Huśtawka ta odwiedzana jest często przez zakochańców. Wystarczy raz ją trącić a będzie huśtać samodzielnie, powoli i przez dobrą godzinę. Co więcej okoliczne aromaty kwiatów w magiczny sposób zmieszały się przez co w powietrzu wyczuć można zapach swojej amortencji - nie mota ona jednak zmysłów, a jedynie uprzyjemnia spędzony tu czas.
Autor
Wiadomość
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Kwestia pozostawania wierną sobie i swoim przekonaniom była nieco skomplikowana. Ach, ileż to razy w myślach Zoe przetransmutowywała się w Victorię niczym po wypiciu eliksiru wielosokowego, który zamiast wyglądu zmienia usposobienie, charakter, upodobania, całe wnętrze! Zawsze, gdy tylko sobie to wyobrażała, była przekonana, że gdyby tylko jej się to udało, gdyby nabrała wszystkich wpajanych przez dziadków cech, gdyby potrafiła się uspokoić i opanować i przestała być taką głupią trzpiotką, to byłoby dużo łatwiej. I wszyscy byliby zadowoleni - rodzina, profesorowie... ii wtedy zaczynała się zastanawiać, jak bardzo zadowolona byłaby ona sama i dochodziła do wniosku, że chyba, mimo wielu niewątpliwych korzyści, jednak nie bardzo. Zarazem podziwiała kuzynkę - a także babcię, dziadka, innych członków rodziny którzy zachowywali się rozsądnie i z klasą - i nie wyobrażała sobie, jak oni dają radę być właśnie tacy: opanowani, chłodni, przestrzegający zasad. Jak mogli żyć, nie czując nieopanowanej ekscytacji towarzyszącej najdrobniejszej miłej rzeczy, jak mogli powstrzymać się od tańców i śpiewów gdy usłyszeli dobre wieści, jak mogli nie omdlewać z zachwytu nad kwitnącymi kwiatami i mnóstwem innych, pięknych rzeczy, które ich otaczały? Jak mogli nie pamiętać snów - albo pamiętać, ale nigdy nie zastanawiać się nad ich znaczeniem, jak mogli nie chcieć świętować dnia bakłażana (przecież to takie śmieszne warzywo), jak udawało im rozumieć takie tematy jak polityka i finanse? To wszystko było dla niej zagadką i, targana co rusz innymi uczuciami, raz niesamowicie im tego zazdrościła, tej przyziemności, tej zdolności do bycia tu i teraz, a innym razem cieszyła się w duchu za to, że mogła żyć w bardziej kolorowym i beztroskim niż oni świecie. Na razie wyglądało to więc w ten sposób, że tylko myślała o tym, że warto byłoby się ogarnąć, a zarazem nie robiła nic w tym kierunku - bo nie chciała. A przy Victorii, bogu dzięki, czuła że wcale nie musi się zmieniać, nawet jeśli w bezpośredniej rozmowie różnice między nimi uwypuklały się jeszcze bardziej. - Umówić na randkę? Och, w ogóle o tym nie pomyślałam! - zawołała podekscytowana, ignorując fakt że wypowiedź kuzynki miała charakter zakazu -Viks, przecież to genialne, ojej, oooch, pomyśl tylko, wyobraź sobie, gdybym tak poprosiła profesora Bozika, żeby dał mi w kuchni korepetycje z... ee... hmm... pieczenia precli, powiedzmy, ale nie poszłabym tam wcale, tylko, teraz uważaj, skłamała profesor Whitehorn, że w tej kuchni leży student. Martwy student. I zobacz, jakie to romantyczne: profesor Whitehorn wbiega tam przejęta, z rozwianymi włosami i rumieńcem na policzkach, wbiega, a tam zamiast trupa, Hynek. Ona omdlewa, on ją łapie w ramiona, karmi preclem, i miłość od pierwszego wrażenia. - roztoczyła naprędce wstępny szkic tegoż swatania, westchnęła z rozmarzeniem i wróciła myślami do reszty kadry nauczycielskiej, o którą dalej pytała rozmówczyni. Oczywiście, że miała jeszcze wiele typów do umieszczenia na swojej liście "Hogwart Najpiękniejsi 2020" i rozpoczęła wyśpiewywanie peanów na cześć ciepłego spojrzenia profesora Walsha, posągowej urody profesora Whitelighta i onieśmielającej postaci profesor Dear; gdy zaś temat zszedł dalej na jej zabawną wróżbę i Victoria wprost spytała, czy jakiś chłopak jawi się na horyzoncie, roześmiała się tylko, bo nawet ona dostrzegała, że to byłoby absurdalne. - Nawet jeśli chłopiec z wróżby istnieje, to się jeszcze przede mną chowa! Może jest zajęty liczeniem tych gór galeonów - zachichotała, ale zaraz nieco (jak na nią) spoważniała i zerknęła z uwagą na towarzyszkę. - Ty mi lepiej opowiedz coś więcej o twoim ognistym romansie ze studentem ostatniego roku! - zawołała takim tonem, jakby umawianie się ze starszym chłopakiem było jednocześnie czymś godnym pozazdroszczenia i zasługującym na potępienie. - Jak wam się układa? Jaki on jest? Na pewno wspaniały, niemożliwe, żeby taki ładny chłopiec nie był wspaniały. Myślisz, że to prawdziwa miłość? Chciałabyś się z nim ożenić? Słodki Merlinie, gdybyście mieli czarnowłose dzieci z niebieskimi oczami, umarłabym ze szczęścia. Byłabym dla nich najlepszą ciocią. - zapewniła, nieco wybiegając w przyszłość, ale co tu dużo mówić, była podekscytowana prawdziwym związkiem Victorii i gotowa cieszyć się z rzeczy, które kuzynce pewnie nawet jeszcze nie przyszły do głowy w tym temacie. Zamilkła na dłużej dopiero gdy druga Brandonówna zaczęła opowiadać jej nieco więcej o planach dotyczących miotły i aż złapała się teatralnym gestem za głowę, słysząc o ilu technicznych kwestiach jest mowa w związku z budowaniem mioteł. W życiu by nie pomyślała, że drewno może mieć znaczenie i nie miała pojęcia jaką funkcję pełni klamra, ale mimo tego i malującej się na twarzy konsternacji, pokiwała głową ze zrozumieniem. Nawet jeśli jedyne co zrozumiała, to była miłość i pasja do mioteł, taka sama jak jej do kwiatów i gwiazd. - Rety, Viks, to brzmi jak masa roboty! Słabo mi na samą myśl. Całe szczęście, że jesteś najmądrzejsza na świecie, nauczysz się wszystkiego i zrobisz najlepszą miotłę w historii. Najszybszą i... i... nie wiem jakie jeszcze powinny być miotły... najładniejszą? Och, one wszystkie są takie nudne i surowe. Myślisz, że można by im dołożyć jakieś ozdoby na tym ogonie z gałązek? Pomyśl tylko, czy nie byłyby wtedy bardziej ekscytujące? - rozpromieniła się; zdecydowanie praktyczność była w szarym końcu, jeśli chodziło o jej priorytety życiowe. Zaśmiała się wesoło, gdy otrzymała komplement okraszony pacnięciem w piegowaty nos i pokiwała głową, bo słowa które padły z ust rozmówczyni miały dużo sensu. I brzmiały pocieszająco. - Mogłabym hodować ci drzewa na miotły! Chociaż... pewnie bym się do nich przywiązywała i potem nie byłabym w stanie ich poświęcić i wysłać na rzeź - stwierdziła, marszcząc nos z niezadowoleniem, gdy i ten wymyślony naprędce plan okazał się trefny. Prawda była taka, że nie miała żadnego planu. Kochała naturę, ale czy gdyby zmieniła tę miłość w pracę, to nie straciłaby do niej serca? Stała przez chwilę nieco zamyślona, z mało szczęśliwą miną, aż olśniło ją po raz kolejny. Jak mogła zapomnieć się pochwalić? - Aaaaa! Już wiem! W życiu nie uwierzysz w to, co ci teraz powiem. Dostałam propozycję, żeby zostać modelką. Muzą artysty. M u z ą, Victoria, czy ty to słyszysz? Czy to nie brzmi szalenie poetycko? Nie wiem co prawda, czy się nadam i czy mi się spodoba, ale dla samego brzmienia tych słów jestem w stanie zostać muzą na pełen etat. - oświadczyła, wzdychając z takim rozmarzeniem, jakby spełniły się już wszystkie jej pragnienia; w jej wyobraźni coś, co w rzeczywistości miałoby być nudnym, nieruchomym siedzeniem, by kolega mógł ją naszkicować, jawiło się jako coś niesamowitego i górnolotnego.
