemnica, co czytasz? – spytał wyraźnie zaintrygowany. Książka nie była dość grupa. Jednak fakt, że czytała ją sama Max musiał świadczyć o tym, iż nie jest to byle czytanka, czy powiastka dla jego rówieśniczek. To bardzo w niej lubił. Nie czytała byle czego. Podobnie było z muzyką, albo na przykład z filmami. Wiedział doskonale, iż o sztuce naprawdę wysokich lotów pogadać to on z nią mógł.
Praca w Hogwarcie spłynęła na nią dość nieoczekiwanie. To był czysty impuls, podjęta spontanicznie decyzja. Nigdy wcześniej nie widziała własnej osoby w charakterze nauczycielki. Ba, gdyby ktoś jej powiedział, że zostanie profesorką astronomii w tej wiekowej szkole, parsknęłaby śmiechem i zrobiłaby jedną ze swoich markowych min pod tytułem „ta, na pewno”. Cóż, życie jednak płata figle i lubi zaskakiwać. Zawodowym celem Max zawsze było zostanie aurorem. I udało jej się. Pamięta radość, która nią zawładnęła, gdy dowiedziała się, że przeszła pomyślnie wszystkie testy i szkolenia. Mało razy w życiu czuła się równie spełniona, co wtedy. - Nie masz za co przepraszać. – stwierdziła pogodnie, obdarzając go iście promiennym uśmiechem. Przy takich warunkach atmosferycznych przynajmniej ten niewielki gest może podziałać ogrzewająco na człowieka. Widząc jego japońskie skłonienie, zachichotała. Określenie „szarmancki” w stosunku do Amborge`a było sporym niedomówieniem. - To żadna tajemnica. – zapewniła, ukazując towarzyszowi okładkę. Widniał na niej rysunek chłopczyka stojącego na planecie pośród złotych gwiazdek i innych ciał niebieskich. – „Mały Czarodziej”. Uwielbiam tę książkę. Zawsze lubię do niej wracać w smutniejsze, zimniejsze dni. Przypomina mi o tym, co ważne. – dodała, zerkając na studenta. Nastąpiła chwila absolutnie niekrępującej ciszy, podczas której Brandon uśmiechnęła się kątem ust. – Pewnie spodziewałeś się po mnie czegoś poważniejszego, co? Niektórzy sądzili, że kobieta w jej wieku powinna czytać jakąś trudną, ciężką do zgłębienia i zinterpretowania lekturę, bo przecież tak wypada. „Mały Czarodziej” kojarzył się często z bajką dla dzieci, którą tak naprawdę nie był. Dzieło Exupéry'ego było skarbnicą wskazówek życiowych, porad i mądrości. Okej, koniec wywodu. Blabla. Tak czy siak, Max nie wstydziła się swoich upodobań kulturalnych. - Musisz mi opowiedzieć o Japonii. W tym roku nie miałam dużo czasu na wakacje. A już zwłaszcza na zwiedzanie takich zakątków świata. – posłała mu spojrzenie spod rzęs.
„Mały Czarodziej”? – zdziwił się. Nie przypuszczał, że Max może czytać coś takiego. Okej, czytać to i mogła. To może każdy. No, inna sprawa, że to nie jest zwykła bajka. Może jest w takich klimatach, niemniej na pewno do bajek dla dzieci to ta powiastka nie należy – Zależy co rozumiemy, przez pojęcie „poważna literatura”.. Prawda, może na pierwszy rzut oka nie jest to coś z górnej półki.. – dodał chwili. Bo i taka była prawda. Małego Czarodzieja czytał kiedy był jeszcze w drugiej, albo trzeciej klasie. – Co wcale jednak nie znaczy, że to jakieś byle co. To nieprawda. Jeżeli ktoś tak twierdzi, pokazuje tylko tym samym, że albo nie umie czytać, albo nic z tego nie wyciągnął.. – przeczyć sam sobie. Witamy w świecie Piątka! Tak to chyba jedyny człowiek, który potrafi przedstawić jakiś argument na „tak”, by zestawić go z tym na „nie”. Po co tak robił? Taką już miał psychikę, a poza tym nie cierpiał, gdy jego rozmówcy nie myśleli. Zwłaszcza, że na ogół wyrażał się w miarę jasno, stąd bardzo denerwowały go prośby o doprecyzowanie swojej wypowiedzi lub jasne i klarowne przedstawienie swoich poglądów. Zawsze darzył takiego uśmiechem, prosząc aby sam się zastanowił. - I nie. Nie spodziewałem się. Chociaż..– w końcu i ze sobą doszedł do ładu. – Gdybyśmy czytali, tak jak na przykład ja, Mugolskie dzieła, nie docenilibyśmy tych Czarodziejów. Cóż.. Jakoś tamta bardziej do mnie przemawia.. – uśmiechnął się lekko pod nosem. Postałby tak jeszcze, albo posiedział i pogadał ze znajomą, ale no przecież.. przecież jej przerwał! W sensie czytanie.. Już miał się zbierać, kiedy usłyszał pytanie o Japonie. To może jednak zostanie..? Szybko usiadł koło nauczycielki, chowając swoją przyjaciółkę do plecaka. Biedna harmonijka. I dziś nie dane będzie im ze sobą pobyć. No cóż.. - Mam nadzieję, że Muzy mi wybaczą.. – rzekł, rozsiadając się wygodnie. Wyciągnął swój termosik. No, herbata nie była taka ciepła. Od czego jednak jest magia?! Wyjął swoją niezawodną różdżkę, którą przyłożył do tego jakże zawodnego w Hogwarcie urządzenia. – Caloefatio.. – mruknął pod nosem, a po chwili napój robił się coraz cieplejszy. W końcu przestał, kawałek drewna schował do plecaka, po czym poczęstował Maxine. - O Japonii? A co dokładnie chcesz wiedzieć? – zapytał ją. Pewnie chodziło o wakacje. Chociaż może niekoniecznie..
