Huśtawka ta odwiedzana jest często przez zakochańców. Wystarczy raz ją trącić a będzie huśtać samodzielnie, powoli i przez dobrą godzinę. Co więcej okoliczne aromaty kwiatów w magiczny sposób zmieszały się przez co w powietrzu wyczuć można zapach swojej amortencji - nie mota ona jednak zmysłów, a jedynie uprzyjemnia spędzony tu czas.
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Pomyślał o Beatrice i tych nerwach które w niej wywołuje niektórym swoim zachowaniem. Czuł wewnątrz siebie, że pomimo tych sporadycznych niesnasek to jednak go lubi. Gdyby tak nie było to raczej dałaby mu oznaki niechęci. - Wiem, że ona tego nie akceptuje, a ona wie, że ja nie zrezygnuję z feniksowych, które wyciszają te gorsze nerwy. - odpowiedział na tyle treściwie, aby nie pozostało wątpliwości. Oczywiście oficjalnie z pewnością opieprzyłaby go równo, odjęła mu milion punktów albo zagwarantowała paskudny szlaban jednak w miejscach poza szkolnych mogłaby zrozumieć jego nałóg. Nie spodobało mu się zwrócenie uwagi na fakt, który Doireann z kolei dostrzegła od razu. Kiedy coś go gryzło to podświadomie próbował wynagrodzić to dziewczynie poprzez podsuwanie jej drobnych komplementy, aby była pewna, że pomimo własnych problemów z ogarnięciem emocji między nimi nic się nie zmieni. Takie postępowanie było w jego oczach w porządku choć wolał tego nie słyszeć na głos. Odwrócił wzrok kiedy ona tak się mu przyglądała. - To nie jest reguła. To przypadek. - rzucił jako swoją obronę i postanowił wryć sobie w pamięci, aby jednak ogarnąć ten detal i nie używać takich komplementów kiedy jest wewnętrznie spięty. Nie robił tego w pełni świadomie, a jednak wystarczyło, aby Doireann to dostrzegła. Wyczytała też między wierszami o co mu tak naprawdę chodzi. Dać się ponieść emocjom, które przez ostatni rok jedynie tłumił, aby nie wyszły na wierzch w ten niezdrowy sposób. Wybuchał tylko wtedy kiedy coś go przerastało, a teraz... teraz nie miał sił się z tym zmagać i wolał puścić wodze i przestać się wiecznie zastanawiać kogo tym razem mógłby skrzywdzić. Przecież jego cechy harpii nie są krwiożercze... ach, kogo on oszukiwał. Nie odpowiedział, a milczenie było wymowne. Podniósł wzrok kiedy zeszła z ławki, zaskoczony zmianą jej pozycji. Kiedy go przytuliła i kiedy usłyszał dudnienie jej serca to uruchomiły mu się wyrzuty sumienia. Może dobrze, że jednak nie patrzyła mu teraz w oczy. Objął ją w pasie, ale lekko i wyjątkowo nie wykorzystał bliskości na trochę więcej amorów. Jej słowa zabolały. - Mam to trzymać od ciebie z daleka żeby cię to mniej przerażało? - zapytał najzupełniej serio, gotów przemilczeć niewygodne dla niej kwestie. Z drugiej strony doskonale wiedziała co za ekstrawertyka sobie adoptowała. - Czuję to wszystko "pod skórą", jak się zbiera, jak zaczyna przeszkadzać. To w końcu pier... wybuchnie. - nie umiał innymi słowy wyjaśnić tego uczucia. "To" było po prostu potocznie zwane harpią, choć poprawna forma brzmiała "cechy harpii". Nazywał więc to w taki, a nie inny sposób wierząc, że ktoś to zrozumie. Mimo, że gdy o tym mówił to był spokojny, to jednak wiedział, że granice jego cierpliwości mocno się zatarły. Gdyby popadł teraz w jakiś intensywny konflikt to był niemal przekonany, że puszczą mu nerwy. To taki pierwszy najpierwszy objaw niepohamowanej złości, który nauczył się w sobie rozpoznawać od momentu wydarzeń w trakcie ferii zimowych. Zamknął na moment oczy, dając się jej przytulić i nie odsuwając rąk dopóty dopóki sama nie zechce na niego popatrzeć.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Feniksowe uspokajają. Informacja ta z przedziwną mocą wryła się w głowę dziewczyny, kiedy jej wzrok skierował się raz jeszcze w stronę tonącego w błocie niedopałka. Doireann zawsze zwracała uwagę na wszelkie rzeczy, które miały potencjalnie ukoić zszargane nerwy. Postanowiła, że w wolnej chwili sprawdzi - o tak, po prostu, dla zaspokojenia ciekawości - co tak właściwie ma gorszy wpływ na człowieka; “drobne” nadużywanie eliksiru spokoju, czy też nikotynowe uzależnienie. Jeśli w ogólnym rozrachunku nie będzie to gorsze, to może… poczęstuje się jednym? To jednak nie wszelkie uzależnienia, czy powoli budzące się autodestrukcyjne skłonności Puchonki były tutaj ważne. Sheenani szybko odrzuciła myśl o papierosach na dalszy plan, ponownie oferując swoje pełne skupienie Eskilowi. Słysząc go uniosła nieco brwi ku górze, a kąciki jej ust nieznacznie drgnęły. Kłamał, patrząc wprost w jej oczy - i ona doskonale o tym wiedziała. Trochę jak przyłapanie dziecka, które rozlało karton mleka w kuchni. Mimo, że całe mokre i stojące w samym środku kałuży i tak powie, że to nie ono. Była jednak daleka od wściekania się o to. Nie było to sprawą wielkiej wagi, ani też niczym, czego tuszowanie mogłoby mieć na nich realny wpływ. Teraz bezgłośnie dawała mu znać, że szczerze wątpi w losowość tego zdarzenia. Matematyka nauczyła ją, że powtarzający się przypadek był nieopisaną prawidłowością. Teraz jednak i to nie miało znaczenia. Trzymając go w swoich objęciach nie pamiętała już o drobnym, zabawnym kłamstewku. Myślała jedynie o tym, jak bardzo bała się o niego. Z wydarzeń z pałacu najbardziej zapamiętała jego zakrwawione dłonie, poranione przez piekielnie ostre pazury. Nie ważnym było to, że uderzając o framugę drzwi, czy trzaskając nimi wprost przed jej twarzą niemalże zrobił jej krzywdę. Pamiętała tę dziwną szarżę, którą wykonał w jej kierunku, kiedy były już z nimi nauczycielki, jednak to jego własne rany bolały ją najmocniej. To, że wiedziała, kim była Astrid, nie oznaczało zaś, że miała jakiekolwiek podstawy, by wierzyć, że nie zrobi mu żadnej krzywdy - ani też, że dopilnuje, by był nic sobie nie zrobił. Eskil bezpieczny był właśnie teraz, zamknięty w jej ramionach. - Nie. - odpowiedziała po krótkiej chwili namysłu, palcami gładząc przydługie blond włosy. - Nie musisz mnie przed tym chronić, Eskil. - możliwe, że starała się być odważniejsza, niż faktycznie była. Chciała jednak wierzyć, bez względu na swoje wcześniejsze doświadczenie, że harpia część chłopaka nie będzie czymś, co kiedykolwiek ją przerośnie. - Nie boję się ciebie, tylko o ciebie. Nie mówienie mi o tym w niczym nie pomoże. - dodała, pochylając się nieco mocniej - tak, by móc pocałować czubek jego głowy. Wciąż jednak trzymała go blisko siebie. Miała wrażenie, że jeśli teraz przestanie go trzymać, stanie się coś absolutnie okropnego. Byłaby szczęśliwa, gdyby ze spokojnym sercem mogła powiedzieć, że go rozumie. Czuła jednak, że sprawa wcale nie jest taka prosta, na jaką się wydaje. Tego, co działo się z Eskilem nie dało się przyrównać do jej panikowania, czy okazyjnego wybuchania spazmatycznym płaczem. Pomijając te dwie rzeczy, Doireann była w końcu osobą opanowaną. Z łatwością przychodziło jej ignorowanie wielu uczuć, tak długo, gdy nie pojawiał się ten wszechogarniający strach. Atak paniki nie był jednak ani trochę podobny do aktywnych harpich cech. Bolało ją to, że nie miała najmniejszego pojęcia, jak czuł się człowiek, którego przecież kochała. - Jak… - jej głos lekko zadrżał, kiedy odsunęła się od niego o parę centymetrów. Jedną ze swoich dłoni przeniosła na policzek Ślizgona, drugą wciąż trzymając na jego ramieniu. Wciąż tu była; może odrobinę dalej, ale była. - Jak miałoby to wyglądać? Jesteś pewien, że ona to kontroluje? - nie podobał jej się ten pomysł. Bogowie, czuła dreszcze, kiedy o tym myślała, jednak… musiała mu trochę zaufać i pozwolić mu wszystko wyjaśnić. Bo przecież naprawdę wiedziała, jakiego ekstrawertyka sobie wybrała. Był człowiekiem podążającym za instynktem - i ten podpowiadał mu, czego właśnie potrzebował.