Victoria nie mogłaby zaś zachowywac się tak, jak robiła to Zoe. Nie umiała być taka radosna, roztrzepana, taka spokojna, taka zupełnie inna, jakby cały świat nie był dla niej ważny i nie składał się z miliona małych elementów, które należało poddać głębokiej i wnikliwej analizie. Nie potrafiła po prostu brać pewnych rzeczy za pewnik, przyjmować ich i uznawać, że oto są, istnieją i nic ich nie zmieni, mówiąc najprościej - nie potrafiła po prostu uznać, że istnieją pewne uczucia, jakich nie można w żaden sposób zbadać. Trudno było jej chociażby pojąć tę więź, jaka łączyła ją z rodzicami, nie umiała również poprawnie określić związku, jaki wytworzył się między nią a kuzynostwem, a jednak podświadomie czuła, że nie byłaby w stanie tego wszystkiego tak po prostu zerwać. Odnosiła jednakże wrażenie, że to właśnie Zoe byłaby w stanie o wiele łatwiej wyjaśnić jej to, co się z nią działo, gdy myślała o swoich bliskich, czy to rodzinie, czy przyjaciołach, bo ona po prostu czuła takie rzeczy, one były jej częścią, oddychała nimi, w przeciwieństwie do Victorii, która ze wszystkiego była w stanie zrobić logiczną łamigłówkę, gdy tylko nazbyt długo pochylała się nad daną sprawą. Trzymała się uparcie tego, by po prostu miło spędzać czas, bo to chyba była najlepsza rada, jaką otrzymała od Alise, ale po prostu nie potrafiła robić niektórych rzeczy, które dla jej rówieśników były oczywiste, nie znajdowała w nich żadnej przyjemności i czuła się doskonale we własnej obecności, we własnym sosie, bez dodatków, bez uwag nad uchem, czy czegoś podobnego. Powoli zaczynała dojrzewać do tego, ze nei może się zmieniać, że nie może po prostu polegać na innych, nie może znajdować się w każdym momencie na skinienie ich ręki, ani próbować tańczyć tak, jak oni będą jej grali. Była bowiem sobą. Była Victorią Brandon. Nie kimś innym. Nie mogła zatem postępować tak, jak się od niej oczekiwało, kiedy pragnęła tak naprawdę czegoś innego. Dlatego też z taką wiarą spoglądała na kuzynkę i dlatego również chciała, żeby ona sama zrozumiała i poczuła w pełni, że najważniejsze jest to, by była zadowolona, by była szczęśliwa z tym, co sama ma, z tym, co wybrała, nawet jeśli nie jest to do końca zgodne z tym, czego od niej oczekiwała rodzina lub też, czego się spodziewała. Na razie jednak aż lekko uniosła brwi, kiedy usłyszała te wszystkie rewelacje na temat swatania profesorskiej pary, które zdecydowanie pasowały do Zoe i jej pomysłów. Nie mogła jednak nie uśmiechnąć się lekko, gdy kuzynka tak mocno rozpędziła się z tematem i opowiadała tak wiele przedziwnych rzeczy, które wręcz były, cóż, nieco zabawne. - Może? Może liczy je, żeby wiedzieć, ile pięknych kwiatów może ci przysłać - powiedziała na to, a jej jasne oczy lekko błysnęły, chociaż trudno było powiedzieć, co się za tym kryło. Zaraz jednak wdzięcznie wzruszyła ramionami, nie wiedząc zupełnie, co niby ma powiedzieć Zoe i jednocześnie odkrywając, że ona zdecydowanie inaczej przeżywa tę przygodę, niż kuzynka, nic zatem dziwnego, że pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, gdy zaczęła się zastanawiać, czy powinna faktycznie nadal rozważać to, czy robi dobrze, czy może gdzieś się już pogubiła. - Jest miło - przyznała po prostu. - Ale nie sądzę, żebym była zakochana, po prostu przyjemnie spędza się razem czas, Fillin jest zabawny i lubię go, ale na pewno nie zamierzam od razu się z nim zaręczać. W ogóle, Zoe, wybij sobie z głowy jakikolwiek ślub w moim wykonaniu, to zupełnie nie dla mnie - dodała, wiedząc doskonale, jak sucha jest jej wypowiedzieć, ale naprawdę nie była w stanie wykrzesać z siebie niczego więcej. Podobnie było wcześniej, ze Skylerem, kiedy jakiś pierwszy cień szaleństwa opadł. Z Teddym, gdy po jego powrocie i chwili zastanowienia, wszystko ucichło. Widać było, że Victoria nie jest stworzona do wielkiej miłości, a przynajmniej, że ta faktycznie nie stanęła jeszcze na jej drodze, nie wywróciła jej świata do góry nogami i nie spowodowała, że zaczęła patrzeć na okolicę nieco inaczej. Nadal była tak samo zimna i kalkulująca wszystko, jak się dało, co wyraźnie podkreślało to proste stwierdzenie, że z Fillinem jest miło. Co to niby miało znaczyć? Aż parsknęła z rozbawienia na samą siebie, bo było to żałosne. - Widzisz? Brzmię na bardziej podekscytowaną, kiedy opowiadam o miotłach, niż o chłopakach. Chyba nie urodziłam się do bycia żadną zakochaną księżniczką zamknięta w wieży. Rozmawiałam o tym z Niko i przyznał mi rację, że prędzej wysadzę takową w powietrze, niż będę wiernie czekać na księcia z bajki - stwierdziła, kręcąc głową i śmiejąc się cicho. Tak, dokładnie tak to wyglądało i nie mogła nic na to poradzić, widać takie było jej życie i nie było sensu z tym walczyć, ostatecznie sama dopiero co stwierdziła, że najważniejsze jest bycie sobą. - Myślę, że troszkę mnie przeceniasz - powiedziała, czując jednocześnie, że lekko się rumieni. - Ale postaram się osiągnąć naprawdę coś wyjątkowego. Nie chcę, by to była zwyczajna, nudna miotła, ale na Merlina, nie będę przypinała klamer do witek, bo jedynie ją zdestabilizuję - stwierdziła, śmiejąc się cicho, a potem pokręciła głową z niedowierzaniem, kiedy Zoe zaczęła mówić o drzewach i o tym, że mogłaby później żałować ich oddawania, co było dość typowe dla kuzynki, a przynajmniej tak wydawało się starszej Brandonównie. Zwróciła jeszcze uwagę na to, że być może mogłaby w takim razie zajmować się zwierzętami, ale chwilę później niemalże udusiła się własnym oddechem. - Muzą? Przepraszam, czyją? - spytała, tak oszołomiona, że nie wiedziała, co ma z tym fantem zrobić. - Nie dziwię się, że ktoś uznał cię za swoja muzę, ani trochę, ale muszę przyznać, że... to dość niecodzienna informacja - dodała jeszcze, mrugając i przypatrując się uważnie kuzynce.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Aż przystanęła, żeby nie powiedzieć, że stanęła jak wryta, gdy usłyszała jakże powściągliwą (a zarazem tak przecież typową dla jej osoby!) odpowiedź kuzynki; nie zaskoczył jej jednak ten mało emocjonalny ton wypowiedzi, bo przecież była do niego przyzwyczajona, wiedziała, że po Victorii nie ma co się spodziewać wybuchów. Zaskoczyły ją słowa, jakich użyła. - M i ł o? - powtórzyła z niedowierzaniem, otwierając szeroko oczy i lustrując rozmówczynię niemalże przerażonym wzrokiem, tak jakby ta jej oświadczyła, że postanowiła związać się profesorem Crainem. To, swoją drogą, byłby straszliwy skandal, aż nie potrafiłaby sobie tego wyobrazić. I nie chciała. - Vicka, miło to sobie możesz spędzać czas na podwieczorku z jakimś wujkiem! Nie szkoda ci czasu, nie szkoda ci życia na takie miło? A co jeśli ty jesteś zajęta tym Fillinem, a w tym czasie za rogiem czeka jakiś chłopak, który może być ci n a p r a w d ę przeznaczony?! - zawołała z przejęciem, bardzo oburzona faktem, że można się z kimś spotykać i nie odczuwać przy tym zwalających z nóg emocji, nie doświadczać nieprzespanych z tęsknoty nocy, dreszczy ekscytacji i omdlewania z wrażenia. Jak można nie być... zakochanym. - Vicka... a on jest zakochany w tobie? - spytała po chwili już mniej ekspresyjnie, bardziej niepewnie, zastanawiając się nad tym, co jeśli kuzynka traktuje znajomość niezbyt zobowiązująco, a chłopak jest szalony z miłości i właśnie zupełnie niechcący ona łamie mu serce? Nie znała go co prawda osobiście, nic o nim nie wiedziała, ale trochę zasmuciła ją taka wizja. Po chwili jednak nie mogła powstrzymać (nawet nie próbowała) parsknięcia śmiechem, które przerodziło się w wesoły chichot. Tak, co do tego nie było wątpliwości, Victoria zdecydowanie nie była stworzona do miłosnych uniesień, a wizja kuzynki zniecierpliwionej czekaniem i rozwalającej wieżę solidną Bombardą stanowiła naprawdę ciekawy widok. - Och, bezczynne zamknięcie w wieży brzmi strasznie nawet dla takiej romantycznej duszy jak ja. Też nie mogę się z tym nie zgodzić - wysadziłabyś wieżę i odleciała z niej na skonstruowanej własnoręcznie miotle. - podsumowała wesoło, widząc to wszystko oczami wyobraźni, Victorię wznoszącą się w przestworza i tłum niepocieszonych absztyfikantów stłoczonych pod ruinami wieży. - Wiesz, jakbyś chciała odważnego królika doświadczalnego, to możesz na mnie liczyć. Możesz mnie na niej nawet wysłać w kosmos. O, albo jakbyś potrzebowała pomocy z jakąś piękną, poetycką, ale i atrakcyjną marketingowo nazwą dla twojego wytworu, to wiesz, że ja z największą przyjemnością ci pomogę. O!!! Na przykład: BłyskaVICKA - zaoferowała, znów ściskając entuzjastycznie ramię towarzyszki. Bardzo chciała jej okazać swoje zaangażowanie w sprawę, choć wiedziała, że kuzynka z pewnością doskonale poradzi sobie sama we wszystkich kwestiach związanych ze swoimi ambitnymi planami; ale przecież nie zaszkodzi się polecić, prawda? Chwilę później zrobiło się nieco dramatycznie, bo Victoria z niewiadomych powodów zaczęła się nagle dusić, na szczęście złapała oddech i wróciła do siebie zanim Zoe zdecydowała się podjąć brawurową reanimację; powód tej reakcji wyjaśnił się równie szybko, gdy z jej ust padło pytanie. Zosia zmieszała się nieco, puściła ramię kuzynki i zaczęła bawić się frędzlami szalika, by jakoś (nieudolnie) ukryć zakłopotanie. Dopiero teraz do niej dotarło, że nie powinna nic mówić, bo z pewnością Victoria będzie dezaprobować jej zaplanowaną współpracę z LJ; bardzo chciała ją okłamać, ale zarazem nie potrafiła. Przeniosła wzrok gdzieś w przestrzeń, nagle bardzo zainteresowana otaczającym je krajobrazem. - Och, taki jeden... Swanlake, czy jakoś tak... - odparła wymijająco, w myślach karcąc się za to, że nie ugryzła się w język wcześniej. Och, ale jak miała, przy takich fantastycznych wieściach?!