Słuchała słów swojego młodszego kolegi z uśmiechem na ustach. Rozbawienie tańczyło w postaci iskierek w jej oczach. Co było powodem tej wesołości? Zdanie sobie sprawy z faktu, że są do siebie z lekka podobni. Oboje mieli zapędy względem hipokryzji. W pewnym stopniu oczywiście. Przeczyli własnym opiniom, które wcześniej wygłaszali. To było doprawdy komiczne. - Gdybyśmy czytali, tak jak na przykład ja, Mugolskie dzieła, nie docenilibyśmy tych Czarodziejów. – rzekł chłopak, a Max zmarszczyła brwi w zastanowieniu. - Czy ja wiem? Według mnie to, z jakiego świata pochodzi dana literatura – z naszego, magicznego, czy też od mugoli, nie ma najmniejszego znaczenia. Istotna jest treść. Przekaz książki. – zamilkła na chwilę, by po chwili znów przemówić, tym razem przeskakując na inny poziom tej jakże elokwentnej dyskusji. - Mugole potrafią pisać fantazyjne powieści o zjawiskach, które są dla nich tylko legendą czy wyobrażeniem, a dla nas zwykłą codziennością. To fascynujące. I wychodzi na to, że umysł każdego człowieka jest w stanie stworzyć wspaniałe rzeczy, niezależnie od umiejętności magicznych lub ich braku. Wszystko tkwi tutaj. – wskazała palcem wskazującym na głowę, unosząc przy tym brew w jakimś wyzwaniu. Piątek przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał już stąd pójść, ale został. Brandon odwróciła twarz w jego stronę, patrząc ciekawie. Nawinął się temat Japonii. - Hm, mógłbyś opowiedzieć, jak tam jest. Co ciekawego robiłeś, jakie atrakcje Cię spotkały. Moje wakacje polegały na przeprowadzce, ułożenie planu zajęć nauczania, pracy w Ministerstwie i ignorowaniu wścibskich pytań matki dosłownie o wszystko. – mruknęła, parskając śmiechem. – Sam widzisz, to nie był wymarzony wypoczynek. Z przyjemnością poczęstowała się ciepłą herbatą, grzecznie dziękując. - Słuchaj, jeśli chcesz lub musisz iść, nie krępuj się. To nie będzie żaden nietakt, a ja się nie obrażę. – rzekła po chwili, czując wyrzuty sumienia, że przez nią Ambroge odłożył swoje muzykalne plany. Biedna harmonijka. – Muzy potrafią być mściwe. Zachichotała.
Maxine pięknie skwitowała to, co sam chciał powiedzieć. Umiała czytać w myślach? Mało prawdopodobne. Może po prostu zgadzali się ze sobą? Tak, to już bardziej realne. Cóż nauczycielka miała racje, trzeba jej to było oddać. Uśmiechnął się więc, przytakując jej. Chciał powiedzieć, iż w stu procentach podziela zdanie swojej starszej rozmówczyni, kiedy uznał iż nie będzie to potrzebne. Poza tym i ona postanowiła chyba ten temat zakończyć. I bardzo dobrze. Jak się okazało ciekawość świata była silniejsza. Jaka była Japonia? – To wspaniały kraj. Jest naprawdę piękny. A Japończycy to wspaniali ludzie. No, ale jeśli nawet z parzenia herbaty robi się rytuał, a nie coś, co mugole nazywają automatyzmem. To musi być piękne. – uśmiechnął się doń. – Niestety. Wszystko ma plusy i minusy. Dane mi było być w Tokio. To miejsce strasznie mi się nie podoba. Prawda, miasto jest ogromne, jest tam kilka fajnych miejsc, ale.. – urwał, zastanawiając się jak wytłumaczyć jej swoje uczucia. – Wszyscy gdzieś lecą. Spieszą się, jakby nie wiem.. To takie.. straszne! – oburzył się. Ambroge w życiu najbardziej cenił sobie spokój. Nie chodzi tu jednak o jakąś statyczność w życiu. Ojj nie. Zwyczajnie, chłopak należał do osób, które musiały żyć w pośpiechu. Bo jak na przykład malować, wiedząc, iż ma się jakiś tam okres czasu na przygotowanie dzieła?! No przecież.. To.. NIELUDZKIE! – Natomiast co do wakacji. No, jak wiesz były nieco długie.. – nieco. Cały rok. Cały rok bez szkoły. Żyć nie umierać. W dodatku cóż to był za rok?! Pół świata zwiedzone. Ech. Przygoda życia. Prawdopodobnie jedyna taka w jego życiu, choć niczego nie wykluczał. – Co mnie spotkało? Hmm.. Święto Tanabaty – Japońskie właśnie, związane z tamtejszymi wierzeniami.. Co poza tym? – zastanowił się. O dzieleniu ciała z Hachimanem nie chciał wspominać. Zasadniczo sam średnio chciał do tego wracać. – Poznałem? Hm.. kilka osób. Może znasz kogoś? Na przykład Nikolę, taką Puchonkę, albo dwie Gryfonki – Karin oraz Kordelię. – wspominając o tej ostatniej rozmarzył się lekko. Oj tak. Panna Artichoke była wyjątkowa. Nawet bardzo wyjątkowa.. - Nie. To nie to, że chce iść. Albo muszę. Po prostu.. Nie chcę Ci przeszkadzać.. Wiesz, w końcu czytasz i w ogóle.. – powiedział spokojnie, dając jej do zrozumienia, że nie będzie chował urazy, jeśli w jakiś sposób da mu do zrozumienia, że chce pobyć sama.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel bez problemu wyszedł z pokoju wspólnego niezauważonym. Jego dzisiejszy nastrój był naprawdę odzwierciedleniem jego duszy i jakoś nikt nie miał ochoty z, nim rozmawiać a tym bardziej powstrzymywać. Tak, więc chłopak wynosząc ekwipunek niezbędny do swego planu wyszedł z lochów i zaczął się kierować do miejsca przeznaczenia, gdzie zamierzał spędzić cały dzień w ciszy i samotności. Wyjątkowo Gabriel miał bardzo podły, melancholijny nastrój spowodowany ogromem ostatnich wydarzeń jak i wspomnień. Powiadają, iż czas jest największym wrogiem człowieka i mają rację jednak mylą się twierdząc, iż czas leczy rany. To nie jest prawda. Czas jedynie przyzwyczaja do bólu jednak przychodzi moment, w którym ból staje się nieznośny, zbyt silny, by go dalej ignorować chcę tobą zawładnąć i wybuchnąć niczym fala niepochamowanego gniewu. W takich chwilach Gabriel uciekał gdzieś, gdzie nikogo nie będzie zważywszy, że jest wcześnie rano a w dodatku to sobota. Inni uczniowie są w Dormitorium lub w Hogsmeade czy gdzieś tam indziej. Oczywiście Gabriel jako jeden z Argenów powinien być w gotowości i takie tam inne, lecz dzisiaj potrzebował dnia wolnego od życia i ludzi. Gabriel dawno się tak nie czuł ostatnim razem, gdy to miało miejsce było to po śmierci i pogrzebie Amelii w, tedy też chłopak zamknął gdzieś w sobie wszelkie uczucia. Stał się niewrażliwy na ból i krzywdę przestał kochać i nienawidzić po prostu stał się obojętny jednak z czasem kufer, w którym były zgromadzone jego uczucia powoli się otwierał aż w końcu to wszystko zaczęło wypływać z niego. Zaczęło mu zależeć na kilku osobach, chociaż szczerze tego nie chciał. Dopuścił do siebie te kilka osób, które można zliczyć na palcach jednej ręki a teraz tego żałuje. Dlaczego? Nie chodzi o to, że go skrzywdziły, lecz chłopak boi się tego, że to zrobią a, z drugiej strony boi się je stracić. Gabriel wszedł po schodach, których chyba jeszcze nikt nie zliczył i dotarł do miejsca przeznaczenia. Tak jak się spodziewał było tutaj pusto. Chłopak podszedł do barierki i odkręcił butelkę ognistej czerpiąc z niej spory łyk. W końcu oparł się o barierkę wystawiając za nią ręce i zapatrzył się gdzieś przed siebie. O czym rozmyślał? Głównie o śmierci i stracie bliskich osób. Ludzie patrząc na niego myślą, iż nie jest on zdolny do czegoś takiego a tym bardziej, że on także potrafi cierpieć. Sam umyślnie stworzył taki tok myślenia u ludzi pokazując się tylko z tej strony, z której było mu wygodnie jednak prawda była zupełnie inna wręcz odwrotna od tego co było widać gołym okiem, lecz jak to mówią nie oceniaj książki po okładce czy jakoś tak.