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie chciał wyjść na użalającego się nad swoim losem potomka wili. Ogólnie rzecz biorąc dobrze czuł się w swoim ciele jednak bywały takie momenty, że nie wiedział czy może sobie sam zaufać gdy tylko nerwy go poniosą. Nie potrafił nikomu obiecać, że go nie skrzywdzi. Nieporozumienia ze strony Robin, a nawet i milczenie Huntera oraz Lucasa naruszały podwaliny beztroskiego spokoju, którym się dotychczas charakteryzował. Teraz już mu się po prostu nie chciało. Doireann uspokoiła zszargane nerwy tylko jak długo to na niego podziała? Nie może przecież non stop jej ze sobą ciągać bo musiałby się do niej przykleić na Trwałego Przylepca. Dziewczyna wolała unikać kłótni i sprzeczek, a on zaczynał to rozumieć. Ileż emocji trzeba wówczas ogarnąć... a z tego, co udało mu się potwierdzić, czuł nieco intensywniej niż normalny nastolatek co go akurat nie pocieszało. Dotarły do niego jej słowa, które skrzętnie zanotował w pamięci. Nie chciała ochrony z jego strony i przyjął to z ulgą choć gdyby tego oczekiwała to zmobilizowałby się, aby zataić tę część siebie przed nią. Miło jednak mieć świadomość, że nie ucieka od tej jego zasadniczej wady. - Nic mi nie jest. - mruknął, nie chcąc przyjąć tak głębokiej troski bliskiej mu osoby. Nie chciał aby ktokolwiek się o niego bał, męska duma mu na to nie pozwalała. Przecież jakoś sobie radzi? Mizernie, ale żyje, a jedynie trzy osoby w Hogwarcie noszą ślady po jego nieogarnianiu. Kłamał i sobie i próbował kłamać jej z zapewnianiem, że nic mu nie jest. Przecież przed chwilą przyznał się, że jednak coś jest na rzeczy i trzeba coś z tym zrobić póki ma w tej kwestii coś do powiedzenia. Zerknął na nią kiedy odsunęła się i otuliła ciepłem jego policzek. To było czułe, jakże dziwne kiedy mówią o czymś nieprzyjemnym. - Nie wiem czy to w ogóle da się kontrolować, ale wydaje mi się, że Astrid jest bardziej z tymi cechami pogodzona. - nagle zdał sobie sprawę z wielu luk w jego planie. To wywołało w nim pełne rezygnacji westchnienie. - Nie wiem, Dori. Nie wiem jak to ma wyglądać, nie mam żadnego pomysłu oprócz pewności, że niedługo jasny szlag mnie trafi. - poirytowanie powróciło. Wystarczyło zdać sobie sprawę ze swojej bezsilności. Może Robin miałaby jakiś pomysł... a fakt, pokłócił się z nią. Spiął mięśnie żuchwy, co Dori mogła wyczuć skoro trzymała dłoń przy jego poliku. - Beatrice kazała mi kiedyś dowiedzieć się czego tak naprawdę chcę kiedy się tak niekontrolowanie wkurzam i nie chodzi tu o chętkę rozwalenia czegoś w drobny mak. - wykrzywił usta w grymasie, a w jego trzewiach zapłonęły iskry tego gniewu. -Jak ja mam wtedy jasno myśleć kiedy krew mnie zalewa! - znów się nakręcał, bo wycedził te słowa głośniej niż zamierzał. Zacisnął palce w pięść.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann miała wrażenie, że Ślizgon “brał na klatę” wszystko, co było w niej chociaż trochę brzydkie i niewygodne. Nie narzekał, kiedy postawiła bardzo mocną granicę w ich związku, chociaż na pewno nie było to dla niego łatwe. Na Morganę, bycie półwilem nie ograniczało się wyłącznie do okazyjnych zmian w harpiopodobnego stwora; istniała też ta druga strona, z której istnienia Sheenani zdawała sobie sprawę. Pomijając już to, że dziewczyna przekopała połowę szkolnej biblioteki w poszukiwaniu informacji na temat wil i ich potomków, chłopak sam powiedział jej o tym, co czuje, kiedy czegoś bardzo chciał, ale nie mógł tego dostać. Była wdzięczna za wszelkie trudności, które dla niej znosił - dlatego też nigdy nie pomyślałaby o jego w zwierzeniach jako “użalaniu”. Wychodziła z założenia, że jak najbardziej miał prawo do czucia tego, co teraz kłębiło się “pod jego skórą”. - Wiem. - szepnęła, raz jeszcze godząc się na jego kłamstwo. Musiałaby być skończoną idiotką, by naciskać na niego, by przyznawał się do swoich słabości, kiedy był w tak nieciekawym stanie. Mówił jej tyle, na ile był gotowy, a ona zamierzała to akceptować. Zarówno zwierzenia, jak i próby udawania, że wcale nie jest mu tak źle. Sama od lat żyła z łatką osoby słabej. Rozumiała przez to, dlaczego ludzie ze wszystkich sił próbowali udowadniać, że są silni. Nawet, jeśli nie byli. Wciąż jednak, bez względu na to, co mówiła, starała się otulić sobą Eskila. Dać mu to, co mógł zapewnić ciepły, puchaty koc w zimny wieczór. Oferowała mu teraz całe nagromadzone pokłady czułości i troski, bo przecież nie zasługiwał teraz na dystans i chłód. Robiła to, co wiedziała, że pomagało jej samej - a przecież w chwilach, gdy było jej źle i cierpiała potrzebowała ciepła drugiej osoby. Miała wystarczająco silne ramiona, by poradzić sobie z jego bólem. Albo chociaż go nie pogorszyć. Ciężkie westchnienie Eskila ani trochę jej nie uspokoiło. Właściwie, to żadna z odpowiedzi nie sprawiła, by zmieniła swoje zdanie, co do pomysłu chłopaka. W oczach Doireann Astrid nie była tutaj autorytetem. To, że prawdopodobnie nie trawiły jej aż tak wielkie wyrzuty sumienia, kiedy dopuściła do siebie harpią część, albo, nie znaczyło, że była w stanie czegokolwiek nauczyć Clearwatera. Przecież… jeśli Ślizgon zdecydowałby się na to, gdzieś na świecie znalazłyby się dwie wściekłe harpie. Bogowie jedni wiedzą, jak krwawo by się to nie skończyło. Sheenani zapragnęła delikatnie odsunąć od nich to konkretne rozwiązanie. Nim jednak zdążyła zaproponować, że lepiej będzie, jeśli na razie dowiedzą się, czy Gryfonka w ogóle może mu pomóc i - jeśli uznałaby, że dałaby radę - jak dokładnie by się za to zabrała, poczuła, jak mięśnie twarzy Eskila napięły się. Tym razem to on mógł poczuć, jak dziewczyna drgnęła, gdy ten nagle podniósł głos. - E-Ej no, kochanie… - jęknęła bezmyślnie, próbując… po prostu zrobić cokolwiek. Trzymała już jego twarz oburącz, palcami głaszcząc jego policzki, jakby miało to pomóc na zgromadzone tam napięcie. - N-Naprawdę nikt nie myśli jasno, kiedy się wścieka. O takich