Victoria podchodziła do całej sprawy tak spokojnie, że mogła faktycznie szokować kuzynkę, która spoglądała na świat zupełnie inaczej. Były pod wieloma względami zupełnie jak ogień i woda, różniły się, ale to nie było coś, co jakoś szczególnie ją przerażało, odrzucało, czy cokolwiek podobnego, właściwie nawet jej się to podobało, bo dzięki Zoe była w stanie nie raz i nie dwa spojrzeć nieco inaczej na to, co ją otaczało, nic zatem dziwnego, że teraz zmarszczyła nieznacznie brwi, zastanawiając się nad tym, co dziewczyna miała jej do powiedzenia, starając się jakoś złożyć to w całość i odpowiedzieć jej, jak należy. Musiała jednak przyznać, że chyba nigdy nie pochylała się jakoś dokładnie nad kwestią tego, co czuć powinna - pomijając tamtą rozmowę z Alise - a teraz na dokładkę Zoe spytała o coś, co niezwykle ją poruszyło, bo w końcu, jakkolwiek by nie było, nie chciała za mocno Fillina zranić, bo, cóż tu dużo mówić, był w gruncie rzeczy naprawdę dobrym chłopakiem. - Zoe - zaczęła łagodnie - wiesz, że nie wierzę w takie rzeczy, to całe przeznaczenie i resztę bałaganu, po prostu... nie bardzo wierzę chyba w miłość, wiesz? I nie, nie mam pojęcia, czy on jest zakochany, chociaż właściwie dzięki tobie wiem, że powinnam go o to zapytać i poważnie z nim porozmawiać, jeśli chcę być z nim szczera - powiedziała poważnie, bo zdała sobie sprawę z tego, że postępuje nieco nieodpowiedzialnie. W końcu mogło być miło, faktycznie, ale nie mogła doprowadzić do sytuacji, w której ona nie będzie czuła niczego szczególnego, a chłopak się po prostu zakocha. To była najgorsza możliwa opcja, ale musiała ją również wziąć pod uwagę, bo w końcu nie miała najmniejszego nawet pojęcia, co dokładnie może kryć się w Ślizgonie, inna sprawa, że nie zakładała nigdy, że ich relacja może z jakiegokolwiek powodu stać się poważną, toteż, cóż, po prostu nie wybiegała zbyt daleko w przyszłość, jednakże uwagi skierowane do niej przez Zoe dawały zdecydowanie do myślenia. Nie zamierzała jednak z nią dalej dyskutować na ten temat, bo raczej nic dobrego by z tego nie wyszło, ostatecznie bowiem zbyt się różniły, by jakoś nadmiernie pochylać się nad tą kwestią, poza tym zaraz parsknęła nieco rozbawiona, kiedy usłyszała pomysł kuzynki na to, jak powinna nazwać miotłę. - Błyskavicka? Muszę się zastanowić, chociaż osobiście myślałam o czymś bardziej zbliżonym do Księżycowej. Wiesz, może jest we mnie jednak coś z nuty poetyckości - powiedziała, dodając zaraz, że z przyjemnością usłyszy jakąś kampanię reklamową, bo naprawdę nie miała nic przeciwko temu, żeby pracować z kuzynką, w jakiejkolwiek właściwie formie, ale aż westchnęła ciężko, kiedy jej obawy dotyczące osoby obwołującej Zoe muzą potwierdziły się. Oczywiście, kogo innego mogła podejrzewać o podobne zagranie? Nikogo. Zagryzł lekko wargę, starając się nie zirytować na tego bęcwała. - Ciekawa jestem, jak pięknych słów użył, co? - spytała, unosząc nieznacznie brwi, bo była ciekawa, jakich nieczystych zagrań użył ten złotousty Swansea, który przyprawiał ją o ból głowy każdym kolejnym listem, jaki jej przesyłał.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
- No wiem, wiem, wiem... - powtórzyła kilka razy z zapałem, bo przecież dobrze zdawała sobie sprawę z różnic między nią a Victorią, miała świadomość że jej paplanina o miłości i przeznaczeniu jest tutaj zupełnie zbędna, bo kuzynka zwyczajnie ma do tych spraw inne podejście - a mimo to nie potrafiła się powstrzymać przed wtrąceniem swojej opinii; i wyglądało na to, że postąpiła słusznie, bo najwyraźniej uświadomiła jej coś, czego do tej pory nie brała pod uwagę. Że chłopak, z którym się niezobowiązująco spotyka może, choć oczywiście wcale nie musi, mieć na temat ich relacji inne zdanie, inne oczekiwania, może jakieś nadzieje. Pokiwała głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco, żeby Vicka przypadkiem za mocno się tym nie zmartwiła - Zdecydowanie powinnaś być z nim szczera... Hej, będę trzymać kciuki, żeby się okazało, że on też nie traktuje cię poważnie! - obiecała z jak zawsze dobrymi intencjami; z reguły kibicowała raczej intensywnym uczuciom niż ich brakowi, ale w tym przypadku wyjątkowo musiała postąpić inaczej. Bo czy było coś bardziej tragicznego i bolesnego niż nieodwzajemniona miłość? Nie wydawało jej się - nie kontynuowała jednak tematu, stwierdzając, że lepiej zostawić rozmówczynię samą ze swoimi przemyśleniami na ten temat, by mogła zastanowić się i zdecydować w jaki sposób ugryźć temat ze swoim chłopakiem. - Jestem pewna, że wpadniesz na coś genialnego! - zapewniła, gdy temat rozmowy zszedł na miotlarską karierę Victorii i sama zaśmiała się ze swojej dość niepoważnie (ale jak chwytliwie!) brzmiącej propozycji - Księżycowa... och... Słyszę to słowo i myślami już dryfuję po nocnym niebie - dodała rozmarzona, wzdychając; chwilę później westchnęła raz jeszcze, ale zdecydowanie bardziej zatrwożona niż rozanielona. Spojrzała na kuzynkę z dość żałosnym wyrazem twarzy, bo wiedziała, że nie powstrzyma się od mówienia i że im więcej jej powie, tym bardziej ją zirytuje - Nic takiego, tylko właściwie zapytał, czy zechcę być jego muzą... uświadomił mnie że jestem piękniejsza od profesora Wespucciego, to dopiero osiągnięcie nie... i coś trochę że jestem jak z bajki... księżniczka z bajki... takie tam... nic specjalnego - ostatnie słowa były kłamstwem, bo prawdę mówiąc, wzięła sobie słowa Larkina do serca i uważała je za wspaniałe komplementy (zwłaszcza porównanie do starego profesora oczywiście). Starała się jednak brzmieć niewinnie i nonszalancko, jakby opowiadała o czymś mało znaczącym i ledwo to pamiętała, choć tak naprawdę to mogłaby wyrecytować wszystko słowo w słowo z pamięci. Posłała Victorii przepraszający uśmiech i zawołała - Och, nie patrz na mnie z taką miną, przecież to nic strasznego! To tylko rzeźba albo dwie. Albo... - urwała w pół słowa i nagle zmieniwszy zdanie, pociągnęła kuzynkę za rękę - Chodź! Pohuśtamy się i będziemy rozmawiać tylko o przyjemnych rzeczach. Wyobraź sobie, ostatnio śniło mi się, że... - reszta spotkania spędzonego na huśtawce minęła im dość beztrosko, głównie w akompaniamencie opowieści Zosi najrozmaitszej treści.
/ztx2
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Chętnie skorzystał z okazji, by przejść się po hogwarckich terenach, gdy większość uczniów wciąż znajdowała się jeszcze na zajęciach, bo przechadzając się niemal pustymi korytarzami zamku nie czuł tak wyraźnie oczywistego w jego sytuacji odosobnienia, a jedynie pewną wyjątkowość swojej obecności w obrębie murów brytyjskiej szkoły. Szybko doszedł jednak do wniosku, że bez odpowiedniego przewodnika przechadzanie się po zamku nie ma najmniejszego sensu, bo każdy zakręt wyglądał dla niego zabójczo nudnie i powtarzalnie, bo choć szczerze zachwycił się ruchomymi schodami, tak jednak każdy z przyozdobionych zbrojami, proporcami i obrazami korytarz wydawał mu się bliźniaczo podobny do poprzedniego. Mimo okropnej mgły zdecydował się więc na ciekawskie zwiedzenie błoni, czując tę przyjemną ekscytację z niewiedzy jaki widok wyłoni przed nim kolejny krok, gdy widoczność była ograniczona na tyle, że równie dobrze mógłby iść z nosem wlepionym w ziemię. Zadowolony brnął przed siebie, nawet jeśli trząsł się z zimna, nieprzyzwyczajony do tak ponurej pogody, ciągle tylko poprawiając ciepłą czapkę na głowie, która miała pomóc mu dalej wypierać fakt, że z dnia na dzień stracił niemal wszystkie swoje włosy. Bardzo chciał wierzyć, że fakt tajemniczego wyłysienia nikomu nie rzuci się tak w oczy, skoro w Hogwarcie nikt nie miał prawa wiedzieć jak bujną czuprynę posiadał wcześniej i właśnie na tym założeniu zasiał garstkę pozostałej mu pewności siebie, by ta rosła bujnie odzyskując w końcu dawną potęgę. Zatrzymał się na chwilę, dostrzegając w przebiciu mgły tlący się słabo punkcik, niby dopuszczając do siebie myśl, że może być to wabik jakiegoś niebezpiecznego stworzenia, więc i wyciągając w gotowości różdżkę, a jednak i tak ruszył przed siebie ciekawsko, jeszcze zza firanki mgły dostrzegając pospiesznie gaszącego papierosa mężczyznę. - Nie muszę nawet czytać regulaminu, by wiedzieć, że palenie na terenie szkoły jest zabronione - zaczął, od razu uśmiechając się szeroko, bo i wywęszył już okazję do zdobycia dla siebie przyjemnie pachnącego papierosa, którego zapach idealnie wpasowywał się w przygaszoną już zimniejszym powietrzem woń kwiatów. - Jeszcze mi powiedz, że jesteś… - zaczął, energicznie wskakując na huśtawkę, zajmując ciasne miejsce obok, a jednak urwał, zapominając o aluzji wagarów, by z pełnym niedowierzania zatrzepotaniem rzęs dokończyć "stary", gdy tylko ciemne spojrzenie mogło musnąć z bliska kilka płytkich zmarszczek w kącikach oczu mężczyzny. - Wziąłem Pana za studenta - wyjaśnił od razu, rozgrzeszając się ze swojej wpadki, gdy wzrok jeszcze nieco nieufnie przebiegał mu po nowej twarzy. - Ale w takim razie pewnie sama dyrektorka zainteresuje się tym, że już pierwszego dnia napotkałem tak rażący przypadek łamania regulaminu - pociągnął dalej, powracając na właściwie tory po drobnym rozproszeniu. - Gdyby tylko coś mogło powstrzymać mnie przed przekazaniem dalej takiej informacji… - dodał dramatycznie, udając autentyczne zmartwienie tak problematyczną sytuacją, układając nawet dłoń na piersi, gdy ta dzierżąca różdżkę uniosła się nieco, wyczarowując z jej krańca drobny płomień. - Na przykład gdyby coś… - zaczął, palcami imitując obecność między nimi papsierosa, którego niemal naprawdę poczuł siłą swojej wyobraźni, gdy teatralnie zaciągał się niby podpalaną pustką. - ...mogło zająć mi usta - dokończył na wydechu, kierując na twarz nauczyciela nieistniejący dym o zapachu żutej przez niego przed chwilą wiśniowej gumy, dopiero wtedy mogąc uśmiechnąć się wymownie, łapiąc prowokacyjnym spojrzeniem piwne tęczówki.