Dzisiejszy dzień z pozoru nie różnił się od pozostałych. Mini zazwyczaj wieczorami wymykała się z Dormitorium i błąkała bezcelowo po korytarzach. Jaki był cel jej wędrówek? Tego sama nawet nie wiedziała. Chciała uciec gdzieś z dala od wszystkiego, z dala od wszystkich, z dala od realności. Chociaż na chwilę pragnęła połączyć się z czymś zupełnie nierzeczywistym co na chociaż ułamek sekundy pozwoliłoby jej się unieść na niewidzialnych skrzydłach i poszybować z dala od tej czarnej dziury jaka pojawiła się w jej życiu i powoli zaczeła wchłaniać wszystko. Mini Villiers, siostra chłopca, który zaliczył już trzy czwarte Hogwartu. Jaka powinna być? Łączyły ich więzy krwi, więc najpewniej coś z tego mieściło się i w niej. A co jeśli była zupełnie inna? Wrażliwa, delikatna, zamknięta w sobie? Nic z tych rzeczy, a jednak wszystko po trochu. Ślizgonka na pozór wydawała się być otwarta, wręcz rozrywkowa. Uwielbiała być w centrum towarzystwa, bawić się, a z sercowych przygód tworzyć nic nie znaczące romanse. Czasem nawet pozwalała komuś myśleć, że jest inaczej, że coś z tego wyjdzie. Jednak uciekała jeszcze szybciej niż się pojawiła. Jak było w rzeczywistości? Jej historia jest długa i splątana jak jej nieczesane przez kilka dni włosy. Nie brakowało w niej wzlotów jak i upadków. Kilka razy zabolało i bolało nawet do teraz. Pod względem straconych osób wcale się nie różnili. Zaledwie kilka dni temu jej życie wywróciło się do góry nogami, a ona została na wpół osierocona. Chcieli ją gdzieś wywieźć. Nie miała do tego głowy. Teraz była, ale w rzeczywistości wypełniała przestworza, jakby jej ciało stało się teraz pustą skorupą, zmuszoną do nieszczerych uśmiechów. Kogo tak naprawdę Mins przepuściła przez próg żeby ukazać prawdziwą siebie? Grono było niewielkie, ale i do tej pory ją ciągle poznawało. Obecnie jednak liczyło się tylko to żeby być jak najdalej od wszystkiego. Nie myśleć. Wspinaczka po schodach nie należała do najlżejszych, zwłaszcza że jej kondycja palaczki wcale się wybitnie nie spisywała. Sama nie wiedziała co też jej strzeliło do głowy żeby wybrać się aż na sam szczyt. Było już jednak za późno, bo do końca drogi zostało jej do pokonania tylko kilka schodków. W końcu dotarła, ale ktoś juz ją wyprzedził. W tej chwili była tak zmordowana, że mało ją obchodziło to że tego wieczoru nie spędzi sama. Rozpoznała osobę pochyloną nad barierką. Z Gabrielem łączyły ich nieodgadnione relacje, bo Villiers pewnego dnia otworzyła mu drzwi i pozwoliła poznawać siebie, ale z drugiej strony, sama nie wiedziała czego chce. Teraz podeszła do niego lekkim krokiem i delikatnie, niczym kotka przysunęła się do jego pleców, zamykając rękoma jego oczy. Wiem, wiem, tani chwyt, ale nie mogła się oprzeć. - Hej, hej panie samotny (po angielsku brzmi to jakoś fajniej xd), zgadnij kto postanowił Cię odwiedzić - wyszeptała, nachylając się do jego ucha. Na jej twarzy pojawił się pierwszy na wpół radosny uśmiech od pewnego czasu. Kiedy już zorientowała się, że ktoś tu siedzi, wyobrażała sobie jakiegoś nerda, dzierżącego książkę i pergamin, a nie jej Gabriela z nieodłączną ognistą w ręku. Pod kilkoma względami byli do siebie cholernie podobni. Dwie samotne dusze, które potrzebowały czegoś co ukoi ich cierpienie. Strzeż mnie Panie, bo dzisiaj chyba zgrzeszę.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel Lacroix najbardziej niezrozumiany człowiek na zmieni. Skomplikowany, złożony, samotny, radosny, smutny, wściekły, przyjazny, romantyczny, przyjacielski, morderca… I tak dalej w nieskończoność. Można mu przypiąć niemalże wszystkie etykiety jakie tylko można wymyślić, bo możesz w jednym dniu spotkać trzy razy tego chłopaka i za każdym razem będzie zupełnie inny niż wcześniej. Ta sama książka, ta sama okładka, lecz zupełnie inne treść. Jak, gdyby to nie był Gabriel, lecz jego sobowtór, lecz, jeśli tak to, kiedy spotkało się Gabriela, a kiedy jego podobiznę? Nigdy nie wiadomo co powie, jak się zachowa oraz na jaki szalony pomysł wpadnie w końcu, kto inny skacze z wieży z czystych nudów w poszukiwaniu nowej dawki adrenaliny? Tylko on potrafił igrać z życiem śmiać się twarz szatanowi i pić Whisky z okrutnym losem. Ból i samotność to jego siostry bliźniaczki a szczęście to najgorszy wróg. Nie chodzi o to, że Gabriel jest jakoś bardzo odważny lub głupi, bo robi szalone rzeczy i nie dba o swoje życie po prostu jemu nie zależy na niczym i nikim. I tu trzeba wziąć poprawkę, bo, o ile tak było wcześniej tak wiele rzeczy się ostatnio zmieniło i z czasem pojawiły się osoby, które zaczęły coś znaczyć coś więcej niż kilka chwil i na tyle mocno, by zapamiętał nie tylko imię jak w przypadku większości szkoły. Chociaż było tych osób tak mało, iż można było zliczyć je na palcach jednej ręki to jednak były. I jedną z takowych osób była właśnie Mini. Była jedną z tych osób, którym pozwalał się poznać i nie