rzeczach trzeba myśleć, kiedy kryzys mija. - wpatrywała się w niego okropnie zmartwionym wzrokiem. Gdyby mogła zabrać mu cały ten gniew, zrobiłaby to bez najmniejszego wahania. - Może… Może łatwiej byłoby dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje? - zaproponowała, może odrobinę za cicho. - Mi lepiej się myśli, kiedy wiem, dlaczego coś czuję. Łatwiej jest potem zrozumieć, co właściwie chciałabym z tym zrobić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Próbował uciec od tego chaosu myśli, które sam sobie teraz wywołał. Myślenie o przyczynie własnego gniewu zawsze wywoływało podirytowanie i zaburzenie stabilności życia. Dopiero co mu się ułożyło na nowo, nie chciał teraz tego psuć. Ma nowy dom, większą rodzinę, fantastyczną dziewczynę, przyjaciół, a nawet zdał nieźle (jak na niego) SUMy. Jego opiekunka prawna bierze ślub, nie ma na sobie już Namiaru. Czemu więc chodzi taki wściekły? Przecież powodem nie może być zwykła sprzeczka z Robin. Przecież się jakoś dogadywali. Lucas w końcu znajdzie czas, Hunter wylezie z cieplarni, na Felinusa trafi w dobrym momencie... a jednak nerwy się go trzymały. Nie mógł uspokoić się tak na dobre, jakby cechy harpii domagały się głosu i zauważenia, że są i wcale nie zamierzają siedzieć wiecznie w ciszy i zapomnieniu. Zamykał oczy i słuchał bijącego serca Dori jednak tempo z jakim ono pompowało krew przypominało, że mogła być spanikowana, a nie roznamiętniona. Nabrał głęboko powietrza zabarwionego zapachem jej ubrań i starał się opanować na tyle, aby nie podnosić już więcej głosu. Drgnęła wszak, a jemu nie umknęło jak się doń zwróciła. To jedno słowo zahamowało galopującą naprzód złość, a ciepłe dłonie przypomniały o rzeczywistości i o tym, że nie musi teraz, już, natychmiast zastanawiać się skąd się bierze jego gniew i dlaczego jest taki intensywny. Słuchał jej słów choć jego twarz płonęła od tej złości, którą sam sobie wywoływał poprzez zwykłe myśli. To też jeden z przejawów, że te cechy są tuż tuż uzewnętrznienia... niedaleko, nie potrzebują tak dużo czasu, aby w końcu się pokazać. Dla Dori jednak starał się, aby nie było po nim nic widać. Przymknął oczy i zakrył dłonią jej palce przy jego policzku. Wdech, wydech. - Nienawidzę się kłócić z Robin, ale nie umiem inaczej. - wydusił z siebie jedną ze znaczących przyczyn złości. - Hunter obiecał, że zawsze będzie, a znowu siedzi dłużej w cieplarni niż z nami. Lucas ma swoje życie. Sophie tym bardziej chodzi zapracowana, a zaraz będą pierwsze święta bez mojej babci. Gdzie oni wszyscy są, Dori? - nie chciał zaakceptować faktu, że taka jest kolej rzeczy - wypadałoby dorosnąć i zająć się dorosłymi rzeczami. Jego przyjaciele mają już ten etap za sobą, a teraz wychodzi na to, że i on musi siebie zmienić, aby ich zrozumieć. Powodów złości może być i tysiąc. Olivia miała rację w jednym zdaniu - zbyt długie trzymanie w sobie swoich żali doprowadza do nieprzyjemnych sytuacji. - Nienawidzę, Dori, nienawidzę być "odkładany na później". - w tym zdaniu było bardzo, ale to bardzo dużo goryczy. Niewątpliwie niosło to za sobą inną historię, zbyt wstydliwą aby o niej mówić. - Jakby ciebie nie było to ja bym ich chyba rozniósł. - przy Dori jeszcze zachowywał się rozsądnie, powstrzymywał przed niektórymi odzywkami choć trzeba przyznać, że ostatnimi tygodniami zachowywał się jak skończony cham.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Sama Doireann nie skupiła się zbyt mocno na tym, co dokładnie mówiła. Dla niej liczyło się to, by jakoś mu pomóc. Działa przy tym instynktownie, jednocześnie ze wszystkich sił skupiając się na wszystkim, co było w chłopaku najlepsze. Nie chciała płakać, ani panikować wtedy, kiedy to on potrzebował uwagi. Jej roztargnienie nie było wcale niczym złym. Przecież gdyby była w stu procentach świadoma, że nazwała go “kochaniem”, zamiast po prostu “Eskilem”, pewnie stanęłaby w płomieniach wiecznego wstydu - a tak zorientuje się w swojej pomyłce dopiero wtedy, gdy “na spokojnie” i w samotności przeanalizuje sobie ten listopadowy dzień. Miała wrażenie, że nagle zrobiło się jej jakoś dziwnie ciężko. W Eskilu było niesamowicie dużo strachu przed samotnością - a wszystko, co obecnie działo się w życiu chłopaka sprawiało, że ten miał prawo czuć się odrzuconym. Westchnęła cicho, zaciskając przy tym wargi. Im więcej rozmawiali o rzeczach trudnych, tym częściej łapała się na tym, że chyba wcale aż tak bardzo się nie różnią. Z tym… że wolałaby już całkowitą binarność pomiędzy ich charakterami i doświadczeniami od zrozumienia w tak przykrych sprawach. Ona sama bez przerwy bała się, że któregoś dnia obudzi się i zorientuje, że nie ma przy sobie nikogo. Lęk ten był jedną z najsilniejszych przyczyn, dla których tak bardzo trzymała się swojego przemocowego domu. Przecież rodzina była na zawsze. Wystarczało ich tylko nie denerwować… Pokręciła głową na boki, skupiając swoje spojrzenie na kępce wytartej trawy. Miała w sobie naprawdę dużo zrozumienia; pojmowała więc z łatwością, że ludzie czasami znikali z zasięgu wzroku, skupiając się na swoich własnych życiach. To, z czym nie mogła się pogodzić, było cierpienie Eskila, tak okrutnie obnażone. Był trochę jak piętrząca się rana, której nikt nie chciał opatrzyć. Ona… nie mogła przejść koło niego obojętnie. Nawet… Nie, zwłaszcza kiedy z goryczą mówił o nienawiści. - Nie roznosisz ich, bo nie chcesz tego zrobić. Bo jesteś silny i panujesz nad sobą, bez względu na mnie. - mówiła powoli, starając się zachować przy tym spokój. Czuła to charakterystycznie pieczenie, kiedy nie pozwalała łzą wedrzeć się do jej zbolałego spojrzenia. - Wiem, że to prawda. - podkreśliła, spoglądając mu prosto w oczy. Zaraz potem ponownie usiadła zaraz obok niego, czując, jak przez te wszystkie emocje jej nogi niekoniecznie godzą się na dalsze stanie. Wciąż jednak nie wypuściła go ze swoich dłoni. Tym razem oplotła je wokół jego ramienia, wtulając się w jego rękę. - Nie wiem, dlaczego tak jest, ale… - przerwała na moment, biorąc głębszy oddech. - Ja tutaj będę. Pamiętaj o tym, dobrze? - tym razem jej głos wyraźnie się załamał. Jęknęła, odrywając jedną rękę od rękawa ślizgońskiej szaty i przetarła dłonią oczy. Była wściekła na siebie, że nawet w takiej chwili nie potrafiła wziąć się w garść. - Mogę być twoim planem awaryjnym i nie wrócić na święta do domu. - zaproponowała, wciąż walcząc ze swoimi łzami. Wierzyła, że jego rodzina zajmie się nim w tym czasie, jednak… wolała mieć pewność, że chłopak nie będzie czuł się wtedy samotny.