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Normalnie w taką pogodę prawdopodobnie starałby się spędzać jak najwięcej czasu w zamku, gdzieś przy kominku, z kubkiem gorącej herbaty w ręku… ale efekt nie odpuszczającej ani na sekundę klątwy dodał Raffaello nieco pewności siebie, gdy w drodze z Hogsmeade zdecydował się na dłuższy spacer po hogwarckich błoniach. I tak było mu piekielnie zimno, i tak poprawiał swój podbity magicznie ocieplającą podszewką płaszcz jedynie dla zasady, w tej chwili nie przejmując się nawet wizją złapania lebetiusa czy innej choroby, jak gdyby posiadanie klątwy uodparniało go na wszystko inne. Mgła dodawała anonimowości, pogoda nie zachęcała chyba nikogo poza nim… i Merlinie, było coś niesamowitego w tym wiecznym półmroku i w tej klimatycznej szarości. Na huśtawkę wpadł właściwie przypadkiem, w pewnym momencie zahaczając o nią ręką i niemal podskakując w zaskoczeniu. To, że na niej usiadł, było już tylko wynikiem sentymentu, bo uwielbiał to miejsce jako uczeń, niezależnie od tego, czy miał jakieś urocze towarzystwo, czy nie. Było ciemnawo i bezpiecznie, więc nie wstydził się za szczególnie palonego papierosa, trochę wyłączając się przy czekoladowych oparach Słodkiego Pufka. Nie spieszył się, wiedząc, że w bibliotece jest aktualnie jego zmienniczka, a on ma jeszcze dużo czasu; powoli rozplanowywał sobie, za co może się zabrać, przy okazji zastanawiając się, czy to nie czas odezwać się do Camaela o jakieś intensywniejsze korepetycje. Tylko raz miał wrażenie, że usłyszał czyjeś kroki, ale nikt nie pojawił się obok, a on akurat wygrzebywał z torby wizbooka, więc… - ...och - gaspnął cicho, natychmiast zmieniając ledwo zgaszonego papierosa w guzik. Zmrużył oczy, przyglądając się chłopakowi i nie do końca wierząc, że ten tak beztrosko się do niego przysiadł. Wyglądał znajomo, ale Raffaello nawet nie próbował dopasować imienia, zakładając po prostu, że widział go gdzieś w zamku, a niekoniecznie w samej bibliotece. Zdarzali się i tacy, którzy nigdy do niego nie zaglądali… - Urocze - mruknął, nie wiedząc jak zareagować. - Ale chyba jestem za stary na takie sztuczki… Nie masz żadnego dowodu - zauważył, uśmiechając się lekko pod nosem. - I jesteś tu nowy… więc tym bardziej nikt ci nie uwierzy - dokończył, może aż zbyt wyraźnie mszcząc się za nazwanie go starym.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Złapał powietrze w nagłym naburmuszeniu, które trwało krócej, niż sam by tego chciał, bo i teraz zdobycie papierosa od mężczyzny było już tylko kwestią jego honoru, wymagającą gwałtownej zmiany przyjętej strategii. - Na szczęście to był tylko blef, więc zamierzam żyć myślą, że przynajmniej by wzięto pod uwagę, że mogę mówić prawdę - rzucił lekko, nieco podkręcając swoje rozbawienie, gdy podciągał już nogi do góry, próbując usiąść po turecku na rozbujanej huśtawce, zaraz i tak zmieniając układ nóg, gdy wykręcał się w bok, chcąc czujnie wyłapywać reakcje siedzącego naprzeciw mężczyzny, nawet jeśli wilgoć ogarniającej ich mgły sklejała jemu samemu wytuszowane rzęsy. - Bo Pan mi wierzy, prawda? Że tylko żartowałem - dopytał, spoglądając w piwne tęczówki z taką powagą, jakby od odpowiedzi mężczyzny zależało całe jego życie. - To tak z nudów. Wszyscy są na zajęciach i nie zdążyłem jeszcze poznać nikogo- Cóż, nikogo ciekawego - poskarżył się, pozwalając sobie na nieco więcej żalu do świata w spojrzeniu, bo tego miał przecież ostatnio nieskończone pokłady, które banalnie łatwo było przywołać pierwszą lepszą myślą o swoich problemach, samym przypomnieniem sobie o tajemnicy skrywanej pod czapką nabierając nieco bardziej przekonującego smutkiem błysku w oczach. - I nawet jeśli okaże się Pan ciekawy, to chyba i tak nie za bardzo mogę Pana liczyć, nie? - podpytał, obejmując nogi rękoma, by zmieścić się na niewielkiej przestrzeni, w końcu i tak jedną z nich spuszczając luźno w dół, by czerwonym trampkiem musnąć lekko ziemię. - Bo jakby, nie przeszkadza mi, że jest Pan stary. Nie masz- Pewnie nie ma Pan wcale tak dużo lat, bo znam i dwudziestki dwójki z większymi zmarchami od Pana - pociągnął dalej, nachylając się nieco bliżej, by zerknąć na wspomniane kąciki oczu, analizując głębokość ledwie widocznych linii.- Ale jeśli czuje się Pan 'za stary' na to, by wypalić ze mną jednego papierosa, to chyba nie za bardzo Pan lubi ten przyjemny dreszczyk emocji - ocenił z miną speca, poważnie przytakując samemu sobie głową. - Zawsze mógłby Pan… przypadkiem zgubić jednego na huśtawce czy coś.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- Mhmmmm - przytaknął z namysłem, przyglądając się ciekawsko swojemu niespodziewanemu towarzyszowi, jednocześnie starając się nie wgapiać w niego zbyt nachalnie. Odruchowo muskał opuszkami palców nieco pozaginane kartki swojego wizbooka, który pewnie niezbyt cieszył się z zawieszonej w powietrzu wilgoci, ale też który przetrwał znacznie gorsze warunki. - Co muszę zrobić, żeby być ciekawym? - Wtrącił cicho, nie mogąc się powstrzymać, bo chyba jednak chcąc się liczyć, nawet dla tego zagubionego chłopaka. Miał wrażenie, że widzi w jego ciemnych oczach dużo więcej, niż powinien; nie zareagował wcale na przysunięcie się, zbyt przejęty tym, że może on sam towarzystwa nie potrzebował, ale ten dzieciak - zdecydowanie tak. - Zgubić mogę, zapalić nie - zaśmiał się cicho, samemu również wykręcając się wygodniej do nieznajomego, z jedną ręką wspartą o oparcie lekko rozbujanej huśtawki. Wrzucił wizbooka z powrotem na wierzch swojej torby, by wolną dłonią bezkarnie bawić się papierośnicą, teraz kuszącą jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek. - Myślę, że nie powinienem zachęcać do palenia na terenie szkoły… ale jeśli tylko zostawię ci papierosa, to będę mógł sobie wmawiać, że wyszedłeś z nim za bramę Hogwartu - wyjaśnił, pobłażliwością uśmiechu zdradzając, że był świadomy własnej naiwności. - Także to chyba nie do końca kwestia starości, tylko bardziej odpowiedzialności? Ale nie mam dwudziestu dwóch lat - przyznał, chociaż do tego raczej doszedł i jego rozmówca. - Przyszedłeś do Hogwartu na studia? - Dopytał, nie będąc w stanie strzelić pewnie z wiekiem chłopaka, ale samą jego nowością obstawiając właśnie ósmą klasę.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Otarł kciukiem kącik ust, próbując powstrzymać go od tryumfalnego uniesienia, gdy mężczyzna zadanym pytaniem zdradził swoje zainteresowanie. - No przecież nie mogę Panu tak po prostu powiedzieć. To by wtedy nie miało sensu - zaprotestował, w samym głosie nie potrafiąc już ukryć rozbawienia, bo i ożywił się nieco od razu, zadowolony ze złapania uwagi piwnych oczu. - Zgubienie to dobry początek - przytaknął z uśmiechem, czując, że rzucona przynęta naprawdę zadziałała, a jednak nie będąc pewnym czy nie liczył przypadkiem na większą zdobycz. W końcu to nie samego papierosa sobie wymarzył, a tę przyjemną wyjątkowość zapalenia wraz ze świeżo poznanym nauczycielem. - Dwadzieścia trzy? - podpytał ciekawsko, rozbawionym uśmiechem i zaczepnym puszczeniem oczka dając znać, że dobrze zdawał sobie sprawę, że mężczyzna musi być choć trochę starszy, nawet jeśli faktycznie obstawiał jego wiek na niewiele wyższy. - No… Ale nie tylko po to - przytaknął, chętnie usprawiedliwiając się, że nie skłamał, skoro ten jeden pozostały mu do studiów rok szkoły również może zaliczyć w ramach tej nadwyżki swojego celu. - To super skomplikowana sprawa - zaczął, lekceważącym machnięciem ręki podkreślając swoją decyzję o nie tłumaczeniu wszystkiego dokładnie, nie mając ochoty na nowo denerwować się na Ministerstwo Magii za powolność wszystkich procesów. - W skrócie to szukam rodziny. Brata konkretnie i wiem, że też jest czarodziejem, więc to pewnie będzie super łatwe, jak tylko dostanę sowę z ministerstwa z nazwiskiem ojca - dodał naprędce, pewną siebie gestykulacją próbując przekonać samego siebie i ściągnięte w zmartwieniu brwi, że na pewno wszystko mu się uda. - O ile brat ma to samo nazwisko… - dodał ciszej, dopuszczając do siebie pierwsze z wątpliwości i od razu uciekając uwagą do czegokolwiek innego, by zamknąć przejazd kolejnym zmartwieniom. - Pokaże mi Pan jakieś zdjęcia? Z wizbooka.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- To zależy jak szerokie masz kryteria - zaprotestował lekko, ale nie zamierzał naciskać, chcąc samemu sprawdzić, czy może być wystarczająco ciekawy. Podejrzewał, że już teraz wpadł do worka “nauczycieli” i nie mógł zdecydować, czy bardziej intrygujące będzie się wydostanie z niego na rzecz oznajmienia o swojej pracy w bibliotece, czy może jednak zachowywanie tego dla siebie choćby jeszcze przez chwilę. - Mmm, no już jesteś bliżej - prychnął cicho, chyba trochę nie chcąc podawać swojego prawdziwego wieku, by nie usłyszeć od tego - najwyraźniej - szczerego chłopaka, że wcale się z tą swoją wizją starości nie mylił. - Ale może nie liczmy dalej… Uniósł brew z zaciekawieniem, wsłuchując się w tę skróconą opowieść swojego rozmówcy. Pozwolił, by w jego piwnych oczach wybiło na pierwszy plan uprzejme zaskoczenie - raczej nie słyszał o osobach, które tak uparcie szukałyby swoich rodzin, zmieniając szkołę jeszcze bez posiadania dokładnych wiadomości dotyczących chociażby nazwiska. Nie zmieniało to faktu, że w ustach tego chłopaka brzmiało to jakoś bardzo normalnie, jakby właśnie wywracanie życia do góry nogami i zaskakiwanie nieoczywistymi rozwiązaniami było dla niego codziennością. - W takim razie powodzenia - stwierdził, właściwie odruchowo pochylając się po wizbooka, by dopiero z nim w ręku przypomnieć sobie, że może to nie było szczególnie odpowiednie. Fakt faktem, utrzymywał dość luźne relacje z niektórymi studentami, tak jak i z nauczycielami czy asystentami; czym była więc jedna osoba więcej? - W poprzedniej szkole też tak zaczepiałeś starszych od siebie? - Zagadnął, po prostu podając mu książkę i tylko trochę modląc się, by chłopak nie dokopał się do starszych wpisów, gdzie Raffaello bez skrępowania wrzucał swoje zdjęcia wakacyjne, niejednokrotnie bez koszulki.