żałował tego, nie żałował, że je poznał i nie chcę o nich zapominać. Czuł się przy niej dobrze i wiedział, że ona go zrozumie, więc, jeśli mógłby prosić o czyjeś towarzystwo w danym momencie to z całą pewnością ta dziewczyna była na tej liście. Gabriel wciąż patrzył w ten sam punkt, a to, że nie jest jakimś posągiem odróżniał go ruch ręki, który co jakiś czas przechylał butelkę ognistej. Nagle jego świat pokryła ciemność i to dosłownie. Dziewczyna mogła, by zmienić wygląd i głos, lecz chłopak i tak, by wiedział kim jest, bo tylko ona była zdolna do takich wygłupów. To właśnie czyniło ją wyjątkową na swój sposób nie tak jak większość uczniów poważnych i zmartwionych o jakże wielkich dylematach. No cóż dzisiaj i Gabriel się do nich zaliczał, lecz spokojnie on się tylko dzisiaj upije do nieprzytomności a jutro znowu będzie taki jak zawsze. Tylko jaki on tak naprawdę był? - Jeśli nie masz butelki czegoś mocnego to nawet nie będę zgadywać. – Powiedział lekko rozbawiony. No cóż Mini zawsze działała na niego pozytywnie nawet jak się kłócili o jakąś bzdurną rzecz. Chłopak przechylił butelkę i po jej wadze mógł stwierdzić, że wypił już ponad połowę, więc ciekawe, ile czasu już tu siedzi? – Żyje jest wspaniałe. – Powiedział z wyczuwalnym sarkazmem i kpiną. Nic nie mógł poradzić, że czasem i on ma wszystkiego dosyć. Szkoda, że musiała go spotkać w takiej chwili, gdy Gabriel jest nieco przybity no, ale przecież nie miał na to wpływu prawda?
Cóż, życie nie zawsze było wspaniałe, zwłaszcza kiedy tych najgorszych rzeczy doświadczało się na trzeźwo, a tak właśnie zazwyczaj bywało. Weźmy na przykład taką Mini. Kiedy dostała ten nieznośnie bolesny list, nikt jej nie uprzedził przed tym i nie miała czasu na to żeby w jakiś sposób się znieczulić przed nadchodzącym ciosem. Prawdopodobnie po prostu wyrzuciłaby list do śmieci i udawała, że nic się nie stało. Była dobra we wmawianiu sobie, że jest inaczej. Czasami udawało jej się nie zauważać rzeczy, które działy się pod jej nosem. Tak było prościej. Jednak zawsze była świadoma w głębi duszy tego co się wokół niej dzieje. Te wszystkie negatywne emocje siedziały głęboko w niej uśpione, czekając aż ktoś je wreszcie obudzi. Pech chciał, że miało to miejsce zupełnie niedawno, więc Villiersówna była kłębkiem nerwów, gotowa do odbezpieczenia zapalnika w każdej chwili, chociażby nawet kiedy ktoś krzywo na nią spojrzy. Nie miała zamiaru zastanawiać się nad tym czy robi coś źle. Nie. Chciała wybuchnąć z siłą zniszczenia większą niż huragan Katrina. Pragnęła niszczyć i krzyczeć tak głośno żeby usłyszeli ją tam po drugiej stronie, gdzie teraz przesiadywała jedna z najbliższych jej na świecie osób. Jak nie najbliższa. Niedoceniona przez nią. Do czasu. Było już jednak za późno, Mins nie mogła już nic w tym kierunku zrobić i czuła rozdzierającą pustkę, która sprawiała że czuła się cholernie nieszczęśliwa. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, dlatego włóczyła się po zamku, gotowa do ataku i wydrapania byle komu oczu. Wilkołaki? Ohh, szczerze im współczuję spotkania z Minervą w trakcie rozchwiania emocjonalnego. Była cholernie szczęśliwa, że w wieży spotkała Gabriela, który należał do nielicznego grona, które by łaskawie oszczędziła. Właściwie to obydwoje czuli się podobnie. Dwójka małych wobec świata ludzi, którzy zabłądzili i nie potrafili odnaleźć drogi. Przynajmniej dzisiaj, ale dzisiaj podążą ognistym szlakiem wysokich procentów, bo i Mins nie zaszkodziłoby coś mocniejszego. Tak naprawdę to od dawna marzyła o tym żeby po coś sięgnąć, ale brakowało jej odwagi żeby znaleźć się samej po środku tej nicości. - Teraz już mam - stwierdziła zgodnie z prawdą, bo delikatnym i szybkim ruchem wyjęła mu z ręki butelkę i sama złapała z niej kilka łyków. Przyjemne ciepło rozeszło jej się po gardle, ale zrobiło jej się trochę smutno, że Gabe opróżnił już sporą część butelki sam, więc wzięła kilka kolejnych żeby nie czuł się za dobrze. Nie można być przecież takim egoistą! - Nie martw się, jak nam zabraknie to wiem gdzie trzymają spory zapas podobnych specyfików - uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego minę. Mieli do dyspozycji kuchnię albo profesorską piwnicę, a czy dreszczyk emocji dwóm istotkom zupełnie z nich wyzutych by się nie przydał? Villiers nie miała nic do stracenia. Pytanie czy Lacroixowi spodoba się jej pomysł.