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Potrzebował ludzi. Potrzebował dużo uwagi, dużo obecności, dużo dotyku, patrzenia w oczy, przelotnych pieszczot, miał w sobie nieskończony głód, który odczuwał dwakroć intensywniej niż normalna osoba na jego miejscu. To ta przeklęta intensywność, o której mówiła mu Astrid, Robin i Gabrielle. Choćby tymczasowy brak czasu działał na niego źle. Zaczynał zastanawiać się czy się im już nie znudził, bo przecież obiecali, że będą przy nim pomimo tego, że postanowili do cholery jasnej być w związku. A tu nagle gdzie nie spojrzał to byli zajęci. Trzymał się więc często Doireann i dzięki temu zachował jeszcze trochę rozsądku i nie spaprał reszty przyjaźni tak, jak mogłoby się to wydarzyć gdyby w porę nie ugryzł się w język. Obarczał tą intensywnością Doireann, a przecież była taka wrażliwa... Jak ona miała to znieść? Czy mogła w ogóle mieć pojęcie jak te wszystkie emocje plątają się w supeł i napierają na płuca, utrudniając przy tym złapanie oddechu? Zacisnął palce na jej ubraniu, tam gdzie oplatał ją jeszcze ramieniem. Zaciskał palce mocno, chyba nie do końca świadomie. Nie potrafił przyjąć zapewniania, że jest silny i nad tym panuje. Oj nie, w takie coś trudno było mu uwierzyć skoro jego domeną było partaczenie spraw, a nie ich naprawianie. Jednak kolejna osoba tak mu mówiła i to szczerze, z głębi serca. Dlaczego tak trudno mu uwierzyć, że mogłaby to być prawda? - Nie, ja sam bym tego nie zrobił. Przecież to ja, Dori. Cokolwiek się dzieje to wychodzę z tego żywo tylko i wyłącznie bo albo ktoś mi pomaga albo mam farta. - odparł na to naprędce, aby wyjaśnić dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Dopiero po chwili zorientował się, że coś jest nie tak - świat poza czubkiem jego nosa zaczyna cierpieć przez jego zwierzenie się. Brawo, Eskil. Powiódł wzrokiem za Doireann i splótł mocno ich palce. - Czasami nie mogę uwierzyć, że jeszcze nie powiedziałaś "dość". - uniósł jej palce do swoich ust i musnął je własnymi, tak jak zawsze lubił to robić gdy siedzieli leniwie, ale razem. Nie musiał widzieć jej twarzy, aby wyczuć w głosie zbierające się łzy. Przeklął w myślach i to bardzo siarczyście. - To nie ten etap buntu, że nie wracasz do domu na parę dni. - zwolnił ją z tej deklaracji, bo wiedział, że ziszczenie jej nie było możliwe. Wyprostował się i odnalazł jej wzrok, upewniając się, że w kącikach jej oczu czają się łzy. Tym razem niezrozumiałe przekleństwo opuściło jego usta. - Dobra, koniec, zmieniamy temat. - przełknął gorycz. Nie to było jego celem, ale jak wiadomo, najpierw robi, potem myśli. - Powiedz mi co będziesz chciała na prezent świąteczny. Zastrzegam, że jeśli nie dasz mi przynajmniej trzech pomysłów to sam coś wymyślę, a wiesz, że mogę wykazać się nie lada kreatywnością. - mimo, że wciąż walały się po nim nieuporządkowane emocje to jednak odkładał to "na później". Wszystko, byleby uniknąć jej zapłakania wywołanego jego zachowaniem. +
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Miał rację. Przecież to był on, Eskil Clearwater, który z jakiegoś powodu sprawiał, że czuła się nim kompletnie zafascynowana. Może i była bardziej świadoma jego wad, niż na samym początku, jednak poznawanie go nie ograniczało się jedynie do odnajdywania coraz to większych pokładów klejącego się do palców paskudnego błota. Wciąż, w nieodgadniony dla niej sposób, Ślizgon - w tych najważniejszych momentach - robił to, czego w głębi duszy oczekiwałaby po kimś, kogo gościła w swoim sercu. Sprawiał, że drżała przez trafność co poniektórych słów i dokładność gestów. Ich poprawność sprawiała nieraz, że czuła się, jakby traciła zmysły. Bo jakie były szanse, że ten młody mężczyzna czytał jej myśli, po czym skrupulatnie odtwarzał wszystko, co tylko sobie wyobraziła? Bogowie, zachłysnęła się nim już dawno, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że jej pierś nie bolała od wstrzymywanego w zachwycie oddechu. To coraz mocniej świadoma miłość rozpierała ją swoją intensywnością. Był dla niej najsilniejszy, nawet jeśli nie był w stanie tego w sobie dostrzec. Wiedziała jednak, że na próżno było go przekonywać. Osiągnęłaby dokładnie taki sam efekt, jak on, kiedy próbował wytłumaczyć jej, że jest pełnoletnia i ma prawo o sobie decydować. W odpowiedzi na jego słowa pokręciła nieznacznie głową. Bogowie, jeśli faktycznie potrzebował kogoś, by powstrzymywać się od gwałtowności, to wybrał sobie ku temu możliwie najgorszą osobę. Przecież jej samej brakowało często siły, by opuścić własne łóżko - co dopiero, by być czyjąś podporą? Dopiero widok ich splecionych dłoni i mocniej odczuwalny nacisk jego palców, sprowadził ją na nieco trzeźwiej myślące tory. "Przecież ja cię kocham" coraz śmielej cisnęło się jej na usta. To było najprostsze i możliwie najlepsze wyjaśnienie, dlaczego ani trochę nie miała dość. Mógłby być bezproblemowym, spełniającym wszelkie oczekiwania jej rodziny młodzieńcem, jednak… Bogowie, była skłonna podejrzewać, że ułożony Edward wcale by jej nie zauroczył. W końcu polubiła łobuza, który zmuszał ją do biegania i wciąż wisiał jej za buty. - Bo nie mam cię dość, Eskil. Jest mi z tobą dobrze. - przyznała, przedstawiając swoje uczucia znacznie skromniej, kiedy zbliżył jej knykcie do swoich warg. Eskil sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Nie czuła się oceniana, ani też nie uginała się przy nim pod presją oczekiwań. Samo bycie obok niego było wystarczające... Nie. To ona, bez względu na to, co robiła, była dla niego wystarczająca. Był to pierwszy raz w życiu, kiedy czuła, że nie musi być kimś bardziej i więcej. Westchnęła, posyłając mu jeden z jej wielu smutnych uśmiechów. Kto by pomyślał, że chłopak nie pozwoli jej zwiać na jakiś czas z domu? Dobrze wiedziała, że realizacja tej obietnicy byłaby dość drastyczna w skutkach, jednak obecnie była gotowa do poświęceń - nawet tych absurdalnych i niepotrzebnych. Nie kłóciła się jednak. Naprawdę nie miała ochoty, by na kogokolwiek naciskać i forsować swoje nie najmądrzejsze pomysły. Była też zaskoczona tym, jak szybko zmienił temat, kiedy tylko ciężkość rozmowy zaczęła jej doskwierać. Czuła, że tak naprawdę wiele zostało jeszcze nie powiedziane, a ona… przecież w końcu by się uspokoiła. Na ławce siedziała teraz dwójka wewnętrznie psioczących na siebie nastolatków - i oboje najpewniej uważali siebie za okropnych egoistów. Doireann nie mogła wyzbyć się wrażenia, że przez te cholerne łzy i nieumiejętność wzięcia się w garść świat zawsze chuchał na nią i dmuchał, nawet kosztem tak ważnej dla Eskila rozmowy. - Bogowie, ale aż trzy? - spojrzała się na niego tak, jakby dopiero okołoświąteczne tematy były dla niej czymś, czego nie mogła znieść. Jak miała przestawić się z wszechogarniającego przygnębienia na myślenie o wigilijnych prezentach? - W-Wiesz, że ja lubię czytać, no nie? Naprawdę mógłbyś przynieść mi cokolwiek z księgarni. - to był pomysł numer jeden, po którym w jej głowie nastała kompletna pustka. Najwidoczniej skazana była na eskilową kreatywność.