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Mruknął cicho na życzone mu powodzenia, chcąc wierzyć, że wcale nie będzie ich potrzebował, a przynajmniej powtarzając sobie to na tyle często, że nie wypadało mu już myśleć inaczej. - Mhm, lubię starsze ode siebie towarzystwo - przytaknął niemal bezmyślnie, bo za bardzo skupił się na przekazywanym mu wizbooku, od razu stukając różdżką w jedną ze stronic, by w pierwszej kolejności odnaleźć swój własny profil. - Jestem z Red Rock - pochwalił się, wykręcając książkę, by dumnie pokazać mężczyźnie zdjęcie w zeberkowej kurtce, która miała ochronić go przed rozwiewającym mu włosy wiatrem, który próbował zdmuchnąć go z dachu australijskiej szkoły magii wprost do widocznego w tle oceanu. Otwierał już nawet usta, by dodać coś więcej o tym jak cholernie trudno było zrobić zdjęcie, na którym włosy nie pchałyby mu się na twarz, a jednak wycofał się gwałtownie, przypominając sobie o bolesnej pustce na głowie, która skrywała jego czapka. - Dla znajomych mam nieco śmielsze zdjęcia - dodał z przebijającym się w głosie rozbawieniem zaczepnie puszczając nauczycielowi oczko idealnie w tym momencie, gdy i krańcem różdżki stuknął w wizbooka, wysyłając samemu sobie zaproszenie do znajomych, którego akceptację zamierzał przeciągnąć do granic możliwości, by mężczyzna mimowolnie pomyślał o nim choć kilka razy. Dopiero wtedy powrócił do profilu właściciela, z umiarkowanym zaciekawieniem przyglądając pierwsze ze zdjęć, by mimowolnie otworzyć szerzej oczy z rozbudzonego zainteresowania, gdy tylko natrafił na jedno ze starszych zdjęć. Złapał powietrze nieco ciężej, zatrzymując się w połowie przewracania strony, by zachłannym spojrzeniem złapać widok odsłoniętych mięśni, które przykryte płaszczem skrywały się przed nim do tej pory w tak zaskakującej go teraz niepozorności. - W ubraniach wygląda Pan gorzej - skomentował, kontrolując się na tyle, by nie móc pochwalić wyglądu drugiego mężczyzny wprost, a jednak wyrzucając z siebie słowa, które w jego języku oznaczały tylko tyle, że podoba mu się widok pozbawionego koszulki nieznajomego. - Woah, musi Pan wydawać całą swoją wypłatę na świstokliki… Ojczym mówił, że praca w szkole jest pracą niewolniczą - skomentował, widząc już któryś z kolei tag związany z wyjazdem za granicę, a jednak nie dane było mu pochwalić się własnymi podróżami, bo już zaraz teatralnym "Uuu…" skomentował odnalezione ruchome zdjęcie z kilkoma ruchami tanecznymi. Uśmiechnął się mimowolnie, gdy spojrzenie zbystrzało mu od uwagi i przez chwilę jedynie wpatrywał się w płynnie rozbujane biodra, zanim właściwie dostrzegł tańczącą na skraju ramki kobietę. - To Pana dziewczyna? - dopytał się ciekawsko, z jakiegoś powodu zupełnie niezadowolony z tej wizji, więc i wyczekujące spojrzenie ciemnych oczu uniósł już na mężczyznę spod ściągniętych w koncentracji brwi.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- Z jakiego domu? - Dopytał od razu, bo z tego co czytał, australijska szkoła dzieliła wychowanków pomiędzy poszczególne żywioły. - Pewnie Hogwart nieźle się od Red Rock różni… - dodał w zamyśleniu, próbując sobie wyobrazić cieplejsze klimaty i wszechobecne żywioły. Hogwart wydawał mu się niesamowicie klimatyczny, ale przy tym też bardzo spokojny - swego czasu Raffaello marzył o udaniu się do Calpiatto i tylko brak wolnych posad w tej szkole powstrzymał go od sprawdzenia nowego terenu. Przesunął ciekawskim spojrzeniem po pokazywanym mu zdjęciu, pozwalając sobie na ciche “och, masz loczki” zachwytu, po którym odruchowo uniósł wzrok na czapkę swojego rozmówcy, beznadziejnie gniotącą tak obiecująco wyglądające na zdjęciu włosy. Pokręcił tylko lekko głową przy uwadze o śmielszych zdjęciach, dobrze wiedząc, że wcale nie powinien ich mieć wyskakujących na swojej tablicy, ale też niezbyt biorąc teraz pod uwagę cofnięcia wysłanego zaproszenia. - Mm, a niestety to właśnie w ubraniach jestem większość czasu - poskarżył się z cichym prychnięciem oburzenia, niby widząc ten subtelny komplement, ale nieszczególnie biorąc go do siebie, zwłaszcza skoro nie został odpowiednio bezpośrednio przedstawiony. - Każdą pracę można nazwać niewolniczą i w jakimś stopniu pewnie będzie się to zgadzało - wzruszył ramionami, tylko trochę spinając się przy coraz dalszych wpisach. Raczej zawsze wychodził z założenia, że jeśli ktoś chce znaleźć profil szkolnego bibliotekarza, to znajdzie, a jednak pierwszy raz działo się to tak bardzo na jego oczach. - Teraz już mniej podróżuję, wcześniej utrzymywałem się głównie z pieniędzy rodziny, albo z pisania - zdradził, powstrzymując się przed odruchowym poleceniem swojej książki, o której chyba świat powoli zapominał - ale nie było to aż takie złe, bo sam Raffaello również, zwłaszcza gdy pogodził się z myślą, że napisanie kontynuacji tej powieści raczej niezbyt wchodzi w grę, biorąc pod uwagę jego marną wenę. - Nie - zaprzeczył krótko, wykorzystując przeniesioną na swoje oczy uwagę, by delikatnie spróbować chłopakowi zabrać tego nieszczęsnego wizbooka. - Dawna przyjaciółka, świetna tancerka. Dużo mnie nauczyła - dopowiedział, by nie zabrzmieć zbyt wymijająco.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
- Ignis - odpowiedział od razu, niemal odruchowo, by dopiero po chwili pozwolić oczom na sekundowe otwarcie się szerzej w nagłym olśnieniu, że mógł bezkarnie skłamać mężczyźnie i ten nigdy by się o tym nie dowiedział. Nie żeby miał z tego kłamstwa cokolwiek poza chwilową satysfakcją, ale nie raz wyobrażał sobie jakby to było, gdyby jego żywiołem była tak uwielbiana przecież przez niego woda, a nie niszczycielski ogień. - Mhm, strasznie tu buro - przymarudził, machając głową wraz z taktem huśtawki, jakby ciężko opadającą to w prawo, to w lewo głową mógł faktycznie dobrze oddać jak odczuwa na sobie tę paskudnie szarą pogodę. - I wszystko jest strasznie stare. Pewnie tylko magia trzyma tę stertę kamieni w jednym kawałku - dodał z lekceważącym machnięciem ręki w stronę Hogwartu, a jednak zamilkł na chwilę, wykręcając głowę w bok, by zadrzeć ją wysoko ze spojrzeniem próbującym przebić się przez gęstą mgłę. - To prawda że kiedyś smok zdarł prawie wszystkie dachówki jednej z wież? - dopytał nagle ciekawsko, szybko powracając wzrokiem do mężczyzny, jakby wystarczająco intensywnym spojrzeniem ciemnych oczu mógł dowiedzieć się czy ten miał okazję na takie widowiska za swojego życia. - Mhm - mruknął burkliwie, instynktownie naciągając czapkę nieco mocniej na głowę, zaraz próbując zatuszować to lekkim uśmiechem, chcąc balansować gdzieś na granicy naturalności i zupełnej obojętności, do której było mu dalej niż chciałby kiedykolwiek się do tego przyznać. - Pisania czego? - podłapał, nie przerywając jednak przeglądania coraz to dalszych wpisów, nową informację uznając za interesującą, ale nie ciekawszą od możliwości odkopania nowych półnagich zdjęć ledwo znanego sobie nauczyciela. Ani myślał też oddawać tak szybko swoją książkową zdobycz, więc tylko przytrzymał wizbooka pewniej, unosząc proszące spojrzenie na próbującego zabrać mu go mężczyznę. Uśmiechnął się wpierw lekko, ledwie unosząc kąciki ust w górę, by w końcu wyszczerzyć się pełnoprawnie w wyrazie tryumfu, gdy wertował już kolejne strony. - Och, już koniec? - gaspnął oburzony, ściągając brwi w rozczarowaniu na widok pustej kartki, nastawiając się na naprawdę pikantne zwieńczenie coraz swobodniejszych zdjęć. - Okej, okej, to może teraz powiem głośno, jakie wnioski mogę wyciągnąć z tych zdjęć, a Pan mi będzie musiał powiedzieć, które założenia są prawidłowe? - zaproponował, zatrzaskując wizbooka, by podać go nauczycielowi i wcale nie czekał na jakąkolwiek zgodę na tę zabawę, bo od razu zamruczał w zamyśleniu, obejmując nogę ramionami, by wygodnie oprzeć brodę o kolano, ciekawsko spoglądając z dołu w piwne tęczówki. - Komentarz o papierosach jest aż zbyt oczywisty i wcale nie potrzebowałem do niego wizbooka, więc… Uwielbia Pan kawę. Pewnie pije Pan jedną jeszcze przed śniadaniem. Zamiast śniadania? Co najmniej dwie każdego dnia. Oczywiście jest Pan z Hufflepuffu. Puchon, tak to się nazywa? - podpytał, unosząc brew z zaczepnym uśmiechem, który zdradzał, że przytaknięcie to maksymalne wtrącenie, które jest teraz w stanie przyjąć. - Pewnie dalej lubi Pan wyskoczyć do klubu, napić się, potańczyć… - pociągnął dalej, pozwalając oczom błysnąć drobną zazdrością czy może zafascyowaniem. - Nie ma Pan żadnych zdjęć z drugą połówką, żadnych romantycznych ujęć o zachodzie słońca albo z jakiejś restauracji, więc… z takim wyglądem pewnie ma Pan romans za romansem, nic poważnego, ale lubi Pan mówić, że ktoś "dużo Pana nauczył".
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Niewiele tak naprawdę wiedział o domach w Red Rock, więc tylko skinął głową, zastanawiając się już na ile dosłownie traktowana była przynależność do ognia i na jakich podstawach ten słodki chłopak został dopasowany właśnie do tego żywiołu. Pokiwał lekko głową przy zwróceniu uwagi na bury i stary krajobraz, bo po swoich wyjazdach też patrzył na Hogwart w ten sposób… i zakładał, że to tylko kwestia czasu, aż również nowy student zobaczy urok tego miejsca. - To akurat dość imponujące - stwierdził, przesuwając spojrzeniem po zagubionych we mgle murach. - Prawda, chociaż legendy o zagubionym w dachu smoczym pazurze raczej nieco przesadzają - zaśmiał się lekko, przestając wgapiać się w ledwie widoczną budowlę, a zamiast tego gubiąc się nieco w tym bezczelnym uśmiechu, którego nie miał serca zetrzeć z twarzy swojego rozmówcy. - Opowieści, artykułów… książki - wymienił tylko krótko, czując, że nie jest to wystarczająco interesujące, zwłaszcza w obliczu jego porażki, gdy poddał się i pozwolił chłopakowi na przemknięcie po kolejnych kartkach wizbooka. Mruknął tylko potakująco, dziękując w duchu za te kilka pustych kartek, które broniły przejścia do wiadomości prywatnych, co mogłoby już być przesadą nawet jak na dobre serduszko Swansea. - A zobaczę potem twojego wizbooka, żeby… - urwał, kręcąc tylko głową, bo widział, że chłopak niezbyt brał pod uwagę jakiekolwiek targowanie się. Skinął głową, pozwalając by ten pociągnął swoją wizję jak najdalej, przytakując jeszcze wiernie przy dopytaniu o wychowanków Hufflepuffu. - Palę zdecydowanie za dużo, mógłbym cały czas mieć papierosa w ustach - zaczął z namysłem. - Czego też definitywnie nie polecam… co do kawy, to jestem w połowie Włochem, więc tym zamierzam bronić tego, że picie kawy to dla mnie norma- kontynuował, początkowo chcąc jakoś filtrować dawane o sobie informacje, a jednak zaraz dochodząc do wniosku, że nie ma to większego znaczenia. Przy kimś tak atencyjnym wyjątkowo przyjemnie było zgarniać uwagę tylko na siebie. - Z ilością różnie, ale minimalnie jedna dziennie, rozważam wstawienie italianki do sypialni, żeby sobie przywoływać kawiarkę do łóżka - zdradził, bawiąc się swoimi pierścionkami. - Ale nie pomijam śniadania, lubię jeść. To może być troszkę puchoński nawyk, bo Hufflepuff ma dormitorium blisko kuchni - pociągnął płynnie, a jednak z odrobiną jeszcze niewyczuwalnego niepokoju, bo docierał do tych trudniejszych założeń. - Kocham tańczyć - przytaknął wreszcie, wybierając bezpieczniejszą opcję. - Wierzę, że od ludzi można się dużo nauczyć, tak, ale nie mam romansu za romansem, raczej… cóż, może trochę miałem, ale to dlatego, że podobały mi się nieodpowiednie osoby. - Skrzywił się, niezadowolony z tego, jak wybrzmiały jego słowa. - Nie żałuję niczego, chodzi mi tylko o to, że chętnie wstawiłbym jakieś romantyczne ujęcie o zachodzie słońca, ale jeszcze nie mam z kim. - Machnął wreszcie lekceważąco ręką, chcąc jak najszybciej porzucić ten temat, by nie wyszło na to, że zwierza się z miłosnych problemów randomowemu studentowi. - Teraz pokażesz mi swój profil wizbookowy?