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Niezależnie od tego czy ktoś umiera na twych ramionach, oczach, czy też gdzieś daleko po za twym zasięgiem ona i tak jest tak samo bolesna, okrutna a zarazem piękna, nieokiełznana, nie do powstrzymania. Egocentryczny Gabriel, który zawsze otrzymywał to czego pragnął, który potrafił walczyć o swoje był nad wyraz cierpliwy ten, dla którego nie było rzeczy niemożliwych, nie do zdobycia stanął przed okrutną prawdą. Nawet on w obliczu pięknej istoty jaką jest śmierć staje się bezradny, bezbronny niczym małe dziecko rzucone wilkom na pożarcie. Wszystkie nasze czyny, słowa, osiągnięcia. To wszystko traci swój sens swój blask, bo, po co to wszystko, skoro koniec końców i tak nie pokonamy kobiety ubranej w czerń? Więc w tym wszystkim w jego głowie rodzi się myśl, po co starać się być miłym i dobrym? Po co odmawiać sobie przyjemności jaką jest brak skomplikowanych uczuć brać z życia to, co się chce i nie zważać na innych, po co się kimkolwiek martwić? Lepiej było po prostu robić co się chcę i nie patrzeć w tył na innych. I w tym wszystkim pojawia się serce, które nie słucha rozsądku nakazuje nam kogoś pokochać, zaufać, zatroszczyć się a przez to wszystko cierpieć i, pomimo że wiemy, iż to błąd, to świadomie lub też nie popełniamy go, by później cierpieć. To takie proste a zarazem skompilowane. Przede wszystkim to takie beznadziejne, iż nie da się tego przełknąć na trzeźwo tylko czy jest się w stanie wypić tyle alkoholu, by to przełknąć i przetrawić? - Jesteś, chociaż pełnoletnia? – Zapytał ze swym uśmiechem. – Znając życie zaraz tu wpadnie obrońca moralności i ponownie zostanę oskarżony o demoralizację, patologię i „Lucek” wie, o co jeszcze. – Powiedział zabierając swą butelkę, z której już nie wiele zostało. - Chociaż czy ciebie można jeszcze bardziej zdemoralizować? – Zapytał marszcząc brwi i przechylając butelkę. Do dna! - Nie–dawno wróciłem ze swego zawieszenia i po pierwsze nie chcę na nie powracać, bo znowu Anna będzie narzekać, iż nie gram uczciwie i takie tam. – Już śpieszę z tłumaczeniem: Gabriel i Chiara (czyt.: Anna) Założyli się, że Gabriel nie wytrzyma z nią w związku przez cały miesiąc bez zdrady a wygrany podaje przegranemu Veritaserum. Oficjalnie niemalże cała szkoła gada o ich związku nie wiedząc, iż to tylko zwykły zakład pomiędzy nimi. – Po drugie miałem się stać grzecznym chłopczykiem przestrzegającym regulamin i święcąc przykładem dla innych. – Powiedział wypinając dumnie pierś i wyrzucając za siebie pustą butelkę. Chłopak okręcił się wokół własnej osi i zaczął poszukiwania. Czego szukał? Alkoholu oczywiście! Ślizgon przewidział, że jedna butelka to za mało, by się upić do nieprzytomności a taki miał właśnie plan na dzisiaj. Chłopak chodził od kąta do kąta w końcu znajdując to czego szukał. W końcu sam to tu schował, ale cicho sza! Gabriel podszedł do dziewczyny i usiadł na poręczy niebezpiecznie się chwiejąc na niej. No cóż upadek do tyłu zapewne, by skończył się tragiczną śmiercią, ale co tam! Jak się bawić to się bawić… - Chcesz? – Zapytał machając jej butelką przed oczami sam zaś wyjmując skręta z kieszeni. Chłopak zapalił go i się zaciągnął przymykając oczy. – A, więc co u ciebie? Jakieś nowe miłości czy coś tam? – Zapytał lekko się chwiejąc na boki. Mam nadzieje, że nie spadnie.. To, by była dosyć głupia i żałosna śmierć.
Bo pani się zachciało dać dzieciaczkom obserwacje astronomiczne parami i taka sytuacja, że trzeba noc poświęcić, aby tu czegoś dokonać. A może by tak nakazać jakiemuś pierwszakowi zrobić to za Ciebie? Gdyby tak o tym pomyśleć to pewnie dałoby radę to załatwić, ale co się stanie jak nadejdzie zaliczenie? Smutek i żałość, Troll już się zbliża! A zatem nic dziwnego, że Nastazja Wodnicov prowadzona tymi obawami trafiła na szczyt wieży czekając na swojego partnera, który z pewnością przyciągnie teleskop. Bo nauka to bardzo ważna rzecz! Ale gdzie się podział ten Quentin Sheppard? Cóż to za karygodne spóźnienia?!
Nastka stała na wierzy już spokojnie kilka minut. Ba, można nawet było założyć, czy może raczej było to pewne, że stała tam już więcej niż kilka minut. Jakby miała zgadywać, powiedziałaby, że z pewnością kilkanaście już minęło, jeśli nie kilkadziesiąt nawet. Ale nie zamierzała aż tak bardzo rozprawiać się nad czasem. Jak to ona rozejrzała się po raz milionowy po szycie wieży, mając nadzieję, że może go przeoczyła i chłopak, który został przydzielony jej do pary już dawno stoi z teleskopem, a ona jest tak ślepa, że go nie widzi. Jednak znów spotkało ją rozczarowanie, bo chłopaka jak nie było, tak nie ma. Westchnęła i zacisnęła szalik mocniej na szyi, dzisiejsza noc nie była jakoś straszliwie zimna, ale gorąco niestety też nie było. Przygryzła dolną wargę i ponownie wdała się w rozmyślania co też mogło spowodować spóźnianie się chłopaka. Mógł zapomnieć, to dość całkiem dobra i oczywista opcja. Nie raz i nie dwa zdarzało jej się, że ktoś o niej zapominał. Zdążyła się już przyzwyczaić do bycia niewidzialną, czasem były tego nawet plusy. Westchnęła sobie ponownie. A może coś mu się stało. Złamał rękę, bo spadł ze schodów jak szedł na wieżę. Albo potknął się i wybił sobie zęby upadając na posadzkę. Cóż, jeśli chodziło o czarne scenariusze to Nastka mogła ich wymyślić z tysiąc i właśnie to w tej chwili robiła, bo cóż innego miała do roboty, czekając na pana spóźnialskiego.