|| zt x2 ||
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro ta szkoła i tak marnowała jego czas, mógł równie dobrze zmarnować go na lekcji Działalności Artystycznej. Zazwyczaj były to dość relaksujące zajęcia, a Merlin Maxowi świadkiem, że relaksu akurat potrzebował w ilości znacznej. -Swansea! Jak myślisz, będziemy w końcu mieć jakiegoś fajnego nagiego modela? - Zapytał, zgarniając idącego w tę samą stronę @Lockie I. Swansea. -Elijah to jakaś Twoja bliska rodzina? - Rzucił bardzo inteligentnie, bo przecież to nazwisko należało do jednego z największych rodów w tym kraju i dziwne, jakby wcale nie byli ze sobą spokrewnieni. Ale przy takiej ilości bachorów też niekoniecznie musieli się przecież znać. -Kurwa, jak romantycznie. Chodź siadaj. Ja stary jestem, nogi już nie te, nie będę czekał na tego grzyba na stojąco. - Wskazał głową huśtawkę i na niej przycupnął. -Swoją drogą Elio musi zżerać rozpacz. Słyszałem, że krukoni nie mają nie tylko kapitana, ale i połowy składu w tym roku. - Ślizgoni też chwilowo byli na bezkrólewiu, ale przynajmniej nie brakowało im zawodników do drużyny, a z plotek zasłyszanych na korytarzu wynikało, że ravenclaw zdecydowanie nie ma się najlepiej jeśli chodzi o skład.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Nie Wrz 17 2023, 19:37, w całości zmieniany 1 raz
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Nie wiedział za bardzo co myśleć ani co ze sobą zrobić, o zajęciach z artystycznej działalności magicznej wiedząc jeszcze mniej. Bardzo lubił tworzyć, to nie tak, po prostu... nie lubił tego robić przy ludziach. Ani ludziom pokazywać. Ani z ludźmi dzielić. Kiedy jednak usłyszał głos Solbiego za plecami, uśmiechnął się odwracając i zbijając z kumplem żółwika. - Ty, mam nadzieje że nie. - przyznał - SJuż ja znam Twoje gusta i jak nam tu wywali jakiś goły emeryt to padnę. - przytknął nieco złośliwie do starszego partnera chłopaka, ale wyraźnie w ramach artów- Można powiedzieć, że brat cioteczny. - wyjaśnił. Elijah był osobą, która przekonała go do przyjazdu do Anglii. Nie mieli okazji wiele razy się widzieć ani nawet jakoś więcej porozmawiać, głównie ze względu na dwuletni pobyt w szpitalu Locka, ale był bardzo ciekaw jak chłopak radzi sobie w roli nauczycielskiej, bo naprawdę dobrze radził sobie na wernisażach i imprezach po wernisażach, za to w roli pedagoga nie potrafił go wyimaginować. Siadł sobie obok Maxa i oparł o drzewo, wzdychając ciężko, dwa dziady co nóg na loterii nie wygrały. - Obiecałem potrenować z ich nową pałkarą. - przyznał w zamyśleniu - Myślisz, że Baxter przejmie u nas kapitana? Nie, żebym sie przypierdalał o trening, nikomu nie szło za dobrze, ale wiesz o co chodzi... - zastanawiał się, czy miotlarz ma tyle samozaparcia i motywacji by zaganiać bandę węży. Z czułością wspominał Irwetkę, która potrafiłaby zagonić do roboty nawet bandę bazyliszków.
Cleopatra I. Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Egipska uroda | tatuaże | krótkie włosy | złote oczy | biżuteria - naszyjnik ze złotym zniczem
Szczerze muszę przyznać, że nie przepadałam za murami Hogwartu. Wydawał się taki zimny i pusty, jak przemierzałam jego długie korytarze ozdobione portretami. Brakowało mi nieco Qahir al-Falak. Może nawet bardziej niż "nieco", bo często powracała myślami do Egiptu. Wolałam przebywać na błoniach niż w środku zamku. Te przypadły mi do gustu, chociaż różniły się dosłownie wszystkim od piaszczystych wydm mojego domu oraz palmowych oaz. Z chęcią przyglądałam się brytyjskiej przyrodzie. Ciekawe jak to zniosę, kiedy zmieni się na bardziej deszczową i chłodną? Kroczyłam przy boku @Anna Brandon, która wykazała się przyjacielskością i zdecydowała przyprowadzić mnie na zajęcia. Sama bym chyba nie zdołała trafić. Bardzo cieszyło mnie towarzystwo prefetki tego żółtego domu, do jakiego przydzielił mnie dziwaczny kapelusz. Patrzyłam na odznakę koleżanki z niemałym podziwem. Musiała być naprawdę mądra i odpowiedzialna. Przy niej na pewno sobie poradzę. Działalność Artystyczną lubiłam i to bardzo, od zawsze czując pociąg do sztuki. Pisałam wiersze, grałam na harfie i robiłam zdjęcia, więc liczyłam na to, że może lekcja będzie dotyczyć któregoś z tych tematów. Bo na przykład średnio mi wychodziło rysowanie, tylko akwarele jako tako znałam. Przez moment pomyślałam, aby napisać coś na pergaminie, może jakieś pytanie co Anna lubi, ale nie umiałam ubrać tego w sensowne słowa. Dlatego tylko szłam w zupełnej ciszy przy boku dziewczyny, przytrzymując ciężki plecak na prawym ramieniu, starając się patrzeć pod nogi. Dotarłyśmy do pięknej huśtawki. Chętnie bym na niej usiadła, gdybyśmy były pierwsze na miejscu, ale stała tu już dwójka starszych chłopaków. Ogarnęła mnie więc niepewność i unikałam choćby zerknięcia w ich kierunku. Mimowolnie usłyszałam, że coś mówią o Quidditchu, a ten temat akurat mnie mocno interesował... Muszę się zgłosić do drużyny Hufflepuffu! Tylko nie chciałam trafiać na ławkę rezerwowych. Sięgnęłam po pergamin, pióro oraz atrament. Ludzie, jak niewygodnie się w ten sposób pisało, ale nie chciałam siadać na trawie. Po długiej chwili podałam Annie karteczkę. Wiesz kto jest kapitanem drużyny naszego domu?
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Jeśli istniała jakaś lekcja, której nie pominęłaby nawet kuszona zapełnieniem jej skrytki w Gringottcie, to właśnie ta - przede wszystkim w końcu były to zajęcia z działalności artystycznej. Drugim powodem był Elijah, trzecim Elio, a czwartym profesor Swansea. Dreptając przez błonia, już za daleka zauważyła, że na lekcję zmierza też Kida - postanowiła więc podbiec, zrównując się z dziewczyną, jednocześnie łapiąc ją za łokieć. — Bu! — rzuciła głośno, chociaż nie miała na celu jej przestraszyć. Przełknęła ślinę, uspokoiła oddech i zagaiła, gdy tak maszerował ramię w ramię przez błonia — Słyszałaś, że ktoś zarzygał pokój wspólny dzisiaj rano? Podobno jakiś pierwszoklasista znowu dał się wrobić w zjedzenie wymiotek, to już się chyba staje tradycją. Nie szczędziła jej szczegółów, dopowiadając, że podobno w puszystym dywanie można wciąż znaleźć kawałki nie do końca stawionych płatków śniadaniowych. Na koniec jednak machnęła ręką, bo w końcu kto nie dał się przynajmniej raz zrobić w wałka i nie wylądował w skrzydle szpitalnym. Reszta drogi na miejsce zbiórki minęła im błyskawicznie i chociaż miała nadzieję, że będą pierwsze, to cóż, zostały uprzedzone przez dwójkę ślizgonów i parę puszków. Spodziewała się, że @Lockie I. Swansea tu będzie, ale i tak uśmiechnęła się na jego widok, podnosząc dłoń w geście przywitania.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Właściwie to miał już dosyć lekcji tego dnia, bo poszedł na zaklęcia i tak go to szalenie wymęczyło, że prawie padł trupem; najpierw chciał wyjść tylko na papieroska w ten zagajnik, co się wszyscy w nim kitrali żeby zapalić, potem jego uwagę zwróciła wyjątkowo skoczna wiewiórka, za którą podążył bezwiednie, a kiedy na horyzoncie zamajaczyła mu huśtawka ogrodowa, to stwierdził że totalnie powinien się na niej pobujać i poszedł w tamtym właśnie kierunku. Po drodze napotkał dziewczynę, którą kojarzył głównie z bycia jedną z osiemnastu księżniczek transportu, prefektką Hufflepuffu i przy okazji jedną z kuzynek szatańskiego pomiotu zwanego też Szarlotą zwanego też jego byłą przez którą musiał spierdolić na dwa lata do Czech. Zawahał się, ale było już za późno by udawać, że jej nie widzi, no a zresztą co mu zawiniło to dziewczę sympatyczne? No nic. Uśmiechnął się. - Elżbietka, siemasz!! Wiesz, co się tam dzieje? Chciałem się pohuśtać, a widzę że jakieś zbiegowisko się zrobiło - zagaił, z bliższego dystansu dostrzegając grupkę ludzi, a do tego jakieś pędzle i chuj wie co jeszcze. Jakieś szmaty na trawie. - Lekcja DA?? Spoko, a powiesz mi kto to prowadzi? Bo jak ten dziad stary, to spierdalam, nie chce mi się z nim gadać, ale jak Swansea, no to... no, myślę że mogę się poczuć zainspirowany - stwierdził, bo przecież nie było tajemnicą, że nic tak nie zachęca do uczestniczenia w lekcjach jak przystojny nauczyciel. Nie bez powodu na wymianie Ryszard - i całe Souhvězdí - z takim namaszczeniem chodził na zajęcia u Bozika. Przystanął przy tym stoliku i od razu zaczął grzebać w farbach i pędzlach, bez większego celu, ot tak sobie oglądał. Przecież nie mógł ustać spokojnie.