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Uśmiechał się mimowolnie, nie potrafiąc pohamować tej radości z faktu, że nauczyciel naprawdę dał wkręcić się w drobną grę, wiernie dopowiadając nowe fakty, by naprowadzić go na odpowiednią drogę wizbookowych założeń. Nie potrafił jednak pozostawić podarowanych mu komentarzy bez przeciągnięcia ich uwagą na własną stronę, więc co chwilę wtrącał niewiele wnoszące do rozmowy zdania, byle tylko wcisnąć gdzieś na siłę czasownik w pierwszej osobie. - Znam jedno powiedzenie po włosku - ożywił się, gdy w końcu poczuł, że może skutecznie i naturalnie przenieść uwagę na siebie. - Altezza mezza bellezza - wyrecytował rytmicznie, zeskakując z huśtawki, by wyprostować się jak najmocniej, dłonią wyznaczając swój wzrost w powietrzu. - Wysoki wzrost jest połową urody - przetłumaczył z pamięci, nie będąc gotowym poręczyć za włoskie słówka, a jednak nie o poprawność mu chodziło, gdy czujnie spoglądał w piwne tęczówki. - Zgadza się z tym Pan? Że wzrost jest aż tak ważny? - podpytał, podpierając się pod boki, by spojrzeć z góry na Raffaello z prowokującym do jak najszybszej odpowiedzi uśmiechem. - Czy mogę usprawiedliwiać to, że żaden Włoch jeszcze nie zaprosił mnie na kawę, tym że jestem dla nich za niski? - pociągnął od razu dalej, celowo kładąc nacisk nie na narodowość, a na płeć, niemal śmiertelnie niecierpliwie doszukując się reakcji mężczyzny na tak jawnie zasugerowaną preferencję. - Nie musi się Pan tłumaczyć, nie ma nic złego w byciu łatwym - odpowiedział mu poważnie, choć ledwie powstrzymał się od rozbawionego uśmiechu, który co chwilę próbował zaatakować go pod myślą, jak przyjemnie testować jest granice swojej bezczelności w rozmowie z nowymi nauczycielami. - Nie pokażę - zaprotestował z wyraźną satysfakcją w głosie, gdy z przejęcia rozmową splatał ręce na piersi, by ukryć drżące w ekscytacji dłonie. - To Pana praca domowa. Przejrzeć zdjęcia, wymyślić założenia i podzielić się nimi przy następnym spotkaniu - wyjaśnił, nie będąc pewnym czy faktycznie kiedykolwiek jeszcze będą mieli okazję dłużej porozmawiać, a jednak ekscytował się już w pewnej myśli, że przynajmniej dziś zaprzątnie jeszcze myśli w gruncie rzeczy obcemu sobie mężczyźnie.- Może Pan spróbować strzelić coś już teraz, bez zdjęć - zaproponował, ożywiając się nagle, więc i robiąc krok do przodu - tylko po to, by od razu musieć zrobić krok w tył przez odbijającą w jego stronę huśtawkę. - Tak będzie ciekawiej.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
Uśmiechnął się mimowolnie pod nosem, ciekaw tego powiedzenia, bo zazwyczaj przy wzmiance o zagranicznym pochodzeniu słyszało się przekleństwa czy proste słówka, w stylu ragazzi albo pizza… I nie mógł ocenić, w jaką stronę pójdzie kolejna prowokacja tego żywiołowego - a właściwie, ognistego - chłopaka. - Zdecydowanie nie, wzrost wcale nie jest taki ważny - stwierdził od razu, jakoś odruchowo chcąc zapobiec pogorszeniu samooceny młodego chłopaka, nawet jeśli podejrzewał, że nie ma na to zbyt dużego wpływu. - I myślę, że możesz usprawiedliwiać się młodym wiekiem - na zasadzie, że to tylko kwestia czasu, aż jakiś Włoch cię zaprosi na kawę - dopowiedział, z opóźnieniem pozwalając sobie na zrozumienie, że zabrzmiało to trochę aż za bardzo jak propozycja, z której niezbyt wiedział jak wybrnąć. Pewnie podtrzymał zawieszone na sobie spojrzenie, nie chcąc dać się speszyć, nawet jeśli najchętniej starłby niefortunnie dobrane słowa z ust kolejnym papierosem. - Chyba nie nazwałbym się łatwym… - bo nie było niczego łatwego w przetwarzaniu z samym sobą, że ktoś nie przywiązał się nawet w połowie tak, jak zdążył to zrobić Raffaello; nie zamierzał jednak się kłócić, faktycznie porzucając ten temat, skoro nie był szczególnie istotny czy odpowiedni. - A co jeśli tej pracy domowej nie odrobię? - Dopytał, nie mogąc się powstrzymać od wytknięcia tego błędu w podstępnym planie swojego rozmówcy. I tak nie chciał dawać mu odpowiedzieć, odwdzięczając się za wcześniejszy słowotok chłopaka, więc po prostu od razu pewnie kontynuując wiecznie spokojnym głosem. - Jesteś Gryfonem… i pewnie nie lubisz mundurków szkolnych - strzelił z namysłem, przypominając sobie o zeberkowej kurtce na tym jednym zdjęciu, które zostało mu pokazane. - Lubisz modę, mmm… jesteś dobry z Zaklęć, wolisz praktykę od teorii - kontynuował, marszcząc lekko brwi, bo czując, że zbyt bezpiecznie uderza w to, co kojarzyło mu się z buntowniczymi i praktycznymi wychowankami Gryffindora. - Twój ulubiony przedmiot to ONMS i nie pijesz kawy?
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Brew uniosła mu się ciekawsko przy odpowiedzi na pierwsze pytanie, jednak to dopiero kolejne słowa mężczyzny przygnały na jego usta uśmiech, bo niezależnie od tego jakie intencje mógł mieć nauczyciel, dla samego Asha były wystarczająco oczywiste, by uznać je za oficjalne. - Łatwy, dostępny, chętny - wymienił, wywracając oczami, by dodać "Zwał jak zwał", gdy wskakiwał z powrotem na huśtawkę, cichym przekleństwem komentując uderzenie łokciem o drewniane oparcie. - Wtedy… - zaczął, trąc obolały łokieć dłonią, ale urwał rozbawionym prychnięciem, gdy mężczyzna skutecznie uciszył go… cóż, mówieniem o nim. Przytaknął więc z uznaniem na część o Gryfonie, mimo pierwszego dnia swojego gryfońskiego domatorstwa całkiem mocno utożsamiając się z Lwami, bo przecież od początku był całkiem pewny, że właśnie jednym z nich zostanie. - Nigdy nawet nie próbowałem - przyznał, odruchowo sięgając dłonią, by energicznie roztrzepać farbowane loczki, zamiast łobuzerskiego uśmiechu jednak przywdziewając nieco niepewny grymas w gwałtownie spinającym go stresie, gdy opuszki palców natrafiły na szorstki materiał czapki, nie spuszoną metamorfozami miękkość. - Aaaaale… - dodał szybko, chcąc odciągnąć uwagę mężczyzny, więc i wyciągnął teatralnie dłoń przed siebie z wycelowanym w niebo palcem. - Jakby jakiś Włoch zaprosił mnie na kawę, to z przyjemnością dałbym się rozdziewiczyć - wyrzucił z siebie, w świadomej prowokacji odnajdując tę znajomą pewność siebie, więc i pokazując w końcu pełnię swojego zaczepnego uśmiechu. - No… Może za pierwszym razem jakoś łagodnie - pociągnął dalej, nie kryjąc rozbawienia drżącego w uniesionych kącikach ust. - Z mlekiem i cukrem. Póki nie poczułbym się gotowy na prawdziwy smak kawy - doprecyzował, dłonią obejmując chłodny łańcuch huśtawki, by pozwolić jej zadrżeć widocznie, gdy opuszkami palców badał każde ogniwo z góry na dół. - Zgadzam się, że wolę praktykę od teorii… nie tylko z zaklęć - podjął od razu dalej, próbując powoli przypomnieć sobie wszystkie wymienione przez mężczyznę założenia. - Z ONMS interesują mnie tylko smoki i tutaj też bym wolał praktykę od teorii, ale o to już nie tak łatwo… - tłumaczył dalej, opierając policzek o dłoń wciąż uparcie trzymającą łańcuch, by z tej pozycji pozerkiwać ciekawsko w piwne tęczówki. - Lubię modę - przyznał znacznie ciszej, bo zawsze zdawało mu się, że o takich rzeczach nie powinno mówić się głośno, a przynajmniej nie wtedy, gdy próbuje zachować się pozory, że każdy outfit stworzony jest od niechcenia, właściwie przypadkiem. - I akurat tutaj zamierzam chodzić w mundurku - zadeklarował, faktycznie w Red Rock miewając regularnie problemy z powodu buntowania się przed mało klimatycznymi strojami, jednak w Hogwarcie nagle potrafiąc docenić "brytyjskość" narzucanych uczniom ubrań. - Chociaż w zimę może być trochę chłodno w spódniczce - dodał, długo wytrzymując ze spojrzeniem uciekającym gdzieś w bok, a jednak łamiąc się przy ostatnim słowie i ciekawsko zerkając na twarz mężczyzny, by złapać w porę jego reakcję, nawet jeśli ta miałaby być jedynie ściągniętymi w dezorientacji brwiami.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- Mhmmm - przytaknął nieco bez przekonania, preferując dostępność i chęć, ale decydując, że już to zostawi w spokoju, bo wcale nie chce tłumaczyć, że gdyby to zależało tylko od niego, to tu i teraz wybrałby stabilny związek nad najbardziej burzliwymi czy ciekawymi romansami. Cmoknął tylko z dezaprobatą przy posłyszanym przekleństwie, nie będąc pewnym, czy powinien się tego czepiać, skoro nie jest nauczycielem i skoro chłopak nie pozwala sobie na zbyt wiele w bibliotece, ale gdzieś tam mając zakodowaną odruchową reakcję. - Tylko Włoch ma na to szansę? - Upewnił się, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem, bo czuł całym sobą, że pozwala swojemu rozmówcy na zbyt wiele. Automatycznie zaczął się jakoś tak jeszcze bardziej poczuwać do tej narodowości, zapominając o połowicznym aspekcie swojej sytuacji. Słuchał go dalej ciekawsko, chcąc zapamiętać jak najwięcej, nawet jeśli sama odpowiedź o preferowanej praktyce już nieco podpowiadała mu, że nie spotka tego bezczelnego Gryfona w swojej bibliotece. - W spódniczce? - Powtórzył głupio, z zaskoczenia nie będąc w stanie powstrzymać spojrzenia przed przemknięciem po zakrytej wierzchnimi ubraniami sylwetce, jakby musiał się już teraz upewnić, że chłopak nie siedzi właśnie w spódniczce. - Może jeśli zamiast podkolanówek założysz pończochy, to będzie lepiej… - Zauważył, tak naprawdę mówiąc jedną z pierwszych normalniejszych rzeczy, która wpadła mu do głowy, byle tylko nie tkwić w niezręcznej ciszy ani sekundy dłużej. - I w kwestii tego zimna… chyba zbieram się do zamku - stwierdził, gwałtownie dochodząc do wniosku, że może to właśnie ucieczka wszystko naprawi, bo przestanie się pogrążać. - I tobie też polecam - dodał, podnosząc się z huśtawki i przy poprawianiu płaszcza przypominając sobie o “obiecanym” wcześniej papierosie. Wyjął z kieszeni srebrne pudełeczko i zaraz obracał już w dłoniach Słodkiego Pufka o przyjemnie czekoladowym posmaku, by wreszcie położyć go na huśtawkowym podłokietniku. - Zapal za bramą… - podpowiedział, kilka pierwszych kroków w stronę Hogwartu postępując tyłem, by czujnie upewnić się, że chłopak nie jest zbyt urażony tą nagłą ucieczką, nim nie uśmiechnął się do niego cieplej i nie zniknął we mgle.