Chłopak ubrał się dosyć lekko. Ubrał zwykłe trampki, spodnie, cienką bluzę i szalik. Obwieszony na plecach miał teleskop. Szedł spokojnym krokiem. Wiedział, że jest nie mało spóźniony, ale co z tego? Jego mało to interesowało. Gdy stanął przed schodami prowadzących na szczyt wieży zawahał się. A może i by tu jeszcze wolniej sobie wejść po schodach? Dobra koniec tych gierek. Strzelił palcami i ruszył po schodach na szczyt wieży. Zobaczył niecierpliwie czekającą dziewczynę. Uśmiechnął się drwiąco. - Witam. Miałem przynieść teleskop, a o to on. - zsunął z pleców teleskop i dał go na podłoże. Skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na dziewczynę. Miał dziś ochotę na wredny charakterek. Nie znał dziewczyny. Może i lepiej. - Może i jesteśmy parą, ale to ty jesteś tą od myślenia, ta która odwali za mnie robotę - wskazał na nią palcem i uśmiechnął się szyderczo. Zaczął grzebać w kieszeni. Wyciągnął z niej paczkę papierosów i jednego zapalił. Wypuścił dym i spojrzał wyczekująco na dziewczynę. Jemu w ogóle nie chciało się patrzeć na gwiazdki, więc całą prace zrzucił na ramiona owej dziewczynki. W ogóle nie było mu jej żal. Wręcz przeciwnie. - Na co czekasz? Rób co miałaś i spadamy.
I w końcu go zobaczyła. Wpierw przeraziła się okropnie. Nie było wielką tajemnicą, że Nastasja była jedną z tych najbardziej wstydliwych dziewcząt. Jeszcze rok temu, problemem było dla niej odezwanie się do chłopaka bez rumieńca na policzkach i jąkania. Dziś radziła sobie ze swoją nieśmiałością lepiej. Jednak nie bez przyczyny omijała ślizgonów szerokim łukiem. To nie były jakieś wyssane z palca opowiastki. Ślizgoni byli wredni i kąśliwi, a Nastce ciężko się rozmawiało ze zwykłymi ludźmi, jeszcze gorzej z facetami. Jednak wredny facet była to wręcz mieszanka wybuchowa, jeśli nie powiedzieć zabójcza dla tej małej Rosjanki. Przestąpiła z nogi na nogę, czekając aż chłopak do niej podejdzie wraz z teleskopem. Uznała jednak, że presja otoczenia dzisiejszej nocy jest zbyt wysoka i sięgnęła do tory, z której wyciągnęła piersiówkę pełną ognistej whisky. Nastka była zazwyczaj wzorem cnót i zasad, ale w te wakacje odkryła, jak zbawiennie na jej nieśmiałość działa alkohol. Dlatego, co może zabrzmieć jak alkoholizm, nosiła zawsze trochę z sobą na wypadek jakiegoś ciężkiego spotkania. A takie własnie się zapowiadało. Świadczył o tym, nie tylko wygląd chłopaka i kpiący uśmiech widniejący na jego ustach, ale i słowa, które z nich wypłynęły. Na pierwsze zdanie nawet nie zwróciła uwagi, schyliła się tylko i podniosła teleskop, który zaczęła rozkładać. - Może i jesteśmy parą, ale to ty jesteś tą od myślenia, ta która odwali za mnie robotę. Na co czekasz? Rób co miałaś i spadamy. - owo zdanie całkiem wybiło ją z rytmu i zadziwiło niezmiernie. Zaprzestała więc rozkładania teleskopu i spojrzała na chłopaka, odwracając się w jego stronę. To było wręcz nie do pomyślenia. Co on myślał, że może przyjść i zrzucić na nią całą robotę? Och, nie. Nie tym razem, nie w tym roku. Nastka czuła jak alkohol zaczyna działać, dając jej pewność siebie, której tak strasznie brakowało jej na trzeźwo. -Słucham? - spytała lustrując spojrzeniem swoich niebieskich oczu chłopaka. Nie chciała isę kłócić, właściwie nawet nie potrafiła. A każda kłótnia zabierała jej dużo energii. Nie zamierzała jednak w tym roku dawać się wykorzystywać tak, jak robili to ślizgowi przez całą szkołę. Najwyżej będzie chodziła pijana przez cały rok.
Spojrzał na nią zaskoczony. Co miało znaczyć te "słucham"? Jednak nie wkurwił się jak by to zrobił każdy ślizgon, był opanowany. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Pierwszy raz spróbował tej metody. Po kilku minutach ciszy wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Będę musiał uważać na takich jak ty. Nie każdy mi się oprał. Żartowałem. - spojrzał na dziewczynę. Z swoich tajnych źródeł dowiedział się jak wygląda. Wskazał jej teleskop, by dalej rozkładała. No czasem będzie się rządzić, nie jest dobry w Astronomii. Strzelił palcami i wypuścił dym. Z torby u boku wyciągnął butelkę. Co w niej było? Cóż za głupie pytanie oczywiście, że alkohol! Odkręcił i upił łyka. Spojrzał na dziewczynę pytająco czy ona także chce. Sam nie chciał teraz się kłócić. Zabrało by mu to dużo czasu, a tego on zawsze unikał.
To "słucham" znaczyło tyle, że Nastasja postanowiła dać chłopakowi szansę na zmianę swojej dezycji. Prawdą jednak było, że gdyby tego nie zrobił nie miałaby pojęcia co dalej z tym fantem uczynić. Odetchnęła jednak z ulgą gdy chłopak stwierdził, że żartował. W to jednak też do końca nie wierzyła, dlatego teraz patrzyła na niego a na jej twarzy zakwitło lekkie niedowierzanie. Ślizgoni raczej nie żartowali w takich sprawach. Nie miała jednak zamiaru dłużej ciągnąć tego tematu, czy też go roztrząsać. Zgodził się pomóc i to się liczyło. W końcu nie dała się wykorzystać komuś z domu węża, tylko doprowadziła do tego, że owa osoba zgodziła się jej pomóc. To było dla niej tak niewiarygodne, że aż przez chwilę myślała, że jej się to tylko śni. Odkrywała siebie na nowo, walczyła ze swoją nieśmiałością. Może to nie było dużo, ale to zawsze jedna wygrana bitwa w tej jakże wielkiej i przerażającej wojnie. Nie zauważyła jak wskazuje jej teleskop, bo sama zdążyła się już odwrócić, by powrócić do odpowiedniego ustawiania go. Pomiędzy nimi zawitała cisza. Cisza, która zawsze sprawiała, że Nastak czuła się nieswojo. Z drugiej strony nie czuła jednak żadnego obowiązku, czy też potrzeby przerywania jej. Dlatego całą uwagę skupiła na teleskopie starając się chociaż chwilowo ignorować obecność chłopaka. Gdy skończyła zerknęła w lunetę, ustawiła ją chyba odpowiednio. Wyprostowała się i spojrzała znów na swojego kompana. -Wiesz chociaż, co mamy zrobić? - spytała a jej niebieskie oczęta znów zawisły na jego twarzy.