Działalność artystyczna to jedna z obowiązkowych pozycji na mojej liście, z dość oczywistych względów. Wyjazd z Rosji mocno krzyżował moje plany i utrudniał postępy w karierze, ale nie znaczy to, że przestałem wiązać swoją przyszłość z baletem. A skoro tak, to egzaminy końcowe z tego przedmiotu, a potem studia ukierunkowane właśnie na niego mogą mi wyłącznie w tym pomóc. Właściwie nie było dziedziny sztuki, która przy moim zajęciu miałaby się okazać mało przydatna. Taniec? Oczywista oczywistość. Malarstwo? Charakteryzacja. Aktorstwo? Wchodzenie w rolę i odzwierciedlanie emocji. Muzyka? Praca nad rytmem i czuciem jej całym sobą. Fotografia? Cóż, sesje zdjęciowe nie były rzadkością wśród tancerzy. Rzeźba natomiast pomagała zrozumieć grę światła i cienia, a w przypadku pomników również układ ludzkich mięśni. Dosłownie nie dało się znaleźć żadnego minusu. Nie nie, minusem okazuje się być to, że profesor z góry zakłada, że uczniowie będą wiedzieć, gdzie znajduje się jakaś przeklęta huśtawka. Nie miałem jeszcze okazji dokładnie zwiedzić terenów przyzamkowych, bo są ogromne i przesiąknięte atrakcjami, ale okazuje się, że znajdują się na nich więcej niż dwie huśtawki, i że wszystkie one są od siebie mocno oddalone. Może powinienem był od razu sprecyzować czego szukam, kiedy zapytałem pierwszej lepszej osoby o „huśtawkę na błoniach”, ale naprawdę nie podejrzewałem, że to nie jest jedyna. W efekcie czas coraz bardziej mi się kurczy, ja zdążyłem się już nieźle nabiegać, a cel mojej wyprawy dalej nie jest mi znany. Postanawiam spróbować szczęścia po raz ostatni i tym razem dokładnie wyjaśnić, na jakie zajęcia próbuję trafić od dwudziestu minut. Przyspieszam kroku i zaczepiam chłopaka, który idzie przede mną, z możliwie głośnym „przepraszam?” kładąc mu rękę na ramieniu, żeby go zatrzymać. Zakładam oczywiście, że dobrze zna Hogwart i jest to bardzo naiwne z mojej strony. No ale jeszcze o tym przecież nie wiem. — Ja szukam miejsca, w którym będą prowadzone zajęcia ze sztuki. Znaczy aktywności artystycznej. Ty znajesz gdzie to? Profesor Słonzi napisał tylko o jakiejś... — marszczę brwi i zerkam na trzymaną w ręku kartkę, gdzie cyrylicą miałem zapisane informacje i wolno i wyraźnie czytam średnio znane mi słowo — h u ś t a w c e o g r o d o w e j. Ale ja już podszedł wszędzie i znalazł dwie huśtawki. I żadna nie była ta... — ostatnie słowa wypowiadam już z absolutną rezygnacją, razem z ciężkim westchnieniem opadają mi nieco ramiona i pozostaje mi jedynie patrzeć na ciemnookiego chłopaka z nadzieją, że mi pomoże.
Mina Hawthorne
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : rozsiane po ciele tatuaże, kolczyk w nosie, na środkowym palcu prawej ręki zawsze nosi pierścień Atlantów, który przykrywa krwawy znak, praktycznie zawsze towarzyszy jej blady pyton królewski imieniem Faust
Nie miała właściwie pojęcia, czego mogłaby się spodziewać po lekcji działalności artystycznej. Pomimo tego, że znajdowali się w szkole magii i czarodziejstwa przepełnionej wszelkiego rodzaju niesamowitymi rzeczami to właśnie ten przedmiot wydawał się jej najbardziej tajemniczy. Być może dlatego, że obejmował on tyle różnych dziedzin, z których można byłoby uczynić motyw przewodni zajęć. Już na miejscu przekonała się, że zapewne tym razem będą mieć do czynienia z malowaniem. Faust, która jak zwykle znajdowała się przy Ślizgonce w swoim szaliczku również wydawała się być zainteresowana wszelkimi sztalugami oraz przyborami rozstawionymi w terenie. Wąż nawet wyraził chęć umoczenia swojego ogona w farbach, chcąc najwyraźniej również wziąć udział w zajęciach. Mina nie miałaby wątpliwości, co do tego, że cokolwiek wyszłoby spod ogonka pytona mogłoby być niezwykle uroczym obrazkiem. Na razie jednak musiała czekać na Elia, który prowadził lekcję, by ten wytłumaczył im na czym dokładnie będzie polegało ich zadanie.
Kida A. Thakuri
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Bardzo długie, sięgające do kolan kruczoczarne włosy, zwykle w celu wygody spięte w gruby warkocz lub koka.
Działalność artystyczna nie była jej ukochanym przedmiotem, ale czego się nie robi w celu wsparcia psychicznego koleżanki, zafascynowanej nietuzinkowym prowadzącym. Wyglądało jednak na to, że minęły się gdzieś w przelocie tak więc raczej miały zobaczyć się dopiero na miejscu. Ku jej zaskoczeniu, z nagła, poczuła chwycenie za łokieć na co zareagowała wzdrygnięciem, bowiem mimo dość zatłoczonego korytarza nie spodziewała się, aby ktoś miał ją zaczepiać. - Aaa-a. - zareagowała udawanym strachem i uśmiechnęła się do Saskii, słuchając jej rewelacji z nieukrywanym obrzydzeniem. - Fuuu, chyba zacznę przelatywać nad dywanem, a na pewno będę omijać go szerokim łukiem. - rzuciła, doskonale wiedząc, że rzygi to zapewne ułamek tego co przeżył ten nieszczęsny kawałek materiału przez lata. Wędrowały w swobodnym small talku ku ich destynacji, jaką miała być huśtawka na szkolnych błoniach. Parę osób było już na miejscu, a z czasem dochodziły kolejne, pozostało im jedynie więc czekać na nauczyciela. - Gotowa? - szepnęła do Sass, która mogła się domyślić, że Kidzie nie chodziło stricte o lekcję.