/zt
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
- Włoch ma pierwszeństwo - odpowiedział, nieco zbyt głośnym śmiechem przebijając się przez gęstą od mgły ciszę błoni, bo faktycznie dał się rozbawić tym łapaniem go za słówka, których przecież sam do końca nie traktował poważnie. - Ale nie zamierzam na to włoskie rozdziewiczanie czekać w nieskończoność - prychnął, próbując nieco zmniejszyć cisnący mu się na usta uśmiech, by spod czujnie przymrużonych oczu zerkać nieustannie w piwne tęczówki, które podejrzanie rzadko dawały speszyć się i zagnać do uroczej ucieczki w bok. - W spódniczce - przytaknął tryumfalnie, zadowolony z reakcji mężczyzny, bo i gdy tylko wyłapał opadające w dół spojrzenie, sam machnął nogą, by teatralnie założyć ją na drugą, dłonią przygładzając wyimaginowany materiał spódniczki. - Poń- Nie mam - odpowiedział nieco za szybko, nie zdążając przemyśleć żadnej riposty, bo i zupełnie dał wybić się z rytmu rzuconym przed nim komentarzem, którego doszukana prowokacyjność przegnała przyjemne ciepło po jego ciele. Złapał powietrze w płuca, z opóźnieniem będąc gotów na lepszą odpowiedź, a jednak zamilkł, ściągnięciem brwi informując o swoim niezadowoleniu z nagłej utraty towarzystwa, więc już za chwilę poderwał się nawet z huśtawki, faktycznie gotów skorzystać z danego mu polecenia, by wrócić z mężczyzną do zamku. - Och, tak, jasne - mruknął zdezorientowany, gubiąc się nieco w nowym rozkazie, który wykluczał się dla niego z poprzednim i tępo spojrzał w pozostawionego na oparciu papierosa, zaraz uciekając spojrzeniem do piwnych tęczówek, by upewnić się, że te naprawdę nie wołają go za sobą na krótki spacer. - Dziękuję - wydusił z siebie, bo i gdzieś zakuła go myśl, że gdyby był trochę milszy, to może ta rozmowa potrwałaby nieco dłużej. - Za roztargnienie - doprecyzował, unosząc nie tylko trzymanego już między palcami papierosa, ale też i kącik ust pod nieco pewniejszymi siebie myślami, gdy dał pokrzepić się tą ostatnią wymianą spojrzeń, zanim mężczyzna zniknął w groteskowej mgle. - Jestem za systemem nagród, nie kar - rzucił już w pustkę, czując się naprawdę głupio, gdy robił ten krok do przodu z nadzieją, że mężczyzna wciąż go usłyszy. - Więc to nie brak pracy domowej daje jakiś efekt - dokończył, błądząc spojrzeniem w mlecznej zawiesinie przed sobą, nieszczególnie mając ochotę w nią wracać, więc opadł na huśtawkę z papierosem nieustannie obracanym między palcami. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to miejsce nie ma w sobie żadnego uroku, gdy siedzi się w nim w samotności, nawet jeśli końcówką języka zbadał smak pufkowego filtra, ciekaw czy i on sam nieść za sobą będzie czekoladową nutę, która unosiła się wokół jeszcze niedawno tak blisko siedzącego mężczyzny.
| zt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Jesień pozbawiła tego miejsca uroku i kolorów, choć romantyczna dusza dostrzeże piękno w górze kolorowych liści zrzuconych u podnóży drzewa do którego doczepiona była huśtawka. Teraz jednak nie zwracał uwagi na kolorystykę otoczenia bowiem nie przyszedł tu w celach romantyczno-zakochanych, a po to, aby oderwać się od tłumu osób w szkole. Akurat dzisiaj ten chaos mu przeszkadzał. Z reguły o tej porze szedł gdzieś na spacer z Doireann jednak kiedy dowiedział się, że poszła jeszcze rozmawiać z nauczycielem to dał jej znać, że poczeka gdzieś na błoniach. Często też miejscem ich spotkania była ta właśnie ławka. Siedział na niej od kilkunastu minut i dyskretnie popalał papierosa. Nie przebrał się po lekcjach z mundurka, tak więc na głowę miał zarzucony kaptur od szkolnej szaty, a nie od swojej ulubionej bluzy. Nie chodził już znudzony - co to, to nie. Od paru dni narastało w nim zirytowanie, które starannie próbował tłumić. Niestety, im dłużej Robin nie było w szkole, im mniej wiedział, im więcej niezrozumienia widział w oczach Huntera tym bardziej narastała w nim złość. Miała ona wiele podłoży, niektórych nie chciał przyznawać przed sobą co nie zmieniało faktu, że ich nie ma. Listopad sprzyjał pogorszeniu samopoczucia i kiedy zwykłemu nastolatkowi dokuczyć mogłaby zwykła melancholia, tak nabuzowanemu hormonami półwilowi przytrafiała się dosyć silniejsza wersja - parę kroków od wkurzenia się i posłania wszystkich do stu diabłów. Lucas był wiecznie zajęty, z Sophie się notorycznie mijał, Robin pojechała sobie kiedy nie zdążył się z nią do końca pogodzić, Hunter ćpał chyba swoje ziółka w cieplarni, Drake panoszył się swoimi ścieżkami, a Felek opływał w popularności na stanowisku asystenta uzdrowiciela szkolnego (czy jakoś tak). Doskwierał mu brak tych wszystkich osób, z którymi zawsze coś się działo. Przeżycia w ich towarzystwie zapadały głęboko w pamięć i kiedy potrzebował wywrzeszczeć co mu leży na wątrobie to nie było nikogo. Nie będzie przecież prosić o spotkanie bo mu "źle". Tylko Dori była największą stałością jednak jej nadwrażliwość powstrzymywała go przed wylaniem na nią swojego zirytowania. Z tego też powodu przed spotkaniem z nią popalał po kryjomu papierosa i siedział na huśtawce, zwrócony tyłem do zamku i obszernych błoni. Brakowało mu czegoś, czego nie potrafił nazwać. Być może powoli zaczynał tracić zdolność niedojrzałej beztroski.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Musiała zostać te kilkanaście minut dłużej na zajęciach. Zdarzało się, że cała zgromadzona przez nią okołomagiczna wiedza przychodziła jej ze sporymi trudnościami, nawet jeśli uchodziła za kujonkę i często przypisywano jej łatkę osoby “mądrej”. Nieśmiałość wcale nie pomagała jej jednak w zdobywaniu dobrych ocen, nie pozwalając na zadawanie pytań na bieżąco. W swoich notatkach prowadziła więc osobną stronę przeznaczoną wyłącznie na tematy, które wymagały pewnego wyjaśnienia. Często więc zostawała po lekcjach, prosząc o nieco dokładniejsze wytłumaczenie danych zagadnień. Profesorowie zdołali się do tego przyzwyczaić, podobnie też Eskil wiedział już, że Puchonka nieczęsto opuszcza salę jako jedna z pierwszych. Indywidualne lekcje był jednak znacznie obfitsze w przyswajanie wiedzy. Dziewczyna opuściła klasę po parunastu minutach, wpychając notes i podręcznik do dużej komory swojej torby. Niedługo potem kroczyła przez błonie, wypatrując na horyzoncie ponurego półwila. Doireann była niewielka, poruszała się też ze sporą dozą ostrożności, toteż - o ile nie miało się jej przed oczami - trudno było powiedzieć, że kręci się gdzieś w pobliżu. Opanowała cichomyszkowanie niemalże do perfekcji, z czego była w jakiś sposób dumna. Nie musiała posiadać peleryny niewidki, by całkiem naturalnie wtopić się w tło. Zachowanie chłopaka na przestrzeni ostatnich dni naprawdę martwiło Sheenani. Wiedziała, że jego markotność miała sporo wspólnego z Robin, ich ostatnią kłótnią i tym, że ostatnio nie była blisko. Było to może egoistyczne... jednak Doireann czuła swego rodzaju zazdrość. W końcu to brak jakiejś innej dziewczyny sprawił, że jej chłopak był teraz w paskudnym nastroju. Bolało ją też to, że Eskil nie chciał z nią o tym porozmawiać, unikając tematu własnych uczuć jak ognia. A przecież… swoją znajomość zaczęli od rozmowy o jego hormonach i problemach. Nieskromnie uważała, że poradziła sobie wtedy naprawdę dobrze. Nie wiedziała jednak, jak teraz dotrzeć do chłopaka, skoro zdawał się być bardziej otwarty, kiedy była tylko jakąś babą, którą wsadził na drzewo. Tym bardziej, kiedy (niezbyt świadomie) skradała się do niego, widząc, jak ten trzyma w dłoni zapalonego papierosa. - Czyli… - mruknęła, kiedy znajdowała się tuż za jego plecami. - Teraz palisz? Bo w razie czego mogę ci uwierzyć, jeśli powiedz mi, że Hunter przyszedł i poprosił, żebyś mu to potrzymał.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Drgnął kiedy usłyszał za plecami głos, a i odruchowo opuścił dłoń z papierosem między kolana na wypadek gdyby właścicielem głosu był jakiś natarczywy prefekt. Obrócił się przez ramię i rozluźnił na widok Doireann. Z pomocą stóp obrócił huśtawkę w taki sposób, aby być do dziewczyny bokiem i wyciągnął do niej rękę, aby usiadła obok. - Popalam raz na jakiś czas, a od urodzin mogę je legalnie kupować to jakoś tak częściej po nie sięgam. Wiem, paskudne. - przyznał się bez bicia nie tylko do popadania w ten nałóg ale również do świadomości jakie to niekorzystne dla ogółu. Znał podejście Doireann i nie dziwił się jej jednak w pewnych sytuacjach lepiej sięgnąć po tytoń aniżeli dać się ponieść emocjom. Kiedy usiadła obok to powoli pozwolił huśtawce wrócić do swojej normalnej pozycji. Zaciągnął się ostatni raz i niedopalony papieros zgniótł o wilgotną ziemię pośród trawy, kiedy to wychylił się by pozbyć się dowodu zbrodni. Miał na tyle przyzwoitości, aby przy niej nie palić. - Na razie nie gadam z Hunterem bo zacznę na niego wrzeszczeć bez większego powodu. - przyznał tak szczerze, że sam siebie zaskoczył. Oparł plecy o huśtawkę i przez chwilę patrzył na szare niebo pozbawione upragnionego przez niego słońca. Przypomniał sobie, że przy Doireann nigdy nie ma powodu do gniewu. Sięgnął więc po omacku po jej dłoń, aby jej zbawienny wpływ zaczął w końcu na niego działać. Mimo ciepła jej dłoni to wciąż czuł w trzewiach tę zgryzotę i gorycz na samą myśl, że ślizgońskie trio ulegało rozpadowi. Obiecali mu, że będą dalej się razem trzymać, a ostatnimi czasy czuł, że jest o to coraz ciężej. Miał ochotę im to wygarnąć, wykrzyczeć, potem zapytać czy już zrobili się za starzy na jego towarzystwo czy może łaskawie przypomną sobie jak fajnie się czuli kiedy realizowali głupie plany. Im dalej brnął w złość tym więcej głupstw mu podpowiadała. Zacisnął szczękę i próbował myśleć o czym innym. - Znasz Astrid? - zapytał znienacka, ale nie ruszał się ze swojej pozycji tłumionego zirytowania.