W jego głowie pojawiła się myśl. Musiał to zrobić szybko i cicho. Już miał to zrobić, lecz zawahał się. Jezu nie zatrzymuj się tracisz tylko cenny czas - pomyślał. Ta już kończyła rozkładać teleskop, a on musi szybko to zrobić. Póki na niego nie patrzy. Wyrzucił papierosa i ruszył w stronę schodów. Bezszelestnie. Uśmiechnął się i poszedł schodami w dół. Gdy ta się odwróciła już go nie było. On nie czuł żadnych wyrzutów sumienia. Nie obchodził go teraz nic. Gdy już zszedł na sam dół pozwolił sobie na swobodny bieg. Na ruchomych schodach się odwrócił i spojrzał w głąb korytarza. Gdy zobaczył, że nikt go nie goni zszedł po schodach. Gdy znalazł się na parterze już się nie spodziewał dziewczyny więc się całkowicie rozluźnił. [z/t]
Powinnam chyba napisać, że chciały znów zawisnąć na jego twarzy, jednak jej partnera już nie było. Rozejrzała się po szczycie wierzy wielkimi z niedowierzania oczyma. Nie wierzyła w to, po prostu nie mogła uwierzyć, że koleś wziął i tak po prostu zwiał. -Dupek - powiedziała całkiem głośno, a w jej głosie słychać było irytacją i zdenerwowanie, oraz gorycz, że wyszło jak zawsze. I co, może myślał, że zrobi za niego całą robotę? Normalnie, jeszcze rok temu pewnie by tak było. W tym roku była w stanie poświęcić swoją nienaganną średnią, tylko po to, by pokazać, że nikt nie będzie się nią wysługiwał. Na chłopaku pewnie to i tak nie zrobi większego wrażenia. Ale co innego mogła zrobić? Postanowiła już, że nie zrobi pracy za siebie i niego. Usiadła na czymś, czego bliżej określić nie mogła i postanowiła dać mu piętnaście minut na powrót. Zwróciła głowę ku niebu i zaczęła obserwować gwiazdy, które dzisiaj było dobrze widać nawet bez teleskopu
Winter miała fatalny start w szkole. Najpierw seks. Potem ten chłopak z Gryffindoru. Wpojone zasady też robiły swoje, nie można było od niej wymagać, że będzie dla kogoś miła. Była miła, na swój specyficzny sposób. Szkoda, tamten student trafił na kiepski dzień w wykonaniu Teixeiry, ale może kiedyś… Może za jakiś czas trafi na lepszy dzień, może kiedyś go przeprosi. Kto wie. Wszystko było możliwe, ale teraz? Teraz ślizgonka myślała jedynie o tym, żeby po prostu utknąć gdzieś pomiędzy magią, a światem mugoli, wszak bliżej było jej do szlamy niż do czysto krwistej czarownicy. I tak ubrana w idealnie dopasowany komplecik w postaci spodni oraz żakietu od Tru Trussardi. Miała też swoje ulubione szpilki Louboutina. W nich czuła się najpewniej, bo gdyby jednak posiadała zwykłe trampki to straciłaby wszystko, byłaby tylko szarą, nic nie znaczącą dziewczyną, która jest zwyczajna i nie ma kompletnie nic do zaoferowania. Jednak wymarzmy teraz z pamięci to, że Winter Teixeira kiedykolwiek mogłaby się stać przeciętna, wszak daleko jej do tego było. I tak o to Winter zawędrowała aż na szczyt wieży wszak to co kochała to samotność, możliwość patrzenia na świat przez obiektyw, możliwość tańczenia wśród głuchej ciszy i jedynie świeżego powiewu wiatru. Jednak tutaj? Nie mogła spodziewać się niczego oprócz kilku chwil wytchnienia. To był ten moment, w którym wracała myślami do wspomnień, które wiązały ją z rodziną, której nie ma. To był ten moment gdy mogła przeanalizować wszystko co się wydarzyło. Jedna czy powroty do przeszłości miały sens, jeżeli człowiek nie chce do tego wracać? No właśnie. Teixeira nienawidziła wracać do tego co nie istniało, a być może wracał jedynie w sennych majakach, bądź w momencie gdy na horyzoncie pojawiał się ojciec, ale teraz? Teraz byli tylko faceci. Był czas kiedy mogła egzystować z dala od Kajman. Był moment by stała się kimś nie żyjącym w cieniu Benjamina.
Tymczasem Seth był w raczej kiepskim nastroju. To, że Flora zaczęła kręcić z tym Kanadyjskim lamusem wcale nie pomógł mu w naprawieniu tego koszmarnego nastroju jaki ogarnął go, gdy tylko postanowił zwlec się wreszcie z łóżka. On tak miewał, że jeśli nie wyspał się dobrze to potem cały dzień był raczej nie do życia, a potem te listy z siostrą. Może nie wkurzyłoby go to tak bardzo, gdyby Hades nie rozdziobał mu ręki, gdy ten nie chciał odpisywać? Nie… nadal byłby zły, a teraz tylko miał ku temu więcej powodów, więc radośnie mógł sobie hejcić cały świat. Paradoksalnie to wcale nie miał na to ochoty i najchętniej zaszyłby się w jakimś dalekim i pozbawionym czyjejkolwiek obecności, więc nic dziwnego, że zaczął się kierować w stronę wieży. Z wieży na wieżę, cóż za ironia losu. Nie myślał jednak o tym, chcąc się znaleźć w miejscu, w którym nie będzie musiał powstrzymywać się od zdemolowania czegokolwiek co było dość trudne. Hogwart znowu był pełen ludzi i to takich, których jeszcze nawet nie widywał na korytarzu. Słowo daję, musieli przemycić tutaj więcej Kanadyjczyków kiedy nie patrzył. Zaklął cicho pod nosem, mocniej zaciskając palce na chusteczce, którą przyciskał do swojego nagiego ramienia. Cholerne ptaszysko. Powinien już dawno temu go oskubać i upiec w gryfońskim kominku. Hej, w sumie to nie taki zły pomysł, może się tym zajmie jak wróci? Odsunął pokrwawioną chustkę od ramienia i oczyścił ją zaklęciem, wsuwając do kieszeni. Krwawienie ustało i miejmy nadzieję, że szybko się zagoi, bo Seth nie lubił być podziurawiony. W każdym razie wszedł sobie na szczyt wieży i oto jego oczom ukazał się widok, który tak dobrze znał plus coś nowego. Jakaś dziewczyna, całkiem niebrzydka, która najwyraźniej tak jak on szukała odrobiny spokoju. Nie żeby jego zły nastrój nagle zniknął, ale świat wydał się nagle jakoś mniej złośliwy. - Witaj - przywitał się nad wyraz grzecznie, zbliżając się powoli do Winter, aby lepiej się jej przyjrzeć. Nie kojarzył jej i w sumie sam nie wiedział czy to dlatego, że jest nowa czy po prostu się przed nim ukrywała wcześniej. Wielka szkoda, gdyby tak było, bo on naprawdę bardzo chciałby poznać ją bliżej.