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Zajęcia z artystycznej działalności stanowiły dla niego zagadkę większą nawet od miotlarstwa, bo i miotły, choć były dla niego tworem obcym i zbyt nienaturalnym, były też dość oczywiste w celu swojego istnienia. O ile potrafił zrozumieć sens rysunku technicznego, nie wspominając już o umiejętności tworzenia materiałów czy wszelkiego rodzaju plecionek, tak to, co słyszał od innych uczniów o tych zajęciach, przekraczało wszelkie jego pojęcie. Gra na instrumentach była dla niego czystą rozrywką, która z pewnością straciłaby swój urok, gdyby stała się przymusem; nie potrafił też pojąć sensu rysunku nagiego ciała, skoro każdy i tak wiedział, jak to wygląda. Nie miał jednak wątpliwości, że stawi się i na tych zajęciach - za oficjalny powód podając czystą ciekawość, przed samym sobą przyznając jednak, że spodziewał się przy takich okolicznościach poznać kilka dziewczyn, których deficyt odczuwał w krótkiej jak na razie liście swoich hogwarckich znajomych. - Hm? - mruknął zdezorientowany, wybity z rozmyślań, by wykręcić się w stronę może i nawet nieco zniewieściałego, ale zdecydowanie wciąż chłopaka, zaraz już ściągając brwi w skupieniu, by zrozumieć wyrzucane przez niego słowa. Pochylił się nawet wraz z nim nad trzymaną przez niego kartką, mrucząc cicho rozbawione "O jakie śmieszne bazgrołki", niezbyt biorąc pod uwagę, że mogą to być prawdziwe litery. - Jesteś nowy - zauważył błyskotliwie, by móc uśmiechnąć się szeroko w olśnieniu, że w końcu ma okazję się wykazać, choć raz od swojego przyjazdu tutaj mogąc podać odpowiedź a nie zadać pytanie. - Idealnie trafiłeś. Mam do-sko-na-łą orientację w terenie. Faktycznie przyznaję, że w zamku się nieco gubię, bo tam trzeba myśleć nie tylko stronami świata ale i wiesz, tak w górę i w dół, co przecież nie jest ani trochę naturalne dla ludzkiego mózgu... No ale tak na zewnątrz albo w lesie? Ze mną nie zginiesz - rozgadał się, nie tyle obejmując nieznajomego ramieniem wokół szyi, co wręcz w ten sposób ciągnąc go w wybraną przez siebie stronę - faktycznie prowadząc ich w stronę huśtawki ogrodowej, choć nieco okrężną drogą, podczas której próbował przekonać chłopaka, że takie odkrywanie terenów jest naprawdę ekscytującym przeżyciem. - Jestem prawie pewien, że widziałem Cię w dormitorium po ciszy nocnej, więc zgaduję, że tutaj śpisz - zagadnął, rozluźniając już uścisk, bo i widząc na horyzoncie grupkę uczniów i porozstawiane bez większego dla niego sensu przedmioty. - Ale w ogóle to strasznie dziwnie mówisz, skąd jesteś?
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- Och, tu jesteś! - łapię w ramię Szarloty w Pokoju wspólnym ślizgonów, jakbym faktycznie jej tutaj szukał. Szczerze mówiąc wchodzę tu tylko po to, by rozejrzeć się za parą dla siebie na zajęcia z DA, bo nie chcę iść samotnie. W lochach Slytherinu jestem już niezwykle rzadko, bo przecież mam swoje mieszkanie, chodzę na ograniczoną ilość lekcji i w ogóle nigdy nie podobało mi się, że jesteśmy skitrani w jakichś podziemiach, skoro oczywistością był fakt, że ja powinienem być w ciągłym blasku kamer. - Jak pójdziesz ze mną na działalność artystyczna dam ci pięć najnowszych szminek z Czarvonu, podobno w prawdziwiej miłosnej atmosferze zamieniają się na ulubiony kolor twojej drugiej połówki... czy tam po prostu z kim tam śpisz - zaczynam od próby przekupienia dziewczyny, bo zakładam że wcale nie jest chętna na wspólne wyjście na DA. Robię jednak wszystko by zagadać ją nowymi szminkami, które będę musiał niedługo polecać gorąco na wizie, może nawet nie zorientuję się, że już jesteśmy na błoniach w oczekiwaniu na lekcję. - Och, malowanie - zauważam bez większego podniecenia w głosie, wiadomo że co innego było moją dziedziną. W międzyczasie próbują namówić Szarlotę do pomalowania ust moją szminką i jeszcze macham do @Ricky McGill, który zaskakująco pojawił się na lekcji.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Przyszedł tutaj bez większej chęci bycia tutaj. No, tak jak to często u niego bywało. Jednak pewna, skromna potrzeba poznania się na kulturze czarodziejów wzięła górę i skierowała krok chłopaka w stronę ładnego pleneru. Miejsce zdawało się lepsze do tworzenia pięknych poezyji niżeli udawania, że potrafi się odzwierciedlić naturę farbą, jednak to kwestie, w które Wacek się nie zagłębiał. Gdyby umiał robić cos artystycznego to zapewne od rana wyczekiwałby zajęć, aby wylać na nich cały swój artyzm. No, a nie było czego wylewać w tym wypadku, więc nawet mimo przyjemnej inicjatywy Puchon czuł się jak na dziwnej niełasce losu. Zaszył się gdzieś w cieniu, spędzając ostatnie minuty wolności na delektowaniu się ostatnimi, ciepłymi promieniami słońca. Pogoda w Anglii lubiła wbić chłodny nóż w plecy, ziębiąc nerki i przyprawiając kogoś o katar.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Zajęcia na świeżym powietrzu? Czemu nie! Właściwie nawet jej się to podobało i cieszyła się z tego, co miała, co mieć mogła i co się właśnie zaczynało, bo takie siedzenie cały czas w zamku, kiedy dwa miesiące biegało się po słonecznym mieście, było męczące. Nudziła się, jak mops, a nawet bywała zmęczona i nie do końca wiedziała, co miała ze sobą zrobić, co w ogóle miała zrobić, żeby jakoś zachęcić się do działania. Bo musiała przyznać, że nieco się rozleniwiła, bawiła się jedynie niektórymi rzeczami i nie do końca robiła to, co robić miała. Skoro tak, takie było życie i może powinna się z tym pogodzić. Zamiast jednak to zrobić, zebrała się w sobie i poleciała na błonia, żeby ostatecznie dorwać Minę - Wygląda na to, że dzisiaj czeka nas prawdziwa sztuka, a ja jestem jakaś taka nieprzygotowana - stwierdziła, cmokając i kręcąc lekko głową, wyraźnie rozbawiona tym, co się tutaj działo, rozglądając się na boki, by nie powiedzieć, że strzelała po wszystkich oczami, machając to do tej osoby, to do tamtej, doskonale się tym bawiąc i nie widząc w tym niczego złego. Po prostu była potwornie żywiołowa, być może nawet zbyt żywiołowa, ale się tym ani trochę nie przejmowała.
Zajęcia na świeżym powietrzu wydawały się jej całkiem miłą odmianą i ciekawa była tego, co Elijah dla nich wymyślił. Nadal czuła się nieco dziwnie z myślą, że ten był teraz ich profesorem, ale starała się nie robić z tego powodu żadnych problemów, nie chciała w tym szukać żadnej dziury, czy coś podobnego, starając się po prostu przyjąć to takim, jakie było. Nie musiała się nad tym w końcu rozwodzić i zastanawiać w nieskończoność, bo to do niczego dobrego by nie prowadziło. Dlatego też jedynie przystanęła, rozglądając się dookoła, odnosząc wrażenie, że to nie będą wcale tak proste zajęcia, jak mogłyby być, jakby chciała, żeby były. Jednocześnie jednak miała świadomość, że z całą pewnością mogły się jej przydać, bo ostatecznie sztuka, postrzeganie tego, co się widziało, było pomocne nawet wtedy gdy tworzyło się jedynie miotły. Miała jednak więcej pomysłów, więcej zamiarów, a co za tym szło, musiała się zdecydowanie mocniej przyłożyć do nauki, do poszukiwania właściwych rozwiązań, do poszukiwania tego, co było dla niej tak naprawdę istotne. A takie zajęcia z działalności artystycznej również mogły jej pomóc, była o tym po prostu przekonana, a co za tym idzie, nie zamierzała z nich tak łatwo rezygnować. Dzięki nim mogła, całkiem świadomie, zrobić znowu kilka kroków naprzód.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Ciepło i słońce niczego nie potrzeba więcej do szczęścia, kiedy profesor Swansea robi zajęcia w plenerze. Jesień nie spieszy się, aby zaglądać w karty kalendarzowego września, jeszcze można cieszyć się pogodą. Tak właśnie robi Marcella, ciągnąc Artiego na zajęcia z działalności artystycznej. - Szybko, szybko. - Pogania spokojnym głosem bardziej siebie niż krukońskiego przyjaciela. Jest podekscytowana i ciekawa. Lekcje mają odbyć się przy huśtawce, ale nie trzeba szukać długo, kiedy tylko zbliża się do miejsca z Artiem, oboje z pewnością widzą stoliki z farbami i pędzelkami. Kilka statywów bez aparatów oraz stertę koców. Zapowiada się interesująco. Twórczo, chociaż z Marcelli żadna artystka, a może potrzebuje odnaleźć swój dar; wielu znajdzie się tu lepszych od niej, ale sztuka to odrywanie. - Będzie fajnie. - Oznajmia krukonowi, oceniając już z góry lekcje profesora Elijaha, w końcu to czysty Swansea z nimi to zawsze jest ciekawie.