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Niezrażona papierosowym dymem usiadła obok Eskila. Tak naprawdę nie chciała prawić mu teraz morałów. Żadna statystyka dotycząca zachorowalności na raka nie odwiodła jeszcze palacza od palenia. Wiedziała więc, że to nie zmieniłoby niczego, jedynie sprawiając, że chłopak albo by się zdenerwował, albo nauczył się to lepiej przed nią ukrywać. Albo oba. Żadna z dostępnych opcji zaś nie napawała jej optymizmem. Pozostawało odpuścić. - Paskudne. - pokiwała głową, poprawiając przy okazji materiał spódnicy. - Będziemy musieli kupić ci jakieś perfumy. Wolałabym, żeby profesor Dear nie wyczuła od ciebie papierosów. - było to proste zdanie, chociaż niosło ze sobą naprawdę silny przekaz. Doireann starała się pokazać, że oto jest u jego boku i nawet jeśli niekoniecznie podoba się jej ten wybór, to postanowiła go zaakceptować. Z dwojga złego wolała papierosy od zaglądania do kieliszka, czy rozładowywania napięcia w stylu Taffy’ego Strange’a. Nie omieszkała jednak przysunąć się bliżej, kiedy niedopałek zniknął z obrazku. Od akceptacji, do tolerancji była jeszcze spora droga. - Och... - nie wiedziała, że nie rozmawiał z Hunterem. Kiedy byli razem, niezbyt często szukali dodatkowego towarzystwa - a jeśli już, to pech trafiał głównie na Drake’a. Chociaż… i Gryfona było ostatnio nieco mniej. Dziewczyna zastanawiała się trochę, czy wilkołak ostatecznie nie obraził się po tym, jak napadli na niego w garderobie. Puchonka spuściła wzrok, dostrzegając, jak Eskil wyciąga ku niej dłoń. Bez wahania splotła z nim palce, kciukiem wykonując małe, okrężne ruchy na jego skórze. Lubiła go sobie czasami pogłaskać. - Przykro mi. - powiedziała, opierając głowę o ramię Eskila. Nie była najlepsza w rozwiązywaniu problemów z ludźmi. Przecież ona sama miała teraz naprawdę trudny okres z Walkerówną. - Mhm. - mruknęła ze wzrokiem wbitym w ich złączone dłonie. - Dzieliłam z nią pokój w Arabii. Powiedziała mi, że wyglądam tak ładnie, że Thor by się do mnie uśmiechnął. - zaśmiała się cicho na samo wspomnienie ich pierwszego spotkania. Było bardzo… energiczne. Ledwo nadążała za ich rozmową. - A potem zaproponowała, że umyje nam wszystkim plecy. Drake się przez nią wtedy rumienił. Drake. - powtórzyła, podkreślając tym samym powagę sytuacji. O ile chciałaby zapomnieć o całej Arabii, tak to konkretne wspomnienie całkiem lubiła. Wtedy pierwszy raz w życiu poczuła, że ten wtedy niemalże dwumetrowy chłopaczyna zrobił się mniejszy od niej samej.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ułożył przedramię między oparciem ławki a karkiem. - Myślę, że ona wie więcej niż się wydaje.- pewnie i ona nie pochwaliłaby palenia papierosów ale hejże, przecież młodość rządzi się swoimi prawami. Nie namawiał przecież pierwszorocznych do nałogu, prawda? - Nie musi być ci przykro. - zapewnił, przenosząc wzrok na jej dłoń i ruch palców. Było to tak straszliwie odprężające, że nie mógł wyjść z szoku jak bardzo drobny gest zabiera mu powody do nękania siebie złością i zirytowaniem. Jak ona to robiła? Przecież nawet nie powiedział jej (jeszcze) co leży mu na sercu, a już przeganiała znad jego głowy chmury. Czuł miłe mrowienie od ciepła jej dłoni. Rozchodziło się lekko po całym ciele. - Akurat w tym się z nią zgodzę choć za cholerę nie wiem kto to ten Thor. Mówiła coś o tym, ale trochę jej wtedy nie słuchałem. - przyznał bez bicia, że czasem się wyłączał kiedy ktoś mówił o czymś co było mu dalekie. Prychnął, ale tak weselej kiedy wspomniała o zachowaniu Astrid. - Cała ona. - wziął głęboki wdech pełnego rześkiego listopadowego powietrza. - Wiesz chyba, że ona jest półwilą? Nawet ja czuję jej siłę choć na mnie to teoretycznie nie działa.- zerknął na Doireann kątem oka. Od pierwszego spotkania czuł, że Astrid mogłaby być mu na dziwny sposób bliska. Takie porozumienie na płaszczyźnie związanej z ich pochodzeniem. Pocieszał się, że mógł powiedzieć o tym wszystkim Doireann. Miał pewność, że nawet jeśli nie do końca zrozumie to go wysłucha, a to było cenne. - Będę musiał ją w końcu dorwać i pogadać. Od paru dni chodzę tak bardzo zirytowany, że mam ochotę wściec się tak, żeby nic potem nie pamiętać. - wykrzywił usta w grymasie. Trzymał w sobie zbyt dużo goryczy, aby wrócić na tory beztroski i lekceważenia zasad bądź rozsądku. - Ona umie się tak wściekać jak ja chcę. - pierwszy raz w życiu nie miałby nic przeciwko dać się ponieść tym negatywnym emocjom. Cała ta złość uwolniona w cechach harpii, gdzie nie powstrzymywałby się przed niczym. Tak, miał ochotę na tą nieodpowiedzialność bo nie mógł już wytrzymać z tą powstrzymywaną złością. Sęk w tym, że to przeczyło całkowicie rozsądkowi. Powinien iść do Beatrice, powiedzieć jej o tym, a najlepiej do Robin, Huntera, Felinusa, Lucasa, Sophie. Do najbliższych. A on zamiast się ogarnąć nabierał ochotę na towarzystwo Astrid, która chyba jako jedyna z całego świata mogłaby pojąć jak czasem niełatwo jest to w sobie utrzymać.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Sheenani miała głęboko zakorzenione przekonanie, że opiekunowie o pewnych rzeczach wiedzieć nie powinni. Tyczyło się to głównie rzeczy "całkowicie normalnych", jakby to Eskil zapewne powiedział. Trzymała chłopaka za rękę? Poszła z kimś na bal? Całowała się? Słodka Morgano, przecież gniew jej babki byłby równy furii jakiegoś głęboko urażonego pradawnego bóstwa, które przez jakąś ogromną zniewagę gotowe było wypełzać z morskich otchłani i pogrążyć świat w wiecznych ciemnościach. Mając w głowie takie wizje, spojrzała się na chłopaka z ukosa, zdezorientowana z jaką lekkością podchodził do myśli, że Beatrice mogła wiedzieć o pewnych rzeczach. Ona sama bladła w momencie, w którym tylko wyobraziła sobie reakcje opiekunki na to, że ma chłopaka. Przecież dobrze wiedziała, że na randki będzie mogła chodzić dopiero po ślubie, jak mąż jej pozwoli. Wątpiła w jakiekolwiek odstąpienie od tej reguły. - Nie martwi cię to? - spytała, zastanawiając się na tym, czy Eskilowi na pewno to pasuje. Z drugiej strony… jeśli Beatrice widziała, a nic z tą wiedzą nie robiła, to chyba… zagrożenie nie istniało, prawda? Dear najwidoczniej miała naprawdę wysoki próg tolerancji. Nie musiało być jej przykro, ale było. Wizja jakichkolwiek konfliktów i nieporozumień łatwo zburzała jej pozorny spokój, sprawiając, że jej zamartwiający się mózg zapętlał się w procesie ciągłej interpretacji trudnych sytuacji. Wiedziała, że Eskil jest, o zgrozo, znacznie bardziej racjonalny w dobieraniu natężenia większości swoich uczuć od niej, jednak wciąż była pewna, że nie było mu szczególnie łatwo. Starła się więc dać mu tyle oparcia, ile tylko mogła. On sobie odpocznie, ona pomartwi się chwilę za niego i będzie lepiej. Szczerze w to wierzyła. W rekcji na komplement zamrugała parokrotnie, wpatrując się w Clearwatera odrobinę niepewnym wzrokiem. - Dziękuję. - mruknęła cicho - bo przecież za tak miłe uwagi należało dziękować - nie przerywając jednocześnie intensywnej obserwacji twarzy chłopaka. W obecnej chwili chciała wejść mu do głowy i zobaczyć, co mu tam siedzi. Nie dość, że ostatnio miał dość nieciekawy humor, to jeszcze wzmożył intensywność prawienia jej komplementów. - Wiesz, że jesteś znacznie milszy, kiedy nie masz dobrego humoru? - spytała, chociaż nie wyglądała z tego powodu na szczególnie zadowoloną. Wolała, kiedy próbował zjeść całą lekcje zielarstwa, albo ciągał ją po drzewach, niż kiedy prawił jej komplementy, będąc przy tym nawet odrobinę smutniejszym. - Wiem. - przyznała. - Chyba nawet ty powiedziałeś mi o tym jakiś czas temu. - będąc jeszcze na wakacjach nie podejrzewała, że wyjątkowość jej współlokatorki wynikała z czegoś więcej, niż tej aury pewności siebie, która wokół siebie roztaczała. Słuchała go dalej, a im więcej chłopak mówił, tym mocniej ściskała jego dłoń. Cała rozmowa momentalnie przestała się jej podobać. - Masz na myśli harpię? - spytała, chociaż wcale nie musiała się upewniać. Półwil mówił jej, z czym wiąże się pojawienie tego potwora - Sheenani dobrze wiedziała, że silny, narastający gniew był jednym z najmocniejszych zapalników. Im dłużej o tym myślała, tym mocniej chciała zabrać go jak najdalej od wszystkiego, co tutaj było. Znaleźć miejsce, w którym Eskilowi nie przeszkadzałoby nic, a nic. Jakąś cholerną utopię, w której ta potrzeba nie miałaby racji bytu. Bardzo głośne i nieznoszące sprzeciwu “nie” pojawiło się w jej głowie. Nie powiedziała tego na głos; zeszła z ławki, po czym stanęła na przeciwko Ślizgona. Jedną dłoń położyła na jego ramieniu, a drugą na karku, po czym przycisnęła go sobie do piersi, jednocześnie zatapiając podbródek w jego włosach. Z łatwością mógł usłyszeć, jak jej szybko i mocno biło jej serce. - To mnie przeraża. - przyznała, przytulając go do siebie. Zasłaniała go teraz swoim niewielkim ciałem, dając znać światu, że nie pozwoli go tak narażać.