Juno. Juno. Kurwa, jaka Juno? Nie kojarzyła jej, znaczy to oczywiste, że nie znała tej dziewczyny, wszak dopiero co przyjechała do Hogwartu, a tutaj taka akcja. Sen z powiek jej to niemal spędzało. Widać było zaangażowanie w tym chłopaku, ale ona? Czy ona naprawdę się tym przejmowała? Nie, to raczej zazdrość o coś czego ona nigdy nie miała. Seks owszem, to normalna kolej rzeczy i potrzeba fizjologiczna, ale nigdy nie robiła tego, bo kogoś kochała. Zabawne, nie? Szukała akceptacji w ramionach kogoś, kto chociaż przez moment da jej spełnienie. Da jej uwagę i w pełni się zaangażuje w to, żeby było jej dobrze. Na ile mogła tego wymagać chociażby od Rasheeda skoro tego zapewne interesowała tylko dupa Teixeiry… Od żadnego partnera nie uzyskała czegoś więcej niż tylko dobry seks. Zresztą jakie to miało znaczenie? Żyli w dwudziestym pierwszym wieku, a ten chłopak… Tak. Widziała jak kochał tą, o której mówił, to łatwo wyczytać z oczu. Nawet królowa lodu dostrzega coś takiego, aczkolwiek określenie zacne. Nikt jeszcze na to nie wpadł, tylko jakiś przygłup. Szkoda, że jej nie wypchnął przez to okno… W każdym razie nie ma co się rozwodzić nad sensem istnienia kogoś kto jest biedny, umówmy się, że Winter przyświecały inne wartości, wszak kreacja którą przybrała od przekroczenia progu Hogwartu była zdecydowanie dużo bardziej inna niż ktokolwiek mógł się spodziewać. I bynajmniej nie miała zamiaru tego porzucać, wszak nie miało to sensu. Żyła. Egzystowała. Chodziła na zajęcia. Czasem zdarzyło jej się kogoś poznać, kogo nie traktowała jak rzeczy, ale bycie zabawką Teixeiry było bardziej podniecające niż cokolwiek innego. Zresztą, umówmy się, że to dziewczę raczej nie słynęło z wierności czy… No cóż. Bycia w porządku wobec kogokolwiek, zwłaszcza, że nikt – nigdy, nie był w porządku wobec niej. Spojrzała na chłopaka, który tutaj znalazł się zapewne takim samym przypadkiem jak ona, ale to nic. Był tylko intruzem, którego ona nie chciała poznawać, a przynajmniej nie czuła takiej wewnętrznej potrzeby do tego by poświęcać mu choć odrobinę czasu. -To miejsce jest zajęte i bynajmniej nie proszę o towarzystwo, wiec możesz znaleźć sobie inną wieżę, z dala od tej mojej… - Wymruczała bardziej do siebie niż do niego, zwłaszcza, że skupiona była zupełnie na czyimś innym niż jego osoba. W jej dłoniach co jakiś czas przewijały się kolejne zdjęcia, które odkładała do przegródek w specjalnej książce, po mugolsku nazywanej albumem, jednak zdjęcia, które tu zawierała – wcale nie były takie „niemagiczne”, wszak się ruszały. -No już, nie ma Cię, zjeżdżaj...
Och, to był błąd. Każda odmowa kończyła się źle, gdy miało się do czynienia z Sethem Morpheusem Lyonsem i każdy kto go znał wręcz musiał o tym wiedzieć. Lepiej było mu przytaknąć, a potem jakoś zmyślnie wyślizgać się z tej obietnicy. Nie ścigałby Cię za nią, dopóki nie zaczęłoby mu zależeć na jej wykonaniu, więc istniała szansa, że takowe zobowiązanie nigdy nie zostanie zrealizowane, a Winter… Winter dała mu do zrozumienia, że jest tutaj niechciany, tak delikatnie mówiąc, a także że ma sobie radośnie wypierdalać w podskokach. To mu się nie spodobało, nic więc dziwnego, że jego wyraz twarzy nieco się zmienił. Nie był już przepełniony zainteresowaniem, a czymś w rodzaju niezdrowej chęci zwrócenia na siebie jej uwagi. Ciężko było powiedzieć dlaczego tak bardzo zależało mu teraz na tym by go spostrzegła, lecz fakt był faktem - Gryfon nie zamierzał zrezygnować z możliwości wplecenia palców w jej włosy. Były piękne. Długie, lśniące i wydające się być miękkimi, zupełnie tak samo jak jej ciało, okryte teraz markowymi ciuchami, które aż zbyt dobrze przyciągały jego spojrzenie. Zaintrygowała go. Wydawała się być bardzo droga i niedostępna, a on lubił wyzwania. W związku z tym niezbyt go obeszły jej słowa, a przynajmniej nie osiągnęła takiego efektu jaki zapewne chciała, gdyż Seth jedynie zbliżył się jeszcze bardziej, uśmiechając się w dość, no nie ukrywajmy, przerażający sposób. W jego oczach znowu pojawiło się to dziwne szaleństwo, które zarówno mogło przyciągać, jak i odpychać, straszyć. - Hej, piękna, nie bądź taka zła - wymruczał, pokonując w kilku długich krokach dzielącą ich odległość, by przesunąć dłonią po jej ramieniu, jednocześnie przysuwając twarz do tyłu jej głowy. Wciągnął w nozdrza słodki zapach jej perfum, wymieszanych z zapachem szamponu, a drugą ręką zawędrował śmiało na jej talię. - Czemu jesteś taka dzika? Możemy poznać się bliżej, może Ci się spodoba takie towarzystwo.