Elaine Morieu
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : fioletowe paznokcie, charakterystyczny zapach perfumy(mieszanka cytryny, mandarynki, konwalii, jaśminu i drzewa sandałowego)
Obiecawszy sobie chodzić na wszystko, co się da, nie mogłam ominąć zajęć artystycznych. Do moich zainteresowań zbytnio nie należały, co było doskonale widać po stanie moich zeszytów. Posklejane kartki, ciągnące się stąd na Antarktydę, nabazgrolone pseudo rysunki, nadziabdziane słowa na marginesie stron...chaos w swojej pięknej, zjednoczonej formie. Słysząc, że powinniśmy przyjść w parach, zgarnęłam pod ramię mojego ulubionego młodszego puchona. - Dalej się na mnie boczysz po ostatniej lekcji ONMS? - zapytałam go, jednocześnie ciągnąc w stronę huśtawki. Czy był to dobry sposób na pogodzenie się? Bynajmniej. Wręcz się prosiłam o strzał w czoło. Widok stolików z farbami i pędzelkami przywitałam z ciężkim westchnięciem. Byłam z góry pewna, że dzisiejszych zajęć do udanych nie zaliczę. Wyobraziłam sobie złośliwy uśmieszek Terry'ego, kiedy dostanę trolla za swoją pracę. Czego się jednak nie robi dla samokształcenia, prawda?
Zajęcia z działalności artystycznej nie były jego ulubionymi zajęciami i prawdę mówiąc sam nie wiedział dlaczego kierował się w stronę huśtawki ogrodowej. Może chodziło o to, że w dalszym ciągu podświadomie szukał znajomej sylwetki między innymi studentami? Aż prychnął pod nosem na tą myśl, po chwili marszcząc brwi. Cóż, jeśli szukał znajomej sylwetki, to właśnie ją dostrzegł, choć nie do końca tej szukał. - Też idziesz na zajęcia z artystycznej? - rzucił nieco głośniej, zrównując krok z Medusą, do której uśmiechnął się nieznacznie kącikiem ust. Miał wrażenie, że dziewczyna należała do tych, na których działała jego twarz, na którą być może nieświadomie wpływał urokiem, ale w tej chwili nie przejmował się tym. Skoro mieli na zajęcia przyjść najlepiej dwójkami, oto nadarzała się okazja, aby nie być przypadkiem zestawionym z kimś, kogo zupełnie nie znał, albo za kim nie przepadał. - Skoro to Swansea to pewnie lekcja będzie bardziej artystyczna, niż były do tej pory. Ciekawe co będzie nam kazał robić - zastanawiał się na głos, ale wszystko, co miał w głowie, nie mogło równać się z tym, co po chwili mogli zobaczyć. Jeśli nie liczyć grupy obecnych już uczniów i studentów, miejsce wyglądało jak przygotowane na randkę, co bawiło Norwooda, jednocześnie zostawiając w nim cień irytacji będący odpowiedzią na pytanie jakie stale sobie zadawał - co on tu robił. - Statywy i farby? Będziemy sobie wzajemnie pozować? - zapytał, spoglądając znów na Puchonkę, nie przestając uśmiechać się kącikiem ust.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dosłownie kicała korytarzami Hogwartu, by najszybszą drogą dostać się na miejsce spotkania z zajęć. Przeskakiwała wesoło z nogi na nogę, witając każdego, kogo minęła, nie ważne czy młodszego, czy starszego, a dzwoneczkowe, śpiewne i zdecydowanie zbyt energiczno-głośne „dzień dobry!” na widok profesorów było słychać chyba na pół zamku. Jak jednak miała nie mieć tego całego entuzjazmu, kiedy szła na działalność artystyczną?! A już w ogóle się ucieszyła, gdy po drodze zauważyła rudowłosą kuznkę! - VERKA! – krzyknęła, od razu do niej podbiegając z tym swoim wyszczerzem na twarzy. – Też idziesz do Elijah na zajęcia?! – spytała wesoło, nie odstępując już dziewczyny na krok. – Ciekawe, co będziemy robić, no nie?! Ten dobry humor na krótką chwilę jej opadł, gdy zobaczyła jak Marcella ciągnie za sobą @Artie Gadd. Ciągnie. Zmarszczyła brwi i ćwierknęła krótko, w ich sygnale, żeby wiedzieć, czy sobie tego życzył czy może powinna interweniować. Nie chciała jednak nikomu, też jemu samemu, psuć zabawy, jeżeli wszystko było w porządku, więc czekała na sygnał, w międzyczasie zauważając już grupkę uczniów na miejscu. Jak zawsze pojawiając się na zajęciach głośnym „NO HEJ MIŚKI” ogłosiła swoje przybycie, śmiejąc się w głos. Pomachała do wszystkich przyjaciół, aż w końcu wskazała na huśtawkę. - Skoro Elijah nie ma to ważne pytanie – uśmiechnęła się do Verki diabelsko. – Ty mnie czy ja ciebie? – i poruszyła sugestywnie brwiami, zanim znów radośnie prychnęła śmiechem.
Szła korytarzem, tuląc do siebie notes. Wszystko byłoby okej, w końcu idzie na swoje ulubione zajęcia, ale jak zawsze coś, a raczej ktoś musiał stanąć na jej drodze. Harmony, no świetnie. Za jakie grzechy? - Cześć, Rems. - Uśmiechnęła się krzywo, bardzo świadoma faktu, że ta już się od niej nie odczepi. Nieco zdziwiło ją to, że mówi do nauczyciela po imieniu. - Tak, idę na zajęcia do profesora Swansea. Szła przez chwilę w milczeniu, trawiąc jej słowa. No cóż, jedno było pewne, na sto procent nie będą robić koncertu na błoniach. A szkoda, w tym przynajmniej mogłaby się popisać. - Na pewno coś ciekawego. Lubię psora, ma kreatywne podejście do tematu - odpowiedziała, zakładając kosmyk włosa za ucho. Szły jeszcze przez chwilę, a gdy znalazły się na miejscu, przewróciła teatralnie oczami. No tak, Remy była głośna, chyba nawet bardziej niż Vera. Może po prostu wkurzyła się, że gryfońska kuzynka tak szybko skradła jej blask. Przywitała się ze zgromadzonymi bardzo skromnym jak dla niej “hej”. Nie umknęło również jej uwadze to, jak zmarszczyła brwi. Oho, czyżby kłopoty w raju? Albo i wylew, biorąc pod uwagę dźwięk, który z siebie wydała. - Ty samą siebie. Jesteś dużą dziewczynką i masz długi nogi, dasz radę, łyżwiarczeko - parsknęła, a jej oczach skrzyło się coś niebezpiecznego. Kochała Harmony, ale do końca ją lubiła. Gdyby to ona miała popychać huśtawkę nie wiadomo, jak by się to skończyło.